Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 22 lutego 2018

ZŁE NAWYKI - rozdział 9

ROZDZIAŁ 9


Stał przy desce i konsekwentnie prasował swoje koszule. Ula wysprzątała na błysk cały dom, podczas gdy on urżnął się i przeleciał jakąś pannę. Oprócz alkoholicznego kaca doszedł mu jeszcze kac moralniak. Zachował się jak ostatni kretyn, ale czasu cofnąć nie mógł i chociaż oficjalnie nie przyznał się do zdrady, to doskonale zdawał sobie sprawę, że Ula domyśliła się wszystkiego i to dlatego o nic nie musiała pytać. Chyba lepiej by się czuł, gdyby darował sobie tę panienkę. Zawsze miał duże potrzeby seksualne i młócił wszystko, co tylko nawinęło mu się pod rękę. Nie był wybredny. Nawet nie pamiętał twarzy tych wszystkich dziewczyn, które przewinęły się przez jego łóżko. Czy naprawdę był seksoholikiem jak twierdził ojciec? Może rzeczywiście potrzebował pomocy w tym względzie?
Poskładał w kostkę ostatnią koszulę i ułożył ją na sporym stosie wyprasowanych wcześniej. Zegar wybił północ, ale on nie zamierzał odpuścić. W jakiś sposób chciał się zrehabilitować w oczach Uli. Ona położyła się spać już jakiś czas temu. Musiała być wykończona.



Sprzątanie, pranie, gotowanie obiadu, później szykowanie kolacji, to wszystko wyssało z niej resztki sił. Czuł się w obowiązku, żeby wynagrodzić jej swoją głupotę i nieodpowiedzialność, dlatego postanowił, że będzie prasował do oporu. Kiedy kładł się spać było już dobrze po drugiej w nocy, ale dopiął swego. Wyprasował podkoszulki, pościel i zasłony, które zdążyły przeschnąć. Zostawił wszystko na desce do prasowania. Nie chciał robić hałasu odsuwaniem szuflad i otwieraniem szafek. Bał się, że może obudzić Ulę.

Ocknęła się jak na nią, dość późno. Zegarek wskazywał kilka minut po dziesiątej. Musiała odreagować to zmęczenie a sen był najlepszym lekarstwem. Zarzuciła szlafrok i zabrawszy z garderoby czystą bieliznę ruszyła do łazienki. Przechodząc przez salon stanęła jak wryta na widok stosów wyprasowanych rzeczy. – Rany! On to naprawdę zrobił? Ciekawe, do której sterczał przy desce. Czyżby doszły do głosu wyrzuty sumienia? Jeśli tak, to bardzo pozytywne panie Dobrzański.
Umyła się i ubrała. W kuchni nastawiła expres, przygotowała kilka tostów i ugotowała parę jaj. Pamiętała, że dzisiaj idą do seniorów. Wyjęła z lodówki dwa duże oscypki i dwa mniejsze zrobione z koziego mleka. Zapakowała zgrabną paczuszkę i z powrotem umieściła wszystko w lodówce. Miała zajrzeć do pokoju Marka i obudzić go na śniadanie, ale on sam ukazał się w zasięgu jej wzroku. Mruknął – dzień dobry Ula - i zniknął za drzwiami łazienki. Zaczęła jeść bez niego. Chciała jeszcze trochę popracować zanim pojadą do Dobrzańskich. O ile pamiętała mieli być u nich na czternastą. Kończyła śniadanie, kiedy Marek pojawił się w kuchni.
 - Przepraszam, że nie czekałam na ciebie, ale mam trochę roboty i chciałabym się nad nią pochylić zanim pojedziemy do twoich rodziców. Są jajka na miękko a w dzbanku kawa – wstała od stołu, opłukała talerzyk i filiżankę, i przeniosła się do salonu wraz z laptopem. Przez dwie godziny zliczała kolumny cyfr, by potem w komplecie z miesięcznymi raportami przesłać je do czterech firm.


Około dwunastej trzydzieści zamknęła komputer i poszła się przebrać do swojego pokoju. Marek zrobił to samo. Zabrała do reklamówki paczkę z serami i stanęła przy drzwiach czekając aż Marek ubierze buty. Podniósł się i obrzucił ją spojrzeniem.
 - Ślicznie wyglądasz – rzucił jej komplement.
 - Dziękuję. Chodźmy już. Nie lubię się spóźniać.

Seniorzy wypatrywali ich niecierpliwie. Kiedy zobaczyli samochód Marka wjeżdżający na podjazd wyszli przed dom witając się z nimi wylewnie. Krzysztof objął Ulę i ucałował jej policzki.
 - Wyglądasz jak milion dolarów kochanie. Jeszcze piękniej niż zapamiętałem. Jak pobyt? Udany?
 - No nie tak do końca, bo gdyby Marek nie otarł stóp mogło by być jeszcze lepiej, ale na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Przywieźliśmy wam trochę Podhala w postaci oscypków. Proszę mamo – podała Helenie reklamówkę. – Mam nadzieję, że wam posmakują.

Siedzieli przy zastawionym stole racząc się smacznymi daniami i opowiadali swoje wrażenia z Chochołowa. Po obiedzie Helena zadeklarowała, że oprowadzi Ulę po domu i ogrodzie, natomiast Krzysztof chciał porozmawiać z synem w cztery oczy.
 - Jesteś tu Uleńko po raz pierwszy i byłoby dobrze, żebyś poznała wszystkie kąty. Najbardziej jesteśmy dumni z ogrodu. Krzysztof uwielbia przesiadywać na patio i podziwiać kwiaty. Chodźmy.
Tymczasem panowie zasiedli w gabinecie seniora z kieliszkami koniaku. Krzysztof zajął miejsce w wygodnym, skórzanym fotelu i upił łyk trunku.
 - Byłem któregoś dnia w firmie. To co zobaczyłem bardzo mnie zaniepokoiło. Koniecznie trzeba odciążyć Alexa. On jest już tak zmęczony, że ledwie ogarnia. Nie dosypia i bywa rozkojarzony, co rzutuje na jego pracę. Najchętniej wysłałbym go na długi urlop, ale rzecz w tym, że nie mam go kim zastąpić. Ja sam już się do tego nie nadaję, a ty nawet nie masz pojęcia co się dzieje w firmie. Dobrze wiesz, że to nie tak miało wyglądać. Mieliście współpracować, a tymczasem Alex nie dość, że ma kupę roboty w dziale finansowym, to jeszcze musi odwalać ją za ciebie. Masz u siebie totalny bajzel. Raporty nigdy nie są na czas. PR leży i kwiczy. Nawet nikt telefonów nie odbiera, bo twoja sekretarka ciągle jest nieobecna. To musi się zmienić. Alex w końcu popadnie w jakąś chorobę jak będzie ciągnął dziesięć srok za ogon. Dlatego też postanowiłem inaczej rozdzielić wasze obowiązki. Przede wszystkim chcę zaproponować Uli objęcie stanowiska dyrektora finansowego. Ma gruntowne, kierunkowe wykształcenie, jest rzetelna i uczciwie podchodzi do swoich obowiązków. Jestem pewien, że Alex będzie miał w niej sojusznika. Ty od poniedziałku przejmujesz od niego sprawy związane z organizacją pokazów i ich budżetem. Tu akurat będziesz budżet konsultował z Ulą. Ja wiem, że nie masz wiedzy co należy zrobić, żeby przygotować taki pokaz, ale Alex wszystko ci przekaże punkt po punkcie, żebyś wiedział jak nie dać plamy.


Dział reklamy i marketingu nadal zostaje w zakresie twoich obowiązków i chcę widzieć rezultaty twojej pracy na tym polu. Zmianie ulegną też kompetencje Olszańskiego. Jak na dyrektora HR wyjątkowo ma mało pracy, której zresztą nie wykonuje tak jak powinien. Jeśli chce utrzymać stanowisko i tę wysoką pensję, będzie musiał się przyłożyć. Jego oddaję do twojej dyspozycji. We dwójkę będziecie zajmować się organizacją pracy w szwalniach, terminami dostaw materiałów i dodatków. Oczywiście dochodzi do tego sporządzanie umów po każdym pokazie i pozyskiwanie nowych kontrahentów. Jeśli nie przyłożysz się do pracy wkrótce firma zacznie podupadać, bo Alex fizycznie nie da już rady. I tak go podziwiam, że od kiedy skończyłeś studia on bez szemrania odwala za ciebie całą robotę. Nie wstyd ci? Nigdy nie przyszło ci do głowy, że on być może też chciałby czasem wyskoczyć do klubu i zabawić się? Ten człowiek już nawet nie umie odpoczywać, bo twoje lenistwo i bagatelizowanie obowiązków zrobiło z niego pracoholika. Weź sobie to wszystko do serca i zacznij wreszcie uczciwie zarabiać na byt. My nie będziemy żyć wiecznie. A teraz chodźmy. Muszę jeszcze porozmawiać z Ulą.


 - Ja na dyrektora finansowego? To jakieś niedorzeczne. Nawet nie wiem, czy podołam – Ula była pełna wątpliwości, kiedy usłyszała propozycję Krzysztofa.
 - Kochanie, przecież co miesiąc sporządzasz raporty finansowe dla swoich klientów. Praca w dziale finansowym niczym się od tego nie różni. Może tylko tym, że firma o wiele większa i zdecydowanie jest więcej pracy. Sama mówiłaś, że zarobki ledwie pozwalają wiązać ci koniec z końcem. Tu pensja wyższa i perspektywy szersze. Nabędziesz doświadczenia, a to przecież bezcenne. Jestem przekonany, że sobie poradzisz, bo umysł masz otwarty i jasny. Potrafisz logicznie myśleć i trafnie kojarzyć. Na pewno uczyli was na studiach jak układać budżet, żeby był jak najbardziej optymalny. U nas dokładnie o to samo chodzi. Oczywiście istotne jest, żeby nie przepłacać i nawet czasem wygenerować jakieś oszczędności. Potrafisz to Ula, a w razie jakichkolwiek wątpliwości ja zawsze będę do twojej dyspozycji. Pomóż nam dziecko, bo Alex jest już u kresu sił, a Marek…, - westchnął ciężko – Marek to leń i obibok. Przykro mi to mówić, ale tak właśnie jest. Dzisiaj powiedziałem mu, że jeśli nie weźmie się w garść i nie zacznie dbać o kondycję firmy ona za chwilę podupadnie tak bardzo, że nie będzie co ratować.
Ula ze współczuciem patrzyła na Krzysztofa. Było jej go żal. On powinien mieć spokój na stare lata, a tymczasem wiecznie musi o coś walczyć i o coś się starać.
 - No dobrze tato. Spróbuję i bardzo się postaram, bo nie chcę cię zawieść. Od kiedy miałabym zacząć? Szczerze powiedziawszy to potrzebowałabym trochę czasu, żeby pozamykać wszystkie zlecenia i poinformować klientów, że zawieszam działalność. Myślę, że trzy dni mi wystarczą. Czy na czwartek możesz umówić mnie z Alexem? Było by dobrze, żeby wprowadził mnie we wszystko. On chyba jest najbardziej zorientowany, prawda?
 - O nic się nie martw. Ja jeszcze dzisiaj do niego zadzwonię i porozumiem się z nim. Myślę, że nie będzie z tym problemu, bo jeśli nawet ma jakieś spotkania, to po prostu je przełoży. Bardzo się cieszę, że się zgodziłaś. Kolejny raz ratujesz Dobrzańskich.
Ula uśmiechnęła się smutno.
 - Marka jeszcze nie uratowałam, ale nie tracę nadziei, że mi się uda.
 - A co? Znowu coś zmalował? – Krzysztof spiął się w sobie wbijając w nią wzrok.
 - Nie, nie tato – uśmiechnęła się do niego łagodnie. - Wszystko w porządku. Wczoraj zagoniłam go nawet do prasowania koszul. Było ich strasznie dużo i skończył koło trzeciej w nocy, a przynajmniej tak mówił. Jeszcze trochę a sam zacznie się angażować, zobaczysz – zapewniała teścia choć sama była daleka od tej pewności.

Koło dziewiętnastej pożegnali Dobrzańskich i wrócili na Sienną. Marek był milczący, ale pomyślała, że wciąż przetrawia rozmowę z ojcem. To, co go czekało, było o wiele cięższe niż wyprawa do Doliny Pięciu Stawów. Tam otarł i odparzył stopy, tu jeśli się nie przyłoży, pogrąży firmę i ludzi w niej pracujących. Stawka była wysoka a on zupełnie nieprzygotowany do takich wyzwań. Już w domu powiedziała mu, że w czwartek pojedzie z nim do firmy.
 - Tata ma mnie umówić z Alexem. Od niego dowiem się na czym stoimy. Byłoby dobrze, gdybyś poszedł do niego razem ze mną. Wiem, że finanse to nie twój konik, ale jako współwłaściciel firmy powinieneś o nich chociaż trochę wiedzieć.
Marek usiadł ciężko na kanapie i ukrył w dłoniach twarz.
 - Ja nie dam rady Ula. Boję się tego, bo tak naprawdę to nic nie umiem i nic nie wiem na temat zarządzania firmą.


Usiadła tuż obok i zaczęła tłumaczyć jak dziecku.
 - Musisz zebrać się do kupy. Najwyższy czas wziąć na siebie odpowiedzialność. Masz trzydzieści lat i to naprawdę nieprzyzwoite, że tak długo woziłeś się na plecach Alexa. Jeśli tylko wykażesz minimum wysiłku ja ci pomogę, bo bardzo mi zależy, żeby twój ojciec przestał się o wszystko martwić i miał wreszcie trochę spokoju. Nie zasłużył na taki stres, który w każdej chwili może go zabić. Czas, żebyś zdał sobie sprawę z powagi sytuacji i dał wreszcie twoim rodzicom powód do dumy.
 - Uważasz, że byłbym w stanie temu wszystkiemu podołać?
 - Alex podołał, bo nie dałeś mu wyboru. To on był od czarnej roboty, chociaż obaj jesteście w tej firmie na równych prawach. Udowodnij, że nie jesteś od niego gorszy. Początki będą trudne, ale przecież wprawa czyni mistrza. Najpierw będziesz się zmuszał, potem uznasz to za zupełnie naturalne, a później przyjdzie satysfakcja i wtedy zobaczysz jakie to przyjemne czuć zadowolenie z dobrze wykonanej pracy. Tobie musi się jedynie chcieć zaangażować, a reszta przyjdzie z czasem. Jutro rano pójdziesz porozmawiać z Febo. Poprosisz go o nowy zakres obowiązków i wyszczególnienie w punktach, co wchodzi w ich zakres. Opowiesz o rozmowie z ojcem i poinformujesz, że od jutra odciążasz go, żeby trochę odetchnął. Uważam też, że winien mu jesteś przeprosiny i wdzięczność za to, że harował za ciebie przez kilka lat. Jutro też porozmawiasz ze swoim najlepszym przyjacielem. Z tego, czego dowiedziałam się od twojego ojca, on jest świetnym kompanem do hulanek. Mam nadzieję, że okaże się równie wydajnym pracownikiem, bo jak do tej pory to brał pieniądze za nic, podobnie zresztą jak ty. Ojciec sprowadził cię dzisiaj na ziemię. Jutro ty sprowadzisz na nią Olszańskiego.

czwartek, 15 lutego 2018

ZŁE NAWYKI - rozdział 8

ROZDZIAŁ 8


Pierwszy kryzys zaczął się już w piątek, choć Ula nie miała o tym zielonego pojęcia i niczego podobnego się nie spodziewała. Na Sienną dotarli przed siedemnastą. Trochę czasu zmitrężyli robiąc zakupy, bo nie tylko musieli kupić żywność, ale i środki czystości, których Marek nie miał. Trzykrotnie kursowali w te i z powrotem, żeby opróżnić bagażnik i wszystko pownosić. Ula zajęła się rozpakowywaniem toreb i zapełnianiem półek w lodówce a Marek poszedł do łazienki. Wziął prysznic, żeby zmyć z siebie trudy podróży i zmienił opatrunki. Opróżnił walizkę rzucając brudne rzeczy na stertę innych przeznaczonych do prania, a leżących tu wcześniej. Przebrał się w wygodne jeansy, świeżą koszulę, narzucił marynarkę i chwyciwszy portfel oznajmił Uli, że wychodzi. Zaskoczył ją.
 - Jak to, teraz?


 - Tak, teraz – potwierdził nieco niecierpliwie. - Umówiłem się z Sebastianem. Chce coś obgadać i prosił, żebym wpadł. Nie biorę samochodu. Pojadę taksówką. Na razie.
Wyszedł z mieszkania i wcisnął guzik windy wybierając jednocześnie numer do Olszańskiego. Po chwili usłyszał jego głos.
 - Już jesteście w Warszawie?
 - Właśnie przyjechaliśmy. Jestem w drodze do klubu, przyłączysz się?
 - No jasne! Dawno się nie widzieliśmy. Już się zbieram. Spotkamy się przed wejściem.
Marek wyszedł z budynku i ruszył w stronę postoju taxi. Kazał się wieźć do „Klubu 69”. To była ich ulubiona knajpa i można powiedzieć, że byli tam stałymi bywalcami. Obsługa znała ich doskonale, podobnie jak ich preferencje odnośnie alkoholi. Nie musieli nic mówić a barman już stawiał przed nimi drinki. Tym razem nie było inaczej.



 - No opowiadaj stary. Jak ci się żyje w małżeństwie? Żonka dogadza ci pewnie jak ksiądz Kaśce.
Marek uśmiechnął się krzywo. Pociągnął łyk alkoholu i wycedził przez zęby:
 - No właśnie nie.
 - Żartujesz – Sebastian zrobił wielkie oczy. – Małżeństwo nie zostało skonsumowane? Nigdy nie przeszkadzało ci, że nie znałeś panny, byle by była ładna i miała niski iloraz inteligencji.
 - Ula jest dość ładna a iloraz inteligencji ma wyższy ode mnie i od ciebie razem wziętych. Do tanga trzeba dwojga, a ona jak do tej pory nie jest chętna. Przecież nie będę jej gwałcił. Fakt jest jednak faktem, że brakuje mi seksu – westchnął i kiwnął na barmana, żeby im nalał kolejkę.
 - No to rozejrzyjmy się – Olszański odwrócił się od baru lustrując salę. – Tam pod ścianą siedzą jakieś dzierlatki. Nawet niezłe. Zabawimy się?
 - Oj kusisz bracie, kusisz – Dobrzański roześmiał się klepiąc po plecach przyjaciela.
 - Idę po nie, albo lepiej to my chodźmy. Dosiądziemy się.


Ruszyli w głąb sali i po chwili siedzieli przy stoliku nowo poznanych dziewczyn. Było morze alkoholu, były i tańce. O dwudziestej drugiej impreza przeniosła się do mieszkania Sebastiana. Całe towarzystwo było nieźle wstawione. W końcu rozdzielili się i każdy z nich zaciągnął swoją zdobycz do innego pokoju.


Po wyjściu Marka Ula uprzątnęła kuchnię. Weszła do łazienki i od razu rzuciła jej się w oczy ta sterta brudnych ciuchów Marka. Westchnęła ciężko i zabrała się za ich segregowanie. Wrzuciła do pralki pierwszy wsad z białymi rzeczami i nastawiła pranie. Stanęła na środku salonu i rozejrzała się. Na komodach zalegała spora warstwa kurzu. Zresztą on był wszechobecny. Nie lubiła bezczynności i trochę z nudów zabrała się za sprzątanie. Nie rozumiała dlaczego Marek tak zaniedbuje mieszkanie. Przecież przetarcie kurzu nie jest znowu jakimś nadzwyczajnym wysiłkiem, a umycie podłóg raz w tygodniu i zrobienie prania, to żadna praca. Tu niby taki porządny, a potrafi spać w tym brudzie i wdychać te wszystkie roztocza.
Zrobiła przegląd szaf w poszukiwaniu zmian pościeli i firan. W końcu natknęła się na nie. Pościągała tę, pod którą spali przed wyjazdem i zabrała się za sprzątanie pokoi. Na drugi raz na pewno nie będzie tego robić sama i zaprzęgnie go do roboty.
Pralka skończyła prać. Rozwiesiła na suszarce odwirowane rzeczy i wsadziła kolejną partię. Na koniec zostawiła pościel, bo ta prała się najdłużej. W mieszkaniu zaczęło pachnieć czystością. Został jej jeszcze gabinet. Jutro zagoni Marka do ściągnięcia firan, żaluzji i do mycia okien. Rozłożyła drugą suszarkę, na której rozwiesiła wypraną pościel. Sama weszła pod prysznic i po nim okutana we frotowy szlafrok nastawiła wodę na herbatę. Zerknęła na duży, ścienny zegar i zamarła. Pokazywał dwudziestą drugą czterdzieści pięć. - Przecież to niemożliwe, żeby Marek siedział u Sebastiana do tej godziny. A może poszli w miasto? - Jeśli tak, to nie sądziła, że się go doczeka. Ciągle miała przed oczami ten artykuł z jego nagim zdjęciem a w uszach dzwoniły jej słowa Krzysztofa o tym jakie Marek prowadzi rozwiązłe życie. – No tak, – pomyślała – za długo mu już było. Tydzień bez alkoholu i knajpianej atmosfery to tydzień stracony. – Postanowiła, że nie będzie dzwonić i w ogóle nie będzie komentować tego wyjścia. Będzie robić swoje i tyle. On jest dużym chłopcem i ma swój rozum.

Obudził się z kacem gigantem. Gardło miał suche jak pustynny piasek a język sztywny jak kołek. Przetarł powieki i rozejrzał się. No tak, jest u Sebastiana. Jego ręka trafiła na czyjąś głowę. Uchylił kołdrę. Obok niego spała jak suseł poznana wczoraj dziewczyna. Zerknął na przegub i zmartwiał. Było już po jedenastej. Zerwał się z łóżka i zaczął nerwowo ubierać. Nie miał pojęcia, co powie Uli. Brutalnie szarpnął za ramię śpiącą kobietę i kiedy otworzyła oczy wysyczał szeptem.
 - Ubieraj się. Jest już prawie południe. Masz tu kilka setek i zamów sobie taksówkę. Aha i zabierz ze sobą koleżankę.
Ruszył do pokoju, w którym spał Sebastian i najpierw obudził panienkę.
 - Pośpiesz się, bo koleżanka odjedzie bez ciebie. Właśnie zamawia taksówkę. Było miło, ale musicie już iść.
Pomógł im pozbierać porozrzucane wszędzie ciuchy i wciąż je popędzając niemal siłą wypchnął na korytarz. Wrócił do Sebastiana i obudził go. Obaj wyglądali nieszczególnie.
 - Ja muszę już iść Seba. Nieźle zabalowaliśmy a ja powinienem wymyślić jakieś wiarygodne wytłumaczenie dla Uli. Jak chcesz to pośpij jeszcze, w końcu jest sobota. Ja zatrzasnę za sobą drzwi. Do poniedziałku bracie.
Wyszedł na rozgrzaną słońcem ulicę i rozejrzał się za postojem taksówek. Pamiętał, że był tu gdzieś niedaleko. Wreszcie dostrzegł znak i poszedł w jego kierunku. Dwadzieścia minut później znalazł się na Siennej. Wjechał na górę i przekręcił jak najciszej w zamku klucz. Wszedł do środka i ściągnął adidasy. Omiótł wzrokiem salon i dostrzegł Ulę. Stała na małej drabince i odpinała firanki z karniszy. Zauważył ten nieskazitelny porządek. Podłogi lśniły czystością, że mógł się w nich przejrzeć. Pachniało proszkiem do prania i jakimś płynem o kwiatowej nucie. Zauważył też suszarki stojące przy łazienkowych drzwiach ciężkie od wypranej odzieży i pościeli. Poczuł się głupio.
 - Dzień dobry Ula – wychrypiał. Odwróciła się gwałtownie. Nie słyszała jak wchodził.
 - Dzień dobry – odpowiedziała. Zeszła z drabinki i pozbierała firanki. Idąc w stronę łazienki i mijając go poczuła obrzydliwy odór przetrawionego alkoholu i zapach damskich perfum.
 - Przepraszam, że tak późno wracam, ale zasiedzieliśmy się…
 - Raczej dość wcześnie. Jest południe. Jadłeś coś, czy tylko wlewałeś w siebie alkohol?
 - Skąd wiesz, że…
 - Masz przekrwione oczy i zblazowaną twarz – nie dała mu dokończyć, jakby chciała jak najprędzej uciąć tę dyskusję. - Śmierdzisz na kilometr wódką i perfumami bynajmniej nie męskimi. Wsadzę tylko firanki do pralki i możesz skorzystać z łazienki. Jeśli jesteś głodny to przygotuj sobie coś. Ja nie mam czasu – odeszła uznając, że nic więcej nie musi mówić.
Odprowadził ją wzrokiem – I to tyle? Żadnej awantury, żadnych pretensji, żadnych wyrzutów? Żadnego wypytywania o szczegóły z kim był i co robił? Oczywiście, że nie zadawała pytań kretynie. Wystarczyło popatrzeć w te jej smutne oczy, żeby wiedzieć, że ona domyśla się wszystkiego. Nie trzeba być Einsteinem. Ona doskonale wie, że ją zdradziłeś debilu i na pewno nie będzie pytać z kim. Jesteś durniem Dobrzański. Jeszcze tylko brakuje, żeby opowiedziała jutro o tym rodzicom. Może jednak tego nie zrobi, bo martwi się o nich a zwłaszcza o ojca.


Poszedł do swojej sypialni. Z garderoby wyciągnął wygodny dres i wrócił do salonu. Łazienka była wolna. Ula ściągała z suszarek suche pranie. Obok stała deska do prasowania, na której układała rzeczy. Wszedł do kabiny prysznicowej i puścił na siebie lodowaty strumień wody. To zawsze pomagało. Zachowanie Uli dało mu do myślenia. Żadna z jego poprzednich kobiet nigdy nie zareagowała w taki sposób. One ciągle miały do niego pretensje. Paulina zawsze urządzała karczemne awantury domagając się wyjaśnień z kim był i gdzie. Ula nic na ten temat nie chciała wiedzieć. Chyba po raz pierwszy w życiu zaczął mieć wyrzuty sumienia. Ona nie zasłużyła sobie na takie traktowanie.

Tymczasem Ula zabrała się za przygotowanie obiadu. Wstawiła mięso i jarzyny na zupę. Obrała kilka ziemniaków, rozklepała i opanierowała dwa schabowe kotlety i pocięła sałatę lodową przyprawiając ją śmietaną i octem. Napełniła wiadro wodą, wlała nieco płynu i zabrała się za mycie okna w swoim pokoju. Przetarła je do sucha i upięła firanki. Zmieniła wodę i to samo zrobiła w sypialni Marka i jego gabinecie. Zostało tylko okno w kuchni i salonie. W kuchni były rolety i nie musiała zawieszać firany. Marek siedział na kanapie w salonie przyglądając się temu biernie. W końcu przeniósł się do sypialni zamykając za sobą drzwi.
Skończyła z oknami. Zanim wyciągnęła firanki z pralki wstawiła ziemniaki i usmażyła kotlety. Na tej samej patelni podgrzała dwa gotowe krokiety z mięsem a do zupy wrzuciła pocięte w plastry buraki. Rozwiesiła firany na suszarkach i wróciła do kuchni. Doprawiła barszcz i wlała go w kokilki. Obok postawiła talerzyki z krokietami. Zrobiła puree. Rozdzieliła je na talerze i obok ułożyła kotlety. Na środku stołu wylądowała wielka micha sałaty i dzbanek z herbatą.
Weszła do sypialni Marka. Leżał na łóżku i drzemał.
 - Marek obiad na stole. Rusz się, bo szybko stygnie.
Zebrał się i poszedł za nią. Usiadł przy stole i pociągnął nosem. Pachniało bosko.
 - Smacznego – powiedziała przystawiając kokilkę z barszczem do ust.
 - Nawzajem – odparł cicho. Przez dłuższą chwilę jedli w milczeniu. Ula popatrzyła na bladą, przepitą twarz Marka.
 - Musimy sobie coś wyjaśnić – odezwała się cicho. Podniósł głowę i spojrzał przenikliwie w jej oczy. Czyżby się jednak pomylił i ona zacznie wypytywać go o przebieg wczorajszego wieczoru? - Od wczoraj haruję w tym mieszkaniu jak wół. Naprawdę nie mam pojęcia, jak mogłeś je tak zapuścić. To zresztą już bez znaczenia. Robię to pierwszy i zarazem ostatni raz sama. Jeśli nie będziesz pomagał mi w porządkach ograniczę się tylko do kuchni i pokoju, w którym śpię. Ty, jeśli lubisz żyć w brudzie to twoja sprawa. Druga rzecz, to twoje brudne ciuchy, które zalegały w koszu od tygodni. Nie czujesz tego, że im dłużej leżą tym bardziej śmierdzą? Jeszcze mogłabym to zrozumieć, gdybyś nie miał nowoczesnej pralki i musiał prać w rękach, ale tak nie jest. Pranie będziemy robić co tydzień. Wtedy nie będzie tego dużo. Wiesz ile masz samych koszul do prasowania? Osiemnaście. Musiałabym stać przy desce do późnej nocy, żeby uporać się z tym wszystkim. Wyprasuję podkoszulki i połowę koszul. Drugą połowę zostawiam tobie. I tak nie zdążymy przerobić wszystkiego, bo zostaje jeszcze pościel i zasłony. Lubię pracować, bo lubię oglądać i cieszyć się efektami tej pracy, ale nie będę odwalać roboty za ciebie tylko dlatego, że tobie się nie chce. To dla mnie żaden argument. Nie popieram modelu małżeństwa, gdzie mąż przychodzi z pracy i chowa nos w gazetę nic nie robiąc, bo on się już napracował. Jestem za partnerstwem w związku, bo mimo, że nie dojeżdżam do pracy, to zawodowo pracuję w domu i też mam prawo do odpoczynku. Czy tego chcesz, czy nie, musi nastąpić podział obowiązków, bo tak będzie sprawiedliwie. Jestem twoją żoną nie służącą i mam nadzieję, że rozumiesz różnicę.
 - Rozumiem Ula i przepraszam, że tak wyszło. Następnym razem na pewno bardziej się postaram. A koszulami się nie przejmuj. Jak tylko skończymy jeść zabiorę się za prasowanie.

czwartek, 8 lutego 2018

ZŁE NAWYKI - rozdział 7

ROZDZIAŁ 7


Ula obeszła z aparatem okolice schroniska. Wróciła koło osiemnastej. Kupiła im herbatę i grillowane kiełbaski, bo pomyślała, że Marek już zgłodniał a i ona sama czuła w żołądku ssanie. Ostrożnie weszła z tacą do pokoju. Marek leżał z otwartymi oczami wgapiając się w sufit. Poczuł zapach kiełbasy i przeniósł wzrok na Ulę. Podniósł się do pozycji siedzącej i pociągnął nosem.
 - Kolacja?
 - Tak – postawiła tacę na krześle. – Wcinaj.
Z chęcią zabrał się do jedzenia. Wyglądał nieco lepiej i nie był już taki blady.
 - Jak nogi?
 - Chyba dobrze. Nie wiem jak będzie kiedy założę buty.
 - Przed snem wysmaruję je jeszcze maścią i z powrotem zawinę bandażem, ale dość luźno. Rano to powtórzymy. Prześledziłam na mapie ponownie niebieski szlak. Piszą, że w porównaniu z tym zielonym jest łatwiejszy, ale są miejsca, gdzie trzeba będzie iść ostrożnie. Teoretycznie powinniśmy być na Polanie Włosienica w przeciągu dwóch godzin. Ja zakładam o godzinę więcej. Gdybyś był sprawny poszlibyśmy stamtąd już drogą do parkingu, ale to jest około siedmiu kilometrów i chyba byś nie podołał. Na tej polanie zatrzymują się bryczki i od tego miejsca turyści idą nad Morskie Oko już pieszo. Nie jestem zwolenniczką męczenia zwierząt i żal mi tych biednych koni, ale to sytuacja wyjątkowa. Po prostu zjedziemy bryczką aż do parkingu. Tak to sobie wymyśliłam.
 - Dobry plan i mam nadzieję, że dojdę. Jest mi głupio, bo nie sądziłem, że moje nogi tak źle zareagują na Tatry.
 - Nie ty pierwszy i nie ostatni. Idę po miskę z wodą.
Ponownie wysmarowała mu stopy i owinęła je bandażem. Zrzuciła na podłogę poduszkę i koc. Marek widząc to przesunął się pod ścianę.
 - Nie wygłupiaj się Ula i chodź tutaj. Zmieścimy się. Nie będzie tak źle.
Poduszka z powrotem wylądowała na łóżku. Ściągnęła buty i ułożyła się plecami do Marka nakrywając się szczelnie kocem. Była zmęczona, ale jak mówiła Markowi wcześniej, tak przyjemnie zmęczona. Przymknęła oczy. Zasnęła natychmiast jak kamień.

Kiedy następnego ranka obudziła się stwierdziła, że leży przytulona do Marka piersi a jej głowa spoczywa na jego ramieniu. Lewą ręką obejmował ją w pasie. – No nieźle – pomyślała. Delikatnie wyswobodziła się z jego objęć i cichutko, starając się go nie obudzić ruszyła do łazienki. Umyła się na ile to było możliwe i wytarła papierowymi ręcznikami. Napełniła miskę ciepłą wodą i zabrawszy mydło i garść ręczników wróciła do pokoju. Potrząsnęła lekko ramieniem Marka.
 - Obudź się. Przyniosłam ci wodę – szepnęła, kiedy otworzył oczy. – Tu masz ręczniki i mydło. Umyj się, a ja idę zamówić nam śniadanie.
Ze smakiem wsunęli obłędnie pachnącą jajecznicę popijając gorącą, mocną kawą. Ula odniosła tacę i zabrała się za zmianę opatrunków. Wysmarowane maścią stopy okleiła solidnie plastrami i naciągnęła skarpety. Rozsznurowała buty i podsunęła mu je.
 - Spróbuj je włożyć i przejść kilka kroków.
Nie było tragicznie. Opatrunki na plastrach stworzyły pod odparzonymi stopami coś w rodzaju miękkiej podkładki a grube, wełniane skarpety dodatkowo amortyzowały nacisk stóp.
 - Chyba dam radę – ucieszył się.
 - W takim razie chodźmy. Usiądziesz sobie jeszcze przy stoliku, a ja poszukam kierowniczki i zapłacę za pokój. Kupię też wodę mineralną w razie, gdyby chciało nam się pić.
Kierowniczka urzędowała już w swoim biurze. Ula jeszcze raz podziękowała jej za nocleg, uiściła zapłatę i pożegnała się z kobietą. Zapakowawszy dwie duże butelki wody do plecaka zarzuciła go sobie na ramiona. Powoli wyszli ze schroniska kierując się na niebieski szlak. Ula dostosowała się do tempa Marka, który szedł podpierając się laską. Trochę utykał, ale konsekwentnie posuwał się do przodu. Początkowo droga była równa, ale po kilkunastu minutach zaczęli łagodnie piąć się w górę idąc zakosami. Tak dotarli do Świstowej Kopy. Widok z niej był zniewalający i Ula nie omieszkała go sfotografować.


Zaczęli schodzić w dół łagodnym trawersem. Natknęli się na spore kamienisko i tu musieli być ostrożni. Kiedy je minęli, Marek odetchnął z ulgą. Dość mocno odczuły te kamienie jego stopy. Na szczęście dalej droga była dość równa. Szli między kępami kosodrzewiny i zarośli wygodnym „chodnikiem” aż wreszcie ujrzeli przed sobą gładką powierzchnię asfaltu.
 - Udało się Marek! Udało! – krzyknęła Ula. – Dałeś radę! Jeszcze troszeczkę i dotrzemy do bryczek. Tak jak przewidywałam, szliśmy prawie trzy godziny.
Na wyłożonym granitowym brukiem placu stały dwie bryczki. Podeszli do pierwszej z nich i zapytali siedzącego na koźle górala ile kosztuje przejazd. Wymienił kwotę sześćdziesięciu złotych za dwie osoby. Ula wcisnęła mu pieniądze do ręki i zajęli miejsce na długiej ławce. Musieli czekać, bo właściciel bryczki chciał mieć komplet pasażerów. W końcu uzbierało się piętnaście osób i mogli ruszać. Po czterdziestu minutach byli na dole.


Marek otworzył pilotem drzwi i ciężko usiadł na siedzeniu. Był wykończony. Czuł jak prawa stopa ślizga mu się w bucie i był prawie pewien, że krwawi. Rozsznurował buty i ostrożnie ściągnął je z nóg. Prawa skarpeta była przesiąknięta krwią. Ula z przerażeniem patrzyła na to wszystko. Nie miała pojęcia, że finał tej eskapady okaże się dla Marka taki nieszczęśliwy. Miała wyrzuty sumienia, że wyciągnęła go na tę długą wycieczkę. Gdyby wiedziała, że jest taki wydelikacony i mało odporny, nigdy by mu tego nie zaproponowała.
 - Ula otwórz bagażnik. Powinien być w nim jakiś ręcznik i klapki. Daj mi też butelkę z wodą i plastry.
Pomogła mu obmyć rany i poprzyklejała świeże opatrunki. Założyła mu klapki na stopy, ale on już wiedział, że nie będzie w stanie prowadzić.
 - Nie dam rady. Jedyne wyjście to zostawić tu samochód i złapać taksówkę. Tylko tak dostaniemy się do pensjonatu.
Spojrzała na niego niepewnie.
 - Daj mi kluczyki…
 - Co?
 - Daj mi kluczyki. Spróbuję pojechać.
 - Jak to pojechać? Potrafisz? Masz prawo jazdy?
 - Mam, ale dawno nie jeździłam. Parę lat. Nie mam przecież samochodu. Jeśli będziesz mi mówił co mam robić, postaram się nas dowieźć w jednym kawałku.
Z ogromną obawą podał jej kluczyki i zajął miejsce pasażera. Przekręciła je w stacyjce i zapięła pasy. Samochód zapalił od razu.
 - Wycofaj ostrożnie i na lewo. Powoli.
Słuchała go manewrując autem. Z parkingu wyjechała bez problemu i włączyła się do ruchu. Jechała nie więcej niż czterdzieści kilometrów na godzinę.
 - Możesz trochę przyspieszyć, bo za chwilę zaczną na nas trąbić. Dobrze ci idzie. Jak dojedziemy do Chochołowa to podjedź pod restaurację. Zjemy obiad i dopiero po nim pojedziemy do pensjonatu. Może po drodze będziemy mijać jakiś sklep, to zrobimy zakupy na kolację.

Trafili nie tylko na sklep, ale i na aptekę. Ula zaopatrzyła się w środki opatrunkowe i poprosiła o jakąś skuteczną maść na odparzenia i rany po pęcherzach. Przez dwa kolejne dni Marek nie ruszał się z pokoju. Schodził tylko na śniadania. Ula samotnie zjadała obiad w restauracji i przynosiła w styropianowym pudełku posiłek mężowi. W drugim dniu jego niemocy wsiadła w autobus i pojechała do Zakopanego. Pochodziła po Krupówkach, nakupowała oscypków, zjadła placki ziemniaczane ze śmietaną a ponieważ były pyszne kupiła też porcję dla Marka. W plecaku znalazło się pachnące, chrupiące pieczywo i świeże masło. Czekała na autobus siedząc na ławce, gdy rozdzwonił się jej telefon. Dzwoniła Helena.
 - Wszystko w porządku Uleńko?
 - No nie tak do końca. Drugiego dnia pobytu poszliśmy w góry i Marek poranił sobie stopy do krwi. Z biedą wróciliśmy. Teraz leży w pokoju z oplastrowanymi nogami, a ja wybrałam się do Zakopanego na zakupy i właśnie wracam.
 - Nic mu nie będzie kochanie. On po prostu nie jest przyzwyczajony do jakiegokolwiek wysiłku, bo nie lubi się przemęczać. I tak plus dla niego, że dał się wyciągnąć na tę wycieczkę. Wracacie pojutrze tak?
 - Tak i mam nadzieję, że on będzie mógł prowadzić. Z parkingu, na którym zostawiliśmy samochód wracałam ja. Nie czuję się pewnie za kierownicą, bo dawno nie jeździłam i na pewno nie odważyłabym się wracać do Warszawy. Liczę, że jednak jego nogi wygoją się na tyle, że podoła. A u was wszystko dobrze?
 - Jak najbardziej. Trochę odetchnęliśmy jak Marka nie ma w Warszawie, bo do tej pory żyliśmy w ciągłym napięciu i strachu, czy on znowu nie wywinie jakiegoś numeru. Wciąż liczymy na to, że małżeństwo jednak go zmieni na lepsze.
 - Muszę kończyć, bo autobus podjeżdża. Serdecznie pozdrawiam was oboje. Do zobaczenia.
Tymczasem Marek od pół godziny dzielił się wrażeniami ze swoim przyjacielem Sebastianem.
 - Dałem się wyciągnąć na tę wycieczkę jak jakiś idiota. Jeszcze w dodatku powiedziałem jej dzień wcześniej, że to długa i trudna trasa i nie chcę słyszeć jej narzekań, że nogi ją bolą, bo nie mam zamiaru jej nieść. Nawet nie wiesz jak było mi wstyd, kiedy okazało się, że to ja wymiękłem. Ona dotarła do schroniska bez najmniejszego problemu w dodatku podtrzymując mnie, bo ledwo się wlokłem. Opatrzyła mi stopy, które zdarłem do krwi i cudem udało jej się wynająć pokój. Kiedy ja dogorywałem ze zmęczenia ona jeszcze poszła na szlak, obfotografowała stawy, wróciła z kolacją i na noc znowu wysmarowała mi nogi maścią. Lepszej opieki w życiu nie miałem. Nie przestaje mnie zadziwiać i chyba trochę czuje się winna, że namówiła mnie na tę marszrutę. Jest niesamowicie wytrzymała i wbrew temu co każdy mógłby pomyśleć o niej, nieprawdopodobnie silna. Sam się zastanawiam jak ona to robi. Wspinając się na górę nawet się nie spociła i nie zadyszała. Drugi raz zaskoczyła mnie jak już dotarliśmy do samochodu. Okazało się, że jednak nie będę mógł prowadzić, bo prawą stopę miałem we krwi. Wtedy ona kazała mi oddać kluczyli i powiedziała, że spróbuje nas dowieźć, choć dawno nie prowadziła. Poszło jej naprawdę dobrze. Wolno, bo wolno, ale dowiozła nas do pensjonatu.
 - Naprawdę pozwoliłeś jej prowadzić Lexusa? Nie poznaję cię bracie, przecież nawet mnie nie pozwalasz.
 - To prawda, ale sytuacja była nieciekawa i nie miałem wyjścia.
 - A tak już z innej beczki, to twój ojciec pojawił się w firmie i rozmawiał z Alexem na twój temat.
 - To znaczy? – Marek nagle zrobił się czujny.
 - No pytał jak stoisz z robotą, ale Alex tylko machnął ręką, co było bardzo wymowne. Nie słyszałem wszystkiego, ale ojciec coś mówił, że najwyższy czas zrzucić z Alexa część odpowiedzialności i że on tego dopilnuje. Nie chcę cię straszyć, ale podejrzewam, że dostaniesz szerszy zakres obowiązków. Inna rzecz, że Febo jest totalnie zajechany. Niemal nie wychodzi z biura. Chyba jednak za dużo ma na głowie. Sam przyznasz, że nie jesteśmy zbyt pomocni a on zajmuje się finansami, twoim działem promocji, kontrahentami, szwalniami i użera się z Pshemko, który nie pała do niego miłością.
 - Brzmi to przerażająco i chyba zaczynam się bać, bo nie wiem, co kombinuje ojciec. Pewnie po powrocie się dowiem i aż mi skóra cierpnie. No nic przyjacielu będę kończył, bo za chwilę Ula się zjawi. Na razie.

W przedostatni dzień pobytu wybrali się na Słowację do Štrbskiego Plesa. Położone było niedaleko granicy a w Chochołowie istniało przejście graniczne. Miejscowość okazała się bardzo urokliwa a Tatry po drugiej stronie o wiele bardziej malownicze.


Nie chodzili za dużo, bo Marek jeszcze utykał, ale pospacerowali trochę wzdłuż pięknego, polodowcowego jeziora i posiedzieli na wygodnej ławeczce chłonąc to piękno. Ula poczytała trochę w przewodniku, że stąd można pójść na Gerlach i Rysy. Trochę żałowała, że Marek jest w takiej kiepskiej formie, bo chętnie skusiłaby się na taką wspinaczkę. Mimo to dzień upłynął im bardzo przyjemnie. Po powrocie spakowali rzeczy. Chcieli wyjechać zaraz po śniadaniu, żeby dotrzeć do Warszawy jeszcze za dnia. Ula pamiętała, że Marka lodówka świeci pustkami i muszą zatrzymać się gdzieś po drodze, żeby zrobić zaopatrzenie.
Wieczorem zadzwonił do Marka ojciec. Zaprosił ich na niedzielny obiad i zapowiedział, że muszą porozmawiać o firmowych sprawach. Marek po telefonie od Sebastiana już wiedział, że tego nie uniknie. Przekazał pozdrowienia od ojca Uli i poinformował ją o zaproszeniu na obiad.
 - To nawet dobrze się składa, bo w sobotę zaplanowałam wielkie porządki. Mamy cały dzień, żeby doprowadzić twoje mieszkanie do stanu używalności. Będzie sporo pracy, ale przekonasz się jakie to przyjemne nie mieć wokół siebie bałaganu.
Wbił w nią wzrok nie wyrażający niczego. Nie wiedzieć czemu poczuł się jak szamoczące we wnykach zwierzę. Poczuł się osaczony.