Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 29 września 2016

MOŻE JESZCZE KIEDYŚ, GDZIEŚ...? - rozdział 3

ROZDZIAŁ 3


„Wreszcie tu docieram. Autokar zatrzymuje się przy dworcu kolejowym. Moja decyzja przyjazdu tutaj była bardzo spontaniczna i podyktowana emocjami, dlatego koniecznie muszę się rozeznać w sytuacji i znaleźć jakieś miejsce do spania. Drogie hotele rzecz jasna nie wchodzą w grę. Nie przygotowałam się do tej podróży więc pierwszą rzeczą jaką robię to kupuję mapę miasta i cały plik gazet z ogłoszeniami. Szukam ofert pracy w bankach, ale tych jest niewiele i z moim wykształceniem nie mają nic wspólnego. Zniechęcona czytam wszystkie ogłoszenia. Muszę koniecznie zacząć pracować, by mieć się za co utrzymać w tym wielkim mieście. Szukam więc jakiegokolwiek zatrudnienia. Wreszcie trafiam na ofertę opiekunki do chorego mężczyzny. Podany jest adres i telefon. Wybieram numer. Może się uda. W słuchawce słyszę męski głos. Przedstawiam się i mówię, że jestem zainteresowana pracą w charakterze opiekunki. Mężczyzna uważa, że powinnam przyjechać, wtedy zadecyduje. Pytam jeszcze, czy to daleko od dworca. Okazuje się, że niecałe trzy kilometry. Spokojnie mogę pójść pieszo. Na szczęście walizka ma kółka i nie muszę jej dźwigać. Lokalizuję ulicę na mapie i ruszam”.
Marek pokręcił z niedowierzaniem głową. Ileż musiało być w niej desperacji i rozpaczy. Nikt nie wypuszcza się w nieznane nie mając żadnego punktu zaczepienia, jakiejś możliwości pracy, czy zakwaterowania. Ona rzeczywiście poszła na żywioł. Sama jak palec w obcym mieście była skazana wyłącznie na własną zaradność i asertywność. Posiadała obie te cechy. Potrafiła walczyć nawet wtedy, gdy wydawało się, że stoi na przegranej pozycji. O tym przekonał się wielokrotnie. Tak było przy „Sportivo”. Kontrakt z reprezentacją był czymś tak karkołomnym, że podpisanie go groziło całkowitym upadkiem firmy. Alex judził. Mamił ojca i mówił to, co ten chciał usłyszeć, że to prestiż i wielka sława dla F&D. Ula od początku twierdziła, że to jak założenie sobie pętli na szyję. Napisała mu listę mocnych argumentów na „nie”, by mógł przekonać ojca, ale to nie zadziałało. Był gotowy zrezygnować z prezesury, bo wiedział, że nie poradzi sobie z tym. „Marek nie poddawajmy się, proszę”. Tymi słowami przywitała go wchodząc do gabinetu. „Znajdźmy sponsora i zrealizujmy ten kontrakt. Alex na pewno nie ma żadnego pomysłu. To mrzonki. Wyobrażasz sobie jego w roli prezesa? Przecież on tak podle traktuje pracowników. A Pshemko? Jak miałby się z nim dogadać? Przecież mistrz nienawidzi go organicznie i ma wręcz na niego alergię. Proszę cię spróbujmy. Chociaż raz”. Jej słowa i pewność, że faktycznie to może się udać zadziałały na niego motywująco i choć nie znaleźli wtedy sponsora, to Ula wzięła kolejny kredyt, dzięki któremu mogli ruszyć z produkcją. Przestał liczyć jak wiele razy ratowała go z kłopotów, jak bardzo była zaangażowana i pomocna. Wbrew wrażeniu, że jest delikatna i krucha, była bardzo silną kobietą.




„Poczdam to piękne miasto. Mnóstwo tu zieleni. Dosłownie wszystko w niej tonie. Ciągnę walizkę za sobą i rozglądam się ciekawie. Po pół godzinie docieram do An der Vorderkappe. Pytam przechodzącą kobietę o numer dwadzieścia cztery. Mówi, że to na samym końcu ulicy tuż przy rzece Haweli. Okolica jest cudowna. Człowiek wcale nie ma poczucia, że jest w wielkim mieście. Docieram do zdobnego ogrodzenia, na którym figuruje tabliczka z numerem. Naciskam guzik dzwonka i po chwili słyszę brzęczenie. Pcham furtkę i wchodzę na wybetonowany podjazd. Dom jest dość spory, wkomponowany w zieleń. Bardzo tu cicho i spokojnie. Widzę jak otwierają się drzwi i wyjeżdża przez nie mężczyzna na inwalidzkim wózku. Jest wyniszczony przez jakąś chorobę. Bardzo blady i łysy. Myślę, że nie ma więcej jak trzydzieści siedem lub osiem lat, ale przez chorobę wygląda starzej. Przedstawiam mu się podając mu dłoń. Jego własna jest bardzo szczupła, delikatna i zimna.
 - Thomas Ditmar. Miło mi panią poznać. Proszę wejść, to porozmawiamy.
Dom urządzony jest bardzo nowocześnie. Ogromny salon, w którym stoją wielkie skórzane kanapy robi przyjemne wrażenie. Zauważam kominek, który też dodaje przytulności. Thomas wskazuje mi jeden z foteli i prosi, żebym usiadła. Pyta skąd pochodzę, bo nazwisko brzmi mu obco i ledwie może je wymówić. Opowiadam mu, że przyjechałam z Polski i bardzo potrzebuję jakiejkolwiek pracy.
 - Opiekowałaś się kiedyś chorymi?
 - Opiekowałam się bardzo długo moim chorym na serce ojcem. Po operacji wyzdrowiał i już nie wymaga mojej opieki, ale jakieś doświadczenie mam.
 - To praca całodobowa i nie wiem czy podołasz.
 - Jestem silna i dam radę. Proszę tylko powiedzieć co będę miała w zakresie obowiązków.
 - Tych jest sporo. Trzeba zająć się mną, posiłkami i zakupami. Raz w tygodniu przychodzi tu Tania, kobieta do sprzątania, więc to by ci odpadło. Nie ukrywam, że potrzebuję też kogoś do towarzystwa i nie chcę, żeby to zabrzmiało dwuznacznie. Choroba odebrała mi przyjaciół i znajomych. Nie mam żadnej rodziny i po prostu potrzebuję czasem się wygadać. Nie przeraża cię to?
Uśmiecham się najpiękniej jak tylko potrafię. Ten znękany chorobą człowiek wzbudził we mnie szczerą sympatię.
 - Ani trochę. Mogę zapytać, co to za choroba?
 - To przewlekła białaczka limfocytowa. Choruję już na nią od siedmiu lat. Niestety ostatnio przyspieszyła i biorę chemię. To stąd ta łysa głowa. Muszę też wiedzieć, czy masz prawo jazdy. To warunek konieczny, bo będziesz musiała wozić mnie na chemię raz w tygodniu.
 - Prawo jazdy posiadam, ale nie jeździłam kilka lat i musiałabym chyba poćwiczyć.
 - To da się zrobić. Mieszkasz gdzieś?
 - Nie… Dopiero będę szukać.
 - To w takim razie nie będzie konieczne. Jak mówiłem potrzebuję całodobowej opieki i musisz być tu na miejscu. Przygotowałem jeden z pokoi i mam nadzieję, że będzie ci w nim wygodnie. Weź walizkę i pozwól za mną. - Pokój jest śliczny. Ma wygodne łóżko i wielkie okno wychodzące na rzekę. – Rozpakuj się teraz i wróć do salonu, bo jeszcze wiele rzeczy zostało do omówienia. Aha… Zapomniałbym o najważniejszym. Wynagrodzenie to trzy i pół tysiąca euro. Odpowiada ci?
 - Jak najbardziej. Bardzo dziękuję.
Moje serce skacze z radości. Mam ogromne szczęście. Myślę, że dobrze będę się dogadywać ze swoim pracodawcą. Jest bardzo uprzejmy i miły”.
 - Thomas Ditmar – mruknął. – Czyż nie tak brzmi drugi człon jej nazwiska? Czyżby wyszła za mąż za śmiertelnie chorego mężczyznę? To raczej do niej niepodobne. W tym pamiętniku napisała przecież, że jeśli Dobrzański nie odwzajemni jej miłości, to już nigdy nikogo tak nie pokocha. A może jednak pokochała i wcale nie wyszła za mąż z litości? Poczuł ukłucie w sercu i ogromny żal. Wyrzucał sobie, że gdyby te pięć lat temu wykazał więcej odwagi dzisiaj mogli by być szczęśliwym małżeństwem. Miał wrażenie, że przegapił najważniejszą rzecz w swoim życiu. Przegapił coś, czego już nie odzyska. Tę stratę traktował jak karę i choć uważał, że na nią zasłużył, to czuł się skrzywdzony jej dotkliwymi skutkami.
„Thomas wiele mi o sobie opowiedział. Miał zaledwie trzydzieści lat, gdy dopadła go ta paskudna choroba. Długo nie odczuwał jej skutków. Rozwijała się podstępnie i powoli. Jego matka zmarła na białaczkę i pewnie po niej ją odziedziczył. Uważam, że jest bardzo dzielny, bo wciąż walczy. Jest współwłaścicielem sporej firmy informatycznej. Wraz ze wspólnikiem budowali ją od zera. Nadal stara się pracować w domu na ile pozwalają mu siły.
Ogrodnik, który przychodzi raz w tygodniu i dopieszcza ogród, za dodatkową zapłatą pomógł mi przypomnieć sobie jak się prowadzi samochód. Przy okazji poznałam topografię miasta. Już wiem, gdzie można dostać najświeższe produkty i gdzie jest klinika, do której będę wozić Thomasa na chemię.
Nie pozwalam, żeby tkwił wyłącznie w czterech ścianach. W ładną pogodę zabieram go nad rzekę, lub jezioro Templiner See. Rozmawiamy o wszystkim i dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. Czasem się zamyślam i wspominam Marka. To silniejsze ode mnie. Thomas pyta wtedy o powód mojego smutku. Kiedyś opowiem mu może o tej mojej nieszczęśliwej miłości.
Któregoś dnia wracając z zakupami zauważam w kiosku polską gazetę, a na jej okładce seniorów Dobrzańskich i Marka. Kupuję ją. To impuls. Z niej dowiaduję się, że ślub się nie odbył, że Marek w ogóle nie pojawił się w kościele, a zagniewany ojciec wyrzucił go z firmy. Czy to z mojego powodu? Nie…, na pewno nie… Wiem tylko, że kredyt spłacany jest regularnie. Co miesiąc spływa na konto stosowna kwota. Czyżby senior tego pilnował? A jeśli tak, to na pewno wie o tych dwóch wziętych przeze mnie kredytach. Może to i dobrze? Krzysztof jest uczciwym człowiekiem. Gdyby taki nie był, sama musiałabym te kredyty spłacać. A swoją drogą ciekawe co robi Marek? Jak poradził sobie po odejściu z F&D? Założył coś swojego, czy pracuje u kogoś? Mimo wszystko żal mi Pauliny. Nie chciałabym być na jej miejscu.”
To cała Ula. Nawet diabłu przypięłaby anielskie skrzydła. Paulina narobiła jej tylu świństw, a ona wyraża żal, że do ślubu nie doszło. - Za dobra jesteś Ula, zdecydowanie za dobra. – Dobrze pamiętał te wszystkie awantury, w których wyżywała się na Uli zupełnie bez powodu. Niektóre z nich miały miejsce w biurze i niestety Ula była ich świadkiem.
 - Dla wszystkich masz czas. Dla Sebastiana, dla Pshemko, ba…, co ja mówię? Najwięcej masz go dla Brzyduli. A może ona by z nami zamieszkała? Pomogłaby w przygotowaniach do ślubu.
 - Brzydula? To już nawet o coś takiego jesteś zazdrosna?
Nie zauważył, że ona stoi w sekretariacie jak wmurowana i słucha tej scysji. Jakże żałował tych słów. Żałował, że potraktował ją przedmiotowo. Musiało ją to dotknąć do żywego. Pojęcia nie miał jak ma jej to wyjaśnić. Poleciał za nią wtedy i dopadł na ulicy. Wpił się w jej usta wprawiając ją tym pocałunkiem w ogromny szok. Żeby zatrzeć ten niemiły incydent umówił się z nią wtedy na randkę w palmiarni.


Podziwiał ją za to, że nie chowa długo urazy i jest w stanie wybaczyć najgorsze świństwo. Po jej ucieczce dość długo wierzył, że złość jej przejdzie i będzie mógł porozmawiać z nią spokojnie i wszystko klarownie wytłumaczyć. Potem zrozumiał, że ta cała intryga była świństwem najcięższego kalibru i że ona tym razem mu nie wybaczy.
„Dziś mija rok odkąd jestem w Poczdamie. Siedzimy z Thomasem na słonecznej werandzie i pijemy z tej okazji szampana. Mam co świętować, bo dzięki Thomasowi co miesiąc mogę wspomóc swoją rodzinę finansowo. Wysyłam im tysiąc euro. To, co mi zostaje w zupełności wystarcza. Nie płacę za mieszkanie i wyżywienie. To duża oszczędność. Założyłam sobie tu lokatę i wpłacam na nią systematycznie.
Thomas okazał się wspaniałym człowiekiem i przyjacielem. Mogę z nim porozmawiać o wszystkim, bo potrafi słuchać i nie przerywać. Ma lepsze i gorsze dni. Czasem, gdy bardzo jest źle wzywam lekarza. Nauczyłam się też podawać mu wzmacniające kroplówki. Mam wrażenie, że z dnia na dzień jest coraz słabszy. Najgorzej jest po chemii, bo długo szarpią nim torsje. To go wykańcza.
Patrzy na mnie uśmiechając się łagodnie. Od przyjazdu bardzo się zmieniłam. Na nosie mam modne okulary, wymieniłam stare ciuchy na nowe, aparat na zębach zniknął, a włosy błyszczą miedzianym odcieniem w letnim słońcu.
 - Stałaś się bardzo atrakcyjną kobietą Ula. Jesteś piękna. Tylko patrzeć jak zakochasz się w kimś i odejdziesz stąd – zakończył smutno.
 - Bez obawy – zapewniam go. – Nic takiego się nie stanie. Raczej jestem stała w uczuciach.
 - Nadal kochasz tego drania, który tak bardzo cię skrzywdził?
Wzdycham ciężko na myśl o Marku i kiwam głową.
 - Nie tak łatwo jest przestać kochać, niestety – odpowiadam nieco filozoficznie.
 - A ja już od jakiegoś czasu noszę się z pewną propozycją, ale boję się, że jak ci ją przedstawię, to znienawidzisz mnie.
Gładzę delikatnie jego szczupłą dłoń.
 - Thomas ciebie nie można znienawidzić, bo jesteś najlepszym człowiekiem jakiego znam. Powiesz mi o co chodzi?
 - Wiesz, że niewiele czasu mi już zostało. Nie wiem jak długo jeszcze pożyję, może rok, może dwa? Lekarze nie dają mi szans na więcej. Wiesz też, że nie mam nikogo komu mógłbym zostawić to wszystko, a bardzo nie chcę, żeby przeszło to na rzecz miasta. Pomyślałem sobie, że moglibyśmy wziąć ślub. Cywilny ślub. Wtedy jako żona miałabyś prawo do całego majątku. Trochę tego jest. Nie wiesz o tym, ale mam pięćdziesiąt procent udziałów firmy. Oprócz tego kilka lokat i giełdowych akcji, które przynoszą niezły dochód. Jest też ten dom… Przez ten rok sprawiłaś, że znowu stałem się szczęśliwym człowiekiem. Jesteś przyjaciółką, powiernicą, opiekunką i najwspanialszą towarzyszką, jaką tylko mógłbym sobie wymarzyć. Jeśli nie przyjmiesz tego majątku wszystko przepadnie.
Siedzę wbita w fotel jak słup soli. Tego w życiu bym się nie spodziewała. Ściskam dłonie tak mocno, że aż bolą mnie palce.
 - Thomas…, - mówię cicho - to bardzo szlachetna propozycja z twojej strony, ale pomyśl, co powiedzą twoi znajomi. Powiedzą, że wyszłam za ciebie wyłącznie dla tego majątku. Nie chcę tak…
 - Widziałaś tutaj przez ostatni rok jakichś moich znajomych? Nikt nawet tak nie pomyśli. Ja nie mam znajomych. Jestem samotnym człowiekiem Ula. Nawet mój wspólnik ma ze mną kontakt wyłącznie telefoniczny, bo nie ma pojęcia jak miałby się zachować widząc mnie w takim stanie. Ślub to tylko formalność. Weźmiemy na świadków Tanię i Uwe i to wystarczy. Błagam zgódź się. Chcę spokojnie zamknąć oczy nie martwiąc się, że to wszystko pójdzie na zatracenie, że przepadnie, lub zostanie rozkradzione. Przecież to owoc mojej ciężkiej pracy przez lata.
Oderwał wzrok od książki i zamyślił się. Teraz wszystko zrozumiał. Wyszła za mąż za tego człowieka nie dlatego, że bardzo chciała zapomnieć o starej miłości, ale dlatego, że Thomas, człowiek śmiertelnie chory prosił ją o to. To tak jakby spełniała jego ostatnią wolę - Ona nie zapomniała, ona nadal nosi tę miłość w sercu i nadal mnie kocha. – Ta myśl była jak objawienie, jak powiew świeżego powietrza, jak łyk wody na pustyni. Poczuł przyjemne ciepło rozlewające się wokół jego serca. To była bardzo obiecująca świadomość dająca nadzieję na pojednanie. Może uda mu się porozmawiać z nią po tym spotkaniu autorskim? Jeśli będzie trzeba, uklęknie przed nią i będzie błagał o chwilę rozmowy.
„No i stało się. Dzisiaj zostałam panią Urszulą Cieplak-Ditmar. Patrzę w oczy mojego męża i uśmiecham się szeroko. Jest bardzo szczęśliwy i nie potrafi tego ukryć. Tania i Uwe gratulują nam. Zapraszamy ich do restauracji na mały poczęstunek w postaci obiadu, deseru i szampana. Po dwóch godzinach wracamy do domu. Thomas wygląda na bardzo zmęczonego. Jest blady a czoło ma usiane kropelkami potu. Pomagam mu się rozebrać z garnituru i daję świeżą piżamę. Podłączam kroplówkę. To go trochę wzmocni.
 - Posiedź przy mnie Ula i poczytaj mi coś. Może „Istotę” Arno Strobela?
 - Tylko się przebiorę i zaraz do ciebie wracam. Chcesz coś do picia? Przyniosę sok pomarańczowy.
Koniecznie muszę coś zrobić. Chcę, żeby ten dobry o szczerym sercu człowiek pożył jak najdłużej, choć wiem, że nosi na sobie piętno śmierci.

czwartek, 22 września 2016

MOŻE JESZCZE KIEDYŚ, GDZIEŚ...? - rozdział 2

ROZDZIAŁ 2


„Marek wyznał mi miłość. Szczypię się po rękach, bo wciąż nie mogę uwierzyć w te słowa. Przytomnie jednak pytam co z Pauliną. Nieśmiało mówię mu, że powinien jej o nas powiedzieć zanim będzie za późno. Obiecuje mi to z ręką na sercu. Mówi, że jak tylko wrócimy do Warszawy rozmówi się z narzeczoną. Bardzo w niego wierzę i ufam, że dotrzyma słowa”.
Nie dotrzymał. Uśmiechnął się gorzko Jak bardzo ją wtedy zawiódł. Widział to w jej oczach i nie potrafił zrobić nic, żeby wyznać Paulinie jak sprawy się mają. Ona nawet nie chciała go słuchać, bo miała pewność, że on ma romans. Nie przypuszczała jednak, że z Brzydulą. Napracował się wtedy nad nią, żeby ją udobruchać. Nie było łatwo, ale udało się. Zabrał ją wtedy na lunch. W międzyczasie zadzwoniła Ula prosząc go o jakieś brakujące do raportu dokumenty, które miał u siebie. Pozwolił jej wziąć je z biurka mówiąc, że będzie za godzinę w biurze. Kiedy wrócił zastał otwartą szeroko szufladę, w której trzymał błyskotki od Sebastiana i tę nieszczęsną kartkę z napisem „Powodzenia z Brzydulą”. Pociemniało mu w oczach a w głowie kołatała mu jedna myśl, że ona już wie i że nigdy mu nie wybaczy.
„Jestem zdruzgotana. Moja miłość do Marka rozsypała się jak domek z kart. Kłamał mi w żywe oczy. On mnie nie kocha, on potrzebował mnie do sfałszowania raportu i odzyskania weksla. Podły drań. Nie chcę go znać, ani pamiętać”.
Następny dzień był dla niego koszmarem i wrył mu się w pamięć na całe życie. Wraz z codzienną pocztą otrzymał teczkę, a w niej wypowiedzenie stosunku pracy, błyskotki, które podarował Uli, sfałszowany raport i weksle. Nie mógł w to uwierzyć, choć te rzeczy dobitnie świadczyły o tym, że ona odchodzi na dobre i nie chce mieć ani z nim, ani z firmą nic wspólnego. Czuł się podle. Czuł się jak ostatni łajdak. Nie tak to miało wyglądać. Nie dała mu czasu, nie pozwoliła wyjaśnić…


Dobrze pamięta to posiedzenie zarządu i to jak wił się przed ojcem starając się mu udowodnić za wszelką cenę, że nie jest tak źle i firma jeszcze nie tonie. Był kryzys. Raport przyjęto. Po zarządzie znowu miał na głowie Paulinę. Ślub miał odbyć się za tydzień, a jego kompletnie przestało to obchodzić. Uznał, że najwyższy czas jej o tym powiedzieć. Już po pierwszych jego słowach wpadła w prawdziwą histerię.
 - O nie mój drogi. Tak nie będziesz sobie ze mną pogrywał. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Goście zaproszeni. O dwunastej w sobotę stawisz się przykładnie w kościele i weźmiemy ten cholerny ślub, choćby się waliło i paliło. Po nim możemy porozmawiać, ale teraz nie ma na to czasu. Opamiętaj się i skup. Nie chcę nawet tego słuchać.
 - Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? Nie kocham cię i nigdy nie kochałem. Nie chcę się żenić bez miłości. Kocham kogoś innego i to z nią chcę związać swoje życie.
Jej sardoniczny śmiech odbił się od ścian gabinetu.
 - A któż to jest? – prychnęła. - Wiedziałam, że mnie zdradzasz, ale nie ustaliłam jeszcze z kim.
 - To Ula Cieplak. Kocham ją nad życie.
Paula ponownie ryknęła śmiechem. Śmiała się długo trzymając się za brzuch.
 - Brzydula? To ją kochasz? Nie rozśmieszaj mnie. To niemożliwe, żeby ta pokraka… W czym ona jest lepsza ode mnie! No w czym!
 - Nie nazywaj jej tak. Dla mnie jest najpiękniejsza.
Paulina miała dość. Podniosła się z fotela i wycelowała w niego wskazujący palec.
 - Przestań! Po prostu przestań! Czy tobie włączył się jakiś bieg wsteczny? W sobotę o dwunastej chcę cię widzieć przed kościołem. Jak się nie pojawisz, gorzko tego pożałujesz. Zapamiętaj sobie.
Kiedy wyszła zebrał swoje rzeczy i ruszył do Rysiowa. Koniecznie musiał porozmawiać z Ulą i wszystko wyjaśnić, a przede wszystkim to, że jednak ślubu nie będzie.
Drzwi otworzył mu ojciec Uli. Powiedział mu, że córka wyjechała, ale nie może mu powiedzieć dokąd.
 - Ona mi zabroniła informować kogokolwiek, rozumie pan. Proszę próbować dzwonić, może odbierze.
Wyjechał z Rysiowa kompletnie zdruzgotany. Nie sądził, że odetnie się od niego tak definitywnie i tak na zawsze. Próbował jeszcze wielokrotnie ustalić miejsce jej pobytu, ale jej znajomi milczeli jak grób, a detektyw też nic nie ustalił.
Przez kolejny tydzień właściwie ukrywał się przed Pauliną. Skutecznie krył go też Sebastian, u którego pomieszkiwał. Intensywnie szukał mieszkania. Koniecznie musiał wyprowadzić się z domu, który do tej pory dzielił z Pauliną. Postanowił, że w ramach rekompensaty zostawi jej go. Szczęśliwie dla niego pośrednik znalazł mieszkanie na Siennej. Można było się wprowadzać od razu. Wyglądało jak spod igły i przede wszystkim było duże. Umeblował je w ciągu dwóch dni. Ukradkiem poprzewoził swoje osobiste rzeczy i aż dziwne, że Paulina się nie zorientowała. Wielokrotnie dzwonili rodzice, ale nie odbierał. Nie chciał się z niczego tłumaczyć. Poza tym jak wcześniej ustaliła jego matka i narzeczona, miał się ubierać do ślubu w rodzinnym domu i to stąd pewnie ta lawina telefonów. Sebastian musiał się pojawić przed kościołem. Nie mógł pozwolić, by przyjaciel poniósł jakiekolwiek konsekwencje jego decyzji. Musiał stwarzać pozory, że o niczym nie ma pojęcia.
Kilkanaście minut przed dwunastą zaparkował w pobliżu katedry i przeszedł do kawiarenki naprzeciwko niej, by móc obserwować przebieg wypadków. Zajął miejsce przy stojącym w głębi stoliku. Stąd doskonale widział front katedry i plac przed nią. Samochody zaczęły podjeżdżać, a z nich wysypywały się tabuny zaproszonych gości. Zbijali się w grupki i dyskutowali zawzięcie. Wszak ten ślub miał być towarzyskim wydarzeniem sezonu. Większości tych ludzi w ogóle nie znał. Wreszcie podjechała biała limuzyna. Wyskoczył z niej Alex i pomógł wysiąść Paulinie. Białą suknię uszytą przez Pshemko oplatał długi welon. Alex podał jej ramię. Oboje majestatycznie wkroczyli do wnętrza kościoła. Wkrótce ujrzał też swoich rodziców. Matka ewidentnie była zdenerwowana, a i ojciec nie miał szczególnej miny.
O dwunastej trzydzieści goście stojący przed katedrą nerwowo spoglądali na zegarki. Byli najwyraźniej zdezorientowani. W pewnym momencie wyszedł na zewnątrz Sebastian z seniorem Dobrzańskim i tłumaczył mu się z czegoś zawzięcie. Potem dołączyła do nich Helena. Po trzynastej zbiegła ze schodów Paulina. Była wściekła. Ściągnęła z głowy welon i rozszarpała go na strzępy. Nawet tu siedząc w dość sporej odległości słyszał jej krzyk, choć nie rozróżniał słów. Uśmiechnął się pod nosem. – To moja zemsta za te wszystkie lata upokorzeń i awantur – pomyślał butnie.
O czternastej było już wiadomo, że ślub się nie odbędzie. Goście powoli zaczęli się rozjeżdżać do domów. Dobrzańscy przepraszali każdego z nich. Upokorzona Paulina siedziała na schodach katedry i zaciskała zęby i pięści ze złości.
Wyszedł z kafejki jak już nikogo nie było przed kościołem. Był z siebie zadowolony mimo, że miał świadomość, iż żadna panna młoda nie chce przeżywać czegoś podobnego. Z drugiej strony uprzedzał ją przecież, że na ślub nie przyjdzie. Szkoda, że mu nie uwierzyła. Uniknęłaby upokorzenia.
Wsiadł do samochodu i włączył telefon. Skrzynka była zapchana wiadomościami głosowymi i sms-ami, a nieodebranych połączeń było bez liku. Usunął wszystko i dopiero ruszył. Musiał pogadać z Sebastianem, który pewnie zdążył już wrócić do domu.

 - Szedłem w zaparte bracie, chociaż z twoim ojcem nigdy nie jest łatwo. Powiedziałam, że ubrałeś się i wyszedłeś, a ja musiałem pojechać jeszcze po Violettę. W życiu bym się nie spodziewał, że wytniesz taki numer. Paulina gryzła palce z wściekłości.

Poniedziałkowy poranek nie okazał się dla niego zbyt szczęśliwy. Kiedy wszedł do sekretariatu Violetta patrzyła na niego spode łba, a w gabinecie czekali już jego rodzice i Paulina. Przywitał się z nimi i zajął miejsce za biurkiem. Splótł dłonie i obrzucił ich spojrzeniem.
 - To co was do mnie sprowadza?
 - Chyba wiesz, co? – odezwał się senior. – Jak mogłeś coś takiego zrobić? Jak mogłeś tak potraktować własną narzeczoną?
 - Chwila, chwila, chwila… Przecież rozmawialiśmy tydzień temu i powiedziałem jej, że żadnego ślubu nie będzie, bo jej nie kocham. Kocham inną kobietę i to ją kiedyś poślubię, a przynajmniej taką mam nadzieję.
 - To ta Cieplak – pogardliwie wyrzuciła z siebie Febo. – Nikt w to nie uwierzy. Upokorzyłeś mnie przed niemal tysiącem gości. Nie puszczę ci tego płazem…
 - A co mi zrobisz? Poderżniesz mi gardło, czy napuścisz na mnie swojego brata? A może naślesz włoską mafię? – wymieniał ironicznie. – Nie ośmieszaj się. Chcę ci tylko powiedzieć, że jako rekompensatę za straty moralne zapisałem ci dom. Proszę, tu jest akt notarialny – wyciągnął z teczki zszyty plik kartek i przesunął po blacie w stronę Pauliny. - Ja od trzech dni już tam nie mieszkam. Pewnie nawet tego nie zauważyłaś, prawda? Byłaś tak pochłonięta tym ślubem, że nie uwierzyłaś mi, gdy mówiłem, że nie pojawię się na nim. Sama się upokorzyłaś, bo masz za duże parcie na szkło, a ja nie będę już dłużej tańczył tak jak mi zagrasz i spełniał twoich zachcianek.
 - Jeśli myślisz, że darujemy ci ten afront, to grubo się mylisz. Poniesiesz wszystkie jego konsekwencje – senior poluzował krawat i odetchnął ciężko jakby brakowało mu powietrza. – Od teraz już nie jesteś prezesem tej firmy. Proszę też o zwrot udziałów jakie ci daliśmy. Wiemy o kredytach wziętych przez panią Cieplak i choć nie pochwalamy tego, to spłacimy ją co do grosza. Nie wiem na ile jej intencje były szczere, ale rzeczywiście te pieniądze uratowały firmę i chyba powinniśmy być jej wdzięczni. Od teraz twoje stanowisko przejmuje Alex, a ty pakuj się. Nic tu po tobie.
Cała trójka odwróciła się w kierunku drzwi i opuściła gabinet. Początkowo sądził, że to ze strony ojca jakiś koszmarny żart, ale jednak senior mówił poważnie. Z wypowiedzeniem powędrował do Sebastiana i powtórzył mu treść odbytej przed chwilą rozmowy. Olszański wyglądał na zmartwionego.
 - Może lepiej było się ożenić i nie mieć takich kłopotów?
 - Miałbym znacznie większe, zapewniam cię. To dziwne, ale teraz czuję ulgę. Udowodnię ojcu, że wcale nie muszę pracować w firmie, żeby dorobić się w życiu. Od jutra zaczynam działać. Usamodzielniam się przyjacielu.
 - To ja chyba pociągnę razem z tobą. Jak nastanie Alex, to i tak muszę liczyć się z tym, że wysiuda mnie z posady. Też napiszę wypowiedzenie. Idziemy razem. Jak sztama to sztama, nie? Jestem pewien, że we dwójkę nam się powiedzie i znajdziemy coś, co będzie dawało realny dochód.
Marek uścisnął mu dłoń.
 - To do dzieła przyjacielu. Nie wiem tylko jak Violetta. Ona na pewno nie zagrzeje długo miejsca przy rządach Febo. Pogadaj z nią. Może zechce dołączyć. Chyba nie chcesz zostawić swojej dziewczyny na pożarcie temu włoskiemu lwu?

Nie tracili czasu, bo on był tu niezwykle ważny i cenny. Im szybciej staną na nogi i zaczną zarabiać jakieś pieniądze, tym lepiej. Przekopywali się obaj przez tysiące ogłoszeń, aż wreszcie Sebastian natknął się na jedno godne uwagi.
 - A co byś powiedział na małe wydawnictwo?
 - Wydawnictwo? – Marek spojrzał na przyjaciela nieco skonsternowany.
 - Facet dał ogłoszenie. Ma wydawnictwo książek niszowych, druków akcydensowych i mnóstwo innych. Chce szybko sprzedać, a skoro tak, to na pewno obniży cenę. Wprawdzie nie znamy się na tym, ale to nie może być takie trudne. Moglibyśmy poszerzyć ofertę i być konkurencyjni. Uważam, że powinniśmy się z nim umówić.

Wkrótce doszło do spotkania. Wydawnictwo mieściło się w jakimś baraku na Pradze i nie przedstawiało się zbyt imponująco. Marek kręcił nosem, ale Sebastian urabiał właściciela wyciągając od niego potrzebne informacje zwłaszcza te o zyskach.
 - Nie są powalające, – przyznał szczerze mężczyzna – ale wy jesteście młodzi, pełni zapału i z całą pewnością macie pomysł jak to rozbudować. Ja jestem już stary i chory, nie radzę sobie. Nie chcę drogo i skóry z was nie zedrę. Mam pięciu doświadczonych pracowników. W zamian za utrzymanie pracy na pewno pomogą. Znają doskonale obsługę maszyn. Trzy z nich są całkiem nowe, jeszcze na gwarancji. Jeden z pracowników jest grafikiem komputerowym niezwykle przydatnym do projektowania okładek książkowych tudzież nawet opakowań dla przemysłu spożywczego. Udostępnię wam wszystkie kontakty jakie posiadam, a przez lata uzbierało się tego trochę.

Teraz, kiedy wracał pamięcią do tych rozmów i do tego sympatycznego staruszka musiał przyznać, że kupno tego wydawnictwa było jedną z najlepszych decyzji w jego życiu. Szybko doszli do porozumienia i podpisali stosowne dokumenty. Pan Jankowski wprowadził ich w tajniki tego biznesu. Był kopalnią wiedzy. Zaprzyjaźnił się z nimi i przez dwa następne lata bywał ich częstym gościem. Czerpali z tego co mówił możliwie jak najwięcej, wciąż się uczyli i uzupełniali wiedzę. Niestety dwa lata później staruszek zmarł. Towarzyszyli mu w tej ostatniej drodze i żałowali, że znali go tak krótko. Kilka miesięcy po jego śmierci Marek wykupił w centrum w jednym z biurowców cały parter i tam przeniesiono wydawnictwo. Tu klientom łatwiej było trafić. Reklama w prasie i internecie też zrobiła swoje. Przyjęli kilku ludzi do pracy. Teraz było ich na to stać. Mieli sąsiadujące ze sobą gabinety oddzielone sekretariatem, w którym królowała Violetta. Wyrobiła się przez te lata i stała się profesjonalistką. Ludzi wynagradzali uczciwie a oni odwdzięczali im się rzetelną i solidną pracą. Dzięki temu wydawnictwo zyskiwało coraz większą popularność i więcej klientów.
To, że rzucił się w wir ciężkiej pracy nie pozwoliło mu jednak zapomnieć o tej wielkiej miłości, którą darzył Ulę. Bez przerwy zaprzątała jego myśli. Zachodził w głowę zastanawiając się, gdzie ona jest. Nie miał konceptu jak ma ją odnaleźć i chyba wyczerpał już wszystkie możliwości. Ta bezsilność sprawiła, że mroczniał i chmurniał. Nie uśmiechał się już tak jak dawniej. Z rodzicami zerwał wszelkie kontakty, z ludźmi z firmy także. Tylko czasem dowiadywał się różnych rzeczy z prasy. Miał żal do seniorów, że nie potrafili zrozumieć jego stanowiska w sprawie ślubu i uznali, że on jest wszystkiemu winien. Nie był w stanie się przełamać, żeby choć zadzwonić do nich na święta. To bolało, ale uważał, że to nie on powinien wykonać pierwszy krok w kierunku pojednania.

Wstał z kanapy i poszedł do kuchni. Ponownie nalał do filiżanki kawy i wrócił do czytania.
„Musiałam uciec. Uciec od Marka. Nie zniosłabym jego natarczywych telefonów lub wręcz wizyt w moim domu. Potrzebowałam oddechu i oczyszczenia umysłu z tej podłości jakiej doświadczyłam z jego strony. Ufałam mu do cholery! On zawiódł mnie pod każdym względem. Wykorzystał mnie, moją naiwność i głupotę. Już nigdy więcej nie pozwolę uwikłać się w nic podobnego i już nigdy nie dam się omamić żadnemu mężczyźnie.
Ojcu i dzieciakom trudno jest się pogodzić z moją decyzją, ale nie protestują i nie odwodzą mnie od wyjazdu. Pakuję trochę swoich rzeczy do niewielkiej walizki. Sprawdzam jeszcze w internecie połączenia autokarowe do Niemiec. Poczdam to dobry wybór. Miasto jest duże i na pewno znajdę tam jakąś robotę. Nie zastanawiam się długo i kupuję przez internet bilet. Muszę stąd zniknąć jak najprędzej. Tata nie rozumie tego mojego dziwnego pośpiechu, ale nie mówię co jest jego powodem. Nie chcę go martwić. Obiecuję, że się odezwę jak tylko dotrę na miejsce”.
No proszę. Niemcy. Poczdam. Do głowy by mu nie wpadło, że właśnie tam znajdzie azyl przed jego natarczywością. Z drugiej strony mógł się tego od razu domyślić. Przecież ona doskonale zna niemiecki. Podziwiał ją, kiedy wystąpiła w roli tłumacza podczas wizyty w firmie madame Krüger.


Teraz ta jej ucieczka do Niemiec wydawała mu się taka oczywista.