Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 29 czerwca 2020

10 MILIONÓW WEJŚĆ NA BLOG! + "DWOJE NA DRODZE" miniaturka

NASI WSPANIALI
TĘ LICZBĘ, KTÓRA UKAZAŁA SIĘ PRZED CHWILĄ NA LICZNIKU TRUDNO JEST OGARNĄĆ ROZUMEM, BO POWODUJE MNÓSTWO NIESAMOWITYCH EMOCJI.
JESTEŚMY SZCZĘŚLIWE, ZACHWYCONE I NIESAMOWICIE USATYSFAKCJONOWANE ILOŚCIĄ WEJŚĆ NA BLOG I LICZBĄ NASZYCH WIERNYCH CZYTELNIKÓW, DLA KTÓRYCH STARAMY SIĘ NAJLEPIEJ JAK POTRAFIMY.
BARDZO, BARDZO, BARDZO WAM WSZYSTKIM DZIĘKUJEMY.





Jako bonus na tę wyjątkową okazję publikujemy miniaturkę ze szczęśliwym zakończeniem pt. „Dwoje na drodze”
Wszystkich Was serdecznie pozdrawiamy i Wszystkim bardzo dziękujemy za tak dużą aktywność na blogu.
Gośka i Gaja


 
„DWOJE NA DRODZE”

 - Pracoholizm stoi w opozycji do sfery uczuciowej. Pracoholizm stoi w opozycji do jakiejkolwiek sfery życia prywatnego – pomyślała nieco filozoficznie. – Tata ma rację. Stałam się pracoholiczką. - Ściągnęła z nosa niewielkie okulary w modnych oprawkach, mocno potarła oczy ziewając szeroko. – Matko, jaka jestem zmęczona… – jęknęła w duchu. Odruchowo zerknęła na zegar wiszący z lewej strony biurka pokazujący dziewiętnastą pięćdziesiąt pięć. – Strasznie późno… - Zebrała w pośpiechu rozrzucone na blacie dokumenty i wpięła je do segregatora odkładając go na miejsce. Zamknęła laptop i spakowała torebkę. Zewnętrze nie wyglądało ciekawie. Na świecie panowała mroźna zima szczodrze sypiąc białym puchem. Otrząsnęła się. Nie cierpiała tej pory roku. Ona zapewne miała swoje walory, ale jej niezmiennie kojarzyła się z przenikliwym zimnem, które wdzierało się w każdy zakamarek ciała.
Nacisnęła czapkę na głowę i opatuliła się szalikiem. Przypomniała sobie, że rękawiczki zostały na komodzie w domu. Zaklęła w myślach. Zanim udało jej się zamknąć biuro jej dłonie zdążyły skostnieć z zimna. Jeszcze tylko kluczyki od samochodu… Wygrzebała je w końcu z przepastnych kieszeni lekkiego płaszcza żałując, że rano nie posłuchała ojca, który radził jej założyć kożuch. Płaszcz był lekki i nie ograniczał jej ruchów przy kierowaniu samochodem a w kożuchu czuła się jak w zbroi.
Ten dzień miał być ostatnim dniem w biurze. Musiała odpocząć.
 - Za dużo wzięłaś na swoje barki córcia – mawiał tata. – Harujesz jak wół. Może powinnaś przyjąć kogoś do pomocy? Nie sądziłem, że aż tak rozwinie się ta mała działalność. Oczywiście bardzo się cieszę, że ci się udało, ale nie można żyć wyłącznie pracą.
Wiedziała o tym, ale początki nie były najłatwiejsze. Po długim poszukiwaniu etatu u innych pracodawców i rozsyłaniu dziesiątek egzemplarzy CV w końcu odpuściła. Okazało się, że dwa kierunki studiów, znajomość języków i znajomość giełdy nie zagwarantują absolwentce Szkoły Głównej Handlowej godziwie opłacanej posady. Namówiona przez przyjaciela mieszkającego po sąsiedzku założyła wraz z nim to małe biuro rachunkowe. Pierwszy rok był trudny, chociaż nie można powiedzieć, że beznadziejny. Dzięki Maćkowi udało się pozyskać stałych klientów, a że oboje byli bardzo rzetelni i słowni polecano ich innym. Maciek w przeciwieństwie do niej chciał się szybko dorobić i pójść na swoje. Podjął decyzję o wyjeździe i szukaniu szczęścia w Londynie. Ona została i dalej ciągnęła ten mały biznesik. Nie narzekała. Jej rodzina co miesiąc dostawała zastrzyk gotówki, dzięki której mogła godnie przeżyć bez zaciskania pasa. To wszystko jednak odbywało się kosztem zdrowia, czasu i życia osobistego Uli.
Ojciec to dostrzegał. Nie umknęła jego uwadze bladość policzków córki, wieczne zmęczenie i brak apetytu.
 - Niedługo będziesz wyglądała jak szkielet obciągnięty skórą. Zamknij tę budę i wyjedź. Musisz odpocząć i nabrać sił.
Posłuchała go i wykupiła dwutygodniowy pobyt w górach. Pojutrze zaczynał się turnus.
Te rozmyślania przerwało nagłe szarpnięcie samochodu. Silnik zarzęził kilka razy i zgasł. Skierowała toczące się siłą rozpędu auto na pobocze nie rozumiejąc, co się stało. Zerknęła na pulpit, gdzie światłem jasnym jak zapalona choinka świeciła kontrolka wskaźnika paliwa. Wytrzeszczyła oczy i trzasnęła dłonią w kierownicę.
 - Cieplak jesteś skończoną idiotką. Jak mogłaś nie zauważyć, że pali ci się rezerwa!? – wrzasnęła zła sama na siebie. Rozejrzała się. Była na kompletnym odludziu. Gęsty szpaler drzew po obu stronach ograniczał asfalt i wąskie pobocze.
 - Ostatnią stację minęłam jakieś cztery kilometry temu – mruknęła pod nosem – a do następnej jakieś sześć. No pięknie… Będę tam szła do świtu.


Otworzyła drzwi i wysunęła się z ciepłego wnętrza auta. Zimny, przenikliwy wiatr rzucił jej w twarz płatkami śniegu. Przeszła na tył chcąc dostać się do bagażnika, ale zamek zamarzł i nie mogła go otworzyć. W jej oczach zaczęły gromadzić się łzy z wściekłości i bezsilności.
 - Nie mogę się teraz rozpłakać. Muszę działać, bo w przeciwnym razie zamarznę tu na śmierć. Myśl Ula, myśl… - mówiła na głos chcąc podnieść się na duchu. W końcu przypomniała sobie o odmrażaczu leżącym w bocznej kieszeni drzwi. Sięgnęła po niego i psiknęła kilka razy w zamek usiłując go jednocześnie otworzyć. Po kilku próbach wreszcie się udało. Wyciągnęła ze środka mały, pięciolitrowy kanister, ustawiła pachołki, trójkąt i ruszyła w kierunku stacji benzynowej. Przeszła może ze trzysta metrów, gdy zdała sobie sprawę z beznadziejności tej wyprawy po benzynę. Ręce jej zgrabiały a przemarznięte stopy zaczęły mocno boleć. Powoli zaczęła popadać w panikę i rozpacz. Nawet nie zwróciła uwagi na mijający ją samochód. W ostatniej chwili zamachała kanistrem, ale kierowca jechał dość szybko i pewnie jej nawet nie zauważył.
 - Nadzieja umiera ostatnia. Nie trać nadziei Ula, bo może jeszcze coś pojedzie przez to pustkowie.
Otarła z policzków łzy dostrzegając tylne światła cofającego się samochodu. Serce podskoczyło jej z radości. – A jednak mnie zauważył…
Srebrny Lexus zatrzymał się tuż przy niej. Z samochodu wysiadł młody mężczyzna i pocierając dłonie zbliżył się do Uli.
 - Chyba machała czymś pani do mnie usiłując mnie zatrzymać. Potrzebuje pani pomocy? – wskazał na kanister.
Miała tak zdrętwiałą z zimna twarz, że nie potrafiła mu odpowiedzieć. Ledwie tylko poruszyła ustami. Zauważył to. Bez ceregieli chwycił ją za rękę i otworzywszy drzwi od strony pasażera pomógł jej wsiąść i zapiąć pas. Sam zajął miejsce obok z troską przyglądając się dziewczynie. Podkręcił ogrzewanie.
 - Zaraz poczuje się pani lepiej.
 - Już mi lepiej. Dziękuję, że się pan zatrzymał. Chyba nie doszłabym do tej stacji. Całkiem skostniałam. Nie rozumiem jak mogłam nie zauważyć, że nie mam już w baku paliwa. Ostatnio zbyt dużo pracuję i jestem przemęczona. To pewnie dlatego… Jestem Ula Cieplak – wyciągnęła w jego kierunku dłoń. Uścisnął ją i uśmiechnął się.
 - Marek Dobrzański - na jego twarzy wykwitły dwa wdzięczne dołeczki nadając jej figlarny wygląd. Pomyślała, że jest naprawdę przystojny. – Mam propozycję. Zawiozę cię na stację, wypijemy coś ciepłego, żeby się rozgrzać a potem odwiozę cię do samochodu i pomogę zatankować. Jesteś tak przemarznięta, że nie dasz rady dotrzeć do auta, co ty na to?
 - Bardzo ci dziękuję. Gdybyś się nie zatrzymał to nie wiem, co by było. Zaczynałam mieć już pierwsze oznaki paniki. Chyba dojeżdżamy - wskazała jasno oświetloną wiatę stacji benzynowej.
Zatrzymał się przed przeszklonym pawilonem.
 - Wejdź do środka. Ja zatankuję kanister, wykonam jeden krótki telefon i zaraz do ciebie dołączę.

  
Kiedy odeszła wybrał numer.
 - Sebastian, nie dotrę dzisiaj do ciebie. Musimy to przełożyć. O wszystkim ci opowiem jak się spotkamy. Trzymaj się.
Rozłączył się i napełnił kanister benzyną. Uiścił opłatę i wzrokiem poszukał Uli. Siedziała przy stoliku popijając małymi łykami gorący płyn.
 - Już zamówiłam nam kawę. Dają tu coś do jedzenia? Jestem tylko o śniadaniu. W brzuchu mi burczy.
 - I ja zgłodniałem - zerknął w stronę automatu z kawą i wiszącą obok tablicę.
 - Nie są oryginalni. Mają hamburgery i hot-dogi, co wolisz?
 - Hamburgera.

Z apetytem pałaszowali ciepłe bułki opowiadając trochę o sobie. Dowiedziała się, że Marek uwielbia góry i dobrze jeździ na nartach.
 - Czasem się też wspinam, ale to nie jest takie częste. Zazwyczaj wolę piesze wędrówki.
 - A ja pojutrze wyjeżdżam na urlop w góry. Trochę tata mnie przymusił stwierdzając, że za dużo pracuję. Mam małe biuro rachunkowe – wyjaśniła.
 - A ja mam całkiem dużą firmę odzieżową Febo&Dobrzański, może słyszałaś?
Popatrzyła na niego zdziwiona a jej duże, błękitne oczy zrobiły się jeszcze większe. – Matko, mógłbym w nich tonąć i tonąć – pomyślał.
 - Oczywiście, że słyszałam. Nawet aplikowałam na stanowisko asystentki, ale mnie nie przyjęto. Zresztą to nie była jedyna firma, w której zostawiałam swoje CV bez powodzenia. W końcu założyłam własną i od dwóch lat urabiam się po łokcie, żeby wyjść na swoje. Nie jest tak źle…
 - Skoro wyjeżdżasz pojutrze, to może umówiłabyś się ze mną jutro? -–odważył się zapytać.
 - Proponujesz mi randkę?
 - Nooo, coś w tym rodzaju.
Jutrzejszy dzień miała przeznaczyć na pakowanie rzeczy, ale szybko z tego zrezygnowała. Jej wybawiciel bardzo jej się podobał. Miał miłą powierzchowność i chyba dobry charakter.
 - No dobrze… Możemy się spotkać. A gdzie?
 - Przyjadę po ciebie. Musisz mi podać tylko adres i może numer telefonu. Ja podam ci swój. To na wszelki wypadek. Przyjechałbym do południa. Jeśliby nie było tak zimno jak dzisiaj pospacerowalibyśmy a potem zjedli jakiś dobry obiad. Na pewno nie będziesz się nudzić.


Dopili kawę, dojedli bułki i ruszyli do samochodu Uli. Tam Marek przelał jej benzynę do zbiornika. Zanim wsiadł do Lexusa ucałował dłonie dziewczyny.
 - Bardzo się cieszę, że cię poznałem i cieszę się na jutrzejsze spotkanie. Jedź ostrożnie i może zadzwoń do mnie jak już dotrzesz.
 - Zadzwonię – popatrzyła na niego z wdzięcznością. – Na pewno zadzwonię.

W Rysiowie Marek pojawił się następnego dnia tuż po jedenastej. Nieco niepewnie zapukał do drzwi Cieplaków, ale kiedy pojawiła się w nich Ula na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
 - Pięknie wyglądasz – obrzucił spojrzeniem jej sylwetkę wywołując na jej twarzy dorodne rumieńce. Nie była przyzwyczajona do komplementów.
 - Wejdź proszę. Opowiedziałam ojcu o tej wczorajszej przygodzie i koniecznie chce poznać mojego wybawcę. Zresztą reszta rodziny tak samo.
 - Tato – zwróciła się do wychodzącego z kuchni Józefa – to jest właśnie Marek Dobrzański. Gdyby nie on pewnie zamarzłabym na tej drodze. A to Marek jest mój tata, mój brat Jasiek i najmłodsza Beatka.
Marek mocno uścisnął dłoń seniora i przywitał się z rodzeństwem Uli.
 - Nie będzie miał pan miał nic przeciwko temu, że porwę dzisiaj Ulę? Jutro wyjeżdża a ja chciałbym spędzić z nią trochę czasu i przede wszystkim poznać ją lepiej.
 - Oczywiście, że nie mam. Rzadko miewa takie chwile wytchnienia, bo tylko siedzi z nosem w papierach. Powinna zrozumieć, że poza biurem istnieje jeszcze inny świat.

Pojechali do Łazienek, ale nie spacerowali zbyt długo. Pogoda nie była najlepsza. Mimo to rozmawiali jakby znali się od lat. Już przy obiedzie w restauracji Marek zapytał ją do jakiej konkretnie miejscowości wyjeżdża i czy będzie mógł ją odwiedzić w weekend.
 - Właściwie najchętniej przyjechałbym na cały tydzień. Wziąłbym narty. Może mogłabyś się dowiedzieć już na miejscu, czy mają wolne pokoje i zabukować mi jakąś jedynkę?
 - Pewnie. Zadzwonię jeśli tylko coś załatwię.
 - Jedziesz samochodem?
Popatrzyła na niego krytycznie i parsknęła śmiechem.
 - Nigdy w życiu. Mam złe doświadczenia, wiesz? Jadę pociągiem.


Bukowina Tatrzańska przywitała ją grubą warstwą śniegu i jaskrawym słońcem.


Meldując się w hotelu od razu zapytała o wolne pokoje. Ucieszyła się, że może od ręki zabukować jeden z nich. Okazało się, że to dopiero początek sezonu i nie ma jeszcze takiego obłożenia. Natychmiast zadzwoniła do Marka.
 - Tu jest pięknie i mnóstwo śniegu. Będziesz miał frajdę.
 - Przyjeżdżam w sobotę po południu w takim razie. Już się nie mogę doczekać. Ledwie wyjechałaś a ja już za tobą tęsknię.
 - Ja za tobą też – pomyślała – i to nie wiesz jak bardzo.

Ten wyjazd okazał się naprawdę czymś bardzo pozytywnym dla nich obojga. Stanowił niejako preludium do miłości jaką wzajemnie się obdarzyli. Ta miłość zaowocowała zgodnym małżeństwem i rodzicielstwem. Ula wspominając ich wspólną przeszłość powtarzała zawsze, że gdyby nie jej roztrzepanie nigdy nie poznałaby Marka.
 - Ja pokochałem ją już wtedy na tej drodze, zmarzniętą i kompletnie bezradną. Kiedy spojrzałem w te ogromne, błękitne i wystraszone oczy, utonąłem w nich na dobre i to już nigdy się nie zmieni, bo to moje piękne szczęście jest najlepszym, co przytrafiło mi się w życiu.

K O N I E C

czwartek, 25 czerwca 2020

Z CZYSTEJ DESPERACJI - rozdział 7

ROZDZIAŁ 7


Wreszcie zaczęła pracować. Wreszcie robiła to co lubi. Marek przynosił jej zlecenia a ona korzystając z jego komputera w gabinecie rozwiązywała najpilniejsze sprawy dla firmy Febo&Dobrzański. Firma zaliczyła kolejny pokaz swojej kolekcji i trzeba było się zająć pisaniem umów dla starych i nowych kontrahentów. Przy okazji Ula zaglądała też do wcześniejszych dokumentów zwłaszcza tych, które przedstawiały budżety takich imprez. Bardzo oszczędna z natury uważała, że firma niejednokrotnie przepłaca za różne rzeczy i nie omieszkała tego powiedzieć Markowi.


 - Moglibyście sporo zaoszczędzić, gdybyście uczciwie pochylili się nad tymi budżetami. Czytam je i zastanawiam się, co robi wasz dyrektor finansowy. Dlaczego nie dostrzega takich astronomicznych sum za rzeczy, które spokojnie można byłoby załatwić za połowę ceny?
 - Mówisz poważnie? Przecież on zawsze podkreśla jaki jest doskonały w tym co robi. Wciąż powtarza, że to on stoi na straży wydatków firmy. Naprawdę jestem zaskoczony. Weźmiesz na tapetę budżet następnej kolekcji i sporządzisz go niezależnie od Alexa. Potem porównamy obydwa. Wygra oczywiście lepszy i jeśli będzie to twój, to bardzo chciałbym zobaczyć minę mojego szwagra, który uważa się za eksperta w sprawie finansów. Poza tym masz coś dla mnie?
 - Tak. Przesłałam ci na maila siedem umów. Trzeba je wydrukować i dać do sprawdzenia prawnikom. Myślę jednak, że są w porządku.
 - Dziękuję Ula. Cieszę się, że zajęłaś się stroną finansową mojego działu. Moja sekretarka zupełnie nie ogarnia i często nie rozumie nawet, co do niej mówię.
 - To po co trzymasz ją w firmie?
 - To przyjaciółka Pauliny i dziewczyna mojego przyjaciela, dyrektora HR. Nie mogę jej tak po prostu zwolnić, bo miałbym piekło w domu. A jak się czujesz? Nie przemęczasz się za bardzo?
 - W ogóle. Ta praca sprawia mi wiele radości i wcale nie męczy. Wreszcie robię coś, na czym się znam.


Dzisiaj Marek przelał na jej konto kolejną ratę, z której ona trzy tysiące wpłaciła na konto ojca. Zadzwoniła też do niego ciekawa nowin z domu. Tęskniła za nimi, ale wiedziała, że musi wytrzymać, żeby mogli żyć lepiej.
 - Jesteś zdrowy tato? Jak serce?
 - Czasami pobolewa, ale trzymam się. Regularnie biorę już leki, bo wykupiłem wszystkie recepty. Wreszcie dbam o siebie. Jasiek pomaga i też czasem przyniesie do domu jakieś pieniądze. Bardzo tęsknimy za tobą a najbardziej Betti.
 - Ja też tęsknię, ale wiem, że dzięki tej pracy staniemy na nogi. Ciułam na twoją operację a na razie przelałam ci na konto trzy tysiące. Popłać rachunki, wykup leki i zróbcie zaopatrzenie. Mam nadzieję, że poradzicie sobie. W następnym miesiącu też wyślę taką sumę.
 - Dziękujemy córcia. Bardzo nam pomagasz – zadrżał mu głos i rozpłakał się do słuchawki. – Gdyby nie to moje choróbsko nie musiałabyś szukać pracy na obczyźnie i byłabyś z nami.


 - Nie płacz tatusiu. Ten rok szybko przeleci a ja znów będę z wami. Uściskaj dzieciaki ode mnie. Za jakiś czas się odezwę.
Rozmowy z ojcem, który podczas nich często nie radził sobie z emocjami i wybuchał płaczem Ulę też mocno dołowały. Po nich długo dochodziła do równowagi usiłując się uspokoić. Pociechą było to, że dobrze sobie dają radę bez niej a jej pieniądze wystarczają na wszystko.

Regularnie co miesiąc wraz z Markiem jeździła na badanie USG. Paulina odpuściła sobie całkowicie i nie wykazywała żadnego zainteresowania przebiegiem ciąży a jej mąż nie potrafiąc zrozumieć tego nagłego odpływu zaangażowania miał do niej o to pretensje.
 - Naprawdę ciebie nie rozumiem. Nie ciekawi cię jak wygląda nasz maluch? Czy wiesz jakie to fascynujące obserwować jak rośnie z miesiąca na miesiąc?
 - A ja nie rozumiem co w tym takiego niezwykłego. Brzuch rośnie, bo rośnie w nim dziecko. To chyba normalne, czy nie? Za pięć miesięcy się urodzi i jak już będzie na tym świecie, to być może wtedy uznam to za fascynujące. Nie widzę najmniejszego powodu do tej niezdrowej ekscytacji każdego miesiąca. Mam naprawdę ciekawsze rzeczy do roboty niż oglądanie wnętrza brzucha surogatki.
Te słowa bolały. Obrażały i jego, i Ulę. Coraz częściej zastanawiał się o co tak naprawdę chodziło Paulinie, kiedy szukała matki zastępczej w internecie. Był już w stu procentach przekonany, że powody, dla których to zrobiła nie miały nic wspólnego z chęcią i pragnieniem posiadania dziecka. W stosunku do Uli nie przejawiała żadnych ciepłych uczuć. Traktowała ją poprawnie i uprzejmie, ale nigdy żadnego życzliwego słowa czy wsparcia tylko chłodny dystans.

Nadszedł dzień, w którym mieli poznać płeć dziecka. Ula czuła już pierwsze ruchy i kiedy się pojawiały pozwalała Markowi na przykładanie dłoni do jej brzucha. Uszczęśliwiony uśmiechał się w takich momentach szeroko i pieszczotliwie przemawiał do malucha.

Lekarz rozprowadził na brzuchu żel i przyłożywszy głowicę aparatu uważnie wpatrzył się w monitor. Nacisnął mocniej i dziecko przekręciło się ukazując płeć w całej krasie.
 - Widzicie państwo? – odwrócił monitor w kierunku Uli i Marka. – To dziewczynka. Piękna, zdrowa dziewczynka.
Markowi zalśniły w oczach łzy.
 - Córeczka… Będę miał córeczkę… Jestem taki szczęśliwy. Dziękuję ci Ula – przycisnął jej dłoń do ust.
 - Ja też bardzo się cieszę – powiedziała cicho. – Cieszę się, że jest zdrowa i cieszę się, że to dziewczynka.

Brak jakichkolwiek komplikacji w przebiegu ciąży Ula uznawała za cud. Jednak na początku siódmego miesiąca szczęście się od niej odwróciło. W nocy poczuła coś dziwnego. Bolał ją brzuch i miała wrażenie jakby w jego dole umiejscowiła jej się ciężka sztaba ołowiu. Zwlekła się z łóżka i zaświeciła światło. Z przerażeniem zobaczyła wielkie plamy krwi na prześcieradle i koszuli. Poczuła się słabo i miała wrażenie, że za chwilę zemdleje. Nie miała siły wchodzić na piętro do sypialni Dobrzańskich. Chwyciła za telefon i wybrała numer Marka. Odebrał po dłuższej chwili.
 - Ula?- zapytał zaspanym głosem. – Co się dzieje?
 - Musimy jechać do szpitala – mówiła chaotycznie. – Krwawię i nie wiem dlaczego. Pośpiesz się. Boję się o dziecko.
Obudził Paulinę i kazał jej się ubrać.
 - Musisz jechać ze mną. Sam mogę sobie nie poradzić. Z Ulą i dzieckiem nie jest dobrze.
Była wściekła, że tak brutalnie wyrwał ją ze snu w środku nocy, ale ubierała się szybko, podczas gdy Marek podtrzymując Ulę zszedł z nią do garażu.
 - Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi. Zaraz będziemy w klinice – pocieszał ją.
Przez całą drogę Paulina nie odezwała się ani słowem. Siedziała obok Marka z zaciśniętymi ustami i nie miała zamiaru pomagać mu w czymkolwiek. Już na miejscu Marek otworzył tylne drzwi i wziął Ulę na ręce.
 - Zamknij samochód – rzucił do Pauliny – i przyjdź do nas.
Już w środku wszczął alarm. Pielęgniarki widząc go wchodzącego z ciężarną na rękach momentalnie podsunęły mu inwalidzki wózek. Ułożył na nim Ulę.
 - To początek siódmego miesiąca ciąży. Krwawi i boli ją brzuch. To pacjentka doktora Żamojdy. Błagam zróbcie coś…
Natychmiast zawieziono Ulę na oddział. Na szczęście doktor Żamojda miał dzisiaj nocny dyżur i błyskawicznie zajął się Ulą.
 - Nie rozumiem co się stało, przecież dwa tygodnie temu wszystko było w najlepszym porządku – mruczał sam do siebie.
Na badanie nie wpuszczono Dobrzańskich. Oboje siedzieli na korytarzu. Paulina była dziwnie spokojna natomiast Marek wyłamywał palce z nerwów. Wreszcie doktor wyszedł z sali i usiadł obok nich.
 - Na szczęście sytuacja opanowana i póki co pacjentce i dziecku nic nie zagraża. Nastąpiło przedwczesne odklejenie się łożyska. Zazwyczaj zdarza się wskutek urazu brzucha lub nagłego wzrostu ciśnienia tętniczego U pani Urszuli miało miejsce to drugie. Łożysko odkleiło się na niewielkiej powierzchni i między nim a ścianą macicy utworzył się nieduży krwiak. Jest naprawdę mały i powinien się wchłonąć sam. Zostawimy pacjentkę na kilka dni w szpitalu i poobserwujemy ją. Jest jeszcze jedna wiadomość jednak nienajlepsza. Nie wiem dlaczego nie zauważyłem tego przy ostatnim USG. Skupiłem się na odczytaniu płci dziecka a powinienem był popatrzeć na serce. Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że jedna z zastawek nie działa prawidłowo. Musimy to dokładnie zbadać. Jeśli to się potwierdzi dziecko po narodzinach będzie musiało przejść operację. Jak jednak mówię, mogę się mylić i najlepiej, żeby tak było. Teraz możecie wejść państwo do chorej.
Lekarz odszedł a oni podnieśli się z krzeseł stając przy drzwiach sali, w której leżała Ula. Nie zauważyli, że były uchylone.
 - Wada serca? – warknęła Paulina. – Nie tak się chyba umawialiśmy. Ona miała urodzić nam zdrowe dziecko nieobciążone żadnymi chorobami. Chyba nie sądzisz, że będę się użerać z chorym bachorem?
Marek wbił w nią oniemiały wzrok.
 - Paulina, czy ty siebie słyszysz? Jak w ogóle możesz tak mówić? Bachor? Przecież to nasze dziecko na litość boską.
 - Nasze? – roześmiała się cynicznie wbijając w jego pierś wskazujący palec. – Twoje. Twoje dziecko. Ja nie mam z nim nic wspólnego. Jak możesz mówić, że dziecko jest nasze, skoro ma tylko twoje geny?
 - Przecież sama się na to zgodziłaś?
 - Byłam głupia. Chciałam cię uszczęśliwić, ale moje poświęcenie na niewiele się zdało. Nie jesteś tego wart – odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem opuściła oddział. Marek był w szoku. Wreszcie otrząsnął się i wszedł do sali. Ula leżała w łóżku i zalewała się łzami.


Podszedł i usiadłszy obok ścisnął jej dłoń.
 - Błagam Ula, nie płacz. Wszystko będzie dobrze. Jutro zrobią dokładniejsze badania i zobaczą, czy naszej córeczce nic nie jest.
 - Naszej? – spojrzała na niego zapłakana. – Tak samo mówiłeś przed chwilą do Pauliny. Jak ona mogła nazwać to dziecko bachorem? Jej chyba naprawdę na nim nie zależy. Ileż w tej kobiecie jest nienawiści i jadu. Naprawdę jej nie rozumiem, chociaż z drugiej strony skoro jej tak bardzo na tobie zależy i skoro tak bardzo cię kocha to nie powinna mieć problemu z pokochaniem twojego dziecka. Chciałam wam je dać a przez to sprawić, żebyście poczuli się pełną rodziną. Paulina robi wszystko, żebym złamała warunki umowy. Nie pozwolę, żeby temu dziecku stała się jakakolwiek krzywda. Jeśli wy go nie pokochacie, ja wychowam je w miłości i dam mu wszystko, co tylko zdołam najlepszego. Pieniądze oczywiście zwrócę.
 - Ula proszę cię, nawet tak nie mów. Przecież ja kocham to dziecko jak wariat i już nie wyobrażam sobie, że miałbym nie być dla niego ojcem. Porozmawiam z Pauliną. Też chciałbym zrozumieć motywy jej działania i dlaczego tak nagle zmieniła podejście. Ty niczym się nie przejmuj. Odpoczywaj. Ja przyjadę tu jutro rano. Być może będą już wiedzieć coś więcej.