Łączna liczba wyświetleń

środa, 30 października 2019

DRUGA SZANSA - rozdział 11

INFORMACJA
Z uwagi na to, że Małgorzata ma kłopoty z internetem rozdział 11 dodam ja. Miłej lektury.
Gaja


ROZDZIAŁ 11

Drugiego stycznia pojechała wraz z Markiem do firmy. To miał być pierwszy dzień pracy w nowym miejscu. Była podekscytowana a jednocześnie pełna obaw, które Marek zdawał się bagatelizować. Nadal żył jeszcze zabawą sylwestrową, bo wybawili się za wszystkie czasy świętując nowy rok wraz z Olszańskimi w jednym z lepszych hoteli w Warszawie. Mimo, że wrócili o piątej rano to nie był koniec tych szaleństw, bo Marek najpierw nagą zaniósł na rękach do jacuzzi, gdzie niecnie ją wykorzystał, a potem przeniósł te miłosne uniesienia do sypialni. Zanim pozwolił jej zasnąć było już dobrze po siódmej. Była wykończona i zasnęła kamiennym snem. Ocknęła się dopiero koło piętnastej, ale Marka przy niej nie było. Pojawił się chwilę później niosąc na tacy filiżankę z mocną kawą. Pociągnęła z przyjemnością nosem wdychając jej aromat.
 - Tego mi właśnie potrzeba – wyszeptała. Upiła trochę i uśmiechnęła się do Marka. – Jesteś kompletnie niewyżyty, wiesz? -



przypomniała sobie szaleństwa ostatniej nocy. Roześmiał się na całe gardło.
 - Nic na to nie poradzę, bo kiedy mam cię tak blisko trudno utrzymać mi ręce przy sobie.
 - No to dzisiaj będziesz musiał, bo ja mam zamiar się zrelaksować przed jutrzejszym dniem.
Popatrzył na nią z miną zbitego psa.
 - To okrutne co mówisz. Jeszcze zobaczymy a teraz wstań, bo podgrzałem obiad.

Zaparkował w podcieniach i pomógł Uli wysiąść. Uczepiła się jego ramienia. Było dość ślisko, a ona miała wysokie obcasy.
 - Najpierw pójdę do Olszańskiego zanieść tę teczkę. Muszę mu powiedzieć, że świadectwo pracy z banku przyjdzie pocztą i doniosę je później.
 - Daj mi tę teczkę Ula. Ja to załatwię, a ty w międzyczasie zrób nam dobrej kawy i zaadaptuj się do nowych warunków. Violetta wszystko ci pokaże.
Rozstali się na korytarzu. Ula przywitała się z sekretarką i zdjęła płaszcz.
 - Tak się cieszę Ula, że nie będę już tu sama jak palec. We dwójkę zawsze raźniej. Poza tym będziemy miały sporo roboty, bo trzeba zamknąć do piętnastego zeszłoroczny budżet. Zawsze miałam z tym kłopot, a Marek wściekał się na mnie.
 - Nie będzie kłopotu. Siądziemy do tego razem i wszystko ci wyjaśnię krok po kroku tak, żebyś zrozumiała.
Violetta odetchnęła z wyraźną ulgą. Miała świadomość, że gdyby nie Sebastian jej dawno już nie byłoby w tej firmie. Zanim przyszedł Marek one zrobiły dla niego i siebie kawę, i powyjmowały najpotrzebniejsze segregatory odgradzając się nimi jak barykadą. Viola pokazała jej wzór, według którego rokrocznie starała się sporządzać zestawienia.
 - Trochę go zmodyfikujemy, żeby wszystko było bardziej przejrzyste i jasne i żeby było wiadomo co z czego wynika.
Kubasińska była pod wrażeniem, bo nagle wszystko zaczęła rozumieć. Dyktowała Uli pozycję po pozycji a Ula wprowadzała to wszystko w tabele i zliczała.
 - Exel jest o tyle wygodny, że nie musisz ręcznie dodawać wszystkiego po kolei. Wystarczy podświetlić i kliknąć na sumę a on sam wszystko policzy. Widzisz jakie to proste? Od razu będziemy drukować w dwóch egzemplarzach i w ten sposób nie będziemy się cofać do początku, bo jest tego sporo. Pracowały zgodnie aż do lunchu. Viola chyba po raz pierwszy zaczęła cokolwiek rozumieć i po raz pierwszy poczuła satysfakcję z pracy. W dodatku nikt na nią nie krzyczał, nikt nie miał pretensji i nikt nie mówił, że znowu coś skopała. Ula potrafiła w sposób spokojny i rzeczowy wszystko na bieżąco jej wyjaśniać. Jak czegoś nie zrozumiała Ula powtarzała drugi raz.
O dwunastej zjechały wraz z Markiem do bufetu i zamówiły coś do jedzenia. Potem wróciły do pracy. Siedziały pochylone nad wyliczeniami, kiedy za ich plecami ktoś syknął zjadliwie.
 - Violetta…, Violetta!
Obie odwróciły się jak na komendę. Za ich plecami w wyniosłej pozie stała Paulina Febo.
 - Musisz sporządzić mi listę dodatków do wiosenno-letniej więc oderwij się łaskawie od tych głupot i zrób mi ją.
Kubasińska obrzuciła ją ironicznym spojrzeniem i mrugnęła do Uli.
 - Ani mi się śni. To nie leży w zakresie moich obowiązków. Przypomnę ci tylko, że polecenia służbowe dostaję bezpośrednio od mojego szefa, którym jest twój były mąż. Jednak jeśli ci na tym tak bardzo zależy to nie krępuj się go zapytać. Jest u siebie.



 - Nie będziesz mi mówić, co mam robić! – zaperzyła się. W tym momencie w drzwiach gabinetu stanął Marek i ciężkim spojrzeniem obrzucił Paulinę.
 - W swojej naiwności liczyłem, że wreszcie będę miał spokój i od ciebie i od twojego wiecznego ujadania. Czego chcesz?
 - Potrzebuję zestawienia dodatków i ich kosztów, ale twoja sekretarka odmówiła wykonania polecenia służbowego. Powinieneś ją już dawno zwolnić, bo do niczego się nie nadaje – rzuciła pogardliwie.
 - Jak słusznie zauważyłaś to moja sekretarka i nie ma absolutnie żadnego obowiązku wykonywania twoich poleceń. Potrzebujesz zestawień kosztów zatrudnij sobie własną, albo sama weź się do roboty. W końcu to nie takie trudne. Violetta, jak dowiem się, że cokolwiek zrobiłaś dla tej pani polecę ci po premii zrozumiałaś?
Paulina zagotowała się z wściekłości aż wystąpiły jej na twarz czerwone plamy.
 - Ty pieprzony chamie!
 - I vice versa i vis a vis jak mawia Violetta, a teraz bądź łaskawa zejść mi z oczu.
Pani Febo odwróciła się na pięcie jak niepyszna i pomaszerowała w głąb korytarza.
 - Ula – Marek zwrócił się do Sosnowskiej – właśnie miałaś wątpliwą przyjemność poznać trzeciego wspólnika tej firmy i moją na szczęście już byłą żonę. Viola brawo. Zachowałaś się tak jak należało. Jak wam idzie?
 - Całkiem dobrze, prawda Ula?
 - Prawda, a Viola bardzo pomocna i coraz więcej rozumie. Ja jestem pod wrażeniem, bo wystarczyło tylko trochę wyjaśnić i pokazać a wszystko stało się proste. Myślę, że jutro będziemy finiszować.
 - Serio? – Marek otworzył szeroko oczy ze zdumienia. – I pomyśleć Viola, że my biedziliśmy się z tym całe tygodnie. Alex się zdziwi. Dzięki dziewczyny. Wracam do swojej roboty.
Od tego dnia Violetta zaczęła się wreszcie przykładać do pracy. Ula zlecała jej coraz bardziej samodzielne zadania, a ona coraz lepiej się z nich wywiązywała. Ula za każdym razem chwaliła ją i podbudowywała. Któregoś dnia znowu poszły na lunch do bufetu i wtedy Violetta powiedziała jej, że ma zamiar zapisać się na studia.
 - Czuję się silna Ula dzięki tobie i myślę, że dam radę.
 - Oczywiście, że dasz. Ja chętnie ci pomogę, jak będziesz miała z czymś problem. Tak trzymaj Viola a jestem pewna, że daleko zajdziesz.

Dni stały się cieplejsze i nieco dłuższe. Marcowe słońce topiło zbity śnieg zostawiając na chodnikach brudne kałuże. Marek i Ula szli wolniutko parkową alejką delektując się tym pierwszym ciepłem.
 - Piętnastego wracają rodzice. Będę musiał wyjechać po nich na lotnisko. Jednak zanim zawitają u siebie chciałbym ich przywitać dobrym obiadem, przedstawić im ciebie i porozmawiać z nimi o ślubie. Wyciągnąłem cię tutaj po to, żebyśmy może już coś ustalili. Ja myślałem o sierpniu. Wtedy będziemy już po pokazie i po podpisaniu kontraktów. Będzie więcej czasu na przygotowania. Nawet do urzędu moglibyśmy pojechać i zapytać o jakieś wolne terminy w sierpniu. Co ty na to?
 - A co to za dzień piętnasty marca?
 - Sobota.
 - To świetnie, a o której przylatują?
 - O trzynastej dziesięć.
 - To zdążę z tym obiadem, a co do daty ślubu, to może być sierpień. Nie mam nic przeciwko temu.
 - Ludzi nie będzie dużo i pomyślałem, żeby wesele zrobić w oranżerii u rodziców. Jest wielka i spokojnie nas wszystkich pomieści. Olszańskich wzięlibyśmy na świadków.
 - Febo też będziesz zapraszał?
 - Tylko jego. Jej nie chcę na oczy widzieć. Ma dziecko niech się nim zajmie a nie łazi po weselach. Słyszałem, że nie wyrosła jednak na matkę Polkę. Zmienia opiekunki jak rękawiczki i cierpi na tym wyłącznie dzieciak. Tylko jego mi żal, że ma głupią matkę. A wracając do gości weselnych, to chciałbym zaprosić Pshemko i to obowiązkowo. Od dawna traktujemy go jak członka rodziny. Szczerze powiedziawszy to nawet nie wiem, czy uzbiera się choć ze dwadzieścia osób.
 - A ja się cieszę. Nie lubię takich imprez z wielką pompą. A twoje pierwsze wesele jakie było?
 - Nawet nie pytaj. Paulina naspraszała z ośmiuset gości, z których ja znałem tylko kilku. To musiało być wydarzenie towarzyskie, o którym miano mówić przez kolejne pół roku. Byłem wściekły. Nie chcę o tym mówić Ula, bo aż mi się krew burzy. To bardzo przykre dla mnie wspomnienia.

Piętnastego pojechali na lotnisko oboje. Wcześniej wspólnie przygotowali powitalny obiad. Ula była trochę spięta. Obawiała się tego pierwszego spotkania ze swoimi przyszłymi teściami. Oni wiedzieli o niej, bo Marek wszystko im opowiedział, ale nie była w stanie przewidzieć ich reakcji na jej osobę.
Zaparkował samochód i ruszył wraz Ulą do hali przylotów. Samolot miał wylądować za dziesięć minut. Marek przecisnął się do barierki ciągnąc za sobą Ulę. Wreszcie dojrzał ich oboje.
 - Są Ula, są. Mamo! Tato! Tutaj! - Seniorzy uśmiechnięci od ucha do ucha podeszli do Marka. – Świetnie wyglądacie. Zdrowo. Pozwólcie, że przedstawię wam Ulę, moją narzeczoną i waszą przyszłą synową, a to Ula moja mama Helena Dobrzańska i ojciec Krzysztof.
Przywitali się z nią niezwykle serdecznie. Od razu im się spodobała. Była taka niezwykle skromna i miła.
 - Cieszę się, że mogę wreszcie poznać legendy F&D. Wyglądają państwo znakomicie.
 - Długo siedzieliśmy w Leukerbad. To piękne uzdrowisko pełne źródeł termalnych, które miały na nas zbawienny wpływ.



 - Zanim pojedziecie do siebie chcielibyśmy was zaprosić na powitalny obiad do nas. Wszystko mamy przygotowane. Posiedzimy, pogadamy a wieczorem odwiozę was do domu.
 - Brzmi zachęcająco, prawda Helenko? – Krzysztof uśmiechnął się do żony. – Jedźmy w takim razie.

Obiad przebiegał w miłej atmosferze. Dobrzańscy zachwalali lecznicze zabiegi, którym poddawani byli w uzdrowisku.
 - Pamiętasz synku jaki ojciec był słaby, kiedy wylatywaliśmy do Szwajcarii? Teraz to nie ten sam człowiek. Ma mnóstwo energii, że wciąż muszę go hamować. Oby jak najdłużej był taki.
 - A co w firmie Marek?
 - Wszystko w porządku. Szykujemy się do pokazu. Zatrudnienie Uli było strzałem w dziesiątkę. Bardzo pomaga i jest taka kreatywna. Podciąga w dodatku Violettę, która pracuje uczciwie i wzorowo, nie tak jak kiedyś. Pshemko tworzy jak szalony. Poprosiłem go, o uszycie dla nas strojów ślubnych. Teraz ma dużo roboty z projektowaniem, ale obiecał, że jak tylko się uwinie, to zabierze się za suknię i garnitur. Pamiętacie, że Alex pojechał w zeszłym roku na targi do Mediolanu? Zawarł tam dwa korzystne kontrakty. Ta współpraca się rozwija. Naprawdę dobrze się spisał. Tylko Paulina sprawia wciąż kłopoty. Chodzi nadęta jak balon, nic nie robi, dokucza pracownikom a zwłaszcza mojej sekretarce. Ciężko z nią wytrzymać. Pracownicy się skarżą, że traktuje ich jak śmiecie, bez jakiegokolwiek szacunku. Nie jestem pewien, czy jej miejsce powinno być w firmie. Ja najchętniej zwolniłbym ją, żeby jej więcej nie oglądać.
 - Porozmawiam z nią – zadeklarował się Krzysztof – i albo zmieni swój stosunek do pracowników, albo zacznie żyć z dywidend. Ja wiem, że ona ma dziecko i musi z się czegoś utrzymać, ale przecież nie będziemy trzymać nieroba i płacić jej ciężkie pieniądze za to, że podpisze się na liście obecności. Może trzeba by było porozmawiać z Alexem?
 - Alex się poddał tato, bo ona nawet jego nie słucha. Też chce mieć święty spokój i nie mieć wiecznie jej na karku. Nie chciałbym dożyć chwili, kiedy zaczną mi się zwalniać z firmy ludzie tylko z tego powodu, że ona uprawia jakichś cholerny mobbing.
 - Nie dopuszczę do tego. Porozmawiam z nią i od razu postawię jej warunki. Wóz albo przewóz.
 - Chciałem wam jeszcze powiedzieć, że planujemy nasz ślub w sierpniu. Będzie bardzo skromny i nie będzie dużo gości. Jak policzyliśmy to około dwudziestu osób. W związku z tym chciałem zapytać, czy wesele moglibyśmy zrobić w waszej oranżerii. Jest duża i pomieścilibyśmy się wszyscy. Zamówiłbym catering i kelnerów, a po imprezie ekipę sprzątającą. Zgodzicie się? My wszystkiego dopilnujemy.
 - Nie ma problemu synku. I ja chętnie pomogę – Helena uśmiechnęła się uszczęśliwiona. – Bardzo się cieszymy Ula, że wejdziesz do naszej rodziny.







niedziela, 27 października 2019

DRUGA SZANSA - rozdział 10

ROZDZIAŁ 10


Pobiegła po laptop i już po chwili wklepywała w wyszukiwarkę pytanie jakie dokumenty powinna złożyć przy meldunku. Uśmiechnęła się szeroko.
 - Kamień z serca. Faktycznie muszę mieć takie zaświadczenie, ale z wymeldowania z pobytu stałego, a takie mam przy sobie, bo wymeldowywałam się z mieszkania Piotra. Już myślałam, że będę musiała jechać do Krakowa i zaczęłam panikować. Na miejscu mogę wypełnić druk meldunkowy i jak mnie już zameldują, to w ciągu dwóch miesięcy powinnam wymienić dowód. Aha. I nie trzeba czekać, bo meldują od ręki.
Marek patrzył na nią rozbawiony.
 - Nie minęło pięć minut a ty przeszłaś od panicznego strachu do stanu euforii. Żadnych stanów pośrednich. Zadziwiające.
Naburmuszyła się.
 - Kpij sobie, kpij. Naprawdę się przestraszyłam.
 - Kochanie nawet gdybyśmy musieli jechać do Krakowa, to sprawę załatwilibyśmy w ciągu jednego dnia. Nie byłoby dramatu – podniósł się i wsadził naczynia do zmywarki. – Rozpakujmy te pudła.

Następnego dnia pojechali załatwić Uli zameldowanie na stałe. Poszło szybko, bo nie było żadnych kolejek. Teraz musiała wymienić dowód by móc zarejestrować samochód. Prosto z Urzędu Miasta ruszyli do Złotych Tarasów. Każde z nich chciało kupić jakiś świąteczny prezent a przy okazji zrobić resztę zakupów spożywczych. Ula była zachwycona architekturą budynku i powalającym wnętrzem. Tu było dosłownie wszystko o czym mogła sobie zamarzyć. Zauważyła sklep z męskimi koszulami i poprosiła, żeby Marek zostawił ją tu na piętnaście minut.
 - Ja pójdę trochę dalej i wrócę po ciebie. Nie oddalaj się, bo jeszcze mi się zgubisz.

  
Weszła do środka i rozejrzała się ciekawie. Wybór koszul był ogromny. Zdecydowała się na dwie. Uznała, że będą Markowi pasować. Ekspedientka pomogła jej dobrać do nich krawaty. Wyszła zadowolona z nadzieją, że i Marek będzie. Stała chwilkę obok sklepu czekając na niego i rozglądając się wokoło.
 - Już jestem kochanie – pojawił się przed nią jak duch. – Możemy iść dalej.
W sklepach spożywczych zaopatrzyli się już we wszystko. Nawet ryby dostali bez żadnych problemów. Marek się rozszalał kupując ogromny, niemal trzykilowy płat świeżego łososia, półtora kilograma krewetek królewskich, które wprawdzie nie znajdowały się w świątecznym menu, ale Dobrzański je uwielbiał i już planował ucztę na pierwszy lub drugi dzień świąt. Kupił też mule, których był wielkim fanem i wyfiletowane płaty karpia.
Wracali do domu, kiedy zapytał - a może zaprosilibyśmy Olszańskich w drugi dzień świąt? Nie znasz ich jeszcze. Mówiłem ci, że on jest moim najlepszym przyjacielem od lat, a Viola jego żoną. Poza tym opowiadałem mu o nas i nie może się doczekać, żeby cię poznać
 - Ja nie mam nic przeciwko temu. Możemy ich zaprosić na świąteczne śniadanie i obiad. Przygotuję coś smacznego.
Marek spojrzał na nią z miłością.
 - Jesteś aniołem skarbie. - Miał już skręcać w osiedle, gdy jego wzrok przykuła kobieta sprzedająca świąteczne stroiki. – Ula a może kupilibyśmy taki? Nie mamy choinki, a to byłby świetny, bożonarodzeniowy akcent.
 - OK, ale ja nie wysiadam. Wybierz jakiś ładny z bombkami.

Była wigilia. Marek pojechał do firmy, ale jak mówił tylko na chwilę, żeby złożyć pracownikom życzenia i wręczyć drobne upominki. I tak zamierzał rozpuścić wszystkich do domu przed czasem. Jak tylko wysiadł z windy poszedł wprost do Sebastiana chcąc go zaprosić w drugi dzień świąt.
 - Mam nadzieję przyjacielu, że nie macie żadnych planów na ten dzień i spędzicie go z nami. Ula bardzo się przejęła i szykuje same pyszności.
 - Chętnie przyjedziemy. W tym roku wigilia i pierwszy dzień świąt u moich teściów, bo jak pewnie pamiętasz w zeszłym roku jechaliśmy do moich rodziców.
 - To świetnie. Ja tylko się ogarnę i zaraz zwołam zebranie wszystkich pracowników. Złożę życzenia i zmykam do domu. Muszę pomóc Uli. Wy przyjedźcie do nas na śniadanie. O dziewiątej nie będzie za wcześnie?
 - Będzie w sam raz.

Kiedy wrócił do domu Ula pracowała w kuchni na wysokich obrotach. W piecu piekły się ciasta. Pachniało zupą grzybową i śliwkowym kompotem. Na desce leżały równo pokrojone, opanierowane kawałki ryb czekające na usmażenie. Dwa plastikowe, spore pojemniki wypełnione kawałkami śledzi przełożonych piórkami cebuli czekały na zalewę.
 - Ależ pachnie! – Marek wszedł do kuchni i pociągnął z lubością nosem. – Aż ślinka leci.
Zarumieniona od gorąca bijącego z pieca odwróciła się do niego.
 - Na kolację wszystko już gotowe. Jeszcze tylko ryby usmażę. Zrobiłam trochę makówek. Lubisz?
 - Uwielbiam. Przygotuję stół. Nie będę siedział bezczynnie, kiedy ty harujesz. Potem przyjdę ci pomóc. Mamy dużo czasu.

Przykrył stół białym obrusem i rozłożył talerze z białej porcelany. Wyciągnął dobre gatunkowo czerwone wino i dwa duże kieliszki. Na małym talerzyku spoczęły opłatki. Obrzucił wszystko wzrokiem i ruszył do kuchni.
 - Daj mi kochanie jakieś zajęcie – poprosił.
 - Możesz zacząć smażyć ryby. Ja skończę lepić pierogi z grzybami i kapustą. Rozgrzej dobrze patelnię i olej. Dzięki temu ładnie się usmażą i nie przywrą do dna.
Podziwiał ją jak bardzo jest zręczna. Pierogi lepiła błyskawicznie. Część włożyła do zamrażalnika a część przeznaczyła na kolację. Zalała jeden z pojemników ze śledziami zalewą z oliwy a drugi śmietaną. Obydwa wylądowały w lodówce. Zerknęła na Marka. Radził sobie całkiem nieźle. Usmażone kawałki ryb przekładał na półmisek a na pustej patelni układał nowe. Było tego tak dużo, że Ula zostawiła połowę z nich do zamrożenia.

  
Kilka minut przed siedemnastą wszystko było gotowe. Wzięli wspólny prysznic i przebrali się do świątecznej kolacji. Ula rozlała zupę na talerze, a Marek poprzenosił półmiski na stół. Zapalił świece, by stworzyć miły nastrój i rozlał wino do kieliszków. Podeszła Ula i wzięła w dłoń jeden z opłatków. Stanęła naprzeciwko Marka i popatrzyła mu prosto w oczy.
 - Ten rok w przeciwieństwie do wcześniejszego zapowiadał się zwyczajnie i nudno, za to jego końcówka jest bardzo szczęśliwa. Ja jestem bardzo szczęśliwa. Otrząsnęłam się po rozwodzie i zapomniałam o przykrych latach z Piotrem również dzięki tobie. Życzę nam obojgu, by ta miłość, której doświadczamy, trwała do końca naszych dni, a wspólnie przeżyte lata były dla nas dobre i spokojne. Życzę ci, żebyś się nie zmieniał i pozostał takim jakim jesteś. Dobrym, wrażliwym i troskliwym człowiekiem. Wszystkiego najlepszego kochanie.
 - Jestem pełen nadziei i wiary, że to wszystko się spełni. Ty tylko bądź przy mnie i kochaj mnie, a wszystko dobrze się ułoży. Życzę ci samych szczęśliwych dni u mego boku skarbie.
Przełamał się z nią opłatkiem i obdarzył słodkim pocałunkiem. Zasiedli do wieczerzy. Marek nie mógł się nachwalić. Smakowało mu absolutnie wszystko. Zakończył kolację solidną porcją makówek pełnych bakalii. Poluzował pasek.
 - Okropnie się objadłem. To wręcz nieprzyzwoite, ale wszystko było genialnie smaczne – podał Uli kieliszek z winem.
 - Za nasze zdrowie kochanie.

  
Po kolacji wręczyli sobie prezenty. Marek był zachwycony modnymi koszulami, a Ula sukienką, którą jej kupił. Kładli się spać późno. Jutro mogli dłużej poleniuchować.


Na dźwięk domofonu Marek oderwał się od stołu, na którym układał sztućce i poszedł otworzyć. Ula kończyła nakładać na półmiski ostatnie plastry wędlin. Usłyszała wchodzących gości i wytarłszy dłonie ściereczką poszła się przywitać. Marek przedstawił jej Violettę i Sebastiana. Ten ostatni był pod ogromnym wrażeniem urody Uli.
 - Nic nie przesadziłeś przyjacielu – szepnął mu do ucha – ona jest piękna.
 - Dajcie płaszcze i rozgośćcie się. Zaraz będziemy jeść.
Oboje Olszańscy łakomie spoglądali na suto zastawiony stół.
 - No bracie – Sebastian nie mógł się powstrzymać od komentarza – wyżerka pełną gębą.
 - I w dodatku wszystko robiła Ula własnoręcznie poza wędlinami. Karczek i schab ze śliwką wyszły znakomicie, a ten pieczony pasztet z gęsi to sama poezja. Są i moje ulubione krewetki, a także mule. Wiem, że i wy lubicie. Siadajcie. Ja jeszcze przyniosę dzbanek z kawą.
Sebastian bez skrępowania nałożył sobie solidną porcję sałatki jarzynowej i wziął kilka krewetek. Violetta zaczęła od pasztetu, a potem zabrała się za śledzie.
 - Naprawdę sama to przygotowałaś?
 - No nie do końca. Marek bardzo pomógł. Mielił mięso i nadziewał schab śliwkami, a karp w galarecie to całkowicie jego zasługa podobnie jak faszerowane jaja. Ma talent chłopak – Ula uśmiechnęła się do narzeczonego.
 - Pyszne, naprawdę wszystko jest genialne, a co na obiad? – Sebastian poluzował pasek od spodni.
 - Nie martw się. Głodny nie wyjdziesz – zachichotał Marek znając doskonale żarłoczność przyjaciela. – Będzie zupa kokosowa z imbirem. Jedliśmy ją kiedyś w Krakowie i Ula postanowiła zrobić ją sama. Jest równie dobra. Na drugie danie gnocchi z kawałkiem pieczeni i surówką. Może być takie menu? - Sebastian podniósł obie ręce w poddańczym geście.
 – Ja nie mam żadnych uwag.
Po śniadaniu Ula nakroiła mnóstwo sernika, makowca i piernika. Zaparzyła jeszcze więcej kawy.
 - Marek mówił, że będziesz u nas pracować od nowego roku – zagaiła Violetta. Była ciekawa nowej asystentki swojego szefa, która w dodatku była jego narzeczoną. Dobrze pamiętała jak to było z Pauliną, dzięki której trafiła do F&D. Uważała ją za swoją przyjaciółkę i dopiero Marek jak rozwiódł się z nią odarł swoją sekretarkę ze złudzeń mówiąc, że Paulina to taki typ, który nie ma przyjaciół. Od tej pory relacje między nią a Violą znacznie się ochłodziły a Olszańska zaczęła traktować Paulinę jak każdego jednego petenta, co tej ostatniej bardzo się nie podobało. Może Ula będzie inna? Na pewno jest inna. Nie wywyższa się i nie traktuje jej z góry tak jak robiła to Paulina.
 - Tak, to prawda. To dlatego przeprowadziłam się z Krakowa tutaj. Marek wciąż mówił, że od dawna nie ma asystentki i że ja nadawałabym się na to stanowisko, bo mam kierunkowe wykształcenie. W końcu się zgodziłam.
 - Masz studia?
 - Tak. Zrobiłam dwa kierunki ekonomię i finanse, a ty?
 - Ja niestety mam tylko ogólniak.
 - Nie chciałaś się dalej kształcić?
 - Chciałam, ale nie dostałam się na filologię i potem już nie próbowałam.
 - Trzeba próbować Viola. Całe życie chcesz być sekretarką? Nie chcesz zrobić kariery?
 - Pewnie, że chcę. Nawet interesuję się PR-em, ale Marek w życiu nie powierzyłby mi tego stanowiska.
 - Teraz być może nie, ale jakbyś zrobiła licencjat lub studia, to pewnie nie miałby nic przeciwko temu. Pomyśl o tym, bo naprawdę warto się starać.
 - Pomyślę Ula, pomyślę…
Bardzo przyjemnie upłynął ten dzień. Olszańscy pożegnali się kilka minut po osiemnastej zostawiając gospodarzy samych. Marek pomógł Uli uprzątnąć naczynia i rozsiadł się na kanapie.
 - I jak wrażenia? Dobre, czy złe? Jak odebrałaś Violettę?
 - Pozytywnie. Jest trochę egzaltowana, ale w gruncie rzeczy to dobra dziewczyna. Nie może ci pomóc dlatego, że mało wie o ekonomii i czasami nawet nie rozumie, czego od niej wymagasz. Wstydzi się do tego przyznać. Mówiła mi o tym. Trochę wjechałam jej na ambicję mówiąc, że jeśli nie chce całe życie pracować jako sekretarka musi zacząć się edukować i rozwijać. Mówiła, że interesuje się PR-em.
 - Tak wiem. Ma wielkie parcie na to stanowisko, ale sama wiesz, że z takim poziomem wiedzy nie mogę jej na nim zatrudnić.
 - To samo jej powiedziałam i czuję w kościach, że ona jeszcze któregoś dnia na pewno nas zaskoczy. Zobaczysz.