Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 29 czerwca 2017

"MATCZYNE SERCE" - rozdział 4

ROZDZIAŁ 4


Siedziała w mrocznym pokoju przy małym drewnianym stoliku i trzęsła się. Nie, nie z zimna. Ze strachu. Po raz pierwszy była w takim miejscu. Było obce, nieprzytulne, surowe, budzące grozę. Śledczy siedzący naprzeciwko skierował w jej stronę małą lampę.
 - Imię i nazwisko.
 - Iwona Zakrzewska – odpowiedziała drżącym głosem. Postanowiła, że nie będzie nic ukrywać i postara się szczerze odpowiadać na pytania. Może dzięki temu szybciej ją wypuszczą?
 - Ile ma pani lat?
 - Skończyłam dwadzieścia jeden.
 - Zawód?
 - Bez zawodu. Mam tylko ogólniak.
 - Jak dobrze liczę ukończyła go pani trzy lata temu. W takim razie gdzie pani pracuje?
 - Nie pracuję. Wciąż szukam pracy.
 - Z czego więc pani się utrzymuje?
 - Do niedawna utrzymywała mnie matka, ale teraz podjęłam pieniądze z lokaty, którą mi założyła jak byłam dzieckiem.
 - I to z tych pieniędzy kupuje pani narkotyki?
 - Nie kupuję żadnych narkotyków. Te, które znaleźliście u mnie w domu nie były moją własnością. To Kuba je przyniósł. Kuba Jędrzejczak – dodała.
 - Ale skorzystała pani z nich. Wszyscy skorzystaliście, bo byliście upaleni.
 - No tak, ale to tylko po to, żeby się trochę odprężyć. Ja wypaliłam dwa skręty to wszystko.
W podobnym tonie przebiegały przesłuchania pozostałych. Na razie zatrzymano ich na czterdzieści osiem godzin.

Nie potrafiła zasnąć. Łóżko było niewygodne i twarde, a koc śmierdział czymś bliżej nieokreślonym. – Matka pewnie jutro tu przyleci i wyciągnie mnie stąd – pomyślała. – Nie wytrzyma i nie pozwoli, żebym miała tu gnić. W końcu mnie kocha – pomyślała z ironią. – Co za głupia suka, żeby sprowadzać policję do mieszkania i jaki obciach przed kumplami. Jak ja im teraz spojrzę w oczy? Ona zawsze musi wywinąć jakiś numer, bo nie była by sobą.
Ewa nie miała najmniejszego zamiaru interweniować w sprawie córki. Następnego dnia jak zwykle poszła rano do pracy i ani w głowie jej były spacery na komendę. – Jak trochę posiedzi, to może nabierze rozumu.
Po wczorajszym sprzątaniu tego bajzlu wyżyła się jeszcze na komputerze Iwony i na jej telefonie rozwalając oba przedmioty młotkiem. Ulżyło jej.

Posiedzenie sądu odbyło się w trybie przyspieszonym. Wszystkich zatrzymanych doprowadzono do sądu następnego dnia i wszyscy tego dnia usłyszeli wyroki. Iwona dostała dwieście sześćdziesiąt godzin prac społecznych. Nie wiedziała co lepsze, czy odsiedzieć wyrok nic nie robiąc, czy jeździć gdzieś do geriatryka i podcierać starym dziadkom tyłki. Jednak wyboru nie miała. Po rozprawie zwolniono ją do domu.
Już od progu uderzył ją zapach środków odkażających. Pokręciła nosem. – Matka pewnie znowu grzała rejony. Czyścioszka. – Weszła do swojego pokoju i oniemiała. Na biurku leżał pogruchotany na drobny mak komputer a na tapczanie jej komórka w podobnym stanie. Aż się zatrzęsła z wściekłości. – Ty stara zdziro nie daruję ci tego - wysyczała. – Przesadziłaś i to grubo. Zapłacisz mi za to.

Przekręciła w zamku klucz i sięgała do włącznika światła, gdy otrzymała pierwszy cios. Aż zwinęła się wpół. Pomyślała, że to któryś z „gości” Iwony wrócił, żeby zemścić się na niej. Rozbłysło światło, ale zamiast mężczyzny zobaczyła w pozie bojowej własną córkę.
 - Oszalałaś?! Podnosisz rękę na matkę?! – wykrztusiła. Iwona nie odpowiedziała, ale z całej siły zamkniętą pięścią strzeliła ją w twarz.
 - Wiesz za co suko? Za komputer, a to za komórkę – posłała drugi cios. – Nie miałaś prawa tego robić.
 - Nie? Obie rzeczy kupiłam za własne, ciężko zarobione pieniądze i mogłam z nimi zrobić co żywnie mi się podobało. Masz bogatych przyjaciół niech ci kupią.
Iwona schwyciła ją za ręce przyciskając do ściany.
 - Powinnaś tak oberwać, żeby cię z podłogi zbierali. Jesteś wyrodną matką. Najpierw nasyłasz na mnie policję, a potem niszczysz moje rzeczy. Chyba już do reszty zgłupiałaś.
 - O nie moja droga, teraz wreszcie nabrałam rozumu – Ewa obróciła się na pięcie i wyszła z mieszkania. Mocno krwawiła. Miała rozcięte oba łuki brwiowe i wargę. Poszła na pogotowie po obdukcję. To miał być rodzaj zabezpieczenia w razie gdyby w przyszłości musiała stanąć w sądzie z córką twarzą w twarz. Założono jej sporo szwów. Była mocno opuchnięta. Następnego dnia poszła do przychodni, gdzie na podstawie zaświadczenia z pogotowia wypisano jej dwa tygodnie zwolnienia. Równie dobrze mogła zgłosić ten incydent na policji, jednak nie zrobiła tego. – Ona już i tak ma kłopoty. Nie będę kopać leżącego. – pomyślała.

Następnego dnia, kiedy tylko upewniła się, że Iwona wyniosła się z domu zadzwoniła do Wandy i z płaczem opowiedziała jej o wczorajszym incydencie. Wanda była wstrząśnięta.
 - Kochanie wytrzymaj jeszcze do soboty. Mam dla ciebie mieszkanie i mam dobre nowiny odnośnie pracy. Przyjmą cię. Nie ma już co zwlekać. Załatwiaj wypowiedzenie, a w sobotę przyjadę samochodem dostawczym razem z Władkiem i jego bratem Staszkiem. Przeprowadzimy cię.
Natchniona tymi pozytywnymi wieściami ubrała się i pojechała do pracy. Jej widok zszokował koleżanki, ale powiedziała im, że została napadnięta, nie powiedziała tylko, że przez własną córkę. Szybko napisała wypowiedzenie. Już wcześniej rozmawiała z dyrektorem. Opowiedziała o sytuacji w domu, bo nie chciała być posądzona o to, że coś kręci. Dyrektor bez problemu zgodził się na wypowiedzenie za porozumieniem stron od dnia, w którym kończyło jej się L-4 i życzył jej szczęścia. Spakowała jeszcze swoje rzeczy i pożegnała się z dziewczynami. Zżyła się z nimi i trochę żal było jej odchodzić, ale nie miała wyjścia. Jeszcze tego samego dnia podjechała do firmy, w której sprzątała. Tu była zatrudniona na umowę-zlecenie, więc nie było problemu z zerwaniem umowy.
Następnego dnia rano odwiedziła matkę. Ta przeraziła się jak zobaczyła jej twarz. Ewa opowiedziała wszystko, opowiedziała o lokacie, którą Iwona potajemnie spieniężyła.
 - Na razie nic jej o tym nie mówiłam, że wiem. Wyprowadzam się do Legionowa. Wanda, córka pani Tekli załatwiła mi tam pracę i mieszkanie. Ma w sobotę przyjechać i przewieźć meble. Będę dzwonić i informować cię o wszystkim. Mam zamiar wywieźć wszystko do ostatniego stołka. Zostawię ogołocone mieszkanie. Niech Iwona poczuje jak to jest dorabiać się od łyżki. Poza tym mam zamiar jutro pójść do urzędu i wymeldować siebie i ją. I naprawdę nie obchodzi mnie, gdzie się podzieje. Na lokacie było dość pieniędzy, żeby kupiła sobie jakąś kawalerkę i urządziła ją. Jestem pewna, że przynajmniej połowy tych pieniędzy już nie ma. Gdyby tu się pojawiła nie udzielaj jej o mnie żadnych informacji, nie wpuszczaj jej do domu, nie dawaj żadnych pieniędzy. Gdyby ci groziła, zgłoś to na policję. Poradzisz sobie, tak?
Matka pogładziła jej spracowaną dłoń.
 - Nie martw się kochanie. Zawsze za ścianą są sąsiedzi, którzy pomogą. Najważniejsze, żebyś ty wreszcie osiągnęła równowagę i spokój. Już dawno powinnaś była to zrobić. Naprawdę nie pojmuję w kogo ona się wdała? Kazimierz był takim dobrym człowiekiem, ty też takim jesteś. Dlaczego ona jest takim odmieńcem, trudno to pojąć.
 - To moja wina mamusiu. Za bardzo chciałam ją chronić. Przecież to moje jedyne dziecko. Byłam wpatrzona w nią jak w obraz. Pobłażałam, wiele rzeczy puszczałam płazem składając to na karb młodości, która musi się wyszumieć, wielokrotnie wybaczałam. Popełniłam ogromny błąd, popełniłam mnóstwo wychowawczych błędów. Teraz wiem, że nie można kochać tak ślepo. Wy potrafiliście wychowywać mądrze. Kiedy zasłużyłam nagradzaliście, kiedy coś przeskrobałam, były kary. Powinnam była postępować tak samo, ale cóż…, czasu nie cofnę. Jedyne co mogę zrobić teraz, to ratować siebie. Skoro już raz podniosła na mnie rękę, może to powtórzyć. Nie zniosłabym tego. Jest ode mnie wyższa i silniejsza. Jak mam się bronić przed przemocą własnej córki? Jej już nie jestem w stanie pomóc, a tak naprawdę straciłam do niej serce. Doszło do tego, że zamiast kochać ją najmocniej i najszczerzej, znienawidziłam własne dziecko. Nie potrafię wykrzesać z siebie tej miłości, którą kiedyś ją darzyłam, nie po tym czego od niej doświadczyłam. To pobicie przelało czarę goryczy – rozpłakała się. Mama pogładziła ją po głowie.
 - Jest mi cię strasznie żal kochanie, ale uważam, że wreszcie postępujesz właściwie. Wy dwie nie możecie mieszkać pod jednym dachem, bo to mogłoby się skończyć tragicznie. Masz, – podała jej szklankę z jakimś naparem – to melisa, uspokoi cię trochę.

Do końca tygodnia Ewa biegała po urzędach załatwiając sprawę wymeldowania. Musiała rozliczyć się ze zużycia prądu i gazu. Iwona mogła zostać w mieszkaniu do końca miesiąca, czyli jakieś dziewiętnaście dni, a potem oddać klucze w administracji budynku. Nie nękała jej więcej. Wychodziła przed siódmą rano każdego dnia i ta regularność pozwoliła Ewie myśleć, że być może dostała jakąś pracę. Nie miała pojęcia, że jej córka jeździ do szpitala geriatrycznego i sprząta sale chorych lub z wielkim obrzydzeniem myje baseny.

W sobotę o dziewiątej usłyszała sygnał komórki. To Wanda dzwoniła informując ją, że stoją pod jej blokiem.
 - Wejdźcie na górę Wandziu, drugie piętro. Ja już jestem prawie spakowana, ale wszystko trzeba będzie znieść na dół. Dużo tego. Bardzo dużo.
 - Tym się nie martw, bo przywiozłam trzech silnych mężczyzn zamiast dwóch. Jest z nami syn Staszka. Zaraz będziemy.
Otworzyła na oścież drzwi i przywitała się wylewnie z Wandą.
 - Wyglądasz strasznie. Jak ona mogła cię tak pobić? W głowie się nie mieści. To co zabieramy?
 - Wszystko Wandziu, absolutnie wszystko. Nie zostawię tu nawet szpilki. – Wanda uśmiechnęła się złośliwie.
 - Mądra dziewczynka. Zaczniemy od najcięższych rzeczy. Najpierw lodówka i pralka. Potem kanapa i tapczan a na końcu meble. Do roboty - zarządziła.
One przenosiły lżejsze rzeczy. Ewa nie miała pojęcia ile razy obracali w te i z powrotem. Mimo to wydawało się, że idzie dość sprawnie. Pościągała jeszcze firanki i boki wkładając je do reklamówki. Rozejrzała się po pustym mieszkaniu. – Mogłyśmy być tu naprawdę szczęśliwe. Wszystko zepsułaś kochana córeczko, wszystko… – Na środku pokoju położyła na podłodze dużą, białą kopertę. To był list pożegnalny do Iwony. Wyszła z mieszkania zamykając drzwi i zostawiając klucz u sąsiadki z prośbą, aby ta przekazała go córce.
Samochód był duży. Miał podwójne siedzenia. Z przodu dla kierowcy i pasażera a z tyłu mógł pomieścić jeszcze trzy osoby. Ewa usadowiła się z tyłu tuż obok Wandy. Uśmiechnęła się do niej smutno.
 - Możemy ruszać.
Mąż Wandy odpalił silnik i wolno wyjechał na osiedlową ulicę. Wiedziona ciekawością Ewa zapytała o mieszkanie.
 - Mówiłaś, że to dwa nieduże pokoje z kuchnią i łazienką, a pytałaś o opłaty? – Wanda uśmiechnęła się i znacząco spojrzała na Staszka.
 - Nie mówiłam ci wcześniej, ale sytuacja jest następująca. Dom, w którym mieszkamy zbudowany jest na kształt czworaków. Jest parterowy, ale bardzo rozległy. Spokojnie mogą w nim mieszkać trzy rodziny. My z Władkiem zajmujemy jedno z mieszkań. W drugim mieszka Staszek. Od kilku lat jest wdowcem i dopóki Mirek był singlem mieszkali w tym mieszkaniu we dwójkę. No i wreszcie jest trzecie mieszkanie metrażowo najmniejsze. Kilka miesięcy temu Mirek się ożenił. Z myślą o nim Stach wyremontował to małe mieszkanko, żeby młodzi mogli mieszkać osobno. Traf jednak chciał, że teściowie Mirka podarowali im w prezencie ślubnym mieszkanie własnościowe w blokach. Jest duże, trzypokojowe. Wiadomo, że młodzi wolą mieszkać w nowoczesnych warunkach a nie w starym domu. Tak więc wydawało się, że robota Stacha poszła na marne. Jednak gdy opowiedziałam mu twoją historię on nawet się nie zastanawiał i powiedział, że mam cię tu sprowadzić. Warunki są takie. Każdy z nas ponosi opłaty za media. Czynszu nie płacimy, bo dom jest po rodzicach obu braci i teraz stanowi ich współwłasność. Jednak jeśli wymaga remontu wszyscy jak jeden mąż robimy na niego zrzutkę. Każde mieszkanie ma wydzielony kawałek ziemi pod ogródek i twoje też ma. Na razie, żeby ziemia nie leżała odłogiem Stachu postawił tam szklarnię z pomidorami, ale to oczywiście sezonowo. Pomidory dojrzeją to szklarnię się zdemontuje. Możesz tam sobie sadzić jakieś warzywa lub kwiatki, co tylko będziesz chciała. W poniedziałek pójdziemy z resztą dokumentów do twojej nowej pracy na rozmowę. To już tylko formalność, bo wiem, że na pewno cię zatrudnią. Na pewno też podpiszesz umowę. I to chyba wszystko.
Ewa słuchała słów Wandy jak oniemiała. Nie spodziewała się, że ta kobieta wybawi ją ze wszystkich kłopotów.
 - Mam u ciebie i u was wszystkich wielki dług wdzięczności – powiedziała cicho. – Nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek uda mi się go spłacić. Mogę was zapewnić, że nie będę uciążliwym lokatorem i będę dbać o mieszkanie jak o swoje własne. Bardzo wam wszystkim dziękuję – zaszkliły jej się oczy. – Bardzo…
 - Już dobrze kochanie. Prawie jesteśmy na miejscu. Jeszcze jakieś pięć minut i zobaczysz swoje królestwo.


Iwona wolno wchodziła na schody trzymając się poręczy. Czuła jakby miała nogi z ołowiu. Nigdy w życiu nie pracowała tak ciężko. Nie pobłażano jej i wykorzystywano do najcięższej roboty. Wielokrotnie miała ochotę rzucić się na pielęgniarkę oddziałową i wydrapać jej te fałszywe ślepia. Musiała jednak hamować swoje zapędy i bez protestu wykonywać jej polecenia. W przeciwnym razie groziła jej odsiadka. Dzisiejszy dzień był jednym z cięższych. Nadźwigała się tych jak to mawiała „starych trucheł” myjąc ich i przebierając im pościel. Potem musiała karmić tych, którzy nie potrafili sami sobie z tym poradzić. Przy takich czynnościach odliczała skrupulatnie każdą godzinę pobytu w tym znienawidzonym miejscu. - Gdyby nie moja głupia matka nie musiałabym się tak urabiać – pomyślała ze złością.
Gdzieś nad jej głową skrzypnęły drzwi. Dochodząc już do mieszkania zobaczyła na korytarzu sąsiadkę.
 - Dzień dobry pani Iwonko. Widziałam panią przez okno.
 - Dzień dobry pani Mirska, stało się coś?
 - Nie , nie… Pani mama prosiła, żebym oddała pani klucze jak wróci pani z pracy.
 - Klucze? Ale ja mam klucze.
 - No ja już tam nie wiem. Prosiła, żeby oddać, to oddaję – wcisnęła jej pęk kluczy do ręki i szybko umknęła do mieszkania.
Iwona ze zdziwieniem patrzyła na matki klucze. – Na cholerę mi jej klucze? O co tu chodzi? Pewnie znowu coś wykombinowała. – Otworzyła wszystkie zamki i weszła do środka. Mieszkanie wyglądało jak wymarłe, zupełnie pozbawione mebli i firanek. Wyglądało jak pustostan. Rzuciła torbę na podłogę i panicznie biegała po wszystkich pomieszczeniach nie rozumiejąc, co tu się stało. W kuchni została tylko kuchenka gazowa. Nie było żadnych naczyń, szafek, ściereczek, niczego. W jej pokoju zostało tylko biurko bez krzesła i kilka kartonów z jej ubraniami. Duży pokój ział kompletną pustką. Iwonie stanęły włosy na głowie. Zupełnie ogłupiała i zdezorientowana osunęła się po ścianie. Dopiero teraz zauważyła białą kopertę i sięgnęła po nią wyciągając z niej złożoną na pół kartkę papieru. List nie posiadał nagłówka w stylu „Kochana Iwonko”, czy choćby „Iwono”. Nie był też podpisany. Zaczęła czytać.

Twój ostatni wyczyn pomógł mi podjąć decyzję, z którą nosiłam się od dość dawna. Już nigdy nie pozwolę, żebyś podniosła na mnie rękę. Nigdy. Wykreślam cię z mojego życia raz na zawsze. NIE JESTEŚ JUŻ MOJĄ CÓRKĄ. Zwyczajne, normalne dzieci nie biją własnych rodziców, szanują ich i doceniają to, co dla nich robią. Ty nie jesteś zwyczajnym, normalnym dzieckiem. Jesteś potworem. Ja już mam tego dosyć. Nie chcę się zastanawiać każdego dnia, co zastanę w domu po powrocie z pracy. Już dość tych „niespodzianek”. Wyprowadzam się z tego mieszkania i z Twojego życia na zawsze. Zabieram wszystko, co należy do mnie i za co zapłaciłam swoją ciężką pracą. Mieszkanie jest opłacone do końca miesiąca i tyle możesz w nim mieszkać, bo wymeldowałam nas obie. Klucze oddasz w administracji.
Nie pozostajesz wszak bez środków do życia, prawda? Bez mojej wiedzy rozporządziłaś się lokatą. Masz więc pieniądze na start. Gdybym była równie podła jak Ty, spokojnie mogłabym przelać je z niej na własne konto, bo nie wzięły się znikąd, ale z ciężkiej pracy mojej i twojego ojca, a Ty zostałabyś z niczym. To już i tak bez znaczenia, bo zupełnie mnie nie obchodzi co zrobisz z tą gotówką i czy rozsądnie nią zadysponujesz. Jesteś przecież najmądrzejsza na świecie i wszystko wiesz najlepiej.
Ja znikam i nigdy więcej nie chcę cię widzieć. Właśnie wkroczyłaś w dorosłe życie więc radź sobie z nim.

Iwona skończyła czytać. Była wściekła. Kartka wysunęła się jej z rąk i upadła na podłogę. Czy ta „stara” zgłupiała już całkiem? W życiu nie spodziewałaby się, że matka będzie zdolna wyciąć jej taki numer. Fakty mówiły jednak same za siebie. Siedziała w pozbawionym wszystkiego, pustym mieszkaniu.




Nie wiedziała jak sobie sama poradzi. Jednak matka zorientowała się, że zabrała lokatę. Nie miała tylko wiedzy, że już niewiele z tych pieniędzy zostało. Iwona była rozrzutna, nie potrafiła rządzić się pieniędzmi i nie szanowała ich, nie myślała o kolejnym dniu i żyła dniem dzisiejszym. Dobre, markowe ciuchy, najlepsze kosmetyki, szampańska zabawa i częste fundowanie różnych rzeczy swoim koleżankom, byle by im zaimponować. To wszystko kosztowało, a pieniądze topniały jak lód. Powinna chyba zacząć oszczędzać, bo wyląduje w końcu gdzieś pod mostem. Musiała załatwić sobie jakieś lokum. Może wynająć pokój? Nie miała pojęcia, że nawet wynajęcie pokoju w Warszawie nie jest tanie. Skąd niby miałaby to wiedzieć? Pomyślała sobie, że nawet jeśli nie znajdzie nic do końca miesiąca, to pójdzie do babci. Ona na pewno użali się nad nią i przyjmie pod swój dach. Pokrzepiona tą myślą zarzuciła torebkę na ramię i wyszła z domu. Była głodna i musiała coś zjeść.

czwartek, 22 czerwca 2017

"MATCZYNE SERCE" - rozdział 3

ROZDZIAŁ 3


Nieśmiało zapukała do drzwi dziekanatu i wsunęła się przez nie. Za biurkiem siedziała kobieta, która oderwawszy głowę od dokumentów spojrzała na nią zmęczonym wzrokiem.
 - Dzień dobry pani. Można? – Ewa zbliżyła się do barierki oddzielającej miejsce dla petentów od biurek.
 - Proszę bardzo. Czym mogę służyć?
 - Nazywam się Ewa Zakrzewska. Na tej uczelni zaocznie studiuje moja córka Iwona Zakrzewska. Chciałabym się dowiedzieć, czy uczęszcza na zajęcia. Wczoraj miała podobno mieć pięć zaliczeń, ale nie ma to przełożenia we wpisach w indeksie. Tam nie ma żadnych ocen.
 - Pani wybaczy, – kobieta uśmiechnęła się z politowaniem – ale nie udzielamy takich informacji nawet rodzicom. Pani córka jest już dorosłą osobą i decyduje sama o sobie.
 - To nie jest tak do końca proszę pani. To ja płacę za te studia. Pracuję na trzech etatach, żeby móc jej opłacić czesne. Ona ma się tylko uczyć i od chwili rozpoczęcia roku akademickiego bezustannie wmawia mi, że chodzi na wykłady. Ostatnie wydarzenia spowodowały, że przestałam jej wierzyć i skoro to ja pokrywam koszty tej nauki, to mam prawo wiedzieć, czy ona korzysta z niej czy nie. Pani będąc na moim miejscu na pewno nie zachowałaby się inaczej. Proszę mnie zrozumieć. Ja za ciężko pracuję na każdy grosz, żeby być oszukiwaną przez własne dziecko – zalśniły jej w oczach łzy i rozpłakała się. – Przepraszam panią, ale to już zaczyna mnie przerastać.




Kobiecie żal się zrobiło Ewy. Wstała od biurka i podeszła do szafy wyjmując z niej akta osobowe Iwony.
 - Zaraz zobaczymy… Ooo, a to ciekawe… Jest adnotacja, że ma zostać skreślona z listy studentów. Nie pojawia się na zajęciach. Ani na wykładach, ani na ćwiczeniach. Same absencje. Bardzo mi przykro, ale ona była zaledwie na trzech sobotnich wykładach w październiku i od tamtej pory nie pojawiła się.
Ewa pokiwała głową ze zrozumieniem.
 - Czy są jakieś szanse na odzyskanie chociaż części opłaty za pierwszy semestr?
 - Niestety nie. Nie praktykujemy takich rzeczy. Ludzie, którzy tu przychodzą chcą studiować, najwyraźniej pani córka miała inne plany.
 - Bardzo pani dziękuję i przepraszam, że zmusiłam panią do nagięcia przepisów. Do widzenia – Ewa otarła łzy z oczu i cicho zamknęła za sobą drzwi.
Kiedy wieczorem wróciła do domu, Iwona siedziała u niej w pokoju i oglądała jakiś serial. Ewa podeszła do stolika i sięgnęła po pilot gasząc odbiornik.
 - No co ty wyprawiasz?! Przecież ja to oglądam!
 - Musimy porozmawiać – usiadła w fotelu i smutno spojrzała na córkę. – Najpierw pokażesz mi swój indeks. Powiedziałaś, że w niedzielę będą w nim wpisy.
 - I są – Iwona ruszyła po plecak, z którego wyciągnęła prostokątną książeczkę i rzuciła ją bezceremonialnie na stół. Ewa sięgnęła po nią i przekartkowała.
 - Usiądź. Te wpisy są podrobione – powiedziała beznamiętnie. - Dzisiaj przed wyjściem do pracy zaglądałam do indeksu i był tam tylko jeden wpis. Poza tym urwałam się z biura wcześniej i pojechałam na uczelnię. Tam dowiedziałam się, że na zajęciach byłaś tylko trzy razy w październiku i od tamtej pory nikt cię tam nie widział. W twojej teczce osobowej figuruje adnotacja, że masz być skreślona z listy studentów. Ja nie potrzebuję już więcej dowodów. Jesteś obłudna, fałszywa, podła i zła. Bez przerwy kłamiesz. Oszukujesz mnie od lat i mydlisz mi oczy. Okradasz mnie z pieniędzy. Nie przyłapałam cię, ale głupia nie jestem i sklerozy też jeszcze nie mam. Znam zawartość swojego portfela. Zaharowywałam się dla ciebie do utraty sił, bo wciąż miałam nadzieję, że wyjdziesz na ludzi. Nie obciążałam cię żadnymi obowiązkami. Miałaś się tylko uczyć. Nawet z tego nie potrafiłaś się wywiązać. Wobec tego wszystkiego, czego dzisiaj się dowiedziałam daję ci miesiąc na znalezienie sobie pracy. Jeśli tego nie zrobisz spakuję twoje rzeczy i wystawię za próg. Jeszcze tylko przez miesiąc będę cię żywić. Poza tym oddasz babci te tysiąc pięćset złotych, które dostałaś od niej na opłacenie drugiego semestru. Nie studiujesz, więc te pieniądze nie są ci potrzebne. I ostrzegam. Jeśli do miesiąca nie znajdziesz sobie pracy wymienię wszystkie zamki po to, żebyś tu nie miała wstępu. To wszystko, co miałam ci do powiedzenia. Zacznij wreszcie myśleć jak dorosła i odpowiedzialna kobieta.
Iwona łkała. Zanosiła się od płaczu.
 - Mamusiu nie rób mi tego. Ja się poprawię. Znajdę pracę. Zacznę uczciwie zarabiać, tylko mnie nie wyrzucaj. Gdzie ja pójdę? Dokąd? Pod most?
 - T0 mnie kompletnie nie obchodzi moja kochana córeczko. Nawet twoje łzy już na mnie nie działają. Nigdy mnie nie szanowałaś i zawsze traktowałaś jak maszynkę do robienia pieniędzy. Nigdy nie współczułaś, nigdy nie pomogłaś w najdrobniejszej czynności. Byłam twoją służącą, bo wciąż się łudziłam, że się zmienisz. Ale ty się nie zmienisz, bo za dużo błędów popełniłam chcąc cię wychować na dobrego, uczciwego człowieka. Nie jestem bez winy, ale mam przynajmniej tego świadomość. Wychowałam snoba, niewdzięcznika i egoistę dbającego wyłącznie o siebie a innych mającego za nic. To bardzo boli, niemal pęka mi serce, ale najwyższy czas, żebyś i ty poczuła smak prawdziwego, twardego życia. Najwyższy czas. Przynieś mi teraz pieniądze dla babci. Jutro u niej będę to jej oddam.
 - Ale ja nie mam tych pieniędzy – wyszlochała Iwona.
 - Jak to nie masz? To gdzie są? Tylko nie mów, że cię okradli, bo w to nie uwierzę.
 - Nie okradli mnie. Kupiłam sobie trochę rzeczy…
 - No to masz problem, bo tego ci nie daruję. Babcia ciułała te pieniądze odejmując sobie od ust, oszczędzając na lekach, a ty potrafiłaś wydać je lekką ręką w przeciągu dwóch tygodni. Brawo. Po prostu brawo. Odpracujesz te pieniądze i zwrócisz babci co do grosza. Jesteś lekkomyślna i po prostu głupia. Ja na pewno już nie przyłożę ręki do pogłębiania tej głupoty.

A jednak nie była konsekwentna. Minął miesiąc, minął drugi, minął trzeci, a jej córka nadal tkwiła w domu oglądając jakieś bzdury w telewizji i nie przejmując się szukaniem pracy. Ewa nie zmieniła zamków, nie wystawiła jej walizek za drzwi. Jedyne czego się trzymała, to tego, że odcięła ją od źródła pieniędzy. Nie dawała jej ani grosza, nie robiła zaopatrzenia. Lodówka świeciła pustkami i tylko wiatr po niej hulał. Ewa stołowała się na mieście, do domu kupowała tylko tyle, żeby wystarczało jej na kolację. Nie rozmawiała z Iwoną. Wiedziała, że przesiaduje w domu po całych dniach, ale nawet nie wchodziła do jej pokoju. Jednak którejś kwietniowej soboty nie wytrzymała. W całym mieszkaniu czuć było smród psującego się jedzenia. Przetrząsnęła lodówkę, umyła ją, sprawdziła za szafkami, ale nie znalazła kompletnie nic. Postanowiła wejść do pokoju córki. Tej akurat nie było w domu. Wyniosła się wcześnie rano nie wiadomo dokąd. Już od progu uderzył w nią niesamowity fetor. Przytknęła dłoń do nosa nie potrafiąc tego znieść. – Rany boskie, co ona zrobiła z tego pokoju? – pomyślała ze zgrozą. Wszędzie walały się kartony z resztkami niedojedzonej pizzy, pozostałości jedzenia zamówionego na wynos i ogromne plastikowe kubki z na wpół wypitą coca colą. – Skąd ona na to wszystko ma? Już wcześniej powinno mi dać do myślenia, że przecież nie pracuje a wciąż korzysta z telefonu i internetu. Z czegoś musi za to płacić. - Wyciągnęła dwa ogromne worki na śmieci i zaczęła uprzątać ten bajzel. – Jeszcze trochę a wdałoby się tu jakieś robactwo – otrząsnęła się ze wstrętem. Kiedy uporała się już z bałaganem, zmieniła pościel i odkurzyła całe pomieszczenie, usiadła u siebie na kanapie i zaczęła intensywnie myśleć, skąd jej córka bierze na to wszystko. – A może zwyczajnie się puszcza? To wcale nie takie nieprawdopodobne. Potrafi świetnie kłamać i udawać. Pewnie też by mi skłamała nawet wtedy, gdyby okazało się to prawdą.
Tknięta jednak złym przeczuciem zerwała się z kanapy i otworzyła najniższą szufladę w komodzie, gdzie trzymała wszystkie ważne dokumenty. Nerwowo przetrząsała ich stosy szukając tego najważniejszego teraz, a mianowicie lokaty, którą założyli Iwonie wraz z Kazimierzem na długo przed jego śmiercią. Miała ją dostać, kiedy ukończy osiemnaście lat. Już od dawna miała do niej prawo, ale Ewa z premedytacją nie przekazała jej dokumentu wiedząc jak bardzo jest rozrzutna i nie ma poszanowania dla pieniędzy. Poza tym Iwona nie miała pojęcia, że coś takiego w domu jest. Chyba nie miała. Teraz stało się jasne, że dokopała się i tutaj.
Ewa zasunęła szufladę. Wstała i przeszła do pokoju córki. Tam systematycznie przeglądała każdy kąt i każdą kartkę. Wreszcie znalazła. To nie była lokata a jedynie potwierdzenie, że wypłaca się Iwonie Zakrzewskiej sumę, tu podana była kwota, wraz z odsetkami i podpis Iwony. Osunęła się na tapczan i ukryła w dłoniach twarz. Jej córka okazała się ostatnią szują, ostatnią przebiegłą szują, która bez skrupułów działała poza plecami matki. Kwota, na którą opiewała lokata była ogromna. Spokojnie można było za nią kupić niewielkie mieszkanie i jeszcze je urządzić. Przez tyle lat uzbierało się sporo pieniędzy i narósł niezły procent. – Ona się nie zmieni. Na co ja liczyłam? To wszystko na nic. Jeśli chcę jeszcze trochę pożyć muszę się od niej uwolnić, bo inaczej dołączę do Kazimierza wcześniej niż zamierzam.

Te ostatnie wydarzenia przytłoczyły ją. Nie miała już siły tłumaczyć córce i prosić ją, żeby się zmieniła. Zrozumiała, że kolejny raz popełniła błąd, bo nie dotrzymała tego, co jej obiecała. Nie wystawiła jej walizek za drzwi, nie wymieniła zamków w mieszkaniu. - Jesteś idiotką i to twoja wina, bo kolejny raz stworzyłaś jej okazję, żeby cię oszukała.
Nie powiedziała Iwonie o tym, że znalazła poświadczenie likwidujące lokatę. Powoli dojrzewała do tego, żeby rozstać się z córką raz na zawsze. – Na własnej piersi wyhodowałam żmiję i karmiłam ją własnym mlekiem. Czy miłość do dziecka może aż tak zaślepić człowieka? Aż tak?

W poniedziałek wybiegła z pracy zaliczając po drodze sklepy i robiąc zakupy dla pani Tekli. Śpieszyła się. Nie chciała, żeby staruszka czekała na swój obiad dłużej niż to konieczne. Otworzyła drzwi i rozebrawszy się, głośno przywitała z podopieczną. Nie usłyszała jednak jej głosu i nieco zaniepokojona weszła do jej pokoju.
 - Pani Teklo, śpi pani?
Kobieta rzeczywiście wyglądała jakby spała. Z kącika jej ust sączyła się podbarwiona krwią strużka śliny. Ewa podeszła i chusteczką wytarła je. Były dziwnie zasinione podobnie jak dłonie. Ujęła jedną z nich. Była lodowata.
 - Pani Teklo niech pani się obudzi. Zaraz podgrzeję obiad.
Jednak ze strony leżącej kobiety nie było żadnej reakcji. Ewa spanikowała. Schwyciła stojące na stoliku lusterko i przytknęła chorej do ust. Teraz zrozumiała, że Tekla nie oddycha. Złapała za słuchawkę telefonu wybierając numer pogotowia. Czekała nie więcej niż piętnaście minut stojąc w otwartych drzwiach mieszkania. Ujrzawszy lekarza poprowadziła go do pokoju. Lekarz rzucił tylko okiem i dla pewności złapał Teklę za przegub chcąc wyczuć jej puls.
 - Przykro mi, ale ta kobieta nie żyje i to przynajmniej od trzech godzin. Kim pani jest dla niej? Córką, krewną?
 - Ani jednym, ani drugim. Od kilku ładnych lat przychodzę tu i zajmuję się panią Nocoń, bo jej córka mieszka w Legionowie i nie może być tutaj codziennie.
 - Wypiszę akt zgonu. Ma pani jakieś namiary na tę córkę?
 - Oczywiście. Zaraz do niej zadzwonię – trzęsącymi rękami wybierała numer Wandy. – Wandziu, dzwonię, żeby cię zawiadomić, że mama nie żyje – rozpłakała się. – Tak, znalazłam ją przed pół godziną. Wezwałam pogotowie. Jest tu lekarz, który stwierdził zgon i teraz wypisuje akt zgonu. Oddam mu słuchawkę, bo może będą potrzebne jakieś dane.
Lekarz ustalił wszystko i poinformował, że zabierają ciało do kostnicy przy szpitalu na Orzyckiej. Oddał słuchawkę Ewie mówiąc, że Wanda chce jeszcze rozmawiać.
 - Ewuniu, czy mogłabyś zaczekać u mamy w domu na mnie? Ja już wsiadam w samochód i jadę. Będę za jakieś czterdzieści minut.
 - Dobrze. Poczekam – rozłączyła się. Pomyślała, że dzisiaj już nie będzie w stanie dojechać do firmy, w której sprzątała. Wybrała numer kierownika zmiany i poinformowała go, że umarł ktoś jej bliski i chciałaby wolne w dzisiejszym dniu.
 - Nie ma sprawy pani Ewo, ja tylko zaznaczę to w liście obecności, a resztę załatwi pani z kadrami.
Podziękowała mu i rozłączyła się. W międzyczasie zabrano zapakowane w worek ciało Tekli. Zamknęła za lekarzem drzwi i rozejrzała się bezradnie po mieszkaniu. Żeby nie siedzieć bezczynnie pościągała pościel z łóżka i nastawiła pralkę. Potem zrobiła sobie herbaty i usiadła przy stole. Zadzwonił telefon. Okazało się, że to znowu Wanda.
 - Ewuniu ja jestem już w Warszawie, ale chciałabym podjechać do tej kostnicy i załatwić tam formalności. Jutro dowiozłabym tylko ubranie mamie. Zaczekasz?
 - Zaczekam i tak nie mam nic lepszego do roboty.
 - Bardzo ci dziękuję. Będę jak najszybciej.
Poczuła głód. Od rana prócz małej kromki chleba nic nie miała w ustach. Podgrzała zupę, którą miała zjeść Tekla. – Biedna Tekla, – rozczuliła się – nic z życia nie miała. Większość z niego przeleżała przykuta do łóżka. Co to za życie?
Wreszcie po godzinie pojawiła się Wanda. Przesiedziały do wieczora wspominając i płacząc. Ewa rozkleiła się zupełnie. Opowiedziała Wandzie o sobie, o swoim życiu i o wyrodnej córce.
 - Jestem taka bezradna. Już sama nie wiem, co robić – rozłożyła ręce. – I jeszcze teraz śmierć twojej mamy dobiła mnie zupełnie.
 - Ciężkie miałaś życie Ewuniu. Myślę, że powinnaś rzucić to wszystko i oderwać się od Warszawy i toksycznego dziecka. Ja teraz zupełnie nie mam głowy, ale jak już pochowamy mamę i zrobimy porządek w mieszkaniu, to wtedy pomyślę, popytam. Być może u nas w Legionowie odnalazłabyś spokój? Bardzo mi cię żal. A teraz chodź, odwiozę cię do domu. Zmęczona jesteś.

Cztery dni później odbył się pogrzeb Tekli. Niewiele było na nim osób, bo tylko najbliższa rodzina i kilku sąsiadów. Po nim Wanda zostawała w Warszawie. Trzeba było opróżnić mieszkanie z mebli i oddać je do spółdzielni. Nie było własnościowe. Ewa popołudniami pomagała jej, a o osiemnastej biegła sprzątać biura. Z córką nie miała kontaktu. Mijały się.

Pod koniec maja zadzwoniła Wanda z dobrymi wieściami.
 - Właśnie dostałam cynk od mojej dobrej znajomej, która pracuje w Centrum Szkolenia Policji tu w Legionowie, że szukają kobietę do działu księgowości na stanowisko referenta. Wystarczy średnie wykształcenie i doświadczenie w zawodzie. Byłabyś zainteresowana?
 - Oczywiście Wandziu. Tylko musiałabym chyba wynająć tam jakieś mieszkanie, rozeznać teren i przede wszystkim ceny, bo nie wiem, czy udźwignęłabym koszty wynajmu.
 - Na pewno udźwigniesz, bo to nie stolica. Jeśli jesteś zdecydowana, to ja zaraz dzwonię i powiem, że jest kandydatka. Musisz zebrać wszystkie dokumenty i jak już będzie wiadomo konkretnie, że cię przyjmą, napisać wypowiedzenie. Może udałoby się za porozumieniem stron? Popytaj, dobrze? Ja przyjadę za dwa tygodnie w sobotę rano i zabiorę cię do Legionowa.
Ewa podziękowała jej. Nie sądziła, że tak prędko zacznie zmieniać swoje życie, ale czy naprawdę prędko? Przecież zwlekała tak długo nie potrafiąc postąpić wobec córki w sposób kategoryczny. Nie ma się nad czym zastanawiać i trzeba zacząć działać.
Ten dzień, a raczej ten telefon od Wandy poprawił jej nastrój i dodał energii. Byłoby wspaniale, gdyby udało się dostać tę pracę i oderwać się wreszcie od problemów.
Wchodząc do klatki schodowej usłyszała dość głośną muzykę i momentalnie jej dobry nastrój rozwiał się jak dym, bo zrozumiała, że dochodzi z jej mieszkania. Im była wyżej tym głośniejsza stawała się muzyka. Nacisnęła klamkę. Drzwi otworzyły się bez problemu. Stojąc w przedpokoju widziała obściskujące się na jej kanapie pary dość mocno upojone już alkoholem, a co gorsza dostrzegła jakiegoś młodzieńca, który grzebał w jej kasetce z precjozami. Nie było ich wiele i nie były zbyt cenne. Stanowiły raczej sentymentalne pamiątki, bo były prezentami od Kazimierza. Gdy zauważyła, że młodzian wciska sobie na palec obrączkę Kazia i chowa do kieszeni zawartość kasetki wycofała się na korytarz. Wyjęła telefon i wybrała numer policji. Osobie, która odebrała powiedziała, że właśnie okradają jej mieszkanie i jest szansa, że policja przyłapie złodziei na gorącym uczynku.
Nie minęło dziesięć minut, gdy pod blok zajechały dwa radiowozy. Policjanci błyskawicznie zmaterializowali się na drugim piętrze. Ewa zniżając głos do szeptu przedstawiła się im. Powiedziała, że jest właścicielką mieszkania, w którym jej córka urządziła jakąś bibę.
 - Jestem przekonana, że oprócz alkoholu znajdą panowie przy gościach narkotyki. Na własne oczy widziałam, jak chłopak w kolorowej, hawajskiej koszuli zakładał na palec obrączkę mojego męża, a resztę, która była w kasetce schował do kieszeni.
 - Czy drzwi są otwarte?
 - Tak, nie zamykałam ich na klucz.
 - W takim razie wchodzimy.
Grupa umundurowanych policjantów weszła spokojnie do mieszkania Ewy. Jeden z nich podszedł do odtwarzacza i wyłączył muzykę. Najstarszy rangą wysunął się naprzód.
 - Dobry wieczór państwu. Policja. Proszę o dowody osobiste wszystkich państwa.
 - Co jest?! Co się dzieje?! – z pokoju wyskoczyła oburzona Iwona i obrzuciła wściekłym spojrzeniem policjantów i trzymającą się z tyłu matkę. – Możecie mi wyjaśnić jakim prawem tu weszliście? To ja już nie mogę przyjmować przyjaciół? Jeszcze nie ma dwudziestej drugiej!
 - Proszę się uspokoić i pokazać dowód osobisty. Jeśli pani tego nie zrobi skuję panią kajdankami.
 - To może być nawet przyjemne – roześmiała się uznając, że powiedziała świetny dowcip. Jednak towarzystwo nie roześmiało się. Policjant spisywał właśnie chłopaka w pstrej koszuli.
 - Co pan ma na palcu? To pańskie?
Chłopak zmieszał się nieco ściągając obrączkę.
 - Proszę opróżnić kieszenie. - Kiedy to zrobił, policjant zwrócił się do Ewy. – To o te precjoza chodziło?
 - Tak. O obrączkę i o te wisiorki, które mają dla mnie ogromną wartość.
Do chłopaka podeszła Iwona i z całej siły trzasnęła go w twarz.
 - Ty chamie, przyszedłeś mnie okraść?! Z kim ja się zadaję?!
 - Też chciałabym to wiedzieć – powiedziała cicho Ewa.
 - Znaleźliśmy panie sierżancie – dwóch policjantów wysypało na ławę kilkanaście torebek zawierających narkotyki.
 - Zadzwoń po większy samochód. Za dużo ich. Nie pomieszczą się w radiowozach. Jesteście wszyscy aresztowani za posiadanie narkotyków i za zakłócanie porządku publicznego, a pan dodatkowo za kradzież. Skuć ich.
Kiedy gęsiego wychodzili z mieszkania Ewy Iwona stanęła naprzeciw niej i ze złością wysyczała.
 - Zadowolona jesteś? Masz satysfakcję, że zamkną ci córkę? Jak możesz mi to robić?!
 - A ty? Jak ty możesz mi to robić, żebym do własnego domu musiała wchodzić z policją? Masz to, na co zasłużyłaś.
Kiedy została już sama, rozpłakała się rozpaczliwie. Już dość. Naprawdę już dość. Więcej tego nie zniesie. Jak długo można wybaczać dziecku upokorzenia, których się od niego doświadcza? Ubolewała nad tym, że nie zauważyła kiedy Iwona zaczęła się tak drastycznie zmieniać. Prawdę mówiąc, to w tej wiecznej gonitwie za pieniędzmi nie miała szans, żeby to dostrzec.
Omiotła spojrzeniem mieszkanie. Zakasała rękawy i zabrała się za sprzątanie.