Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 27 stycznia 2022

CZASEM ŻYCIE BYWA ZASKAKUJĄCE - rozdział 2

ROZDZIAŁ 2

 

Podczas wizyty lekarskiej lekarz poinformował ją o przebiegu operacji. Powiedział, że muszą ją zatrzymać na dłużej. Wyjaśnił, dlaczego nie może oddychać przez nos.

 - Był złamany, ale poskładaliśmy go bardzo skrupulatnie. Daliśmy opatrunek usztywniający, żeby wszystko ładnie się zrosło i to dlatego ma pani kłopoty z oddychaniem, bo oprócz tego w obu dziurkach tkwią tampony. Głowa też jest szyta z obu stron. Musieliśmy wygolić trochę włosów. Na szczęście nie doszło do złamań kości czaszki. Jak zniknie obrzęk z powiek wezwiemy jeszcze na konsultację okulistę, żeby mieć pewność, że nie ucierpiały oczy. Niestety gwałt był bardzo brutalny. Musieliśmy szyć krocze i zaopatrzyć rany śluzówki pochwy. Mam nadzieję, że będą się szybko goić, bo to spory dyskomfort. Ślady pobicia na skórze są bardzo liczne i na pewno będą z czasem zmieniać kolor. To trochę potrwa zanim odzyska dawną barwę.

 - Panie doktorze – odezwał się cicho Józef – a co ja mogę jej dawać jeść? Czy może już pić?

 - Nie mam jakichś szczególnych przeciwskazań, bo nie ma obrażeń wewnętrznych. Jednak sugerowałbym jakąś lekkostrawną dietę, najlepiej półpłynną w postaci zup. Nie możemy dopuścić do żadnych obstrukcji, bo córka niepotrzebnie by się nacierpiała. Pić w zasadzie może cokolwiek, byleby nie był to żaden napój gazowany. To z mojej strony wszystko.

Podziękowali mu, a kiedy wyszedł lekarz, Józef ujął dłoń córki i przytulił do policzka.

 - Strasznie się o ciebie bałem córcia i cieszę się, że wyjdziesz z tego – popatrzył na jej spuchniętą twarz. Wyglądała strasznie. Ciało nosiło barwy granatowo czerwone, ale przynajmniej jej życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Rany wcześniej, czy później się zagoją, ale czy ona sama będzie potrafiła jakoś funkcjonować i nie myśleć o tym koszmarze, który jej się przytrafił? Sięgnął po szklankę z wodą.

 


 - Napij się kochanie. Masz zupełnie zaschnięte gardło. Pojechałbym do domu. Jasiek i Beatka pewnie się martwią. Przecież od wczoraj tu siedzę. Przyjechałbym jutro i przywiózłbym ci dobrego rosołku z manną i jakieś napoje. Potrzebujesz też kilku osobistych rzeczy.

 - Jedź tato. Nie musisz tu ze mną siedzieć, bo nic mi już nie zagraża. Ja też martwię się o dzieciaki. Jasiek poradzi sobie, ale Betti wielu rzeczy nie rozumie. Poza tym ty sam wyglądasz na wykończonego, bo chyba nie zmrużyłeś oka. Musisz odpocząć.

Wstał i pochylił się nad nią całując opuchnięte policzki.

 - Zdrowiej córcia. Jutro na pewno przyjadę.

 

Józef wsiadł do autobusu i ciężko opadł na wolne siedzisko. Był naprawdę wykończony. Siedzenie na twardym krześle przez kilkanaście godzin dało mu się we znaki, podobnie jak strach o córkę i brak snu. Jedyną pociechą była myśl, że Bartek został już aresztowany i odpowie za to, co zrobił. Lekarz z izby przyjęć powiedział mu, że obowiązkiem szpitala jest zgłaszać na policję takie przypadki i na pewno to zrobią, dołączając do zgłoszenia dokumentację medyczną. Siedząc przed salą operacyjną modlił się o cud. O to, żeby jego córka przeżyła. Prawie siedem lat wcześniej stracił Magdę, ukochaną żonę, która zmarła przy porodzie Beatki. Gdyby teraz stracił Ulę, chyba pękłoby mu serce. Bardzo kochał wszystkie swoje dzieci, ale ona była najważniejsza. To ona zastąpiła dwojgu młodszym matkę. Ona troszczyła się o nich wszystkich i dbała o nich, często zapominając o sobie. Wbrew pozorom była silna i potrafiła walczyć o nich i o siebie. – To Cieplaczka. Wyliże się – pomyślał z dumą. Dojeżdżał. Rysiów był dla tej linii przystankiem docelowym. Wysiadł z autobusu i powlókł się do domu. Po drodze zaszedł jeszcze do miejscowego sklepiku, w którym kupił wodę dla Uli i sporego kurczaka. Obiecał jej przecież rosół.

W domu zastał tylko Jaśka, który czekał na niego niecierpliwie. Z nudów krzątał się po mieszkaniu wycierając kurze.

 - Zaprowadziłem Betti do szkoły, chociaż bardzo nie chciała iść.

 - Dobrze zrobiłeś. Ja pójdę ją odebrać. Ula wybudziła się dzisiaj rano, ale sama operacja trwała długo. Ten bydlak złamał jej nos – zadrżał mu głos a w oczach błysnęły łzy. – Jest cała sina. Od ciosów ma przeciętą na głowie skórę. Rany były tak głębokie, że musieli założyć szwy. To nie wszystko, ale o reszcie zamilczę, bo to intymne sprawy. Teraz najważniejsze, żeby jak najszybciej doszła do siebie. Jeśli chcesz, możesz jutro ze mną jechać do szpitala. Beatki nie będę zabierał, bo mogłaby się przestraszyć. Ula ma zabandażowaną głowę i bardzo opuchniętą twarz. Obiecałem jej rosół z manną, bo póki co, nic treściwszego nie powinna jeść. Wyjmij jarzyny z lodówki i ten kawałek szpondra. Kupiłem kurczaka i ugotujemy go w całości. Może potem zmielimy go i zrobimy kilka galaretek. Tych nie musi gryźć. Do roboty.

Pracowali zgodnie, przygotowując obiad również dla siebie. O piętnastej Jasiek postanowił, że to on pójdzie po Betti.

 - Jesteś zmęczony i śpiący. Połóż się. Ja podam małej obiad i po nim może zabiorę ją do lasu na jagody, żebyś miał spokój. Widziałem ich całkiem sporo.

 


Jasiek wyszedł, a zmęczony Józef zaległ na wersalce w pokoju gościnnym. Już zasypiał, gdy dało się słyszeć pukanie do drzwi. Ociężale zwlókł się i podreptał otworzyć. Na progu stała Dąbrowska i kiedy tylko Józef uchylił drzwi, bez pardonu wepchnęła się do przedpokoju. Złapał ją za łokieć i wypchnął z powrotem za próg.

 - Czy aby nie czuje się pani tak, jak u siebie? Przypominam, że to mój dom i wpuszczam do niego tylko tych, którzy na to zasługują. Czego pani chce?

 - Panie Józefie niech mnie pan wpuści – załkała. – Bartusia mi zamknęli te łotry za niewinność.

 - Za niewinność, powiada pani. Otóż proszę odrzucić wszystkie pozytywne uczucia do syna i wyobrazić sobie, że ta kanalia wtargnęła wczoraj do mojego domu i skatowała do nieprzytomności moją córkę. Mało tego, jeszcze brutalnie ją zgwałcił. Operowano ją kilka godzin. Składano jej złamany nos, szyto rany na głowie i rozerwany odbyt. To rzeczywiście prawdziwy anioł, musi pani przyznać. Choćbym miał wypruć sobie wszystkie flaki i zapożyczyć się do końca życia sprawię, że ten bandzior nie ujrzy światła dziennego przez najbliższych kilkanaście lat. Proszę tu więcej nie przychodzić, bo z dniem wczorajszym skończyła się moja pomoc i życzliwość sąsiedzka dla pani. Załatwię na policji sądowy zakaz zbliżania się pani do tego domu, a jeśli go pani złamie, oskarżę panią o nękanie. Proszę więc omijać mnie szerokim łukiem, bo nie ręczę za siebie. Wychowała pani prawdziwą gadzinę, bo trudno kogoś takiego nazwać człowiekiem. Żegnam – wycofał się do przedpokoju zatrzaskując Dąbrowskiej przed nosem drzwi. Poczuł ucisk w sercu. Koniecznie musiał się uspokoić. Sięgnął po tabletkę nitrogliceryny i wsunął ją pod język. Powoli przechodziło.

 

Wrócili Jasiek z Beatką. Mała domagała się wyjaśnień. Kiedy brat podgrzewał dla nich obiad, Józef zabrał córkę do pokoju, usadził na kanapie i wyjaśnił, że Ula została pobita przez Bartka.

 - On wtargnął tu wczoraj, gdy nas nie było. Był pijany i chciał od Uli pieniędzy. Nie miała ich więc przeszedł do rękoczynów. Jak wróciłem okazało się, że jest nieprzytomna, dlatego wezwałem pogotowie. Musi zostać kilka dni w szpitalu, bo jest spuchnięta i dopóki opuchlizna nie zejdzie, nie mogę cię do niej zabrać. Uściskam ją od ciebie, dobrze?

 - Tęsknię za nią. Wczoraj nie mogłam zasnąć bez bajki.

 - Dzisiaj ja ci ją przeczytam, albo zrobi to Jasiek. Musisz być dzielna, tak jak my wszyscy. Zaraz zjesz obiad i pójdziesz z bratem na jagody. Uzbieraj trochę dla Ulci. Na pewno chętnie zje. Może maliny będą?

 


Dla Józefa zaczął się ciężki okres. Każdego ranka ruszał na przystanek, zabierając ze sobą małą Betti, którą odstawiał na półkolonie, a potem, już bez przeszkód jechał prosto do szpitala. Każdego też dnia wracał stamtąd zdruzgotany i przybity, bo Uli wprawdzie rany się goiły, ale popadła w jakąś depresję i wciąż płakała, skarżąc się żałośnie. Bez końca pytała, dlaczego to na nią trafiło i za jakie grzechy ją to spotkało. Józef przytulał ją do siebie, uspokajał i płakał razem z nią. Nie miał wątpliwości, że w jakiś sposób Bartek okaleczył ją też pod względem psychicznym. Ula łkając w jego ramionach mówiła, że czuje się zbrukana.

 - To tak jakbym wciąż była brudna i najchętniej weszłabym pod prysznic i zdarła z siebie skórę. Naprawdę nie wiem, czy jeszcze kiedyś zaufam jakiemuś mężczyźnie. Wiem, że nie można mierzyć wszystkich jedną miarką, ale to ode mnie silniejsze.

 

Twarz wróciła do normalnego stanu. Zdjęto jej opatrunek z głowy i wysłano do okulisty. Z okiem było wszystko w porządku. Tuż przed samym wyjściem ze szpitala ściągnięto jej także opatrunek z nosa.

 - Jest jeszcze trochę opuchlizny i minie kilka miesięcy nim odzyska swój poprzedni kształt, ale wszystko bardzo ładnie się goi – zapewniał chirurg.

Jej ciało nadal nosiło ślady pobicia, bo nie wszystkie siniaki poznikały. Nie przejmowała się jednak tym. Najważniejsze, że mogła już wrócić do domu.

Jej powrót był dla pozostałych Cieplaków jak święto. Betti przykleiła się do niej na dobre a Jasiek i Józef ściskali ją na przemian. Józef opowiedział jej o wizycie Dąbrowskiej tuż po pobiciu.

 - Nie wpuściłem jej za próg. Zagroziłem, że założę jej sprawę o nękanie, jeśli nie będzie trzymać się z daleka. Wiesz po co przyszła? Przyszła się poradzić, co ma zrobić, bo jej Bartusia znowu ci źli policjanci zamknęli za niewinność. Oświeciłem ją więc, jakiego aniołka sobie wychowała. Już nigdy więcej tu nie przyjdzie. Wreszcie będziemy mieli spokój od tej natrętnej, wścibskiej baby.

 

Od powrotu ze szpitala minęło kilka dni. Jeszcze nie szukała pracy, bo wciąż była posiniaczona. Trudno by jej było odpowiedzieć na pytanie, skąd ma tyle siniaków. Wolała zaczekać, aż całkiem znikną. A jednak oprócz siniaków było jeszcze coś nie tak. Nie potrafiła tego określić, ale na widok niektórych potraw miała odruch wymiotny, ściskał jej się żołądek i nie była w stanie nic przełknąć. Czasami nachodziła ją jakaś dziwna słabość i wtedy ulgę przynosiło leżenie w łóżku. Często miewała zawroty głowy, co składała z kolei na karb tych licznych ciosów, które dostała. To wszystko razem nie trzymało się kupy więc któregoś dnia postanowiła pójść do lekarza rodzinnego.

 - To nie jest normalne, tato. Byłam mocno pobita, ale przecież nie powinnam już odczuwać skutków tego pobicia. Pójdę i dam się zbadać. Może lekarka coś na to poradzi.

Józef poparł jej decyzję. Bardzo zmizerniała przez te ostatnie tygodnie. Była blada i miała podkrążone oczy, co mocno go martwiło.

 - A może ja pójdę z tobą, córcia?

 - Nie, nie tato. Dam radę. Przecież to blisko.

 

W przychodni lekarka od razu zleciła jej serię badań. Znała Ulę od urodzenia i pierwsze podejrzenie jakie miała to, że jej pacjentka cierpi na anemię.

 - Laboratorium jest otwarte. Idź i niech od razu zbadają krew. Kiedy ostatnio byłaś u ginekologa?

 - Jakiś miesiąc temu, ale to nie była rutynowa wizyta – wyszeptała spuszczając głowę. – Zgwałcono mnie i pobito. Gwałt był bardzo brutalny. Krocze było jedną wielką raną.

Lekarka popatrzyła na nią ze współczuciem.

 - Bardzo mi przykro Ula, że cię to spotkało. Na wszelki wypadek zrobimy jednak badanie pod kątem ciąży i HIV. Nigdy nic nie wiadomo… Lepiej zrobić te badania, żeby wykluczyć najgorsze, prawda?

Ula spojrzała na lekarkę przerażona. Miała nadzieję, że ani jedno ani drugie jej nie grozi. Bez wahania wstała i ruszyła na pobranie krwi.

 

Z przychodni wlokła się noga za nogą, jakby nagle zabrakło jej sił lub ktoś wypuścił z niej powietrze. Nadal nie mogła uwierzyć w to, co powiedziała jej lekarka. To było zupełnie nierzeczywiste i nierealne. Dotarła do domu i wprost od wejścia ruszyła do kuchni.

 


Stanęła w progu patrząc na krzątającego się ojca. Odwrócił się i podszedł do niej.

 - No i co, córcia? Wiedzą co ci jest?

W jej oczach zalśniły łzy. Pokiwała głową.

 - Wiedzą. Jestem w piątym tygodniu ciąży, tatusiu – zadrżał jej głos i rozpłakała się na dobre. – Czy Boga nie ma? Za co on mnie tak karze? Nie dość miałam ran? Teraz mam urodzić dziecko tego bydlaka?

Józef objął ją mocno.

 - To dziecko nie jest niczemu winne, kochanie. Wychowamy je najlepiej, jak potrafimy.

 - Łatwo ci mówić. A jak je znienawidzę?

 - Nie znienawidzisz córcia. Jesteś dobrym człowiekiem i masz w sobie tyle miłości, że wystarczy też jej dla tej małej istotki, którą nosisz pod sercem. Poradzimy sobie, bo jesteśmy rodziną, a w rodzinie siła.

Oderwała się od ojca i uśmiechnęła blado.

 - Bardzo cię kocham, tatusiu. Bardzo.

czwartek, 20 stycznia 2022

CZASEM ŻYCIE BYWA ZASKAKUJĄCE - rozdział 1

 

CZASEM ŻYCIE BYWA ZASKAKUJĄCE

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

Ścisnęła dłoń swojego męża i odwróciła w jego kierunku twarz. Popatrzył z miłością na łzy toczące się po jej policzkach i delikatnie wytarł je kciukiem. Uśmiechnął się łagodnie przytulając ją do siebie.

 - Za chwilę będzie już po wszystkim – szepnął jej do ucha. Pokiwała głową i westchnęła. Oboje nawet nie przypuszczali, że ich dzieci tak bardzo się pokochają i będą chciały się pobrać. Wszystkie sprawy związane ze ślubem załatwili sami nie chcąc angażować w to rodziców i naprawdę bardzo się postarali, bo ślub był piękny, uroczysty i podniosły. Właśnie wypowiedzieli sakramentalne „tak”, co oznaczało, że uroczystość dobiega końca.

 - Przedstawiam państwu Nikodema i Antoninę Dobrzańskich –oznajmił kapłan. Młodzi wolno przeszli w stronę wyjścia, a za nimi tłum zaproszonych gości. Marek Dobrzański podał żonie ramię i oboje ruszyli za gośćmi. Przepuszczano ich, bo to przecież rodzice powinni złożyć pierwsi życzenia młodym.

Przed kościołem Marek wraz z Ulą podeszli do dzieci. Wzruszony ojciec składał im życzenia również w imieniu Uli, która nie mogła wykrztusić z siebie słowa. W końcu opanowała emocje i uściskała Nikodema i Tosię.

 - Tu macie od nas prezent ślubny. To klucz do waszego własnego domu. Mamy nadzieję, że będziecie w nim szczęśliwi. Później opowiemy wam o szczegółach, bo już inni się niecierpliwią i też chcą złożyć wam życzenia. To był naprawdę piękny ślub.

 

Dwadzieścia sześć lat wcześniej - Ula

 

Ten dzień był jednym z najszczęśliwszych dni w jej życiu. Wracała do domu z Warszawy i nie potrafiła przestać się uśmiechać. Właśnie dzisiaj obroniła drugi kierunek studiów, zarządzanie i marketing. Tydzień wcześniej przed komisją wyjaśniała zawiłości ekonomiczne zawarte w swojej pracy dyplomowej. Obie obrony zaliczyła celująco i bez wątpienia miała powód do dumy.

Wysiadła z autobusu i z przyjemnością wciągnęła ciepłe powietrze do płuc. – Tata się ucieszy, Betti i Jasiek także. Na pewno niecierpliwie czekają na mój powrót. Trzeba się pospieszyć – raźnym krokiem ruszyła w kierunku domu. Była w połowie drogi, gdy zauważyła idącą w jej stronę Dąbrowską. Nie znosiła organicznie tej kobiety. Była wścibska, namolna i do bólu bezpośrednia. Równie mocno nie znosiła jej jedynaka Bartusia, z którym chodziła do liceum i z którym przez jakiś czas stanowili parę, a przynajmniej ona tak myślała. Bartuś był nawet dość przystojny, ale miał ciągoty do kombinowania i słabość do łatwego zarabiania pieniędzy. Jednym słowem bardzo nie lubił się przepracowywać, a pozyskiwanie pieniędzy odbywało się głównie jej kosztem, bo najzwyczajniej w świecie wyłudzał je od niej, prawiąc jej czułe słówka o swojej miłości do niej. Oczywiście nie była to prawda, o czym przekonała się dość szybko, bo Bartuś nie tylko lubił łatwe pieniądze, ale i łatwe dziewczyny. Nie była więc jedyna. Po kolejnej awanturze pogoniła go i zabroniła pokazywać mu się w jej domu. Najgorzej to rozstanie zniosła mamusia Dąbrowska, która długo jeszcze ubolewała nad tym faktem. Liczyła na to, że poprzez związek syna będzie mogła zbliżyć się do ojca Uli i już snuła matrymonialne plany co do swojego czwartego małżeństwa. Na szczęście Józef Cieplak chyba miał podobny stosunek do rodziny Dąbrowskich jak i jego najstarsza latorośl. Choć kobieta była natrętna i nie było dnia, w którym nie zjawiłaby się u Cieplaków w domu pod pretekstem naprawy jakiegoś urządzenia, to on w bardzo uprzejmy sposób traktował sąsiadkę, ale z dużym dystansem.

 


 - Ula! Zdałaś?! – krzyczała już z daleka. Ula rozejrzała się dokoła, czy aby nie słyszy tej plotkary nikt inny, ale uliczka była pusta. Dąbrowska kolebiąc się z boku na bok zasapana wreszcie dotarła do niej.

 - Zdałaś? – powtórzyła pytanie.

 - Zdałam…

 - Pewnie nie znasz najnowszych wieści. Mój Bartuś wrócił i bardzo mu zależy na spotkaniu z tobą. Właśnie pędzę do sklepu po kabanosy, bo tam u tych Szwabów niczego takiego nie mają.

Ula zaskoczona tą informacją wbiła w Dąbrowską wściekłe spojrzenie i niemal wysyczała przez zaciśnięte zęby - nie mam zamiaru spotykać się z pani synem. Między nami od dawna skończone więc proszę go nie zachęcać do odwiedzin.

 - Mogłabyś być trochę milsza – obruszyła się kobieta. - Z pięć lat go nie widziałaś.

 - No właśnie i jakoś nie tęsknię.

 - Przecież on wyjechał do tych Niemiec dla ciebie. Miał zamiar zarobić, potem wrócić, oświadczyć się, jak Pan Bóg przykazał i wziąć z tobą ślub. Mogłabyś docenić jego starania.

 - Pani Dąbrowska – Ula zaczynała tracić cierpliwość – Bartek wyjechał, bo palił mu się grunt pod nogami. Miał karciane długi i to ogromne. Po prostu zwiał przed odpowiedzialnością.

 - Bzdury pleciesz. Mój Bartuś nigdy nie był hazardzistą. Wiedziałabym coś na ten temat.

 - O wielu rzeczach pani nie wie. Bartek nie jest aniołkiem, a świadczy o tym pokaźna kartoteka policyjna. Zresztą dość mam tej rozmowy, bo do niczego nie prowadzi. Żegnam – chciała wyminąć sąsiadkę, ale ta zastąpiła jej drogę.

 - Powiedz ojcu, że przyjdziemy po południu na herbatę no i żeby uczcić twój sukces.

 - Nie ma mowy – rzekła kategorycznie. - Mój sukces będziemy świętować w rodzinnym gronie a o ile wiem, ani pani, ani pani syn do mojej rodziny nie należycie. Do widzenia - minęła Dąbrowską i przeklinając swojego pecha, ruszyła w kierunku bramy z numerem ósmym. Tak pięknie zaczął się ten dzień i wystarczyło jedno spotkanie z tą plotkarą, żeby jego końcówka była fatalna. Czasami miała wielką ochotę udusić tę babę gołymi rękami. Podziwiała stoicki spokój ojca. On naprawdę miał świętą cierpliwość do tej kobiety.

Zanim weszła do domu, trochę uspokoiła emocje. Już od progu zawisła na niej mała Betti, a z kuchni wyszedł ojciec z Jaśkiem.

 - Zdałam – wyrzuciła z siebie. – Nareszcie koniec tej mordęgi. Z tydzień odpocznę i zacznę się rozglądać za jakąś pracą.

 - Bardzo się cieszę córcia i jestem taki z ciebie dumny – Cieplak miał łzy w oczach. Jasiek też uściskał ją mocno. Opowiedziała im o spotkaniu z Dąbrowską i o powrocie Bartka, a także o jej zamiarze wproszenia się na herbatę.

 - Od razu was uprzedzam, że jak ten prymityw tu się przybłąka, osobiście zamknę jej przed nosem drzwi. Mam jej po dziurki w nosie.

Dąbrowska jednak nie przyszła i mogli świętować we własnym gronie. Była słynna nalewka taty Cieplaka i tort.

 

Następnego dnia zostawała sama. Jasiek umówił się z kolegami na rowery, a Betti od trzech dni uczęszczała na półkolonie organizowane przez szkołę. Były już wakacje. Ojciec jechał do Warszawy na rutynowe kontrolne badania. Dwa lata wcześniej przeszedł operację by-passów i od tej pory jego stan musiał być monitorowany przez specjalistów. Wraz z nim zaprowadziła Beatkę do szkoły i podeszła jeszcze na przystanek towarzysząc ojcu aż do przyjazdu autobusu. Wróciła do domu i usiadła do komputera. Liczyła na to, że być może natknie się na jakieś ciekawe oferty pracy dla ekonomistów. Nie było ich jednak zbyt wiele. Wynotowała je wszystkie z postanowieniem, że od jutra zacznie rozsyłać CV. Sięgnęła na półkę po teczkę, w której miała wydrukowanych kilka dokumentów niezbędnych do zatrudnienia. Chciała je przeliczyć, żeby sprawdzić, czy ma wystarczającą ilość kopii, ale tę czynność przerwało jej pukanie do drzwi.

 - Pewnie znowu Dąbrowska – jęknęła w duchu i niechętnie wstała, żeby otworzyć. W drzwiach zobaczyła bezczelnie uśmiechniętą twarz Bartusia. Zacisnęła zęby. – Jeszcze tylko jego tu brakowało. Czego chcesz? – zapytała obcesowo. Poczuła od niego kwaśną woń na wpół przetrawionego piwa i skrzywiła się.

 - Uleńka – uśmiechnął się jeszcze szerzej – to tak mnie witasz po tylu latach? Bądź miła – przejechał dłonią po jej policzku – choćby ze względu na to, co kiedyś nas łączyło. - Cofnęła się z obrzydzeniem.

 


 - To było dawno, a teraz bądź tak dobry i zniknij mi z oczu. Jestem zajęta – chciała zamknąć drzwi, ale nie pozwolił na to, wsadzając stopę między nie a próg. Wszedł do mieszkania bez pardonu rozglądając się ciekawie.

 - Nic tu się nie zmieniło. Jest tak jak zapamiętałem i nawet tapczanik ten sam – zerknął przez otwarte drzwi pokoju Uli i mrugnął do niej porozumiewawczo. Splotła ręce na piersiach stając w wojowniczej pozie.

 - Możesz stąd wyjść? – zapytała podniesionym głosem. – Jesteś pijany i śmierdzisz piwskiem. Budzisz we mnie wstręt.

Przyciągnął ją do siebie i zamknął w mocnym uścisku dysząc jej prosto w twarz. Usiłowała się uwolnić, ale był znacznie od niej silniejszy.

 - Kiedyś ci się to podobało – wpił się w jej usta miażdżąc je i kąsając zębami. Próbowała odwrócić twarz. Smród ziejący od niego wywoływał u niej odruch wymiotny. Uwolniła rękę i strzeliła go w twarz.

 - Ty suko! – zamachnął się i zadał cios zaciśniętą pięścią. Poczuła metaliczny posmak krwi w ustach i zakręciło jej się w głowie.

 - Wynoś się, ty draniu – wysyczała.

 - Nie tak prędko. Potrzebuję pieniędzy. Mam spore długi.

 - A cóż mnie to może obchodzić? – prychnęła pogardliwie. – Idź do mamusi albo do banku. Tam dadzą ci pożyczkę.

 - Mamusią to ty sobie gęby nie wycieraj. Obraziłaś ją wczoraj – znowu wymierzył cios i pchnął ją na tapczan. Miała wrażenie, że jej oko wypłynęło na zewnątrz i teraz pulsuje z rozdzierającego bólu. Usiłowała się podnieść, ale usiadł na niej okrakiem i rozdarł jej cienką bluzkę. Przemknęło jej przez głowę, że nie ucieknie przed tym, co nieuniknione. On ewidentnie zamierzał ją zgwałcić. Zaczęła wierzgać nogami i odpychać go od siebie. Znowu dostała z pięści tym razem w głowę. Zamroczyło ją. Wykorzystał to zdzierając z niej spódnicę i majtki. Lubieżnie przejechał dłonią po jej płci. Trochę doszła do siebie i odruchowo ścisnęła nogi.

 - Bartek, przestań! Twoja matka zasłużyła sobie, bo jest wstrętną plotkarą, a pieniędzy ci nie dam, bo nie mam.

 - Za to masz coś, co też mnie usatysfakcjonuje – zarechotał i bezceremonialnie odsunął zamek od spodni. Próbowała się wyrwać. Paznokciami drapała mu twarz zdzierając skórę do krwi. Nie pozostał jej dłużny. Ciosy zaczęły padać jak grad. Brzuch, piersi, głowa i twarz. Myślała, że wszystko w niej zaraz eksploduje. Kiedy rozłożył jej nogi i brutalnie w nią wszedł - zemdlała.

Ocknęła się poczuwszy ostrą woń amoniaku. Z trudem otworzyła oczy. Nad nią pochylał się jakiś człowiek w pomarańczowym uniformie.

 - Pani Urszulo, słyszy mnie pani? Kto pani to zrobił, pamięta pani?

 - Bartek… - wyszeptała z wysiłkiem – Bartek Dąbrowski…

 - Znowu zemdlała – lekarz podniósł się z kolan. – Zabieramy ją. Za dużo ma obrażeń. Jeśli pan chce, może jechać z nami – zwrócił się do Cieplaka.

 - Tylko zadzwonię do syna – drżącymi dłońmi wybrał numer. – Jasiek? Wracaj do domu. Ula w ciężkim stanie. Jadę z nią do szpitala. Odbierz Beatkę. Potem zadzwonię. – Pośpiesznie zamknął drzwi i wsiadł do karetki.

 


Zupełnie nie miała świadomości, co się z nią dzieje. W szpitalu opatrzono ją i porobiono zdjęcia obrażeń. Całe ciało było sino czerwone, a twarz spuchniętą tak, że zamiast oczu miała dwie wąskie szparki i złamany nos. Prześwietlenie wykazało wstrząśnienie mózgu spowodowane silnymi ciosami pięścią. Ginekolog stwierdził niezwykle brutalny gwałt, który spowodował liczne otwarte rany śluzówki pochwy. Miała naderwane krocze aż do odbytu. Po oględzinach natychmiast trafiła na salę operacyjną, pod którą usiadł zdruzgotany Józef. Wyciągnął telefon i ponownie wybrał numer Jaśka. Drżącym głosem opowiedział mu co się stało.

 - Była tu przed chwilą policja, tato. Wypytywali o tę kanalię, Dąbrowskiego. Ponoć dorwali go u Ryśka w knajpie. Był zalany w trupa. Aresztowali go. O nic się nie martw i zostań przy Ulce tak długo, ile będzie trzeba. Ja zajmę się Betti. Zadzwoń, jak będzie już po operacji.

 

Wdzierające się przez nieszczelne żaluzje słońce sprawiło, że otworzyła oczy. Miała wrażenie, że jej głowa jest wielkości nadmuchanej piłki. Nie mogła oddychać przez nos. Sięgnęła dłonią do niego, żeby sprawdzić, co jest tego przyczyną, ale ktoś chwycił jej rękę powstrzymując ją przed tym. Zerknęła w bok napotykając zatroskane spojrzenie swojego ojca.

 - Tato? Co się stało? – wyszeptała z wysiłkiem. – Pić mi się chce.

Zwilżył jej wargi wacikiem.

 - Jeszcze nie mogę dać ci pić, córcia. Przeszłaś poważną operację. Muszę zapytać lekarza. Zostałaś ciężko pobita i brutalnie zgwałcona – głos mu zadrżał i rozpłakał się – przez Bartka.

 - Pamiętam… On… On przyszedł pijany i chciał pieniędzy… Broniłam się…, ale był silniejszy… - teraz i ona się rozpłakała. – Bił mnie…, a potem…, potem… Chyba zemdlałam.

 - Znalazłem cię na podłodze. Leżałaś cała we krwi i pół naga. Zaraz wezwałem pogotowie. Bartka aresztowali i myślę, że za to, co zrobił, dostanie wysoki wyrok. Jedno mogę ci obiecać na pewno. Już nigdy nikt z tej rodziny nie przekroczy progu naszego domu.

 

czwartek, 13 stycznia 2022

MAGIA ŚWIĄT - ROZDZIAŁ 8 ostatni

 ROZDZIAŁ 8

ostatni

 

Maj zbliżał się wielkimi krokami, a wraz z nim egzaminy maturalne. Kasia bez przerwy siedziała z nosem w książkach lub w ramach relaksu malowała obiecane Krystynie miniatury. Magda nie byłaby sobą, gdyby nie towarzyszyła przyjaciółce na każdym egzaminie. Pierwszy był dyplomowy. Najpierw musiała podzielić się wiedzą z zakresu historii sztuki. Z tym nie miała problemu, bo Magda wtłaczała jej wiadomości z tej dziedziny od wielu lat. Wisienką na torcie był ogromny, olejny obraz przedstawiający Morskie Oko i piętrzące się wokół niego szczyty.

 


Komisji egzaminacyjnej wyjaśniała, że są to reminiscencje poplenerowe z Zakopanego.

Przez kolejne dni zdawała inne przedmioty. Uznała, że poszło dobrze.

 - Trochę się bałam, że matematyka pójdzie mi kiepsko, – zwierzała się Magdzie – ale konsultowałam wyniki zadań z innymi i wyszło mi tak samo.

 - Jestem pewna, że poszło dobrze. Teraz pomału trzeba kompletować teczkę do egzaminów na studia i poszerzyć materiał z historii sztuki. Czekają cię dwa etapy. Pierwszy, to egzamin praktyczny, który będzie sprawdzał twoje umiejętności malarskie i rysunkowe. Czeka cię studium postaci, martwa natura i rysunek z wyobraźni. Drugi etap, to rozmowa wraz z prezentacją teczki, do której powinnaś wybrać swoje najlepsze prace. Przygotowując teczkę trzeba pamiętać, by pokazać całe spektrum swoich umiejętności, a prace powinny być wykonane różnymi technikami i podejmować różne tematy. Musisz zabrać ze sobą dużo szkiców i pokazać, że masz osobowość. Powinnaś się spodziewać pytań, które mają sprawdzić twoją wiedzą dotyczącą sztuki. Jakich współczesnych artystów podziwiasz, a jakich nie możesz strawić. Czy znasz prace współczesnych malarzy, do jakich galerii chodzisz i jaki obraz zapadł ci ostatnio w pamięć. Musisz być przygotowana na wszystko.

 - Najlepiej znam prace profesora Kołodziejczyka. Dobrze wiesz, jak bardzo się wzruszam przy ich oglądaniu, bo wzbudzają we mnie mnóstwo różnych emocji.

 - No i o to chodzi. Tak właśnie masz mówić, gdyby cię pytano. A tak z innej beczki…, kiedy wyprowadzasz się z ośrodka?

 - Chyba za kilka dni… Muszę spakować resztę swoich rzeczy, pogadać z rodzeństwem i z dyrektorką. Chciałabym Mirkę i Wojtka zabierać do siebie na weekendy. Mam nadzieję, że dyrektorka się zgodzi.

 - Na pewno. Jesteś przecież odpowiedzialna i ona o tym wie.

 

Spakowała resztę drobiazgów i zasunęła torbę. Wojtek i Mirka obserwowali te poczynania w milczeniu. Byli przygnębieni. Podeszła do nich i zamknęła oboje w uścisku.

 - Nie bądźcie smutni. Rozmawialiśmy już na ten temat. Żebym mogła zostać waszym opiekunem prawnym, muszę założyć sprawę w sądzie i udowodnić, że będziecie mieli odpowiednie warunki do nauki i że będę w stanie was utrzymać. To musi trochę potrwać. Przysięgam wam, że jak tylko zaliczę egzaminy na studia zaraz się tym zajmę. Tymczasem będę was zabierać na weekendy do mnie. Nie odczujecie aż tak bardzo, że mnie tu nie będzie.

Oderwała się od nich usłyszawszy otwierające się do pokoju drzwi. Do środka weszła wychowawczyni z niepewną miną.

 - Nie uwierzysz Kasiu, ale w pokoju odwiedzin siedzą wasi rodzice… Koniecznie chcą z tobą rozmawiać.

Wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia.

 - Po tylu latach przypomnieli sobie o nas? A o czym chcą tak pilnie rozmawiać? – wysyczała przez zęby.

 - Nie chcę być dziecko złym prorokiem, ale to zdarza się bardzo często, mam tu na myśli takie niespodziewane wizyty, kiedy dorosłe dziecko opuszcza ośrodek. Oni doskonale wiedzą, że dostajesz pieniądze na start. Przyjechali, bo prawdopodobnie liczą na to, że uszczkną z nich coś dla siebie.

 - Ooo, niedoczekanie. Ja doskonale wiem, jaki użytek by z nich zrobili. To są pieniądze dla mnie i mojego rodzeństwa. Nie dostaną ani grosza. Nie pójdę tam sama. Pójdziemy wszyscy. Naprawdę dziwię się, że jeszcze żyją i nie zachlali się na śmierć.

Cała trójka wraz z wychowawczynią zeszła na parter kierując się do pokoju odwiedzin. Weszli tam bez słowa i stanęli pod ścianą przypatrując się matce i ojcu. Oboje mieli twarze mocno naznaczone przez alkohol i chyba nie byli do końca trzeźwi.

 - Co was tu sprowadza? – odezwała się Kasia po dłuższej chwili. – Nie sądzę, że tęsknota za nami. Przez dziesięć lat nawet nie przypomnieliście sobie, że macie dzieci. No więc…?

 - To tak się witasz z nami? – odezwał się chrapliwym głosem ojciec.

 - A czego się spodziewałeś? Orkiestry i fajerwerków? A może pół litra na przywitanie?

 - Wojtuś chodź do mamy – kobieta wyciągnęła ręce do chłopca.

 - Twój Wojtuś ma już czternaście lat – odparł twardo – i nie jest ani dzieckiem, ani idiotą. Nie zapomniałem co nam robiłaś. Powiecie nam wreszcie dlaczego zaszczyciliście nas swoją obecnością?

Ojciec wstał i chwiejnym krokiem podszedł do Kasi. Już z daleka poczuła od niego kwaśną woń taniego wina i wzdrygnęła się ze wstrętem.

 - Kasiunia, słyszeliśmy, że wychodzisz lada moment. Wiemy, że dostaniesz coś na początek nowego życia…

 - Aaa, to o to chodzi. I pomyśleliście, że odpalę wam jakąś dolę?

 - No właśnie… - ściszył głos. - Chociaż ze dwa tysiące, córcia. Jesteśmy w kiepskiej sytuacji. Czynsz niezapłacony, nie mamy światła, bo prąd odcięli…

 - Ani mi się śni dawać wam cokolwiek. Sprzedajcie butelki po wódce. Jesteście parą degeneratów. Ty nazywasz się matką? Przecież odebrali ci prawa rodzicielskie. Dla nas jesteś zwykłą szmatą, która tłukła nas kablem bez litości, a ty jesteś tchórzliwy i podły. Nigdy nie stanąłeś w naszej obronie przed tą kanalią. Oboje jesteście siebie warci. Wóda przeżarła wam mózgi. Wynoście się stąd i nigdy nie wracajcie. Nie potrzebujemy ani matki, ani ojca. To ta kobieta przez te wszystkie lata zastępowała was oboje – wskazała na wychowawczynię. – Zawsze była dla nas dobra i nigdy nawet nie podniosła głosu. Wychodzimy – zwróciła się do rodzeństwa. – Nie chcę mieć nic wspólnego z tą patologią.

Cała czwórka opuściła pomieszczenie. Będąc na korytarzu puściły Kasi nerwy i rozpłakała się. Wychowawczyni przytuliła ją mocno.

 - Już dobrze dziecko, już dobrze. Oni nie są warci ani jednej waszej łzy. Poradziliście sobie bez nich i niech tak zostanie.

 

Kasia wyprowadziła się. Zgodnie z tym, co obiecała rodzeństwu gościła ich u siebie w każdy weekend. Przy pomocy Magdy i dyrektorki ośrodka zredagowała pismo do sądu o ustanowienie jej opiekunem prawnym dla rodzeństwa. Jako załącznik przedstawiła wykaz swoich dochodów. Uważała, że są wystarczające, zwłaszcza że dwie polecone przez Krystynę galerie też przyjmowały jej obrazy. Teraz czekała na termin rozprawy ucząc się pilnie do egzaminów wstępnych na uczelnię. Teczka, dzięki Magdzie została skompletowana i tak jak poprzednio zawierała jej najlepsze prace, w tym sporą ilość grafik i szkiców.

Podbudowywana psychicznie przez Magdę pewnie szła na egzaminy. Nie obawiała się, że coś zaniedbała, bo uczyła się rzetelnie. Miesiąc później obie oglądały listy przyjętych. Znalazły Katarzynę Małek i wydały z siebie przeciągły pisk.

 - Udało się kochanie, udało! – Magda ściskała ją i całowała na przemian. – Jestem z ciebie taka dumna aż mnie rozpiera. Koniecznie musimy to uczcić.

 - Musimy – Kasia uśmiechnęła się radośnie – i teraz ja serdecznie cię zapraszam na wspaniały obiad w najlepszej restauracji w mieście. Wiem, że nie znajdę odpowiednich słów, by móc podziękować ci za wszystko, co dla mnie robiłaś przez te lata, ale wiedz, że moja wdzięczność jest ogromna. Dziękuję, że uwierzyłaś we mnie, że mnie wspierałaś i dopingowałaś do nauki. Dziękuję, że dzięki tobie nie zeszłam na złą drogę i że nie zmarnowałam życia. Jesteś najlepszym, co się w nim przytrafiło. Dziękuję. – Wzruszenie wywołało łzy, które popłynęły jej po policzkach. Magda przytuliła ją do siebie.

 - Zrobiłabym jeszcze raz to samo, bo jesteś warta każdej minuty, którą ci poświęciłam. A teraz chodźmy na ten obiad, bo porządnie zgłodniałam.

 

Nie było problemu ze stolikiem. Trwały wakacje i gości było niewielu. Usiadły i zamówiły dania. Rzeczywiście kuchnia była tu znakomita. Przy deserze Magda pochyliła się do przodu i powiedziała cicho – muszę ci się do czegoś przyznać. Byłam u lekarza i okazało się, że jestem w ciąży. Robiłam USG więc to pewne.

Kasia uśmiechnęła się szeroko.

 - Będę ciocią?

 - I to najprawdziwszą, bo jeśli szczęśliwie donoszę tę ciążę to chcę cię prosić, być została matką chrzestną maleństwa.

 - Naprawdę? I Michał nie będzie miał nic przeciwko temu?

 - Oczywiście, że nie. Dlaczego miałby mieć? Stwierdził nawet, że to najlepszy wybór.

 - Zostanę matką chrzestną z największą przyjemnością. To dla mnie wielki zaszczyt i wyróżnienie. Dziękuję. To będzie najpiękniejsze dziecko na ziemi. Gratuluję wam obojgu.

 

Powoli sprawy zaczęły się klarować i wychodzić na prostą. Przede wszystkim odbyła się rozprawa sądowa. Trochę Kasię maglowano, bo sędzina początkowo uważała, że ona jest zbyt młoda na opiekuna prawnego.

 - Proszę sądu, to nie są maleńkie dzieci. Siostra skończyła szesnaście lat, a brat czternaście. Oboje są bardzo zaradni, co może potwierdzić pani dyrektor ośrodka wychowawczego, w którym aktualnie przebywają. Świetnie się uczą i odkąd pamiętam dostają świadectwa z bardzo dobrymi ocenami. W dzieciństwie wychowywaliśmy się w patologicznej rodzinie i teraz chciałabym zapewnić i Mirce, i Wojtkowi możliwie najlepszy start w dorosłe życie. Dom dziecka to był pierwszy krok, ucieczka od alkoholizmu rodziców i od ciągłego znęcania się nad nami. Było nam tam dobrze i doznaliśmy w tym miejscu wiele życzliwości. Jednak teraz, gdy jestem już na swoim, chciałabym przejąć trud kształcenia i utrzymania tej dwójki. Mam wystarczające dochody, żeby tego dokonać. Ich wykaz jest w załączniku do pisma.

Narada trwała dość długo, ale wreszcie sędzina ogłosiła, że od dnia dzisiejszego Kasia staje się opiekunem prawnym małoletnich Wojciecha i Mirosławy Małków. Kasi spadł wielki kamień z serca.

Dzieci przeniosły się do niej na dobre. Od września Wojtek zaczął naukę w technikum mechanicznym, a Mirka kontynuowała swoją w liceum gastronomicznym. Od października Kasia zainaugurowała swoje zajęcia na uczelni. Nadal pracowała jak mrówka wykonując prace na zlecenie zaprzyjaźnionych galerii. To zapewniało godziwy dochód. Mirka wspomagała domowy budżet zatrudniając się do obsługi w lokalach lub na okazjonalnych imprezach typu wesela, chrzciny czy stypy. Nie biedowali. Wciąż też utrzymywali kontakt z ośrodkiem i jego dyrektorką, która zawsze udzielała jakichś rad.

Magda w marcu powiła śliczną córeczkę i tak jak obiecała, Kasia niosła małą do chrztu. Przylgnęła już na dobre do Magdy i jej rodziny. Traktowała ją jak swoją własną, a małą uwielbiała nieprzytomnie. Tylko czasem mając chwilę oddechu siadywała przy kuchennym stole i zamyślała się nad swoim życiem, i życiem swojego rodzeństwa. Co by było, gdyby nie odebrano ich rodzicom i nie trafiliby do sierocińca? Czy rodzice, którzy nie zasłużyli sobie na miano rodziców, zatłukliby całą trójkę na śmierć? Co by było, gdyby nie spotkała Magdy? Kim byłaby dzisiaj? Czy kolejną kobietą, która była na tyle słaba, że stoczyła się na dno idąc w ślady swoich rodziców? Co stałoby się z jej rodzeństwem? Odganiała te myśli. Jest silna dzięki tym wszystkim ludziom, którzy ją wspierali przez te wszystkie lata. Jest silna dzięki Magdzie, niezwykłej kobiecie, która pochyliła się nad losem dziecka i niemal je wychowała na dobrego, wartościowego człowieka.

 


Ostatni raz poprawiła łańcuch na choince i zapaliła światełka. Za chwilę zjawi się Wojtek, Magda z Michałem i maleńką Sonią. Dzięki Mirce wszystko wygląda pysznie. Narobiła się dziewczyna, ale to przecież jej pasja i sens życia. Kasia pomogła w przygotowaniach, ale lwia część roboty przypadła siostrze. Ta wigilia była pierwszą, którą miała spędzić z Magdą. Była podekscytowana. Te święta były wyczekiwane, bo nie mieli ich spędzać w ośrodku, ale we własnym domu.

Usłyszała dzwonek i pobiegła otworzyć drzwi. Po chwili witała się z Magdą, Michałem i swoją chrześnicą.

 - Zapraszam kochani. Mam nadzieję, że się nie rozczarujecie.

Łamanie się opłatkiem i składanie sobie życzeń wzruszyło Kasię do łez. Magdzie też podejrzanie błyszczały oczy. Po kolacji rozdawano prezenty. To była robota dla Wojtka. Siedzieli przy aromatycznej kawie i pysznym cieście nucąc cicho kolędy.

 - Czyż nie jest pięknie kochani – przerwała ciszę Kasia. – To się nazywa magia świąt. O takich zawsze marzyłam. Marzyłam, żeby były rodzinne, ciepłe, wyczekiwane, z opłatkiem, choinką, karpiem i kolędami. To wspaniały, magiczny czas, za który dziękuję wam z całego serca – uniosła kieliszek z winem do góry. - Wypijmy za magię świąt. Bardzo was wszystkich kocham.

 

K O N I E C