Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 26 kwietnia 2018

SZCZĘŚCIE CZEKA ZA PROGIEM - rozdział 2

ROZDZIAŁ 2


Wróciła do domu kompletnie przemoczona. Czapka smętnie ociekała wodą, której ciężar deformował to wełniane cudo. Szalik był w podobnym stanie. Najgorzej wyglądał płaszcz. Nie miała pojęcia, czy uda się go jeszcze uratować. Brudne plamy błota pod wpływem lejącego wciąż deszczu rozmazały się i teraz trudno było określić nawet kolor płaszczyka. Otworzyła drzwi i weszła do przedpokoju natykając się na Piotrka, który na jej widok zaniemówił i tylko wytrzeszczał oczy. W końcu wykrztusił
 - O rany… Przewróciłaś się w jakiejś kałuży?
 - Samochód mnie ochlapał. Pomóż mi zdjąć te ciuchy. Przemokłam do suchej nitki.
Rzeczywiście nawet biustonosz miała mokry. Pośpiesznie rozebrała się i weszła do brodzika puszczając na siebie strumień gorącej wody. Czuła się słabo. Bolała ją głowa i miała wrażenie, że ciało pali ją od środka. Opatuliła się grubym, frotowym szlafrokiem i wyjęła z apteczki blistr aspiryny. Od razu zażyła dwie i zapakowała się do łóżka. Zanim zasnęła pomyślała jeszcze o nieznajomym, z którym umówiła się na kawę. – Miał takie ładne oczy i przepraszał szczerze. Może do jutra mi przejdzie? Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby poznać go lepiej. Szkoda, że nawet nie wiem jak ma na imię.
Następnego dnia rano było jednak znacznie gorzej. Po niespokojnej nocy była mokra od potu jak szczur. Piotrek z niepokojem patrzył na jej czerwone policzki. Bez wątpienia miała gorączkę. Podał jej termometr, by po chwili odczytać na nim trzydzieści osiem stopni i pięć kresek.
 - Dzisiaj siostra to ty nigdzie nie pójdziesz. Zaraz zrobię ci herbatę z sokiem malinowym i syrop z cebuli. Domowe sposoby są najlepsze.
 - A ty nie masz zajęć dzisiaj? – wychrypiała.
 - Mam, ale dopiero od dwunastej. Zdążę.

 
 - Głowa mnie boli i mam katar. Rozłożyło mnie na amen – wygramoliła się z łóżka. – Wezmę prysznic, zmienię piżamę i położę się. Co za pech…
Najbardziej żałowała, że nie spotka się z intrygującym nieznajomym. Już dawno nikt jej tak nie zafascynował i nigdy oczy żadnego z mężczyzn nie uwiodły jej tak bardzo. Może będzie miała jeszcze okazję go spotkać, chociaż nie było to zbyt prawdopodobne. Warszawa to jednak metropolia i czasem można mieszkać blisko siebie i nigdy się nie spotkać. Ot, takie zezowate szczęście.
Nawet nie wiedziała kiedy przysnęła. Obudził ją Piotrek, który wrócił z apteki przynosząc jej jakieś leki na przeziębienie.
 - Stawiam wszystko na stole. W kuchni masz syrop z cebuli. Już nie znajdę czasu, żeby przygotować ci coś do jedzenia. Muszę lecieć.
 - Dzięki Piotruś. Poradzę sobie. Zresztą nie mam nawet apetytu.
Przechorowała okrągły tydzień zanim pojawiła się na uczelni. Na szczęście to był dopiero październik i zajęć nie miała zbyt wiele. Przyłapywała się na tym, że gdziekolwiek by nie poszła wciąż rozglądała się za mężczyzną z deszczu. Tak nazywała go w myślach. Niestety nie spotkała go. Z czasem odwykła od myśli o nim. Powoli zacierał się w pamięci obraz tych dobrych, poczciwych oczu. Miała sporo zajęć i to one pochłaniały jej czas. Teraz skupiała się głównie na pisaniu pracy i na projekcie, który miał stanowić integralną część bardzo rozbudowanej treści. Ambicjonalnie wybrała temat naprawdę trudny, wymagający ogromnej kreatywności i wyobraźni, a także sporego wysiłku przy obliczaniu wszystkich parametrów projektowanej inwestycji.
Na czwartym, ostatnim roku studiów zajmowała się głównie chodzeniem na seminaria i skupianiem się na pracy dyplomowej, a raczej na wnoszonych do niej poprawkach, które uzgadniała ze swoim promotorem. Obronę wyznaczono jej na czerwiec i chciała się solidnie do niej przygotować. Sporo czasu spędzała też w bibliotece. Zwykle wracała późno obładowana notatkami, z którymi siadała do komputera czytając nie wiadomo który już raz napisany tekst. Na ogromnej desce kreślarskiej rozciągnięta była ogromna płachta białego brystolu, na którym powstawała koncepcja projektu. Oprócz tego kilka nakładek z folarexu - przeźroczystej folii kreślarskiej, zawierających przebieg urządzeń podziemnych, projektowanej małej architektury, układu poszczególnych pomieszczeń i ciągów pieszych na poszczególnych piętrach. Pracy było mnóstwo, ale Ania była systematyczna i krok po kroku realizowała swój projekt.

Był piątek. W sobotę wraz z Piotrkiem miała zamiar pojechać do rodziców. Wracała właśnie kolejny raz z biblioteki. Była zmęczona, bo niemal pół dnia ślęczała nad książkami. Przeszła przez przejście dla pieszych i dotarła do przystanku. Naprzeciwko przystanął autobus jadący w przeciwnym kierunku. Była zamyślona, ale kątem
oka dostrzegła mężczyznę machającego gwałtownie rękami. Przyjrzała się uważniej i oczy rozszerzyły jej się ze zdumienia. To był on. Jej mężczyzna z deszczu. Rzucił się do drzwi chcąc wysiąść, ale autobus powoli ruszył z przystanku. Chłopak z powrotem dopadł szyby i wykonał gest jakby chciał sobie wyrwać serce. W końcu podniósł dłoń do ust i posłał jej całusa. Pomachała mu patrząc ze smutkiem jak autobus oddala się od miejsca, w którym stała. – Kolejny pech – przemknęło jej przez głowę. – Przecież nic by się nie stało, gdyby kierowca zgodził się otworzyć te cholerne drzwi. Teraz pewnie przyjdzie mi czekać kolejne dwa lata, żeby spotkać go ponownie – pomyślała z żalem.


Powroty do rodzinnego domu zawsze były przyjemne. Mama gotowała im ulubione potrawy. Siadywali zazwyczaj przy kuchennym stole i opowiadali o swoich studiach.
 - Już wiesz córcia, co będziesz robić jak się obronisz? - dopytywał się ojciec.
 - Pewnie dalej będę studiować. Te studia dają mi tytuł inżyniera architektury. Chcę zrobić jeszcze magisterskie, ale już zaocznie. To tylko cztery semestry. Jednak po skończeniu tych poszukam jakiejś pracy, żeby móc na nie zarobić. Marzy mi się porządna pracownia architektoniczna, ale nie wiadomo, czy będą jakieś wakaty. Mam nadzieję, że tak. Najpierw jednak przyjadę tu po obronie, żeby chociaż przez miesiąc odpocząć i nabrać sił.

Obrona wyczerpała ją i psychicznie i fizycznie. Trwała dość długo. Pytano ją bardzo szczegółowo, zadawano podchwytliwe pytania, ale nie dała się podejść. Dzięki swojej pilności była przygotowana na każdą ewentualność. Jej projekt analizowano i rozbierano na czynniki pierwsze, pytano dlaczego takie rozwiązania a nie inne, dociekano skąd wzięła pomysł, by zaprojektować sporą inwestycję tak ekonomicznym kosztem i z materiałów, które nie są standardem. Wybrnęła ze wszystkiego. Na koniec promotor pogratulował jej i szepnął, że jak do tej pory to jest najlepszy projekt na roku i ma zamiar wysłać go na konkurs. Ania puchła z dumy. Uścisnęła mu dłoń i podziękowała. Zdała celująco. Kiedy odbierała swój dyplom wręczono jej również list pochwalny od samego rektora. Po uroczystości rozmawiała jeszcze chwilę ze swoim promotorem. Już wiedziała, że jej praca na pewno trafi na konkurs.
 - To nie wszystko pani Aniu – mówił profesor. – Przedstawiłem pani pomysł moim przyjaciołom architektom. Zwłaszcza jeden z nich zapalił się do niego i bardzo chętnie widziałby panią w swoim zespole. Zna pani pracownię architektoniczną Budzyński, Badowski i Kowalewski?
Ania wytrzeszczyła oczy i przełknęła ślinę.
 - Profesorze, a kto jej nie zna? Przecież to same sławy. Cały Ursynów, to dzieło pana Marka Budzyńskiego, wiele projektów wykonał do spółki z panem Badowskim, na przykład gmach biblioteki uniwersyteckiej… Długo mogłabym wymieniać.
 - W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak dać pani wizytówkę. Proszę skontaktować się z panem Budzyńskim i umówić na rozmowę. Życzę powodzenia.
Wybiegła z uczelni i zatrzymała się dopiero na pobliskim skwerze. Nie mogła uwierzyć we własne szczęście. W życiu by się nie spodziewała, że może pracować dla takiej sławy jak Budzyński. Postanowiła, że jutro rano zadzwoni do pracowni i umówi się w sprawie pracy. Chciała to załatwić jeszcze przed wyjazdem do domu. Najlepiej jakby zgodził się ją zatrudnić od września. Byłoby wspaniale.

Budzyński okazał się niezwykle miłym i pełnym klasy starszym panem. Przyjął ją bardzo serdecznie i przyznał, że jej projekt wywarł na nim ogromne wrażenie.
 - Serce mi rośnie, kiedy pomyślę, że jednak zdarzają się w tym zawodzie prawdziwe perełki, ludzie niesamowicie kreatywni i obdarzeni bogatą wyobraźnią. Tylko z takimi chcę pracować i będę szczęśliwy jeśli zgodzi się pani na moją propozycję. Profesor Stępniewski dużo mi o pani opowiadał i zapewniał, że świetnie pani rokuje na przyszłość. Ja na początek proponuję pięć tysięcy pensji i premie w zależności od efektów. Myślę, że jak na pierwszą pracę to warunki są całkiem przyzwoite.
 - Warunki są wspaniałe – Ania uśmiechnęła się do niego z sympatią – i postąpiłabym lekkomyślnie, gdybym ich nie przyjęła. Czy to byłby kłopot, gdybym zaczęła pracować od września? Nie ukrywam, że ten ostatni rok studiów wyczerpał mnie trochę i chciałabym odpocząć. Poza tym chciałabym się zapisać na studia zaoczne drugiego stopnia, żeby zdobyć tytuł magistra, a to wiąże się z załatwianiem formalności.
- Na wszystko się zgadzam - zapewnił Budzyński – i doskonale rozumiem potrzebę odpoczynku po takim ogromnym wysiłku intelektualnym. Widzimy się w takim razie pierwszego września. Bardzo się cieszę – pożegnał ją uściskiem dłoni.

Pobyt w domu był błogim lenistwem, wysypianiem się do woli i zbijaniem bąków, ale tylko do czasu. Potem już sama szukała sobie roboty. Lubiła to miłe zmęczenie po całym dniu spędzonym w polu przy zbiorach, czy przy pieleniu przydomowego ogródka. Piotrek pomagał przy naprawie dachu stodoły, bo za chwilę mieli zwozić siano i dach musiał być szczelny.
Ania została niemal do końca sierpnia. Tuż przed wyjazdem mama wcisnęła jej pieniądze mówiąc, żeby opłaciła za nie pierwszy semestr studiów magisterskich.
 - Trochę minie czasu nim zarobisz jakieś pieniądze a czesne trzeba zapłacić już – mówiła.
Pierwszego września pojawiła się w pracowni. Podpisała umowę a Budzyński przedstawił jej cały zespół i pokazał biurko, przy którym miała pracować.


Najbardziej przylgnęła do Haliny, trzydziestodwulatki z paroletnim stażem małżeńskim. Halina była niezwykle towarzyska, zarażała dobrym humorem i perlistym śmiechem. Szybko się okazało, że jest duszą towarzystwa. Lubiła imprezować, co Ani raczej nie odpowiadało i bardzo rzadko ulegała namowom koleżanki na jakieś wspólne wyjścia, ale poza tym była zupełnie w porządku. Na pewno nie można było powiedzieć, że zostały przyjaciółkami. Ania skryta z natury nigdy nie wywnętrzała się przed gadatliwą Haliną. Były po prostu koleżankami z pracy.

Po nowym roku okazało się, że rozstrzygnięto konkurs, na którym wystawiono projekt Ani. Zajął drugie miejsce, co wiązało się z dość pokaźną nagrodą pieniężną. O wszystkim powiadomił cały zespół Budzyński. Nie wypadało tego nie uczcić tym bardziej, że wszyscy jej gratulowali. Dzięki tej wygranej ugruntowała swoją pozycję w pracowni, koledzy nabrali do niej szacunku, a przełożeni zaczęli doceniać i zlecać jej całkiem poważne projekty.
Dzięki wygranej i zaoszczędzonym pieniądzom stać ją było na zakup dość dużego, bardzo wygodnego mieszkania i urządzenie go. Piotrek pomógł jej w przeprowadzce a na jej miejscu wylądował jego kolega z roku.

Ania żyła pracą i dla pracy. Zaangażowała się w nią w stu procentach. To był jej żywioł i pasja. Nie myślała o życiu osobistym, nie interesowali ją faceci. Czas dzieliła między pracownię i dom. A jednak w pewnym momencie poczuła się zmęczona tą gonitwą za pieniądzem. Dwa lata wcześniej ukończyła studia magisterskie i od tamtej pory soboty i niedziele miała wyłącznie dla siebie. Tak było w teorii, bo naprawdę wciąż ślęczała w domu nad projektami zwłaszcza wówczas, kiedy goniły ją terminy, bądź nalegało na to szefostwo. Nie chciała zawieść ani ich ani siebie. Tylko czasem zastanawiała się nad swoim życiem kiedy gościła u rodziców na wsi i spotykała się z koleżankami, które miały już mężów i gromadkę dzieci. Ona była atrakcyjną, zadbaną kobietą, a jednak nie miała szczęścia do stałych związków. Ba, nie miała szczęścia do żadnych związków. Mężczyźni, którzy jej się podobali zwykle wybierali kobiety niezbyt urodziwe, zdecydowanie mniej inteligentne niż ona, takie szare myszki. Pytała wtedy samą siebie co z nią jest nie tak, ale nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie.


czwartek, 19 kwietnia 2018

SZCZĘŚCIE CZEKA ZA PROGIEM - rozdział 1


SZCZĘŚCIE CZEKA ZA PROGIEM


ROZDZIAŁ 1


Ania, odkąd pamięta, zawsze podobała się chłopakom. Inna rzecz, że podwarszawska wioska, w której przyszła na świat i w której mieszkała aż do ukończenia podstawówki nie była zbytnio przeładowana chłopakami, którzy mogli by ją zainteresować.


Zresztą cóż o miłości może wiedzieć dziewczynka w wieku czternastu lat? Jej koleżanki chodziły na zabawy organizowane w wiejskim ośrodku kultury, ale ona nie była nimi jakoś szczególnie zainteresowana. Uważała, że to strata czasu. Zdecydowanie bardziej wolała pochylić się nad jakąś ciekawą książką niż oglądać wygłupy jej rówieśników.
W domu nie przelewało się, ale też nie mogła powiedzieć, że jej rodzina cierpiała z powodu jakiejś koszmarnej biedy. Rodzice posiadali kawałek pola, które uprawiali, dwie mleczne krowy, stadko kur i kaczek, a w chlewie kilka prosiaków. Nie było tak źle. Był jeszcze Piotrek jej młodszy o dwa lata brat. W sumie jak na wiejskie realia to byli nietypową rodziną. Zazwyczaj inne były wielodzietne mające po pięcioro a nawet siedmioro dzieci, a ich sytuacja materialna przedstawiała się znacznie gorzej.
W dni wolne od zajęć ona i Piotrek zawsze pomagali w gospodarstwie, żeby odciążyć rodziców i chociaż oni nie wymagali tego od rodzeństwa, bo zależało im tylko na tym, by ich dzieci „wyszły na ludzi”, to jednak i ona i Piotr posiadali w sobie jakąś wrażliwość, która nie pozwalała im siedzieć bezczynnie i przyglądać się jak rodzice urabiają sobie ręce po łokcie.
W szkole była prymuską. Piotrek zresztą też. Chwalono ich na każdym zebraniu rodziców a ich własnym serca pękały z dumy. Często słyszeli od sąsiadów, że Ania i Piotruś to takie zdolne dzieci, że na pewno w życiu osiągną wiele, bo nie zbijają bąków i dobrze się uczą. Czy może być coś bardziej pokrzepiającego dla rodzica jak takie właśnie słowa?

Ania wyrastała na piękną pannę. Subtelna buzia zatracała dziecięce rysy. Długie, sięgające za pas, gęste blond włosy i ogromne, błękitne oczy stanowiły jej główny atut. Kilka dni przed zakończeniem roku szkolnego rodzice wyprawili jej piętnaste urodziny. To był rok, w którym kończyła naukę w ośmioklasowej podstawówce i zastanawiała się co chce dalej robić w życiu.
 - Tu nic nie osiągniesz córcia. Jeśli chcesz się dalej uczyć nie możesz tu zostać – tłumaczyła jej matka. – Na samą myśl ciężko mi się robi na sercu, ale ani ja, ani ojciec nie chcemy żebyś poprzestała na podstawówce. Jesteś mądra i zdolna. Dasz sobie radę. Tylko zdecyduj się na coś. Odłożyliśmy trochę pieniędzy. Będziesz miała na start. Trzeba jednak szukać szkoły z internatem. Jeśli takiej nie znajdziemy, to wynajmiemy ci jakiś pokój.
 - Myślę mamuś, żeby pójść do ogólniaka a po nim marzy mi się architektura. Dowiadywałam się już wstępnie w naszym sekretariacie i polecono mi liceum imienia Juliusza Słowackiego. Mieści się na Ochocie przy Wawelskiej, a co najważniejsze posiada internat i to przy samej szkole. Tam chciałabym złożyć papiery. Nie ma egzaminów wstępnych i decyduje konkurs świadectw. Mam przecież same piątki i myślę, że przyjmą mnie bez problemu. W przyszłym tygodniu mogłybyśmy się wybrać i zorientować się w sytuacji, co myślisz?
Winnicka z uznaniem spojrzała na córkę. – Kiedy ona stała się taka zaradna i przedsiębiorcza? – Wiedziała, że od dawna interesuje się architekturą. Świadczyły o tym niezliczone ilości rysunków, które powstawały w wolnych chwilach. Przedstawiały głównie skopiowane projekty, ale sporo też było własnej inwencji Ani.


 - Myślę córcia, że to dobry pomysł. Może w środę?

Przyjęto ją. Przyznano jej również pokój w internacie. Dzieliła go z trzema innymi dziewczynami pochodzącymi tak jak ona z wiejskich środowisk. Tylko jedna z nich mieszkała w Legionowie i była bardziej otrzaskana z miastem niż pozostała trójka.
Ani czas umykał bardzo szybko. Ambicja nie pozwalała jej na odpuszczenie sobie czegokolwiek. Wybrała klasę o profilu matematyczno-fizycznym, bo wiedziała, że to przyda jej się przy egzaminach na wymarzony kierunek. Dziewczyny czasem miały jej za złe, że nie udziela się towarzysko, ale ona najczęściej zbywała to milczeniem i nieśmiałym uśmiechem. Koledzy z klasy a także z klas wyższych próbowali się z nią umawiać, ale ona uprzejmie wymigiwała się z takich randek. Żaden z nich nie poruszył jej serca i przy żadnym z nich ono nie zabiło mocniej. Wkrótce przylgnął do niej przydomek panny niedostępnej, ale ona miała to gdzieś i skupiała się wyłącznie na nauce. Każde wakacje i każde ferie spędzała w rodzinnym domu. Pomagała przy żniwach i zbiorach ziemniaków tudzież innych płodów rolnych. W międzyczasie Piotrek zakończył edukację w podstawówce i tak jak wcześniej ona i on trafił do tego samego liceum. Postanowił, że zostanie geodetą. Któregoś lata zawitali na wieś mierniczy więc włóczył się za nimi i wypytywał o wszystko. Był dumny, kiedy pozwolili mu trzymać tyczki lub taśmę mierniczą.
Zarówno Wydział architektury jak i Wydział geodezji i kartografii znajdowały się na Politechnice Warszawskiej i to bardzo cieszyło Winnickich seniorów, bo przynajmniej ich dzieci w tym wielkim mieście będą trzymać się razem.

Maturę zdała śpiewająco. Była taka dumna, kiedy pokazywała dyplom rodzicom. Jeszcze przed nią zapisała się na egzaminy na politechnice. Miały się odbyć w dwóch etapach i zaczynały się piętnastego czerwca. Dwa dni później dowiedziała się, że przeszła pierwszy etap i została dopuszczona do drugiego, wyznaczonego na dwudziestego drugiego czerwca. Po egzaminach pojechała do domu. Teraz musiała tylko poczekać na wyniki, które miano ogłosić dziesiątego lipca. Nie dopuszczała myśli, że mogłaby się nie dostać. Ciężko pracowała przez te wszystkie lata i porażka byłaby dla niej ogromnym rozczarowaniem. Egzaminy wyczerpały ją. Nie sądziła, że będzie aż tak ciężko, bo o osiemdziesiąt miejsc na wydziale ubiegało się dziewięciuset chętnych. Najbardziej bała się rysunku, ale na szczęście nie narzucano tu żadnej techniki. Ona wybrała ołówek. Bardzo chciała pokazać, że posiada wyobraźnię przestrzenną, że potrafi właściwie operować perspektywą i pracą na trzech rzutniach. Miała nadzieję, że to się jej udało. Testy z matematyki, fizyki i angielskiego poszły jej znacznie łatwiej.
Wreszcie doczekała się tej najważniejszej dla niej wiadomości. Nerwowo rozrywała kopertę, którą odebrała od listonosza. Zanim dobiegła do domu już wiedziała, że jest na liście studentów. Tego dnia było wielkie święto w domu Winnickich. Wszyscy gratulowali jej i ściskali. Oboje rodzice popłakali się ze szczęścia.
Przez okres wakacji Ania wreszcie trochę odżyła. Zszedł z niej ten egzaminacyjny stres. Koleżanki, z którymi chodziła do podstawówki i liceum zazdrościły jej. Żadnej z nich nie udało się dostać na studia. Niektóre nie zdały nawet matury, a kilka zaliczyło niechcianą ciążę i obrosło pieluchami. Współczuła im. Ona dla siebie marzyła o innej przyszłości. Owszem, miała zamiar założyć rodzinę, mieć męża i dzieci, ale jeszcze nie teraz, bo przecież najpierw trzeba coś osiągnąć w życiu, do czegoś dojść, żeby móc myśleć o rodzinie. Któregoś wieczora paląc ognisko na polu i piekąc ziemniaki w popiele jedna z koleżanek zapytała ją o jej ideał mężczyzny. Zaskoczyło ją to pytanie i nie bardzo wiedziała co ma na nie odpowiedzieć.
 - Chyba nie mam swojego określonego ideału – powiedziała po namyśle. – Chciałabym, żeby miał dobry charakter, żeby mnie szanował i doceniał. Był inteligentny i potrafił mnie rozśmieszyć. Dobrze by było, żeby był rodzinny, opiekuńczy i żebym miała zawsze z nim o czym rozmawiać. Nie musi być piękny byleby posiadał większość z tych cech, które wymieniłam.
 - Szukasz Aniu księcia z bajki. Teraz nie zdarzają się tacy faceci. No, chyba że w bajkach.
Ania uśmiechnęła się smutno.
 - Może mnie jakiś się przydarzy, zobaczymy…

Pierwsze trzy lata miała bardzo intensywne. Było niesamowicie dużo nauki. Dodatkowo udzielała korepetycji z matematyki i brała zlecenia ze spółdzielni studenckiej „Żaczek”. Było to głównie sprzątanie lub mycie okien. Rzadziej roznoszenie ulotek. Czasem pomagał jej Piotrek, który dostał się na pierwszy rok geodezji i tak jak ona mieszkał w akademiku. Do domu starali się jeździć jak najczęściej, czasem przyjeżdżali do stolicy rodzice zwożąc im ogromne ilości wałówki w postaci domowego pasztetu, pachnącego smalcu, czy pysznych dżemów. To starczało na jakiś czas i pozwalało zaoszczędzić pieniądze.
Po trzecim roku okazało się, że nie przyznano Ani miejsca w akademiku i musiała coś wynająć. Trochę się martwiła, czy będzie ją na to stać, ale wtedy rodzice wyszli z propozycją, że jej pomogą, bo mają na to pieniądze.
 - Najlepiej wynająć jakąś kawalerkę córcia. Miałabyś więcej swobody i nikt by ci nie przeszkadzał. Popytaj i zorientuj się w cenach. Może nie będzie tak źle.

Długo czytała ogłoszenia i obejrzała mnóstwo mieszkań. Jednak koszty wciąż były dla niej za wysokie. W końcu trafiła na starą kamienicę, w której na pierwszym piętrze było mieszkanie do remontu. Wyglądało strasznie. Jedynym jego atutem były dwa maleńkie pokoiki. Ojciec pojechał wraz z nią obejrzeć tę ruinę. Już na miejscu dołączył do nich Piotrek.
 - Tu trzeba włożyć sporo pieniędzy tato. Naprawdę nie warto. Ono jest tanie, bo właściciel chce za nie tylko czterysta pięćdziesiąt złotych i zapewnia, że przez dwa lata nie podniesie mi opłat, ale też nie zwróci nam za ewentualny remont.
 - A ja myślę kochanie, że nie będzie tak źle. Zostały się farby z remontu domu. Są nawet panele podłogowe, bo za dużo ich kupiłem. Jak weźmiemy się z Piotrkiem do roboty, to wyremontujemy raz, dwa. Wtedy i on będzie mógł tu mieszkać.
Rzeczywiście przez okres wakacji obaj Winniccy doprowadzili mieszkanie do pełnej używalności i to bardzo tanim kosztem. Znalazły się też płytki, które przeleżały w ich rodzinnym domu na strychu dobre dziesięć lat. Wyrzucili starą wannę i wymurowali z cegieł całkiem porządny brodzik. Pod koniec września Ania wraz z Piotrkiem wprowadziła się do odnowionego mieszkanka. W meble nie inwestowali, ale pozyskali je za darmo od ludzi, którzy chcieli się ich pozbyć. Tym sposobem urządzili obydwa pokoje i kuchnię. Właściciel był pod wrażeniem i zgodnie z tym co obiecał, podpisał z Anią umowę na dwa lata.

Niektórzy koledzy ze studiów bywali czasem wobec niej nachalni. Narzucali się jej usiłując się z nią umówić. Bez wątpienia rwała oczy płci przeciwnej. Długie blond włosy wyróżniały ją od reszty dziewczyn stylizujących się raczej na wieczne chłopczyce w rozciągniętych bluzach i wytartych jeansach. Ona nie miała przekonania do tego stylu ubierania się. Zwykle chodziła w szytych przez mamę spódnicach o różnych fasonach i stylowych bluzeczkach. Nie była zwolenniczką kupowania rzeczy tanich, bo wiedziała, że posłużą jej tylko przez krótki czas. Jeśli miała już coś kupować, to musiało to być gatunkowo na tyle dobre, żeby miała pociechę na kilka lat. Wynikało to głównie nie z tego, że miała sporo pieniędzy, ale właśnie z tego, że ich nie miała i ceniła każdy zapracowany grosz. Zawsze wyglądała schludnie i przyjemnie było na nią patrzeć. Podobnie jak w liceum tak i tutaj nie miała czasu na randkowanie i wszelkie próby namówienia jej na spotkanie spełzały na niczym.
 - Wybacz, - tłumaczyła jednemu i drugiemu – ale ja naprawdę nie mam czasu na randki. – Po zajęciach dorabiam korepetycjami lub sprzątaniem, a przecież często trzeba zrobić jakieś projekty. Kiedy ja mam czas na życie osobiste?
Odchodzili zawiedzeni i nawet urok osobisty niektórych z nich na nią nie działał.

Jesień tego roku nie była piękna i złota. Każdego ranka częstowała ołowianymi chmurami i rzęsistym deszczem. To nie nastrajało optymistycznie. Już trzecią godzinę siedziała w uczelnianej bibliotece wyszukując pozycje potrzebne jej do pracy dyplomowej. Już znała jej temat chociaż miała się bronić dopiero za półtora roku. Przetarła zmęczone powieki i zamknęła notatnik. Miała dość na dzisiaj. Odniosła książki i spakowała torbę. Na zewnątrz silny podmuch wiatru uderzył ją prosto w twarz. Nie było mowy, żeby udało jej się utrzymać parasol w dłoni. Nacisnęła mocniej czapkę na uszy i ruszyła w stronę przystanku. Obok niej przemknął osobowy samochód. Ogromna fala brudnej wody z kałuży oblała ją od stóp do głów. Nie zdążyła odskoczyć i krzyknęła głośno. Ku jej zdumieniu auto zatrzymało się kilka metrów dalej i wyskoczył z niego jakiś mężczyzna. Podbiegł do niej usiłując przekrzyczeć świszczący wiatr.
 - Strasznie panią przepraszam. Wjechałem w wielką dziurę. Nie sądziłem, że natknę się tu na taką niespodziankę – wygrzebał z kieszeni paczkę higienicznych chusteczek i usiłował wytrzeć jej płaszcz. Jej piękny płaszcz z wielbłądziej wełny.
 - Co pan wyprawia? Przecież jeszcze pogarsza pan sprawę, bo rozmazuje mi pan błoto. W taką pogodę jeździ się wolno i zwraca się uwagę na to, czy kogoś się nie wykąpie w brudnej kałuży. Proszę przestać – kategorycznie odsunęła jego rękę i dopiero teraz spojrzała mu w oczy. Zamarła. Te oczy były pełne szczerego żalu, współczujące i dobre. Mężczyzna też utonął w jej spojrzeniu.
 - Błagam panią o wybaczenie. Naprawdę nie zrobiłem tego specjalnie. Kolega mnie prosił, żebym odwiózł mu samochód i to dlatego jechałem szybciej niż powinienem. Śpieszyłem się… Może…, może da się pani namówić na kawę? Choć w części chciałbym się zrehabilitować.
 - Na pewno nie w tym płaszczu. Ociekam cała wodą.
 - To może jutro po południu – nalegał mężczyzna. – Znam tu niedaleko biblioteki przemiłą knajpkę…
 - No dobrze – zgodziła się. – Jutro o siedemnastej w tej knajpce. Ja też ją znam. - Ucałował z atencją jej dłoń i zaproponował podwiezienie do domu. Odmówiła jednak. – Pan się śpieszy a ja za chwilę mam autobus. Do zobaczenia.

czwartek, 12 kwietnia 2018

ZŁE NAWYKI - rozdział 16 ostatni


ROZDZIAŁ 16
ostatni


Rozejrzała się nerwowo i dostrzegła siedzącego w fotelu ze zwieszoną głową Marka. Podbiegła do niego i przykucnęła przy nim.
 - Marek? Co się stało? Dlaczego jesteś w takim stanie?
Popatrzył na nią nieobecnym wzrokiem.
 - Ja nic nie pamiętam Ula. Pamiętam tylko, że pojechaliśmy z Sebą do klubu. On zamówił whiskey. Zaczęliśmy gadać, a potem wszystko się rozmyło i już nic nie wiem. Ja wypiłem tylko parę łyków alkoholu. Nie upiłem się. Jak się obudziłem okazało się, że jestem w jakimś hotelowym pokoju kompletnie nagi. Nie rozumiałem, po co się rozebrałem do rosołu. Ubrałem się i wyszedłem stamtąd, ale po drodze zrobiło mi się niedobrze i zwymiotowałem, a potem ocknąłem się już tutaj.
 - Pani Dobrzańska? – podniosła się i przywitała z policjantem. – Sierżant Jaros. Mąż prawdopodobnie coś zażył. Jeszcze nie wiemy co. Na pewno nie były to dopalacze, bo jego zachowanie po ich zażyciu było by skrajnie inne. Na pewno też nie jest pod wpływem alkoholu, bo to sprawdziliśmy.
 - Ale mąż nie bierze narkotyków ani innych środków odurzających. Nawet nie pali papierosów.
 - Dlatego chcemy to wyjaśnić. On nic nie pamięta. Opowiedział nam przebieg wieczoru, ale przynajmniej cztery lub pięć godzin ma wyrwane z życiorysu. Pielęgniarka pobrała mu krew do zbadania pod kątem toksyn. Niestety wynik będziecie znać państwo dopiero w poniedziałek. Proszę się tu stawić koło dziesiątej.
Podziękowała mu zapewniając, że na pewno się zjawią. Pomogła Markowi wstać i trzymając go pod ramię wyszła z nim wolno prowadząc go do taksówki.

Obudził się koło dziewiątej z wielkim bólem głowy. Mimo, że przespał kilka godzin nadal czuł się zmęczony i słaby. Do sypialni weszła Ula niosąc mu wodę w szklance i tabletki przeciwbólowe. 



 - Masz. Wypij to. Trochę poczytałam na temat środków odurzających i wiem, że po nich boli głowa.
 - Jestem nie do życia Ula – jęknął. - Już dawno tak podle się nie czułem. Muszę zadzwonić do Seby. Może on jest w podobnym stanie.
 - Nie dzwoń. Ja wydzwaniam do niego od wczoraj i w ogóle nie odbiera. „Abonent chwilowo poza zasięgiem”. Poleż trochę i odpocznij. Ugotuję ci lekkiego rosołu, to może postawi cię na nogi.
Przez cały weekend przeleżał w łóżku, z którego nie miał siły się podnieść. Dopiero w niedzielę wieczorem poczuł się silniejszy i wstał na kolację.
 - Jutro pojedziesz na komendę. Ten sierżant mówił, że wyniki z krwi będą koło dziesiątej. Ja muszę być w biurze, bo zapomniałam, że umówiłam się rano z Adamem. Chce obgadać coś pilnie. Poradzisz sobie, prawda? Już prawie wydobrzałeś.
 - Oczywiście. Nie musisz ze mną jechać. Ja i tak prosto z komendy przyjadę do firmy.

Wyjechała na piąte piętro i odebrała od Ani pocztę. Poprosiła Dorotę o kawę i zabrała się za przeglądanie korespondencji. Adam miał przyjść o dziewiątej więc miała jeszcze trochę czasu. Zaczęła od dość grubej, żółtej koperty. Wysypała jej zawartość na biurko i zamarła. To były zdjęcia pokazujące nagiego Marka obcałowywanego przez dwie wyzywająco wymalowane panienki. Nie mogła w to uwierzyć. – A więc w taki sposób spędził wczorajszy wieczór? – Rozpłakała się. Przecież przysięgał jej, że nigdy więcej tego nie zrobi, bo ją kocha. Oto ile warte są jego słowa. Wybrała numer Turka i poprosiła go o przełożenie spotkania o kilka godzin. Nie była w stanie skupić się teraz na pracy. Schowała zdjęcia do szuflady i poszła do gabinetu Olszańskiego. Zastała go rozwalonego w fotelu z nogami na biurku. Spuścił je jak tylko zobaczył ją w drzwiach.
 - Witaj Sebastian. Wydzwaniam do ciebie od piątku i nie mogę się dodzwonić.
 - A coś się stało?
 - Tak jakby. Możesz mi powiedzieć, gdzie spędziliście wieczór, bo że nie w klubie to już wiem.
 - Pojechaliśmy do klubu, pogadaliśmy i wypiliśmy po kieliszku. Ja zostałem a Marek wyszedł.
 - Mów mi prawdę. Wyszedł sam?
 - No nie sam. Upatrzył sobie jakieś dwie dzierlatki i wyszedł z nimi. Byłem trochę zły, bo przecież umówiliśmy się na pogaduchy, a on nagle wyskoczył z czymś takim. Ja posiedziałem jeszcze trochę i poszedłem do domu. Nie odbierałem, bo telefon mi się rozładował.
 - Dziękuję – odwróciła się na pięcie i wyszła. Olszański uśmiechnął się pod nosem. Jego plan zaczynał działać a przynajmniej tak mu się wydawało. Był pewien, że Ula dostała i przejrzała zdjęcia. Inaczej nie przyszłaby tutaj i nie zadawała takich pytań.

Marek przywitał się z sierżantem i zapytał o wyniki.
 - Są a jakże. Ktoś nafaszerował pana niezłym świństwem. To świństwo nazywa się Rohypnol i stosowane jest jako środek nasenny i znieczulający, głównie przed zabiegami operacyjnymi. W większej dawce działa jak pigułka gwałtu. Dawka, którą pan dostał nie była duża, ale wystarczyła, żeby stracił pan pamięć na kilka godzin. W tym czasie mogli pana wywieźć nawet do lasu i tam zostawić na golasa, a pan i tak nie mógłby zidentyfikować sprawców, bo nic by pan nie pamiętał. Proszę sobie przypomnieć, co pan jadł i pił po wyjściu z pracy a przede wszystkim w czyim towarzystwie. Pigułka sama nie wskoczyła panu do gardła.
 - Mówiłem już, że poszliśmy z Sebastianem Olszańskim do klubu i tam wypiłem kilka łyków whiskey. Nic tam nie jadłem. On jest od lat moim najlepszym przyjacielem, chyba nie sądzi pan, że to jego sprawka. Nikt też nie podchodził do stolika i nie rozmawiał z nami.
 - Cudów nie ma – sierżant rozłożył ręce. – Może zrobił pan coś, co rozzłościło pańskiego przyjaciela i to jednak on wsypał panu to świństwo do kieliszka.
Marek z niedowierzaniem pokręcił głową.
 - Nie…, na pewno nie…
 - W każdym razie jeśli uda się panu coś przypomnieć lub ustalić, proszę dzwonić.

Wróciła do siebie i ponownie wyciągnęła zdjęcia z szuflady. Rozłożyła je na biurku przyglądając im się dokładnie. Marek wyglądał dziwnie, a raczej dziwnie wyglądała jego twarz. Sprawiał wrażenie jakby spał – lub był nieprzytomny – powiedziała na głos. - A to co? – sięgnęła po najdalej leżącą fotografię. Zauważyła duże lustro. – To pewnie garderoba – Ale nie to było najważniejsze. W lustrze odbijała się czyjaś noga ubrana w elegancki, skórzany, sznurowany, brązowy but. – Ja znam te buty! – Zaczęła myśleć intensywnie i wreszcie doznała olśnienia. – Olszański! Czyż nie miał ich dzisiaj na nogach? Wyraźnie je widziałam, kiedy ściągał nogi z biurka. A to parszywa świnia! Ależ się Marek zdziwi. - Ledwie o tym pomyślała, gdy otworzyły się drzwi i do gabinetu wszedł on sam. Nie miał najweselszej miny, a kiedy spojrzał na rozrzucone na biurku zdjęcia po prostu oniemiał.
 - Ula…, co to jest? To przecież ja. A te panienki? Kim są? Ja cię nie zdradziłem, przysięgam. Nie wiem skąd są te zdjęcia – panicznie wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.
 - Marek uspokój się. Wiem, że mnie nie zdradziłeś. Jeśli chcesz, to przywrócę ci pamięć i opowiem co się z tobą działo tamtego wieczora. Usiądź i odetchnij. Zacznę od tego, że na bankiecie Seba ci się skarżył, że czuje się opuszczony a ty dla niego nie masz czasu. Zaprosił cię do klubu. To miało być niewinne spotkanie przy kieliszku na pogaduchy. Ty poszedłeś zająć stolik, on zamówić trunki. Zanim doszedł do stolika, wrzucił ci jakiś środek odurzający do kieliszka. Wypiłeś tylko trochę i to wystarczyło. W tym samym klubie umówił się z dwoma dziewczynami. Właśnie tymi ze zdjęć. Kiedy straciłeś przytomność wywiózł cię do jakiegoś hotelu, tam rozebrał i przy pomocy nagich panienek zrobił ci te fotografie. Wiesz po czym się zorientowałam, że nie byłeś niczego świadomy? Spójrz na swoją twarz. Masz zamknięte oczy, bo już środek zaczął działać i jesteś nieprzytomny, ale to jeszcze nic. Popatrz na to zdjęcie. Widzisz, co odbija się w lustrze? Czyjaś noga w brązowym bucie. Buty należą do Olszańskiego. Byłam u niego dzisiaj i widziałam je na jego nogach, Kiedy spytałam o piątkowy wieczór, powiedział mi, że rozmawialiście krótko, bo ty napaliłeś się na jakieś dwie panny i wraz z nimi opuściłeś klub.
Marek wypuścił powietrze z płuc. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Nie mógł uwierzyć, że jego najlepszy przyjaciel posunął się do czegoś tak ohydnego.
 - No to ja jeszcze dodam coś do tej opowieści – wyjął z koperty kopię wyników badań pod kątem toksykologii. – Prawie wszystkie wyniki są dobre poza tym jednym. Sebastian wsypał mi do kieliszka substancję o nazwie Rohypnol. To ponoć środek, którego używają do usypiania i znieczulania podczas operacji. Sierżant powiedział mi, że on działa jak pigułka gwałtu i że nie połknąłem tego dużo, ale wystarczyło, żebym stracił przytomność i nic nie pamiętał. Seba zrobił to wszystko po to, żeby nas rozdzielić. Uważał, że ten ślub był jakąś farsą. Nie przypuszczał, że zakochamy się w sobie. Sądził, że po roku wszystko będzie jak dawniej. Rozwiedziemy się a on będzie mógł wspólnie ze mną znowu szaleć i zaliczać panienki. Co za dureń. Po tym co mi zrobił nie sądzę, by mógł dłużej pracować w tej firmie. Pójdę do Czarka. Niech powiększy to zdjęcie, a potem rozmówię się z Olszańskim. Dziękuję kochanie, że nie uwierzyłaś tym fotografiom. Ja już nie potrafiłbym cię zdradzić, bo za bardzo cię kocham.


Przemierzał szybkim krokiem firmowy korytarz kierując się do gabinetu Olszańskiego. Był po prostu wściekły. Tyle lat pięknej przyjaźni dzisiaj będzie miało swój smutny finał. Nigdy by nie przypuszczał, że tak to się wszystko skończy i zamiast nadal być przyjaciółmi, zostaną wrogami. Jakie to szczęście, że Ula jest taka spostrzegawcza i dopatrzyła się tej nogi w lustrze. Gdyby nie to, to nawet mimo sugestii sierżanta nie uwierzyłby, że to Sebastian tak go wrobił działając z zupełnie absurdalnych pobudek. Ewidentnie był zazdrosny o czas, którego nie mógł mu poświęcić i zły o to, że narzucił mu tyle obowiązków jak szeregowemu pracownikowi. Wszedł do gabinetu i zastał kadrowego rozmawiającego z kimś przez telefon.


Zobaczywszy Dobrzańskiego szybko zakończył rozmowę przysiadając na brzegu biurka.
 - Chłopie, gdzieś ty zniknął? Wszyscy cię szukają. No może nie wszyscy, ale twoja żona na pewno.
 - A ja myślałem, że ty mnie oświecisz i opowiesz mi co tak naprawdę wydarzyło się w klubie – Marek usiadł na krześle i spojrzał na stopy kadrowego. – Piękne buty. Prawdziwa skóra.
 - A tak… Udało mi się okazyjnie kupić. No co się stało? Zostawiłeś mnie samego i ulotniłeś się z jakimiś panienkami. Trochę się zdziwiłem, bo mówiłeś, że się zakochałeś w Uli i nie będziesz jej zdradzał.
 - I słowa dotrzymałem. To teraz ja ci opowiem moją wersję wydarzeń. Zaciągnąłeś mnie do tego klubu tylko po to, żeby wsypać mi do kieliszka środek odurzający o nazwie…, - sięgnął po arkusz z wynikami – o nazwie Rohypnol. Tobie ta nazwa na pewno jest doskonale znana. Udało ci się, bo po zaledwie kilku łykach alkoholu po prostu odpłynąłem. Wynająłeś dwie dziwki i przy ich pomocy przewiozłeś mnie do jakiegoś podrzędnego hotelu. Tam rozebrałeś i zrobiłeś mi zdjęcia z tymi pannami w sytuacji dość jednoznacznej. Wiesz skąd wiem, że to byłeś ty? Okazałeś się niezbyt ostrożny „przyjacielu” – rozłożył przed nim powiększone zdjęcie. - Widzisz ten but i kawałek nogawki? Stałeś w takim miejscu, z którego objąłeś obiektywem kawałek lustra i odbicie własnej nogi. Potem wydrukowałeś zdjęcia i przesłałeś mojej żonie, żeby zobaczyła jaki to ze mnie „wierny” mąż. Na szczęście nie jest naiwna i od razu zwietrzyła jakiś kant. Jest spostrzegawcza i to ona zauważyła na zdjęciu tę nogę, a przede wszystkim but. Zapamiętała te buty, bo rano była tu u ciebie. Na co ty liczyłeś? Na to, że nie ustalę, kto za tym stoi? Przez trzy dni ciężko odchorowałem tę pigułkę. Po co to zrobiłeś? Żeby skłócić mnie z żoną i doprowadzić do rozwodu? Sytuacja wygląda tak, że powinienem teraz pójść na komendę i złożyć dodatkowe zeznania. Powiedzieć pewnemu miłemu sierżantowi, że wiem, kto wyciął mi taki numer. To jest karalne Sebastian i niedozwolone.
 - Ja chciałem tylko, żeby było jak dawniej… - powiedział cicho spuszczając głowę.
 - Czy ty naprawdę tego nie rozumiesz? Nie może być jak dawniej. Jestem mężem. Bardzo chcę zostać ojcem. Zaangażowałem się całym sercem w rozwój firmy. Ty zatrzymałeś się na etapie klubów. Ja dorosłem, ty przechodzisz okres buntu jak szesnastolatek. Nie pójdę z tym na policję, ale też nie możesz dłużej pracować w tej firmie. To koniec twojej kariery tutaj i koniec naszej przyjaźni. Ja nigdy w życiu nie zrobiłbym ci czegoś równie podłego. Zaraz pójdę do Milewskiej i powiem jej, że od jutra zostaje nowym dyrektorem HR. Poproszę ją też o napisanie ci wypowiedzenia ze skutkiem natychmiastowym. Nie będę ci bruździł i wydam świadectwo pracy takie jak trzeba. Oszczędzę ci dyscyplinarki, żebyś mógł bez problemu zatrudnić się gdzieś indziej. To wszystko, co mogę dla ciebie zrobić. A teraz bądź tak dobry i zacznij się pakować.


EPILOG

 - Kochanie jesteś gotowa? – Marek ubrany w ciepły kożuszek stał przy drzwiach trzymając w dłoniach mnóstwo kolorowych toreb. Ula wyszła z łazienki i założyła długie kozaki.
 - Już jedziemy, nie denerwuj się. Zdążymy. Mama mówiła, żeby przyjechać na siedemnastą. Mamy sporo czasu.
Ułożył torby w bagażniku i otworzył Uli drzwi od samochodu pomagając jej wsiąść. Wolno ruszył z parkingu włączając się do ruchu. Była wigilia. Każdy śpieszył do domu na świąteczną kolację.
U seniorów dom błyszczał od świateł a przed nim stały dwie choinki ustrojone kolorowymi, migającymi lampkami. Weszli do środka otrzepując buty ze śniegu. Oboje Febo już byli, a Helena z radością witała swojego syna i synową.
 - Chodźcie kochani. Chodźcie.
Rozebrali się z ciężkich ubrań i weszli do salonu. On też miał mnóstwo świątecznych akcentów. Krzysztof poderwał się z kanapy i witał Ulę całując jej policzki. Uściskał syna patrząc na niego z dumą. Paulina i Alex też podeszli, żeby się przywitać.
 - To będzie wspaniała wigilia – Helena obrzuciła całe towarzystwo ciepłym spojrzeniem. - Tak się cieszymy, że mamy tu was wszystkich. Siadajcie proszę.
Stół zaczął się zapełniać tradycyjnymi, świątecznymi potrawami. Zanim zaczęli jeść podzielili się między sobą opłatkiem i złożyli życzenia.
 - Ja chciałbym coś ogłosić – Marek wstał od stołu. – Moi drodzy te święta dla nas będą szczególnie wyjątkowe, bo właśnie dowiedzieliśmy się, że w lipcu przyjdzie na świat nasze pierwsze dziecko. Moja kochana Ula jest przy nadziei a ja nie mogę się doczekać, kiedy wezmę w ramiona mojego syna lub córkę.
Ta wiadomość zelektryzowała wszystkich. Podnieśli się z miejsc i gratulowali im obojgu. Helena miała łzy w oczach.
 - To najlepszy prezent jaki mogliśmy dostać, prawda Krzysiu?
 - Prawda. Całe lata marzyliśmy o dniu takim jak ten. I nie chodzi tu o wigilię, czy święta. Marzyliśmy o tym, że kiedyś nasz syn ustatkuje się, spoważnieje, dorośnie, zacznie podejmować decyzje i weźmie odpowiedzialność za firmę. Stało się to możliwe dzięki jednej, drobnej, ale niezwykle silnej kobiecie. Dziękuję Ula za twoją mądrość, cierpliwość, wyrozumiałość i za to, że pokochałaś tego gagatka. Nikt nie zaprzeczy, że gdyby nie ty, on nie spoważniałby nigdy i dalej włóczył się po klubach. To, co zrobiłaś dla naszej rodziny jest nie do przecenienia. Alex wciąż cię chwali za to, że jesteś bardzo kompetentna i zdolna. W ciągu kilku miesięcy ogarnęłaś wszystkie sprawy do tego stopnia, że on wreszcie mógł odetchnąć i odpocząć. Paulina cię podziwia za ogromną wiedzę, za skromność i łagodny charakter, a nasz syn niemal całuje ślady twoich stóp i kocha cię nad życie. Wszyscy jak tu siedzimy coś ci zawdzięczamy. Spadłaś nam z nieba jak dobra wróżka i ocaliłaś naszą rodzinę. Tego nie zapomnimy ci do końca naszych dni. Piję za wasze zdrowie kochani i za zdrowie tej istotki, która rośnie Uli pod sercem. Wszystkiego dobrego moi drodzy i wesołych świąt.

K O N I E C