Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 26 stycznia 2023

ZŁOTY PIES - rozdział 9

ROZDZIAŁ 9

 

Usiłowała się zdrzemnąć, ale słowa Doroty nie dawały jej spokoju. Pomyślała, że od śmierci Arvo właściwie przestała o siebie dbać. Przestało jej zależeć, bo jedyne co się liczyło, to jej wyjazdy do Helsinek na jego grób. Zrozumiała, że ojciec miał rację widując ją w weekendy i gderając krytycznie na temat jej wychudzenia. Jak nic miała pewnie z dziesięć kilo niedowagi. Cera poszarzała, worki pod oczami i zmatowiałe, nijakie włosy. Czarne ciuchy niemal przyrosły do jej ciała jeszcze bardziej je wyszczuplając. W skrytości ducha zgadzała się z Dorotą.

 


 Jutro rano pójdę do fryzjera, a potem do galerii na zakupy. Zacznę też gotować. Febo&Dobrzański to firma szyjąca dla elegantek, a ja, jeśli nic nie zmienię, będę wyglądać jak uboga krewna. - Robiąc plany na następny dzień wreszcie przysnęła.

Do domu dotarła przed dwudziestą drugą. Czuła zmęczenie i znużenie tą podróżą. Nawet nie rozpakowywała torby. Wzięła tylko prysznic i rzuciła się na łóżko.

 

Jak tylko obudziła się następnego dnia, zadzwoniła do ojca. Opowiedziała mu w dużym skrócie o eskapadzie do Pragi i poinformowała, że dostała pracę.

 - Tak się szczęśliwie złożyło, że tam na miejscu poznaliśmy ludzi, którzy pracują w firmie odzieżowej. Jednym z nich był jej współwłaściciel i to on zaproponował mi pracę asystentki. Zaczynam od jutra. Cztery i pół tysiąca brutto plus kwartalna premia. Chyba nieźle, co?

 - Wspaniale. Bardzo się cieszę córcia, a jak ty? Dbasz o siebie?

 - Już nie martw się o mnie, tato. Postanowiłam coś zmienić w swoim życiu. Od dzisiaj odżywiam się regularnie i zdrowo. Kończę okres żałoby i za chwilę wybieram się do sklepu po jakieś ciuchy w kolorze dalekim od czarnego. W piątek przyjadę do was prosto z pracy to jeszcze pogadamy.

Zanim wyszła z domu sprawdziła połączenia na Lwowską. Nie było tak źle. W okolicach Lwowskiej stawały cztery autobusy jadące przez Filtrową.

Nim dotarła do fryzjera zjadła po drodze solidne śniadanie. Wreszcie zaczynała racjonalnie myśleć. Zapowiadało się na to, że będzie biegać cały dzień i nie chciała tego robić z pustym żołądkiem. Fryzjer podciął jej dość mocno końcówki, bo były rozdwojone. Potem potraktował włosy farbą w kolorze ciemnej czekolady i na koniec nałożył solidną porcję odżywki. Po tych staraniach od razu nabrały połysku.

 


Po trzech godzinach zabiegów pielęgnacyjnych wyszła z salonu jak nowo narodzona. Wreszcie poczuła się dobrze, chociaż do końca nie pozbyła się wyrzutów sumienia, że stara się wyglądać lepiej, a jej kochany Arvo leży pogrzebany w fińskiej ziemi. To było absurdalne, bo przez chwilę poczuła się tak jakby zdradzała pamięć o nim.

Spacerkiem, oglądając wystawy sklepowe dotarła do Lwowskiej i stanęła przed budynkiem należącym do Febo&Dobrzański. Zadarła do góry głowę licząc piętra. – Duży – pomyślała. Właściwie to w ogóle nie powinna zawracać sobie głowy dojazdem autobusem, bo wcale daleko nie jest. Na pewno nie szłaby dłużej jak piętnaście, dwadzieścia minut. Ta myśl nastroiła ją optymistycznie. Rozejrzała się za przystankiem autobusowym, bo kolejny punkt, jaki miała w planie, to zakupy w Złotych Tarasach, do których musiała podjechać.

 


 - Ula? To ty?- usłyszała za swoimi plecami. Odwróciła się, bo już dobrze znała ten głos. Uśmiechnęła się szeroko na widok jego właściciela.

 - Marek… Właśnie sprawdzam, czy muszę tu dojeżdżać od siebie, czy nie, ale spokojnie mogę chodzić pieszo, bo to tylko jakieś piętnaście minut szybkim krokiem.

Marek omiatał jej sylwetkę zachwyconym wzrokiem.

 - Pięknie wyglądasz i nie jesteś w żałobie. Od razu lepiej, bo nie sprawiasz wrażenia przygnębionej. Może wejdziesz na kawę? Pokazałbym ci twoje nowe miejsce pracy. Olszańskich uprzedziłem, że będę miał asystentkę. Viola bardzo się cieszy, że nie będzie siedziała w sekretariacie sama jak palec.

 - Chętnie napiłabym się kawy, ale mam zamiar wymienić dzisiaj wszystkie ciuchy. Właśnie usiłuję się dostać do Złotych Tarasów… Muszę też zaopatrzyć lodówkę, bo mam w niej tylko przeciąg.

 - Ula, – Marek uśmiechnął się szeroko - to wszystko da się załatwić. Proponuję, żebyśmy teraz napili się kawy, potem pojadę z tobą na zakupy, po których zapraszam cię na obiad, a później odwiozę do domu. Przecież nie będziesz z siatkami pchała się do autobusu.

 


 - No nie wiem… - zawahała się. – Na pewno masz dużo pracy, a ja nie chciałabym ci rozbijać dnia i przeszkadzać.

Złapał ją za łokieć i pochylił głowę w jej kierunku.

 - Ula, nawet jeśli, to przecież od jutra będę miał najbardziej kompetentną asystentkę pod słońcem i nie będę już musiał męczyć się sam, prawda? No chodź. Nie daj się prosić – wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer. – Violetta? Dwie kawy poproszę i to błyskawicznie. Prowadzę nam gościa.

 

Wyszła z windy rozglądając się ciekawie. Recepcja, ładny, nowoczesny hol i ładne kobiety ubrane modnie i z klasą.

 - Spójrz Viola, kogo spotkałem przed wejściem – Marek stanął w progu sekretariatu uśmiechając się szeroko.

 - O matulu! Ula. Jak miło cię widzieć. Zaczynasz od jutra, prawda? Chyba, że coś pokręciłam.

 - Nie pokręciłaś. Dzisiaj robię tylko mały rekonesans i traf chciał, że natknęłam się na Marka.

 - Kawa jest? – Marek już zmierzał do swojego gabinetu otwierając na oścież drzwi. – Zapraszam, Ula.

 - Jest, jest… Błyskawicznie…

Usiadła na jasnej kanapie z IKEI, a obok przysiadł Marek. Podał jej cukier i śmietankę.

 - To wolne biurko jest twoje. Będziesz bezpośrednią przełożoną Violi więc nie pobłażaj jej, bo jeśli to zrobisz, będziesz musiała za nią odwalać robotę. W głębi korytarza jest pracownia Pshemko, naszego projektanta, ale jego samego przedstawię ci jutro. Za dużo nie będę mówił, bo Violka o wszystkim ci powie i wszystko pokaże. Aż się pali do tego. O której wczoraj dojechaliście?

 - Ja byłam w domu o dwudziestej drugiej. Nawet się nie rozpakowywałam. Wzięłam tylko prysznic i poszłam spać. Dorota nie odezwała się do tej pory. Pewnie też odsypia. A wy? Chyba nad ranem, bo wyjeżdżaliście wieczorem.

 - Ale nie aż tak późno. Koło drugiej byłem już w łóżku. Zdążyłem się wyspać. Wcześniej żałowałem, że dałem się Sebie namówić na ten wyjazd, ale teraz już tak nie uważam, bo gdyby nie on, nie miałabym tyle szczęścia przez te kilka dni. Pogłaskałem i to dwukrotnie złotego psa. Dzięki temu poznałem dziewczynę o najpiękniejszych oczach jakie kiedykolwiek widziałem. W dodatku zgodziła się zostać moją asystentką. Czyż to nie nadmiar szczęścia? Aż boję się o tym głośno mówić, żeby nie zapeszyć.

 - Przesadzasz, Marek – policzki Uli płonęły z zawstydzenia, a on przyglądał się temu z prawdziwą przyjemnością.

 - Nie przesadzam ani trochę, a ty jesteś zbyt skromna. Jeśli wypiłaś, to możemy jechać. Ja tylko uprzedzę Violettę, że nie będzie mnie do końca dnia.

 

Złote Tarasy tętniły życiem. Marek od najmłodszych lat oswojony z modą pomagał Uli wybrać do przymiarki najładniejsze stroje.

 - Marek nie wybieraj, jak leci. Popatrz na metki, a raczej na ceny na nich. Nie stać mnie na większość z tych rzeczy.

 - A co szkodzi przymierzyć? Zrób pokaz mody tylko dla mnie. Ja naprawdę się znam na tym i od razu ci powiem czy w czymś ci dobrze, czy nie.

Przez blisko godzinę przymierzała różne ciuszki, a on albo się krzywił, albo uśmiechał kiwając twierdząco głową.

Wyszła lżejsza o trzy tysiące, ale była zadowolona. Po butikach zaatakowali sklepy spożywcze. Tu też kupiła sporo, bo w sumie w domu nie miała nic.

 - Obiecałam sobie dzisiaj, że zacznę znowu gotować. Po śmierci Arvo schudłam chyba z dziesięć kilo, albo więcej. Ojciec wciąż mi wytyka, że wyglądam jak szkielet i gdera, że wpędzę się w jakąś chorobę.

 - No trochę racji ma, bo w stosunku do wzrostu jesteś bardzo szczupła. To wszystko jednak jest do nadrobienia. - Obładowani mnóstwem toreb weszli do Pari Pari Bistro. – Jadłem tu kiedyś świetne mule w sosie cydrowo-śmietanowym. Całkiem spora porcja. Chętnie bym to powtórzył. Mam nadzieję, że mają.

Zajęli miejsce przy stoliku i prześledzili menu. Marek od razu zauważył mule w karcie.

 - Są, Ula. Spróbujesz?

 - Tak i wezmę jeszcze zupę dyniową z krewetką.

 - Ja też się skuszę.

Marek zamówił i po kilkunastu minutach oboje delektowali się jedzeniem.

 

Marek poukładał wszystkie torby w bagażniku i zatrzasnął klapę.

 - Sporo tego. Na pewno nie dałabyś rady donieść tego do domu. Samochód to jednak dobra rzecz i powinnaś pomyśleć o kupnie jakiegoś damskiego, niedużego autka.

 - Może kiedyś…? Arvo próbował mnie nawet uczyć prowadzić, ale nie szło mi za dobrze. Zresztą on miał wielkiego Saaba i to trochę mnie przerażało.

 - Lexus jest trochę mniejszy i zwrotniejszy. Jak chcesz, to możemy kiedyś spróbować, a teraz powiedz mi, gdzie mam się zatrzymać na Filtrowej.

 

Zatrzymał się pod samym blokiem na niewielkim parkingu. Pomógł Uli wysiąść i wyjął torby z bagażnika.

 - Zaniosę ci to, bo musiałabyś obrócić ze dwa, trzy razy.

Wyjechali na piąte piętro. Ula otworzyła drzwi i przepuściła Marka przodem.

 - Na lewo jest kuchnia. Połóż te torby na blacie.

Sama swoje z ciuchami rzuciła na kanapę w saloniku. Marek rozejrzał się ciekawie. Mieszkanie nie powalało wielkością, ale było bardzo schludne i przytulne.

 - Naprawdę tu ładnie. Dużo ciepłych kolorów – pochwalił.

 - Rozgość się. Ja zaraz zrobię nam kawę i zjemy po kawałku szarlotki.

Zaczęła rozpakowywać torby i chować towar do lodówki. Marek chodził po salonie i oglądał zdjęcia. Było ich naprawdę dużo i na ścianach, i na komodach. Na tych ostatnich stały przeważnie te ślubne. Nad kanapą wisiało duże zdjęcie twarzy Arvo oprawione w ramy i szybę. Już przy kawie powiedział Uli, że taka ilość zdjęć zmarłego źle wpływa na jej psychikę.

 - Otoczyłaś się nimi z każdej strony. Ja nie mówię, żeby je schować do szuflady, ale sam poczułbym się nieswojo, gdyby patrzyły na mnie z każdego miejsca oczy ukochanej osoby. Czułbym się chyba przytłoczony i w jakiś sposób stłamszony.

 - Ja wiem, że to źle – westchnęła – i że to nie powinno tak wyglądać, ale jakoś nie potrafiłam inaczej. To na pewno się zmieni. Skoro postanowiłam zmienić swoje życie, to pod każdym względem. Nie muszę mieć zdjęć Arvo w każdym kącie pokoju, bo wciąż noszę go w sercu i tak pewnie będzie już zawsze, bo był dla mnie najważniejszą osobą na ziemi.

środa, 18 stycznia 2023

ZŁOTY PIES - rozdział 8

ROZDZIAŁ 8

 

 - Owszem Ula, zaintrygowałaś mnie. Byłem ciekawy po kim nosisz żałobę, ale nie jestem wścibski. Nigdy w życiu nie zapytałbym cię o to pierwszy. Mimo to dziękuję, że zechciałaś mi o tym opowiedzieć. Bardzo ci współczuję i żal mi twojego męża, który był pewnie za młody na śmierć. To jest właśnie ta przekorność losu, że giną ludzie wartościowi, a margines społeczny ma się całkiem nieźle. Kończymy ten bolesny dla ciebie temat. Spójrz jakie mamy cudne widoki przed sobą.

Po lewej stronie widzieli w całej okazałości panoramę Hradczan, a po prawej Stare Miasto. Mijali budynek czeskiej filharmonii zwany Rudolfinum, który jest najważniejszym neorenesansowym obiektem w mieście. Widzieli Zamek Praski, Metronom Letna i Teatr Narodowy, a także wiele innych, pięknych budynków i zabytków. Przez większą cześć trasy milczeli chłonąc piękno i urok Pragi, która z tej perspektywy wydawała się ogromna i niezwykle rozległa.

Zapadał zmierzch, gdy opuścili rzeczny prom. Marek zaproponował jeszcze spacer na Stare Miasto i kolację w jego towarzystwie. Ula jednak miała opory. Nie dlatego, że nie odpowiadało jej Marka towarzystwo, ale dlatego, że on za wszystko płacił. Czuła się z tym źle i niezręcznie.

 - Posłuchaj Marek, możemy pójść na spacer, ale to teraz ja zapraszam cię na kolację. Przy okazji rozliczymy się za ten rejs. Bardzo nie lubię zaciągać długów. Już i tak mam u ciebie jeden ogromny dług wdzięczności za to, że zaoferowałeś mi pracę.

 - Ula, proszę cię, nie żartuj. Te drobniaki, które wydałem są niczym w porównaniu z twoim bezcennym towarzystwem. Gdybyś nie zgodziła się, żebym ci towarzyszył, cały pobyt przeziewałbym z nudów. Poza tym to ja cię zaprosiłem i byłbym szczęśliwy, gdybyś zgodziła się zjeść ze mną bez żadnych warunków. Dla mnie to będzie wielka przyjemność.

 - No dobrze… - przystała na to z trudem. – Dziękuję…

Mijając jakieś bistro dostrzegła reklamę czeskich hot-dogów zwanych tu párek v rohlíku. Nie były z parówkami, ale z jakimiś kiełbaskami i karmelizowaną cebulą.

 


 - Weźmy to, Marek. Nie chcę nic treściwego, bo kuchnia czeska jest jeszcze cięższa od naszej. Bułka z kiełbaską i sałatą, a do niej gorąca herbata w zupełności mi wystarczy.

Nie protestował. Zamówił dwie porcje i dwie herbaty. Usiedli przy stoliku rozmawiając cicho.

 - Mieszkasz w Warszawie, Ula? Pytam, bo chcę wiedzieć, jak będziesz dojeżdżać na Lwowską – wyjaśnił.

 - Mieszkam na Filtrowej. To blisko centrum. Jeszcze nie wiem, jak będę dojeżdżać, ale pewnie autobusem. Zorientuję się. Na pewno będzie krócej niż wtedy, gdy dojeżdżałam przez pięć lat na SGH z Rysiowa, bo stamtąd pochodzę. Autobusy co godzinę. Nieźle musiałam się gimnastykować. A ty?

 - Ja w sumie mam niedaleko, bo mieszkam na Siennej, a i tak dojeżdżam samochodem. Masz kogoś w Rysiowie? Chodzi mi o rodzinę.

 - Tam jest mój rodzinny dom. Mieszka w nim ojciec i dwójka młodszego rodzeństwa, siostra i brat. A ty masz rodzeństwo?

 - Niestety nie. Jestem jedynakiem chociaż nie tak do końca. Firmę założył mój ojciec z Francesko Febo, który ożenił się z Polką. Z tego związku urodziło się dwoje dzieci Paulina i Alex. Państwo Febo zginęli w wypadku samochodowym, kiedy oni byli jeszcze mali. Moi rodzice zostali ich opiekunami prawnymi więc wychowywaliśmy się razem. Miałem takie przyszywane rodzeństwo. Po latach ożeniłem się z Pauliną i to głównie pod wpływem nacisków ze strony moich rodziców, którzy uważali, że jesteśmy sobie pisani. Nic bardziej mylnego. Nigdy nie powinno było dojść do tego małżeństwa. Najlepszym tego dowodem był szybki rozwód po zaledwie roku pożycia. Najzwyczajniej nie dałem rady wytrzymać z tą Furią. Wykończyła mnie nerwowo. Długo dochodziłem do formy po tym związku, ale teraz jest już znacznie lepiej.

 - Mieliście dzieci?

 - Ja bardzo chciałem. Ona twierdziła, że nie będzie sobie psuła ciążą figury. Odpuściłem.

 - To bardzo smutne co mówisz, ale jeśli to był toksyczny związek, to chyba lepiej, że się rozstaliście.

 - Też tak uważam. Wracamy? – Ula dopiła herbatę i podniosła się od stolika.

 - Wracamy.

 

Szli wolniutko podziwiając miasto i rzekę skąpaną w milionach świateł. Sam Most Karola też był oświetlony i wyglądał magicznie. Mijali posąg kapłana Jana Nepomucena, gdy Marek się zatrzymał.

 


 - Zaczekaj, Ula – powiedział cicho. – Nie wiadomo, czy będzie jeszcze okazja pogłaskać złotego psa. Znam jego legendę, ale myślę, że tu nie tylko chodzi o znalezienie prawdziwej, wiernej miłości, ale też o spokój duszy. Pogłaszczmy go. Może tobie przyniesie ukojenie tego smutku po stracie ukochanej osoby, a mnie natchnie jakąś dobrą myślą i zaprowadzi ład w mojej głowie i sercu.

Podeszła do płaskorzeźby i ułożyła dłoń na grzbiecie psa. Na jego głowie wylądowała dłoń Marka. Trwali tak dłuższą chwilę w ciszy i w bezruchu. Marek przesunął palce i pogładził grzbiet dłoni Uli. Znowu to poczuła. Poczuła ten dziwny prąd, który pod wpływem jego dotyku przeszył jej ciało. Spojrzała pytająco na Marka. Uśmiechnął się zawstydzony.

 - Przepraszam… To było silniejsze ode mnie… Nie zapytałem cię jeszcze o plany na jutrzejsze przedpołudnie. Wiem, że wyjeżdżacie zaraz po obiedzie. My ruszymy wieczorem.

 - O ile wiem, to cała grupa wybiera się na Wzgórze Petřín. Tam jest wieża widokowa, z której widać całe miasto.

 


 

Ja jednak sobie odpuszczę. Po pierwsze trzeba pokonać ponoć około trzystu schodów, żeby dostać się na górę, a po drugie to kawałek drogi stąd, a ja chciałabym zaszyć się w jakimś ładnym parku i odpocząć. Może kupiłabym jeszcze kilka pamiątek dla rodziny? Dorota i Darek na pewno pójdą, bo o tej wieży miejscowi mówią, że jest wieżą zakochanych, a u nich to póki co permanentny stan – zachichotała.

 - Za naszym pensjonatem jest ładny park. Mnóstwo w nim zieleni, ławek i nawet jest fontanna. Przyszedłbym po ciebie po śniadaniu i pokazałbym ci go. Za nim jest ta ulica, którą jechaliśmy tramwajem na Hradczany, a przy niej sporo sklepów, również tych z pamiątkami. Na pewno coś wybierzesz.

 - OK. Umawiamy się na jutro, ale około trzynastej muszę wrócić do hostelu, żeby się spakować. Nie chcę, żeby wszyscy na mnie czekali.

 - Bez obawy. Na pewno zdążysz – zapewnił.

 

Rano, tak jak poprzedniego dnia, Marek stawił się przed restauracją, w której grupa polska jadała posiłki. Przywitał się z Ulą, Dorotą i Darkiem mówiąc, że porywa Ulę na kilka godzin.

 - Naprawdę macie jeszcze ochotę zwiedzać? – zapytał. – Wczoraj był taki intensywny dzień, a ty w dodatku odparzyłaś stopy.

 - Dzisiaj już przezornie założyłam adidasy – roześmiała się Dorota. – Na szczęście dowiedzieliśmy się, że na Wzgórze Petřín kursuje kolejka szynowa, więc nie będziemy musieli się na nie drapać. Chcemy zobaczyć ten widok, a wy bawcie się dobrze. Do zobaczenia.

Ruszyli w dwóch przeciwnych kierunkach. Marek najpierw zaprowadził Ulę do sklepów z pamiątkami, a później odpoczywali w Letna Park siedząc przy fontannie. Przed trzynastą odprowadził ją do hostelu, a sam poszedł coś zjeść. Pojawił się ponownie w momencie, gdy pod hostel podjeżdżał ich autokar. Jeszcze przez chwilę rozmawiał z Ulą.

 - Zachowałaś moją wizytówkę? Gdybyś miała jakieś pytania to zawsze możesz zadzwonić. O szczegółach pogadamy za dwa dni, jak przyjdziesz do firmy. Już nie mogę się doczekać – podniósł do ust jej dłoń i ucałował z atencją. Zarumieniła się. Odwykła od takich karesów.

 - Bardzo ci dziękuję za towarzystwo, Marek. Dzięki tobie pobyt tutaj był naprawdę udany. Muszę wsiadać. Do zobaczenia.

Machał jeszcze im wszystkim, gdy autokar ruszył. Kiedy zniknął mu z oczu za zakrętem uśmiechnął się szeroko.

 


 

Po raz pierwszy w życiu poczuł, że naprawdę się zakochał i był bardzo szczęśliwy. Wiedział, że Ula nie jest gotowa na nowy związek, ale może z czasem i ona go pokocha? Znał ją zaledwie od dwóch dni, ale wiedział, że jest kimś bez wątpienia wyjątkowym.

 

Dorota odlepiła się od Darka i przesiadła na miejsce obok Uli.

 - I co? Tak było źle? Chyba nie wyjeżdżasz stąd niezadowolona? Sporo zwiedziłaś, a co najważniejsze, poznałaś świetnego faceta. Nie odstępował cię na krok i wyraźnie cię adorował.

 - Nie przesadzaj, – żachnęła się Ula – ale muszę przyznać, że rzeczywiście jestem zadowolona z tej wycieczki i cieszę się, że mnie na nią namówiłaś. W dodatku ten świetny facet zaproponował mi pracę asystentki u siebie w firmie. Zaczynam od wtorku.

Dorota wytrzeszczyła na nią oczy i przełknęła ślinę.

 - Jak jeszcze raz mi powiesz, że nie masz szczęścia w życiu, to po prostu obiję ci zadek. Ty farciaro! Od roku niby szukasz pracy, ale tak naprawdę to nie ruszyłaś tyłka, żeby ją znaleźć i oto praca sama przychodzi do ciebie. Niewiarygodne… A już tak na poważnie, to Marek jest naprawdę fajnym gościem. Miły, dobrze ułożony, niezwykle szarmancki i dobrze wychowany. Ma ładną twarz i te cudne dołeczki. Jest bardzo przystojny. Arvo był idealny, ale temu też nic nie brakuje. Pamiętaj, gdyby chciał się z tobą umówić na randkę, to nawet się nie zastanawiaj. Głaskałaś złotego psa, on na pewno ci pomoże.

 - Dorota daj spokój, naprawdę wierzysz w te bzdury?

 - Nie bardzo…, ale zaklinam rzeczywistość. Nie mogę już patrzeć, jak każdego dnia się dręczysz i rozpamiętujesz. Na pewno będziesz Arvo opłakiwać do końca życia, ale to nie znaczy, że masz się zamknąć w klasztorze i zacząć umartwiać. Zacznij wreszcie żyć, Ula i pomyśl o sobie. Zacznij od zmiany tych przygnębiających ciuchów, od regularnych posiłków i od fryzjera. Zobaczysz, jak dobrze się poczujesz, a Marek z zachwytu połknie swój własny język.

 - Twoje wizjonerstwo czasami mnie przeraża. Wracaj do Darka, chcę trochę pospać – ostentacyjnie odwróciła się do Doroty tyłem dając jej do zrozumienia, że nie ma ochoty już gadać na temat swojego życia osobistego.  

czwartek, 12 stycznia 2023

"ZŁOTY PIES" - rozdział 7

ROZDZIAŁ 7

 

Chcąc jakoś rozładować atmosferę Marek przerwał milczenie pytając: – Ula, od czego jutro zaczynacie zwiedzanie? Pytam dlatego, że może mógłbym się do was przyłączyć. Trochę brakuje mi towarzystwa.

 - A twój przyjaciel i jego żona?

 - Oni pobrali się całkiem niedawno, kilka miesięcy temu i wciąż nie mogą się sobą nacieszyć. Sebastian przez kilka dni namawiał mnie do tej eskapady i w końcu udało mu się, chociaż ja do tej pory nie jestem przekonany, czy dobrze zrobiłem zgadzając się na ten wyjazd z nimi. Oni powinni przyjechać tu sami, a nie ze mną w roli przyzwoitki.

 - Ja odczuwam dokładnie taki sam dyskomfort. Dorota też naciskała na mnie z tym wyjazdem. Jest w trakcie rozwodu, a Darek, to jej nowa miłość. Czuję się jak kula u nogi. Mimo to skoro już tu jestem, to chciałabym jednak coś zobaczyć. Praga to fascynujące miasto. Jutro po śniadaniu idziemy na Hradczany. Ponoć nie będziemy zwiedzać zamku i katedry świętego Wita, bo są bardzo duże kolejki i nie zdążylibyśmy obejrzeć wszystkiego. Mamy tylko przejść przez amfiladę bram i zejść aż do winnic, tak przynajmniej mówił przewodnik. Jak się uda to zobaczymy zmianę warty o dwunastej. Szkoda, że mamy tak mało czasu. Pojutrze o piętnastej mamy wyjazd. Chcąc to wszystko obejrzeć człowiek musiałby przyjechać tu co najmniej na dwa tygodnie.

 - To prawda. Ja jednak bardzo chętnie spędzę z wami te dwa dni, jeśli oczywiście nie macie nic przeciwko temu. Przynajmniej nie będę się nudził i wałęsał po mieście sam.

 - Nie…, oczywiście, że nie mamy nic przeciwko. Będzie nam bardzo miło. Chyba dochodzimy. To ta restauracja, w której jadamy posiłki, a za nią nasz hostel. A wy gdzie się zatrzymaliście?

 - Trochę dalej. Sebastian wynajął nam pokoje w całkiem miłym i przytulnym pensjonacie.

Przed wejściem do hostelu oddała mu marynarkę.

 - Mam wyrzuty sumienia, bo pewnie trochę zmarzłeś.

Uśmiechnął się szeroko ukazując w pełnej krasie rząd śnieżnobiałych zębów i te dwa uwodzicielskie dołeczki.

 - Nie było tak źle. Jutro będę czekał na was przed restauracją. Spokojnej nocy, Ula. Bardzo się cieszę, że cię poznałem.

 - Dobranoc, Marek. Do jutra.

 

Następnego dnia Marek pojawił się przed restauracją kilka minut po ósmej. Wszedł do środka i rozejrzał się po sali. Dostrzegł trójkę nowo poznanych przyjaciół i postanowił zaczekać na zewnątrz.

 


Nie czekał długo. Trzydzieści minut później cała grupa wraz z przewodnikiem zgromadziła się przed restauracją. Wstał i podszedł, żeby się przywitać. Ucieszyli się na jego widok. Nawet Ula posłała mu nieśmiały uśmiech.

Podjechali dwa przystanki tramwajem i wysiedli w najwyższym punkcie wzgórza, od którego mieli rozpocząć zwiedzanie. Na pierwszy ogień poszło Muzeum Miniatur prezentujące twórczość Anatolija Koněnko, który z niezwykłą precyzją odtworzył w skali mikro karawanę wielbłądów przechodzącą przez ucho igielne, konika polnego grającego na skrzypcach,

najmniejszą książkę świata o rozmiarze dziewięć na dziewięć milimetrów, a także kopie wielu obrazów znanych mistrzów pędzla namalowanych na fragmentach kości mamutów. Dzieła były fascynujące i trzeba było je oglądać pod mikroskopami. Na Uli szczególne wrażenie wywarł portret Čechova namalowany na połówce makowego ziarnka i modlitwa "Ojcze Nasz" napisana na ludzkim włosie.

Po drodze do zamku i katedry minęli jeszcze dom z namalowanymi na tynku oknami, które śmiało można było pomylić z oryginalnymi. Na obejrzenie zmiany warty przed Zamkiem Praskim było zdecydowanie za wcześnie, ale przewodnik nie chciał czekać. Minąwszy zamek powiódł całą grupę w stronę katedry świętego Wita. Zszokowała ich długość kolejki oczekujących do wejścia. Przewodnik miał rację. Mieli za mało czasu.

Ula z Markiem wlekła się na końcu grupy. Było gorąco. Dorota z Darkiem byli daleko przed nimi. Oni szli wolno rozmawiając cicho. Marek opowiadał Uli o firmie.

 - Sebastian pełni w niej rolę dyrektora HR, a Violetta jest moją sekretarką. Kiedyś miałem nawet kilka asystentek oczywiście nie w tym samym czasie, ale moja była żona była chorobliwie zazdrosna o każdą kobietę, jaką widziała w moim pobliżu, no może oprócz Violi, którą sama zatrudniła, żeby mogła jej donosić o moich poczynaniach. Akurat do tej roli Viola nadawała się idealnie, bo jeśli chodziło o pracę, to nie była zbyt lotna i nadal nie jest. Żadnego z niej pożytku i większość roboty muszę odwalać sam. Nie zwolnię jej, bo przecież jest żoną mojego najlepszego przyjaciela. Zresztą już nie musi donosić Paulinie, bo po naszym rozwodzie jej rola straciła sens. Tu właśnie dochodzę do sedna. Mówiłaś wczoraj, że od dawna szukasz pracy, a ja od dawna szukam kompetentnej asystentki. Byłbym szczęśliwy, gdybyś przyjęła ten etat. Ja naprawdę potrzebuję pomocy, a zatrudnienie ciebie rozwiązałoby mnóstwo problemów.

Zaskoczona Ula aż przystanęła z wrażenia. Marek z wyrazem wyczekiwania wymalowanym na twarzy czekał na jej decyzję.

 - Mówisz poważnie?

 - Śmiertelnie poważnie – potwierdził. – Tęsknię za kimś, kto rozumiałby o czym mówię, bo Viola pod tym względem jest totalnie beznadziejna. Ona nadaje się tylko do bezmyślnego przepisania czegoś, ale nie do pochylenia się nad budżetem. Czasem myślę, że to prawda, co mówią o blondynkach. Zupełnie nie rozumiałem Sebastiana. Zastanawiałem się, co on w niej widział, że aż tak się zakochał. Owszem dziewczyna jest bardzo ładna, ma świetną figurę, ale móżdżek kurzy. Jest roztrzepana, nie potrafi trzymać języka za zębami i do tego wszystkiego przekręca słowa i przysłowia. To ostatnie akurat mnie bawi, ale na dłuższą metę jest nie do zniesienia, a moja dusza rozpaczliwie krzyczy „ratunku!”.

Ula roześmiała się na cały głos. Z przyjemnością patrzył na tę radosną odsłonę jej osobowości. To było takie spontaniczne i tak bardzo stało w kontraście z jej żałobnym ubiorem i tym przejmującym smutkiem, który ją otaczał.

 - To wspaniała propozycja, Marek – powiedziała, gdy przeszła jej ta fala śmiechu – i bardzo jestem za nią wdzięczna. Od kiedy mogłabym zacząć?

 - Choćby od zaraz. Dam ci wizytówkę. Na niej masz mój numer komórki i adres firmy. To właściwie centrum Warszawy, na Lwowskiej. Możemy umówić się na wtorek. Przyniesiesz dokumenty do przyjęcia. Te sprawy akurat załatwia Sebastian. We wszystko cię wprowadzę. Stawka to cztery i pół tysiąca brutto plus premia kwartalna. Myślę, że to niezłe warunki.

 - Wspaniałe. Na pewno nie mogłabym marzyć o lepszych. Jeszcze raz bardzo ci dziękuję.

 - To ja ci dziękuję. Ratujesz mi życie, dziewczyno.

 

Dołączyli do grupy dochodzącej właśnie do Złotej Uliczki, która wyglądała na dość zatłoczoną. Usłyszeli słowa przewodnika.

 - Drodzy państwo znajdujemy się w najsłynniejszym zaułku Hradczan zwanym Złotą Uliczką. Od końca szesnastego wieku była ona siedzibą zamkowych strażników. Potem budyneczki zaludnili rzemieślnicy, a jeszcze później miejsce zaanektowała praska biedota i cyganeria. W domku pod numerem dwudziestym drugim w latach tysiąc dziewięćset szesnaście, siedemnaście pomieszkiwał Franz Kafka. W połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku kamieniczki pieczołowicie odrestaurowano, a na parterze niemal każdej z nich urządzono sklepy.

 

 

Zejdziemy teraz w dół, żeby podziwiać hradczańskie winnice. Proszę za mną.

U podnóża hradczańskich schodów zostali poczęstowani białym, wytrawnym, orzeźwiającym winem.

 


Potem już nieustannie schodzili w dół aż do Pałacu Wallensteina, który jest siedzibą czeskiego senatu. Nie wchodzili do środka, a jedynie obejrzeli bryłę budynku.

Do restauracji dotarli dobrze po godzinie piętnastej. Marek dołączył do nich zamawiając sobie obiad. Po nim Dorota i Darek ruszyli do hostelu. Oboje byli zmęczeni, a Dorota dodatkowo odparzyła stopy wybierając rano zamiast adidasów zdradliwe klapki.

 - Zostaliśmy sami… - stwierdził Marek. – Bardzo jesteś zmęczona?

 - Prawie wcale. Przecież szliśmy wolno. Słyszałeś przewodnika. Z Hradczan to zaledwie dwa i pół kilometra, tylko że ciągle w dół.

 - W takim razie dla ochłody proponuję rejs po Wełtawie i dobrą kawę na pokładzie wodnego tramwaju.

 - Naprawdę odbywają się tu rejsy? Dlaczego tego nie zauważyłam? Widziałam jedynie czarnoskórych gondolierów przy wejściu na most Karola.

 - Niedaleko tego miejsca jest przystań i tam wsiądziemy na pokład. Chodźmy.

Marek bez problemu wykupił bilety na dwugodzinny rejs. Trochę musieli zaczekać, bo tramwaje odpływały punktualnie co pół godziny zabierając około trzydzieści osób.

 


Rozsiedli się wygodnie na górnym pokładzie zamówiwszy wcześniej kawę i po lampce czerwonego, półsłodkiego wina.

 - Nawet nie przypuszczałem, że mój pobyt tutaj będzie tak udany. – Marek upił łyk kawy i uśmiechnął się do Uli. - Nie dość, że całkiem sporo zwiedziłem, to jeszcze skaperowałem do pracy asystentkę. Prawdziwy szczęściarz ze mnie.

 - Nie mów „hop”, bo wkrótce może się okazać, że jestem do niczego i nie sprawdzę się w zawodzie. Przez cztery lata robiłam zupełnie coś innego. Pracowałam w szpitalnym magazynie sprzętu medycznego. To trochę odbiega od zarządzania, chociaż ma wiele wspólnego z ekonomią.

 - A w którym szpitalu pracowałaś?

 - W Centrum Medycznym Mehiläinen. To w Helsinkach… Wiem o co chcesz zapytać i do czego zmierzasz więc powiem od razu, żeby mieć to z głowy i uniknąć dalszych pytań. Kiuru, to nazwisko po moim mężu. Miał na imię Arvo. To właśnie o nim mówiła Dorota i to po nim noszę żałobę. Był lekarzem. Chirurgiem. Został wezwany w środku nocy, bo zdarzył się straszny wypadek. Ucierpiało wielu ludzi. Zginął tragicznie nie dotarłszy nawet na miejsce. Wpadł w poślizg i nie wyrobił się na zakręcie uderzając w drzewo, a potem ześlizgując się z wysokiej skarpy. Mam nadzieję, że zaspokoiłam twoją ciekawość, bo nie chcę już więcej poruszać tego tematu. Jest dla mnie zbyt bolesny i mam nadzieję, że to rozumiesz.