Łączna liczba wyświetleń

środa, 31 maja 2023

"GDYBYŚ TYLKO ZACZEKAŁA..." - rozdział 11 ostatni

ROZDZIAŁ 11

ostatni

  

Marek stanął na progu salonu i aż westchnął z zachwytu.

 - Obie wyglądacie zjawiskowo. Musimy już jechać. Nie chcę tam być na ostatnią chwilę. Dzwonił kierowca limuzyny, że stoi pod domem. Zostaje Kubasińska. Ona dopilnuje kelnerów. Dobrze, że Viola wpadła na ten pomysł, bo nie odważyłbym się zostawić obcych ludzi w mieszkaniu bez osoby zaufanej. Pospieszmy się, kochanie.

 

Przed kościołem zgromadziło się trochę ludzi, głównie z dawnego F&D. Gdzieś z tyłu Marek dostrzegł starszą parę i zamarło mu serce.

 - Są moi rodzice… Nie spodziewałem się ich – szepnął do Uli. – Jakim cudem się dowiedzieli…?

 - To nieważne, Marek. Skoro przyszli, to najwyraźniej zależy im na kontakcie z tobą. Powinni po uroczystości pojechać z nami na Sienną, a ty powinieneś ich zaprosić.

 - Strasznie się postarzeli. Wyglądają jakby przybyło im po piętnaście lat.

 - Dziwisz się? Mało mieli zmartwień i jeszcze ten upadek firmy… Przecież stracili dorobek swojego życia. Widzę Sebastiana i Violę z Tomaszkiem. Chodźmy.

Przed wejściem do kościoła Marek podszedł do swoich rodziców i przywitał się z nimi.

 - Nie wiem skąd dowiedzieliście się o moim ślubie, ale skoro przyszliście, to może weźmiecie udział i w weselu? Urządziliśmy je w mieszkaniu, bo gości będzie niewielu.

Matka podniosła na niego zapłakane oczy, które wyrażały po jego słowach nadzieję.

 - Naprawdę moglibyśmy?

 - Oczywiście. Serdecznie zapraszamy.

 - Dziękujemy ci, synku i chcielibyśmy bardzo cię przeprosić…

 - Nie teraz tato, dobrze? Musimy zaraz stanąć przed ołtarzem.

Idąca już w jego kierunku Ula dostrzegła w pierwszej ławie swoją rodzinę. Na widok ojca poczuła się niepewnie. Siedział ze spuszczoną głową i trzęsły mu się ramiona. Najwyraźniej płakał. I jej zakręciły się w oczach łzy.

 - Nie płacz, kochanie – usłyszała głos Marka. – Zaraz będzie po wszystkim. Spójrz na naszą słodką córeczkę. Dobrze, że w ostatniej chwili dołączył do niej Tomek. Pięknie wyglądają i jak zgodnie niosą tę małą poduszkę.

Zaczęła się ceremonia. Powtarzali słowa przysięgi drżącymi ze wzruszenia głosami patrząc sobie w oczy. Po niemal godzinie uroczystość dobiegła końca. Jeszcze tylko ksiądz przyzwolił na pocałunek panny młodej i było po wszystkim. Marek wziął na rękę Agatkę i obejmując drugą swoją świeżo poślubioną małżonkę uszczęśliwiony wymaszerował z kościoła. Najpierw obległa ich rodzina. Jasiek ściskał ich oboje życząc im szczęścia na długie lata. Podobnie Beatka i Kinga, pierwsza i jedyna miłość młodego Cieplaka. W końcu przyszła kolej na ojca. Stanął przed nimi niepewnie bojąc się im spojrzeć w oczy. W końcu podniósł głowę i cicho zaczął mówić.

 - Popełniłem w życiu straszną rzecz. Skrzywdziłem swoje własne dziecko. Skrzywdziłem swoją własną wnuczkę. Będę musiał żyć z tym ciężarem winy do końca moich dni. Nie oczekuję wybaczenia, bo nie zasłużyłem na nie, ale chcę, żebyś wiedziała Ula, jak bardzo tego żałuję. Nie ma dnia, żebym nie ubolewał nad własną głupotą i zaślepieniem. Tak ogromnie mi wstyd… Cieszę się, że Marek wrócił. Nie wierzyłem w to, a jednak to ty miałaś rację. Dla prawdziwej miłości można pokonać wszystko, a wasza miłość jest najprawdziwsza. Widzę to teraz i cieszę się waszym szczęściem. Wszystkiego najlepszego, dzieci.

Ula przytuliła go bez słowa. Marek uścisnął mu dłoń. Józef odszedł na bok zgarbiony i znękany wyrzutami sumienia.

Dobrzańscy też nie kryli łez. Helena mówiła chaotycznie jakby chciała wyrzucić z siebie wszystko naraz.

 - Wybacz nam, synku to, jak podle potraktowaliśmy ciebie i Ulę. Nie powinniśmy byli…, nie powinniśmy… Daliśmy się zmanipulować Alexowi i Paulinie. Wyhodowaliśmy dwie podłe żmije na naszej piersi. Oboje przypłaciliśmy to własnym zdrowiem, ale to nieważne… Nie powinnam się skarżyć w tak ważnym dla was dniu. Chcę tylko powiedzieć, że jesteśmy bardzo szczęśliwi, że możemy tu dzisiaj być i wraz z wami dzielić wasze szczęście. Może będzie jeszcze okazja dzisiaj porozmawiać.

Markowi serce pękało na widok tych dwojga udręczonych ludzi. Ojciec uścisnął mu dłoń i szepnął do ucha „przepraszam za wszystko, synu”. Uli powiedział „przepraszam, Uleńko, że byłem taki niesprawiedliwy wobec ciebie i nie doceniłem twoich intencji. Chciałaś ratować firmę, a ja potraktowałem cię jak złodzieja. Przepraszam. Po stokroć przepraszam”.

 - Już dobrze… - uspokajał ich Marek. – Już dobrze… Poznajcie proszę waszą wnuczkę Agatkę. To, kochanie, twoi dziadkowie, a moi rodzice. Przywitaj się ładnie.

 

Po seniorach życzenia składali ludzie z firmy. Skąd dowiedzieli się o ślubie, nie wiadomo. Był pan Władek z żoną Elą niegdyś bufetową w F&D, była Iza, prawa ręka mistrza Pshemko z mężem, była też Ania recepcjonistka. Oni dziękowali odbierając bukiety kwiatów i koperty z życzeniami. W końcu wsiedli do limuzyny i wraz ze swoimi gośćmi weselnymi pojechali na Sienną.

 

Marek stuknął kieliszek uciszając rozmowy.

 


 - Nie będę za długo truł, moi drodzy. Nie będę też wracał do przeszłości, bo ona dla nas obojga była drogą przez mękę i to bardziej dla mojej żony i córki niż dla mnie. Ja harowałem na obczyźnie, a one cierpiały tutaj. Na szczęście dobry los znowu nas połączył i tym razem na zawsze. Teraz nadszedł czas, żebyśmy zaczęli budować naszą własną przyszłość i mocno wierzę w to, że będą to lata pomyślne dla nas i szczęśliwe. Czy może być inaczej, gdy u mego boku mam piękną, mądrą i wspaniałą kobietę i najpiękniejsze dziecko na ziemi zrodzone z naszej miłości? – podniósł do góry kieliszek z szampanem. – Piję za zdrowie kobiety mojego życia, za zdrowie mojej najukochańszej córeczki i w końcu za zdrowie naszych wspaniałych przyjaciół i naszych rodzin. Niech nam się szczęści, kochani.

Podano gorący obiad. Violetta z Kingą dzielnie pomagały Kubasińskiej w kuchni. Marek pochylił się w kierunku Olszańskiego.

 - Możesz mi powiedzieć skąd moi rodzice dowiedzieli się o ślubie?

 - Ode mnie… – Sebastian spuścił głowę, a jego pucołowate policzki pokryły się czerwienią. – Wybacz, przyjacielu… Byłem u nich w domu w sprawie tych mebli. Twój ojciec wprost błagał mnie o jakiekolwiek informacje na twój temat. Był tak znękany i zrozpaczony, że nie miałem serca mu nie powiedzieć…

 - Dobrze zrobiłeś. Sądziłem, że nie jestem gotowy stanąć z nimi twarzą w twarz, ale dzięki tobie to się udało. Nie mam pojęcia, jak po tym firmowym trzęsieniu ziemi serce ojca jeszcze funkcjonuje, a mama? Spójrz, jest siwiutka jak gołąbek. Byłem na nich zły, ale teraz czuję jedynie żal i współczucie. Ula chyba też wybaczyła ojcu, chociaż zarzekała się, że tego nie zrobi. Jest wrażliwsza niż przypuszcza i ma najlepsze serce pod słońcem. Poślubiłem anioła.

 

Przyjęcie trwało w najlepsze. Nawet tańczono, chociaż na tańce przeznaczony był niewielki skrawek salonu. Marek przysiadł się do swoich rodziców. Czuł, że powinien dać im jasno do zrozumienia, że nie czuje urazy i nie będzie rozliczał ich z przeszłości.

 - Jak wam się podoba wasza wnuczka? – zaczął niewinnie.

 - Jest taka śliczna i tak bardzo przypomina ciebie – westchnęła Helena. - Jest też rezolutna i mądra. Dużo rozumie i płynnie mówi. Ma spory zasób słów, jak na trzy i pół latkę.

 - To prawda, ale to nie moja zasługa. Ula dużo z nią rozmawiała, jak mnie nie było w kraju, a poza tym moje dziecko doświadczyło strasznych rzeczy i widziało niejedno w swoim krótkim życiu podobnie jak Ula. Źle zrobiłem, że wyleciałem dorabiać się za ocean zostawiając je tutaj bez wsparcia. Czasu nie cofnę, ale staram się ze wszystkich sił, żeby Ula miała dobre i dostatnie życie, a moja córeczka szczęśliwe dzieciństwo.

 - To wszystko moja wina – odezwał się Krzysztof. – Gdybym cię posłuchał, ty nie musiałbyś wyjeżdżać, a firma prosperowałaby do tej pory…

Marek pogładził jego dłoń.

 - Nie obwiniaj się, tato. Nie mogłeś przewidzieć, że Febo wbiją wam nóż w serce. Teraz powinniście zacząć żyć. Wybaczyć samym sobie i cieszyć się wnuczką. Przecież zawsze chcieliście mieć wnuki, a ja wierzę, że nie poprzestaniemy z Ulą na jednym dziecku. Nasza Agata powinna mieć normalną rodzinę. Kochających rodziców, ciotki, wujków i dziadków. Za chwilę będziemy rozkręcać firmę i będziecie bardzo potrzebni, żeby się nią zaopiekować. No chyba, że nie chcecie…?

 - Oczywiście, że chcemy – szybko odparła Helena. – Byliśmy kompletnie przybici, ale dzisiejszy dzień napełnił nas nadzieją. Dziękujemy, synku.

 - Mówiłeś Sebastianowi tato, że wniosłeś sprawę przeciwko Febo o odszkodowanie. Odbyła się już?

 - Jeszcze nie. Wciąż donosiłem jakieś dowody przeciwko nim. Nawet specjalnie ich nie ukrywali. Oboje zrobili takie przewały, że włos mi się na głowie zjeżył. Kiedyś nie uwierzyłbym, że są do tego zdolni, ale teraz mam udokumentowane dowody ich winy w ręku. Zedrę z nich ostatnią skórę i nie będę miał skrupułów tak, jak oni nie mieli ich wobec nas. Puszczę ich w samych skarpetkach. Rozprawa jest przewidziana na dziesiątego listopada.

 - Na pewno na niej będę. Nie odpuszczę sobie tej satysfakcji. Może nawet pozwolą mi zeznawać? – obiecał Marek.

 

Było już dobrze po dwudziestej drugiej, gdy goście zaczęli się rozjeżdżać do domów. Synek Olszańskich smacznie spał w pokoju Agaty podobnie jak ona.

 - Zostawcie go. Szkoda go budzić. Przyjedźcie jutro rano na śniadanie i wtedy go zabierzecie – przekonywała Violettę Ula.

Marek zapłacił kelnerom, a kiedy sobie już poszli, rozliczył się z Kubasińską wręczając jej dwa tysiące złotych.

 - Gdyby nie pani, wszystko by się posypało. Bardzo dziękujemy za pomoc. Viola miała świetny pomysł.

Dobrzańscy, Olszańscy i Cieplakowie odjechali taksówkami. Zostawała tylko Betti, która obiecała Uli pomoc przy sprzątaniu następnego dnia.

 

Był dziesiąty listopada. W kuluarach sądu zaczęli gromadzić się ludzie, którzy wiele mogli powiedzieć o destrukcyjnej działalności rodzeństwa Febo i szkodzeniu firmie. Stojący wraz z Ulą, Sebastianem i rodzicami, Marek rozglądał się ciekawie rozpoznając w tym tłumie dawnych pracowników F&D. Dojrzał Turka nerwowo wycierającego usiane potem czoło, obok którego stała Dorota, sekretarka Alexa. Była Beata Lange, dyrektor finansowy konkurencyjnej firmy Fox Fashion, z którą Alex prowadził jakieś szemrane interesy. Byli ludzie, których nie znał, a którzy zapewne mieli coś wspólnego z działalnością Febo wówczas, gdy Marka nie było już w firmie. Wreszcie zauważył niepozorną sylwetkę samego mistrza Pshemko i podbiegł do niego.

 - Pshemko, przyjacielu i ty też tutaj?

Mistrz wytrzeszczył oczy i po chwili rzucił się na szyję Markowi.

 - Marco! Wieki cię nie widziałem. Dostałem wezwanie. Będę zeznawał i powiem wszystko o przekrętach tych dwóch kanalii. Myślałem, że Bella jest inna, ale ona w niczym nie ustępuje swojemu bratu. A ty gdzie się podziewałeś?

 - Byłem w Stanach. Niedawno się ożeniłem z Ulą Cieplak. Na pewno ją pamiętasz. Mam też córeczkę, która liczy sobie trzy i pół roku. Chodź do nas. Rodzice się ucieszą i Ula na pewno też.

 

Drzwi od sali sądowej otworzyły się i poproszono wszystkich do środka. Bocznymi drzwiami wprowadzono rodzeństwo Febo. Oboje od dwóch miesięcy przebywali w areszcie. Usiedli na ławie oskarżonych z zaciśniętymi zębami i wzrokiem rzucającym pioruny. Paulina zawiesiła wzrok na Uli, by zaraz potem przenieść go na Marka. Przez moment podziwiała go, jak zmężniał i jeszcze bardziej wyprzystojniał, a tygodniowy zarost tylko dodawał mu uroku. Z zazdrością oceniała Ulę. Musiała przyznać, że BrzydUla wypiękniała i to bardzo.

Wszedł skład sędziowski i wszyscy wstali. Zaczynała się rozprawa. Na pierwszy ogień poszedł Krzysztof. Zeznawał ponad godzinę opowiadając o początkach firmy o przyjaźni z rodzicami rodzeństwa, o ich tragicznej śmierci i o podjętym trudzie, żeby wychować ich dzieci. Potem sędzia poprosił o szczegóły funkcjonowania F&D i dowody popierające akt oskarżenia. Krzysztof nie miał litości. Opowiedział wszystko, co wiedział o przekrętach swojego przybranego syna, o rozrzutności swojej przybranej córki. Poparł swoje słowa stosownymi dokumentami.

 - Oni sądzili, że są bezkarni. Uważali, że mogą czerpać z firmy pełnymi garściami. Brali z firmowej kasy jak z własnej portmonetki. Robili lewe interesy, często nieudane, bo oboje nie mają o tym pojęcia, chociaż uważają, że jest inaczej. W tym miejscu żądam wyegzekwowania przez sąd pokrycia w całości strat będących wynikiem ich działalności w wysokości pięćdziesięciu milionów złotych. Szczegółowe wyliczenia są dołączone do akt sprawy. Żądam także odszkodowania w wysokości dziesięciu milionów złotych za straty moralne, uszczerbek na zdrowiu moim i żony, i związane z tym wysokie koszty leczenia.

 

Pshemko opowiadał o nieodpowiedzialności rodzeństwa. O zaniedbaniach jakich się dopuszczali nie kupując odpowiednich materiałów i zawalając pokazy mody, które firma organizowała dwa razy do roku. Twierdził, że przez ich działania ucierpiało jego dobre imię.

Jednak Turek przebił wszystkich. Zastraszany przez Alexa przez długie lata bał się oddychać w jego obecności. Za to teraz przed sądem dostał prawdziwego słowotoku. Mówił o konszachtach z włoską firmą braci Scacci, która miała jakieś mafijne powiązania. Oskarżał o prowadzenie podwójnej księgowości na dowód czego pokazywał faktury.

 - Pan Febo zgarniał cały VAT do swojej kieszeni.

Słowa Turka potwierdziła Beata Lange. Nie kryła Alexa. Nie miała zamiaru pójść siedzieć za jego pomysły.

Marek zeznawał na końcu. Opowiedział, jak wyglądały jego stosunki służbowe z Febo aż do momentu, gdy musiał odejść z firmy przez jego knowania i manipulacje.

 - To dwie chciwe kreatury, wysoki sądzie. Wyssali firmę jak para żarłocznych pijawek. Doprowadzili do jej upadku po ponad trzydziestu latach jej świetności. Nie sądzę, żeby któreś z nich miało z tego powodu wyrzuty sumienia. Oni nie mają ani sumienia, ani skrupułów. Panna Febo przez sześć lat była moją życiową partnerką i poza połową wartości naszego wspólnego domu nie wniosła do naszego pożycia absolutnie nic. Przez te sześć lat była wyłącznie na moim utrzymaniu nie dokładając się do niczego. Oboje są pasożytami i żerują na żywym organizmie pod warunkiem, że jest obrzydliwie bogaty. Jeśli jest przewidziana za to w kodeksie karnym jakaś kara, to ja poproszę wysoki sąd o jej najwyższy wymiar dla tych hien. Za to czego się dopuścili, powinni zgnić w więzieniu.

 

Sąd nie obradował długo. Dowodów na szkodliwą działalność rodzeństwa było mnóstwo. Dostali po dziesięć lat więzienia. Zasądzono kwotę odszkodowania jakiej domagał się Krzysztof. Przyznano też należny zwrot sprzeniewierzonych przez Febo firmowych pieniędzy. Dobrzańscy wyszli z sądu usatysfakcjonowani. Ta satysfakcja jeszcze bardziej wzrosła, gdy na konto Krzysztofa wpłynęła cała należna kwota. Nie dociekał skąd rodzeństwo miało takie pieniądze. Wiedział, że w ich imieniu działali prawnicy i to pewnie oni zajęli się sprzedażą ich domów w Polsce, i domu po rodzicach w Mediolanie.

 

Dwa tygodnie później seniorzy Dobrzańscy gościli swojego syna, synową i wnuczkę u siebie w domu. W zaciszu gabinetu sącząc wytrawny kirsch Krzysztof przedstawiał synowi pewną propozycję.

 - Mam sześćdziesiąt milionów, synku. Za te pieniądze można dużo zdziałać. Co byś powiedział na to, gdybyśmy reaktywowali firmę? Rozmawiałem z Pshemko. Marzy o tym, by pracować z tobą. Rozmawiałem też z Ciszewskim. Przeprosiłem go za kłopot i zamieszanie z budynkiem F&D. Wyjaśniłem dlaczego tak bardzo chcemy tam wrócić. Zrozumiał. Uścisnął mi dłoń i życzył powodzenia. Nadal mamy dziewięć szwalni, bo Febo nie zdążyli się do nich dobrać. Pomieszczenia w biurowcu wciąż są umeblowane, a ludzie gotowi wrócić do pracy. Będziesz prezesem. Ula twoim zastępcą. Adam zostanie dyrektorem finansowym, a Sebastian wróci na swoje stanowisko. Stoimy dobrze finansowo i spokojnie możemy zatrudnić wszystkich na dawnych stawkach. Co o tym myślisz?

 


Marek uśmiechnął się szeroko.

 - Myślę tato, że to o wiele lepszy pomysł niż ten mój. Jeszcze dzisiaj wszystko omówię z Ulą i Sebastianem, a od jutra zaczniemy wydzwaniać do naszych byłych pracowników.

 - I tak mi mów – Krzysztof wstał z fotela i uściskał syna. – Jesteś naszą wielką chlubą i dumą, synku. Bardzo cię kocham. Pamiętaj o tym.

Oczy Marka lśniły od łez.

 

K O N I E C

niedziela, 28 maja 2023

"GDYBYŚ TYLKO ZACZEKAŁA..." - rozdział 10

ROZDZIAŁ 10

 

We wtorek do południa zadzwonił Jasiek. Tego dnia miał tylko dwie godziny wykładów i chciał wykorzystać to spotykając się z siostrą.

 - Chciałbym do was wpaść, o ile jesteście w domu. Mam trochę wieści, a przy okazji uściskam ciebie i małą. Chętnie przywitałbym się z Markiem. Wieki go nie widziałem.

 - Nie ma sprawy, Jasiu. Przyjeżdżaj. Czekamy na ciebie.

Jasiek przyjechał pół godziny później. Długo ściskał i przytulał Ulę mówiąc jak bardzo się stęsknił. Wziął Agatkę na ręce i usadził ją sobie na kolanach.

 - Jesteś już taka duża. Kiedy ostatni raz cię widziałem byłaś niemowlakiem. Wiesz, że jestem twoim wujkiem, bratem mamusi?

 - Wiem, bo mi mówiła, że przyjdziesz. Mówiła też o cioci Betti. Nie chciała przyjechać z tobą?

 - Bardzo chciała, kochanie, ale teraz jest w szkole. Na pewno przywiozę ją następnym razem.

 - Cześć, Jasiek – w salonie ukazał się Marek i podszedł do młodego Cieplaka z wyciągniętą dłonią, którą ten mocno uścisnął.

 


 - Tak się cieszę, że cię widzę i bardzo dziękuję ci za Ulę, i Agatkę. Gdyby nie ty i Sebastian, to aż boję się pomyśleć… Mam nadzieję, że teraz już nie zerwiemy kontaktu. Zaraz po twoim telefonie, Ula, chciałem iść do Dąbrowskiej, ale uprzedziła mnie. Nic dziwnego, przecież przyłaziła kilka razy na dzień i zawracała ojcu gitarę różnymi pierdołami. Tym razem nie było inaczej, bo targała pod pachą jakichś stary odkurzacz. Nie dała mi dojść do słowa, tylko nawijała ojcu o tym gruchocie. W końcu nalałem jej herbaty mówiąc, żeby wzięła głęboki oddech.

 - Rozmawiałem dzisiaj z Ulą. Prosiła mnie, żebym pani przekazał, że Bartek nie żyje…

Wytrzeszczyła na mnie oczy i zamilkła na kilka minut pewnie nie wierząc w to, co usłyszała. Ojciec też stał wbity w podłogę jak słup soli.

 - Nie żyje? – zapytała po chwili. – Jak to nie żyje? Przecież to był młody, zdrowy chłopak. Jakim cudem…?

 - Oj, pani Dąbrowska, - odparłem z politowaniem – młody to on może był, ale zdrowy niekoniecznie. Jak nic od wódy miał marskość wątroby. Z tego, co mówiła Ula, zapił się na śmierć. Przez ostatnie miesiące w ogóle nie trzeźwiał. Wyciągał od niej pieniądze przeznaczone dla dziecka i przepijał z koleżkami, a kiedy wracał nawalony jak nie przymierzając stodoła po sianokosach, tłukł je obie. Ja wiem, pani Dąbrowska, że dla pani Bartuś był ideałem człowieka, ale tak naprawdę to psychopata o kompletnie zwichniętej psychice. Chodzące zło w czystej postaci. Pijak, złodziej, obibok, kombinator i śmierdzący leń w dodatku agresywny. Ula mówi, że do dzisiaj ma ciało w siniakach tak jak mała Agata. Trzeba być prawdziwym sukinsynem i zwyrodnialcem, żeby katować takie małe dziecko. Tak czy owak Ula prosiła przekazać, że nie ma zamiaru płacić za jego pochówek, bo on okradał ją przez cały okres małżeństwa. Nigdzie nie pracował i biciem wymuszał na niej pieniądze. Jego ciało zabrali do prosektorium przy ulicy Nowolipie dwa. Jeśli pani nie zechce go pochować zrobi to miasto i obciąży panią kosztami. Pewnie pogrzebią go gdzieś pod płotem…

 


Dąbrowska zanosiła się łzami. Spazmowała w sposób mocno teatralny trzymając się jedną ręką za głowę, a drugą za obfity biust powtarzając na okrągło „mój biedny synuś, mój biedny Bartuś… To było takie dobre dziecko…” W końcu ojciec nie wytrzymał i powiedział jej, co o tym myśli.

 - Niech pani nie przesadza, pani Dąbrowska. Gdyby był taki wspaniały nie zachlałby się na śmierć, ale żył po bożemu jak porządny człowiek. Tak go pani zachwalała, że i ja uwierzyłem, że przy nim moja córka będzie miała raj. Tymczasem okazało się, że wepchnąłem ją w łapy psychopatycznego bandziora i pijanicy. Całe życie żył za cudze. Jak on był w Niemczech brygadzistą, to ja jestem ksiądz. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Ona też nigdy mi tego nie wybaczy. Nie mam zamiaru wysłuchiwać pani lamentów. Nie mam współczucia dla takich kanalii. Proszę iść i załatwić sprawę pochówku. Proszę zabrać też ten pretekst do przyjścia tutaj – wskazał na odkurzacz. – Od dzisiaj nie będę pani wyświadczał żadnych przysług i wie pani co? Cieszę się, że ta podłota tak marnie skończyła. Nie zasługiwał na lepszą śmierć. Przynajmniej moja córka wreszcie będzie miała spokój i być może znajdzie sobie kogoś z kim będzie mogła ułożyć sobie dobre i szczęśliwe życie.

Dąbrowska wstała. Najwyraźniej była zła, bo zaciskała zęby. Wysyczała tylko na koniec.

 - Nie spodziewałam się po panu, panie Józefie, takich słów. Nie spodziewałam się…

 - Odwróciła się na pięcie i poszła sobie. Ojciec usiadł ciężko przy stole. Płakał. Mówił, że nad twoim losem. Nie przypuszczał, że było aż tak źle. Powiedziałem mu wtedy, że przecież byłaś tu kiedyś z Agatą i mówiłaś mu jaka jest prawda. Wtedy uważał, że przesadzasz, że wciąż kochasz Marka i dlatego tak źle mówisz o Bartku. Przysiadłem się do stołu i wywaliłem mu prawdę prosto w oczy. Jak chcesz wiedzieć, - powiedziałem - to Marek wrócił i to on wyrwał Ulkę z rąk tego drania. Tylko dzięki niemu Dąbrowszczak nie zatłukł jej na śmierć. Marek kupił dla nich mieszkanie i teraz wreszcie są bezpieczne.

Od czasu tej rozmowy ojciec nie może sobie znaleźć miejsca.

 


Najwyraźniej dręczą go wyrzuty sumienia. I dobrze. Gdyby cię tak nie naciskał, do tego ślubu nigdy by nie doszło.

 - To prawda… - Ula wytarła mokre od łez policzki.

 - A’propos ślubu – odezwał się Marek. – Pobieramy się dwudziestego ósmego października i już możesz się czuć zaproszony. Jeśli masz dziewczynę, to przyjdź z nią. Oczywiście Betti musi być obowiązkowo. Tu macie zaproszenia.

 - Jeśli ojciec się pojawi, nie wygonię go, ale też niech nie oczekuje z mojej strony, że mu wybaczę. Przez niego długo jeszcze będę nosić tę traumę w sobie. Mam nadzieję, że przynajmniej Agacie uda się szybko zapomnieć.

 

Tego samego dnia wieczorem zadzwonił do Marka Sebastian. Był podekscytowany.

 - Musiałem coś załatwić na Lwowskiej i przechodziłem koło firmy. Na szybie wywalone jest ogłoszenie, że chcą wynająć parter. To te pomieszczenia z wielkimi oknami. Poszedłem obejrzeć, bo byłem tam chyba tylko raz. Szczęśliwie natknąłem się na Władka, pamiętasz go? To on mnie oprowadził i przy okazji szepnął mi, że F&D wyprzedaje się z biurowych mebli za bezcen. Lada chwila dobiją targu z nowym właścicielem i to z nim trzeba podpisać umowę na wynajem, gdybyśmy się zdecydowali. Facet nazywa się Ciszewski.

 - Ciszewski? Konrad Ciszewski?

 - Chyba tak…

 - Ja go znam. Poznałem go na jakimś przyjęciu w fundacji mamy. Facet handluje sprzętem ortopedycznym i o ile pamiętam, mam do niego telefon. Jak dużo tych pomieszczeń?

 - Dwa spore pokoje z tymi przeszklonymi ścianami i naprzeciwko cztery mniejsze z osobnymi wejściami. Nie ma sekretariatu, ale pomyślałem, że moglibyśmy przebić ściany i wstawić drzwi. Wiesz…, taką amfiladę. I tak trzeba będzie to wyremontować. Poza tym pomyślałem, że te meble z F&D mogą nam jeszcze posłużyć, zwłaszcza że kupilibyśmy je za bezcen. Jednak co do nich, to trzeba gadać z twoim ojcem i biorę to na siebie. Jesteś zainteresowany?

 - No jasne, że jestem. Jutro zadzwonię do Ciszewskiego i pogadam z nim. Na rozmowę z ojcem nie jestem jeszcze gotowy i cieszę się, że bierzesz to na siebie. Dobra robota, Sebastian. Wreszcie coś zaczyna się dziać.

 

Z Ciszewskim szybko doszedł do porozumienia. Przypomniał mu skąd się znają i nadmienił, że budynek, którego chce zostać właścicielem należy do jego ojca.

 - Tak…, wiem… Przykra historia… Ja oczywiście bardzo chętnie wynajmę ci te pomieszczenia, ale najpierw muszę z twoim ojcem podpisać akt własności budynku i przelać mu pieniądze. Do miesiąca mają opróżnić wszystkie pokoje. Jak już będę miał akt własności w ręku, możemy podpisać umowę najmu. Na pewno dam ci znać.

Marek podziękował mu. Jakby na to nie patrzeć wracali na stare śmieci, chociaż nie na piąte piętro.

 

 

Ślub zbliżał się wielkimi krokami i chociaż mieli mocno okrojoną liczbę gości, to i tak każdego dnia biegali i coś załatwiali. Marek nie chciał kupować byle czego. Uważał, że Ula powinna kupić suknię, w której będzie wyglądać zjawiskowo, a jego córeczka nie może być gorsza. Był wybredny, a Ula zaczynała tracić nadzieję, że w końcu coś wybiorą. A jednak znalazł salon sukien ślubnych, który spełniał jego oczekiwania. Suknia niby była skromna, dopasowana do szczupłej sylwetki Uli, ale uszyta z pięknej, włoskiej koronki. Z tej samej koronki zadeklarowano uszycie sukienki dla Agaty. W tym samym salonie dopasowano Uli stroik, który miał być wpięty we włosy. Nie chciała welonu. Najmniej problemu było z eleganckim garniturem, bo tych na rynku było mnóstwo.

Obrączki wybrali bardzo zgodnie. Podobał im się ich kształt i szerokość. Do nich nabyli ozdobną poduszeczkę, którą miała nieść Agata.

 


Dwa dni przed ślubem zadzwonił Jasiek. Poinformował Ulę, że on ze swoją dziewczyną Kingą, Beatką i ojcem przyjadą prosto do kościoła.

 - Ojciec bardzo chce być na uroczystości. Powiedział mi, że to pierwsze wesele zorganizował byle jak opędzając się tanim kosztem, że bardziej przypominało stypę niż przyjęcie weselne. Nadal nie może sobie darować, że tak bardzo skrzywdził ciebie i własną wnuczkę, ale ma nadzieję, że może kiedyś mu odpuścisz.

 - To wesele też będzie bardzo skromne Jasiu, ale to czy jest bogate, czy mało okazałe nie ma znaczenia, bo liczy się tylko, to, czy człowiek, z którym chcesz dzielić resztę życia jest tym jednym, jedynym. Marek był i jest miłością mojego życia, i ojciec doskonale o tym wiedział. Trudno coś takiego wybaczyć i nie sądzę, żeby to się udało właśnie na weselu.

czwartek, 25 maja 2023

"GDYBYŚ TYLKO ZACZEKAŁA..." - rozdział 9

ROZDZIAŁ 9

 

Ruszył w stronę najbliższego szpitala. Pamiętał o zabraniu zdjęć. W telefonie miał te, które rano zrobił Agacie podczas kąpieli. Chciał zaraz po załatwieniu sprawy w szpitalu pojechać na komendę i zgłosić pobicie, a raczej Ula musiała to zrobić.

Trochę się wyczekali na SOR-ze, ale w końcu trafili do młodej lekarki, która zajęła się dziewczynami bardzo troskliwie. Zbadała najpierw Ulę z przerażeniem patrząc na jej ciało pełne siniaków.

 - Okropnie to wygląda. Są stare ślady i świeże. Muszę zrobić zdjęcia do dokumentacji. Będziemy to zgłaszać policji. Ma pani sporą niedowagę. Niedojadała pani?

 - Mąż przepijał wszystkie pieniądze – powiedziała cicho. – Ja byłam nieważna, bo najważniejsza była moja córeczka. Ona nie mogła chodzić głodna. Może pani zobaczyć co mam z lewą ręką? Bardzo boli. Chyba nie jest złamana, bo poruszam palcami, ale być może to jakieś zwichnięcie…

 - Zaraz sprawdzimy. Proszę tu usiąść. Zrobimy USG - lekarka skupiła się na monitorze i zamilkła na chwilę. – Wygląda na to, że kości są całe. Najwyraźniej mięśnie są bardzo stłuczone i to stąd ten ból. Proszę zauważyć, że pod spodem ręce na całej długości od pachy aż po nadgarstki są niemal czarne. Ewidentnie zasłaniała się pani nimi i to one najbardziej ucierpiały. Przepiszę pani środki przeciwbólowe i przeciwzapalne. To powinno pomóc. Proszę się wytrzeć, – podała Uli papierowe ręczniki – a ja napiszę obdukcję. Proszę też przygotować dziecko. Zaraz je obejrzę.

 


Marek odjechał spod szpitala po ponad trzech godzinach. Był jednak zdeterminowany i chciał dzisiaj załatwić wszystko. Na komendzie też nie od razu wskazano im właściwego człowieka, który przyjąłby ich zawiadomienie o przestępstwie. Wreszcie dotarli do jednego z gabinetów i mogli opowiedzieć całą historię popierając ją zdjęciami. Policjant przyjął zgłoszenie. Powiedział im, że zatrzymają Bartka, jak tylko dostaną nakaz prokuratorski.

Wreszcie mogli odetchnąć. Zanim ruszyli do galerii zjedli porządny obiad w Baccaro. Marek płacił za wszystko. Obkupił swoje dziewczyny od stóp do głów. Uli dodatkowo kupił telefon. Już w domu wprowadził jej swój numer i numery Sebastiana i Violetty.

 - Szkoda, że nie pamiętam numeru do Jaśka… - powiedziała Ula ze smutkiem. – Tak dawno nie widziałam jego i Betti. Pamiętam tylko numer domowy, ale nie chcę dzwonić, bo jeszcze ojciec by odebrał, a z nim rozmawiać nie mam zamiaru.

 - Wiesz co? Ja chyba mam numer jego komórki. Zaraz poszukam. O, jest. Daj, wprowadzę ci. Może nie dzwoń tylko wyślij sms-a i jakoś umów się z nim. Tak przynajmniej ojciec nie będzie świadkiem waszej rozmowy.

 - Tak zrobię, ale nie dzisiaj. Ręce mam obolałe i niemrawe. Może jutro będzie lepiej.

 

Następnego dnia pospali nieco dłużej. Uli nie dokuczał tak bardzo ból, a małą Marek zgarnął o siódmej rano do swojej sypialni i jeszcze przysnęła na trochę tuląc się do matki. Było dobrze po dziesiątej, kiedy kończąc jeść śniadanie usłyszeli dzwonek do drzwi. Nieco zdziwiony Marek poszedł otworzyć. Sądził, że to pewnie Seba ma coś pilnego i dobija się tak rano. To jednak nie był Olszański. W progu stał wczoraj poznany sierżant Jabłoński po cywilu wraz z dwoma umundurowanymi policjantami.

 - Dzień dobry, panie Dobrzański. Możemy wejść? Mamy informacje dla pani Dąbrowskiej.

Marek szerzej otworzył drzwi i gestem zaprosił policjantów do salonu. Ula trzymając Agatę za rękę wyszła z kuchni z niepewną miną.

 - Dzień dobry… Panowie do mnie…?

 - Tak. Chcieliśmy coś przekazać, ale może nie przy małej.

 - Agusia idź na chwilę do swojego pokoju i pobaw się lalkami. Ja zaraz do ciebie przyjdę.

Agatka bez protestu pobiegła do siebie, a oni wraz z policjantami rozsiedli się przy stole.

 - Wczoraj po godzinie osiemnastej dostałem ten nakaz prokuratorski i niezwłocznie wysłałem na Dobrą swoich ludzi. Pół godziny później okazało się, że sam muszę tam pojechać wraz z technikiem kryminalnym, bo w mieszkaniu natknięto się na ciała trzech mężczyzn. Dwóch z nich nie żyło natomiast trzeciego w stanie silnego upojenia alkoholowego przewieziono do szpitala. Nie wiadomo czy przeżyje, bo z badania krwi wynika, że miał w sobie sześć i pół promila alkoholu. U tych dwóch denatów było średnio po siedem i trzy dziesiąte promila. Ciężkie zatrucie i dawka śmiertelna to cztery, pięć promili. Cała trójka musiała pić od kilku dni i nie trzeźwieć. Zresztą na miejscu znaleźliśmy kilka butelek alkoholu. Przynieśliśmy parę zdjęć zrobionych w mieszkaniu i chcieliśmy pani pokazać. Uprzedzam, że są dość nieprzyjemne. Być może rozpozna pani kogoś z nich – mężczyzna wyjął z kieszeni marynarki kopertę, a z niej plik fotografii.

Drżącą dłonią przerzucała zdjęcia. Znała ich bardzo dobrze.

 - Ten tutaj to mój mąż, Bartłomiej Dąbrowski. Ten na podłodze, to Stanisław Walczak, a ten najmłodszy to Franciszek Migocki. Który z nich przeżył?

 - Właśnie ten Migocki. Pozostali dwaj nie żyją. Bardzo mi przykro, że pani mąż tak skończył.

 - Niepotrzebnie. Dla mnie i dla mojej córeczki był oprawcą i katem. Całe życie pracował na taką śmierć.

 - Niestety to nie koniec przykrych wiadomości. Chciałbym panią prosić, żeby dzisiaj o szesnastej stawiła się pani w prosektorium przy komendzie w celu identyfikacji zwłok. To właściwie tylko formalność, ale niestety konieczna. Będzie pani musiała podpisać protokół.

 

Policjanci wyszli. Marek zajął się Agatą, a Ula postanowiła zadzwonić do brata. Nie miała zamiaru płacić za pochówek Bartka. Całe życie okradał ją z pieniędzy. Teraz niech mamusia za niego zapłaci. Wystukała treść sms-a.

„Jasiek, muszę koniecznie do Ciebie zadzwonić. Wyjdź z domu i idź gdzieś, gdzie tata nie będzie Cię słyszał. Ula”.

Po piętnastu minutach przyszła odpowiedź.

„Dzwoń”.

Wybrała numer. Jasiek odebrał natychmiast.

 - Cześć, siostra. Strasznie dawno nie gadaliśmy. Co się z wami dzieje? Jak żyjecie? Betti bardzo się o was martwi i ja też. Tęsknimy za tobą i małą.

 


 - Nie mogłam dzwonić, Jasiu, bo Bartek sprzedał mój telefon. Powiem ci wszystko, ale w wielkim skrócie. Bartek nie żyje. Zapił się na śmierć. Wczoraj znalazła go policja w naszym mieszkaniu. Oprócz niego nie żyje jego kumpel, a drugi walczy o życie. Kilka dni temu odnalazł nas Sebastian Olszański. Pamiętasz go? Tak, to ten sam. Powiedział mi wtedy, że Marek wraca i wyrwie nas z tego szamba. Tak się właśnie stało. Marek przyjechał akurat w momencie, gdy Bartek pastwił się nade mną i Agatą. Marek odciągnął go od nas i spuścił mu manto. Razem z Sebą zawieźli nas na Sienną. Tu Marek kupił mieszkanie i tu teraz jesteśmy. Sienna osiem, dwunaste piętro. Ja chciałam cię prosić, żebyś przekazał Dąbrowskiej, że jej synuś nie żyje. Ciało jest w prosektorium policyjnym na Nowolipie numer dwa. Zapamiętasz? Ja nie mam zamiaru wydawać pieniędzy na jego pochówek. Tak właśnie jej powiedz. Powiedz, że synuś całe życie żerował na mnie, okradał mnie i tłukł nas obie. Powiedz, że przez tę kanalię nawet nie miałam na mleko dla dziecka. Niech sobie pochowa swojego złotego chłopca, po którym do dziś nosimy siniaki i ja, i Agata. Ja jeszcze dzisiaj o szesnastej pojadę zidentyfikować zwłoki i na tym kończą się moje związki z tą patologią. Powiedz też o wszystkim ojcu. Może będzie chciał pójść na pogrzeb ukochanego zięcia. A co u was?

 - U mnie i u Betti dobrze. Zdrowi jesteśmy. Ja, jak wiesz, ciągnę studia, a Beatka kończy trzecią klasę. Bardzo byśmy chcieli zobaczyć ciebie i malutką…

 - Umówimy się, Jasiu. Na pewno się umówimy. Niech tylko uspokoi się ten młyn z Dąbrowskim wtedy zadzwonię, albo przyślę sms-a. Ty też możesz dzwonić, zawsze. Marek kupił mi telefon więc zapisz sobie ten numer. Zadzwoń mi tylko, co powiedziała na te rewelacje mamusia Dąbrowska i czy pochowa synka.

 - Załatwione. Trzymaj się, siostra.

 

Wieczorem siedziała z Markiem w salonie pakując prezent dla Olszańskiego juniora. Będąc w galeriach na zakupach kupili i Tomaszkowi sporych rozmiarów klocki Lego. Ula streściła Markowi rozmowę z bratem.

 - Ciekawa jestem reakcji mojej byłej już teściowej. Dam głowę uciąć, że będzie oburzona moim postępowaniem.

 


 - To nas już nie obchodzi, kochanie. Myślę sobie, że chociaż raz pijaństwo Bartka przysłużyło się dobrej sprawie. Dzięki temu, że wyciągnął kopyta w oparach alkoholu, oszczędził ci biegania po sądach i użerania się z nim na sprawie rozwodowej. Powinniśmy jak najszybciej się pobrać. A oto dowód na to, że nie jestem gołosłowny – uklęknął przed nią i otwarł zaciśniętą w pięść dłoń. Na jej środku spoczywał najpiękniejszy pierścionek jaki w życiu widziała. – Przywiozłem go z dalekiego świata dla wyjątkowej kobiety z nadzieją, że zechce dzielić ze mną życie na dobre i na złe, w szczęściu i nieszczęściu, w chorobie i zdrowiu. Zostań moją żoną, Ula. Tylko przy tobie mogę być szczęśliwy do końca moich dni. Przysięgam na głowę naszej córeczki, że będę dla ciebie najlepszym mężem, a dla niej najlepszym ojcem.

Jej oczy zaszły łzami, ale usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.

 - Tak miało być od początku, Marek i wiem, że to wszystko co powiedziałeś na pewno się spełni, bo miłość, którą się obdarzyliśmy nadal w nas tkwi i jest silna. Przepraszam, że byłam zbyt słaba, by sprzeciwić się naciskom ojca i złym językom. To był błąd, za który zapłaciłam ogromną cenę. Zostanę twoją żoną. To nagroda za lata cierpień moich i Agaty. Kocham cię – zbliżyła twarz do jego twarzy tuląc usta do jego ust – bardzo, bardzo mocno.

Przytulił ją ostrożnie. Nadal bolało ją ciało zmaltretowane ciosami Bartka.

 - Nie będziemy zwlekać ze ślubem. Nie sądzę, żebyś chciała nosić po Bartku żałobę. Agata jest Dobrzańska. Chcę, żeby jej matka też nosiła to nazwisko. Jutro po drodze do Olszańskich wstąpimy do kościoła i zaklepiemy pierwszy, możliwy termin. Chcę, żeby ten ślub był taki jak należy. Ja w garniturze, ty w białej sukni, a nasza córka będzie szła przed nami niosąc nasze obrączki. Zaprosimy twoje rodzeństwo, a Olszańscy będą naszymi świadkami. Przyjęcie zrobimy w domu. Mamy dość miejsca, a nasi goście z łatwością się pomieszczą.

Oczy Uli błyszczały szczęściem.

 - To wspaniały plan. Zgadzam się z nim w stu procentach.

 

Zgodnie z tym co mówił Marek następnego dnia podjechali najpierw na plebanię. Marek uiścił stosowną kwotę, która zapewniła im ślub pod koniec października. Z dobrymi nowinami zajechali do Olszańskich. Violetta długo ściskała Ulę szepcząc jej do ucha, że bardzo się cieszy, że Ula wyrwała się z koszmaru, jakim było jej dotychczasowe życie. Potem uściskała Agatkę przedstawiając jej Tomaszka.

 - To ciocia Viola, kochanie, a wujka Sebastiana już znasz – mówił do córki Marek. - Tu mamy prezent dla waszego synka. Agata sama wybierała. Poza tym pobieramy się dwudziestego ósmego października o dwunastej w południe i liczymy, że zgodzicie się zostać naszymi świadkami.

 - Nie może być inaczej przyjacielu – Sebastian poklepał Marka po plecach.

Usiedli wszyscy w salonie, a Viola podała na stół kawę i ciasto. Dzieci zajęły się klockami więc Marek streścił wydarzenia ostatnich dni.

 - Chcieliśmy założyć w sądzie sprawę rozwodową i przy okazji zgłosiliśmy doniesienie o przestępstwie. Chodziło o pobicie Uli i Agaty. Tymczasem okazało się, że Bartek i jego kolega nie żyją. Zapili się na śmierć. Odpadły nam więc formalności sądowe. Ula nie będzie nosić żałoby po tej kreaturze, dlatego tak szybko zdecydowaliśmy się na ślub.

 - Cieszymy się bardzo – odezwała się Violetta. - Wszyscy dość przeszliście, ale Ula i Agata najwięcej. Najwyższy czas zacząć budować wspólne szczęście. Wypijmy za to, kochani.