Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 30 listopada 2015

"ZE SMUTKU NOCY W RADOŚĆ DNIA" - rozdział 26,27,28,29,30,31,32 ostatni



ROZDZIAŁ 26


Od tego wydarzenia upłynęło kilka miesięcy. Firma stała dobrze i nie miała kłopotów z płynnością finansową. Współpraca z zachodnimi kontrahentami układała się nadzwyczaj pomyślnie. Rytmiczność dostaw pozwalała na utrzymanie godziwych wynagrodzeń a i nadwyżki finansowe rozdzielano w formie premii pracownikom. Sytuacja uległa od dawna wyczekiwanej stabilizacji. Teraz pracowali spokojnie, bez szaleństw, dopilnowując jedynie terminów. To było istotne, bo pozwalało nie zaburzać tego tak ciężko wypracowanego rytmu pracy. Ula nie musiała się już martwić o byt. Zarabiała świetnie. Dzięki tym pieniądzom odetchnął i Jasiek, który nie musiał przeznaczać już tyle czasu na pracę w spółdzielni studenckiej, czy na korepetycje. Mógł ten czas poświęcić na naukę i tak też robił. Ambicjonalnie podchodził do niej i każdy egzamin starał się zdawać w terminie zerowym. Wiedział, że jak się spręży, więcej czasu spędzi ze swoimi bliskimi.
Święta Bożego Narodzenia spędzili u Dobrzańskich. Przygotowywała je Ula wraz z Heleną, bo Zosia, jak zwykle wyjechała do swojej rodziny na południe kraju. Zaprosili też Paulinę. Nie chcieli, by samotnie spędzała ten czas myśląc bez przerwy o swoim bracie. I tak ta wigilia przebiegała dość smutno. Tuż przed nią Marek wraz z Ulą zawozili ją do Piotrkowa. Paulina przygotowała Alexowi świąteczną paczkę a w niej trochę ciepłej odzieży i trochę świątecznych słodkości. Zresztą warunki na oddziale psychiatrycznym piotrkowskiego szpitala więziennego były o niebo lepsze, niż te w warszawskim areszcie. Tu nigdy nie było mu zimno, bo pokoje były ogrzewane a i na kuchnię nie mógł narzekać. Wychodził też częściej na zewnątrz w towarzystwie rosłego pielęgniarza i częściej mógł przyglądać się niebu nad swoją głową.
Marek i Ula byli tu już wiele razy. Jednak zawsze czekali na Paulinę w restauracji. Marek nie miał odwagi, by spotkać się z nim. Nie był w ogóle na to gotowy, mimo że zanim zabrano Febo z sali sądowej, zwracał się parę razy bezpośrednio do niego. Tkwił w nim jakiś wewnętrzny opór. Jakby na to nie patrzeć, on chciał go zabić i Marek nadal nie był pewny, czy ta nienawiść, którą do niego żywił Alex, już z niego wyparowała.
Paulina za każdym razem po pobycie na terenie piotrkowskiego więzienia wracała przygnębiona i smutna. Zauważała wyraźne zmiany w zachowaniu swojego brata. To nie był już ten dumny, cyniczny i złośliwy Alex. Teraz był osowiały, apatyczny, przytłoczony sytuacją w jakiej się znalazł. Mówił monosylabami, nie podejmował tematu, na jaki chciała z nim porozmawiać. Zachowywał się tak, jakby nie był już zainteresowany niczym. Tylko raz zapytał ją o babcię. Powiedziała mu wtedy, że staruszka nie wie o wszystkim, a szczególnie o jego pobycie w więzieniu. Wie tylko, że zrobił coś niezgodnego z prawem i ma narzucony areszt domowy. Mimo, że Paulina oszczędziła jej najgorszego to i tak źle zareagowała na te wieści. Długo płakała a biedna Bianca nie mogła jej w żaden sposób uspokoić. Następnego dnia znękana i zapłakana udała się do miejscowej katedry i długo modliła się za wnuka.
Ten czas zbliżających się świąt też był trudny do przeżycia dla Alexa. Samotność doskwierała mu bardzo. Pod jej wpływem zamykał się w sobie. Odnosił wrażenie, że zapada się w swoim własnym wnętrzu. Paulina odwiedzała go co miesiąc. Miała stałą przepustkę, a jednak te krótkie wizyty nie rekompensowały mu tych chwil, które spędzali razem u niego w domu, gotując coś włoskiego lub słuchając włoskich arii operowych. Czy jeszcze kiedyś tak będzie? Naprawdę mocno w to wątpił. Zmieniał się. Na swój czyn potrafił już spojrzeć z innej perspektywy i żałował szczerze, że się go dopuścił. Właściwie to żałował wielu rzeczy. Żałował, że tak upodlił i zastraszył Adama Turka. Żałował wszystkich przykrych słów, które powiedział do Uli. Anię też nie zawsze traktował dobrze. Często burczał na nią i psioczył upokarzając ją w ten sposób. Dorota też nie mogła się o nim wypowiedzieć dobrze. Nie był dobrym szefem i nie był dobrym człowiekiem. Oddałby wszystko, by móc cofnąć się w czasie i żyć zupełnie inaczej, lepiej. Kiedy stąd wyjdzie będzie miał trzydzieści pięć lat. Czy to dobry wiek, by zacząć wszystko od nowa, z czystą kartą? Do firmy i tak nie miał już powrotu. Zresztą Paulina opowiadała mu jak świetnie radzi sobie Maciek na stanowisku, które on wcześniej piastował. Jaki jest zdolny, pomysłowy i operatywny. Dzięki niemu firma oszczędza krocie i krocie zarabia. Ale przecież on to już wszystko wiedział. Wiedział, jak tylko przyjął tego chłopaka do pracy. Już wtedy poznał jego możliwości i je doceniał. Nie doceniał jednak Adama. Rzeczywiście podciął mu skrzydła. Sprawił, że Turek stracił pewność siebie i wiecznie się go bał. Ten skromny księgowy zadziwił go na procesie. Gdyby był na jego miejscu nie zawahałby się zniszczyć taką szuję. Nigdy nie pozna się do końca ludzkiej natury. Za wszystkie lata upokorzeń, poniżania, szydzenia, jego księgowy odwdzięczył się mu czymś naprawdę wyjątkowym. Czymś, na co on, dumny Febo nigdy nie zasługiwał. Odwdzięczył mu się zeznaniem, które przyczyniło się do skrócenia jego wyroku. Powinien mu za to podziękować. Powinien podziękować im wszystkim. Postanowił, że do każdego z osobna wyśle list. Tak będzie mu łatwiej, niż rozmowa w cztery oczy, na którą miałby szansę dopiero za trzy lata. Nie mógł i nie chciał tyle czekać. To dlatego poprosił Paulinę, by przywiozła mu koperty, znaczki i papier. Musiał napisać te listy, bo one byłyby jak catharsis i pomogłyby mu w jakimś stopniu dojść do względnej równowagi psychicznej.

Siedzieli przy stoliku jednej z piotrkowskich restauracji przy kawie i ciastku. Czekali na Paulinę. Zwykle trwało to jakieś dwie godziny, jednak tym razem wcześniejsze pojawienie się jej wprawiło ich w zdumienie. Minę też miała nie najszczęśliwszą. Marek wstał od stolika i pomógł jej się rozebrać. Odsunął krzesło i gdy usiadła na nim, spytał.
 - Paulina, co się stało? Wracasz wcześniej niż zwykle.
 - Nic się nie stało. Po prostu musiałam już z stamtąd wyjść. To takie przygnębiające patrzeć na niego. Nie wiem, czy dają mu tam jakieś prochy. On jest zupełnie inny. Ospały i apatyczny. Na moje pytania ledwie burknie. Czuję się tak jakbym traciła z nim kontakt – rozpłakała się. Ula pogładziła ją po dłoni.
 - Nie płacz. Może próbują jakichś leków uspokajających a to co zobaczyłaś, to ich skutki uboczne. Nie rozmawiałaś z lekarzem?
 - Chciałam, ale żadnego nie było. Pielęgniarki nie chciały mi udzielić żadnej informacji. Mówiły, że nie są do tego upoważnione.
 - Posłuchaj Paula, – odezwał się Marek – zrobimy tak. Przyjedziemy tu w przyszłym miesiącu i pójdziemy razem z tobą. Ja postaram się o przepustki dla nas. Ty pójdziesz do niego, a my pogadamy z lekarzem. On na pewno wyjaśni nam tą apatyczność Alexa. Będzie dobrze, zobaczysz. Niedługo jego pobyt tu się skończy i pójdzie do normalnej celi. Może tam będzie mu lepiej? Na pewno znajdą mu jakieś zajęcie i nie pozwolą, by siedział bezczynnie całe dnie. Każdy zakład karny w tym kraju prowadzi jakieś zajęcia resocjalizacyjne. Ten nie jest wyjątkiem. Może kiedy zacznie przebywać wśród normalnych ludzi a nie wśród chorych psychicznie, poczuje się lepiej? Nie zadręczaj się już. Zamówię nam jakiś obiad i wracamy.

Rzeczywiście pod koniec stycznia ponownie zawitali w Piotrkowie. Umówili się, że Paulina pójdzie do Alexa a oni do lekarza prowadzącego. Mieli pewność, że go zastaną, bo Marek dzwonił wcześniej i umawiał taką wizytę. Wszyscy mieli się spotkać potem w znanej już im restauracji.
Na korytarzu rozstali się. Marek pociągnął Ulę w stronę dyżurki pielęgniarek, gdzie zapytał o pokój lekarski i doktora Nowaka. Wskazały im pokój do drzwi którego zapukali po chwili. Usłyszeli „proszę” i weszli do środka. Marek przedstawił się i przypomniał, że umawiał się z lekarzem telefonicznie. Przedstawił również Ulę, jako swoją narzeczoną. Wyjaśnił, że jest przyrodnim bratem Alexandra Febo i zapytał o leki, które mu podają.
 - Nie wiem, czy pan zauważył, ale on po nich jest nie do życia. Jest ospały i apatyczny. Nie chce rozmawiać a jak już coś powie, to bardzo wolno i flegmatycznie, jakby był na zwolnionych obrotach.
 - Tak. Też to zauważyłem. Mam jednak dobrą wiadomość. Jego pobyt u nas już się wkrótce kończy. W związku z tym powoli odstawiamy te leki. One już spełniły swoje zadanie i wyciszyły tę burzę, która w nim szalała na początku. Nieco zmieniły też jego psychikę. Każdy lek ma jakieś skutki uboczne. Ten również. Jednak jego działanie jest długofalowe i przynosi pożądane rezultaty. Z pewnością zmniejszył jego nerwowość i gwałtowne reakcje, a o to przecież chodziło, prawda? Pan Febo już nie jest taki wybuchowy jak kiedyś i wreszcie można powiedzieć, że ma kontrolę nad samym sobą. Powoli będą się cofać te niepożądane skutki działania leku. Jestem pewien, że jak stąd wyjdzie, będzie myśleć logicznie i jasno, a przede wszystkim rozsądnie.
Marek uścisnął lekarzowi dłoń.
 - Bardzo panu dziękuję. Nie ukrywam, że uspokoił pan nas tymi wyjaśnieniami. Nie będziemy już panu zabierać czasu. Do widzenia.
Znowu czekali na Paulinę. Tym razem wróciła w lepszym nastroju. Alex był bardziej kontaktowy i mogła powiedzieć, że rozmawiał z nią przytomniej niż do tej pory. Marek przekazał jej treść rozmowy z lekarzem.
 - Jak widzisz, wszystko jest w najlepszym porządku. Niepotrzebnie gryzłaś się tym. On za chwilę przestanie brać te leki i znowu będzie sobą lecz w łagodniejszym wydaniu.
 - Bardzo wam dziękuję, że poszliście do tego lekarza. To naprawdę dobre wiadomości. Ulżyło mi. To co? Zjemy coś? Zgłodniałam – wzięła do ręki kartę z menu z zamiarem wybrania czegoś smacznego.

Wreszcie mogli pochylić się nad kalendarzem i ustalić datę ślubu. Marek nie chciał już dłużej czekać. I tak zmitrężyli dość czasu załatwiając nie swoje sprawy. Uzgodnili, że pobiorą się piętnastego sierpnia. Będzie już po pokazie kolekcji wiosenno-letniej a do jesienno-zimowej zostanie sporo czasu. Termin był o tyle dogodny, że i Jasiek będzie na miejscu i Betti będzie miała wakacje. Jeszcze tego samego dnia ustalili listę gości. Wiedzieli już, że Sebastian i Violetta pobierają się we wrześniu. Sebastian dotrzymał słowa i poszedł w ślady swojego najlepszego przyjaciela oświadczając się szalonej Kubasińskiej w tydzień po Marku. Viola promieniała i unosiła się nad podłogą ze szczęścia na swoich niebotycznych obcasach. Nie omieszkała też pochwalić się imponującym pierścionkiem zaręczynowym.
Marek nie tracił czasu. W ciągu kilku dni wybrali wzory zaproszeń, Pshemko już zabierał się za projekt sukni ślubnej i garnituru, kościół też był już załatwiony. Ula nie mogła wyjść z podziwu dla operatywności narzeczonego. Teraz był na etapie załatwiania sali na wesele i wiele godzin spędzał w Internecie intensywnie przeczesując stronę po stronie. Któregoś dnia zaciągnął ją do jubilera i wspólnie wybrali obrączki. W końcu i salę znalazł taką jak chcieli. Okolica, w której był położony dom weselny urzekła ich. Stał zatopiony w zieleni starych dębów i buków i przypominał wyglądem szlachecki dworek. Marek wpłacił zaliczkę i ustalili menu. Teraz pozostawało tylko czekać.

Któregoś kwietniowego poranka zawitał do sekretariatu Adam Turek. Trzymał w dłoniach jakieś pismo i był bardzo podekscytowany. Przywitał się z dziewczynami i spytał, czy Marek bardzo zajęty.
 - Nie tak bardzo Adam. Możesz wejść jeśli masz coś pilnego.
Marek ze zdziwieniem spojrzał na swojego gościa. Adam nie przychodził tu zbyt często. Zwykle bywał dość zajęty i nie miał za bardzo czasu. Tym razem jednak było inaczej.
 - Adam! Co cię do mnie sprowadza? Masz coś ważnego? Rzadko tu zaglądasz przyjacielu.
 - Nie uwierzysz. Wyobraź sobie, że dostałem list od Alexa. Padniesz, jak ci przeczytam – rozsiadł się wygodnie na kanapie i zaczął

Adam.
Pewnie zdziwi Cię mój list, ale pomyślałem, że to dobry sposób, by móc Cię przeprosić za wszystkie krzywdy, jakich ode mnie doznałeś. Nie zasłużyłeś na takie podłe traktowanie a ja ze wstydem przyznaję, że były momenty, że traktowałem Cię gorzej niż psa. Nawet nie wiesz jak bardzo tego żałuję. Dużo czasu musiało upłynąć, bym zrozumiał jak bardzo byłem wredny i cyniczny wobec Ciebie. Miałeś w sobie potencjał a ja sprawiłem, że nie mogłeś go rozwinąć w sposób jaki chciałeś. Upodliłem Cię, poniżałem na każdym kroku, wyśmiewałem twoją nieporadność i strach, który odczuwałeś za każdym razem, gdy przekraczałeś próg mojego gabinetu. Byłem potworem. Twoje słowa, które cytował na rozprawie prokurator były prawdą. Nie te, które wypowiadałeś później. Przeczące tym pierwszym. Długo nie mogłem zrozumieć, dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego Twoje zeznania właściwie broniły mnie zamiast oskarżać? Do czasu rozprawy wszystkich mierzyłem jedną miarką. Po niej zrozumiałem, że żadne z Was nie życzyło mi źle, choć przysięgam zasłużyłem nie na trzy a na piętnaście lat więzienia. Ty postąpiłeś nie jak moja ofiara, nie jak mój wróg, ale jak mój przyjaciel. Broniłeś mnie i dzięki temu mój wyrok jest łagodniejszy.
Wiem, że nie mam prawa prosić Cię o cokolwiek, jednak jeśli jesteś w stanie to błagam, wybacz mi. Ja już jestem innym człowiekiem. Zrozumiałem jak wiele błędów popełniłem w swoim życiu. Błędów, których bym teraz nigdy nie popełnił. W tej chwili marzę jedynie o tym, byś mi wybaczył i nie żywił do mnie urazy. Alex.

Adam skończył czytać i złożył kartkę na pół.
 - I co o tym myślisz? Muszę przyznać, że jestem w szoku. Wszystkiego mógłbym się po nim spodziewać, ale nie czegoś takiego. Alex błagający o wybaczenie? To jakiś abstrakcjonizm. A swoją drogą, to ja mu chyba już wybaczyłem, choć rzeczywiście wielokrotnie mnie upokarzał i chciał czasem zdeptać jak wstrętnego robaka. Moją słabością było to, że nie potrafiłem mu się przeciwstawić i sam beształem się o to. Najzwyczajniej w świecie bałem się go jak ognia.
 – Ja to wiem Adam. Przecież sam byłem świadkiem tego, w jaki sposób cię traktował. Jednak ten list świadczy o tym, że on jednak się zmienił i wiele zrozumiał. To już nie ten sam Alex co dawniej. Może jednak tak miało być? Może to więzienie było mu potrzebne, by w końcu pojął jak źle postępował? Co teraz zrobisz? Odpiszesz mu?
Adam zdziwiony spojrzał na Marka.
 - No co ty? Po co? Myślę, że on nie oczekuje odpowiedzi na ten list. To taka forma przeprosin. Co ja mógłbym mu odpowiedzieć? W porządku Alex, traktowałeś mnie jak śmiecia, ale to nie ważne, bo ja ci wybaczam i od teraz możemy zostać przyjaciółmi? Nie Marek, – księgowy pokręcił głową – nic z tego. Nie będę do niego pisał. Ja jestem szczęśliwy, że nie muszę go widywać i nie muszę się go bać. Pójdę już. Pewnie masz dużo pracy a ja zawracam ci głowę. - Adam wstał z kanapy. – To na razie.
Kiedy wyszedł, Marek zamyślił się. Ten list był bardzo wymowny i wiele mówił o obecnym stanie Alexa. Z drugiej strony nie ma się co dziwić. Ma sporo czasu na przemyślenia i pewnie dziesiątki razy wracał już myślami i do tego nieszczęsnego wieczoru, którego postrzelił Paulinę i do procesu. Ewidentnie się zmienił. Co do tego Marek nie miał najmniejszych wątpliwości. Gdyby był taki jak wcześniej, nigdy nie zdobyłby się na to, by wysłać list o takiej treści do Adama. Nigdy nie zdobyłby się na to, by wysłać list do kogokolwiek.
Splótł dłonie na karku i odchylił się na fotelu. Spojrzał na zegar wiszący na przeciwległej ścianie i pokazujący dwadzieścia minut po piętnastej. Zamknął laptopa i spakował teczkę. Narzucił na siebie lekki trencz i wyszedł z gabinetu. Obie dziewczyny również skończyły na dzisiaj pracę. Biurka były już puste a one właśnie ubierały się.
 - Jesteście gotowe? Może gdzieś cię podwieźć Viola? Wiem, że Sebastian wychodził, ale nie wiem, czy zdążył wrócić.
 - Nie, dzięki. Dzwonił do mnie i mówił, że jedzie prosto do domu. Ja muszę zrobić zakupy. Wcześniej jednak idę pod ścianę płaczu. – Oboje wbili w nią zdziwiony wzrok.
 - Pod jaką ścianę płaczu? O czym ty mówisz?
 - No do bankomatu. Idziesz, wypłacasz i płakać ci się chce, bo na koncie coraz mniej. To chyba jasne, nie? – zarzuciła torebkę na ramię i spojrzała na nich wyczekująco. – To idziecie, czy zostajecie?
 - Idziemy Viola, idziemy.
Wchodzili już do klatki schodowej, gdy odruchowo spojrzał na swoją skrzynkę pocztową, z której wystawały niechlujnie wciśnięte gazetki reklamowe.
 - Boże, jak ja tego nienawidzę. Po co wciskają do skrzynek te tony makulatury? Potrzymaj Ula moją teczkę. Od razu wyrzucę to do zsypu.
Rzeczywiście wygarnął ze skrzynki całkiem sporo ulotek. Segregując je natknął się na białą kopertę i zamarł. Rozpoznał to pismo. Ładne, staranne i kształtne. To był list od Alexa.
 - Alex wziął się za pisanie listów. Zobacz Ula – podał jej kopertę. – Najpierw taki dostał Adam, a teraz ja. Ciekawe, co pisze.
 - Adam dostał list od Alexa? – Marek pokiwał twierdząco głową.
 - I to jaki. List, w którym przeprasza Adama, że tak go podle traktował, dziękuje mu za przychylne dla niego zeznania w sądzie i błaga go o wybaczenie.
Uli oczy były ogromne. – To dlatego Adam był taki podekscytowany – pomyślała. – W takim razie chodźmy. Zjemy obiad i po nim na spokojnie będziesz mógł go przeczytać.
Obiad naszykowała u Marka. Po nim Betti rozciągnęła się na miękkim dywanie w salonie i zajęła się rysowaniem. Ula zrobiła kawę i usiadła na przeciwległym końcu kanapy nie chcąc przeszkadzać Markowi, gdy będzie czytał list. Rozdarł kopertę i zagłębił się w lekturze.

Marek.
Piszę ten list z nadzieją, że nie podrzesz go od razu i dasz radę przeczytać go do końca. Uznałem, że nadszedł czas, by wszystko wyjaśnić i w miarę możliwości wyprostować. Przepraszam za formę listowną, ale nie czuję się jeszcze gotowy, by stanąć z Tobą twarzą w twarz i spojrzeć Ci w oczy. Nie oczekuję od Ciebie niczego, a już na pewno nie wybaczenia, bo to, czego się dopuściłem, na wybaczenie nie zasługuje. Pragnę tylko, żebyś dowiedział się o powodach, jakie mną kierowały. W sądzie nie powiedziano wszystkiego, a ja chcę, byś miał jasność.
Na przestrzeni lat wydarzyło się dużo złych rzeczy sprowokowanych głównie przeze mnie. Teraz bardzo ich żałuję, ale czasu nie cofnę. Ty jednak też miałeś w tym swój udział. Kiedy zdradziłeś mnie z Julią, zawalił mi się świat. Nie mogłem uwierzyć, że mój najlepszy przyjaciel, człowiek, któremu bezgranicznie ufałem, potrafił dopuścić się takiego draństwa. Nie mogłem uwierzyć, że ona, moja wielka i jedyna miłość, kobieta, której byłem gotowy uchylić nieba i całować ślady jej stóp, mogła dopuścić się takiej zdrady, podczas, gdy wcześniej wielokrotnie zapewniała mnie o swoim wielkim uczuciu. Byłem w szoku gdy ujrzałem Was razem w mojej sypialni. Uciekłem i długo błąkałem się po mieście nie potrafiąc zrozumieć, dlaczego…, za co… Coś we mnie wtedy pękło, coś umarło. Po kilkugodzinnej wędrówce ulicami Warszawy wreszcie oprzytomniałem, ale wtedy byłem już innym człowiekiem. To, co zrobiliście zmieniło zupełnie moją osobowość. Zamknąłem się w sobie i zacząłem pielęgnować nienawiść do Was obojga. Gdyby nie ten incydent, być może dzisiaj byłbym statecznym mężem i ojcem. Byłbym z najdroższą memu sercu kobietą. Zniszczyliście mi życie Marek. Zniszczyliście do tego stopnia, że przez długie lata nie mogłem dojść z tą świadomością do ładu i przez ten cały czas myślałem tylko o zemście. Chciałem, żebyś cierpiał tak samo jak ja Byś nigdy nie zaznał szczęścia u boku żadnej kobiety. Kiedy dowiedziałem się, że jesteś z Pauliną, kolejny raz ziemia usunęła mi się spod stóp. Nie mogłem dopuścić, by małżeństwo z nią doszło do skutku. Nie zasługiwałeś na nią. Nie zasługiwałeś na żadną kobietę. Wtedy zacząłem swoją grę. Knułem, intrygowałem, nasyłałem detektywów, by robili Ci zdjęcia. W krótkim czasie przekonałem się, że nie jesteś jej wierny. Zadbałem o to, by sukcesywnie dowiadywała się o wszystkich Twoich postępkach. Byłeś lekkoduchem lubiącym używać życia, a przede wszystkim nie byłeś monogamistą. Ta ostatnia wiadomość była dla mnie bardzo pomyślna. Wiedziałem już, że nie kochasz Pauliny. Gdyby było inaczej, siedziałbyś z nią w domu a nie z panienkami w klubie. Ucieszyłem się myślą, że z tej mąki nie będzie chleba. Teraz musiałem tylko sprawić, by i Paulina zrozumiała i nie trzymała się tak kurczowo myśli o ślubie. Wiem o wszystkich awanturach, które wywoływała. Wiem, że zdarzały się niemal codziennie. Widziałem jak bardzo Cię to wykańcza i z radości zacierałem ręce. Każda Twoja porażka była dla mnie sukcesem. Oczerniałem Cię przed Krzysztofem opowiadając o Twoich niezbyt trafnych decyzjach. Nazywałem nieudacznikiem. W końcu pomyślałem, że sam mogę zarządzać firmą i żeby móc to zrobić, muszę ją przejąć. Wszedłem w kontakt z Włochami. Za pierwszym razem się nie udało, bo Krzysztof był bardzo przeciwny. Jednak okazja nadarzyła się ponownie. Wciągnąłem w intrygi Turka. Był mi posłuszny, bo bał się mnie jak ognia. Zawarłem ze Scacci tajną umowę, którą odkryłeś. Po tym nieszczęsnym zarządzie znienawidziłem Cię jeszcze bardziej. Znienawidziłem cały ród Dobrzańskich. Najchętniej zgniótłbym Was jak robactwo. Zmusiliście mnie do opuszczenia kraju. Nie mogłem tego tak zostawić. W Mediolanie nauczyłem się strzelać i kupiłem broń. Scacci okazali się marnymi przyjaciółmi. Nie wsparli mnie, nie pomogli. Byłem bardzo zawiedziony i rozgoryczony. Jedynym wyjściem z tej sytuacji wydawało się pozbycie Ciebie, głównej przyczyny moich niepowodzeń. Nie zastanawiałem się długo. Resztę już znasz, bo byłeś świadkiem tych nieszczęsnych wydarzeń.
Ja jestem człowiekiem straconym i nie oczekuję już od życia niczego. Chcę jedynie podziękować i Tobie i Uli za Paulinę. Sama wielokrotnie podkreślała, że gdyby nie Wy, ona zmarłaby na tych schodach. Nie zasłużyłem na jej wybaczenie, a jednak wybaczyła mi i uparcie do mnie przyjeżdża. Za to też Wam dziękuję, że wspieracie ją i przywozicie tu co miesiąc. To ja powinienem być dla niej wsparciem, a okazałem się najgorszym bratem na świecie. Mam tylko ją, gdyby umarła, ja też nie miałbym po co żyć. Proszę Was o dalszą opiekę nad nią. Kiedy stąd wyjdę postaram się wynagrodzić jej wszystkie cierpienia, których doznała przeze mnie.
Mam sporo czasu na przemyślenia i teraz już wiem jak bardzo błądziłem i jak bardzo złe jest pielęgnowanie w sobie nienawiści. Zdziwisz się, ale w ogóle jej nie czuję w stosunku do Ciebie. Już nie. Czuję tylko żal, że tak niefortunnie potoczyły się nasze wspólne losy. Jedyne, co mogę zrobić w tej sytuacji, to przeprosić Cię za wszystko. Przepraszam również Ulę, dla której nie byłem miły i powiedziałem do niej wiele przykrych słów, choć na nie nie zasługiwała. Wiem, że jesteście ze sobą i życzę Wam szczęścia.
Alex.

Marek skończył czytać a jego dłoń trzymająca list bezwładnie osunęła się na kolana. Ula z przerażeniem patrzyła na jego zalaną łzami twarz. Przysunęła się do niego obejmując go ramionami. Już nie powstrzymał się i głośno zaszlochał. Bez słowa przytuliła jego głowę i gładząc ją szeptała.
 - Już dobrze kochanie, już dobrze. Wypłacz się, może Ci to pomoże.
Długo trwali w tej pozycji. W końcu oderwał się od niej.
 - Boże… Ula… Co ja narobiłem? Mam na sumieniu o wiele więcej niż on. To ja tam powinienem siedzieć zamiast niego. Zniszczyłem go jako człowieka. Zniszczyłem wszystko, co kochał. To nie on jest potworem Ula, tylko ja, tylko ja… - przetarł mokrą od łez twarz. - Masz, – podał jej list – przeczytaj a wszystko zrozumiesz.
Kilka minut musiało upłynąć nim przyswoiła cały tekst. I ona się popłakała. Przytuliła się ponownie do Marka.
 - Źle postępowałeś kochanie. Bardzo źle. Jednak teraz i ty jesteś już innym człowiekiem. Musimy zrobić wszystko, by jego pobyt tam był jak najbardziej znośny. Chyba wy obaj nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale najlepsza byłaby konfrontacja. Dużo już zostało wyjaśnione, ale tylko przez Alexa. Teraz kolej na ciebie. On ma prawo znać twoją wersję wydarzeń, choćby była najgorsza z możliwych. Powinniśmy tam pojechać i spotkać się z nim.
Oczy Marka były ogromne i przerażone. Nie był gotowy na takie spotkanie i powiedział to Uli.
 - Marek, nigdy nie będzie dobrego momentu. Nie możesz czekać w nieskończoność, bo w ten sposób nie wyjaśnisz niczego. Musisz być odważny a ja będę cię wspierać z całych sił. Trzeba tylko ustalić termin tej wizyty i załatwić przepustki, bo on już teraz jest chyba w celi a nie w szpitalnej sali.
Westchnął ciężko.
 - Masz rację Ula. Nie będę dłużej zwlekał. Trzeba to załatwić jeszcze przed naszym ślubem.
 - I to mi się podoba. Kocham cię.




ROZDZIAŁ 27


Następnego dnia poprosił Paulinę, by przyszła do jego gabinetu. Zaprosił też Ulę, żeby była świadkiem tej rozmowy. Od samego początku zaangażował ją w tę sprawę i nie chciał, by cokolwiek ją ominęło. Ona zrobiła im kawę. Przy niej zawsze się lepiej rozmawiało. Paulina rozparła się wygodnie na kanapie zarzucając nogę na nogę. Upiła łyk kawy i uśmiechnęła się do Uli.
 - Świetną kawę parzysz Ula. Aromatyczną i mocną. Lubię taką. To o czym chciałeś porozmawiać? – zwróciła się do Marka.
Usiadł obok i popatrzył jej w oczy.
 - Czy wiesz, że Alex przysłał kilku osobom listy?
 - Listy? Jakie listy? Ja o niczym nie wiem. A wiadomo, co pisze?
 - Wszystkie zawierają przeprosiny, niektóre prośbę o wybaczenie. Taki na przykład dostał Adam Turek. Ja dostałem wczoraj na adres domowy list z przeprosinami. Wiem, że w podobnym tonie dostały też listy Ania i Dorota a także moi rodzice. Dzwonili wczoraj wieczorem i powiedzieli mi o tym. – Paulina odstawiła filiżankę na stół i uśmiechnęła się.
 - Nooo, teraz to już wszystko rozumiem. To dlatego tak prosił mnie o papeterię i o znaczki. Nie miałam pojęcia do czego mu to potrzebne. Teraz wszystko jasne. Te listy chyba świadczą o tym jak bardzo czuje się skruszony i żałuje tego co zrobił.
 - Masz rację. Wszyscy właśnie tak to odbieramy. Jednak mój list jest bardzo długi. Pisze w nim, że nie oczekuje ode mnie wybaczenia, jednak szczerze za wszystko przeprasza. Wyjaśnia też powody, dla których posunął się do takiego czynu. Kiedy wczoraj czytałem ten list zrozumiałem coś niezwykle istotnego Paulina. Zrozumiałem, że to przeze mnie stał się taki, że zrujnowałem mu życie i że to ja dopuściłem się gorszych rzeczy niż on. Pomyśleliśmy z Ulą, że nie należy tego tak zostawiać. Ula twierdzi, że powinniśmy się spotkać i porozmawiać w cztery oczy. Wyjaśnić sobie wszystko do końca i szczerze. On pisze, że już nie czuje do mnie nienawiści a jedynie żal. Bardzo się boję tej konfrontacji, ale jeśli tego nie zrobię, będę miał wyrzuty sumienia do końca życia. Za trzy tygodnie masz kolejne widzenie. Pójdziemy razem z tobą. Wcześniej wyrobię nam przepustki. Podobno odwiedziny odbywają się w jakiejś świetlicy, to prawda?
 - Tak. W więzieniu jest to inaczej rozwiązane niż w tym areszcie, w którym siedział przed rozprawą. Nie ma tylu rygorów. Pod tym względem mają swobodę. Chcesz rozmawiać z nim sam? Jeśli tak, to ja i Ula usiądziemy gdzieś z boku i damy wam możliwość swobodnej rozmowy. Chyba dla was byłoby lepiej, żeby odbyła się bez świadków.
 - Tak. To będzie niezręczna sytuacja i wolałbym najpierw porozmawiać z nim sam. Mam tylko prośbę, byś nie uprzedzała go o tym. Wiem, że masz z nim kontakt telefoniczny.
 - Nie obawiaj się, nic mu nie powiem. Chyba lepiej, żeby o tym nie wiedział. Pewnie zacząłby marudzić, że nie jest gotowy do takiej rozmowy.
 - To samo mówiłem wczoraj Uli. Ona jednak uważa, że nigdy nie będzie dobrego momentu i należy to załatwić jak najszybciej.
 - I ma rację. Ja uważam podobnie. Wiem, że już nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Jednak ta rozmowa być może umożliwi utrzymywanie poprawnych stosunków między wami bez napinania się. W takim razie załatwiaj te przepustki. Ja wracam do siebie. Mam trochę roboty.
Kiedy zostali sami Ula spytała.
 - Pamiętasz, że mamy dzisiaj przymiarki? Pshemko nie darowałby nam, gdybyśmy się nie stawili na nie. Ja chyba pójdę teraz. Zaproszenia też trzeba wypisać. Dzisiaj i tak nie mam nic pilnego, więc mogłabym się tym zająć. Trzeba też spytać Violę i Sebastiana, czy zechcą być naszymi świadkami. Pewnie jeszcze o to nie pytałeś, prawda?
 - Nie pytałem Ula. Ciągle miałem na głowie coś innego. Może załatwmy to od razu, co? Zadzwonię po Sebę.
Zjawił się w ciągu minuty ciągnąc za sobą Violettę.
 - No, co tam? Macie coś ważnego? – spytał od progu.
 - Usiądźcie. Dla nas bardzo ważnego. Chcieliśmy was spytać, czy zgodzilibyście się zostać świadkami na naszym ślubie?
Violetta nie byłaby sobą, gdyby nie zareagowała na tę propozycję żywiołowo. Podskoczyła jak piłka na kanapie i wydała z siebie przeciągły pisk.
 - Dacie wiarę, że marzyłam o tym odkąd dowiedziałam się, że zaręczyliście się? Oczywiście, że się zgadzamy, prawda Sebulku? To dla nas zaszczyt. Zresztą my was chcieliśmy prosić o to samo.
 - Nie ma sprawy Viola – Marek uśmiechnął się szeroko. – Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubańczykom, prawda? – puścił do niej oczko.
 - Z ust mi to wyjąłeś. Ni wypiąć ni przypiąć.
 - No dobrze. W takim razie ustalone. Ula idzie teraz do Pshemko na przymiarkę a ja zaraz po niej. Jeśli chcesz Viola, to możesz iść z nią. Ja nie pójdę, bo to ponoć przynosi pecha. Pan młody nie powinien oglądać panny młodej w ślubnej sukience przed ślubem.
 - No pewnie, że nie. To co idziemy Ulka?
 - Idziemy.

Stała na podeście w pracowni mistrza, który przyglądał jej się krytycznie i mówił Izie, głównej krawcowej, co powinna jeszcze poprawić. Zgodnie z jego wskazówkami upinała szpilkami te miejsca, które jej wskazywał. Wreszcie po wpięciu ostatniej odsunęła się od Uli a on rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
 - Bella, wyglądasz pięknie. Wszystko dopasowane tak jak być powinno. Nie ciśnie cię nigdzie? Nie odczuwasz dyskomfortu?
 - Nie Pshemko. Jest bardzo wygodna i przepiękna. Stworzyłeś najpiękniejszą suknię ślubną jaką kiedykolwiek widziałam. Bardzo ci za to dziękuję. Jesteś wielkim artystą.
 - To prawda mistrzu, – odezwała się Violetta – nic nie przebije tego arcydzieła.
Uśmiechnął się usatysfakcjonowany tymi pochlebstwami.
 - No dobrze. Następna przymiarka za dwa tygodnie. To będzie już chyba ostatnia. Wtedy przymierzysz razem z welonem. Będzie cudnie. A teraz przebierz się i zawołaj mi tu Marka.
I jego garnitur kończono już szyć. Na nim upięto wyłogi kołnierza i klap marynarki, z czarnego aksamitu. Wszystko pasowało i wyglądało na nim niezwykle elegancko.
 - Będziecie najpiękniejszą parą młodą tego sezonu. Ty taki przystojny i ona nieziemsko piękna. To będzie wyjątkowy ślub – Pshemko nie krył wzruszenia. – Marek zszedł z podestu i uściskał go.
 - Wiesz dobrze, że to wyłącznie twoja zasługa. Gdyby nie ty, nie wyglądałoby to tak pięknie. Naprawdę spisałeś się przyjacielu i za to jestem ci bardzo wdzięczny.
Wszedł do sekretariatu i zastał w nim pochyloną nad zaproszeniami Ulę. Miałą bardzo staranne pismo i z wielką pieczołowitością wpisywała datę ślubu i nazwę kościoła na ozdobnych kartonikach, a także nazwisko gościa. Przysiadł obok i spytał.
 - Pamiętasz o zaproszeniach dla naszych zagranicznych kontrahentów? Rozmawialiśmy o tym kiedyś.
 - Pamiętam Marek i nawet wpisałam ich na listę gości. Ingrid Krϋger też. Dużo jej zawdzięczamy i wypada ją zaprosić.
 - Myślisz o wszystkim kochanie. Jutro, jak się z tym uporasz, możemy rozdać zaproszenia tym, którzy są na miejscu. Reszcie wyślemy pocztą. Do Szymczyków wolałbym jechać osobiście.
 - Ja też. Może pojedziemy w sobotę? Przy okazji poszlibyśmy na cmentarz. Ja ich zawiadomię, że przyjedziemy. Maćkowi powiem, by sprowadził tam Anię. Dla nich mam osobne zaproszenie. Poza tym chcę poprosić pana Staszka, żeby poprowadził mnie do ołtarza. Tata nie żyje, a on był dla mnie jak ojciec.
 - To bardzo dobry pomysł skarbie. Jestem za.

W sobotnie wczesne przedpołudnie zapakowali się do Lexusa Marka i ruszyli do Rysiowa. Mieli sporo czasu, więc Marek nie naciskał zbyt często na pedał gazu. Spokojnie, bez pośpiechu zrobili porządek na mogile Cieplaków, zapalili znicze i cicho zmówili modlitwę. Potem podjechali pod dom Szymczyków. Jak zwykle zostali przywitani ciepło i radośnie. Weszli do pokoju stołowego, w którym zastali Anię i Maćka. Przywitali się i z nimi. Marysia już stawiała na stole parującą kawę i wspaniale pachnące ciasto. Betti dostała herbatę.
 - Pani Marysiu proszę zawołać pana Staszka. Mamy wam coś ważnego do powiedzenia.
Gdy usiedli już wszyscy Marek zagaił.
 - Jak już zapewne wiecie piętnastego sierpnia odbędzie się nasz ślub. Mamy tutaj zaproszenia. Jedno jest dla państwa a drugie dla ciebie Maćku i dla Ani. Cieszylibyśmy się, gdybyście zostali naszymi drużbami. Pierwszymi będą Violetta i Sebastian, bo są naszymi świadkami. Drugimi bylibyście wy. Beatka pójdzie przodem. Bardzo chce sypać kwiatki a my nie odmówimy jej prośbie. Ula ma jeszcze ważne pytanie do pana Szymczyka.
 - Tak, to prawda. Panie Staszku, – zwróciła się do ojca Maćka – mój tata nie żyje i nie może mnie poprowadzić do ołtarza. Pan zawsze był dla nas jak drugi ojciec. Czy zgodziłby się pan na tę funkcję? Byłabym panu bardzo wdzięczna.
Siedzący obok niej Szymczyk pogładził jej dłoń.
 - Będę zaszczycony Ula. Nie mogę odmówić takiej prośbie, choć szkoda, że Józef nie dożył tej szczęśliwej chwili. Byłby z ciebie taki dumny. Byłby dumny z was wszystkich.
Uli zaszkliły się oczy na wspomnienie o tacie.
 - Dziękuję – odparła wzruszona. Marek zatarł z zadowolenia ręce.
 - No to sprawa załatwiona. Teraz chciałbym spróbować tego pysznego ciasta.

Wreszcie udało mu się załatwić przepustki dla siebie i Uli. Paulina miała wyrobioną stałą, bo regularnie, co miesiąc odwiedzała brata. Przepustki mieli odebrać przy więziennej bramie. Przez całą drogę do Piotrkowa rozmawiali o zbliżającym się ślubie. Wręczyli już wcześniej Paulinie zaproszenie i teraz opowiadali jej o szczegółach tej uroczystości. W ten sposób zajęli myśli czymś innym a nie tą ważną rozmową, którą miał przeprowadzić Marek z Alexem. Zaparkował przed bramą na sporym parkingu i pomógł dziewczynom wysiąść. Przepustki czekały już na nich. Teraz prowadziła Paulina, bo już dobrze znała drogę. Labiryntem korytarzy dotarli wreszcie do sporego pomieszczenia, w którym umieszczono kilka niewielkich stolików zaopatrzonych w cztery drewniane krzesła. Pokazali strażnikowi przepustki a on poprosił, by usiedli i poczekali kilka minut. Wybrali stolik w kącie sali. Paulina wyjęła duży termos i cztery plastikowe kubki. Szczęk przekręconego w drugich drzwiach klucza spowodował, że podnieśli głowy. Wszedł do środka Alex prowadzony przez strażnika i rozejrzał się niepewnie po sali. Na widok Marka chciał się wycofać, ale było za późno, bo strażnik już zamknął za nim drzwi. Stał chwilę na środku i obserwował ich z obawą. Paulina wstała i podeszła do niego. Uściskała go mocno mówiąc.
 - Witaj braciszku. Jak się masz? – Ze strachem w oczach spojrzał na nią.
 - Co oni tu robią – szepnął.
 - Nie obawiaj się, – uspokoiła go – przyjechali w bardzo pokojowych zamiarach. Marek koniecznie chce z tobą porozmawiać, a my nie będziemy wam przeszkadzać. Chodź.
Podszedł wolno do stolika gniotąc ze zdenerwowania palce.
 - Witajcie – powiedział cicho. Podnieśli się z miejsc. Ula podała mu dłoń.
 - Dzień dobry panie Febo. – Uścisnął ją.
 - Alex. Po prostu Alex – przeniósł spojrzenie na Marka zauważając, że i ten wyciągnął do niego prawicę. Z obawą ją uścisnął. - Nie spodziewałem się was tutaj.
 - Musieliśmy przyjechać. Teraz moja kolej, by wyjaśnić ci wszystko. Zgodzisz się na chwilę rozmowy? – Alex spojrzał mu w oczy, ale nie dostrzegł w nich niczego niepokojącego.
 - Dobrze, porozmawiajmy.
 - My usiądziemy przy tamtym stoliku – Paulina wskazała stolik na drugim końcu sali. Zabrały swoje kubki zostawiając ich samych.
 - Usiądźmy – Marek wskazał Alexowi krzesło. Usiedli naprzeciw siebie, obaj niepewni, spięci i zdenerwowani. Przez dłuższą chwilę milczeli nie patrząc na siebie. W końcu Marek podniósł głowę i wbił oczy w pochylonego nad stolikiem Febo.
 - Alex. List, który mi przysłałeś bardzo mną wstrząsnął, bo uświadomił mi kilka rzeczy. Pamiętasz jak wiele razy usiłowałem po tym incydencie…
 - Po zdradzie… - szepnął Alex.
 - Tak… masz rację. Należy rzeczy nazywać po imieniu. Po zdradzie. Jak wiele razy usiłowałem z tobą porozmawiać i wyjaśnić. Nie chciałeś mnie słuchać. Nie przyjmowałeś żadnych argumentów. Kiedy przeczytałem twój list zrozumiałem, że argumenty, które chciałem ci przedstawić były głupie i płytkie. Ja chciałem ci wtedy powiedzieć, że to był jednorazowy wyskok zupełnie bez znaczenia i przeprosić cię. Nie brałem w ogóle pod uwagę twoich uczuć. Za to cię bardzo przepraszam. Nie przypuszczałem, że to tobą tak wstrząśnie. Z czasem zacząłem rozumieć jak wielką krzywdę ci wyrządziłem. Zmieniłeś się. Kiedy przez lata pozostawałeś sam bez żadnej kobiety u boku pojąłem, że żadna nie jest Julią i że tylko z nią wiązałeś swoją przyszłość. Nie potrafiłeś jej wybaczyć podobnie jak mnie. Dotarło do mnie, że zrobiłem coś znacznie gorszego niż wcześniej przypuszczałem. Zniszczyłem ci życie. Dobitnie podkreśliłeś to w liście. Nie uwierzysz, ale czytając go płakałem. Płakałem z żalu nad utraconą przyjaźnią, zaufaniem, nad twoim nieszczęściem. Potwornie cię zraniłem. Gdybym był na twoim miejscu, nigdy nie wybaczyłbym komuś, kto zrobiłby mi podobne świństwo. Nie sądzę byś był w stanie mi wybaczyć. To czego się dopuściłeś jest niczym w porównaniu z tym, co ja zrobiłem tobie. Nawet nie wiesz jak bardzo tego żałuję. To ja powinienem tu siedzieć zamiast ciebie. Twój list odarł mnie ze złudzeń i szkoda, że ta kula nie dosięgła mnie. Zasłużyłem sobie na nią. Ubolewam tylko, że Paulina stanęła na jej drodze i musiała tyle wycierpieć. Nie sądzę bym był w stanie odkupić swoje winy względem ciebie. To chyba już niemożliwe. Mam tylko nadzieję, że po wyjściu stąd będziesz mógł posklejać swoje życie do kupy i ułożyć je sobie z jakąś miłą kobietą. To ty zasługujesz na to, żeby być szczęśliwym, nie ja. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym zamienić się z tobą miejscami. Jak bardzo chciałbym sprawić, byś znów był człowiekiem wolnym. Człowiekiem szczęśliwym. Byś był dawnym, wesołym Alexem. To ja tu jestem sprawcą całego nieszczęścia i już chyba do końca życia ta sprawa będzie mi spędzać sen z powiek. Tak bardzo cię przepraszam Alex za tę wielką krzywdę, którą ci wyrządziłem – zadrżał mu głos.
Alex podniósł głowę a po jego policzkach, podobnie jak po policzkach Marka, ciekły łzy. Długo patrzyli sobie w oczy. Alex wytarł swoje wierzchem dłoni i powiedział cicho.
 - Cieszę się, że wreszcie to zrozumiałeś i cieszę się, że odważyłeś się tu przyjechać i porozmawiać ze mną twarzą w twarz. Bałem się tej konfrontacji, ale to było potrzebne nam obu. Ja zasłużyłem sobie na karę. Bez względu na to jak ty to postrzegasz, ja dopuściłem się zbrodni i nie będę się wybielał tym, że nie byłem wtedy sobą. Ty też nie usprawiedliwiałeś się teraz tym, że oboje byliście pijani i dlatego zdradziliście mnie.
 - Byłem idiotą Alex. Szalałem w klubach i prawie bez przerwy chodziłem na rauszu. To Ula uświadomiła mi, że wódka jest usprawiedliwieniem dla wielu złych postępków, a tak nie powinno być. Powiedziała mi kiedyś coś bardzo ważnego. Powiedziała, że zanim ja wytrzeźwieję, ktoś został już przeze mnie skrzywdzony. Miała rację. Wódka to zły doradca. Była przyczyną wielu głupich rzeczy, które zrobiłem pod jej wpływem. Dlatego nie będę wysuwał argumentu, że gdybyśmy się nie upili, do niczego by nie doszło. Równie dobrze mogliśmy nie pić.
 - Kochasz ją?
 - Wódkę? – Marek nie bardzo rozumiał.
 - Ulę, matołku – roześmiał się i przetarł mokrą od łez twarz.
 - Nawet nie wiesz jak bardzo. Jest miłością mojego życia. Kobietą, przy której chcę się zestarzeć. Jest dla mnie wszystkim. Istotą najdroższą na ziemi. – Febo pokiwał głową.
 - Tak właśnie kochałem Julię. Pomyśl teraz jakbyś się czuł, gdybyś stracił Ulę. – Marek spojrzał mu w oczy przerażony.
 - Gdybym stracił Ulę, nie miałbym po co żyć. Palnąłbym sobie w łeb, żeby nie cierpieć.
 - No widzisz, a ja nie miałem tyle odwagi, choć wspomnienie o niej nadal bardzo boli.
 - Byłbyś w stanie jej wybaczyć? To już tyle lat Alex. Mógłbyś chociaż spróbować. Ona nadal jest sama. Od kiedy rozstaliście się, ciągle jest sama. Z nikim się nie związała.
 - Skąd o tym wiesz?
 - Kolega ze studiów pracuje w tej samej londyńskiej firmie, co ona. Czasem przekaże mi jakieś wieści – Marek wyjął portfel i wyciągnął z niego wizytówkę. – Zostawiam ci ją. To nazwa i adres tej firmy. Jeśli się zdecydujesz, to napisz do niej. Może jest jeszcze jakaś szansa, ale wszystko zależy od ciebie. Ona nadal cię kocha i nie może zapomnieć. Gdyby było inaczej już dawno byłaby szczęśliwą żoną i matką u boku kogoś innego. Pomyśl o tym.
 - Pomyślę… i dziękuję – Alex obejrzał się za siebie. – Paulina, chodźcie tutaj do nas. Skończyliśmy.
Wróciły z powrotem do stolika pełne obawy i niepokoju. Nie wiedziały, czy oni dwaj dogadali się.
 - Wszystko w porządku? – spytała Paulina patrząc raz na Alexa a raz na Marka. Alex schwycił jej dłoń i przycisnął do ust.
 - Spokojnie sorella. Żyjemy i wyjaśniliśmy sobie wszystko. Jest dobrze.
Paulina odetchnęła z wyraźną ulgą. Rozlała do kubków resztę kawy z termosu i wyciągnęła upieczone przez Ulę ciasto.
 - Spróbuj Alex. Ula piekła. Jest naprawdę pyszne.
Posiedzieli jeszcze trochę. Marek opowiedział mu o ślubie. Powiedział też, że żałuje, że Alexa na nim nie będzie.
 - Jak już stąd wyjdziesz, zrobimy imprezę powitalną na twoją cześć. Mam nadzieję, że ten czas szybko zleci.

Wracali do Warszawy w znacznie lepszych humorach. Ta rozmowa jednak oczyściła atmosferę i pozwoliła uspokoić nerwy. Kolejny raz zawdzięczał coś Uli. Kolejny raz podziwiał jej mądrość, przenikliwość i znajomość ludzkiej psychiki. Przypomniał mu się pokaz w Łazienkach, na którym była po raz pierwszy odkąd podjęła pracę i to, co mówiła mu o Alexie, że odnosi wrażenie jakby on nosił w sercu żałobę i uzewnętrzniał to ubierając się na czarno. Miała rację, choć nie znała wtedy przecież całej sytuacji. Jednak rozgryzła go w mgnieniu oka. Rzeczywiście nosił żałobę w sercu i niesamowicie cierpiał. Marek miał jednak nadzieję, że od teraz to się zmieni. Obaj byli wobec siebie szczerzy, odkryli swoje uczucia. Być może to pozwoli mu dojść do równowagi i wreszcie pomyśleć o przyszłości. Pragnął z całych sił, by Alex zdobył się na odwagę i napisał do Julii. Pragnął, by porozmawiali i żeby on jej wybaczył. Wtedy na świecie byłoby o dwoje szczęśliwców więcej.

Podwieźli Paulinę pod dom i pożegnali się z nią. Marek był wykończony. Nie miał już siły, by jechać jeszcze do rodziców odebrać Betti Zadzwonił tylko, że przyjadą po nią jutro. Było już zresztą dość późno i mała szykowała się do snu. Pojechali więc prosto na Sienną. Ula rozebrała się i pomaszerowała do kuchni szykować kolację. Marek ciężko usiadł na kanapie i przymknął powieki. Trudny był dla niego ten dzisiejszy dzień. Jednak cieszył się, że ma tę rozmowę z Alexem już za sobą. Dla nich obu była swoistym oczyszczeniem.
 - Śpisz? – usłyszał głos swojej narzeczonej. Uśmiechnął się.
 - Nie kochanie. Nie śpię. Myślę tylko o tym dzisiejszym dniu.
Postawiła talerz z kanapkami na ławie i wróciła po szklanki i dzbanek z herbatą. Przysiadła obok niego i pogładziła włosy.
 - Nie myśl już o tym – powiedziała łagodnie. – Najważniejsze, że doszliście do jakiegoś porozumienia. Teraz może być tylko lepiej. Jedz, bo herbata wystygnie.
 - Zostaniesz dzisiaj ze mną?
 - A chcesz? – spytała przekornie. Spojrzał na nią z wyrzutem.
 - Ula, przecież wiesz, że chcę i to bardzo.
 - W takim razie zostanę.
Zmyła naczynia po kolacji i pomaszerowała pod prysznic, pod którym już stał Marek. Ta wspólna kąpiel pobudziła tylko ich zmysły. Niosąc ją nagą do sypialni nie mógł oderwać się od jej słodkich ust. Kochali się jednak spokojnie, celebrując każdy ruch, każdą pieszczotę i każdy pocałunek. Wolno, ale konsekwentnie doprowadził ich do spełnienia. Zasnęli, ściśle objęci, ukojeni bliskością.






ROZDZIAŁ 28


Przez cały maj pracowali bardzo intensywnie. Zbliżał się termin kolejnego pokazu i nie mogli sobie pozwolić na jakiekolwiek opóźnienia. Kolekcja zapowiadała się całkiem nieźle. Sporo pieniędzy włożyli w reklamę i promocję. Dzięki temu było spore zainteresowanie. Pshemko dwoił się i troił. Poganiał krawcowe i swoich asystentów. Często jego ambicja brała górę nad technicznymi możliwościami, ale był uparty i nie odpuszczał. Wszystko musiało być zgodne z jego wizją. Ten zbliżający się pokaz przypomniał im też o tych przykrych wydarzeniach mających miejsce już rok temu. Czas szybko leciał. Paulina doszła w pełni do sił i bardzo aktywnie zajęła się dodatkami do nowej kolekcji. Potrzebowała sporo fantazyjnych pasków i małych torebek. Przeglądając listę zawierającą firmy zajmujące się tym asortymentem dotarła do firmy Wolszczana. Pamiętała, że i w zeszłym roku korzystali z jej usług. Nie znała właściciela, ale wyroby spodobały jej się, więc postanowiła tam zadzwonić. Rozmawiała z nim osobiście. Przedstawiła mu się i bez dłuższego wstępu zaprosiła do F&D. Wolszczan od razu przypomniał sobie o Uli, dlatego swoje pierwsze kroki skierował do sekretariatu prezesa. Była tam, a on z przyjemnością stwierdził, że jest jeszcze piękniejsza niż wtedy, gdy ją poznał. Zdziwiła się i jednocześnie ucieszyła z jego wizyty. Rozmawiali chwilę, ale rozmowa została przerwana przez Paulinę, która właśnie weszła do sekretariatu.
 - Panie Sławku, to jest właśnie Paulina Febo. To z nią jest pan umówiony.
Wolszczan odwrócił się i zamarł. Ta kobieta była piękna. Posągowo piękna. Alabastrowa cera kontrastowała z kruczoczarnymi włosami i pełnymi ustami pociągniętymi krwistą szminką. Zbliżył się do niej, ujął jej dłoń i ucałował z atencją.
 - Już teraz rozumiem, dlaczego w Warszawie tak rzadko można się natknąć na olśniewające kobiety. Wszystkie pracują w Febo&Dobrzański. Najpierw miałem zaszczyt poznać panią Urszulę a teraz poznaję kolejną wyjątkową i bardzo piękną kobietę. Los jest dla mnie dzisiaj bardzo łaskawy.
Paulina zarumieniła się lekko.
 - I mnie jest bardzo miło pana poznać. Może przejdziemy do mojego gabinetu i tam porozmawiamy spokojnie?
 - Z wielką ochotą. Do zobaczenia pani Urszulo.
 - Do widzenia.
Poprowadziła go przez hol na drugi koniec korytarza. Po drodze poprosiła Anię o dwie kawy. Gdy recepcjonistka już je przyniosła i zamknęła za sobą drzwi, Paulina uśmiechnęła się do swojego gościa i rzekła.
 - Jak pan zapewne wie, zbliża się kolejny pokaz. W związku z tym chcielibyśmy ponownie skorzystać z usług pana firmy i złożyć zamówienie na dodatki. Tu mam projekty sukien i do takich kolorów chciałabym dobrać stosowne paski i torebki. Paski muszą być cienkie a torebki malutkie. Czy może nam pan zaoferować coś w takim właśnie stylu?
Wolszczan przyjrzał się projektom i uśmiechnął się.
 - Pani Paulino, dla pani wszystko. Będą i torebki i paski. Chciałbym zaprosić panią do swojej firmy, by tam, na spokojnie obejrzała pani sobie wszystko i coś wybrała. Tak byłoby chyba najlepiej.
 - Tak… To dobry pomysł. Moglibyśmy zaraz? Nie ukrywam, że czas mnie goni, bo pokaz tuż, tuż. – Wolszczan rozciągnął twarz w szerokim uśmiechu.
 - Będę zaszczycony. Serdecznie zapraszam.
To spotkanie nie skończyło się jedynie wizytą w firmie Wolszczana. Ewidentnie adorował ją i nadskakiwał. Zaprosił na obiad do ekskluzywnej restauracji i odwiózł z powrotem do F&D. Zauroczył ją. Już od dawna żaden mężczyzna tak jej nie traktował. Nawet gdy była z Markiem nigdy nie doczekała się takiej uprzejmości z jego strony. Spodobał jej się ten niezwykle miły, kulturalny i przystojny człowiek. Podczas obiadu przeszli na „ty”. Zanim się z nią rozstał wymógł na niej obietnicę kolejnego spotkania i to niekoniecznie w sprawach służbowych.
Prosto z windy poszła do Uli. Koniecznie musiała ją wypytać o Wolszczana. Z tego, co mówił wynikało, że znali się wcześniej.
 - Ula? – Cieplakówna podniosła głowę znad klawiatury i uśmiechnęła się do Pauliny.
 - Potrzebujesz czegoś?
 - Potrzebuję pogadać. Pójdziesz ze mną do bufetu? Zamówimy sobie kawę i porozmawiamy.
 - No dobrze. Chodźmy w takim razie.
W bufecie zajęły wciśnięty w kąt stolik. Paulina pochyliła głowę i spytała cicho.
 - Dawno znasz Wolszczana? Opowiedz mi coś o nim.
Ula popatrzyła na nią zdziwiona.
 - Wolszczana? Nie znam go zbyt dobrze. Poznaliśmy się rok temu. Był obecny na bankiecie po pokazie. Podszedł do mnie i poprosił do tańca. Musiałam mu odmówić, bo miałam żałobę. Chciał się koniecznie umówić na randkę. W końcu się zgodziłam, ale z tej randki nic nie wyszło. Moja siostra złapała świnkę i musiałam z nią siedzieć w domu przez dwa tygodnie. Zadzwoniłam wtedy do niego i odwołałam to i wszystkie następne spotkania, które planował w związku ze mną.
 - Dlaczego? Nie podobał ci się?
 - Paulina. To bardzo fajny facet. Grzeczny, uprzejmy i miły, ale to nie przy nim moje serce biło szybciej. Wiesz przecież o tym, prawda? Już wtedy kochałam Marka i mimo, że nie byliśmy jeszcze razem, to nie mogłam umówić się z kimś innym na spotkanie. Uważałam, że to nie jest dobry pomysł.
 - On mnie adoruje Ula. Byłam z nim dzisiaj w jego firmie oglądać dodatki, a potem zaprosił mnie na obiad. Wymógł na mnie kolejne spotkanie. Naprawdę nie wiem, co o tym myśleć. Doradź mi coś.
 - On ci się podoba?
 - Jest bardzo przystojny, ma ładne oczy. Zielone. Zauważyłaś? – Ula pokręciła przecząco głową. – Tak. Podoba mi się i to nawet bardzo.
 - To w takim razie nie miej skrupułów i idź na tę randkę. Od tak dawna nie masz żadnych przyjemności w życiu. Ciągle myślisz o Alexie. Może już najwyższy czas pomyśleć o sobie? Dużo przeszłaś i należy ci się trochę szczęścia od losu. Nie broń się przed tym, bo może narodzi się z tej znajomości coś bardzo dobrego.
Paulina popatrzyła na nią z wdzięcznością.
 - Bardzo ci dziękuję Ula. Rozwiałaś moje wątpliwości. Pójdę na tę randkę.
 - I bardzo dobrze kochana. I bardzo dobrze.

Po pracy pojechali do Dobrzańskich. Seniorzy czekali na nich z obiadem a i Betti chciała się pochwalić nowymi rysunkami. Przywitali się ze wszystkimi i zasiedli do stołu. Najpierw rozmawiali na błahe tematy, jednak później Helena popatrzyła uważnie na swojego syna i powiedziała.
 - Muszę was o coś zapytać. Niedługo ślub, czy zastanawialiście się, gdzie będziecie mieszkać? Ja wiem, że mieszkanie na Siennej nie jest małe, ale jakby przyszły na świat dzieci, to może być ciasno. My myśleliśmy nad tym z ojcem i mamy dla was propozycję. Nasz dom jest bardzo duży. Sam dobrze wiesz Marek, że lewe skrzydło jest w ogóle nie wykorzystane. Moglibyśmy zrobić tam remont i przygotować tam mieszkanie dla was. Tam podobnie jak tu też jest duża kuchnia i pięć sporych pokoi w tym duży salon. Jest też niezależne wejście. Dawno tam nie zaglądaliśmy, bo nie było takiej potrzeby, ale teraz wydaje nam się to takie logiczne. Ten dom powinien tętnić życiem, a tymczasem obija się w nim tylko dwoje ludzi. Poza tym Jasiek niedługo skończy studia i pewnie też będzie się chciał usamodzielnić. Pomyślałam, że on mógłby zamieszkać w twoim mieszkaniu Marek. Mieszkanie Uli można by sprzedać, a wy wraz z Beatką przenieślibyście się tutaj. Co o tym myślicie?
Kompletnie zaskoczyła ich ta propozycja. Wprawdzie Marek już wcześniej robił plany w sprawie kupna domu, ale rozwiązanie jakie proponowała matka wydawało się bardzo rozsądne. Poza tym rodzice byli coraz starsi i dobrze by było mieć ich blisko.
 - Myślę mamo, że to świetna propozycja. Co o tym myślisz kochanie? Betti czuje się tu znakomicie, Jasiek również. Choć myślę, że on nie chciałby mieszkać na kupie z nami, ale pragnie być niezależny. W końcu kiedyś i on znajdzie swoją połówkę i będzie się chciał ożenić. Moje mieszkanie byłoby dla niego idealne.
 - No cóż… Zaskoczyła mnie ta propozycja, ale rzeczywiście wydaje się być rozsądna. Państwu też z pewnością przyda się nasza pomoc, a Beatka będzie szczęśliwa mogąc tu przebywać codziennie. Ja bardzo dziękuję za ten wspaniały gest. Czy jutro moglibyśmy przyjechać i obejrzeć te pomieszczenia?
 - Oczywiście Uleńko. Koniecznie musisz zobaczyć i być może już coś zadecydować w sprawie remontu. My nie chcielibyśmy się wtrącać. Przecież to wam ma się podobać, nie nam.
 - No to postanowione – Marek nie krył radości. – Jutro po południu jesteśmy i zobaczymy jak to wygląda. Ja też nie byłem w tej części od wielu lat i już nie pamiętam nawet rozkładu pomieszczeń.
Będąc już na Siennej do późna rozmawiali o tym szczęśliwym darze od losu.
 - To świetna propozycja kochanie. Dom jest ogromny i pomieścimy się w nim wszyscy. Dopóki Jasiek się nie usamodzielni, będzie mieszkał z nami. Poza tym ja nie jestem pewien, czy on wróci do Warszawy po skończeniu tych studiów. Przecież po to studiuje, żeby pływać i to nie na barkach po Wiśle. Jak przyjedzie na wakacje to koniecznie trzeba z nim pogadać.
Następnego dnia po pracy pojechali prosto do rodziców. Zjedli obiad i wraz z seniorami poszli obejrzeć lewe skrzydło domu.
 - Nie musimy wychodzić na zewnątrz, bo oba skrzydła łączy przejście na parterze. Jednak niezależnie od tego jest drugie wejście. To jakby bliźniak, bo obie części mają niemal identyczny rozkład pomieszczeń. Spójrzcie.
Helena otworzyła drzwi dzielące długi korytarz na pół. Weszli przez nie i rozejrzeli się ciekawie. Rzeczywiście nikt dawno tu nie zaglądał, bo kurz zdążył pokryć wszystko dookoła. Jednak meble okryte były pokrowcami zabezpieczającymi je przed zniszczeniem.
 - Te meble, to jeszcze po naszych rodzicach, ale nie musicie się nimi przejmować. Na pewno nie gustujecie w antykach i chcecie nowocześnie urządzić dom. Ja postaram się znaleźć kupca na te meble. Możemy je na czas remontu wynieść do oranżerii. Tam jest dużo miejsca. Co o tym myślisz Ula?
 - To bardzo duży dom i tyle tu pokoi. Myślę, że wystarczy tylko wszystko odmalować i będzie pięknie. Potem rozejrzymy się za meblami, ale to chyba dopiero po pokazie. Teraz mamy jeszcze trochę pracy w związku z nim.
 - Trzeba też ściągnąć hydraulika i elektryka – zauważył przytomnie Marek. - Niech posprawdzają rury i instalację. Nie chciałbym żadnych niespodzianek po remoncie. Zmienimy też kafelki w łazience i kupimy wannę z hydromasażem, taką jak na Siennej. Brodzik też. Będzie trochę roboty, ale mam nadzieję, że do naszego ślubu fachowcy uporają się ze wszystkim.
 - Na pewno tak będzie synu – odezwał się Krzysztof. - My z mamą jesteśmy na miejscu i dopilnujemy wszystkiego. Jutro załatwię ekipę murarską. Zrobią wam gładzie i pomalują pomieszczenia. Wy tylko uzgodnijcie kolory ścian.
Zdecydowali się na pastelowe odcienie. Jasne i ciepłe. Pokoje były dość duże, a Ula chciała nadać im przytulności.
Na początku czerwca wrócił Jasiek. Pomyślnie zaliczył rok i wreszcie mógł odpocząć. Wtajemniczyli go w swoje plany. Opowiedzieli o remoncie i o mieszkaniu Marka, które chcieli mu przekazać. Spytali go o zamiary po ukończeniu uczelni. Chłopak miał mieszane uczucia. Nie spodziewał się, że chcą, by wrócił do Warszawy. Pozostanie w Szczecinie wydawało mu się takie naturalne.
 - Przecież wiecie od jak dawna marzę, by pływać na dużych jednostkach. Tu nie będę miał takich możliwości. Myślałem nawet, żeby tam w Szczecinie kupić jakieś niewielkie mieszkanie. To tam jest moja przyszłość. Oczywiście będę was odwiedzał, jak tylko będę na lądzie, ale pływanie to moje marzenie od dawna. Wiesz przecież o tym Ula.
 - Wiem Jasiu, wiem i wcale nie mam ci za złe, że to tam chcesz mieszkać. W takim razie bez sensu jest zostawiać oba mieszkania Marek. Jak tylko się urządzimy w domu rodziców, będziemy musieli je sprzedać. Za pieniądze ze sprzedaży naszego kupimy ci coś w Szczecinie i urządzimy je. Może już nowy rok akademicki zaczniesz na swoim? Przed nami jednak najpierw pokaz a potem ślub. Po nim wyjedziemy, ale tylko na tydzień a wy pójdziecie do rodziców Marka, bo nie będziesz sam gotował. Jak wrócimy, rozejrzymy się za kupcami na nasze mieszkania i przejrzymy szczecińskie oferty. Mam nadzieję, że uda się to jakoś logistycznie połapać.
 - Na pewno kochanie. Są rodzice, a oni bardzo zaangażowali się w ten remont. Będzie dobrze.

Marek nie mylił się. Ojciec zachowywał się tak jakby miał misję do spełnienia. Nie tracił czasu. Następnego dnia po oględzinach przez nich wszystkich pomieszczeń w lewym skrzydle domu obdzwonił firmy remontowe i w końcu udało mu się załatwić dość liczną ekipę. Ważne było to, że wśród ludzi, których wynajął byli i kafelkarze i elektrycy i hydraulicy. W sumie dwanaście osób. Kiedy przyjechali do domu seniorów Krzysztof rozmówił się z kierownikiem tej licznej brygady. Obiecał im podwójną stawkę w zamian za pośpiech i solidność. Skuszeni perspektywą wysokiego zarobku ochoczo wzięli się do roboty. Sami załatwili farbę trzymając się wytycznych seniora. Marek i Ula wybrali tylko kafelki do łazienki, wannę i brodzik. Już po pokazie zamówili meble na wymiar do kuchni i potrzebne urządzenia kuchenne. Stare, antyczne meble Helena upłynniła bardzo szybko sobie tylko znanym sposobem. Nawet nie pytali jej o to, jak zdołała ich się pozbyć w tak krótkim czasie. Któregoś dnia po prostu wszystkie znikły z oranżerii. Prace posuwały się naprzód. Jasiek z Beatką częściej siedzieli teraz u Dobrzańskich, niż u siebie na Siennej. Młody Cieplak również doglądał prac i pomagał Krzysztofowi jak tylko potrafił najlepiej. Pod koniec lipca przeprowadzili się. Oba mieszkania wysprzątane na błysk czekały na potencjalnych kupców. W związku z tą przeprowadzką Ula zrobiła jeszcze jedną ważną rzecz. Przepisała małą Betti do nowej szkoły. Szkoła mieściła się niedaleko domu Dobrzańskich i bezsensem byłoby wozić małą na Sienną. I ona i Jasiek dostali ładne, jasne pokoje urządzone specjalnie dla nich. Zadomowili się.

Piętnastego sierpnia rozdzwoniły się dzwony w Archikatedrze św. Jana Chrzciciela znajdującej się na Starym Mieście przy ulicy Świętojańskiej, obwieszczając radosną nowinę. To właśnie dzisiaj Marek Dobrzański miał poślubić Urszulę Cieplak. Już od bladego świtu trwały gorączkowe przygotowania pary młodej. Marek ubierał się u rodziców w swoim dawnym pokoju, Ula przy pomocy Pshemko i sztabu wizażystów zakładała suknię ślubną w lewym skrzydle domu. Przyjechali Szymczykowie. Marysia wraz z Anią dołączyła do ekipy ubierającej Ulę, a obaj Szymczykowie czekali w salonie.
Helena właśnie wróciła od Uli i weszła do pokoju syna. Sebastian podawał mu marynarkę, którą ten zarzucił na ramiona. Podeszła do niego i poprawiając mu muszkę westchnęła.
 - Byłam teraz u Uli. Ona też prawie gotowa. Wygląda tak pięknie.
 - Też chciałbym ją zobaczyć. Pshemko mówił, że jej widok zwali mnie z nóg.
 - I wierz mi, nie przesadził. Wygląda olśniewająco. Sebastian, obrączki masz? – zwróciła się do Olszańskiego, który poklepał się po kieszeni.
 - Wszystko na swoim miejscu pani Heleno. Trzy razy sprawdzałem. My jedziemy pierwsi tak?
 - Tak. Zaraz pewnie będziemy się zbierać. Marek poczeka na Ulę przy ołtarzu.
Piętnaście minut później ruszyła kawalkada samochodów z podjazdu Dobrzańskich. Na przedzie jechała czarna limuzyna wioząc pana młodego, jego rodziców i świadków. Pod domem została tylko biała limuzyna ustrojona kwiatami i wstążkami. Wreszcie i Ula wyszła z domu prowadzona przez pana Szymczyka. Zajęła miejsce w samochodzie. Obok niej usadowiła się Beatka z Jaśkiem i Marysia ze Stanisławem. Maciek wraz z Anią pojechał już wcześniej swoim samochodem.
Goście rozsiedli się w kościelnych ławach czekając podobnie jak stojący przy ołtarzu pan młody, na pannę młodą. Był zdenerwowany i niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Jego urodziwa twarz przybrała poważny wyraz, a oczy zrobiły się jeszcze większe niż zwykle. Usłyszał organy i spojrzał w kierunku szeroko otwartych drzwi kościoła. Uśmiechnął się ujrzawszy małą Betti, która z uroczystą miną sypała płatki róż. Za nią kroczył dostojnie pan Szymczyk podtrzymując Ulę. Poczuł ciepło rozlewające się wokół serca i napływające do oczu łzy. Oto spełnia się jego największe marzenie. To marzenie płynie teraz środkiem kościoła, drobne, kruche, eteryczne, piękne i zjawiskowe. Uśmiecha się cudnie do niego a on odpowiada takim samym uśmiechem. Jej twarz wygląda jak twarz anioła, natchniona, uduchowiona, po prostu zachwycająca. Czy mógł marzyć o większym szczęściu? On należy tylko do niej i tak już będzie do końca ich wspólnych dni. Ona myśli podobnie. Tam przed ołtarzem stoi jej wyśniony rycerz, królewicz z bajki, człowiek, którego pokochała całym sercem. Jest opiekuńczy, dobry, szczodry a przy tym tak nieprzyzwoicie przystojny i absurdalnie piękny. Ma szlachetne serce a przede wszystkim bardzo ją kocha.
Stają przed kapłanem, który łączy ich dłonie stułą. Zaczyna się ceremoniał. Chłoną słowa księdza patrząc sobie głęboko w oczy i powtarzają za nim znane formułki.
Helena nie może powstrzymać łez a i Krzysztof ukradkiem je ociera. Przelatują jej przez głowę te lata, gdy tak bardzo martwiła ją przyszłość syna. Był taki nieodpowiedzialny, niepoważny i szalony, z trudnym do utemperowania charakterem. Pod wpływem Uli zmienił się z chłopca w mężczyznę. Za to będzie jej wdzięczna do końca życia. Dzięki niej i oni poczuli, że żyją. Wniosła w ich dom wraz ze swoim rodzeństwem tak wiele radości i spontaniczności, ale też wielkiej łagodności i spokoju. Tego potrzebowali. Ona była spełnieniem marzeń o idealnej synowej. Zerknęła w bok na siedzącą nieopodal Paulinę. I ona wreszcie była szczęśliwa. Przedstawiła im Sławka. Spodobał im się ten zrównoważony, młody człowiek tak bardzo oddany Paulinie. Może i ona stanie kiedyś z nim na ślubnym kobiercu? Brakowało tylko Alexa. Poczuła ukłucie w sercu. Mimo tego, co od niego usłyszała i mimo tego, jak potraktował ich oboje, nadal nie przestała go kochać. Był przecież drugim jej synem. Zbłądził, ale zrozumiał swój błąd, wytłumaczył i błagał ich o wybaczenie. Wybaczyli. Nie mogli go przecież zostawić bez żadnego wsparcia. W więzieniu byli tylko raz na odwiedzinach. Płakał jak dziecko i na kolanach przepraszał za to, co zrobił. Pogładziła go wtedy po głowie i powiedziała, że już wszystko dobrze, że czekają na niego.
Odwróciła z powrotem twarz do ołtarza usłyszawszy, jak młodzi przysięgają sobie miłość aż po grób.
 - Ja Marek…
 - Ja Urszula…
Wiedziała, że tak właśnie będzie. Aż po grób. Marek kochał Ulę nieprzytomnie, a i ona nie widziała poza nim świata. Może i wnuki niedługo pojawią się na świecie? I ona i Krzysztof pragnęli tego z całych sił.
Ale oto padają słowa.
 - Co Bóg złączył, człowiek niech nie waży się rozdzielać. Ogłaszam was mężem i żoną.
Marek unosi do góry krótki woal ledwie zasłaniający oczy Uli i z miłością patrzy w te dwa najpiękniejsze na świecie diamenty lśniące od szczęśliwych łez. Wtula się w jej słodkie usta i szepce.
 - Bardzo cię kocham pani Dobrzańska.
 - Bardzo cię kocham panie Dobrzański – odpowiada jak echo.
Przed katedrą ustawiają się prawdziwe tłumy, bo każdy chce złożyć życzenia parze młodej. Najpierw rodzice, Beatka z Jaśkiem, Szymczykowie i dalsza rodzina Marka. Potem przyjaciele i inni goście. Violetta z Sebastianem stoją wiernie obok odbierając naręcza kwiatów. Część z nich nie zwiędnie w wazonach lecz zostanie złożona na grobie rodziców Uli. Taki mają plan. Najpierw pojadą do Rysiowa, podczas gdy reszta gości uda się do domu weselnego.
Na cmentarzu najpierw wspólna modlitwa, bo jest z nimi rodzeństwo Uli. Potem poproszeni przez nią oddalają się zostawiając ją przy grobie samą.
Przysiadła na niewielkiej ławeczce i zaczęła swój monolog.
 - Mamusiu, tatusiu. Dzisiaj jest najszczęśliwszy dzień mojego życia. Dzisiaj wyszłam za mąż za dobrego człowieka. On bardzo mnie kocha tak jak ja jego. Gdybyście byli tu z nami, na pewno pokochalibyście go tak jak ja. Po waszej śmierci byłam taka zrozpaczona a w moim sercu panował wieczny smutek. On sprawił, że zaczęłam się wreszcie uśmiechać i nauczył mnie jak cieszyć się życiem. Jestem szczęśliwa kochani podobnie jak Beatka i Jasiek. Nie zmarnowałam ich. Nie pozwoliłam, by się zdeprawowali. Wyrastają na porządnych, uczciwych ludzi. Kochamy was bardzo. Czuwajcie nad nami wszystkimi i opiekujcie się nami.
Wstała z ławki i pogładziła jeszcze fotografie rodziców. Otarła z twarzy łzy i ruszyła w stronę czekającego na nią Marka.






ROZDZIAŁ 29           +18


Przytulił ją mocno do swego boku i z troską spytał.
 - Wszystko w porządku kochanie?
 - W porządku. Chyba powinniśmy wrócić do gości. Rodzice pewnie się niepokoją, że nie ma nas tak długo.
Istotnie wyglądano ich. Jeszcze przez godzinę pozowali fotografowi, który urządził im sesję plenerową w tym pięknym miejscu. Potem Helena wraz z panem Szymczykiem przywitała ich przed wejściem na salę chlebem i solą. Marek porwał swoje szczęście na ręce i przeniósł przez próg. Usłyszeli wiwaty na swoją cześć. Zaczęto podawać do stołu. Obiad wzmocnił ich wszystkich, przywrócił siły i ochotę do zabawy. Pierwszy taniec należał do pary młodej. Stanęli na środku parkietu patrząc sobie w oczy i popłynęli w takt wiedeńskiego walca. Obserwowano ich z zapartym tchem, bo wszystkim się wydawało, że nie dotykają podłogi. Ona lekka jak piórko unoszona przez jego silne ramiona. Kiedy wybrzmiał ostatni akord rozległa się burza oklasków. Ukłonili się wszystkim wdzięcznie i zajęli miejsca przeznaczone dla nich.
Wstał Krzysztof i stukiem sztućca w kieliszek sprawił, że rozmowy ucichły. Omiótł spojrzeniem salę i rzekł
 - Moi kochani. Nie będę długo przemawiał, bo nie po to tu się zgromadziliśmy. Jednak coś powiedzieć wypada. Ja chciałem tylko podkreślić naszą wielką radość z faktu, że ta piękna kobieta została dzisiaj naszą synową. Ta słodka istota przeszła bardzo wiele w swoim życiu i dzięki temu cierpieniu ma piękną duszę. Dobrą, szlachetną i szczerą. Jej piękno wewnętrzne dorównuje pięknu zewnętrznemu i to właśnie ujęło w niej naszego syna. Oboje pokochali się bezwarunkowo i wierzę, że ta wielka miłość przetrwa do końca. Marek, Ula, piję za wasze szczęście - wzniósł kielich do góry a za nim poszli inni. Zabawa zaczęła się rozkręcać. Ula była rozchwytywana. Obowiązkowo zatańczyła z Krzysztofem i Pshemko, potem z panem Szymczykiem a właściwie to z oboma Szymczykami. Jasiek też zatańczył z siostrą. W dalszej kolejności był Sebastian, Wolszczan, Miguel Sandini i Johann Nilsson. Marek też nie próżnował. Po tańcu z matką poprosił Ingrid Krϋger, Gabinę Paralovą i Ingę Schmidt. Zatańczył też z Pauliną, Anią i Violettą. Wreszcie dorwał Ulę. Grano spokojną melodię więc mógł ją przytulić mocno.
 - Uciekłaś mi pani Dobrzańska – szepnął jej do ucha.
 - Nie uciekłam. Nigdy bym od ciebie nie uciekła. Za bardzo cię kocham.
Kolejny raz przylgnął do jej ust. Tym razem na dłużej, bo zaczęto skandować „gorzko, gorzko”. Zarumieniona oderwała się od niego łapczywie łapiąc oddech.
 - Muszę trochę odsapnąć. Te tańce dały mi w kość. Może coś zjemy?
Poprowadził ją do stołu. Z ochotą wzięli się za jedzenie. Było świetnie przyrządzone i bardzo im smakowało. Ula obserwowała małą Betti bawiącą się najpierw z Krzysztofem a potem z Jaśkiem. Najwyraźniej była w swoim żywiole. Aż dziw, że wytrzymała prawie do drugiej w nocy. O tej godzinie Helena podeszła do nich mówiąc, że zabierają małą i idą do wynajętego pokoju. Beatka była już śpiąca a i oni zmęczeni. Oni sami mieli dość dwie godziny później. Obeszli wszystkich gości dokoła dziękując im za przybycie i informując ich o wynajętych dla nich pokojach. Marek odebrał kartę magnetyczną i pomaszerował z Ulą do pokoju dla nowożeńców. Personel naprawdę się postarał. Na wielkim łóżku przykrytym białą, jedwabną pościelą spoczywała taca, a na niej dwa smukłe kieliszki i szampan. Pod ścianą ustawiono wazony z kwiatami, które dostali od gości.
Ula zsunęła z nóg wysokie szpilki i jęknęła.
 - Boże, nie czuję nóg. Te obcasy mnie wykończyły.
Stanął za nią i pomógł jej odpiąć długi zamek sukienki, która z cichym szelestem opadła na podłogę. Przylgnął ustami do jej nagiego ramienia i zaczął ją pieścić. Westchnęła cicho. Jego usta były takie czułe, delikatne i zachłanne. Objął ją ramionami a ona wtuliła się w tą bezpieczną obręcz. Uwolnił ją z długiej, białej halki pozostawiając jedynie w biustonoszu, figach i pończochach. Zrzucił z siebie marynarkę i koszulę. Odwróciła się do niego przodem pomagając mu odpiąć spodnie. Wraz z bokserkami zsunęła je w dół. Jej dłonie powędrowały na podbrzusze i gładząc je delikatnie przesunęły się niżej. Zacisnął powieki i wstrzymał oddech kiedy ujęła w nie jego pobudzoną męskość. Podniósł ją i usadził na brzegu łóżka i pozbawił ją fig. Głaszcząc jej smukłe nogi wolno zsuwał z nich pończochy. Usta wędrowały za dłońmi znacząc na nich wilgotny ślad. Powrócił do jej płci. Palce dotknęły najwrażliwszego w niej miejsca. Wzdrygnęła się pod wpływem dotyku. Rozrzuciła ręce na boki. Ta rozkosz była nie do zniesienia.
 - Kochanie – wyszeptała – zrób to, błagam.
Usta powędrowały na pępek i miłośnie go objęły. Wsunął dłonie pod jej plecy i rozpiął biustonosz. Jej piersi sterczały wdzięcznie pobudzone i pełne. Nie mógł ich ominąć. Całował na przemian raz jedną raz drugą. Dotarł do jej warg i obwiódł je językiem. Przylgnął do nich gniotąc je żarliwie jednocześnie w nią wchodząc. Wypchnęła biodra do przodu chcąc poczuć go jak najgłębiej w sobie. Nie przestając jej całować poruszał się w niej rytmicznie i mocno. Przekręcił się wraz z nią na plecy zachowując ten rytm. Teraz ona przejęła rolę. Nie trwało długo, gdy jej ciało mocno wygięło się w łuk. Prawie leżała na jego nogach. Przemieścił się kolejny raz, wsuwając ją pod siebie. Przyspieszył. Ona jęczała już tylko cichutko będąc gdzieś na granicy świadomości. Z gardła wyrwał się krzyk a on poczuł jej skurcze. Niemal w tym samym momencie i on pozbawił się tego napięcia. Objęci intensywnie pulsowali oboje próbując złapać głębszy oddech. Uspokoili się. Marek z miłością spojrzał jej w oczy.
 - To było mocne i wspaniałe. Kocham cię skarbie. Kocham nad życie.
Pogładziła jego spocony policzek.
 - Ja mogę powiedzieć dokładnie to samo.

O jedenastej zeszli na śniadanie. Większość gości siedziała już przy stołach racząc się aromatyczną kawą i szwedzkim stołem. Ich pojawienie się powitano oklaskami. Podeszli do stolika, przy którym siedzieli ich kontrahenci.
 - Dobrze się bawiliście? Nie potrzebujecie czegoś? – Miguel uśmiechnął się do Marka.
 - Mark, to było wspaniałe wesele i naprawdę żałujemy, że dzisiaj musimy już wracać. Tylko Inga i Ingrid zostają do jutra. Pshemko bardzo nalegał i obiecały mu, że go odwiedzą. Ja i Johann mamy samoloty w podobnych godzinach, a Gabina wraca samochodem z mężem. Bardzo wam dziękujemy, bo po raz pierwszy mieliśmy okazję być na polskim weselu. Macie wspaniałą kuchnię. Wszystko bardzo nam smakowało i było wyśmienicie przyprawione.
 - To my bardzo wam dziękujemy, że zaszczyciliście nas swoją obecnością. Jutro wyjeżdżamy na tydzień, ale po powrocie odezwiemy się. A teraz wybaczcie nam. Widzę rodziców i muszę z nimi porozmawiać. Życzę wam wszystkim szczęśliwego powrotu do domu.
Podeszli do stołu, przy którym siedzieli seniorzy z Beatką i Jaśkiem a także Paulina ze Sławkiem. Usiedli i oni. Marek nalał do filiżanek kawy.
 - Wyspaliście się? – spytała Ula uśmiechając się do rodzeństwa.
 - Ja spałam jak zabita, ale wesele było fajne – Betti uśmiechnęła się promiennie. – Wyglądałaś jak księżniczka, a Mareczek jak książę. – Marek zachichotał.
 - A ty jak śliczna porcelanowa laleczka, a kwiaty w kościele sypałaś bardzo profesjonalnie. – Mała pokraśniała od tych pochwał.
 - To co synku? Zjecie i chyba będziemy się zbierać? Musicie się jeszcze spakować.
 - Nawet nie powiedzieliście, dokąd się wybieracie – powiedziała z wyrzutem Paulina. – Jedziecie gdzieś za granicę? – Marek pokręcił głową.
 - Nie Paula. Tydzień to za krótko na zagraniczne wojaże, a my nie możemy sobie pozwolić na więcej. Może w zimie pojedziemy na dłużej. Jedziemy do Zakopanego. Uli bardzo się tam podobało i chciała wrócić tam latem. Dobrze, że przeprowadziliśmy się do rodziców jeszcze przed ślubem. Wyjedziemy przynajmniej z poczuciem, że Beatka będzie miała opiekę i to podwójną, bo już Jasiek zapowiedział jej kilka atrakcji, a i mama się nią chętnie zajmie, gdyby on chciał gdzieś wyjść.
 - O to nie musicie się martwić – Krzysztof uśmiechnął się dobrodusznie. - Ja świetnie dogaduję się i z Jasiem i z Beatką. Lubimy swoje towarzystwo i nie będziemy się nudzić.
Następnego dnia ruszyli skoro świt. Pogoda była wymarzona. Marek wynajął ten sam pensjonat, w którym mieszkali zimą. Będąc już na miejscu nie szukali rozrywek ani towarzystwa. Wystarczało im własne. Najchętniej spacerowali objęci szepcząc sobie miłosne wyznania. Takim spacerkiem przemierzyli dolinę Kościeliską i Chochołowską. Zaliczyli przejście Jaskinią Mroźną i dziewięciokilometrowy marsz nad Morskie Oko. Dni były dość intensywne, ale noce jeszcze bardziej. Marek zachowywał się tak, jakby nadrabiał je wszystkie, gdy nie było jej u jego boku. Każda noc była pełna uniesień i obezwładniającej rozkoszy. Oboje promienieli szczęściem. Nie zapomnieli jednak o swoich bliskich. Marek zaszalał ze serami i kupił ich mnóstwo od tej samej kobiety z Dzianisza, którą poznali zimą na targu. Wracali wypoczęci mimo tak krótkiego pobytu.
W poniedziałkowy poranek zjawili się punktualnie w pracy przywitani spontanicznie przez Violettę.
 - Świetnie wyglądacie. Małżeństwo wam służy. Mam nadzieję, że i mnie tak posłuży.
 - Na pewno Viola – zapewnił ją Marek. – Jeśli możesz, to zwołaj do mnie naszych przyjaciół. Mamy coś dla was. Poproś też Paulinę i pamiętaj o Adamie, Maćku i Ani.
 - Już lecę. Zaraz będziemy wszyscy.
Nie minęło pięć minut, a gabinet Marka wypełnił się po brzegi. On sam oparł się o biurko i omiótł ich wzrokiem.
 - Cieszę się, że przyszliście. Kupiliśmy wam trochę smacznych serów. Potraktujcie to jako pamiątkę z Zakopanego. Ula poporcjowała je zgrabnie, by każdy dostał sprawiedliwą działkę. Jest tam bunc, wędzony wielki oscypek, kilka małych i korboce. Wszystko jest bardzo smaczne, więc jedzcie na zdrowie. Maciek tu jest torba dla twoich rodziców. Paulina, wiem, że tego nigdy nie jadłaś, ale ręczę ci, że docenisz ten smak. Sławkowi pewnie też będą smakować. Daję ci też osobną porcję dla Alexa. Chyba niedługo będziesz się z nim widzieć?
 - Tak. Jadę ze Sławkiem w czwartek.
 - W takim razie pozdrów go od nas i od rodziców i powiedz, że myślimy tu o nim.
 - Dziękuję ci Marek. Na pewno przekażę.
 - Ja skoczę jeszcze do Pshemko – Ula schwyciła ostatnią reklamówkę. – Stęskniłam się za nim. Pogadam z nim chwilę. Jak będę od niego wracać, zrobię nam kawy.
 - Dzięki skarbie.
Otworzyła cicho drzwi od pracowni. Tu zawsze panowała atmosfera pełna skupienia i pracy koncepcyjnej poza tymi momentami rzecz jasna, gdy mistrz wpadał w furię i rzucał czym popadnie. Dzisiaj jednak było tu cicho i spokojnie. Uśmiechnęła się na jego widok. Siedział w swoim czerwonym fotelu i coś z pietyzmem szkicował.
 - Witaj Pshemko – odezwała się cicho. Podniósł głowę i momentalnie jego twarz pojaśniała od szerokiego uśmiechu.
 - Urszula! Wróciliście?! Jaka ty jesteś piękna. Kwitniesz duszko. Miłość ci służy.
 - I ja się cieszę, że widzę cię w dobrej formie. Nie będę długo, bo pewnie masz mnóstwo pracy przed pokazem. Chciałam ci tylko to dać. Kupiliśmy mnóstwo góralskich serów a to porcja dla ciebie. Mam nadzieję, że ci posmakują.
 - Och Urszulo! Wy zawsze o mnie pamiętacie, a sery uwielbiam. Czasem je kupowałem, jak jechałem do mojej samotni koło Szczyrku. Bardzo wam dziękuję.
 - Na zdrowie Pshemko. Ja uciekam. Obiecałam, że zrobię Markowi kawę. Sama też chętnie się napiję. Trzymaj się przyjacielu.

Nadeszła jesień, a wraz z nią nie najlepsza pogoda. Byli już po pokazie kolekcji jesień-zima i po weselu Olszańskich. Nie mogli narzekać, bo wesele było świetnie zorganizowane z pysznym jedzeniem i wspaniałym zespołem, który przygrywał do tańca i potrafił rozruszać nawet bardzo opornych gości. Oni wybawili się znakomicie, szczególnie, że na weselu byli obecni wszyscy ich przyjaciele z firmy. Violetta zaprosiła nawet Paulinę z Wolszczanem i Adama Turka. To wspólne oddanie krwi dla Pauliny złączyło tę całą grupę silnym węzłem szczerej przyjaźni.
Jasiek wyjechał pod koniec września, a Beatka rozpoczęła rok szkolny w nowej szkole. Była już w trzeciej klasie i przez okres wakacji sporo urosła. Ula przeglądając jej odzież wzdychała, że większość z niej już na Betti nie pasuje. Mała szybko wyrastała z ubrań. Któregoś dnia spakowała je wszystkie i wraz z Heleną zawiozły do jednego z domów dziecka. Wtedy po raz pierwszy pomyślała o zrobieniu prawa jazdy. Podzieliła się tym pomysłem z Markiem.
 - Zawsze jestem uzależniona od ciebie, a ty czasami nie możesz ze mną jechać. Kupilibyśmy jakiś nieduży samochód. Mogłabym nawet mamę czasem zawozić do fundacji. Ojciec nie zawsze dobrze się czuje i wtedy zmuszona jest jechać autobusem, a to nie jest za blisko. Nawet po zakupy mogłabym jeździć sama, gdy ty jesteś zajęty.
 - No dobrze. Przekonałaś mnie. Musisz mi obiecać tylko jedno. Będziesz jeździć ostrożnie i trzymać się przepisów. - Podniosła dwa palce do góry i przyrzekła mu to bardzo uroczyście.
Zaczęła uczęszczać na kurs. O ile teoria wchodziła jej do głowy bez problemu, tak z praktyką było już gorzej.
 - Koniecznie musisz ze mną poćwiczyć. Jeśli tego nie zrobisz, nigdy w życiu nie zdam tych jazd.
Uczył ją więc. Głównie wieczorami wyjeżdżali poza teren Warszawy i tam na pustym placu ćwiczyła manewry. Któregoś dnia uznał wreszcie, że dobrze sobie radzi i powinna bez problemów zdać. Testy poszły jej świetnie i teraz czekała tylko na termin egzaminu praktycznego. Pojechała na niego z Markiem. Pewniej się czuła, gdy on był w pobliżu. Gdy bezbłędnie przejechała plac manewrowy i połowę miasta, uszczęśliwiona wpadła w jego ramiona.
 - Zdałam kochanie! Zdałam! To dzięki tobie!. Gdyby nie ty, nic by mi się nie udało.
 - Przesadzasz skarbie. Jesteś najzdolniejszą osobą jaką znam. Kto miałby zdać jeśli nie ty? Teraz trzeba pomyśleć o jakimś samochodzie dla ciebie. Jutro poszperam w Internecie, albo pojedziemy do salonu, chcesz?
Jej zachwycone oczy wpatrywały się w niego z wielką czułością.
 - Jesteś najlepszym mężem na świecie. Kocham cię.
Kilka dni po tej rozmowie zabrał ją do salonu Fiata. Długo chodzili i oglądali różne modele aut. Ula nie znała się na tym zupełnie i całkowicie zdała się na Marka. On zaś postanowił zasięgnąć opinii pracownika salonu. Natknęli się na jednego z nich i przywitawszy się z nim poinformowali o chęci zakupu samochodu.
 - Ten samochód ma być dla żony. Jest świeżo upieczonym kierowcą i chciałbym, aby nie był zbyt duży i przede wszystkim bezpieczny.
Człowiek w garniturze uśmiechnął się do nich z sympatią.
 - Mamy tu w salonie super bezpieczne auto. Świetnie trzyma się drogi a szczególną jego zaletą jest to, że znakomicie daje sobie radę na śliskich nawierzchniach i śniegu. Jest bardzo stabilne. To fiat Sedici. Zaraz państwu pokażę – poprowadził ich w głąb salonu i stanął przy jednym z samochodów. – Oto on.
Ula pogładziła maskę. Spodobało jej się to nieduże, zgrabne autko. W sam raz dla niej. Zachwycona spojrzała Markowi w oczy.
 - Bardzo mi się podoba. Mogłabym usiąść w środku?
 - Oczywiście. Proszę bardzo – sprzedawca otworzył jej drzwi. Wsunęła się do środka i z ciekawością wszystko oglądała. – Samochód posiada airbag, klimatyzację, funkcję ocieplenia w postaci webasto i mnóstwo innych przydatnych rzeczy. Ja na chwilę zostawię państwa. Proszę go sobie dokładnie obejrzeć.
Marek usiadł obok Uli i z ciekawością oglądał deskę rozdzielczą.
 - Wygląda naprawdę nieźle. Podoba ci się?
 - Bardzo. Wygodnie się siedzi i wszystko w zasięgu ręki. Kupisz go?
 - Jeśli tylko chcesz skarbie, to kupię. Ten kolor też ci się podoba?
 - Bordowy? Nie… nie bardzo. Może mają w błękitnym kolorze? Wyglądałby super taki metaliczny, błękitny połysk.
 - Zaraz zapytam. I tak będziemy musieli na niego trochę poczekać.
Uzgodnili ze sprzedawcą wszystko. Umówili się, że samochód zostanie dostarczony pod dom od dziś za dwa tygodnie. Teraz pozostało tylko czekać. Nadal jeździł z nią za miasto, by mogła poćwiczyć jazdę i niczego nie zapomnieć. Dokładnie dwa tygodnie później samochód Uli stał dumnie na podjeździe domu. Przez tydzień to ona miała ich wozić do pracy. Pod czujnym okiem Marka prędko doszła do dużej wprawy i po mieście poruszała się coraz pewniej.
W międzyczasie zostały sprzedane ich mieszkania. Trzeba było pomyśleć o Jasiu. Postanowili, że po świętach odwiozą go do Szczecina i wraz z nim rozejrzą się za lokum dla niego. Wcześniej tuż przed samym Bożym Narodzeniem pojechali oboje wraz z Pauliną do Piotrkowa. Alex miał za sobą już połowę kary, bo wliczono do wyroku jego pobyt w areszcie. Od czasu ślubu nie widzieli się z nim. Jechali z niejaką obawą, jak on zareaguje. Jednak niepokoili się niepotrzebnie, bo zareagował bardzo spokojnie i nawet chyba ucieszył się z ich wizyty. Pogratulował im i życzył wszystkiego najlepszego. Zaopatrzyli go w świąteczne przysmaki i prezenty w postaci ciepłego obuwia, skarpet i swetrów. Tu, gdzie był, więcej nie było mu potrzebne.
Wracali w dobrych nastrojach. Wigilię przygotowywali wspólnie z Dobrzańskimi seniorami. Na niej miała być też Paulina ze Sławkiem. Miło spędzili ten świąteczny czas. Jasiek wyjeżdżał dopiero szóstego stycznia i do tego czasu wraz z Markiem śledzili oferty mieszkań w Internecie. Wynotowali ciekawsze adresy i obdzwonili właścicieli umawiając się na spotkania. Marek zabukował na tydzień pokój w jednym ze szczecińskich hoteli. Musieli przecież gdzieś mieszkać przez ten czas. Podczas ich nieobecności Beatką mieli zająć się seniorzy.
Szczecin zachwycił ich. Był bardzo czystym i uporządkowanym miastem. Jasiek doskonale orientował się w jego topografii, więc bez problemu wskazywał Markowi drogę. Najpierw dotarli do hotelu. Zameldowali się w nim i rozpakowali. Potem zawieźli Jaśka do akademika. O siedemnastej mieli oglądać pierwsze mieszkanie. Nie zrobiło na nich dobrego wrażenia. Mimo ładnych zdjęć w Internecie nadawało się do poważnego remontu a im zależało na takim, do którego mógł się od razu wprowadzić. Przez kolejne dni intensywnie poszukiwali właśnie takiego. W końcu Marek postanowił skorzystać z pomocy pośrednika. W samym centrum miasta trafili na biuro nieruchomości. Agent przez pół godziny pokazywał im oferty. Wreszcie dotarli do jednej, dość korzystnej. Mieszkanie mieściło się na piątym piętrze sporego osiedla w Szczecinie-Zdrojach. Blisko tu było i do pawilonów handlowych i do dworca. Było też dogodne połączenie z centrum miasta. Postanowili je obejrzeć. Wraz z agentem podjechali pod blok. Był wysoki. Miał dziesięć pięter. Osiedle było dość duże, ale dobrze utrzymane. Samo mieszkanie posiadało trzy ładne, spore pokoje, ustawną kuchnię i osobno łazienkę i toaletę. Jaśkowi od razu przypadło do gustu. Rzeczywiście niewiele było w nim do zrobienia i można było się wprowadzać choćby zaraz. Zdecydowali się. Powiedzieli pośrednikowi, że bardzo zależy im, by kupić je jak najszybciej, dlatego nie będą się targować o cenę. Następnego dnia Jasiek podpisał z właścicielem umowę przedwstępną a Ula dokonała przelewu zaliczki na konto sprzedającego. Resztę spraw Jasiek musiał załatwić już sam. Mieszkanie było puste i mógł zrobić w nim niewielki remont. Ula przelała resztę należności na jego konto i jeszcze nieco więcej, by miał się za co urządzić.
 - Dobrze by było, żebyś jak najszybciej przeprowadził się już na swoje – mówiła. – Zaoszczędzisz przynajmniej na opłatach za akademik. Masz sporo kolegów, na pewno ci pomogą.
 - Bardzo wam dziękuję. Za wszystko. To piękne mieszkanie i na pewno będzie mi się w nim dobrze żyło. Najważniejsze, że w razie waszego przyjazdu nie będziecie musieli nocować w hotelu, bo miejsca jest dość. Chciałbym gościć was tu latem. Was i Betti. To jeszcze sporo czasu, ale pomyślcie o tym.
 - Pomyślimy Jasiu. Ty rozejrzyj się za meblami, a przede wszystkim doprowadź do końca sprawy u notariusza. Trzymaj się braciszku i dzwoń, gdybyś miał problemy.



ROZDZIAŁ 30


Był sobotni poranek. Cała rodzina Dobrzańskich siedziała w salonie seniorów i delektowała się wspólnym śniadaniem. Tradycją już się stało, że właśnie tak spędzali sobotnie poranki. Wspólne śniadanie to był dobry pretekst, by porozmawiać o minionym i nadchodzącym tygodniu, poradzić się ojca w sprawie firmy i pożartować.
 - To co Uleńko? Zawieziesz mnie do fundacji? To będzie bardzo krótkie spotkanie. Po nim może pojechałybyśmy na jakieś zakupy? Ja tylko zapytam Zosię, czego potrzebujemy. Wrócimy na obiad.
 - Oczywiście, że zawiozę. Przecież obiecałam mamie. Marek posiedzi z Beatką.
 - Nie posiedzę – Marek pokręcił głową. Zaskoczona spojrzała na niego.
 - A co, masz inne plany?
 - A mam. Zabieram Betti i tatę na spacer do Łazienek. Dawno tam nie byliśmy. Jest zima, a kaczki nie nakarmione, prawda Betti? Trzeba jak najszybciej naprawić to niedopatrzenie. Tacie też spacer dobrze zrobi. Nie będziemy się forsować. Po spacerze możemy iść na jakieś ciacho. Co ty na to Betti?
Podeszła do niego i uściskała go mocno.
 - Bardzo chcę jechać. Pojedziemy wujciu, prawda? – zwróciła się do Krzysztofa.
 - Pojedziemy skarbie, bo te kaczki pewnie już słaniają się z głodu – zażartował.
Ula wraz z Heleną zapakowały się do jej samochodu i wolno ruszyły z podjazdu. Do fundacji był kawałek drogi, bo mieściła się po drugiej stronie miasta. Jednak dzisiaj nie śpieszyły się aż tak bardzo. Helena umówiona była na godzinę jedenastą a była dopiero dziesiąta. Ula prowadziła ostrożnie. Ulice pokryte były śniegową mazią i nie chciała ryzykować poślizgu. Jak do tej pory autko spisywało się świetnie i rzeczywiście było idealne na takie trudne warunki. Dojechały bez przeszkód. Ula rozsiadła się w biurze fundacji a Helena poszła do innego pokoju na spotkanie. Dziewczyna, jedna z wolontariuszek zaproponowała jej kawę. Przyjęła z wdzięcznością propozycję. Mimo że Helena zapewniała, że niedługo to potrwa, to jednak nigdy nic nie wiadomo. Ściągnęła z szyi krępujący ją szalik i wraz z płaszczem powiesiła na wieszaku.
 - Pani jest synową pani Dobrzańskiej, prawda? – zagadnęła dziewczyna.
 - Tak. Przepraszam, nie przedstawiłam się. Urszula Dobrzańska – Ula wyciągnęła do niej dłoń.
 - Justyna Morawiec. Gratuluję rodziny. Pani Helena to wspaniała osoba. Tak bardzo leży jej na sercu dobro tych biednych, chorych dzieciaczków. Korzysta z każdej okazji, by pozyskać sponsorów do zakupu nowych urządzeń diagnostycznych. Jest przy tym niezwykle szczodra, bo i ona z własnej kieszeni pokrywała zakup wielu z nich. Pani mąż Marek, też wielokrotnie udzielał datków.
 - Naprawdę? Nie wiedziałam o tym.
 - No, to było już jakiś czas temu. Jednak ciągle o nas pamięta i wspiera.
Otworzyły się drzwi i usłyszały jak Helena żegna się z kimś na korytarzu. Po chwili weszła do środka i uśmiechnęła się do synowej.
 - Już wszystko załatwiłam. Możemy wracać Uleńko. Tu masz Justynko dokumenty. Wkrótce dostaniemy pokaźny zastrzyk gotówki, bo przekonałam dwóch biznesmenów, że pójdzie na bardzo szlachetny cel.
Ula wstała od stolika i zachwiała się. Wyciągniętą ręką przytrzymała się ramienia Heleny.
 - Ula? Co ci jest? Słabo ci? Uleńko?
Nie słyszała już tych słów, bo osunęła się bezwładnie na podłogę.
 - Justynko dzwoń po pogotowie! Prędko!
Helena zmoczyła ręcznik i przyłożyła go na czoło Uli klepiąc ją po twarzy.
 - Ula, Ula, ocknij się kochanie, oprzytomniej…
Te zabiegi Heleny w końcu przyniosły efekt, bo Ula otworzyła oczy. Helena odetchnęła z ulgą.
 - No dzięki Bogu. Oprzytomniałaś. Nie ruszaj się i poleż chwilkę. Zaraz będzie pogotowie.
 - A co się stało? – Ula nieco zdezorientowana rozejrzała się dokoła i stwierdziła, że leży na podłodze.
 - Zemdlałaś dziecko. Nadal jesteś bardzo blada. Poczekajmy aż przyjedzie lekarz. Ja zaraz zadzwonię do Marka. Nie pozwolę ci samej prowadzić w takim stanie, bo mogłabyś zemdleć za kierownicą.
Nie czekały długo. Pojawił się lekarz wraz z sanitariuszem. Zbadał ją i zmierzył ciśnienie.
 - Bardzo niskie. Powinna się pani napić mocnej kawy.
 - Ale ja przed chwilą wypiłam kawę – wyjaśniła.
 - Miewała już pani takie omdlenia?
 - Nie. To pierwszy raz.
 - No dobrze. W takim razie dam pani coś na wzmocnienie, ale radziłbym nie bagatelizować tego i w poniedziałek pójść na badania.
 - Ja tego dopilnuję – odezwała się za jego plecami Helena.
Lekarz przygotował zastrzyk i wbił go w pośladek Uli.
 - Powinna pani poczuć się lepiej. Tu daję kilka tabletek z kofeiną. Powinny podnieść trochę ciśnienie. Gdyby jutro to się powtórzyło, proszę wezwać pogotowie. Lepiej nie ryzykować. - Ula uśmiechnęła się blado.
 - Dziękuję doktorze.
Kiedy odjechał usadziły Ulę na krześle, a Helena sięgnęła po telefon i wybrała numer Marka.
 - Halo? Synku? Będziesz musiał tu po nas przyjechać. Ula nie jest w stanie prowadzić. Zemdlała i wzywałam pogotowie. Już teraz jest dobrze, ale nadal jest skołowana. Przyjedźcie szybko.
 - Dobrze mamo. Będziemy jak najszybciej – jego wielkie oczy wpatrywały się w ojca.
 - Musimy jechać do fundacji tato. Ula zemdlała. Trzeba je zabrać stamtąd. Betti! Chodź Iskierko! Musimy jechać. Ula źle się poczuła.
Mała otrzepała rękawiczki z okruchów bułki i podbiegła do nich.
 - Ulcia się rozchorowała? Ale nic jej nie będzie prawda? Nic jej nie będzie? – ze strachem w oczach wpatrywała się w Marka.
 - Nie martw się skarbie. Był już u niej pan doktor i dał jej zastrzyk. Po nim na pewno poczuje się lepiej.
Podjechał najszybciej jak mógł pod budynek fundacji. Wyskoczył z samochodu i pognał do biura.
 - Ula! – wpadł z krzykiem do środka. – Ula – dopadł do niej i przykucnął przy krześle. – Tak się o ciebie bałem. Wszystko dobrze?
 - Już dobrze. To jakieś chwilowe zasłabnięcie. – Odetchnął. Dopiero teraz zauważył Justynę.
 - Dzień dobry pani Justyno. Przepraszam za to wtargnięcie, ale umierałem ze strachu o żonę.
 - Nic nie szkodzi panie Marku. Z żoną w porządku, ale lekarz powiedział, że powinna przejść badania i to jak najszybciej.
 - W poniedziałek podrzucimy Betti do szkoły i pojedziemy z nią. Nic się nie martw. Prosto z badań przyjedziemy do firmy i wszystko ci opowiemy.
 - Dzięki mamo. W poniedziałek rano mam spotkanie i nie mogę go już odwołać. Sam najchętniej pojechałbym z nią. – Ula pogładziła jego dłoń.
 - Nie martw się. Na pewno nic mi nie jest. Może coś mi zaszkodziło?
 - No dobra, to zbieramy się. Chodź kochanie – wziął ją ostrożnie na ręce. Roześmiała się.
 - Marek, mogę iść o własnych siłach, nie musisz mnie nieść.
 - O nie, nie, nie. Nie będę ryzykował. Idziemy. Do widzenia pani Justyno.
Umieścił ją ostrożnie w samochodzie. Natychmiast podeszła do niej Beatka z Krzysztofem. Mała przytuliła się do niej.
 - Nie umrzesz Ulcia, prawda? Nie umrzesz?
 - Co ci przyszło do głowy kochanie? Oczywiście, że nie. Nie zostawię cię samej, nie bój się. Już wszystko w porządku.
 - Mamo, pojedziesz z tatą i z Betti. Ja poprowadzę samochód Uli.
Dojechali do domu. Do niego też wniósł ją na rękach i zaniósł do sypialni. Pomógł jej się rozebrać i ułożył w łóżku. Protestowała.
 - Marek, proszę cię, przestań. Nic mi nie jest. Obchodzisz się ze mną jak z jajkiem. Zupełnie niepotrzebnie. Te badania niczego nie wykażą, bo jestem zdrowa jak ryba. Zobaczysz.
 - Jak zobaczę, to wtedy uwierzę. Na razie poleż trochę, chociaż do obiadu. I nie buntuj się już. Nie darowałbym sobie, gdyby ci się coś stało.
W poniedziałek podwieźli Betti do szkoły a potem Krzysztof zawiózł je do prywatnej kliniki, w której leczyli się oni oboje. Znał tu lekarzy i wkrótce zabrano Ulę na badania. Pobrano jej krew, a później przeszła jeszcze przez kilka gabinetów specjalistycznych. W końcu wróciła do pierwszego. Lekarz miał już jej wyniki i kiedy weszła właśnie je studiował.
 - O jest już pani. Proszę usiąść. Czeka panią jeszcze jedno badanie.
 - Jeszcze jedno? Czego tym razem? – Lekarz uśmiechnął się.
 - Wyniki krwi nie są najgorsze. Trochę za niski poziom hemoglobiny, potasu i żelaza, ale to typowe.
 - Typowe? Nie rozumiem.
 - Zaraz wszystko wyjaśnię. Z badania krwi wynika, że jest pani w ciąży. Musi to potwierdzić ginekolog i USG, które wykona. Wtedy będziemy mieć pewność.
Wbiła w niego swoje wielkie, chabrowe oczy nie mogąc uwierzyć w to, co mówi.
 - Jestem w ciąży? Jest pan pewien?
 - Będę bardziej pewien po badaniu ginekologicznym. Proszę teraz przejść do gabinetu i zrobić to USG.
Wyszła od niego zupełnie skołowana. Będzie miała dziecko? Swoje własne? Swoje i Marka. Poprawiła się w myślach. Podeszła do siedzących na korytarzu teściów.
 - Muszę iść na jeszcze jedno badanie. To już ostatnie. Mam nadzieję, że to nie potrwa długo.
 - Idź kochanie. My nigdzie się stąd nie ruszamy.
Leżała na okrytej białym prześcieradłem kozetce z mokrym od lepkiego żelu brzuchem, po którym ginekolog błądził głowicą. W skupieniu obserwował obraz na monitorze. Wreszcie uśmiechnął się.
 - Nooo, mamy ją. Zaraz ją zmierzę. W porządku. Mogę z całą pewnością powiedzieć, że jest pani w szóstym tygodniu zdrowej ciąży. Zaraz zrobię wydruk. Od teraz będzie się pani meldować u mnie co miesiąc. Musimy monitorować przebieg ciąży. Tu jest kartka z kolejnym terminem wizyty a tu recepta na witaminy. Proszę o siebie dbać. Nie przemęczać się, nie forsować. Jeśli będzie się pani trzymać zaleceń doprowadzimy tę ciążę do szczęśliwego finału i urodzi pani zdrowego bobasa. Tu jeszcze jedna kartka do internisty. Niech zaznaczy to w karcie. Do zobaczenia za miesiąc.
Wyszła z gabinetu kompletnie oszołomiona. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że jej policzki są mokre od płynących ciągle łez. Dobrzańscy wstali i podeszli do niej kompletnie zaskoczeni i przerażeni.
 - Na litość boską Ula, co się stało? Co powiedział lekarz? Wyglądasz, jakbyś usłyszała, że masz raka?
Uśmiechnęła się przez łzy i otarła je nieco nerwowo z twarzy.
 - Przepraszam, że was wystraszyłam. Sama nie wiem, dlaczego tak zareagowałam. Mam chyba dobrą wiadomość. To jest zdjęcie USG. Jestem w szóstym tygodniu ciąży.
 - O mój Boże Krzysiu, słyszysz?! Będziemy dziadkami! – Helena przytuliła Ulę mocno. – Tak się cieszę Uleńko. Tak się cieszę. Zrobiliście nam wielką, ogromną niespodziankę. Ależ się Marek ucieszy!
 - Gratuluję córeńko. To wspaniała nowina – Krzysztof nie krył wzruszenia. – Koniecznie trzeba do niego jechać i powiedzieć mu o tym. Na pewno bardzo martwi się o wynik tych badań.
 - Zaraz pojedziemy. Muszę jeszcze zanieść tylko kartkę do internisty. Mam jednak prośbę. Chciałabym Markowi powiedzieć o tym sama.
 - Oczywiście moje dziecko. Chyba nie myślisz, że chcielibyśmy mu zepsuć taką niespodziankę? My poczekamy sobie u Paulinki a wy spokojnie porozmawiacie. Paulinie też nic na razie nie powiemy. Sami o tym zdecydujecie – Spojrzała na nich z wdzięcznością.
- Bardzo wam dziękuję. Idę z tą kartką i zaraz możemy jechać.
Rozstali się przy windach. Dobrzańscy powędrowali do Pauliny a ona wprost do gabinetu Marka. Na jej widok szeroki uśmiech rozjaśnił mu twarz.
 - Jak dobrze, że już jesteś. Martwiłem się. Co powiedzieli lekarze? Wszystko w porządku? - Przytuliła się mocno do niego.
 - Mówiłam ci, że jestem zdrowa. Nic mi nie jest, no… może poza jedną rzeczą. – Zaniepokojony spojrzał na nią.
 - Jedną rzeczą? Jaką?
 - Zobacz – wysupłała z torebki zdjęcie USG. Nie bardzo rozumiał.
 - A co to jest? – obracał zdjęcie w dłoniach usiłując coś wypatrzeć.
Uśmiechnęła się do niego promiennie.
 - To jest nasze sześciotygodniowe dziecko kochanie. – Jego oczy zrobiły się ogromne. Był tak zaskoczony, że przez dłuższą chwilę nie mógł wymówić słowa. Zaniepokoił ją. Oderwała się od niego.
 - Nie cieszysz się? Myślałam, że to dobra wiadomość? – W końcu się opamiętał.
 - Kochanie, jak możesz tak mówić? To jest najlepsza wiadomość pod słońcem – porwał ją na ręce i obrócił się wraz z nią kilka razy. – Będę ojcem! Dasz wiarę!? Będę ojcem! Kocham cię skarbie. Kocham jak wariat – postawił ją na podłodze i czule przyłożył dłoń do jej niewidocznego jeszcze brzucha. – Sześć tygodni? Kocham cię fasolko – przyciągnął Ulę do siebie i pocałował namiętnie. – Nie mogłaś mi zrobić większej niespodzianki. Uwielbiam cię.
Wsunęła palce w jego gęstą, czarną czuprynę.
 - Ja ciebie też i dziękuję ci za to maleństwo.
 - Rodzice już wiedzą?
 - Wiedzą. Przecież byli tam ze mną. Bardzo się ucieszyli. Poszli teraz do Pauliny, ale obiecali, że nic jej nie powiedzą. My zadecydujemy.
 - Kochanie. Ja wcale nie chcę tego ukrywać. Najchętniej wyszedłbym na dach tego biurowca i wykrzyczał to światu na całe gardło. Nie będziemy tego trzymać w tajemnicy, prawda? Nie dam rady tego ukrywać. – Roześmiała się.
 - No dobrze tatusiu. Jeśli chcesz, to idź głosić dobrą nowinę. Ja idę do Maćka. W końcu jest moim najlepszym przyjacielem i nie chcę, żeby dowiedział się o tym od kogoś innego. Aha. A tak w ogóle, to gdzie jest Viola? Jak wchodziłam, nie widziałam jej rzeczy.
 - No nie ma jej. Rozchorowała się i jest na zwolnieniu. Dzwoniła rano, że nie będzie jej przez kilka dni. Bardzo się przeziębiła i chrypi jak stare zawiasy.
 - No dobra, to ja idę.
W gabinecie Maćka zastała też Adama. Obaj pochylali się nad jakimiś wyliczeniami. Kiedy weszła oderwali się od nich jak na komendę.
 - Witaj Ula. Pięknie wyglądasz – Maciek podszedł do niej i uściskał. – Potrzebujesz czegoś?
 - Nie. Chciałam tylko z tobą porozmawiać, ale widzę, że jesteś zajęty.
 - Już nie. Dokończymy Adam za godzinkę. Przyjdę do ciebie, dobrze?
 - Nie ma sprawy. Już znikam.
 - To o czym chciałaś pogadać? – spytał Maciek, gdy za Turkiem zamknęły się już drzwi.
 - Byłam dzisiaj rano na badaniach i okazało się, że zostaniesz wujkiem.
Mina Maćka była bezcenna.
 - Że ja… zostanę wujkiem…? Jesteś w ciąży?
 - No jestem Maciuś. Szósty tydzień.
 - O mój Boże! Zostanę wujkiem! Gratulacje Ula. Moi pospadają z krzeseł jak im powiem. Poczują się dziadkami. – Roześmiała się.
 - Ty lepiej o swoje się postaraj, to wtedy będą najszczęśliwsi.
 - Postaram się, postaram. Nawet już uczyniłem pierwszy krok w tym kierunku.
 - Wykorzystałeś Anię?! – wyrzuciła z siebie zgorszona. Spojrzał na nią z wyrzutem.
 - Ula. Za kogo ty mnie masz? Poprosiłem ją o rękę głuptasie. Zaręczyliśmy się. Wczoraj. – Uściskała go mocno.
 - Z całego serca wam gratuluję. Ania to świetna dziewczyna. Na pewno będziecie ze sobą szczęśliwi. To ja wracam do Marka. On szaleje i omal nie wyskoczy ze skóry z tej radości. Założę się, że obleciał już pół firmy chwaląc się, że zostanie tatusiem. Szalona głowa. Idę utemperować go trochę.
Siedział u Sebastiana i z radości niemal unosił się nad fotelem.
 - Wyobrażasz sobie Seba? Ja tatusiem? Ależ to poważnie brzmi. Ula będzie wspaniałą matką. Przez całe życie miała niezłą zaprawę zastępując ją swojemu rodzeństwu. Ciekawy jestem płci. Właściwie jest mi wszystko jedno, byleby było zdrowe. Jednak w głębi duszy marzę o dziewczynce. Takiej malutkiej kruszynce z oczkami jak dwa bławatki. Chciałbym, żeby była podobna do Uli.
 - No stary. Gratuluję. Widzę, że aż cię roznosi. To świetna wiadomość. Jak się Violka dowie, to nie da mi żyć. Teraz jest przeziębiona, ale jak tylko wyzdrowieje, nie będę miał życia. Do tej pory szliśmy niemal łeb w łeb i nie sądzę, by w temacie dziecka chciała pozostać w tyle.
 - To zacznij coś z tym robić. Ja mam cię uczyć? Nawet nie wiesz jaki jestem szczęśliwy, a Ulę to bym najchętniej na rękach nosił. Musi się teraz oszczędzać i ja na pewno dopilnuję, żeby tak było. Lecę przyjacielu. Podobno rodzice siedzą u Pauliny. Na razie.

Będąc już w domu posadziła Beatkę przed sobą i wytłumaczyła jej dlaczego zemdlała.
 - Noszę w brzuszku małą fasolkę. Ona będzie rosła przez dziewięć miesięcy aż uformuje się z niej dzidziuś. Zostaniesz ciocią Betti. – Mała słuchała jej z otwartą buzią.
 - Naprawdę masz w środku dziecko? A skąd ono się tam wzięło? – Nie bardzo wiedziała jak odpowiedzieć jej na to pytanie.
 - Wiesz, jak dwoje ludzi bardzo się kocha to z tej miłości powstaje dziecko. Jesteś jeszcze za mała, żeby to wszystko zrozumieć, ale obiecuję, że za dwa lata wszystko ci dokładnie opowiem, dobrze?
Beatka nie dociekała więcej. Cieszyła się, że za kilka miesięcy będzie mogła być ciocią dla maluszka. Ula odetchnęła. Kiedyś jednak trzeba będzie przeprowadzić taką rozmowę. Zadzwoniła też do Jaśka. Przyjął tę wiadomość bardzo spontanicznie i gratulował im.
 - Na kiedy masz termin porodu?
 - Na dwunastego września. Jeszcze sporo czasu. To dopiero początek.
 - Dbaj o siebie i o maleństwo. Jak przyjadę na wakacje to pewnie będziesz już sporym antałkiem. – Roześmiała się słysząc to porównanie.
 - Pewnie masz rację. Póki co, nic nie widać.
 - Trzymaj się siostra i uważaj na siebie. Pozdrów wszystkich.
 - Pozdrowię Jasiu. Pozdrowię.




ROZDZIAŁ 31


Od kiedy dowiedział się, że jego największe szczęście nosi w sobie drugie największe szczęście, diametralnie zmienił postępowanie. Stał się bardzo przewrażliwiony na punkcie jej wygody, bezpieczeństwa i komfortu. Gdyby tylko mógł przychyliłby jej nieba. Czasami ta jego troska była nieco męcząca i Ula uważała, że mocno przesadza. On jednak tłumaczył to ciągłą obawą o jej zdrowie. Na początku był przerażony, gdy widział ją ciągle wymiotującą po każdym niemal posiłku. Troskliwie podtrzymywał jej głowę nad muszlą klozetową. Te torsje wykańczały ją. Była tak słaba po nich, że nie miała nawet siły, by podnieść się z klęczek i dojść do łóżka. Brał ją wtedy na ręce i układał w nim. Bardzo jej współczuł. Ta ciąża a przynajmniej jej początki były niezwykle trudne. Cały okres wymiotów przesiedziała w domu. Nie chciał, by w pracy dopadały ją mdłości. Sama zresztą uznała, że tak będzie lepiej. Podczas dwóch pierwszych miesięcy bardzo zmizerniała. Wszystko co zjadła, zwracała z powrotem.
 - To nie może tak być doktorze – mówił Marek do ginekologa prowadzącego Uli ciążę. – Proszę zobaczyć jak ona wygląda. Cień się z niej został. Skoro ona jest taka wycieńczona, to jak dziecko ma mieć siłę, żeby rosnąć? Martwię się o nią bardzo.
 - To minie – uspokajał lekarz. – Jeszcze tylko tydzień lub dwa i te wymioty ustąpią a ona sama nabierze apetytu. Ta sytuacja nie jest niczym wyjątkowym. Kobiety tak właśnie reagują w pierwszych miesiącach ciąży. Jeszcze trochę cierpliwości a przekona się pan, że wszystko wróci do normy. Póki co dziecko rozwija się jak najbardziej prawidłowo i nie ma podstaw do niepokoju. Nie jest za duże, ale to nie wynik tych wymiotów a raczej uwarunkowań genetycznych. Żona jest dość drobna to i dziecko nie może być olbrzymem, prawda?
Te słowa nie uspokoiły go ani trochę. Ula nadal była słaba i wyglądała źle. Sińce pod oczami sprawiały wrażenie, jakby od tygodni nie sypiała. Nawet gdy kładł się wieczorem obok niej, przytulał ją z ogromną ostrożnością bojąc się, że zrobi jej krzywdę. Ona za to chętnie wtulała się w niego jak w ciepłą pierzynkę. Był taki miękki, delikatny i taki kochany. Wiedziała jak bardzo się martwi. Dostrzegała swoje odbicie w lustrze i widziała tylko te ogromne, błękitne oczy, bo cała reszta gdzieś po prostu znikła.
A jednak któregoś dnia zdarzył się cud. Po raz pierwszy wstała wypoczęta, bez mdłości i wręcz rzuciła się na jedzenie. Zaniepokojony patrzył jak pochłania te ogromne ilości i zaczął się bać, że zaraz zwróci to wszystko z powrotem. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Zaczęła nadrabiać utracone kilogramy, a on codziennie serwował jej potężne bomby witaminowe w postaci świeżo wyciśniętych soków. Wreszcie się trochę zaokrągliła. Był koniec kwietnia, który zwiastował czwarty miesiąc ciąży. Brzuszek urósł i wyraźnie zaczął się odznaczać pod ubraniem. Z coraz większą przyjemnością patrzył na nią. Przez bardzo krótki okres czasu niezwykle wypiękniała. Zniknęły te sińce pod oczami a twarz coraz częściej pokrywał zdrowy rumieniec. Teraz z czystym sumieniem mógł powiedzieć, że ta ciąża jej służy. Zresztą nie tylko on tak uważał. Krzysztof Dobrzański z przyjemnością patrzył na swoją rozkwitającą synową, a i w firmie ludzie nie szczędzili jej komplementów. Pshemko zachwycony jej błogosławionym stanem zaprojektował dla niej kilka ciążowych sukienek.
 - To po to Bella, byś nie chodziła w byle czym. Ja wiem, że ciąża to okres przejściowy, ale i wtedy kobieta powinna być ubrana pięknie, prawda?
Wreszcie poczuła się dobrze. Bardzo naciskała Marka, żeby pozwolił jej wrócić do pracy.
 - Zgódź się kochanie. Przecież masz mnie za ścianą i gdyby coś się działo zawsze zdążysz zareagować. Choć jestem pewna, że najgorsze mam już za sobą. Czuję się naprawdę świetnie i ciąża mi w niczym nie przeszkadza.
 - Dobrze. Zgadzam się, ale pod jednym warunkiem, a właściwie pod dwoma. Po pierwsze nie zgadzam się, byś sama prowadziła samochód, a po drugie będziesz się oszczędzać w pracy. Nie pozwolę ci się przemęczać. A po trzecie…
 - Miały być dwa – spojrzała na niego z wyrzutem.
 - A po trzecie masz mówić mi, kiedy będziesz się czuła źle. Nie pozwolę ci się forsować. Oboje chcemy, żeby to dziecko urodziło się zdrowe. Przecież to owoc naszej miłości i nie darowałbym sobie, gdyby poszło coś nie tak.
 - Obiecuję ci, że będę na siebie uważać. Przecież wiesz, że jestem odpowiedzialna. To co? Jutro jedziemy razem do pracy?
 - No jedziemy. Niech ci będzie.
Z dnia na dzień jej brzuch stawał się coraz większy. Najbardziej uwielbiał poranki, gdy ona jeszcze spała, a on mógł bezkarnie głaskać i całować ten wzdęty balonik szepcząc czułe słowa do ukrytego w nim dziecka. Najczęściej budziły ją te pieszczoty i z uśmiechem wplatała palce w jego włosy przysłuchując się, z jaką miłością przemawia do maleństwa.
Na początku czerwca byli znowu w komplecie. Wrócił Jasiek i z wypiekami na twarzy opowiadał jak urządził mieszkanie. Porobił nawet zdjęcia, by mogli zobaczyć jak ono teraz wygląda. Wiedział już, że na pewno nie przyjadą do niego latem. Ula była w zaawansowanej ciąży i źle mogłaby znieść taką długą podróż. Chwalili go, że tak świetnie dał sobie radę i z remontem i z urządzeniem mieszkalnia. Ula pękała z dumy. Jej mały braciszek wyrastał na bardzo mądrego, odpowiedzialnego i rozsądnego człowieka. Zresztą przecież już wcześniej taki był. Zrobił się bardzo zapobiegliwy. Bał się powrotu do biedy, choć już teraz zupełnie nie miał powodu. Ula opłacała szczecińskie mieszkanie i co miesiąc wysyłała mu pieniądze na życie. Była z niego naprawdę dumna. Z Betti również. Mała uczyła się świetnie. Trzecią klasę zaliczyła celująco i dostała świadectwo z czerwonym paskiem. W nagrodę Dobrzańscy zaproponowali wspólny wyjazd nad jezioro. Nad Śniardwy. Betti była wniebowzięta, a i Jasiek przystał na to chętnie.
 - Zostawiamy was na dwa tygodnie, ale nic nie powinno się dziać. Do porodu jeszcze niespełna trzy miesiące, a dzieciom przyda się trochę oddechu po tej intensywnej nauce. Zostaje Zosia. Ona chętnie pomoże. Przynajmniej wyręczy cię w gotowaniu obiadów.
 - Dziękuję mamo. To bardzo wiele dla mnie znaczy, że nie będą musieli spędzać całych wakacji w mieście. Kolejny raz robicie im taki wspaniały prezent.
 - Nie ma o czym mówić Uleńko. Tobie już coraz ciężej i też powinnaś zrobić sobie wolne od domowych obowiązków. Dla nas to sama przyjemność, bo dzieciaki są duże i nie sprawiają problemów. Zresztą co ja mówię. Dzieciaki. Gdyby to Jaś słyszał, pewnie by się obraził. Przecież to już dorosły mężczyzna. Tylko patrzeć, jak zacznie się oglądać za spódniczkami. Niektórzy chłopcy w jego wieku są już żonaci. Dobrze, że taki jest zawzięty i najpierw chce ukończyć studia.
Dom opustoszał. Oni też się wyciszyli. Często spędzali popołudnia w ogrodzie leżąc na wiklinowych leżakach i ciesząc się dobrą pogodą. Zosię też starali się nie wykorzystywać za bardzo. Nawet zaproponowali jej, by wyjechała do rodziny na tydzień.
 - My tu sobie poradzimy Zosiu, - mówiła Ula - a ty pewnie chętnie odwiedzisz swoich. I tak wrócisz przed Dobrzańskimi. Jedź i poodwiedzaj stare kąty.
Zostali sami. Zabronił Uli gotować. Po pracy zabierał ją do najlepszych restauracji i tam zjadali obiady. Śniadania i kolacje robił sam. Często odwiedzał ich Sebastian z Violettą. Polubili ogród Dobrzańskich i choć widywali się w pracy z Markiem i Ulą to chętnie zaglądali do ich domu.
W sobotę postanowili urządzić grill. Marek zaangażował w to Maćka i Anię. Przy ich pomocy zrobił potrzebne zakupy. Zarówno Ania jak i Violetta pod dyktando Uli przyprawiały plastry świeżego karczku i mających trafić na grill warzyw. Marek kupił całą furę kiełbasek więc i one trafiły do obróbki. Ula rwała się do roboty, ale skutecznie ją hamował.
 - Zobacz jak dziewczyny dają sobie świetnie radę. Ty tylko siedź i miej oko na wszystko.
Przy pomocy Maćka wytargał do ogrodu spory grill. Szymczyk miał wielką wprawę w pieczeniu na nim, więc Marek tę czynność powierzył właśnie jemu. W sobotnie popołudnie ogród Dobrzańskich rozbrzmiewał gwarem rozmów i śmiechem. Sebastian przyniósł piwo. Adam również wziął ze sobą kilka zgrzewek. Marek widząc to złapał się za głowę.
 - Powariowaliście? A kto tyle wypije? Taką ilością też można się nieźle zaprawić.
 - To zostaw na następny raz – przytomnie wymyślił Adam. – Fajnie tu macie. Ja jestem pod wrażeniem, bo nigdy tu nie byłem. Można do jesieni urządzić jeszcze niejednego grilla. – Marek poklepał go po ramieniu.
 - Masz rację przyjacielu. Już możesz się czuć zaproszony, a piwo przechowam. Nie chcę, by ktokolwiek się upił. Ula bardzo tego nie lubi i jest zdeklarowaną przeciwniczką alkoholu, a i ja sam przestałem to już dawno preferować.
Przyjechała Paulina ze Sławkiem i przywitali się ze wszystkimi. Rozsiedli się na patio. Marek wraz z Violettą poprzynosił talerze i sztućce. Paulina też poszła do kuchni i zabrała z niej szklanki.
 - Słuchajcie – odezwała się Ula. – Zanim wszystko się upiecze napijemy się kawy. Marek kupił dobre ciasto i zaraz je przyniesie. Ktoś woli herbatę?
 - Ty wolisz kochanie – Marek podszedł do niej i cmoknął ją w policzek. – Przecież nie wolno ci pić kawy. – Zarumieniła się.
 - No tak. Ciągle o tym zapominam. W takim razie dla mnie herbata.
Z grilla zaczęły dolatywać smakowite zapachy. Karczek skwierczał na ruszcie, piekły się kiełbaski i kolorowe od papryki szaszłyki. Maciek rozdzielał te smakowitości na talerze podawane na przemian przez Anię i Violę. Po chwili wszyscy pałaszowali aż im się uszy trzęsły. Wolszczan poluzował pasek od spodni.
 - Kurczę, ale to dobre. Dawno nie jadłem takich pyszności. Szaszłyki rozpływają się w ustach. Boczek znakomity, a karczek, niebo w gębie.
Gruchnęli śmiechem widząc jego rozanieloną minę. Marek obserwował Paulinę. Musiał przyznać, że odkąd się rozstali ona bardzo się zmieniła. Kiedyś było nie do pomyślenia, by wzięła do ust cokolwiek z rzeczy, które stały teraz na stole. Dla niej to było jedzenie plebejuszy, zbyt prostackie na jej wyrafinowane podniebienie. A teraz, proszę? Nawet oblizuje palce.
 - Smakuje ci Paula?
 - Bardzo. Nie miałam pojęcia, że to może być takie smaczne. Chyba jeszcze wiele rzeczy muszę spróbować, bo wiele mnie do tej pory ominęło. Nie znam smaku golonki i flaków. Nie wiem jak smakuje gulasz z podrobów. – Ula uśmiechnęła się.
 - Obiecuję, że zrobię ci to wszystko jak tylko pozbędę się tego słodkiego balastu. Teraz ciężko mi jest poruszać się w kuchni. Czuję się jak słonica. Ogromna i niezdarna.
 - Już niedługo Ula. Jeszcze trochę a powitacie na świecie tę kruszynkę. Ja cierpliwie zaczekam.
Wyjechali z posiadłości Dobrzańskich dość późno. Dziewczyny pomogły sprzątnąć wszystko i zrobiły porządek w kuchni. Miło było gościć ich tu wszystkich. Ula miała trochę rozrywki a i goście dobrze się bawili i opuszczali to miejsce usatysfakcjonowani.
W poniedziałek Violetta zachowywała się dziwnie. Co chwilę przełykała ślinę, była blada i ciągle ocierała z czoła pot. Ula z niepokojem popatrzyła na nią.
 - Co ci jest? Już od rana zachowujesz się i wyglądasz podejrzanie. Nie jest ci słabo? Jesteś taka blada. – Viola smętnie pokiwała głową.
 - Czuję się dramatycznie. Chyba zjadłam coś nieświeżego, bo kręci mnie w żołądku, jak w młynku jakimś i ciągle zbiera mi się ślina w ustach. Jakiś ślinotok mam, czy co?
Ula spojrzała na nią podejrzliwie. – A może ona jest w ciąży? – Viola, kiedy miałaś ostatni okres? – zapytała bez pardonu.
 - Okres? A co on ma z tym wspólnego? – nagle popatrzyła na Ulę przerażona. – O matulu! Ma bardzo dużo wspólnego! Muszę to sprawdzić – sięgnęła po kalendarz i zaczęła studiować go pilnie. W końcu opuściła ręce bezwładnie. – Co za idiotka ze mnie! Dasz wiarę? Lecę do apteki. Nic nikomu nie mów. Muszę zrobić test.
Wróciła po godzinie jakaś wyciszona i spokojniejsza. Ula pytająco spojrzała na nią.
 - Zrobiłaś ten test? – W odpowiedzi Kubasińska wyciągnęła zza pleców garść testów ciążowych.
 - Tylko popatrz. Kupiłam dziesięć i wszystkie pokazują to samo. Jestem w ciąży. – Ula rozciągnęła twarz w szerokim uśmiechu. Wstała od biurka i uściskała ją.
 - To świetna wiadomość Viola. Gratuluję. Teraz idź do Sebastiana i mu powiedz. On z pewnością się ucieszy. Poza tym musi zawieźć cię do ginekologa. On powinien zrobić ci USG i określić, który to tydzień.
 - A jak się nie ucieszy? – tym pytaniem zbiła Ulę nieco z tropu.
 - Kto? Ginekolog?
 - Nie, Sebulek.
 - Viola! Przecież on marzy o dziecku. Mówił to Markowi i nawet zaczynał się martwić, że już prawie rok po ślubie a tu nic. Idź i mu powiedz. Będzie skakał z radości.
Nie minęło piętnaście minut, gdy do sekretariatu wpadł Olszański. Jak burza przez niego przemknął i wparował do gabinetu Marka krzycząc.
 - Marek! Będę ojcem! Violka właśnie zrobiła test, a raczej dziesięć testów. Muszę z nią jechać do lekarza. – Marek podszedł do niego i uściskał.
 - To świetna wiadomość stary. A tak się martwiłeś. Jednak idziemy łeb w łeb. Za chwilę i ty zostaniesz tatusiem. Jedź i pozałatwiaj wszystko. Daję wam dzisiaj wolne.
Badanie potwierdziło błogosławiony stan pani Olszańskiej. Jej mąż prawie lewitował a ona przyzwyczajała się do tej myśli. Czasem narzekała tylko, że ta ciąża popsuje jej figurę. Ona w przeciwieństwie do Uli te pierwsze tygodnie przeszła prawie bez wymiotów. I ona piękniała z każdym dniem.
Wrócili Dobrzańscy z Jaśkiem i Beatką. Wypoczęci i bardzo opaleni. Krzysztof nie mógł się nachwalić Jaśka.
 - Nawet nie wiecie jak on znakomicie radzi sobie na łódce. Wynajęliśmy jacht i pływaliśmy po jeziorze. Wszyscy mieliśmy frajdę nie tylko Beatka. To był bardzo udany pobyt.
 - To widać tato. Wyglądacie bardzo zdrowo.
 - A ty jak się czujesz dziecko?
 - Bardzo ociężała. Jeszcze miesiąc. Pomyślałam sobie, że chyba czas przestać już pracować. – Na te słowa Marek uśmiechnął się szeroko.
 - No wreszcie jakaś rozsądna decyzja. Czułem, że któregoś dnia sama dojdziesz do tego wniosku i dasz sobie spokój z robotą.
 - Zaczęły mi puchnąć nogi. Nie mogę założyć żadnego eleganckiego buta. W trampkach mam chodzić do pracy? Wolę już zostać w domu aż do rozwiązania.
Tak się też stało. Coraz trudniej było jej znosić te ostatnie tygodnie. Któregoś dnia spakowała w niewielką torbę najpotrzebniejsze rzeczy do szpitala. Nie chciała zostać zaskoczona.
Był dziesiąty wrzesień. Obudziła się jakaś niespokojna. Dziecko przez kilka minionych dni dawało mocno jej odczuć, że chce już opuścić jej przytulne wnętrze. Przemieszczało się w niej z jednej strony na drugą. Cieszyła się, że jest takie żywe, ale też te jego harce sprawiały jej ból.
Marek pojechał już do pracy. Weszła do kuchni chcąc przygotować rodzeństwu śniadanie. Poczuła silny skurcz. Tak silny, że zwinęła się wpół nie mogąc oddychać. Wreszcie ból ustąpił a na kuchennej podłodze pojawiły się kałuże wody. Zrozumiała, że nadszedł już czas.
 - Jasiek! – zawołała głośno. – Jasiek!
Wpadł do kuchni wystraszony jej krzykiem i w lot zrozumiał, co się dzieje.
 - Leć po panią Helenę. Chyba się zaczęło. Niech wezwie pogotowie i zadzwoni do Marka. Wróć szybko.
Pobiegł jak szalony, ile sił w nogach przez długi korytarz mijając po drodze wystraszoną Beatkę. Mała wbiegła do kuchni z płaczem.
 - Ulcia nie umieraj!
 - Nie umieram, to dzidziuś pcha się na świat. Jutro już pewnie będzie z nami. Nic złego się nie dzieje, ale muszę szybko pojechać do szpitala.
Przybiegła Helena z telefonem w dłoni. Pomogła jej się ubrać.
 - Pogotowie zaraz będzie kochanie. Oddychaj spokojnie. Ja już dzwonię do Marka – szybko wybrała jego numer.
 - Synku, zaczęło się. Przyjedź jak najszybciej do kliniki. Wezwałam już pogotowie i zaraz tam pojedziemy. Ojciec zostaje na razie w domu. Potem zadecydujemy, czy ma przyjechać i przywieźć dzieci.
Przez moment stał jak wmurowany nie wiedząc co robić. W końcu wziął się w garść i wybiegł z gabinetu.
 - Viola! Wyjeżdżam. Ula rodzi. Jadę do kliniki. Powiedz Sebie niech ma na wszystko oko. Nie wiem, czy wrócę. Raczej nie wrócę. Na razie.
Zjechał windą na dół i pobiegł do samochodu. Wsiadł i zanim przekręcił kluczyk wziął kilka głębokich oddechów. – Spokojnie chłopie. Spokojnie, bo jeszcze spowodujesz wypadek – ruszył wolno i przepisowo włączył się do ruchu. To było trudne, bo emocje brały w nim górę. Jednak dojechał szczęśliwie pod budynek kliniki. Dopadł recepcji i spytał o Ulę. Poinformowano go, że przyjechała i jest teraz na porodówce na drugim piętrze. Nie czekał na windę tylko pognał na złamanie karku schodami. Wpadł na korytarz i zobaczył swoją matkę siedzącą przed salą porodową.
 - I jak? Wiadomo już coś?
 - Jeszcze nie. Dopiero odeszły ją wody. To może trochę potrwać. Pytali mnie o ciebie i czy chcesz być przy porodzie. Mówiłam, że zaraz tu będziesz, ale nie wiem, czy chcesz przy tym być.
 - No oczywiście, że chcę. Chcę być przy niej i chociaż potrzymać ją za rękę.
 - W takim razie musisz poczekać. Za chwilę ktoś powinien wyjść. Wtedy powiesz, że chcesz być z nią. Ja zadzwonię do taty i powiem, żeby tu przyjechał z Jaśkiem i Beatką.
Drzwi od sali otworzyły się i wyszła z niej pielęgniarka. Podeszła do nich i spytała.
 - To pan jest Markiem Dobrzańskim, ojcem dziecka?
 - Tak, to ja. Czy mógłbym być przy żonie? Podobno jest taka możliwość.
 - To prawda. Zaraz przyniosę panu fartuch i maskę. Ubierze się pan i może wejść do środka.
Przebrany wsunął się za pielęgniarką. Podszedł do Uli i pocałował ją czule.
 - Jak się czujesz skarbie? – Uśmiechnęła się do niego blado.
 - Jakbym rozpadała się na milion kawałków. Bardzo się cieszę, że jesteś tu ze mną. Nasze dziecko pcha się na świat, bo coraz częściej mam silne skurcze. Właśnie chyba nadchodzi jeden z nich – grymas wykrzywił jej twarz. Zacisnęła zęby i na prośbę lekarza „proszę przeć” wzięła głęboki wdech i z całej siły zaczęła to robić. Ściskała kurczowo rękę Marka, ale nie zważał na to. Drugą podtrzymywał jej głowę i w przerwach między jednym skurczem a drugim ocierał z twarzy pot.
 - Jeszcze tylko trochę kochanie, – szeptał jej do ucha – jeszcze tylko trochę, a nasze maleństwo się urodzi.
 - Jest pani bardzo dzielna – usłyszeli głos lekarza. – Jest duże rozwarcie, to nie potrwa już długo.
Kolejny skurcz i jeszcze jeden. Wreszcie ulga.
 - Mamy ją – lekarz wyciągnął dziecko. – Chce pan przeciąć pępowinę?
 - A nie zrobię jej krzywdy?
 - W żadnym razie. Pokażę panu, w którym miejscu ciąć.
Drżącymi rękami przeciął ostatnie wspólne połączenie dziecka z matką. Usłyszał jego płacz i samemu pociekły mu łzy. Zaraz zabrano je, by je zważyć i zmierzyć. Otarto je z krwi i oczyszczono drogi oddechowe. Zawinięto je jak mały kokonik i przyniesiono Uli.
 - Ma pani śliczną i zdrową córeczkę. Pięćdziesiąt osiem centymetrów i trzy kilo dwieście gramów. Gratuluję – pielęgniarka położyła jej zawiniątko na piersi. Z rozczuleniem pochylili się nad tą kruszynką.
 - Zobacz kochanie jaka jest malutka. Ma chyba twój kolor włosów, ale oczy ma moje. Zobacz, zobacz – pokazała mu palcem na policzki – odziedziczyła po tobie dołeczki. Będzie śliczną dziewczynką. Jestem bardzo zmęczona ale niesamowicie szczęśliwa. Kocham was – przytknęła usta do czółka małej.
 - Ja kocham was bardzo, bardzo mocno. Dziękuję ci skarbie za ten cud.
Podeszła znowu pielęgniarka.
 - Muszę na chwilę zabrać dziecko. Jak będzie pani już na sali to przywieziemy ją. Teraz jednak trzeba panią wyczyścić i pozszywać. Mąż też może odetchnąć. Za chwilę przewieziemy żonę, a pan niech zaczeka na korytarzu.
Wyszedł kompletnie wyzuty z sił. Na korytarzu zobaczył całą swoją rodzinę i uśmiechnął się do nich szeroko. Otoczyli go kołem.
 - I co synku? Urodziła?
 - Urodziła mamo. Urodziła śliczną dziewczynkę. Ma jej oczy, ale włosy po mnie i dołeczki w policzkach. Jest zdrowa. Za chwilę ją przewiozą na salę, w której będzie razem z Ulą. Wtedy pozwolą nam ją zobaczyć. Ula jest bardzo słaba i zmęczona, ale szczęśliwa. Ja jestem nie mniej szczęśliwy. Macie wspaniałą wnuczkę a wy cudowną siostrzenicę. 




ROZDZIAŁ 32
ostatni


Wsunęli się cicho do sali, w której umieszczono Ulę. Marek podszedł do łóżka i przysiadł na nim. Z czułością wpatrzył się w twarz swojej żony. Pogładził ją po policzku. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego.
 - Jesteś…
 - Jestem skarbie. Są też rodzice i dzieciaki. Nie będziemy długo. Oni bardzo chcieli zobaczyć nasze maleństwo i zobaczyć ciebie.
 - Ulcia? – Betti ostrożnie przytuliła się do niej. – Ona jest taka malutka, ja się boję ją brać na ręce. Wygląda jak laleczka.
 - Nie martw się Betti. Ona szybko urośnie i będziesz mogła się nią zajmować razem ze mną. Jak ty się urodziłaś też byłaś taka maleńka i delikatna.
Marek zrobił miejsce rodzicom.
 - Porozmawiajcie chwilę a ja zrobię małej kilka zdjęć. Muszę przecież pochwalić się w pracy.
Helena i Krzysztof stanęli obok łóżka.
 - Dziękujemy Uleńko. Mamy śliczną wnuczkę. Wiecie już jak dacie jej na imię? Za parę miesięcy trzeba będzie ją ochrzcić.
 - Tak, rozmawialiśmy o tym z Markiem. Podoba nam się imię Michasia, Michalina. Michalina Dobrzańska.
 - Śliczne imię, prawda Krzysiu? My kochanie już pójdziemy. Ty musisz odpocząć. Za kilka dni na pewno będziesz już z nami. Do tego czasu przygotujemy wraz z Markiem pokój dla dziecka i kupimy najpotrzebniejsze rzeczy. Dobrze, że nie kupowałaś nic przed porodem, bo to ponoć przynosi pecha. Odsypiaj teraz i nabieraj sił. My postaramy się przyjechać jutro.
 - Nie przyjeżdżajcie. Wystarczy jak Marek tu będzie. Przecież nie będą mnie tu trzymać wiecznie. Dziecko jest zdrowe i ja też. I tak macie sporo na głowie. Zajmujecie się Beatką. To dość. Niedługo będę w domu.
 - No dobrze. W takim razie do zobaczenia.
Pożegnała się też Betti i Jasiek. Został jeszcze na chwilę Marek.
 - I ja będę się już zbierał. Pośpij trochę skarbie, bo wymęczył cię ten poród. Przyjadę jutro do południa. Wezmę kilka dni wolnego. Maciek na pewno nie odmówi zastępstwa. Prosto stąd pojadę do Rysiowa. Pokażę Szymczykom zdjęcia małej i przy okazji pogadam z Maćkiem. Do zobaczenia moje szczęście – przylgnął do jej ust i pocałował czule. Potem podszedł jeszcze do wózeczka, w którym leżała jego pierworodna i ucałował jej czółko. Z żalem je opuszczał, ale już cieszył się na myśl, że niedługo będzie je miał obie w domu. Zanim ruszył spod szpitala wykonał telefon do Maćka i powiedział mu, że za pół godziny będzie u nich i wszystko im opowie.
Przywitali go jak zwykle serdecznie i usadzili przy stole przy parującej, aromatycznej kawie.
 - Bardzo mi się chciało kawy. Od rana jestem na nogach. Byłem przy porodzie i przecinałem pępowinę. Zobaczcie to nasze cudo – wyjął komórkę z kieszeni i pokazał im zdjęcia. Szymczykowie wzruszyli się.
 - Jaka ona śliczna – mówiła Marysia ze łzami w oczach. – Ma dużo włosków. Chyba ciemne, takie jak twoje Marek.
 - Tak włosy ma moje i dołeczki w policzkach, ale najbardziej się cieszę, że odziedziczyła po Uli oczy i ich oprawę. Ma długie rzęsy a oczy prawie granatowe. Ula zawsze traktowała was jak swoją rodzinę, dlatego mogę powiedzieć, że zostaliście dziadkami tej kruszynki i na pewno tak będzie się do was zwracać jak podrośnie. Ja jeszcze chciałbym cię prosić wujku Maćku, żebyś zastąpił mnie w firmie przez kilka dni. Chciałbym być z Ulą aż do jej powrotu do domu. Myślę, że za dwa, trzy dni jak będzie wszystko w porządku, to ją wypiszą. Zgodzisz się?
 - No pewnie. Nawet nie musisz pytać. Sebastian i reszta już wie, że Ula urodziła?
 - Jeszcze nie. Zadzwonię do wszystkich jak wrócę do domu. Jutro rano pojadę do szpitala a potem z mamą na zakupy. Trzeba urządzić pokoik naszej Michasi. Będę się zbierał kochani. Jak Ula wróci do domu zaprosimy was wszystkich. Zrobimy przyjęcie na cześć małej Dobrzańskiej. Do zobaczenia.
Następnego dnia przed dziesiątą zjawił się na oddziale położniczym. Nacisnął klamkę od pokoju Uli i wszedł cichutko. Zastał scenę, która wzruszyła go do łez. Ula karmiła małą. Na jego widok uśmiechnęła się promiennie.
 - Chodź, zobacz jak ładnie ssie. Mały głodomorek.
Wycisnął na ustach żony słodkiego buziaka i pocałował córkę.
 - Ciągle nie mogę uwierzyć, że ją mamy. Jak się czujesz kochanie? Wyspałaś się przynajmniej?
 - Wyspałam się i odpoczęłam. Czuję się dobrze. Mała też. Jest dość grzeczna i spokojna. Mam nadzieję, że dalej tak będzie i pozwoli nam się wysypiać. Jest słodka, prawda?
 - To najsłodsze stworzenie na ziemi i jest nasze. Popatrz. Uśmiecha się. Rzeczywiście teraz widać wyraźnie te dołki. Najpiękniejsze ma jednak oczy. Są takie jak twoje. Najpiękniejsze oczy na świecie. Bardzo was kocham. Nie będę tu długo skarbie, bo umówiłem się z mamą na zakupy. Kupię nosidełko dla małej, łóżeczko i wózek. Mama mówiła też o kosmetykach dla niemowląt i pampersach.
 - Tak, to ważne. Kup najmniejsze jakie będą. Już nie mogę się doczekać, kiedy będziemy w domu.

Podczas zakupów zdał się całkowicie na matkę. Ona w końcu była kobietą i najlepiej wiedziała, co potrzebne jest takiemu maleństwu. Jego przecież też wychowała. Kupili mnóstwo rzeczy. Nawet przewijak. Samochód pękał w szwach, ale jakoś zdołał to wszystko w nim poukładać. Przy pomocy Jaśka złożył łóżeczko, a Helena ułożyła w nim pościel. Na całą furę pampersów przeznaczyli specjalną półkę podobnie jak na niemowlęce kosmetyki. Pokój był gotowy i czekał już tylko na swoją małą lokatorkę.
Trzy dni później przywiózł je obie. Z dumą wniósł nosidełko wraz z córką do domu. W ich salonie już czekali rodzice i Jasiek z Betti. Wyściskali Ulę, a Helena przyjrzała jej się z podziwem.
 - Wiesz Uleńko, wyglądasz jakbyś nigdy nie rodziła. Jesteś tak samo szczupła jak przed zajściem w ciążę. Masz dobre geny dziecko. Tusza ci nie grozi.
 - Dziękuję mamo. Rzeczywiście chyba nie mam tendencji do tycia. Trzeba położyć Michasię. Jestem bardzo ciekawa jej pokoju.
Rozejrzała się z zachwytem. Łóżeczko było takie słodkie. Miało blado różowy baldachim pod którym wisiały na plastikowej karuzeli różne zabawki. Kołderka i poduszka pokryte były białą pościelą w różowe hipopotamy. Uśmiechnęła się.
 - Założę się, że to ty Betti wybierałaś pościel. Uwielbiasz hipopotamy.
 - Podoba ci się Ulcia, prawda? Ja tylko powiedziałam Mareczkowi, że taka byłaby najlepsza i on ją kupił.
 - Świetnie się wszyscy spisaliście. Pokój jest śliczny i Michasi na pewno będzie tu bardzo wygodnie.
 - Kupiłem też takie urządzenie, zobacz. Dzięki niemu będziemy słyszeć płacz małej. Świetna rzecz.
 - Dziękuję kochanie. Pomyślałeś o wszystkim.
W sobotę zaprosili przyjaciół. Helena wraz z Zosią przygotowała wszystko odciążając tym samym Ulę. Maciek przywiózł rodziców. Ze wzruszeniem ściskali Ulę i gratulowali dziecka.
 - Szkoda tylko, że moi rodzice nie dożyli tej chwili – powiedziała ledwie hamując płacz. – Mam tylko nadzieję, że są gdzieś tam na górze i cieszą się z naszego szczęścia.
 - Na pewno Ula. Śliczne macie to maleństwo a my, jeśli się zgodzisz, zastąpimy mu dziadków.
 - Oczywiście, że się zgadzam. Nie ma innej możliwości.
Paulina i Violetta były zachwycone dzieckiem. Pochylały się nad kołyską i komentowały cicho.
 - Śliczna, prawda? Zobacz Viola, jak się uśmiecha to ma w policzkach identyczne dołeczki jak Marek. Pozbierała od nich wszystko co najlepsze. Kiedyś wyrośnie na prawdziwą piękność i będzie łamać mężczyznom serca. Zazdroszczę wam obu. Ula spełnia się teraz jako matka. Ty za chwilę nią zostaniesz. Tylko ja na szarym końcu.
To ostatnie zdanie usłyszała podchodząca do nich Ula.
 - Nie mów tak Paulina. Tylko patrzeć jak Sławek runie na kolana i oświadczy ci się. Przecież on świata poza tobą nie widzi i kocha cię nieprzytomnie. I ty się doczekasz. Zobaczysz.

Dni płynęły. Jasiek wrócił już do Szczecina, a Betti zaczęła czwartą klasę. Przez wakacje sporo urosła i sięgała Uli do ramienia. Powoli zaczęła też tracić dziecięce rysy twarzy. Subtelniała. Przez te niemożliwie duże i błękitne oczy bardzo przypominała Ulę. Kolor włosów też miała podobny. Były długie. Sięgały do pasa. Nie pozwoliła ich obcinać. Ula czasami tylko szła z nią do fryzjera, by wyrównał je trochę. Zaczęła wyrastać na prawdziwą piękność. Bardzo angażowała się w pomoc przy Michasi. Mała lgnęła do niej i choć niewiele jeszcze rozumiała, to przy Betti zawsze śmiała się głośno. Okazała się być spokojnym dzieckiem i nie sprawiała też kłopotów. Najwyraźniej odziedziczyła ten spokój i łagodność po Uli. Chowała się zdrowo. W święta zorganizowali chrzciny. Ojcem chrzestnym został Maciek a matką chrzestną Paulina.
Marek miał bzika na punkcie córki. Zawsze stęskniony wracał do domu i poświęcał jej mnóstwo czasu. Wieczory i noce należały tylko do Uli. Jego miłość do niej nie osłabła ani trochę. Wręcz przeciwnie. Wydawało się, że kocha ją jeszcze mocniej niż dawniej, choć jemu samemu wydawało się to niemożliwe. Macierzyństwo najwyraźniej jej służyło. Rozkwitła i jeszcze bardziej wypiękniała. Gdy przebywali gdzieś w towarzystwie, Marek z dumą łowił zachwycone spojrzenia mężczyzn taksujących jego żonę. Schlebiała mu myśl, że ta wyjątkowa, piękna kobieta jest tylko jego i cieszył się, że ona nie zwraca na żadnego z nich uwagi. Bez wątpienia byli tymi samymi połówkami jednego jabłka.
Dostali zaproszenia do Hiszpanii i Szwecji od swoich kontrahentów. Póki co nie mogli z nich skorzystać. Ula nadal karmiła piersią. Jednak obiecali sobie, że jak Michasia trochę podrośnie i zacznie być karmiona z butelki, zrobią sobie krótkie wakacje.
W maju Violetta powiła chłopca. Niezły ubaw mieli z niej na porodówce. Wrzeszczała jak opętana na personel domagając się znieczulenia. Najwięcej dostało się Sebastianowi, który nie był w stanie wytrzymać do końca porodu i po prostu zwiał z sali porodowej. Te wrzaski nie były bezpodstawne. Okazało się, że chłopak jest duży i trzeba było wykonać cesarskie cięcie, bo Violetta nie byłaby w stanie urodzić go siłami natury. Dziecko miało cztery kilo osiemset gram i prawie ją rozerwało. Na szczęście lekarze zareagowali w porę. Tomaszek, bo tak dali mu na imię, jako żywo przypominał swojego tatusia. Tak jak on, miał pucołowate policzki i ciągle domagał się jedzenia. Marek śmiał się, że to dziecko już od powijaków stało się koneserem dobrego żarełka. Olszańscy poprosili ich, by zostali chrzestnymi malca, na co ochoczo przystali.
Paulina też doczekała się swojego szczęścia. To szczęście objawiło się w sylwestrową noc, którą spędzała wraz ze Sławkiem w eleganckim hotelu. Przed dwunastą wymknęli się z sali balowej do pokoju, który wynajął na tę noc. Tam w jego zaciszu uklęknąwszy przed nią wyznał jej jak bardzo ją kocha i nie może bez niej żyć. Wyjął pudełeczko zawierające pierścionek ze sporym brylantem i poprosił ją o rękę. Była bardzo wzruszona i nie potrafiła zapanować nad głosem.
 - Bardzo cię kocham Sławku i zostanę twoją żoną. Od dawna o tym marzyłam.
Nie wrócili już na bal. Woleli zostać w pokoju i cieszyć się swoim małym, wielkim szczęściem. Rozmawiali o ślubie starając się uściślić jego datę.
 - Pobierzmy się we wrześniu. Wtedy będzie już Alex. Wyjdzie na początku lipca. Bardzo chcę by był na naszym ślubie. To mój jedyny brat, jedyna rodzina. Wiesz jak bardzo go kocham. Moje szczęście nie byłoby pełne, gdyby go nie było przy mnie w tym najważniejszym dla nas dniu.
 - Wiesz, że zrobię wszystko, co tylko zechcesz. Niech będzie wrzesień.
Potem była już tylko upojna noc. Kochali się do bladego świtu. On z czułością całował jej plecy i tę bliznę świadczącą o tym, jak wiele przeszła. Znał już tę historię. Opowiedziała mu wszystko nie zatajając niczego. Podziwiał ją i jej wspaniałomyślność podyktowaną wielką miłością do brata. Potrafiła mu wybaczyć mimo krzywdy jakiej się dopuścił wobec niej. W jego oczach była najwspanialszą istotą na ziemi. Bardzo ją kochał.

Szczęk odsuwanej zasuwy wyrwał go z odrętwienia. Już od trzech godzin tak siedział w jednej pozycji z oczami utkwionymi w niebo za zakratowanym oknem. Bał się dzisiejszego dnia. Bał się tego, co go spotka, gdy opuści wreszcie te więzienne mury. Z jednej strony cieszył się, że to już koniec jego kary, że wreszcie wyjdzie na świat. Z drugiej strony wpadał w panikę na myśl, co ten świat ma mu do zaoferowania. Wiedział już, że prosto stąd pojedzie do Dobrzańskich. Prosili Paulinę, by przywiozła go do nich. Czy to oznacza pojednanie i wybaczenie? Czy oznacza, że oni mają względem niego jakieś plany? Sam gubił się w tej gonitwie myśli. Miał świadomość, że ta wizyta musi się odbyć. Był im to winien. Nie zasłużyli sobie na to wszystko, co spotkało ich z jego strony. Nikt sobie nie zasłużył, a Paulina najmniej.
 - Wstawaj Febo. Wychodzisz – usłyszał donośny głos strażnika. – Dzisiaj nie będę cię skuwał.
Podniósł się ociężale z łóżka i wolnym krokiem podążył za nim. Dotarli do szatni, gdzie wydano mu jego rzeczy. Wszystkie, prócz broni.
 - Broń została zarekwirowana. Lepiej nie kupuj kolejnej. Znowu mogła by cię podkusić. Lepiej nie prowokować losu. - Nie odpowiedział. Nie zależało mu na tym przedmiocie. Obiecał sobie, że już nigdy nie weźmie broni do ręki. Z reklamówką pełną rzeczy wyszedł przez więzienną bramę.
 - Bądź grzeczny Febo – usłyszał jeszcze. – Nie chcemy cię tu oglądać powtórnie.
Jaskrawe słońce poraziło mu oczy. Zmrużył je i przyłożył dłoń do czoła. Była tu. Czekała na niego. Szeroki uśmiech przyozdobił jej twarz. Ruszyła w jego kierunku z rozpostartymi ramionami. Przytuliła go mocno.
 - Nareszcie braciszku. Nareszcie. Koniec naszej męki. Jesteś wolny. Taka jestem szczęśliwa. Chodźmy. Już nigdy nie chcę oglądać tego okropnego miejsca. Sławek zawiezie nas do Dobrzańskich.
On sam wyskoczył z samochodu i uścisnął Alexowi dłoń.
 - Bardzo się cieszę Alex, że to już koniec. Wiesz, że pobieramy się we wrześniu i bardzo byśmy chcieli, byś został naszym świadkiem. Zgodzisz się?
 - Zgodzę. Oczywiście, że zgodzę. Teraz jednak jedźmy. Trudno mi znieść widok tych więziennych murów.
Dość szybko przejechali tę trasę. Sławek zaparkował na podjeździe Dobrzańskich i pomógł Paulinie wysiąść. Alex również wysiadł z auta i zobaczył stojących na schodach seniorów. Niepewnie do nich podszedł.
 - Witajcie – powiedział cicho. – Dobrze was widzieć.
 - I my cieszymy się, że już z nami jesteś. Witaj w domu synku. – Rozpłakał się słysząc te słowa wypowiadane przez Krzysztofa. Tylko jeden Bóg wie, że nie zasłużył sobie na nie. To był niecodzienny widok. Płaczący Febo. Twardy, bezwzględny, pozbawiony skrupułów facet. Krzysztof objął go mocno.
 - Już dobrze Alex. To więzienie cię zmieniło, ale zdecydowanie na lepsze a ja bardzo się z tego cieszę. Wejdźmy do środka.
W salonie zastali Ulę i Marka. Na podłodze raczkowało dziecko. Młodzi podnieśli się z kanapy na widok wchodzących. Alex otarł rękawem mokrą od łez twarz.
 - Dzień dobry Ula, dzień dobry Marek.
 - Witaj Alex. Czekaliśmy na ciebie.
Podeszli do niego i przywitali się z nim uściskiem dłoni. Ciągle patrzył na dziecko. Jego widok tutaj zaintrygował go. Wprawdzie Paulina wspominała, że powiększyła im się rodzina, ale nie sądził, że to dziecko jest już takie duże. Myślał, że zastanie leżące w wózku niemowlę. Wskazał na nie mówiąc.
 - To mała Dobrzańska, prawda?
Marek schylił się i wziął córkę na ręce.
 - Przedstawiam ci Alex Michalinę Dobrzańską. Naszą córkę.
 - Nie wyparlibyście się jej. Jest podobna do was obojga. Witaj maleńka – połaskotał ją po brzuszku. Dziewczynka roześmiała się radośnie i wyciągnęła do niego rączki. Spojrzał na nich z obawą.
 - Mogę?
 - Oczywiście, że możesz. To cygańskie dziecko. Idzie do każdego – Marek podał małą Alexowi. Dziwnie się poczuł trzymając ten dobrzański skarb na rękach. Jakaś czułość, jakaś radość i wielkie szczęście, gdy mała przytuliła się do niego.
 - To twój wujek Michasia – powiedziała łagodnie Ula. – Uściskaj go.
Mała objęła rączkami jego szyję i przytuliła policzek do jego twarzy. Zaszkliły mu się oczy. Poczuł żal, że on nie ma takiej wspaniałej kobiety u boku i kochającego dziecka.
 - Zazdroszczę wam. Stworzyliście naprawdę kochającą się rodzinę. Mała jest wspaniała a ty Ula wyglądasz pięknie.
 - Nie zazdrość Alex. Każdemu pisane jest szczęście. I ty się doczekasz.
 - Kochani nie stójmy tak. Siadajmy do stołu. Zosia zaraz poda obiad – Helena zapraszała wszystkich.
Do salonu weszła Beatka. Nieco zawstydzona podeszła do Uli i przywitała się ze wszystkimi ogólnym „dzień dobry”.
 - To Alex moja młodsza siostra, Beatka. Mam jeszcze brata, ale on mieszka i studiuje w Szczecinie. Zwykle o tej porze jest w Warszawie, ale szykuje się do obrony pracy i nie mógł przyjechać.
Alex uścisnął Betti dłoń.
 - Cieszę się, że mogę cię poznać. Jesteś bardzo podobna do siostry. Za parę lat będziesz równie piękna jak ona.
 - Dziękuję. Mnie też jest miło pana poznać – wybąkała zarumieniona.
 - Chodź Betti, pomożemy Zosi. Dużo nas dzisiaj – Ula już kierowała swoje kroki do kuchni ciągnąc za sobą siostrę.
Kiedy wszystko stało już na stole zajęli się jedzeniem. Krzysztof zerkał co chwilę na swojego przybranego syna w końcu spytał.
 - Zdradzisz nam swoje plany Alex? Co zamierzasz teraz robić?
 - Plany? Właściwie nie mam żadnych. Nie zastanawiałem się, co będę robił po wyjściu na wolność, bo cały czas myślałem tylko o was. Jak mnie przyjmiecie, jak zareagujecie. Bałem się tego momentu. Bardzo. Powinienem chyba pojechać do Mediolanu i pokazać się babci. Staruszka bardzo przeżyła to wszystko. Jednak nie będę tam dłużej niż tydzień. Potem wrócę. Zatrzymam się u Pauliny. Tak ustaliliśmy. Później poszukam chyba jakiejś pracy. Muszę przecież z czegoś żyć. Wprawdzie zostało sporo pieniędzy na koncie ze sprzedaży domu, ale nie mogę korzystać z nich wiecznie.
 - A ja mam dla ciebie propozycję. Właściwie to mamy, bo uzgodniliśmy to wspólnie z Markiem, Ulą i Pauliną. Chcemy zaproponować ci stanowisko wice prezesa F&D i odkupienie dwudziestu pięciu procent udziałów.
Alex wyglądał jakby był w ciężkim szoku. Jego wielkie, czarne oczy omiatały wszystkich siedzących przy stole. – Czy to możliwe? Po tym wszystkim czego ode mnie doświadczyli, składają mi taką propozycję?
 - To bardzo piękny gest z waszej strony, jednak nie wiem, czy to dobry pomysł. Do tej pory tylko szkodziłem firmie – powiedział z wyraźną przykrością spuszczając głowę.
 - Składamy ci tę propozycję, bo wiemy, że bardzo się zmieniłeś i liczymy na to, że te lata już nie wrócą. Powinieneś kontynuować dzieło swoich rodziców. Firma przez okres, w którym cię nie było, bardzo się rozwinęła. Pozyskaliśmy zagranicznych kontrahentów. Jest mnóstwo pracy. Marek, Ula, Paulina i ich przyjaciele urabiają się po łokcie. Każda para rąk się przyda. Ty masz wieloletnie doświadczenie. Czas synu żebyś użył go z uczciwych pobudek. Powinieneś teraz wszystkie swoje siły poświęcić firmie po to, by po latach spojrzeć w odbitą w lustrze swoją twarz i powiedzieć: „Tak, byłem zły, ale stałem się porządnym człowiekiem”.
 - Chyba nie mam tyle gotówki, by wykupić wszystkie udziały – powiedział niepewnie.
 - Tym się nie martw. Zapłacisz ile możesz. Resztę będziesz spłacał w dogodnych ratach. Spiszemy umowę i będziesz się trzymał jej założeń.
 - Naprawdę nie spodziewałem się… Nie po tym czego się dopuściłem, że wy… - nie mógł mówić dalej. Szloch wstrząsnął całym jego ciałem. Ukrył w dłoniach twarz. Marek podszedł do niego i poklepał go uspokajająco po plecach.
 - Zapomnij o tym co było. Czas się zebrać się do kupy. Ta firma cię potrzebuje i my też.
 - Dziękuję wam za wszystko i jeszcze raz szczerze przepraszam za wszystko. To już nigdy się nie powtórzy. Nigdy. Przysięgam.
Późno skończyło się to spotkanie. Betti zabrała Michasię, położyła ją do łóżeczka i opowiadając jej bajki sprawiła, że dziewczynka szybko usnęła. Młodzi Dobrzańscy pożegnali wszystkich i też udali się na spoczynek. Leżąc już w łóżku komentowali wydarzenia dzisiejszego dnia.
 - Popatrz kochanie jak wszystko uległo zmianie. Alex jest zupełnie innym człowiekiem. Wszystko powoli się układa. Każde z nas poskładało życie do kupy. Paulina za chwilę będzie szczęśliwą żoną. W grudniu Maciek pobiera się z Anią a Olszańscy są tak samo szczęśliwi jak my. Mamy dobre życie Ula. Nie zamieniłbym go na nic innego. Mam nadzieję, że jego reszta będzie równie szczęśliwa. Jednak do pełni szczęścia czegoś mi brakuje.
Wsparła się na łokciu i zdumiona spojrzała na niego nie wiedząc o co mu chodzi.
 - Czego?
 - Drugiego dziecka. Brakuje mi syna. Małego Kacperka. Dlatego już teraz popracuję nad tym, by pojawił się wkrótce wśród nas.
Przylgnął do niej obsypując jej twarz pocałunkami. Dłonie już ściągały jej koszulkę. Zachichotała, gdy jego usta przeniosły się na pępek.
 - Jesteś niemożliwy Dobrzański, ale za to cię kocham. Bardzo kocham.


K O N I E C