Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 25 listopada 2021

MAGIA ŚWIĄT - rozdział 1


„MAGIA ŚWIĄT”

 

 ROZDZIAŁ 1

 

Zawiesiła kolorowy łańcuch na choince i omiotła ją zadowolonym spojrzeniem. To był już ostatni akcent, który podkreślił piękno niewielkiego drzewka i jego świąteczny charakter. Westchnęła ciężko. Jeszcze do niedawna nienawidziła świąt, bo kojarzyły jej się z najgorszym okresem w jej życiu.

 



 Jej pierwsze wspomnienia dotyczące świąt nie były przyjemne. Uciekała przed agresywną, pijaną matką i wcisnęła się w kąt, w którym stała skąpo ubrana choinka. Serce ze strachu podchodziło jej do gardła i tłukło się w piersi jak oszalałe. Choinkowe igły kłuły jej ciało, ale wolała to niż bicie. Równie pijany ojciec siedząc przy stole i nalewając sobie kolejny kieliszek najtańszej wódki, mitygował żonę.

 - Dajże jej spokój Hela, chodź, wypijmy za Chrystuska, a ty Kaśka do pokoju – ostatnie słowa tego zdania zabrzmiały jak warknięcie.

Rozmazując łzy wyczołgała się spod choinki i uciekła do pokoju, który dzieliła z młodszym rodzeństwem. O dwa lata młodszą Mirką i o cztery lata młodszym Wojtkiem, którzy siedzieli przytuleni do siebie na łóżku przypominającym barłóg z przerażeniem słuchając tej awantury. Kasia wpadła do pokoju zamykając za sobą drzwi.

 - Będziemy coś jeść? - zapytał chłopiec. Przygarnęła ich oboje. Wiedziała, że z wigilijnej kolacji nici. Rodzice nawet o niej nie pomyśleli. Zamiast świątecznej ryby i grzybowej zupy na stole stała bateria butelek z najtańszym alkoholem, słoikiem kiszonych ogórków i suchym chlebem. W milczeniu pokręciła przecząco głową.

 - Spróbuję wam coś przynieść jak już zasną – wyszeptała. – Teraz musimy być cicho.

Po niespełna dwóch godzinach głosy w sąsiednim pokoju ucichły. Kasia odważyła się uchylić drzwi i stała przez chwilę nasłuchując. Poza głośnym chrapaniem ojca i posapywaniem matki nie słyszała jednak nic. Na palcach poszła do kuchni. Tam zrobiła dzieciom herbaty i posmarowała margaryną chleb. Biedny był to posiłek, ale musiał im wystarczyć.

 

 

 
  
Kasia miała osiem lat i była nad wiek dojrzała. W swoim krótkim życiu doznała wyłącznie bicia i poniżania przez rodziców, podobnie jak jej rodzeństwo. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek było normalnie. Pieniądze otrzymywane przez rodzicieli z zasiłku szły wyłącznie na alkohol. Oboje, choć młodzi, nie pracowali nigdzie i nawet nie czynili żadnych wysiłków, żeby tę pracę znaleźć. Łatwiej było wydawać pieniądze przeznaczone dla dzieci lub po prostu okradać pobliskie dyskonty. Rodzicielka była bardzo agresywna i wystarczył byle pretekst, żeby tłukła swoje dzieci. Najgorsze cięgi dostawała Kasia. Matka biła ją kablem, który zostawiał krwawe pręgi na całym jej ciele. Skrzętnie ukrywała te siniaki. W szkole nie integrowała się z innymi dziećmi i zawsze uciekała od ich towarzystwa. Bała się dociekliwych pytań i tego, że będą ją wyśmiewać.

 

Był sobotni poranek. Rodzice upojeni alkoholem spali po piątkowej libacji. Mały Wojtek obudził się z płaczem. Był głodny.

 - Kasia, Kasia – szarpnął dziewczynkę za piżamę – boli mnie brzuszek z głodu – poskarżył się. Dziewczynka otworzyła oczy i popatrzyła na braciszka z rozpaczą.

 - Wojtuś, ale w domu nic nie ma… Mama nie kupiła chlebka.

 - Ale ja chcę jeść – rozpłakał się głośno.

 - Ja też jestem głodna – powiedziała cicho Mirka, którą także obudził płacz brata. Kasia bezradnie rozłożyła ręce. W tym momencie do pokoju wpadła rozwścieczona matka i z całej siły uderzyła małego kablem.

 - Ty wstrętny bachorze przestaniesz się drzeć? Spać nie dajesz. Morda w kubeł – ponownie uderzyła malca, który już nie płakał, ale wrzeszczał z bólu zachłystując się łzami.

Kasia zerwała się z łóżka i stanęła między nim a matką. Teraz nad nią ta ostatnia zaczęła się pastwić. Razy padały gdzie popadło. Otumaniona bólem dziewczynka osunęła się na podłogę. Matka ciężko dysząc wyszła z pokoju rzucając jeszcze na odchodne – cisza ma być, zrozumiano?

Kiedy zamknęły się za nią drzwi Mirka i Wojtek próbowali docucić siostrę, ale bezskutecznie.

 - Zostań tu Wojtuś i popilnuj Kasi. Ja idę zawołać kogoś.

Wymknęła się z mieszkania najciszej jak potrafiła. Matka ponownie zaległa na łóżku zapadając w pijacki sen. Mirka stanęła na palcach, ale nie potrafiła dosięgnąć dzwonka. Zaczęła pukać do drzwi. Wreszcie otworzyły się i stanął w nich zaspany sąsiad.

 



 - Mireczka? A co ty tu robisz tak wcześnie?

 - Niech pan zadzwoni po doktora. Kasia nie chce się obudzić. Próbowaliśmy ją klepać po buzi, ale ona nie może otworzyć oczu. Bardzo proszę. Mama ją bardzo zbiła… - Mirka rozpłakała się.

 - Wejdź dziecko – sąsiad szerzej otworzył drzwi. – Zaraz zadzwonimy po pogotowie. - Nie zwlekając wybierał numer. W kuchni pojawiła się jego żona. Zaskoczona obecnością Mirki podeszła do niej i przykucnęła przy krześle.

 - Mirusia, co się stało?

 - Z Kasią niedobrze. Mama ją zbiła i teraz jak nieżywa leży na podłodze – odpowiedziała płaczliwie.

 - Nie płacz. Zaraz przyjedzie pan doktor – pogładziła jej płowe włosy. – Jadłaś coś dzisiaj? – Dziecko zaprzeczyło.

 - Wczoraj rano zjedliśmy po kromce suchego chleba. Kasia oberwała przez Wojtusia, bo obudził się z bólem brzucha i płakał, że to z głodu. Jego płacz obudził mamę i to dlatego zbiła go kablem. Kasia dostała najgorzej, bo stanęła w obronie Wojtusia.

Sąsiadka z niedowierzaniem pokręciła głową.

 - Co za podła suka… - mruknęła pod nosem. Wyciągnęła z chlebaka trzy bułki. Sprawnie posmarowała je masłem i obłożyła wędliną. – Tu masz śniadanko dla ciebie i rodzeństwa. Musicie coś jeść.

 - Dziękuję… - chlipnęła Mirka.

 

Pogotowie pojawiło się w ciągu piętnastu minut. Lekarz i sanitariusz byli zbulwersowani widokiem jaki zastali po wejściu do mieszkania. Wszędzie walały się butelki a w barłogu spało dwoje ludzi. Mała Mirka wraz z sąsiadką zaprowadziła ich do pokoju. Wciąż było słychać cichy płacz Wojtka. Lekarz szybko ocenił sytuację. Przykucnął przy nieprzytomnej dziewczynce podsuwając jej amoniak pod nos. Zakrztusiła się jego ostrym zapachem i zachłysnęła. Otworzyła oczy.

 - Jak się czujesz dziecko? – zapytał medyk.

 - Wszystko mnie boli – wyszeptała z trudem.

 - Nie zostaniecie tu. Zabieramy całą trójkę do szpitala. Ewidentnie dzieci są maltretowane i wymagają hospitalizacji. Ja już dzwonię po policję, a na miejscu skontaktujemy się z opieką społeczną. Sanitariusz ostrożnie wziął na ręce Kasię. Lekarz chwycił swoją torbę, złapał za rękę Wojtusia, a sąsiadka Mirkę. W połowie drogi do drzwi usłyszeli – a dokąd to? - Za nimi, w wojowniczej pozie, stała matka dzieci. Lekarz odwrócił się i spojrzał na nią surowo.

 - Dzieci są tak zmaltretowane, że wymagają szpitalnej opieki. Państwem za chwilę zaopiekuje się policja. Chyba słyszę radiowóz. Nie ujdzie wam to na sucho. Żegnam.

Kobieta zaczęła się awanturować, ale lekarz wziąwszy Wojtka na ręce szybko zbiegł ze schodów.

 - Pierwsze piętro – rzucił do wychodzących z radiowozu policjantów. – Kompletna patologia. Pijaństwo i znęcanie się nad dziećmi. Trzeba je jak najszybciej zawieźć do szpitala. Powiadomimy opiekę społeczną.

Już na SOR-ze lekarz przekazał informację o dzieciach dyżurującej lekarce.

 - To dzieciaki z patologicznej rodziny. Najstarsza jest mocno pobita. Ma krwawiące rany a pozostała dwójka nosi ślady długotrwałego bicia. Ja zaraz dzwonię do opieki społecznej. Na pewno ma tam dyżur jakiś pracownik socjalny. Dzieci nie mogą wrócić do domu. Trzeba im znaleźć jakieś miejsce w placówce opiekuńczo-wychowawczej.

 

Najpierw zajęto się Kasią. Mirka i Wojtek, usadzeni na krzesłach w kącie gabinetu zabiegowego, wyglądali na przerażonych stanem siostry. Lekarka dokonująca oględzin była wstrząśnięta.

 



- Jak można było tak pobić dziecko? – mówiła cicho do asystującej jej pielęgniarki. – Spójrz – pokazała ślady na plecach – to stare blizny już wygojone, ale zostaną jej na całe życie. Ręce są w podobnym stanie plus te świeże rany. Nawet twarzy nie oszczędzono. Ma przecięte policzki. – Kasia syknęła z bólu. – Ja wiem kochanie, że to boli, ale musimy zdezynfekować wszystkie świeże obrażenia. Czym cię mama zbiła? To nie wygląda na ślady od dłoni.

 - Biła nas kablem. Bardzo bolało – Kasia nie mogła powstrzymać łez.

 - Już nikt was nie tknie. Nie wrócicie do domu. Nie możemy dopuścić, żeby sytuacja miała się znowu powtórzyć. Opatrzę cię teraz i zajmę się twoim rodzeństwem.

 

Lekarka bardzo rzetelnie wykonała swoją pracę. W raporcie, który miał posłużyć również pracownikowi socjalnemu do dalszego postępowania, zamieściła trzy epikryzy dotyczące każdego z dzieci i zawierające zdiagnozowane przypadki. Pielęgniarka przyniosła im szpitalne piżamy i wszystkie odtransportowano na oddział dziecięcy umieszczając w jednej z sal. Kasia prosiła, żeby ich nie rozdzielać.

 - Nie martw się dziecko – uspokajała jedna z pielęgniarek – nie mamy takiego zamiaru. Zaraz przyniosę wam posiłek i ciepłą herbatę. Na pewno jesteście głodne.

Po jej wyjściu Mirka wyciągnęła foliowy worek pełen bułek.

 - To od pani Basi. Bułki z kiełbaską – rozdzieliła je i sama z przyjemnością wbiła zęby w pachnące pieczywo.

Kończyli jeść, gdy w sali ponownie pojawiła się pielęgniarka z tacą.

 - Tu macie herbatę i chleb z pasztetem. Smacznego.

Ten poranek był dla nich pierwszym sytym porankiem. Bułki były pyszne, ale i chleb z pasztetem smakował bosko. Mimo traumatycznego przebudzenia Kasia była zadowolona, że to tak właśnie się skończyło. Może od teraz będą mieli lepsze życie bez awantur, bicia i picia?

Tego dnia nie męczono ich więcej. W niedzielny poranek pojawił się psycholog dziecięcy i przeprowadził z każdym z osobna wywiad. Najwięcej szczegółów dowiedział się od Kasi. Pozostała dwójka wydała mu się wystraszona i nieco wycofana. Kasia jako najstarsza z trójki rodzeństwa była odważniejsza, chociaż i tak podczas tej rozmowy wylała mnóstwo łez, które bardzo poruszyły lekarza.

 - Oni nie mogą wrócić do domu – mówił do kobiety przybyłej z opieki społecznej. – Rodzice stoczyli się na samo dno. Kompletna patologia. Nie ma dnia, żeby dzieci nie cierpiały wrzasków i bicia. Nie mogą wychowywać się w takiej rodzinie. Oni już są psychicznie zwichnięci. Młodsza dwójka mało kontaktowa i wycofana a najstarsza to emocjonalny wrak. Ona ma dopiero osiem lat i nie zapomni tak łatwo. Proszę z nimi porozmawiać a jestem pewien, że dojdzie pani do podobnych wniosków.

 - Z pewnością ma pan rację. Lekarz z pogotowia, z którym rozmawiałam opowiedział mi o sytuacji w tej rodzinie. Bez wątpienia znajdziemy im inny dom i zapewnimy opiekę psychologiczną.

 

czwartek, 18 listopada 2021

PRZESZŁOŚĆ JAK WYRZUT SUMIENIA - rozdział 10 ostatni

 ROZDZIAŁ 10

ostatni

 

Zanim jednak zaczęli cokolwiek załatwiać ze ślubem Marek wpadł w prawdziwy kołowrotek. Zaczęli wracać kontrahenci, którzy wcześniej zerwali z Febo&Dobrzański umowy. Przepraszali go, że dali się tak podejść Alexowi Febo. Tłumaczyli, że to, co napisał im w piśmie brzmiało bardzo wiarygodnie a oni bali się utraty potencjalnych zysków ze sprzedaży kolekcji. Marek żadnemu z nich nie robił wyrzutów, nie pouczał, że w pierwszej kolejności powinni zwrócić się do niego, by sprawdzić otrzymane informacje. Najważniejsze było, że wrócili i chcą podpisać nowe umowy.

 


 - Jestem wykończony kochanie – skarżył się Uli. – Od rana wciąż gdzieś biegam i coś załatwiam, ale to wszystko dla dobra firmy. Wróciła cała dwunastka. Oprócz podpisywania umów koordynuję też dostawy ze szwalni, a to strasznie absorbujące. Tęsknię za tobą i chciałbym cię już zobaczyć.

 - Cierpliwości – pocieszała go. – Wiesz, że dla firmy to teraz priorytet. Za chwilę uporasz się ze wszystkim i będziesz miał dla nas więcej czasu. Ja mam zamiar pojutrze wybrać się do Pshemko w sprawie sukni ślubnej. Będę mieć luźniejszy dzień i chcę go wykorzystać. Mam nadzieję, że nic mu na razie nie mówiłeś?

 - Nawet się z nim nie widziałem. On nic o ślubie nie wie. Powiedziałem tylko Sebastianowi, bo chciałem wiedzieć, czy zostanie moim świadkiem. A ty masz świadkową?

 - Poproszę Łucję, moją asystentkę. Bardzo się lubimy i mam nadzieję, że nie odmówi. Chcę też zaprosić Andrzeja Rogosza z żoną, naszego dyrektora. Chyba, że masz coś przeciwko temu?

 - Oczywiście, że nie mam. I tak nie będzie zbyt wielu osób, ale o to nam przecież chodziło.

 

Firma powoli zaczęła nadrabiać straty. To znacznie przyspieszyło w lutym, gdy przyszedł zwrot pieniędzy zagrabionych przez Alexa wraz z należnym odszkodowaniem. Zupełnie przypadkowo Marek dowiedział się, że Paulina mimo swoich wcześniejszych postanowień jednak pomogła bratu wynajmując mu adwokata i sprzedając jego wielki dom, żeby pokryć koszty prawnika i odszkodowań jakie zasądził sąd. Za czyny, których dopuścił się Febo groziła mu kara od roku do dziesięciu lat więzienia. Marek wraz z Krzysztofem i Turkiem udowadniali, że oprócz wyprowadzenia pieniędzy z kasy spółki, poza plecami wspólników prowadził nielegalne interesy z Włochami i kreatywną księgowość. Mając poparcie obu Dobrzańskich Adam stał się odważniejszy i wyśpiewał w sądzie wszystko jak na świętej spowiedzi, również to, że był przez Febo zastraszany i zmuszany do szpiegowania prezesa.

Oprócz dziesięciu lat więzienia, odszkodowania i zwrotu zagarniętych pieniędzy, sąd zasądził przepadek udziałów Febo na rzecz rodziny Dobrzańskich. Kiedy Marek usłyszał wyrok, odetchnął z ogromną ulgą. Następnego dnia po rozprawie zaprosił Paulinę do gabinetu i zapewniwszy ją, że nie ma zamiaru się na niej mścić za czyny brata oddał jej jedną piątą część udziałów.

 - Mam nadzieję, że nie przyjdzie ci już do głowy podarowanie mu ich, gdy wyjdzie z ciupy.

 - Na pewno mu ich nie oddam i bardzo ci za nie dziękuję. To moje jedyne zabezpieczenie na przyszłość. Pomogłam mu, ale to już koniec. Za bardzo mnie zawiódł i oszukał. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.

 - Cieszę się, że nareszcie to zrozumiałaś.

 


Ula zaparkowawszy w podcieniach budynku należącego do F&D ruszyła w kierunku szklanych drzwi. Stanęła przed nimi i tak jak pierwszego dnia zadarła głowę do góry. Wieki tu nie była. Zanim wyleciała za ocean omijała firmę przez kilka miesięcy szerokim łukiem. Uśmiechnęła się do siebie. Nic tu się nie zmieniło. Za szybą dostrzegła pana Władka. I on trwał tu wiernie tak samo jak na początku jej pracy. Weszła z radosnym uśmiechem i przywitała się.

 - Dzień dobry panie Władku. Poznaje mnie pan?

Mężczyzna szeroko otworzył oczy a po chwili jeszcze usta.

 - Pppani Ula? Dddobry Boże, aaależ się pppani zzzmieniła. Jest pppani pppiękna.

 - Dziękuję, za to pan nie zmienił się ani trochę. Wygląda pan tak samo jak przed laty. Doszły mnie słuchy, że pobraliście się z Elą. Gratuluję. To wspaniała dziewczyna.

 - Pppotwierdzam – ochroniarz roześmiał się. – Dddobrze nam zze sobą. A pppani do pppana ppprezesa?

 - Zgadza się. Jest u siebie?

 - Jest.

 - W takim razie idę. Do zobaczenia.

Widok kolejnej znajomej twarzy ponownie wywołał u Uli ciepłe uczucia. Ania podobnie jak Władek też trwała na swoim posterunku. Przywitały się serdecznie, choć Ania nie od razu rozpoznała Ulę.

 - Wracasz do nas?

 - Nie Aniu. Pełnię zaszczytną funkcję zastępcy dyrektora w Santander Banku i raczej z niej nie zrezygnuję, bo to praca jak marzenie. Przepraszam cię, ale trochę się spieszę. Trzymaj się.

Marek jak tylko ujrzał ją w drzwiach gabinetu oderwał się od biurka i zamknął ją w ramionach całując długo i namiętnie.

 - Ależ się za tobą stęskniłem. Ta rozłąka zaczyna mnie dobijać. Zamieszkaj ze mną Ula. Byłoby mi lżej z myślą, że nie muszę wracać do pustego domu. Po ślubie przecież i tak przeprowadziłabyś się do mnie…

 - Naprawdę tego chcesz?

 - Bardzo, bardzo, bardzo…

 - No dobrze. Możemy to załatwić w sobotę. Do zabrania mam przecież tylko ciuchy. Reszta zostanie dla Jaśka.

 - Kocham cię i uwielbiam – ponownie przylgnął do jej ust. Oderwała się w końcu od niego zaróżowiona z emocji.

 - Muszę iść do Pshemko… Pójdę sama. Nie chcę, żebyś był świadkiem wybierania przeze mnie sukni. To podobno przynosi pecha.

 

Mistrz zawisł na jej szyi i nie potrafił się od niej oderwać.

 - Jakaś ty piękna Urszulo. Masz idealną figurę. Koniecznie muszę coś dla ciebie uszyć. To będzie prawdziwa przyjemność.

 - A ja przyszłam do ciebie z ogromną prośbą i mam nadzieję, że nie odmówisz.

 - Dla ciebie wszystko Bella. Siadaj proszę. Napijesz się gorącej czekolady? Dopiero co przynieśli z Książęcej.

 - Odrobinkę.

Nalał im po maleńkiej filiżance i przysunął bliżej fotel zamieniając się w słuch.

 - Dwudziestego kwietnia wychodzę za mąż i chciałam cię prosić o możliwość wybrania sukni z ostatniej twojej kolekcji. Widziałam ją i jestem zachwycona sukniami ślubnymi. Wiem, że jesteś bardzo zajęty pracami nad kolekcją wiosenną, dlatego nie chcę cię obarczać szyciem nowej sukienki, bo te z kolekcji są olśniewające.

 - Dobry Boże Duszko, oczywiście, że coś wybierzemy. A kto jest szczęśliwym wybrankiem?

 - Na razie powiem to w tajemnicy, bo jeszcze nie chcemy nic zdradzać. To Marek. Wróciliśmy do siebie i zamierzamy usankcjonować prawnie nasz związek. Oczywiście możesz się już czuć zaproszony na nasz ślub i wesele. Marek osobiście dostarczy ci zaproszenie.

Mistrz złożył dłonie jak do modlitwy.

 - Marek… On taki przystojny a ty tak powalająco piękna. Będziecie stanowić zjawiskową parę. Cieszę się, że po tylu latach burz oboje wreszcie zawinęliście do spokojnego portu.

Ta egzaltacja mistrza przesiąknięta wielkim patosem wywołała u Uli uśmiech na twarzy. Nie roześmiała się na glos, żeby nie obrazić najważniejszej osoby w firmie.

 - Możemy zobaczyć kreacje? Może bym coś przymierzyła?

 - Chodźmy. Ja nawet już wiem w jakiej będziesz wyglądać pięknie.

 

Zgodnie z tym, co ustalili Marek podjechał na Szczęśliwicką w sobotni poranek. Był podekscytowany i uradowany faktem, że wreszcie będzie miał Ulę blisko siebie. Pomógł jej zapakować rzeczy w dwie pokaźne torby. To nie było wszystko, ale uznała, że jeszcze wpadną tu w wolnej chwili i zabiorą resztę jej odzieży.

U Marka w domu przygotowana już była garderoba dla niej. Zanim jednak zaczęli wypakowywać Marek oprowadził Ulę po tym apartamencie. Widok z okna rzeczywiście był fantastyczny. Miała wrażenie, że stolica leży u jej stóp a gdzieś tam w oddali widać było nitkę uwolnionej z kry Wisły. Duża kuchnia otwarta na równie duży salon robiła wrażenie. Dalej znajdowały się trzy spore pokoje w tym wygodna sypialnia, którą Marek pokazał Uli w pierwszej kolejności wywołując na jej twarzy pokaźne rumieńce. Łazienka była ogromna. Stała tu kabina prysznicowa a zamiast wanny spore jacuzzi. Ula oglądała to wszystko zachwyconym wzrokiem.

 - Nieźle się urządziłeś. Wszystko wygląda imponująco i pięknie. Jest tyle wolnej przestrzeni, że wracając do mieszkania Ali będę cierpieć na klaustrofobię.

 - Będzie nam tu wspaniale. Zobaczysz – wtulił twarz w jej włosy. – W dniu, w którym się spotkaliśmy zaczęły się spełniać moje marzenia. Twoja przeprowadzka tutaj to jedno z nich. Mam ich jeszcze kilka, ale wiem, że wszystko ma swoją kolejność i czas. Zacznij się powoli rozpakowywać a ja zajmę się obiadem. Zrobię nam spaghetti.

 

Ta noc była dla nich magiczna. Po raz pierwszy kochali się od czasu SPA. Pojechali tam na romantyczny weekend a po nim już nic nie było takie jak wcześniej. Ona wróciła stamtąd jeszcze bardziej zakochana, jeszcze bardziej zaangażowana i utwierdzona w przekonaniu, że Marek spełni wszystko, co jej obiecał. On, mimo że już wtedy zakochany w niej po uszy nie spełnił ani jednej danej jej wtedy obietnicy, a raczej spełnił, ale za późno, bo jej nie było już w firmie. Teraz nadrabiali czas rozłąki. Ona w jego oczach była jeszcze piękniejsza, bardziej namiętna i czuła. On odreagowywał skutki czteroletniej abstynencji, bo od kiedy zniknęła mu z oczu w jego życiu nie było żadnej kobiety. Nie chodziło o to, że nie miał powodzenia, ale o to, że żadna z potencjalnych kandydatek do jego łóżka nie była Ulą. I oto teraz miał ją przed sobą nagą, roznamiętnioną, dyszącą z pożądania i całą jego. Nigdy w życiu nie kochał tak żadnej kobiety. Jego usta ledwie muskające rozgrzaną skórę wywoływały u niej przeciągły jęk. Jego dłonie były wszędzie. Gładziły opuszkami palców naprężone sutki, płaski brzuch i uda, by dotrzeć wreszcie do jej płci i wedrzeć się w nią, żeby poczuć tę przyjemną wilgoć sprowokowaną jego pieszczotami. Przejechała dłońmi po jego plecach wywołując rozkoszny dreszcz. Była gotowa. Wrócił do jej ust i gniotąc je delikatnie, i namiętnie w czułym pocałunku wchodził w nią coraz głębiej i głębiej. Westchnęła napinając się rozkosznie i rozchylając szerzej nogi. Uniosła się lekko prowokując go do ruchu. Zaczął wolno jakby od niechcenia upajając się każdym pchnięciem, ale ona chciała więcej. Przyspieszył. Ruchy stały się mocne i rytmiczne. Przykleiła się do niego oplatając mu nogami biodra. Nie wychodząc z niej przekręcił się na plecy. Teraz ona dominowała i nadawała rytm temu zbliżeniu. Odchyliła się opierając ręce o jego nogi. Jej płeć lśniła a on patrzył zafascynowany jak jego męskość zagłębia się w niej raz po raz. Znowu przekręcił ją na plecy. Zarzucił jej zgrabne nogi na swoje ramiona i zwiększył intensywność ruchów. Zacisnęła mocno powieki łapczywie łapiąc ustami powietrze. Poczuła jego dłonie na biodrach dociskające je mocno do siebie i tę nagłą falę, która zaczęła przetaczać się przez jej ciało. Krzyknęła głośno wyginając ciało w łuk. On jednak nie przestawał i wciąż kierował jej biodrami. Zaczęła pulsować i drżeć. Jej ciało wpadło w jakiś trudny do okiełznania rezonans. Krzyknęła kolejny raz, gdy poczuła pierwsze skurcze i miłe ciepło rozlewające się w jej trzewiach. Miała wrażenie, że wszystko w niej dygoce i wibruje a jednocześnie sprawia ogromną przyjemność. Marek doszedł, ale wciąż poruszał się w niej choć już znacznie wolniej. W końcu jego ruchy ustały. Nadal w niej tkwił. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego.

 - Kocham cię – wyszeptała.

 - Strasznie za tobą tęskniłem i strasznie cię pragnąłem. Oszalałem z miłości do ciebie i wciąż mi mało, wciąż czuję niedosyt – zaczął całować jej piersi. – Nie pozwolę ci dzisiaj zasnąć dopóki się nie nasycę tym cudnym ciałem – znowu ją całował i pieścił do momentu, gdy poczuł kolejny wzwód. Jeszcze nigdy nie doznał nic podobnego tkwiąc w kobiecie. Nie minęło wiele czasu a oni ponownie zaczęli swój miłosny taniec, który tej nocy zdawał się nie mieć końca.

 

Dwudziestego kwietnia w rysiowskim kościółku zebrali się goście weselni i zwykli gapie. Uroczystość zaślubin była nie lada gratką w tej niewielkiej mieścinie i mało kto chciał przeoczyć taką atrakcję.

Z białej limuzyny wysiadł pan młody i okrążywszy samochód otworzył drzwi i podał dłoń pannie młodej pomagając jej wysiąść. Czekano już na nich. Szybko utworzył się ślubny orszak. Mała Betti szła przed parą młodą sypiąc czerwone płatki róż. Za młodymi postępował Sebastian wraz z Łucją a za nimi Jasiek ze swoją dziewczyną Kingą. Ławy przy ołtarzu zajęli rodzice obojga młodych, Pshemko, Ela z Władkiem, Iza z mężem, Violetta, Ania, państwo Rogosz i Paulina, którą też zaproszono na ten ślub. Było jeszcze kuzynostwo i dalsza rodzina Marka, którzy zamykali liczbę gości. Wśród ław krążył Czarek, firmowy fotograf uwieczniając uroczystość na zdjęciach.

 


Ten ślub był taki jak sobie wymarzyli. Skromny, kameralny z minimalną liczbą gości. Stali przy ołtarzu wzruszeni patrząc sobie w oczy i powtarzając za księdzem przysięgę małżeńską, której ukoronowaniem były złote obrączki.

Po wyjściu z kościoła obsypano ich ryżem na szczęście i składano życzenia. Jako jedna z ostatnich podeszła do nich Paulina. Wyglądała pięknie, ale była jakaś przygaszona. Ostatnie wydarzenia w jej życiu nauczyły ją pokory i skromności. Przeprosiła najpierw Ulę za całe zło, które jej wyrządziła przed laty. Przeprosiła także Marka. Życzyła im szczęśliwego pożycia i te życzenia na pewno były szczere. Nie było w nich ani grama zawiści, czy zazdrości.

Po życzeniach państwo młodzi zaprosili wszystkich na wesele. Sami wsiedli do białej limuzyny i jako pierwsi ruszyli do wynajętej restauracji.

 - Cieszę się, że już po wszystkim – Marek poluzował muszkę i uśmiechnął się do Uli. – Spełniło się kolejne moje marzenie.

Ula sięgnęła do maleńkiej, białej torebki wyjmując z niej jakiś wydruk.

 - Masz, – podała go Markowi – może spełnia ci się następne.

 - A co to jest?

 - To wydruk z USG. Zrobiłam przedwczoraj. Jestem w piątym tygodniu ciąży. Będziesz tatusiem.

Jego oczy niemal wyszły z orbit. Patrzył na czarną plamkę, którą pokazywała mu Ula i nie mógł uwierzyć. Ze wzruszenia jego oczy wypełniły się łzami.

 - To nasze maleństwo? – zapytał drżącym głosem. Ula twierdząco pokiwała głową. – To cud kochanie, to prawdziwy cud. W moim życiu ostatnio dzieją się same cuda. Nie zasłużyłem na nie, ale jestem wdzięczny za każdy z nich. Bardzo cię kocham – przyłożył dłoń do niewidocznego jeszcze brzuszka. – Bardzo was kocham moje dwa największe cuda.

 - My ciebie też – szepnęła mu do ucha i przylgnęła do jego ust.

 K O N I E C

czwartek, 11 listopada 2021

PRZESZŁOŚĆ JAK WYRZUT SUMIENIA - rozdział 9

 ROZDZIAŁ 9

 

Zebranie z pracownikami było bardzo krótkie. Marek poinformował ich o aresztowaniu Alexa i o tym, że to on był przyczyną tak złej ostatnio kondycji finansowej firmy. Zapewnił, że wszystko jest już pod kontrolą i nie będzie żadnej redukcji etatów.

Krótko przed piętnastą zadzwonił jeszcze do znajomej pani redaktor i umówił się z nią na wywiad następnego dnia o dziesiątej.

Zanim jednak do wywiadu doszło, wychodząc rano z windy natknął się na Paulinę. Jej oczy ciskały gromy a zaciśnięte do granic możliwości zęby zmieniały usta w wąski pasek nadając jej twarzy nieco demoniczny wygląd. Nie przywitawszy się z nim złapała go za rękaw płaszcza i zaciągnęła jak worek do jego gabinetu zatrzaskując z hukiem drzwi. Wyrwał się jej i wrzasnął – Paulina do cholery, co ty wyprawiasz!? Odbiło ci?!

 - A żebyś wiedział – odparła hardo. – Co ty sobie wyobrażasz?

 



Jak śmiałeś napuścić policję na Alexa! On wypruwał sobie żyły dla tej firmy, wciąż naprawiał twoje błędy, a ty mu się tak odwdzięczasz?

 - Usiądź i przestań się wydzierać. Wiesz, że ja też tak potrafię. Jeśli chcesz usłyszeć jakiekolwiek wyjaśnienia to zamknij się i siedź spokojnie dopóki nie skończę.

Usiadła. Nadal nie przywykła do jego ciętych odpowiedzi. Przez wszystkie lata z nią spędzone zwykle był uległy i ugodowy podczas awantur, które wywoływała zarzucając mu ciągłe zdrady. Zmienił się. Nie był już obojętny na jej dosadny język i obrażanie go na każdym kroku. Potrafił się przed tym bronić zyskując często nad nią przewagę.

 - Twój braciszek okazał się ostatnim draniem, łajdakiem, kłamcą, kombinatorem, zdrajcą i złodziejem. Mógłbym tak długo jeszcze wymieniać. Chcesz wiedzieć na ile orżnął firmę? Na pięć milionów złotych, które przywłaszczył sobie z firmowego konta i nie mów mi tylko, że jest niewinny, bo ja mam na to twarde dowody. Wbrew temu co o sobie sądził nie jest jednak ani tak inteligentny, ani tak sprytny. Nie wiem jakich metod użył, żeby przekonać cię do sprezentowania mu twoich udziałów. Założę się, że nawet nie musiał za długo prosić i zbytnio się wysilać. Pobiadolił trochę, że w rękach Dobrzańskich jest większość udziałów, a przez to on ma związane ręce i żadnego pola manewru, a ty bez zastanowienia oddałaś mu w prezencie swoją część. Może nawet zagroził, że wyjedzie do Mediolanu, bo w tej firmie nikt się z nim nie liczy? Dobrze wiedział, że nigdy się na to nie zgodzisz i zrobisz wszystko, żeby zatrzymać go w Polsce. Jeśli o niego chodzi jesteś naiwną, głupią gęsią zapatrzoną w niego jak w święty obraz. Wiesz po co były mu potrzebne te udziały? Miał zamiar czterdzieści dziewięć procent oddać braciom Scacci, do których najwyraźniej ma słabość, bo już drugi raz proponuje im coś takiego. Na skutek jego działań firma miała ogłosić bankructwo a my, żeby ją ratować mieliśmy pozbyć się naszych udziałów na rzecz Włochów. Taki był plan, ale na szczęście dzięki naszej czujności nie wypalił. Na wszystko mamy dowody. To jego koniec Paulina. Zasłużył na długie wczasy za kratkami i ja tego dopilnuję, żeby dostał wyrok najwyższy z możliwych. Nadal uważasz, że zamknęli go za niewinność? Jeśli tak, to zapraszam na proces. Na nim otworzą ci się oczy. Za chwilę zjawi się tu Rogalska, żeby przeprowadzić ze mną wywiad, a ja będę do bólu szczery i opowiem z detalami w jaki sposób twój święty braciszek, prawdziwe uosobienie niewinności chciał zniszczyć jedną z najlepszych firm na polskim rynku. Jeśli chcesz zachować twarz, to przestań się ośmieszać i gloryfikować go, bo nikt ci już nie uwierzy. A teraz wracaj do pracy, bo masz jej chyba całkiem sporo. Po pozbyciu się udziałów nie masz już w tej firmie nic do gadania. Nawet nie masz prawa uczestniczyć w posiedzeniach zarządu. Jesteś zwykłym pracownikiem jak dwustu innych zatrudnionych tutaj.

Paulinie zwiotczały szczęki. Siedziała z otwartymi ustami słuchając wywodów Marka. Nie mogła w to wszystko uwierzyć. Jej własny brat oszukał nie tylko Dobrzańskich, ale i ją. Szybko jej wściekłość przeniosła się z Marka na Alexa. Obiecała sobie, że nie odwiedzi go w więzieniu i już nigdy do niego się nie odezwie. W milczeniu podniosła się z fotela i ze spuszczoną głową wyszła z gabinetu.

 

Podjechał pod Baccaro i rozejrzał się wypatrując samochodu Uli, ale nie było jej jeszcze. Postanowił nie wchodzić tylko zaczekać na nią w aucie. Nie trwało to długo, bo kilka minut później parkowała obok niego. Pomógł jej wysiąść i zamknął ją w ramionach całując z uczuciem jej usta.

 - Witaj kochanie – wyszeptał w nie. – Pięknie wyglądasz i na pewno jesteś głodna. Chodźmy, – podał jej ramię – stolik czeka. - Postanowiłem tym obiadem uczcić koniec Alexa w firmie dlatego zamówiłem nam coś wyjątkowego – powiedział do Uli, gdy już rozsiedli się przy stoliku. – Najpierw jednak szampan i toast na cześć szczęśliwego losu, który pozwolił nam się spotkać i wrócić do siebie. Wznoszę go też na cześć twojej mądrości, zjawiskowej urody i twojego szlachetnego charakteru. Jesteś wyjątkową kobietą Ula. Wiem, że się powtarzam, bo przecież powiedziałem ci to już kiedyś w twoim domu w Rysiowie.

 - Naprawdę pamiętasz takie rzeczy? – zapytała zdziwiona. Doskonale wiedziała kiedy to było. Po raz pierwszy był wtedy w Rysiowie. Jedli truskawkowe lody z bitą śmietaną, a on wręczył jej czerwony pamiętnik, bo wiedział, że lubi zapisywać wydarzenia ze swojego życia.

 - Pamiętam wszystko, co dotyczy ciebie – zapewnił. – Twoje zdrowie, – uniósł kieliszek – nasze zdrowie i na pohybel Alexowi.

Na stole pojawiła się zamówiona już wcześniej zupa kokosowa i dwa półmiski z porcjowanym homarem. Ula aż uśmiechnęła się na ten widok. Uwielbiała owoce morza.

 - Zupa była genialna, ale homar przebił wszystko. Świetnie przyrządzony, przepyszny. Musisz kiedyś koniecznie spróbować mojej zupy rybnej. Nauczyłam się ją przyrządzać w Bostonie. Tam jest łatwy dostęp do najświeższych produktów. Ja zawsze kupowałam lucjana, dorsza, krewetki i mule lub przegrzebki. Wywar z tego wszystkiego jest bardzo esencjonalny i aromatyczny. Pycha. Tu też można to wszystko nabyć, ale jest znacznie droższe niż tam.

 - Ja także nauczyłem się trochę gotować. Kiedy wyniosłem się od Pauliny zdarzało mi się to nawet dość często. Robię naprawdę niczego sobie spaghetti. Potrafię zrobić pizzę na cieniutkim spodzie i pyszną sałatkę z buraków. Kurczak też wychodzi mi niezły.

 - Czegoś jednak nie rozumiem. Jak to wyniosłeś się od Pauliny? O ile pamiętam mieliście wspólny dom?

 - Dom należał do mnie, ale w ramach rekompensaty przepisałem go na nią. Sam kupiłem duże mieszkanie na Siennej. Mieszkam na dwunastym piętrze i mam świetny widok z okien. Koniecznie musisz to zobaczyć. A ty mówiłaś, że mieszkasz w mieszkaniu Ali. Gdzie to?

 - Na Szczęśliwickiej. Mieszkanko jest małe, zaledwie pokój z kuchnią i łazienką, ale dla singla zupełnie wystarczające. Bardzo dobrze mi się tam mieszka i mam całkiem blisko do pracy - zerknęła na zegarek. – Chyba będziemy się zbierać. Nie wiem, czy znajdziemy jakieś wolne miejsce na parkingu przy teatrze. Może być ciężko.

 - W takim razie płacę i wychodzimy.

 

Ula miała rację. Przed teatrem stało już sporo samochodów i ciężko było się wcisnąć. Trochę krążyli w kółko, ale w końcu udało im się znaleźć miejsce nieco oddalone od gmachu teatru. Musieli podejść. Marek jak zwykle służył ramieniem a Ula skwapliwie wsunęła pod nie rękę.

 



Sztuka okazała się świetna. Przez cały czas jej trwania zaśmiewali się do rozpuku. Na scenie panowało kompletne zamieszanie a tempo akcji na najwyższych obrotach. Ula wyszła stamtąd z bólem brzucha i wciąż nie mogła przestać się śmiać.

 



Obsada była genialna. Sami dobrze znani aktorzy, którzy gwarantowali świetną zabawę i podnosili jednocześnie jakość spektaklu. On sam trwał trzy godziny i kiedy Marek z Ulą wyszedł na zewnątrz było już kilka minut po dwudziestej drugiej.

 - Strasznie późno…

 - Wiem kochanie i trochę się martwię. Pojadę za tobą, żeby upewnić się, że szczęśliwie dotarłaś do domu.

 - Nic mi się nie stanie – próbowała oponować. – Przecież nie pierwszy raz wracam o takiej porze.

 - Mimo wszystko pojadę. Będę spokojniejszy.

Odholował ją pod sam dom. Wysiadł jeszcze, żeby się pożegnać. Nie obyło się bez przytulenia i gorących pocałunków. Tak właśnie je zapamiętała. Zawsze były namiętne i czułe. Tęskniła za nimi tak jak za jego ramionami, w które uwielbiała się wtulać.

 - Dobranoc Marek. To była naprawdę udana randka. Dziękuję. Jedź ostrożnie.

 

Ich spotkania były coraz częstsze, dzięki czemu spędzali ze sobą przynajmniej trzy popołudnia w tygodniu i soboty. Niedziele należały do rodziny. Ula nie ukrywała przed ojcem, że znowu spotyka się z Markiem. Przekonała go, że Dobrzański jest już innym człowiekiem niż kiedyś. Mówiła, że nie byłaby w stanie pokochać równie mocno innego człowieka.

 - Chyba oboje musieliśmy przejść przez to wszystko, żeby dorosnąć, dojrzeć i zrozumieć, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Kochamy się i chcemy ze sobą być.

 - Jesteś tego pewna? Nie chciałbym, żeby on znowu stał się przyczyną twoich frustracji i smutku.

 - Wierz mi tato, że jest od tego daleki. Teraz to stateczny, rozsądny człowiek. I on wiele przeszedł przez te lata. Sam mówił, że nie jest dumny z przeszłości. Wstydzi się za nią i niechętnie do niej wraca. Ma wielkie wyrzuty sumienia wobec mnie. Czuje się winny, że to przez niego poleciałam za ocean. Bardzo się stara wynagrodzić mi to wszystko a ja naprawdę to doceniam.

 

Którejś soboty został zaproszony na obiad do Cieplaków. Trochę obawiał się tej wizyty. Pamiętał wściekłość Józefa, gdy przyjechał do Rysiowa szukając Uli. Umówili się, że podjedzie na Szczęśliwicką i pojadą jednym samochodem.

Niepewnie przekraczał próg rysiowskiego domu a jednak przywitano go z wielką serdecznością. Od razu poczuł się lepiej. Po obiedzie cała rodzina siedziała przy stole w salonie racząc się pyszną kawą i pachnącym, puszystym sernikiem upieczonym przez Alę. W pewnym momencie Marek wstał i uśmiechnął się omiatając wzrokiem siedzących.

 - Chciałem skorzystać z okazji, że jesteśmy tutaj wszyscy i prosić pana panie Józefie o rękę Uli. Bardzo ją kocham. W przeszłości popełniłem wiele błędów, skrzywdziłem ją tak bardzo, że musiała uciec ode mnie za ocean. Zmieniłem się. Szanuję ją i doceniam, że wybaczyła mi świństwa, których dopuściłem się wobec niej. Kocham ją nad życie i chcę z nią spędzić jego resztę. Ula - uklęknął przed nią – jesteś dla mnie wszystkim. Jeśli zgodzisz się przyjąć ten pierścionek, uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Zostaniesz moją żoną?

 - Zostanę – wyszeptała drżącym głosem – przecież jesteś miłością mojego życia.

Wsunął jej siejący blaskiem pierścionek z małym diamentem i pocałował czule usta. Reszta rodziny obstąpiła ich gratulując zaręczyn. Józef miał podejrzanie szklące oczy a i Alicja ocierała z policzków łzy. Dzieciaki też były wzruszone. Ten dzień dla Marka był spełnieniem marzeń, dla Uli chyba też. Od teraz zaczną budować wspólną przyszłość bez oglądania się wstecz.


W następną sobotę Marek zapowiedział się u rodziców. Nadmienił im, że przyjedzie wraz z Ulą.

 - Mamy wam do przekazania ważne nowiny. One dotyczą nas obojga, dlatego nie chcę przyjeżdżać sam. Mam nadzieję mamo, że nie okażesz Uli niechęci.

 - Marek, o co ty mnie posądzasz? Nie wyszło ci z Pauliną, ale przebolałam to i nie będę już do tego wracać. Było, minęło. Cieszę się, że twoje życie wychodzi na prostą. Czekamy na was.

Helena nie rozczarowała syna. Przyjęła Ulę z otwartymi ramionami prawiąc komplementy o jej wizerunkowej przemianie.

 - Kiedy Marek pokazał mi twoje zdjęcie, nie uwierzyłam, że to ty. Jesteś taka piękna…

 - Dziękuję… - odparła nieśmiało Ula.

Przy obiedzie Marek wyjawił im przyczynę tej wizyty. Opowiedział o zaręczynach.

 - Już dość się naczekałem a czas nie jest łaskawy dla nikogo. Najwyższa pora założyć rodzinę i dać wam wnuki. Ze ślubem też nie będziemy zwlekać. Wszystko załatwię sam. Gości będzie niewielu i raczej nastawcie się na kameralny ślub. O dacie poinformujemy was wkrótce, bo tak naprawdę sami jeszcze jej nie ustaliliśmy.