Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 28 czerwca 2018

SAMOTNOŚĆ - rozdział 6


ROZDZIAŁ 6


Nadszedł pogodny czerwiec. Ula coraz chętniej wyrywała się po pracy do parku. Czasem umawiała się z Jolką w jakiejś zacisznej kafejce, ale ostatnio te spotkania stały się rzadsze, bo oto spełniło się marzenie koleżanki i zaszła w ciążę. Częściej teraz siedziała na zwolnieniu lekarskim niż chodziła do pracy. Trochę się obawiała, że ze względu na wiek ta ciąża może być zagrożona. Nie była już najmłodsza. Ula rozumiała ją doskonale i uważała, że lepiej jak posiedzi w domu, gdzie ma ciszę i spokój, niż będzie narażona na wieczny stres w banku.
Dawno nie widziała też prezesa. Jedynie z bufetowych plotek dowiadywała się, że jest już po rozwodzie, że Paulina zrzekła się całkowicie praw do córki i że sprzedał ich wspólny dom. A tak w ogóle, to przebywa na urlopie chyba już od miesiąca. Alex dwoił się i troił, bo zastępował go a oprócz tego miał sporo swojej roboty. Ula odciążała go jak tylko mogła. Przejęła przynajmniej połowę jego obowiązków. Alex miał wyrzuty sumienia.
 - Jeszcze tylko trochę. Marek wróci i będzie nam lżej. Wytrzymasz?
 - Nie martw się, wytrzymam. Nie jest tak źle. Dziewczyny są bardzo pomocne. Chciałabym im dać jakieś premie w tym miesiącu. Zgodzisz się? Finansowa motywacja jest najlepsza, bo zwiększa wydajność.
 - Oczywiście, że się zgodzę. Po tysiąc złotych wystarczy?
 - Wystarczy – Ula uśmiechnęła się promiennie i z dobrymi wieściami pognała do swojego pokoju.

Dzisiaj był piątek, ostatni dzień harówki i zastępowania Marka. Miał się pojawić w pracy od poniedziałku. Okazało się, że załatwienie wszystkich spraw zajęło mu sześć tygodni a nie jak przewidywał, cztery.
Była zmęczona. Bolały ją oczy od ciągłego wpatrywania się w ekran monitora. Przetarła ciężkie powieki i uśmiechnęła się widząc pochylone nad wyliczeniami dziewczyny.
 - Nie wiem jak wy, ale ja mam dość na dzisiaj. Zbierajcie się. Przez pól godziny niewiele zwojujemy.
Podziękowały jej. Była naprawdę o niebo lepszym szefem niż Turek. Dbała o nie. Dawała premie jak na nie zasłużyły. Dzięki niej podreperowały nie tylko domowy budżet, ale i zdrowie psychiczne. Ona nie wydawała poleceń, ale łagodnie prosiła o wykonanie jakichś rzeczy. Jeśli czegoś nie rozumiały potrafiła cierpliwie wytłumaczyć, żeby miały jasność. Turek wciąż stwarzał atmosferę pełną napięcia i stresu. Przy Uli miały wręcz komfort psychiczny i chętnie przychodziły do pracy.

Wyszła na zalaną słońcem ulicę i uśmiechnęła się sama do siebie. Kochała słońce, kochała ciepło. Taka pogoda potrafiła rozleniwić człowieka. Wolnym krokiem ruszyła na przystanek. Autobus przyjechał kilka minut później, ale nie wsiadła do niego. Był strasznie przepełniony. Wolała iść pieszo niż wdychać pot ściśniętych jak śledzie w beczce ludzi.


Po drodze zrobiła jeszcze niewielkie zakupy. Skręciła z głównej ulicy, by przejść przez szeroki skwer i dotrzeć do domu, gdy usłyszała krzyk i zobaczyła biegnące dziecko.
 - Zosia wracaj! Zatrzymaj się!
Dziecko wybiegło z trawnika na asfaltowy chodnik i szybko przebierając krótkimi nóżkami oddalało się od placu zabaw. Rozwiązane sznurówki niebezpiecznie tańczyły wokół jej nóg. W końcu potknęła się o nie i upadła zanosząc się głośnym płaczem. Ula rzuciła torby i podbiegła do dziewczynki podnosząc ją z ziemi. Przytuliła ją mocno.
 - Już dobrze kochanie, nie płacz. Nie wolno uciekać, bo możesz zrobić sobie krzywdę. Pokaż kolanka.


Do Uli podbiegł zdyszany mężczyzna. Ze zdumieniem stwierdziła, że ma przed sobą prezesa. W sportowym dresie wyglądał jeszcze bardziej pociągająco.
 - Bardzo pani dziękuję, że zatrzymała pani ten żywioł - wysapał.
 - Nie ma za co. Trzeba będzie ją opatrzyć. Ma zdarte do krwi kolana. Dobrzański podrapał się po głowie. Najwyraźniej był zakłopotany.
 - Nie mam w domu żadnego plastra – rzucił bezradnie. – Dopiero wczoraj się tu wprowadziłem.
 - Ja mam i chętnie opatrzę małą. Mieszkam tu pod ósemką, to blisko. Zapraszam.
Uśmiechnął się wdzięcznie, a w jego policzkach ukazały się dwa cudne dołeczki, których widok niemal pozbawił Ulę tchu.
 - A to zbieg okoliczności, bo ja też mieszkam pod tym numerem na ostatnim piętrze - przyjrzał jej się uważniej i spoważniał nagle.
 - Czy my się przypadkiem nie znamy? Mam wrażenie, że już gdzieś panią widziałem.
 - No cóż… Ja pana znam, ale pan mnie chyba nie.
 - Jak to możliwe?
 - Jest pan prezesem Febo&Dobrzański, a ja pracuję w tej firmie. Urszula Cieplak – wyciągnęła do niego dłoń. Marek uścisnął ją. Odebrał chlipiącą wciąż Zosię z jej rąk.
 - No tak. Teraz wszystko jasne. Widziałem panią na pokazie, ale sądziłem, że Alex przyprowadził jakąś nowo poznaną dziewczynę. Wyjaśnił mi, że to była pani, autorka najlepszego budżetu dla firmy. Bardzo się cieszę, że jesteśmy sąsiadami. Na którym piętrze pani mieszka?
 - Na szóstym. Zaraz opatrzę małą.
Otworzyła drzwi od mieszkania i przepuściła przodem Marka z Zosią.
 - Proszę się rozgościć. Ja przyniosę apteczkę.
Uklękła przy kanapie, na której siedziała dziewczynka. Mała miała wciąż mokre policzki.
 - Teraz musimy przemyć rany. Zrobię to bardzo delikatnie, żeby cię nie bolało – mówiła łagodnym głosem. – Poczujesz lekki chłodek, ale szczypać nie będzie – Nalała trochę wody utlenionej na waciki i delikatnie przemywała zadrapania. – Boli? – Zosia pokręciła głową.
 – Już nie.
 - No to się cieszę. Teraz przykleimy dwa plasterki i gotowe. Dopóki nie zrobią się strupki nie wolno ci biegać i musisz się słuchać taty. Będziesz grzeczna?
 - Będę. Ja tylko goniłam motylka.
 - Lubisz motylki? Są takie delikatne i śliczne, prawda? Masz ochotę na soczek? Panu mogę zaproponować filiżankę kawy – zwróciła się do Marka.
 - Bardzo chętnie się napiję. Ten bieg mnie wykończył. Coraz trudniej za nią nadążyć. Jest strasznie ruchliwa.
 - Jest dzieckiem. To jej przywilej.
Wstała z kanapy i przeszła do kuchni nastawiając expres. Małej nalała do szklaneczki soku i wrzuciła do niego słomkę, żeby łatwiej jej było pić.
 - A co w firmie? – Marek upił łyk aromatycznego płynu i wbił wzrok w Ulę. – Chyba sprawiłem wam sporo kłopotu i jeszcze więcej roboty.
 - Jakoś daliśmy radę. Ja przejęłam część obowiązków Alexa, a on bardziej skupił się na pana działce.
 - Mówny sobie po imieniu, dobrze? W firmie wszyscy tak się do siebie zwracają. Turka już nie ma, prawda?
 - Alex zwolnił go dyscyplinarnie. Ja objęłam jego stanowisko.
 - To najlepsza decyzja Alexa. Popieram ją całkowicie. Przez sześć tygodni byłem zupełnie wyłączony i nawet do niego dzwoniłem dość rzadko. Miałem sporo załatwiania. Sprzedawałem dom i szukałem czegoś mniejszego dla siebie i córki. To wszystko trwało i sam już myślałem, że nigdy mi się nie uda wyprowadzić mojego życia na prostą. Wczoraj przeprowadziłem się tutaj i wciąż jestem w fazie urządzania się.
 - To zawsze musi potrwać. Ma pan…, to znaczy masz przed sobą jeszcze dwa wolne dni i na pewno zdążysz. Mogłabym ci pomóc. Chętnie zajęłabym się Zosią, jeśli nie miałbyś nic przeciwko temu. Ty mógłbyś w tym czasie uporać się ze wszystkim.


- Ty wiesz, że to co proponujesz jest nie do przecenienia? – Marek przyglądał jej się z podziwem. - Sam się zastanawiałem co pocznę z małą w weekend, bo moi rodzice wyjeżdżają do Gdańska na te dwa dni i nie mógłbym na nich liczyć. Przyjmuję twoją pomoc z ogromną wdzięcznością. Z Zośką nie powinno być problemów, bo ona jest takim cygańskim dzieckiem i lgnie do każdego – pogładził małą po głowie. – To co Zosiu, spędzisz jutro dzień z panią Ulą?
 - A gdzie idziesz?
 - Nigdzie nie idę. Będę robił porządki w naszym mieszkaniu, bo teraz mamy wielki bałagan i trudno w nim cokolwiek znaleźć.
 - Wybierzemy się jutro na huśtawki – obiecywała Ula – i poszukamy motylków. Będziemy się świetnie bawić.
 - No dobra. Może być.
Marek roześmiał się głośno i cmoknął córkę w policzek.
 - Kocham cię mały żywiołku.
Kiedy opuścili mieszkanie Uli ona sama zastanawiała się skąd wzięła w sobie tyle odwagi, żeby zaproponować Markowi opiekę nad dzieckiem. – Swoją drogą mała jest cudna i taka do niego podobna. Tatuś też niczego sobie. Czyżby to miał być ten mój wymarzony, przystojny brunet? Mam nadzieję, bo facet wart jest grzechu i oprócz urody ma chyba dobry charakter.

Następnego dnia tuż przed dziesiątą wyjechała windą na dwunaste piętro i zadzwoniła do drzwi. Najpierw usłyszała tupot małych stópek a po chwili zobaczyła ich właścicielkę trzymającą za rękę swojego tatę.
 - Dzień dobry.
 - Witaj Ula. Wejdź, proszę. Od wczoraj nic się nie zmieniło. Nadal mam bałagan.
Weszła do środka i rozejrzała się zaskoczona. Mieszkanie było ogromne. Zmieściłoby się w nim z pięć takich klitek jak jej własna.
 - Nie miałam pojęcia, że tu są takie wielkie mieszkania… Naprawdę imponujące.
 - Są takie dwa w każdym z tych bloków. Wszystkie na ostatnim piętrze. Ono jest i tak mniejsze od domu, który sprzedałem. Lubię przestrzeń i nie mam zamiaru zagracić tej chałupy. Zośka gotowa. Tu w plecaku ma flachę z sokiem i kanapkę, gdyby zgłodniała. Ja zaraz zabieram się do roboty.
 - A ja chciałam was zaprosić na obiad koło piętnastej. Pospaceruję trochę z Zosią i wrócę nieco wcześniej. Właściwie wszystko mam gotowe, tylko podgrzać.
 - Dziękuję Ula. Naprawdę myślisz o wszystkim. Po prostu daj znać po powrocie. Wystarczy, że naciśniesz domofon. Później podam ci mój numer telefonu.
Złapała małą za rękę i ruszyła w stronę wind. Marek zamknął za nimi drzwi. Wciąż pozostawał pod urokiem tej kobiety. Dzisiaj wyglądała cudnie. Zaplotła włosy w warkocz, włożyła kwiecistą, przewiewną sukienkę i wyglądała jak nastolatka niezwykle dziewczęco i uroczo. Nie było w niej nic wyzywającego, wyuzdanego i ordynarnego. Podobało mu się, że jest taka naturalna bez przesadnego makijażu, który w ogóle nie był jej potrzebny. Ujęła go łagodnością, kojącym spokojem i niezwykłym opanowaniem. Pomyślał nawet, że w zestawieniu z krzykliwą Pauliną ona jest ostoją anielskiej cierpliwości. Przy byłej żonie jak kania dżdżu tak on pragnął jedynie wyciszenia, uspokojenia negatywnych emocji, których ona dostarczała mu w ogromnych ilościach. Nie było dnia bez kłótni. W jakiś sposób lubiła pastwić się nad nim, bo sprawiało jej to dziką satysfakcję. Trochę się uspokoiła w czasie ciąży, ale po urodzeniu Zośki wszystko wróciło do stanu sprzed niej. Nie zajmowała się małą. Skazała ją na karmienie sztucznym mlekiem mimo, że jej piersi pękały od pokarmu. Odciągała go i z premedytacją wylewała do zlewu pozbawiając dziecko tak ważnych w tym okresie antyciał. Błagał ją, żeby tego nie robiła, ale ona śmiała mu się w nos.
 - Nie będę sobie niszczyć piersi. Już i tak trudno jest mi dojść do figury, którą miałam przed zajściem w tę głupią ciążę. Chciałeś dziecko, to je masz, ale nie wymagaj ode mnie niemożliwego.
Opadały mu ręce, gdy słyszał te durne argumenty. Na szczęście i wbrew wszystkiemu Zośka okazała się silną babą, chowała się zdrowo i rzadko chorowała.
Przetarł dłońmi twarz. Jakie to szczęście, że Paulinę ma już z głowy. Bez problemu podpisała wszystkie dokumenty w sądzie. Zrzekła się praw do dziecka i nie wyraziła chęci widywania go. I dobrze. Dziecko powinno mieć matkę, ale jeśli ta matka jest taka jak Paulina, to lepiej, żeby jej nie miało. On zastąpi małej oboje rodziców i zrobi wszystko, żeby wychować ją na dobrą, uczciwą kobietę. Czas się wziąć do pracy. Ula spadła mu jak z nieba. Okazała się uczynna i dobra. Dzięki niej będzie mógł ogarnąć mieszkanie i być może swoje rozbite życie.

czwartek, 21 czerwca 2018

SAMOTNOŚĆ - rozdział 5

ROZDZIAŁ 5


 - To prawda – Alex przyznał mu rację. – Sam byłem zdziwiony dlaczego tak naciskają, ale teraz wiem, że w tym wszystkim była duża ingerencja samej Pauliny. Przecież ona na drugi dzień po zaręczynach zaczęła planować wasz ślub. To nie było normalne.
 - A ja myślę, że ona zrobiła to z premedytacją. Ja zdradzałem ją przed ślubem, ona zrobiła to po ślubie. Nie przewidziała tylko, że zajdzie w ciążę i urodzi dziecko. Taka opcja nie mieściła się w jej planie. Jak widać i z tego wybrnęła. Ja myślałem, że każda kobieta posiada instynkt macierzyński, a tymczasem okazało się, że ja chyba mam go w nadmiarze, a ona nie ma go wcale. Jestem już tym zmęczony i bardzo chciałbym mieć to za sobą.
 - Doczekasz się – Alex podniósł się z fotela. – Teraz skup się na pokazie. Znajdziesz kogoś, kto pojedzie z tymi umowami jutro? Nie chciałbym już gonić Uli. Ma sporo roboty.
 - Jasne. Nie ma problemu. Jak trzeba będzie, to sam pojadę. Wielkie dzięki Alex. Uratowałeś mi tyłek, a Uli sam podziękuję przy najbliższej okazji. Jak ona się nazywa?
 - Cieplak. Ula Cieplak.

Tuż przed pokazem Ula ponownie została wezwana do gabinetu Alexa. Miał dla niej zaproszenie na pokaz i bankiet.
 - Proszę Ula, to dla ciebie. Mam nadzieję, że będziesz. Ty też masz swój wkład w to najważniejsze, firmowe wydarzenie. Zaproszenie jest też dla osoby towarzyszącej.
 - Czy osoba towarzysząca, to konieczność? – zapytała.
 - Nie, oczywiście, że nie. Zrobisz, co zechcesz.
Odetchnęła. Skąd niby miałaby wziąć osobę towarzyszącą? Bardzo chciała być obecna na tym pokazie. Dla niej to było coś nowego, kolejna atrakcja, która na pewno jej się spodoba. Pomyślała, że powinna w tym dniu wyglądać wyjątkowo. W piątek po pracy poszła do fryzjera, z którym umówiła się znacznie wcześniej. Zainwestowała też w modną, elegancką sukienkę, buty i inne dodatki. Zaopatrzyła się także w komplet soczewek kontaktowych.
W sobotę szykowała się już od samego rana. Zależało jej, by chociaż raz wzbudzić zainteresowanie mężczyzn. Ostatni raz zerknęła na siebie w lustrze. Spodobała się sama sobie. Sukienka przylegała idealnie do jej ciała. Makijaż nie był może profesjonalny, ale nie wyglądała wyzywająco, a świeżo i delikatnie.
Kilka minut po szesnastej wyszła z domu. Na postoju wzięła taksówkę i kazała się wieźć do Łazienek, gdzie w Starej Pomarańczarni miał odbyć się pokaz. Miała jeszcze sporo czasu, ale pomyślała, że dołączy do Izy, która walczyła tam od godziny dwunastej. Kiedy dotarła na miejsce ludzi było niewielu. W środku natknęła się na Alexa i przywitała się z nim.
 - No, no – otaksował ją zachwyconym spojrzeniem. – Prawdziwa piękność z ciebie. Zająłem nam miejsca w drugim rzędzie. Pierwszy należy do ważnych kontrahentów i ludzi z branży. Ty masz numer szesnasty. Zapamiętaj. Uciekam, bo chcę jeszcze przed pokazem pogadać z Krzysztofem. Na razie.
 - Ciekawe, czy naprawdę sądzi, że jestem pięknością, czy tylko tak kurtuazyjnie mi powiedział. On też dzisiaj wygląda nienagannie, chociaż nie rozumiem tego dziwnego upodobania do jedwabnych szaliczków. Jest brunetem i to przystojnym, ale nie sądzę, że to on mi jest przeznaczony. On jest świetnym materiałem na przyjaciela, ale na mojego chłopaka raczej nie – zerknęła na zegarek. Nie było sensu iść do Izy. Niewiele by jej pomogła. Była przekonana, że za kulisami panuje istny Armagedon. Pshemko był pewnie na najwyższych obrotach. Postanowiła zająć miejsce tym bardziej, że zaczęło napływać coraz więcej ludzi.


Usiadła i rozejrzała się ciekawie. Przy szeroko otwartych drzwiach wejściowych zauważyła prezesa i Alexa rozmawiających ze starszą parą. Rozpoznała Krzysztofa i Helenę Dobrzańskich. Prezes prezentował się idealnie. Świetnie skrojony garnitur, śnieżno biała koszula i aksamitna muszka. – Gdzie się rodzą tacy piękni ludzie? On jako żywo mógłby uchodzić za ideał mężczyzny. Ta jego żona, to niezbyt mądra. Mieć takiego faceta u boku i szukać przygody w ramionach innego. Trzeba nie mieć piątej klepki. Gdybym ja miała takiego kogoś, nie wypuściłabym go z rąk.
Miejsca powoli zaczęły się zapełniać. Obok niej usiadł Alex i Adam, który z dużym trudem rozpoznał w niej swoją pracownicę. Początkowo sądził, że to dziewczyna Alexa, chociaż od lat z żadną go nie widział. Kiedy wreszcie załapał, że ma obok Ulę, aż oblizał wargi z zachwytu. Bez okularów i z upiętymi włosami wyglądała zjawiskowo. Postanowił, że na bankiecie poprosi ją do tańca. Punktualnie o siedemnastej przygasły wszystkie światła. Na wybieg dla modelek wszedł Marek witając wszystkich przybyłych. Powiedział kilka słów na temat kolekcji i jej autora a potem zgrabnie przeszedł do podziękowań.


- Zanim zaczniemy chciałbym jeszcze powiedzieć kilka słów, a właściwie podziękować za trud i ogromny wkład pracy ludzi z firmy Febo&Dobrzański. Dziękuję mistrzowi Pshemko za wielką kreatywność i wybitne, ponadczasowe pomysły. Dziękuję naszym pracowitym szwaczkom, które włożyły swoje serce w każdy szew tej pięknej kolekcji. Dziękuję ekipie technicznej, fotografom i stylistkom, a przede wszystkim specjalne podziękowania należą się dyrektorowi finansowemu Alexandrowi Febo i naszej wybitnej ekonomistce Urszuli Cieplak za czujność, skrupulatność i niezwykle profesjonalne podejście do tematu. A teraz już serdecznie zapraszam wszystkich państwa na pokaz.
Ulę zatkało. Wytrzeszczyła oczy i spojrzała na Alexa. Uśmiechał się do niej od ucha do ucha. Podniósł jej dłoń i ucałował.
 - Ja też ci bardzo dziękuję, bo zrobiłaś wielką rzecz dla tej firmy i bardzo się cieszę, że i Marek o tym pamiętał.
 - Ale… skąd on zna moje nazwisko? Przecież nigdy z nim nie rozmawiałam, ani się nie przedstawiałam.
 - Powiedziałem mu, komu zawdzięczamy ten budżet. Obiecał, że podziękuje ci osobiście i jeśli do tej pory tego nie zrobił, to tylko dlatego, że ma trochę kłopotów osobistych, które w tej chwili są priorytetem. Cieszę się jednak, że mógł podziękować ci tu na pokazie.
Na wybieg zaczęły wchodzić modelki. Ula chłonęła widok pięknych kreacji i musiała przyznać, że talent Pshemko jest ogromny. Po pokazie wszystkich zaproszono do sali bankietowej. Odnalazła w niej swoje koleżanki i dosiadła się do ich stolika. Wszystkie były zachwycone pokazem podobnie jak ona. Sączyły schłodzonego szampana i dzieliły się wrażeniami. Rozległy się pierwsze dźwięki muzyki. Do stolika podszedł Turek i poprosił Ulę do tańca. Nieco zażenowana podała mu dłoń i pozwoliła poprowadzić się na parkiet. Zdecydowanie nie umiał prowadzić. Nerwowo szarpał ją w tańcu, że kilka razy podeptała mu stopy.
 - Nie przypuszczałem, że jesteś taka piękna Ula. Naprawdę zrobiłaś na mnie wrażenie i chętnie umówiłbym się z tobą na randkę.
To bezpośrednie wyznanie zaskoczyło ją. Popatrzyła Adamowi w oczy. – Jest starym kawalerem, łysy, dość obleśny, śliniący się na widok kobiet, zbyt często ulegający napadom głupawki i kupę lat starszy ode mnie. Marzę o prawdziwej miłości, od wielu lat jestem samotna, ale nie jestem zdesperowana do tego stopnia, żeby rzucać się w ramiona tego rodzaju faceta. Wybacz Adam, ale ja nie jestem zainteresowana. Jesteś moim szefem, miłym człowiekiem, którego bardzo szanuję i podziwiam za ogromną wiedzę i profesjonalizm, ale to nie wystarczy, żebym poczuła do ciebie coś więcej oprócz sympatii.
Turek uśmiechnął się krzywo.
 - Szkoda, naprawdę szkoda, bo stanowilibyśmy niezły duet ekonomistów.
Nie podjęła już tematu. Dotańczyła z nim do końca i wróciła do stolika.
Tymczasem na drugim końcu sali Marek podziękował dziennikarzom, którym udzielał wywiadu i podszedł do rodziców, którzy pogratulowali mu udanego pokazu. Sięgnął po dwa kieliszki szampana i dołączył do Alexa podając mu jeden z nich.
 - Twoje zdrowie bracie. A gdzie twoja dziewczyna? – Alex zmarszczył brwi i pytająco spojrzał na Marka. – No ta, która siedziała obok ciebie. – wyjaśnił.
 - Aaa…, nie… to była Ula Cieplak. Pewnie gdzieś się tu kręci.
 - To była Ula Cieplak? Gdzieś ty do tej pory chował to zjawisko? Ależ ona piękna… Jak ja mogłem nie zauważyć jej wcześniej?
Alex roześmiał się.
 - Tak naprawdę to ona dopiero dzisiaj tak wypiękniała. Na co dzień nie bardzo rzuca się w oczy. Zwykle nosi rozpuszczone włosy, ma na nosie okulary i raczej rzadko rusza się ze swojego pokoju. Chyba tylko na lunch. Jest niesamowicie pracowita i mądra.
 - Muszę ją koniecznie poznać. Rozejrzę się trochę. Na razie.

Miała dość. Turek okazał się ostatnim dupkiem. Sądziła, że jej odmowa dotarła do niego, ale chyba się pomyliła. Upił się w piorunującym tempie i bez przerwy okupował stolik, przy którym siedziała nie dając spokoju również dziewczynom. W końcu nie widziała innego wyjścia jak zmyć się z imprezy. Pod pretekstem pójścia do toalety zniknęła po angielsku. Wieczorny chłód orzeźwił ją nieco. Była zła, bo chętnie zostałaby jeszcze, a przez tego debila musiała zrezygnować z dobrej zabawy. W poniedziałek na pewno mu wygarnie, co o tym myśli. Kładąc się do łóżka pomyślała, że przynajmniej połowa imprezy była bardzo udana. Podobał jej się pokaz. Z przyjemnością słuchała pochwał z ust prezesa i wypiła naprawdę dobrego szampana.

Nawet nie przypuszczała, że poniedziałek stanie się przełomowym dla niej dniem. Oczywiście była zdecydowana wygarnąć Turkowi, ale nie sądziła, że nie będzie jej to dane. Okazało się, że Adama nie ma w pracy. Trochę się zdziwiła tym bardziej, że dziewczyny, które razem z nią siedziały w pokoju, nic nie wiedziały na temat absencji swojego szefa.
 - Jak wychodziłam wczoraj z imprezy kilka minut po dwudziestej drugiej, to on był już nieźle wstawiony. Może wziął urlop i odsypia kaca? – zgadywała Ula.
W porze lunchu poszła do bufetu i tam dopiero dowiedziała się, co wydarzyło się na bankiecie po jej wyjściu.
 - Jak Turek zorientował się, że jednak nie wrócisz, to się wściekł – opowiadała rozemocjonowana Iza. – Zaczął demolować stoliki i pić alkohol wprost z butelki. Zrobiło się zamieszanie. Przyszedł Alex i wyprowadził go za fraki z sali. Turek wrzeszczał na niego, wyzywał. Mówił, że jest świnią, bo obiecał mu stołek zastępcy dyrektora finansowego i nie dotrzymał słowa, że obiecał mu podwyżkę i też jej nie dostał. Okropne rzeczy wygadywał o Alexie. Ja wiem, że on jest surowym szefem, ale sprawiedliwym. Szanuje i docenia pracowników, którzy są lojalni i zaangażowani wobec firmy. Ty jesteś tego najlepszym przykładem. Turek zarzucał mu, że kradnie jego pomysły. Tego było chyba Alexowi za wiele, bo już poza salą bankietową podobno kazał mu się nie pokazywać w firmie i zwolnił go.
Ula przetrawiała w głowie te rewelacje. Ewidentnie jej już były szef nie posiadał instynktu samozachowawczego. Przecież pracował w tej firmie od dziesięciu lat. Gdyby był taki świetny Alex na pewno by go awansował i podniósł pensję. Nic dziwnego, że się wściekł, bo Turek bezsprzecznie go obraził. Ale się porobiło… Tylko co dalej? Zostały bez kierownika.
Dopijała kawę, gdy odezwał się jej telefon. Odebrała natychmiast, bo dzwonił Febo.
 - Ula, jeśli możesz zajrzyj do mnie. Mam pilną sprawę.
 - Już. Już idę. Muszę iść dziewczyny. Sam szef wzywa.
Zapukała cicho do drzwi gabinetu Alexa i weszła usłyszawszy głośne „proszę”.
 - Dzień dobry – przywitała się i usiadła na fotelu. Alex nie tryskał humorem. Świadczyła o tym jego twarz wykrzywiona w jakimś dziwnym grymasie.
 - Nie wiem, czy byłaś świadkiem tego godnego pożałowania incydentu na wczorajszym bankiecie z Turkiem w roli głównej.
 - Nie… Wyszłam tuż przed nim. Adam się upił i był namolny wobec mnie i dziewczyn, z którymi siedziałam przy stoliku. Robił niedwuznaczne propozycje, czym kompletnie wytrącił mnie z równowagi. Uznałam, że najlepiej będzie, jak pójdę do domu.
 - Chyba dobrze zrobiłaś… On wczoraj doprowadził mnie do ostateczności. Wywołał skandal. Jestem pewien, że pismaki będą mieli o czym pisać jeszcze przez kilka miesięcy. Co za wstyd. Zwolniłem go dyscyplinarnie i mamy wakat. W związku z tym chciałem cię prosić, żebyś przejęła stanowisko po Turku.
 - Ja? – oczy Uli przybrały wielkość pięciozłotówek. – Ale ja pracuję tu bardzo krótko. Beata i Matylda mogą się czuć zawiedzione…
 - Nie mogę ich awansować. One mają wykształcenie średnie ekonomiczne i nie mogą zajmować stanowisk wyższego szczebla. Tylko ty jesteś idealną osobą na ten stołek. Proszę cię zgódź się. Nie mam już siły organizować kolejnego konkursu i przepytywać chętnych.
 - No dobrze… Skoro uważasz, że sobie poradzę to przyjmuję ten awans i bardzo dziękuję.
Twarz Alexa wypogodziła się.
 - To ja dziękuję Ula. Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz. Jeszcze dzisiaj przyniosę ci nominację i nowy angaż.

czwartek, 14 czerwca 2018

SAMOTNOŚĆ - rozdział 4

ROZDZIAŁ 4


Wracała do domu zamyślona. Wciąż huczały jej w głowie słowa Ali. Naprawdę było jej żal prezesa. Wydał jej się taki przeraźliwie smutny, jakby był w żałobie. Nigdy nie posądzałaby go, że może być taki rozrywkowy. Nie wyglądał na takiego. Na niej zrobił pozytywne wrażenie, ale przecież Ala i dziewczyny wiedziały lepiej, bo znały go dłużej. Dziwnie się to życie układa. Jedni są bardzo szczęśliwi w związkach inni tylko szczęśliwych udają. Może to i lepiej, że jest sama? Życie w ciągłym kłamstwie to nie dla niej. Ona szuka szczerej, bezwarunkowej miłości i bardzo prawdopodobne jest, że takiej nie znajdzie w ogóle – westchnęła ciężko. – Może bycie singielką nie jest przereklamowane? Nie chciałaby nigdy być w sytuacji takiej jak prezes. To upokarzające, że żona przyprawia mu rogi. Musi się czuć okropnie mając w dodatku świadomość, że w firmie takie rzeczy się nie ukryją i ludzie zaczną plotkować. I tak źle i tak niedobrze.

Pod koniec kwietnia Alex wezwał ją do siebie. Miał dla niej pewną propozycję.
 - Nie wiem, czy dotarły do ciebie wieści, ale pod koniec maja odbędzie się pokaz kolekcji wiosenno-letniej. Zostało już naprawdę niewiele czasu i sam jestem zły, że Marek dopiero wczoraj przyszedł do mnie z tą sprawą – wyciągnął z szuflady biurka dość grubą teczkę. – Mam tu budżet do tej kolekcji. Od razu cię uprzedzam, że jest beznadziejny. Dla mnie nie do zaakceptowania. Chciałem cię prosić, żebyś pochyliła się nad nim. Teraz nie ma nic ważniejszego. Uprzedziłem już Adama, żeby nie zarzucał cię inną robotą. Głównie chodzi o to, żeby wyłapać w nim wszystkie pozycje, które są zbędne i bez których śmiało możemy się obejść. Suma wydatków jest astronomiczna. Po prostu nas nie stać. Proszę cię Ula zrób wszystko, żeby to miało ręce i nogi. Przysięgam, że za to będzie premia extra.

  
 - Przecież nie chodzi o premię – wybąkała zażenowana. – Bardzo chętnie się tego podejmę i zobaczę, co da się zrobić.
Alex uśmiechnął się szeroko. Na to właśnie liczył, na jej zaangażowanie. Był niemal pewien, że mu nie odmówi.
 - Jestem ci naprawdę wdzięczny i nie zatrzymuję cię już. Gdybyś miała jakieś wątpliwości lub pytania to dzwoń o każdej porze. Jestem do dyspozycji.

Już od kilku godzin ślęczała nad tym budżetem. Wiedziała, że w ciągu ośmiu godzin nie przeanalizuje wszystkiego. Postanowiła zabrać do domu potrzebne jej dokumenty i posiedzieć nad nimi w nocy. Rzeczywiście ten budżet układał jakiś dyletant nie mający bladego pojęcia o zasadach ekonomii. Poszedł po najprostszej linii oporu i pozamawiał najdroższe rzeczy. – Ciekawa jestem co to za geniusz – mruknęła sama do siebie.
Nad ranem miała już pełny obraz sytuacji a co najważniejsze doskonale wiedziała co robić. Przede wszystkim już o siódmej zadzwoniła do Febo.


 - Przepraszam, że dzwonię tak wcześnie, ale w nocy prześledziłam każdą pozycję i mam plan naprawczy. Żeby jednak móc go zrealizować muszę załatwić kilka rzeczy na mieście, więc jeśli nie miałbyś nic przeciwko temu, przyszłabym do firmy jak już rozeznam wszystko i wtedy zdam ci relację.
 - Ula, wiesz, że ci ufam i wierzę, że zrobisz wszystko jak trzeba. Daję ci wolną rękę i czekam na ciebie. Działaj.
Nie traciła czasu. Była nawet dumna, że Alex dał jej tak odpowiedzialne zadanie i tak bardzo w nią wierzy. Najpierw obdzwoniła wszystkie firmy, które były zaangażowane w jakiś sposób w ten pokaz. Kwiaciarnię, firmę zajmującą się cateringiem, firmę ochroniarską, jubilera, od którego miały być wypożyczone precjoza i parę innych. Odmówiła wszystko, co zostało tam zamówione. Następnie zaopatrzona w listę firm zajmujących się tym samym, ale oferującym znacznie niższe ceny ruszyła w miasto. Trochę to trwało, bo te małe przedsiębiorstwa były rozrzucone po całej Warszawie. Udało jej się jednak załatwić kompletnie wszystko łącznie z winami na bankiet. Zadowolona chociaż mocno zmęczona przekraczała próg Febo&Dobrzański z uśmiechem na ustach. Od razu pojechała na piąte piętro. Zapukała do drzwi gabinetu Alexa i wsunęła przez nie głowę.
 - Mogę…? – zapytała.
 - No jasne! Wchodź, wchodź. Już nie mogłem się ciebie doczekać. Zaparzę espresso, bo chyba lecisz z nóg.
 - Chętnie się napiję. Od godziny marzę o kawie. Trochę się najeździłam, ale myślę, że załatwiłam wszystko. Jak zaczęłam przeglądać ten budżet, pierwsze na co zwróciłam uwagę to ceny. Nie wiem, kto go układał, ale to nie mógł być ekonomista. Ekonomista nie popełniłby takich podstawowych błędów.
Alex uśmiechnął się szeroko słysząc te słowa.
 - Masz rację. Tego nie układał ekonomista. Budżet sporządził Marek. Od dawna nie ma asystentki, bo to zazwyczaj ona się tym zajmowała. On niestety nie jest zbyt lotny w temacie, choć podziwiam go, że się w ogóle tego podjął. Chciał dobrze a wyszło jak wyszło.
 - W każdym razie dokonałam szereg drastycznych posunięć i mam nadzieję, że nie urwiesz mi za to głowy. Odmówiłam catering, kwiaciarnię, drukarnię, oświetleniowców i jubilera – wyrzuciła z siebie jednym tchem. Alex patrzył na nią rozbawiony.
 - A co nam w takim razie zostało?
 - Wszystko, bo w zamian znalazłam firmy o wiele tańsze a równie solidne. Nie ma to jak wywiad środowiskowy. Kwiaty będą piękne, zaproszenia o dwie trzecie ceny tańsze, zamiast prawdziwej biżuterii będzie sztuczna z Jablonexu, równie piękna jak ta prawdziwa i sam diabeł się nie zorientuje. To dlatego odwołałam zamówienie u jubilera i firmę ochroniarską, bo nie będzie potrzebna do ochrony sztucznych świecidełek. Z oświetleniowców też zrezygnowałam, bo dowiedziałam się, że F&D ma trzech własnych, którzy spokojnie wystarczą. Mamy też nowy catering. Osobiście wszystkiego próbowałam i jest pyszny. Trafiłam też na hurtownię win i zamówiłam stosowną liczbę butelek. Aha i jeszcze zespół muzyczny. Też jest inny. Jak prezes mógł zamówić kwartet smyczkowy? Przecież na bankiecie ludzie tańczą i bynajmniej nie menueta. Jutro sporządzę wszystkie umowy i pojadę z nimi do podpisania, chyba, że ktoś może to zrobić za mnie. Tak czy siak przeliczyłam jeszcze wczoraj wszystkie oszczędności i wyszło siedemdziesiąt pięć tysięcy. To całkiem nieźle, prawda?
Febo był w szoku.
 - Nieźle? Dziewczyno! Dokonałaś cudu! To najlepszy budżet jaki ta firma miała od lat. Jak pokażę to Krzysztofowi to z krzesła spadnie już nie mówiąc o Marku. W tym miesiącu masz solidną premię. Zasłużyłaś na nią jak nikt. Sporządź te umowy i wnieś konieczne poprawki do budżetu. Już więcej nie będę cię męczył. Odwaliłaś kawał dobrej roboty. Jedź do domu i wyśpij się solidnie. Widzimy się jutro.
Wyszła od Alexa w radosnym nastroju. On, zawsze taki powściągliwy i ułożony, przy niej nie hamował swoich emocji. Zdecydowanie wolała takiego Alexa niż tego chmurnego i surowego. Przystanęła jeszcze chwilę przy recepcji, żeby pożegnać się z Anią.
 - Wychodzę już. Alex dał mi wolne na resztę dnia. Wpadnę do Rysiowa w sobotę to pogadamy. Jeszcze mi tylko powiedz jak się czujesz. Nie dokucza ci za bardzo ta ciąża?
 - Na razie nie. Na szczęście. Na początku trochę umordowały mnie wymioty, ale teraz jest już w porządku. Oby jak najdłużej.
 - Maciek szaleje ze szczęścia, co? Miałaś naprawdę farta. On będzie wspaniałym ojcem. Najlepszym. No, uciekam. Trzymaj się Aniu.

Dzień był chłodny, ale słoneczny. Ewidentnie wiosna pchała się na świat. Mimo zmęczenia postanowiła przejść przez park. Idąc wolno alejką podziwiała pierwsze pąki na kasztanowcach i innych drzewach. Krzewy forsycji obsypane żółtym kwieciem mamiły wzrok.


 Wciągnęła mocno powietrze do płuc. Uwielbiała wiosnę. Uwielbiała obserwować jak wszystko budzi się do życia. To tylko ona jest ciągle w tym samym miejscu jak rok, jak dwa lata, jak kilka lat wcześniej. Ona nie rozkwita. Ona więdnie. Praca uszczęśliwiała ją. Była dla niej taką namiastką spełnienia jeśli nie uczuciowego, to przynajmniej zawodowego. Ta praca, to nie była taka harówka jak w banku. Tu w F&D bez przerwy coś się działo. Nie było nudy i jeśli nawet nie miała własnego, prywatnego życia, to przynajmniej mogła czerpać z życia firmowego. Często żałowała, że nie będzie mogła się spełnić jako żona i matka. Zazdrościła kobietom pchającym wózki ze swoimi pociechami. Zazdrościła Szymczykom. Oni za kilka miesięcy doczekają się swojej słodkiej kruszynki, a ona do śmierci będzie mogła tylko marzyć o dziecku i żałować tych wszystkich lat, które przeciekły jej przez palce. – I gdzie ten mój przystojny brunet? – zapytała w myślach. Zwilgotniały jej oczy. Nie chciała się rozkleić tym bardziej, że na wprost niej uzbrojony w teczkę maszerował sam prezes.


 Zeszła trochę ze ścieżki. On mijając ją omiótł wzrokiem jej sylwetkę. Uśmiechnęła się nieśmiało, ale chyba tego nie zauważył. – Jestem przezroczysta. Pod tym względem nic się nie zmieniło – stwierdziła ze smutkiem.

Marek Dobrzański energicznie otworzył drzwi od swojego gabinetu i wszedł do środka.
 - No, już jestem. Długo czekasz? – zapytał siedzącego w fotelu Alexa.
 - Jakieś pięć minut. Poprawiliśmy twój budżet. Mam w zespole fantastyczną ekonomistkę. Dzięki niej wygenerujemy siedemdziesiąt pięć tysięcy oszczędności – spojrzał na Marka, który w zdumieniu wytrzeszczył oczy. Jego mina była bezcenna. Alex parsknął śmiechem. – Gdybyś teraz mógł siebie zobaczyć w lustrze. Ale nie przejmuj się. Ja wyglądałem chyba jeszcze głupiej. I co na to powiesz? Ula jest genialna. Uratowała nam wszystkim tyłki. Mam zamiar przyznać jej pięć tysięcy premii i liczę na to, że nie będziesz na niej oszczędzał.
Dobrzański przecząco pokręcił głową.
 - Ani myślę. To ktoś nowy?
 - Pracuje tu mniej więcej od połowy lutego. Musiałem kogoś przyjąć na miejsce Marianny. Wybór Uli był strzałem w dziesiątkę. Nigdy nie miałem tak świetnego pracownika. Jest po prostu fenomenalna. Całą noc ślęczała nad tym budżetem. Jutro do południa sporządzi nowe umowy i wprowadzi poprawki do tego, który ty zrobiłeś. Myślę, że zdążymy.
Dobrzański odetchnął z wyraźną ulgą. Najbardziej obawiał się reakcji ojca, gdyby zobaczył te ogromne koszty. Znowu wytykałby mu od nieudaczników i asekurantów. Miał chwilowo dość rad obojga rodziców a zwłaszcza w kwestii jego małżeństwa. Był im wdzięczny, że zajmują się jego córką, ale nie znosił, kiedy próbowali ponownie kierować jego życiem. Uważał, że gdyby nie oni i ich naciski w sprawie małżeństwa z Pauliną, do tego ślubu w ogóle by nie doszło i teraz nie miałby tylu kłopotów związanych z żoną.
 - A na przyszłość – dotarły do niego słowa Alexa – gdybyś miał podobne problemy, to przyjdź znacznie wcześniej, a nie w ostatniej chwili. Powiedz teraz co załatwiłeś w sprawie Pauliny.
 - No trochę się posunęło do przodu. Sprawa rozwodowa pod koniec maja, a sprawa o pozbawienie praw do dziecka tydzień później. Najwyraźniej Paulinie zależy na czasie, bo wygląda na to, że chce się rozwieść równie prędko jak za mnie wyszła. Popełniliśmy błąd. Nie powinniśmy byli w ogóle się pobierać. Sam nie rozumiem jak mogłem się tak dać omotać rodzicom. Teraz, gdy roztrząsam to wszystko dochodzę do wniosku, że ich argumenty były idiotyczne.