Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 30 stycznia 2020

ZAŚLEPIENIE - rozdział 2

ROZDZIAŁ 2


Widok martwej Joasi wstrząsnął nim. Jej skóra była śnieżno biała, wręcz przezroczysta. Pod oczami i wokół ust miała sine plamy a na piersiach ślady po elektrowstrząsach. Dopiero tutaj zdał sobie sprawę jak bardzo była wycieńczona. Nigdzie grama tłuszczu a spod skóry przebijała siateczka żył.


 To przeze mnie? – pytał sam siebie. – Tak napisała w liście. Jak bardzo musiała mnie nienawidzić, żeby targnąć się na własne życie? Nie pomyślała, co z dziećmi? Pomyślała. To ja mam teraz misję, żeby je wychować. Wyszła z założenia, że dzieci mają oboje rodziców a nie tylko matkę. Co ty zrobiłaś naszym dzieciom, co zrobiłaś mnie i sobie? – dręczył się pytaniami nadal nie rozumiejąc powodów tego tragicznego kroku żony. Było jednak pewne, że od teraz już nic nie będzie takie samo. On będzie musiał dorosnąć i stać się odpowiedzialnym za siebie i swoje dzieci. Nie miał pojęcia jak ma sobie z tym poradzić i czy w ogóle da radę. Nadzieję pokładał w Uli. Ona mu pomoże tak jak zawsze pomagała. Nie zostawi go z tym samego.

Oddano mu rzeczy osobiste Joasi. Z reklamówką i pielęgniarką powędrował na oddział psychiatryczny. Nie miał ochoty rozmawiać o tej tragedii z psychologiem, ale lekarz, który wcześniej z nim rozmawiał przekonał go, że to mu dobrze zrobi. Psycholog długo mu tłumaczył logikę postępowania potencjalnych samobójców.
 - Polecam panu książkę Krakowiaka pod tytułem „Strata, osierocenie i żałoba”. Pisze w niej, że samobójstwo lekceważy wszelką logikę, a nade wszystko logikę życia wpisaną w naturę człowieka. Może pan jeszcze długo nie zrozumieć powodów, dlaczego pańska żona targnęła się na swoje życie. To często ma związek z zanikiem instynktu samozachowawczego w wyniku depresji. Mogła też odczuwać przez dłuższy okres czasu ból egzystencjalny a oprócz niego wiele innych wydarzeń wewnętrznych i zewnętrznych dokonujących się w świecie jej psychiki. Głównie chodzi tu o emocje i dramaty życia codziennego. Samobójstwa nie da się wytłumaczyć w sposób jednostronny, bo nie decyduje o odebraniu sobie życia wyłącznie jeden czynnik, ale całe spektrum. Samobójstwo nie jest zjawiskiem prostym do wytłumaczenia. Jest skomplikowane, tak jak życie każdego z nas, a sama próba targnięcia się na swoje życie to zawsze dramat człowieka, który nie widzi już żadnej nadziei. W przypadku pańskiej żony to jeszcze bardziej skomplikowane, bo macie państwo dwójkę malutkich dzieci i zgodnie z logiką można byłoby przypuszczać, że to one powstrzymają ją przed tym dramatycznym krokiem a jednak tak się nie stało.
Marek czuł, że traci czas. Ten psychologiczny bełkot doprowadzał go do szału. W końcu zniecierpliwiony przerwał ten wywód.
 - Ja bardzo pana przepraszam, ale mam do załatwienia mnóstwo formalności związanych z pochówkiem żony a w domu czeka na mnie dwójka dziesięciomiesięcznych dzieci, którymi powinienem się zająć. Dziękuję panu za rozmowę, ale muszę już iść.
Zszedł z powrotem na SOR. Odebrał od lekarza akt zgonu i ustalił kiedy może odebrać ciało żony. Wyszedł na parking i poczuł się tak jakby uszło z niego całe powietrze. Zerknął na zegarek. Było już po dziewiątej. Sięgnął po telefon i wybrał numer Uli. Odebrała natychmiast.
 - Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale dopiero teraz wyszedłem ze szpitala. Joasia nie żyje. Zmarła w karetce. Resztę opowiem jak wrócę. Właśnie wsiadam do samochodu i jadę do was. Jak dzieci?
 - Obudziły się jakieś dwie godziny temu. Przewinęłam i dałam im jeść. Siedzą teraz w kojcu. Zrobię jakieś śniadanie i sporo kawy. Bardzo mi przykro z powodu Joasi – zakończyła rozmowę. Nie takich wieści się spodziewała. Sądziła, że zrobią jej płukanie żołądka i wszystko będzie dobrze. Nie miała pojęcia jak Marek sobie poradzi z dwójką takich maluchów.


Może być ciężko, bo z tego co wiedziała, seniorzy wyjechali na trzy miesiące do Szwajcarii, gdzie Krzysztof miał podleczyć swoje schorowane serce. Zerknęła na dzieci i poszła do kuchni. Nastawiła expres i wrzuciła do tostera chleb. Zajrzała do lodówki. Była niemal pusta. Nie zdziwiła się. Raczej współczuła Joasi. Kiedy ta kobieta miała zrobić jakiekolwiek zakupy, gdy miała dwójkę absorbujących dzieci i była w tym sama? Marek z reguły jadał na mieście i mało go obchodziło zrobienie sprawunków. Poczuła złość do niego o tę beztroskę i nie liczenie się z uczuciami żony. I pomyśleć, że jeszcze do niedawna zazdrościła jej tej ciąży i ślubu z Markiem. Wtedy chętnie zamieniłaby się z nią miejscami, ale teraz zaczynała mieć wątpliwości. Kochała go do szaleństwa, ale czy mogłaby z nim żyć, jeśli traktowałby ją tak jak Joasię? Szczerze w to wątpiła.
Usłyszała zgrzyt klucza w zamku i po chwili ujrzała Marka. Usiadł ciężko przy stole. Wyglądał jakby przybyło mu nagle dziesięć lat.


Bez słowa postawiła przed nim kubek z mocną kawą i talerzyk z tostami. Wróciła do kuchni po masło i jajka ugotowane na twardo.
 - To wszystko co znalazłam w lodówce. Masz w niej totalny przeciąg. Dziewczynki potrzebują mleko, jakieś kaszki i pampersy. Poza tym kompletnie ich nie rozróżniam. Która jest która?
 - Marta ma małe znamię na wierzchu prawej dłoni. Dorotka go nie ma. Muszę zadzwonić do rodziców i powiadomić ich o śmierci Joasi.
 - Chcesz ich ściągać do Polski? Dopiero wyjechali. Nie wiadomo jak Krzysztof to zniesie.
 - Pojęcia nie mam co zrobić i od czego zacząć. Jak ona mogła nam to zrobić?
 - Uważasz, że nie ma w tym twojej winy? Nie obraź się, ale nie byłeś mężem i ojcem jakiego sobie wymarzyła. Miała prawo do frustracji, bo nie pomagałeś jej w niczym. Jej słaba psychika po prostu tego nie wytrzymała. Dzwoń do Szwajcarii. Nie patrz egoistycznie na siebie, ale weź też pod uwagę to, że ostatnio z twoim ojcem nie było najlepiej.
 - Pomożesz mi? Sam nie dam sobie rady. Muszę się wszystkiego nauczyć zwłaszcza jak postępować z takimi maluchami. Ty na pewno wiesz, bo miałaś już doświadczenie z Betti.
 - Pomogę. Przecież nie zostawię cię z tym samego. Szkoda mi dzieci. Dzwoń a potem trzeba jechać po jakieś zaopatrzenie.
Dobrzańscy byli w szoku. Nie mogli uwierzyć w tę tragedię. Martwili się o Marka i o maluchy. Chcieli wracać, ale wybił im to z głowy.
 - Nie przyjeżdżajcie. To bez sensu. Ojciec musi się podleczyć. Jest u mnie Ula. Siedziała z dziewczynkami całą noc i teraz pomoże mi przy nich. Za chwilę jedziemy na zakupy, bo nic w domu nie ma. W poniedziałek zacznę załatwiać pogrzeb. Będą jej robić sekcję zwłok i dopiero po niej wydadzą mi ciało.
Po rozmowie z rodzicami połączył się jeszcze z Sebastianem. Uprzedził, że nie będzie go co najmniej tydzień i Uli prawdopodobnie też.
 - Ja tego nie ogarniam i tylko Ula może zapanować nad tym chaosem. Dobrze, że przynajmniej ona myśli za nas oboje. Trzymaj rękę na pulsie i dopilnuj wszystkiego.

Na zakupy musieli pojechać z dziećmi. Ula ubrała je i wsadziła do podwójnej spacerówki. W markecie ona pchała wózek z dziećmi, Marek wózek na zakupy ściągając z półek to, co wskazywała Ula. Był kompletnie zagubiony jakby nigdy w życiu niczego nie kupował. Ta jego bezradność rozdrażniła Ulę.
 - Marek ogarnij się. Prawdopodobnie kupujemy na wyrost i spuchliznę, bo pojęcia nie masz, co jest w domu a czego nie ma. Lodówka jest pusta. Musimy pójść na stoisko mięsne po mięso i wędlinę.
Sporo tego było. Same pampersy zajęły połowę bagażnika. Resztę przestrzeni zapełniły reklamówki z towarem. Po powrocie do domu i wniesieniu wszystkiego Ula przebrała dzieci i wsadziła je z powrotem do kojca. Były dość spokojne i potrafiły zająć się sobą. Nie płakały, co pozwoliło dorosłym trochę odetchnąć i porozmawiać.
Ula zrobiła im obojgu kawę i usiadła naprzeciwko Marka w salonie.
 - Co masz dalej zamiar zrobić? – zadała mu to najważniejsze pytanie. – Ja mogę pomóc, ale sam dobrze wiesz, że jest to pomoc właściwie doraźna. Oboje pracujemy a dzieci muszą mieć stałą opiekę. Wyjściem byłby żłobek, ale ja nie mam zaufania do tej instytucji. Dzieci szybko łapią choroby a zaangażowanie opiekunów często pozostawia wiele do życzenia. Wyjściem byłoby też wynajęcie niani, kobiety starszej z doświadczeniem i łagodnym charakterem. Chyba w Warszawie jest jakaś agencja, która się tym zajmuje. Trzeba to sprawdzić. Po powrocie z pracy ty musiałbyś przejąć pałeczkę, bo przecież ta kobieta nie będzie siedziała tu cały dzień. Kolejna rzecz, to ich dieta. One skończyły dziesiąty miesiąc i powinny zacząć jeść już dwudaniowe obiady oczywiście specjalnie przygotowane. Owoce też powinny i zaraz zetrę im jabłko. Mają już kilka zębów więc poradzą sobie. Sporo rozumieją a to świadczy o tym, że Joasia musiała dużo do nich mówić. Wymawiają też kilka krótkich słów. Teraz zajmę się obiadem a ty spróbuj znaleźć ich książeczki zdrowia. To ważne.
Kiedy Marek przekopywał się przez pokój dziewczynek Ula wstawiła rosół i rozklepała kotlety. Dzieciom nie przecierała zupy, ale rozgniotła warzywa widelcem, żeby mogły poczuć smak. Z gotowanego mięsa drobiowego, które zmieliła wraz z marchewką uformowała dla nich małe klopsiki. Nie miała pojęcia, czy Joasia przyzwyczajała je do takiego jedzenia. Podejrzewała, że nie skoro lodówka świeciła pustkami a w szafce było jedno opakowanie kaszki. Starła do miseczki dorodne jabłko i poszła do dzieci. Na początku trochę się krzywiły, ale chyba posmakowało im, bo zjadły do końca.
W salonie pojawił się Marek.
 - Znalazłem te książeczki, spójrz.
Przebiegła wzrokiem po treści w nich zapisanej.
 - Wygląda na to, że Joasia dbała o to, by były regularnie szczepione. Następne szczepienia dopiero za trzy miesiące na odrę, różyczkę i świnkę. Muszą też wziąć trzecią dawkę na gruźlicę. Trzymaj te książki gdzieś na wierzchu, żeby o tym nie zapomnieć.
 - Chciałem cię prosić, żebyś została tutaj chociaż przez tydzień… - Zaskoczył ją tą prośbą. Zdziwiona spojrzała mu w oczy.
 - A co z pracą? Przecież przynajmniej jedno z nas powinno być w firmie i to ja powinnam. Ty masz dużo spraw do załatwienia. Szkoda, że jutro niedziela, bo mógłbyś zadzwonić do agencji i zapytać o jakąś nianię. Poza tym nie mam ze sobą nic do przebrania.
 - Zamówię ci taksówkę. Kierowca zawiezie cię do Rysiowa i poczeka aż się spakujesz. Mógłbym ja to zrobić, ale znowu musielibyśmy ciągać ze sobą dzieci. Zgódź się Ula, błagam. Nie poradzę sobie bez ciebie. Dzwoniłem do Seby i on już wie, że może nas nie być przez najbliższy tydzień.
 - No dobrze… W lodówce przygotowane jest mleko dla dziewczynek. Wystarczy je podgrzać. Nakarmisz je o dziewiętnastej. Ja postaram się wrócić jak najszybciej, bo trzeba je jeszcze wykąpać.


W pośpiechu pakowała rzeczy do podróżnej torby nie zważając na krytyczne uwagi ojca. Starała mu się to wszystko wytłumaczyć, ale on i tak uważał, że poświęca się dla Dobrzańskiego w imię jakiej głupiej idei. Wiedział o jej miłości do niego.
 - Myślisz, że jak tak ofiarnie mu pomożesz, to on to doceni i odwzajemni twoje uczucie? To nie jest taki typ człowieka Ula. To egoista. Nawet w obliczu takiej tragedii nie potrafi inaczej – mówił z wyrzutem.
 - Nie robię tego dla niego, ale dla dzieci. Mówiłam, że zostały półsierotami? On nawet nie wie jak ma się nimi zająć. Wszystkiego musi się nauczyć. Ja muszę go nauczyć. Nie bądź zły. Przecież robię dobry uczynek, prawda?

środa, 22 stycznia 2020

ZAŚLEPIENIE - rozdział 1

ZAŚLEPIENIE


ROZDZIAŁ 1



Ocknęła się z jakimś niepokojem w sercu. W mieszkaniu panowały egipskie ciemności i jedynie elektroniczny zegar stojący na kominku dawał nieco poświaty wskazując godzinę drugą trzydzieści. Zerwała się z kanapy i ruszyła do pokoju dziewczynek. Uchyliła cicho drzwi i uspokoiła się. Spały. Przeszła do sypialni Marka, ale łóżko stało nietknięte a jego samego nie było. Czuła w sobie narastający gniew. Umawiali się, że wróci do dwudziestej drugiej, tymczasem mocno nadwyrężył tę umowę. Nie pierwszy raz taka sytuacja miała miejsce, ale obiecała sobie, że ten będzie ostatnim. Przyjaźnili się od lat, a raczej to on się przyjaźnił. W jej przypadku śmiało można było mówić o totalnym zaślepieniu i wielkiej do niego miłości. Naiwnie sądziła, że z czasem ją pokocha za jej oddanie, za uczynność, za uprzedzanie jego myśli zanim cokolwiek powiedział. Pomyliła się i od niedawna utwierdzała w przekonaniu, że on ją po prostu wykorzystuje, bo jest dobra i nie potrafi mu odmówić.


Najpierw była Paulina, wieloletnia partnerka i narzeczona Marka. Kiedy Ula przyjęła się do firmy odzieżowej Febo&Dobrzański na stanowisko asystentki młodego Dobrzańskiego, on był w stałym związku z dumną panną Febo. Ta ostatnia nie zapałała sympatią do nowej pracownicy. Zresztą do starej też nie, bo kiedy odkryła romans swojego narzeczonego z nią kazała ją bezzwłocznie zwolnić. Joaśka odeszła w atmosferze skandalu sądząc, że jeszcze wszystko się jakoś ułoży i Marek do niej wróci. Wrócił, ale nie w sposób jaki sobie wyobrażała. Po czterech miesiącach wybuchła kolejna afera, bo okazało się, że Joaśka jest przy nadziei. Paulina szalała. Próbowała namówić seniorów Dobrzańskich, żeby wpłynęli na Marka i wbili mu do głowy, że tylko z nią będzie szczęśliwy. Głupia, włoska gęś. Gdyby tak miało być, przecież nie zdradzałby jej na lewo i prawo. Seniorzy jednak w tym wypadku wzięli stronę ciężarnej Joaśki, bo niczego tak nie pragnęli jak właśnie wnuków. Zaręczyny zostały zerwane a ślub odbył się, ale z inną panną młodą.

Ula kochała Marka od kiedy zobaczyła go po raz pierwszy. Nie sądziła, że w przyrodzie występują tak urodziwi i przystojni mężczyźni. Szkoda tylko, że jego charakter tak diametralnie odbiegał od jego wyglądu. Zdawał sobie sprawę ze swojej atrakcyjności, a biegające za nim kobiety tylko go w tym utwierdzały. Przez to był nieco zarozumiały i zbyt pewny siebie. Na Ulę nie zwracał uwagi w ogóle, co początkowo cieszyło Paulinę, bo zazwyczaj zaliczał hurtowo swoje asystentki a tym razem dostała mu się taka, która była kompletnie nie z jego bajki. On był koneserem kobiecej urody, wielkim estetą a Ula niestety nie powalała wyglądem. Ubierała się dość nędznie w ciuchy nabyte w second – handach, nie malowała się, nosiła ciężkie, niemodne okulary i aparat na zębach. Miała jednak sporo zalet a głównie tę, że była niesamowicie pracowita i odwalała za swojego szefa kupę roboty, co pozwalało mu na tryb życia taki jak lubił, czyli częste chodzenie do ulubionego klubu wraz ze swoim przyjacielem Sebastianem.


Tam upijali się i podrywali chętne panny. Najgorsze dla Uli było to, że nie sposób go było nie lubić mimo tych wad. Wiernością na pewno nie grzeszył, o czym wcześniej miała okazję się boleśnie przekonać długoletnia narzeczona a potem żona, którą zostawiał na długie godziny samą z rosnącym z dnia na dzień brzuchem. Było już wiadomo, że to ciąża bliźniacza, czego Marek nie zniósł dobrze i pierwsze co zrobił po usłyszeniu tych rewelacji, to poszedł się upić. Za to seniorzy świętowali i cieszyli się, że od razu będzie dwójka wnucząt. Marek przesiadując w klubie wraz z Olszańskim skarżył mu się, że zupełnie nie dorósł do roli ojca i nie wyobrażał sobie jak to będzie. Sebastian wprawdzie go pocieszał, ale to były tylko słowa.
Joaśka powiła dwie łudząco podobne do siebie bliźniaczki.


Po porodzie uszczęśliwiona pokazywała je Markowi, ale on tylko się krzywił, bo nie rozumiał czym ona się tak zachwyca. Dzieci były przesadnie różowe i miały pomarszczoną skórę. Tak czy siak nic do nich nie poczuł tak jak i do swojej żony, która po powrocie z dziećmi do domu zdana była wyłącznie na siebie, bo Marek nie zmienił nic ze swoich przyzwyczajeń zostawiając zajmowanie się dziećmi jej.
Coraz częściej dochodziło między nimi do kłótni. Joaśka była niewyspana, wymęczona i wściekła. Teściowie przyjeżdżali zazwyczaj w soboty, żeby nacieszyć się wnuczkami, ale pomocy nigdy nie proponowali uznając zapewne, że Marek powinien wreszcie poczuć się odpowiedzialny i dorosnąć. Akurat u niego ani jedno ani drugie nie wchodziło w rachubę. Okres kiedy udręczona Joaśka robiła mu awantury dla Marka był paradoksalnie okresem wyciszenia. Zaprzyjaźnił się z Ulą. Z nią czuł się najlepiej zwłaszcza wtedy, gdy wychodzili na zapiekanki a potem spacerowali po parku rozmawiając cicho.


Ula miała łagodny głos. Nigdy go nie podnosiła. Tłumaczyła mu wiele rzeczy bardziej domyślając się niż mając pewność, że między nim a Joaśką nie jest dobrze. To kojące brzmienie jej głosu wyciszało w nim wszystkie negatywne emocje. Odpływały z głowy gdzieś w niebyt a on czuł się zrelaksowany i odprężony.

Dziewczynki rosły. Joaśka dbała o nie zaniedbując przy okazji siebie. Marka i tak nie było po całych dniach więc dla kogo miała się stroić? Chodziła w wyciągniętym, poplamionym kaszką dresie nie czesząc się tygodniami i popadając w coraz większą depresję.
Któregoś piątku wracając z jakiejś nasiadówki w klubie Marek już w windzie usłyszał rozdzierający płacz swoich dzieci. Zerknął na zegarek i zdziwił się, że jest już tak późno a one jeszcze nie śpią. Wszedł do mieszkania i zdębiał. Dzieci darły się jak opętane a Joaśka leżała na kanapie w salonie i nie reagowała w ogóle. Podszedł do niej i potrząsnął nią mocno.
 - Ogłuchłaś!? Nie słyszysz jak dzieci się drą!?
Nie słyszała. Wysunęła mu się z rąk na podłogę. Była nieprzytomna. Wpadł w panikę. Chwilę to trwało zanim zaczął jasno myśleć. W końcu zadzwonił po pogotowie a zaraz potem do Uli z prośbą, żeby wzięła taksówkę i przyjechała do niego na Sienną.
 - Potrzebuję pomocy. Dzieci płaczą a Joaśka jest nieprzytomna. Nie wiem dlaczego. Zadzwoniłem po pogotowie.
Czekając na nie podgrzał dzieciom mleko podejrzewając, że są głodne. Nie miał pojęcia jak długo Joaśka pozostawała w tym stanie. Pod stolikiem znalazł puste fiolki po jakichś lekach. Nie znał ich.
Lekarz z pogotowia zbadał Joasię pobieżnie i zadecydował, że zabiorą ją do szpitala.
 - Wie pan co zażyła? – Marek wręczył mu cztery puste fiolki.
 - Prawdopodobnie to, ale ja nigdy tych tabletek nie widziałem. Nie wiem po co je zażywała.
 - To silne środki psychotropowe. Zabieramy ją. Jedzie pan z nami?
 - Dojadę. Czekam na kogoś, kto zajmie się dziećmi, bo nie mogę ich zostawić samych.
Lekarz kiwnął głową i ruszył za sanitariuszami niosącymi bezwładną Joasię na noszach. Marek zamknął za nimi drzwi i nakarmił dzieci. Wreszcie się uspokoiły. Zaniósł je do łóżeczek i wrócił do kuchni. Dopiero teraz zauważył jakąś kartkę pod stołem. Podniósł ją. Rozpoznał pismo swojej żony.

Ty podły draniu
Tylko tak mogę Cię nazwać, bo na inną nazwę nie zasługujesz. Jesteś kanalią w ludzkiej skórze. Jesteś kimś, kto nie zasługuje ani na miano męża, ani na miano ojca. Nie obchodzę Cię ani ja, ani nasze dzieci. Żebyś zdechł. Przez Ciebie nabawiłam się depresji, przez Ciebie już nie radzę sobie z życiem, przez Ciebie jestem nieszczęśliwa i jeśli ta próba samobójcza się powiedzie to moja śmierć obciąży wyłącznie Twoje sumienie. Dzieci mają po dziesięć miesięcy. Ile razy zostawałeś z nimi? Ile razy pomagałeś mi w czymkolwiek, żeby choć trochę mnie odciążyć? Widziałeś jak wyrzynają im się pierwsze zęby? Widziałeś jak zaczynają siadać, jak zaczynają gaworzyć? Opadałam z sił a Ty włóczyłeś się po klubach zwierzając się temu głupkowi Olszańskiemu jaki to jesteś nieszczęśliwy. Odchodzę z nadzieją, że mnie nie uratują a Ciebie życie dopadnie wcześniej czy później, wystawi Ci solidny rachunek i da porządny wycisk. Radź sobie sam i doświadcz tego wszystkiego, czego ja musiałam doświadczyć.
Żegnaj dupku.

Opadły mu ręce a kartka znowu znalazła się na podłodze. - Jak ona mogła mi to zrobić? Zostawić mnie samego z dziećmi? Przecież nawet nie mam pojęcia jak się nimi zająć. Nie wiem, co mają jeść i jak to przyrządzić. Jak mam je ubierać, jak przewijać, przecież są takie delikatne i kruche. Że też akurat rodzice musieli wyjechać… W Uli jedyna nadzieja. Chyba powinna już być…
Tyle co o niej pomyślał rozdzwonił się domofon. Nawet nie pytał kto to, tylko nacisnął guzik. Zdyszana i nieco przestraszona weszła do mieszkania pytając co się stało. Opowiedział jej o wszystkim i pokazał kartkę.
 - Powinieneś wziąć sobie do serca jej słowa. Miała rację we wszystkim co napisała. Taki właśnie jesteś. Ubieraj się i jedź do szpitala. Ja zostanę z dziećmi.
Trochę zabolało go to, co powiedziała, ale ruszył się z miejsca zabierając kluczyki od samochodu.
 - Zadzwonię jak już będzie coś wiadomo. Dziękuję.

Wpadł na SOR rozglądając się nerwowo. Podbiegł do okienka i zapytał o Joannę Dobrzańską. Kobieta stojąca po drugiej stronie skierowała go do jakiegoś gabinetu. Zastał w nim dwóch lekarzy i ponownie zapytał o Joasię.
 - Proszę usiąść – jeden z nich wskazał mu fotel. – Niestety nie mamy dla pana dobrych wiadomości. Żona musiała dość długo być nieprzytomna po zażyciu tej ogromnej dawki psychotropów. Nawet nie dojechała do szpitala. Zmarła w karetce. Zatrzymała im się i próbowali elektrowstrząsów, ale nie udało się.
Marek słuchał tego oszołomiony i chyba nie za bardzo docierała do niego skala tej tragedii. Przełknął nerwowo ślinę.
 - Gdzie jest teraz? Chciałbym ją zobaczyć.
 - Oczywiście. Jest w prosektorium. Zaraz zawołam pielęgniarkę to pójdzie z panem. Proszę mi jeszcze powiedzieć, czy żona leczyła się na depresję? Leków, które zażyła nie można kupić bez recepty, stąd moje pytanie. Musiał jej przepisać specyfiki jakiś lekarz psychiatra.
 - Nic mi na ten temat nie wiadomo – to pytanie zaskoczyło Marka i nic dziwnego, bo niby skąd miałby wiedzieć. Nie interesował się życiem Joaśki, nie zwierzała mu się uznając zapewne, że to i tak bez sensu, bo on nie zareaguje tak jak powinien. Najgorsze było to, że nie potrafił udzielić żadnych odpowiedzi na pytania zadawane przez lekarzy, bo ich po prostu nie znał. Nie miał pojęcia, co dzieje się w jego własnym domu pod jego nosem.

czwartek, 16 stycznia 2020

SEKRET - rozdział 10 ostatni


ROZDZIAŁ 10
ostatni


Chowder smakował rewelacyjnie. Dawno nie jedli tak smacznej zupy. Nawet te, które podawano w eleganckich restauracjach nie umywały się do tej. Malwina podziękowała Anicie.
 - Ty odpocznij a ja pozmywam – zadeklarowała. – Potem pójdę na podwórko i zabiorę Lolę. Trochę się z nią pobawię i być może się polubimy – zabrała talerze i wyszła do kuchni zostawiając rodziców samych.


Byli spięci a powietrze tak gęste, że można je było kroić nożem. Artur poruszył się niespokojnie.
 - Anita, czy weźmiesz pod uwagę ewentualny powrót do domu? – zapytał cicho.
 - Ale po co? Do kogo? Wyjeżdżając do Wrocławia postawiliście mnie przed faktem dokonanym, nie daliście wyboru, zadecydowaliście, że od teraz nie mam rodziny. Zrozumiałam to. Dwanaście lat spędziliśmy razem tylko z jednego powodu, z powodu naszej córki. Dwanaście lat żyłam bez miłości, żyłam nadzieją, że może kiedyś zapomnisz o Ninie i przestaniesz ją kochać. To było bardzo naiwne myślenie, bo przecież nawet jeślibyś do niej już nic nie czuł, mogłeś pokochać jakąś inną kobietę a nie mnie. Oboje kochaliśmy naszą Malwinę, ale nie kochaliśmy siebie nawzajem. To nie było małżeństwo, ale jakiś sztucznie wypracowany twór. To tylko ja chciałam wierzyć, że wszystko jest w najlepszym porządku. Nie było. Zrozumiałam, że nikogo nie można zmusić do miłości i ja już tego robić nie będę.
 - Masz kogoś?
Pokręciła głową z niedowierzaniem, że w ogóle zadał jej takie pytanie.
 - Nie mam. Skutecznie wyleczyłam się z mężczyzn raz na zawsze.
 - Byliśmy ostatnio na urodzinach wspólnika Niny. Tam spotkałem Piotrka Zwolińskiego i to on otworzył mi oczy. Nawet nie wiesz jak bardzo jest mi głupio i wstyd, że posądzałem cię o te wszystkie rzeczy. Jak bardzo czuję się podle, bo zrozumiałem, że nie zasługuję na ciebie. Rozstanie z Niną było burzliwe, bo wywaliłem jej wszystko, kawę na ławę. Po raz pierwszy wówczas poczułem do niej wstręt i zrozumiałem, że z tą kobietą nigdy nie byłbym szczęśliwy. Od kiedy wróciliśmy do Warszawy wciąż zadaję sobie pytanie jakim cudem ona mnie tak omotała. Ma w sobie wszystkie cechy, których szczerze nienawidzę. Ona nie mogła znieść myśli, że pobraliśmy się. Hodowała zemstę przez lata. Zazdrościła ci, że zostałem twoim mężem i za wszelką cenę musiała doprowadzić do rozbicia związku. Malwina w ogóle jej nie obchodzi i podejrzewam, że tak było od początku. Nie mogę sobie darować, że byłem tak ślepy i tak naiwnie głupi. Nie zasłużyłaś sobie na to. Zasłużyłaś na nasz wielki szacunek, na naszą miłość i oddanie. Przysięgam, że jeśli zdołasz nam wybaczyć, nie zawiedziemy.
Po policzkach Anity płynęły strugi łez. Artur nie mógł tego znieść. Te łzy uświadomiły mu, że namówienie jej do powrotu może okazać się niezwykle trudne, bo bardzo ją skrzywdzili.
 - Anita nie płacz proszę, bo pęka mi serce. Jestem podłym draniem, że zgotowałem ci taki los. To można jeszcze naprawić, tylko zgódź się.
 - Chyba powinniście już iść – powiedziała drżącym głosem. Późno się robi, a wy musicie jeszcze dotrzeć do Omegi. Przyjedźcie jutro tak jak mówiłam. Ja nic nie mogę ci obiecać poza tym, że zastanowię się nad tą propozycją. Jak będziecie jechać jutro, to nie skręcaj na parking przy Omedze, ale jedź prosto. Wtedy podjedziesz pod sam dom.
Pożegnała się z nimi choć Malwinę ciężko było oderwać od psa. Wyszła z nimi przed bramę i stałą dłuższą chwilę odprowadzając ich wzrokiem. Zostawili ją z natłokiem myśli. Pogubiła się i już sama nie wiedziała jaką ma podjąć decyzję.


Wieczorem przyjechała Marta i Anita opowiedziała jej o wszystkim również o wątpliwościach jakie zasiał w niej Artur.
 - Umówiłam się z nimi koło dziesiątej rano i nie po to, żeby się spakować i wrócić z nimi do Warszawy, ale po to, żeby powiedzieć im prawdę. Nina za bardzo namieszała w głowach im obojgu i sami nie wiedzą czego się trzymać.
 - W takim razie ja zostawię ci jutro chatę wolną. Pojadę do Mazurów i spędzę u nich dzień. Uczulam cię tylko, żebyś nie podejmowała pochopnych decyzji i dobrze wszystko przemyślała a przede wszystkim miała pewność, czy warto Arturowi wybaczyć czy nie.

Następnego dnia Kochańscy pojawili się punktualnie. Przywitali się z Anitą i wychodzącą właśnie Martą. Anita przedstawiła ich sobie. Kiedy Marta wyjechała za bramę Anita zaproponowała rozmowę na zewnątrz.
 - Na tyłach za domem mam do takich rzeczy świetne miejsce. Zrobię tylko kawę i Malwinie herbatę, i zaraz do was dołączę.
 - Ja pomogę mamuś, bo nie zabierzesz się z tym sama a ty tato poszukaj tego cichego zakątka.
Kawa, herbata i talerz z pociętym drożdżowym ciastem przywiezionym przez Martę pojawiły się błyskawicznie na drewnianym stole. Malwina z ojcem zajęli jedną z ław a Anita usiadła naprzeciwko.
 - Zaprosiłam was, bo sprawy zaszły za daleko. Uznałam więc, że zasługujecie na prawdę. Zacznę od samego początku. Z Niną przyjaźniłyśmy się od zawsze i trzymałyśmy się razem. Przesiedziałyśmy w jednej ławce podstawówkę i liceum. Sporo imprezowałyśmy, choć Nina z całą pewnością znacznie więcej niż ja. Na jednej z imprez poznałyśmy ciebie. Na nas obu zrobiłeś piorunujące wrażenie. Ja zakochałam się od razu, Nina tylko kokietowała, ale i tak skradła ci serce, bo zakochałeś się w niej bez pamięci. Zazdrościłam wam tej miłości, ganiłam siebie, że jesteś chłopakiem przyjaciółki i nie mogę cię kochać, ale serce nie sługa. Nina nigdy nie była stała w uczuciach. Skakała z kwiatka na kwiatek. Nic więc dziwnego, że i tobą znudziła się bardzo szybko. Wychodziłeś ze skóry, żeby do ciebie wróciła. Prosiłeś o pomoc mnie. W końcu, gdy to nie odniosło żadnego skutku, postanowiłeś wziąć na Ninie odwet i to moim kosztem. Ja byłam szczęśliwa, ty po wszystkim powiedziałeś mi, że to był błąd, którego żałujesz. Byłam zdruzgotana. Nina zauważyła to. Początkowo nie chciałam jej nic mówić, ale w końcu pomyślałam, że skoro już nie jesteście razem, to jest jej wszystko jedno. Kiedy się dowiedziała poczuła się urażona. Jeszcze tego samego dnia pobiegła do ciebie i wróciła do ciebie, a przynajmniej tak ci się wydawało. Potem nadszedł październik. Ona wyjechała na studia do Wrocławia, ty i ja do Warszawy. Trochę wcześniej okazało się, że jestem w ciąży. Powiedziałam ci o tym, ale źle odebrałeś tę wiadomość i umyłeś ręce. Ciąży nie znosiłam dobrze i w końcu poroniłam w trzecim miesiącu a lekarz powiedział mi, że w przyszłości mogę mieć kłopoty z zajściem i urodzeniem dziecka. To akurat się sprawdziło. Nic nikomu o poronieniu nie powiedziałam nawet babci, chociaż ona wiedziała o moim stanie. Było mi ciężko. Rozpaczałam i wtedy zadzwoniła Nina błagając mnie o przyjazd do Wrocławia. Twierdziła, że potrzebuje pomocy, że to skomplikowane i że tobie nic nie może powiedzieć. Po moim przyjeździe wyznała mi, że jest w ciąży, w trzecim miesiącu. Nie miała pojęcia, czyje to dziecko. Nie mogła ci o nim powiedzieć, bo przecież nie była ci wierna. Powiedziała ci wtedy, że zrywa z tobą, bo jest z kimś innym. Nie chciała tego dziecka i zamierzała usunąć ciążę. Na moje stwierdzenie, że kolejny raz łamie ci serce powiedziała tylko, że jakoś to przeżyjesz, bo nie jesteś dzieckiem i to nie jest jej wina, że mężczyźni szybko ją nudzą. Usunięcie ciąży wybiłam jej z głowy. Uświadomiłam, że w Polsce nikt jej tego nie zrobi i będzie musiała jechać do Czech z workiem gotówki, której ani ona, ani ja nie mam. Poradziłam wtedy, żeby urodziła to dziecko i oddała do adopcji. Powiedziałam, że powinna przenieść się do Warszawy na uczelnię, bo wówczas będę mogła się nią zaopiekować i nie zostawię jej samej. Tak właśnie zrobiłyśmy. Ciążę znosiła dobrze, ale kiedy urodziła jakby diabeł w nią wstąpił. Zostawiała mi dziecko i włóczyła się od imprezy do imprezy najczęściej wracając nad ranem. Kiedy Malwinka miała sześć miesięcy Nina wróciła z takiej potańcówki trochę wstawiona. Powiedziała mi, że ma serdecznie dość małej, jej wrzasków i pobudek w środku nocy. Nie jest odarta z uczuć, ale na pewno jej nie pokocha. Już wtedy wiedziałyśmy, że dziecko jest twoje, bo było bardzo do ciebie podobne. To ona wpadła na pomysł adopcji ze wskazaniem i zaproponowała mi, żebym to ja była wskazana we wniosku. Zaskoczyła mnie tą propozycją, ale ja już wtedy tak bardzo kochałam małą, że uznałam iż to będzie lepsze wyjście niż oddawanie jej obcym ludziom. Tak właśnie zrobiłyśmy. Podpisałam dokumenty i Malwina stała się moją prawowitą córką. Po wyjściu z sądu Nina wymusiła na mnie obietnicę, że nikt o tym się nie dowie, że będzie to nasz wspólny sekret. Milczałam więc. Niedługo po tym Nina oznajmiła, że wraca do Wrocławia na stałe. Pomyślałam, że tak chyba będzie lepiej, gdy zniknie z naszego życia. Wtedy widziałam ją po raz ostatni. Przez kolejne lata nie wiedziałam co się z nią dzieje. Na wakacje zawsze wracałam do Wałbrzycha. Tam siedząc kiedyś z małą w parku spotkałam twoich rodziców. Od razu zauważyli to uderzające podobieństwo więc nie było sensu zaprzeczać. Uznali, że powinieneś wiedzieć. Mieli pretensje, że nie powiedziałam ci o ciąży. Wyprowadziłam ich z błędu. Przecież rozmawialiśmy i mówiłam ci, że zaszłam w ciążę, ale ty nie chciałeś o niczym słyszeć, bo znowu byłeś z Niną. Zataiłam przed nimi tylko, że to dziecko w wózku jest wynikiem innej ciąży, przecież zobowiązałam się do milczenia. Resztę już znasz. Nie szantażowałam twoich rodziców. Powiedziałam im, że ty kochasz Ninę nie mnie. Powiedziałam, że nie można nikogo zmusić do miłości a ja niczego od ciebie nie chcę, alimentów również i wychowam to dziecko sama. Jak wiesz, nie odpuścili.
Zapadła cisza. Artur i Malwina byli wstrząśnięci. To co opowiedziała Anita brzmiało jak jakieś pieprzone science fiction.
 - To przekracza granice mojego pojmowania. Ta suka wykorzystała nas a przede wszystkim ciebie. Manipulowała nami. Posłużyła się tobą jak przedmiotem, zagrała na twoich uczuciach. Dobrze wiedziała, że jak zaproponuje adopcję ze wskazaniem nie odmówisz, bo widziała jak bardzo kochasz Malwinę. Podła, wredna sucz. Przepraszam córeczko, ale czasami trzeba nazwać rzeczy po imieniu. Dla czystej satysfakcji rozbiła nasze małżeństwo i napawała się tym. Jak można być tak podłym?
 - Gdybyście wtedy wysłuchali co mam do powiedzenia, być może nie doszłoby do takiej sytuacji jaką mamy dzisiaj. Z drugiej jednak strony myślę, że twoja miłość do niej z czasem stała się obsesyjna i cokolwiek by nie powiedziała i tak byś uwierzył jej nie mnie. Proponujesz mi powrót do domu, a ja nie wiem, czy za jakiś czas ona ponownie nie pojawi się w naszym życiu a ty znowu okażesz się słaby. Nie kochasz mnie. Nigdy nie kochałeś i ja nie mam o to do ciebie pretensji. Sądziłam, że ja w sobie mam wystarczająco dużo miłości, żeby starczyło dla naszej trójki, ale myliłam się.
 - Tak nie będzie mamuś – odezwała się Malwina. – Ona nigdy nie przestąpi już progu naszego domu. Dostaliśmy niezłą nauczkę i wyciągnęliśmy z niej właściwe wnioski. Nigdy więcej Niny w naszym życiu.
 - To nie jest tak jak mówisz. Ja dopiero we Wrocławiu obserwując poczynania Niny zrozumiałem, co tak naprawdę straciłem. A straciłem wspaniałą kobietę, kochającą żonę i matkę, szlachetnego i dobrego człowieka. Takich strat nie można już nadrobić, ale chciałbym przynajmniej spróbować.
 - Musicie dać mi czas. To trudna decyzja, której nie podejmę z dnia na dzień.
 - Dostaniesz tyle czasu ile będziesz chciała, ale nie przekreślaj nas proszę i daj nam szansę. Ja jutro wracam do Warszawy, bo od poniedziałku zaczynam pracę. Malwina bardzo chce tu z tobą zostać. Ma wakacje i sama nie wie, co ze sobą zrobić.
 - Ale tu też będziesz sama przynajmniej do popołudnia. Będziesz się nudzić.
 - Nie będę mamuś. Tu jest tak pięknie i jest tyle ciekawych miejsc do zobaczenia. Zgódź się, proszę. Nie chcę stąd wyjeżdżać. Odnaleźliśmy cię i choć w części chcę nadrobić ten stracony przez naszą głupotę czas. Tata w następny weekend przywiózłby mi jakieś ciuchy.
 - No dobrze… Zajmiesz jeden z pokoików na górze. Marta się zdziwi – uśmiechnęła się do córki.

Malwina została do końca wakacji. Odżyły jej świetne relacje z matką. Artur pojawiał się w każdy piątek wieczorem zawsze z ogromnym bukietem kwiatów. Adorował Anitę jakby chciał wynagrodzić jej czas, kiedy traktował ją poprawnie, ale bez czułości. Teraz na każdym kroku zapewniał ją, że jest najlepszą żoną na świecie i że bardzo ją kocha. Z czasem zaprzyjaźnił się z Martą i Mazurami. Uskuteczniał przy domu drobne naprawy i pomagał Wojtkowi przy rybach.
Lato dobiegało końca. Anita coraz częściej szeptała z Martą po kątach zwierzając się jej i prosząc o radę.
 - Ja cię nie wyganiam, – mówiła Marta – ale widzę też jak bardzo zależy Arturowi i Malwinie na tobie. Uważam, że powinnaś dać im jeszcze jedną szansę. Powinnaś wrócić do Warszawy. Jeśli chcesz, to zapytam w pracy o etat dla ciebie. O ile mam rozeznanie, to nie przyjęto nikogo na twoje miejsce.
 - Naprawdę? W takim razie popytaj. Ja chętnie wrócę na stare śmieci, a tu jeśli się zgodzisz, będziemy przyjeżdżać na wakacje i ciepłe weekendy.

Był koniec września. W połowie tygodnia Anita postanowiła zadzwonić do męża. Zdziwił go trochę jej telefon, bo to raczej on dzwonił do niej nie odwrotnie.
 - Dzień dobry kochanie. Jaka miła niespodzianka. Stało się coś, że dzwonisz?
 - Nie, nic się nie stało. Dzwonię, bo chcę ci powiedzieć, że w niedzielę wracam do domu. Wracam na dobre i zabieram ze sobą Lolę. Wrócę z Martą. Nie przyjeżdżajcie więc.
Artur uśmiechnął się szeroko i odetchnął z ulgą. To co powiedziała było najpiękniejszą muzyką dla jego uszu.
 - Bardzo się cieszę skarbie, że podjęłaś wreszcie decyzję i naprawdę to doceniam.
 - Nie mogłam podjąć innej. Przecież kocham was nad życie.

K O N I E C