Łączna liczba wyświetleń

sobota, 28 grudnia 2019

SEKRET - rozdział 7

ROZDZIAŁ 7


Artur był wściekły na Anitę. Obwiniał ją o to, że zmanipulowała jego rodziców, że zagrała im na emocjach i wywołała w nich poczucie winy. Gdyby nie ich wieczna gadanina pewnie nigdy by się z nią nie ożenił. Inna rzecz, że dziecko pokochał nad życie, a po dwóch latach doszedł do wniosku, że Anita jest wspaniałą matką i mógłby się przy niej zestarzeć. Decyzja wspólnego życia wydawała się oczywista. Teraz po latach pojawia się Nina i odziera jego i Malwinę ze złudzeń. Moment, w którym poznał całą „prawdę” uświadomił mu marność lat przeżytych u boku Anity. Przecież to Ninę kochał i gdyby wszystko ułożyło się po jego myśli, mógłby być z nią bardzo szczęśliwy. Jakoś nie przyszło mu do głowy zapytać, dlaczego ukryła przed nim fakt zajścia w ciążę, podobnie jak nie przyszło mu do głowy, że istniała uzasadniona obawa, że to nie on jest jej autorem. Nie przyszło mu do głowy mnóstwo innych bardzo istotnych pytań. Zobaczył po latach Ninę i jego serce znowu niebezpiecznie przyspieszyło. Kiedy zaproponowała wyjazd do Wrocławia i zamieszkanie u niej przystał na to od razu upatrując szansę dla siebie i Malwiny na prawdziwe życie bez matki zastępczej dla tej ostatniej. Zachłysnął się tym pomysłem. Mieszkanie było duże i przestronne. On zagnieździł się w sypialni Niny, Malwina dostała własny pokój. Przez pierwsze dni załatwiał sobie pracę a Malwinie szkołę. Robił wszystko, żeby wrócić do normalności. Głównie chodziło mu o córkę, bo po tym co zafundowała jej Anita, była rozchwiana emocjonalnie i konieczne było osiągnięcie stabilizacji.
Przez kilka miesięcy żyli jak w bajce. Noce były upojne a dni wypełnione szczęściem. Różnica między Niną a Anitą była ogromna. Ta pierwsza nie gotowała. Zabierała ich za to do drogich restauracji, bo jak mawiała gary są dobre dla gospodyń domowych a ją stać na knajpy i znakomite jedzenie. Tu akurat mówiła prawdę. Miała firmę i obrotnego wspólnika. Dzięki niemu prosperowali świetnie zarabiając na sprzęcie rehabilitacyjnym, zaopatrzeniu medycznym i suplementach diety. Nina na brak pieniędzy nie narzekała nigdy. Malwinę traktowała nie jak córkę, ale jak koleżankę. Ciągała ją do drogich, ekskluzywnych sklepów i ubierała w ciuchy, które nijak nie pasowały piętnastolatce mocno dodając jej lat. Po mieście poruszały się taksówkami, na które Nina wydawała majątek. Mimo smykałki do interesów nigdy nie zrobiła prawa jazdy. Przepisy ruchu drogowego były zbyt skomplikowane i nie wchodziły jej do głowy.

Po kilku miesiącach tej wspaniałej szczęśliwości coś jednak zaczynało zgrzytać. Nina wracała coraz później i często czuć było od niej alkohol. Najzwyczajniej w świecie imprezowała. Artur najczęściej już spał, kiedy starała się jak najciszej przekręcić klucz w zamku. Tym razem to Malwina była czujna. Miała sporo kartkówek i często siedziała do późnej nocy wkuwając materiał. Początkowo nie chciała martwić ojca i nic mu nie mówiła. Od czasu, gdy przyjechali z Niną do Wrocławia wydawał się być bardzo szczęśliwy i najwyraźniej odżył. Malwina nie chciała tego psuć. Czara jednak się przelała, gdy Nina miała pojawić się w szkole córki na zebraniu i na nie nie dotarła. Malwina była wściekła. Wieczorem zrobiła jej awanturę przy ojcu.
 - Prosiłam cię, żebyś poszła na to zebranie, bo omawiano na nim ważne sprawy a ty wybrałaś znowu jakąś imprezę zamiast mnie! Mama zawsze chodziła na zebrania i pilnowała terminów! – wykrzyczała jej prosto w twarz. – Masz trzydzieści pięć lat a zachowujesz się jak głupia nastolatka! Nie nadajesz się na matkę zupełnie.
 - Nie pozwalaj sobie smarkulo! – warknęła Nina. Ojciec przysłuchiwał się tej kłótni w milczeniu.
 - Ty nic nie powiesz? – Malwina zwróciła się do Artura. – Jesteś tak ślepy, że nie widzisz co ona wyprawia? Nie czujesz od niej alkoholu? Nie widzisz, że wraca później niż zwykle i jest wstawiona? Przejrzyj na oczy. Ta kobieta jest kompletnie nieodpowiedzialna – odwróciła się na pięcie i zatrzasnęła drzwi od swojego pokoju. Nina zerwała się i pobiegła za nią. Stanęła w drzwiach i wysyczała przez zaciśnięte zęby.
 - Nie porównuj mnie do tej głupiej Anity.
 - No jasne! Przepraszam! Już nie będę ci mówić, że jest o niebo lepsza i mądrzejsza od ciebie a już na pewno bardziej odpowiedzialna. Kochała nas. Stworzyła nam wspaniały dom. Ty traktujesz dom jak hotel. Nie sprzątasz, nie gotujesz, nie robisz zakupów tylko wysługujesz się tatą. Ty tylko leżysz i pachniesz. Jesteś zerem. Jak mam mieć taką matkę, to lepiej, żebym jej nie miała w ogóle. A teraz zamknij drzwi z drugiej strony.
Artur słuchał słów córki z wyraźną przykrością nie dlatego, że obrażały Ninę, ale dlatego, że Malwina powiedziała prawdę. Prawdę o Anicie. Po raz pierwszy odkąd tu przyjechali musiał przyznać, że nie tak wyobrażał sobie wspólne życie z Niną. Seks z nią był wspaniały, ale sam seks nie jest w stanie utrzymać związku. Ta awantura była dopiero początkiem tego, co miało wydarzyć się później.

Wybierali się na urodziny wspólnika Niny. To nie miało być zwykłe przyjęcie przy stole, bo i okazja była niecodzienna. Wspólnik kończył czterdzieści lat i należało to właściwie uczcić. Zostało zaproszonych mnóstwo gości a impreza miała mieć charakter gardenparty.
Nina stała przed dużym lustrem oglądając się ze wszystkich stron i sprawdzając, czy suknia, w którą zainwestowała parę ładnych tysięcy dobrze leży. Artur stanął za nią poprawiając muszkę. Z podziwem zlustrował sylwetkę Niny.
 - Wyglądasz zjawiskowo – szepnął jej do ucha. Rozchichotała się.
 - Ty też niczego sobie. Malwina zostaje, czy wybiera się gdzieś?
 - Zostaje. To do niej mają przyjść jakieś dwie koleżanki. Idziemy?
 - Tak. Już czas.

Ogromny ogród wspólnika oblegany był przez mnóstwo gości. Stały stoliki i bufety ze smacznym jedzeniem. Gdzieś w tle słychać było spokojną muzykę. Z trudem odnaleźli gospodarza i złożyli mu życzenia. Nina czuła się jak ryba w wodzie. Znała tu niemal wszystkich, głównie mężczyzn. Artur pozostawał nieco z boku. Czuł się przytłoczony i nikogo nie kojarzył. Nina brylowała w towarzystwie a on przysiadł na ławeczce w pobliżu niewielkiej kaskady ułożonej ze sporych otoczaków. Trzymając kieliszek z szampanem w dłoni omiatał wzrokiem ten kolorowy tłum.


 - Artur? – usłyszał za swoimi plecami i odwrócił się gwałtownie. – Artur Kochański? A niech mnie diabli. Co ty tu robisz chłopie? Prędzej ducha bym się spodziewał niż ciebie. Sądziłem, że mieszkasz w Warszawie?
Przed nim stał wysoki mężczyzna i uśmiechał się od ucha do ucha. Artur wstał i uścisnął mu dłoń.
 - Mój Boże… Piotrek Zwoliński… Nie widzieliśmy się chyba od tej imprezy po maturze. Gdzie zniknąłeś?
 - Nie zniknąłem. Po maturze studiowałem architekturę krajobrazu w Warszawie, a potem los rzucił mnie do Wrocławia. Solenizanta znam od kilku lat. To ja projektowałem mu ogród i stąd moja obecność tu dzisiaj. Widziałem Ninę, ale nie miałem szans, żeby się do niej dopchać. Jest oblegana jak zwykle zresztą. Nie sądziłem, że znowu jesteście razem. Kiedyś będąc w Wałbrzychu dowiedziałem się, że wziąłeś ślub z Anitą. Z nią samą miałem częstszy kontakt w Warszawie. One obie mieszkały wtedy razem. Anita opiekowała się Niną, bo ta była w ciąży. Ściągnęła ją z Wrocławia. Potem widywałem z dzieckiem wyłącznie Anitę. To wyglądało tak jakby to ona była matką a nie Nina. Ninę spotykałem głównie na imprezach. Potem dowiedziałem się, że wróciła z powrotem do Wrocławia.
 - Tak… Mniej więcej tak było. Rzecz w tym, że Anita to wszystko uknuła, żeby zaadoptować to dziecko a mnie wmówiła, że to z nią je mam. Okłamała nas wszystkich a ja dopiero niedawno się o tym dowiedziałem. – Piotrek pokręcił z niedowierzaniem głową.
 - A od kogo?
 - Nooo, od Niny. Przyjechała do Warszawy i znalazła mnie. Opowiedziała mi o wszystkim. Także o tym, że przez tę adopcję Anita chciała nas rozdzielić.
 - To niemożliwe. To jakaś piramidalna bzdura. Znałem Anitę lepiej niż Ninę i doskonale wiem, że nie byłaby zdolna do jakiegoś knucia. To uczciwa i wrażliwa dziewczyna. Co można pomyśleć o matce, która bez skrupułów oddaje dziecko przyjaciółce a sama wyjeżdża na stałe do Wrocławia, żeby nie mieć problemów i żyć tak, jak była do tego przyzwyczajona? Nina to rozrywkowa dziewczyna. Lubi dobrą i ostrą zabawę. Tak jest do tej pory. Ona jedna a wokół niej wianuszek mężczyzn. Nawet nie przeszkadza jej fakt, że przyszła tutaj z tobą. Pewne rzeczy się nie zmieniają. Tu raczej należy podziwiać Anitę, że zdecydowała się wychować dziecko i jednocześnie studiować. Musiało być jej piekielnie trudno. Mam jedną głowę i dałbym sobie ją uciąć, że to Nina wpadła na pomysł adopcji. Nie chciała tego dziecka, bo było dla niej ciężarem. Nie powiedziała ci o ciąży, bo pewnie nie wiedziała czyje ono jest. Założę się, że albo dziecko jest do ciebie bardzo podobne, albo ona zrobiła badania DNA. Stawiam na to pierwsze. – Artur wpatrywał się nieruchomo w twarz Piotrka. To co powiedział przestawiło jego świat do góry nogami.
 - To dziecko to dziewczynka, Malwina. Jest zdjętą ze mnie skórą. Nie musiała robić badań DNA – powiedział cicho. Piotrek popatrzył na Artura ze współczuciem.
 - Możesz mi nie wierzyć, ale ta kobieta miała wielu mężczyzn nawet wtedy, gdy była z tobą. Zdradzała cię. Bywałem na tych imprezach. Anita siedziała z dzieckiem w domu, a Nina uwieszona na ramieniu jakiegoś osiłka, za każdym razem innego, wywijała na parkiecie do białego rana i zalewała się drinkami. Ona nie nadaje się do stałych związków. To nie taki typ kobiety. A co w takim razie z Anitą?
 - Właściwie to nie wiem… – rzekł niepewnie. – Prawie rok temu Nina pojawiła się u nas w domu i powiedziała, co powiedziała. Wściekłem się. Malwina także. Spakowaliśmy walizki i wraz z Niną przyjechaliśmy do Wrocławia.
 - Źle zrobiłeś Artur. Ninie nie można wierzyć. Konfabulację ma we krwi. Zmanipulowała cię. Wykorzystała to, że nadal nie jest ci obojętna. Ona lubi zdobywać nawet to, co nie należy do niej. Po zwycięstwie napawa się satysfakcją, ale to nigdy nie trwa długo, bo szybko się nudzi. Potrzebuje nowych wyzwań. To przykre co powiem, ale oboje skrzywdziliście Anitę.
Artur czuł się tak jakby dostał obuchem w łeb. To, co mówił Piotrek, miało sens i zaczynało się układać w logiczną całość. Ponownie uścisnął Piotrowi dłoń.
 - Będę się zbierał. Dziękuję ci za wszystko, ale mam dość tej imprezy i idę to powiedzieć Ninie.
Zastał ją faktycznie otoczoną przez mężczyzn, śmiejącą się perliście z jakiegoś dowcipu. Odciągnął ją od nich.
 - Mam dosyć. Jadę do domu.
 - Dlaczego tak wcześnie? Ja się świetnie bawię, nie psuj mi tego – powiedziała z wyrzutem. – Wrócę wieczorem taksówką. Jak chcesz, to jedź.
Nie zwlekał. Szybkim krokiem udał się do wyjścia nie pomyślawszy nawet, żeby pożegnać się z gospodarzem imprezy. Z postoju wziął taxi i kazał się wieźć do domu. Podchodząc do drzwi trochę był zdziwiony, że nie słyszy śmiechu nastolatek. Otworzył je i od progu zawołał Malwinę. Odpowiedziała mu jednak cisza. Poszedł do jej pokoju i stanął jak wryty. Jego córka leżała na łóżku z rozrzuconymi rękami i oddychała ciężko. Wyglądała na nieprzytomną. Podbiegł do niej i zaczął nią potrząsać, ale nie zareagowała. Na biurku stojącym przy oknie dostrzegł jakiś mały woreczek z brunatnym proszkiem. – Czyżby zażyła narkotyki? – Przerażony wyciągnął telefon i wezwał pogotowie. Czekając na nie zdążył napisać kartkę do Niny, że jest z Malwiną w szpitalu. Jechał karetką i modlił się o cud. Modlił się o to, żeby Malwina przeżyła. Nie rozumiał dlaczego to zrobiła. Przecież nie miała żadnych kłopotów w szkole. Nadal dobrze się uczyła i chętnie. Jaki był więc powód, że posunęła się do czegoś takiego?
Już na miejscu próbowano ocucić dziewczynę. Długo to trwało, ale wreszcie otworzyła oczy. Podano jej tlen i zastosowano płukanie żołądka. Zbadano zawartość foliowej torebki i stwierdzono, że to rodzaj wysokooczyszczonej heroiny pod nazwą „brown sugar”. Podszedł do niego lekarz chcąc się dowiedzieć czegoś więcej.
 - Ona nie jest narkomanką – tłumaczył Artur. – Jestem pewien, że wzięła to po raz pierwszy w życiu i od razu przedawkowała. Nie mam pojęcia jak to zdobyła. Możecie sprawdzić. Głowę dam, że na ciele nie ma żadnych śladów wkłuć. Ratujcie ją. To moje jedyne dziecko – zakończył drżącym głosem.
 - Jak dawno mogła zażyć narkotyk?
 - Może jakieś dwie godziny temu. Wtedy właśnie wyszedłem z domu.
 - To dobra wiadomość. Jest szansa, że nie ucierpiały jej narządy wewnętrzne. Będziemy to monitorować.


niedziela, 22 grudnia 2019

INFORMACJA

MOI DRODZY

Następny rozdział (siódmy) opowiadania pt. "SEKRET" ukaże się w sobotę 28 grudnia a kolejne już tradycyjnie w czwartki.
Od 23 stycznia będzie publikowane opowiadanie  pt. "ZAŚLEPIENIE".

czwartek, 19 grudnia 2019

SEKRET - rozdział 6





 Samych wspaniałości na święta, zdrowia i pomyślności, przyjemnych chwil spędzonych z najbliższymi  życzą:
Gośka i Gaja



ROZDZIAŁ 6


Podjechali pod dość spory, murowany budynek. Był parterowy. Wojtek oprowadził Anitę pokazując rozkład pomieszczeń.


 - Zatrudniam dwudziestu ludzi. Mają tu jadalnię i szatnię. Jest też osoba przygotowująca dla nich posiłki. Przeważnie są to treściwe zupy, ale często też smażone ryby. W lewym skrzydle mieszczą się biura. Tu masz sekretariat a dalej księgowość. Wejdźmy tam. – Już w środku przedstawił Anicie panią Nogalską. – Pani Haniu, to jest Anita Kochańska. Zastąpi panią jak przejdzie już pani na zasłużoną emeryturę. A to jest Basia Marczak – przedstawił Anicie młodą dziewczynę, która wyszła z sąsiedniego pokoju. – Basia jest referentem. Zaopatruje też nas w artykuły biurowe. Przywiozę cię tu pod koniec sierpnia i wtedy pani Nogalska wprowadzi cię w zakres obowiązków. A teraz wracajmy, bo Grażyna przygotowała nam coś smacznego.
Już przy posiłku poruszyła sprawę psa.
 - Marta uważa, że powinnam sobie sprawić zwierzaka, że będzie mi raźniej. Chciałam zapytać, czy w Iławie jest jakieś schronisko.
 - Schronisko jest, ale mam lepszy pomysł. Suka od Musików trzy miesiące temu się oszczeniła. Wiem, że trzy szczenięta już ludzie zabrali i została suczka. Była najmniejsza z miotu i to pewnie dlatego nikt jej nie chciał. W drodze powrotnej możemy wstąpić do nich i zapytać. Tamte szczeniaki poszły za darmo więc i za tego pewnie nie wezmą pieniędzy. Są szczęśliwi, że ktoś je przygarnął. Nie chcieli ich usypiać.

W drodze do Musików zapytała Wojtka, czy nie wybiera się do Iławy.
 - A potrzebujesz coś?
 - Tak. Chciałabym kupić mobilny internet. Trochę mi tego brakuje a mój laptop leży bezużyteczny. Mało oglądam telewizji a wiadomości czytam w internecie właśnie.
 - Mógłbym pojechać w piątek do południa, ale to będzie szybki kurs, bo mam sporo roboty z odławianiem. Ostatnio przyszło mnóstwo zamówień i muszę się wywiązać.
 - Jeśli tak, to może zrezygnuję. Nie chcę cię tak wykorzystywać. Właściwie mogłabym pojechać PKS-em, prawda?
 - Mogłabyś, ale autem zawsze szybciej – wyszczerzył się. – Dojeżdżamy. To ta chałupa z czerwonym dachem.
Państwo Musikowie byli już starszymi ludźmi. Oboje zastali krzątających się po obejściu. W dużym kojcu ogrodzonym siatką Anita zauważyła sukę i szczenię. Suka była najwyraźniej mieszańcem owczarka niemieckiego a szczenię łudząco ją przypominało. Miało podobne umaszczenie.


Na dźwięk klaksonu staruszkowie oderwali się od swoich zajęć i podeszli do samochodu, z którego wysiadał Wojtek i Anita. Przywitali się i Mazur od razu przeszedł do rzeczy wskazując na kojec.
 - A ta sierotka nadal tu jest? Nikt jej nie chciał?
 - Ano jak widzisz. Utrapienie z nią tylko, bo matka już nie chce jej karmić i opędza się od niej. A kogo to przywiozłeś Wojtuś?
 - To Anita Kochańska. Marta Wiślicka wynajęła jej dom. Są koleżankami. Obie zadecydowały, że przydałby im się pies a ja pomyślałem o was.
Starsza pani mocno się zdziwiła, ale spojrzała na Anitę pytając:
 - Naprawdę wzięłaby pani sunię? My nic za nią nie chcemy. Chcemy tylko, żeby trafiła w dobre ręce i miała porządny dom.
 - Ja bardzo chętnie ją wezmę – uśmiechnęła się Anita. – Jest naprawdę śliczna. Jak się wabi?
 - Nie nadawaliśmy imienia, bo pomyśleliśmy, że to właściciel powinien zrobić. Zaszczepiliśmy ją, żeby nie dostała parwowirozy i tylko za zastrzyk potrącimy, jeśli pani się zgodzi.
 - Jak najbardziej – Anita już wyciągała portfel a pan Musik otworzył kojec i przypiął suni do obróżki smycz. Anita przykucnęła przy psinie mówiąc do niej pieszczotliwie i głaskając.
 - Jest bardzo spokojna – wyjaśnił starszy pan. – Najspokojniejsza z całego miotu, ale i najwaleczniejsza. Od urodzenia musiała walczyć ze swoimi braćmi o miejsce przy cycku. Nie zawsze dawała radę to dokarmialiśmy. Nie będzie tak duża jak matka i rodzeństwo. Tak myślę – poskrobał się po czole.
 - Jestem pewna, że będę miała z niej pociechę. Bardzo państwu dziękuję za to cudo i do zobaczenia.
Wojtek podjechał pod dom Marty i pomógł Anicie z psem, który nie miał odwagi wyskoczyć z tylnego siedzenia.
 - Jak ją nazwiesz?
 - Najlepiej krótko i bez udziwnień. Co myślisz o Loli? Proste i wpada w ucho. Mam nadzieję, że szybko się do niego przyzwyczai.
Wojtek przykucnął i pieszczotliwie podrapał sunię za uchem.
 - Od dzisiaj jesteś Lola. Trzymaj się piesku i pilnuj swojej pani a my widzimy się w piątek.
Kiedy samochód Mazura zniknął za zakrętem ruszyła z Lolą na spacer. Suczka musiała się oswoić z nowym miejscem a przede wszystkim przyzwyczaić do Anity.
 - W piątek będę cię chyba musiała zabrać ze sobą. Koniecznie trzeba kupić jakieś legowisko, karmę dla trzymiesięcznego psiaka i jakieś gumowe zabawki, żeby nie przyszło ci do głowy gryźć moje buty. Kupimy też nową smycz, skórzany kaganiec i koniecznie jakąś szczotkę do czesania. Zapowiadasz się na długowłosego psa. Twój tata był chyba czystej krwi owczarkiem co dobrze świadczy o dobrym guście twojej mamy.


Obeszły spory kawałek i w końcu Anita zarządziła odwrót.
 - Trzeba wracać i coś zjeść. Idziemy piesku.
W domu ugotowała trochę ryżu i kawałek kurczaka z jarzynami. Była ciekawa, czy mała polubi marchewkę i pietruszkę. Ku jej zdumieniu Lola wyczyściła miskę do cna. Z pełnym brzuchem podreptała za Anitą do pokoju i zaległa przy wersalce.

W piątek Wojtek przyjechał znacznie wcześniej niż zapowiadał. Pojawił się przed domem kilka minut po ósmej. Zdziwiona Anita wyszła na ganek a Lola wesoło merdając ogonem przypadła do Wojtka.
 - Przyjechałem wcześniej, bo dzięki temu poświęcę ci trochę więcej czasu niż początkowo zakładałem. Pomyślałem, że powinien Lolę obejrzeć weterynarz. Niech ją zbada i powie, czy ten komponent, którym zaszczepili ją Musikowie wystarczy. Jeśli możesz, to zbieraj się i zabierz smycz.
Dzięki znakomitej logistyce Wojtka w bardzo krótkim czasie pozałatwiała wszystkie swoje sprawy i weterynarza, który orzekł, że pies jest zdrowy, dał Anicie kilka broszurek na temat żywienia i pielęgnacji szczenięcia.
Kiedy tego samego dnia wieczorem przyjechała Marta nie mogła się nadziwić, że w domu jest już pies.
 - Ależ jesteś śliczna – rzuciła Loli kolorową, gumową piłeczkę – i tyle masz zabawek. Świetnie się spisałaś Anita. Pies jest wspaniały.
 - To dzięki Wojtkowi. Zawiózł mnie do państwa Musików, bo ich suczka urodziła cztery młode. Pieski poszły od ręki a Lola jako najsłabsze szczenię została. Jest bardzo grzeczna i trzyma się nogi. Kupiłam jej wysuwaną smycz, żeby miała więcej swobody. Miałaś rację. Przynajmniej mam do kogo usta otworzyć. Ona nie odpowie, ale wydaje się taka pojętna i patrzy na mnie jakby wszystko rozumiała. Kochany psiak. Załatwiłam dzisiaj mnóstwo rzeczy. Oprócz weterynarza i zakupów dla psa zlikwidowałam to nasze wspólne konto, które mieliśmy z Arturem i założyłam nowe tylko dla siebie. Kupiłam mobilny internet. Mam zamiar zlikwidować swoje konta na portalach społecznościowych. Zacieram za sobą ślady.
 - I chyba dobrze robisz. Przynajmniej nikt nie będzie cię nękał.


Lato upływało Anicie bardzo intensywnie. Zawarła kilka znajomości. Zaprzyjaźniła się z Musikami, którym przez kilka dni pomagała w sadzie. Z Lolą wypuszczała się na coraz dalsze wędrówki i poznawała okolicę. Czasami przywiązywała smycz do roweru i wolniutko pedałując tak, żeby pies nadążył i nie zmęczył się, jechała do sklepu po zakupy. Często gościła wraz z nią u Mazurów. Oni sami posiadali olbrzymiego nowofundlanda, który polubił Lolę i wybaczał jej wszystkie psoty. Najmilszy był widok, gdy zmęczona zabawą sunia wtulała się w gęste futro Freda i zasypiała kamiennym snem. Anita najbardziej się obawiała momentu, gdy pójdzie do pracy i będzie musiała zostawić ją samą. Powiedziała o tym Grażynie a ona wyszła z propozycją, że przecież może przyjeżdżać razem z psem i zostawiać go u nich. Ten pomysł niezbyt przypadł Anicie do gustu. Uważała, że Lola jest jeszcze za mała, by przebiec każdego dnia w sumie sześć kilometrów, ale Grażyna i na to miała radę.
 - Mamy taką specjalną przyczepkę, którą Wojtek zrobił kiedyś dla naszego drugiego psa. To był zwykły kundelek, ale bardzo kochany i wierny. Ze starości cierpiał na reumatyzm i nie mógł się poruszać. Wojtek podpinał przyczepkę z siedzącym w niej Baddym do roweru i ciągnął ją za sobą, albo robił to Fred. To bardzo wygodne.


Lola na pewno się w niej zmieści, bo Baddy był od niej niewiele mniejszy.
To rozwiązanie okazało się idealne a Anita pomyślała, że powinna zainwestować we własny rower, żeby nie nadużywać uprzejmości Marty.

Czas mijał. Przyzwyczaiła się do życia tutaj. Czasami tęskniła za tym dawnym, rodzinnym. Brakowało jej Artura i Malwiny. Nic o nich nie wiedziała, nie otrzymała spodziewanych papierów rozwodowych od prawnika co świadczyło o tym, że ani jej mąż ani córka nie wrócili do Warszawy, nie byli w domu i nie przeczytali kartki, którą im zostawiła. Nadal była więc mężatką. Tu unikała kontaktów z mężczyznami, którzy czasem proponowali jej randki. To i tak nie było dla niej. Nadal kochała Artura a ból związany z jego i Malwiny odejściem nieco zelżał. Gdy ponure myśli i tęsknota za bardzo ją przytłaczały zabierała Lolę i biegała z nią wzdłuż brzegu jeziora. Czasem zapuszczały się aż pod Ośrodek Wypoczynkowy „Pod Omegą”. Szybko przemierzały niewielką plażę usianą letnikami, mijały marinę i zapuszczały się w las. Takich ośrodków położonych tuż nad brzegiem było kilka. Anitę cieszyła myśl, że nie mieszka przy żadnym z nich. Letnicy bywali hałaśliwi i zostawiali po sobie bałagan.
Pierwsze w tym miejscu święta Bożego Narodzenia spędziła z Mazurami. Przyjechała też Marta, która od kilku lat gościła u nich na wigilii. Wojtek zaopatrzył je w tak ogromną ilość ryb, że miały co jeść jeszcze przez parę miesięcy. Siedząc z Martą przed płonącym kominkiem mówiła jej jak bardzo się czuje szczęśliwa w tym miejscu.
 - Mam świetną pracę, prawdziwych przyjaciół, kochanego psa i dookoła dobrych ludzi. Czy można chcieć czegoś więcej?

czwartek, 12 grudnia 2019

SEKRET - rozdział 5

ROZDZIAŁ 5


 - Jeśli mamy mieć psa, to może lepiej wziąć takiego ze schroniska. Jest tu jakieś?
 - Pewnie jest, ale dokładnie nie wiem gdzie. Muszę dopytać – Marta podeszła do niewielkiego składziku i otworzyła drzwi na oścież. - Tu trzymam drewno na opał. Teraz nie będzie ci potrzebne, ale zimą na pewno z niego skorzystasz. Gdyby brakło, zawsze możesz zadzwonić do Wojtka Mazura lub Grażyny, jego żony. To ci moi znajomi. Później podam ci ich numery telefonów. On zawsze chętnie przywiezie a ty po prostu zwrócisz mu pieniądze. Zazwyczaj przywozi całe klocki, ale że jest fajnym facetem, rąbie mi je na szczapy. Tu z boku wiszą narzędzia ogrodnicze, gdybyś jednak zdecydowała się coś zasadzić. I to chyba wszystko. Mam nadzieję, że szybko się tu zaaklimatyzujesz.
 - Na pewno. Już kocham to miejsce.
 - No dobra, to teraz chodźmy się rozpakować i przygotować coś do jedzenia.

Ponacinały kiełbaski i nadziały je na specjalnie do tego celu przystosowane, zaostrzone pręty. Marta zawiesiła je między dwoma metalowymi stojakami. To przypominało rożen. Samo ognisko wyglądało bardzo profesjonalnie ogrodzone bezpiecznym kamiennym kręgiem. Anita ustawiła na stole termosy z herbatą i kawą, pokrojone pieczywo i talerzyki. Początkowo jadły w milczeniu, które jednak przerwała Marta.


 - Tego dnia, gdy wyciągnęłam cię na zwierzenia do restauracji powiedziałam ci, że i ja kiedyś przeżyłam tragedię. To stało się niedaleko stąd, ale zacznę od początku. Kiedy skończyłam podstawówkę i poszłam do liceum poznałam chłopaka. Chodził do równoległej klasy i znacznie się różnił od swoich rówieśników. Był wysoki i dobrze zbudowany. Nie wyglądał jak piętnastoletni młodzik, ale jak mężczyzna głównie dlatego, że od najmłodszych lat ciężko pracował na gospodarstwie, które prowadził razem z matką. Kobieta była słabego zdrowia i często niedomagała. Większość obowiązków spadała wtedy na Roberta. Nie narzekał jednak. Miał pogodne usposobienie i kawał naprawdę dobrego charakteru. Tym właśnie mnie ujął. Zakochaliśmy się w sobie i staliśmy się nierozłączni. Kiedy byliśmy w maturalnej klasie zmarła jego mama. Rozpaczał strasznie a ja pocieszałam go jak potrafiłam. Po maturze został na gospodarstwie. Chciał je zmodernizować i rozwijać. Miał plany. Ja pragnęłam się dalej uczyć, ale też chciałam wybrać coś, co będzie blisko, żeby daleko nie dojeżdżać. W Iławie jest Szkoła Wyższa imienia Pawła Włodkowica i to tam postanowiłam złożyć papiery na administrację. Dostałam się. Dzięki temu mogliśmy się widywać z Robertem niemal codziennie. Będąc na trzecim roku zostałam sierotą. Rodzice mieli straszny wypadek i oboje go nie przeżyli. Teraz to Robert był pocieszycielem i lekarstwem na rozpacz. Kiedy się trochę otrząsnęłam, zaczęliśmy snuć plany. Chcieliśmy się pobrać i osiąść na gospodarce Roberta. Gdy minął okres żałoby zaczęliśmy się przygotowywać do tego najważniejszego dla nas dnia. Jego garnitur już wisiał w szafie, a moją sukienkę kończono szyć. Ślub miał się odbyć w zimowe święta. Na początku grudnia sypnęło szczodrze śniegiem, choć mróz nie był zbyt mocny. Jeziorak częściowo zamarzł, ale nie na tyle, by móc się poruszać po nim jak po twardej ziemi. Gromada dzieciaków z podstawówki wyciągnęła łyżwy i zaczęła szaleć po cienkiej tafli. Lód nie wytrzymał i załamał się pod dwojgiem z nich. Robert szedł właśnie do mnie tego dnia i zauważył, co się dzieje. Bez namysłu ruszył na pomoc. Niestety był znacznie cięższy od tych chłopców. Jakoś udało mu się doczołgać do jednego z nich i wyciągnąć go na powierzchnię. Zbiegli się w międzyczasie ludzie i zaczęli organizować pomoc. Drugi chłopak poszedł pod tę lodowatą wodę jak kamień. Robert zrzucił z siebie wszystko co mógł i zanurkował. Wtedy ludzie stojący na brzegu widzieli go ostatni raz. Nie wypłynął ani on, ani ten chłopak. Siedziałam w domu i wyglądałam Roberta. Zaniepokoiłam się, że długo go nie ma. Ubrałam się i wyszłam mu naprzeciw. Z daleka zobaczyłam zbiegowisko i już wiedziałam, że coś się stało. Zemdlałam, gdy ludzie powiedzieli mi, że to o Roberta chodzi. Nie mogłam w to uwierzyć. Był przecież taki silny, świetnie pływał… - Marta rozpłakała się. – Owdowiałam zanim jeszcze wyszłam za mąż. Pojawił się Wodny Patrol Straży Miejskiej wraz z nurkami. Szukali ich kilka godzin. Podziurawili jezioro jak sito, ale dzięki temu znaleziono i wyciągnięto Roberta, i tego chłopca. Ich widok jeszcze długo śnił mi się po nocach. Miałam depresję i nie potrafiłam sobie z nią poradzić. Wtedy z pomocą przyszli Mazurowie. Pilnowali mnie na zmianę, żebym nie zrobiła czegoś głupiego, bo nie chciałam żyć. Nigdy nie zostawiali mnie samej. Dzięki nim jakoś doszłam do siebie. Obroniłam pracę magisterską. Po obronie Grażyna powiedziała mi, że muszę stąd wyjechać. Wyjechać po to, żeby nabrać dystansu do tej bezsensownej śmierci. Uruchomili jakieś swoje znajomości i załatwili mi mieszkanie w Warszawie. Potem już sama znalazłam pracę i jakoś zaczęłam funkcjonować. Próbowałam przez te wszystkie lata ułożyć sobie życie osobiste na nowo, ale nie udało mi się. Ja nadal kocham Roberta mimo, że upłynęło od jego śmierci ponad dziesięć lat i dopóki się to nie zmieni, nigdy nie zaangażuję się w nowy związek. Zresztą dobrze mi samej ze sobą. Już od kilku lat nie szukam dla siebie nikogo. Przyjeżdżam tutaj najczęściej jak się da. Idę na grób mojego ukochanego, popłaczę, powspominam, pożalę się i zaraz mi lepiej. Ot, cała historia.
Anita siedziała jak skamieniała. Była wstrząśnięta tą opowieścią. Nigdy nie spodziewałaby się, że to będzie coś aż tak dramatycznego. Przytuliła się do Marty.
 - Nawet nie wiesz, jak bardzo ci współczuję i jak bardzo mi cię żal. Los bywa okrutny i przewrotny. Potrafi wywrócić nasze życie do góry nogami i postawić je na głowie. Przeszłaś straszne rzeczy. Nikt nie zasługuje na takie przeżycia a zwłaszcza ty, bo jesteś takim dobrym człowiekiem.

Obudził ją śpiew ptaków za uchylonym oknem. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do swoich myśli. Takie poranki to prawdziwe szczęście. Radosne, słoneczne i po prostu piękne. Skorzystała z łazienki i przebrała się w krótkie spodenki i jakiś t-shirt. Marta pewnie jeszcze spała a Anita nie chciała bezczynnie czekać aż się obudzi. Włączyła czajnik i nasypała do kubków aromatycznej kawy. Pokroiła kilka wczorajszych kiełbasek i usmażyła na nich jajecznicę. Z kubkiem kawy wyszła na próg domu i odetchnęła głęboko. Jakże to powietrze było inne od tego warszawskiego. Zeszła kilka schodków i ruszyła w stronę jeziora. Nie było dalej jak jakieś trzydzieści metrów od domu. Stanęła nad jego brzegiem wspominając wczorajszy wieczór i zwierzenia Marty. Bardzo jej współczuła. Te tragiczne wydarzenia zostawiły w niej swój ślad i choć minęło tyle czasu, ona nie wygląda na taką, która się z nimi pogodziła. Dopiero teraz zrozumiała dlaczego w pracy nie bardzo ją lubiano. Nie była towarzyska i wcale tego towarzystwa nie szukała. Tę dramatyczną część swojego życia zamknęła za wielkim murem, ale to wcale nie znaczyło, że przestała o tym myśleć. Robert nie powróci do żywych a ona w jakimś sensie przez jego śmierć też pozostała martwa. Nie szuka nikogo, wybrała samotność i jak twierdzi, dobrze jej z tym.


Poczuła rękę na ramieniu i uśmiechnęła się.
 - Już wstałaś? A ja nie mogłam się oprzeć, żeby nie popatrzeć na jezioro. Jest po prostu cudne. Zrobiłam śniadanie i lepiej chodźmy, żeby całkiem nie wystygło.
Zajadały jajecznicę z wielkim apetytem. To rześkie powietrze sprawiło, że zasiadły do stołu głodne. Marta posmarowała masłem kolejną kromkę.
 - Zaraz jedziemy do Iławy. Mam koleżankę, która kilka lat temu otworzyła w mieście salon odnowy biologicznej. Dzwoniłam do niej jeszcze z Warszawy i umówiłam nas. Odstresujemy się trochę, a potem pojedziemy prosto do Mazurów na ten proszony obiad.

Salon oferował dość sporo. Skorzystały z pedicure i manicure, odprężającego masażu, okładów z ciepłych kamieni i maseczki z czekolady. Na koniec usiadły u fryzjera, który modnie podciął obu paniom włosy i potraktował je farbą. Samopoczucie i Marty, i Anity zdecydowanie zyskało. W dobrych nastrojach podjechały pod okazały dom Mazurów. Wojtek był na podwórzu i od razu podszedł się przywitać. Za nim przybiegła Grażyna. Marta przedstawiła im Anitę a Anicie ich.
 - Macie wyczucie czasu – pochwaliła Grażyna. – Za chwilę podaję obiad. Chodźcie.
Anita była pod wrażeniem gościnności gospodarzy. Obiad był pyszny a zwłaszcza drugie danie. Nigdy w życiu nie jadła szczupaka, a ten przygotowany przez Grażynę podany był w całości, a do niego szary sos z nutką musztardy i chrzanu.
Przy kawie Marta zagaiła na temat zatrudnienia Anity w gospodarstwie hodowlanym.
 - Myśleliśmy nad tym. Mamy jedną panią, która we wrześniu odchodzi na emeryturę i dopiero wtedy moglibyśmy cię zatrudnić. Jeśli się zdecydujesz, nie będziemy nikogo szukać na miejsce Nogalskiej. Pytanie tylko, czy dasz radę do września przeżyć bez pracy. To prawie trzy miesiące.
 - Przeżyję. Mam trochę oszczędności więc nie jest tak, że zostałam całkiem bez pieniędzy. Ostatnio prawie nic nie wydawałam poza opłatami za mieszkanie. Jak się człowiek czymś gryzie to nawet na jedzenie nie ma ochoty.
Wojtek uśmiechnął się na takie dictum szeroko.
 - Już my sprawimy, żebyś się nie nudziła. W tygodniu pokażę ci nasze królestwo a jest dość spore. Od czasu do czasu przywiozę ci jakieś ryby, żebyś miała urozmaicenie. Skupisz się na czyszczeniu to i myśleć nie będziesz o przykrych rzeczach. Marta doskonale wie jak to wygląda. Poza tym niedaleko jest las. Możesz jeździć na grzyby. W sierpniu pokazują się pierwsze podgrzybki. Możesz suszyć i zaprawiać. Teraz pod koniec czerwca szykuje się wysyp kurek. Też pyszne. Jestem pewien, że nudzić się nie będziesz i zawsze jakieś zajęcie znajdziesz.
Kiedy żegnały się z gospodarzami Grażyna wręczyła im po reklamówce.
 - Macie tam już sprawione i wyfiletowane rybki. Jest sum, karp i amur. Od razu dajcie do lodówki. W tygodniu Wojtek podjedzie i zabierze cię do nas Anita, ale wcześniej zadzwonimy.
 - Bardzo wam dziękuję. Marta w niczym nie przesadziła. Jesteście wspaniali.

Niedziela upłynęła im na łazędze. Marta oprowadziła ją wzdłuż jeziora, pokazała najciekawsze miejsca, drogę do lasu i mały sklepik, w którym zaopatrywali się mieszkańcy. Późnym popołudniem żegnały się do następnego weekendu.
 - Gdybyś coś potrzebowała, to zadzwoń. Przywiozę – obiecywała Marta. – Rower jest do dyspozycji. Możesz nim jeździć dokąd chcesz. Rządź się i zapytaj Wojtka o to schronisko dla psów, bo obie o tym zapomniałyśmy.

We wtorkowy wieczór zadzwoniła Grażyna z informacją, że jutro o dziesiątej podjedzie Wojtek. Ucieszyła się, bo miała do niego trochę pytań. Mazur przyjechał zgodnie z zapowiedzią. Już na miejscu przesiedli się z osobowego auta do melexa. Był niezastąpiony w jeździe po wąskich groblach oddzielających stawy, w których hodowano różne gatunki ryb.
 - Mamy tu głównie karpia i amura, ale sprowadzam też narybek szczupaka, sandacza, suma i płoci. Lubię różnorodność. Mamy tu nawet węgorze.


  - Uwielbiam węgorze zwłaszcza wędzone, ale w Warszawie kosztują majątek i rzadko sobie na nie pozwalałam.
 - Tu też nie są tanie. To dlatego, że to wymagająca ryba. Normalnie rozmnażają się tylko w jednym miejscu, w Morzu Sargassowym. Nie rozmnażają się w sztucznej hodowli. Rokrocznie zasilam swoją kupując narybek i płacąc za kilogram około pięćset euro. Trzeba go karmić przez co najmniej siedem lat, żeby osiągnął odpowiedni rozmiar i wagę. Jak więc widzisz, nie może być tani, bo hodowcy ponoszą ogromne koszty, które muszą się zwrócić. Teraz podjedziemy do biura. Pokażę ci jak to wszystko wygląda.