Łączna liczba wyświetleń

środa, 25 października 2023

"GDZIEŚ NA SERCA DNIE..." - rozdział 9

ROZDZIAŁ 9

 

Formalności zajęły trochę czasu. Marek musiał szczegółowo opisać warunki w jakich pies będzie przebywał. Poza tym dokonał wraz z Zuzią zakupów rzeczy, które miały posłużyć pieskowi łącznie z wielką torbą karmy dla szczeniąt. Zapytał też ile ma zapłacić za tę rudą kulkę. Kobieta przyjmująca jego wniosek uśmiechnęła się dobrotliwie.

 - Pobieramy bardzo symboliczne opłaty za naszych podopiecznych, bo schronisko utrzymujemy głównie z darowizn, więc jeśli chciałby pan taką złożyć, to będziemy bardzo wdzięczni.

 - A jak mógłbym ją uiścić?

 - Może pan dokonać przelewu lub prościej, wpłacić deklarowaną sumę gotówką lub kartą.

Marek ucieszył się. Wyjął kartę z portfela i przelał na konto schroniska dwa tysiące złotych.

 - Bardzo panu dziękuję w imieniu naszych piesków. To niezwykle hojna darowizna. Usiądźcie jeszcze na chwilkę. Zaraz przyprowadzą Kiki. Jest wykąpana i zbadana przez weterynarza. Jest też wysterylizowana więc nigdy nie będzie miała szczeniąt.

Na końcu korytarza ukazała się opiekunka prowadząc na smyczy pieska. Zuzia przykucnęła wołając – Kiki, chodź do mnie, Kiki. – Piesek pociągnął za smycz wyrywając się do swojej nowej pani. Przypadł do niej szaleńczo merdając ogonem i liżąc jej twarz. Mała roześmiała się.

 - To będzie prawdziwy pieszczoszek, prawda tatusiu?

 - Na to wygląda. Mamy już wszystko. Bardzo paniom dziękujemy. Wybór najwyraźniej jest trafny. Do widzenia.

 

W czasie kiedy Marek i Zuzia oglądali w schronisku psy, Ula siedziała ze swoimi teściami w salonie racząc się kawą i pysznym jabłecznikiem upieczonym przez Zosię. Krzysztof spojrzał na nią z troską.

 - Wyglądasz na przemęczoną, kochanie. Zdecydowanie za dużo bierzesz na swoje barki.

 


 - Nie jest tak źle. Od wczoraj wszystko zmierza we właściwym kierunku. Marek bardzo się zaangażował i mocno mnie odciążył. Wykonał naprawdę mnóstwo roboty. Dzięki niemu jestem spokojna o terminy.

 - Cieszę się, że cię wspiera. To bardzo pozytywne. Myślę Uleńko, że skoro już raz zaczął to nie poprzestanie tylko na tym.

Ula zdziwiona spojrzała na teściową.

 - Co mama ma na myśli?

 - Myślę, kochanie, że on wciąż cię kocha i szuka sposobu na to, żeby choć trochę zasłużyć na twoją przychylność. Uważam, że to jego zaangażowanie, to próba powrotu do ciebie. Ma świadomość, że to może się nigdy nie udać, ale przynajmniej próbuje.

 - To nie ma sensu. Przecież zna moje zdanie i wie, że zdrady nie wybaczę nigdy zwłaszcza takiej, o której dowiedziałam się od obcych ludzi, a nie od niego.

 - Wiem, kochanie, wiem i wcale nie namawiam cię, byś spróbowała do niego wrócić. Ja tylko snuję przypuszczenia, że jego działania to właśnie mają na celu i jeśli są korzystne dla firmy, to niech dalej się stara.

Jak na komendę odwrócili wszyscy głowy słysząc krzyk Zuzi. Po chwili ona sama wbiegła do salonu z pieskiem na rękach.

 - Zobaczcie, co tu mam, - postawiła zwierzaka na dywanie – to Kiki. Jest śliczna, prawda? Jest też bardzo grzeczna i nie sika w domu tylko upomina się, żeby wyjść. Tak mówiła nam pani opiekunka. Ja będę chodziła z nią na spacery. Tata kupił jej legowisko i jedzenie.

Wszyscy wstali, żeby zobaczyć nowego członka rodziny. Rzeczywiście piesek był bardzo przyjazny i lgnął do wyciągniętych rąk. Chyba od razu kupił serca ich wszystkich. Stojący w progu Marek uśmiechnął się pod nosem.

 - Ula, tu mam rzeczy dla Kiki. Miski, trochę gumowych zabawek, karmę i legowisko. Myślę, że kupiłem wszystko. Tu jest jej książeczka szczepień. Pies jest wykąpany, odrobaczony i zaszczepiony. To jeszcze szczenię. Ma cztery miesiące. Zuzia od razu go pokochała i chyba z wzajemnością. Całą drogę trzymała go na kolanach i głaskała, a pies zupełnie bezstresowo zasnął.

Myślę, że nie będzie z nim kłopotu. Ma krótką sierść więc nie będzie za mocno liniał. Zuzia wie, jak ma się nim opiekować i jak o niego dbać.

 


 - Tata mi wszystko powiedział i wiem, co mam robić. Mama, czy ona może spać w moim pokoju? Proszę…

 - Chyba może. Trzeba rozłożyć jej legowisko, żeby się przyzwyczaiła. A ty bardzo się spieszysz? – zagadnęła Marka. – Może zjesz z nami kolację?

Dobrzańscy słysząc te słowa spojrzeli porozumiewawczo na siebie, ale nie skomentowali. Tymczasem Marek ochoczo przystał na zaproszenie. Do domu wrócił koło dwudziestej pierwszej i chociaż ten dzień był bardzo intensywny, w ogóle nie odczuwał zmęczenia, a jedynie trudne do wyjaśnienia podekscytowanie. Zasypiając marzył jeszcze, że może nadejdzie taki dzień, w którym Ula powie „wybaczam ci” i wróci do niego.

 

Ula wykąpała Zuzię i dała jej słodkiego buziaka na dobranoc. Mała Kiki zwinięta w kłębek też zasypiała na swoim posłaniu leżącym obok łóżka swojej pani.

 - Cieszę się mamusiu, że zgodziłaś się, żeby Kiki zamieszkała z nami – powiedziała sennym głosem Zuzia. – Tata bardzo pomógł w adopcji i jeszcze wpłacił dużą darowiznę na rzecz schroniska, bo tam adopcje są prawie za darmo i tylko dzięki takim ludziom jak tata oni utrzymują pieski. Tata jest dobry mamusiu i ma dobre serduszko. Bardzo bym chciała, żeby zamieszkał z nami.

 - Nie za dużo tych marzeń do spełnienia? – Ula pochyliła się i cmoknęła policzek córki. – Najpierw pies, a teraz to. Mówiłam ci już kiedyś, że to niemożliwe.

 - Ale on cię kocha. Jak byliśmy w ZOO zapytałam go, czy nie mógłby cię znowu pokochać, a on powiedział mi, że nie mógłby, bo nigdy nie przestał. Ja wiem, że on chce wrócić do nas, ale nie ma odwagi, żeby ci to powiedzieć.

 - No już dosyć, moja mądralo. Co ma być to będzie, a ty śpij, bo nie wstaniesz rano do przedszkola.

Wyszła z pokoju córki z mieszanymi uczuciami. Czyżby Helena miała rację i Marek rzeczywiście chciał do niej wrócić? Tylko po co próbuje, przecież wie, że ona zawsze trzyma się swoich zasad i jeśli powiedziała mu, że zdrady nie wybaczy nigdy, to tak będzie. Marek faktycznie jej bardzo pomaga i uwalnia od wielu rzeczy i jeśli robi to ze względu na jej przychylność, to nie są to właściwe pobudki. Najlepiej będzie, jeśli ona potraktuje to w kategoriach uprzejmości, życzliwości i chęci pomocy firmie.

 

Od następnego dnia Marek postanowił jeszcze bardziej zintensyfikować swoją aktywność. Kolejny raz zabrał teczki z biurka Uli, ale tym razem porozdzielał je między trójkę nowych pracowników wyjaśniając im w czym rzecz.

 - To naprawdę proste sprawy, ale nie mogą leżeć odłogiem tygodniami. Wy macie się przyuczyć i to szybko, bo pani prezes odwala za was całą robotę, a ostatnio i ja. Chyba nie chcecie za darmo brać pieniędzy? Każdemu daję po dziesięć teczek. O czternastej proszę przynieść je wszystkie do mnie z wyliczeniami gotowymi do wysyłki. Macie sprawdzać wszystko trzykrotnie, by upewnić się, czy nie popełniliście błędu. Rozumiem też, że każde z was potrafi obsługiwać Excel?

Taki bodziec był nowym potrzebny. Mieli dość kserowania dokumentów i latania z nimi od pokoju do pokoju. To przynajmniej było coś konkretnego i mogli się wykazać.

Marek miał jedno spotkanie w firmie, która mieściła się na Mokotowie i jedno na miejscu. Kiedy załatwił wszystko z przedstawicielami firm, sporządził protokoły ze spotkań i wydrukował na czysto. Idąc do Uli zajrzał jeszcze do nowoprzyjętych.

 - Jak idzie? – zapytał od drzwi. – Macie z tym kłopot?

 - Najmniejszego. Wszystko policzyliśmy i sporządziliśmy wyliczenia.

 - No, no…, jestem pod wrażeniem. Niech jeden z was zbierze teczki i pójdzie ze mną.

Obaj weszli do gabinetu Uli i przywitali się.

 - Rozdzieliłem robotę i już jest zrobione. Młodzi się spisali. Tu masz wszystkie teczki łącznie z fakturami za usługę, a tu ode mnie dwa protokoły ze spotkań. Potem chciałbym omówić jedno z nich, jeśli znajdziesz czas.

 - Możemy teraz, a panu bardzo dziękuję i proszę podziękować w moim imieniu pozostałym. Jutro postaram się coś wam zorganizować. Coś zgodnego z waszymi kompetencjami.

Kiedy zostali sami, Marek zajął miejsce po drugiej stronie biurka i otworzył teczkę z interesującymi go materiałami.

 - Kojarzysz Kopczyńskiego?

 - To ten facet od pasmanterii. Współpracował z F&D.

 - Zgadza się. Spotkałem się z nim dzisiaj rano na mieście, bo człowiek ma poważne kłopoty. Boom na dodatki już dawno minął, a on ma problemy z upłynnianiem towaru. Jeszcze trochę i zacznie się wyprzedawać, a firma pójdzie pod młotek.

Ula sięgnęła po dokumenty i przeczytała kilka z nich.

 - Nooo…, nie wygląda to najlepiej…

 - Żal mi go. Mam same pozytywne wspomnienia ze współpracy z jego firmą i bardzo chciałbym mu pomóc. Pomyślałem, że mógłby postarać się o kredyt hipoteczny. Gotówkowego raczej nie dostanie. To byłby solidny zastrzyk gotówki dla niego ważny, bo myślał o przebranżowieniu się, ale musi mieć na zakup nowych maszyn, przynajmniej dwóch. Jak wróciłem z tego spotkania zacząłem analizować oferty poszczególnych banków i znalazłem coś naprawdę korzystnego, a przynajmniej tak mi się wydaje. Spójrz – podsunął jej wydruk z komputera. – To nowa oferta promocji bankowej AliorBanku. Można wziąć kredyt na dziesięć lat. Wprawdzie odsetki nie są małe, ale to dość czasu, żeby uzbierać na ratę każdego miesiąca bez napinania się. Poradziłem mu też, żeby rozejrzał się za dobrym projektantem, który otarł się o wzornictwo przemysłowe. Sama wiesz, że dobry projekt to połowa sukcesu.

 - Tak…, myślę, że to właściwy kierunek. Ja mogę zadzwonić do tego banku i dopytać o szczegóły promocji zwłaszcza o to , czy nie mają jakichś ukrytych kosztów. Mam tam znajomych, którzy na pewno mi to powiedzą. Dobra robota. Analiza świetna. Zadzwoń do Kopczyńskiego i powiedz mu, że zapraszamy go za trzy dni do nas. Trzeba dokładnie mu wyjaśnić, co ma robić i czego się trzymać.

 - Pomyślałem też, że moglibyśmy zająć się nadzorem finansowym. On poczułby się pewniej, gdyby miał na każde zawołanie kogoś takiego.

 - Dobry pomysł. Jestem za. W takim razie ja dzwonię do tego banku i zaraz będziesz wszystko wiedział.

 

Była pełna uznania dla swojego byłego męża. Musiała przyznać, że nie znała tej jego kreatywnej, zawodowej strony. Ewidentnie myślał logicznie i pragmatycznie. Realistycznie oceniał rzeczywistość, liczył się z konkretnymi możliwościami i podejmował działania, które gwarantowały skuteczność. To dobrze rokowało i dzięki temu istniała spora szansa, że firma Kopczyńskiego nie pójdzie na dno i podźwignie się z zapaści.

 

Kolejne miesiące były bardzo pracowite, ale Marek nie odpuszczał. Kopczyński wychodził na prostą. W międzyczasie pojawiły się kolejne firmy potrzebujące mądrego doradcy. Marek urastał w oczach Uli do roli wybitnego specjalisty w tej dziedzinie. Czasami nawet myślała, że gdyby nie ta praca w Gdańsku on nigdy nie osiągnąłby takiego poziomu wiedzy. – Nieźle musieli go tam przećwiczyć. Dzięki temu świetnie sobie radzi.

Marek nie zaniedbywał też kontaktów z córką. W domu rodziców bywał co najmniej dwa razy w tygodniu i obowiązkowo w sobotę lub w niedzielę o ile Ula nie zabierała małej do Rysiowa.

Tej soboty zjawił się wcześnie rano. Zuzia już była ubrana i bawiła się z Kiki na dywanie w salonie.

 



Na widok ojca szybko wstała i podbiegła do niego witając się słodkim buziakiem. Cmoknął ją w ciepły policzek i pochylił się do Kiki, która też domagała się pieszczot.

 - Jesteście gotowe? Jeśli tak, to jedziemy. Mam dla ciebie dzisiaj prawdziwą niespodziankę.

środa, 18 października 2023

"GDZIEŚ NA SERCA DNIE..." - rozdział 8

 

ROZDZIAŁ 8

 

Obudził się zlany potem. Tej nocy jeszcze kilkakrotnie wykłócał się z Moniką. Jej wykrzywiona wściekłością twarz co rusz pojawiała się przed jego oczami. Nie mógł tego znieść. Już obudzony kolejny raz zastanawiał się, co tak mocno pociągało go w tej kobiecie, że rzucił dla niej rodzinę i pracę. Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie.

 


Wszedł pod prysznic i stał pod nim tak długo aż pomarszczyła mu się skóra i teraz wyglądała jak pergamin. Wciąż czuł ten nieprzyjemny, wewnętrzny dygot, który każdorazowo towarzyszył mu po koszmarach z Moniką w roli głównej. Żeby się uspokoić zajął się śniadaniem. Potem przerzucił wszystkie zdjęcia zrobione w ZOO do laptopa i wydrukował je. Obiecał córce album i chciał go zrobić jak najszybciej. Ubrał się i podjechał do Złotych Tarasów, dla których ta niedziela była handlowa. Zakupił solidny, gruby, oprawiony w skórę album. Był pewien, że zmieści w nim wszystkie zdjęcia. Przycinanie ich i wkładanie w odpowiednie miejsca umilało mu czas do późnego popołudnia, i pozwoliło zająć głowę czymś innym niż przetrawianie tego koszmaru, który śnił w nocy. W międzyczasie wstawił kurczaka z myślą, że nagotuje sobie rosołu na kilka dni. W garnku wylądowała też włoszczyzna. W internecie znalazł przepis na naleśniki i trzymając się go usmażył kilka. – Ula robiła rewelacyjne – przypomniał sobie. - Moje nie są takie, ale też niezłe.    

Wieczorem zadzwonił do Sebastiana zdając mu relację z wypadu do ZOO i rozmowy z ojcem.

 - Kamień spadł mi z serca, przyjacielu. Nie biczowali mnie, ale też nie byli zbyt wylewni. Po południu rozmawiałem długo z ojcem, który uświadomił mi kilka ważnych rzeczy, a przy okazji to, że byłem kompletnie nieodpowiedzialny. Jednak mogę powiedzieć, że pierwsze lody zostały przełamane i na kolejnej wizycie nie będę już taki spięty.

 - Powoli wszystko się ułoży – pocieszał Sebastian. – Musisz dać temu czas i nic nie przyspieszać. Będzie dobrze.

 

 

Poniedziałek zaczął mu się bardzo pracowicie. Pomny tego, co powiedział mu ojciec, pośpieszał ze swoją robotą, żeby wykroić czas na odciążenie Uli. Dzisiaj miał do zrobienia cztery analizy, ale dzięki temu, że otrzymał szczegółową dokumentację z firm, miał ułatwione zadanie. Koło jedenastej wydrukował wszystko wkładając w odpowiednie teczki i poszedł do Uli. Sekretarki nie zastał więc odważniej wszedł do gabinetu pani prezes. Zza stosu segregatorów widać jej było jedynie czubek głowy.

 - Cześć, Ula… - powiedział cicho nie chcąc jej wystraszyć. Podniosła głowę i obrzuciła go nieprzytomnym spojrzeniem.

 - Cześć…, cześć… Masz coś dla mnie?

 - Mam. Tu masz te cztery analizy, które zobowiązaliśmy się zrobić na dzisiaj. Już zadzwoniłem, że są gotowe i ktoś się zjawi, żeby je odebrać. Musisz tylko podpisać dokumentację i faktury. Są w środku.

 - Nie przestajesz mnie zadziwiać. Jak ty to wszystko ogarniasz? Ja już wymiękam. Spójrz – wskazała na stertę teczek. – Myślałam, że jak zatrudnię czworo ludzi to będzie mi lżej, ale nie jest.

 - Muszą się wdrożyć, a tymczasem może ja zabiorę część i coś postaram się zdziałać? Dzisiaj mam lajtowy dzień i nic szczególnego do roboty.

 - Naprawdę mógłbyś?

 - No pewnie. Dawaj – sięgnął po połowę z tego stosu.

 - W każdej teczce jest zlecenie więc będziesz wiedział czego dotyczy. Segregatory zawierające dokumenty każdego zleceniodawcy są tu u mnie i stąd będziesz musiał je brać. To trochę kłopotliwe, ale nie zabierzesz się z tym wszystkim.

 - W ogóle się tym nie przejmuj. Przyda mi się trochę ruchu. Chciałem jeszcze zapytać, czy mógłbym przyjechać do Zuzi w środę. Zrobiłem jej album ze zdjęciami, a poza tym chciałbym ją zabrać do tego schroniska. Orientowałem się i chociaż to nie jest ich dzień otwarty, to powiedziano mi, że mogę przyjechać kiedy zechcę.

 - Oczywiście, że możesz ją zabrać. Ja nie mam nic przeciwko temu.

 - Dziękuję. Idę w takim razie popracować.

Działał jak automat. Szybko zorientował się czego dotyczą zlecenia. Głównie do sporządzenia były zestawienia miesięcznych kosztów niezbędne do kwartalnego bilansu na podstawie dołączonych faktur. Praca była dość prosta, ale wymagała dokładności i liczenia wszystkiego dwu lub trzykrotnie. Ułatwił sobie robotę sporządzając tabele w Excelu i wypełniając je danymi. Program sumował wszystko automatycznie. O piętnastej zajrzała do niego Ula. Wyglądała na zmęczoną.

 - Jak ci idzie?

 - Dobrze. Na pewno dzisiaj to skończę. Posiedzę jeszcze ze dwie godzinki, a ty wracaj do domu, bo ledwie się na nogach trzymasz. Jutro zabiorę taki sam stos. Koniecznie trzeba to wypchać i to jak najszybciej. Sama zamordowałabyś się tym. Trzeba też w miarę szybko przyuczyć tych nowych. Nie możesz wiecznie odwalać za kogoś roboty.

Uśmiechnęła się mimo zmęczenia.

 - Kiedyś odwalałam ją za ciebie, pamiętasz? Bardzo się od tego czasu zmieniłeś.

 - Nie jestem z tego dumny, ale masz rację. Prawdziwy pasożyt był ze mnie. No leć, bo usypiasz na stojąco. Do jutra.

 

Następnego dnia miał tylko dwa spotkania, które przebiegły dość sprawnie i około godziny dziesiątej zjawił się u Uli. Tak, jak poprzedniego dnia, zabrał spory stos teczek z nadzieją, że upora się z nimi do piętnastej. Nie tracił czasu, a praca posuwała się do przodu. Przed końcem dniówki zaniósł gotowe zestawienia do podpisu.

 - Możesz to przejrzeć i podpisać, bo myślę, że wszystko jest w najlepszym porządku. liczyłem trzykrotnie. Dużo tego jeszcze zostało?

 - Dzięki tobie już nie. Naprawdę sądziłam, że po raz pierwszy nie wywiążemy się z tych umów i zawalimy na całej linii. To znacznie podkopałoby dobre imię firmy, na które tak ciężko pracowaliśmy – zerknęła na zegarek. – Zostało pół godziny. Podpiszę to szybko i jutro wyślemy. Dziękuję, Marek. Jeszcze chciałam zapytać, czy jedziesz prosto do nas, czy najpierw do domu?

 - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to wolałbym od razu do was.

 - W takim razie za pół godziny ruszamy.

 

U rodziców nie zabawił długo. Pospiesznie zjadł obiad, pokazał album Zuzi i oznajmił jej, że za chwilę zabiera ją do miejsca, w którym będzie mogła sobie pooglądać pieski. Mała wydała z siebie radosny pisk i rzuciła się Markowi na szyję obsypując jego twarz gradem buziaków.

 - Dziękuję, dziękuję, dziękuję…

 - Jeszcze nie dziękuj, bo nie masz za co. Musimy się zorientować w sytuacji więc ubieraj się prędziutko i ruszamy.

 - A do którego schroniska chcecie jechać? – Ula już przyniosła małej adidasy i sweterek.

 - Tego „Na Paluchu”. Chyba będzie najbliżej. Najpierw pooglądamy sobie pieski i czegoś się o nich dowiemy. Może któryś ci się spodoba?

 - Na pewno mi się spodoba – zapewniła gorliwie Zuzia.

Przez całą drogę do schroniska Marek tłumaczył córce na czym polega opieka nad pieskiem.

 - To wielka odpowiedzialność. Bierzesz pod opiekę żywe stworzenie i nie może być tak, że po tygodniu, czy dwóch znudzisz się nim i przestaniesz się nim zajmować. Jeśli weźmiemy psa, to będzie ci towarzyszył przez następnych kilkanaście lat. Musisz go karmić, dbać o czystość jego skóry i sierści, musisz wychodzić z nim na spacery, a po nich wycierać mu łapki, żeby nie zostawiał śladów na podłodze. Ja będę z pieskiem jeździł do weterynarza, jak zajdzie taka potrzeba. Myślisz, że jesteś już na tyle duża, że podołasz tym obowiązkom?

 - Na pewno podołam. Od dawna marzyłam o piesku i na pewno go pokocham. A skoro tak, to przecież nie mogę go zaniedbać, prawda?

 - Prawda. Dojeżdżamy.

Weszli na teren schroniska szukając kogoś, kto udzieliłby im jakichś informacji. W końcu zauważyli wychodzącą z jednego z budynków kobietę. Przywitali się z nią. Marek wyjaśnił w jakiej sprawie przyjechali.

 



 - Chcemy zaadoptować małego pieska, lub szczeniaczka, który nie urośnie za bardzo, najlepiej o gładkiej sierści. Córka od dawna zamęcza nas o psa więc pomyśleliśmy, że najlepiej będzie przysposobić jakąś sierotkę ze schroniska. Moglibyśmy obejrzeć pieski?

 - Oprowadzę was. Dużo tu mamy sierotek i każda adopcja jest dla nas błogosławieństwem, bo nie lubimy usypiać psów. Jeśli chcecie małego, to wejdziemy tutaj – otworzyła wejście do boksów. – Proszę bardzo. Oglądajcie.

Psów było mnóstwo. Najwyraźniej schronisko było przepełnione, bo w boksach umieszczono po trzy, cztery psy w zależności od ich gabarytów. W większości były to zwykłe kundelki, ale ponoć takie są najwierniejsze. W pewnym momencie Zuzia przykucnęła przy siatce pokazując na rudy kłębek zwinięty w rogu pomieszczenia.

 - Popatrz tatusiu jaki śliczny i taki smutny.

 


Kobieta otworzyła klatkę i zawołała – Kiki, chodź do mnie. Jest bardzo spokojna. Ma cztery miesiące i źle znosi samotność. Jej rodzeństwo już poszło do ludzi, a ona została jako ostatnia z miotu. To bardzo ufna i niezwykle przyjaźnie nastawiona sunia.

Piesek podszedł do wyciągniętej ręki kobiety i delikatnie sięgnął po przysmak, który w niej trzymała. Zuzia przykucnęła i zaczęła głaskać psiaka. Najwyraźniej to uwielbiał, bo przylgnął do kolan dziewczynki liżąc jej ręce i mrużąc oczy.

 - Chyba cię polubił – uśmiechnęła się opiekunka. – Piesek jest zaszczepiony i odrobaczony. Jeśli reflektujecie państwo na niego to musimy przejść do biura. Tam wypełni pan wniosek adopcyjny, a pieska na koniec obejrzy jeszcze weterynarz. Dostaniecie też od nas obróżkę i smycz gratis. Mamy tu sklep, w którym można kupić karmę, miski i legowisko.

 - To co, Zuziu? Zabieramy go?

 - Bardzo chcę go mieć. Jest wspaniały.

 - W takim razie chodźmy załatwić formalności.