Łączna liczba wyświetleń

środa, 22 lutego 2023

"GDY ROZUM ŚPI, BUDZĄ SIĘ DEMONY" - rozdział 2

 ROZDZIAŁ 2

 

Okazało się, że Krzysztof Dobrzański miał rację w sprawie Alexa. Wprawdzie minęło sporo czasu, od momentu gdy usłyszał od niego te niezobowiązujące deklaracje, ale bomba wybuchła tuż przed imprezą rocznicową młodych Dobrzańskich. To właśnie wtedy pojawił się w gabinecie Marka, Febo, czym niepomiernie zdziwił tego pierwszego, bo raczej obaj omijali się szerokim łukiem, a ich relacje służbowe ograniczały się do sporadycznych kontaktów. Alex stanął przy biurku i popatrzył pogardliwie na Marka z góry.

 


 - Zapewne ucieszy cię wiadomość o tym, że odchodzę – wyrzucił z siebie. – Dostałem w Milano znakomitą propozycję zawodową i wkrótce wyjeżdżam. Tu masz moje wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym i spodziewam się, że podpiszesz je bez problemu.

Marek odebrał z jego rąk pismo i nie czytając złożył na nim zamaszysty podpis.

 - Paulina jedzie z tobą? – zadał niewinne pytanie licząc na to, że za jednym zamachem pozbędzie się oboje Febo z firmy.

 - A dlaczego miałaby? Za kilka miesięcy dostanie ode mnie darowiznę w postaci dwudziestu pięciu procent udziałów i stanie się twoim równorzędnym partnerem. To umocni jej pozycję w firmie i zwiększy decyzyjność. Tego właśnie chce, a ja nie będę jej stał na drodze.

Marek poczuł się nieswojo. Jego była narzeczona nie była zbyt inteligentna, a na sprawach firmy nie znała się kompletnie. Do tej pory spełniała jedynie funkcje wizerunkowe i skoro ma zostać teraz jego partnerem w interesach, to z pewnością nie będzie jej pobłażał i będzie wymagał. Jeśli ona myśli, że nadal będzie zajmowała się tylko mediami i kontaktami z prasą, to grubo się myli. Na pewno porozmawia z nią, jak braciszek już wyjedzie i oświeci ją, jakie warunki będzie musiała spełnić.

 - No skoro tak, to powinna się przygotować do zastąpienia ciebie na stanowisku dyrektora finansowego. Mam nadzieję, że podoła, zwłaszcza że z wielkim upodobaniem krytykuje innych więc widocznie jest taka świetna?

 - Żartujesz sobie…? - mina Alexa była bezcenna.

 - A kto według ciebie powinien przejąć twoje obowiązki? Za darmo mam jej płacić tylko dlatego, że będzie miała pięćdziesiąt procent udziałów? Ostrzegam, że jeśli ona nadal będzie się tak obijać jak do tej pory, wyleci z hukiem razem z tymi udziałami. Nie będę tolerował nieróbstwa.

Febo roześmiał się na całe gardło.

 - Do niedawna sam byłeś tu największym obibokiem, a robotę odwalała za ciebie asystentka.

 - Masz rację. Na szczęście zmieniłem się, bo zrozumiałem, że to było złe i niewłaściwe. Tego samego oczekuję od twojej siostry. A teraz wybacz. Jestem zajęty.

 

Faktycznie po wyjeździe Alexa taka rozmowa miała miejsce. Paulina już czuła smak nieograniczonej władzy w firmie. Uwielbiała rządzić i dyrygować ludźmi. Upokarzać ich za błahostki i rozstawiać po kątach. Kiedy jednak Marek wyłuszczył jej, że teraz po wyjeździe jej brata liczy na to, że ona przejmie po nim stanowisko, niemal ją zatkało.

 


 - Jak to ja mam przejąć jego stanowisko? Przecież ja się nie znam na finansach.

 - To będziesz musiała się dokształcić – powiedział dobitnie starając się tak poprowadzić tę rozmowę, żeby dumną pannę Febo totalnie zniechęcić do dalszej pracy w firmie. - Pięćdziesiąt procent udziałów do czegoś zobowiązuje i z całą pewnością nie jest to brylowanie na ściankach. Te udziały to ogromna odpowiedzialność i albo podejmiesz wyzwanie, albo będziemy musieli się pożegnać.

 - Nie możesz mnie zwolnić. Będę równorzędnym partnerem.

 - Mogłoby tak być, gdybyś zamiast sieczki miała olej w głowie. Skoro jednak nic nie wiesz i nic nie umiesz, nie będziesz moim równorzędnym partnerem. Odejdziesz stąd razem z udziałami. Jest jeszcze jedna możliwość, a mianowicie taka, że odsprzedasz swoją część udziałów i tym samym spłacę cię. Nie mam zamiaru pracować tu z kimś tak bardzo niekompetentnym. Biorąc pod uwagę twój poziom wiedzy szybko puściłabyś nas z torbami. Żeby go podnieść weź może kilka lekcji u Alexa i daj mi znać, co postanowiłaś, powiedzmy za tydzień.

 

Z dnia na dzień obowiązki zaczynały go przytłaczać. Co gorsza część z nich zrzucił na Ulę. Jej także brakowało doby na pozałatwianie wszystkich spraw, chociaż wychodziła ze skóry, żeby nie mieć zaległości.

Wracali do domu zmęczeni i kompletnie wyzuci z sił. Ula podgrzewała obiad, a kiedy go zjedli, zalegali oboje na kanapie przed telewizorem. Powoli do ich związku zaczęła wkradać się rutyna. W weekendy starali się odsypiać cały tydzień tej intensywnej pracy, chociaż nie było to proste, bo zazwyczaj jechali do seniorów na proszony obiad lub do Rysiowa. Tam Ula miała dodatkową robotę i żadnej szansy na odpoczynek. Coraz częściej Marek przyłapywał się na tym, że tęskni za dawnym życiem pozbawionym takiego nadmiaru obowiązków, kompletnie odartym z odpowiedzialności, jakichkolwiek konsekwencji i słodko beztroskim. Wciąż darzył swoją żonę ogromnym uczuciem, ale życie z nią stało się monotonne i nudne. Ten permanentny brak bodźców wykańczał go psychicznie. Zwierzał się swojemu najlepszemu przyjacielowi, który chyba nie bardzo rozumiał, o co tak właściwie Markowi chodzi.

 - Stary, czy ty aby nie przesadzasz? Wszystko układa ci się jak po maśle. Masz piękną i mądrą żonę. Tylko ona mogła zająć miejsce Alexa i musisz przyznać, że radzi sobie znakomicie. Nawet Febo nie potrafił wygenerować takich zysków jak ona. Jej budżety to istny majstersztyk. Haruje jak wół, żeby wypełnić tę finansową lukę spowodowaną spłaceniem Pauliny i odzyskaniem jej udziałów. Masz teraz święty spokój, bo nikt ci nie robi świństw i nie knuje. Może co do tej monotonii masz trochę racji. Ja też tęsknię czasem za naszymi wypadami do klubu i jego atmosferą, ale przecież to nie jest coś, od czego zależy moje życie. Zresztą Violka zaanektowała mnie na amen. Jest tak absorbująca, że nie daje odetchnąć.

 - No właśnie o tym mówię Seba. Chodzi mi właśnie o oddech. O nabranie dystansu, o odreagowanie firmowego stresu. Jeśli czegoś nie zrobię, to chyba zwariuję.

 - Można coś zorganizować, ale sądzisz, że Ulka się zgodzi na nasz wypad do klubu? To dość ryzykowne, bo sama powiedziała ci kiedyś, że jak wrócisz do poprzedniego życia, nigdy ci tego nie wybaczy.

 


 - No wiem, wiem… To strasznie przygnębiające… Z drugiej strony nie musiałaby o niczym wiedzieć gdybyśmy raz na jakiś czas odstresowali się w klubie. Nie chodzi mi o przygodny seks, ale o to, żeby pogadać przy dobrym drinku i rozluźnić się.

Marek kusił uskuteczniając coraz częściej takie rozmowy z Sebastianem. W końcu nadarzyła się okazja, bo któregoś piątku tuż po pracy Marek zawoził Ulę do Rysiowa. Sam wymigał się od tej wizyty mówiąc Uli, że będzie musiał w sobotę pojechać do biura.

 - Piętrzą mi się zaległości, kochanie. Jeśli nie poświęcę przynajmniej jednej soboty, nigdy się z nich nie wygrzebię.

 - No dobrze, ale obiecaj, że przyjedziesz na niedzielny obiad.

 - Obiecuję – uśmiechnął się wdzięcznie i cmoknął jej różowy policzek.

Sebastian postąpił bardzo podobnie odwożąc Violę do Pomiechówka. Początkowo nie chciała nawet o tym słyszeć, ale jej chłopak wydawał się dość przekonywujący kiedy mówił, że Marek poprosił go o przyjście do pracy w sobotę.

 - Nawarstwiły mu się zaległości dlatego poprosił mnie o pomoc. Mam mu odmówić? Przecież to mój najlepszy przyjaciel.

Na takie dictum Viola nie miała kontrargumentów i zgodziła się.

 


Umówili się w sobotnie popołudnie o siedemnastej przed wejściem do Klubu 69. Do południa zadzwoniła Ula, żeby wesprzeć go duchowo. Było jej go żal, bo od momentu kiedy objęła schedę po Alexie, Marek nie miał żadnej asystentki. Sądził, że poradzi sobie, ale chyba się przeliczył.

 - Jak ci idzie, kochanie? – zapytała z troską.

 - Opornie, bardzo opornie. Ma dojechać Sebastian to trochę pomoże. Sam się zadeklarował, bo Violka pojechała do rodziców. We dwóch na pewno pójdzie o wiele sprawniej. A co tam u was? Wszystko w porządku?

 - W porządku. Sprzątamy od rana, a ja za chwilę biorę się za gotowanie. Tato kupił wielką kapustę to zrobię gołąbki. Dawno nie jedliśmy.

 - To prawda i na pewno, jak zawsze, będą pyszne. Wracam do pracy, skarbie. Pozdrów wszystkich. Odezwę się, jak będę jutro ruszał do Rysiowa. Kocham cię.

 - Ja ciebie też…

 

Przed Klubem 69 panował wielki gwar. Jak zawsze w sobotę gromadziło się tu wielu chętnych liczących na dobrą zabawę. Marek podjechał taksówką i zostawiwszy kierowcy stuzłotowy banknot zgrabnie z niej wyskoczył. Dostrzegł Olszańskiego rozglądającego się nieco nerwowo i zawołał go. Uścisnęli sobie dłonie i już bez zwłoki ruszyli do wnętrza. Ucieszyli się na widok znajomego ochroniarza. On też ich rozpoznał i uśmiechnął się szeroko.

 - Dawno panów u nas nie widziałem. Macie sentyment, co?

Pokiwali głowami i skierowali się do wielkiej sali z barem, stolikami i estradą, na której produkowała się jakaś piękność. Dotarli do baru i zamówili po drinku. Siedząc przodem do sceny kontemplowali muzykę i wykonawczynię piosenki.

 - Niezła jest, naprawdę niezła – Marek pociągnął łyk. Alkohol przyjemnym ciepłem rozlał mu się po trzewiach. – Brakowało mi tego, bracie. Nawet nie wiesz jak bardzo.

 - Mam podobnie – Sebastian uniósł szklaneczkę i uśmiechnął się. – Za szczęśliwe powroty.

 

Zabawa rozkręcała się. Świetna muzyka i jeszcze lepszy disc jockey sprawiał, że nogi same rwały się do tańca.

 - Ruszmy się – Sebastian zeskoczył z wysokiego stołka pociągając za sobą Marka. Wskoczyli na estradę. Zaraz obstąpił ich wianuszek dziewczyn skąpo ubranych i z wyzywającym makijażem. Na twarzach ich obu pojawił się rozanielony uśmiech. Czyż nie było tak jak przed trzema laty? Totalne nieskrępowanie i wielki luz. Panienki wiły się wokół nich jak pnącza powoju. Kradły im pocałunki zostawiając na ich twarzach ślady krwistej szminki, a na odzieży zapach tanich perfum. Nie zamierzali kończyć zabawy w jakimś przygodnym hotelu. Wciąż pamiętali, że nie są wolni. Im więcej wlewali w siebie alkoholu tym śmielej poczynali sobie w tańcu. Gdyby mieli świadomość, że za jednym z filarów stoi ktoś, kto z dużym zaangażowaniem robi im zdjęcie za zdjęciem, pewnie wytrzeźwieliby natychmiast.

czwartek, 16 lutego 2023

"GDY ROZUM ŚPI, BUDZĄ SIĘ DEMONY" - rozdział 1

 

„GDY ROZUM ŚPI, BUDZĄ SIĘ DEMONY”

 


ROZDZIAŁ 1

 

 - Ja, Urszula, biorę sobie ciebie, Marku, za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci.

 - Ja, Marek, biorę sobie ciebie, Urszulo, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci.

Roziskrzone oczy Marka z zachwytem wpatrywały się w piękną twarz żony. Wyglądała dzisiaj zjawiskowo niczym anioł. Ich wspólna przeszłość nie była zbyt dobra i miał nadzieję podobnie jak Ula, że przyszłość będzie niezmąconym pasmem szczęśliwości. Jeszcze dwa lata wcześniej nie pomyślałby, że po krzywdzie jakiej od niego doznała wybaczy mu i stanie wraz z nim na ślubnym kobiercu. Ponowne zdobycie jej zaufania wymagało od niego potężnego zaangażowania i ogromnej wiary, że jeśli będzie się bardzo starał, to ona wreszcie mu odpuści. Tak też się stało. Jego żarliwe zapewnienia, że kocha ją jak jeszcze nigdy nikogo nie kochał w końcu odniosły skutek i zmiękczyły serce Uli. Przecież ona także darzyła go ogromnym uczuciem i jedynie wielkie poczucie skrzywdzenia i duma nie pozwalały jej na puszczenie jego haniebnych uczynków względem niej w niepamięć. Dzisiejszy dzień był najważniejszym dniem w życiu obojga. Dzisiaj zakładali rodzinę, stali się mężem i żoną.

 - Możesz pocałować pannę młodą – usłyszał głos księdza i skwapliwie skorzystał z tego przyzwolenia całując swoją wybrankę namiętnie i długo. – Przedstawiam państwu Urszulę i Marka Dobrzańskich.

Rozległy się oklaski przybyłych na uroczystość gości. Młodzi oderwali się od siebie przyjmując gratulacje od kapłana. Po nich rozradowani wybiegli na dziedziniec kościoła, a za nimi liczny tłum krewnych i przyjaciół, którzy obstąpili ich wręczając prezenty i bukiety kwiatów.

Wesele odbywało się w jednym z lepszych, warszawskich hoteli. Rodzice Marka, Helena i Krzysztof Dobrzańscy chcąc nadać tej uroczystości stosowną rangę, wynajęli salę balową i zamówili ekskluzywne menu.

 


Nikt nie mógł narzekać. Znakomity zespół muzyczny i pyszne jedzenie usatysfakcjonowało wszystkich. Bawiono się do białego rana. Dwa dni później państwo młodzi wyruszali w podróż poślubną na egzotyczne Seszele. Dla Uli to bogate wesele i ta podróż jawiły się jak piękny sen, który właśnie się spełnia. Pochodziła z rodziny, której nigdy się nie przelewało więc wyjazdy zagraniczne były dla niej zupełnie poza zasięgiem.

Krajobraz wysp urzekł ich, a piękno otaczającej przyrody powodowało, że niemal zapominali oddychać.

 


Marek nie szczędził na niczym. Tropikalne owoce o dziwacznych kształtach były stałym elementem menu. Korzystali z bogactwa tutejszych wód zajadając się homarami, krewetkami, langustami i małżami. Próbowali ryb, których nazwy znali wyłącznie ze słyszenia. To tu po raz pierwszy oglądali latające ryby i mogli ich skosztować. Wyspa Mahe ofiarowywała wiele. Tu Ocean Indyjski był krystalicznie czysty i zachęcał do kąpieli. Dni spędzali intensywnie, włócząc się z przewodnikiem po wyspie, robiąc mnóstwo zdjęć, lub wybierając rejsy jachtami z przeszklonym dnem, dzięki któremu mogli podziwiać tutejsze rafy i bogactwo różnokolorowych ryb.

 


Noce były upojne, romantyczne i przesiąknięte erotyzmem. Ich pokryte brązową opalenizną ciała pragnęły siebie bezustannie. Ula była najszczęśliwszą osobą na ziemi. Marek na każdym kroku udowadniał jej, jak bardzo ją kocha. Szeptał miłosne zaklęcia całując każdy skrawek jej rozpalonego ciała. Potwierdzało się wszystko to, co obiecał i o czym zapewniał ją przed ślubem. Uwierzyła, że zostawił daleko za sobą tę złą przeszłość, kiedy to prowadził hulaszczy tryb życia upijając się w klubach i rwąc chętne panny na jedną noc. Utwierdziła się w przekonaniu, że przemiana, jaka się w nim dokonała jest naprawdę spektakularna i trwała.

 

Pobyt w raju powoli dobiegał końca. W ostatnim tygodniu nakupowali mnóstwo pamiątek dla rodziny i przyjaciół. Miało być dla każdego coś skromnego, ale egzotycznego. Tuż przed wylotem Marek zważył ich bagaże. Ostatnią rzeczą jakiej by chciał, to zostawienie na lotnisku nadbagażu. Na szczęście nic nie musiał odkładać. Czekała ich długa i męcząca podróż w dodatku z przesiadką w Dubaju, na którą musieli czekać prawie cztery godziny. Żałował, że nie udało mu się nabyć biletów na lot bezpośredni, który trwa niewiele ponad osiem godzin. Zaoszczędziliby mnóstwo czasu…

Ten dłużył im się niemiłosiernie, gdy czekali w Dubaju na samolot do Warszawy. Gdyby mieli kilka godzin więcej, chętnie zwiedziliby miasto, ale w obliczu czterogodzinnej perspektywy pokręcili się tylko po budynku lotniska.

W końcu zapowiedziano ich samolot. Pozbierali podręczny bagaż i udali się do właściwej bramki. Ula wyglądała na zmęczoną. Objął ją ramieniem i popatrzył z troską.

 - Oczy ci się kleją, co?

 - Uhmm – mruknęła. – Chciałabym już być w domu i odespać tę podróż.

 - Może uda ci się w samolocie. Przed nami pięć i pół godziny lotu…

 


Warszawa przywitała ich gęstą mżawką. Po tylu dniach idealnej pogody, Marek patrząc na siąpiący deszcz wzdrygał się ze wstrętem.

 - Nie znoszę takiej pogody… - marudził pod nosem. – Zaczekaj tu kochanie, przywołam taksówkę.

Było już dobrze po północy, gdy Marek otwierał drzwi do mieszkania na Siennej. Nie mieli już siły na nic. Zdołali jedynie zdjąć ubrania i rzucili się na łóżko.

 

Te kilka wolnych dni, które zostały im jeszcze z urlopu wykorzystali na wizytę u seniorów Dobrzańskich i w Rysiowie, gdzie mieszkał tata Uli wraz z jej rodzeństwem. Każdego obdarowali pamiątką z podróży, opowiedzieli o swoich wrażeniach i pokazali zdjęcia. Ula zaliczyła urząd miasta, by złożyć wniosek o zmianę dowodu osobistego. Wszak teraz nazywała się Dobrzańska.

 

Ich pierwszy dzień w firmie Febo&Dobrzański nie należał do najpracowitszych. Dla Sebastiana, dyrektora HR, najlepszego przyjaciela Marka i jego dziewczyny Violetty, która piastowała stanowisko sekretarki juniora też przywieźli kilka drobiazgów. Pshemko, główny projektant firmy został obdarowany katalogiem ze wzornictwem właściwym tradycji i kulturze kreolskiej. Marek po cichu liczył, że mistrz zainspiruje się tymi etnicznymi wzorami i zacznie tworzyć coś oryginalnego.

 

Przez kilka następnych miesięcy docierali się nawzajem. Raczej nie kłócili się. Ula miała bardzo spokojny charakter zupełnie pozbawiony tendencji do kłótni i pretensji o cokolwiek. Marek bardzo to doceniał zwłaszcza wtedy, gdy przypominał sobie sześć długich lat spędzonych u boku swojej byłej narzeczonej, Pauliny Febo. Awantury wpisane były w ich związek obowiązkowo i zdarzały się przynajmniej trzy razy na tydzień. Nie były bezpodstawne i to właśnie Marek dostarczał za każdym razem pretekstu do ich eskalacji. Paulina miała choleryczną i potwornie zaborczą naturę. Była chorobliwie zazdrosna o czas, który jej narzeczony przeznaczał nie dla niej, a na zabawy w klubach. Wręcz do szewskiej pasji doprowadzał ją zapach tanich perfum, który ciągnął się za nim już od drzwi wejściowych i świadczył o tym, że tej nocy nie spędził sam. Wybaczała mu naiwnie sądząc, że w końcu się wyszumi i ustatkuje. Nic takiego nie miało miejsca aż do momentu, gdy wyznał jej, że ślubu nie będzie, bo zakochał się w firmowej BrzydUli. Tak nazywano Ulę przez pierwsze miesiące jej pracy w F&D. Potem dzięki Pshemko stała się prawdziwą pięknością. Tego Paulina nie potrafiła wybaczyć ani projektantowi, ani tym bardziej Markowi. Wcześniejsze, nie najlepsze relacje z byłym już narzeczonym ewoluowały i stały się jeszcze gorsze Na jego widok i widok Uli ziała wręcz nienawiścią. Kiedy przyszedł do niej z zaproszeniem na ślub ostentacyjnie podarła je na drobne kawałeczki i rzuciła mu nimi w twarz. Jej brat wprawdzie nie zrobił nic podobnego, ale od razu zapowiedział, że nie pojawi się na uroczystości. Marek nie przejął się tym w ogóle. Uznał, że przynajmniej nikt nie zepsuje im tego ważnego dnia.

Kiedy wrócił wraz z Ulą po miesiącu miodowym dowiedział się od ojca, że oboje Febo wyjechali do Włoch.

 - Alex coś kombinuje – mówił senior. – Przed wyjazdem przebąkiwał, że chyba wyjedzie z Polski na stałe, bo ktoś proponuje mu intratną posadę w Mediolanie. Oficjalnie jednak nie mam pojęcia o co chodzi.

 - Paulina też pociągnie za nim?

 - Tego nie wiem. Nic nie mówiła na ten temat.

 - Mam nadzieję, że to co powiedziałeś potwierdzi się i oni na zawsze znikną mi z oczu. Organicznie nie znoszę ich obojga.

Póki co mieli w firmie spokój. Nikt nie knuł za ich plecami, nikt nie motał nowych intryg. Marek wyciszył się i mógł więcej czasu poświęcić swojemu domowemu szczęściu. Ula rozkwitała pod wpływem tej miłości. Była niewyobrażalnie szczęśliwa. Marek dbał o nią i troszczył się o jej potrzeby. Spełniał wszystkie zachcianki, ubóstwiał ją i hołubił. Nie dawał jej najmniejszych powodów do zazdrości.

Pierwszą rocznicę ślubu świętowali w rodzinnym gronie. Z przyjaciół był tylko Sebastian z Violettą i Pshemko. Ula promieniała mówiąc do swoich teściów, że Marek jest najlepszym mężem na świecie i nie potrafiłaby być z kimś innym. Nie miała pojęcia, że nad ich pełnym miłości pożyciem zaczynają się gromadzić czarne chmury, które nie zwiastowały niczego dobrego, a jedynie rozczarowanie, ból, rozpacz i łzy.

środa, 8 lutego 2023

ZŁOTY PIES - rozdział 11 ostatni

ROZDZIAŁ 11

ostatni

 

 - Już w porządku? – zapytał pełen niepokoju. Nie miał pojęcia, co tak rozstroiło Ulę. Pokiwała głową.

 - W porządku… Nie jedźmy do restauracji, Marek. W domu mam zrobione gołąbki. Podgrzeję w mikrofalówce. Będą błyskawicznie.

 - Powiesz mi co cię tak poruszyło, że wróciłaś zalana łzami?

 - To było straszne… Na cmentarzu spotkałam swoich teściów. Arvo nie utrzymywał z nimi kontaktów, bo znienawidził ich za to, jak traktowali go przez całe życie i jak próbowali mu je ustawiać. Ta kobieta wykrzyczała mi przy jego grobie, że to ja jestem winna jego śmierci, bo wychodząc za niego za mąż przyniosłam mu pecha. Słyszałeś większą bzdurę?

 


A teraz udają takich zatroskanych rodziców rozpaczających nad grobem syna. Są katolikami i tak też chcieli wychować dzieci. Niestety ani Arvo, ani Mila nie podzielali ich przekonań. Byli ateistami. W dodatku Mila woli dziewczyny i to był wielki, rodzinny wstyd. Oni za nic nie chcieli nikomu o tym powiedzieć, chociaż nikt z ich sąsiadów nigdy nie widział Mili z chłopakiem i pewnie domyślał się, że dziewczyna zorientowana jest na kobiety. Do Arvo mieli pretensje, że chce się ożenić z jakąś przybłędą z Polski. W ogóle nie przyszli na nasz ślub wymawiając się brakiem czasu. Arvo przeżył to strasznie. Widziałam, jak bardzo go to zabolało. Od tej chwili nie chciał ich znać. Kiedy po jego śmierci planowałam powrót do Polski, powiedziałam Mili, że sprzedaję mieszkanie, którego byłam współwłaścicielką i wtedy ona zaproponowała, że chętnie je kupi, bo ma dość życia po jednym dachem z rodzicami w Espoo. Kilka tygodni wcześniej wynajęła jakąś kawalerkę w Helsinkach i najzwyczajniej od nich uciekła. Miała po dziurki w nosie wiecznego pouczania, że powinna wyjść za mąż, żeby ludzie nie gadali, że jest lesbijką. Ta rozmowa na cmentarzu wykończyła mnie nerwowo. Na koniec powiedziałam im jeszcze, że mam nadzieję nigdy ich nie spotkać przy grobie Arvo.

 - Trzeba mieć tupet – mruknął Marek. – Bezczelnych nie brakuje ani w Polsce, ani na świecie. Dojeżdżamy.

 

Zdjęła kurtkę i ruszyła do kuchni. Wsadziła kilka gołąbków do mikrofalówki i nastawiła expres do kawy.

 - Usiądź sobie. Ja za chwilę podaję.

Gołąbki pachniały bosko. Polane gęstym pomidorowym sosem kusiły tak bardzo, że nie można było im się oprzeć.

 - Pycha… - Marek przełknął kawałek i uśmiechnął się błogo. – Dasz się jutro wyciągnąć na ten spacer? Zapowiada się słonecznie, chociaż chłodno.

 - Powiedziałam ci przecież, że pójdziemy. Dobrze mi to zrobi. Muszę przewietrzyć głowę.

 

Przyjechał po nią krótko przed dziesiątą, ale nie wjeżdżał na górę tylko przez domofon dał jej znać, że czeka na nią na parkingu. Chwilę później jechali już w stronę Łazienek.

 


Będąc na miejscu stwierdzili, że nie tylko im wpadł do głowy pomysł porannego spaceru, bo chętnych było całkiem sporo. Marek pomógł Uli wysiąść i zamknął pilotem drzwi. Wolniutko ruszyli parkową alejką ciesząc się ciepłymi promieniami słońca i pierwszą, soczystą zielenią młodego listowia. Ula założyła na nos przeciwsłoneczne okulary i wsunęła rękę pod ramię Marka. Nieco zdziwiony odwrócił w jej kierunku twarz.

 - Jest super, prawda? – posłała mu szeroki uśmiech. Odwzajemnił go.

 - Jest bardzo, bardzo super – splótł ich dłonie i jej przycisnął do ust. – Nie lubię, jak się martwisz. Wolę cię taką radosną jak dzisiaj.

 - Też siebie taką wolę i przepraszam cię za wczoraj, ale po prostu rozsypałam się emocjonalnie. Na szczęście byłeś…

 - Zawsze jestem, przecież wiesz.

 - Wiem – spoważniała – i bardzo to doceniam. Spójrz, – wskazała ręką – czyż to nie bajkowy obrazek? Cudne są te wierzby…

 


 

Marek przystanął. Ściągnął jej okulary i popatrzył z miłością w jej chabrowe oczy.

 - Ty jesteś cudna i bardzo, bardzo cię kocham.

Spojrzała na niego zaskoczona tym nagłym wyznaniem rozciągając jednocześnie twarz w szerokim uśmiechu.

 - Wiem. Wiem to od dawna.

Teraz on wyglądał na zaskoczonego.

 - Jak to, wiesz od dawna?

 - Nie potrafisz skrywać uczuć, a z twojej twarzy można czytać jak z otwartej księgi.

 - A ty? Co ty czujesz?

 - Myślę, że czuję podobnie i wiem, że mogłabym być z tobą bardzo szczęśliwa. W końcu dotknęłam złotego psa, a on jest gwarancją wielkiej i wiernej miłości.

 - Nie nabijaj się z tego, Ula. Ja też go głaskałem i natychmiast zakochałem się w tobie i twoich błękitnych oczach. To naprawdę działa.

 - Na nasze szczęście – powiedziała cicho. Pochylił się do jej ust całując je delikatnie i pieszcząc. Ten pocałunek był bardzo przyjemny. Do tego stopnia przyjemny, że poczuła dreszcz na całym ciele. Tak dawno nikt jej nie obdarzył taką pieszczotą. Ostatni raz całował ją Arvo, gdy w nocy wyjeżdżał do wypadku.

Marek oderwał się od niej i wplótł dłonie w jej gęste włosy.

 - Musisz mi coś obiecać. Musisz mi obiecać, że wyjdziesz za mnie najszybciej jak to tylko możliwe. Za bardzo cię kocham, żebym musiał tracić czas na randki.

 - To oświadczyny? – zapytała rozbawiona.

 - Noo, można tak powiedzieć, chociaż nie mam przy sobie pierścionka. Przysięgam jednak, że wkrótce nadrobię to karygodne niedopatrzenie.

To niedopatrzenie Marek nadrobił w ciągu dwóch dni. Kupił pierścionek z małym brylancikiem i klęknąwszy przed Ulą ponownie poprosił ją o rękę.

 

Musiała przyznać, że jej przyszły mąż był człowiekiem niezwykle zorganizowanym i bardzo sprawnym logistycznie. Najpierw zaklepał termin w Urzędzie Stanu Cywilnego na dzień piętnasty czerwca i od tego momentu ściśle trzymał się planu. Wziąwszy pod uwagę, że oświadczył się trzynastego kwietnia, czasu miał niewiele, ale potrafił go świetnie wykorzystać. Tuż po oświadczynach zorganizował u siebie na Siennej zjazd obu rodzin, żeby mogły się poznać i ze sobą oswoić. Na tym spotkaniu poinformowali ich wszystkich o dacie ślubu, czym wywołali wielką konsternację zwłaszcza u Heleny Dobrzańskiej. Marek jednak uspokajał matkę zapewniając, że ze wszystkim zdąży.

 - Kochani, gości wielu nie będzie. Jak policzyliśmy, ze strony Uli będzie jej tata, Betti i Jasiek z dziewczyną, a także najlepsza przyjaciółka Uli Dorota z partnerem Darkiem, a z mojej wy, Olszańscy i Pshemko. Mam zamiar wręczyć zaproszenia obojgu Febo, bo nie wypada inaczej, ale po cichu liczę, że jednak nie pojawią się na ślubie. W sumie więc będzie razem z nami i nie licząc Febo, trzynaście osób. Świadkami będą Dorota i Sebastian.

 


Obrączki załatwione, zaproszenia też. Pshemko już wybrał dla Uli suknię z ostatniej kolekcji. Nie będzie rzecz jasna biała, ale łososiowa. W poniedziałek jedziemy do Marriotta uzgodnić menu, bo tam wynajęliśmy salę i zespół muzyczny. I jeszcze informacja dla Jaśka. W najbliższych dniach Ula przeprowadzi się tutaj na Sienną. Postanowiła, że mieszkanie na Filtrowej zostawi tobie. Będziesz miał bliżej do pracy. Damy ci znać, kiedy możesz przewieźć rzeczy, no chyba że masz inne plany.

 - Nie! Skąd! To wspaniała nowina. Bardzo dziękuję, siostra. Naprawdę nie spodziewałem się. Ja i Kinga planujemy ślub w przyszłym roku więc to mieszkanie spadło nam jak z nieba.

Po obiedzie Ula rozmawiała z ojcem. Najwyraźniej był wzruszony. Poznał już Marka wcześniej, bo kilka razy gościł u nich w Rysiowie i wiedział, że to porządny gość.

 - Bardzo się cieszę córcia, że tak dobrze ci się życie ułożyło. On bardzo cię kocha i nawet nie potrafi tego ukryć. Po tej tragicznej śmierci Arvo powinnaś wreszcie zacząć żyć. Już dosyć łez wylałaś. Może i wnuki się trafią? Marek powiedział mi kiedyś, że bardzo chciał mieć dzieci, ale jego pierwsza żona była temu przeciwna. Mam nadzieję, że wam się uda i będę mocno trzymał za to kciuki.

Tymczasem w drugim końcu salonu Marek rozmawiał ze swoimi rodzicami. Oni, podobnie jak Cieplak Marka, Ulę też poznali wcześniej, bo często zaglądali do firmy.

 - Gratulujemy, synu – mówił Krzysztof Dobrzański – Ula, to świetna dziewczyna. Jest piękna, mądra i tak bardzo zrównoważona. Zupełne przeciwieństwo Pauliny.

 - Wiem, tato. Przy niej wreszcie odżyłem i zamierzam być z nią nieprzyzwoicie szczęśliwy. Ona na to zasługuje i ja też.

 

Piętnastego czerwca o godzinie jedenastej trzydzieści założyli sobie wzajemnie na palce obrączki. Ula przyjęła nazwisko Marka i od tego dnia nazywała się Kiuru-Dobrzańska. Marek nie miał nic przeciwko temu. Doskonale rozumiał dlaczego postanowiła zostawić nazwisko pierwszego męża. Rozumiał, że pamięć o Arvo na zawsze zagościła w jej sercu. Starczyło w nim miejsca i na wielką miłość do niego. Doskonale pamiętał ich pierwsze zbliżenie. Było takie cudowne i bardzo namiętne. Po nim Ula rozpłakała się mówiąc mu, że już zapomniała, jak bardzo seks potrafi być czuły i wspaniały. Kochał się wtedy z nią do bladego świtu, bo nie mógł się nacieszyć tą bliskością. Pragnął jej od samego początku, jak tylko ją ujrzał i jak dotknął jej dłoni. Nie powinien wierzyć w legendy i wróżby, a jednak nie mógł oprzeć się wrażeniu, że pogłaskanie złotego psa pomogło im obojgu. On uwierzył, że świat nie kończy się na Paulinie Febo i może być jeszcze szczęśliwy z inną kobietą, ona uwierzyła, że żałoba po ukochanym mężczyźnie nie musi trwać wiecznie i że życie, które jej zostało może dzielić z innym, którego będzie w stanie pokochać.

 

Słońce, które wdarło się przez tiulowe firanki nie pozwoliło mu spać. Zacisnął powieki i powoli otworzył oczy. Jego żona spała przytulona do niego i kompletnie naga. Czuł na ciele jej wszystkie krągłości. Uśmiechnął się. Dzisiaj był pierwszy dzień ich wspólnego życia. Noc poślubna okazała się namiętna i długa, bo zasnęli dopiero koło szóstej rano. Zerknął na zegarek. Była dwunasta trzydzieści. Odgarnął Uli włosy z czoła i przytulił do niego usta. Poruszyła się i mruknęła coś niewyraźnie.

 - Obudź się, śpiochu – szepnął jej do ucha. – Już południe.

 - A nie możemy jeszcze trochę pospać? Tak mi tu dobrze… - mruknęła.

 - Powinniśmy coś zjeść, a potem zacząć się pakować.

 - Pakować? – zdziwiona oparła głowę na łokciu. – A po co?

 - To niespodzianka, którą ci przygotowałem. Jutro rano jedziemy do Pragi na całe dwa tygodnie. Będziemy zwiedzać, będziemy głaskać złotego psa, żeby czuwał nad naszym szczęściem i będziemy się kochać do utraty tchu.

Uśmiechnęła się promiennie.

 - Bardzo podoba mi się ta niespodzianka. Ty to wiesz, jak mnie uszczęśliwić.

 - Tam popracujemy nad bobasem. Musi się udać. Poproszę złotego psa o wsparcie.

 - Kocham cię, wariacie – zerwała się z łóżka i pobiegła do łazienki. Nie miała pojęcia, że marzenie Marka o posiadaniu potomstwa już się spełniło. Była w szóstym tygodniu zdrowej ciąży.

 

K O N I E C

czwartek, 2 lutego 2023

ZŁOTY PIES - rozdział 10

ROZDZIAŁ 10

 

Praca w firmie sprawiała jej radość. To, że była wciąż zajęta i wciąż miała coś do zrobienia odnotowywała na plus. Różnorodność zadań jakie stawiał przed nią Marek nie pozwalała jej na rozpamiętywanie bolesnej przeszłości. Z czasem i jej mieszkanie przestało przypominać sanktuarium i jeszcze bardziej nabrało cech przytulności. Zdjęcia Arvo zajęły miejsce w albumach, a te w szufladach komód. Częściej też jeździła do Rysiowa i pomagała ojcu. On wreszcie mógł przestać się o nią martwić. Już nie chodziła udręczona i smutna. Teraz częściej uśmiech gościł na jej twarzy, chętniej zajmowała się dbaniem o nich i sprawianiem im przyjemności. Najważniejsze jednak było to, że znowu mogła tatę i rodzeństwo wesprzeć finansowo. Jasiek dopiero zaczynał swoją karierę i nie zarabiał kokosów, ale od kiedy podjął pracę, ojcu z pewnością było znacznie lżej.

Mimo tych wszystkich pozytywnych zmian miewała chwile przygnębienia. Zaszywała się wówczas w mieszkaniu oglądając albumy, gładząc twarz Arvo na zdjęciach i opłakując go, jakby zmarł dopiero wczoraj. Tęskniła za nim, za fińskim mieszkaniem, za grobem, w którym został pochowany. Tęskniła za wszystkim co miało kiedyś z Arvo coś wspólnego i miało dla niego jakiekolwiek znaczenie. Miała pretensje do losu, że tak okrutnie się z nim obszedł i że go jej zabrał. Dla niej było to niesprawiedliwe i krzywdzące. Teraz był jeszcze Marek. Miała mieszane uczucia co do niego. Na pewno bardzo go lubiła. Świetnie im się współpracowało. Rozumieli się bez słów. Mogła mu powiedzieć absolutnie wszystko, a on wysłuchał i nie krytykował, a często mądrze doradził. Nie była głupia. Te zaproszenia na lunch, na kolację, na spacer w Łazienkach, czy wypady do kina bądź teatru były jawnym adorowaniem jej. Przyłapywała go czasem, jak ją obserwował, jak na nią patrzył w ten szczególny sposób. To świadczyło tylko o jednym, że najwyraźniej obdarzył ją uczuciem. Nigdy jej tego nie wyznał, ale pewne rzeczy często wydają się nazbyt oczywiste. Takim zachowaniem wpędzał ją w zakłopotanie, bo nie bardzo wiedziała, jak ma zareagować. Najczęściej rumieniła się zażenowana i spuszczała głowę. Bardziej traktowała go jak wypróbowanego przyjaciela niż potencjalnego chłopaka, chociaż wiedziała, że być może takim podejściem go krzywdzi, bo była przekonana, że zasługuje na coś więcej. Nigdy jej nie zawiódł i zawsze był, jeśli go potrzebowała. Czasami wydawało jej się, że cierpi na rozdwojenie jaźni. W sercu nadal nosiła wielką miłość do Arvo i tęskniła za nim, podczas gdy życie każdego dnia weryfikowało jej relacje z Markiem.

 

Wiosną jej tęsknota za Arvo nasiliła się. Czuła, że jeśli nie pojedzie na jego grób, nie zazna spokoju. Marek chciał ją wyciągnąć w sobotę na obiad i spacer, ale odmówiła.

 - Przepraszam cię, Marek, ale nie tym razem. Nie będzie mnie w Warszawie.

Obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem.

 - Wybierasz się gdzieś? Do rodziny?

 - Jadę, a raczej lecę do Helsinek… Nie gniewaj się, ale po prostu muszę… Nosi mnie – podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Dostrzegła w nich mieszankę rozczarowania i rozżalenia. – Błagam cię, nie rób takiej miny, bo wpędzasz mnie w poczucie winy. Jeśli chcesz, możemy to przełożyć na niedzielę.

 - Jak to na niedzielę? To kiedy ty wracasz?

 - W sobotę. Wylatuję rano, a przylatuję wieczorem. Od kiedy wróciłam do Polski zawsze korzystam z tego połączenia, bo dla mnie jest najlepsze.

 - To przynajmniej pozwól się zawieźć na lotnisko. Wieczorem też przyjadę na nie i odwiozę cię do domu.

 

Zjawił się u niej już przed siódmą. Zabrał jej bagaż podręczny w postaci małej, poręcznej torby i wrzucił na tylne siedzenie Lexusa.

 - O której dokładnie jest ten wylot?

 - Ósma pięćdziesiąt pięć. Powrót o dziewiętnastej czterdzieści, jeśli będzie planowy.

 - Sądziłem, że dłużej ci to zajmie.

 - Ja jadę tylko na jego grób. Na cmentarzu jestem przez niecałe cztery godziny i potem wracam na lotnisko do Vantaa. To niedaleko. Zdążę ze wszystkim.

Ustawili się w kolejce do odprawy. Przesuwała się dość sprawnie i po kilkunastu minutach Ula zniknęła Markowi za bramkami. Westchnął ciężko. Wciąż nie miał odwagi wyznać, co do niej czuje. Wszystko wskazywało na to, że nadal emocjonalnie związana jest z nieżyjącym mężem. Od Doroty wiedział, że Ula po powrocie do Polski potrafiła co tydzień uskuteczniać loty do Helsinek. Sama Dorota uznawała to za szaleństwo, ale on uważał inaczej i wcale się nie dziwił tym obsesyjnym powrotom do miejsca, w którym Ula była szczęśliwa.

 

Zajęła miejsce przy oknie i przymknęła oczy. Czuła wyrzuty sumienia, bo nowe życie pochłonęło ją tak bardzo, że przez kilka miesięcy nawet nie pomyślała, żeby odwiedzić grób Arvo. – Mam nadzieję, że mi wybaczysz, kochany.

Samolot lądował zgodnie z planem. Wychodząc z niego poczuła mroźny podmuch lodowatego wiatru. Już zapomniała, że tu jest znacznie zimniej niż w Polsce. Narzuciła na głowę kaptur kurtki i ruszyła na postój taksówek.

Jadąc w stronę cmentarza poprosiła kierowcę, żeby zatrzymał się przed kwiaciarnią. Nie chciała kupować róż, czy gerberów, bo długo nie wytrzymałyby na mrozie. Rozglądając się w sklepie dostrzegła aksamitki w doniczce i upewniwszy się, że są mrozoodporne kupiła je, a do tego cztery spore, długo palące się znicze.

 


Uprzątnęła grób i wyrzuciła szklane opakowania po wypalonych zniczach. Nowe ustawiła w czterech rogach grobu, a na środku postawiła doniczkę. Grób już od jakiegoś czasu wyglądał tak jak powinien. Zamiast zielonej pokrywy, którą był nakryty na początku, teraz leżała tu pozioma płyta z czarnego marmuru i pionowa zawierająca słowa epitafium wraz ze zdjęciem Arvo. Stanęła przy ławeczce i zamyśliła się. Po jej policzkach płynęły łzy, których nawet nie czuła.

 - Kiedy zginąłeś myślałam, że już nie mam przed sobą drogi. Zawalił mi się na głowę świat i czułam się tak kompletnie bezradna w obliczu twojej śmierci. Jak można się pogodzić z czymś tak tragicznym? Ja nie mogłam. Sądziłam, że jak wrócę do Polski, będzie mi lżej. Nie było, bo myślami wciąż wracałam do tej dramatycznej nocy, do widoku twojego martwego ciała i myśli, że już nigdy nie powiem ci prosto w oczy, jak bardzo cię kocham. A potem pojawił się w moim życiu Marek.

 


Bardzo mi pomógł w dojściu do równowagi. Zatrudnił mnie w swojej firmie i sprawił, że częściej zaczęłam się uśmiechać. Myślę Arvo, że on mnie kocha i nie mam pojęcia co z tą wiedzą zrobić. On mi tego nigdy nie powiedział, ale widzę każdego dnia, jak na mnie patrzy. Tak patrzy tylko człowiek zakochany. Nie wiem co robić kochany, bo przecież nadal jesteś w mojej głowie i sercu. Do tej pory myślałam, że Marek może być dla mnie wyłącznie przyjacielem, ale chyba już sama w to nie wierzę. To takie miłe czuć, że ktoś się o ciebie martwi, że mu zależy, że dba o ciebie i troszczy się na każdym kroku. Marek jest dobry i opiekuńczy, i myślę, że mogłabym być z nim szczęśliwa. Tak bardzo żałuję, że ciebie tu nie ma. Żałuję, że nie potrafiłam dać ci dzieci. Po tobie została mi tylko pamięć i dobre wspomnienia. To siedzi we mnie i tak będzie do końca moich dni. Jestem coraz starsza i kurczy mi się czas. Może jest dla mnie jeszcze nadzieja na dobre, szczęśliwe życie, na rodzinny dom wypełniony śmiechem moich dzieci? Bardzo tego pragnę, Arvo i jeśli miałoby się spełnić, to tylko z Markiem. Dlatego nie miej mi za złe kochany, bo to co robię nie jest zdradą wobec ciebie, ale naturalną koleją rzeczy – przysiadła na ławeczce i siedziała tak dłuższą chwilę zadumana. Gdzieś za plecami usłyszała odgłosy szarpaniny i słowa wypowiadane zduszonym szeptem. – Co ta przybłęda tu robi? – Odwróciła się. Kilka metrów dalej ujrzała rodziców Arvo. Matka wyrywała się ojcu usiłującemu ją powstrzymać. Wreszcie wyszarpnęła mu się z rąk i podeszła szybkim krokiem do Uli.

 - Jak śmiesz tu przychodzić! To przez ciebie zginął mój syn! Nie powinno cię tu być!

Ula patrzyła na swoją teściową szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. To co powiedziała ta zimna jak ryba kobieta podniosło jej ciśnienie. Opanowała się jednak i cicho, ze stoickim spokojem powiedziała: – Jeśli kogoś nie powinno tu być, to właśnie was. Nie wiem, co za myśli lęgną się w pani chorej głowie, ale Arvo zginął w tragicznym wypadku bez udziału osób trzecich. Pani jednak nie byłaby sobą, gdyby nie obarczyła winą za jego śmierć wszystkich, tylko nie siebie. Po naszej wizycie u państwa przed naszym ślubem doprowadziła pani Arvo do ostateczności. Znienawidził was. Panią za to, że od zawsze ingerowała w jego życie i mocno usiłowała wpłynąć na jego życiowe wybory. Nie pozwalała mu pani odetchnąć ciosając kołki na głowie i pouczając, jak ma żyć i z kim. Pana znienawidził za tchórzostwo, za to, że nie miał pan nigdy odwagi, żeby przeciwstawić się żonie i stanąć po stronie syna, chociaż w głębi duszy przyznawał mu pan rację. Oliwy do ognia dolała wasza nieobecność na naszym ślubie. Mila powiedziała, że nie przyjdziecie, bo jesteście zajęci. W odpowiedzi prosił siostrę, żeby przekazała wam, że jeśli będziecie ciężko chorzy, lub umrzecie, on też nie znajdzie czasu, bo będzie zajęty. Wasza nieobecność na ślubie to był cios prosto w jego serce. Liczył na pojednanie, a dostał od was kolejnego umoralniającego kopniaka, bo chciał się ożenić z jakąś przybłędą z Polski. Nic o mnie nie wiecie i nie wykazaliście minimum dobrej woli, żeby dowiedzieć się czegokolwiek, choćby od własnej córki. Ja nie wyleciałam krowie spod ogona. Skończyłam dwa kierunki studiów na renomowanej, polskiej uczelni. Mam mózg i potrafię z niego korzystać. Za to kochał mnie Arvo i czy wam się to podoba, czy nie, ja nadal będę przyjeżdżać na jego grób, bo był najdroższą mi osobą na ziemi. Nie zabronię wam wizyt tutaj, ale gdybyście mieli choć odrobinę honoru, uszanowalibyście jego wolę i nie udawali teraz jakimi to byliście kochającymi rodzicami. Widząc was tutaj on chyba przekręca się w grobie. Czas uświadomić sobie wreszcie, że zostaliście sami. Mila odetchnęła z ulgą, gdy wprowadziła się do mieszkania Arvo i wyniosła od was. Ona też ma po dziurki w nosie waszych umoralniających gadek. Wreszcie żyje tak, jak chce i na własny rachunek. Bądźcie pewni, że potraktuje was dokładnie tak samo, jak wy potraktowaliście Arvo i ją. Naprawdę to taki wstyd przyznać, że córka ma inną orientację niż większość ludzi? Jeśli ktoś ma się tu wstydzić to właśnie wy, bo idą za wami przez całe wasze życie czyny niegodne rodzica, a tego dzieci nie wybaczają. Żegnam państwa z nadzieją, że już nigdy się tutaj nie spotkamy – podniosła torbę z ławeczki i wolnym krokiem ruszyła w kierunku bramy zostawiając państwa Kiuru z otwartymi z osłupienia ustami. Była roztrzęsiona. Dopiero, jak minęła bramę rozpłakała się z nerwów. To spotkanie całkowicie ją zaskoczyło. Ta kobieta była nieobliczalna. Gdyby mogła rzuciłaby się na nią i wydrapała jej oczy za to, że przyniosła pecha jej synowi i tym samym doprowadziła do jego śmierci. Co za piramidalna bzdura. W samolocie nadal czuła ten nieprzyjemny dygot spowodowany zdenerwowaniem i nie potrafiła nad tym zapanować. Chyba nikt nigdy nie doprowadził ją do takiej ostateczności.

Pokład samolotu opuściła jako jedna z ostatnich. Zeszła po trapie i wolno powlekła się do hali przylotów. Nie mogła przestać myśleć o tej scenie na cmentarzu, której wspomnienie wywoływało łzy.

Marek z niepokojem wypatrywał znajomej sylwetki. Już zaczął myśleć, że jednak nie przyleciała, ale wreszcie ją dostrzegł, jak szła zgarbiona z trzęsącymi się ramionami i ze spuszczoną głową.

 


 Chyba nie jest dobrze – pomyślał zmartwiony. Podszedł do niej szybko zastawiając jej drogę. Wpadła na niego i dopiero wtedy podniosła zapłakaną twarz. Przeraził się.

 - Na litość boską Ula, co się stało?

Rzuciła torbę i mocno przytuliła się do niego głośno szlochając. Kompletnie go zaskoczyła. Objął ją ramionami i stał tak dłuższą chwilę czekając aż się uspokoi. Sięgnął do kieszeni po chusteczkę i wytarł jej mokre policzki.

 - Już dobrze Ula, już dobrze… Chodźmy stąd. Jadłaś dzisiaj coś w ogóle? - Pokręciła przecząco głową. – Zabieram cię na jakąś ciepłą kolację, a potem zawiozę do domu. Wyglądasz na zupełnie wykończoną.