Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 23 lutego 2017

"SENS ŻYCIA" - rozdział 9

ROZDZIAŁ 9


Ocknął się cały odrętwiały z zimna. Czyżby przysnął? W takim miejscu? Spojrzał na zegarek. Podświetlany cyferblat wskazywał godzinę dwudziestą trzecią dziesięć. – Zasiedziałem się Martuś i bardzo zmarzłem. Muszę wracać. Pewnie nie przypuszczałaś, że ten dzień spędzę przy twoim grobie. Nawet chciałem zaproponować Wiki, żebyśmy wspólnie świętowali nowy rok, ale nie miałem odwagi. Bałem się odmowy, bo może ona miała już jakieś inne plany i to niekoniecznie związane ze mną? Miałaś rację. Coraz więcej dostrzegam podobieństw między tobą i nią. Czasem kompletnie mnie rozczula, tak jak ty… Czy wiesz, że używa tego samego, ziołowego szamponu? Poczułem to kiedyś, gdy pochylała się nade mną. Pewnie mógłbym ją pokochać, bo to wspaniała dziewczyna, ale miłość do ciebie jest zbyt silna. To nie takie proste Martuś, nie takie proste… Trudne zadanie postawiłaś przede mną i wreszcie zrozumiałem, że chcesz wyłącznie mojego szczęścia. Może jeszcze kiedyś będę szczęśliwy Martuś, kto wie? – narzucił kaptur na wełnianą czapkę i włożył rękawiczki, które dostał od Wiki. – Pójdziemy piesku. Ty pewnie też zmarzłeś. – Momo zerwał się i otrzepał sierść. Nagle jak szalony zaczął machać ogonem. – Paweł zdziwił się, bo tak reagował tylko na kogoś, kogo znał. – Co jest Momo?
 - Paweł? – Zdziwiony odwrócił się. Ten drżący głos należał do Wiki. – Bardzo martwiłam się o ciebie. Nie wziąłeś telefonu… Nie wiedziałam, gdzie cię szukać. W ostatniej chwili przyszło mi na myśl, że jesteś u Marty. Przepraszam, że ci przeszkodziłam, ale tak bardzo nie chciałam być dzisiaj sama – rozpłakała się. Poczuł dziwną tkliwość. Szukała go. Martwiła się o niego. Biedna Wiki.
 - Nie płacz Wiki. Zasiedziałem się tutaj, ale właśnie zbierałem się do domu. Chodźmy. Napijemy się gorącej kawy i może zdążymy o dwunastej otworzyć szampana.
Dziewczyna uśmiechnęła się przez łzy. Złapała za rączki wózka i pchnęła go do przodu.
 - Tak będzie szybciej, bo jeśli mamy zdążyć do północy, to musimy się pośpieszyć – odpięła Monę ze smyczy. I tak biegła obok Momo i nie oddalała się.
Po dwudziestu minutach dotarli do domu. Pomogła Pawłowi się rozebrać i wstawiła wodę na kawę. Pamiętała, że zostały jeszcze w misce upieczone przez nią pierniki. Postawiła je na stole i wyciągnęła dwa wysokie kieliszki do szampana. Była za pięć dwunasta, gdy stawiała parujące filiżanki na ławie. Podała Pawłowi butelkę z szampanem.
 - Otwórz, tylko ostrożnie.
Rozlał szampan do kieliszków i jeden z nich podał Wiktorii. Słyszeli jak zegar umieszczony na jednej z wież kolegiaty wybija ostatnie minuty starego roku. Paweł uśmiechnął się do Wiki. Stuknął jej kieliszek mówiąc
 - Wiki, życzę ci, żeby ten nowy rok był lepszy od tego, co mija, by przyniósł ci więcej radości niż smutku, by wszystkie twoje marzenia i plany ziściły się w stu procentach i wreszcie życzę ci, żebyś była po prostu szczęśliwa.
 - A ja życzę ci spokoju w duszy i spokoju w sercu. Jesteś naprawdę fajnym i dobrym człowiekiem, który zasługuje na wszystko co najlepsze. Życzę ci, żebyś mógł wreszcie żyć pełną piersią tak jak ludzie w twoim wieku i poczuł się spełniony i w życiu prywatnym i zawodowym. Wszystkiego najlepszego przyjacielu.
Wypili trunek do dna. Wiki włączyła telewizor. Zaczęli oglądać jakiś film, ale ani jedno, ani drugie nie obejrzało go do końca.

Poczuł intensywny zapach ziołowego szamponu i poruszył powiekami. Był przekonany, że znowu zaczyna śnić sen o Marcie. Jednak to nie był sen, bo zapach czuł wyraźnie. Z trudem otworzył powieki. Na jego ramieniu spoczywała głowa Wiki. Delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy i uśmiechnął się. Wyglądała naprawdę słodko. Psy spały koło kanapy przytulone do siebie tak jak oni. Zerknął na zegar wiszący na ścianie. Była za dziesięć ósma. Próbował delikatnie uwolnić ramię podkładając Wiki poduszkę, ale obudziła się. Rozejrzała się nieprzytomnie dokoła natrafiając wzrokiem na uśmiechniętą twarz Pawła.
 - Dzień dobry Wiki – wyszczerzył się jeszcze bardziej. – Mamy nowy rok.
 - O rany, wszystko mnie boli. Zasnęliśmy? Nawet nie wiem kiedy. Całą noc przygniatałam cię sobą. Przepraszam.
 - Nic nie szkodzi. Nawet nie poczułem. Chcesz wziąć prysznic? Orzeźwi cię trochę. Ja pójdę po tobie. Tam na półce są czyste ręczniki. Na pewno znajdziesz.
Zwlekła się z kanapy i ruszyła do łazienki. Po prysznicu faktycznie poczuła się lepiej. Nastawiła expres i ubrała się pośpiesznie krzycząc, że wychodzi z psami. Wolnym krokiem powędrowała do parku. Mocniej nacisnęła czapkę na głowę. Było dość zimno. Postanowiła trochę się rozruszać i pobiegać z psami. Po dwudziestu minutach zrobiło się jej całkiem ciepło. Kiedy wróciła Paweł szykował im śniadanie. Zdjęła z blatu psie miski i podstawiła zwierzakom pod wilgotne nosy.
 - Jak tam jest? – zapytał Paweł pokazując głową okno.
 - Zimno, ale pogodnie. Dzisiaj też idziesz na cmentarz?
 - Chyba sobie odpuszczę. Wczoraj trochę przemarzłem. Zasiedziałem się. Nie chcę się znowu przeziębić. Ciekawe jak Basia i Olek. Mam nadzieję, że fajnie się bawili i wrócą zadowoleni.
 - Na pewno. Akurat ta firma staje na wysokości zadania jeśli chodzi o imprezy dla pracowników.
Skończyli jeść. Wiki pozmywała jeszcze i zaczęła się zbierać.
 - A ty dokąd? – Paweł obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem. – Myślałem, że zostaniesz na obiedzie.
 - I tak za często siedzę ci na karku. Idę odespać tę noc i tobie też radzę. Niewiele mieliśmy tego snu. Jutro pewnie Aleksander będzie chciał zacząć malować. Wziął sobie cały tydzień urlopu. Pomoże też w sprzątaniu. Jak wszystko będzie gotowe, to przyjedziesz i ocenisz. Ja zacznę załatwiać formalności, wiesz… regon, NIP i tak dalej. Lecę. Dziękuję za to, że mnie nie przegnałeś. Do zobaczenia.

Kolejny tydzień był bardzo pracowity zwłaszcza dla Wiki i Aleksandra. Ona latała po urzędach, on malował. Kolory wyszły świetnie i pomieszczenia od razu nabrały charakteru. W czwartek wszystko było wysprzątane łącznie z umytymi oknami drzwiami i roletami. Basia chcąc dotrzymać Aleksandrowi towarzystwa przyjeżdżała popołudniami i też pomagała uprzątać bałagan. Dzięki jej zapobiegliwości kuchenna szafka w aneksie zapełniła się zapasem herbaty, cukru i kawy. W malutkiej lodówce, chłodziło się mleko do niej.
Paweł też nie próżnował. Na Allegro udało mu się tanio nabyć meble biurowe w postaci biurek jakie mu się podobały i regałów, których część miała stanąć w pakamerze. Wydawało się, że nie zaniedbali niczego i pamiętali o wszystkim. Wiki udało się podpisać umowę z operatorem i dzięki temu błyskawicznie dano im numer i podpięto telefon. Generalnie sprawy wychodziły na prostą.
W sobotni poranek Wiktoria zajrzała do Pawła i wyciągnęła go na oględziny.
 - Ty jako główny wspólnik musisz zrobić odbiór techniczny. Ciekawe, czy ci się spodoba.
Był zachwycony. Kolory ścian wyszły rewelacyjnie. Wszędzie było czyściutko i pachniało świeżością. Wiki przykucnęła przy wózku i odwróciła do niego uśmiechniętą twarz.
 - I jak?
Pochylił się i czule gładząc jej włosy delikatnie cmoknął ją w policzek. Był ciepły i taki miękki.
 - Jesteś moją bohaterką i do końca życia będę wdzięczny losowi, że mi cię zesłał. Wyszło niesamowicie. Teraz jeszcze meble i możemy zacząć przyjmować klientów. Oby było ich jak najwięcej.
 - Zamówiłam szyld, a oprócz niego dwie tablice informacyjne, które można przykleić na szybie, bo są z plexi. Napiszą na nich czym będziemy się zajmować, bo oprócz serwisu, ja jednak chciałabym zająć się projektowaniem stron i programowaniem dla firm. Wkrótce też będę drukować ulotki i porozwożę je. Mocno w to wierzę Paweł, że to całe przedsięwzięcie wypali i wierzę też, że twoja Marta otoczy i mnie swoją opieką. - Zaskoczony Paweł spojrzał jej w oczy. – Nie obraź się, - kontynuowała - ale Basia wspomniała coś, że miewasz sny o niej. Myślę, że to jakiś znak, że ona chce ci coś przekazać.
 - Już mi przekazała. Nie śni mi się ostatnio i to chyba dobrze, bo te sny wykańczały mnie psychiczne. Przez nie strasznie za nią tęskniłem i to ta tęsknota wyganiała mnie co dnia na cmentarz. To było jak obsesja. Myślę, że ona uznała, że powiedziała mi już wszystko, co uważała za ważne i to dlatego nie miewam snów o niej. To chyba też znak, że osiągam powoli jakąś normalność – przetarł nerwowo czoło. – Nie mówmy już o niej, dobrze? Dla mnie to już temat zamknięty, i choć ból po jej stracie pozostanie we mnie na zawsze, to nie powinienem już oglądać się wstecz, ale iść do przodu. Ona tego chciała i miała rację. Chodźmy do parku. Ładna pogoda dzisiaj. Przynajmniej psy się wybiegają. Jak będziemy wracać wstąpimy do tej cukierni na rogu. Mam dzisiaj wielką ochotę na pączki, a tam sprzedają najlepsze. Mam też nadzieję, że zjemy razem obiad.
Na twarz Wiki wypłynął szczęśliwy uśmiech.
 - Jak pan sobie życzy panie Stec.

Dzięki operatywności i wielkiemu zaangażowaniu Wiki otworzyli firmę pod koniec stycznia. To ona odwaliła kawał dobrej roboty doprowadzając wszystko do szczęśliwego finału.
Paweł nieustannie ją podziwiał i mówił jej o tym, że gdyby nie ona, w pojedynkę nie zdziałałby nic. To ona obleciała niemal całe miasto roznosząc ulotki reklamujące ich serwis. Aleksander i Basia wzięli trochę i rozdali w swoich zakładach pracy. Kiedy jednego ze styczniowych popołudni Olek stojąc na drabinie przykręcał ostatnią śrubę przy szyldzie, kibicująca mu Wiki i Paweł uznali, że najgorsze mają już za sobą. Urządzili następnego dnia małe przyjęcie połączone z uroczystym otwarciem zapraszając na nie swoje rodziny w tym Leśniaków. Wszyscy gratulowali Pawłowi, chociaż on wciąż powtarzał, że gratulacje należą się wyłącznie Wiktorii, bo on niewiele tu zrobił. Jego teściowie też byli pod wrażeniem. Pochylony w kierunku Pawła Józef szeptał mu do ucha, że Wiki, to wspaniała dziewczyna.
 - Bardzo ją oboje polubiliśmy. Jest taka wesoła, spontaniczna i szczera. Czasami mam wrażenie jakbym widział przed sobą Martę, ale to przecież niemożliwe. Mimo wszystko ona bardzo mi ją przypomina.
Pawłowi ścierpła na karku skóra. Przecież nie mógł mu powtórzyć słów jego córki, które usłyszał kiedyś w jednym ze snów, że „Ja to Wiki, a Wiki to ja”, bo pewnie uznałby go za wariata.
 - Masz rację. Trochę są podobne. Wiki to wspaniała kobieta i ma równie wspaniały charakter. Martusia też taka była. Gdyby żyła, jestem przekonany, że dożylibyśmy w szczęściu do późnej starości.
 - Myślę Paweł, że powinieneś jednak założyć rodzinę. Jesteś młody, praktycznie życie stoi przed tobą otworem. I ja i mama uważamy, że nie powinieneś być sam.
Leśniak kompletnie go zaskoczył.
 - I nie mielibyście o to do mnie żalu? Nie uważalibyście, że zdradzam pamięć Marty?
 - Żartujesz? Już dość przeszedłeś cierpienia synku i na duszy i na ciele. Też ci się coś od życia należy. Myślisz, że bylibyśmy tak egoistyczni i zabraniali ci się związać z inną kobietą? Przecież nas znasz i na pewno wiesz, że bylibyśmy szczęśliwi, gdybyś kogoś miał, a twoje dzieci traktowalibyśmy jak własne wnuki.
W oczach Pawła zalśniły łzy. Obawiał się takiej rozmowy, chociaż w jego mniemaniu byłaby całkiem hipotetyczna. Jego teściowie kolejny raz potwierdzili, że są niesamowicie wspaniałomyślnymi ludźmi. 
 - Jestem wam bardzo wdzięczny za te słowa, bo są dla mnie ogromnie ważne. I dziękuję za to, że wciąż traktujecie mnie jak syna. – Józef poklepał go po ramieniu.
 - Bądź pewien, że to nigdy się nie zmieni.

Wreszcie ruszyli pełną parą. Na początku to były drobne naprawy, które nie przynosiły imponujących zysków, ale też na takie się nie nastawiali. Oboje pragnęli tylko, żeby zarobić jakieś uczciwe pieniądze, za które mogliby przeżyć miesiąc.
Wiki objechała zakłady pracy nie tylko w Łasku, ale i w Zduńskiej Woli i Sieradzu. Dotarła do ich dyrektorów przedstawiając im szeroki wachlarz usług, które firma mogła zaproponować. Uważała, że ulotki są dobrym posunięciem reklamowym, ale osobista rozmowa potrafi nieraz zdziałać cuda. Powoli, ale jednak zaczęły napływać zlecenia nie tylko w sprawie zaprojektowania stron internetowych, ale też takie dotyczące napisania przystępnych w obsłudze programów ułatwiających życie księgowym, kadrowym i ludziom z działów socjalnych. Wiki była zachwycona i z zapałem zabrała się do pracy. Paweł zajmował się stroną techniczną. Wymieniał podzespoły, przyspieszał działanie komputerów, montował karty pamięci i mnóstwo innych rzeczy. Często przywożono mu stare typy komputerów a nie nowoczesne laptopy. Lubił taką grzebaninę i miał satysfakcję, gdy udało mu się zreanimować takie starocie. Ludzie byli mu wdzięczni, bo nie każdego było stać na dobrej klasy komputer.



Powolutku pięli się w górę. Oprócz nich istniały jeszcze dwa takie serwisy na terenie miasta, na szczęście nie funkcjonowały zbyt blisko siebie. Nie mieli więc konkurencji pod nosem i mogli rozwijać skrzydła. Zyskami dzielili się sprawiedliwie na pół. Początkowo musieli trochę dokładać do interesu, bo brakowało na czynsz lub media. Jednak po dwóch miesiącach działalności nie było już takiej potrzeby.
Psy zawsze były z nimi. Zainwestowali w ogromny kojec z gąbki, żeby mógł pomieścić obydwa. W południe Wiki robiła sobie przerwę i zabierała je, żeby się mogły wybiegać. Jej relacje z Pawłem nieco się zacieśniły. Często gotowali coś razem i jadali wspólne posiłki. Potem Wiki zabierała Monę i wracała z nią do domu.
Paweł przyzwyczaił się i coraz bardziej doceniał Wiktorię. Przyłapał się nawet na tym, że przed snem rzadziej myśli o Marcie, a częściej o Wiki. – Czy to normalne? – czasem pytał sam siebie. – Tego właśnie pragnęła dla mnie Marta, żebym wreszcie zaczął żyć – przypominał sobie. Już nie jeździł tak często na cmentarz. Po prostu w tygodniu nie miał na to czasu. Jednak sobotnie poranki zaczynał właśnie od wizyty na grobie Marty. Nie tak rzadko towarzyszyła mu Wiktoria i przy okazji paliła znicze na grobie swoich tragicznie zmarłych rodziców.

Zażyłość Aleksandra i Basi miała się świetnie. On już świata nie widział poza swoją małą kobietką. Ewidentnie się w niej zakochał. Ona również nieśmiało odwzajemniała to uczucie. Pierwsze pocałunki były dla niej nieco krępujące, ale szybko do nich przywykła, bo sprawiały jej przyjemność. Zaczęli snuć wspólne plany.
 - Nie jesteśmy już nastolatkami Basiu – mówił Aleksander. – Jeśli jesteśmy pewni swoich uczuć względem siebie, powinniśmy pójść o krok dalej. Myślę, że randki są fajne, ale szkoda tracić na nie czas. Powinniśmy się pobrać i zacząć wspólne życie.
Te słowa trochę przestraszyły Baśkę, ale pomyślała, że to właśnie on jest tym jedynym i właściwym facetem dla niej i na pewno będzie z nim szczęśliwa. Opowiedziała o tych planach ojcu. Chciała znać jego zdanie. On jednak uśmiechnął się szeroko i mocno uściskał córkę.
 - Już przestałem wierzyć, że to moje pobożne życzenie kiedyś się spełni. Tak się cieszę Basiu. Aleksander to taki porządny i solidny człowiek. Ma dobry charakter i na pewno cię uszczęśliwi.
Uspokojona słowami ojca opowiedziała przebieg tej rozmowy Olkowi. Nie posiadał się ze szczęścia. Spontanicznie uklęknął na środku chodnika i wyjąwszy z kieszenie czerwone, aksamitne puzderko poprosił ją o rękę. Oszołomiona powiedziała „tak”.
Nie omieszkali podzielić się tą radosną nowiną z rodzeństwem. Szczęśliwy Paweł gratulował im z całego serca, podobnie Wiki.
Zaczęli planować ślub. Oboje doszli do wniosku, że pobiorą się latem, w czerwcu i że to będzie skromne przyjęcie dla małej liczby osób. Basia pięknie wykaligrafowała zaproszenia między innymi dla Leśniaków. Oboje byli bardzo zaskoczeni, ale i szczęśliwi. Basię kochali jak córkę, a Aleksander też pozyskał ich sympatię.
Młodzi ustalili, że po ślubie zamieszkają z ojcem Basi. Aleksander rozmawiał też z siostrą.
 - Od czerwca będziesz znowu tutaj sama, ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
 - Przecież wiem. Jestem naprawdę szczęśliwa, że się pobieracie. Nie mogłeś wybrać lepszej kobiety. A ja poradzę sobie. Mam już przecież pracę i nie najgorzej mi się powodzi. Będzie dobrze. Dajcie znać, gdy będziecie potrzebowali pomocy przy organizacji wesela.
 - Myślę, że nie będzie potrzebna. Przecież ludzi przyjdzie niewielu. Ty, Paweł, pan Stec, Leśniakowie, mój najlepszy kolega z pracy z żoną i jakaś Basi koleżanka z mężem. Poza tym bardzo chcielibyśmy, żebyście ty i Paweł zostali naszymi świadkami. Nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli.
 - Oczywiście. Ja bardzo chętnie, a i Paweł na pewno będzie szczęśliwy.

Ślub oczywiście miał być cywilny. Po pierwsze Aleksander był rozwodnikiem a po drugie nie był katolikiem. Najbardziej ucieszył się z tego Paweł. To byłaby dla niego katusza, gdyby musiał siedzieć przez godzinę w kościele i wysłuchiwać tego kościelnego patosu, którego pewnie sam ksiądz nie rozumiał.
Dwudziestego trzeciego czerwca wszyscy zaproszeni na ślub i wesele goście zgromadzili się przed salą ślubów Urzędu Stanu Cywilnego. Czekano na młodych. Pojawili się wkrótce. Aleksander promieniał. Ubrany w tradycyjny czarny garnitur, śnieżno białą koszulę i elegancką, aksamitną muszkę prezentował się rewelacyjnie. Obok uczepiona jego ramienia szła Basia w ślicznej, białej, połyskliwej sukience do połowy łydki. We włosy miała wpiętą białą różę. Wyglądała skromnie, ale bardzo pięknie. Już wcześniej zastanawiała się nad kolorem sukienki, ale pomyślała, że skoro nie będzie mogła wziąć kościelnego ślubu, biała sukienka nieco jej to zrekompensuje.
Uroczystość trwała krótko. Paweł podał Aleksandrowi obrączki. Młodzi złożyli przysięgę, po której wszyscy podpisali stosowne dokumenty. Po pół godzinie uczestnicy ceremonii wylegli na korytarz. Tam Aleksander poinformował ich, że wynajął na kilka godzin restaurację i już czekają tam na nich z obiadem.
Nie zamawiali weselnej sali. Przy tak okrojonej liczbie osób było to niemożliwe. W końcu zdesperowany Olek wybrał jedną z miejscowych restauracji i dogadał się z jej właścicielem. Restauracja posiadała trzy sale i w jednej z nich zgodził się urządzić przyjęcie weselne. Niestety dwie pozostałe musiały być czynne. Na szczęście ich sala posiadała drzwi, które po prostu zamknięto.
Goście byli zadowoleni, bo menu przedstawiało się bardzo smacznie. Najpierw dwudaniowy obiad, po nim zimna płyta i weselny tort. Przed dwudziestą podano ciepłą kolację, a o dwudziestej czwartej wszyscy rozjechali się do domów. Było skromnie, tak jak chcieli państwo młodzi bez pompy i blichtru. Na szczęście nikt nie narzekał i nikt nie był rozczarowany. Poprawin nie brano pod uwagę w ogóle. W niedzielę wieczorem Basia z Aleksandrem wyjeżdżała w podróż poślubną. Mieli spędzić dwa tygodnie nad morzem. Jedyne szaleństwo na jakie sobie pozwolili, to wykupienie pobytu w apartamencie dla nowożeńców.

W niedzielny poranek w domu Pawła pojawiła się niezapowiedziana Wiki.
 - Przepraszam, że zawracam ci głowę, ale w domu już od bladego świtu Aleksander przy pomocy Basi pakuje swoje rzeczy. Wszędzie jest niesamowity rozgardiasz. Postanowiłam, że dam im wolną chatę i będę sprzątać jak już wyniosą się z mieszkania.
 - Nic nie szkodzi. Dzisiaj zapowiada się ładny dzień. Jadłaś już śniadanie?
 - Nie. Wyszłam tak jak stałam zabierając Monę.
 - W takim razie najpierw zrobimy sobie i psom coś do jedzenia, wypijemy kawę i pójdziemy na długi spacer. Może pójdziemy na łąki? Nie byłaś tam jeszcze, a to naprawdę fajne miejsce. Możemy nawet wziąć koc, żebyś miała na czym usiąść. Zrobimy sobie niedzielny piknik.
Wiki uśmiechnęła się uszczęśliwiona.
 - To na pewno będzie udany dzień.

czwartek, 16 lutego 2017

"SENS ŻYCIA" - rozdział 8



ROZDZIAŁ 8


Goście rozchodzili się późno. Umawiano się na drugi dzień świąt. Leśniakowie zaprosili do siebie Steca-seniora, a Basia miała przyjść do Pawła podobnie jak Wiki i Aleksander. Zostało mnóstwo jedzenia, więc Basia zarządziła świąteczny obiad. W pierwszy dzień wszyscy mieli odpoczywać po wigilii. W końcu Paweł został sam. Czuł się zmęczony. Lubił towarzystwo, ale taka ilość osób w pewnym momencie zaczęła go przytłaczać.
Pochował do szafek umyte przez dziewczyny talerze i sztućce. Ciasto owinął folią, żeby się nie zeschło. Żeby się odprężyć wszedł pod ciepły natrysk. Mimo zmęczenia czuł też satysfakcję. Najwyraźniej między jego siostrą i Olkiem coś zaiskrzyło. Od razu to zauważył. Basia nie potrafiła ukrywać uczuć i wszystko miała wypisane na twarzy. Olek też wyglądał na podekscytowanego. Najwidoczniej pogadali ze sobą i doszli do porozumienia. Jego teściowie zachowali się wobec Wiktorii niezwykle uprzejmie i przyzwoicie. Chyba polubili tę otwartą i wesołą dziewczynę. Szkoda, że tak się rozkleił przy wszystkich, ale ilekroć pomyślał o Marcie ściskało go gardło i pokazywały się w oczach łzy. Może kiedyś stanie się bardziej odporny na te bolesne wspomnienia? Może jak nie będzie na tym tyle się skupiał i zajmie się pracą, inaczej będzie odbierał i inaczej reagował na myśli o niej.
Wytarł mocno ciało, aż pokazały się na nim czerwone plamy. Z bólem serca popatrzył na swoje nogi. Wyglądały jakby były całkowicie pozbawione mięśni, strasznie blade i strasznie chude. – Ponoć nieużywane narządy zanikają – pomyślał z ironią. – Może powinienem poddać się jakiejś rehabilitacji, żeby je wzmocnić? Ale czy to w ogóle będzie skuteczne? Zamiast normalnych nóg mam dwa niewładne patyki – westchnął ciężko i przesiadł się na wózek. Pies już czekał na niego jakby czuł, że on pójdzie się położyć. Tak też było. Momo usadowił się w swoim legowisku, a Paweł wsunął się do łóżka. Zasnął przyłożywszy głowę do poduszki.

Znowu śnił. Klęczał w gęstej trawie i rozglądał się nerwowo.
 – Marta, gdzie ty jesteś? – wyszeptał.
 – Jestem – usłyszał, choć bardziej przypominało to szum trawy lub wiatru. – Zawsze jestem. Jestem w tobie i obok ciebie, choć ty tego nie zauważasz.
 - Jak to nie zauważam? Nie ma dnia, bym o tobie nie myślał.
 - Nadal nic nie rozumiesz…
 - Wydawało mi się, że wiem co chcesz mi przekazać.
 - Zapamiętaj. Ja to Wiki, Wiki to ja.
 - To niemożliwe… Ciebie kocham, Wiki to tylko koleżanka.
 - Musisz to zmienić…
 - Nie można kogoś pokochać na siłę.
 - Obserwuj ją, a wtedy dostrzeżesz jak bardzo jesteśmy do siebie podobne. Ta kobieta już cię kocha, choć nie zdaje sobie z tego sprawy. Przyjdzie czas, że zrozumie tak jak ty. Musisz żyć Paweł. Żyć dla siebie. Mieć rodzinę i mieć dzieci. To nie jest twój czas, żeby do nas dołączyć. My zawsze będziemy cię kochać, ale ty musisz otworzyć serce na nową miłość.
 - Dlaczego mi to robisz Martuś? - zapytał drżącym głosem.
 - Dlaczego pragnę, żebyś był szczęśliwy? Sam musisz odpowiedzieć sobie na to pytanie – odwróciła się chcąc odejść.
 - Nie odchodź, błagam…


Odwróciła się jeszcze i spojrzała mu w oczy.
 - Pamiętaj. Twój los, twoja przyszłość leży w twoich rękach. Ja zawsze będę przy tobie i zawsze będę cię kochać. Wypełnij swoje przeznaczenie…
Jej sylwetka zaczęła się rozmywać w promieniach słońca. Przytknął do czoła dłoń z nadzieją, że zobaczy ją jeszcze, ale ujrzał tylko błękitne niebo nad łąką i białego gołębia, który zerwał się do lotu.
Obudził się zlany potem. Ten sen… Ten sen był taki wyrazisty, taki konkretny. Wcześniej, gdy śnił o niej, nigdy nie przekazała mu aż tyle. - Czy ona mówiła poważnie, że ja i Wiki…? – pokręcił głową z niedowierzaniem. – To niemożliwe, żeby ta piękna dziewczyna pokochała kogoś takiego jak ja. Kalekę, który nie jest w stanie nic jej zaofiarować. Jaki pożytek może mieć ze mnie? Ja - to jeden wielki kłopot. Marta musiała się pomylić. Wcale nie są do siebie podobne.
Ten sen nie dawał mu spokoju. Żeby dojść do równowagi włóczył się z psem kilka godzin po parku. Wreszcie przemarznięty i głodny wrócił do domu. Podgrzał sobie grzybową zupę i zjadł bez apetytu. Nie miał ochoty na nic więcej.

W drugi dzień świąt przyjechała Basia. Była w znakomitym nastroju. Szykowała obiad nucąc sobie coś pod nosem. Nigdy nie widział jej takiej. Domyślił się, że to dobre samopoczucie zawdzięcza Aleksandrowi. Uśmiechnął się pod nosem. Pragnął, żeby z tego coś wyszło. Był ciekawy, czy się dogadają. W końcu Aleksander to facet po przejściach i na pewno będzie ostrożny. Baśka bez wątpienia miała dzisiaj głowę w chmurach.
Pojawili się Brollowie i od razu zrobiło się weselej. Aleksander sypał dowcipami, a Wiki mu wtórowała. Ta wesołość udzieliła się i Pawłowi. Odszedł w niebyt ten sen, bo głowę miał zaprzątniętą czym innym. Mimo to przyłapał się na tym, że częściej zerka na Wiki i porównuje ją z Martą. W końcu zganił sam siebie. – Nie powinienem tak robić. One nie są podobne. – A jednak gdzieś z tyłu głowy dopuszczał myśl, że jest kilka rzeczy, które robią w podobny sposób. Odgarnianie grzywki z czoła - identyczne. Ten uśmiech najpierw nieśmiały, a po chwili szczery i szeroki - identyczny. Błękit oczu - identyczny. – Chyba popadam w jakąś paranoję. – Jednak im dłużej się przyglądał, tym częściej zauważał znajome gesty, te same słowa, podobną spontaniczność i zadziwiającą przenikliwość. Ubiegała jego myśli, wyprzedzała je o krok. Zanim zdążył je wyartykułować, ona już o nich mówiła – zupełnie jak Marta. – Trochę go to przeraziło.
 - Paweł? – ocknął się na dźwięk swojego imienia. – Jakiś dziwny dzisiaj jesteś. Jakby nieobecny – Wiki podeszła do niego i przykucnęła przy wózku. – Może pójdziemy, bo wyglądasz na zmęczonego?
 - Nie! Absolutnie nie! Nie jestem zmęczony, tylko zastanawiałem się nad czymś. Już jestem ciałem i duchem z wami. Chcesz pogadać o naszej firmie?
 - Pewnie! Postanowiłeś już coś?
 - Postanowiłem. Zaczynamy załatwiać po nowym roku. Wprawdzie nie szukałem jeszcze żadnego lokalu, ale trzeba będzie to zrobić w najbliższych dniach.
 - A ja pogrzebałam trochę i wynotowałam trzy adresy. Brałam pod uwagę lokalizację. Nie chciałabym, żebyśmy musieli dojeżdżać głównie ze względu na ciebie. To musi być gdzieś blisko, żebyś nie miał problemu z dotarciem. Nawet dzwoniłam tam i umówiłam się z właścicielami po świętach w środę. Jeśli nie będziesz mógł, to pójdę sama i zobaczę jak to wygląda. Może będę miała szczęście.
Paweł patrzył na nią z podziwem.
 - Czy mówił ci już ktoś, że jesteś niezwykle operatywna? – Wiki roześmiała się głośno.
 - Jeszcze nie. Ty jesteś pierwszy.
 - Ja chętnie się z tobą wybiorę. Trzeba ocenić koszty ewentualnego remontu i koszty zakupu niezbędnego sprzętu. On chyba będzie najdroższy – zmartwił się.
 - Może nie będzie tak źle. Mam w domu dużą drukarkę laserową. Ma funkcję skanera i ksero. Zawsze można będzie ją wykorzystać, bo wyobrażam sobie, że jak już się zarejestrujemy to, trzeba będzie wydrukować trochę ulotek i rozwiesić na mieście. Tym zajmę się ja z Aleksandrem. Obiecał nam pomóc. Przy remoncie również.
 - Podziwiam cię. Myślisz o wszystkim.
 - Do usług panie Stec – zamrugała rzęsami zalotnie. – A gdzie to nasze gołąbki? Siedzą w kuchni i szeptają. Chodźcie tu do nas. Sami mamy pić tę kawę i jeść to pyszne ciasto?
Zarumieniona Basia przycupnęła na kanapie a obok niej Olek.
 - Macie jakieś plany sylwestrowe? – rzucił znienacka.
 - Ja na pewno nie mam. Nie jestem gotowy na przednią zabawę. Tak więc ja pass – Paweł uśmiechnął się smutno.
 - A ja chciałem was porwać. U mnie w pracy organizują. Poszłabyś Basiu?
 - W sumie…, czemu nie. Nigdy nie byłam na takiej zabawie. Czas się przekonać jak to jest.
Aleksander był wniebowzięty słysząc te słowa.
 - Będzie naprawdę fajnie. Ja już bywałem na takich zabawach i zawsze było wesoło. Dobry catering i dobra muzyka. Przetańczymy do białego rana.

W środę rano Wiki przyszła i przyprowadziła Monę. Zostawili psy i pojechali na rekonesans.
 - Poumawiałam się z właścicielami co godzinę. Chyba zdążymy się przemieścić? Lokale nie są oddalone zbytnio od siebie. Zaczniemy od tego najdalej położonego.
Lokal na pewno był kiedyś sklepem. Świadczyła o tym wielka witryna i resztki odrapanego napisu, z którego niczego się nie dowiedzieli. Właściciel czekał już na nich i wpuścił do środka.
 - Lokal jest całkiem spory. Ma duże zaplecze i co najważniejsze niewielką kuchenkę i toaletę. Jednak jest dość zniszczony. Trzeba by było wykonać solidny remont - wyjaśniał.
 - Tak…, - Paweł rozejrzał się - ponieślibyśmy spore koszty. Czy gdybyśmy się zdecydowali, na jak długo jest pan gotów wynająć nam te pomieszczenia i jaki ewentualnie byłby czynsz. Nie ukrywam, że to dla nas dość istotne, podobnie jak to, że w umowie musi być zawarta klauzula, że bez względu na okoliczności nie może nam pan wymówić przed upływem terminu.
 - No cóż… Remont na pewno będzie kosztowny. Powiedzmy, że czterysta złotych miesięcznie, ale media we własnym zakresie. Mógłbym wynająć na pięć, sześć lat.
 - W porządku. Mamy jeszcze do obejrzenia dwa lokale. Jeśli będą gorsze od tego zadzwonimy i umówimy się na podpisanie umowy, zgoda? – Paweł wyciągnął dłoń.
 - Zgoda.
Wiki popchnęła wózek w stronę wyjścia.
 - Szkoda, że ten lokal jest taki zdemolowany – westchnęła. – Byłby idealny, bo w zasadzie posiada wszystko, czego potrzebujemy.
 - To prawda, ale nie możemy iść na żywioł. Trzeba to porządnie przekalkulować.
Drugi lokal nie zachwycił ich. Był mały, ciemny, bez zaplecza. Posiadał jedynie niedużą toaletę.
 - Za mało miejsca – mruknął Paweł. – To nie jest to, czego szukamy.
Za to trzeci lokal, który położony był najbliżej mieszkania Pawła zrobił na nich przyjemne wrażenie.
 - Daleko szukamy, a mamy takie coś pod samym nosem – Wiki rozglądała się ciekawie. – Jest wybiałkowany. Możemy dać kolor jaki tylko chcemy. Jest tu jakieś zaplecze socjalne? – zapytała właściciela.
 - Tak, tam w głębi. Jest ubikacja i aneks kuchenny, a do tego niewielka pakamera, ale myślę, że wystarczająca do działalności, którą chcecie otworzyć.
Paweł spojrzał na podłogę. Wszędzie były płytki. Pomyślał, że los się do nich uśmiechnął, bo wystarczyło faktycznie tylko pomalować ściany, wnieść niezbędne meble i można było zacząć pracować.
 - Proszę nam powiedzieć na jakich warunkach chce pan to wynająć. Chodzi mi o miesięczny czynsz.
 - Nie zedrę z was. Pięćset złotych miesięcznie i media we własnym zakresie. Mnie najbardziej chodzi o to, żeby ta umowa opiewała na kilka lat, a najlepiej na dziesięć. Trochę odnowiłem lokal i nie chcę, żeby nadal stał i robił za pustostan.
Paweł uśmiechnął się szeroko.
 - Te warunki bardzo nam odpowiadają i jeśli pan się zgodzi, wrócimy tu jutro i podpiszemy umowę na dziesięć lat. Myślę, że nie zaczniemy wcześniej jak po nowym roku, ale umowę możemy spisać z datą drugiego stycznia.
 - W takim razie zapraszam jutro o tej samej porze. Zredagują państwo umowę, tak?
 - Oczywiście. Zawsze można wnieść jakieś poprawki, jeśli coś nie będzie panu odpowiadać. W takim razie do jutra – Paweł uścisnął mężczyźnie dłoń. To samo zrobiła Wiki.
Ten lokal poprawił im nastrój. Wracali do domu podekscytowani. Oboje nie sądzili, że uda się najważniejszą dla nich rzecz załatwić w tak krótkim czasie. Wiki oddzwoniła do pierwszego mężczyzny informując go, że rezygnują z jego lokalu.
Paweł otworzył drzwi i wjechał do przedpokoju witany przez oba psy.
 - To ty się rozbierz i może nastaw expres, a ja skoczę z nimi na spacer. Będzie szybciej. Chodźcie pieski. Idziemy pobiegać – sprawnie założyła im obu obroże i zapiąwszy smycze wyprowadziła je z mieszkania. Już nie obawiała się, że Momo może zrobić jej psikusa i po prostu zwiać. Słuchał się jej i reagował na komendy. Poza tym była Mona, a bez niej on się nigdzie nie ruszał. Wiki weszła do parku i uwolniła psy ze smyczy.
 - Pobiegajcie trochę. Proszę, macie piłeczki – rzuciła im dwie piłki tenisowe jedną po drugiej. Ucieszone puściły się za nimi w pogoń.

Następnego dnia poszli z gotową umową. Właściciel bardzo dokładnie ją przeczytał, również klauzulę o nie wypowiadaniu umowy przed gwarantowanym terminem. Uśmiechnął się.
 - Widzę, że zabezpieczacie się, ale to dobrze. Sam nie zredagowałbym tego lepiej. Podpisujemy. – Cała trójka złożyła swoje podpisy na oryginałach i kopiach umowy. Paweł postanowił od razu zapłacić właścicielowi za styczeń.
 - Dzięki temu będę mógł spać spokojnie.
 - Skoro pan tak chce… Ja mam tu jeszcze książeczki opłat za media. Oddaję je panu, bo od stycznia to pan będzie za to płacił i to chyba wszystko. Za chwilę zamknę drzwi i oddam panu dwa komplety kluczy. Od teraz to jest wasze przynajmniej na dziesięć lat. Powodzenia.
Jeszcze tego samego dnia pokazali lokal Basi i Aleksandrowi.
 - Przecież to można machnąć w ciągu jednego dnia. Po nowym roku pomaluję wam to. Wy kupcie tylko farby. Mam jakieś wałki w domu. Zobaczycie, że pójdzie raz dwa, a wy myślcie nad sprzętami. Może jakieś dwa biurka? Powinny być duże, bo pewnie zaczną wam znosić do naprawy jakieś laptopy.
 - Ja myślałem, żeby kupić jeden wielki stół. Widziałem takie. Mają ładne krzywizny i dobrze wyglądają. Do tego ze dwie szafki na podręczne przybory, na pewno jakiś stolik pod twoją drukarkę Wiki i jakiś regał na dokumenty. To chyba wszystko. Mam nadzieję, że niczego nie pominąłem?
 - Chyba nie… I tak braki wyjdą w praniu.

Jeszcze przed sylwestrem Wiktoria zostawiwszy Monę u Pawła wybrała się na zakupy do sklepu z farbami. Na szczęście Aleksander zostawił jej samochód. Paweł całkowicie zdał się na jej gust. Powiedział tylko, że najlepiej by było, gdyby kolory nie były zbyt krzykliwe, a raczej łagodne i ciepłe. Wybrała trzy. Aneks kuchenny, ubikację i dwie ściany w pokoju biurowym postanowiła pomalować na blady oranż. Dwie pozostałe miały być pomalowane w kolorze czekoladowym. Pakamerze chciała nadać kolor ciepłego, jasnego beżu, a wszystkie sufity standardowo na biało.
Zakupione rzeczy zawiozła od razu na miejsce. Pomyślała, że ten lokal naprawdę spełniał ich wymagania. Drzwi i dwa szerokie okna zaopatrzone były w zewnętrzne rolety, a zlewozmywaka w kuchence i muszli klozetowej nie musieli wymieniać, bo wyglądały na nowe. Z własnej inicjatywy zainwestowała w czajnik elektryczny i kilka tanich kubków, a także w szufelkę, szczotkę do zamiatania i mopa. Zostawiwszy to wszystko w pakamerze pojechała do Pawła, żeby zdać mu relację z zakupów.
 - Na wszystko wzięłam faktury – mówiła. – Tak będzie nam łatwiej się rozliczyć, choć ja z góry cię uprzedzam, że nie dysponuję jakimś wielkim nadmiarem gotówki, raczej ciągle narzekam na jej brak. Ze spłatą będziesz więc musiał trochę zaczekać. Poza tym trzeba będzie zainwestować w jakiś szyld. Nie musi być wyszukany, ale musi dawać jasny przekaz czym się zajmujemy.
 - Nie ma sprawy. Przecież mówiłem ci, że mam trochę pieniędzy z odszkodowania. W ogóle ich nie ruszałem, a teraz przydadzą się jak nic. Dużo załatwiania przed nami i trochę się martwię, że większość z tych spraw obciąży ciebie. Sporo czytałem ostatnio na temat zakładania firmy i wiem, że musimy załatwić regon, pojechać do gazowni i zakładu energetycznego, żeby na nas przepisali liczniki. Trzeba zaliczyć też urząd skarbowy. Trochę tego będzie. Musimy nauczyć się prowadzić książkę przychodów i rozchodów. Nie będę udawał, że się tego nie boję – zakończył z obawą. Wiki była bardziej optymistycznie nastawiona.
 - Nie martw się na zapas. Damy sobie radę. W urzędach sama wszystko pozałatwiam, chyba że będzie potrzebna twoja obecność jako wspólnika, wtedy pojedziemy razem. Będzie dobrze.
Paweł uśmiechnął się. Wiki była pełna energii i wielkiego zapału do tego przedsięwzięcia i mocno wierzyła, że wszystko się uda. Jemu też udzielił się ten optymizm.
 - Masz tyle w sobie entuzjazmu, że mogłabyś nim obdzielić pół miasta. Naprawdę cię podziwiam.

Sylwester zbliżał się wielkimi krokami. Basia czuła w związku z nim silną presję po pierwsze dlatego, że miała poznać kolegów z pracy Aleksandra, którzy zapewne doskonale pamiętali jego pierwszą żonę i na pewno nie odmówią sobie porównywania ich obu, a po drugie chciała naprawdę dobrze wyglądać i nie odstawać od reszty towarzystwa. Aleksander był w trasie, a ona po pracy szalała po galeriach usiłując wybrać coś stosownego. Wreszcie natknęła się na coś, co ją naprawdę urzekło i w dodatku leżało na niej jak druga skóra. Sukienka składała się z warstw ułożonych bardzo pomysłowo, zebranych w pasie, podkreślających figurę i w dodatku w kolorze, który lubiła najbardziej – makowej czerwieni. Materiał był cieniutki, poprzetykany złotymi nitkami, ale nie przesadnie i doskonale współgrał z jej ciemną karnacją i czarnym kolorem włosów. Dodatków nie kupowała. W domu miała czarne, dość wygodne szpilki i czarną kopertówkę do kompletu.
Kiedy Aleksander wystrojony w elegancki garnitur przyjechał po nią, po prostu oniemiał.
 - Ależ jesteś piękna – wyszeptał z podziwem lustrując ją od stóp do głów. – Wyglądasz zjawiskowo.
Basia nie przywykła do komplementów oblała się purpurą, wsunęła rękę pod ramię Aleksandra i bez słowa zeszła do samochodu.

Wiktoria zamknęła za bratem drzwi życząc mu jeszcze udanej zabawy. Nie czuła jakoś żalu, że ten wieczór spędzi sama. Nie pierwszy raz zresztą. Zaparzyła sobie mocnej kawy i włączyła telewizor. Przynajmniej popatrzy jak inni się bawią. Jednak nie potrafiła się skupić na tym, co ogląda, bo jej myśli krążyły wokół Pawła. Wreszcie przed godziną dwudziestą trzecią zerwała się z kanapy, zapakowała butelkę szampana, zapięła psu smycz i wyszła z domu. – Raz kozie śmierć. Najwyżej mnie przepędzi i pewnie będzie miał rację. W końcu gdyby chciał spędzić ten dzień ze mną przecież powiedziałby mi o tym. Poza tym, skoro ja się nudzę w samotności i on też, to chyba lepiej ponudzić się we dwoje.
Dotarła do domu Pawła i niepewnie nacisnęła dzwonek u drzwi. Potem naciskała jeszcze kilkakrotnie, ale nikt jej nie otwierał. Nie słyszała skamlenia psa, ani żadnego ruchu w mieszkaniu. Zaniepokojona wyciągnęła z kieszeni telefon i wybrała numer Pawła. Teraz wyraźnie słyszała sygnał jego komórki dochodzący z mieszkania. – Gdzie on jest i dlaczego nie zabrał ze sobą telefonu? – Wiedziała, że Basia bawi się z Olkiem, a starszy pan Stec ma dyżur w pracy. Zdezorientowana wyszła na zewnątrz nie bardzo wiedząc, co robić. W końcu ruszyła przed siebie.