Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 27 września 2018

POWRÓT DO DOMU - rozdział 5

ROZDZIAŁ 5


Weszła cicho do pokoju i równie cicho zamknęła za sobą drzwi. Czuła się jakoś dziwnie niezręcznie. Nie miała pojęcia jak ma reagować na intymne gesty Witka wykonywane w jej kierunku. Kiedy byli dziećmi on nigdy tak się nie zachowywał wobec niej, bo oboje traktowali się jak rodzeństwo. Teraz są dorośli, a on zachowuje się tak, jakby ją adorował. Z drugiej strony dlaczego miałby to robić? Przecież jest kimś, kogo zawsze traktowała jak brata, chociaż tak naprawdę nigdy nim nie był. Do tej pory nie miała pojęcia, czy tam w Warszawie jest ktoś, do kogo mocniej bije jego serce. Wiedziała tylko, że przez całe życie trzymał się słów babci i nie rozmienił swojej miłości na drobne, więc być może istniała kobieta, którą bezgranicznie kochał.
Kładła się spać z natłokiem myśli. Ona do tej pory nie znalazła nikogo w kim mogłaby ulokować swoje uczucie. Zdarzały jej się randki, ale zazwyczaj były to wyjścia jednorazowe, po których szybko się zniechęcała i nie dawała się namówić na drugie spotkanie. Wciąż odnosiła wrażenie, że przyciąga mężczyzn mało wrażliwych, topornych umysłowo, mimo że wykształconych, to nie potrafiących rozbudzić w niej zainteresowania tym kim są i czym się zajmują. Z reguły to oni mówili o sobie jacy to są świetni w każdej dziedzinie i na wszystkim się znają, a ona milczała słuchając tylko, bo już wiedziała, że to kolejna randka, która okaże się wielkim niewypałem i że nigdy już nie spotka się z tym człowiekiem. Nie takich mężczyzn szukała, chociaż tylko do takich miała szczęście lub raczej nieszczęście. Teraz, kiedy zestawiała swoich potencjalnych narzeczonych z Witkiem dostrzegała wszystkie różnice. Ona i Witek byli do siebie podobni dzięki wychowaniu przez wyjątkową kobietę. To ona zaszczepiła w nich miłość do świata i drugiego człowieka, nauczyła współczucia i pochylania się nawet nad najdrobniejszym nieszczęściem i nie miało tu znaczenia, czy owe nieszczęście dotyczyło człowieka, czy zwierzęcia. Uwrażliwiła ich na piękno przyrody i pokazała jak czerpać z niej pełnymi garściami. Zaszczepiła w nich szacunek do siebie nawzajem i do innych. Odkąd pamiętała Witek był zawsze bardzo wrażliwym chłopcem. Nie ganiał z chłopakami za piłką, nie bawił się w wojnę, ale zaszywał się gdzieś w gęstwinie obserwując ptaki, czy owady lub po prostu gapiąc się na chmury. Czy byłby równie wrażliwy, gdyby nie urodził się z talentem muzycznym? Nie umiała odpowiedzieć sobie na to pytanie. Babcia Emilia rozwinęła w nim ten talent, wrażliwość i dobroć jeszcze bardziej. To nie zmieniło się w nim wraz z jego dorosłością. Nadal emanował dobrocią, niezwykłym spokojem i opanowaniem a przy tym wszystkim imponował jej zaradnością i ciągłym pogłębianiem wiedzy w zakresie budownictwa, bo akurat teraz ta wiedza była mu niezbędna.
Przymknęła oczy. Po raz pierwszy pomyślała o Witku nie jak o swoim przyszywanym bracie, ale jak o mężczyźnie.

Zerwała się z łóżka jeszcze przed szóstą. Jakoś tutaj nie potrafiła dłużej spać. Mimo, że każdego dnia miała sporo zajęć, to w żaden sposób nie czuła się nimi ani obciążona, ani przytłoczona. Rześkie poranki niosące prócz kropel rosy na trawie zapach sosnowych szyszek i mchu działały na nią odświeżająco.
Poświęciwszy toalecie zaledwie kilka minut ruszyła do kuchni przygotować domownikom solidne śniadanie. Włączyła elektryczny czajnik i zajęła się krojeniem chleba. Nawet nie usłyszała, kiedy do kuchni wszedł wujek Karol. Przycupnął na taborecie i przez chwilę przyglądał się Bożence.
 - Dzień dobry kochanie – przywitał się. Odwróciła do niego uśmiechniętą twarz.
 - Dzień dobry wujku. Dobrze spałeś?
 - Bardzo dobrze, co u mnie nie takie częste. Wstałem wcześniej, bo chciałem z tobą porozmawiać na temat sadku. Byłem tam wczoraj. Klapsy już dojrzały i aż sok z nich kapie. Szkoda, żeby miały się zmarnować a i śliwki się sypią, bo sporo ich. Pomyślałem, że można byłoby to zebrać i coś z tym zrobić. Szkoda owoców… Mama robiła zawsze z nich powidła, pamiętasz? A jakie piekła pyszne szarlotki – wspominał z rozrzewnieniem. Bożenka przykucnęła przy nim gładząc jego pomarszczoną dłoń.
 - Jeśli chcesz to ja upiekę ci szarlotkę. Może nie będzie tak dobra jak babci, ale bardzo się postaram. Po śniadaniu wezmę taczkę, kilka skrzynek i możemy pozbierać trochę owoców. Może jak znajdę słoiki to zrobię trochę przetworów? Co będziesz jadł na śniadanie?
 - Masz jeszcze ten dobry boczek? Zjadłbym jajecznicę na nim.
 - Załatwione. Już podaję.
Poczuwszy zapach jajecznicy i świeżo zaparzonej kawy w kuchni pojawił się i Witek. Bożena nałożyła mężczyznom słuszne porcje sama zadowalając się jedną, ugotowaną parówką. Jakoś nie miała ochoty na jedzenie. Zazwyczaj nie jadała tak wcześnie wypijając przed wyjściem do pracy filiżankę mocnej kawy. Przysiadła przy stole i wbiła wzrok w Witka.
 - Jakie masz plany na dzisiaj? Ja z wujkiem chciałam pójść do sadu, bo podobno owoce się marnują. Pozbieralibyśmy trochę…
 - A ja zaczekam na Władka Perskiego. Dzisiaj chyba skończą i chciałbym się z nim rozliczyć. Mają przywieźć też ten kominek z płaszczem wodnym i zamontować go. Do tego dochodzą kaloryfery. Będą wiercić i chyba nie skończą montować wszystkiego w jeden dzień. Będzie trochę bałaganu.
 - O to się nie martw, bo ja posprzątam… - zapewniła. – A co z płytkami?
 - No tego właśnie muszę dopilnować. Chciałbym jeszcze dokupić armaturę, żeby nie jeździć po nią w ostatniej chwili. Trochę się obawiam, bo czeka nas jeszcze mnóstwo pracy. Chciałbym urządzić drugą łazienkę na górze. Pomyślałem też, że większość strychu jest niezagospodarowana i mógłbym to wykorzystać na jeszcze jeden pokój i taki swój mały gabinet do ćwiczeń, w którym wygłuszyłbym ściany, żeby to moje rzępolenie nie niosło się po całej okolicy.
Bożenka pokiwała z podziwem głową.
 - To świetny pomysł. Jestem pod wrażeniem. Naprawdę. W takim razie my z wujkiem za chwilę ruszamy do sadu.

Rzeczywiście ten niewielki sadek obrodził wyjątkowo w tym roku. Ze śliw zwieszały się ogromne girlandy owoców. Podobnie było z gruszami. Zaczęła jednak od jabłek. Postanowiła zerwać trochę antonówek, które idealnie nadawały się na szarlotkę. 



Wypełniony owocami koszyk podawała Karolowi, który przesypywał je do skrzynek. Owoców było w bród i wiedziała, że nie uda im się wyzbierać wszystkich. Część z nich dojrzewała dopiero we wrześniu. Natknęła się na pigwę. Drzewko też było obsypane dorodnymi owocami, ale były jeszcze bardzo twarde. Pamiętała, że babcia robiła z niej gęstą pulpę, którą dodawali do herbaty zamiast cytryny.
Już w domu rozejrzała się za słoikami, ale nie potrafiła ich znaleźć.
 - Trzeba zajrzeć do stodoły – zawyrokował Karol. – Tam jest mnóstwo rzeczy, na które w domu nie było miejsca. – Chodźmy.
Rzeczywiście słoje stały na jednej z grubych belek. Bożenka ucieszyła się. Pościągali je wszystkie i wrzucili do aluminiowej wanny stojącej w ogródku. Bożenka pomyła je i wystawiła do wyschnięcia na słońcu. Wraz z wujem wydrylowała śliwki i obrała pozostałe owoce wrzucając je do wielkiego gara i stawiając go na małym ogniu. W ten sposób powolutku i nieśpiesznie miały gotować się przyszłe powidła. Zagniotła ciasto na szarlotkę i zakręciła się, żeby przygotować obiad. Jeszcze dzisiaj musiała nakarmić ludzi Władka Perskiego. Obok gara z powidłami pyrkał krupnik na indyczych sercach, a na stolnicy piętrzył się stos knedli ze śliwkami. Karolowi aż śmiały się oczy. Bożenka była dobrą kucharką, która umiejętności zawdzięczała babci Emilii.
 - To będzie pyszny obiad Bożenko. Gotujesz tak jak mama – skwitował.
Witek wrócił przed obiadem. Był zadowolony, bo udało mu się wszystko załatwić.
 - Po obiedzie będę musiał jeszcze wysprzątać strych, bo jutro wejdzie tam ekipa, która go przebuduje. Bardzo się cieszę z tempa i postępu prac, ale mimo wszystko martwię się, że zostało tego jeszcze całkiem sporo i możemy nie zdążyć przed wyjazdem. Ja zaczynam koncerty w połowie września i będę tu mógł zjechać dopiero z początkiem października. Musimy coś postanowić Bożenko, bo przecież nie możemy zostawić tu wujka samego – powiedział zmartwiony.
Oparta o kuchenny blat słuchała go z uwagą. Uśmiechnęła się.
 - Nie martw się Wituś. Na początku września pojadę do Poznania, ale tylko na dwa lub trzy dni. Przemyślałam sobie to wszystko i doszłam do wniosku, że poza tatą nic mnie już tam nie trzyma. O ojca jestem spokojna. Ma przy sobie kobietę, która go kocha i o niego dba. Ja spakuję resztę swoich rzeczy i przeniosę się tutaj. Za dwa miesiące, jak przewali nam się to najgorsze pojadę jeszcze raz, ale tylko po to, żeby rozejrzeć się za jakąś pracą, jeśli nie uda mi się jej załatwić teraz. Pobiegam po wydawnictwach i popytam o tłumaczenia. Te będę mogła robić tu na miejscu i wysyłać mailem. Wierzę, że jakoś wszystko się ułoży.
Witek podszedł do niej i przytulił ją mocno.
 - Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy – szepnął jej do ucha. – Tak bardzo pragnąłem, żeby tu było tak jak kiedyś. Już nigdy tak nie będzie, bo babcia nie żyje, ale przynajmniej ty wrócisz na stałe. Ja też nie zamierzam zostać w Warszawie. Sprzedam to mieszkanie i wrócę tu na dobre. Bardzo bym nie chciał, żeby Karol wrócił do Białej. Nie poradzi tam sobie sam, a zbliża się zima. Tu będzie mu najlepiej, bo będzie miał opiekę.
 - Tak…To najlepsze dla niego wyjście. Na jego synów za bardzo nie liczyłabym – oderwała się od Witka i popatrzyła mu w oczy. Znała je dobrze i mogła w nich czytać jak w otwartej księdze. – No to jeden kłopot mamy z głowy. A teraz zawołaj wujka i resztę głodomorów. Ja podaję obiad.

Władek i jego ekipa spisali się na medal. Nie dość, że bardzo szybko postawili garaż, to jeszcze położyli na nim siding, wytynkowali w środku i zamontowali dwoje drzwi otwieranych pilotem. Witek i Bożenka byli zachwyceni. Już nie musieli garażować pod chmurką.
Wraz z początkiem września dobiegały końca prace we wnętrzu domu. Strych przestał być strychem a stał się bardzo wygodnym miejscem, z którego na razie korzystał tylko Witek. Obok pokoju, który zajmował powstał jeszcze jeden z przeznaczeniem dla gości i małe, wyciszone studio, w którym mógł ćwiczyć i przygotowywać się do trasy koncertowej. Kiedy Bożenka wyjeżdżała do Poznania trwały jeszcze prace w łazience na dole. Wymieniano w niej kafelki, ustawiano kabinę prysznicową z uchwytami dla wujka Karola, żeby ułatwić mu mycie się i montowano nową umywalkę i sedes.
Zanim opuściła Hamrzysko nagotowała swoim mężczyznom jedzenia na trzy dni i zapełniła lodówkę. Witek miał bojowe zadanie nakarmić siebie i wujka Karola.
Już wjeżdżając do miasta poczuła się zmęczona, chociaż droga była krótka. Hałas, korki na skrzyżowaniach i ryk klaksonów kompletnie wyzuł ją z sił. Jeszcze z trasy zadzwoniła do ojca i umówiła się z nim. Zaprosił ją na obiad przygotowany przez Bogusię, którą koniecznie chciał jej przedstawić.
 - Zależy mi na tym Bożenko. Bogusia świetnie gotuje. Zjesz u nas, pogadamy, a później pojedziesz do domu.
Bogusia okazała się niezbyt wysoką brunetką z przemiłym uśmiechem i łagodnym głosem. Od razu spodobała się Bożenie.
 - Nie masz nic przeciwko temu, że wprowadziłam się do twojego ojca? – zapytała na samym początku jak tylko uścisnęły sobie dłonie. Bożena uśmiechnęła się z sympatią do kobiety.
 - Absolutnie nie i bardzo się cieszę, że on już nie jest sam. Nie zasłużył sobie na samotność i naprawdę bardzo doceniam to, że dzięki tobie jest szczęśliwy.
Przy obiedzie poinformowała ojca o swojej decyzji.
 - Przenoszę się do Hamrzyska tato. Mam dość miasta. Tam wiem, że żyję a tu po prostu usycham. Witek bardzo się zaangażował w remont domu babci. Przez te parę miesięcy zdziałaliśmy bardzo dużo, chociaż jeszcze sporo pracy przed nami. Postawili nam garaż na dwa auta, dom ma wymieniony dach i nowoczesne rozwiązania w środku. Witek zaadaptował strych. Nie poznałbyś go. Są tam teraz dwa pokoje, łazienka i małe studio do ćwiczeń. Drugi pokój przeznaczony jest dla gości więc jeśliby naszła was ochota złożyć nam wizytę, to serdecznie zapraszamy, bo jest gdzie spać. Wujek Karol zostaje z nami. Staruszek w Białej nie ma żadnej opieki a i na twoich bratanków nie ma co liczyć. To bardzo przykre, ale oni w ogóle nie interesują się jego losem. Mimo to wujek stara się nam pomagać, bo lubi się czuć potrzebny. Na razie dobrze się czuje i trochę przy nas odżył więc nie zabraniamy mu drobnych prac. Naprawdę uważam, że powinniście przyjechać i to wszystko zobaczyć. Może święta spędzilibyśmy razem? Pomyślcie, dobrze? Ja jutro chcę załatwić sporo rzeczy. Najpierw muszę polatać po wydawnictwach i spróbować przynajmniej załatwić sobie jakąś robotę no i spakować swoje rzeczy. Do ciebie mam prośbę, żebyś opróżnił mieszkanie z mebli. Zostawię ci pieniądze na wynajęcie jakiejś ekipy, która wywiezie to wszystko. Być może tobie się coś przyda to zabierz. Jak już opróżnią mieszkanie, to oddaj klucze do spółdzielni. Ja jak będę wracać do Hamrzyska podrzucę ci mój komplet.
 - Nie zostawiaj mi pieniędzy córcia, bo nie będą mi potrzebne. Poproszę kolegę. On ma wóz dostawczy i na pewno nie odmówi pomocy. Poza tym pomyślałem, żeby twoje meble przywieźć tutaj. Są nowoczesne, wygodne i ładne, a te moje starocie wyrzucilibyśmy, bo pamiętają czasy wczesnego Gierka. Naprawdę nie chcesz nic zatrzymać?
 - Z mebli nie. Zabiorę pościel, garnki, bo są prawie nowe i zastawę. Nic więcej nie będzie mi potrzebne. No może jeszcze odkurzacz, żelazko i deskę do prasowania. Resztę zostawiam do waszej dyspozycji. Może lodówka i pralka wam się przyda, to wymieńcie sobie. To chyba wszystko – zarzuciła żakiet na ramiona. – Widzimy się za dwa dni w takim razie. Do zobaczenia kochani.

Jeszcze tego samego dnia zabrała się za pakowanie rzeczy. Chciała maksymalnie wykorzystać ten krótki pobyt w Poznaniu. Już wcześniej przeglądała strony internetowe wydawnictw działających w Wielkopolsce i wynotowała sobie kilka adresów. Nie zależało jej na stałej posadzie, bo to wiązałoby się z dyspozycyjnością i obecnością w mieście. Wolała pracę na zlecenie i dysponowanie własnym czasem według swojego uznania. Postanowiła, że zanim ruszy się gdziekolwiek najpierw spróbuje skontaktować się telefonicznie, żeby przynajmniej dowiedzieć się, czy oferty są nadal aktualne.

czwartek, 20 września 2018

POWRÓT DO DOMU - rozdział 4

ROZDZIAŁ 4


Kiedy podjechała pod dom widziała już postęp prac. Witek wykosił całe zielsko a na dachu uwijali się dekarze ściągając stare gonty.
 - Spójrz jak szybko im idzie – powiedziała do wujka. Zauważyła podchodzącego Witka i wysiadła uśmiechając się do niego. – Przywiozłam wuja do nas. Będzie łatwiej się nim zająć. Pomożesz mi z bagażem? Najpierw chciałam, żeby wuj zajął pokój na górze, ale pomyślałam, że pewnie ciężko będzie mu wchodzić na schody. Umieszczę go w pokoju babci a sama pójdę na górę. Tak będzie lepiej.
 - Lepiej będzie jak to ja wyniosę się na górę a wujek zajmie mój pokój. Przecież wypakowałaś się już a ja mam jeszcze wszystko w walizce.
 - No dobrze. Niech i tak będzie. Mam ci w czymś pomóc, bo jeśli nie to idę szykować obiad. Dekarze też pewnie zgłodnieli.
 - Dam sobie radę. Wujku – zwrócił się do Karola – chcesz posiedzieć na dworze, czy potowarzyszysz Bożenie w kuchni?
 - Chętnie pogrzeję na słonku kości i popatrzę jak robią porządek z tym dachem. Nie przejmujcie się mną starym i róbcie swoje.
Witek wrócił do swojej roboty. Zgrabił chwasty na wielką kupę i oczyścił podwórze. Bożena nasmażyła całą górę ziemniaczanych placków i ugotowała wielki gar gęstego gulaszu po czym zawołała wszystkich na obiad.

Dekarzom robota paliła się w rękach. Do szesnastej zdemontowali cały dach i zaczęli kłaść nowe gonty. Bożena zaparzyła kawę i wyniosła ją na zewnątrz. Pod starą gruszą dającą miły cień stał drewniany stół i ława. Postawiła na nim kubki z aromatycznym płynem i zawołała wujka i Witka.



 - Tutaj dla ciebie wujku taka słaba z mlekiem i cukrem, a to twoja Witek mocna i gorzka. Jutro do południa zostaniesz sam wujku i przypilnujesz nam dobytku. My pojedziemy zamówić siding. To takie deski z tworzywa na elewację.
 - Ja chciałbym jeszcze sprowadzić tu fachowca, żeby ocenił stan drewna – Witek upił łyk i uśmiechnął się. Kawa była taka jak lubił. – Pomyślałem też, żeby zmienić ogrzewanie. Myślę, że te piece kaflowe już się mocno wysłużyły. Rozbierzemy je i kupimy kominek z płaszczem wodnym. On będzie ogrzewał cały dom. Co o tym myślisz Bożenko?
 - Nie wiem. Nie znam się na tym. Jeśli uważasz, że to dobre rozwiązanie, to ja jestem za.
 - Jak już uporają się z dachem będziemy mogli zacząć remont pomieszczeń. Chciałbym też postawić garaż na dwa samochody. W Rosku mieszka facet, który sam wyrabia pustaki i sam buduje. Zatrudniłbym go. Podobno jest dość tani i nie zedrze z nas. To brat tych Perskich, którzy mieszkają na początku wsi. Kojarzysz Bożenko? Podobno jest wszechstronny. Nawet płytki potrafi kłaść. Mógłbym sam się tym zająć, ale muszę oszczędzać ręce. Rozumiecie. Od września zaczynam koncerty i moje palce powinny być sprawne.
 - To oczywiste – Bożena pokiwała głową. – Przecież to nimi zarabiasz na chleb.


Następnego dnia rano zostawiwszy wuja na posterunku pojechali do Czarnkowa. Sprawę sidingu załatwili od ręki. Witek wymierzył wcześniej ściany i doskonale wiedział ile metrów kwadratowych zamówić. Wziął też pod uwagę ściany mającego powstać garażu. Nie chciał, żeby różniły się od ścian domu. Bożena uparła się, że zapłaci za siding.
 - Ty już sporo zainwestowałeś, a ja czuję się jak pasożyt – mówiła. Ustąpił. Nie miał zamiaru się z nią wykłócać o takie rzeczy. Rozumiał, że chce się czuć współodpowiedzialna za cały remont. W dużym sklepie ogrodniczym zakupiła sporo nasion rzodkwi, brokułów, fasoli, groszku i szpinaku. Wyczytała, że jeszcze zdążą wyrosnąć w tym roku. Zakupili też ozdobne kratownice, po których miały się piąć pnącza. Tam też Witek zamówił sto dwadzieścia metrów gotowych elementów imitujących płot. Może nie było to najpiękniejsze rozwiązanie, ale elementy wyglądały schludnie i można było je nawet malować w razie potrzeby. Póki co były białe. Umówili sprawę transportu. W drodze powrotnej wstąpili do Roska. Władek Perski wyrobił sobie markę solidnego fachowca. Od lat działał w biznesie budowlanym i wciąż nie narzekał na brak pracy. Bożena jak tylko go zobaczyła zaraz skojarzyła, że chodziła z nim do jednej klasy. Był jej rówieśnikiem. Przedstawiła mu się i przypomniała o latach szkolnych.
 - Ależ ja cię doskonale pamiętam – Władek uścisnął jej dłoń. – Ciebie także – zwrócił się do Witka. – Pamiętam waszą babcię i jej słynne ciastka owsiane, które piekła dzieciakom. To była wspaniała kobieta. Słyszałem, że wróciliście i remontujecie dom.
 - To prawda i to z tego powodu zawitaliśmy do ciebie. Chcemy cię zatrudnić do budowy garażu na dwa samochody – Witek wyciągnął z kieszeni złożoną kartkę papieru. – Dokładnie wszystko wymierzyłem i rozrysowałem. Wytyczyłem też zarys fundamentów i opalikowałem go. Podjąłbyś się? Nie ukrywam, że bardzo nam na tym zależy a słyszeliśmy, że jesteś naprawdę szybki i solidny.
 - A z czego chcecie budować?
 - Z twoich pustaków. Pomyślałem, że nie będę nigdzie zamawiał materiałów, skoro sam je robisz.
 - No dobrze… - Władek przyjrzał się schematowi. – Mam teraz wolny tydzień. Zwołam chłopaków i uwiniemy się. Od jutra możemy zacząć?
Na twarz Witka wypełzł błogi uśmiech.
 - Jak najbardziej. Nawet nie liczyłem, że tak szybko, bo słyszałem, że masz sporo zleceń.
 - No mam, ale nie jestem w tym sam. Teraz i tak czekam na dostawę płytek do takiej malej willi niedaleko szkółki leśnej w Hamrzysku. Facet się uparł i sprowadza je aż z Włoch. To trochę potrwa więc mogę zacząć u was. Na jutro rano przygotuję transport pustaków, cementu, wapna i piachu. Będziemy koło siódmej rano.
Podziękowali mu. Byli tak podekscytowani, że nawet nie zapytali go o cenę, ale Witek postanowił rozmówić się z nim następnego dnia.

Dekarze uwinęli się z dachem w osiem dni. I Bożena i Witek dziękowali opatrzności za piękną pogodę, która pozwoliła na przyspieszenie prac. Po nich weszli fachowcy od sidingu. W międzyczasie Władek wraz ze swoją ekipą w liczbie siedmiu chłopa wykopał dół pod fundamenty garażu i już wznosił ściany. Wujek Karol chodził dookoła domu i tylko głową kręcił z podziwu.
 - Wiesz Bożenko – mówił – nawet nie przypuszczałem, że to wszystko pójdzie w takim tempie. Aż miło popatrzeć. Ci ludzie naprawdę znają się na swojej robocie. Wyobrażam sobie jak mama patrzy na to wszystko z nieba i uśmiecha się szeroko. Gdyby żyła, byłaby naprawdę szczęśliwa.
 - Tak uważasz wujku?
 - Jestem tego pewien. Najbardziej cieszyłaby się z faktu, że oboje tu wróciliście. Byliście jej oczkami w głowie.

Wieczorem, kiedy zostali sami a wujek Karol ułożył swoje starcze ciało w wygodnym łóżku Witek zaproponował Bożenie ognisko i pieczone ziemniaki.
 - Nazwłóczyłem suchych gałęzi z lasu i jest jeszcze ta sterta chwastów do spalenia. To też taki rodzaj powrotu do dziecięcych lat. Może uznasz, że jestem zbyt sentymentalny, ale to miejsce jest wyjątkowe i w jakiś sposób mnie uwrażliwia. Pamiętasz nasze letnie wieczory, gdy babcia wynosiła koszyk wielkich ziemniaków i grube plastry boczku? Matko jakie to było pyszne. Boczek nadziany na zaostrzone patyki skwierczał a tłuszcz kapał wprost na ogień. Wtedy nie było dla mnie nic lepszego. Skusisz się?
Nie miała nic przeciwko temu. I ona z rozrzewnieniem wspominała te chwile. Ziemniaki piekły się w popiele, a boczek lub kiełbasa smakowały bosko.
Witek o wszystko zadbał. Ułożył krąg ze starych cegieł i rozpalił ogień. Bożena pokroiła kawał boczku w solidne plastry i nacięła kiełbaski. Ułożyła wszystko na tacy pamiętając o soli i maśle, które dodawali do upieczonych już kartofli.


Siedzieli na odwróconych do góry dnem drewnianych skrzynkach trzymając w dłoniach kije, na których smażyły się kiełbaski i boczek.
 - Nie jest ci zimno? – Witek z troską spojrzał na Bożenę. – Mogę przynieść ci sweter, albo koc.
 - Nie, nie… Wszystko w porządku. Ciepło bije od ognia.
 - Chciałbym cię o coś zapytać, bo od dłuższego czasu nie daje mi spokoju. Zastanawiałaś się kiedykolwiek, dlaczego babcia zapisała nam dom? Nam obojgu? Cały dom? Nie zadała sobie trudu, żeby w jakiś logiczny sposób podzielić go na połowę. To oczywiście nie jest zarzut wobec niej, bo zrobiła dla nas a zwłaszcza dla mnie bardzo wiele, ale jednak ostatnio często o tym myślę. To znaczy myślę o tym, co nam mówiła. O tym, że ten dom kiedyś się o nas upomni i o tym, żebyśmy nie rozmieniali miłości na drobne. I o ile jestem w stanie zrozumieć to o miłości, tak w żaden sposób nie mogę pojąć o co babci chodziło w tym pierwszym przypadku. Co miało znaczyć to, że ten dom się o nas upomni?
Bożena zamyśliła się. Nigdy nie analizowała aż tak dogłębnie tego, co przekazywała im babcia. Ona mówiła o wielu rzeczach. Przestrzegała ich, żeby w dorosłym życiu popełniali jak najmniej błędów, żeby zawsze znaleźli czas do namysłu przed podejmowaniem ważnych decyzji.
 - Naprawdę nie wiem. Nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. Może miała jakieś przeczucia, że któregoś dnia zjedziemy tu oboje? Musiała mieć świadomość, że w dorosłym życiu nie będziemy widywać się zbyt często i nasze kontakty się rozluźnią. Może uznawała, że tylko to miejsce może nas z powrotem jakoś zintegrować? A jeśli tak, to kolejny raz miała rację. Jesteśmy tutaj. Pracujemy razem. Oboje chcemy, żeby ten dom był taki jak dawniej, bo oboje kochamy ten piękny zakątek.
Witek rozgrzebał popiół i nakłuł ziemniaki. Uznał, że są miękkie i wyjął je na talerz. Rozkroił każdy z nich wkładając do środka po kawałku masła i posypując solą. 



 - Może masz rację, choć ja wciąż odnoszę wrażenie, że te słowa są kluczem do czegoś naprawdę ważnego. Do czegoś, co usiłowała nam przekazać w bardzo zawoalowany sposób być może dlatego, że wtedy byliśmy za młodzi. Byliśmy dziećmi… - podał Bożence talerz i przysiadł obok. – Trochę mnie to męczy i chciałbym wiedzieć… Wprawdzie już od jakiegoś czasu, od dłuższego czasu a nawet od bardzo wielu lat mam pewne przemyślenia i przeczucia, ale dość niejasne, zamazane a mimo to byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby się sprawdziły. Nie pytaj mnie o nie, bo i tak byłoby mi trudno je wyjaśnić.
Ognisko dogasało choć przez to wcale nie było ciemno. Nad ich głowami wisiał ogromny księżyc w pełni i niebo usiane milionami gwiazd.
 - Czy znasz drugie takie miejsce pełne majestatycznej ciszy i takiego błogiego spokoju? Jak ja mogłem żyć przez tyle lat z dala od tego wszystkiego?
 - Sama się nad tym zastanawiam – Bożena westchnęła ciężko. – Zapętliliśmy się oboje. Ty w dążeniu do zrobienia kariery a ja szarpiąc się z krnąbrnymi dzieciakami. Dopiero tu upewniłam się, że nauczanie w szkole nie jest moją bajką. Zszarpało mi nerwy, bo często bywałam bezradna wobec różnych sytuacji, które najzwyczajniej w świecie mnie przerastały. Życie na usługach skorumpowanej, urzędniczej sitwy nie jest dla mnie, a przyjazd tutaj tylko potwierdził, że zrobiłam dobrze odchodząc stamtąd. Zastanawiam się nawet, czy na dobre tu nie osiąść. Mogłabym się zająć przekładem książek angielskich pisarzy na polski. To zawsze sprawiało mi dużą frajdę. Połączyłabym przyjemne z pożytecznym.
Witek spojrzał na jej ładny profil i uśmiechnął się. Zauważył, że pobrudziła policzek przypieczonym ziemniakiem. Odruchowo podniósł dłoń i delikatnie starł kciukiem brudny ślad.
 - Ubrudziłaś się – wyjaśnił widząc jej zdziwiony wyraz twarzy. – Naprawdę bierzesz pod uwagę zamieszkanie tu na stałe? I ja o tym myślałem. Koncerty są rozłożone w czasie. Nie muszę przez dni od nich wolne wegetować w hałaśliwym mieście. To bardzo męczące. Pomyślałem, że mógłbym sprzedać mieszkanie i przeprowadzić się tutaj. Po remoncie dom będzie bardzo wygodny i będzie miał wszelkie udogodnienia. Byłoby nam tu jak w raju – rozmarzył się.
 - Trzeba się dobrze nad tym zastanowić. Chodźmy spać. Ognisko już całkiem zgasło i zrobiło się chłodno. Mamy sporo czasu, żeby o tym pogadać.
Zanim się rozeszli do swoich pokoi Witek cmoknął Bożenkę w policzek.
 - Dziękuję za ten wspaniały wieczór. Musimy to częściej powtarzać.
Uśmiechnęła się nieśmiało kiwając głową.
 - Dobrej nocy Witek.
 - I wzajemnie Bożenko.


czwartek, 13 września 2018

POWRÓT DO DOMU - rozdział 3

ROZDZIAŁ 3


Było już dobrze po dwudziestej drugiej, gdy kończyła pakowanie. Nie miała pojęcia jak długo zostanie w Hamrzysku. Tak czy siak zabierała ze sobą dwie dość pokaźne torby z ciuchami i trochę wałówki. O szóstej rano zniosła wszystko do samochodu. Zapowiadał się ładny dzień. Bez zbędnej zwłoki zasiadła za kierownicą i ustawiwszy GPS-a ruszyła. Postanowiła jechać najkrótszą, chociaż nie najlepszą trasą przez Szamotuły. Miała przed sobą około półtorej godziny jazdy i ta świadomość wywołała u niej jeszcze większe poczucie wstydu i wyrzutów sumienia. Wyrzucała sobie, że nie zaglądała tam przez tak długi czas, a przecież samochodem to było bardzo blisko. Niecałe osiemdziesiąt kilometrów. Wujek powinien ją przekląć. Witek to co innego. Mieszkał w Warszawie i stamtąd miał o wiele dalej. Jakby na to nie patrzeć, oboje byli winni, bo wystarczyła odrobina dobrej woli i szczypta zainteresowania spuścizną po babci.

Dojechała do Wronek. Musiała przejechać przez miasto, by dostać się na wylotówkę. Po drodze mijała spory targ i postanowiła się zatrzymać. Zrobiła solidne zakupy w postaci warzyw i sporej ilości owoców. Nie miała pojęcia, czy nadal funkcjonuje jedyny sklep w Hamrzysku. Wracając już do samochodu weszła jeszcze do małej, prywatnej piekarni i kupiła trochę chrupiących bułek, rogali i pachnący, ciepły bochen wiejskiego chleba. Ten zapach przeniósł ją w czasy dzieciństwa. Był identyczny z zapachem wypiekanego co tydzień przez babcię Emilię chleba na zakwasie, zupełnie naturalnego bez żadnych konserwantów i spulchniaczy.
Ruszyła dalej. Przejechała most nad Wartą i skręciła w prawo kierując się na Krucz. Po dwunastu kilometrach zauważyła zjazd do Hamrzyska. Była już blisko. Stąd mogła trafić nawet po omacku.
 


Droga już nie była tak dobra, chociaż i tak lepsza od tej, którą zapamiętała. Wcześniej był to po prostu piaszczysty dukt pełen kolein. Teraz położono tu taki niby asfalt, który nie był asfaltem a jakąś jego mieszanką z dodatkiem smoły. Powoli dojeżdżała. Już z daleka widziała zarysy dachów i pierwszych zabudowań wsi. Przed nimi mijała staw. To tu jako dziecko pływała wraz z Witusiem i to tu łowiła wraz z nim ryby. Zatrzymała się na chwilę przy drewnianym, mocno spróchniałym pomoście. Jak film przesuwały się przed jej oczami obrazy tej radosnej, beztroskiej zabawy z jej przyszywanym bratem. Przypomniała sobie jak siadywali na skraju pomostu mocząc stopy i wędki w wodzie. Rozejrzała się dokoła.



Jezioro mocno zarosło szuwarami a i z kąpieli chyba już nie korzystały wiejskie dzieciaki. Po drugiej stronie drogi zauważyła żółtą plamę. Podeszła bliżej i uśmiechnęła się szeroko.
 - To kurki! – powiedziała głośno. – Całe mnóstwo kurek. - Wróciła do samochodu po woreczek i zaczęła zbierać te grzyby. Już zapomniała, że to one najwcześniej pokazują się tutaj. Był przecież koniec czerwca, miesiąca ich wysypu. To o tym czasie właśnie lasy pokrywały się żółtym dywanem tych smacznych grzybów. Uzbierała ich chyba kilogram. - Będą na kolację – pomyślała. – Sos z nich jest pyszny. - Wyprostowała się. Obok niej przemknęło jakieś auto i zatrzymało się z piskiem opon kilkanaście metrów dalej. Kierowca zaczął cofać i zatrzymał się tuż przed jej samochodem. Wysiadł energicznie i krzyknął.
 - Bożenka? To naprawdę ty?
Uśmiechnęła się radośnie na widok mężczyzny.
 - Witek! Wieki cię nie widziałam. – Po chwili już wylądowała w jego ramionach ściskając go mocno i całując jego policzki. – Ależ przystojniak z ciebie. Babcia byłaby taka dumna – popatrzyła w jego śmiejące się brązowe oczy.
 - A ty wyrosłaś na piękną kobietę – odwzajemnił z uznaniem. - Jeszcze bardziej wypiękniałaś od czasu naszego spotkania w Warszawie. Ja przyjechałem już dwa dni temu. Byłem u wuja po klucze do domu. Powiedział mi co i jak. Słaby już jest i mocno przygarbiony. Podziękowałem mu za opiekę nad domem. Mówiłem, że oboje jesteśmy mu bardzo wdzięczni i przeprosiłem, że nie pokazywaliśmy się tak długo.
 - Chciałam zrobić dokładnie tak samo. Mam wyrzuty sumienia – powiedziała cicho. - A teraz skąd jedziesz?
 - Z Czarnkowa. Zamówiłem na jutro dekarza. Dach jest porządnie zdewastowany. Gonty poodpadały, jest mnóstwo dziur i sporo mchu. Dałem zadatek na robociznę i zamówiłem nowe gonty bitumiczne tak zwaną karpiówkę. To gont w kształcie rybiej łuski. Będzie ładnie wyglądał. Obawiam się, że trzeba będzie wymienić wszystko. Ale jedźmy. Nie będziemy gadać na drodze.

Podjechali pod dom. Rzeczywiście wyglądał na zaniedbany i opuszczony. Chwiejący się drewniany płot zarośnięty bujnymi chwastami, dziko rosnące samosiejki i wysoka trawa skutecznie broniły dostępu do chałupy. Bożenie ścisnęło się serce. To nie był już ten domek z bajki, który zrobił na niej wrażenie, kiedy ojciec przywiózł ją tu po raz pierwszy.
 - Ogarnąłem trochę w środku, – Witek wysiadł z samochodu i odebrał od niej torby – ale i tak jest brudno, bo wszystkiego nie dałem rady. – Myślę, że zajmiesz pokój babci. Ja śpię w naszym dawnym pokoju. Na górę nie zaglądałem. Jak się weźmiemy do roboty we dwójkę, to pójdzie znacznie lepiej. Bardzo chciałbym, żeby dom wyglądał jak dawniej.
 - Dlaczego ci na nim tak zależy?
Witek obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem.
 - Przecież to mój rodzinny dom. Innego nie miałem. Wiesz o tym dobrze. To tu spędziłem najlepsze lata mojego życia. To tu czułem zawsze, że jestem kochany i że komuś na mnie zależy. Gdyby babcia żyła przytuliłbym ją teraz mocno i powiedział, że nikt nigdy nie dał mi tyle miłości i wsparcia co ona i że zawdzięczam jej absolutnie wszystko – zalśniły mu w oczach łzy, które spłynęły po policzkach. Otarł je nerwowym ruchem. – A ty co chciałaś zrobić ze swoją częścią?
 - Myślałam, żeby sprzedać… - bąknęła niepewnie.
 - Sprzedać? Naprawdę chcesz sprzedać komuś obcemu nasze dziedzictwo? Jeśli rzeczywiście jesteś zdecydowana, to ja chętnie cię spłacę. Ostatnią rzeczą jakiej bym chciał, to to, żeby dom trafił w ręce kogoś spoza rodziny. Poza tym mam chyba prawo pierwokupu – dodał mocno rozczarowany. - Zastanów się nad tym, dobrze? A teraz zabierajmy się do roboty. Do wieczora powinniśmy się uporać ze sprzątaniem.
Słowa Witka bardzo poruszyły Bożenę. Nie sądziła, że tak emocjonalnie podejdzie do jej decyzji o sprzedaży. A może ona nie ma racji? Może nie powinna? Może jednak lepiej będzie, gdy dołoży się do tego remontu i we dwójkę podźwigną ten dom? Chyba rzeczywiście babcia nie poparłaby jej decyzji. Zawsze przecież powtarzała, że nawet jeśli opuszczą to miejsce to i tak kiedyś ono się o nich upomni i wrócą tutaj. Miała rację.

Kuchnia i pokoje pachniały czystością. Witek poszedł na górę wysprzątać pokój, który kiedyś zajmował wraz z matką. Bożena wyłożyła zakupiony na targu towar na czyste blaty i zabrała się za czyszczenie kurek. Obrała cebulę i pokroiła ją drobno wrzucając do rozgrzanego rondla. Potem dodała grzyby. Rozkroiła kilka bułek i wysmarowała masłem. Zanim Witek wrócił na stole parowała świeżo zaparzona herbata i smakowicie pachniał podbity śmietaną grzybowy sos.
Jedli niespiesznie.
 - Nawet nie wiem, kiedy jadłem coś równie smacznego. Pamiętasz jaki pyszny sos robiła babcia? Nie mogłem się go najeść i zawsze wylizywałem talerz.



Pamiętała. Zwłaszcza jego początki w tym domu. Pamiętała jak często prosił o dokładki, bo smakowało mu absolutnie wszystko, co ugotowała babcia. Był niedożywiony i nadrabiał zaległości.
 - Masz kogoś? – podniosła głowę znad talerza i spojrzała na niego zdziwiona.
 - Nie mam. Jakoś nie za często miałam okazję randkować, a ty?
 - Pamiętasz co mówiła nam babcia? Co wielokrotnie podkreślała? – odpowiedział pytaniem. – Mówiła, żeby swojej miłości nie rozmieniać na drobne. Ja nie rozmieniam i nigdy tego nie zrobię. Babcia była mądrą kobietą.
 - Czy to oznacza, że żadna kobieta nie poruszyła twojego serca?
 - To oznacza, że moje serce poruszyła tylko jedna kobieta i tej miłości jestem wierny od lat – odsunął talerz od siebie. – Najadłem się. Naprawdę było pyszne. Pozmywam a ty oblecz sobie pościel.

Przygotowała łóżko i rozpakowała rzeczy. Kiedy wróciła do kuchni zastała w niej idealny porządek, ale Witka nie było. Znalazła go na ganku z kieliszkiem wina. Poklepał krzesło obok.
 - Siadaj. Bardzo tu przyjemnie. Cisza i spokój. Piękny wieczór i ciepły. Napijesz się? – wlał do drugiego kieliszka nieco wina i podał jej. – Na długo przyjechałaś?
 - Jeszcze nie wiem. Tak naprawdę to jestem na życiowym zakręcie. Właśnie zwolniłam się z pracy i będę szukać czegoś innego. Tak czy owak mam sporo czasu. A ty?
 - Ja zostanę tyle ile będzie trzeba. Zastanawiam się nawet, czy nie na zawsze. Warszawa nie jest dla mnie miejscem do życia. Czasami naprawdę nienawidzę tego hałaśliwego miasta. Tu mógłbym żyć. Oczywiście czasami musiałbym wyjechać, ale przynajmniej miałbym dokąd wracać. Żałuję, że takiej decyzji nie podjąłem wcześniej. Może i dom wyglądałby inaczej i nie był w takim opłakanym stanie jak teraz. To co, odsprzedaż mi swoją część?
Pokręciła przecząco głową. Upiła łyk wina i spojrzała mu w oczy.
 - Trochę myślałam o tym, co mi powiedziałeś. Sądzę, że miałeś rację. Nie chcę cię zostawiać z tym wszystkim samego. Chcę partycypować w wydatkach. Jednak od razu muszę cię uprzedzić, że nie dysponuję jakimiś niewyczerpanymi zasobami finansowymi. Zaoszczędziłam trochę pieniędzy i chętnie ulokuję je w remoncie domu, ale z nauczycielskiej pensji nie jest tego zbyt wiele.
 - O to się nie martw. Ja stoję dobrze finansowo i jestem w stanie pokryć wszystkie koszty. Cieszę się, że zrezygnowałaś ze sprzedaży twojej części. Zresztą nawet nie wiem jak mielibyśmy się podzielić tym domem. Ja wziąłbym górę a ty dół? To niewykonalne, bo układ pomieszczeń uniemożliwia podział pół na pół. Dla mnie najlepsze rozwiązanie to takie, że dom należy do nas obojga i oboje korzystamy ze wszystkiego co w nim jest i oboje o niego dbamy. Jutro przyjedzie dekarz razem z ekipą i zaczną wymieniać dach. Ja kupiłem dzisiaj kosiarkę, bo kosą bym się zajechał chcąc wyciąć to zielsko. Ty do południa powinnaś jednak pojechać do Białej. Wuj nie może się ciebie doczekać. Potem zadecydujemy, co dalej.
 - To dobry plan – zgodziła się z nim. – Wiesz o czym jeszcze pomyślałam? O sidingu. Widziałam kiedyś taki imitujący drewniane bale. Elewacja budynku wygląda fatalnie. Spójrz jak łuszczy się farba. Naprawdę musielibyśmy się nieźle napracować, żeby ją zedrzeć i ściany pokryć nową. Siding zasłoni wszystkie niedoskonałości. Nie jest taki drogi i łatwo się kładzie. Dodatkowa zaleta, że szybko widać efekt. – Witek uśmiechnął się szeroko.
 - Niewiarygodne jak bardzo myślimy podobnie. Brałem takie rozwiązanie pod uwagę i cieszę się, że jesteśmy zgodni. Jeśli chcesz to pojutrze pojedziemy do Czarnkowa i wybierzemy coś razem. Mam nadzieję, że jutro uda mi się uporać z chwastami.

Następnego dnia po śniadaniu Witek wyciął najpierw piłą elektryczną wszystkie samosiejki, a potem zabrał się za koszenie. Bożena pojechała do Białej. Wuj faktycznie nie wyglądał dobrze. Nie takiego go zapamiętała. Teraz był zgrzybiałym staruszkiem z siwą jak gołąbek głową. Uściskał ją mocno a w oczach pokazały się łzy.
 - Tak się cieszę dziecko, że przyjechałaś. Oglądałaś dom?
 - Oglądałam wujku i postanowiliśmy razem z Witkiem doprowadzić go do stanu używalności. Witek zaczął kosić od rana a i dekarz ma przyjechać i wymienić dach. Chcę cię bardzo przeprosić, że zrzuciliśmy na ciebie tak ciężki obowiązek. Jest mi naprawdę przykro i wstyd. Za to teraz będziemy częstymi gośćmi w Białej. Twoi synowie przyjeżdżają? – Wujek Karol machnął ręką z rezygnacją.
 - A gdzież tam. Zagnieździli się w mieście i ani myślą wracać. Czasem tylko przyjeżdżają na grzyby i to wszystko.
 - W takim razie jak sobie radzisz?
 - No jakoś radzę. Dobrzy ludzie pomogą. Sąsiadka przychodzi, robi zakupy i coś ugotuje, ale nie codziennie. Puściłem w dzierżawę te dziesięć hektarów, bo ja już nie mam siły ich uprawiać. Ojciec twój się zrzekł, wiesz o tym. Spłaciłem go.
 - Tak, tak, pamiętam. Jeszcze nie wiem jak długo tu zostanę. Na pewno dwa miesiące, a może i dłużej. Przez ten czas będę robić ci zakupy i gotować. Odciążę trochę twoją sąsiadkę. A może wolałbyś zamieszkać w Hamrzysku i obserwować postęp prac? Pokój na górze jest wysprzątany i wolny. Mógłbyś go zająć.
 - A wiesz, że to nie jest głupi pomysł? Bardzo bym chciał to zobaczyć.
 - W takim razie załatwione. Spakujemy trochę twoich rzeczy, uprzedzimy sąsiadkę, że nie będzie cię przez dłuższy czas i pojedziemy do nas.