Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 31 sierpnia 2023

„GDZIEŚ NA SERCA DNIE…” - rozdział 1

 

„GDZIEŚ NA SERCA DNIE…”

 

ROZDZIAŁ 1

 

Zatrzymał się przed przejściem dla pieszych czekając na zmianę świateł. Wreszcie zapaliło się zielone i ruszył. Uśmiechnął się do swoich myśli przypominając sobie rozmowę telefoniczną ze swoim najlepszym przyjacielem, Sebastianem.

 - Wracam, stary – oznajmił. – Wracam już na dobre.

 - Serio? – ucieszył się przyjaciel. – To świetne wiadomości. Stęskniłem się za tobą, chłopie. Ile to już lat? Mnie wydaje się, że całe wieki.

 - Prawie cztery lata i wystarczy. Rozstanie z Ulką, wyjazd z Warszawy i odejście z firmy okazało się moim największym życiowym błędem. Jeszcze większym było odcięcie się od mojej córki. Jestem skończoną kanalią. Przez te wszystkie lata ani raz jej nie widziałem. Gdyby mi ją pokazano w grupie innych dzieci, nie rozpoznałbym własnego i to mnie najbardziej boli. Chciałbym przynajmniej choć w części naprawić to, co spieprzyłem, ale o tym pogadamy, jak już u was będę.

 - Na pewno byś ją rozpoznał. Wygląda jak skóra ściągnięta z ciebie. Po Uli ma niebieskie oczy, trochę piegów na nosie i policzkach, no i ma już sześć lat.

Marek nie skomentował tego. W zamian zapytał: – A jak Violka i mały?

 - Dobrze. Tomasz zdrowo się chowa, a i Viola kwitnie. Macierzyństwo jej służy.

 - Cieszę się, że przynajmniej wam się układa. O resztę nie będę pytał. Pogadamy już u was. Będę za dwa dni. Do zobaczenia, przyjacielu.

Ta rozmowa była dla Marka niezwykle emocjonalna. Musiał odetchnąć. Wyszedł z hotelu, w którym mieszkał przez ostatni tydzień i ruszył do najbliższego pubu. Tam zamówiwszy szklaneczkę whiskey ponownie przetrawiał słowa Olszańskiego.

 


Sebastian nie zmienił adresu po ślubie z Violettą. Mieszkanie, w którym mieszkał jako kawaler było bardzo wygodne, urządzone nowocześnie i z gustem, a przede wszystkim było duże. Violetcie zawsze się podobało więc nie proponowała zmiany lokum. Nawet, gdy na świecie pojawił się Tomek, miejsca było wystarczająco. Teraz miał się pojawić nowy, tymczasowy lokator, ale i dla niego wygospodarowali miejsce. Sebastian nie chciał, by przyjaciel włóczył się po hotelach. Ustalił wspólnie z Violką, że „przechowają” go do czasu, nim nie znajdzie czegoś dla siebie.

Dzwonek do drzwi poderwał oboje na równe nogi. Viola wytarła ręce i ściągnęła z siebie kuchenny fartuszek. Sebastian trzymając syna już otwierał drzwi. Przywitanie było naprawdę wylewne. Nawet mały Olszański pozwolił się wziąć na ręce i wycałować. Marek omiótł całą trójkę ciepłym spojrzeniem.

 - Strasznie za wami tęskniłem… Pomóż mi Seba z bagażami. Tu dla Tomka prezent. Proszę bardzo – wręczył małemu ogromne pudło z czerwoną kokardą. – Uniesiesz?

Mały radośnie pokiwawszy głową już ciągnął prezent do salonu.

 - Wygospodarowaliśmy ci trochę miejsca – Viola odsunęła drzwi od wielkiej wnękowej szafy. – Mam nadzieję, że się pomieścisz. Na razie wstawcie tu te walizy, a rozpakujesz się później. Za chwilę podam obiad i pogadamy.

 

Obiad był wspaniały, domowy i pyszny. Viola naprawdę się postarała i Marek bardzo to docenił. Jego partnerka, dla której stracił głowę i dla której rozwiódł się z żoną, nie potrafiła gotować. Pod tym względem jako żywo przypominała jego zamierzchłą narzeczoną, Paulinę, która w życiu nie poświęciłaby swoich wypielęgnowanych paznokci na rzecz obierania warzyw, czy babrania się w surowym mięsie. Monika podejście miała łudząco podobne. Do dziś nie potrafił zrozumieć, dlaczego uległ właśnie jej.

 


Z perspektywy czasu doszedł do wniosku, że jest jakiś skrzywiony, bo wybiera kobiety o podobnych cechach charakteru. Tylko Ula odbiegała od tego schematu. Musiały minąć cztery długie lata, żeby zrozumiał, jak bardzo jego wybory były nietrafione i w dodatku fatalne w skutkach. Po trzech latach bycia razem odnosił wrażenie, że w ich małżeństwo zaczęła wkradać się rutyna. Zbyt dużo pracowali, zbyt mało mieli czasu dla siebie. Kiedy Ula urodziła Zuzię, tego czasu nie było już w ogóle, bo on wciąż dużo pracował, a ona poświęciła się całkowicie macierzyństwu. Zaczęli oddalać się od siebie, a dziecko, które jeszcze bardziej miało scementować ich związek, zaczynało go drażnić i momentami pozbawiać resztek cierpliwości.

Monika pojawiła się we właściwym momencie. Marek, który miotał się od dłuższego czasu między firmą, a domem uznał, że jego nowa asystentka jest jak haust świeżego powietrza. Urzekła go absolutnie wszystkim. Była inteligentną dziewczyną tuż po studiach z głową nabitą wiedzą ekonomiczną, a w dodatku nie bez znaczenia była tu jej zjawiskowa uroda. Piękne duże oczy, pełne usta i nienaganna sylwetka. Dobrzański czuł, że całkiem mu odbija na punkcie tej dziewczyny. Powróciły ciągoty sprzed lat i dał się porwać fali. Romans, który z założenia miał być tylko chwilowy, umacniał się, a Marek znowu siedział w bagnie po szyję. Zaczęły się kłamstwa, wykręty i zachowania typowe dla mężczyzny, który nie jest wierny swojej żonie.

 - Nie brałeś pod uwagę rozwodu? – pytała każdorazowo Monika uśmiechając się jak wyposzczona kotka przed perspektywą szalonego i zwierzęcego seksu. – Przecież ona nigdy nie da ci tego, co ja. Czy wasze życie seksualne w ogóle istnieje? Kochałeś się kiedykolwiek w taki sposób z żoną jak ze mną? Czy ma takie piękne ciało jak ja? Na pewno nie, bo nosi ślady ciąży. Z pewnością ma rozstępy na brzuchu i cellulit.

 - Ula ma piękne ciało – zaprzeczał temu, co mówiła. – Ciąża niczemu nie zaszkodziła. Ona jest z tych kobiet, które nawet po urodzeniu gromadki dzieci będą wciąż piękne i atrakcyjne dla mężczyzn. Prawdą jest jedynie to, że faktycznie od dawna nie uprawiamy seksu, bo wychowanie Zuzi za bardzo ją absorbuje, a wieczorem jest zmęczona i senna. O rozwodzie póki co, nie ma mowy.

 

 

Ula była mądrą kobietą. Mimo, że nie zachodziła do firmy zbyt często to i do niej docierały plotki, że mąż niekoniecznie jest jej wierny i prowadza się ze swoją asystentką. Jeśli nawet nie słyszałaby tych plotek krążących po firmowych korytarzach, to sama już jakiś czas temu zorientowała się, że Marek ją okłamuje głównie w sprawie późnych powrotów do domu. Zawsze były to nietypowe spotkania z kontrahentami na mieście. Dziwne tylko, że jego koszule przesiąknięte były zapachem damskich perfum, a czasem nawet nosiły ślady szminki. Zanim się pobrali powtarzała mu, że nie znosi kłamstwa w żadnej sprawie i jeśli kiedyś znudzi mu się życie małżeńskie, ma jej o tym powiedzieć wprost, bo lubi klarowne sytuacje i lubi wiedzieć na czym stoi. Mówiła mu też, że nigdy nie wybaczy zdrady i jeśli to zrobi, będą musieli się rozwieść. Nie brał wówczas tych słów na poważnie. Kochał ją jak szaleniec. Była pierwszą kobietą, którą obdarzył tak silnym uczuciem, że nie wyobrażał sobie u swojego boku kogoś innego. Wtedy wierzył, że ich miłość jest wieczna aż do grobowej deski. Ostatnie lata mocno zweryfikowały tę opinię.

 


Była jego całym światem. Gdy pobierali się w rysiowskim kościółku nie mógł od niej oderwać oczu. Cała jej sylwetka jaśniała jakimś magicznym światłem, a jej nieśmiały uśmiech i wypełnione łzami oczy powodowały tkliwość w jego sercu i pewność, że poślubia anioła.

Kilka lat później anioł spowszedniał, a na horyzoncie pojawił się kolejny. Przynajmniej tak się Markowi wydawało.

 

 

Marek wytarł usta serwetką i poluzował pasek u spodni.

 - Viola, to było pyszne. Dziękuję. Dawno nie jadłem domowego obiadu. Szczerze powiedziawszy to obrzydło mi jedzenie w knajpach.

 - Monika nie gotowała? – odważyła się zapytać Olszańska. Marek prychnął pogardliwie.

 - Żartujesz? Znałaś dobrze Paulinę. Ona lubiła wyłącznie ładnie pachnieć i wyglądać. Rzadko zaglądała do kuchni. Właściwie tylko wówczas, kiedy zachciało jej się kawy. To i tak cud, że nauczyła się obsługiwać express. Monika była pod tym względem identyczna. Niemal, jak siostra bliźniaczka. Dużo by mówić...

Na stół wjechała taca z domowym ciastem drożdżowym i dzbanek pachnącej kawy. Sebastian wyjął z barku butelkę ich ulubionej whiskey i rozlał do kieliszków.

 - To co teraz zamierzasz? Jakie masz plany – Olszański rozparł się na fotelu wbijając wzrok w przyjaciela.

 - Właściwie to sam nie wiem… Chciałbym rozejrzeć się za jakąś kawalerką, do której mógłbym się od razu wprowadzić, żeby nie siedzieć wam na karku. Potem poszukałbym pracy. Z czegoś muszę opłacać rachunki, nie?

 - A jak stoisz z gotówką?

Marek żachnął się i zmarszczył czoło.

 - No cóż… Nie najlepiej. Monika wydoiła mnie z większości kasy, chociaż pracowaliśmy w Gdańsku oboje. Potwornie rozrzutna kobieta, a pieniądze szły na jakieś pierdoły. To taki sam pasożyt jak Paula. Najchętniej by nie pracowała tylko była utrzymanką dzianego faceta. Ciągle miała do mnie pretensje, że wysyłam pieniądze Uli, a właściwie Zuzi. Nie rozumiała, że taką kwotę zasądził sąd, a ja muszę się z tego wywiązywać. Na dłuższą metę to było nie do wytrzymania, dlatego wymiękłem. Na szczęście nie ogołociła mnie ze wszystkiego. Mam pieniądze, o których ona nie miała pojęcia, chociaż nie sądzę, żebym mógł za nie kupić mieszkanie, raczej coś wynająć.

 - Wynajem też nie jest tani, ale pomożemy ci szukać i może uda nam się znaleźć coś w przyzwoitej cenie.

 - Dzięki, Seba. Bardzo doceniam waszą pomoc. Powiedz mi teraz co w firmie i co z moimi rodzicami. Od kiedy zrezygnowałem ze stanowiska i pognałem za tą głupią laską jak ślepiec, nie rozmawiałem z nimi. Mają mi za złe ten rozwód i to, że zapomniałem o córce. Mają cholerną rację. Jestem skończonym bydlakiem. Nawet nie wiecie, jak bardzo chciałbym cofnąć czas…