Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 30 czerwca 2016

"SOBIE PRZEZNACZENI" - rozdział 8

ROZDZIAŁ 8



Zuza i Bruno stali się nierozłączni. Stali się parą. Ich zażyłość nie umknęła uwadze reszty zespołu. Tak naprawdę to nie wywołała we współpracownikach ogromnego zdziwienia, bo Zuzka w tej chwili w niczym nie przypominała dziecka lumpenproletariatu i stała się piękną kobietą. W dodatku znali preferencje swojego szefa i wiedzieli, że gustuje w drobnych brunetkach, nic więc dziwnego, że przylgnął do Zuzy. Bruno nie ukrywał się ze swoimi uczuciami. To było dla Zuzki nieco krępujące i czasem rumieniła się jak pensjonarka, ale powoli zaczęła się przyzwyczajać.
Stefan dowiedział się jako pierwszy. Od lat Bruno i on stanowili zgodny tandem dobrych i wiernych przyjaciół. Po tych rewelacjach Stefan uśmiechnął się szeroko.
 - Chyba trochę zmieniłeś swój gust. Zawsze wybierałeś panny kochające tony makijażu i wyglądające jak lalki Barbie, a Zuzka? Przecież to totalne ich przeciwieństwo. Nie maluje się prawie wcale.
 - Bo nie musi. Ma piękną, naturalną urodę i mocne podkreślanie jej kosmetykami byłoby nieporozumieniem. Może właśnie to mnie w niej pociąga? Ta niczym niezmącona naturalność? Myślę jednak, że to głównie jej charakter bardzo mi odpowiada. Pierwszy raz spotykam kogoś, kto niczego ode mnie nie chce, niczego nie oczekuje i na nic nie liczy. Kogoś, kto w żaden sposób nie jest męczący, nie ma wymagań, zachowuje się wobec mnie bardzo naturalnie i po prostu zwyczajnie, bez tej całej otoczki roszczeń, pretensji i sprzeczek nie wiadomo o co. Nigdy nie podnosi głosu i jest przeraźliwie rozsądna. Myślę, że takiego kogoś właśnie szukałem. Możesz mi nie wierzyć, ale z każdym dniem pogrążam się coraz bardziej zakochując się w niej bez pamięci i dobrze mi z tym.
 - A ona? Ona czuje to samo?
 - Tak naprawdę to nie wiem. Myślę, że nie, że to ja jestem bardziej zaangażowany. To może wynikać też z faktu, że ona nigdy nie była w  związku. Nie ma żadnych doświadczeń z mężczyznami. Nie miewała chłopaków. Ja jestem jej pierwszym. Trochę jeszcze jest nieporadna, ale pomału oswajam ją. Ona jest jak nieoszlifowany diament bracie, a ja zrobię wszystko, żeby zaczęła lśnić.
Stefan podniósł się z fotela.
 - W takim razie będę trzymał za was mocno kciuki. Cieszyłbym się przyjacielu, gdyby wam się udało. Powodzenia.

Przez kolejne dwa tygodnie nie było dnia, którego nie spędziliby razem. Zabierał ją do najciekawszych miejsc w Warszawie, pokazywał projekty autorstwa jego ojca. Dwukrotnie odwiedzili jego grób i grób matki Zuzy. Najbardziej jednak lubił spacerować z nią obejmując ją ramieniem i tuląc do swojego boku. Początkowo te intymne gesty nieco ją onieśmielały, ale to nie trwało długo, bo któregoś dnia poczuła, że uwielbia się w niego wtulać, a jego pocałunki są takie przyjemne. To wszystko sprawiało, że rozkwitała i stawała się stuprocentową kobietą. Zaczęła przywiązywać baczniejszą uwagę do swojego wyglądu, ale nie dlatego, żeby przypodobać się Brunowi, raczej dla własnego, dobrego samopoczucia. Gdzieś zacierał się w niej ten wizerunek wiecznie niesfornej dziewczynki z kręconymi włosami, a wychodził na światło dzienne obraz świadomej swojej urody kobiety.
W kolejny weekend znowu gościła u niego w domu. Pogoda była koszmarna. Deszcz siekł niemiłosiernie i wiał silny wiatr. O spacerze nie było mowy. Przywiózł ją w sobotnie przedpołudnie z Warszawy i gdy już przekroczyli próg domu ruszyła do garderoby. Poznała już dość dobrze rozkład pomieszczeń w tym domu. Bruno szedł tuż za nią. Przekroczywszy próg potknęła się i uderzyła o coś boleśnie. Syknęła z bólu.
 - Zaświeć światło, bo nic nie widzę. Co ty tu trzymasz pod nogami? Zabić się można.
Światło rozbłysło, a ona ujrzała sześć opartych o ścianę obrazów. Momentalnie zbladła. Przykucnęła przy nich nerwowo je przekładając.
 - Co to jest Bruno? Coś ty zrobił? Dlaczego je kupiłeś? Zrobiłeś to z litości tak? Żebym nie poczuła się zdołowana, gdyby okazało się, że tylko moje nie poszły prawda? – wstała i stanęła naprzeciw niego patrząc mu z żalem w oczy. – Jak mogłeś mi to zrobić? – wyszeptała ze smutkiem. – W życiu bym się tego po tobie nie spodziewała. A ja w swojej naiwności myślałam, że komuś jednak te bohomazy przypadły do gustu, że komuś się spodobały… Ależ byłam głupia.
 - Nic nie rozumiesz. Wybrałem te obrazy wyłącznie dla siebie już u ciebie w domu. Pomyślałem, że u mnie będą pasować idealnie. Są pełne życia, piękne i świeże. Urzekły mnie jak tylko je zobaczyłem. Nie mogłem pozwolić, żeby nabył je ktoś inny i sprzątnął mi te cudeńka sprzed nosa. Nie miałem zamiaru zranić cię w taki sposób. Być może zachowałem się egoistycznie, ale pragnienie ich posiadania było silniejsze od czegokolwiek. Nie działałem z tak niskich pobudek jakie mi zarzucasz, a już na pewno nie nabyłem ich z litości – przygarnął ją do siebie i zamknął w ramionach. – Proszę cię nie płacz, bo serce mi pęka. To dlatego nalegałem na ten weekend tutaj. Chciałem ci o tym powiedzieć i poprosić, żebyś pomogła mi wybrać miejsca, w których mógłbym je powiesić. Zuza spójrz na mnie.
Oderwała się od jego mokrej koszuli i spojrzała mu w oczy. Jej własne wciąż były pełne łez, które spływały po policzkach.
 - Nigdy w życiu bym cię nie zranił ani nie skrzywdził. Za bardzo cię kocham i za bardzo mi na tobie zależy. Jedyne czego żałuję to tego, że mogłem powiedzieć ci o tym wcześniej, być może nie zareagowałabyś tak emocjonalnie – starł kciukami łzy z policzków i musnął jej usta. – Wybaczysz mi? Uśmiechnij się do mnie i powiedz, że tak i pomóż mi wybrać odpowiednie ściany, żebym mógł te śliczności właściwie wyeksponować.

Po pół godzinie po łzach nie było śladu. Twarz Zuzki wypogodziła się. Krążyła teraz po domu i wskazywała mu miejsca, w których miał wiercić dziury pod kołki. Uporał się z tym błyskawicznie i w końcu obrazy zawisły. Oglądał je z prawdziwą przyjemnością.
 - Widzisz kochanie teraz ten dom dopiero ożył.
Po południu zalegli na wygodnej kanapie w salonie oglądając jakiś film i sącząc dobre, czerwone wino. Zuza z przyjemnością patrzyła na ładny profil Bruna. Był naprawdę przystojny i na pewno miał wielkie powodzenie u kobiet. Przecież widywała go z nimi. Odwrócił do niej twarz i uśmiechnął się.
 - Obserwujesz mnie?
 - Nie… Zastanawiam się tylko nad tym co powiedziałeś w garderobie. Powiedziałeś, że mnie…
 -Że cię kocham. Powiedziałem prawdę. Najszczerszą. Nigdy wcześniej nie czułem czegoś podobnego do żadnej kobiety. Znamy się dość długo, ale jesteśmy ze sobą krótko, a ja już wiem, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Mam tego wielką pewność i chociaż ty pewnie nie podzielasz tego zdania, to liczę, że może z czasem jak poznasz mnie lepiej, to dojdziesz do podobnych wniosków.
Nie odpowiedziała. On miał rację. Dla niej zdecydowanie było za wcześnie na takie wyznania. Nie była pewna swoich uczuć. Nawet niektórych nie potrafiła nazwać. Ona musiała nauczyć się powoli tej miłości i dojrzeć do niej. Na razie nie licząc tego zgrzytu w garderobie wszystko układało się pomyślnie. On chyba faktycznie ją kochał. Udowadniał to każdego dnia. Był dla niej dobry, odgadywał w lot jej myśli, szanował ją, troszczył się o nią i martwił. Takie zachowanie nie mogło wynikać jedynie z przyjaźni. Dopiła swoje wino i odstawiła kieliszek na ławę.
 - Gdzie będę spać? To wino sprawiło, że powieki mi się kleją.
 - Przygotowałem ci pokój tu na dole. Jeśli chcesz skorzystać z łazienki, to masz tam ręcznik i twój ulubiony żel pod prysznic. Ja pokręcę się jeszcze trochę i uprzątnę kuchnię.
Kończył zmywać, gdy wyszła ubrana w piżamę i otulona szlafrokiem. Podszedł do niej i przytulił.
 - Spokojnych snów Zuzka i zapamiętaj, co ci się przyśni, bo taki sen w nowym miejscu podobno się spełnia – wycisnął na jej ustach słodkiego całusa i patrzył jak wolno idzie w kierunku pokoju. Westchnął ciężko. Od tak dawna nie miał już kobiety, że bliskość Zuzy mąciła mu umysł. Nie miał zamiaru niczego przyspieszać, ani niczego na niej wymuszać. Ta znajomość była jeszcze zbyt krótka, a Zuzka miała swoje zasady. Szanował je, choć pragnął jej wszystkimi zmysłami.
Była siódma trzydzieści, gdy otworzył oczy i smętnie spojrzał za okno. Nie padało, ale dzień zapowiadał się pochmurny. – Może jakieś kino? Przecież nie będziemy się kisić cały dzień w domu – pomyślał. Narzucił na siebie szlafrok i cicho zszedł z piętra. Równie cicho uchylił drzwi od pokoju, w którym spała Zuza. Uśmiechnął się. Leżała zwinięta w kłębek i nawet nie było widać jej twarzy, a jedynie tę wielką burzę kręconych włosów, których nadal miała bardzo dużo mimo solidnego wycieniowania ich przez fryzjera. Niemal parsknął śmiechem, bo ten widok sprawiał wrażenie, że na poduszce nie leży głowa Zuzki lecz jakiś dość sporych rozmiarów pudel. Chichocząc zamknął pośpiesznie drzwi. Nie chciał jej obudzić. Niech sobie jeszcze pośpi, a on przygotuje im śniadanie.
Sokowirówka pracowała na pełnych obrotach wyciskając świeży sok z ponad kilograma pomarańczy. Bruno upiekł kilka tostów, przysmażył wąskie paski bekonu i usmażył jajecznicę. Ustawiwszy wszystko na sporej tacy i pamiętając o dzbanku z kawą wolno przemieścił się korytarzem pod pokój Zuzy. Łokciem pomógł sobie otworzyć drzwi i postawił tacę na nocnym stoliku. Usiadł na brzegu łóżka odgarniając te długie włosy i usiłując zlokalizować jej śliczną buzię. Wreszcie ją ujrzał. Wyglądała tak słodko, że nie mógł się powstrzymać od pocałowania jej rozchylonych warg. Przeciągnęła się rozkosznie, otworzyła oczy i rozchyliła usta w szczęśliwym uśmiechu widząc nad sobą przystojną twarz Bruna. Pociągnęła nosem.
 - Ale coś pięknie pachnie. Zrobiłeś śniadanie? – wymruczała.
 - Mhmm – przytaknął. – Dzisiaj serwujemy śniadanie do łóżka. Usiądź, a ja zaraz podam – sięgnął po tacę i ustawił ją na kolanach Zuzy. – Mam nadzieję, że będzie ci smakować.
Zajadali w milczeniu. Zuzka pochłaniała drugiego tosta popijając aromatyczną kawę.
 - Już dawno nikt mnie tak nie rozpieszczał. Właściwie to nikt nigdy mnie nie rozpieszczał może tylko za wyjątkiem taty, chociaż i on nie robił tego za często. To było pyszne – wytarła usta serwetką. – Jakie masz plany na dzisiaj?
 - Nie mam kompletnie pomysłu na dzisiejszy dzień. Wprawdzie nie pada, ale może zacząć w każdej chwili. Nie za bardzo mam ochotę na kino czy teatr, a w domu pewnie będziemy się nudzić. Może ty masz jakiś koncept?
Oplotła rękami podkurczone kolana i oparła na nich podbródek wlepiając zamyślony wzrok w Bruna.
 - A co byś powiedział na kręgle? Nigdy nie byłam w kręgielni a zawsze chciałam spróbować rzucać tą kulą.
Roześmiał się, gdy zwizualizował sobie Zuzkę miotającą ciężką kulą po parkiecie.
 - Ja już wiem, że nie dasz rady. To ciężkie kule a z ciebie prawdziwe chuchro. Nawet jej nie podniesiesz.
Popatrzyła na niego z wyrzutem w oczach.
 - Ja nie dam rady? Nie takie bryły przede mną były. Poradzę sobie – wyskoczyła żwawo z pościeli i pomknęła do łazienki. Bruno kręcąc z niedowierzaniem głową zabrał tacę i ruszył do kuchni. Pomysł wydawał mu się absurdalny, ale skoro ona chciała spróbować, to postanowił się nie sprzeciwiać.

Podjechał na Jagiellońską, gdzie mieściła się jedna z popularniejszych kręgielni w stolicy „7club”. Wypożyczyli buty i zamówili po bezalkoholowym drinku. Najpierw Bruno spróbował. To nie był jego pierwszy pobyt w takim miejscu, ale nie był zbyt dobry w te klocki. 




Strącił zaledwie kilka kręgli. Zuzka była pewna, że jej pójdzie o wiele lepiej. Z zapałem schwyciła kulę. Faktycznie poczuła jej ciężar, ale nie zrażona stanęła na rozbiegu. Zamachnęła się solidnie, lecz kula potoczyła się tylko niezgrabnie po torze, natomiast z piersi Zuzy wydobył się przeraźliwy wrzask. Bruno w jednej sekundzie był przy niej. Zrobiło się zbiegowisko. Zuza zalewała się łzami powtarzając w kółko
 - Boże, jak boli, jak boli…
 - Co ty zrobiłaś? – oszołomiony Bruno usiłował złapać ją za bezwładnie zwisającą rękę. Kolejny raz wrzasnęła z bólu.
 - Nie dotykaj…! Nie tu…!
 - Cholera jasna! Ty chyba wybiłaś bark! – ostrożnie podniósł ją z podłogi i usadził na krześle. – Spokojnie kochanie, zaraz zawiozę cię do szpitala. Będzie dobrze…, Będzie dobrze… - pocieszał nie wiadomo czy ją, czy siebie. Zabrał ich okrycia z szatni i pomógł ubrać się Zuzce. Płakała cały czas.
 - Pospiesz się, to tak okropnie boli… - szlochała. Nawet się nie zastanawiał, tylko wziął ją na ręce i wybiegł z budynku na parking. Zapakował ją do samochodu i ruszył z piskiem opon do najbliższego szpitala.
 - Powinienem bardziej zaufać swojej intuicji. Czułem w kościach, że ta zabawa nie skończy się dobrze.
Na szczęście na SOR-rze nie było tłoku. Zuzkę natychmiast wzięto na prześwietlenie. Potem w znieczuleniu ogólnym nastawiono jej bark. Bruno nie mylił się. Faktycznie został wybity. Zapakowano ją w gips na sześć, długich tygodni. Wyszła po zabiegu kompletnie załamana. Tuląc się do Bruna płakała mówiąc, że przez jej głupotę ucierpi jej praca.
 - Mam kilka rozpoczętych projektów. Jak mam je skończyć? Lewą ręką?
Gładził jej włosy i uspokajał.
 - Tym się nie przejmuj. Ja je skończę. Teraz pojedziemy do ciebie i spakujemy trochę twoich rzeczy. Do powrotu taty będziesz pod moją opieką. Jutro przywiozę projekty i dokończę pod twoje dyktando. Nie dramatyzuj. Przecież jesteś silną kobietą. Każdemu mogło się zdarzyć, prawda? Szkoda tylko, że musiałaś się tak wycierpieć.
Na korytarz wyszedł lekarz ortopeda, który nastawiał Zuzce przemieszczone kości. Podszedł do nich i wręczył Brunowi plik recept.
 - Proszę to wykupić jeszcze dzisiaj. Znieczulenie nie będzie działać wiecznie i na pewno znowu zacznie panią boleć. Proszę wtedy zażyć leki. Widzimy się za sześć tygodni. Tu jeszcze informacja do lekarza rodzinnego. On wypisze zwolnienie.
Podziękowali mu i wolnym krokiem wyszli z oddziału. Zuzka z niepewną miną stanęła przy samochodzie.
 - Wiesz… - zaczęła cicho – to chyba nie jest dobry pomysł, żebym u ciebie zamieszkała. Nie chcę być dla ciebie ciężarem. Powinnam puknąć się w głowę za to, że przyszedł mi do niej tak głupi pomysł z tą kręgielnią. Może jakoś sobie poradzę… – Bruno popatrzył na nią z powątpiewaniem.
 - Kochanie, nie bądź niemądra. Nawet nie dasz rady ubrać się za pomocą tylko jednej ręki nie mówiąc już o przygotowaniu jakiegokolwiek posiłku. Ja też pluję sobie w brodę, że byłem tak mało stanowczy i nie sprzeciwiłem się temu pomysłowi. To tylko dowód na to, że nie jestem w stanie niczego ci odmówić. Jedźmy już. Trzeba wykupić te leki i spakować cię.

środa, 22 czerwca 2016

"SOBIE PRZEZNACZENI" - rozdział 7

W tym tygodniu nieco wcześniej niż zwykle.


ROZDZIAŁ 7



W miarę słuchania tego, co mówił oczy Zuzy z każdą chwilą stawały się coraz większe, a usta otworzyły się w bezbrzeżnym zdumieniu. Ewidentnie była w szoku. Potrząsnęła głową, jakby budziła się z ciężkiego snu.
 - Ty tak na poważnie…? – wykrztusiła z trudem.
 - Śmiertelnie poważnie. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu nie licząc matki.
Zuza głośno wypuściła powietrze z płuc.
 - No to się porobiło… Musisz wiedzieć, że ja nigdy nie chodziłam z żadnym chłopakiem. Jakoś do tej pory nie było okazji, ale też i żaden nie zabiegał o mnie. Kompletnie mnie zaskoczyłeś… Ja bardzo cię lubię i podziwiam za twoją fachowość. Wciąż czegoś się od ciebie uczę i zawsze będę ci wdzięczna, że przyjąłeś mnie do pracy…
 - Ale… - wtrącił mocno zaniepokojony tą tyradą. Brał pod uwagę i taką ewentualność, że ona nie będzie nim zainteresowana. Uśmiechnęła się blado.
 - Nie ma „ale”. Myślę, że możemy spróbować pod warunkiem, że będziemy wobec siebie szczerzy i jeśli coś pójdzie nie tak, to będziemy o tym rozmawiać.
Ponownie ucałował jej dłoń.
 - To mogę ci przysiąc. Jestem szczęśliwy.

Konstancin zachwycił ją. Mimo, że było zimno i trochę mżyło, to spacer bardzo się udał.




Park zdrojowy okazał się lasem mieszanym. Wdychała więc do płuc również i żywiczne powietrze. Poszli także do tężni. Była znacznie mniejsza niż te w Ciechocinku, ale równie urokliwa.




Wracali zmarznięci. Bruno włączył ogrzewanie, bo Zuzka trzęsła się z zimna. Podjechał pod dom i pomógł jej wysiąść. Otworzył drzwi i przepuścił ją przodem.
 - Rozgość się. Tu masz ciepłe kapcie, a ja już wstawiam wodę na kawę. Mam też niezłe ciasto. Zaraz się rozgrzejesz. Potem oprowadzę cię po domu – powiódł ją do salonu i wskazał miejsce na kanapie. – Usiądź sobie wygodnie, ja zaraz wracam.
Rozejrzała się dokoła. Dom był niesamowicie urządzony. Przede wszystkim nie był przeładowany, a każdy sprzęt, czy mebel miał tu swoje wybrane miejsce. Wszedł Bruno i postawił przed nią filiżankę z kawą. Usiadł obok i nałożył jej na talerzyk ciasto.
 - Pięknie to wszystko urządziłeś nie mówiąc już o samej bryle budynku. Kapitalnie rozwiązana.
 - To mój pierwszy autorski projekt, który zrobiłem jeszcze na studiach. Ojciec wniósł tylko jakieś drobne poprawki, i nadzorował budowę. Świetnie się tu mieszka, chociaż nieco daleko do Warszawy. Jednak ja nie zamieniłbym tego miejsca na żadne inne. Bardzo doceniam tu ten spokój i ciszę. Nawet nie muszę wyjeżdżać na wczasy, bo tutaj znakomicie można wypocząć i odprężyć się. Jeśli choć trochę się rozgrzałaś, to pokażę ci resztę pomieszczeń. - Wstali z kanapy i wyszli z salonu. Bruno kontynuował. – Tu na dole są jeszcze dwa gościnne pokoje, spora łazienka i toaleta. A także moja garderoba. Na górze w sumie są cztery pomieszczenia. Jedno z nich to sypialnia – rozsunął przeszklone drzwi. – Nie jest zbyt duża, ale bardzo wygodna, bo połączona z prywatną łazienką. Za nią mam coś w rodzaju gabinetu, którego znakomitą część zajmują półki z książkami. Dalej jeszcze dwa pokoje dla gości. Najciekawszy jest strych, bo tam urządziłem sobie pracownię, – poprowadził ją schodami na górę i otworzył przed nią drzwi – spójrz. - Omiotła wzrokiem to ogromne pomieszczenie. Kiedy dzień był pogodny musiało być zalane słońcem. Ogromne, połaciowe okna z całą pewnością dostarczały go w nadmiarze. Na stojakach stały rzędem tuby zawierające być może jakieś projekty Bruna. Sporych rozmiarów biurko pyszniło się na środku wnętrza, a tuż przy nim deska kreślarska.
 - Znakomicie to wszystko urządziłeś. Zazdroszczę ci, bo ja zawsze, odkąd pamiętam byłam ograniczona przestrzenią. Już to, że ojcu udało się załapać na to trzypokojowe mieszkanie zakrawało na cud. Do szóstego roku życia mieszkałam w pokoju z kuchnią.
Schodząc na dół usłyszeli dzwonek do drzwi. Zuza spojrzała zdziwiona na Bruna.
 - Spodziewasz się gości? – Pokręcił przecząco głową.
 - To na pewno catering, który zamówiłem na kolację. Dzisiaj wcinamy chińszczyznę.

Późnym wieczorem odwiózł ją do domu. Zanim wysiadła podziękował jej za ten dzień i delikatnie pocałował w usta. Zaskoczył ją, ale nie broniła się. To wszystko było dla niej zupełnie egzotyczne, bo nigdy w życiu nie całowała się z chłopakiem. – A może ja jestem jakąś dziwaczką? Przecież dziewczyny w moim wieku mają własne rodziny i dzieci. Jak ja się taka uchowałam? Naprawdę chyba coś ze mną nie tak.
Kiedy kładła się do łóżka przypomniała sobie ten lekki jak wiatr pocałunek i ciepłe usta Bruna. – To naprawdę było bardzo, bardzo przyjemne – pomyślała na wpółsennie.

W następną sobotę rano odwiózł Zuzę wraz z sześcioma oprawionymi obrazami do galerii. Tam przywitali się z Gabrysią, która już zarządziła, gdzie mają być rozwieszone prace Zuzy.
 - Dzięki, że jesteś punktualnie. Chłopaki trochę mi się spóźniają, ale mam nadzieję, że nie zawiodą. Zapowiada się spora frekwencja. Takie przynajmniej chodzą słuchy. Masz wolne do szesnastej trzydzieści. O tej godzinie chcę cię tu widzieć. O siedemnastej otwieramy.
Wrócili do mieszkania Majewskich. Tam Zuza przygotowała jakiś lekki obiad. Było dość zimno i nie chciało im się wychodzić do knajpy. Zrobiła rozgrzewającą zupę paprykową i pieczeń z kluskami. Najedli się.
Do galerii zajechali punktualnie. Gabrysia wpuściła ich i pokazała szatnię. Zuza chciała z nią jeszcze porozmawiać a Bruno ruszył na rekonesans. Odnalazł obrazy, które wybierał. Musiał przyznać, że oprawienie ich w ramy było dobrym pomysłem. Teraz prezentowały się naprawdę pięknie. Miał własne plany związane z nimi, ale ich realizacja musiała poczekać do otwarcia wystawy. Na każdej ramce zauważył metkę z ceną. Były zupełnie przyzwoite i mogły Zuzę uszczęśliwić.
Do galerii zaczęli napływać zwiedzający. Głównie ludzie z branży, ale też nie zabrakło miłośników malarstwa. Częstowano dobrym gatunkowo winem, a z głośników dobiegała „Primavera” śpiewana przez Marizę. Bruno pokręcił się trochę, jednak widząc, że Zuza zajęta jest rozmową pożeglował w stronę stolika, przy którym można było dokonać transakcji zakupu obrazów. Pochylił się i cichym głosem powiedział do siedzącej przy nim kobiety.
 - Proszę pani, jestem zainteresowany obrazami Zuzanny Majewskiej i chciałbym nabyć je wszystkie. Jednak bardzo proszę również o dyskrecję. Zależy mi na tym, żeby ich właścicielka nie dowiedziała się, kto jest nabywcą. Obrazy proszę odesłać na ten adres – podał jej wizytówkę. Kobieta była zaskoczona.
 - Naprawdę chce pan wydać trzy i pół tysiąca na te obrazy?
 - Jak najbardziej. Są bardzo piękne i znacznie więcej warte niż je wyceniono, zapewniam panią. Płatność kartą, bo oczywiście nie mam przy sobie takiej gotówki.
 - Oczywiście przyjmujemy wyłącznie kartą. Proszę bardzo – podsunęła mu port – proszę wybrać pin. – Kiedy wydrukował się rachunek podsunęła mu go – Obrazy są pańskie, ale rzecz jasna do końca wystawy muszą tu jeszcze zostać. Myślę, że w poniedziałek, najdalej we wtorek kurier je przywiezie.
 - Po godzinie siedemnastej. Wcześniej nie będzie mnie w domu.
 - Jak pan sobie życzy – kiwnęła głową.
Zadowolony z siebie i z tego, że tak gładko poszło pożeglował z powrotem na salę wystawową rozglądając się za Zuzą. Do końca wieczoru nie odstępował jej ani na krok.
Po dwudziestej pierwszej zamknięto drzwi galerii za ostatnim gościem. Gabrysia poprosiła jeszcze o pozostanie wszystkich autorów wystawianych dzisiaj prac.
 - Moi kochani, z dumą oświadczam, że sprzedaliśmy dzisiaj całkiem sporo obrazów, ale prawdziwą rekordzistką jest Zuza Majewska. Twoje moja droga poszły wszystkie.
 - Serio? – totalnie zaskoczoną Zuzę wbiło w ziemię. – Kto kupił? Kilka osób, czy jedna? – pytała podekscytowana.
 - Tego nie mogę ci powiedzieć. Zastrzeżono sobie anonimowość. Kochani – zwróciła się do wszystkich – zasady znacie i ceny własnych obrazów również. Wiecie, że galeria zabiera dwadzieścia pięć procent. A teraz wszyscy idźcie po swoje pieniądze. Kasa płaci.

Wracała do domu szczęśliwa jak nigdy.
 - W życiu coś podobnego mi się nie przytrafiło – mówiła do Bruna. – Czasem sprzedałam jakiś obraz, może dwa, ale żeby sześć naraz? Dzisiaj miałam naprawdę dobry dzień.
Lubił, kiedy była taka żywiołowa i spontaniczna. Z przyjemnością i rozczuleniem słuchał tej radosnej paplaniny. Wiedział, że kiedyś ona pozna prawdę, ale póki co nie chciał jej zdradzać. Dzisiaj Zuza miała swoje małe pięć minut, swoje małe święto, niewielki sukcesik, więc niech się nim napawa i cieszy.


Henryk Majewski szarmancko otworzył szklane drzwi przepuszczając przodem Hannę. Właśnie skończyli jeść obiad i byli oboje już po wszystkich zabiegach tego dnia. Stanęli jeszcze na chwilę czytając menu. Kolacja zapowiadała się pysznie.
 - Może pójdziemy na krótki spacer Haniu. Nie pada. Ubierzemy się ciepło i spalimy trochę tych obiadowych kalorii.
Kobieta uśmiechnęła się do niego wdzięcznie.
 - Z wielką chęcią Henryku. Polubiłam te nasze piesze wycieczki. Dzięki tobie nie nudzę się tutaj.
Faktycznie od samego początku pobytu trzymali się razem. Już po paru dniach postanowili mówić sobie po imieniu.
 - Nasze dzieci się przyjaźnią, – mówiła Hanna – więc dlaczego my nie mielibyśmy…?
Majewski przystał na to bardzo chętnie. Polubił towarzystwo tej cichej o łagodnym charakterze kobiety. Byli równolatkami z bagażem ciężkich doświadczeń życiowych i to w jakiś sposób zbliżyło ich do siebie. W ciągu jednego dnia opowiedzieli o sobie to, co najważniejsze. Hanna wypłakiwała się w jego ramię rozpamiętując chorobę, cierpienie i śmierć męża. On ze szklącymi się od łez oczami wspominał swoją ukochaną, zmarłą przedwcześnie małżonkę i te trudne lata, gdy sam musiał się borykać z problemami związanymi z wychowywaniem swojej jedynaczki. Później już nie wracali do tych bolesnych wspomnień. Postanowili zgodnie, że będą się cieszyć tym, co tu i teraz i korzystać ze wszystkich dobrodziejstw oferowanych przez sanatorium.
Hanna potrafiła ciekawie opowiadać, a Henryk był wdzięcznym słuchaczem. Często zabierał ją na kawę i pyszne ciasto do klimatycznej kawiarenki „Zdrojowa”. Tam oboje rozluźniali się i nawet żartowali, a potem rozgrzani smolistym płynem szli na długi spacer. Tym razem było podobnie. Siedzieli przy kawiarnianym stoliku sącząc pachnącą, mocną kawę i cicho rozmawiając.
 - Zuzia dzwoniła? – Helena wytarła serwetką usta i pytająco spojrzała na Henryka, który uśmiechnął się słysząc to pytanie.
 - Dzwoniła. Ta wystawa, o której ci opowiadałem bardzo się udała, bo Zuza sprzedała wszystkie obrazy. Była bardzo podekscytowana tym faktem i ucieszona, ponieważ po raz pierwszy coś takiego miało miejsce. Wcześniej nigdy się nie zdarzyło, żeby sprzedała aż tyle za jednym zamachem. Podobno Bruno też tam był?
 - Tak… Coś wspominał. Mówił też, że razem zaliczyli jakiś musical. Cieszę się, że trzymają się razem. Zuzia, to taka dobra dziewczyna. Rozsądna i poważna. Inna od tych dziewczyn, które Bruno czasem przyprowadzał do domu. Byłam w takich razach na niego zła, bo one wszystkie były takie płytkie i powierzchowne. Wydawało mi się, że głównie zależy im na jego pieniądzach a nie na nim samym. Mój syn posiada jakiś wyjątkowy dar do przyciągania takich głupiutkich kobiet potrafiących tylko paplać o niczym. Zuzia jest zupełnie inna.
 - Starałem się ją wychować najlepiej jak potrafiłem. Nie rozpieszczałem jej i chyba w jakimś stopniu zrobiłem z niej chłopczycę, ale tylko dlatego, żeby umiała poradzić sobie w życiu i nie musiała na nikogo liczyć. Wie jak o siebie zadbać, a raczej zadbać o swoje interesy. Do zadbania o własny wygląd dojrzała całkiem niedawno i zdecydowanie go zmieniła. Podcięła włosy, wymieniła garderobę i wreszcie przypomina kobietę, co bardzo mnie cieszy. Jest silna i nie załamuje się byle czym. Powiedziałbym nawet, że wszelkie niepowodzenia tylko wzmacniają jej charakter. To pozytywna cecha. – Hanna pokiwała głową ze zrozumieniem.
 - Masz rację. Mamy dobre dzieci Henryku. Mój mąż zawsze był dla Bruna wzorem i chyba dzięki temu nie zmanierował się jak niektórzy jedynacy – podniosła się z krzesła. – Chodźmy na ten spacer. Przyda nam się trochę ruchu.
Henryk wstał również. Pomógł włożyć Hannie kurtkę i podał jej ramię, w które ochoczo wsunęła dłoń.