Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 29 października 2020

AZYL - rozdział 8

 ROZDZIAŁ 8

 

 

 Maciek wyjechał w niedzielę po południu. Jednak zanim to zrobił, spotkał się ponownie z Markiem na rozmowę. Powiedział mu, że przez dwie godziny po sobotniej kolacji oboje z Dorotą maglowali Ulę usiłując ją przekonać, żeby zdecydowała się na sprzedaż rysiowskiego domu. Mówili, że powinna skorzystać z propozycji Marka, bo jest świetna i da jej spory dochód, który pozwoli bez problemu utrzymać ją i Betti. Słuchała tego co mówią bez zbytniego przekonania.

 - Widząc jej niezdecydowanie wywlokłem w końcu koronny argument. Powiedziałem jej o twojej rozmowie z Beatką i przekazałem jej treść. Zastrzegłem też, żeby nic małej nie mówiła na ten temat. Tłumaczyłem, że Betti boi się. Boi się, że kiedy Ula się o tym dowie będzie jej miała za złe, że nie znosi tam mieszkać. Była wstrząśnięta, bo nie sądziła, że ta trauma może mieć coś wspólnego z miejscem, w którym mieszkają. Tak, czy siak daliśmy jej do myślenia, i teraz trzeba czekać na jej ruch.

 - Mam nadzieję, że jednak przemyśli sprawę i zacznie działać. – Marek uścisnął Szymczykowi dłoń. – Dzięki za wszystko Maciek. Będziemy w kontakcie. Bezpiecznej drogi.

 

Przez dwa lub trzy dni nie miał możliwości rozmowy z Ulą. Najwyraźniej go unikała. W końcu zaczął nawet żałować, że powiedział o tej rozmowie z małą Betti Maćkowi. Może nie powinien był? Może uznała, że za bardzo ingeruje w jej życie?

Żeby zapełnić sobie czas włóczył się od rana do południa po lesie. Zbierał grzyby i suszył. Popołudnia najczęściej spędzał nad jeziorem korzystając ze słońca i ciepłej wody lub wypożyczał wędkę i łowił wyłącznie w celach sportowych wypuszczając ryby na wolność. Kilka razy pojechał do Rynu. Zwiedził tamtejszy zamek, chociaż tylko połowicznie, bo został przerobiony na czterogwiazdkowy hotel. Mógł wejść jednak na dziedziniec, obejrzeć halabardników, salę balową i całą część przeznaczoną do zwiedzania.

 


 Leniuchowanie nad jeziorem przyniosło korzystne zmiany w jego wyglądzie. Już nie był taki blady jak wcześniej, a jego ciało pokryła ładna, brązowa opalenizna. Pogoda dopisywała nadal. Z Pshemko nie wchodzili sobie w drogę. On lubił aktywnie spędzać czas i tak zazwyczaj dzielił dzień. Do południa zwykle włóczył się i poznawał okolice, a po południu relaksował się nad jeziorem. Dużo fotografował, głównie ptaki, które były dość wdzięcznymi modelami.

 



Za to Pshemko wiecznie medytował, jakby chciał uspokoić swoje nerwy i choleryczną naturę na zapas. Właściwie widywali się tylko przy posiłkach. Parę razy próbował zatrzymać Ulę na chwilę rozmowy, ale wymigiwała się natłokiem zajęć. W końcu odpuścił. Nie miał pojęcia, że ona po rozmowie z Dorotą i Maćkiem czuje się wobec niego niezręcznie zwłaszcza od momentu, gdy usłyszała od przyjaciela o tej rozmowie z Betti. Poczuła się wtedy okropnie. Nie sądziła, że jej mała siostra nie ma do niej na tyle zaufania, by zwierzyć się jej ze swoich obaw, fobii i lęków. Tymczasem okazało się, że wolała powiedzieć o tym całkiem obcemu człowiekowi. Poza tym jak mogła nie zauważyć, że zawsze po powrocie z Mazur nastrój Beatki diametralnie się zmieniał? Chodziła po domu osowiała i wylękniona reagując nerwowo na każdy szmer. Najgorsze były noce. Od śmierci ojca spały razem i kiedy dziewczynce śniły się koszmary Ula mogła zareagować natychmiast i uspokoić ją. To trwało zdecydowanie za długo i był najwyższy czas, żeby coś z tym zrobić.

 - Marek ma rację, – tłumaczył Maciek – Betti potrzebuje fachowej pomocy. To dobry człowiek Ula i skoro mówił ci, że pomoże, to dotrzyma słowa. Ciężko pracuje, ale ma gest. Wspiera każdego roku noclegownie dla bezdomnych. Kupuje im żywność, ciepłą odzież i koce. Organizuje wigilie w Monarze - Markocie. Zaangażowany jest też w pracę dla fundacji prowadzonej przez matkę. Wierz mi, że facet ma serce na dłoni. Powinnaś pozwolić mu działać w waszej sprawie. Pomyśl o tym, dobrze?

 - Postaram się Maciuś. Pomyślę.

 

 

W przedostatnim dniu pobytu wcześnie rano wybrał się do Rynu na targ. Kupił kilka słoików gryczanego miodu, kilka kilogramów dorodnych owoców, trochę pomidorów i ogórków. Kupił też świeże pieczywo, masło i dość sporo pachnącej czosnkiem, wiejskiej kiełbasy. Nie chciał się już zatrzymywać w powrotnej drodze, żeby zrobić zakupy. W sklepie poprosił o jakiś karton, by móc zapakować do niego wysuszone grzyby. Wrócił do ośrodka godzinę przed obiadem. Z bagażnika wyjął tylko masło i kiełbasę, żeby włożyć je do lodówki. Trochę czasu poświęcił na spakowanie w walizkę rzeczy. Miał zamiar wyjechać tuż po śniadaniu. Trochę było mu przykro, że Ula tak zdecydowanie odcięła się od niego i nawet nie chciała z nim porozmawiać. Trudno. Trudno narzucać się komuś z pomocą, skoro ten ktoś jej nie chce. Ułożył grzyby w kartonie i zabrał go ze sobą idąc na obiad. Nie znał planów wyjazdowych Pshemko. Mistrz przedłużył pobyt o trzy dni, żeby zakończyć turnus razem z Markiem. Już przy stole ten ostatni zapytał go, o której ma zamiar wyjechać.

 - Po obiedzie Marco. Nie chcę rezygnować z tych pyszności, a ty?

 - Ja wyjeżdżam po śniadaniu.

 - Dlaczego tak wcześnie?

 - Chcę uniknąć największego ruchu na autostradzie. Poza tym mam zamiar wstąpić jeszcze do rodziców i dać im trochę grzybów. Kupiłem też miód. Ojciec bardzo lubi zwłaszcza gryczany, a taki właśnie dostałem.

Zjedli obiad raczej w milczeniu mało co się odzywając. Myśli Marka krążyły wokół Uli. Dzisiaj też się nie pokazała na sali. Beatki również nie zauważył. Kiedy wybrał się z Ulą do Rynu na targ, powiedziała że chyba mu ufa. Chyba jednak nie do końca. Nie lubił takich niejasnych sytuacji. Z drugiej strony nie chciał dociekać, bo łatwo mogła go spławić byle jaką wymówką. Wolnym krokiem wracał wraz z Pshemko do kempingu. Miał zamiar jeszcze poleniuchować nad jeziorem i tak nie miał nic lepszego do roboty.

Zabrał leżak i ustawił go w tym samym miejscu, co pierwszego dnia. Nie miał ochoty na opalanie. Chciał jedynie posiedzieć w spokoju sam na sam ze swoimi myślami. Zamknął oczy i ciężko westchnął.

 



W pewnym momencie poczuł obecność kogoś i wyprostował się na leżaku. Ku jego zdumieniu stała przed nim Ula.

 - Nie przeszkadzam? – zapytała cicho. – Chciałabym porozmawiać…

 - Oczywiście, że nie przeszkadzasz. Może pójdziemy do kempingu? Zrobię nam kawę i pogadamy na werandzie.

Zgodziła się bez zastanowienia.

 

Postawił przed nią parującą filiżankę i zajął miejsce naprzeciwko niej. Wciąż zastanawiał się po co przyszła i o czym chce rozmawiać. Przez kilka dni unikała go przecież jak ognia.

 - To o czym chciałaś pogadać?

Wyciągnęła z reklamówki jakąś teczkę i położyła ją na stole.

 - Mam tu napisane upoważnienie dla ciebie do reprezentowania mnie w urzędach. Jest także xero mojego dowodu osobistego. Chyba to musi potwierdzić notariusz. Jest też kilka kartek podpisanych in blanco, bo nie wiem, co będzie jeszcze potrzebne. Niestety inne dokumenty mam w domu i na nie musisz zaczekać do mojego powrotu. Przed nami ostatni turnus i wrócę do domu trzydziestego września. Chcę cię też prosić, żebyś wynajął rzeczoznawcę do wyceny domu. Maciek ma klucze i udostępni je. Adres to Rysiów osiem. Maciek mieszka naprzeciwko. Zresztą ty masz chyba do niego telefon. Mówił mi o tych przetargach organizowanych przez Urząd Miasta. Zgadzam się na to i będę ci bardzo wdzięczna jeśli wystąpisz w tym przetargu w moim imieniu. Chcę wyjechać z Rysiowa i wiem, że Betti też tego pragnie. Mieszkanie w tym domu stało się dla nas obu udręką. I ostatnia już prośba. Znajdź lekarza dla Beatki. Nie zdawałam sobie sprawy, że z nią jest tak źle. Dopiero Maciek otworzył mi oczy. Musiałam to wszystko przemyśleć i to głównie dlatego unikałam cię przez ostatnie dni. Pomóż nam. Proszę… - spuściła głowę i rozpłakała się. Odruchowo nakrył jej dłoń swoją.

 - Nie płacz Ula. Obiecałem ci przecież pomoc i słowa dotrzymam. Nie wiem jak długo to potrwa, ale zacznę działać natychmiast. Maciek też na pewno pomoże. Trzeba was jak najprędzej wyrwać z Rysiowa. Wyjeżdżam jutro dość wcześnie, bo zaraz po śniadaniu. Muszę zajrzeć do rodziców. Przy okazji wypytam mamę, czy nie zna jakiegoś psychologa dziecięcego. Będę też miał czas, żeby podzwonić. Znam rzeczoznawcę, który wyceniał kilka lat temu także mój dom. Jest dość operatywny. Zadzwonię do niego i umówię się z nim. Będzie dobrze. Musisz w to wierzyć. Najważniejsze, że się zdecydowałaś. To pierwszy krok, ale najbardziej istotny.

Podniosła głowę i uśmiechnęła się nieśmiało.

 - Jestem ci bardzo wdzięczna za wszystko. Wprowadź sobie jeszcze mój numer telefonu. Chciałabym, żebyś informował mnie o postępach w sprawie. To mnie na pewno uspokoi. – Podyktowała mu numer, na który od razu zadzwonił. Ona też wprowadziła sobie jego do pamięci. – Muszę już iść. Jeszcze raz bardzo dziękuję, za kawę również. Jutro przyjdziemy na parking, żeby się pożegnać.

Odprowadził ją wzrokiem dopóki nie znikła mu z oczu. Wciąż spowijał ją ten dręczący smutek i ciążył tak mocno, że opadały jej wręcz ramiona. Westchnął ciężko. Nie znosił cierpienia i niedoli ludzkiej. Od razu włączał mu się w takich sytuacjach tryb pomocy. Uli koniecznie musi pomóc. Nie darowałby sobie, gdyby coś poszło nie tak. Schował dokumenty i skończył dopakowywać walizkę.

 

Po śniadaniu grupka osób odprowadzała go na parking. Była Dorota i Ula, mała Betti i Pshemko. Podziękował Dorocie za wspaniały pobyt, Uli za pyszne rzeczy, które dla nich gotowała. Przytulił Beatkę obiecując jej, że wkrótce się zobaczą. Pshemko uścisnął dłoń.

 - Żegnajcie moi drodzy. Mam nadzieję nie na długo. Było mi tu wspaniale i niewykluczone, że w następnym roku też tu zawitam. Do zobaczenia. – Pomachał im jeszcze przez boczną szybę samochodu i ruszył na trasę.

 

 

Helena Dobrzańska mocno uściskała syna. Przez te dwa tygodnie zdążyła się już za nim stęsknić.

 - Wyglądasz na wypoczętego i wyspanego synku, i jesteś taki opalony. Zazdroszczę, naprawdę. A co to za pudło?

 - To grzyby mamo. Sam zbierałem i suszyłem. Na święta będą jak znalazł. Tu jeszcze dwa słoiki miodu gryczanego dla taty. Gdzie on jest?

 - Siedzi w ogrodzie. Ładny dzień dzisiaj to korzysta. My też chodźmy. Tam zjemy obiad.

Przy nim opowiedział rodzicom o swoim pobycie w Rynie, ale nie rozwodził się za bardzo, bo koniecznie chciał poruszyć sprawę Uli i Beatki. Zdał im relację z tego, co sam wiedział na ich temat i poprosił o nazwisko jakiegoś psychologa.

 - Jeśli znasz jakiegoś naprawdę dobrego, to daj mi namiary. Ta mała potrzebuje pomocy i to natychmiast.

 - Rozeznam się i zadzwonię do ciebie jutro. Na pewno się jakiś znajdzie.

Nie siedział u nich zbyt długo. Chciał jeszcze zobaczyć się z Sebastianem. Zanim ruszył spod domu rodziców zadzwonił do niego i umówił się z nim w jednej z knajpek. Nie chciał rozmawiać u niego do domu. Pewnie urzędowała tam Violetta, z którą Seba prowadzał się od jakiegoś czasu, a on nie miał zamiaru oglądać swojej sekretarki, bo była wścibska i nie potrafiła utrzymać języka za zębami.

 - Rusz się Seba chociaż na godzinę. Mam ci coś do przekazania i na pewno więcej czasu to nie zajmie.

 - OK. W takim razie będę za dwadzieścia minut.

Marek dotarł na miejsce i zajął stolik. Zamówił dla siebie sok pomarańczowy a dla przyjaciela jakiś lekki drink. Sebastian pojawił się po chwili. Uścisnął dłoń Marka i zaintrygowany usiadł przy stoliku.

 


- No, no bracie. Od razu widać, że byłeś na urlopie. Opalenizna pierwsza klasa. No, opowiadaj…

 - Najpierw chcę cię o coś poprosić. Jutro mogę się trochę spóźnić, bo mam coś do załatwienia na mieście. Chciałbym, żebyś jak tylko przyjdziesz do pracy, zadzwonił do Urzędu Miejskiego do Wydziału Budownictwa Mieszkaniowego i dowiedział się, kiedy organizują najbliższy przetarg o czynsz. Zapytaj też, czy ten przetarg będzie dotyczył wyłącznie starej substancji mieszkaniowej, czy obejmie także budynki stawiane przez TBS-y. Te drugie leżą w kręgu mojego zainteresowania, bo jeśli tak, to niech powiedzą w jakich dzielnicach. Bardzo mi na tym zależy więc nie nawal.

 - Załatwione. A właściwie to na co ci to? Szukasz taniego mieszkania?

 - Szukam, ale nie dla siebie. Zamów sobie jeszcze kolejkę, a ja wszystko ci opowiem.

 

czwartek, 22 października 2020

AZYL - rozdział 7

 ROZDZIAŁ 7

 

 

Na śniadaniu Uli nie widział. Domyślił się, że pewnie mają sobie z Maćkiem wiele do powiedzenia. Poinformował Pshemko o swoim wypadzie do Giżycka i nawet zaproponował, żeby mistrz jechał razem z nim, ale ten odmówił. Powiedział, że woli pomedytować niż zwiedzać jakieś zatęchłe miasto. Marek dokończył więc jeść i prosto z jadalni poszedł na parking. Ustawił GPS i zgodnie z jego wskazówkami ruszył w drogę. Po niespełna czterdziestu minutach dotarł do słynnej Twierdzy Boyen zbudowanej w kształcie gwiazdy w połowie dziewiętnastego wieku.

 


 Wzniesiona była na obszarze dawnych Prus Wschodnich liczącym około stu hektarów i stanowiła główne ogniwo w łańcuchu umocnień zamykających od wschodu dostęp na teren państwa pruskiego. Marek nie był jakimś fanatykiem obiektów historycznych, ale uznał, że skoro już tu jest, powinien zobaczyć fortyfikacje. Szwendał się po nich blisko godzinę, po której był spocony i chciało mu się pić. Nie zwlekając pojechał dalej. Odnotował, że mimo kończącego się sezonu żeglarskiego turystów było całkiem sporo. Długo szukał miejsca do parkowania i w końcu udało mu się je znaleźć niedaleko jednej z przystani. Wysiadł i ruszył w miasto. Po piętnastu minutach miał serdecznie dość. Wszędzie królowały stragany z nic nie wartymi pamiątkami i smażalnie ryb podobnie jak wszechobecne fastfood’y. Wreszcie natknął się na jakiś sklep, czy pracownię ramiarską i postanowił zapytać o ramki lub antyramy. Okazało się, że mają w sprzedaży obie te rzeczy. Wziął dziesięć cienkich ramek z szybką wielkości formatu kartek bloku do rysowania. Nieco dalej poczuł zapach świeżo mielonej kawy i idąc za nim trafił do małej cukierni. Zamówił mocne espresso i szarlotkę z bitą śmietaną. Pomyślał, że weźmie też trochę sernika na tę wieczorną imprezę i jakieś tortowe ciasto. Po opuszczeniu cukierni już nie miał ochoty na nic. Wrócił do samochodu i natychmiast odjechał. Bardzo docenił ośrodek w Rynie, gdzie panowała cisza i spokój. Gdyby miał wypoczywać w Giżycku, pewnie prędzej by zwariował.

Po powrocie schował ciasto do małej lodówki i przebrał się. Miał jeszcze godzinę do obiadu więc postanowił zaszyć się w lesie. Tam był przyjemny cień i chłód. Zabrał do kieszeni jakąś reklamówkę i ruszył w to samo miejsce, w którym znaleźli wczoraj tak dużo grzybów. Ku jego zdumieniu przez noc wyrosły nowe. To było dziwne, bo przecież w dzień było upalnie, noce też ciepłe i ani kropli deszczu. Las poprzecinany był licznymi, cienkimi strumykami i może dzięki temu było dość wilgoci, która prowokowała grzyby do wzrostu. Pozbierał tylko te największe. Potem zdarzały się jedynie pojedyncze sztuki. Szedł niemal brzegiem lasu kierując się w stronę budynku głównego. Minął dwa kempingi zajmowane przez Dorotę i Ulę i przeszedł jeszcze jakieś dwieście metrów. Potem zawrócił. Dochodząc do jadalni natknął się na Cieplakównę wyrzucającą worki z odpadkami do śmietnika. Przywitał się z nią i pochwalił zebranymi grzybami.

 


 - Nie wiem co z nimi zrobić. Może ususzyć, ale nie mam żadnej nici, żeby je na nią nanizać.

 - Nie potrzebujesz nici. Za twoim kempingiem rośnie tarnina. Łatwo ją poznasz, bo gałęzie mają długie kolce. Dam ci nóż, żebyś się nie pokłuł. Zetnij kilka, obierz z liści i nabij grzyby na kolce. Wyschną elegancko.

 - Dziękuję Ula. Nawet nie wiedziałem, że tak można.

 - A jak wycieczka do Giżycka?

 - Daj spokój. Gdybym wiedział, że to miasto w sezonie wygląda tak jak Krupówki w Zakopanem, nawet bym się tam nie wybrał.

 - Ja też wolę Ryn od Giżycka. Przynajmniej nie ma tam tylu ludzi. Biegnę, bo za chwilę będziemy podawać obiad. Na razie.

 

Po obiedzie Marek uzbrojony w wielki nóż ruszył na poszukiwanie tarniny. Znalazł ją bez trudu. Oczyścił ucięte gałęzie z liści i usiadł na werandzie, żeby ponabijać na kolce grzyby. Co jakiś czas spoglądał na chodnik biegnący wzdłuż kempingów wypatrując Maćka. Jakoś nie przyszło mu do głowy, że przecież ma zapisany jego numer telefonu i może spokojnie zadzwonić.

Kończył zabawę z grzybami, gdy dostrzegł Szymczyka idącego raźnym krokiem w kierunku jeziora. Wyszedł na chodnik i machając rękami zawołał go. Po chwili Maciek już był przy kempingu.

 - Umawialiśmy się nad jeziorem, prawda?

 - Prawda, ale przed obiadem poszedłem do lasu i nazbierałem trochę grzybów. Nie mogłem ich zostawić w reklamówce. Napijesz się kawy?

 - Chętnie – Szymczyk opadł na stojące krzesło. Marek nastawił wodę i po kilku minutach podsunął Maćkowi parującą filiżankę. – To o czym chciałeś porozmawiać?

 - O Uli, mówiłem ci. Zanim ją poznałem Pshemko trochę mi o niej opowiedział, a potem spotkaliśmy ją nad jeziorem jak pilnowała pływającej Betti. Muszę przyznać, że jej widok wstrząsnął mną do głębi. Nie czujesz tego smutku, który ją otacza? Jest niemal namacalny. Patrząc na nią poczułem coś dziwnego. Poczułem, że powinienem pomóc i jej, i Betti, a właściwie przede wszystkim Betti. Obie nie radzą sobie z tą traumą, którą przeżyły. Pojechałem z Ulą na targowisko do Rynu i w drodze powrotnej miałem okazję z nią porozmawiać. Prosiłem, że jeśli się zgodzi, jeśli da mi zielone światło, to bardzo się postaram im pomóc. Znajdę Betti dobrego psychologa dziecięcego, ale przede wszystkim trzeba je obie wyrwać z Rysiowa. To, że Ula ma tutaj swój azyl i obie czują się w tym miejscu znacznie lepiej, jest dość złudne, bo po sezonie wracają do domu i wszystko odżywa od nowa. Ciekawy jestem twojej opinii. Znasz Ulę bardzo dobrze i wiesz, co dla niej byłoby najlepsze. Jeśli czegoś nie zrobimy Beatka zamknie się w sobie i nigdy nie dojdzie do równowagi. Wiesz co mi powiedziała? Powiedziała mi, że nienawidzi rysiowskiego domu, bo wciąż widzi w nim ciężko oddychającego tatę i słyszy swój krzyk. W dodatku prosiła mnie, żebym nie mówił o tym Uli. Jest zupełnie nieświadoma tego, że po sezonie tutaj wraca z uporem maniaka do Rysiowa, a do małej wracają koszmary. Ona boi się tego domu i nie znosi w nim przebywać. To nie jest normalne.

Maciek pokiwał ze zrozumieniem głową.

 - To właśnie ten przeraźliwy krzyk postawił mnie na nogi. Mieszkam naprzeciwko. Wpadłem wtedy do nich jak szalony. Uli nie było, a Betti trzymała w garści piżamę Józefa i szarpała nim, żeby się ocknął. Niestety on był już martwy. Porwałem małą na ręce i wyniosłem z pokoju. Zadzwoniłem po pogotowie, a ona nadal krzyczała. Nie mogłem jej uspokoić. To było coś okropnego. I ja, i Dorota od dawna usiłujemy przekonać Ulkę, że powinna sprzedać ten dom, bo przebywanie w nim jest dla nich obu torturą. Na razie nic nie wskóraliśmy. Ona niby to rozumie, ale nic z tym nie robi. Powinna zacząć normalnie żyć. Pójść do pracy, robić to, co najlepiej potrafi i przestać klepać biedę. Jest matematycznym geniuszem. Ekonomię ma w małym palcu, czuje giełdę i to wszystko straciło znaczenie po śmierci Józefa. Może ciebie posłucha i uwierzy, że można żyć inaczej, lepiej. Ja zawsze pomogę, jeśli tylko będziesz potrzebował pomocy i Dorota na pewno też.

 - Zaproponowałem jej pracę na stanowisku mojej asystentki. Od lat działam sam i naprawdę przydałaby mi się. Ona w dodatku ma kierunkowe wykształcenie. Sprawdziłaby się na pewno, ale waha się i chyba nie wie, co zrobić. Wciąż zastanawia się, co pocznie z Beatką, a przecież ona niedługo pójdzie do szkoły. Myślałem też nad mieszkaniem dla nich. Wiesz o tym, że co jakiś czas w urzędzie miasta odbywają się przetargi na wysokość czynszu w starym budownictwie i w blokach budowanych przez Towarzystwo Budownictwa Społecznego? Mogłaby przystąpić do takiego przetargu, lub ja wystąpiłbym w jej imieniu. Jeśli podejmie pracę będzie ją stać na czynsz. Trzeba by było sprowadzić rzeczoznawcę, żeby wycenił dom w Rysiowie. Musi mieć rozeznanie, za ile może go sprzedać. Nie chcę na nią naciskać, dlatego dobrze by było, gdybyście jeszcze raz porozmawiali z Ulą i spróbowali przekonać ją do działania.

 - Na pewno to zrobimy. Jeśli tylko nastąpi jakiś przełom w sprawie, dam ci znać. Będę leciał, bo mam trochę roboty. Dzięki za kawę. Widzimy się na grillu.

Marek odetchnął. Może wspólnymi siłami uda się przemówić Uli do rozsądku. Oparł gałęzie z grzybami o nasłonecznioną ścianę kempingu i ruszył na plażę.

 



Ustawił leżak na uboczu i wyciągnął się na nim wygodnie. Słońce prażyło jeszcze mocno. Ściągnął koszulę zostając w samych spodenkach. Nasmarował się ochronnym kremem i wystawił do słońca swoje blade ciało.

 

Na kolacji nie najadali się za bardzo. Wiedzieli, że prawdziwa uczta jeszcze przed nimi. Ula jak zwykle przyniosła Pshemko termos z czekoladą i powiedziała, żeby przyszli na dwudziestą pierwszą do domku Doroty.

Marek wrócił do siebie, uskutecznił małą przepierkę i przed wyjściem wyciągnął ciasto z lodówki. Pamiętał też, żeby zabrać ramki. Za dziesięć dziewiąta przyszedł Pshemko i obaj ruszyli na tę małą imprezę. Przed domkiem Doroty zastali Maćka, który zdążył już rozpalić spory grill. Po chwili wyszły dziewczyny i przywitały się. Ula podeszła do grilla układając na ruszcie plastry zamarynowanej wcześniej karkówki i boczku, nacięte kiełbaski i sporą ilość papryki, cukinii, cebuli i wysmarowane oliwą duże kapelusze pieczarek. Marek wręczył Dorocie torbę z ciastem.

 - Kupiłem trochę słodkości i mam nadzieję, że się skusicie, a gdzie Betti?

 - Zaraz przyjdzie. Nie chciała iść spać więc nie naciskałyśmy. O, właśnie idzie. Chodź tu do nas Betti.

Marek przykucnął przy niej i wręczył jej paczkę z ramkami.

 - Tak jak ci obiecałem, kupiłem kilka ramek na twoje najpiękniejsze rysunki. Połóż je w takim miejscu, żeby się nie stłukły, dobrze?

Mała przylgnęła do niego.

 - Bardzo dziękuję. Pan zawsze dotrzymuje słowa. Jutro Ulcia pomoże mi oprawić. Zaniosę je do swojego pokoju.

Kiedy odeszła Marek zagadnął Szymczyka.

 - Maciek a jak sprzedaż? Nadal tak dobrze idzie? Muszę przyznać, że nawet nie miałem czasu przejrzeć twoich raportów.

 - A jakże. Zacząłem nawet upłynniać na niemieckim rynku. Koniecznie musisz przejechać się do magazynów. Pustoszeją w oczach. Podpisałem kontrakt z Fox Fashion. Oni też pękają w szwach. Zostaje im więcej niż wam.

Ula odwróciła się od grilla i ze zdziwieniem spojrzała na przyjaciela.

 - To wy się znacie?

 - I to od dawna – roześmiał się Szymczyk. – Przecież upłynniam przez internet ich stare kolekcje. Na tym zarabiam, wiesz o tym dobrze.

 - No wiem, ale jakoś nie pokojarzyłam tego z F&D.

 - Wiesz jaki ja byłem zdziwiony, gdy rano zobaczyłem Marka przed jadalnią? Szczęka mi opadła, bo spodziewałem się tu tylko mistrza. Chyba trzeba obrócić mięso, bo zaczyna się przypalać – chwycił szczypce i zgrabnie przerzucił plastry na drugą stronę. – Pachnie obłędnie. To będzie prawdziwa uczta.

Siedzieli przy drewnianym stole racząc się aromatycznym mięsem i kiełbaskami. Na blacie wylądowała musztarda i keczup, a także szklanki z herbatą i równo pocięty chleb. Dorota pokroiła ciasto i przyniosła deserowe talerzyki.

Pshemko był zachwycony. Rozpływał się nad smakiem karkówki, boczku i nad wielkim, kulinarnym talentem Uli.

 - Nikt tak jak ty duszko nie potrafi zrobić tego lepiej. Co za delicje, co za specjały… Nawet pieczarki są wspaniałe.

 - Potwierdzam – dołączył się do tych pochwał Marek. – Chyba nigdy w życiu nie najadłem się tylu smacznych rzeczy. Dziękuję ci przyjacielu, – poklepał Pshemko po ramieniu - że ściągnąłeś mnie tutaj. Zachwalałeś to piękne miejsce i nie przesadziłeś w niczym. Tu jest wszystko, o czym człowiek może zamarzyć. Niewykluczone, że i ja będę tu przyjeżdżał co roku. Ta cisza, spokój, fantastyczna kuchnia potrafią uwieść człowieka. Jest magicznie. A ja zachęcony dzisiejszym wyjściem do lasu postanowiłem robić to codziennie i ususzyć dużo grzybów. Rodzice będą zachwyceni, bo uwielbiają zupę grzybową i bigos.

 


 

O dwudziestej trzeciej padła Beatka Przytulona do Uli zasnęła jak kamień. Marek podniósł się i wziął ją na ręce.

 - Ja ją zaniosę, – powiedział do Uli – a ty otwórz drzwi. I tak długo wytrzymała - ułożył ją w łóżku i ściągnął jej buty. – Nie rozbieraj jej – wyszeptał. – Skoro ma taki lekki sen, to może się obudzić.

Ula skinęła głową na znak zgody. Wyszli cichutko zostawiając uchylone drzwi. Tak na wszelki wypadek.