Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 25 stycznia 2018

ZŁE NAWYKI - rozdział 4



ROZDZIAŁ 4


Kończyła się ubierać, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Zerknęła w lustro jeszcze raz i poszła otworzyć. Przed drzwiami stali seniorzy a za nimi Marek.
 - Dzień dobry Uleńko – Krzysztof przepuścił żonę i wszedł za nią. – Przyjechaliśmy wcześniej, żeby pomóc ci się przygotować. To właśnie Marek, twój przyszły mąż – przedstawił juniora.
Podała mu dłoń, którą podniósł do ust i ucałował z atencją. Uśmiechnął się do niej wdzięcznie a na jego policzkach wykwitły te słodkie dołeczki. – Matko! Gdybym nie miała pojęcia jaki on jest naprawdę, łatwo bym dała się kupić tym jego wdziękom. Nie dziwię się tym wszystkim kobietom, które lgnęły do niego jak pszczoły do miodu.
 - Pozwól Ula, że bardzo nietypowo i w wielkim pośpiechu załatwiam to, do czego inni przygotowują się bardzo długo – uklęknął przed nią wyjmując z kieszeni małe pudełeczko, w którym spoczywał pierścionek zaręczynowy. Podsunął go w jej kierunku i spojrzał jej w oczy. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? 


 - Tak. Zdecydowanie tak – powiedziała cicho. Wsunął jej go na palec i podniósł się z klęczek. – Mam tylko jeden warunek. Wczoraj wieczorem sporządziłam coś w rodzaju umowy. Mówi ona o tym, że gdyby nam nie wyszło i musielibyśmy się rozwieść ja zrzekam się jakiejkolwiek rekompensaty za ewentualne niedogodności. To taki rodzaj intercyzy. Nie chcę, żeby posądzano mnie o jakąkolwiek interesowność i chęć korzyści materialnych, które mogłabym uzyskać rozwodząc się z tobą. W ten sposób sytuacja będzie czysta i klarowna a przede wszystkim uczciwa. W najgorszym wypadku każde z nas pójdzie w swoją stronę zabierając tylko to, co wniosło ze sobą w momencie zawierania związku małżeńskiego. Myślę, że tak będzie właściwie – skierowała wzrok na seniorów.
 - A ja myślę kochanie, że źle robisz – Helena pokręciła głową. – Znamy naszego gagatka i wiemy, że potrafi zaleźć za skórę. Chciałabym się mylić, ale Marek nie dał nam powodu, żeby myśleć inaczej. W przypadku rozwodu powinnaś dostać chociaż jakąś rekompensatę, jakieś zadośćuczynienie… W końcu to ty najbardziej ryzykujesz.
 - Ja tego tak nie postrzegam. Gdybym nie chciała tego zrobić na pewno bym się nie zmuszała – sięgnęła po umowę leżącą na stoliku. – Proszę Marek, podpisz to.
 - Jesteś tego pewna?
 - W stu procentach.
Złożył zamaszysty podpis pod treścią na dwóch egzemplarzach. Po nim zrobiła to ona. Wręczyła mu jeden z oryginałów, który schował do wewnętrznej kieszeni marynarki.
 - Skoro mamy to już za sobą uczeszę cię jeszcze i poprawię makijaż a panowie poczekają.

Obaj Dobrzańscy siedzieli w skromnie umeblowanej kuchni rozmawiając cicho.
 - I co myślisz? – zapytał senior wbijając wzrok w syna.
 - Zaskoczyła mnie. Czegoś takiego się nie spodziewałem. W życiu nie spotkałem kobiety, która nie była by łasa na moje pieniądze.
 - Bo nie szukałeś tam gdzie trzeba. Myślę synu, że ona jeszcze nie raz cię zaskoczy i to mile. Jest naprawdę wyjątkowa. Rzadko się spotyka takie osoby zupełnie bezinteresowne i na wskroś uczciwe. Gdybyś ty przeszedł tyle co ona, to być może i charakter miałbyś lepszy.
 - Ona musi nosić ten aparat? – Marek zmienił temat. – Nie dodaje jej uroku.
 - Wiecznie go nosić nie będzie, prawda? – senior nieznacznie podniósł głos. - Doceń jej zalety charakteru i nie patrz na nią jak na rasową klacz zaglądając jej w zęby –zerknął na zegarek. – Powoli będziemy jechać. – wstał od stołu i przeszedł do pokoju. – Jesteście gotowe? Musimy już ruszać.
 - Już idziemy. Spójrz Krzysiu jaką mamy śliczną synową – uśmiechnęła się szeroko do męża. – Pięknie wyglądasz kochanie. Marek byłby głupcem, gdyby się w tobie nie zakochał.
Ula spłonęła rumieńcem. Odebrała wiązankę herbacianych róż od Heleny i ruszyła do drzwi.

Gapiów pod kościołem było mnóstwo. Rej wśród nich wodziła niezawodna Dąbrowska. Jakby tego było mało przywlekła ze sobą jeszcze Bartka i tę jego Niemkę, jak ją nazywała.
 - Kilka dni temu pytałam Ulę, czy nie wychodzi za mąż – mówiła konspiracyjnym szeptem – i twierdziła, że nie. A tu proszę, taka niespodzianka - odwróciła głowę podobnie jak pozostali, bo na plac kościelny wjechał srebrny Lexus ze splecionymi obrączkami na masce, a za nim granatowe BMW. Marek wysiadł z wozu i obiegł go pomagając Uli wysiąść. Stanowili naprawdę piękną parę. Dąbrowska zazdrośnie spojrzała na pana młodego. Poczuła ukłucie w sercu. Jej Bartuś przy tym pięknym i eleganckim mężczyźnie wypadał nadzwyczaj blado, a Niemka uwieszona na jego ramieniu w porównaniu do Uli wyglądała ordynarnie i wyzywająco międląc kwadratową szczęką gumę do żucia.
Marek podał Uli ramię i wolno ruszył w stronę otwartych drzwi kościoła. Dobrzańscy podążyli tuż za nimi. Ksiądz zaczął ceremonię. Trwała dość długo i wreszcie doczekali się przysięgi. Marek powtarzając ją za księdzem nie odczuwał żadnych negatywnych emocji i doszedł do wniosku, że ten ślub nie okazał się ani bolesny, ani traumatyczny. Ula rzeczywiście była inna niż wszystkie jego dotychczasowe kobiety. Delikatny makijaż zrobiony przez matkę podkreślał subtelnie jej duże, błękitne oczy a różowy błyszczyk jej zmysłowe usta. Chętnie wpił się w nie usłyszawszy „a teraz możesz pocałować pannę młodą”. Oddała ten pocałunek, bo był przyjemny i wzbudził miłe doznania. Nie był ani przykry, ani obrzydliwy i na pewno jej nie odstręczał. Nie dziwiło jej to. Przecież on był mistrzem, uwodzicielem i doskonale wiedział jak postępować z kobietami.
Nareszcie koniec ceremonii. Przyjęli życzenia od proboszcza i ruszyli do wyjścia wzdłuż szpaleru zupełnie obcych im ludzi. Helena przed kościołem zrobiła im kilka zdjęć.
Wrócili do domu Cieplaków. Ula przebrała się w zwiewną sukienkę i wraz ze świeżo poślubionym mężem i teściami pojechała do warszawskiej restauracji na weselny obiad. Już przy nim dowiedziała się, że jutro wyjeżdżają.
 - Załatwiłem nam pobyt w chochołowskich termach – Marek odłożył sztućce i uśmiechnął się do Uli. – Wygrzejemy się w źródłach, popływamy, skorzystamy z bazy SPA. Będzie fajnie. Jest tam sporo atrakcji na przykład grota solna, albo sauna. Szkoda tylko, że nie ma przy tym jakiegoś porządnego hotelu. Udało mi się jednak wynająć pokój w pensjonacie. Możemy też pochodzić po górkach, bo Zakopane niedaleko.


 - Po obiedzie będziemy musieli wrócić do Rysiowa, żebyś spakowała trochę rzeczy. Tak w ogóle to uważam, że powinnaś przeprowadzić się do mnie na Sienną. W końcu jesteś moją żoną i nie chcę, żebyśmy mieszkali osobno.
Po pożegnaniu seniorów Ula i Marek ruszyli w kierunku Rysiowa. Tak naprawdę to trochę się obawiała tego pakowania, bo nie posiadała odpowiednich ciuchów na taki wyjazd. Nie powinna się wstydzić tego, że jest biedna, ale jednak czuła zażenowanie.
 - Wiesz… - zaczęła niepewnie – nie jestem pewna, czy to jest dobry pomysł z tym wyjazdem. Ja wiem, że się starałeś i załatwiłeś wszystko już tak do końca, tylko że ja… Ja po prostu nie jestem przygotowana. Nie chciałabym, żebyś przeze mnie czuł się w jakiś sposób skrępowany i wstydził się za mnie.
 - Ula, o czym ty mówisz? Nie bardzo rozumiem. Mamy wszystko opłacone. Jeśli teraz się wycofam nie zwrócą nam całej kwoty, tylko zabiorą sobie lichwiarski procent.
 - No dobrze, – westchnęła ciężko - powiem prawdę. Po prostu nie mam stosownych ubrań na taki wyjazd. Żyję bardzo oszczędnie i ledwie wystarcza mi na opłaty i wyżywienie. Rzadko kiedy inwestuję w jakąś odzież.
Zdjął rękę z kierownicy i ująwszy jej dłoń przytknął do ust.
 - Jeśli tylko taki masz problem to zaraz temu zaradzimy – zwolnił i zawrócił na zatoce przystankowej.
 - Ale co ty chcesz zrobić? – rozejrzała się nerwowo.
 - Zrobimy zakupy. Ja też potrzebuję kilku rzeczy – pogładził jej policzek – no już, nie wstydź się. Nie każdemu się w życiu szczęści i to nie jest absolutnie powód do wstydu. Jesteśmy małżeństwem i moim obowiązkiem jako męża jest o ciebie dbać.
Jak tylko dojechali do Złotych Tarasów Marek po prostu oszalał. Ze zgrozą patrzyła, jak ściąga z wieszaków sukienki, bluzki i spódnice. Zaciągnął ją do butiku z bielizną i przyjrzawszy się jej bacznie poprosił ekspedientkę o komplety w rozmiarze „S” i biustonosze z miseczką małe „C”. Potem był sklep obuwniczy, w którym wykupił połowę towaru w postaci sandałków, klapek i czółenek na różnej wysokości obcasach. Uli opadły ręce. To było jakieś szaleństwo. Nie potrafiła go zatrzymać, bo był nie do okiełznania. W końcu stanęła na środku sklepu i ujęła się pod boki.
 - Marek przestań! – wrzasnęła. – To jest jakiś obłęd. Ja nie potrzebuję aż tylu rzeczy. Jeśli zaraz się nie uspokoisz, to ja wychodzę.
Jej słowa w końcu go przystopowały. Spojrzał na nią przytomniej i roześmiał się na całe gardło.
 - Jak sobie życzysz. Płacę i wychodzimy.
Z domu zabrała tylko torbę podróżną, bo zaopatrzył ją dosłownie we wszystko. Wzięła też swój stary laptop. Musiała mieć go pod ręką, bo większość spraw załatwiała dzięki niemu. Wyjazd wyjazdem, ale trzeba trzymać rękę na pulsie.
 - Na co ci laptop? – zainteresował się Marek. – Masz zamiar pracować?
 - Nie…, ale szanuję swoich klientów i przynajmniej muszę sprawdzać pocztę, czy nie nadeszło jakieś zlecenie. Będę to robić wieczorami. Nie zniosłabym sytuacji, gdybym miała być wyłącznie na twoim utrzymaniu. Lubię się czuć niezależna. Poza tym uważam, że jesteś strasznie rozrzutny. Najwyraźniej pieniądze przychodzą ci zbyt łatwo, bo nie doceniasz ich. Jeśli zamieszkamy razem nie zgodzę się na jedzenie w restauracjach. Za to co w nich wydajesz w ciągu miesiąca ja przeżyłabym przez co najmniej pół roku. Potrafię ugotować tanio i smacznie. Być może uznasz, że rozporządzam się twoimi finansami i wtrącam w nieswoje sprawy, ale podejdź do tego w ten sposób, że robię to wyłącznie dla twojego dobra. Zaraz będzie ci z tą myślą lżej.


 - Już nie zżymaj się tak. Wiem, że szastam pieniędzmi i spróbuję to ograniczyć. Nie chcę się z tobą kłócić już w pierwszym dniu naszego, wspólnego życia. Spakowałaś wszystko? Jeśli tak, to jedziemy.

Mieszkanie Marka zrobiło na niej duże wrażenie. Bez wątpienia miał dobry gust. Meble były z najwyższej półki. Wszystko pasowało do siebie idealnie i pod względem stylu i koloru. Przy tym było ogromne. Pomyślała, że to prawda co mówią ludzie, że do luksusu łatwo i szybko jest się przyzwyczaić. Gorzej bywa na odwrót.
 - Tu po lewej jest łazienka i toaleta. Na wprost masz salon a głębiej aneks kuchenny. Dalej są dwa pokoje i gabinet, z którego jednak mało korzystam. Przepraszam cię też za nieporządek. Dawno tu nie sprzątałem. Tu jest moja sypialnia. Teraz właściwie już nasza.
 - Jeszcze nie… - odparowała. – Ja wiem, że jesteśmy małżeństwem i tak dalej, ale nie znamy się zupełnie. Musisz dać mi trochę czasu na oswojenie się z tą myślą i poznanie cię lepiej. Mogę spać na kanapie w salonie. – Pokręcił głową z dezaprobatą.
 - Nie będzie takiej potrzeby. Tu jest drugi pokój i spokojnie możesz go zająć. Tam w głębi jest garderoba do twojej dyspozycji. Niestety jeszcze dzisiaj będę musiał zamówić jedzenie na kolację. W lodówce mam tylko światło. Po powrocie wybierzemy się na jakieś zakupy. Zaparzę nam teraz kawy. Trochę postawi nas na nogi.
Kiedy wyszedł rozpakowała torby z ciuchami. Była przerażona ich liczbą. Nigdy w życiu nie miała tylu ubrań nie mówiąc już o butach. Kilka rzeczy zapakowała do torby podróżnej w tym kostiumy kąpielowe. Pamiętała o adidasach i butach trekkingowych. Nie zamierzała wyłącznie moczyć się po całych dniach w basenie, ale i posmakować górskich wędrówek. Jeśli Marek nie będzie miał ochoty, pójdzie sama. Nie miała w planach zmuszać go do niczego ani wywierać na nim jakichkolwiek nacisków w żadnej sprawie. Uważała, że przekona go siła jej argumentów.

Przebrała się w bardziej swobodny strój i ruszyła do kuchni, w której unosił się zapach świeżo parzonej kawy. Marek właśnie nalewał ją z expresu.
 - Jaką lubisz?
 - Czarną bez cukru, a ty?
 - Czarną z odrobiną mleka i łyżeczką cukru. Jak się przebierałaś zamówiłem chińszczyznę. Powinni przywieźć za kilkanaście minut. Jutro wyjedziemy około siódmej i śniadanie zjemy po drodze. Wcześniej nie przywiązywałem do tego wagi, ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak bardzo zaniedbałem mieszkanie. Obiecuję, że po powrocie solidnie zabiorę się do pracy.
 - Oboje się zabierzemy. Przecież nie będę bezczynnie siedzieć i patrzeć jak zasuwasz na szmacie. Myślę, że jakoś się dogadamy. Dobre porozumienie to podstawa.

czwartek, 18 stycznia 2018

ZŁE NAWYKI - rozdział 3

ROZDZIAŁ 3


Ula uśmiechnęła się z sympatią do obojga. Polubiła ich od razu i współczuła im. Najwyraźniej syn doprowadził ich do kresu wytrzymałości.
 - No cóż… Nie będzie to wesoła opowieść. W przeciwieństwie do waszego syna moje życie nie było usłane różami. Przez jego większość to była twarda szkoła i ciągła walka o byt. Nie przelewało się nam. Kiedy byłam w maturalnej klasie zmarła moja mama. Okazało się, że w głowie miała tykającą bombę pod postacią ogromnego tętniaka, który pewnego dnia po prostu pękł. Zawalił mi się świat. Ojciec nigdy nie pozbierał się po tej śmierci. Mocno podupadł na zdrowiu. Głównie szwankowało serce. Z jego mizernej renty nie mogliśmy opłacić drogich leków, których potrzebował. Ja zaczęłam studia na dwóch kierunkach: ekonomii i finansach. Szukałam jakiegokolwiek zajęcia, które przyniosłoby choćby minimalny zysk. Najmowałam się do sprzątania, opieki nad dziećmi i dawałam korepetycje. Za wszelką cenę nie mogłam dopuścić do pogorszenia zdrowia taty. Niestety on z roku na rok czuł się coraz gorzej. Został zapisany na operację by-passów, ale nie doczekał jej. Kolejka była zbyt długa – powiedziała z żalem a w jej oczach zalśniły łzy. - Zmarł, kiedy ja broniłam prace dyplomowe z obu kierunków. Nie miałam czasu na rozpacz. Musiałam się wziąć w garść i poszukać jakiejś pracy. Wraz ze śmiercią taty skończyła się i renta. Ja byłam już dorosła i nie mogłam liczyć na jakieś wsparcie. Przez kilka miesięcy wciąż jeździłam do Warszawy i rozwoziłam swoje CV. Przeszłam setki rozmów kwalifikacyjnych i to właśnie wtedy zderzyłam się boleśnie z rzeczywistością, bo okazało się, że nie ważne, co mam w głowie, tylko jak wyglądam. Sami widzicie państwo, że prezentuję się dość skromnie. Nie stać mnie na najmodniejsze ubrania, a grube szkła i aparat ortodontyczny też nie dodają mi urody. Kiedy wreszcie to zrozumiałam postanowiłam pracować na własną rękę. Reaktywowałam firmę, którą założyłam jeszcze podczas studiów. Wciąż zamieszczam ogłoszenia i szukam potencjalnych klientów. Zajmuję się rozliczeniami dla małych firm. Nie przynosi to jakichś spektakularnych dochodów, ale pozwala przeżyć. Jak więc widzicie nadal jeszcze boksuję się z życiem, ale nie poddaję się. A jeśli chodzi o waszego syna, to myślę, że on nie jest złym człowiekiem. Mając takich rodziców nie może być z gruntu zły. On po prostu trochę się pogubił i być może trzeba mu pomóc wrócić do tego, co wpajaliście mu państwo przez całe życie. Jeśli uważacie, że spełniam wasze wymagania, to ja chętnie się podejmę. Na pewno nie należy zakładać, że on pokocha mnie lub ja jego. Nie należy zakładać, że będziemy żyli długo i szczęśliwie, ale możemy spróbować na początek zostać dobrymi przyjaciółmi – wbiła w nich wzrok czekając na ich reakcję.
 - Pani Urszulo – odezwała się Helena.
 - Ula. Po prostu Ula.
 - Ula. Nawet nie wiesz dziecko ile otuchy i nadziei wlałaś w nasze serca. Wierzymy, że mimo tak trudnej i skomplikowanej sytuacji Marek jednak coś zrozumie i zmieni się na lepsze. O niczym innym nie marzymy. Krzysztof też choruje na serce podobnie jak twój tata, a Marek przysparza nam obojgu tylko zmartwień. Myślę, że jesteś najlepszą kandydatką na jego żonę z jaką rozmawialiśmy do tej pory. Czy masz jakąś rodzinę?
 - Niestety nie. Po śmierci taty zostałam sama jak palec.
 - Marek nie chce wesela. Chce tylko skromny ślub i to najlepiej poza Warszawą. Nie chce rozgłosu i nie chce, żeby zwiedzieli się o tym paparazzi. My raczej też wolelibyśmy tego uniknąć. Co o tym myślisz?
 - Jeśli tak chce, niech tak będzie. Ja nie mam zakusów na ślub z pompą i nie potrzebuję do tego tłumów. Cieszę się, że będzie dyskretnie i bez zadęcia. Może zorganizowalibyśmy go w Rysiowie? Jest tam mały kościółek bardzo urokliwy, w którym pobierali się moi rodzice.


Rysiów jest daleko od stolicy i z pewnością nikt się nie dowie, że coś takiego ma miejsce. Pewnie będą gapie, ale to mała mieścina i o takich nie trudno. Co państwo o tym sądzą?
 - Myślę, że to świetne rozwiązanie – przytaknął Krzysztof. – Jeśli się zgodzisz, to odwieziemy cię do domu i obejrzymy ten kościół. Chcielibyśmy, żeby ślub odbył się jak najszybciej, dlatego być może uda nam się zaklepać termin u proboszcza już dzisiaj. Równie dobrze moglibyście wziąć ślub cywilny, ale Marek podświadomie myśli, że to wszystko, to jakiś żart, a kościelny ślub uzmysłowi mu, że jednak my podchodzimy do tego poważnie. Jutro rano przyjechalibyśmy po ciebie i zabrali do salonu, żebyś mogła wybrać suknię. Ponieważ wesela nie będzie zamówię nam wcześniej stolik w dobrej restauracji, żebyśmy zjedli chociaż obiad. Po ślubie wyjedziecie na tydzień dokąd będziecie chcieli. To pozwoli poznać wam się lepiej i w miarę możliwości dogadać. Chciałbym ci pokazać jeszcze zdjęcie Marka, żebyś wiedziała jak wygląda – Krzysztof wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki prostokątną fotografię.


Patrzyły na nią dobre, łagodne i nieco rozmarzone oczy okolone długimi rzęsami, a pod kilkudniowym zarostem, który dodawał mu jeszcze większego uroku rysowały się dwa dołeczki w policzkach. Bez wątpienia był pięknym mężczyzną o ponętnych, zmysłowych ustach i wielkim seksapilu. Czy taki mężczyzna byłby w stanie pokochać kogoś tak zupełnie przeciętnego jak ona? Kogoś, kto nie wyróżnia się w tłumie kompletnie niczym?
 - Jest bardzo przystojny. Niezwykle urodziwy i męski. Chyba nie narzeka na brak powodzenia?
 - I tu tkwi problem moja droga, że ma go aż nadto. Traktuje kobiety przedmiotowo i w tym względzie należy zmienić jego myślenie. Jeśli dopiłyście kawę, to może pojedziemy. Mam nadzieję, że damy radę załatwić ten ślub i opłacić.

Kościół był już zamknięty, ale Ula zaprowadziła państwa Dobrzańskich do budynku plebanii. Zadzwoniła do drzwi, które po chwili się otworzyły i stanął w nich starszy człowiek w sutannie.
 - Ula? – rozpoznał Cieplakównę. – A co ty tu robisz?
 - Mamy sprawę do księdza proboszcza. Możemy wejść?
 - Oczywiście. Zapraszam. Proszę dalej – otworzył drzwi do jednego z pokoi, który jak się okazało, był jadalnią. – Usiądźcie państwo. To co to za sprawa?
 - Chcę wyjść za mąż – odezwała się Ula – za syna tych państwa. To państwo Dobrzańscy. Niestety Marek nie mógł dzisiaj przyjechać i oni są niejako w jego zastępstwie. Chcemy się pobrać w następną sobotę. Czy będzie wolny termin?
 - Z terminami dziecko to nie ma problemu. Wiesz, że więcej tu pogrzebów niż ślubów. Problem jest w tym, że zapowiedzi nie zdążą wyjść.
 - A nie można by tego jakoś przyspieszyć? – wtrącił się Krzysztof. – Ja wiem, że powinny wyjść dwukrotnie… My chętnie zapłacimy za przyspieszenie…
 - No dobrze. Ogłoszę je w sobotę i niedzielę. Zapiszę sobie jeszcze dane pana młodego i nazwę parafii, z której pochodzi. Tam też musicie to zgłosić. Ślub będzie konkordatowy?
 - Tak – odpowiedzieli chórem.
 - Rozumiem, że mam zadbać o wystrój kościoła.
 - Jeśli ksiądz proboszcz może wszystko przygotować, to byłoby wspaniale. Bardzo nam zależy na czasie – powiedziała Ula.
 - Dokładnie – Krzysztof wyjął z kieszeni portfel i odliczył dziesięć setek. – Czy tak będzie dobrze?
 - Jak najbardziej. Ja już wszystko zapisałem. Udzielę wam ślubu w następną sobotę o godzinie jedenastej.
 - Bardzo księdzu dziękujemy. Do zobaczenia – podnieśli się z miejsc. Dobrzańscy wyszli pierwsi a ksiądz zatrzymał jeszcze Ulę i szepnął:
 - Dziecko, czy ty jesteś przy nadziei?
 - Skąd to przypuszczenie? – zrobiła wielkie oczy.
 - Skoro nie, to po co tak się śpieszycie?
 - Po prostu nie chcemy już dłużej czekać i tyle. Nie ma w tym żadnej tajemnicy księże proboszczu. Dobranoc.
Dobrzańscy podwieźli Ulę pod bramę i pożegnali się. Jutro miała ich się spodziewać około dziesiątej.

Następnego dnia zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami państwo Dobrzańscy zabrali Ulę do jednego z ekskluzywnych salonów z sukniami ślubnymi w Warszawie. Helena podsuwała jej naprawdę piękne i bardzo drogie kreacje, ale ona nie chciała naciągać seniorów na tak duże koszty.
 - Jeśli to ma być skromny ślub to i sukienka powinna być skromna – tłumaczyła. – Naprawdę szkoda pieniędzy na coś aż tak bardzo wyszukanego. Ja najlepiej się czuję w prostych, niezbyt okazałych sukienkach. O, ta jest śliczna – pokazała wiszące na wieszaku zupełnie proste, koronkowe cudo. - Nadawałaby się idealnie. Mogę przymierzyć?
 - Oczywiście moje dziecko, ale krótka? Faktycznie jest bardzo ładna. Przymierz i dopiero wtedy zadecydujemy.
Kiedy wyszła z przymierzalni oboje Dobrzańscy aż westchnęli.
 - Jest piękna i pięknie leży. Masz świetną figurę i to dlatego pasuje idealnie. Chcesz do tego welon?
 - Chyba nie… Myślę, że wystarczy jakiś stroik wpięty we włosy.


Tego dnia zaliczyła jeszcze fryzjera, który podciął jej włosy i ładnie ufarbował.
 - Koniecznie musimy zmienić te szkła kochanie. One nie pasują teraz do tej fryzury. Są zdecydowanie za duże i zasłaniają ci pół twarzy. Masz takie ładne oczy. Nie powinnaś ich zakrywać. Kupimy jakieś lekkie, nieduże oprawki. Podjedziemy jeszcze do optyka Krzysiu – zadecydowała.
Po zakupach wstąpili do restauracji na obiad. Byli zmęczeni, zwłaszcza Krzysztof. Mimo to cieszył się, że sprawy posuwają się do przodu. Dzisiaj wieczorem miał przyjechać Marek a on nie omieszka poinformować go o wszystkim.


Siedzieli w salonie. Zosia - gosposia seniorów wniosła na tacy parujące filiżanki z kawą i talerzyk z ciastem. Postawiła na stole i ulotniła się. Marek siedział wbity w fotel z niepewną miną. Nie miał pojęcia, co też ojciec zamierza mu oznajmić. Można by nawet rzec, że bał się tego, co staruszek ma mu do powiedzenia.
 - Przez cały tydzień szukaliśmy dla ciebie odpowiedniej partnerki. Już zacząłem tracić nadzieję, bo okazało się, że przynajmniej połowa z tych, z którymi się spotkaliśmy zna ciebie doskonale i uważa, że nie jesteś materiałem na męża, bo za bardzo lubisz uganiać się za kobietami i nie jesteś monogamiczny. Nie wiem na ile jest to u ciebie groźne, ale wiedz, że to da się leczyć. Już niejednego uratowano od seksoholizmu. Jednak pod koniec tygodnia dopisało nam szczęście. Poznaliśmy wspaniałą kobietę. Niezwykle mądrą życiowo, bardzo zaradną i doskonale wykształconą. Nazywa się Urszula Cieplak. Jest błyskotliwa, inteligentna i niebywale skromna. Życie ciężko ją doświadczyło a mimo to pokonała wszystkie przeciwności i zdołała się wykształcić. Zasługuje na szacunek i podziw więc nie schrzań tego i nie skrzywdź jej, bo tego nigdy ci nie wybaczymy. Mamy nadzieję, że polubisz ją tak jak my ją polubiliśmy a być może kiedyś pokochasz. Ślub odbędzie się w sobotę o godzinie jedenastej z dala od Warszawy tak jak chciałeś, w Rysiowie. Ula właśnie stamtąd pochodzi. To maleńkie miasteczko i pies z kulawą nogą nie domyśli się, że tam właśnie weźmiesz ślub a paparazzi na pewno. W kościele wszystko załatwiliśmy…
 - W kościele? – przerwał zaskoczony. - Myślałem, że weźmiemy cywilny ślub.
 - Nie wiem co kazało ci tak myśleć, ale ślub będzie konkordatowy. Jutro pojedziesz do jubilera. Wybierzesz pierścionek i obrączki. Ula nosi rozmiar czternasty. Mają być jak najskromniejsze. Tak sobie zażyczyła. Precjoza przywieziesz tutaj.
 - Jaka ona jest? Wiem, że jest dobra, skromna i mądra, ale chodzi mi o wygląd.
Krzysztof spojrzał na syna krytycznie. Nie był zaskoczony jego pytaniem. Miał świadomość, że do tej pory Marka pociągały wyłącznie kobiety o twarzy lalki.
 - Nadal jesteś powierzchowny. Z ładnej miski się nie najesz. Dziewczyna jest ładna, ale nie ma wyzywającej urody twoich byłych kochanek. To nie pusta, wypacykowana lala, która ma pstro w głowie. Uroda przeminie, a to co w głowie, zostanie na zawsze, zapamiętaj to sobie.


Trochę się jednak denerwowała. Już od momentu kiedy wstała z łóżka, czuła w żołądku nieprzyjemny ucisk. W końcu nie codziennie wychodzi się za mąż za zupełnie nieznanego faceta. Już wiedziała, że jego miła powierzchowność nie idzie w parze z charakterem. Był pełen sprzeczności i często działał na przekór wszystkiemu. Miał mnóstwo złych nawyków i to właśnie musiała w nim zmienić. Zastanawiała się, czy nie przeliczyła się z siłami. Ciężko jest zmienić człowieka, jeśli on sam tego nie chce. Gdzieś w środku miała nadzieję, że jednak się dogadają, a Dobrzańscy wreszcie będą mogli powiedzieć, że są dumni ze swojego syna. Na tym zależało jej najbardziej. Póki co mocno wątpiła, czy zakwitnie między nimi jakieś cieplejsze uczucie, ale chęć pomocy seniorom była silniejsza, i z tego powodu chciała podjąć ryzyko i poślubić Marka.

środa, 10 stycznia 2018

ZŁE NAWYKI - rozdział 2



ROZDZIAŁ 2


Zdjęła okulary w niemodnych, ciężkich oprawach i przetarła zmęczone powieki. Od rana siedziała nad rozliczeniami. Musiała się sprężać, bo był koniec miesiąca i firmy robiły miesięczne podsumowania. Od kiedy skończyła studia właśnie tym się zajmowała. Wprawdzie na początku usiłowała zatrudnić się w jakiejś firmie, ale gdziekolwiek nie złożyła swojego CV, odmawiano jej i to nie dlatego, że nie posiadała odpowiedniego wykształcenia, ale dlatego, że nie prezentowała się jakoś nadzwyczajnie. No cóż… Trudno było się stroić, gdy ledwo wiązało się koniec z końcem. Już na studiach łapała się dodatkowych zajęć. Łapała cokolwiek, co dawało jej realny dochód i pozwalało przeżyć. Od zawsze żyli skromnie i nie przelewało się im. Po śmierci mamy było tylko gorzej.




Ojciec bardzo podupadł na zdrowiu i właściwie wszystkie pieniądze szły na lekarzy i do apteki. Ratowała go jak mogła, ale okazało się z czasem, że mogła niewiele. Ojciec umarł tuż przed jej obroną. Po jego śmierci starała się zebrać do kupy. Wiele wysiłku kosztowało ją skupienie się wyłącznie na obronie prac dyplomowych z ekonomii i finansów. Poradziła sobie, ale egzaminy kompletnie wyzuły ją z sił.


 Następne miesiące były równie ciężkie. Wciąż jeździła do Warszawy szukając jakiejkolwiek pracy. Wysiadywała przed dyrektorskimi gabinetami licząc na cud. W końcu zrozumiała, że jeśli sama czegoś nie zrobi, to nikt nie przyjmie jej na żadne stanowisko osądzając ją wyłącznie po wyglądzie. Będąc na trzecim roku studiów założyła własną firmę pod nazwą „Prosiaczek”. Teraz ją po prostu reaktywowała i zmieniła nazwę, bo tamta wydawała jej się mało poważna. Tak właśnie powstało Pro-S.
Pracowała w domu większość zleceń załatwiając mailowo. Ruszała się stąd tylko wtedy, gdy było to konieczne. Potrafiła całymi tygodniami ślęczeć nad robotą z małymi przerwami na zrobienie zakupów. Pieniądze z tego były niewielkie, ale pozwalały na skromne utrzymanie. Wciąż walczyła też o klientów. Jej ogłoszenia niemal codziennie ukazywały się w miejscowej prasie i w internecie. Po trzech latach takiej jałowej harówki czuła się zmęczona i przeraźliwie samotna. Jak żył ojciec, drzwi od ich domu się nie zamykały, bo tata miał złote ręce i często sąsiadom naprawiał różne sprzęty. Od kiedy go zabrakło, to i sąsiedzi zaglądali tu niezmiernie rzadko. Jej sporadyczne wyjścia do sklepu owocowały czasem pozyskaniem informacji o koleżankach, które wychodziły za mąż lub rodziły dzieci. U niej było bez zmian, jednakowo tak samo jak rok, jak dwa, jak trzy lata wcześniej.
Dzisiaj obchodziła swoje dwudzieste siódme urodziny. Lodówka ziała pustką a w chlebaku poniewierała się piętka zeschniętego chleba. Westchnęła ciężko i zaczęła ubierać się do wyjścia. Sprawdziła zawartość portfela, zabrała siatkę na zakupy i wyszła z domu. W sklepie było kilka kobiet. Znała je wszystkie. Stanęła skromnie na końcu kolejki przysłuchując się rozmowom. Były to głównie plotki i niewiele ją obchodziły. Tuż za nią weszła do sklepu największa rysiowska plotkara, pani Dąbrowska. Był czas, że trzymała się blisko z jej synem Bartkiem, ale z tej znajomości nic nie wyszło. Bartuś, jak nazywała go matka, był zwyczajnym obibokiem i cwaniakiem. Żerował na niej wyłudzając od niej ciężko zarobione dawaniem korepetycji pieniądze. Wreszcie zrozumiała, że to żadna miłość a Dąbrowski jest pasożytem. Pogoniła go gdzie pieprz rośnie, chociaż nie mogła powiedzieć, że miała wreszcie spokój, bo mamusia będąca częstym gościem w domu Cieplaków nie byłaby sobą, gdyby za każdym razem nie gloryfikowała synka. Ula w takich razach tylko przewracała oczami i nie podejmowała tematu. Teraz stanąwszy za nią w kolejce też zagadnęła.
 - Ula, dawno cię nie widziałam. Tylko pracujesz i pracujesz i nawet nie wiesz, że Bartuś wrócił z Niemiec i to w dodatku nie sam. Przyjechał z dziewczyną i chyba będzie się żenił.
 - To gratuluję pani Dąbrowska – zdobyła się na nikły uśmiech. Dąbrowska westchnęła tylko ciężko.
 - I pomyśleć, że to ty mogłaś być moją synową… Ta dziewczyna jest Niemką i w ogóle nie mogę się z nią dogadać. Ma tlenione włosy i długie pazury. Nic nie robi, no bo jak z takimi szponami?
 - Widocznie właśnie taka Bartkowi się podoba – skwitowała Ula. - Powinna się pani cieszyć, bo może niedługo będzie pani miała wnuki, a to sama radość przecież, prawda?
 - No prawda, prawda… A ty nie wychodzisz za mąż?
 - Niestety nie – odpowiedziała lakonicznie i przesunęła się bliżej lady. W końcu nadeszła jej kolej. Zrobiła solidne zaopatrzenie, pożegnała się z Dąbrowską i powędrowała jeszcze do kiosku po Gazetę Wyborczą, w której zamieszczała zazwyczaj swoje ogłoszenia. W domu wypakowała towar i zrobiła sobie solidne śniadanie.


Przysiadła przy stole i wbiwszy zęby w chrupiącą bułkę rozłożyła gazetę. W pierwszej kolejności przejrzała ogłoszenia o pracy. Już jej nie szukała, ale robiła to z przyzwyczajenia. Potem sprawdziła, czy zamieszczono jej ogłoszenie i kiedy przekonała się, że jest, zaczęła czytać te towarzyskie. Niemal udławiła się wielkim kęsem bułki, gdy natknęła się na ten dziwaczny anons. Jacyś rodzice szukali żony dla swojego syna. Kto daje takie ogłoszenia? Albo są już tak zdesperowani, że nie widzą innego wyjścia, albo syn ma czterdzieści lat i chcą się go pozbyć z domu. A jeśli nie? Jeśli po prostu jest absurdalnie nieśmiały i nie ma odwagi zagadnąć do jakiejś dziewczyny? To zupełnie tak jak ona…Jest kompletnym tchórzem jeśli chodzi o relacje damsko-męskie. Może dla niej to też byłoby jakieś wyjście z sytuacji, gdyby poznała kogoś przez ogłoszenie? Może to jest właśnie lek na jej samotność? Za szybko przyzwyczaiła się do niej. Samotność dodała jej lat i choć na twarzy nie miała żadnych zmarszczek to była pewna, że na duszy ma ich wiele. Nie sądziła nigdy, że to może tak doskwierać. Wcześniej był tu tata i nie odczuwała jej wcale. Potem, gdy odszedł, często przyłapywała się na tym, że tęskni za towarzystwem kogoś, kto mógłby być jej bliski, kto czasem by wysłuchał, pocieszył i przytulił. Na dobrą sprawę przez większość czasu siedziała zamknięta w czterech ścianach i nie miała do kogo ust otworzyć. A może by spróbować i zadzwonić? Przecież nic na tym nie traci a może zyskać jakąś przyjazną duszę. Nigdy w życiu nie zrobiła nic szalonego. Zawsze była taka akuratna, poukładana i odpowiedzialna. Raz może zaryzykować… Długopisem zakreśliła numer telefonu. Chwyciła za komórkę i zaczęła wybierać.


Krzysztof Dobrzański był zniechęcony. Wraz z Heleną przeprowadzili dwanaście rozmów z dwunastoma potencjalnymi kandydatkami na żony i ani jedna nie spełniła ich oczekiwań. Miał wrażenie, że one wszystkie są do siebie łudząco podobne. Głupiutkie, wypacykowane, z tonami różu na policzkach i rzęsami ciężkimi od tuszu, które ledwie dźwigały pod wpływem tego ciężaru. Był pewien, że jego syn, gdyby je widział, na pewno by nie wybrzydzał. Wszystkie były dość urodziwe, ale tylko jedna z nich posiadała wyższe wykształcenie niestety bez tytułu, bo nie obroniła pracy. Cała reszta skończyła edukację na ogólniaku lub innej szkole średniej.
 - Mam coraz większe wątpliwości, czy to w ogóle się uda Helenko – mówił do żony zmartwiony. - Dwie z nich śmiały nam się w twarz. Znają Marka. Same przyznały, że są stałymi bywalczyniami klubów i często go w nich widują. Jedna wprost powiedziała, że Marek nie nadaje się na męża, bo za bardzo lubi kobiety. Nie byłby w stanie dotrzymać wierności. Ona może mieć rację. Ciężko mi to przyznać, ale okazuje się, że w ogóle nie znamy własnego syna. On nie ma żadnych zasad, nie ma moralności, nie dba o to, co powiedzą o nim inni. Nie przejmuje się zdjęciami w brukowcach. To obrzydliwe. Gdzie popełniliśmy błąd? Czy to dlatego jest taki, że od zawsze opływał we wszystko, bo rozpieszczaliśmy go do granic możliwości? Chciał rower, dostał najdroższy jaki był na rynku. Chciał samochód, dostał samochód. Do pracy nie przykłada się kompletnie a bierze za nią naprawdę duże pieniądze. To przez nie stał się taki zepsuty i zmanierowany. Gdyby nie one, to… - przerwał, bo zadzwonił telefon. Odebrał szybko i przedstawił się.
 - Krzysztof Dobrzański z tej strony. Dzień dobry.
 - Dzień dobry panu. Nazywam się Urszula Cieplak – usłyszał w słuchawce miły, łagodny głos. – Pozwoliłam sobie do pana zadzwonić, bo…, bo właśnie przeczytałam państwa ogłoszenie w gazecie. Czy nadal jest aktualne?
 - Jak najbardziej. Byłaby pani zainteresowana?
 - O ile to ogłoszenie nie jest żartem, to jak najbardziej.
 - Zapewniam panią, że to nie żart. Jesteśmy poważnymi ludźmi. Czy byłaby pani skłonna spotkać się z nami? Powiedzmy jutro po południu o szesnastej? Jest taka miła kawiarenka na Żoliborzu przy Jasnodworskiej, nazywa się Chimney Cake Cafe. Tam moglibyśmy spokojnie porozmawiać.
 - Dobrze. W takim razie do zobaczenia jutro. Jak państwa rozpoznam?
 - Będę miał ze sobą bukiet czerwonych róż. To będzie znak rozpoznawczy.
 - Rozumiem. Do zobaczenia zatem – rozłączyła się. – No, klamka zapadła. Jak on się nazywa? Dobrzański? Krzysztof Dobrzański? Jakbym słyszała to nazwisko i to całkiem niedawno – myślała na głos. Poszła do pokoju, gdzie na stoliku leżała sterta kolorowych magazynów. Zaczęła je przeglądać i w końcu uśmiechnęła się z triumfem. – To tu przeczytałam to nazwisko! No nieźle – pochyliła się nad tekstem. - „Marek Dobrzański syn króla mody Krzysztofa Dobrzańskiego znowu przysparza ojcu zmartwień”. - Jak on może to robić rodzicom? Przecież są rozpoznawalni w celebryckim światku, a paparazzi jak hieny tylko czekają na taki materiał. Niezły z niego przystojniak. Czyżby to dla niego rodzice szukali żony? To musi być kobieta, która go ujarzmi i nauczy prawdziwego życia. Czy ja się do tego nadaję? Kiedy trzeba potrafię być nieugięta i konsekwentna. Najwyraźniej panicz Dobrzański potrzebuje szybkiej resocjalizacji. – Postanowiła, że na jutrzejszym spotkaniu nie przyzna się, że czytała o tym skandalu w popularnym brukowcu. Głównie dlatego, że nie chciała tym ludziom sprawiać przykrości. Na pewno wspomnienie o tym nie byłoby miłe.

Następnego dnia wsiadła w autobus i pojechała do Warszawy, Tam musiała się przesiąść, bo z Rysiowa nie miała bezpośredniego połączenia. Nigdy nie była w tamtych okolicach i musiała zapytać kierowcę o Jasnodworską.
 - Ja pani powiem, na którym przystanku wysiąść. Proszę usiąść tutaj z przodu.
Kiedy dojechali podziękowała kierowcy. Wysiadła i rozejrzała się. Niedaleko zobaczyła kolorowe balony i szyld.


Niezwłocznie pomaszerowała w kierunku otwartych na oścież drzwi. Weszła do środka i rozejrzała się ciekawie. W kącie przy stoliku dostrzegła starszą parę. On w eleganckim, szarym garniturze, ona w zgrabnym, granatowym kostiumiku. Przed nimi leżał bukiet czerwonych róż. Nieco onieśmielona podeszła do nich. Była ubrana niezwykle skromnie w kwiecistą sukienkę i sweterek. To były jej najlepsze rzeczy. Przywitała się z Dobrzańskimi.
 - Dzień dobry państwu. Nazywam się Ula Cieplak. To ze mną jesteście państwo umówieni – wyciągnęła rękę do Heleny a następnie do Krzysztofa, który wstał od stolika i wręczył jej bukiet.
 - To dla pani. Bardzo dziękujemy, że zechciała pani przyjść. Mieszka pani w Warszawie?
 - Niestety nie. Mieszkam w Rysiowie, to jakieś dwadzieścia kilometrów od centrum.
 - Czego się pani napije? Kawy, a może herbaty?
 - Poproszę kawę czarną bez cukru.
Krzysztof zamówił i uśmiechnął się dobrodusznie do Uli.
 - To ogłoszenie wydało się pani z pewnością dość nietypowe, bo rzadko się zdarza w dzisiejszych czasach, żeby to rodzice szukali żony dla syna. Niestety zostaliśmy postawieni w niezwykle niezręcznej sytuacji i doprawdy wstyd o tym mówić, ale nasz syn mocno nas rozczarował i to było jedyne wyjście, żeby wrócił na właściwą ścieżkę. Szukamy kobiety o mocnym charakterze, mającej własne zdanie i potrafiącej zapanować nad żywiołowym charakterem naszego syna. Nie ukrywam, że to będzie trudne zadanie a on najpewniej będzie stawiał opór. Szukamy kogoś, kto się nie zniechęci i podoła wyzwaniu. Oczywiście w każdej chwili może pani zrezygnować. Nie będziemy robić trudności i wynagrodzimy pani wszelkie niedogodności. Czy zechciałaby pani opowiedzieć coś o sobie?