Łączna liczba wyświetleń

środa, 25 listopada 2020

AZYL - rozdział 12

 

ROZDZIAŁ 12

 

 

Odebrała Betti z przedszkola i przyspieszonym krokiem wracała z nią do domu. Mała była podekscytowana pierwszym dniem i nie zamykała jej się buzia.

 - Poczęstowałam wszystkich cukierkami i mam dwie nowe koleżanki. Cały dzień się z nimi bawiłam. Pani uczyła nas też literek. Bardzo lubię literki, bo jak poznam wszystkie, to będę mogła podpisywać swoje rysunki. Zjadłam też dobry obiad i deser.

 - A ja też mam dzisiaj coś smacznego, ale skoro jesteś najedzona to pewnie nie będziesz chciała spróbować.

 - A co?

 - Kopytka, buraczki i mięsko. Za godzinkę przyjdzie Marek, bo go zaprosiłam.

 - To ja też troszkę zjem, żeby nie było mu przykro – postanowiła.

 

Marek zjawił się punktualnie. Przywitał się z dziewczynami i z przyjemnością pociągnął nosem.

 



- Pięknie pachnie. Czuję, że to jednak będzie coś wyjątkowego.

Umył ręce i zasiadł za stołem, na którym Ula ustawiała talerze wypełnione zupą dyniową przyrządzoną na pikantnie z imbirem, odrobiną chili i grzankami. Obok parowały gorące kopytka polane szczodrze gęstym sosem, kawałkiem pieczeni i buraczkami.

 - Smacznego wszystkim.

Było smaczne. Marek mruczał z zadowolenia pochłaniając swoją porcję.

 - Jesteś prawdziwym skarbem Ula. Masz niezliczoną ilość talentów. To godne podziwu, naprawdę. Co rusz, czymś mnie zaskakujesz i to bardzo pozytywnie. To było genialne. Wszystko co ugotujesz jest genialne i nie sposób się oprzeć. Może chcesz, żeby na jutro coś kupić? Myślę o tym ognisku w Rysiowie. Odbiorę Betti i możemy się gdzieś zatrzymać po drodze. Może jakiś boczek, lub jeszcze więcej kiełbasek? – Ula pokręciła przecząco głową.

 - Nie trzeba Marek, bo ja już o to zadbałam. I tak nie czuję się komfortowo zrzucając na ciebie odbieranie Beatki i przywożenie jej do Rysiowa. To nie tak blisko.

 



Ujął jej dłoń i przycisnął do ust.

 - Gdybym nie chciał tego robić lub nie miał dość czasu, na pewno bym ci o tym powiedział. To żaden dla mnie problem. Betti uwielbiam i świetnie się razem dogadujemy, a poza tym przecież obiecałem ci pomoc w uprzątaniu domu. Nie musisz mieć wyrzutów sumienia. Sam jestem ciekawy jak nam pójdzie. Ty z Maćkiem i być może Dorotą będziecie walczyć od rana. Ja przyjadę na koniec tej nierównej walki, ale zrobię ile się da.

 - Dziękuję Marek i naprawdę bardzo to doceniam, bo nikt nigdy nie zrobił dla nas tyle, co ty.

 

Nazajutrz odprowadziła Beatkę do przedszkola i ruszyła pośpiesznie na przystanek. W ciągu niespełna godziny dotarła do rodzinnego domu. Otworzyła furtkę i stanęła jak wryta. Wzdłuż chodnika stały kanapy, stoliki, stare krzesła i inne starocie pochodzące ze strychu. Z domu wyszli obaj Szymczykowie, ojciec i syn, i przywitali się z Ulą.

 - Nie gniewaj się, ale zaczęliśmy sami wcześnie rano. Walczymy od szóstej. Za chwilę powinna zjawić się Dorota. Pomoże ci opróżniać szafy z ciuchów. Załatwiłem kartony i wielkie foliowe worki. Będzie można sporo napakować. Najpierw wyrzucamy meble, w których tych ubrań nie ma. Spójrz na nie. Są stare i niektóre mocno uszkodzone. Nie nadają się do niczego i te na pewno spalimy. Do opróżnienia jest też garaż. Trochę rzeczy z niego wezmę do siebie, ale jest tam spora ilość złomu i trzeba będzie zamówić samochód od właściciela złomowiska. Zawsze przyda się parę groszy. Ojciec znalazł u nas wielką, metalową beczkę i w niej będziemy palić wszystkie szmaty. Meble porąbiemy, bo trzeba oddzielić drewno od tapicerki. Byliśmy na strychu i pomyśleliśmy, że jak już będzie pusty, to wybiałkujemy ściany. Ojciec ma trochę kredowej farby i powinno jej wystarczyć. Zawsze to trochę estetyczniej. Może i na garaż starczy?

 - Bardzo wam dziękuję. Świetny plan. Ja w takim razie tylko się przebiorę i zabieram za pakowanie rzeczy.

 

Robota posuwała się dość szybko tym bardziej, że dołączyła też Dorota. Ula zabrała się za szafę w przedpokoju, a przyjaciółka za jedną z szaf w pokojach. Na razie pakowały do foliowych worków. Rzeczy w lepszym stanie odkładały do kartonu z myślą o oddaniu ich biednym. Najwięcej było koszul i swetrów taty. Jakieś jego kurtki na różne pory roku i trochę butów. Każda z tych rzeczy wywoływała u Uli ból serca i ogromny żal. Starała się jednak nie rozklejać. Dwa porządne i grube koce, kilka sztuk pościeli i ręczników kąpielowych wrzuciła w karton, który miała zamiar zabrać na Sienną. Z ubrań swoich i Betti wzięła niewiele. Chciała wymienić całą garderobę na nową więc nie było sensu nawet segregować tych rzeczy. Miały skończyć w ognisku.

Na podwórzu pojawiło się paru ich najbliższych sąsiadów. Powiedziała im, że mogą zabrać co tylko chcą. Mama Maćka zadeklarowała się, że odniesie ciuchy dla biednych do kontenera stojącego na początku ulicy. Powoli zaczęło ubywać worków. Maciek rozpalił ogień w beczce i wrzucał ich zawartość w płomienie. W końcu wyniesiono na zewnątrz szafy. Dom opustoszał.

 - Nawet nie sądziłam, że możemy go opróżnić w ciągu jednego dnia. Wydawało mi się, że tyle tu gratów, że nie starczy nam nawet tygodnia. Jak dobrze pójdzie, to nie będę musiała już tu wracać, chyba że na grób rodziców. To co teraz?

Dorota podniosła się z krzesła i rozejrzała dokoła.

 - Myślę, że mimo wszystko powinnyśmy umyć okna, a potem podłogi. Maciek z ojcem pewnie za chwilę oczyszczą z pajęczyn strych i zabiorą się za białkowanie. Idę po płyn do okien i jakieś szmaty.

 

Szymczykom robota paliła się w rękach. Pracując szerokimi wałkami na długich stylach w błyskawicznym tempie pokrywali farbą skośne ściany strychu. Ula i Dorota też uwijały się jak w ukropie. Po umyciu okien i podłóg wyszły na zewnątrz i zabrawszy ze sobą kartony ruszyły do niewielkiego sadu, żeby wyzbierać opadłe jabłka i gruszki a także dojrzałe śliwki. Gdyby tego nie zrobiły, owoce zgniłyby, a tak Ula postanowiła przerobić je na powidła. Po wszystkim wygrabiły trawę i uprzątnęły sad z nadgniłych owoców.

Maciek z ojcem zaczęli opróżniać garaż. Sprzęt ogrodniczy przenieśli do swojej szopy. Zardzewiałe części jakichś maszyn powywlekali na zewnątrz podobnie jak i stare fragmenty ogrodzenia, jakieś metalowe sztaby i słupki. Przed bramą stało z wózkami dwóch zbieraczy złomu łakomie patrząc na wyciągane z garażu rzeczy. Zauważyła to Ula i podeszła do ogrodzenia.

 - Chcą panowie to zabrać? Jeśli tak, to zapraszam – otworzyła na oścież bramę. Proszę to sobie sprzedać. Panowie trochę zarobią, a mnie spadnie kłopot z głowy. - Mężczyźni podziękowali i jeden po drugim wjechali swoimi wózkami na teren posesji. – Maciuś, nie kłopocz się już wywózką tego złomu. Tu są panowie, którzy chętnie go zabiorą. Pokaż im tylko, które rzeczy są do wywiezienia.

Szymczyk ucieszył się, bo takie rozwiązanie oszczędzało im czas i energię. Złomiarze z ochotą zabrali się do pracy, a Ula wróciła do palenia rzeczy z worków.

 

Tuż przed siedemnastą pojawił się Marek trzymając za rękę Beatkę. Przywitał się serdecznie ze wszystkimi także z rodzicami Maćka. Marysia Szymczykowa zabrała Ulę na bok.

 - Ula na pewno jesteście głodni. W domu mam wielki gar duszaków z kiełbasą i boczkiem i równie wielki gar żuru.

 



Pomóż mi to przynieść a Dorocie powiedz, żeby wyciągnęła papierowe tacki z reklamówki, która wisi w przedpokoju. Niech przetrze stół i ławki. Ja wezmę jakiś obrus.

 - Obrusy mam, a resztę zaraz jej przekażę.

 

Dorota błyskawicznie nakryła stół lnianym obrusem. Przyniosła też kubki na żurek i tacki na duszaki. Znalazły się też sztućce. Szymczykowa wraz z Ulą wniosła parujące garnki ustawiając je na stole.

 - Siadajcie kochani, bo głodni jesteście. Mam nadzieję, że będzie wam smakować. Ula rozlej żurek.

Usiadła obok Marka, który przyglądał się ciekawie potrawie.

 - Chyba jeszcze nie jadłem nic podobnego, ale pachnie bosko.

 - Pani Marysia to zawołana kucharka. Gotuje bardzo smacznie. To akurat prosta potrawa, ale my ją uwielbiamy. Nałóż sobie i nie żałuj. Ziemniaki trzeba popijać żurem.

Nałożył sobie solidną porcję i spróbował. Uśmiechnął się szeroko ukazując w pełnej krasie główny atut swojej urody.

 - Boskie, po prostu boskie… Czy tu w Rysiowie wszystkie kobiety tak genialnie gotują?

Szymczykowa uśmiechnęła się znad talerza.

 - Bardzo się staramy panie Marku. Na szczęście nasi mężczyźni nie są zbyt wybredni.

 - Pani Marysia robi najlepsze kotlety mielone – odezwała się Betti. – Jadłam kilka razy i mogłabym je jeść bez przerwy.

 - Wiem, że je lubisz kochanie. Następnym razem jak przyjedziesz, zrobię ci całą patelnię.

Marek pochylił się do ucha Uli i szepnął

 - Dużo wam jeszcze zostało? Z tego, co zdążyłem zauważyć, to nie ma zbyt wiele do zrobienia. Nie sądziłem, że tak sprawnie pójdzie. Byłem z Maćkiem na strychu. To wygląda naprawdę dobrze. Pokoje wypucowane aż lśnią.

 - W zasadzie ze wszystkim się uporaliśmy. Został tylko garaż, ale z nim Szymczykowie poradzą sobie sami. Też mają zamiar go wybiałkować, ale chyba już nie dzisiaj. Za chwilę będziemy palić meble. Część wzięli sąsiedzi a te w najgorszym stanie porąbiemy i spalimy. Przy okazji upieczemy sobie kiełbaski na patykach.

 

Po obiedzie poprosiła Marka i Maćka, żeby zapakowali do bagażnika rzeczy, które chce zabrać i zebrane owoce.

 - Narobię powideł i przywiozę wam gotowe słoiki – wyjaśniła. – Jak wrócicie zaczniemy palić meble.

 

Mężczyźni rąbali stare sprzęty na mniejsze kawałki natomiast dziewczyny zajęły się nacinaniem kiełbasek i nabijaniem ich na zaostrzone patyki. Wkrótce wystrzeliły do góry płomienie a oni ustawili się wokół ogniska piekąc smakowicie ociekające tłuszczykiem kiełbaski.

 - Na pewno wszystko zabrałaś? – zapytał Marek. – Nie za wiele tego.

Ula westchnęła głęboko i pokiwała głową.

 - Masz rację, Zapakowałam całe swoje poprzednie życie w jeden foliowy worek. Nie do wiary, prawda? – zadrżał jej głos i po policzkach popłynęły łzy. Przytulił ją do siebie i uspokajająco gładził po plecach. Ten gest był taki kojący i miły.

 - Nie płacz Ula. Pomyśl, że mimo wszystko nie zawsze były to dobre wspomnienia, a teraz masz szansę na nowe życie i dzięki temu możesz nabrać dystansu do dramatu, który przeżyłyście. W tym worku są tylko rzeczy, do których nie powinnaś się przywiązywać i obdarzać je jakimś sentymentem. Pamięć o rodzicach zawsze będziesz nosić w sercu i to na pewno się nie zmieni. Zmieni się za to perspektywa i spojrzenie na okoliczności towarzyszące ich śmierci, bo te były traumatyczne – przytulił usta do czubka jej głowy. – Obie wyszłyście z tego mocno poranione, a ja zrobię absolutnie wszystko, żebyście odzyskały równowagę i spokój.

 

Wrócili na Sienną dość późno. Marek pomógł im wnieść kartony i worek. Chciała mu zrobić jeszcze herbaty, ale odmówił.

 - Lecisz z nóg a Betti zasypia na stojąco. Obie jesteście wykończone i musicie odpocząć. Jutro będę dzwonił do psychologa, żeby umówić wizytę. Jak będę już wiedział coś konkretnego, dam ci znać – pochylił się i musnął ustami jej policzek. – Dobranoc Ula.

 - Dobranoc – wyszeptała zarumieniona zamykając za nim drzwi. Ten dzisiejszy dzień dał jej trochę do myślenia. Zastanawiała się, czy te wszystkie intymne gesty wykonywane w jej kierunku miały coś oznaczać? To przytulenie przy ognisku było naprawdę miłe. Odebrała to jako wyraz opiekuńczości, jak rodzaj parasola ochronnego, który rozpostarł nad nimi. Takie zachowanie zawsze poruszało w niej najczulsze struny. Pomyślała, że Marek znacznie różni się od innych mężczyzn. Posiadał ogromne pokłady wrażliwości jakby przeważał w nim pierwiastek kobiecy. Nigdy tak naprawdę nie była w związku więc nie mogła go porównać do jakichś znanych sobie mężczyzn. Maciek od zawsze był jej przyjacielem i na pewno inaczej ją traktował niż dziewczyny, z którymi czasem chodził. To była raczej relacja typu brat-siostra.

Powoli też zaczynała uświadamiać sobie, że to, co czuje do Marka, to nie jest tylko wdzięczność do człowieka, który odmienił ich życie, ale coś znacznie głębszego. Nie miała odwagi, by nazwać to miłością, ale bez wątpienia było bliskie temu uczuciu.

czwartek, 19 listopada 2020

AZYL - rozdział 11

 ROZDZIAŁ 11

 

 

Zgodnie z umową następnego dnia czekał na dziewczyny pod ich blokiem. Pojawiły się wkrótce. Wysiadł z samochodu otwierając Uli drzwi. Trochę zaskoczona skonstatowała, że na tylnym siedzeniu zamontowany jest fotelik dla dziecka. Marek usadowił w nim Betti i zapiął jej pasy. Kiedy usiadł już za kierownicą, powodowana ciekawością Ula zapytała:

 - Masz dziecko? Trochę mnie zdziwił ten fotelik.

Marek roześmiał się na całe gardło.

 - Nie, nie mam dzieci, a przynajmniej nic na ten temat nie wiem. Kupiłem go niedawno z myślą o Beatce. Będę was woził do Rysiowa więc na pewno się przyda.

Ula zamilkła. Pomyślała tylko, że on jest niesamowicie przewidujący i planuje wszystko z dużym wyprzedzeniem. Bez wątpienia był świetnym logistykiem.

 



- Jak pierwsza noc na nowym miejscu? Dobrze wam się spało?

 - Mnie świetnie. Beatce trochę gorzej. Znowu śniło jej się coś złego, bo o czwartej nad ranem przyszła wystraszona i wtuliła się we mnie jak kocię. To i tak spory postęp, bo w Rysiowie potrafiła się zrywać kilka razy w ciągu nocy.

 - To się zmieni Ula, zobaczysz. Lekarz na pewno jej pomoże.

 

 

Podpisanie aktu zajęło im niewiele czasu, bo zaledwie piętnaście minut. Wreszcie Ula miała czarno na białym, że jest jedyną właścicielką lokalu mieszkalnego. Do podpisania następnego mieli prawie trzy godziny i Marek zaproponował, żeby przeczekały je w firmie.

 - Mam kilka rzeczy do załatwienia. Wy sobie posiedzicie, napijecie się czegoś, a ja wykonam kilka telefonów, przejrzę parę dokumentów i jak wygospodaruję trochę czasu, to pokażę wam firmę.

Ula nie oponowała. Zawdzięczała mu tak wiele, że zgadzała się na wszystko. Mógłby je zabrać nawet do samego piekła i też nie protestowałaby.

Spory biurowiec firmy Febo&Dobrzański zaskoczył ją, bo nie spodziewała się, że jest tak duża. Wraz z Markiem wyjechały na piąte piętro rozglądając się ciekawie.

 - Tu urzęduję – podszedł do recepcji pytając pracującą tam dziewczynę o pocztę.

 - Violetta ją zabrała. Masz u siebie na biurku.

 - Mam prośbę Aniu. Jeśli możesz, zrób nam dwie kawy i szklankę herbaty. Może w socjalnym będą jakieś herbatniki dla małej. To jest Ula Cieplak i niewykluczone, że będzie u nas pracować, a to Ula jest Ania Nawrot, nasza niezastąpiona recepcjonistka. – Dziewczyny podały sobie dłonie uśmiechając się do siebie. Już w sekretariacie przedstawił Ulę swojej sekretarce Violetcie. – To drugie biurko jak widzisz jest puste i czeka tylko na ciebie, – powiedział jej cicho – podobnie jak ja. – Otworzył drzwi od gabinetu przepuszczając je przodem. – Dajcie mi okrycia i rozgośćcie się. Ania za chwilę przyniesie kawę. Betti masz tu trochę kredek i papier. Narysuj mi coś ładnego.

Mała usiadła przy szklanym stoliku i zajęła się rysowaniem. Ula przysiadła obok.

 - Marek…, chciałabym ci coś powiedzieć. Teraz jak wyprowadziłeś nasze życie na prostą myślę, że chętnie skorzystam z twojej propozycji pracy. Jeśli tylko uda się zapisać Betti do przedszkola nie będzie przeszkód, żebym mogła ją podjąć.

Podszedł do niej i usiadł obok uśmiechając się szeroko.

 - I tak mi mów dziewczyno. To bardzo dobra decyzja, a o Betti się nie martw. Jak będziemy wracać od notariusza podjedziemy pod przedszkole i zapytamy. O ile wiem, w prywatnych placówkach raczej nie ma problemu z przyjęciem dziecka. Gorzej jest w tych państwowych. Wszystko się okaże. Jest kawa – zerwał się z kanapy i pomógł Ani otwierając szeroko przed nią drzwi – i ciastka. Dziękuję Aniu.

Po wyjściu recepcjonistki rozdzwoniły się telefony. Ula i Betti siedziały cichutko nie chcąc mu przeszkadzać. Podziwiała go jak świetnie prowadzi rozmowy, jak bardzo jest kompetentny, jak logicznie wszystko wyłuszcza. Nic dziwnego, że firma stała tak dobrze prowadzona profesjonalną ręką prezesa. Skończył rozmawiać i nacisnął jakiś guzik prosząc Violettę.

 - Viola, gdzie jest umowa z Terleckim. Miałaś zanieść do prawników. Sprawdzili?

 



- Nie pytałam…

 - Jak to nie pytałaś? Prosiłem, żebyś zaniosła im wczoraj więc dzisiaj powinno być już coś wiadomo, tak?

 - No tak, ale jakoś wyleciało mi z głowy…

 - Kiedyś moje nerwy nie wytrzymają i będę się musiał z tobą rozstać. Nawet Sebastian ci nie pomoże.

Blondynka przełknęła nerwowo ślinę.

 - To ja zaraz zadzwonię.

 - Teraz to sobie sam zadzwonię, a ty idź sprawdzić, czy jeszcze czegoś nie zapomniałaś. – Kiedy zamknęły się za nią drzwi Marek przewrócił oczami. – Naprawdę czasami nie mam już do niej siły. Zachowuje się tak, jakby była ograniczona umysłowo. Żadnego z niej pożytku. To dlatego tak bardzo potrzebuję asystentki – zerknął z zegarek. – Słuchajcie, a może chciałybyście odwiedzić Pshemko? On na pewno się ucieszy, a jeszcze bardziej, kiedy mu powiem, że zdecydowałaś się na pracę tutaj. Wiem, że martwił się o ciebie i Beatkę. Chodźmy, mamy jeszcze trochę czasu.

Tak jak przewidział Marek reakcja na widok dziewczyn była żywiołowa i spontaniczna. Mistrz zerwał się ze swojego czerwonego fotela i wyściskał je obie.

 - Słyszałem duszko, że przeniosłyście się do stolicy.

 - Wszystko dzięki Markowi. To, co dla nas zrobił jest nie do przecenienia. Koniecznie musisz nas odwiedzić i zobaczyć mieszkanie. Jest naprawdę piękne. Dzisiaj natomiast podjęłam decyzję i niedługo zacznę pracować tutaj. Będziemy się częściej widywać.

 - Bardzo się cieszę Urszulo. Zawsze ci powtarzałem, że powinnaś skończyć z klepaniem biedy i wykorzystać swoje umiejętności. Jak zajmiesz się pracą, to i twój smutek minie. Moja pupilka – spojrzał na Betti – też jakby weselsza.

 - Dzisiaj Ulcia zapisze mnie do przedszkola. Będę wśród dzieci. Bardzo chcę tam chodzić. Mareczek mówił, że tam jest fajny plac zabaw.

Pshemko pogładził małą po głowie.

 - To najlepsze dla ciebie rozwiązanie kruszynko.

 - Będziemy się zbierać – Marek sprawdził czas. – Jeszcze musimy załatwić podpisanie aktu notarialnego ponieważ udało mi się sprzedać dom w Rysiowie. Będzie trochę zamieszania, bo trzeba opróżnić go ze sprzętów. Jak się uporamy ze wszystkim urządzimy parapetówkę. Możesz się już czuć zaproszony.

 

Weszli do kancelarii, gdzie czekało już na nich młode małżeństwo z dwójką dzieci. To oni nabywali od Uli dom. Podpisano akty a nabywca korzystając z wolnego komputera przelał od razu pieniądze na Uli konto. Ona z kolei zobowiązała się jak najszybciej udostępnić im dom i obiecała, że jak go opróżnią, zadzwoni do nich. Na dzisiaj pozostała do załatwienia sprawa przedszkola. Zanim do niego dojechali Marek zaprosił dziewczyny na obiad.

 - Masz inne rzeczy na głowie niż stanie przy garach. Dzisiaj możesz sobie odpuścić gotowanie. Zjemy szybko i pojedziemy.

 - Ja chciałabym jeszcze dzisiaj załatwić najbardziej palącą sprawę. Chciałabym uregulować z tobą wszystkie rachunki. Trochę mnie to uwiera, bo nie lubię mieć długów.

 - No skoro tak, to będziemy musieli podjechać do mnie do domu, bo tam mam wszystkie faktury, ale najpierw przedszkole.

 

Miał rację. Nie robiono im żadnych trudności w zapisaniu Betti do grupy starszaków. Opłata miesięczna nie była zbyt wygórowana, chociaż i tak znacznie wyższa niż w państwowej placówce. Właścicielka poinformowała Ulę, że może Betti przyprowadzać już od jutra. Zadowolona uregulowała wszystkie opłaty. Teraz już bez przeszkód podjechali pod blok Marka.

 

To mieszkanie było ogromne, urządzone trochę minimalistycznie i po męsku, ale miało wszystko, co potrzebne do wygodnej egzystencji. Marek włączył Beatce bajki a sam nastawiwszy expres wyciągnął wszystkie faktury i kalkulator.

 - Musisz to policzyć. Ja nie miałem na to czasu. Rzeczy, które kupowałem do mieszkania nie są z najwyższej półki, ale nie są też z najniższej. Starałem się kupować solidne sprzęty, żeby wytrzymały parę lat. Ty zliczaj a ja idę zrobić kawę.

Nie przyznał się jej, że podwójnie opłacił ekipę remontową. Faktury opiewały na kwotę niepodwojoną. Ula pochyliła się nad rachunkami skrupulatnie je licząc.

 - Podliczyłam dwa razy. Wychodzi bez paru złotych dwieście czterdzieści tysięcy. To naprawdę nie tak drogo, skoro jak mówiłeś, samo mieszkanie kosztowałoby trzysta czterdzieści pięć tysięcy, gdyby nie trzeba było go remontować. Zostanie mi jeszcze całkiem sporo. To taki żelazny zapas na czarną godzinę, bo różnie może w życiu być. Masz tu laptopa? Od razu przeleję ci na konto. Przynajmniej wyjdę stąd z lekkim sercem i czystym sumieniem. Będę musiała odwiedzić jeszcze urząd skarbowy, bo trzeba zapłacić podatek, ale to już pestka. Wykorzystam czas, kiedy Beatka będzie w przedszkolu.

 - A od kiedy chcesz zacząć pracować? Nie ukrywam, że ja chciałbym jak najprędzej.

 - Myślę, że od połowy października. Może uda się do tego czasu uprzątnąć dom. Muszę jeszcze pogadać o tym z Maćkiem.

Marek postawił na stoliku filiżanki z kawą, sok pomarańczowy dla Betti i dwa kieliszki, które napełnił półsłodkim winem. Na zdziwione spojrzenie Uli odparł, że to był dla nich wszystkich męczący dzień, ale owocny, a lampka wina trochę ich odpręży.

 



Podniosła kieliszek i umoczyła w nim usta. Wino było naprawdę dobre.

 - Za twoje zdrowie Marek, oby zawsze ci dopisywało, za twoje wielkie, szlachetne serce i za wszystko dobre, co dla nas zrobiłeś. Zawsze będziemy ci bardzo wdzięczne – stuknęła lekko w jego kieliszek.

 - A ja piję za waszą odmianę losu, za waszą pomyślność i spokój.

Wieczorem odprowadził je do domu i pożegnał się z nimi przed blokiem. Jutro musiały wcześnie wstać z powodu Beatki. Przed pójściem spać Ula zadzwoniła jeszcze do Maćka. Omówiła z nim sprawę mebli.

 - Byłoby dobrze Maciuś, jakbyś skrzyknął kilku sąsiadów do pomocy na pojutrze. Ja rano będę w Rysiowie koło dziewiątej i zacznę pakować ciuchy, chociaż pewnie większość nadaje się tylko do spalenia. Jakbyś mógł załatwić trochę kartonów, to byłoby wspaniale. Może Dorota też przyjdzie? Zapytaj ją, dobrze? Chciałabym jak najszybciej opróżnić dom. Wprowadzi się młode małżeństwo z dziećmi, ale pewnie wcześniej będą chcieli wyremontować.

 - O nic się nie martw, wszystko załatwię. Trzymaj się i dobranoc.

 

Następnego dnia rano spakowała Beatce mały plecaczek, w którym były kapcie, ręczniczek i wielka torba cukierków czekoladowych.

 - Cukierki są na przywitanie. Poczęstujesz panią, nowe koleżanki i kolegów.

O siódmej trzydzieści były już w przedszkolu. Poinformowała siostrę, że przyjdzie po nią o szesnastej. Kiedy Betti dołączyła do swojej grupy Ula poszła jeszcze porozmawiać z dyrektorką. Wzięła od niej numer telefonu i podała jej swój. Uprzedziła ją, że pojutrze przyjdzie odebrać małą Marek Dobrzański.

 - To ten człowiek, który był tu wczoraj ze mną – wyjaśniła.

Sam Marek jeszcze o tym nie wiedział, ale po powrocie ze skarbówki miała zamiar do niego zadzwonić i poprosić go o to. Jechała do Rysiowa na cały dzień i chciała jak najwięcej zrobić.

Z urzędu wróciła przed trzynastą. Trochę zmitrężyła czasu, bo musiała wypełnić kilka formularzy. Zanim zabrała się za obiad, zadzwoniła do Marka.

 - Mam dwie sprawy Marek i nadzieję, że pomożesz w jednej z nich. Wprawdzie dręczą mnie wyrzuty sumienia, bo powinnam dać ci już spokój i nie zawracać ci nami głowy, ale umówiłam się jutro z Maćkiem w Rysiowie o dziewiątej i chciałabym zacząć opróżniać dom. Nie dam rady odebrać Betti z przedszkola o szesnastej. Mógłbyś po nią podjechać i przywieźć mi ją? Na kolację planuję pieczenie kiełbasek, bo sporo rzeczy trzeba będzie spalić. To takie trochę połączenie przyjemnego z pożytecznym.

 - Nie ma sprawy Ula. Uprzedziłaś, że to ja będę ją jutro odbierał?

 - Tak, wszystko załatwione. Druga rzecz jest przyjemniejsza, bo chcę cię zaprosić dzisiaj na obiad, jeśli oczywiście nie masz innych planów.

 - Bardzo chętnie przyjdę. Będę koło siedemnastej. Ugotuj coś wyjątkowego.

 - Nie wiem, czy będzie wyjątkowe, ale postaram się, żeby było smaczne.