Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 30 sierpnia 2018

POWRÓT DO DOMU - rozdział 1


„POWRÓT DO DOMU”



ROZDZIAŁ 1


To był znowu jeden z tych dni, który wykończył ją i fizycznie i psychicznie. Kolejny raz pomyślała, że wybrała zły zawód. Zawód, który mścił się na niej każdego dnia i od którego otrzymywała codziennie tęgie lanie. Miał rację ten, kto wymyślił to złośliwe powiedzenie „żebyś cudze dzieci uczył”. I chociaż na początku wierzyła, że wykonywanie zawodu nauczyciela jest jej powołaniem, to życie szybko to zweryfikowało. Bezstresowe wychowywanie dzieci nie zawsze się sprawdzało, czego miała liczne przykłady w klasach, w których wykładała angielski. Dzieciaki bywały rozwydrzone, bezczelne i pozbawione jakichkolwiek hamulców. Jednemu z nich, synowi miejscowego prominenta wstawiła dzisiaj niedostateczny. Chłopak w szkole zjawiał się okazjonalnie i nigdy nieprzygotowany do lekcji. Przy tablicy kpił sobie z niej w żywe oczy. W końcu wpisała mu dwóję do dziennika, a on ująwszy się pod boki bezczelnie zapytał, czy ona zdaje sobie sprawę z tego, kim jest jego ojciec.
 - Mam nadzieję, że Bogiem, – odpowiedziała – bo nikt mniej znaczący już ci nie pomoże. Będziesz powtarzał klasę.
Wychodząc ze szkoły zauważyła na tylnej szybie swojego samochodu świeżo wymalowany sprayem napis „Głupia cipa”. Wyjęła telefon i zrobiła zdjęcie, żeby mieć dowód, gdy zjawi się w szkole prominentny tatuś sprawcy. Podjechała do myjni prosząc, żeby w miarę możliwości oczyszczono szybę. Na szczęście farba nie zdążyła jeszcze dobrze wyschnąć.
To wydarzenie i w ogóle cały dzisiejszy dzień kompletnie wytrąciły ją z równowagi. Miała dwadzieścia siedem lat a już czuła się zupełnie wypalona w swoim zawodzie.
Weszła do klatki i mimowolnie zerknęła na wiszące pocztowe skrzynki. Jej własna pękała w szwach od korespondencji, której część wystawała na zewnątrz. – Pewnie znowu reklamy – westchnęła ciężko. Ostrożnie otworzyła klapkę i wygarnęła ze środka sporo kolorowych kartek. Idąc schodami na czwarte piętro przeglądała ten stosik do momentu, aż natknęła się na podłużną kopertę z jej adresem. Pismo wydało jej się znajome. Na odwrocie widniał adres nadawcy. Uśmiechnęła się. – To od wujka Karola. – Nawet nie pamiętała kiedy widziała go po raz ostatni. Chyba na pogrzebie babci, jakieś jedenaście lat temu. Strasznie dawno. Ciekawe, czego chciał.
Weszła do mieszkania i rozebrała się wsuwając stopy w miękkie kapcie. Zaparzyła sobie kawy i z kolorowym kubkiem usiadła wygodnie na kanapie. Otworzyła kopertę i wyjęła z niej kartkę zapisaną ładnym, wręcz kaligraficznym pismem.

Droga Bożenko
Pewnie zdziwił Cię mój list, ale sprawy w Hamrzysku przybrały zły obrót i właściwie nadeszła pora, żebyście Ty i Witek zadecydowali o losach domu, który babcia zapisała Wam w spadku. Dopóki mogłem starałem się go doglądać robiąc w nim drobne naprawy, ale ostatnio moje zdrowie mocno szwankuje a i finansowo nie jestem już w stanie podołać. Byłoby dobrze, gdybyście oboje mogli tutaj przyjechać, obejrzeć i podjąć jakieś decyzje. Niedługo kończy się rok szkolny więc na pewno wygospodarujesz trochę czasu, a i Witek go znajdzie jak się postara. Do niego wysłałem podobny list. Nie chciałbym Was poganiać, ale sprawa wydaje się dość pilna, bo chałupa wprawdzie stoi, ale dach wymaga gruntownej naprawy podobnie jak okna, których ramy spróchniały, a obejście zarosło chwastami. To przerasta moje siły a i zdrowie często nie pozwala wybrać się z Białej, choć to tylko siedem kilometrów. Napisz mi Bożenko, kiedy ewentualnie mogłabyś się tu pojawić. Czekam na Was oboje.
Wujek Karol.

Oderwała wzrok od listu i zamyśliła się. Miała wyrzuty sumienia, że od tak dawna nie odzywała się do niego i o to, że zupełnie przestała interesować się domem, który śmiało mogła nazwać swoim rodzinnym. Domem pełnym ciepła i babcinej miłości.
Jej rodzice po ślubie zamieszkali w Poznaniu. Tam też ona przyszła na świat. Jednak odkąd pamiętała, w domu zawsze toczyły się kłótnie i spory. Nie dochodziło wprawdzie do rękoczynów, ale ciągłe krzyki i wyzwiska powodowały, że zaszywała się w najciemniejszym kącie mieszkania, żeby przeczekać. To nie były dobre warunki do wychowania dziecka. W końcu któregoś dnia ojciec i matka doszli do wniosku, że tak dłużej nie da się żyć. Właściwie zadecydowała o tym jej rodzicielka, która znalazła sobie innego mężczyznę i pewnego dnia wyniosła się z mieszkania z dwoma walizkami zostawiając ją i ojca. On nie miał pojęcia, jak zająć się czterolatką. Zazwyczaj go nie było, bo pracował jako kolejarz i często wyjeżdżał w trasy. Pewnego dnia spakował jej wszystkie ubranka i wywiózł ją do Hamrzyska, gdzie mieszkała jego matka. W swoim życiu popełnił wiele błędów, ale scedowanie opieki nad małą Bożeną na własną matkę było słusznym posunięciem. Dom babci Emilii wydawał się dziewczynce domkiem z bajki. Stał na niewielkim wzgórku, otoczony lasem, z dala od zabudowań małej wioski jaką było Hamrzysko. Otoczenie dawało pretekst do wyobraźni i uwrażliwiało Bożenę. Tu nawet nie było asfaltowej drogi, a do najbliższych większych wsi od pięciu do dziesięciu kilometrów. Wioseczka zagubiona w Puszczy Nadnoteckiej żyła własnym, leniwym życiem.



Mieszkańcy zajmowali się głównie zbieraniem runa leśnego, lub zatrudniali się w szkółce leśnej, czy w przedsiębiorstwie, do którego należało sześć stawów hodowlanych.
Odkąd Bożena zamieszkała z babcią ta oswajała ją z lasem. Chodziły razem na grzyby, jagody, czy maliny. Część z tych skarbów babcia sprzedawała do skupu, a część suszyła lub robiła z nich przetwory. Jej kuchnia zawsze pachniała ziołami uwieszonymi u sufitu. Obok zwieszały się warkocze czosnku, cebuli czy też suszących się grzybów.
Babcia Emilia miała wielkie serce, które kochało swoją wnuczkę miłością wielką, ale mądrą. Od najmłodszych lat uczyła dziewczynkę gospodarności i radzenia sobie w życiu. Nigdy nie podnosiła głosu i zawsze wszystko tłumaczyła cierpliwie i łagodnie.
Kiedy Bożenka skończyła siedem lat babcia zapisała ją do szkoły. Codziennie rano zaprowadzała ją pod jedyny, wiejski sklep, obok którego zatrzymywał się osinobus zbierający wszystkie dzieciaki i zawożący je do oddalonej o osiem kilometrów podstawówki. Ten sam osinobus przywoził je o czternastej do domu.



Początkowo Bożenka nie chciała jeździć do szkoły, ale babcia opowiadała jej tyle ciekawych rzeczy, które miała w niej poznać.
 - Ja kochanie nie mam takich możliwości, żeby nauczyć cię ładnie się wysławiać, czy dobrze nauczyć cię liczyć. Poza tym w szkole jest naprawdę fajnie, bo są koleżanki w twoim wieku, z którymi zawsze można porozmawiać i miłe panie nauczycielki. Nie zniechęcaj się i nie zakładaj z góry, że szkoła nie będzie ci się podobać.
Tego roku w święta przyjechał jej ojciec i przywiózł mnóstwo prezentów. Były to głównie stare książki, do czytania których była jeszcze za mała, ale i nowe kredki, flamastry, ładny piórnik zamykany na zamek i sporo zeszytów w linie i kratkę. Były też linijki, ołówki z gumką, cyrkiel, ekierki i cała torba słodyczy. Była szczęśliwa, bo ojciec pojawiał się tu dość rzadko i zostawał na krótko a tym razem został aż do nowego roku. Początkowo pytała o mamę. Tęskniła za nią i wciąż dopytywała go, kiedy przyjedzie. Nie potrafił jej odpowiedzieć na to pytanie, bo przecież nie znał odpowiedzi. Nie chciał być też brutalny i mówić, że matka nigdy o nią nie zapytała jakby nigdy nie istniała. To mogłoby złamać dziecku serce. Przed wyjazdem wcisnął babci zwitek banknotów.
 - Kup jej mamo jakieś ubrania, bo widzę, że wyrasta z tych starych i może jakieś porządne zimowe buty, żeby nie marzła. Ty też zadbaj o siebie. Zawsze będę ci wdzięczny za Bożenkę, bo ja sam nie poradziłbym sobie z jej wychowaniem. Chodź kochanie, – zwrócił się do córki – uściskaj mnie. - Dziewczynka przytuliła się do niego mocno i rozpłakała się.
 - Kiedy przyjedziesz? Za niedługo? – chlipnęła.
 - Przyjadę jak tylko będę mógł a już na pewno na Wielkanoc. Nie płacz, bo opuchną ci oczka. Bardzo cię kocham. Bądźcie zdrowe – rzucił jeszcze i wyszedł z domu.
Nie upłynęła godzina od jego wyjścia, gdy usłyszały pukanie do drzwi. Sądziły, że czegoś zapomniał i zawrócił z drogi. Babcia Emilia opatuliła się chustą i wyszła na ganek. Na progu stała nędznie ubrana i strasznie wychudzona kobieta trzymająca za rękę mniej więcej ośmioletniego chłopca równie wychudzonego jak jego matka.
 - Ja bardzo przepraszam, – odezwała się cicho kobieta – czy mogłaby pani dać nam trochę gorącej wody? Idziemy aż z Wielenia i trochę zmarzliśmy…
Emilia otworzyła szerzej drzwi.
 - Wejdźcie. Ogrzejecie się trochę. Na pewno jesteście też głodni. Zaraz coś przygotuję. Dlaczego idziecie pieszo z Wielenia? Przecież kursują PKS-y do Roska.
Kobieta spuściła głowę i otarła mokre policzki.
 - Nie mamy pieniędzy… Musieliśmy uciekać z domu. Mąż jest alkoholikiem i awanturnikiem. Bił nas… Musiałam chronić syna. Nie mogłam pozwolić na dalsze maltretowanie nas – zaniosła się spazmatycznym kaszlem. Kiedy oderwała chusteczkę od ust Emilia zauważyła na niej krwawą plwocinę, co mocno ją zaniepokoiło. W jednej chwili podjęła decyzję.
 - Zostaniecie tutaj. Pani jest chora. Nie możecie się tułać i spać byle gdzie w dodatku na mrozie. Mam wolny pokój, w którym możecie zamieszkać. Chłopiec pójdzie do szkoły a ja pojadę jutro z panią do Wronek. Potrzebuje pani lekarza. Zgadza się pani?
 - Tak… Bardzo dziękuję. Ja nazywam się Mirosława Zastawny, a to mój syn Witold Zastawny. Ma osiem lat. Pochodzimy z Trzcianki. Stopem dojechaliśmy do Wielenia, ale tam nie mieliśmy już szczęścia i ruszyliśmy pieszo, byle jak najdalej od naszego kata.
Emilia postawiła przed nimi wielką misę wypełnioną bigosem i kubki z gorącą herbatą.
 - Jedzcie. Śmiało. Ja jestem Emilia Karcińska a to moja wnuczka Bożenka Karcińska. Jak się posilicie pokażę wam pokój. Jest na piętrze.
Mały Wituś wyczyścił skórką od chleba talerz po bigosie i dopił herbatę. Oparł się o krzesło i rozejrzał ciekawie. Zauważył wiszące na ścianie stare skrzypce i aż oczy mu zalśniły na ich widok.
 - Pani Emilio, czy mógłbym coś zagrać? – spytał nieśmiało cieniutkim głosikiem.
 - A potrafisz? – Emilia wstała od stołu i ściągnęła instrument ze ściany.
 - Trochę umiem. Jak coś usłyszę, to potrafię zagrać.
Podała mu skrzypce a on nastroił je i przytknął do strun smyczek.



Popłynęła smutna, rzewna melodia a Bożenka i Emilia otworzyły usta ze zdumienia.
 - Czy wiesz co grasz? To jakaś etiuda Wieniawskiego. Jestem tego pewna. Skąd to znasz?
 - Ja słyszałem to kiedyś w radio…
 - Czy wiesz chłopcze, że jesteś geniuszem? Masz rzadki talent. Potrafisz odtworzyć dokładnie utwór nuta w nutę mimo, że ich nie znasz. Niesamowite… - Emilia nie mogła wyjść ze zdumienia. – Pani Mirko, to trzeba w dziecku rozwijać, żeby nie przepadło! Koniecznie trzeba coś z tym zrobić!
 - Ja wiem, że on ma talent, ale nigdy nie było nas stać ani na opłacenie nauki ani na zakup instrumentu. Mąż przepijał każdy grosz – rzuciła z goryczą.
 - Koniec z tym. Ja nie pozwolę, żeby taki talent miał się zmarnować. Sama będę uczyć cię nut, a jak skończysz podstawówkę pójdziesz do szkoły muzycznej. A teraz chodźcie na górę. Pokażę wam pokój i rozgościcie się. Tu przed schodami jest łazienka więc możecie skorzystać. Zaraz przyniosę ręczniki.

Następnego dnia wszyscy pojechali autobusem szkolnym do Roska. Emilia porozmawiała na osobności z dyrektorką szkoły i uzgodniła z nią, że Wituś zacznie naukę od drugiej klasy. On z mamą i Bożenką stali na szkolnym korytarzu czekając na wynik tej rozmowy. Chłopiec wydawał się nieco wylękniony i co rusz niepewnie zerkał na matkę.
 - Nie bój się Wituś – mówiła do niego łagodnie – wszystko się jakoś ułoży. Pani Emilia nam pomoże.
Bożenka złapała jego dłoń i uśmiechnęła się.
 - Ja też ci pomogę. Będziemy się razem uczyć. Będzie fajnie. Zobaczysz.

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

WAKACJE

Kochani

Z uwagi na trwający "sezon ogórkowy" czyli okres wakacyjny, wspólnie z Gają postanowiłyśmy, że zrobimy sobie przerwę w pisaniu i publikowaniu. Podobnie jak większość z Was chcemy nieco odpocząć, zregenerować siły i złapać trochę weny. 
Mamy nadzieję, że Wasze wakacje będą udane i będziecie miały co wspominać. Tego życzymy Wam z całego serca.


  
Jednocześnie informujemy, że pierwszy rozdział nowego opowiadania  pt. "Powrót do domu" ukaże się 30-go sierpnia tradycyjnie w czwartek. 
Serdecznie pozdrawiamy wszystkich odwiedzających nasz blog.

 Gośka i Gaja

czwartek, 2 sierpnia 2018

SAMOTNOŚĆ - rozdział 11 ostatni


ROZDZIAŁ 11
ostatni


To lato było wyjątkowe. Słoneczne, niemal bezdeszczowe. Kończył się sierpień a Ula znowu gościła w chatce nad jeziorem. Rzeczywiście związek z Markiem nie był długi, ale intensywny. W porównaniu z inercją, jakiej doznawała przez poprzednie lata ten rok wręcz eksplodował wydarzeniami, które wywróciły jej życie do góry nogami. Zakochała się. Wreszcie znalazła prawdziwą miłość. Miłość odwzajemnioną i bezwarunkową. Marek na każdym kroku dawał jej dowody swojego wielkiego przywiązania a Zosia niezmiennie zadawała jej to samo pytanie, „czy wyjdzie za mąż za jej tatusia”. Marek właśnie ją usypiał i chciał jej przeczytać bajeczkę na dobranoc, ale odmówiła.
 - Dzisiaj bajki nie tatuś. Muszę ci coś powiedzieć.
Trochę zaskoczył go ten poważny ton córki. Dzieci w jej wieku raczej nie mówią w tak poważny sposób.
 - A o czym chcesz mi powiedzieć?
 - O cioci Uli. Ona jest ładna i bardzo mądra. Kocha nas. Ożeń się z nią. Ja chcę, żeby była moją mamusią. Ona jest najlepsza na mamusię.
 - Tak uważasz? Powiem ci w tajemnicy, że właśnie dzisiaj mam zamiar poprosić ją o rękę.
Zosia przylgnęła do niego i przytuliła twarz do jego szorstkiego policzka.
 - Bardzo cię kocham tatusiu.

Marek stanął na progu chaty i uśmiechnął się do swoich myśli. Jego córka zachowywała się czasem jak mała-stara. Teraz, gdy tak bardzo pokochała Ulę najwyraźniej jej tęsknota za posiadaniem matki jeszcze bardziej się wzmogła.
 - Usnęła? – dobiegł go głos Uli siedzącej na werandzie.
 - Usnęła. Możemy napić się wina – rozlał czerwony płyn do kieliszków, z których jeden podał Uli. Przyklęknął przy niej i zapatrzył się w jej błękitne oczy.
 - Wiesz jak bardzo cię kocham. Jesteś spełnieniem wszystkich moich marzeń i pragnień. Jesteś ideałem, którego szukałem przez całe lata. Dlatego teraz klęczę przed tobą i pytam, czy zechcesz zostać moją żoną na dobre i na złe, czy zechcesz wraz ze mną się zestarzeć i czy zechcesz zastąpić matkę mojemu dziecku. Już nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Stałaś się jego najistotniejszą częścią i nadałaś mu sens.
Ta przemowa wywołała u Uli drżenie serca i wielkie wzruszenie. Oto koniec jej samotności. Koniec monotonii i stagnacji.
 - Jesteś miłością mojego życia, – odpowiedziała drżącym głosem – cudownym lekarstwem na moją samotność. Kocham ciebie i kocham Zosię. Zostanę twoją żoną.
Przywarł do jej ust i całował je długo i namiętnie. Wreszcie oderwał się od niej, by mogła zaczerpnąć tchu i ujął kieliszek w dłoń.
 - Za naszą szczęśliwą przyszłość kochanie.
Siedzieli niemal do północy i wypili całą butelkę wina. Ta noc jednak miała jeszcze trwać. Marek podniósł się z ławy i wziął Ulę na ręce. Wolno wchodził na schody do jej pokoju obiecując sobie w myślach, że ta noc będzie wyjątkowa i niezapomniana dla nich obojga. Dotarł do łazienki i postawił Ulę na posadzce. Patrząc jej w oczy rozbierał ją wolno pieszcząc przy okazji jej delikatną skórę. Nie pozostawała bierna. I ona pomogła ściągnąć mu koszulkę i rozpięła zamek od spodni. Wkrótce stali naprzeciwko siebie kompletnie nadzy podziwiając nawzajem swoje ciała.
 - Jesteś piękna …
 - Jesteś piękny…
Podał jej dłoń i wprowadził do kabiny. Puścił natrysk. Namydlił gąbkę i delikatnie masował nią ciało Uli. Jej piersi sterczały wdzięcznie z przyjemnością przyjmując te zabiegi. Przywarł do nich całując na przemian to jedną, to drugą. Uklęknął, by tych pocałunków mógł doświadczyć jej płaski brzuch i łono. Pogładził je z miłością, a zaraz potem posmakował. Zadrżała i jęknęła przeciągle. Nie potrafiła objąć rozumem, co się z nią w tej chwili działo. Marek obrócił ją tyłem do siebie i przywarł do jej pleców znacząc pocałunkami szyję i barki. Poczuła najpierw jego palce w sobie a następnie jego twardą męskość. Wszedł w nią najgłębiej jak mógł i przez moment zastygł w takiej pozycji pozwalając jej się przyzwyczaić. Potem zaczął się delikatnie i wolno poruszać nadając ich ciałom stały rytm. Objął jej piersi dłońmi gładząc je i lekko ugniatając. Niemal zgięła się wpół, gdy nagle gwałtownie przyspieszył. Jego ruchy stały się zdecydowane i silne. Oparła dłonie o ścianę kabiny. Odpłynęła. Zacisnęła mocno powieki i otworzyła usta w niemym krzyku. Nie czuła nic, żadnych zewnętrznych bodźców, a jedynie ogromną rozkosz i nieziemską przyjemność z tego zbliżenia. Odniosła wrażenie, że to już, że za chwilę to wielkie napięcie, które zawładnęło jej ciałem znajdzie ujście. Krzyknęła osuwając się na dno kabiny i pociągając Marka za sobą. Wszystko w niej pulsowało wprawiając jej ciało w drżenie. Marek też szczytował. Objął ją mocno ramionami, by wraz z nią wrócić do rzeczywistości.
 - Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Byłaś wspaniała – wyszeptał jej wprost do ucha.
Ona też doświadczyła takiego zbliżenia po raz pierwszy. Nigdy wcześniej nie zakosztowała niczego podobnego. Młodzieńcza miłość, którą przeżywała w przeszłości, była nieporadna, wstydliwa, nie pozostawiająca w pamięci dobrych wspomnień.
Marek zakręcił wodę i sięgnął po wielki frotowy ręcznik. Wytarł nim Ulę i siebie, a następnie ruszył w stronę łóżka. Nie zamierzał dzisiaj spać u siebie. Chciał przeżyć tę noc do końca i zasnąć dopiero nad ranem.

Zerwała się ze snu przestraszona. Zegarek wskazywał kilka minut po ósmej. Miała nadzieję, że Zosia jeszcze śpi i nie zastanie ich w jednym łóżku. Z miłością spojrzała na Marka. Wczoraj po raz pierwszy przeżyła z nim coś naprawdę wyjątkowego. Coś, o czym marzyła od tak dawna. Mogła powiedzieć, że spełniła się w tej miłości. Zarzuciła na siebie szlafrok i cicho zeszła na dół. Zajrzała do pokoju Zosi, ale ta spała w najlepsze. Nastawiła expres i zabrała się za szykowanie śniadania.
Marek zszedł pół godziny później. Przytulił się do jej pleców.
 - Kocham cię.
Odchyliła głowę i uśmiechnęła się do niego.
 - Ja ciebie też. Ubierz się. Zaraz będzie śniadanie.

Siedziała z dziewczynami w bufecie i słuchała ich relacji z weekendu, kiedy do środka wszedł Marek. Zauważywszy Ulę ruszył w jej kierunku.
 - Dzień dobry paniom – przywitał się. – Kochanie możesz zajrzeć do mnie, jak tu skończysz? Chciałbym ci coś pokazać.
 - Będę za piętnaście minut.
Kiedy opuścił bufet wszystkie oczy skierowały się na Ulę.
 - No nie patrzcie tak… - wystękała zażenowana.
 - A jak mamy patrzeć? On powiedział do ciebie „kochanie”. Czy jest coś o czym nie wiemy?
 - No dobra powiem wam, bo nie dacie mi żyć. Od jakiegoś czasu jesteśmy ze sobą, a w weekend mi się oświadczył – na potwierdzenie tych słów wystawiła dłoń, na której błyszczał pierścionek z małym brylantem.
 - Jaki piękny – zachwyciły się. – Z ciebie to jednak cicha woda jest. Nawet słowem nie pisnęłaś.
 - A o czym miałam mówić jak sama niczego nie byłam pewna? Teraz wszystko już wiecie, a ja idę na górę.

Usiadła przy biurku Marka a on rozłożył przed nią zaproszenia na ślub.
 - Byłem w drukarni i wziąłem trochę, żebyś mogła wybrać. Orientowałem się też w Urzędzie Stanu Cywilnego jakie są najbliższe terminy. Możemy wziąć ślub choćby jutro, bo nie mają obłożenia. Zarezerwowałem termin na ostatniego września.
 - Tak szybko? Ja nie wiem, czy my zdążymy ze wszystkim.
 - Zdążymy. Nie będziemy wynajmować sali i urządzimy wesele w ogrodzie moich staruszków. Nawet gdyby padało, to jest ta wielka oranżeria i w niej można ustawić stoły. Catering załatwię bez problemu. Pozostaje tylko wybrać zaproszenia i wypisać je. Obrączki też kupiłem po drodze. Mam nadzieję, że ci się spodobają, a jak nie to zawsze mogę je wymienić. Spójrz.
Podobały jej się. Proste i płaskie bez żadnych zdobień. Idealne. Sukienkę na pewno zdąży kupić. Ślub ma być cywilny, więc nie będzie się stroić w białą suknię ślubną.
Wieczorem siedzieli u niej w mieszkaniu i sporządzali listę gości. Okazało się, że nie będzie ich tak wielu. Ula nie miała przecież żadnej rodziny, a Marek zaledwie kilku krewnych spoza Warszawy. Resztę gości mieli stanowić najbliżsi współpracownicy firmy. Świadkami mieli być Sebastian i Ania Szymczykowa.
 - Tak naprawdę, to nie mam pojęcia, co zrobić z Olszańskim. Wiem, że nadal prowadza się z Violettą a tę wywaliłem na zbitą twarz.
 - No trudno. Skoro on ma być twoim świadkiem, to nie wypada, żeby przyszedł sam, ale lojalnie go uprzedź, że żadnych rozmów na temat powrotu do firmy Violetty nie będzie. Poza tym Ania to też nic pewnego. Przecież ona za chwilę rodzi. Ma termin na pierwszy tydzień września, a to już za chwilę. Muszę z nią pogadać, bo być może dojdzie do siebie przez te trzy tygodnie. Jutro jestem umówiona z Jolą. Wiesz…, tą moją koleżanką z banku. Ona też jest w ciąży i nie mam pojęcia, czy będzie mogła przyjść na ślub i być na weselu. Te rzeczy trzeba jeszcze dograć. To ile w sumie wyszło osób?
 - Już liczę. Czwórka Szymczyków starzy i młodzi, Jola z mężem, Pshemko, Alex z Julią, Seba z Violą, moi staruszkowie i ośmiu moich krewniaków, to razem dwadzieścia jeden osób nie licząc nas. Bardzo się cieszę, że liczba gości będzie tak niewielka. Paulina naspraszała siedemset osób, z których dwóch trzecich nie znałem w ogóle. Chyba że chcesz zaprosić jeszcze dziewczyny. Ja nie mam nic przeciwko temu.
 - No skoro tak, to dolicz jeszcze pięć osób. Ela z Władkiem, Iza z mężem i Ala, która przyjdzie sama. Moje pracownice przyjdą na pewno tylko na ślub.

Jolka od razu jej powiedziała, że nie przyjdzie.
 - Rodzę pod koniec listopada. Nie dam rady Ula, bo więcej leżę jak chodzę. Jestem przewrażliwiona na punkcie tej ciąży, ale bardzo się cieszę, że wreszcie odnalazłaś swoją prawdziwą miłość. Wróżka nie myliła się. Ty wychodzisz za mąż, a ja będę miała swojego upragnionego maluszka. Sprawdziło nam się.
Dziewczyny natomiast bardzo się ucieszyły i wydawały się trochę zaskoczone, bo nie spodziewały się zaproszenia na wesele. Sądziły, że tak jak Matylda i Beata przyjdą tylko do urzędu, żeby młodym złożyć życzenia. Natomiast Ania zapewniła Ulę, że będą na sto procent i jak najbardziej zostanie jej świadkową.
Tak naprawdę to Ula niewiele się angażowała w sprawy wesela. Marek wszystko wziął na siebie. Ona miała tylko zadbać o kupno sukienki i miała wyglądać pięknie w tym dniu.
W połowie września wróciła na dobre do Polski miłość Alexa. Był tak szczęśliwy, że niemal całował ślady jej stóp. Przyprowadził ją do Marka i przypomniał mu obietnicę, którą ten kiedyś złożył.
 - Pamiętam, pamiętam. Możesz zacząć choćby zaraz Julio.  Zadzwonię po Ulę. Koniecznie musisz poznać moją narzeczoną. Mam nadzieję, że Alex przekazał ci nasze zaproszenie na ślub?
 - Jak najbardziej. Dziękuję i gratuluję. Nie obraź się Alex, ale twoja siostra nie była dobrym materiałem ani na żonę, ani na matkę.
 - Nie obrażę się, bo sam tak uważam. Natomiast Ula, to prawdziwy anioł a Zośka ją uwielbia. Świetnie się dogadują.
Ula wsunęła się cicho do gabinetu i przywitała się ze wszystkimi. Julia zrobiła na niej bardzo pozytywne wrażenie i od razu poczuła sympatię do tej eterycznej blondynki.
 - A kiedy wasz ślub? – zapytała. - Mam nadzieję, że już wkrótce. Chyba nie chcesz tracić kolejnych lat Alex. Bierz przykład z Marka. Gdyby mógł, to ożeniłby się tuż po oświadczynach. Czasem zachowuje się tak jakby siedział na rozżarzonych węglach.
 - Nic kochanie na to nie poradzę. Tak już mam, chociaż muszę przyznać, że ślub z Pauliną opóźniałem jak tylko mogłem.
 - Ja nie będę nic opóźniał. Za długo czekałem na swoje szczęście. Mam nadzieję, że pobierzemy się w grudniowe święta.

Ania urodziła drugiego września ślicznego chłopczyka. Miał ciemne włoski i niemal czarne oczy. Był skórą zdjętą z matki. Maciek szalał ze szczęścia i mówił, że jak Piotruś trochę okrzepnie to wyprawią chrzciny a na chrzestnych wybiorą Ulę i Marka.
Ich ślub zbliżał się wielkimi krokami. Właściwie wszystko było już dopięte na ostatni guzik. Marek zainwestował w modny garnitur a Uli udało się kupić śliczną, niezwykle elegancką sukienkę i odpowiednie buty do niej. Również dla Zosi kupili sukieneczkę. Ona też musiała wyglądać pięknie w tym ważnym dniu. Zamówili fryzjera do domu, który uczesał je obie i makijażystkę, która wyczarowała Uli delikatny make-up.
Ubrany w świetnie skrojony garnitur Marek z zachwytem patrzył na swoje dziewczyny. Jego przyszła żona wyglądała zjawiskowo, a córka jak mała księżniczka.
Zjechali na parter i wsiedli do czekającej na nich limuzyny. Przed Urzędem Stanu Cywilnego wyglądał ich tłumek zaproszonych gości. Zosia podbiegła do Heleny i chwyciła ją za rękę. Marek podał ramię Uli i dumnie wkroczył do wnętrza budynku, Tuż za nimi szedł Sebastian z Anią a potem cała reszta.
Sama uroczystość była krótka i z pewnością nie tak podniosła jak ślub kościelny. Mimo to i tak niektórym popłynęły łzy wzruszenia.
Kiedy przysięgi zostały złożone i wszystkie dokumenty podpisane wyszli z sali do ogromnego holu, gdzie częstowano szampanem. Do Uli podeszła Zosia i kazała się wziąć na ręce. Objęła Ulę za szyję i przytuliła się mocno.
 - Teraz już będziesz moją prawdziwą mamusią? – szepnęła jej do ucha.
 - A ty chcesz być moją małą córeczką?
 - Chcę. Kocham cię mamusiu.
 - I ja cię bardzo kocham Zosieńko.
Szczęśliwy i uśmiechnięty Marek objął Ulę ramieniem. Nie miał wątpliwości, że ta anielskiej dobroci kobieta wniesie w jego życie miłość, radość i spokój. Wszystko to, czego brakowało mu w poprzednim małżeństwie. Zaczęli podchodzić goście z życzeniami. Najpierw seniorzy Dobrzańscy, którzy pokochali Ulę jak własną córkę, po nich Julia z Alexem, który w Uli odnalazł bratnią duszę i najlepszego przyjaciela. Potem familia Szymczyków i Pshemko, który wzruszony pięknem pary młodej wciąż ocierał łzy. Po nim gdańscy krewni Dobrzańskich, a za nimi pracownicy F&D. Z nadmiaru emocji i wzruszeń Ula też się popłakała a i Marka oczy podejrzanie lśniły od łez.
 - Kochani – zabrał głos. – Jesteśmy wam niewymownie wdzięczni za życzenia i mamy nadzieję, że wszystkie się spełnią. Teraz jednak chciałbym zaprosić was do posiadłości moich rodziców, gdzie czeka na was pyszne jedzenie, znakomite trunki i zespół muzyczny.

Marek usadowił się w limuzynie obok żony. Między nich wcisnęła się Zosia, która nie chciała jechać z dziadkami.


 - Jesteście szczęśliwe? Bo ja bardzo.
 - Ja też. Wreszcie mam mamusię.
 - Ja także. Mam obok człowieka, którego kocham nad życie i córeczkę, za którą dałabym się pokroić.
Marek uśmiechnął się szeroko.
 - To teraz pomyślcie, że jest to pierwszy szczęśliwy dzień naszego nowego życia i przysięgam wam, że zrobię wszystko, by kolejne były dla nas równie szczęśliwe. Bardzo was kocham dziewczyny – zamigotały mu w oczach łzy. – Bardzo…


K O N I E C