Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 31 maja 2018

SAMOTNOŚĆ - rozdział 2

ROZDZIAŁ 2


Po kilku dniach leżenia w łóżku było już znacznie lepiej, jednak nadal miała silny katar i kaszel. Lekarz na wizycie kontrolnej zmienił jej antybiotyk i wypisał zwolnienie na kolejny tydzień. Nie była z tego zadowolona. Praca zawsze była dla niej najlepszym lekarstwem na samotność. Przynajmniej przez osiem godzin pozwalała o niej zapomnieć. Momentami myślała nad tym, że powinna podjąć się jakiejś dodatkowej roboty, którą mogłaby wykonywać popołudniami. Wtedy wracałaby do pustego domu jedynie po to, żeby się przespać. Jolka była bardzo sceptyczna, gdy słuchała o takich pomysłach.
 - Już teraz tyrasz jak wół. Chcesz się zaharować na śmierć i nic nie mieć z życia?
 - I tak nic z niego nie mam więc co za różnica?
 - Jesteś wariatką, wiesz?
Któregoś dnia przyszła do pracy z tajemniczą miną i szepcząc jej do ucha wyjaśniła, że zapisała je obie na seans u wróżki.
 - Oszalałaś? – Ula była oburzona. – Przecież to czyste oszustwo. Kobieta popatrzy w szklaną kulę i wywróży mi męża? Naprawdę wierzysz w te bzdury?
 - Nie bądź uparta. Ja chcę ci tylko pomóc. Słyszałam, że ona naprawdę ma dar.
 - Dar? – prychnęła Ula. – Chyba dar wyciągania pieniędzy od naiwnych.
Mimo oporu jaki czuła przed tego rodzaju hochsztaplerami pozwoliła się Jolce zaciągnąć do tej kobiety. Urzędowała na drugim piętrze starej kamienicy. Wspięły się po drewnianych, trzeszczących schodach i zadzwoniły do drzwi. One natychmiast się otwarły jakby właścicielka mieszkania stała przy nich i czekała na klientów. Przedpokój był długi i mroczny a od reszty mieszkania oddzielały go ciężkie, zakurzone kotary. Wróżka była kobietą stosunkowo młodą. Chyba nie miała więcej jak czterdzieści lat, co trochę Ulę zdziwiło, bo wyobrażała ją sobie jako zgrzybiałą staruchę z haczykowatym nosem w kolorowej chustce na głowie, pobrzękującą niezliczoną ilością koralików. Tymczasem ta w niczym nie przypominała tych wyobrażeń. Była ubrana całkiem zwyczajnie w kraciastą, modną spódnicę i bluzkę z długim rękawem.


 - Proszę przejść do tego pokoju, – odezwała się do niej – a koleżanka niech na razie zaczeka.
Ula przysiadła na krześle przy niewielkim okrągłym stoliku. Obiecała sobie, że nie będzie się w ogóle odzywać. Skoro ta kobieta jest taka świetna niech to ona opowie jej o przeszłości i przyszłości. Wróżka rozłożyła karty i przez chwilę przypatrywała się im. Podniosła głowę i wbiła przenikliwy wzrok w Ulę.
 - Do tej pory nie miałaś szczęścia w życiu, co? Zawsze było pod górkę. Widzę śmierć bliskiej osoby, ale to przeszłość. Jakieś kilka lat temu. Starszy mężczyzna bardzo schorowany. Myślę, że to twój ojciec – odwróciła kilka kart. – Długo jesteś sama i samotna. Odgradzasz się od świata. Budujesz mur. Musisz przestać, bo to nie wróży niczego dobrego. Nie możesz zdać się na przypadek, bo w życiu wszystko ma swoje uzasadnienie. Twój los w twoich rękach – znowu odwróciła kilka kart. Uśmiechnęła się. – Ale są i dobre wiadomości. Na razie nie ma wokół ciebie żadnego mężczyzny, przy którym twoje serce zabiłoby mocniej, ale to się zmieni. Nie potrafię powiedzieć konkretnie kiedy, dlatego musisz uzbroić się w cierpliwość. Jedno mogę powiedzieć na pewno, że to nastąpi jeszcze w tym roku. Widzisz tego waleta pik? Pojawi się pewien przystojny brunet. Ma jakąś niedobrą przeszłość, ale to nie będzie miało dla ciebie większego znaczenia. Wygląda to trochę dziwnie, bo karty mówią, że będziesz go znała wcześniej, ale nie osobiście. To wszystko, co mogę ci powiedzieć. Mam nadzieję, że jesteś zadowolona.
Sama nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Cały ten seans wydawał jej się surrealistyczny. Powiedziała jej prawdę o ojcu i o tym, że jest samotna, ale opowiastka o przystojnym brunecie wydała jej się mało prawdopodobna. Pozna go jeszcze w tym roku. Był dopiero styczeń więc równie dobrze może minąć jedenaście miesięcy. I co miało znaczyć, że będzie go znała wcześniej? Tego nie rozumiała zupełnie. Teraz ona zamieniła się miejscami z Jolą. Ta ostatnia chciała tylko wiedzieć, czy zostanie szczęśliwą mamą. Bardzo zależało jej na dziecku.
Kiedy opuściły starą kamienicę Ula mówiła niewiele za to Jolka była cała w skowronkach, bo usłyszała to, co chciała.
 - W końcu się doczekam. Wróżka wyraźnie zobaczyła nasze dziecko w kartach. Mam nadzieję, że się nie myli.

Po tej wizycie u wróżki życie Uli niewiele się zmieniło może poza tym, że częściej wypuszczała się z domu na samotne spacery do parku wypatrując wśród kręcących się tam mężczyzn przystojnego bruneta. Było to dość trudne, bo pogoda była mroźna i wszyscy na głowach mieli czapki.
Z nudów powróciła do pisania pamiętnika. Znalazła go kiedyś przy okazji świątecznych porządków. Leżał sobie zapomniany w pawlaczu. Ostatni wpis był w dniu śmierci taty. Kartka nosiła ślady łez i była mocno pofałdowana z tej wilgoci. Początkowo starała się zapisywać wszystko, ale z czasem doszła do wniosku, że to jest kompletnie pozbawione sensu, bo jeden wpis był łudząco podobny do poprzedniego, co dowodziło tylko, że w jej życiu od dawna obecna jest nuda i monotonia. – Co ze mną jest nie tak? Nie olśniewam urodą to fakt, ale przecież mówią, że każda potwora znajdzie swojego amatora. Gdzie mój amator? Gdzie ten przystojny brunet z niedobrą przeszłością? Już nigdy nie dam się namówić Jolce na takie zwariowane pomysły. Ten z wróżką był ostatni.

Na początku lutego zadzwoniła do niej Ania, żona Maćka z informacją, że u niej w firmie ogłaszają nabór do działu księgowości i czy byłaby zainteresowana.
 - Wiem, że od jakiegoś czasu chcesz zmienić pracę, bo Maciek mi mówił. U nas jedna z księgowych odeszła na emeryturę i szukają kogoś młodego, ale z jakimś doświadczeniem. Nadawałabyś się idealnie.
 - To fantastyczna wiadomość i jestem ci bardzo wdzięczna Aniu. Jak najbardziej jestem zainteresowana, bo chyba muszę coś zmienić w swoim życiu.
 - Skoro tak, to przywieź mi wszystkie dokumenty w sobotę jak będziesz w Rysiowie. Ja je złożę, żebyś nie musiała się specjalnie zwalniać z pracy i dowiem się, kiedy przewidują rozmowy kwalifikacyjne.


Zawsze wracała tu chętnie. Oprócz przykrego obowiązku pójścia na cmentarz reszta pobytu w Rysiowie była wyłącznie przyjemnością. Jej rodzinny dom wyglądał teraz zupełnie inaczej. Maciek solidnie się napracował, żeby urządzić go nowocześnie i tak jak chcieli. Usadzona w głębokim fotelu z filiżanką mocnej kawy i z obłędnie pachnącym ciastem odpowiadała na liczne pytania Maćka i Ani.
 - My też mamy dla ciebie nowiny – siedzący obok żony Maciek przytulił ją do swojego boku. – Na jesieni zostaniesz ciocią. To już pewne.
Ula ze łzami w oczach uściskała ich oboje.
 - Tak bardzo się cieszę kochani i tak bardzo wam zazdroszczę. Mnie chyba nie jest pisane zostać matką i żoną chyba też nie. Ta moja samotność uwiera mnie jak gwóźdź w bucie i czasem jest nie do wytrzymania – wytarła mokre policzki.
 - Nawet tak nie mów Ula – żachnęła się Ania. – Każdy ma jakąś swoją połówkę pomarańczy, tylko musi się dobrze rozglądać. Czasem trzeba pomóc szczęściu – przyjrzała się Uli krytycznie – i ty też byś mogła. Powinnaś zmienić coś w sobie. Może skrócić włosy, albo zainwestować w bardziej nowoczesne okulary? Te zasłaniają ci pół twarzy.
 - Już dawno myślałam o tym, ale jakoś nie umiałam się zebrać. Masz rację. Mam nadzieję, że jednak przyjmą mnie do pracy w Febo&Dobrzański, a jak nowa praca, to i nowy wizerunek – wyciągnęła z torby papierową teczkę i podała ją Ani. - Masz, bo jeszcze zapomnę, a z tym przecież tu przyjechałam. Jest komplet dokumentów łącznie z certyfikatami i dyplomami. Mam nadzieję, że nie każą długo czekać na rozmowy kwalifikacyjne?
 - Myślę, że nie. W księgowości zawsze jest dużo roboty i brak jednej osoby stanowi problem. Ja dokumenty oddam w poniedziałek Sebastianowi Olszańskiemu. To nasz kadrowiec, ale rozmowy będzie przeprowadzał prawdopodobnie Alexander Febo, dyrektor finansowy i Adam Turek, który będzie twoim bezpośrednim przełożonym. On tak naprawdę nie ma nic do powiedzenia w żadnej kwestii, bo o wszystkim decyduje Febo, który jest dość surowy. Myślę jednak, że potrafi docenić zdolnego pracownika z takimi kwalifikacjami jak twoje.

Ten następny tydzień był dla niej nieco stresujący głównie dlatego, że chciała mieć tę rozmowę kwalifikacyjną już za sobą. W banku na razie nic nie mówiła, że ma zamiar zmienić pracę. Jolka też o niczym nie wiedziała. Ula nie chciała się tym chwalić. Przecież nic jeszcze nie było przesądzone. Wreszcie w środę zadzwoniła Ania mówiąc jej, że ma się stawić w firmie w piątek na godzinę dziewiątą.
 - Przyjdź trochę wcześniej, żebyśmy zdążyły wypić kawę. To cię trochę uspokoi. Pamiętaj - piąte piętro.
W piątek już nie mogła dospać. Była podekscytowana. Wczoraj odebrała od optyka swoje nowe okulary. Zaliczyła też fryzjera, który dość mocno skrócił jej włosy i dał im nowy, brązowy kolor. Teraz wyglądała naprawdę nieźle. Ubrana w nowo zakupioną garsonkę prezentowała się niezwykle profesjonalnie i schludnie.
Kilka minut po ósmej dotarła na ulicę Lwowską, przy której mieściła się firma. Weszła przez szklane drzwi i zlokalizowała windy. Jedna z nich otworzyła się bezszelestnie. Nacisnęła guzik z numerem piątym, gdy ktoś wsadził teczkę do środka powstrzymując drzwi przed zamknięciem się. Ula przylgnęła do tylnej ściany. Do wnętrza windy wsunęła się wysoka, szczupła i bardzo elegancka kobieta, a tuż za nią wysoki, przystojny brunet. Najwyraźniej się kłócili i w ogóle nie zwracali uwagi na to, że w windzie oprócz nich jest ktoś jeszcze.


- Nie będziesz mi mówił, co mam robić. To dziecko ma też ojca a ja nie mam zamiaru zajmować się nim po całych dniach. Nie urodziłam się kurą domową, zapamiętaj to sobie.
 - To dziecko przede wszystkim powinno mieć matkę, a ty szlajasz się gdzieś po mieście nie wiadomo z kim. Ja nie będę tego znosił. Mam cię powyżej uszu. Doprowadzę do tego, że wniosę sprawę do sądu o rozwód i pozbawienie cię praw do dziecka. To chyba nie jest normalne, że ona płacze na twój widok.
Winda zatrzymała się na piątym piętrze. Pierwsza wyszła kobieta zadzierając nos do góry i stukając niebotycznie wysokimi szpilkami. Za nią wysunął się mężczyzna. Przybrał na twarz uśmiech i podszedł do recepcji.
 - Dzień dobry Aniu – pochylił się i musnął jej policzek. – Masz coś dla mnie?
 - Mam – sięgnęła po gruby plik korespondencji. – Weź też klucze, bo Violetty jeszcze nie ma.
Kiedy odszedł od lady Ula podeszła i przywitała się z Szymczykową.
 - Już jestem. Dostanę tej kawy?
 - No jasne. Chodź tu do mnie i usiądź.
- Kto to był? Jechałam z nim windą i z jakąś ładną kobietą, ale oboje strasznie się kłócili.
 - To Marek Dobrzański – Ania wskazała dłonią na wielkie zdjęcie wiszące tuż obok wind. – Nasz prezes, a ona to Paulina Febo-Dobrzańska, jego żona i siostra Alexandra Febo, dyrektora finansowego. Prawdziwa jędza.
 - Kłócili się o jakieś dziecko.
 - No, jak zwykle. Ona nie chciała go mieć, a on bardzo. Rzeczywiście chyba byłoby lepiej, gdyby go nie mieli. Ona kompletnie nie nadaje się na matkę. Dziecko źle na nią reaguje, bo rzadko ją widzi. Wychowują je głównie dziadkowie i Marek. To dziewczynka. Ma chyba trzy lata i jest przesłodka. Całkiem podobna do tatusia. Szkoda dzieciaka. W tym wieku powinna doświadczać matczynej miłości, a tego nie ma. Naprawdę nie wiem, po co on się z nią ożenił. Ale dość o nim. Rozmowa kwalifikacyjna odbędzie się w sali konferencyjnej. To tuż obok. Tak jak ci mówiłam decydujący głos będzie miał Alexander Febo. Obecny będzie Turek, główny księgowy i dyrektor HR Olszański. Przede wszystkim nie stresuj się. Masz wiedzę i umiejętności. Jestem pewna, że poradzisz sobie doskonale. Postarałam się, żebyś weszła jako pierwsza. Tak jest najlepiej.
Do holu zaczęli napływać inni kandydaci na stanowisko ekonomisty. Ula nie spodziewała się, że będzie ich aż tylu. Nerwowo przełknęła ślinę. Zaczynała wątpić czy dostanie tę pracę.

środa, 23 maja 2018

SAMOTNOŚĆ - rozdział 1

SAMOTNOŚĆ


ROZDZIAŁ 1


Czuła się dzisiaj wyjątkowo podle. Od rana bolała ją głowa a w nosie kręciło od kataru. Gdzie mogła się tak załatwić? Była zła sama na siebie. Nie uśmiechało jej się siedzenie w domu na zwolnieniu lekarskim. Podejrzewała, że ma gorączkę. Piekące policzki, rozpalone czoło, suchość w gardle, to wszystko przemawiało za tym, żeby jednak pójść do lekarza.
Przed jej biurkiem pojawiła się Jola, jedyna życzliwa jej osoba od momentu, w którym zatrudniła się w tym banku. Cała reszta to byli ludzie z ogromnym przerostem ambicji, dążący po trupach do celu, czyli do awansu, nie zwracający uwagi na innych. Jolka była starsza od niej o dobre pięć lat, ale od razu poczuły do siebie sympatię. Teraz stanęła przed biurkiem koleżanki i popatrzyła na nią z troską.
 - Dobrze się czujesz? – zapytała cicho. – Jakoś kiepsko wyglądasz - bezceremonialnie przytknęła jej dłoń do czoła. – Rany boskie! Dziewczyno ty masz gorączkę! Zbieraj się. Idziemy do lekarza. Zaraz zadzwonię i umówię wizytę.
Próbowała protestować mówiąc, że ma mnóstwo roboty, którą musi skończyć, ale Jola była nieustępliwa.
 - Zostaw to. Ja dokończę, a teraz ubierz się i wychodzimy. Ja tylko skoczę do szefowej i powiem, że nie wrócimy już dzisiaj.

Silny podmuch wiatru sprawił, że niemal obie straciły równowagę. Ula złapała się kurczowo ramienia koleżanki. Kręciło jej się w głowie, a przed oczami latały jakieś ciemne plamy. Powoli zeszły ze schodów kierując się w stronę parkingu. Jola pomogła jej wsiąść i wolno wycofała samochód włączając się do ruchu.
W przychodni było sporo ludzi. Wszyscy przeziębieni, z gorączką, kaszlem i katarem. Musiały odsiedzieć swoje, choć Ula przysypiała na krześle. W gabinecie zmierzono jej temperaturę. Miała trzydzieści dziewięć i pięć kresek. Lekarz osłuchał ją i zmierzył ciśnienie. Było zdecydowanie za niskie. Już ubierając się dostała ataku kaszlu.
 - Nie wygląda to dobrze – mruknął medyk. – Złapała pani jakiegoś wirusa. Tu daję recepty na antybiotyk i leki wspomagające. Proszę też wykupić syrop na złagodzenie kaszlu. Na razie siedem dni zwolnienia i proszę się tu pokazać do kontroli.

Jola podjechała pod blok Uli. Odpięła ją z pasów i ująwszy za łokieć pociągnęła w kierunku drzwi do klatki schodowej. Przed nią zatrzymała się jeszcze pytając, czy Ula ma w ogóle jakieś zaopatrzenie.


 - Mam – wychrypiała słabo. – I tak nic nie mogłabym przełknąć, bo gardło mnie boli.
Już w mieszkaniu Jola pomogła jej się przebrać w piżamę i zapakowała do łóżka. Zrobiła cały termos herbaty z cytryną i postawiła na szafce obok.
 - Tu masz jeszcze leki. Od razu zażyj antybiotyk. Pamiętaj, że masz go brać co dwanaście godzin. Jakbyś czegoś potrzebowała, to dzwoń.
 - Nie rób sobie kłopotu. Ja i tak nie wygrzebię się stąd przez kilka dni. Słaba jestem. Zaniesiesz jutro to zwolnienie?
 - O to się nie martw. No… lecę. Benek będzie za godzinę i muszę jeszcze upichcić jakiś obiad. Będę dzwonić. Pa.
Została sama. Była wdzięczna Joli, że tak troskliwie się nią zajęła. Od kilku lat musiała sobie radzić sama. Nie miała tu w Warszawie żadnych przyjaciół, czy znajomych, z którymi byłaby zżyta. Tylko z Jolą była bliżej, ale i tak była to znajomość bardziej koleżeńska niż przyjacielska. Jej znajomi ze szkoły średniej czy studiów porozjeżdżali się po Polsce i świecie, założyli rodziny i mieli innego rodzaju problemy niż ona. Zresztą o czym miałaby rozmawiać z dawnymi koleżankami? Temat śpioszków, czy śliniaczków jakoś nie bardzo ją pociągał, a dyskusje o konsystencji niemowlęcych kupek, czy o rozstępach na brzuchu po ciąży wydawały jej się mało atrakcyjne.
W Rysiowie, gdzie się urodziła, miała przyjaciela takiego prawdziwego, ale Rysiów był dwadzieścia kilometrów stąd. Zresztą Maciek miał własne problemy. W tym samym roku, w którym się ożenił zmarł jej ojciec. Jego serce nie wytrzymało. Rozpaczała jak jeszcze nigdy w życiu i to głównie dzięki Maćkowi pozbierała się do kupy. Teraz poza grobem jej rodziców nic jej w Rysiowie nie trzymało. Mówiła Maćkowi, że najchętniej przeprowadziłaby się do Warszawy, bo miałaby wtedy bliżej do pracy. To on wpadł na pomysł, żeby sprzedała mu rysiowski dom.
 - Zaprosimy rzeczoznawcę, niech go wyceni. W rozliczeniu dostałabyś kawalerkę Ani a my uwilibyśmy sobie tu gniazdko blisko moich rodziców. Jeśli chcesz jutro pokażemy ci to mieszkanie. Mieści się na jednym z osiedli na Siennej.
Oczywiście, że chciała i to nie dlatego, że nie miała sentymentu do rodzinnego domu, ale dlatego, bo czuła, że musi coś w swoim życiu zmienić. Mieszkanko bardzo jej się spodobało. Nie było duże, ale dosyć ustawne i najpewniej przerabiane, bo kuchnia była otwarta na mały salonik, a obok była niewielka sypialnia.
 - Tu zaraz przy osiedlu masz przystanki autobusowe. Niedaleko stąd do centrum – Ania podeszła do okna balkonowego i otworzyła je na całą szerokość. – Spójrz – pokazała ręką kierunek. – To tam. Trzeba tylko przejść ten skwer. Poza tym masz całkiem niezły widok. Ja byłam bardzo zadowolona z tego lokum i myślę, że ty też będziesz. Możesz się wprowadzać choćby jutro. Pomożemy ci.
W taki właśnie sposób została właścicielką tej kawalerki. Rzeczywiście była z niej zadowolona. Do pracy blisko, do sklepów blisko, czysta wygoda.


Otworzyła oczy i przejechała językiem po spierzchniętych wargach. Czuła, że jest cała mokra. Aspiryna zrobiła swoje, bo pociła się po niej jak szczur. Na trzęsących się nogach dotarła do łazienki i przebrała się w czystą koszulę nocną. Wróciła z powrotem do łóżka. Nalała jeszcze ciepłej herbaty do kubka i wypiła duszkiem. W takich sytuacjach jak ta przydałby się ktoś, kto mógłby się nią zaopiekować i nie chodziło tu wcale o Jolę. Tylko raz w życiu miała chłopaka i to w szkole średniej. Niestety nie okazał się za grosz romantyczny i raczej wykorzystywał to, że zadurzyła się w nim, niż naprawdę coś do niej czuł. Zaślepiona tą młodzieńczą miłością robiła dla niego dosłownie wszystko, a jemu było to na rękę. W końcu przejrzała na oczy i dała sobie z nim spokój. Jednak od tego czasu była sama. Miała świadomość, że nie jest zbyt atrakcyjna i raczej nie przyciąga spojrzeń mężczyzn. Czasami odnosiła wrażenie, że jest przezroczysta i nie wiadomo co musiałaby zrobić, żeby ją zauważono. Z upływem kolejnych lat zaczynało ją to męczyć. W jej życiu nie było żadnych ciekawych momentów. Praca, dom, praca, dom i tak w kółko. Jeden dzień nie różnił się od drugiego. Wracała do domu zmęczona i nawet gotować jej się nie chciało. Po co? Dla jednej osoby? Bez sensu. Marzyła, żeby znalazł się ktoś, kto by ją przytulił, porozmawiał o książce, którą przeczytała ostatnio lub zwyczajnie pomilczał, ale był obok. Z każdym rokiem jej szanse malały a przynajmniej tak uważała. Tylko raz zwierzyła się Joli, że czuje się okropnie samotna i wówczas koleżanka wyznała jej, że była w całkiem podobnej sytuacji.
 - Pamiętaj o tym, że jak zasklepisz się w czterech ścianach i nie wyjdziesz do ludzi, to nikt cię tutaj nie znajdzie. Ja byłam tak zdesperowana, że w końcu napisałam do biura matrymonialnego. Tak poznałam Benka i udało się. To już siedem lat jak jesteśmy razem. Do pełni szczęścia brakuje nam tylko dziecka, ale pracujemy nad tym. Portale randkowe też nie są wcale takie złe. Spróbuj, bo może się udać.
Spróbowała. Zachęcona zdjęciami i treścią pod nimi umówiła się może z cztery razy i za każdym razem wracała rozczarowana. Pierwszy kandydat był człowiekiem przystojnym, ale jak się okazało kompletnie niezaradnym. Założył sobie profil tylko po to, żeby kobieta go utrzymywała, bo nie lubił pracować. Drugi przyszedł na spotkanie w roboczych ciuchach w postaci drelichu. Miał brudne paznokcie i dłonie. Z tej randki zmyła się piorunem. Trzeci okazał się zażywnym pięćdziesięciolatkiem, chociaż na profilu wywalił zdjęcie sprzed ćwierćwiecza. Był łysy, miał okrągłą jak piłka twarz i wielki brzuch. Od razu powiedział jej, że jest wdowcem i zaczął snuć plany ich wspólnego pożycia. Wreszcie czwarty przebił trzech poprzednich, bo przyszedł na randkę z mamusią. Niemal wbiło ją w ziemię gdy zobaczyła tych dwoje. Głównie mówiła mamusia, że Romeczek, to takie dobre dziecko, ale nie ma szczęścia w życiu. Romeczek miał na karku co najmniej lat czterdzieści i szukał ciepłego kąta i kobiety, do której mógłby się przytulić. Kompletny niewypał. Po tej ostatniej randce szybko zlikwidowała swój profil mówiąc Jolce, że już nigdy więcej.
 - No to ja już sama nie wiem, co mam ci poradzić. Jedno jest pewne, że musisz ruszyć się z domu. Zapisz się na jakiś fitness, albo kup sobie psa i wyprowadzaj go na spacery do parku. Tam mnóstwo jest mężczyzn, którzy wyprowadzają swoich pupili.
Pomyślała, że to nie jest taki głupi pomysł i nie chodziło jej tu bynajmniej o zakup czworonoga, ale o fitness. Koniec końców zapisała się na jogę. Polubiła te zajęcia, chociaż nie natrafiła tam na nikogo, kto mógł się jej spodobać. Jednak systematyczne ćwiczenia spowodowały, że zeszczuplała a jej figura nabrała właściwych kształtów. Teraz nawet lubiła przeglądać się w lustrze dostrzegając, że zniknęła jej ta klockowatość figury, zniknęły fałdki, a nogi wyzgrabniały.

Budzik wyrwał ją ze snu. Była czwarta nad ranem. Musiała zażyć antybiotyk. Nadal czuła się słabo, ale gorączka chyba spadła. Czoło ewidentnie nie było już takie rozpalone.
O siódmej rano wpadła Jola przynosząc jej świeże bułki, karton mleka, miód i plik kolorowej prasy.
 - Nie mam za dużo czasu, ale z tobą chyba trochę lepiej. Pędzę, bo nie chcę się spóźnić. Koniecznie coś zjedz i nie bierz leków na pusty żołądek.
Ula zamknęła za nią drzwi i podreptała do kuchni. Zagrzała mleko i wlała do kubka nieco miodu. Z biedą zjadła połowę bułki. Gardło bolało ją jeszcze i ciężko jej było przełykać. Wróciła do łóżka i z nudów zaczęła przeglądać gazety. Szybko jednak się zniechęciła. Jolka miała dziwne upodobanie do brukowców wietrzących wiecznie jakieś niezdrowe sensacje. „Dominikę Gwit dopadł efekt jo-jo”, „Kamińska pokazała starszego o dwadzieścia lat chłopaka”, „Czy Filip Bobek jest gejem?” – Co za bzdury? Czy każdy facet o ładnej powierzchowności, przystojnej twarzy i miłym sposobie bycia musi być gejem? Jakże łatwo tym pismakom z bożej łaski osądzać innych. Obrzydliwość. - Dotarła do ostatniej strony a jej wzrok przyciągnęły horoskopy. Skupiła się na swoim znaku zodiaku. Wróżono, że wkrótce znajdzie prawdziwą miłość. Prychnęła. – To taka sama prawda jak to, że Bobek jest gejem. Mam dość – odrzuciła gazety. – Już lepiej poczytać dobrą książkę, albo obejrzeć ciekawy film niż tracić czas na czytanie tych bredni.

Leżenie w łóżku i związana z tym bezczynność pozwoliły jej na przemyślenie kilku rzeczy. Już od jakiegoś czasu czytała ogłoszenia o pracy. Praca w banku nie była szczytem jej marzeń. Wymagano wiele, a nie płacono adekwatnie do włożonego wysiłku w tę pracę. Ona nie dążyła do awansu, nie znosiła tego wyścigu szczurów. Robiła to co do niej należało. Praca była dość monotonna – tak jak moje życie… - pomyślała. – Może Jolka ma rację? Może rzeczywiście powinnam dokonać jakich radykalnych zmian, żeby nie starzeć się w samotności? Do drzwi na pewno nikt nie zapuka z pytaniem, czy mieszka tu jakaś Ula, która szuka prawdziwej miłości? Najważniejsze, to zrobić krok we właściwym kierunku. Może fryzjer? Może wymiana ciuchów na jakieś modniejsze? Może optyk? Na pewno poprawiłabym sobie i wizerunek i samopoczucie.


Postanowiła, że jak tylko poczuje się lepiej zrobi ze sobą porządek. – „Jak cię widzą, tak cię piszą” i to chyba jest prawda. Mężczyźni najczęściej są wzrokowcami i zazwyczaj oceniają po wyglądzie, a mój pozostawia wiele do życzenia.

czwartek, 17 maja 2018

SZCZĘŚCIE CZEKA ZA PROGIEM - rozdział 5 ostatni


ROZDZIAŁ 5
ostatni


Otworzyła drzwi na oścież i szeroki uśmiech, który zdobił jej twarz zaczął powoli znikać. Wpatrywała się w te szare, dobre oczy i nie mogła uwierzyć. On też stał jak słup soli. Tyle lat ją szukał, a tymczasem okazuje się, że dziewczyna, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia jest siostrą jego pracownika i najlepszego kumpla. Piotrek i Marzena nieco zdezorientowani przenosili wzrok raz na Anię raz na Kacpra.
 - To ty? – wykrztusił wreszcie Wiśniewski.
 - To ty? – powiedziała cicho Ania.
 - Czy wiesz jak desperacko cię szukałem? W każdej dziewczynie widziałem ciebie. Pisałem do gazet niestety bez powodzenia, a tymczasem byłaś tak blisko. Niemal na wyciągnięcie ręki. Nie miałem pojęcia, że jesteś siostrą Piotra. Nadal nie mogę w to uwierzyć.
 - To wy się znacie? – zapytał skonsternowany Piotr.
 - Znamy się Piotruś. Pamiętasz jak kiedyś wróciłam do domu kompletnie przemoczona, bo ochlapał mnie samochód? Oto winowajca – uśmiechnęła się nieśmiało. – Ale nie stójcie w progu. Wchodźcie.
Kacper wyciągnął zza pleców czerwoną różę.
 - Proszę, to dla ciebie.
Przyjęła ją z jego rąk wtulając twarz w pachnące płatki.
 - Pięknie pachnie. Dziękuję. Muszę z tobą koniecznie porozmawiać.
 - Ja też bardzo chciałbym.


Wlała do filiżanek gorącą kawę i zaprosiła go do swojego pokoju.
 - Nie uwierzysz, ale przeczytałam artykuł w kolorowym magazynie, w którym opowiadałeś o nas. To z niego dowiedziałam się jak się nazywasz, gdzie mieszkasz i znam twój numer telefonu.
 - Telefon nieaktualny – przerwał jej. - Zgubiłem go i teraz mam nowy numer.
 - To wyjaśnia dlaczego nie mogłam się do ciebie dodzwonić. Artykuł przeczytałam jakieś dwa miesiące temu, ale gazeta nosiła datę sprzed roku. Byłam u ciebie w mieszkaniu a raczej pod twoimi drzwiami. Twoja sąsiadka powiedziała mi, że wyjechałeś i wrócisz dopiero w grudniu. Potem dzwoniłam wielokrotnie, ale teraz już wiem, że nie mogłeś odebrać. Nie mogłam uwierzyć, że szukałeś mnie przez tyle lat.
Kacper uśmiechnął się łagodnie i pogładził jej dłoń.
 - To dlatego, że zakochałem się w tobie jak wariat. Byłem taki rozczarowany, gdy nie przyszłaś do tej kawiarni…
 - Wierz mi, że bardzo chciałam. Przemokłam jednak tak strasznie, że dostałam wysokiej gorączki i cały tydzień przeleżałam w łóżku. Nie byłam w stanie nigdzie wyjść i ogromnie żałowałam, że ominęło mnie to spotkanie. Jak to się stało, że zostałeś szefem Piotrka? To niesamowity zbieg okoliczności, prawda?
 - Piotrek trafił na moją firmę tuż po studiach. Ja tak jak on kończyłem geodezję i zaraz po studiach rozkręciłem swój własny interes. Jak zobaczyłem jego dyplom nie wahałem się ani chwili i przyjąłem go do pracy. Nigdy się na nim nie zawiodłem. Jest naprawdę świetny w tym co robi i w dodatku jest moim najlepszym kolegą, wręcz przyjacielem.
 - Aż dziwne, że nic mi o tobie nie wspominał. Pewnie dlatego, że zawsze były inne rzeczy do obgadania. Twoja sąsiadka mówiła mi, że pojechałeś do Niemiec pochować ojca a wcześniej pochowałeś mamę… Bardzo ci współczuję, bo to okropne przeżycia.
Kacper zwiesił głowę. Sprawiał wrażenie, jakby samo wspomnienie o tych przejściach wciąż stanowiło ciężar nie do udźwignięcia.
 - To prawda. Mama mieszkała ze mną. Opiekowałem się nią, ale ona nikła w oczach w zastraszającym tempie. Cierpiała na raka wątroby i miała przerzuty. Nie mogli jej już pomóc. Ojciec zginął tragicznie pod kołami rozpędzonej ciężarówki. Tam w Niemczech miał swoją firmę. Oprócz tego, że musiałem go pochować, to jeszcze załatwiałem sprzedaż tej firmy i sprawy spadkowe, bo był i spory dom. Na szczęście udało mi się ogarnąć wszystko po mojej myśli i to dość szybko. Już nie muszę tam wracać. Przez ten cały czas tu zastępował mnie Piotr i znakomicie sobie poradził. Teraz na szczęście mogę go już odciążyć i sam zająć się firmą.
Jeszcze sporo rzeczy muszę ci o sobie powiedzieć. Wielu rzeczy nie wiem o tobie. Jedno wiem na pewno, że kocham cię całym sercem i jeśli ty nie jesteś z nikim związana, to byłbym naprawdę szczęśliwy, gdybyś zgodziła się na spotkania ze mną. Może z czasem odwzajemniłabyś tę miłość?
 - Myślę Kacper, że ja już cię kocham. Przez te wszystkie lata wciąż miałam wrażenie, że za chwilę cię spotkam, że znowu zobaczę te ładne, szczere, łagodne oczy. One urzekły mnie już wtedy, kiedy pierwszy raz w nie spojrzałam i nie mogłam o nich zapomnieć. Mieliśmy prawdziwego pecha, że nie doszło do spotkania w kawiarni, że nie udało ci się wysiąść z tego nieszczęsnego autobusu. Nie znaliśmy swoich imion i przez to nie wiedzieliśmy o kogo pytać i kogo szukać. Naprawdę bardzo to doceniam, że nie zrezygnowałeś, że minęło tyle lat, a ty wciąż mnie szukałeś. Kiedy zobaczyłam twoje zdjęcie pod artykułem postanowiłam, że odnajdę cię za wszelką cenę, bo kolejnej szansy mogę już nie mieć. Próbowałam, ale potem zaczął się w pracy taki młyn, bo rok się kończy a ja musiałam sfinalizować zaczęte projekty. Pomyślałam, że po świętach znowu pojadę na Bukowińską i będę jeździć aż do skutku, do momentu kiedy wreszcie zastanę cię w domu. Tymczasem okazało się, że moje szczęście czeka za moim progiem – podniosła głowę. Jej oczy lśniły od łez. – Jeśli myślisz, że wypuszczę to szczęście z rąk, to grubo się mylisz.
Przygarnął ją do siebie wtulając twarz w jej długie włosy.
 - Jesteś moim najpiękniejszym świątecznym prezentem. Ktoś tam na górze jednak nade mną czuwa. Marzenia się spełniają a ja jestem dzisiaj najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Przetarła mokre powieki i uśmiechnęła się do niego.
 - Chodźmy. Jest jeszcze trochę pracy. Piotr mówił, że nieźle radzisz sobie ze smażeniem ryb. Bardzo na ciebie liczę.

Te święta okazały się wyjątkowe. Przede wszystkim przy świątecznej kolacji Ania i Kacper na przemian opowiadali historię swojej znajomości. Winniccy seniorzy byli zauroczeni Wiśniewskim. W przeciwieństwie do Mirka, którego uważali za prymitywnego zarozumialca zupełnie nie potrafiącego zachować się w towarzystwie Kacper ujął ich wielką wrażliwością, szacunkiem i wielką atencją z jaką zwracał się do Ani a także bijącą z twarzy szczerością. W dodatku okazał się najlepszym przyjacielem ich syna. Byli też pod wrażeniem jego umiejętności kulinarnych, bo ryby były usmażone wzorowo i wszystkim bardzo smakowały. Kiedy opuszczał gościnny dom Ani dostał reklamówkę wypełnioną kiełbasą, szynką, pysznym pasztetem, rybami i innymi smakołykami. Był wszystkim bardzo wdzięczny za te dary choć i trochę zażenowany. Dziękował im dziesięć razy obiecując, że pojawi się jutro na późnym, świątecznym śniadaniu.

Pierwszy i drugi dzień świąt spędzili dość aktywnie spacerując po zaśnieżonym parku. Dobrze czuli się w swoim towarzystwie i idealnie dogadywali.


Ania nie miała nic przeciwko temu, gdy Kacper przytulał ją do swojego boku. Było jej wspaniale, a przykre wspomnienia o jej poprzednim związku zacierały się w błyskawicznym tempie. Coraz więcej wiedzieli o sobie. Ze zdziwieniem odkrywali, że podobają się im te same rzeczy, te same książki, czy te same filmy. O wielu mieli niemal identyczne zdanie, co bardzo dobrze rokowało na przyszłość.
Sylwestrową noc spędzili razem. W ostatniej chwili Kacper załatwił bilety na bal w jednym z warszawskich hoteli. Chciał kupić też i dla Piotra i Marzeny, ale ten stwierdził, że tym razem nowy rok przywitają w domu, bo Marzena czuje się już zbyt ociężała na sylwestrowe szaleństwa. Oni natomiast bawili się świetnie. Ania w ramionach jej chłopaka z deszczu czuła się lekka jak piórko. To było takie przyjemne, bo kiedy przypominała sobie o imprezach z tańcami, na których bywała z Mirkiem mimowolnie wykrzywiała twarz w grymasie. Mirek trzymał ją zawsze bardzo blisko dysząc jej prosto w twarz, deptał jej buty i często tracił rytm. Najgorsze, że nigdy nie potrafił utrzymać przy sobie rąk i zwykle kładł je na jej tyłku, lub sięgał do jej piersi, co zawsze wprowadzało ją w ogromne zażenowanie. Kacper był zupełnie inny. Posiadał w sobie wielkie pokłady wrażliwości, taktu i wielkiej klasy. Tego nie można się nauczyć. To się po prostu ma lub nie.
Z biegiem czasu doceniła i inne jego zalety. Był niesamowicie pracowity. Kiedy wiosną zawitali u rodziców Ani nawet nie chciał słyszeć, że miałby bezczynnie siedzieć i patrzeć jak obie Winnickie kopią ogródek i sieją nowalijki. Usadził Ani mamę na werandzie w bujanym fotelu, troskliwie okrył ją kocem mówiąc, że to nie wypada, żeby starsza kobieta tak ciężko pracowała. Wraz z Anią skopali wszystko i wysiali też wszystko. Nie miał najmniejszego problemu z wyrzucaniem gnoju z chlewów i obory, co było sporym dysonansem w odniesieniu do zachowania Mirka, który z obrzydzeniem kręcił nosem, narzekał na smród i uciekał najdalej jak tylko mógł. Kacper dzięki swojej pracowitości i zaangażowaniu kupił sobie na dobre serca seniorów.

Po pół roku znajomości oboje postanowili, że zamieszkają razem. Uznali, że Kacper przeniesie się do mieszkania Ani, które było o wiele większe, przestronniejsze i przez to wygodniejsze. Teraz zasypiali i budzili się obok siebie. Byli szczęśliwi. Ich pierwsze zbliżenie było po prostu magiczne. Spragniony jej ciała Kacper traktował je jak największą świętość. Całował i pieścił każdy jego skrawek, czym doprowadzał ją niemal do utraty zmysłów. Mirek nigdy nie dał jej tak ogromnego poczucia błogości, przyjemności i rozkoszy mimo, że uważał się za eksperta w sprawach seksu. Po stosunku zwykle odwracał się od niej tyłem i po prostu zasypiał. Kacper otaczał ją ramionami i przytulał mocno szeptając jej tak ważne słowa o swojej ogromnej miłości do niej. Nigdy też nie dał jej powodu do kłótni. Czasem przekomarzali się, ale wynikało to z przekory nie ze złości. Nie potrafiłaby się na niego gniewać. Był najlepszym co spotkało ją w życiu i bardzo to doceniała. Chronili swoje małe wielkie szczęście i dbali o nie.
Pod koniec sierpnia oboje wzięli po dwa tygodnie urlopu, żeby pomóc rodzicom przy zbiorach. One już od paru lat nie były aż tak ciężkie, bo dzięki finansowej pomocy Ani senior zakupił niezbędne do nich maszyny. Wieczorami po pracowitym dniu lubili chodzić na łąki, słuchać koncertu świerszczy i zwyczajnej ciszy. Mieli swój ulubiony, zwalony pień, na którym siadywali przytulając się do siebie. Nie musieli nic mówić, bo rozumieli się bez słów.
Podczas jednego z takich wieczorów przepojonych szumem traw i szelestem liści Kacper zsunął się z pnia i ukląkł przed Anią. Spojrzał jej głęboko w oczy i uśmiechnął się nieśmiało.
 - Kochanie moje, wiesz, że jesteś w moim życiu najważniejsza i nie ma dnia bym nie dziękował opatrzności za ten szczęśliwy zbieg okoliczności, który sprawił, że spotkaliśmy się i pokochaliśmy. Nie czekajmy już dłużej i pobierzmy się. To przecież takie naturalne, że jak dwoje ludzi się kocha, to chce razem przejść przez życie i być ze sobą na dobre i na złe – otworzył dłoń, na której spoczywał śliczny pierścionek z małym diamencikiem. – Przysięgam, że będę najlepszym mężem i jak nam się poszczęści, najlepszym ojcem na świecie. Zostań moją żoną.




Wzruszyło ją to wyznanie. Czyż i on nie był najważniejszym człowiekiem w jej życiu? Czy nie kochała go równie mocno? Przecież i ona nie wyobrażała sobie już życia bez niego. Podniosła załzawione oczy i spojrzała w jego własne.
 - Bardzo cię kocham – wyszeptała, jakby bała się zmącić tę panującą dokoła ciszę - i dobrze wiesz, że nie mogę odpowiedzieć inaczej jak tylko twierdząco. Z radością będę dzielić z tobą życie na dobre i na złe, do końca moich dni.
Wsunął jej pierścionek na palec i przylgnął do jej ust.
 - Chce mi się krzyczeć z radości. Jestem szczęśliwy Aniu. Bardzo szczęśliwy.
Podzielili się tą radosną nowiną z Winnickimi, którzy długo im gratulowali, a mama nie mogła powstrzymać łez.
 - Nie mogliście nam zrobić większej przyjemności. Tak się cieszę dzieci, tak bardzo się cieszę…

Pobrali się w zimowe święta. To było takie trochę symboliczne, bo równy rok wcześniej Kacper stanął na progu mieszkania Ani. Oboje przepełniała wielka radość i szczęście. Oboje mieli wrażenie, że wreszcie dobili do spokojnej przystani, w której panuje zgoda, wzajemny szacunek i wielka miłość. Po wyjściu z kościoła przytulił ją mocno.
 - Kocham cię, mój śliczny, wspaniały darze od losu.
 - Kocham cię, mój chłopaku z deszczu – przywarła do jego ust całując go namiętnie.

K O N I E C