Łączna liczba wyświetleń

piątek, 24 lipca 2020

PRZERWA WAKACYJNA



Kochani
Ponieważ trwa sezon urlopowy my również robimy sobie przerwę wakacyjną, która potrwa od 24.07. do 19.08.2020r.
20.08. wznawiamy działalność publikacją pierwszego rozdziału krótkiej historii pt. „Miłość podróżuje koleją”.
Mamy nadzieję, że Wasz wypoczynek zregeneruje Wam siły i wprawi w dobry nastrój mimo wiszącej nad naszymi głowami pandemii. Bądźcie ostrożni i dmuchajcie na zimne. Miłych, pogodnych i udanych wakacji Wam wszystkim życzy
Gośka i Gaja

środa, 22 lipca 2020

Z CZYSTEJ DESPERACJI - rozdział 11 ostatni

ROZDZIAŁ 11
ostatni


Marek delikatnie nacisnął klamkę i uchyliwszy drzwi do sali porodowej, w której umieszczono Ulę, wsunął przez nie głowę.
 - Ula? – wymówił cicho jej imię. Na jego widok uśmiechnęła się. – Możemy wejść?
 - Możemy? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
 - Są tu ze mną moi rodzice. Bardzo chcą zobaczyć małą.
 - Oczywiście, niech wejdą, zapraszam.
Marek otwarł szerzej drzwi przepuszczając Helenę przodem. Za nią wszedł Krzysztof.
 - Pozwól Ula, że ci przedstawię. To Helena a to Krzysztof Dobrzańscy, moi rodzice i dziadkowie Marzenki.
Ula wyciągnęła dłoń witając się z nimi.
 - Bardzo mi miło poznać państwa.
 - I nam jest miło Uleńko – Helena zaglądała już do łóżeczka małej. – Jest taka śliczna. Bardzo ci dziękujemy kochanie za ten cud. Od dawna marzyliśmy o wnukach.
 - Będzie chyba podobna do Marka. Ma kruczoczarne włoski.
 - Gratuluję synu – senior poklepał Marka po ramieniu. – To naprawdę piękne dziecko. Jesteś bardzo dzielna Ula – zwrócił się do Cieplakówny – i za to zawsze będziemy ci wdzięczni.
 - Chyba już pójdziemy. Nie chcemy cię dłużej męczyć – Marek przysiadł na skraju łóżka. – Zmordowana jesteś i powinnaś wypocząć. Ja przyjadę jutro rano i dowiem się jak długo będą was tu trzymać.

Faktycznie nie trzymano Uli i dziecka w klinice. Obie były zdrowe i po trzech dniach Marek zabrał je do domu. W nim zastali seniorów, którzy wraz z synem urządzili pokoik dla wnuczki.
 - To niespodzianka dla ciebie Uleńko – Helena objęła Ulę prowadząc w głąb korytarza. – Postanowiliśmy zagospodarować pokój dla małej, ten obok twojego pokoju. Mam nadzieję, że nam wybaczysz, ale nie mogliśmy się oprzeć. Spójrz – otworzyła na oścież drzwi. Ula stanęła w progu i z zachwytem lustrowała pomalowane na blady popiel z różowymi akcentami pomieszczenie. Stało w nim łóżeczko z baldachimem, przewijak, dwie urocze komódki i mnóstwo pluszaków.
 - Jest piękny – wyszeptała z zachwytem. – Bardzo państwu dziękuję.


Marek wniósł nosidełko i przeniósł córkę na łóżeczko. Spała sobie smacznie posapując cichutko.
 - Tu Uleńko masz wszystko, co niezbędne takiemu maluszkowi – Helena mówiąc szeptem wskazała na jedną z komód. - Są najmniejsze pampersy, śpioszki, śliniaczki, kaftaniki, smoczki i butelki do karmienia, choć myślę, że te ostatnie przydadzą się dopiero za jakiś czas.
 - Tak, to prawda. Na razie karmię piersią.
 - Chodźmy na kawę. Mała śpi spokojnie więc mamy trochę czasu – Marek wyszedł z pokoju kierując się do salonu. – Kupiliśmy takie urządzenia, które będą nam dawały znać jak dziecko będzie płakać – mówił do Uli. - Na razie zostawimy drzwi otwarte.

Przez pierwsze dwa miesiące Ula oswajała się z nową sytuacją. Czy to jednak była dla niej nowa sytuacja? Przecież po śmierci mamy to ona niańczyła swoją młodszą siostrę, bo też była niemowlęciem tak jak Marzenka. Ona była dość spokojna. Jadła i spała. Płakała rzadko i dawała rodzicom czas na oddech. Marek zakochany był w córce bez pamięci. Po pracy gnał do domu i pomagał Uli w opiece i pielęgnacji. Często przyjeżdżali też seniorzy Dobrzańscy. Bardzo polubili Ulę. Wiedzieli już o miłości ich syna do niej i trzymali mocno kciuki za to, żeby ten związek uprawomocnił się w urzędzie.
Kiedy Marzenka skończyła trzy miesiące Marek uznał, że powinni jechać do Rysiowa. Ula była pełna obaw. Tęskniła bardzo za swoimi bliskimi, ale drugim dominującym uczuciem był strach przed tym jak ojciec przyjmie prawdę, którą miała zamiar mu wyjawić. Marek wspierał i pocieszał.
 - Będzie dobrze kochanie. Nie można w nieskończoność tego odkładać. Oni powinni wiedzieć.
Jechała do Rysiowa pełna najgorszych przeczuć chociaż z drugiej strony znała doskonale swojego ojca i wiedziała, że jest dobrym i wyrozumiałym człowiekiem.
Marek zatrzymał się przed bramą i pomógł Uli wysiąść. Wyciągnął nosidełko i ująwszy Ulę pod ramię wraz nią wszedł na podwórko. Zauważyła otwarte na oścież drzwi od garażu i od razu pomyślała, że ojciec pewnie coś majsterkuje w środku. Rzeczywiście tak było. Stał tyłem do wejścia i czyścił jakiś stary silnik. Przystanęli w progu.
 - Dzień dobry tatusiu… - była tak wzruszona, że momentalnie jej policzki pokryły się słoną wilgocią. Cieplak odwrócił się a jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
 - Ula? Mój Boże! Ula! Wróciłaś! – podszedł do niej z rozpostartymi ramionami i zamknął ją w nich. – Dlaczego nie zadzwoniłaś? Taka niespodzianka! Moja dziewczynka kochana! Jak bardzo ja tęskniłem a dzieciaki? Szkoda gadać. Takie szczęście, takie szczęście… - dopiero teraz zauważył Marka i dziecko w nosidełku. Wypuścił Ulę z ramion i ciekawie przyjrzał się mężczyźnie.
 - To tato jest mój chłopak, a to…, to jest twoja wnuczka Marzenka.
Marek uścisnął Cieplakowi dłoń.
 - Od dawna pragnąłem pana poznać i bardzo się cieszę, że się wreszcie doczekałem.
Józef odwzajemnił uścisk dłoni, ale oczu nie mógł oderwać od dziecka.
 - To jest moja wnuczka? Ale jak…? Kiedy…? Jest śliczna.
 - To długa historia panie Józefie i jeśli ma pan chwilę, to panu opowiemy.


Siedzieli w pokoju gościnnym Cieplaków słuchając opowieści Marka, bo to on widząc Uli niepewność postanowił zrelacjonować całą prawdę. Opowiedział więc o swoim małżeństwie, o tym jak bardzo pragnął mieć dziecko, którego własna żona nie mogła mu dać. Opowiedział jak znaleźli ogłoszenie Uli i jak spotkali się z nią i doszli do porozumienia w sprawie in vitro.
 - Ona zdecydowała się na ten krok z czystej desperacji. Niczego bardziej nie pragnęła jak pomóc wam wyjść z długów i zapewnić wam godne życie. Ten sposób zarobienia pieniędzy wydał jej się najszybszy. Ani ona, ani ja nie mieliśmy pojęcia, że moja żona mnie oszukuje. Nie była bezpłodna jak się później okazało, ale nie chciała mi dać dziecka ze względów czysto egoistycznych. Zanim Ula urodziła Marzenkę, ja rozwiodłem się z żoną. Przez okres pobytu w moim domu pańska córka stała mi się bardzo bliska. Jest wspaniałą osobą i wielkim szczęściem dla mnie. Pokochałem ją całym sercem. Pragnę stworzyć z nią rodzinę dla naszego dziecka.
Kiedy wyznałem Uli miłość powiedziała mi, że skoro mamy być razem nieuczciwe będzie branie ode mnie reszty pieniędzy, na które się umawialiśmy. Tłumaczyłem, że przecież te pieniądze są dla pana i dzieciaków, ale chyba nie przekonałem jej do końca. A skoro tak, mam dla was inną propozycję. Chciałbym was wszystkich zabrać do siebie przynajmniej na okres dwóch miesięcy. Mam ogromny dom i z całą pewnością pomieścimy się w nim wszyscy. W tym czasie nacieszycie się małą i Ulą a ja zajmę się waszym domem. On ewidentnie potrzebuje liftingu a właściwie generalnego remontu. Po dwóch miesiącach wrócicie do odnowionego i z pewnością wygodniejszego domu. To będzie niejako spłata długu wdzięczności jaki mam wobec pana córki.
Józef był oszołomiony tak ogromną ilością informacji i długo milczał.
 - A ja myślałem, – odezwał się w końcu - że ty jesteś w Niemczech…
 - Przepraszam cię za to kłamstwo tatusiu – powiedziała Ula płaczliwym głosem. – Gdybym powiedziała ci prawdę, nigdy byś się nie zgodził na to, co chciałam zrobić. Ja pragnęłam tylko, żeby żyło wam się lepiej, żebyście nie cierpieli z powodu biedy…
 - Wiem, córcia, wiem… I naprawdę cię rozumiem. Poświęciłaś się dla nas... – zadrżał mu głos.
 - Tylko nie płacz, proszę cię. Już dość łez. Teraz będzie tylko lepiej. Marek jest wspaniałomyślnym i najlepszym człowiekiem jakiego znam. On nam pomoże. Ty musisz tylko zgodzić się na jego propozycję.
 - Zgadzam się na wszystko i bardzo dziękuję za wszystko. A teraz pokażcie mi to cudeńko – wyciągnął ręce w stronę wnuczki.

Dwa miesiące, które rodzina Cieplaków spędziła w domu Marka jawiły się im wszystkim jak najwspanialszy sen. Józef wraz z Beatką poświęcił się opiece nad Marzenką a i często Jasiek dołączał do nich. Ula dzięki temu miała więcej czasu dla siebie i Marka. Cieplakowie poznali także seniorów Dobrzańskich, którzy kilkakrotnie gościli ich w swoim domu.
Przez te dwa miesiące trwały też intensywne prace budowlane w Rysiowie. Marek nie szczędził pieniędzy. Wynajął trzy ekipy budowlane, które rozwaliły ściany powiększając przestrzeń, a tym samym unowocześniając budynek. Kiedy Cieplakowie wrócili na stare śmieci nie poznali swojego domu. Józef chodził od pokoju do pokoju i tylko cmokał z zachwytu.
 - W życiu bym nie pomyślał córcia, – mówił do Uli – że spotka nas kiedyś takie szczęście. Marek jest wspaniały. Cała rodzina Dobrzańskich jest wspaniała. Naprawdę nie wiem jak my im się za to wszystko odwdzięczymy.
 - Pomyślę o tym. Obiecuję – Ula uśmiechnęła się tajemniczo.

Był słoneczny, sobotni poranek. Marek obudził się dość wcześnie i zszedł na parter. Zajrzał do pokoju córki. Ona też już nie spała, ale leżała spokojnie i cicho bawiąc się zawieszonymi nad głową zabawkami. Pochylił się nad nią i wziąwszy ją na ręce ułożył na przewijaku. Zmienił jej pampers i śpioszki. Z nią na rękach wszedł do kuchni i nastawił expres do kawy. Chwilę później pojawiła się Ula.
 - Już wstaliście? – zapytała jeszcze sennym głosem. Marek podszedł do niej całując ją czule.
 - Pomyślałem, że zjemy śniadanie i pojedziemy w jakieś ładne miejsce. Zapowiada się pogodny dzień.
 - Dobrze. Na wszystko się zgadzam. Daj mi chwilkę. Pójdę się umyć i nakarmię Marzenkę. Potem zrobię śniadanie.
To śniadanie było wyjątkowe. Wyjątkowe dlatego, że Marek runął przed Ulą na kolana i wyciągnąwszy dłoń, na której spoczywał piękny pierścionek, poprosił ją o rękę.
 - Wiesz jak bardzo cię kocham i wiesz też jak bardzo pragnę się przy tobie zestarzeć. Nie chcę już dłużej czekać. Chcę, żebyśmy stali się prawdziwą rodziną dla siebie i dla naszej córki. Nie odwlekajmy tego i pobierzmy się jak najszybciej. Zostaniesz moją żoną?
 - Zostanę. Ja też bardzo cię kocham.
Wzruszony wsunął jej pierścionek na palec. Po raz pierwszy wyznała mu, że odwzajemnia jego miłość. Był naprawdę szczęśliwy. Długi, namiętny pocałunek przypieczętował te zaręczyny.
Od tego momentu sprawy potoczyły się bardzo szybko. Marek działał jak nakręcony. Ula chciała skromne przyjęcie więc nawet nie zamawiał sali. Postanowił, że urządzą wesele w domu. Miejsca było dość a gości naliczyli niewielu. Ze strony Marka tylko rodzice, mistrz Pshemko, firmowy guru mody i najbliższy przyjaciel Sebastian z dziewczyną. Oni mieli pełnić rolę świadków. Ze strony Uli tylko ojciec, rodzeństwo i Szymczykowie. Zapowiadała się więc impreza całkowicie kameralna. W Baccaro zamówili catering i dwóch kelnerów, którzy mieli obsługiwać przyjęcie.


Ślub zawarli w Urzędzie Stanu Cywilnego. Z oczywistych względów nie mógł odbyć się kościelny, bo Marek był przecież rozwodnikiem. Mimo to i tak było uroczyście i podniośle. Państwo młodzi złożyli sobie przysięgę a po uroczystości bawili się wraz ze swoimi gośćmi niemal do białego rana.
Kiedy zmęczeni znaleźli się w małżeńskiej sypialni Marek podszedł do żony i rozplótłszy jej włosy przytulił ją. do siebie.
 - Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, bo mam ciebie i Marzenkę. Chciałbym mieć jeszcze przynajmniej jedno dziecko, ale już nie z in vitro, ale z miłości do ciebie.
 - Będziemy mieć tyle dzieci, ile tylko zechcesz – wyszeptała mu w usta – i wszystkie zostaną poczęte z miłości.
Szybko pozbawił ją i siebie ubrań. Nagą ułożył na łóżku podziwiając jej nieskazitelną figurę, której nie zniszczyła ciąża.
 - Jesteś taka piękna – szeptał między jednym pocałunkiem a drugim. Rozsiewał je po całym jej ciele rozpalając w niej pożądanie. Wszedł w nią ostrożnie i przez chwilę mościł się w niej. Westchnęła i zaczęła się poruszać. Podjął rytm. Ten akt trwał długo i był pełen pasji, miłości i wielkiej namiętności. Kiedy poczuł, że drży i pulsuje sam doszedł wypełniając ją swoim nasieniem. Otworzyła oczy. Były pełne łez.
 - Bardzo cię kocham – powiedziała cicho. – To było wspaniałe, piękne i o wiele przyjemniejsze niż in vitro.
Uśmiechnął się uszczęśliwiony i przylgnąwszy do jej ust całował je długo i pożądliwie.

K O N I E C

czwartek, 16 lipca 2020

Z CZYSTEJ DESPERACJI - rozdział 10

ROZDZIAŁ 10


Poród zbliżał się wielkimi krokami i oboje szykowali się do niego. Ula nie chciała czekać do ostatniej chwili więc Marek postanowił, że zawiezie ją do kliniki dzień przed rozwiązaniem. Nieco wcześniej jednak przeprowadził z nią rozmowę, która miała zmienić wszystko a głównie to, żeby przestali trzymać się założeń podpisanej wcześniej umowy.
 - Chciałbym ci coś zaproponować Ula i mam nadzieję, że to co zaraz usłyszysz, przyjmiesz ze zrozumieniem – zagaił siadając obok niej na kanapie w salonie. – Wiem, że umawialiśmy się na coś. Sądziłem wtedy, że to dla mnie idealne wyjście, bo wówczas ufałem jeszcze Paulinie. Teraz jednak już tak nie myślę. Uważam, że tej umowy w ogóle nie powinno być, bo sytuacja uległa zmianie. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie dostaniesz reszty pieniędzy na jakie się umawialiśmy. Mam zamiar zapłacić ci co do grosza. Myślę jednak, że aby uniknąć chodzenia po sądach i zakładania sprawy o adopcję ze wskazaniem, można by było od razu po porodzie wpisać moje nazwisko jako ojca dziecka. Tak byłoby prościej i bez kłopotu. Poza tym wiem, że już kochasz małą nieprzytomnie i mam świadomość jak trudno będzie ci się z nią rozstać. Rozumiem to doskonale i wcale nie chcę pozbawiać cię z nią kontaktu. W ogóle najlepiej by było, gdybyś została tu ze mną na zawsze.
Jej oczy wpatrywały się w niego zdumione i miały wielkość młyńskich kół. Kompletnie ją zaskoczył tą propozycją.


 - Ale jak to na zawsze…? Jako kto?
 - Jako matka mojego dziecka i może w przyszłości, o ile się zgodzisz, moja żona.
Zatkało ją na amen. W życiu by się tego nie spodziewała. Ona miałaby zostać panią Dobrzańską? Owszem Marek bardzo jej się podobał. Był atrakcyjnym mężczyzną i przy tym naprawdę wrażliwym i dobrym człowiekiem. Przez cały okres ciąży opiekował się nią, poświęcał dla niej swój czas, często wbrew Paulinie, ale żeby od razu tak się deklarował? To było jakieś niedorzeczne. Poczuła jego dłoń na swojej.
 - Ja wiem, że cię zaskoczyłem Ula, ale nie będę owijał w bawełnę i powiem wprost. Zakochałem się w tobie. Jesteś najmilszą, najłagodniejszą, najlepszą i najmądrzejszą osobą jaką znam. Masz coś takiego w sobie, co chwyta człowieka za serce i naprawdę wcale nie tak trudno było mi się w tobie zakochać. Będziemy mieć dziecko. Nasze wspólne, małe szczęście i byłbym najszczęśliwszym z ludzi, gdybyśmy mogli wychowywać je razem. Bardzo pragnę, żeby ta kruszynka miała normalną rodzinę. Miała mamę i tatę. Ty będziesz dla niej najlepszą matką pod słońcem. Jestem o tym przekonany. Jeśli się zgodzisz, będziemy musieli załatwić jeszcze jedną rzecz. Twój ojciec jest już w domu. Czuje się świetnie i błyskawicznie dochodzi do zdrowia. Uważam, że zasługuje na to, żeby poznać prawdę. W końcu mała będzie też jego wnuczką. Pojedziemy do niego oboje jak już ona się urodzi i opowiemy mu o wszystkim. Mam przeczucie, że wcale cię nie potępi a będzie wręcz z ciebie dumny, bo jesteś wspaniałą córką. Uważasz, że to co powiedziałem mogłoby się spełnić?
Potrząsnęła głową jakby obudziła się z ciężkiego snu. Jej oczy lśniły od łez.
 - Nie wiem Marek. Naprawdę nie wiem. Nie wiem, czy jestem taka wspaniała jak mówisz i nie wiem, czy sprawdzę się jako żona i matka, chociaż rzeczywiście kocham to dziecko najmocniej na świecie. Ostatnią rzeczą jakiej bym chciała, to rozczarowanie, które mógłbyś poczuć, bo być może to co o mnie powiedziałeś to tylko twoje wyobrażenie na mój temat.
Uśmiechnął się szeroko i wytarł kciukiem łzy, które płynęły jej po policzkach.
 - Nie mylę się Ula i wiem co mówię. Doskonale też wiem, co do ciebie czuję, bo trudno to pomylić z czymś innym. Ja chcę tylko, żebyśmy spróbowali być razem, żebyśmy dali sobie szansę. Może z czasem i ty do mnie poczujesz coś więcej?
 - Skoro mielibyśmy być razem to ja nie mogę od ciebie wziąć tych pieniędzy. To byłoby nieuczciwe.
 - Te pieniądze miały być dla twojej rodziny, pamiętasz? Miały być środkiem, który poprawi ich byt i warunki w jakich mieszkają. To był cel, który przyświecał ci jak zdecydowałaś się na ten desperacki krok. Ja pieniędzy mam dość i bardzo chętnie podzielę się nimi z twoją rodziną. Oboje zadbamy o nią, żeby już nigdy nie odczuła biedy. To nie jest nieuczciwe Ula.


 - To bardzo szlachetne z twojej strony, ale uwierz mi, że wciąż czułabym się tak, jakbym sprzedała ci nasze wspólne dziecko.
 - Tak miało być na początku, ale teraz nie możesz do tego podchodzić w ten sposób. To dziecko, to najwspanialszy dla mnie dar. Dar ze szczerego serca, z twojego serca, bo jest dobre i wspaniałe. Tak właśnie to odbieram. Pieniądze nie mają tu nic do rzeczy. Ty po prostu mi zaufaj, bo wiem co mówię.
Po tej rozmowie długo nie mogła zasnąć. Marek podawał jej miłość na tacy. Nie miała sumienia jej odrzucić, bo podświadomie czuła, że kiedyś ją odwzajemni. Był dobrym, spokojnym człowiekiem, który darzył ją szacunkiem i uczuciem. Miała pewność, że będzie też wspaniałym, troskliwym i opiekuńczym ojcem. To on od początku pragnął tego dziecka. Był w przeciwieństwie do Pauliny w stu procentach zaangażowany w cały proces, któremu Ula musiała się poddać. Zawsze przy niej był. Cieszył się i martwił razem z nią. - Co dalej będzie, czas pokaże – pomyślała sennie. – Marek jest wspaniały…


Tak jak wspólnie ustalili, dzień przed terminem porodu Marek zawiózł Ulę do kliniki. Miał zamiar czekać tam wraz z nią do rozwiązania, ale wybiła mu to z głowy.
 - To niedorzeczne Marek. Nie wiadomo kiedy złapią mnie bóle. To może trwać całymi godzinami a krzesła na korytarzu są bardzo niewygodne. Obiecuję ci, że jak tylko się zacznie zadzwonię do ciebie, żebyś przyjechał.
 - Bardzo chciałbym być przy porodzie. Chciałbym przeciąć pępowinę i usłyszeć pierwszy krzyk naszej córeczki. Nie chcę, żeby to mnie ominęło.
 - Przysięgam ci, że cię nie ominie. Myślę, że tak naprawdę wszystko zacznie się jutro nie dzisiaj. Zresztą powiem lekarzowi, że chcesz być obecny na sali porodowej a on na pewno się zgodzi. Jedź do pracy. I tak więcej cię w niej nie ma niż jesteś i to z mojego powodu. Zajmij czymś głowę. Ja jestem w dobrych rękach i nic mi się nie stanie. Jak tylko poczuję pierwsze skurcze dam ci znać.
 - No dobrze…, jadę w takim razie, ale to nie znaczy, że się nie będę martwił – pochylił się i po raz pierwszy ją pocałował tak naprawdę. – Trzymaj się kochanie – wyszeptał pieszczotliwie.
Wkrótce po jego wyjściu podpięto ją do maszyny monitorującej pracę serca dziecka i pobrano jej krew.


Wszystkie zabiegi znosiła cierpliwie. Nie chciała się niepotrzebnie denerwować. Wiedziała, że za kilkanaście godzin będzie miała już dziecko przy sobie, bo brzuch opadł dość nisko i mała przyjęła właściwą pozycję głową w dół. Ula czekała już tylko na pierwsze skurcze. Pojawił się też doktor Żamojda. Poprosiła go, by Marek mógł być przy porodzie.
 - Bardzo mu zależy doktorze.
 - No skoro tak, to może wywołamy poród wcześniej? Może dzisiaj po południu? Podamy leki na przyspieszenie akcji porodowej i jak odejdą wody zadzwoni pani do niego. Może być?
 - Jak najbardziej doktorze. Bardzo dziękuję.

Wody odeszły tuż przed siedemnastą. Marek właśnie zbierał się do wyjścia z biura, kiedy rozdzwonił się jego telefon. Odebrał natychmiast widząc na wyświetlaczu „Ula”.
 - Przyjeżdżaj – usłyszał jej głos. - Odeszły mi wody. Doktor przyspieszył poród. Jest szansa, że nasze dziecko urodzi się dzisiaj.
Nie zwlekał. Zanim wsiadł do samochodu zadzwonił jeszcze do rodziców informując ich, że właśnie ich wnuczka się rodzi i jeśli chcą, mogą przyjechać do kliniki.
 - Ja jestem już w drodze, bo chcę być przy porodzie. Jak mnie nie będzie na korytarzu to zaczekajcie.
Wpadł na oddział, ale nie zastał już Uli w pokoju. Jakaś życzliwa pielęgniarka podała mu fartuch, kapcie, maseczkę na twarz i zaprowadziła go na salę porodową. Ula była już gotowa do porodu. Miała częste skurcze. Asystowała jej pielęgniarka i doktor Żamojda. Marek przywitał się i stanął u wezgłowia.
 - Trzymasz się jakoś? – szepnął Uli do ucha.
 - Trzymam, tylko jak przychodzi skurcz to bardzo boli, ale dam radę – skrzywiła się, bo nadeszła kolejna fala bólu.
 - Oddychaj kochanie, oddychaj…
Nie miał pojęcia jak długo to trwało. Stracił poczucie czasu. Jedyne czego chciał, to żeby było już po wszystkim i Ula przestała cierpieć.
 - Jeszcze ze dwa parcia i mała będzie z nami – usłyszał głos lekarza. – Pełna mobilizacja pani Urszulo, za chwilę będzie po wszystkim.
Zebrała się w sobie i parła ostatkiem sił ciężko dysząc.
 - Mamy ją. Panie Dobrzański zapraszam. Tu są nożyczki a tu proszę ciąć.
Mimo zdenerwowania zrobił to szybko i zdecydowanie. Lekarz zgrabnie zawiązał pępowinę i wtedy usłyszeli płacz dziewczynki.
 - Piękna mała. Zaraz ją umyjemy i pokażemy państwu – podał dziecko położnej. Ta wytarła je i zważyła. Lekarz dokładnie je zbadał. – Mamy zdrowego noworodka. Dziesięć w skali Apgar.
Kiedy położna położyła na piersiach Uli to krzyczące zawiniątko Ula rozpłakała się ze szczęścia. Marek pochylił się i ucałował czółko córeczki.


 - Witaj na świecie maleństwo – wyszeptał. – Jestem szczęśliwy – jeszcze raz ucałował dziecko i przywarł do ust Uli. – Dziękuję kochanie. Bardzo was kocham. Bardzo. Czy mała może mieć na imię Marzenka? To dlatego, że długo była tylko moim marzeniem, które właśnie się spełniło.
 - Bardzo ładne imię. Marzena Dobrzańska. Idealnie.
 - Przepraszam, ale musi pan teraz wyjść – przy Marku pojawiła się jedna z asystujących lekarzowi pielęgniarek. - Trzeba żonę oczyścić. Za jakieś pół godzinki przewieziemy ją wraz z małą na salę poporodową i tam będzie pan mógł porozmawiać.
Wyszedł na korytarz. Zauważył rodziców, którzy siedzieli na jego końcu. Wolnym krokiem podszedł do nich i uśmiechnął się szeroko.
 - Jest piękna. Po prostu piękna. Dziesięć w skali Apgar. Ma pięćdziesiąt dwa centymetry wzrostu i trzy i pół kilo wagi. Marzena Dobrzańska.
Rodzice obstąpili go i gratulowali. Pytali o Ulę jak zniosła ten poród.
 - Była bardzo dzielna. Obie były bardzo dzielne. Za chwilę pozwolą nam je zobaczyć. Jestem szczęśliwy.