Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 29 września 2022

TRWAĆ MIMO WSZYSTKO - rozdział 6

ROZDZIAŁ 6

 

Następnego dnia Ula pojawiła się na Berezyńskiej grubo przed ósmą. Przywitała się z Markiem wręczając mu reklamówkę ze świeżymi bułkami.

 - Pomyślałam, że zaoszczędzę ci drogi. Paulina tak chętnie zjadła wczoraj chrupiącą bułkę, że aż miło było popatrzeć. A gdzie ona jest?

 - Bierze kąpiel. Siedzi w wannie pełnej piany. To nawet dobrze, bo mamy chwilę, żeby porozmawiać. Przede wszystkim mam dla ciebie tę umowę więc od razu ją podpisz. Tu jest specjalna torba na zakupy, którą zawiesza się na rączkach wózka. Przynajmniej nie będziesz musiała dźwigać. I ostatnia rzecz. Miałaś mi coś wczoraj powiedzieć. Mówiłaś, że wiesz, dlaczego Paula jest taka drażliwa.

 - To ze strachu. Ona się boi, Marek. Boi wszystkiego. Boi się, że ją zostawisz, boi się gorszego samopoczucia i śmierci. Jest przerażona tym, co ją czeka, bo ma pełną świadomość przebiegu tej choroby. Nie chce się z tym pogodzić i dlatego reaguje złością. Ty jesteś pod ręką więc wyżywa się na tobie. Koniecznie trzeba złagodzić jej ten stres. Wczoraj nie było tak źle, chociaż usłyszała ode mnie kilka przykrych słów, ale myślę, że z każdym dniem będzie coraz lepiej.

 - Po wczorajszym dniu to i ja mam taką pewność. Po raz pierwszy od bardzo dawna była naprawdę miła. Wyciszona i spokojna. Rozmawiała normalnie, bez napinania się. Taką ją wolę i mam nadzieję, że to się w niej utrzyma.

 - Będę nad tym pracować. Dzisiaj mamy ciekawy dzień. Chcę z nią pójść na bazar, a w drodze powrotnej zatrzymać się w Parku Skaryszewskim nad Jeziorem Kamionkowskim. Na pewno jej się tam spodoba. Wezmę ze sobą termos z jej ulubioną kawą i zrobimy sobie mały piknik.

 - Dajesz jej kawę?

 - A dlaczego nie? Dlaczego zabraniać jej czegoś, co lubi? W jakim stopniu filiżanka kawy miałaby pogorszyć jej stan? Ktoś wam bajek naopowiadał i tyle. Dobra. Leć do pracy, a ja idę do niej, bo zamarznie w tej wannie.

Weszła do łazienki i przywitała się ze swoją podopieczną. Tak, jak wczoraj, pomogła jej się wytrzeć i od razu przygotowała jej ubranie do wyjścia.

 


 - Co chce pani zjeść na śniadanie? Na co ma pani ochotę?

 - Marek kupił wczoraj jakieś kiełbaski drobiowe. Chętnie zjem na gorąco. Możesz zrobić kakao?

 - Jak najbardziej. Kupiłam też po drodze te bułeczki, które pani tak smakują. Zaraz podam.

Podczas, gdy Paulina jadła śniadanie, Ula przygotowała wózek i pościeliła łóżko. Nalała do termosu gorącej kawy i zrobiła dwie bułeczki z szynką na wypadek, gdyby chora zgłodniała. Pomogła przejść Paulinie do przedpokoju i usadziła ją w wózku nakrywając nogi pledem. Wyjechała z nią przed dom. Był ranek i powietrze nieco ostrzejsze niż w godzinach południowych. Okryła szczelniej kocem ciało Pauli i ruszyła przed siebie.

 - To dokąd pojedziemy?

 - Pojedziemy wolniutko przez Park Skaryszewski aż do Targowej na Bazar Różyckiego. Tam zaopatrzymy się w świeże jarzyny i owoce, a wracając zatrzymamy się nad Jeziorem Kamionkowskim. Była tam pani kiedyś? – Paulina pokręciła przecząco głową. – To naprawdę urocze miejsce. Musimy wykorzystać do maksimum te ciepłe dni, bo nie wiadomo, jak pani zniesie chłody i jak się pani będzie czuła. Ja mam nadzieję, że dobrze.

 - Chcę cię o coś prosić. Nie mów do mnie, pani. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak kuriozalnie to brzmi biorąc pod uwagę sytuację w jakiej się znajdujemy. Nie lubię spoufalać się z ludźmi, ale myślę…, właściwie czuję, że tobie mogę zaufać. Byłam na ciebie zła za te wszystkie słowa, które wczoraj powiedziałaś, ale po przemyśleniu muszę przyznać ci rację. Nie mogę obiecać, że się zmienię, ale postaram się. Byłam wczoraj miła dla Marka. Nie podnosiłam głosu, nie rościłam o nic pretensji i wiesz, co? On wyglądał na szczęśliwego. Ja też poczułam się lepiej. Marek jest… - przerwała, bo usłyszała dzwonek swojego telefonu. Sięgnęła do kieszeni i odebrała.

 - Witaj, fratello. Co u ciebie? – usłyszała śmiech Alexa i też się uśmiechnęła.

 


 - To ja chciałbym wiedzieć. Dlatego dzwonię. Jak się czujesz?

 - Od wczoraj jakby lepiej. Mam lepszy apetyt i dobrze spałam w nocy. Nie wymiotuję, jeśli to masz na myśli. Mam nową opiekunkę. Dba o mnie i pysznie gotuje. Jeśli chcesz zjeść coś dobrego to zapraszamy cię dzisiaj na obiad. Możesz przyjechać z Markiem.

 - No, no, to bardzo kusząca propozycja. W takim razie do popołudnia, sorella.

Rozłączyła się i niepewnie spojrzała na Ulę.

 - Przepraszam, że tak mu powiedziałam. Czy ty jesteś w stanie zrobić ten obiad dla jeszcze jednej osoby?

 - Paulina, spokojnie. To nie jest problem. Co lubi jeść twój brat?

 - Jesteśmy pół Włochami. Lubimy makarony z gęstym, pomidorowym sosem.

 - W takim razie załatwione. Będzie spaghetti po bolońsku. Jedziemy.

 

Minęły park i w końcu dotarły do bazaru. Ula pchając wózek wolno przemieszczała się między straganami. Wreszcie dostrzegła podłużne buraki i zatrzymała się.

 - Weźmiemy dwa kilo buraków, dwa kilo pomidorów Lima, seler naciowy, dwa pęczki pietruszki i szpinak.

 – Ja chciałabym jakieś owoce…

 - Zaraz podjedziemy, to wybierzesz sobie takie, jakie lubisz.

Przy straganach uwijało się sporo klientów. Ula z trudem manewrowała wózkiem starając się nikogo nie przejechać. W końcu dotarły do straganu mającego chyba największy wybór różnych owoców.

 - Są japońskie gruszki – powiedziała Paulina. – Uwielbiam je. Możesz kupić? I jeszcze kilka fig, liczi i melona. Nie miałam pojęcia, że mają tu owoce egzotyczne.

Ula kupiła wszystko, co chciała Paulina. Siatki położyła jej na kolanach.

 - Nie zmieszczę tego do torby, bo jest pełna. Dasz radę to utrzymać?

 - Chyba dam. Co tak pachnie? Jakby jakieś kluski.

 - To sławne pyzy. Bazar z nich słynie, ale nie mogę ci ich kupić. Boję się, że twój żołądek nie zniesie dobrze tak ogromnej porcji tłuszczu. One są sprzedawane przeważnie w słoikach i wręcz toną w gorącym smalcu. Lepiej dmuchać na zimne. Jeżeli czujesz głód, mam ze sobą bułeczki z szynką.

 - No trudno. Muszę obejść się smakiem, ale pachną niesamowicie.

Ula skierowała wózek w stronę bramy. Po drodze zatrzymała się jeszcze przy jatce i kupiła trochę mielonej wołowiny do spaghetti. Pamiętała, że makaron jest w domu. Już miały opuszczać bazar, gdy wzrok Uli przykuło stoisko z przyprawami. Zapytała o kurkumę i imbir. Na szczęście były. Wzięła spory zapas obu przypraw.

 - Do czego to potrzebne? – zapytała zdziwiona Paulina.

 - Będziesz to piła. Wczoraj wieczorem grzebałam trochę w internecie i natknęłam się na artykuł o pewnej Angielce, która wyciągnęła się z raka pijąc właśnie kurkumę i imbir. Robi się taką mieszankę z jednej trzeciej łyżeczki do herbaty każdej z przypraw, do tego szczypta pieprzu, bo on wzmacnia działanie kurkumy. To wszystko zalewa się ciepłą wodą i dodaje łyżeczkę miodu. Smak nie powala, ale pomyślałam, że warto spróbować, a nuż pomoże? Kurkuma ma wiele zdrowotnych właściwości. Dobra jest nawet na stawy. Imbir zresztą też ma wiele zalet. Każdego dnia będę cię bombardować zdrowymi sokami, a ty nie będziesz się buntować, bo wiesz, że to dla twojego dobra. No, dojechałyśmy do parku. Podjadę do tamtej ławki przy jeziorze. Tam odpoczniemy.

Zabrała siatki z kolan Pauliny i odłożyła na ławkę. Z termosu nalała do dwóch kubków kawę i podała jeden z nich Paulinie.

 - Proszę, taka jak lubisz. Zjesz kanapkę? Do obiadu jeszcze kilka godzin…

 - Chętnie zjem. Od wczoraj naprawdę zaczęłam znów odczuwać głód. Sporo zjechałam na wadze, ale po chemii drugie tyle mnie przybyło. Zupełnie siebie nie przypominam – Paulinie zadrżał głos i rozpłakała się. Ula popatrzyła na nią ze współczuciem.

 - Paulina, nie możesz tak emocjonalnie podchodzić do takich rzeczy…

 - A jak mam podchodzić!? Wyglądam, jak nie ja! Ludzie mnie nie poznają!

 


 - Nie krzycz. Tracisz siły na bezsensowny bunt. Nigdy nie pomyślałaś, że ta znienawidzona przez ciebie chemia ratuje ci życie, bo zabija raka w tobie? Co mogą cię obchodzić ludzie i to, co o tobie mówią czy myślą? Naprawdę zależy ci na ich opinii? Przecież oni patrząc na ciebie wietrzą tylko jakąś niezdrową sensację. Powinnaś być ponad to, bo jesteś dumną i bardzo dzielną kobietą. Ja trzymałabym się z daleka od takich fałszywych znajomych.

 - Łatwo ci mówić. Nic nie rozumiesz. Nie rozumiesz, ile jest we mnie strachu. Nic we mnie nie zostało z tej dumnej Włoszki – łkała. – Widzisz? Kiedyś nigdy nie zobaczyłabyś moich łez.

 


Każdego ranka się budzę i dziękuję opatrzności za jeszcze jeden dzień. Panikuję na myśl, że któregoś dnia już się nie obudzę, albo że będę konać w męczarniach. Ten strach sprawia, że serce podchodzi mi do gardła i dusi jak najgorsza zmora.

Ula przykucnęła naprzeciwko niej i ujęła jej dłonie w swoje.

 - Paulina, ja wiem, że się boisz. Nawet nie wiesz, jak bardzo wyczuwalny jest ten strach w momentach, gdy podnosisz głos i domagasz się czegoś głośno. To krzykiem i złością starasz się maskować ten paniczny lęk. Marek też to czuje, chociaż chyba nie uświadamia sobie tego tak do końca. Musisz przestawić myślenie na inne tory. Zacząć dostrzegać pozytywne strony tej dramatycznej sytuacji, bo takie istnieją. Ja mogę ci obiecać, że pomogę ci przez to przejść. Ty tylko się nie opieraj, bądź pomocna i nawet jeśli będzie się coś działo wbrew twojej woli, to pomyśl, że żadne z nas nie chce ci zrobić krzywdy. Poproszę Marka, żeby kupił jakieś dobre kremy ujędrniające ciało i będę je wcierać w ciebie tonami. Przez długie leżenie i brak ruchu masz słabe i zwiotczałe mięśnie. Trzeba je doprowadzić do lepszej kondycji tak, żebyś mogła samodzielnie przejść chociaż kilka kroków. Jesteś uparta, ale ja uparta jestem jeszcze bardziej. Nie odpuszczę i postawię cię na nogi.

Paulina podniosła głowę i spojrzała na Ulę przez łzy. Jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Ula odwzajemniła go.

 - Musisz uśmiechać się jak najczęściej, bo uśmiech sprawia, że stajesz się piękna.

czwartek, 22 września 2022

TRWAĆ MIMO WSZYSTKO - rozdział 5

ROZDZIAŁ 5

 

Ula dokończyła zbieranie porozrzucanej prasy, sprzątnęła tacę z naczyniami i przysiadła w fotelu obok łóżka Pauliny.

 - Chciałam z panią coś ustalić. Jutro zapowiada się piękna pogoda. Jak przyjadę rano, pomogę się pani ubrać i pojedziemy na długi spacer. Pojedziemy po owoce i warzywa. Od jutra zacznie pani kurację witaminową. Od razu uprzedzam, że nie będzie smaczna, ale zapewniam, że spowoduje poprawę wyników krwi. Codziennie rano będzie pani wypijała szklankę soku z buraków, pietruszki i szpinaku. W ciągu dnia będę też przyrządzać soki ze świeżych owoców, a na obiad półkrwiste steki i wątróbkę. Wygląda pani bardzo mizernie i blado. Najwyraźniej brakuje pani powietrza i słońca. Oczywiście nie chodzi tu o opalanie się.

 - Dlaczego to robisz? Co ciebie obchodzi, jak się odżywiam? Czasami w ogóle nie mogę nic przełknąć. Będziesz karmić mnie na siłę?

 - Nie, pani Paulino, nie jestem sadystką. Potrafię odróżnić złe samopoczucie od dobrego. Pani ma wszelkie warunki do tego, żeby poprawić swoje zdrowie i bardzo mnie uwiera, że marnuje pani energię, a przede wszystkim czas na nic nie znaczące kłótnie, na bunt, na niszczenie samej siebie. Ja wiem, że ta choroba jest potencjalnie nieuleczalna, ale uważam też, że warto poświęcić wszystkie siły na to, żeby poprawić sobie komfort życia i sprawić, by trwało jak najdłużej. Póki co, pani niszczy nie tylko siebie, ale także osoby, którym na pani zależy. Podziwiam pani narzeczonego. Inny będąc na jego miejscu nie wytrzymałby i oddałby panią do hospicjum. Zapewne nie zdaje sobie pani z tego sprawy, ale Marek jest już u kresu wytrzymałości i proszę mi wierzyć, że wystarczy naprawdę niewiele, żeby i on z pani zrezygnował. Do tej pory był bardzo zdeterminowany, a teraz ta determinacja przeobraża się w bezsilność i rozpacz.

 


Wychodzi ze skóry, żeby ulżyć pani w cierpieniu, a co dostaje w zamian? Ciągłe fochy, niezadowolenie i wiadra inwektyw. Wie pani, jak on się czuje? Ma wrażenie, że obarczyła go pani winą za swoją chorobę. To nie odra ani ospa, którą może panią zarazić. To rak, choroba często śmiertelna, a pani lekkomyślnie zaniedbała pierwsze jej symptomy i to wyłącznie pani wina, że znalazła się pani w tak ciężko rokującej poprawę sytuacji. Niech pani nie uśmiecha się tak cynicznie, bo dobrze pani wie, że mam rację. Tak naprawdę on nie ma wobec pani absolutnie żadnych zobowiązań. To, że jest pani jego narzeczoną nie oznacza, że musi się panią opiekować, musi o panią dbać i musi zrobić wszystko, żeby ulżyć pani w cierpieniu. Ja doskonale rozumiem pobudki, które nim kierują, pani nie rozumie tego w ogóle, bo uznaje, że to się pani należy głównie dlatego, że jest pani taka biedna i pokrzywdzona przez los. Nie ma w pani za grosz pokory i zwykłej, ludzkiej przyzwoitości. A wie pani, co jest najgorsze? Najgorsze jest to, że pani nie potrafi być mu wdzięczna za jego dobroć, uczynność, wyrozumiałość i ogromną cierpliwość. Każda miłość się wypali, gdy człowiek nie odwzajemnia się drugiemu tym samym.

Kilka miesięcy temu pochowałam mojego tatę. Przez lata chorował na serce. Było tak słabe, że nie doczekało by-passów. Wie pani, co powiedział mi lekarz po jego śmierci? Powiedział mi, że gdyby ojciec przyszedł do szpitala trzy lata wcześniej, z całą pewnością teraz żyłby. Pani popełniła niemal identyczny błąd nie chcąc się leczyć. Skutki tego błędu być może są już nieodwracalne, ale można i trzeba je w miarę możliwości złagodzić i to właśnie zaczniemy robić od jutra. Jest pani już słaba, ale postaram się nie dopuścić do pogorszenia tego stanu i liczę, że w tym wydatnie mi pani pomoże. Zrobi to pani nie tylko dla siebie, ale i dla Marka, dla swoich przybranych rodziców i dla brata. To od dzisiaj pani misja i życiowy cel. Za chwilę przebiorę panią w ciepły dres. Jest słonecznie i ciepło więc szkoda byłoby siedzieć w domu. Zawiozę panią do ogrodu i tam pooddycha pani świeżym powietrzem. Ja w tym czasie przygotuję obiad i wycisnę pani sok ze świeżych pomidorów – podniosła się z fotela i ruszyła do garderoby. Paulina siedziała bez ruchu i wyglądała tak, jakby ją ktoś zamienił w kamień. W głowie kłębiły jej się różne myśli. Przechodziły przez nią fale oburzenia, niedowierzania, złości i innych negatywnych emocji. Przede wszystkim nie mogła uwierzyć, że ktoś taki jak ta Cieplak, śmie osądzać jej postępowanie. Krytykować ją i wytykać słabości. Co ona sobie wyobraża, że dumna panna Febo będzie tak tańczyć, jak ten śmieć jej zagra? Z drugiej strony z trudem musiała przyznać, że co do Marka, to miała chyba rację, bo faktycznie ostatnio jej wrzaski i naciski nie odnosiły takiego efektu jakiego się spodziewała i chyba uodpornił się na nie. 

Wróciła Ula niosąc w ręku dres. Odgarnęła kołdrę i podała Paulinie dłoń chcąc, żeby usiadła na brzegu łóżka. Ściągnęła z niej piżamę i pomogła włożyć bluzę i spodnie. Wsunęła jej na nogi ciepłe, wełniane skarpety i zasznurowała adidasy. Usadziła ją w inwalidzkim wózku wkładając jej na głowę bejsbolówkę.

 - Przyniesiesz mi kawę do ogrodu?

 - Oczywiście. Jaką pani pija?

 - Czarną z odrobiną mleka i łyżeczką cukru. A ponoć nie wolno mi pić kawy? Taka jesteś mądra i tego nie wiesz?

 - Myślę, że to bzdura. Niezbyt mocna kawa z mlekiem na pewno pani nie zaszkodzi. Nie musi się pani dodatkowo umartwiać i nie pić, czy nie jeść rzeczy, które pani lubi. Jedziemy.

Wywiozła Paulinę na tyły domu i ustawiła wózek w nasłonecznionym miejscu blokując mu kółka. Okryła ją jeszcze ciepłym pledem i rzuciwszy: – zaraz wracam – poszła do kuchni. Nastawiła expres i wrzuciła kilka pokrojonych, sporych pomidorów malinowych do sokowirówki. Do tego doszedł jeszcze seler naciowy ze szczyptą soli i pieprzu. Przelała sok do wysokiej szklanki i przygotowała kawę. To wszystko zaniosła Paulinie i postawiła na małym stoliczku ogrodowym.

 


 - Bardzo proszę. Kawę na pewno wypije pani z przyjemnością, a po niej małymi łykami proszę serwować sobie sok. Może nie będzie zbyt smaczny, ale proszę postarać się wypić całą szklankę. Ja wracam do kuchni.

Paulina nie odezwała się słowem. Sięgnęła po filiżankę z czarnym płynem i wciągnęła z lubością w nozdrza jego aromat. Od bardzo dawna nie piła kawy. Jej poprzednie opiekunki nie wiedzieć czemu uznały, że może jej zaszkodzić i lepiej, żeby jej nie piła. Ula była pierwszą, która to zbagatelizowała. - Pewnie uznała, że skoro mam już tak zaawansowaną chorobę, to już nic mi nie zaszkodzi. Pięknie pachnie i jest taka, jak lubię – uśmiechnęła się - Może ta cała Ula nie będzie taka zła i ograniczona, jak te wszystkie baby, które przewinęły się przez ten dom?

Tymczasem Ula dzielnie walczyła w kuchni. Wiedziała co będzie gotować, bo Marek pokazał jej zawartość lodówki. Zaczęła od buraków, z których miał powstać esencjonalny barszczyk. Podsmażyła mielone mięso i wyłożyła je na arkusz gotowego ciasta francuskiego. To miało być coś w rodzaju pasztecików do barszczu. Na drugie danie zaserwowała krwisty stek ze szparagami polanymi masłem. W międzyczasie zerknęła na ogród. Paulina wystawiła do słońca twarz trzymając w ręku szklankę z sokiem. Ula uśmiechnęła się do siebie. Paulina nie odzywała się za wiele podczas ich „rozmowy”. Może jednak coś zrozumiała, bo sok piła, a nie wylała go na trawę. Zostawiła garnek z zupą na gazie i poszła do Pauliny. Stanęła obok wózka i rozejrzała się. Ogród był jeszcze pełen kwiatów chociaż nieuchronnie zbliżała się jesień.

 - Pięknie tu – powiedziała cicho. – Chce pani jeszcze coś do picia?

 - Nie, dziękuję. Kawa była pyszna, a sok wcale nie taki zły.

 - Nie jest pani zimno?

 - Jest w sam raz. Na półce nad łóżkiem leży taka gruba książka. Proszę mi przynieść. Poczytam trochę.

 - Ale nie za długo. Ma pani osłabioną odporność i nie chcę, żeby złapała pani jakąś infekcję. Góra, pół godzinki.

 - Dobrze, mamusiu – rzuciła z ironią. Ula udała, że tego nie słyszała.

Kilka minut po piętnastej zadzwonił Marek. Był ciekawy, jak Ula radzi sobie z krnąbrną Pauliną.

 - Jest wszystko w porządku i naprawdę już się nie martw. Po twoim wyjściu wzięła kąpiel, zjadła śniadanie, a teraz siedzi w ogrodzie i czyta książkę. Za chwilę ściągnę ją stamtąd, bo nie chcę, żeby się przeziębiła. Trochę sobie porozmawiałyśmy, a raczej to ja się nagadałam i uświadomiłam jej kilka rzeczy. Liczę na to, że coś do niej dotarło. Jutro zabiorę ją na bazar. Kupimy trochę jarzyn. Głównie buraków i marchwi, ale też parę innych. Weźmiemy trochę owoców. Będę jej robić świeże soki. To na pewno jej nie zaszkodzi, ale tak, czy siak, będą potrzebne znacznie większe ilości wszystkiego i tu niezbędna twoja pomoc i twój samochód, bo w rękach wszystkiego nie przyniosę.

 - Nie ma sprawy Ula. Jutro wszystko załatwię. Będę w domu za jakieś pół godzinki. Do zobaczenia.

 


Rozłączyła się i poszła po Paulinę.

 - Dzwonił Marek i pytał o pani zdrowie. Mówił też, że za chwilę tu będzie. Wróci pani teraz do łóżka, a ja przygotuję wam obiad. Na pewno będzie miło zjeść go w towarzystwie narzeczonego.

 

Kończyła smażyć steki, gdy wrócił Marek. Wszedł do sypialni i z troską spojrzał na Paulinę.

 - Jak się czujesz dzisiaj? – pochylił się i cmoknął ją w policzek.

 - O dziwo, nadzwyczaj dobrze. Nawet apetytu dostałam. Zjem z tobą przy stole jeśli tylko pomożesz mi do niego dojść.

Zarzucił jej szlafrok na ramiona i podtrzymując ją, powoli podszedł do stołu odsuwając jej krzesło. Weszła Ula z talerzami wypełnionymi pachnącym barszczem.

 - Pomóc w czymś? – zapytał Marek.

 - Przynieś sztućce. Ja zaraz podam resztę.

Paszteciki pachniały bosko, a na widok steków Markowi pociekła ślinka.

 - Dawno nie jedliśmy takich frykasów, prawda kochanie?

 - Prawda – uśmiechnęła się. – Wszystko wygląda pysznie.

 - To ja w takim razie życzę państwu smacznego i pożegnam się już – Ula ściągnęła z siebie kuchenny fartuszek.

 - Ale, jak to…? Nie zjesz z nami?

 - Dziękuję, ale mam obiad w domu. Widzimy się jutro o ósmej.

 - Zaczekaj Ula, przynajmniej odprowadzę cię do drzwi – Marek wytarł usta serwetką i podniósł się od stołu. W przedpokoju wręczył jej stuzłotowy banknot mówiąc, że to na jutrzejsze zakupy. Podziękował jej za dzisiejszy dzień. – Dokonałaś cudu. Ona jest w dobrym humorze i nie wydziera się na mnie. Aż się wierzyć nie chce.

 - Porozmawiamy o tym jutro, dobrze? Ja wiem, dlaczego ona jest taka drażliwa i jutro ci o tym opowiem. Do widzenia.

Zamknął za nią drzwi i wrócił do stołu.

 - Jak ci minął dzień?

 - Dobrze…, bardzo dobrze. Po kąpieli zjadłam pyszne śniadanie, a potem skorzystałam z pięknego dnia i posiedziałam trochę w ogrodzie. Było naprawdę bardzo przyjemnie.

 - A co sądzisz o twojej nowej opiekunce?

 - No cóż… Ma zalety i wady, ale chyba z tych wszystkich tu zatrudnionych jest najlepsza. Świetnie gotuje i stara się być miła, a to duży plus.

 - Cieszę się, że nie jesteś wobec niej tak bardzo krytyczna. Ona ostatnio wiele przeszła i bardzo potrzebuje tej pracy. Postaraj się więc jej nie zniechęcać – uśmiechnął się do Pauliny. – Bardzo lubię, kiedy masz dobry nastrój i nie wykłócasz się o drobiazgi.

niedziela, 18 września 2022

TRWAĆ MIMO WSZYSTKO - rozdział 4

 ROZDZIAŁ 4

 

 - To bardzo smutne i przygnębiające. Najgorsza jest bezradność. Człowiek patrzy na cierpienie bliskiej osoby i nie jest w stanie nic zrobić, bo stoi na przegranej pozycji. Jeśliby się pan zgodził, to ja chętnie podjęłabym się opieki nad pańską narzeczoną. Od momentu, kiedy przeniosłam się do Warszawy szukam pracy, ale bezskutecznie…

Popatrzył na nią zaskoczony.

 - Naprawdę zrobiłabyś to? To nie będzie ani łatwe, ani przyjemne. Od razu cię lojalnie uprzedzam – nawet nie zauważył, że zaczął mówić jej na „ty”. - Przepraszam za to mówienie per „ty”, ale chyba nie jestem o wiele starszy i dobrze byłoby mówić sobie po imieniu.

 - Nie mam nic przeciwko temu. To chyba nawet lepiej.

 - A od kiedy mogłabyś zacząć? Nie ukrywam, że tu każdy dzień jest ważny.

 - Choćby od jutra. Mam zdecydowanie za dużo czasu – uśmiechnęła się – i nie znoszę go marnować. A gdzie mieszkacie?

 - Mamy dom na Saskiej Kępie przy Berezyńskiej.

 - To chyba nie tak daleko ode mnie, bo ja mieszkam przy Bazarze Różyckiego.

 - To faktycznie niedaleko. Jeśli się zgodzisz przyjadę jutro po ciebie i zawiozę do Pauliny. Wszystko ci objaśnię. Pensja to trzy tysiące do ręki. Jeżeli to za mało, po prostu mi powiedz.

 - To w sam raz. Tu jest dokładny adres i mój numer telefonu – podała mu kartkę. To o której mam być gotowa?

 - Myślę, że o ósmej. Zawiozę cię, oprowadzę, objaśnię i będę musiał jechać do pracy. A może teraz mógłbym odwieźć cię do domu? Przekonałbym się, czy to daleko.

 - Bardzo dziękuję, to miłe z twojej strony.

 


Po powrocie do mieszkania usiadła do komputera, żeby prześledzić trasę od siebie do domu Marka. Sprawdziła połączenia autobusowe i wydrukowała rozkład jazdy. Koniecznie musiała zaopatrzyć się w bilet miesięczny. To dzisiejsze spotkanie nad Wisłą wydawało jej się niesamowitym zbiegiem okoliczności. Spotyka obcego zupełnie człowieka, który najwyraźniej czuje się już tak stłamszony i przytłoczony przez uwierającą rzeczywistość, że zwierza się ze swoich trosk całkiem obcej kobiecie. Może rzeczywiście nie ma nikogo z kim mógłby porozmawiać tak szczerze, od serca? Jego wynurzenia tak pełne bólu i zwyczajnej bezradności wobec tej strasznej choroby jaką jest rak, dla niej niespodziewanie okazały się bardzo pozytywne. Nareszcie zacznie robić coś pożytecznego. Nie będzie gnuśnieć w domu lub zdzierać buty chodząc od firmy do firmy na nieprzynoszące żadnych, pożądanych skutków, rozmowy kwalifikacyjne. Praca opiekunki nie była szczytem jej marzeń i ambicji. W dodatku miała pracować właściwie na czarno, bo przecież pieniądze będzie dostawać do ręki bez płacenia podatku i składek. To nie było coś z czym czuła się najlepiej, ale póki co uważała, że nie ma prawa wybrzydzać. Pensja, jaką zaproponował Marek, była naprawdę wysoka i adekwatna do trudności, jakie ją czekały. Paulina nie była aniołkiem i nie znosiła z pokorą swojej choroby. Z drugiej strony, czy można było się temu dziwić, że obarcza winą cały świat za swój stan, a najbardziej Marka? On był najbliżej i stanowił łatwy cel.

 

Kilka minut przed ósmą wyszła z domu i stanęła przed wejściem do kamienicy. Marek zjawił się punktualnie. Przywitała się z nim i wsunęła do wnętrza samochodu.

 - Gotowa na wielkie wyzwania? – zapytał uśmiechając się półgębkiem.

 - Gotowa i mam nadzieję, że sobie poradzę.

 - A ja wczoraj jeszcze długo myślałem nad stroną finansową i doszedłem do wniosku, że powinienem zawrzeć z tobą jakąś umowę. Pomyślałem, że wciągnę cię na listę płac mojej firmy, jako pracownika zatrudnionego na umowę-zlecenie. Przynajmniej będziesz mogła wykazać się jakimkolwiek zatrudnieniem i uczciwie odprowadzać podatek od wynagrodzeń. Suma, jaką zaproponowałem na pewno się nie zmieni, ale dodamy do niej właśnie wartość podatku. Tak chyba będzie uczciwie.

Ula pokręciła z niedowierzaniem głową.

 - Nie uwierzysz, ale ja wczoraj myślałam o tym samym. To znaczy myślałam o tym, że to będzie praca na czarno. Jednak uznałam, że nie będę grymasić, bo przecież od tak dawna szukam już jakiegokolwiek zajęcia…

 - No to przynajmniej jeden kłopot mamy z głowy. Opowiem ci trochę o Paulinie. Ogólnie więcej leży, jak chodzi. Wciąż powtarza, że jest słaba. Ja uważam, że zdarzają jej się lepsze dni, które powinna wykorzystać. Przez to leżenie w łóżku za chwilę przypląta jej się zanik mięśni i to pogorszy jej stan. Myślę, że ona już się poddała. Rokowania nie napawają optymizmem i tak naprawdę, to żaden z lekarzy nie był w stanie udzielić mi informacji, jak długo potrwają jej męczarnie. Bywa, że wyje z bólu i wtedy dostaje silne opioidy. Generalnie jednak wygląda to tak, jakby straciła motywację do walki o siebie. Sama twierdzi, że nie ma na to siły. Sądzę, że to tylko wygodna wymówka, bo tej siły ma aż nadto wyżywając się na mnie. Ulegam jej. Nie znoszę awantur z nieuzasadnionych powodów. Jest bardzo uparta i niezależna. Nie liczy się z niczym i z nikim. Nie przebiera też w słowach obrażając wszystkich dookoła. Wciąż robi opiekunkom pod górkę i to głównie z tego powodu nie wytrzymują z nią za długo. Jest złośliwa, bezczelna i pełna buty. Zawsze taka była, ale teraz, kiedy dopadła ją ta straszna choroba, wszystkie te złe cechy jeszcze bardziej się w niej nasiliły.

 


Na przykład wytłukła wszystkie lustra w domu, gdy po chemii całkowicie wyłysiała. Teraz włosy zaczynają odrastać, ale czeka ją kolejna chemia więc nie wiadomo, czy nie będzie powtórki z rozrywki. Choroba zmieniła ją fizycznie. Chemia dodała jej kilogramów i odarła z urody. Przykro to mówić, ale rzeczywiście nie przypomina w żadnej mierze dawnej Pauliny. Ja tylko mam nadzieję, że jakoś sobie z nią poradzisz, a przede wszystkim przetrwasz te jej napady złości.

 - Może nie będzie tak źle…? – Ula pocieszała siebie i Marka, który zatrzymał się przed bramą i otworzył ją pilotem. Wolno wjechał na podjazd i zaparkował.

 - Tu właśnie mieszkam. Sto metrów wcześniej jest przystanek autobusowy. Chciałbym, żebyś tu była od ósmej do szesnastej. Jeśli miałabyś coś pilnego do załatwienia, czy potrzebowała dzień wolny, po prostu daj mi wcześniej znać. Jutro podpisalibyśmy tę umowę. Tu daję ci klucze od domu i furtki. A teraz chodź, przedstawię ci Paulinę i oprowadzę po domu.

 

Wprowadził Ulę najpierw do sypialni, w której leżała Paulina. Całe łóżko zasłane było kolorowymi czasopismami i przez to panował bałagan. Ona sama oparta o wezgłowie czytała jakiś magazyn.

 - Dzień dobry – przywitała się Ula stając obok Marka.

 - Dzień dobry? – prychnęła. – A dla kogo dobry, bo chyba nie dla mnie? Kto to jest? – zwróciła się do Marka.

 - To Urszula Cieplak, twoja dwudziesta trzecia opiekunka. Mam nadzieję, że wytrzyma z tobą chociaż przez miesiąc.

Paulina uśmiechnęła się złośliwie.

 - Skąd wytrzasnąłeś to bezguście. Brzydka jak noc listopadowa.

 


 - No cóż… - odezwała się Ula uprzedzając ripostę Marka – pani też nie powala urodą i w dodatku nieładnie pachnie. Myślę Marek, że zaczniemy od kąpieli.

Twarz Pauliny wykrzywiła się z wściekłości.

 - Jak śmiesz tu przychodzić i obrażać mnie w moim własnym domu? Odpraw ją Marek. Nie chcę słuchać jej impertynencji.

 - Rozumiem, że tylko pani wolno obrażać innych i to z powodu choroby dała sobie pani na to przyzwolenie. Nie mam zamiaru użalać się nad panią ani jej współczuć. Trzeba wziąć się w garść i doprowadzić do pionu. Jeśli nie zrobi pani tego po dobroci, ja panią do tego zmuszę. Jeśli nie zależy pani na życiu, to pani sprawa, ale ja tu jestem po to, żeby o nie zawalczyć nawet wbrew pani woli. A teraz pokaż mi Marek resztę domu i opowiedz, gdzie co jest.

Opuścili sypialnię zostawiając Paulinę z otwartą ze zdziwienia buzią. Marek uśmiechał się pod nosem.

 - Widziałaś, jak ją zatkało? Jeszcze nikt do niej nigdy tak nie mówił. Myślę, że obrałaś właściwą taktykę. Żadnego pobłażania.

 - To nie może tak wyglądać, bo ona zachowuje się tak, jakby czekała na śmierć. Z takiego założenia wyszła, a skoro tak, to nie musi robić już niczego. Nie musi się myć, czesać, wstawać z łóżka i dbać o siebie. Będę starała się to zmienić. To trochę, jak poskromienie złośnicy. Mam nadzieję, że się uda.

Marek oprowadził Ulę pokazując najistotniejsze rzeczy. Przed dziesiątą zostawił ją samą na placu boju i pojechał do pracy. Ula nie traciła czasu. Wyciągnęła z szafy zmianę pościeli i nalawszy do wanny trochę pachnącego płynu do kąpieli napuściła do niej ciepłej wody. Weszła do sypialni informując Paulinę, że może skorzystać z kąpieli.

 - Jeśli potrzebuje pani mojej pomocy, proszę powiedzieć.

 - Niczego od ciebie nie chcę. Wynoś się stąd - wysyczała.

 - Ani myślę – odparła ze stoickim spokojem. - Jeśli za chwilę pani nie wstanie będę zmuszona zmienić pościel bez względu na to, czy nadal będzie pani zalegać w łóżku, czy nie. Proszę się więc pospieszyć, bo mam sporo rzeczy do zrobienia.

Słowa Uli przeszły bez echa i żadnej reakcji ze strony Pauliny. Złapała za róg kołdry i pociągnęła ją do siebie. Gazety na niej zalegające rozsypały się wokół łóżka. Zaczęła je zbierać na kupkę.

 - Woda pani wystygnie. Proszę iść do łazienki. Nie wstyd pani leżeć w takim smrodzie? I pomyśleć, że była pani kiedyś taką atrakcyjną kobietą. Nic dziwnego, że Marek czuje do pani niechęć. Każdy mężczyzna by czuł.

 - Nie bądź bezczelna i nie pozwalaj sobie. Nie masz tu nic do gadania – wypluła z siebie Febo. – Poza tym nie mam siły, żeby dojść do łazienki.

 - Ale na to, żeby się wykłócać, to pani ma. Nie lepiej tę energię wydatkować na coś przyjemnego? – podsunęła Paulinie wózek inwalidzki i wyciągnęła do niej dłoń. –Proszę mocno mnie chwycić. - Zrobiła to bez słowa. Ula zawiozła ją do łazienki. Ściągnęła z niej przepoconą piżamę i figi. Pomogła wejść do wanny. Paulina uczepiona uchwytów wyciągnęła się w niej z przyjemnością wdychając owocowy zapach płynu.

 - Od razu lepiej, prawda? Tu kładę gąbkę i szampon do włosów. Proszę się dokładnie umyć i kiedy pani skończy, proszę mnie zawołać. Ja zmienię w tym czasie pościel i doprowadzę łóżko do porządku.

Podczas, gdy Paulina szorowała swoje ciało Ula gruntownie wywietrzyła pokój. Łóżko pachniało świeżością, a gazety spoczywały na nocnym stoliku. Mimo, że Paulina jej nie wołała, poszła sprawdzić, jak sobie radzi. Najwyraźniej kąpiel ją zrelaksowała.

 - Chciałabym już wyjść.

Ula otuliła ją wielkim kąpielowym ręcznikiem wycierając jej ciało do sucha. Podała świeżą bieliznę i piżamę.

 - Tu czysty szlafrok. Ten zabieram do prania. Teraz może się pani położyć, a ja przygotuję śniadanie. Jakieś specjalne życzenia? – Paulina pokręciła przecząco głową.

Upchnąwszy w pralce brudne rzeczy nastawiła ją i przeszła do kuchni. Podsmażyła kawałek drobno pokrojonego boczku i na nim zrobiła jajecznicę. Do niej podała chrupiącą, świeżą bułeczkę, którą Marek kupił w pobliskiej piekarni. Ułożyła naczynia na tacy i poszła do sypialni. Wszystkie tak dokładnie przez nią ułożone gazety ponownie zajęły miejsce na całej powierzchni łóżka. Zacisnęła zęby. Odgarnęła ich część stawiając tacę na kolanach Pauliny.

 - Bardzo proszę. Smacznego.

Paula popatrzyła na nią złośliwie chcąc wywalić tacę z całą zawartością, ale powstrzymała się. Zapach jajecznicy był zniewalający. Nie pamiętała, czy kiedykolwiek jadła coś tak bosko pachnącego. Sięgnęła po kubek i upiła z niego łyk. Kakao! Kiedy ostatni raz piła kakao? Chyba w dzieciństwie. Mama przyrządzała przepyszne. Czekoladowe i słodkie. To miało identyczny smak. Z przyjemnością ugryzła kęs bułki posmarowanej świeżym masłem przyglądając się, jak Ula cierpliwie zbiera kolejny raz rozrzucone gazety.  

piątek, 16 września 2022

13 milionów wejść na blog

 KOCHANI

Właśnie licznik wystukał ponad trzynaście milionów wejść na blog. Liczba oszałamiająca – trzeba przyznać. My przecieramy oczy. Ponieważ nie mamy w zapasie żadnej miniaturki, która mogłaby uczcić taką okazję, postanowiłyśmy w najbliższą niedzielę tj. 18-go września, opublikować kolejny, czwarty rozdział opowiadania „Trwać mimo wszystko”.

Dziękujemy z całego serca wszystkim naszym czytelniczkom i mamy nadzieję, czytelnikom, za permanentną obecność na blogu, za komentarze i zawarte w nich miłe słowa pod naszym adresem. Każdy komentarz jest dla nas niezwykle cenny, a każde wejście na blog – wyjątkowe.

Wdzięczne za wszystko pozdrawiamy Was najserdeczniej i wirtualnie przytulamy do serca.

Gośka i Gaja.





czwartek, 15 września 2022

TRWAĆ MIMO WSZYSTKO - rozdział 3

ROZDZIAŁ 3

 

Był wczesny ranek, gdy Ula szła w kierunku posesji Mateckich. Już z daleka widziała szeroko otwartą bramę, przez którą jej sąsiad wyprowadzał swoją sfatygowaną furgonetkę marki „Żuk”.

 


Podbiegła i kiedy samochód znalazł się już na ulicy, zamknęła wjazd. Przywitała się z Mateckim i zajęła miejsce obok niego w szoferce.

 - To jak jedziemy, Ula? – zapytał sąsiad.

 - Tak, jakbyśmy jechali na Bazar Różyckiego. Kamienica stoi bardzo blisko niego.

 - OK. W takim razie ruszamy – Matecki odpalił silnik i obrał kurs na Warszawę. Droga zajęła im około czterdziestu minut. Auto było prawdziwym zabytkiem, bo z tego co mówił Matecki, przestano je produkować jakieś piętnaście lat temu. Zewnętrznie nie powalało urodą, ale serce, czyli silnik, miało po generalnym remoncie. Zaparkował w pobliżu wejścia do budynku. Z wnętrza wyjął dwie spore torby narzędzi i jedną z nich podał Uli.

 - Zabrałem już część tych, które będą niezbędne, a teraz prowadź.

Wspięli się na trzecie piętro i Ula otworzyła wejściowe drzwi.

 - Strasznie wyglądają – pokazała odrapania z farby. – Zastanawiałam się, czy je nie wymienić, ale być może udałoby się coś zrobić z tymi?

Matecki przejechał dłonią po chropowatej powierzchni. Drzwi pamiętały pewnie czasy wczesnego Gierka, ale zrobione były z solidnego drewna. Dzisiaj już takich nie robią.

 - Mam opalarkę do lakieru. Jak go zedrzemy i pomalujemy świeżą farbą, będą jak nowe – wszedł do środka i rozejrzał się. – Zapisz Ula, że będą potrzebne trzy puszki lakieru na wszystkie drzwi, chyba że zlikwidujemy te do kuchni i do pokoju. Tak naprawdę to nie są ci potrzebne, a ich brak otworzy trochę tę małą przestrzeń. Te do łazienki zostawimy więc wystarczy nam litrowa puszka i mała z brązowym lakierem na zewnątrz. Ściany rzeczywiście wyglądają strasznie i myślę sobie, że zamiast kupować całe wory gipsu, wapna i cementu, bardziej opłaca się kupić płyty z karton gipsu. One łatwo się montują i szybko. Zaraz policzę, ile ich będzie trzeba. Do łazienki też kupimy, ale takie specjalne, odporne na wilgoć. Jakieś płytki też chcesz?

 - Tak… do łazienki i kuchni. Wybrałabym jakieś najtańsze…

 - W takim razie zmierzmy oba pomieszczenia. Nie będzie ich trzeba zbyt dużo, bo i łazienka i kuchnia są maleńkie. Wiesz co? Wydaje mi się, że ja mam gdzieś w garażu płytki. Takie seledynowe, jak u nas w kuchni. Pamiętam, że kupiłem ich wówczas na wyrost i spuchliznę. Nawet żona mnie za to objechała, ale na pewno nie oddałem do sklepu tego, co zostało. Wstrzymamy się na razie z zakupem glazury. Ja muszę to sprawdzić i jeśli rzeczywiście gdzieś leżą, to chętnie ci je oddam. Do pokoju i przedpokoju proponuję kupić jakiś gumolit. Jest duży wybór i na pewno uda nam się nabyć coś taniego. Nie będziesz inwestować tu w panele, bo mieszkanie nie jest twoje. I to chyba wszystko, przynajmniej na razie. Rozejrzymy się w sklepie za innymi, potrzebnymi rzeczami. Jedźmy, bo szkoda czasu.

Była wdzięczna Mateckiemu. On wszystko ogarniał. Gdyby została z tym sama, nawet nie wiedziałaby, od czego ma zacząć.

Podjechali do najbliższej Castoramy. Tu było wszystkiego w bród i istniała szansa, że zaopatrzą się w komplet niezbędnych rzeczy. Obracali kilka razy zapełniając towarem furgonetkę. Na samym końcu Ula zakupiła brodzik i muszlę klozetową. Przez trzy godziny wyładowywali towar i nosili go na trzecie piętro. W pewnym momencie Matecki nawet żałował, że nie namówił na ten wyjazd któregoś z kolegów. Zostały do wniesienia płyty, a one były chyba najcięższe. Ula rozejrzała się. Przy wejściu na bazar dostrzegła dwóch mężczyzn wyglądających na bezdomnych. Podeszła do nich i poprosiła o pomoc.

 - Ja chętnie panom zapłacę. Trzeba wnieść na trzecie piętro kilka płyt z karton gipsu.

Mężczyźni zgodzili się. Nieczęsto zdarzała się im okazja, żeby trochę zarobić. Uzgodnili, że każdy dostanie pięćdziesiąt złotych. Teraz poszło już sprawnie. Ula z Mateckim wnosiła po jednej płycie, mężczyźni brali po dwie naraz.

Miała dość. Matecki też wyglądał na wykończonego. Zostawiła go w mieszkaniu i na bazarze kupiła dwie porcje słynnych pyz z mięsem i kawę w papierowych kubkach. Oboje byli głodni.

Zanim opuścili mieszkanie, Ula dała sąsiadowi jeden komplet kluczy.

 - I tak chciałabym jeździć z wami każdego dnia, ale różnie może być. Lepiej, żeby pan miał klucze do mieszkania.

 - Masz rację. Jutro chciałbym też tak wcześnie przyjechać jak dzisiaj. Trzeba się sprężać, żeby zdążyć ze wszystkim. Powiadomię chłopaków, – roześmiał się – o ile można w ogóle tak nazwać emerytów po sześćdziesiątce. Wracajmy, Ula. Dzisiaj i tak już nic tu nie zwojujemy.

 

Zaczął się dla niej bardzo intensywny okres. Przez pierwszy tydzień jeździła wraz z kolegami taty do Warszawy. Potem sam Matecki stwierdził, że powinna zająć się pakowaniem rzeczy w domu, bo jeżdżąc każdego dnia do stolicy, nie będzie miała kiedy tego zrobić. Przyznała mu rację. Opróżniała więc szafy wyrzucając to, co już stare i zniszczone, a pakując to, w czym mogła jeszcze pochodzić. Rzeczy taty spakowała do dwóch wielkich worków. Pomyślała, że jeśli spotka tych bezdomnych, którzy pomogli przy noszeniu płyt, ofiaruje im je. Wybrała też meble, które chciała zabrać.

Kiedy remont dobiegał już końca, wpadł do niej Matecki, żeby wymontować kuchenkę gazową, zlew, umywalkę i wszystkie baterie. Nie miała zamiaru niczego ułatwiać swojej podłej rodzinie i odzyskać wszystko, co było tylko możliwe.

 


Wraz z Szymczykową i Dąbrowską wyzbierała w ogrodzie wszystkie warzywa z prowizorycznej szklarni, którą założył ojciec. Część podzieliła między te dwie i Matecką, a resztę zabezpieczoną w skrzynkach przewiozła do nowego lokum. Podobnie było z owocami, które zdążyły już dojrzeć. Dzięki pomocy życzliwych sąsiadów udało jej się przeprowadzić jeszcze przed upływem tak szczodrze podarowanego jej przez kuzyna, miesiąca. Wszystkich, którzy jej tak bardzo pomogli zaprosiła do mieszkania urządzając parapetówkę. Koledzy taty nie wzięli od niej ani grosza, chociaż odwalili kawał dobrej roboty. W kuchni i łazience pyszniły się seledynowe kafelki. Podłogę w przedpokoju i pokoju zdobił równiutko przycięty gumolit wykończony ładnymi listwami, a drzwi wejściowe wyczyszczone ze starej, łuszczącej się farby wyglądały imponująco. Po parapetówce zrobiło się spokojniej. Wreszcie mogła skupić się na gromadzeniu dokumentów potrzebnych jej do podjęcia pracy. Od rana do popołudnia wysyłała swoje CV lub chodziła na rozmowy kwalifikacyjne, a późnym popołudniem zaprawiała w słoiki to, co zebrała w Rysiowie. To miał być taki żelazny zapas na wypadek, gdyby poszukiwanie pracy nie poszło zbyt dobrze, a pieniądze, które jej pozostały, zaczęły się kurczyć. Właścicielce kamienicy zapłaciła za rok z góry. Na razie mogła sobie pozwolić na taki wydatek.

 

Lato najwyraźniej się kończyło. Powoli zaczynała wpadać w panikę, bo intensywne poszukiwania pracy nie przynosiły spodziewanego rezultatu. Nie miało znaczenia, że ma skończone dwa kierunki studiów, że zna języki. Miała wrażenie, że gdziekolwiek by nie aplikowała, wszyscy oceniają ją po wyglądzie. Rzeczywiście nie prezentowała się zjawiskowo. Wielkie, niemodne okulary na nosie i aparat na zębach nie dodawały jej uroku. Jej garderoba też pozostawiała wiele do życzenia, ale wciąż szkoda było jej pieniędzy na nowe ciuchy. Wprawdzie bazar miała pod samym nosem i mogła kupić na nim coś taniego, ale to wciąż nie byłoby to, czego od niej oczekiwał potencjalny pracodawca.

Któregoś dnia mając za sobą cztery zakończone fiaskiem rozmowy kwalifikacyjne, powlekła się nad Wisłę. Musiała wziąć głęboki oddech i pomyśleć, czy kupić nowe ciuchy, czy zapłacić prąd i gaz.

 


Przesiedziała tak ponad godzinę usiłując uspokoić galopadę myśli, ale dzisiaj wyjątkowo ani wolno płynąca Wisła, ani cicho szumiące łozy nie zadziałały terapeutycznie. Usłyszała za sobą szelest i odwróciła się gwałtownie. Rozgarniając wierzbowe witki pojawił się na ścieżce mężczyzna, którego widziała już tu wcześniej. Wstała z pieńka i otrzepała sukienkę.

 - Dzień dobry pani… - przywitał się cicho. – Nie sądziłem, że o tej porze kogoś tu zastanę. To chyba też pani ulubione miejsce nad Wisłą?

 - Dzień dobry. Tak… Ilekroć jestem w pobliżu zawsze tu przychodzę pomyśleć. Przepraszam, ale pójdę już. Nie będę panu przeszkadzać. I tak zasiedziałam się trochę.

 - Proszę nie odchodzić, bo będę miał wyrzuty sumienia, że panią przegoniłem. Wybaczy mi pani, że zapytam…, ale czy nie nosi pani żałoby? Ostatnio, jak się mijaliśmy na ścieżce, też była pani w czerni.

 - Tak, to prawda. Kilka miesięcy temu pochowałam ojca – zaszkliły jej się oczy. – Pan też wygląda jakoś nieszczególnie. Myślę, że gdyby był pan szczęśliwy, nie przychodziłby pan tutaj.

Mężczyzna przetarł niepewnie czoło i wbił wzrok w Ulę.

 - Ma pani rację. Zbyt dużo zwaliło się na mnie – wyciągnął do niej dłoń. – Marek Dobrzański. Miło mi panią poznać.

 - Urszula Cieplak. Wzajemnie.

Marek poklepał pieniek i gestem wskazał, żeby usiadła. On przysiadł obok na piasku.

 - Mój ojciec też jest bardzo chory. Każdego dnia drżę, żeby nic mu się nie stało. – Na jej pytające spojrzenie wyjaśnił. – Choruje już od wielu lat na serce i z każdym rokiem jest tylko gorzej.

 - Mój tata zmarł właśnie na serce – powiedziała cicho. – Nie doczekał by-passów. Był zbyt słaby. Gdyby zgłosił się na operację trzy lata wcześniej, żyłby dzisiaj, ale on tak bardzo nie lubił lekarzy… Zawsze miał coś ważniejszego do zrobienia niż zadbanie o własne zdrowie.

Marek uśmiechnął się smutno.

 - Jak ja to dobrze znam. Moja narzeczona… jest bardzo chora. Ma raka z przerzutami. Bardzo długo zwlekała z pójściem do lekarza. Na tyle długo, że rak zaczął się rozsiewać po całym organizmie. Jesteśmy już ze sobą kilka lat i nie jest to związek z wielkiej miłości, a raczej związek czysto biznesowy. Ona dobrze wie, że jej nie kocham, zresztą ona mnie też, ale wciąż stwarza pozory. Jest po prostu nie do zniesienia. Zaborcza, roszczeniowa, chorobliwie zazdrosna, pełna nieuzasadnionej niczym złości i po prostu podła. Gdybym był inny, zwyczajnie bym odszedł. Ktoś będący na moim miejscu na pewno by tego nie wytrzymał. Ja rozumiem, że choroba zmienia człowieka, ale ją zmieniła w potwora. Odkąd zachorowała przez dom przewinęły się tabuny opiekunek i żadna nie zagrzała miejsca dłużej niż miesiąc. Niektóre odchodziły znacznie szybciej. Już naprawdę nie mam siły, żeby walczyć z nią i z jej chorobą. Wczoraj znowu wyrzuciła kolejną opiekunkę. Ręce opadają, bo wydzwoniłem już chyba do wszystkich agencji, ale złe wiadomości rozchodzą się lotem błyskawicy i wszystkie zatrudnione przez agencję kobiety już wiedzą, czego mają się spodziewać. Nie znalazła się żadna chętna. Ja mam firmę na głowie i nie mogę się zajmować narzeczoną po całych dniach…

Ula słuchała go i bardzo mu współczuła. Jednocześnie pomyślała, że może ona mogłaby spróbować zaopiekować się jego dziewczyną. W swoim zawodzie i tak nie mogła znaleźć pracy, a pieniądze za chwilę się skończą. Bała się dnia, w którym nie będzie miała za co kupić chleba.