Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 27 lutego 2020

ZAŚLEPIENIE - rozdział 6

ROZDZIAŁ 6


Pokaz, który odbył się jesienią w warszawskich Łazienkach odbił się szerokim echem w całym kraju. Przedstawicieli prasy i mediów było mnóstwo więc już następnego dnia ukazały się liczne artykuły w kolorowych gazetach poparte ogromną ilością zdjęć. Córki Marka też brały udział w pokazie i to już na samym początku, bo w pierwszej kolejności prezentowano kolekcję dziecięcą. Przed pokazem sporo ćwiczyły poruszanie się na wybiegu wraz z grupką innych, małych modeli. One były twarzami tej kolekcji i wzbudziły prawdziwy aplauz. Obie łudząco do siebie podobne, niezwykle urodziwe, poruszające się z dużą pewnością siebie wywołały burzę oklasków, które jeszcze bardziej się wzmogły, gdy oznajmiono przybyłym, że obie panny Dobrzańskie mają zaledwie pięć lat i niekwestionowany talent do modelingu.


Markowi gratulowano córek, Dobrzańskim seniorom wnuczek. Tylko Ula stała gdzieś z boku i uśmiechała się przez łzy. To przecież głównie dzięki niej one były takie a nie inne. To ona wychowywała je od pieluch. Była z nich naprawdę dumna i to wzruszenie wywołało łzy. Umówiła się z Markiem, że posiedzą na bankiecie do dwudziestej pierwszej, a potem Ula zabierze je do siebie na Pańską. Znowu skorzystał z jej dobroci i z tego, że nie potrafiła mu odmówić. Nie przyszło mu do głowy, że może ma ochotę zostać dłużej i dobrze się bawić.
Siedziała przy jednym stoliku z seniorami, Markiem i dziewczynkami. Były głodne. Zabrała je do długiego stołu, który robił za szwedzki bufet, żeby wybrały sobie jakieś przystawki. Sama też nałożyła kilka na talerz. Gdy wróciły z powrotem przy stoliku siedziała tylko Helena. Dziewczynki zajęły się jedzeniem a Ula przysiadła obok Dobrzańskiej. Ta uśmiechnęła się do niej i zagaiła ściszając głos.
 - Wciąż się zastanawiam, dlaczego wy jeszcze się nie pobraliście. Od śmierci Joasi minęły ponad cztery lata a wy tylko chodzicie wokół siebie w kółko i nic z tego nie wynika.
Ula wytrzeszczyła oczy i zaskoczona spojrzała na Helenę.
 - Ale my nie jesteśmy razem i nie ma powodu, żebyśmy mieli się pobrać. Marek mnie nie kocha i jestem mu całkowicie obojętna. Jest moim przyjacielem i tyle.
 - Nieprawda. Zależy mu na tobie. Sam mi mówił.
 - Zależy, ale nie w sposób jaki pani ma na myśli. Nie można zmusić nikogo do miłości.
 - Przecież wiem, że ty darzysz go uczuciem i to od lat. Tego nie można ukryć. Może w tobie jest tej miłości tak wiele, że wystarczyłoby dla niego i dla dzieci. One szaleją za tobą a i ty kochasz je jak swoje. Bylibyście taką ładną parą. Ja już daję wam moje błogosławieństwo.
 - To nie takie proste pani Heleno – westchnęła i odruchowo omiotła salę wzrokiem wypatrując znajomej sylwetki. – On nigdy mnie nie pokocha, bo widzi we mnie wyłącznie swoją asystentkę i opiekunkę do dzieci a nie kobietę z krwi i kości. Zresztą nie ma o czym mówić. Nie jestem w jego typie i nie sądzę, żeby kiedykolwiek coś do mnie poczuł oprócz sympatii a na tym nie można zbudować relacji, o jaką pani chodzi – zerknęła na zegarek. Było kilka minut po dwudziestej, ale postanowiła zabrać dziewczynki i wyjść z bankietu. Rozmowa z Heleną stawała się dla niej niewygodna i trudna. Najwyraźniej Dobrzańskiej wydawało się oczywiste, że Marek ożeni się w końcu z Ulą. Nie miała pojęcia, że ta szczera do bólu rozmowa wywołała u tej ostatniej kolejny ból serca i wielką żałość, że to nigdy się nie stanie. Ostatkiem sił powstrzymywała się, żeby nie wybuchnąć płaczem. Zauważyła seniora jak zmierza do stolika i podniosła się z krzesła.
 - Pojedziemy już. Dzieci są zmęczone i ja też. Nie wiem, gdzie jest Marek, ale to nieważne, bo i tak odbierze dziewczynki dopiero jutro. Marta, Dorotka, chodźcie. Jedziemy do domu.
Pożegnały się z seniorami i wyszły do szatni. Ula ubrała im płaszczyki i fantazyjne berety. Uczepiły się jej dłoni i wyszły na parking. Zauważyła jakiś ruch z lewej strony i odwróciła głowę w tym kierunku. Przy kępie iglaków dostrzegła Marka obściskującego jakąś wysoką, szczupłą kobietę w krwiście czerwonej sukni. W pierwszej chwili sądziła, że to Paulina, ale ta miała długie do połowy pleców włosy, a panna Febo nosiła się krótko. Nie rozpoznała tej kobiety. Pomyślała tylko, że w tym momencie na jej miejscu powinna stać Helena i skonfrontować ten widok przed sobą z tym, co powiedziała przy stoliku. Marek się nie zmieni, bo przyjemności, którą czerpie z łajdackiego życia nie zastąpi mu posiadanie żony i dzieci. To dla niego zbytnie obciążenie, zbędny balast. Joasia umarła, bo to zrozumiała. Ona też powinna przestać liczyć na cud. Marek urządził sobie wygodne życie. Ma bezpłatną opiekunkę na każde pstryknięcie palcami, która robi za niego wszystko. Dzięki temu może popijać w klubach i korzystać z uciech cielesnych chętnych panienek. Coraz trudniej było jej to znosić i coraz trudniej było podjąć decyzję o tym, żeby po prostu odejść. Rzucić to wszystko w diabły i odciąć się od tego chorego układu definitywnie.

Nie przespała dobrze tej nocy. Przewracała się w łóżku z boku na bok nie mogąc zasnąć. Wstała kilka minut po siódmej. Nastawiła expres i przygotowała dziewczynkom śniadanie. Przy nim oznajmiła im, że pojadą dzisiaj na cmentarz.
 - Dawno nie odwiedzałyście waszej mamusi. Trzeba zapalić jej światełko i położyć jakieś kwiaty na grobie.


Nie protestowały. Ula nigdy nie powiedziała im, że Joasia targnęła się na własne życie. Opowiadała im, że mama była bardzo chora i dlatego umarła. Marek nie poruszał tego tematu w ogóle. Uważał go za tabu. Ula uznała, że powinny znać matkę choćby z opowiadań czy zdjęć. To ona jeździła z nimi na grób Joasi i to ona nauczyła je modlitwy za spokój jej duszy.
Wyjechały godzinę później. Pod cmentarzem Ula kupiła dwa znicze i wiązankę ciętych chryzantem. Wytarła ścierką ławeczkę przy grobowcu i usadziła na niej dziewczynki. Uprzątnęła trochę spadłych liści z płyty i zapaliła znicze.
 - Złóżcie rączki i pomódlcie się za mamusię – stanęła przy nich i wraz z nimi wypowiadała słowa modlitwy.
Wychodziły już z cmentarza, gdy zabrzęczała Uli komórka. Odezwał się Marek mówiąc, że stoi pod drzwiami jej mieszkania.
 - Gdzie wy jesteście?
 - W drodze do kina. Zabieram dziewczynki na film. Wrócimy koło południa. Obiad zjedzą u mnie.
 - A mogłabyś zająć się nimi przez resztę dnia? Byłbym wdzięczny.
 - Przez resztę dnia? To znaczy do której?
 - Byłbym o dwudziestej.
 - No dobrze… Niech ci będzie…
Nie zjawił się o dwudziestej. Ula wykąpała dziewczynki i położyła je spać. Była wściekła na niego i na te obietnice bez pokrycia. Miała jedną głowę i dałaby sobie ją uciąć, że balował w klubie a potem poszedł w tango z jakąś panną.
W poniedziałek odstawiła dzieci do przedszkola i pojechała do pracy. Przy windach natknęła się na Olszańskiego. Wyglądał jak lump. Pomyślała, że Marek pewnie wygląda podobnie i nie pomyliła się. Weszła do gabinetu z plikiem raportów. Próbował się wytłumaczyć. Nie słuchała go. Położyła papiery na jego biurku i zamknęła za sobą drzwi. Ta sytuacja zaczynała ją przerastać. Powinna natychmiast rzucić tę robotę i wyjechać jak najdalej stąd. Nie odezwała się do niego do końca dniówki. Punktualnie o szesnastej spakowała się i wyszła z biura. Zamknęła się w domu na cztery spusty. Stojąc w łazience przed lustrem zadawała sobie pytanie, po co to wszystko, w imię czego? W imię jakichś głupich mrzonek o wielkiej, spełnionej miłości?


Usłyszała natarczywe pukanie do drzwi. Podeszła i przylgnęła do ich powierzchni plecami osuwając się na podłogę.
 - Ula otwórz. Błagam cię, otwórz. Przepraszam. Jestem idiotą. Masz prawo mnie nienawidzić. Proszę cię wpuść mnie. Wszystko ci wyjaśnię.
 - Po co mam cię wpuszczać? Po to, żeby znowu usłyszeć stek zgrabnych kłamstw dla zamydlenia mi oczu? Odebrałeś dziewczynki z przedszkola?
Cisza jaka zapadła po tym pytaniu uświadomiła jej, że nie.
 - Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny. One siedzą tam i pewnie płaczą, bo nie wiedzą co się dzieje. Zapomniałeś, że masz dwójkę dzieci? No to gratuluję.
 - Jestem kretynem – usłyszała, a potem szybkie trzaśnięcie wejściowych drzwi.
 - Jesteś i tego nie da się ukryć – powiedziała do siebie. – A ja jestem kretynką, że wciąż trwam przy tobie nie wiadomo po co.

A jednak nie mogła się przełamać, żeby zerwać z dotychczasowym życiem. Dwa tygodnie po tym incydencie gruchnęła wieść, że Alex Febo odchodzi i to na dobre. Dostał jakąś intratną propozycję pracy we włoskiej korporacji i wyjeżdża na stałe do Mediolanu. To poniekąd było Markowi na rękę. Nie miał zamiaru zatrudniać nikogo z zewnątrz i zamierzał powołać na stanowisko dyrektora finansowego Ulę. Tak chodził wokół niej i tak zabiegał, że w końcu się zgodziła. Pensja poszybowała znacząco w górę, bo aż o dziesięć tysięcy. Nigdy nie była materialistką, ale pomyślała, że dzięki tym pieniądzom będzie mogła bardziej pomóc swojej rodzinie.
Od tego momentu miała znacznie mniej czasu na zajmowanie się bliźniaczkami Marka. Tęskniły za nią i domagały się spotkań. W takich razach Marek wybierał numer Uli i oddawał słuchawkę Marcie albo Dorotce. Ula oczywiście godziła się na takie kontakty. Przecież kochała te dzieci bezgranicznie.

Któregoś dnia szła do jego gabinetu niosąc ze sobą plik dokumentów. Musiała przysiąść z nim i przejrzeć budżet kolejnej kolekcji. Wchodząc do sekretariatu ze zdumieniem stwierdziła, że biurko, które do niedawna zajmowała jest zajęte. Siedziała za nim kobieta, którą Marek obcałowywał tuż po pokazie jesienno-zimowej kolekcji.
 - Cześć Viola – przywitała się z Kubasińską. – A pani…, przepraszam…, to…?
Kobieta wstała i wyciągnęła do niej dłoń.
 - Ewa Drabik, nowa asystentka Marka, bardzo mi miło.


 - Urszula Cieplak, dyrektor finansowy – odwzajemniła uścisk. – Marek u siebie?
 - Jest. Proszę wejść.
 - Viola zrób nam kawy. Szykuje się nasiadówka. I nie łącz go z nikim, dobrze?
 - Nie ma sprawy. Zaraz przyniosę – Violetta wstała od biurka i ruszyła do pokoju socjalnego.
Ula zamknęła drzwi od gabinetu i rozsiadła się na białej kanapie.
 - Nie wiedziałam, że zatrudniłeś nową asystentkę.
 - Musiałem. Wiesz dobrze, że Violetta nie bardzo ogarnia.
 - To wiem, ale nie rozumiem, dlaczego musi być to kobieta, z którą całowałeś się namiętnie przed Pomarańczarnią. Niewiele brakowało, żeby zobaczyły to twoje córki. Naprawdę jest taka świetna w ekonomii i finansach?
Marka zatkało. Wytrzeszczył oczy na Ulę i przetrawiał jej słowa. Minęła dłuższa chwila zanim się odezwał.
 - Widziałaś nas…?
 - Widziałam i szybko odciągnęłam uwagę dzieci. Przykre jest to, że ty dalej nic nie rozumiesz. Nie zrozumiałeś powodów, dla których Joasia targnęła się na swoje życie, nie zrozumiałeś treści listu, który zostawiła, nie zrozumiałeś nic i nic, kompletnie nic nie zmieniłeś w swoim życiu. Jesteś tak beznadziejny, że gorzej się już nie da, ale nie jest moją życiową misją resocjalizowanie cię i uświadamianie oczywistych prawd. Kiedyś życie cię dopadnie i wystawi wysoki rachunek za to jak postępujesz. To wszystko co miałam do powiedzenia na ten temat. Mam tylko nadzieję, że twoja nowa asystentka rzeczywiście okaże się taka świetna jak się tego spodziewasz. A teraz bierzmy się za ten budżet.

czwartek, 20 lutego 2020

ZAŚLEPIENIE - rozdział 5

ROZDZIAŁ 5


Zapłakana wbiegła wprost w otwarte drzwi windy. Musiała ochłonąć. Już nawet przestała liczyć jak wiele razy przyłapywała go z modelkami. Ten raz był pierwszym, gdy nakryła go tak otwarcie. Poprzednio nawet nie wiedział, że go obserwuje. Kiedy wyjechał na weekend do Mediolanu i zostawił ją z dziećmi nie pokojarzyła, że tam mieszka i pracuje ich była, sztandarowa modelka Klaudia. Dużo później usłyszała strzępy telefonicznej rozmowy i wywnioskowała, że Marek właśnie z nią rozmawia, wspomina ten upojny wspólnie spędzony czas i obiecuje jej następne wizyty. Straciła rachubę jak wiele kobiet przewinęło się przez jego ramiona a przecież robił tak jak był z Pauliną i nie inaczej postępował, gdy ożenił się z Joasią. Teraz był wolnym człowiekiem więc właściwie te jej pretensje nie mają uzasadnienia. Może robić co chce. Z drugiej strony chyba nie do końca. Ma dzieci a to też do czegoś zobowiązuje. Nagle dotarło do niej, że to wszystko nie ma sensu. On nigdy jej nie pokocha i już dawno powinna to zrozumieć. Ile można czekać? Rok, dwa lata, dziesięć lat? Zrobiła dla niego wiele. Nadal robi, ale przecież nie zmusi go do poślubienia jej z wdzięczności, bo ten związek byłby budowany na fałszywych podstawach i pewnie długo by nie przetrwał. Zdradzałby ją tak jak Paulę i Joasię. Żal było jej tylko dzieci. Nie był dla nich dobrym przykładem.
Poczuła chłód i splotła ramiona przyciskając je do siebie. Powoli odzyskiwała spokój. Wytarła twarz i zaczerpnęła głęboki haust powietrza. – Już dobrze Ula, już dobrze. On ma prawo do własnego życia i nie możesz go ograniczać. Będzie, co będzie. Dobrze jak nie za dobrze…
Ktoś szarpnął nią gwałtownie sprawiając, że niemal straciła równowagę. Przestraszyła się. Przed nią ciężko dysząc stał Marek.
 - Ula… przepraszam. Pozwól sobie wytłumaczyć…
 - Z niczego nie musisz mi się tłumaczyć i za nic nie musisz mnie przepraszać. To twoje życie i możesz z nim robić co tylko chcesz a ja nie powinnam cię krytykować. Zareagowałam zbyt emocjonalnie i to ja bardzo cię przepraszam. Nie byłam przygotowana na taki widok i stąd ten szok.
 - Ona przyszła wymusić na mnie zaaprobowanie jej jako twarzy kolekcji…
 - Nie chcę nic wiedzieć – przerwała mu. – To nie moja sprawa.
Nie opowiadaj mi. Wracam do pracy – wyminęła go i ruszyła w stronę budynku firmy.
W porze lunchu zjechała na trzecie piętro do bufetu. Przy stoliku, który zwykle okupowała wraz z Izą, prawą ręką Pshemko, Elą bufetową i Alą - asystentką Sebastiana, zastała tylko tę ostatnią. Ela była zajęta obsługiwaniem klientów. Pomachała jej tylko przywołując jednocześnie, żeby odebrała sobie kawę i kanapkę. Z tacą podeszła do stolika witając się z Alą. Milewska była najstarsza z nich, ale to z nią przyjaźniła się najbardziej często czerpiąc z jej doświadczeń. Ala od początku wiedziała, że Ula darzy miłością Marka i od początku starała się wybić jej to z głowy.
 - Ależ jesteś elegancka – pochwaliła taksując Ulę od stóp do głów. – Naprawdę ładnie ci w tej zieleni i wreszcie przekonałaś się do makijażu.


 - Musiałam coś zmienić. Miałam dość samej siebie i tych niemodnych ciuchów z drugiej ręki. Kupiłam też samochód i przestałam się poruszać komunikacją miejską.
 - Noo, gratuluję. Mimo to wyglądasz na przemęczoną. Jakaś blada jesteś… Pewnie Marek zarzuca cię robotą. Serca nie ma drań.
 - Nie zleca mi więcej niż zwykle. Nie obwiniaj go za wszystko.
 - A co to dzisiaj była za akcja? – Ula zdziwiona podniosła głowę. – No nie udawaj. Widziałam jak lecisz zaryczana do windy a zaraz za tobą Marek.
 - Aaa… to…, nic takiego. Po prostu nerwy mnie trochę poniosły.
 - Nerwy? Znowu go przyłapałaś z jakąś modelicą? – bardziej stwierdziła niż spytała Milewska. Ula spuściła głowę. Nie chciała kolejny raz tego roztrząsać tym razem z Alą.
 - Daj spokój Ala… On jest wolnym człowiekiem i może robić co chce.
 - To prawda, ale czemu na oczach całej firmy? Ja też widziałam niejeden raz jak obściskiwał modelki. Nie rób z niego świętego i daj sobie wreszcie z nim spokój. On nie jest dla ciebie i nie zasługuje na ciebie. Odpuść i zacznij żyć własnym życiem a nie życiem jego i jego dzieci.
Zanosiło się na kolejne kazanie. Nie mogła już tego słuchać. Każdy wiedział lepiej co powinna zrobić i jak ułożyć sobie przyszłość. Dopiła pośpiesznie kawę i zapakowała kanapkę w serwetkę. Podniosła się z krzesła.
 - Przepraszam Alu, ale muszę już iść. Mam sporo pracy. Wybieramy twarz kolekcji. Na razie.

Zeszła z Markiem na firmowy parking. Z ciekawością obejrzał jej nowy nabytek.
 - Niezłe, naprawdę niezłe. Jak na sześciolatka świetnie wygląda. Dobrze ci się jeździ?
 - Dobrze, ale wciąż trochę niepewnie. Z czasem nabiorę wprawy. Pojadę za tobą.
Na Pańskiej przesiadła się do jego Lexusa i nie zwlekając pojechali do przedszkola. Na widok Uli dziewczynki wydały z siebie przeciągły pisk i podbiegły przytulając się do jej kolan. Przykucnęła i rozdała im buziaki.
 - Tak bardzo stęskniłyście się za mną?
 - Bardzo. Zrobisz nam dzisiaj naleśniki? Tata nie umie.
 - Zobaczymy. Najpierw zabieramy was na zakupy.
Obkupili je od stóp do głów. Marek wydał majątek na buty, sukienki, rajtuzy i spodnie. Do tego doszły cieplejsze płaszczyki i kurtki. Po dwóch godzinach wszyscy mieli dość i Marek zarządził odwrót.
 - Jedźmy do mnie. Usmażę im te naleśniki.
 - Pomogę ci. Przy okazji może się nauczę.


Wyciągnęła dziewczynkom kosz z zabawkami i zaczęła przygotowywać ciasto. Podała Markowi biały ser, cukier i trochę rodzynek.
 - Namocz je i dodaj do sera i cukru. Zrób taką masę. Ja zacznę smażyć.
Skupiła się na tej czynności i zamilkła. Marek ucierał ser przyglądając się jej w milczeniu. Była jakaś inna. Zamyślona i nieobecna. Złożył to na karb zmęczenia. Nawet nie pomyślał, że mogła poczuć się dotknięta tym, co zobaczyła dzisiaj rano u niego w gabinecie. Zerknął na talerz, na którym układała usmażone naleśniki.
 - Ula, wystarczy…
 - Co…? – spojrzała na niego rozkojarzona. Pokazał palcem talerz.
 - Wystarczy. Nie damy rady zjeść więcej.
Kiwnęła głową ściągając patelnię z palnika.
 - Zabierz je do pokoju. Ja wyjmę jeszcze dżem i zaleję herbatę.
Posmarowała dzieciom naleśniki i zwinęła je w rulonik. Sama sięgnęła po jednego i zaczęła go skubać.
 - Te zakupy dzisiejsze poddały mi pomysł, który muszę przedyskutować z Pshemko. Pomyślałem o kolekcji dziecięcej. Już raz projektował dla młodzieży więc może i dla dzieci mógłby? Zabrałbym któregoś dnia do firmy moje córki. Mogłyby posłużyć jako modelki dziecięce.
 - To świetny pomysł, ale jak mistrz się nie zgodzi to nici z tego.
 - Już ja go przekonam. Upiję go czekoladą a potem wykorzystam – parsknął śmiechem, gdy zwizualizował sobie tę myśl. – Jutro z nim pogadam. A co ty tak skubiesz? Spójrz ile myśmy już zjedli. Wcinaj.
 - Nie jestem głodna – zdjęła okulary i potarła zmęczone powieki. – Zapakuję wam w pojemnik to weźmiecie do domu.
 - Zmęczona jesteś. Nie będziemy ci siedzieć na karku. Pozmywam po kolacji i wyniesiemy się a ty połóż się wcześniej i daj odpocząć nogom.
Uściskała dziewczynki a one ją. Pytały kiedy do nich przyjdzie, ale nie potrafiła im odpowiedzieć.
 - Na pewno niedługo. A jak już przyjdę to upieczemy ciasteczka. Będzie fajna zabawa. Obiecuję – podniosła się z kucek. Marek pochylił się i cmoknął ją w policzek.
 - Bardzo dziękuję Ula za wszystko. Dobrej nocy.


Zamknęła za nimi drzwi i dotknęła miejsca, w które ją pocałował. To zdarzało się niezmiernie rzadko a właściwie tylko okazjonalnie. Nie wiedziała dlaczego akurat dzisiaj to zrobił. Takimi gestami wzbudzał w niej złudne nadzieje. Tak trwała od jednego pocałunku do drugiego wyobrażając sobie nie wiadomo co i rojąc o czymś romantycznym. Dla niego zapewne te gesty były bez znaczenia a dla niej kolejną nadzieją, która umrze w niej jak wiele poprzednich.


Pshemko zapalił się do pomysłu Marka. Nie zrzędził, nie marudził, tylko zaczął szkicować zanim jeszcze Marek opuścił pracownię. Kazał mu za tydzień przyprowadzić dziewczynki.
 - Weźmiemy miarę z obu i będziemy się jej trzymać. Posłużą za wzór. A teraz już idź i daj mi pracować.
Marek nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo pobudził wyobraźnię mistrza. Kolekcja na pokaz była już gotowa więc mógł skupić uwagę na czymś nowym. Pomysły strzelały mu w głowie jak fajerwerki. Pierwsze opisane projekty przekazał Izie. Ona miała uszyć prototypy.
 - Mamy tydzień Izabelo. Niech Izabela dobierze sobie dwie najsprawniejsze szwaczki i zacznie kroić i fastrygować. Rozmiar na typowe pięcioletnie dziecko. Jak przyjdą małe modelki, wtedy je zmierzymy i dopasujemy tak jak trzeba.
Iza przewróciła tylko oczami. Mistrz najpierw powinien wziąć miarę a potem kazać jej szyć. Nie odważyła się jednak sprzeciwić, żeby nie wywołać w nim furii. Ostatnia rzecz jakiej pragnęła to doprowadzenie go do ostateczności.

Marek pojawił się zgodnie z życzeniem mistrza po tygodniu i przyprowadził swoje dwie pociechy. Pshemko był oczarowany ich urodą.
 - No Marek, ależ one piękne. Już są piękne, a jak dorosną, będą łamać serca mężczyzn. Dla jednej jest sukieneczka, dla drugiej komplet spodnie i bluzeczka. Izabelo! Proszę mierzyć.


Dziewczynki były zachwycone. Podobała im się ta zabawa w modę. Chętnie pozwalały się przebierać i mierzyć. Czarek robił im zdjęcia.
 - Kolekcję pokażemy na pokazie jesienno-zimowej. Mam w głowie projekty płaszczyków, ciepłych sukieneczek i całych kombinezonów. Będzie hit. Zobaczysz – mówił rozanielony projektant.

sobota, 15 lutego 2020

WYBRAKOWANA - miniaturka

WYBRAKOWANA


Od kiedy pamięta zawsze była wybrakowana. Będąc dzieckiem nie zdawała sobie tak bardzo z tego sprawy, bo jeszcze wtedy nie różniła się jakoś specjalnie od rówieśników. Owszem częściej niż innym zdarzały jej się złamania kości i długie chodzenie w gipsie, ale jakoś zdrowiała i znów mogła uczestniczyć w beztroskim dziecięcym życiu. Z biegiem lat jej stan tylko się pogarszał. Zdiagnozowana wrodzona łamliwość kości coraz bardziej przypominała o swoim istnieniu. Pamięta jak na szpitalnym korytarzu lekarz ortopeda wyjaśniał jej matce z czym się zmaga.
 - Wreszcie zdiagnozowaliśmy tę chorobę i nie mamy już wątpliwości, że to wrodzona łamliwość kości, która jest wynikiem zaburzeń w genach odpowiedzialnych za budowę kolagenu. Polega na często samoistnym łamaniu się kości i zbyt długim oczekiwaniu na ich zrost nawet do pół roku. Najczęściej w wyniku braku zrostu, tworzą się stawy rzekome, które są bardzo bolesne i wymagają operacyjnego zespolenia przy pomocy drutów śródszpikowych. Choroba powoduje, że kości są też dość plastyczne i przez to powstają liczne deformacje. To dlatego córka tak niewiele urosła. Ta choroba jest nieuleczalna. Pocieszające jest jednak to, że jak osiągnie wiek dorosły złamania samoistne się skończą a przynajmniej powinny. Niestety deformacje są nieodwracalne i tu medycyna jest bezsilna.

Im była starsza tym bardziej uświadamiała sobie beznadziejność swojej sytuacji. Jej rówieśniczki powychodziły za mąż, rodziły dzieci i tylko ona tkwiła w miejscu, w którym zatrzymała ją choroba. Czuła się gorsza, samotna i opuszczona.
Buntowała się, bo było w niej wiele złości. Nieustannie zastanawiała się, dlaczego jest taka brzydka, taka krzywa, taka połamana. Dlaczego wszystkie jej koleżanki chodzą na randki, a ją wszyscy traktują tylko jako tę chorą, a nie jak dziewczynę czy kobietę. Z wiekiem jednak dojrzewa się do pewnych rzeczy i zaczyna patrzeć z innej perspektywy.


Zaczęła pisać wiersze. Nie takie zwykłe, liryczne o miłości, ale dogłębnie smutne, pełne bezsilnej rozpaczy i beznadziei. Były krzykiem o pomoc. Nie potrafiła inaczej. Uważała, że dla niej wiersze przepełnione tęsknotą za uczuciem, za bliskością drugiego człowieka są tematem tabu, bo nigdy nie poznała i nie sądziła, że kiedyś pozna miłość prawdziwego mężczyzny, że doświadczy jego pocałunków, pieszczoty rąk i zwyczajnej jego obecności. Te myśli działały destrukcyjnie na jej psychikę. W dni niżu psychicznego funkcjonowała dużo gorzej. Rehabilitacja, na którą trzy razy w tygodniu zawoziła ją matka nie dawała wówczas ani satysfakcji, ani spodziewanych rezultatów. Z rozpaczą przeglądała się w lustrze widząc potworne zniekształcenia swojego ciała. Liczne złamania, do których dochodziło przez całe jej życie zmieniły kształt jej dłoni, rąk i nóg. Przez nie była bardzo niska. Wyglądała jak ktoś chory na karłowatość a nie jak dorosła kobieta. Gniew na samą siebie rodził też bunt.
Od kiedy skończyła osiemnaście lat złamania zdarzały się coraz rzadziej. Bez wątpienia był to powód do radości, bo ból wynikający z jej stanu był łatwiejszy do zniesienia. Jednak rzadkość złamań nie powodowała poprawy jej wyglądu. Kości były bardzo słabe i stabilizowane drutami śródszpikowymi. Patrząc na swoje odbicie nie wytrzymywała i zalewała się łzami płacząc nad swoim losem i przeklinając stwórcę. Przed matką ukrywała łzy. Nie chciała jej dodatkowo ranić. Doceniała jej poświęcenie a także to, że nie oddała jej do żadnego ośrodka opiekuńczego. Mogła postąpić tak jak ojciec i po prostu odejść zostawiając ją na pastwę losu.
Coraz rzadziej wychodziła z domu. Matka od jakiegoś czasu uskarżała się na ostry ból kręgosłupa i nie potrafiła jej już dźwigać po schodach. Często wieczorami przysiadała na brzegu łóżka córki i płacząc przepraszała ją, że nie jest w stanie wyjechać z nią na powietrze.
 - Opadłam z sił Zosiu a kręgosłup boli tak mocno, że czasem odbiera mi oddech. Myślałam nawet, żeby wynająć kogoś, kto przynajmniej trzy razy w tygodniu z tobą wyjdzie. Jesteś taka blada. Potrzebujesz świeżego powietrza, ale nie stać nas. Dzwoniłam nawet do ojca licząc na to, że on mógłby przyjeżdżać i wychodzić z tobą, ale odmówił. Powiedział, że ma swoją rodzinę, którą musi się zająć a twój widok wpędza go w przygnębienie. Obłudny drań – zakończyła z rozpaczą.
Zosia pogładziła jej dłoń i uśmiechnęła się smutno.
 - Niepotrzebnie dzwoniłaś do niego. Przecież odkąd odszedł nigdy nam nie pomagał, dlaczego więc miałby teraz? Poradzimy sobie. Mogę przecież posiedzieć na balkonie. Oprzemy o próg jakąś deskę, żebym mogła przejechać wózkiem. Będzie dobrze, nie zadręczaj się już.
A jednak ta rozmowa z matką nie dawała jej spokoju. Miała wyrzuty sumienia, że to przez nią rodzicielka niedomaga. Do głosu doszła też jej samotność i wielka potrzeba porozmawiania z kimś innym a nie tylko z mamą, czy rehabilitantką. Marzyła by znalazł się ktoś, kto mógłby zaakceptować jej wygląd i stać się jej przyjacielem takim od serca, i nie chodziło tu bynajmniej o mężczyznę. Sny o wielkiej miłości pogrzebała już jakiś czas temu wiedząc, że się nigdy nie spełnią. Było jej obojętne, czy to byłaby kobieta, czy mężczyzna, byleby ten ktoś postarał się ją zrozumieć.
Któregoś dnia odpaliła laptop i weszła na media społecznościowe. Zredagowała ogłoszenie, w którym napisała szczerze, że jest wybrakowana. Żeby nikt nie miał złudzeń zamieściła również swoje zdjęcie na wózku. Napisała, że szuka bratniej duszy, że jest samotna i pragnie kontaktu z drugim człowiekiem. „Płeć nie ma znaczenia. Chodzi o to, czy znajdzie się ktoś, kto mógłby się ze mną zaprzyjaźnić, czasem zabrać mnie na spacer i porozmawiać o życiu”.
Ogłoszenie ukazało się a tuż po nim w krótkim czasie sporo komentarzy, w których piszący je ludzie po prostu jej współczuli. Nie o to jej chodziło. Nie oczekiwała od nich litości, mimo to dziękowała za życzliwe słowa, bo uważała, że tak wypada. W końcu pojawił się komentarz z konkretną propozycją. Jakiś Kuba pisał, że przedpołudnia ma zajęte, bo pracuje, ale popołudniami mógłby z nią wychodzić. Zasiał w niej nadzieję. Odpisała mu już w prywatnej korespondencji, że bardzo chętnie go pozna i umówi się z nim na pierwszy spacer. Wymienili się telefonami a ona podała mu jeszcze adres. Gdzieś tam w głowie czaił się niepokój, że być może to jakiś oszust, który względem niej ma nieczyste intencje, ale wytłumaczyła sobie, że przecież nie może być aż tak nieufna.
Umówili się na konkretny dzień.

Była podekscytowana. Już nie mogła się doczekać tego spotkania. Może Kuba okaże się wartościowym człowiekiem i doskonałym materiałem na przyjaciela? Mama miała bardziej krytyczny stosunek do tego spotkania, ale nie komentowała widząc na twarzy córki wielką radość.
Kuba zjawił się punktualnie. Jego widok nieco zaskoczył obie panie, bo chłopak miał na głowie dredy a odziany był w mocno wytartą jeansową kurtkę i spodnie przetarte na kolanach. W dłoni dzierżył bukiecik konwalii i jedną samotną różę, którą w progu wręczył mamie Zosi.
 - Dzień dobry – przywitał się. – Jestem Kuba Wojnowski – uśmiechnął się szeroko wkładając w dłonie Zosi bukiecik. Odwzajemniła ten szczery, szeroki uśmiech.
 - Witaj. Jestem Zosia Bojanowska a to moja mama Krystyna. Masz ochotę na spacer w Łazienkach?
 - Ogromną. Po to właśnie przyszedłem. Musisz mi tylko powiedzieć, co mam robić.
 - Trzeba znieść na dół wózek a potem mnie. Mam tu samochód więc podjedziemy do parku. To jednak spory kawałek drogi.
 - Nie wiedziałem, że jeździsz samochodem – stwierdził mile zaskoczony.
 - To specjalny samochód przystosowany do mojego kalectwa, ale mogę zabierać pasażerów. Jedźmy.
Kuba uwinął się bardzo sprawnie. Kiedy brał Zosię na ręce wydawała mu się tak krucha i delikatna, że bał się, by jej nie zrobić krzywdy.



Łazienki okazały się wymarzonym miejscem na rozmowę i spacer. Wiosna była już w pełnym rozkwicie. Na rabatach królowały kolorowe tulipany, narcyzy i szafirki. Zosia chłonęła ten obrazek wszystkimi zmysłami.
 - Czyż nie jest tu pięknie? – zadała retoryczne pytanie nawet nie oczekując odpowiedzi.
 - Pięknie – potwierdził Kuba. – Można oddychać pełną piersią.
Podjechał z wózkiem do ławeczki otoczonej różnobarwnym kwieciem i przysiadł na niej odwracając Zosię do siebie. Nawet nie przypuszczała, że złapie z chłopakiem tak dobry kontakt. Pobyt w Łazienkach trwał pięć godzin i nie było chwili ciszy ani przerwy w rozmowie. Opowiedzieli wzajemnie o sobie. Kuba był wstrząśnięty historią Zosi. Nie wyobrażał sobie, że jeden człowiek może przejść tyle cierpienia. On nie doświadczył takiego nigdy. Był zwyczajnym chłopakiem zakochanym w komputerach. Skończył studia informatyczne i pracował w jednej z warszawskich firm.
 - Marzy mi się otworzenie własnej firmy. Byłbym wówczas niezależny. Uwielbiam projektowanie stron internetowych i tym chciałbym się w przyszłości zająć.
 - Myślę, że ci się uda. Najważniejsze to być konsekwentnym i wytrwałym.
O dwudziestej zadzwoniła mama Zosi, ale ta uspokoiła ją.
 - Wszystko w najlepszym porządku mamo. Jedziemy jeszcze z Kubą do MacDonalda, bo zgłodnieliśmy a potem wracamy do domu.

Kuba przychodził regularnie. Nie musiała się już z nim umawiać na konkretny dzień i godzinę. Mimo, że nadal traktowała go jak przyjaciela i nawet przez myśl jej nie przeszło, że on może być jej potencjalnym chłopakiem, nie ukrywała przed nim niczego. On pomagał jej w zakładaniu gorsetu, który musiała nosić z powodu niestabilnego kręgosłupa. Za każdym razem musiał go ściągać, gdy chciała skorzystać z toalety przy okazji oswajając się z jej zdeformowanym ciałem. Z czasem poznał ją całą i wiedział jak ma ją podnosić, żeby nie sprawiać jej bólu.
Przy kolejnym pobycie w Łazienkach, kiedy jesień mamiła swoimi barwami a opadłe liście szeleściły pod kołami wózka zdobył się na odwagę i wyznał jej, że się zakochał.
 - Myślę Zosiu, że jesteś miłością mojego życia.
Rozpłakała się.
 - To niemożliwe Kuba. Ty mylisz miłość z litością a ja nie chcę litości. - Przykucnął przy niej i wyjąwszy z kieszeni chusteczkę wytarł jej policzki.
 - Ja wiem, co czuję Zosiu i to na pewno nie jest litość. Miłości nie można pomylić z czymś innym. Dlaczego miałbym się nad tobą litować? Przecież właściwie funkcjonujesz jak zdrowy człowiek i potrzebujesz tylko niewielkiej pomocy z mojej strony.
 - Nie będziesz ze mną szczęśliwy- wyszeptała. – Jesteś mądry, przystojny, po prostu piękny. Powinieneś znaleźć sobie dziewczynę o podobnych walorach. Ja będę dla ciebie tylko ciężarem.
 - Głupstwa opowiadasz. Jakoś do tej pory nie byłaś. Dla mnie jesteś najmądrzejszą i najpiękniejszą istotą na ziemi i to przy tobie chcę się zestarzeć. A tu daję ci dowód mojej miłości – wyjął z zanadrza małe, czerwone puzderko i otworzył wieczko. – Zofio Bojanowska, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zgodzisz się zostać moją żoną?
Uśmiechnęła się do niego przez łzy. – Czasami nierealne marzenia się spełniają – pomyślała. – Tak – odpowiedziała drżącym głosem. – Bardzo cię kocham i zostanę twoją żoną.
Przywarł do jej ust przytulając ją delikatnie.

K O N I E C