Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 30 listopada 2015

"ZE SMUTKU NOCY W RADOŚĆ DNIA" - rozdział 21,22,23,24,25



ROZDZIAŁ 21


Siedział na mokrej od rosy trawie oszołomiony tym tragicznym przebiegiem wypadków. Widział wszystko jak na dłoni i zamiast uciekać, nie mógł się ruszyć. Widział jak Ula wyciąga telefon i dzwoni. Widział jak wybiegają z budynku znane mu osoby, Olszański i cała reszta. Słyszał nawet, co mówią. Widział bezwładne ciało swojej siostry ułożone na zimnym granicie. To przechodziło wszelkie granice jego pojmowania. W głowie tłukła mu się tylko jedna myśl. Zabił ją. Zabił własną siostrę. Jedyną przychylną mu istotę. Nie ma już dla niego żadnego usprawiedliwienia. Już nie wywinie się od odpowiedzialności za to, czego się dopuścił. Jego wróg nadal żyje, a on został zupełnie sam. Ten plan tak precyzyjnie przygotowywany, plan, który wydawał mu się taki sensowny tam we Włoszech, tu okazał się kompletnym niewypałem. Nie przewidział takiego splotu wypadków. Nie przewidział, że kula przeznaczona dla Dobrzańskiego, kula, która miała raz na zawsze rozwiązać jego problemy i pozwolić mu wreszcie normalnie funkcjonować, dosięgnie jego siostry. Dlaczego wyszła właśnie w takim momencie? Tego już pewnie nigdy się nie dowie. Za późno. Na wszystko za późno. Jego ręce podobnie jak ręce jego wroga unurzane były we krwi niewinnej ofiary. Zobaczył nagle podjeżdżającą karetkę. Skupił wzrok na lekarzu, który badał Paulinę. Potem zobaczył sanitariusza niosącego nosze. Nie przykryli jej ciała. Nie przykryli jej twarzy. - Może więc ona jeszcze żyje? Dobry Boże spraw, by żyła, by wyszła z tego - jego usta szeptały bezgłośną modlitwę błagając o cud. Karetka odjechała. Nie rozumiał, dlaczego ta Cieplak jechała wraz z nieprzytomną Pauliną. Po chwili ujrzał policyjne radiowozy. Usłyszał psy. A więc szukają go. Nie…, nie będzie uciekał. Jego życie po tym, co zrobił przestało mieć jakikolwiek sens. Siedział skulony trzymając na kolanach broń. Tak zastał go policjant. Po chwili podszedł drugi.
 - Odłóż broń! – krzyknął jeden z nich celując do niego z policyjnego pistoletu. Alex popatrzył na niego wzrokiem pełnym rozpaczy i zrobił, o co go prosił. – A teraz wstań! Powoli!
Drugi z policjantów wyciągnął kajdanki i skuł nimi nadgarstki Febo. Pchnął go brutalnie do przodu.
 - Idziemy!
Zaprowadzili go pod budynek pomarańczarni, gdzie Marek opowiadał przebieg wypadków inspektorowi. Zauważył prowadzonego przez policjantów Alexa. Kiwnął głową.
 - Proszę zobaczyć inspektorze. To Alexander Febo we własnej osobie. Jestem pewien, że przyjechał tu tylko po to, by poczęstować mnie tą kulką. Gdyby Paulina nie stanęła przede mną, to ja leżałbym tu martwy. – Wraz z inspektorem podszedł do Alexa i przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Pierwszy odezwał się Marek.
 - Coś ty narobił Alex? Czy naprawdę nienawidzisz mnie do tego stopnia, że chciałeś mnie zabić? Czy ta nienawiść już zupełnie pomieszała ci rozum? Nie przewidziałeś tego, prawda? Nie przewidziałeś, że na drodze tej kuli stanie Paulina. Nie wiadomo, czy ją uratują. Jak ją zabierali, żyła jeszcze, ale oddychała z trudem. Jeśli umrze, do końca życia sumienie nie da ci spokoju. Straciła mnóstwo krwi. Ula i cała reszta pojechała do szpitala, żeby oddać swoją. Dla niej. Mam nadzieję, że przeżyje, ale na twoim miejscu nie liczyłbym wtedy na jej przychylność. Takich rzeczy się nie wybacza. Stałeś się potworem i masz na rękach krew własnej siostry -  Marek popatrzył na niego ze smutkiem, co było dla Febo dziwne, bo powinien był patrzeć z nienawiścią. Odwrócił się do inspektora i zmęczonym głosem spytał.
 - Pozwoli pan, że umyję ręce? Potem będę do pańskiej dyspozycji.
 - Oczywiście. Proszę to zrobić – popatrzył na zaschniętą już krew na dłoniach Marka. – Pojedzie pan z nami na komisariat i złoży zeznania.

Siedział przy policyjnym biurku na niewygodnym krześle i wolno sączył gorącą kawę z plastikowego kubka. Przetarł zmęczone oczy.
 - Żeby pan dobrze wszystko zrozumiał inspektorze, muszę właściwie zacząć od samego początku. Opowiem o założeniu firmy, o mojej przyjaźni z rodzeństwem Febo i o tym, co spowodowało, że tak bardzo się poróżniliśmy. Musi pan zrozumieć powody, które pokierowały Alexem, że dopuścił się tak ohydnego czynu.
Przez blisko godzinę snuł opowieść a inspektor słuchał uważnie nagrywając wszystko na dyktafon. Czasami rzucał tylko jakieś pytanie. Kiedy Marek skończył, powiedział.
 - Rzeczywiście relacje państwa nie były łatwe. Powiedziałbym nawet, że bardzo skomplikowane, ale to nie powód, by kogoś pozbawiać życia. Pan Febo, to niewątpliwie złożona osobowość. Ciekawe, co on ma do powiedzenia w tej sprawie i czy w ogóle będzie usiłował się w jakiś sposób bronić, bo co do jego intencji, by pana zastrzelić, nie mamy wątpliwości. Już nie będę pana dłużej męczył. Mam pańskie namiary i jeśli zajdzie taka konieczność, wiem gdzie pana szukać. Proszę jechać teraz do domu i odpocząć. Dam panu podwózkę.
 - Muszę jeszcze pojechać do szpitala na Banacha. Moja dziewczyna i przyjaciele czekają tam na mnie. Jak panu wcześniej mówiłem, pojechali oddać krew dla Pauliny.
 - Dobrze. W takim razie wydam dyspozycje, by zawieziono pana właśnie tam. Dziękuję za szczegółowe wyjaśnienia i dobranoc, choć właściwie to już wczesny świt.
Wszedł na drugie piętro szpitala. Zobaczył Ulę siedzącą w fotelu i chyba śpiącą. Podszedł do niej i pogładził jej ramię. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się blado.
 - Jesteś… Martwiłam się.
Usiadł obok i mocno przytulił ją do siebie.
 - Jestem skarbie. Już wszystko dobrze. Wszystko dobrze… Byłem na komendzie. Musiałem złożyć zeznania. Miałem rację. To był Alex. Złapali go. Podobno nie uciekał, tylko siedział na trawie jak oniemiały. Powiedziałem mu kilka słów, choć nie mam pewności, czy do niego dotarły. Jego oczy nie wyrażały żadnych emocji. A co tutaj? Wiadomo już, co z Pauliną?
 - Nic jeszcze nie wiem. Seba, Viola, Maciek i Ania są w zabiegowym. Oddają krew. Już powinni chyba wyjść. Jak będziemy w komplecie, to pójdziemy się czegoś dowiedzieć. Mam nadzieję, że przeżyła.
 - Ja też. Dzisiaj już nie mam siły, ale jutro przyjadę i też oddam swoją. Może się komuś przyda. – Kiedy skończył mówić, drzwi od pokoju zabiegowego otworzyły się i wyszła z niego cała czwórka ich przyjaciół.
 - Dobrze, że już jesteście. Chodźmy dowiedzieć się, co z Paulą.

Była już po operacji i leżała na oddziale intensywnej terapii. Przeżyła, choć nadal jej życiu zagrażało niebezpieczeństwo. Marek poszedł do lekarza, który ją operował, by uzyskać jakieś informacje.
 - To było naprawdę wyzwanie. Musieliśmy działać bardzo ostrożnie. Kula weszła dokładnie w sam środek między łopatkami. Ona miała wiele szczęścia w tym nieszczęściu, bo pocisk nie skierował się na lewo w stronę serca, ale na prawo. Otarł się o jeden z kręgów nie uszkadzając szczęśliwie rdzenia kręgowego, naruszył śledzionę i utkwił w wątrobie. Wyjęliśmy go i oddaliśmy policji. Muszą go zbadać. Śledziona i wątroba są nieco poszarpane, ale połataliśmy to możliwie najdokładniej jak się dało. To przez uszkodzoną śledzionę straciła tyle krwi. Przetoczyliśmy kilka jednostek. Nadal ją dostaje wraz ze środkami na wzmocnienie.
 - Moi przyjaciele przed chwilą oddali krew, ja oddam swoją jutro. Spędziłem dużo czasu na komendzie składając zeznania i nie mam już na nic siły. Jutro jednak przyjadę. Czy ona jest przytomna? Może rozmawiać?
Lekarz uśmiechnął się.
 - Dokładnie to samo pytanie zadawał mi dyżurujący przy niej policjant. Niestety nie. Nie wiadomo, czy i jutro będzie w stanie. Jest bardzo słaba. Teraz musi dużo odpoczywać, by nabrać sił. Ale jeśli państwo macie ochotę, to możecie ją odwiedzać i przynajmniej dowiadywać się o jej stan. Tego wam nie zabronię. – Marek uścisnął lekarzowi dłoń.
 - Bardzo panu dziękuję doktorze. Pójdę już. Do widzenia.
Wyszedł na korytarz i przekazał im informacje usłyszane od chirurga.
 - Jedziemy do domu. Trzeba odpocząć i przespać się trochę. Seba odwieziesz nas? Ula już ledwo patrzy na oczy. Jeśli możesz to odwieź nas do rodziców. Chyba powinni wiedzieć, co się stało.
 - Nie ma sprawy. Chodźmy w takim razie.

Dzwonek do drzwi domu Dobrzańskich o piątej rano, postawił wszystkich domowników na nogi, no może tylko z wyjątkiem Beatki, która spała smacznie w urządzonym dla niej pokoju.
Zosia opasawszy się szlafrokiem poszła otworzyć drzwi. Zobaczyła Marka i Ulę.
 - A co wy… - Marek przyłożył wskazujący palec do ust.
 - Ciii… Musimy pilnie rozmawiać z rodzicami. Mam nadzieję, że nie będą źli za to, że ich obudziliśmy.
 - Pewnie już są na dole. Z pewnością też usłyszeli ten dzwonek. Umarłego by o budził – powiedziała zrzędliwie Zosia wpuszczając ich do środka.
Rzeczywiści byli już w salonie i ze zdumieniem patrzyli na wchodzących tych dwoje.
 - Stało się coś? – Helena uważnie lustrowała ich od stóp do głów. – Marek! Dlaczego masz zakrwawione rękawy od koszuli? Skaleczyłeś się?
 - Mamo, spokojnie. Zaraz wszystko wam opowiemy. To nie moja krew, tylko Pauliny. Zosiu zrób nam mocnej kawy, bo padamy z nóg, a wy usiądźcie. Mamy wam sporo do opowiedzenia.
Kolejny raz opowiadał przebieg wypadków mających miejsce tej nocy. Dobrzańscy słuchali go z zapartym tchem. Nie mogli w to wszystko uwierzyć. Alex, którego wychowywali, któremu poświęcili tyle miłości, dopuścił się czegoś tak okropnego.
 - A co z Pauliną? – Helena zacisnęła dłonie w pięści. Paulina była przecież dla niej jak córka.
 - Nie jest za dobrze. Najpierw myślałem, że nie żyje. Że ten postrzał okazał się dla niej śmiertelny. Jednak żyła i oddychała. Z trudem, ale jednak. Zaraz wzięto ją na stół. Z tego, co mówił mi chirurg, straciła mnóstwo krwi, bo kula uszkodziła śledzionę i wątrobę. Jednak trzeba być dobrej myśli. Organizm jest młody i szybko powinien zniwelować powstałe szkody. Nadal obawiają się o jej życie. Leży na oddziale intensywnej terapii. Ula wraz z naszymi przyjaciółmi oddała dla niej krew, bo ma taką samą grupę jak Paulina. Ja swoją oddam jutro, a właściwie to już dzisiaj. Musimy się trochę przespać, bo od wczoraj jesteśmy na chodzie. Możemy u was? Skorzystalibyśmy z mojego dawnego pokoju.
 - Oczywiście synu – odezwał się Krzysztof. – Bez sensu byłoby teraz wracać na Sienną. Idźcie. Beatka jeszcze śpi, a i my wracamy do łóżek, bo bardzo jest wcześnie.

Było już wczesne popołudnie, gdy Ula otworzyła oczy. Z żalem stwierdziła, że Marka przy niej nie ma. Leżała jeszcze chwilę przypominając sobie wydarzenia tej nocy. To było naprawdę traumatyczne przeżycie. Spojrzała w kierunku otwierających się drzwi i zobaczyła ukochanego przepasanego ręcznikiem i z burzą mokrych włosów. Uśmiechnął się do niej promiennie. Podszedł do łóżka i przytulił się do niej.
 - Wyspałaś się kotku? – cmoknął ją czule w nosek. – Jeśli tak, to wstań. Pojedziemy po samochód a potem do szpitala. Obiecałem przecież oddać krew. Przy okazji dowiemy się jak Paulina. Może jest przytomna i będzie mogła rozmawiać?
Ubrani zeszli na dół do salonu. Przywitali się z Betti i rodzicami. Zosia już wnosiła kawę i późne śniadanie. Ula wzięła małą na kolana i przytuliła do siebie.
 - Dzisiaj kochanie zostaniesz jeszcze u państwa Dobrzańskich. My mamy coś ważnego do załatwienia. Wieczorem przyjedziemy po ciebie, dobrze?
 - Ja nawet muszę tu dzisiaj zostać. Będę sadziła z wujciem kwiatki. Muszę mu pomóc, bo powiedział mi, że bez mojej pomocy sobie nie poradzi. – Ula uśmiechnęła się do Krzysztofa.
 - Jeszcze trochę, a ona nie będzie chciała sypiać w domu. Zawojowaliście ją zupełnie.
 - A ona nas. Bardzo ją kochamy i cieszymy się jak jest tu z nami. Nawet nie wiesz Ula, ile to dziecko wnosi życia w ten dom.
 - No dobrze. W takim razie my się zbieramy.
 - Wrócicie na kolację? – spytała Helena.
 - Jeśli to nie kłopot, to bardzo chętnie. Nie bardzo mam głowę, żeby szykować jakieś jedzenie. Mocno mną wstrząsnęły te wczorajsze wydarzenia.
 - To zrozumiałe moje dziecko. W takim razie czekamy na was. Może będziecie mieć lepsze wieści o Paulince. Też chcielibyśmy odwiedzić ją w szpitalu i pocieszyć. Ona pewnie nawet nie wie, że znalazła się tam z powodu Alexa.
 - I na razie niech tak zostanie – powiedział Marek. – Nie będziemy na razie jej mówić, kto jest sprawcą tego postrzału. Mogłaby nie przyjąć tego dobrze, a ostatnią rzeczą, jakiej bym chciał, to pogorszenie stanu jej zdrowia. Ona musi teraz wydobrzeć, a nadal jest mocno niestabilna. No dobra. Zostawiamy was. Zamówiłem taksówkę. Już powinna być. Najpierw jedziemy na Sienną po samochód i przede wszystkim przebrać się w inne ciuchy, potem do szpitala.

Znowu siedziała na szpitalnym korytarzu w tym samym fotelu, co ostatnio. Czekała na Marka. Czas się dłużył, a on nadal tkwił w pokoju zabiegowym. Wreszcie wyszedł stamtąd. Poszli na OIOM. Najpierw skierowali swe kroki do pokoju lekarzy. Zastali tam ordynatora chirurgii. Lekarza, który przeprowadzał operację Pauliny, nie było. Ordynator znał przypadek. Najpierw jednak spytał, kim są dla chorej. Marek wybrnął z sytuacji mówiąc, że jest jej przyrodnim bratem. To wystarczyło. Poprosił, by usiedli.
 - Drodzy państwo. Jak zapewne wiecie, wczoraj nie było najlepiej. Jednak transfuzje zrobiły swoje. Uzupełniły krew, której straciła tak wiele. Jest bardzo słaba jeszcze i obolała, ale dziś rano wybudziła się. Nawet rozmawiała ze mną podczas obchodu. Mogę z całą pewnością powiedzieć, że stan zagrożenia minął. Zezwalam państwu na krótką wizytę. Najwyżej piętnaście minut. Ona musi odpoczywać.
Podnieśli się z krzeseł dziękując lekarzowi. Poszli do sali, w której ją umieszczono. Nie spała. Leżała z otwartymi oczami wbitymi w sufit gapiąc się na niego bezmyślnie. Podeszli do niej cicho.
 - Witaj Paulina – przeniosła wzrok na Marka.
 - Marek…, Ula… - wyszeptała cicho. – Co się stało? Dlaczego tu jestem? Nikt nie chce mi nic powiedzieć?
Przysiadł na łóżku a obok na krześle przycupnęła Ula.
 - Jesteś jeszcze bardzo słaba, ale od dzisiaj będzie już tylko lepiej. Wyjdziesz z tego.
 - Wyjdę z czego? Powiedz mi i nie każ się domyślać.
 - Postrzelono cię. Strzelono ci w plecy. Pamiętasz? To było po pokazie.
Zamyśliła się na chwilę.
 - Pamiętam. Wyszłam z budynku, bo szukałam was. Chciałam się pożegnać i pogratulować pokazu. Potem poczułam ogromny ból w plecach. Kto to zrobił? Dlaczego do mnie strzelał? – Marek pogładził jej dłoń.
 - To był przypadek Paulina. To nie do ciebie strzelano. To ja byłem celem. Ty pojawiłaś się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze. Gdybyś nie stanęła naprzeciw mnie, ja leżałbym już w kostnicy. Uratowałaś mi życie, płacąc za to wysoką cenę. Dlatego zrobię wszystko, byś znowu stanęła na nogi i jak najszybciej wyzdrowiała.
Jej czarne jak węgiel oczy były ogromne i zszokowane tym, co usłyszała. W głowie zaczęła się wykluwać pewna myśl.
 - Ty byłeś celem? – Marek pokiwał głową. – To Alex. To był Alex, prawda? Powiedz mi i nie oszczędzaj mnie. Ja muszę to wiedzieć. – W takiej sytuacji, gdy domyśliła się wszystkiego, nie było sensu ukrywać tego przed nią. Spuścił głowę i powiedział cicho.
 - Tak Paula, to był twój brat. Nie przewidział, że wypadki tak właśnie się potoczą. Przyjechał do Polski, żeby pozbyć się mnie raz na zawsze. Stało się jednak inaczej. Prawie umarłaś mi na rękach. Straciłaś bardzo dużo krwi. Na szczęście Ula ma taką samą grupę jak twoja. Oddała ją bez wahania, podobnie jak Seba, Violetta, Maciek i Ania. Dzisiaj oddałem swoją. Jeszcze trochę jej potrzebujesz, by się wzmocnić. – Patrzyli jak jej policzki moczy strumień łez. Musiała odreagować te rewelacje w taki właśnie sposób.
 - Dziękuję wam bardzo. Chyba żyję dzięki waszej krwi. Pozostałym podziękuję jak już wyzdrowieję. A co z moim bratem?
 - Siedzi w areszcie. Nie sądzę, żeby prędko stamtąd wyszedł. Posiedzi do rozprawy, a po niej z pewnością czeka go jeszcze wiele lat więzienia. Wiem, że zawsze był dla ciebie wsparciem i nie zdziwiłbym się, gdybyś czuła do niego żal. My ze swojej strony zarówno ja, Ula i moi rodzice chcemy cię zapewnić, że na nas zawsze możesz liczyć. Rodzice pytali, czy mogą cię odwiedzić. Przyjmiesz ich jutro?
 - Oczywiście. Cieszę się, że po tym wszystkim chcą mnie jeszcze widzieć.
 - Spytam lekarza, co możesz jeść i przywiozę co trzeba. Teraz już pójdziemy, bo lekarz dał nam tylko piętnaście minut. Do jutra.

Wrócili do domu Dobrzańskich w samą porę. Zosia właśnie nakrywała do stołu. Już przy kolacji opowiedzieli seniorom o Paulinie.
 - Nawet nie spodziewałem się, że będę mógł dzisiaj z nią rozmawiać. Słaba jest jeszcze, ale wymusiła na mnie, bym opowiedział, co się stało i dlaczego znalazła się w szpitalu. Domyśliła się, że to sprawka Alexa. Może to i lepiej, że już wie? Może łatwiej sobie z tym poradzi? Jutro do południa możecie ją odwiedzić. Jeśli chcecie, to kupcie jej wodę niegazowaną. Na razie nie można jej podawać nic do jedzenia. Odżywiają ją przez rurkę jakimiś witaminizowanymi papkami. Treściwszego jedzenia ta uszkodzona wątroba mogłaby nie przetrawić. Powiedzcie jej, że my przyjedziemy po pracy. Dacie radę jutro odebrać Betti ze szkoły? Kończy o czternastej.
 - Wiem synku. Przecież mamy tu jej plan lekcji. Najpierw pojedziemy do szpitala, a potem po Beatkę.
 - Dziękuję pani Heleno – powiedziała Ula. - My w takim razie odbierzemy ją w drodze powrotnej ze szpitala. Nie wiem jak poradzilibyśmy sobie bez państwa pomocy – zadrżał jej głos a w oczach zalśniły łzy. Helena podeszła do niej i pogładziła ją po głowie.
 - Już dobrze kochanie. Przecież nie raz rozmawiałyśmy o tym. Beatka to takie dobre dziecko. Uszczęśliwia nas, więc nie miej wyrzutów sumienia, bo dla nas to przyjemność a nie obowiązek. – Betti przytuliła się do Heleny.
 - Ulcia. Przecież wiesz jak bardzo ich kocham. Dobrze mi tu z nimi. Ty przynajmniej nie musisz się o mnie martwić, a ja nie siedzę do późna w świetlicy. – Ula otarła łzy i uśmiechnęła się do siostry.
 - Masz rację. Ale ja nic na to nie poradzę, że ciągle mam wyrzuty sumienia, że zrzuciłam cię na głowy państwa Dobrzańskich.
 - Kochanie, słyszałaś co przed chwilą powiedziała mama? – Marek cmoknął ją w policzek. – Nie wyszukuj problemów tam, gdzie ich nie ma. Mało mamy innych kłopotów? Jutro trzeba wrócić do pracy i ogarnąć to popokazowe szaleństwo, bo że takie będzie, jestem o tym przekonany. Jedźmy już. Jutro trzeba wcześnie wstać.
Rano odwieźli Betti do szkoły a sami pojechali prosto do firmy. Marek poprosił Anię, by ściągnęła Maćka, Sebastiana i Violę do jego gabinetu. Uważał, że po tym, co zrobili dla Pauliny, należy im się garść informacji o niej. Ania zrobiła wszystkim kawę. Rozsiedli się na kanapie wlepiając w Marka wzrok.
 - Byliśmy wczoraj w szpitalu. Z Pauliną już trochę lepiej. Nawet z nią rozmawialiśmy. Wyjaśniliśmy, z jakiego powodu znalazła się w szpitalu. Domyśliła się, że to Alex strzelał. Poza tym podziękowała nam wszystkim za krew. Powiedziała, że jak już opuści szpitalne mury przyjdzie wam podziękować osobiście. Pewnie nawet nie spodziewała się, że ktokolwiek zechce oddać dla niej krew. Tak, czy owak nie ulega najmniejszej wątpliwości, że dzięki Paulinie ja żyję. Gdyby nie ona, mielibyście dzisiaj pogrzeb. Złożyłem też zeznania na komendzie. Ciekawy jestem, czy wyciągnęli coś od Alexa. Nie wyglądał na zbyt rozmownego. Raczej na kogoś zamkniętego w sobie, wycofanego. To, co zrobił, zapewne i nim mocno wstrząsnęło. Nie wiem, czy w ogóle będzie chętny do składania zeznań. Ale to już sprawa policji. Z drugiej strony myślę, że człowiek zrównoważony psychicznie nigdy nie dopuściłby się takich czynów. On jednak musi mnie bardzo nienawidzić skoro zdobył się na taki krok. Też go nie cierpię, ale nigdy w życiu nie porwałbym się na to, by do niego strzelać. Teraz pewnie i tak przebadają go psychiatrzy.
 - No…, - odezwał się Olszański – z pewnością i uznają go za kompletnego wariata. Dzięki temu nie posiedzi ani dnia tylko wyląduje w jakimś przytulnym szpitaliku dla inteligentnych inaczej. Tym samym uniknie odpowiedzialności. Kolejny raz się wywinie.
 - Mam nadzieję, że nie Seba. To zbyt duży ciężar czynu, by on mógł się wywinąć od odpowiedzialności. Wierzę, że za to, co zrobił, poniesie zasłużoną karę. Dobra, to tyle. Wracamy do roboty, bo mamy jej całkiem sporo. Aniu, Pshemko już jest?
 - Jest. Święci triumf od samego rana. Dawno nie widziałam go takiego szczęśliwego. Z windy wyszedł ze śpiewem na ustach.
 - To dobrze, że ma dobry nastrój. Ja w takim razie idę do niego i jeszcze raz powiem mu, jakim jest świetnym projektantem. 




ROZDZIAŁ 22


Znowu byli w komplecie. Wrócił na wakacje Jasiek. Był szczęśliwy, że udało mu się zaliczyć kolejny rok. Szczęśliwy tym bardziej, że od półrocza przyznano mu stypendium za wysoką średnią, a jego kwota była nie do pogardzenia. Mimo, że nie potrzebował już tak bardzo oszczędzać, bo przecież dostawał pieniądze przyznane mu przez ministra i to stypendium, to jednak nawyk był silniejszy. Uskładał trochę grosza obiecując sobie, że spożytkuje te pieniądze na wakacje dla siebie i sióstr. Podzielił się swoimi planami z Ulą. Ona jednak była temu przeciwna.
 - To bez sensu – mówiła. – Mam dość pieniędzy, by zafundować nam wszystkim wakacje. Te, które odłożyłeś, wpłacimy na twoje konto. Niech procentują na przyszłość. Już kiedyś rozmawialiśmy z Markiem na temat wakacji. Myśleliśmy najpierw o wyjeździe w góry. Chcemy jednak zabrać państwa Dobrzańskich, a oni ze względu na swoje przypadłości wolą jednak morze. Co ty na to?
 - Może być morze – uśmiechnął się Jasiek. – Mnie tam wszystko jedno. Bylebym mógł odpocząć. Ciężki miałem ten rok. Błogie lenistwo na plaży może być całkiem przyjemne.
 - No to załatwione. Prawdopodobnie pojedziemy na początku lipca. Przez ten czas zajmiesz się Betti, tak?
 - No pewnie. Trzeba odciążyć trochę Dobrzańskich.

Nadal odwiedzali Paulinę w szpitalu. Była już w niezłej formie. Wreszcie mogła jeść normalnie, bo zarówno wątroba jak i śledziona zagoiły się. Czuła się już całkiem nieźle i zamęczała lekarzy prośbami o wypis ze szpitala. Mimo wszystko zmieniła się. Jakby złagodniała, a jej głos przybrał spokojny ton bez tej charakterystycznej dla niej nerwowości i wyniosłości. Doceniła pomoc Marka i Uli. Byli przy niej, wspierali ją, spełniali jej zachcianki pod warunkiem, że były uzasadnione. Starała się ich nie wykorzystywać ponad miarę i sama siebie musiała nieraz hamować. Chyba pogodziła się już z faktem, że oni są razem. Widziała jak Marek traktuje Ulę, jaki jest wobec niej opiekuńczy i dobry. To utwierdzało ją w przekonaniu, że Ula jest naprawdę miłością jego życia. Jej nigdy tak nie traktował chyba właśnie dlatego, że ciągle posądzała go o zdrady i robiła mu o byle co awantury. Miał prawo od niej odejść. Teraz nie dziwiła się, że mógł mieć dość takiego życia. Życia pod lupą. Jednak jako przyjaciel sprawdził się znakomicie. Równie dobrze mógł ją zostawić w tym szpitalu na pastwę losu a jednak nie zrobił tego. Nie spodziewała się też, że Sebastian, którego nie znosiła organicznie i Violetta, którą do tej pory traktowała jak narzędzie i Maciek, którego nie znała zbyt dobrze i wreszcie Ania, która nie darzyła jej sympatią, potrafili tak ofiarnie przyjść jej z pomocą i oddać jej swoją krew. Oni też ją odwiedzali. Początkowo to nie było zbyt komfortowe dla nich. Nie potrafili z Pauliną rozmawiać. Jednak, gdy przeprosiła ich wszystkich za to, że tak paskudnie traktowała ich w przeszłości i podziękowała za krew, atmosfera znacznie się ociepliła. Od tej pory spotykali się już bez napinania się. Czasami takie odwiedziny były bardzo wesołe i kipiące od żartów. Zrozumiała jak wiele straciła będąc tak dumną i nieprzystępną. Stwarzając dystans między sobą a innymi ludźmi. Wcześniej nie miała przyjaciół. Teraz ich wszystkich mogła do nich zaliczyć i co dziwne świetnie się czuła z tą świadomością. Tematu Alexa nie poruszali nigdy. Czuli, że to byłoby dla niej zbyt bolesne. Ona też nigdy nie pytała. Alex chyba nie wiedział, że ona żyje i nadal tkwił w przekonaniu, że zginęła na schodach pomarańczarni. Pod koniec czerwca wreszcie doczekała się wypisu. Zadzwoniła do Marka informując go, że wychodzi dwudziestego piątego. Obiecał jej, że przyjedzie po nią razem z Ulą i odwiozą ją do domu. Tak się też stało. Pomogli wnieść jej torby do środka. Poprosiła ich, by zostali jeszcze chwilę. Usiadła naprzeciw nich i powiedziała cicho.
 - Chciałam wam za wszystko raz jeszcze podziękować. Przede wszystkim za to, że nie zostawiliście mnie samej. To nie powinno było nigdy się wydarzyć. Ale czasu nie cofnę. Gdy byłam w Milano Alex mówił mi jak bardzo cię nienawidzi. Mówił, że gorzko pożałujesz tego, że zniszczyłeś mu życie. Pożałujesz tego, że zmarnowałeś mnie tyle lat. Jednak nie brałam wtedy poważnie tego, co mówił. Myślałam wówczas, że on jest bardzo zraniony i nieszczęśliwy przez to, że musiał opuścić kraj. Całą winą obarczył ciebie, choć już wcześniej karciłam go za jego postępki względem firmy i mówiłam, że to głównie jego wina, że tak się stało. On zdawał się nie przyjmować tych argumentów a mnie do głowy nawet nie przyszło, że on planuje cię zabić. Pewnie i tak nie zdołałabym go powstrzymać. Znasz go i wiesz jaki potrafi być konsekwentny i uparty. Teraz jednak myślę, że powinnam się z nim spotkać. Twarzą w twarz. Możecie mnie za to potępić, ale uważam, że tak powinnam zrobić. Chcę pójść jutro na komendę i poprosić o widzenie. Mam nadzieję, że umożliwią mi to. Rozprawa dopiero w sierpniu.
 - Paula. Ja nie wiem, czy to jest dobry pomysł. Jednak uszanuję twoją decyzję. Jeśli chcesz zadzwonię do inspektora Zalewskiego i spytam, czy w ogóle jest taka możliwość. Ja w każdym razie nie chcę go oglądać, choć pewnie na rozprawie będę musiał. Dam ci znać. Chcę, żebyś wiedziała coś jeszcze. My wyjeżdżamy na wczasy drugiego lipca. W firmie nareszcie spokój i każdy wie, co ma robić. My jesteśmy już bardzo zmęczeni i musimy odetchnąć. Zabieramy też ze sobą rodziców. Przez dwa tygodnie musisz poradzić sobie bez nas. Gdybyś czegoś potrzebowała, dzwoń do Sebastiana. Wiesz, że nie odmówi ci pomocy. Podobnie jak cała reszta. Jak nas nie będzie, firma zostanie na głowie Maćka. Jest naprawdę świetny i da sobie radę. On też jest gotowy, by pomóc ci w razie potrzeby. Jak więc widzisz nie zostawiam cię tak całkiem samej. Zrobiłem też rozeznanie w ośrodkach rehabilitacyjnych. Uważam, że powinnaś oderwać się przynajmniej na kilka tygodni od Warszawy. Wyjechać i pooddychać innym powietrzem. Podeślę ci oferty. Wybierz coś i zarezerwuj sobie pokój. Jeśli ten wyjazd nastąpi po naszym powrocie zawieziemy cię do takiego sanatorium, żebyś nie musiała tłuc się pociągiem. Przemyślisz to, tak?
 - Bardzo wam dziękuję. Na pewno przemyślę. Jednak najpierw wizyta u Alexa. Mam mu dużo do powiedzenia i chcę, by miał jasność sytuacji.
 - No dobrze. Ja jeszcze dziś wykonam telefon do Zalewskiego i dam ci znać. Pojedziemy już. Musimy wrócić do firmy. Trzymaj się i nie forsuj. Po południu wpadniemy jeszcze na chwilę. Zrobimy ci jakieś zakupy, bo pewnie nic nie masz. Na razie.
Kiedy wracali już na Lwowską powiedział do Uli.
 - Wiesz, naprawdę jej nie rozumiem. Po co ona chce się widzieć z Alexem? Tak bardzo ją skrzywdził. Omal nie umarła.
 - To jej brat Marek. Widocznie więzy krwi mają dla niej ogromne znaczenie i są niezwykle silne. Jestem pewna, że mu wybaczy. On jest całą jej rodziną. Taką prawdziwą, nie przyszywaną. Kocha twoich rodziców i ma im dużo do zawdzięczenia, ale to z nim czuje się najsilniej związana. Ja to rozumiem.
 - Rozumiesz, bo sama jesteś wielkoduszna i wspaniałomyślna. Potrafisz wybaczać. Wiem o tym, bo mnie wybaczyłaś to, czego dopuściłem się względem ciebie. Jesteś aniołem skarbie.

Chłód panujący w celi spowodował, że przebudził się. Usiadł na twardej pryczy i roztarł zziębnięte ramiona. Koc, który miał do dyspozycji, nie dawał ciepła. Przypominał raczej sfilcowaną derkę dla konia. Podniósł głowę w kierunku małego okna umieszczonego dość wysoko. Z tego miejsca mógł zobaczyć jedynie skrawek nieba. Dziś było błękitne, przesycone słońcem, bezchmurne. Nagle zatęsknił za Włochami. Za Toskanią. Sporo czasu spędził tam będąc dzieckiem. To właśnie tam widywał najpiękniejsze niebo. Niebo nasiąknięte soczystym, głębokim błękitem. Podświetlone promieniami słońca. Niebo najczystsze. Już nigdy takiego nie zobaczy. Już zawsze będzie je oglądał przez zakratowane okno celi. Poczuł, że się dusi. To małe pomieszczenie przypomniało mu o jego skłonnościach do klaustrofobii. Będzie się musiał do tego przyzwyczaić. Już od ponad miesiąca musiały mu wystarczyć krótkie spacery po więziennym dziedzińcu. To zdecydowanie było za mało. Lubił oddychać pełną piersią. To miejsce zabierało mu oddech i błogie poczucie wolności. Wolność… Dopiero tutaj dogłębnie zrozumiał znaczenie tego słowa. Zaczynał żałować, że uległ i tak bardzo zaangażował się w ten, jak się okazało, nietrafiony pomysł, by szukać zemsty na Dobrzańskim. Nietrafiony? W dosłownym tego słowa znaczeniu był bardzo trafiony. Trafił nim prosto w plecy Pauliny. Oddałby wszystko, by móc cofnąć czas, by nigdy nie doszło do tej dramatycznej sytuacji. Nawet nie wiedział, czy ona żyje, czy umarła. Ta niewiedza dobijała go. Nikt nie chciał mu udzielić żadnych informacji na ten temat. Przez pierwszy tydzień pobytu w areszcie maglowali go przez kilka godzin dziennie zadając w kółko te same pytania. Miał dość. I choć na początku usiłował być pomocny i przyznał się do wszystkiego, to kolejne dni utwierdzały go tylko w przekonaniu, że nie doceniono jego szczerości. W końcu zamknął się w sobie i przestał udzielać odpowiedzi. Odpowiedzi na pytania, które zadawano mu miliony razy. Ludzie przesłuchujący go zdawali się nie pamiętać, że już kiedyś takie pytania padły. Miał ich za kompletnych półgłówków. Ćwierćinteligentów. Przypomniał mu się nawet dowcip podczas jednego z przesłuchań. „Dlaczego policjant chodzi z psem? Bo co dwie głowy, to nie jedna.” Na samą myśl roześmiał się i śmiał się długo, jakby dostał ataku. Patrzyli na niego jak na wariata, nie mogąc zrozumieć, co go tak rozbawiło. Tego dnia nie zadali mu już ani jednego pytania. Postanowili jednak wezwać psychiatrę, by ten ocenił, czy Febo ma wszystkie klepki w porządku. Teraz on przejął rolę śledczych. Każdego dnia urządzał sesje i starał się wyciągnąć od Alexa jak najwięcej informacji. Początkowo nie pozwolił się sprowokować i na wszystkie indagacje lekarza odpowiadał milczeniem. Jednak długo nie wytrzymał i przy kolejnej okazji wysyczał mu przez zęby.
 - Chce pan ze mnie zrobić idiotę? Zapewniam pana, że nie jestem nim. Gdy strzelałem, nie byłem niepoczytalny. Doskonale wiedziałem, co robię. Byłem świadomy swojego czynu i nic nie zachwiało mojej równowagi psychicznej. Jestem zdrowy na ciele i umyśle, więc proszę dać mi już spokój i nie męczyć mnie dłużej. Jeszcze kilka sesji z panem, a naprawdę zwariuję.
Odpuścili. Psychiatra wydał opinię, że Febo nie jest niepoczytalny i w momencie popełniania zbrodni był świadomy tego, co robi. To dolało tylko oliwy do ognia. Nie mógł się już uratować w żaden sposób a widmo wolności i widok błękitnego nieba nad głową, odeszły w niebyt. Teraz czekał na rozprawę. Miała się odbyć ostatniego sierpnia.
Szczęk przekręcającego się klucza w zamku i odsuwanej zasuwy skutecznie oderwał go od tych rozmyślań. Odwrócił głowę w kierunku drzwi, w których ukazał się policjant.
 - Chodź Febo. Masz gościa. Ręce.
Wyciągnął obie, a policjant skuł je kajdankami. - Gościa? Jakiego gościa? - Nie miał tu przecież nikogo, kto zechciałby go odwiedzić. – Dobrzańscy? Nie. Niemożliwe. Przecież chciałem zabić ich jedynaka.
 - Wie pan kto to? – spytał.
 - Nie wiem. Jakaś kobieta.
 - Kobieta? To już w ogóle bez sensu.
Pozwolił się zaprowadzić do sali odwiedzin, gdzie można było rozmawiać przez słuchawkę telefonu za szklaną szybą. Usiadł na krześle przy jednym z takich stanowisk i czekał. Wreszcie ją zobaczył i pomyślał, że cierpi na jakieś omamy. To przecież niemożliwe. Widział jak osuwała się martwa podtrzymywana przez Marka. A jednak była tu. Podchodziła wolno do szyby utkwiwszy w nim wzrok. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że jego policzki są mokre od napływających wciąż do oczu łez. Podniósł się z krzesła nadal nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
 - Paulina…, - wyszeptały bezgłośnie jego usta – to naprawdę ty? – Wskazała mu dłonią słuchawkę. Podniósł ją.
 - Mój Boże… Paulina… Zadręczałem się na śmierć, bo myślałem, że…, że cię zabiłem.
 - Nie byłeś taki daleki od prawdy. Niemal umarłam i gdyby nie szybka reakcja Marka, gdyby nie poświęcenie Uli i innych ludzi z firmy, nie byłoby mnie już wśród żywych. To dzięki nim żyję, bo nie zostawili mnie na pastwę losu i cały czas byli ze mną i wspierali mnie, bym doszła do zdrowia. Jak mogłeś Alex? Jak mogłeś wpaść na tak okrutny pomysł, żeby zabić Marka? Czy twoje racjonalne myślenie wzięło urlop a zamiast niego rządzi tobą nienawiść? Co ty sobie myślałeś, co? Gdyby nawet ta kula dosięgnęła twoją ofiarę, myślisz, że nie poniósłbyś konsekwencji tego czynu? Nie ma zbrodni doskonałej Alex. Bardzo mnie skrzywdziłeś i bardzo rozczarowałeś. Jeśli już chciałeś się na nim mścić, to trzeba było zrobić to w inny sposób. Ty wybrałeś jeden z najgorszych. Zmarnowałeś sobie życie. Nie wiem ile lat będziesz musiał odpokutować, bo to ustali sąd. Kiedy wyjdziesz z więzienia, będziesz już innym człowiekiem. Być może, że gorszym. To nie jest dobre środowisko dla ludzi takich jak ty. Nie chcę być złym prorokiem, ale ludzie siedzący długo w więzieniu załamują się i popełniają straszne rzeczy włącznie z tym, że dokonują samobójstw. Mimo wszystko nie chcę byś tak właśnie skończył. Postanowiłam wynająć najlepszego adwokata. Będzie walczył o maksymalne skrócenie kary i umieszczenie cię w więzieniu o łagodnym rygorze.
Słuchał jej słów i niedowierzał. Po tym wszystkim, co jej zrobił, po tym wszystkim, co przez niego przeszła, ona chce mu pomóc, by skrócili mu wyrok? Dlaczego?
 - Paulina, dlaczego to robisz? Przez to, co powiedziałaś wyrzuty sumienia wykończą mnie. Nie tak to miało wyglądać. Nie ty miałaś ucierpieć w tym wszystkim.
 - Nie ja? Gdyby nie ja, Marek leżałby już na cmentarzu. Bez względu na to, co zaplanowałeś, ktoś zawsze by ucierpiał. Nie masz prawa. Nie masz takiego prawa, by komukolwiek odbierać życie, bez względu na to jak bardzo sam czujesz się zraniony. Stałeś się mordercą Alex. Mimo tego nadal jesteś moim bratem, moją jedyną rodziną. To właśnie przeważyło. Nie chcę być wiecznie sama i choć Dobrzańscy otoczyli mnie troską i miłością, odwiedzali w szpitalu, to oni są tylko namiastką tej prawdziwej rodziny. Bez względu na to, czy tego chcesz czy nie, ja będę o ciebie walczyć. To jedyny powód, który mną kieruje i zrobię to, mimo krzywdy jaką mi wyrządziłeś. Marek był przeciwny tej wizycie. Nie rozumiał, dlaczego tak bardzo mi na niej zależy, a mimo to, to dzięki niemu jestem tutaj, bo to on załatwił zgodę u inspektora Zalewskiego. To wyjątkowa uprzejmość ze strony tego człowieka, bo tak naprawdę, żaden z aresztowanych nie ma prawa do odwiedzin przed rozprawą. Doceń ten gest. Marek nie nosi w sercu nienawiści. Jest mi wdzięczny, że uratowałam mu życie. Powiedział, że zawsze mogę na niego liczyć. Na niego, na Ulę i na ludzi z firmy. Jak do tej pory słowa dotrzymuje. Dzięki niemu za tydzień wyjeżdżam na dalsze leczenie do sanatorium. Odwiezie mnie tam razem z Ulą, bo nie chce, żebym tłukła się pociągiem. Na każdym kroku doświadczam ich dobroci i troski. Naprawdę martwią się o mnie i chcą dla mnie jak najlepiej. Oni potrafią wybaczać Alex. Ja nie traktowałam ich najlepiej. Dokuczałam im. Mówiłam wiele przykrych rzeczy. Oni nie odwrócili się ode mnie i wyciągnęli pomocną dłoń. Czy za to mam ich nienawidzić? Za to, że zaopiekowali się mną i pomogli wrócić do zdrowia? Źle postępowaliśmy Alex. Odsądzaliśmy Marka od czci i wiary, a tak naprawdę sami byliśmy winni wielu sytuacji. Łatwo kogoś osądzić. Łatwo u kogoś znaleźć drzazgę w oku podczas, gdy u siebie nie widzi się ogromnej belki. Ja to zrozumiałam. Byłoby dobrze, gdybyś i ty zechciał. Pójdę już, bo pozwolono mi tylko na półgodzinne widzenie. Przemyśl to, co powiedziałam i nie pielęgnuj w sobie złości. Naprawdę nie warto. To cię niszczy. Zobaczymy się na rozprawie. Trzymaj się braciszku.
Patrzył jak odwraca się i odchodzi zamykając za sobą drzwi. Będąc już w celi wciąż rozpamiętywał tę rozmowę. Tak się ucieszył, że ona żyje. Myśl, że ją zabił, była nie do zniesienia. Wiele przeszła. Ledwie ją uratowali. Jednak udało jej się a on będzie wdzięczny za to Bogu do końca życia.

Dobrzańscy i Cieplakowie wrócili znad morza szczęśliwi, opaleni i wypoczęci. Ten wyjazd wszystkim wyszedł na zdrowie. Odpoczęli i nabrali sił. Wreszcie odespali zaległości. Dzieciaki tryskały energią podobnie jak starsi członkowie rodziny. Czas wrócić do pracy. Pierwszy dzień był jeszcze w miarę spokojny. Musieli rozeznać się w sytuacji. Zebrali wszystkich w gabinecie Marka. Maciek zdawał relację. Rzeczywiście poradził sobie ze wszystkim znakomicie. Wyszedł z niego genialny organizator i logistyk. Marek był zachwycony i bez przerwy mu dziękował.
 - Wiesz Marek, doszedłem do wniosku, że Adam mógłby być moim zastępcą. Kiedy ja byłem pochłonięty sprawami dostaw, koordynowaniem pracy szwalni i kontaktami z naszymi kontrahentami, on sprawdzał się w finansach. Robił to, czym ja zwykle się zajmuję i wierz mi, że godnie mnie zastępował. Okazało się, że on jest bardzo skrupulatny i bardzo solidny. Do tej pory patrzyliśmy na niego przez pryzmat Alexa, a on rzeczywiście był przez niego zastraszony. Alex podciął mu skrzydła przez co stracił całą pewność siebie. Tym awansem podbudowalibyśmy go trochę i jego wiarę we własne możliwości. Co ty na to?
 - Ja jestem za. Twoje słowa to najlepsza rekomendacja. Sebastian napisz jeszcze dzisiaj nominację. Chcę mu ją wręczyć i chcę, byś i ty Maciek przy tym był. Mamy w ogóle jakieś pomieszczenie, w którym moglibyśmy go posadzić?
 - Jest taki niewielki pokój przy pracowni Pshemko. Na razie służy jako magazyn do przechowywania manekinów, ale te można by wynieść do piwnicy. W archiwum jest sporo miejsca i tam możemy je ustawić.
 - Świetnie. Dopilnujesz tego Seba? Zamów ekipę. Niech wyniosą wszystko i pomalują pomieszczenie. Ja zadzwonię do technicznego, by przygotowali dla niego biurko i całą resztę. Na jego miejsce awansujemy Matyldę. Pracuje tu już wiele lat i zna się na robocie jak mało kto. Zasłużyła. Dla niej Seba też nominacja i nowy angaż. No, to chyba wszystko. Najważniejsze, że podczas naszej nieobecności nie było żadnych niemiłych niespodzianek i za to wam wszystkim dziękuję.
Kiedy został w gabinecie tylko z Ulą, powiedział.
 - Kochanie chyba musimy zadzwonić do Pauliny i dowiedzieć się kiedy ona wyjeżdża. Obiecałem jej, że ją odwieziemy. W firmie spokój. Maciek trzyma rękę na pulsie. Możemy pozwolić sobie na jeden dzień nieobecności, gdyby wyjazd miał nastąpić w tygodniu. Jasiek z Betti pojadą do moich rodziców, chyba że masz do niego takie zaufanie, że możesz małą z nim zostawić.
 - Oczywiście, że mam. Przecież wiesz jak bardzo jest odpowiedzialny. Nie muszą iść do twoich rodziców. On potrafi o nią zadbać. To nie będzie konieczne.
 - No dobrze. W takim razie dzwonię – wybrał numer i po chwili usłyszał jej głos.
 - Witaj Marek. Już wróciliście?
 - Wróciliśmy a dzwonię, by spytać, czy ty załatwiłaś to sanatorium i gdzie. Odwieziemy cię.
 - Załatwiłam Marek i to całkiem niedaleko w Ciechocinku. Sprawdzałam w Internecie. To około dwustu kilometrów i niewiele ponad trzy godziny jazdy. Abidar Hotel z bazą SPA. Mam pokój jednoosobowy. Hotel usytuowany jest niedaleko parku zdrojowego. Będę miała gdzie spacerować. Na razie wykupiłam trzy tygodnie. Muszę przecież być na rozprawie. Potem być może wykupię jeszcze dwa. Zobaczymy. Wyjazd musiałby nastąpić w środę, bo od tego dnia mam opłacony pobyt.
 - Dobrze Paulina. Umawiamy się zatem, że podjedziemy po ciebie w środę o ósmej. Może być? Nie za wcześnie?
 - Myślę, że nie. Zajedziemy na jedenastą. W sam raz, by zorientować się, gdzie co jest. W takim razie czekam na was. Do zobaczenia.
Rozłączył się i uśmiechnął do Uli.
 - Ona jedzie do Ciechocinka. Zdążymy obrócić w jeden dzień. W środę ją zawieziemy. Zapomniałem spytać, czy była u Alexa, ale to nic straconego. Pewnie sama nam powie jak się spotkamy.
Wszedł Sebastian. W ręku trzymał nominację dla Turka i Matyldy i ich nowe angaże. Po chwili zjawił się też Maciek. Teraz czekali na nominowanych. Wkrótce zjawili się i oni nie bardzo rozumiejąc, po co zostali wezwani i to przez samego prezesa. Uśmiechnął się do nich z sympatią i poprosił, by usiedli.
 - Posłuchajcie. Wiele dobrego nasłuchałem się o was od Maćka, który jak wiecie, godnie mnie zastępował w firmie podczas mojej nieobecności. W związku z tym na dowód tego jak bardzo doceniam waszą pracę, postanowiłem was awansować. To twoja nominacja Adam. Od dzisiaj jesteś zastępcą dyrektora finansowego a co za tym idzie otrzymujesz wynagrodzenie adekwatne do zajmowanego stanowiska. Proszę. Tu jest twoja nominacja i angaż, który musisz podpisać. Dostaniesz też swój własny gabinet. Na razie go malują. Jak skończą, wstawimy ci tam niezbędne sprzęty. W szczegóły wprowadzi cię już Maciek. Ponieważ zwolni się tym samym miejsce na stanowisku głównego księgowego, chciałbym ciebie Matyldo obsadzić na tym miejscu. Zgadzasz się? Dla ciebie też mam przygotowaną nominację i nowy angaż.
 - Oczywiście, że się zgadzam i bardzo dziękuję, bo nie spodziewałam się tego. Adam też wygląda na zaskoczonego.
 - To prawda. Jestem zaskoczony.
 - Adam. Maciek bardzo docenił twój wkład pracy. Uznał, że sprawdziłeś się świetnie zastępując go przez te dwa tygodnie. Stąd nasza decyzja o tym awansie. Oboje pracujecie już w F&D bardzo długo. Ten awans wam się po prostu należy. Gratulacje – Marek uścisnął dłonie obojga. – No to teraz do roboty, a z tobą Maćku chciałbym jeszcze pogadać.
Po wyjściu Turka i Matyldy Marek zagaił.
 - W środę musimy odwieźć Paulinę do Ciechocinka. Tam właśnie załatwiła sobie rehabilitację. Zgodzisz się na zastępstwo na jeszcze jeden dzień? Byłbym bardzo zobowiązany.
 - No pewnie. Nie ma problemu. Nie zapowiada się przecież trzęsienie ziemi. Póki co wszystko przebiega bardzo spokojnie. Możecie jechać bez obaw. – Marek uścisnął mu dłoń i przyjaźnie poklepał po plecach.
 - Dziękuję Maciek. Jesteś prawdziwym przyjacielem.




ROZDZIAŁ 23


W środowy poranek podjechali pod dom Pauliny. Marek pomógł Uli wysiąść i razem podeszli do frontowych drzwi. One otworzyły się na oścież i ukazała się w nich uśmiechnięta Febo.
 - Ależ jesteście punktualni – pochwaliła ich. – Ja też jestem już spakowana. Weźmiesz moje rzeczy Marek?
Walizkę i podręczną torbę wpakował do bagażnika. One usadowiły się we wnętrzu samochodu.
 - Wszystko zabrałaś? – spytała Ula. – Wypis ze szpitala też? On jest najważniejszy.
 - Sprawdzałam dwa razy. Mam wszystko. Nawet się cieszę z powodu tego wyjazdu. Odetchnę trochę i być może uda mi się zapomnieć o tych przykrych momentach.
 - Nie separuj się od ludzi Paulina. Znajdź sobie jakieś towarzystwo. Zawsze to przyjemnie móc mieć do kogo otworzyć usta – poradziła Ula.
 - Nie będę się separować. Już nie. Wiem, że to nie jest dobre.
 - Jedziemy, tak? – Marek wsunął się na miejsce kierowcy i ustawił jeszcze GPS.
 - Jedziemy.
Drogę przez centrum aż do wylotu na autostradę przebyli w milczeniu. Na autostradzie rozwinął prędkość i wtedy zapytał.
 - Nic nie mówisz, jak wizyta u Alexa. Byłaś?
 - Byłam Marek. Nie wygląda najlepiej i chyba źle znosi pobyt tam. On nie miał pojęcia, że ja żyję. Był przekonany, że zginęłam od tej kuli. Był zszokowany moim widokiem i chyba wzruszony, bo płakał, co nie jest u niego czymś normalnym. Nie mówił zbyt wiele. Głównie to ja mówiłam. Musiałam mu uświadomić kilka rzeczy i mam nadzieję, że zrozumiał. Chcę wynająć dla niego najlepszego adwokata w mieście. Wiem, że zasłużył na karę, jednak to mój brat. Ja wybaczyłam mu i nie chcę, by cierpiał dłużej niż to konieczne. W sądzie poproszę o złagodzenie kary. Nie wiem, czy sędzia wysłucha mojej prośby i czy w ogóle będzie ona miała jakiekolwiek znaczenie dla przebiegu całej sprawy. Jednak tak postanowiłam. Ty pewnie nie zgodzisz się z tym. Zalazł ci tak za skórę, że najchętniej widziałbyś go za kratami do końca jego dni. Ja jednak nie potrafię inaczej.
 - Nie jestem mściwy Paulina, a nawet jeśli taki byłem kiedyś, to zmieniłem się. Głównie dzięki Uli. Ja nie czuję do niego nienawiści, a jedynie żal, że nagromadziło się między nami tak wiele animozji, które popchnęły go do tego czynu. Wiesz, że usiłowałem wielokrotnie z nim porozmawiać i przeprosić go. Pozostał głuchy na moje prośby i pielęgnował w sobie nienawiść. Nie mam pojęcia, co on myślał naciskając na spust. Może sądził, że moja śmierć sprawi, że on będzie mógł przestać żyć przeszłością? Pomyśl, jak wiele osób skrzywdził. Mnie, moich rodziców, waszą babcię, a przede wszystkim ciebie. Ty ucierpiałaś najbardziej. Byłby głupcem nie doceniając tego, co chcesz dla niego zrobić. W sprawie adwokata mogę ci pomóc. Znam takiego mecenasa. Nazywa się Jodłowski. Ma bardzo duże doświadczenie w sprawach karnych i naprawdę niewiele z nich przegrał. Może on zechciałby się podjąć obrony Alexa? Ja mogę umówić się z nim na rozmowę, jednak będę działał w twoim imieniu. W przeciwnym razie Alex mógłby nie zechcieć przyjąć pomocy prawnika, gdyby dowiedział się, że to ja za tym stoję.
Siedząca na tylnym siedzeniu Paulina spojrzała w lusterko nad głową Marka napotykając jego wzrok.
 - Naprawdę mógłbyś to zrobić? Już tyle dla mnie zrobiliście. Nigdy nie zdołam wam się odwdzięczyć za to wszystko.
 - My nie czekamy na twoją wdzięczność Paulina, – odezwała się milcząca dotąd Ula – rozumiemy jak jest ci ciężko, szczególnie po tej wizycie w areszcie. Jeśli Marek zna tego adwokata, niech go uruchomi. On powie, że działa z twojego polecenia. Alex nie musi wiedzieć, że to Marek go załatwił. My zadzwonimy do ciebie jak będziemy znać więcej szczegółów.
 - Dziękuję Ula. Myślałam, że nigdy w życiu tego nie powiem, ale jesteście najlepszymi ludźmi na świecie. - Marek roześmiał się.
 - No sam siebie bym tak nie nazwał, ale Ula to prawdziwy anioł – ucałował ukochanej dłoń.

Dojechali wreszcie. Hotel wyglądał imponująco i na zewnątrz i wewnątrz. Podeszli do recepcji. Paulina musiała się zameldować. Formalności nie trwały długo i już po kilku minutach wręczono jej kartę magnetyczną do pokoju. Mieścił się na pierwszym piętrze. Przy okazji zorientowali się, że cała baza SPA zajmuje rozległy parter. Tu również była restauracja, gdzie miała jadać posiłki. O ósmej w czwartek zapowiedziano jej wizytę u lekarza. Od jutra też miała mieć przepisane zabiegi.
Ula pomogła jej się rozpakować. Odświeżyli się trochę wszyscy i postanowili iść na mały rekonesans. Park zdrojowy nęcił zielenią. Udali się najpierw właśnie tam. Spodobało im się to spokojne zatopione w letniej zieleni miejsce. Kuracjuszy było całkiem sporo, jednak zupełnie nie przeszkadzała ich obecność. Spacerowali rozmawiając cicho i delektując się wodą zdrojową pitą z naczyń przypominających małe dzbanuszki.
 - Bardzo urokliwe miejsce. Jestem pewien, że tu się zrelaksujesz i nabierzesz sił – zerknął na zegarek. – Zjadłbym coś. Nie jesteście głodne? Może poszlibyśmy na jakiś obiad? Po nim i tak będziemy się zbierać do powrotu.
 - Wróćmy do hotelu. Tam przecież możemy zjeść.
Restauracja zrobiła na nich dobre wrażenie. Śnieżnobiałe obrusy na stolikach i świeże kwiaty w wazonikach postawionych na każdym z nich, zachęcały. Zajęli miejsca. Błyskawicznie pojawił się przy nich kelner wręczając karty z menu. Obiad nasycił ich. Był gorący i smaczny.
 - Nieźle karmią. Już ci zazdroszczę Paulina, choć z drugiej strony nie zamieniłbym tego jedzenia na to, które codziennie serwuje mi Ula. Pysznie gotuje i ma do tego niezaprzeczalny talent. Będziemy się zbierać. Korzystaj z zabiegów ile się da. Ja zadzwonię, gdy ustalę już coś z adwokatem. Trzymaj się i odpoczywaj.
 - Dziękuję. Wy też dojedźcie szczęśliwie i pozdrówcie ode mnie Krzysztofa i Helenę. Do zobaczenia.
Marek nie tracił czasu. Następnego dnia, ledwie przekroczył próg swojego gabinetu wyszukał wizytówkę mecenasa Jodłowskiego. Wybrał jego numer, a gdy usłyszał w słuchawce głos prawnika wyłuszczył mu w wielkim skrócie sprawę i poprosił o spotkanie. Umówili się na piątek w kancelarii adwokata. Tego dnia przed osiemnastą Marek pojechał z powrotem do centrum. Przywitał się z Jodłowskim, który gestem ręki wskazał mu fotel. Sam zasiadł naprzeciwko i splótł dłonie na kolanach.
 - Dość pobieżnie nakreślił mi pan sytuację przez telefon. Muszę wiedzieć znacznie więcej, więc może teraz opowie mi pan wszystko ze szczegółami.
 - Jeśli tak ma być, to będzie musiał usłyszeć pan tą historię od samego początku.
Podobnie jak wcześniej inspektorowi Zalewskiemu i Jodłowskiemu Miarek opowiedział wszystko nie pomijając żadnego detalu. Mecenas słuchał uważnie robiąc od czasu do czasu jakieś notatki.
 - Z tego, co usłyszałem od pana wyłania się obraz dość wrażliwego człowieka nie potrafiącego jednak pogodzić się z ewentualnymi, życiowymi porażkami. Ma duże poczucie własności i chyba nie znosi, gdy zabiera mu się coś bezpowrotnie i nie chodzi tu tylko o rzeczy materialne. Trochę namieszał mu pan w życiu i gdyby był inny, już dawno pogodziłby się z niektórymi faktami. Wydaje się być człowiekiem, któremu obce są takie wartości jak wybaczanie, czy godzenie się z tym, co już się stało. Nie istnieje dla niego również pojęcie przemijania pewnych zdarzeń i puszczania ich w niepamięć. Ma pamięć jak mamut i pamięta tylko to, że kiedyś go skrzywdzono. Nie bez znaczenia jest tu też śmierć w jednym czasie jego rodziców. On pielęgnuje w sobie poczucie krzywdy i chęć zemsty. To bardzo typowe dla potencjalnych morderców. Druga strona medalu, to jego miłość do siostry. Bez wątpienia niezwykle silna. To dlatego nie uciekł z miejsca przestępstwa, bo zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Czas, który spędził w areszcie może okazać się zbawienny, bo pozwolił na przemyślenie paru rzeczy. Myślę że i wizyta siostry jest tu nie do przecenienia. To bardzo ciekawy przypadek, a ja lubię takie wyzwania. Chętnie podejmę się obrony. Jutro porozmawiam z inspektorem Zalewskim, którego znam dość dobrze i poproszę o widzenie z aresztantem. Kwestię honorarium ustalimy później.
 - Ja mam jeszcze jedną prośbę mecenasie. Proszę nie mówić Alexowi, że rozmawiałem z panem i prosiłem pana o pomoc. Mógłby nie przyjąć tego dobrze lub wręcz odmówić pańskich usług. Jest bardzo dumny i honorowy. Proszę mu powiedzieć, że działa pan na polecenie jego siostry Pauliny. Myślę, że wtedy nie będzie problemu. Rozprawa przewidziana jest na ostatni dzień sierpnia i nie zostało zbyt wiele czasu. Kto wie, może przydzielili mu już adwokata z urzędu?
 - Nawet jeśli, to najmniejszy kłopot, bo można go odwołać. Ja w takim razie od jutra zacznę działać. Muszę się zapoznać z materiałem dowodowym i przede wszystkim spotkać się z panem Febo.
Marek wstał i uścisnął mu dłoń.
 - Jestem panu bardzo wdzięczny. Będziemy w kontakcie. Do zobaczenia.
Wrócił na Sienną i zadzwonił do drzwi Uli. Czekała na niego ciekawa nowin od adwokata. Poprosił, żeby przeszli do jego mieszkania. Dzieciaki oglądały telewizję a oni musieli spokojnie porozmawiać. Nastawił expres i zrobił im kawę. Podał Uli filiżankę i usiadł obok niej na kanapie.
 - Wiesz kochanie, Jodłowski to fajny facet. Bardzo zaintrygowała go ta historia i bez wahania podjął się obrony Alexa. Obiecał, że jutro pójdzie do Zalewskiego i poprosi o widzenie. Pewnie ma już jakiś plan, ale najpierw zobaczymy, czego się dowie od Febo. Będziemy w kontakcie. Do Pauli nie będę na razie dzwonił. Zadzwonię jak będziemy mieli jakieś konkrety w ręku.
 - Dobrze to załatwiłeś. Nawet nie wiesz kiedy zaangażowałeś się w pomoc swojemu nieprzyjacielowi a tak się zastrzegałeś, że nie chcesz mieć z nim nic wspólnego.
 - To prawda, ale żal mi Pauliny i robię to tylko ze względu na nią. On i tak posiedzi. Pytanie tylko jak długo. Jodłowski pewnie zrobi wszystko, żeby jak najkrócej. Zmordował mnie ten dzień. Może byś została dzisiaj ze mną? – z nadzieją spojrzał jej w oczy.
 - Marek… Przecież wiesz, że to niemożliwe. Nawet nie chcę się domyślać, co Jasiek by sobie pomyślał, a nie daj Boże, jeszcze komentował. Nie chcę doprowadzać do takich sytuacji.
Westchnął tak żałośnie, że musiała się uśmiechnąć. Przytuliła się do niego i z przyjemnością zanurzyła palce w jego czarną czuprynę.
 - Nie smuć się. Z pewnością nadarzy się jakaś okazja, byśmy znów pobyli tylko we dwoje.
 - Strasznie mi ciebie brakuje. Brakuje mi bliskości. Chciałbym cię mieć przy sobie zawsze, na wyciągnięcie dłoni. Zasypiać i budzić się przy tobie. Marzę o tym. – Pocałowała delikatnie jego usta.
 - Marzenia czasem się spełniają, kiedy się czegoś bardzo chce. Może i twoje się spełnią? Pójdę już. Trzeba naszykować dzieciakom kolację. Zjesz z nami?
 - No pewnie. Nawet nie musisz pytać. A co będzie? – Uśmiechnęła się do niego tajemniczo.

Mecenas Jodłowski wszedł dziarskim krokiem do budynku komendy. Znał dobrze to miejsce, dlatego pewnie kroczył środkiem korytarza aż wreszcie dotarł do obitych skajem drzwi. Wszedł bez pukania i przywitał się z sekretarką, którą również znał.
 - Dzień dobry pani Ewo, Zalewski u siebie?
 - Jest, jest. Proszę wejść mecenasie.
Wszedł do pokoju i ujrzał inspektora zatopionego w dokumentach.
 - Cześć Marian. Chyba przyszedłem nie w porę. Dużo roboty masz, widzę.
Zalewski podniósł się z krzesła.
 - Dobry Boże! Stefan! Jakie dobre wiatry cię tu przywiały! Chyba z rok cię nie widziałem.
 - Chyba tak – Jodłowski uścisnął mu dłoń. – Mam u ciebie klienta, dlatego tu jestem. To Febo. Alexander Febo.
 - Serio? No to nie zazdroszczę. To bardzo oporny materiał. Ciężki do współpracy. Naszego psychiatrę spuścił na drzewo.
 - A więc badał go psychiatra? Masz raport? Chciałbym przejrzeć wszystkie dokumenty, jeśli pozwolisz i spotkać się z delikwentem.
 - Nie ma sprawy. Tu masz jego teczkę a przepustkę zaraz ci wydam. Usiądź i przeglądaj sobie spokojnie, poproszę Ewę, żeby zrobiła nam kawy.
Usiadł w fotelu i zagłębił się w lekturze. Gdy dotarł do opisu zdarzenia pomyślał, że Febo był śmiertelnie przestraszony tym, co zrobił. Nie spodziewał się, że na linię strzału wejdzie jego własna siostra. Zapewne to spowodowało, że nie mógł się ruszyć z miejsca, z którego strzelał. Nawet nie bronił się i poddał biernie policjantom. Złożył zeznania i przyznał się do wszystkiego. Przerzucał kolejne kartki raportu. – Po co go tak maglowali? Powiedział przecież wszystko już na pierwszym przesłuchaniu i jeszcze ten nieudolny psychiatra. - Jego relacja nie niosła w sobie niczego odkrywczego. Tak naprawdę to nic nie ustalił. Nie wiadomo było, czy Febo działał z premedytacją czy pod wpływem silnych emocji. Lekarz tego nie wyjaśnił. Przyjął jako pewnik to, co powiedział mu aresztant, że jego czyn był świadomy i że był zdrowy na ciele i umyśle. Co do tego ostatniego mecenas miał wątpliwości. Jakby na to nie patrzeć, nie był to rzetelny raport i można go było z łatwością podważyć. Koniecznie musi mieć opinię drugiego biegłego. Lepsze zdanie wyrobi sobie po rozmowie z Febo. Miał nadzieję, że ten zechce współpracować. Zamknął teczkę z dokumentami i dopił kawę.
 - Będę się zbierał Marian. Czas mnie goni. Możesz zrobić mi xero raportów? Jak będę wracał, to wejdę je odebrać.
 - Nie ma sprawy. Zaraz poproszę Ewę. Tu masz przepustkę. Trafisz, prawda?
 - Trafię bez problemu.
Usiadł w niewielkiej świetlicy przy stoliku i czekał. Wreszcie otworzyły się drzwi i ujrzał policjanta prowadzącego skutego Alexa. Skrzywił się na ten widok.
 - Proszę go rozkuć – rzucił do policjanta.
 - Ale… - próbował zaprotestować.
 - Żadne ale. Nie będę rozmawiał ze skutym klientem. Proszę zdjąć kajdanki. – Febo roztarł ścierpnięte nadgarstki. Kiedy ulotnił się policjant, adwokat wstał i wyciągnął do niego rękę.
 - Witam panie Febo. Nazywam się Jodłowski i od dziś jestem pańskim adwokatem z polecenia pana siostry Pauliny.
 - Pauliny… - wyszeptał cicho. – Jak ona się czuje? Powie mi pan?
 - Powoli wraca do siebie. Aktualnie przebywa w Ciechocinku na kuracji. Mam z nią kontakt telefoniczny. Wróci na rozprawę, ale do tego czasu musi mi pan sporo wyjaśnić. Ja ze swojej strony zapewniam pana, że zrobię wszystko, by wyrok zapadł jak najkrótszy. Jednak podstawowy warunek, to szczerość. Muszę wiedzieć na temat tej sprawy absolutnie wszystko, bym mógł obmyślić strategię działania. Miałem już wiele podobnych przypadków i spore sukcesy. Będzie pan współpracował? Pana siostra jest bardzo zdeterminowana.
Febo spuścił głowę.
 - Nie zasłużyłem na taką wspaniałomyślność z jej strony. Prawie ją zabiłem. Nie rozumiem, dlaczego tak desperacko walczy o mnie. Powinienem zgnić w więzieniu – powiedział cicho rozgoryczony.
 - Ona bardzo pana kocha i bardzo pragnie panu pomóc. Jednak najbardziej może pan pomóc sam sobie. To co? Porozmawiamy szczerze?
 - Dobrze. Co chce pan wiedzieć?
 - Wszystko. Jak doszedł pan do punktu, w którym nacisnął pan na spust i za co znienawidził pan Marka Dobrzańskiego.
Ta spowiedź trwała ponad godzinę. Alex był wyczerpany. Jednak powiedział absolutnie wszystko nie zatajając niczego. Jodłowski był zadowolony, bo jego zeznanie pokrywało się z tym, co powiedział mu dzień wcześniej Marek.
 - Jest jeszcze jedna sprawa, co do której potrzebuję pańskiej zgody. Wiem, że badał pana psychiatra. Jednak jego raport, który miałem okazję przeczytać nie jest nic wart, bo zapisał w nim nie własne obserwacje i ustalenia, ale pana słowa, że w momencie oddawania strzału był pan w pełni władz umysłowych. Ja bardziej przychylam się do opinii, że był pan kompletnie rozchwiany emocjonalnie. Jednak ja nie jestem psychiatrą. Potrzebujemy opinii w tym zakresie od niezależnego biegłego. Zgodzi się pan na jedną sesję? To bardzo by pomogło – widział wahanie swojego klienta i dodał. – Ja wiem, że jest pan już zmęczony tymi dziesiątkami przesłuchań, proszę tylko o jeszcze jeden niewielki wysiłek a potem dam już panu spokój i skupię się na linii obrony.
 - No… dobrze… zgadzam się.
 - Dziękuję. Proszę też, by w czasie sesji przypomniał pan sobie wszystkie myśli i emocje, które towarzyszyły panu podczas planowania tego zamachu we Włoszech i potem tu na miejscu. To niezwykle ważne. Pożegnam się już. Porozumiem się jeszcze dzisiaj z pana siostrą i przekażę jej nasze ustalenia. Proszę być dobrej myśli. Strzelał pan, ale na szczęście nikt nie zginął. Wtedy ta sprawa miałaby zupełnie inny wymiar.
Alex uścisnął mu dłoń.
 - Dziękuję mecenasie. Proszę też pozdrowić siostrę jak będzie pan z nią rozmawiał i proszę jej przekazać, że bardzo ją kocham i dziękuję za wszystko.
 - Przekażę. Do widzenia.

Wrócił do celi. Położył się na twardej, niewygodnej pryczy kierując wzrok na niebo widoczne przez zakratowane okno. Może będzie jednak mógł cieszyć się jego widokiem? Może nie wszystko stracone? Oczywiście nie był głupcem i nie wierzył, że zwrócą mu wolność. Jednak perspektywa piętnastu lat a pięciu, stwarzała taką szansę. Jakoś wytrzyma. Dla Pauliny. Zrobi bezwzględnie wszystko, by wynagrodzić jej te długie tygodnie cierpienia, jakie musiała przez niego znieść. Wizyta mecenasa zdecydowanie poprawiła mu nastrój. Po rozmowie z nim uwierzył, że jeszcze wszystko obróci się na dobre. Z tą myślą zasypiał.

Jodłowski wyszedł z budynku komendy dzierżąc pod pachą papierową teczkę zawierającą xera raportów. Sięgnął do kieszeni po telefon i wybrał numer Dobrzańskiego. Streścił mu rozmowę z Alexem i poinformował, że osobiście zadzwoni do panny Febo i poinformuje ją o postępach. Marek podziękował mu. Był pod wrażeniem operatywności tego faceta. Nic dziwnego, że miał na koncie tyle wygranych procesów. Był niezwykle skrupulatny i dociekliwy. Nie zdziwiłby go niski wyrok za to, co zrobił Alex. Ucieszył się nawet z tego, ale tylko ze względu na Paulinę. Współczuł jej i chyba sam już tego pragnął, by Alex wyszedł jak najprędzej z więzienia.

Znowu pokonywali trasę, którą już dobrze znali. Tym razem z Ciechocinka do Warszawy. Odebrali Paulinę i byli zdumieni, jak świetnie wygląda. Ewidentnie wypoczęła. Tryskała energią i humorem. Opowiadała dowcipy i chwaliła się nowo zawartymi znajomościami. Podziękowała Markowi też za Jodłowskiego.
 - Ten człowiek jest niesamowity. Namówił Alexa na jeszcze jedną sesję z psychiatrą. Dzięki temu dysponuje niezależną opinią o jego stanie poczytalności w momencie oddania strzału. On wtedy nie był sobą. Nienawiść zaślepiła go kompletnie. Nie działał racjonalnie i wbrew jakiejkolwiek logice. Nie oznacza to jednak, że jest wariatem, tylko to, że działał jakby w afekcie, w stanie silnego pobudzenia emocjonalnego. To przemawia na jego korzyść. Zaczynam wierzyć, że jeszcze ma szansę na skrócenie wyroku. Bardzo tego pragnę. Wiem, że nie podzielacie mojego entuzjazmu, ale to mój brat. Jedyny jakiego mam – usprawiedliwiała się.
 - Rozumiemy cię Paulina i wcale nie mamy ci tego za złe. Mnie też przeszła już złość na niego i nawet mu współczuję, bo niewątpliwie zmarnował sobie kilka lat życia. Przez ten czas mógłby się ustabilizować. Może poznałby jakąś wartościową kobietę, przy której mógłby zapomnieć o przeszłości, a tak spędzi te kilka lat za kratami. To bardzo przygnębiające. Mimo wszystko nie życzę mu źle. Za dwa dni rozprawa. Może trudno ci będzie w to uwierzyć, ale wszyscy trzymamy za niego kciuki.
 - Dziękuję. Naprawdę nie spodziewałam się, że będziecie mnie tak mocno wspierać. To dla mnie niezwykle ważne.

Dzień trzydziesty pierwszy sierpnia zgromadził na korytarzu budynku sądu wiele osób. Byli wśród nich seniorzy Dobrzańscy, Marek z Ulą, Sebastian z Violettą i Maciek z Anią. Oprócz seniorów oni wszyscy brali udział w rozprawie. Mieli składać zeznania jako świadkowie. Również była i Paulina. Ona zeznawała, jako pokrzywdzona. O godzinie dziewiątej otworzono drzwi do sali rozpraw i cały, zalegający korytarz tłum wypełnił sądowe ławy. Gdy ucichł szmer rozmów na salę wprowadzono Alexa. Wszyscy jak jeden mąż skonstatowali, że bardzo się zmienił. Przede wszystkim mocno schudł. Przy jego wzroście stu dziewięćdziesięciu pięciu centymetrów ta chudość była przerażająca. Najbardziej odbiła się na twarzy. Blade, zapadnięte policzki kontrastowały z ciemnym śladem zarostu. Sińce pod oczami świadczyły o wielu nieprzespanych nocach. Niepewnie omiótł wzrokiem salę. Zobaczył Dobrzańskich i ludzi z firmy. Napotkał wzrok wpatrzonego w niego Marka. Jednak nie poczuł nic. Żadnych emocji, żadnej nienawiści, tylko smutek. Jego oczy przesunęły się na siedzącą obok Marka Paulinę. Uśmiechnął się nieznacznie na jej widok. Wyglądała pięknie. Wyglądała tak, jakby nigdy nie przeżyła nic strasznego. Uświadomił sobie jak bardzo kocha tę swoją młodszą siostrzyczkę. Gdyby mógł cofnąć czas…




ROZDZIAŁ 24


Jego obserwacje przerwał donośny głos.
 – Proszę wstać, sąd idzie.
Wszyscy jak na komendę powstali z miejsc. Sędzia wraz z dwoma ławnikami zasiadł na katedrze. Rozpoczął się proces. Najpierw prokurator przedstawił zarzuty, następnie wstał Jodłowski przedstawiając linię obrony. W końcu poproszono Alexa o ustosunkowanie się do zarzutów. Wstał z miejsca i cichym głosem zaczął.
 - Nazywam się Alexander Febo, lat trzydzieści dwa, były dyrektor finansowy w firmie Febo&Dobrzański. Ponoszę całkowitą odpowiedzialność za to, co wydarzyło się w dniu trzecim czerwca bieżącego roku. Strzelałem z zamiarem pozbawienia życia Marka Dobrzańskiego, prezesa wspomnianej przeze mnie firmy. Niefortunnie na linii strzału stanęła moja siostra, Paulina Febo. Myślałem, że ją zabiłem – załamał mu się głos a po policzkach pociekły łzy. Otarł je jednym ruchem ręki usiłując opanować drżenie głosu. – W tym miejscu chciałbym przeprosić całą rodzinę Dobrzańskich, którzy przez wiele lat zastępowali nam rodziców i prosić ich o wybaczenie. Dopuściłem się strasznych rzeczy względem nich i bardzo tego żałuję. Gdybym mógł cofnąć czas, nigdy bym nie zrobił nic równie podłego. Chcę też przeprosić Marka Dobrzańskiego, moją niedoszłą ofiarę. Przepraszam cię Marek. Nienawiść zaćmiła mi rozum. Nie myślałem logicznie. Przepraszam i dziękuję, że zadbałeś o Paulinę. Wiem, że dzięki tobie żyje. Dziękuję także Urszuli Cieplak, Sebastianowi Olszańskiemu, Violetcie Kubasińskiej, Maćkowi Szymczykowi i Ani Nawrot. Gdyby nie wy i wasza krew, mojej siostry nie byłoby wśród żywych. Wszystkich jeszcze raz szczerze przepraszam i nie robię tego, by uniknąć kary. Wiem, czego się dopuściłem i zasłużyłem na nią. To wszystko, co miałem do powiedzenia.
 - Proszę nam opowiedzieć, jak pan wszedł w posiadanie broni? – odezwał się prokurator.
 - Dostałem na nią pozwolenie we Włoszech. Zakupiłem ją legalnie. Nielegalnie przewiozłem ją przez granicę.
 - Przyjechał pan do Polski dzień wcześniej, prawda?
 - Tak. Przyjechałem drugiego czerwca.
 - A trzeciego zaczaił się pan w krzakach przy pomarańczarni.
 - Czekałem, aż skończy się bankiet. Ofiara miała być tylko jedna. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że przez mój nieodpowiedzialny czyn ucierpiało wiele osób.
 - Z raportu psychiatry wynika, że był pan całkowicie świadomy dokonywanego czynu.
Jodłowski wstał.
 - Pan prokurator zdaje się zapominać, że mamy drugi raport niezależnego biegłego i jest on skrajnie inny od tego, który trzyma teraz w ręku. Raport dołączyłem do akt sprawy - wskazał na teczki leżące przed sędzią. – Wzywam na świadka Zenona Gołębiowskiego, psychiatrę, który przesłuchiwał i ponoć badał pana Febo, jako pierwszy z lekarzy.
Gołębiowski wszedł na salę i zajął miejsce dla świadków.
 - Ile sesji przeprowadził pan z oskarżonym? – spytał Jodłowski.
 - Chyba osiem. Przez większość nie odpowiadał na pytania w ogóle. Podczas ostatniej sesji był zirytowany i wykrzyczał mi, że był w pełni władz umysłowych, gdy strzelał i żebym przestał z niego robić wariata.
 - Czyli tak naprawdę nie mógł pan napisać obiektywnej opinii o stanie emocjonalnym oskarżonego podczas popełniania czynu? Napisał pan tylko to, co usłyszał od niego podczas ostatniej sesji?
 - No… właściwie… to tak.
 - Wysoki sądzie, wnoszę o odrzucenie tej opinii, jako dowodu w sprawie. Jest niekompetentnie sporządzona i nie może być brana pod uwagę.
Sędzia kiwnął potwierdzająco głową.
 - Przychylam się do tego wniosku. Ten dowód pomijamy.
 - Dziękuję - ukłonił się mecenas. – Druga opinia jest znacznie bardziej rozbudowana i jak najbardziej fachowa. Mówi o tym, że Alexander Febo po wyjeździe z kraju pozostawał w stanie permanentnego wzburzenia emocjonalnego i nie potrafił logicznie myśleć, choć pewnie jemu samemu wydawało się inaczej. Pragnienie zemsty na odwiecznym wrogu było tak silne że nie potrafił skupić się na niczym innym. Zaślepiony nienawiścią snuł plan pozbawienia życia pana Dobrzańskiego. Skąd się wzięła ta nienawiść, która doprowadziła go do tego zbrodniczego czynu? Otóż… - Tu adwokat wzniósł się na wyżyny swojego oratorskiego kunsztu i opowiedział od początku historię, którą usłyszał wcześniej od Marka i Alexa. – Jak więc wysoki sąd widzi, wiele przyczyn złożyło się na późniejsze postępowanie pana Febo. Jego czyn godny jest potępienia, jednak nie bez znaczenia jest tu przeszłość oskarżonego i wiele dramatycznych wydarzeń w jego życiu. Z pewnością zeznania świadków rzucą więcej światła na ten aspekt. Dlatego chciałbym tu poprosić pannę Paulinę Febo, bezpośrednią ofiarę i osobę, która ucierpiała najbardziej.
Paulina podeszła do miejsca dla świadków i złożyła przysięgę.
 - Panno Febo, – zwrócił się do niej adwokat – czy może nam pani opowiedzieć przebieg wydarzeń tamtego dnia?
 - Oczywiście. W tym dniu odbywał się pokaz najnowszej kolekcji F&D w Starej Pomarańczarni. Zakończył się dużym sukcesem. Potem byłam oblegana przez dziennikarzy i udzielałam wywiadów, bo w firmie pełnię funkcję jej ambasadora i jestem odpowiedzialna za kontakt z mediami. Po pokazie odbył się bankiet. Skończył się dość późno. Szukałam Marka Dobrzańskiego. Chciałam pogratulować mu pokazu i pożegnać się. Ktoś mi powiedział, że wyszedł wraz z Urszulą Cieplak na zewnątrz. Udałam się tam. Rzeczywiście zobaczyłam ich stojących na schodach przed wejściem i już miałam otworzyć usta, gdy poczułam silny ból w plecach. Straciłam przytomność. Dalsze wydarzenia znam już tylko z opowiadań. Po operacji dowiedziałam się, że zostałam postrzelona i że to mój brat strzelał. Niestety to nie ja miałam być ofiarą. Gdyby jednak nie taki splot okoliczności, podejrzewam, że Marka nie byłoby dzisiaj wśród nas. On nie stracił zimnej krwi i wezwał pogotowie. Udzielono mi pomocy błyskawicznie. Do końca życia i jemu i innym będę wdzięczna za wsparcie, pomoc i troskę, jakiej mi udzielili. Początkowo byłam w szoku, gdy dowiedziałam się, że to z winy mojego brata leżę w szpitalu. Jednak uświadomiłam sobie, że bez względu na ciężar tego czynu on jest moją jedyną rodziną. Wybaczyłam mu i nie mam do niego żalu. Chcę też z tego miejsca prosić wysoki sąd o możliwie najniższy wymiar kary dla niego. Bardzo go kocham i jestem pewna, że on już nigdy nie dopuści się czegoś tak ohydnego.
 - Czy są jeszcze jakieś pytania do świadka? – prokurator i mecenas zaprzeczyli. – W takim razie może pani wrócić na miejsce. Poprosimy kolejnego świadka. Pan Marek Dobrzański.
Teraz Marek zajął miejsce dla świadków. Do ataku przystąpił prokurator.
 - Od jak dawna zna pan oskarżonego?
 - Wychowywaliśmy się razem. Rodzice obojga Febo zginęli w wypadku samochodowym. Byli przyjaciółmi moich rodziców i wraz z nimi założyli przed laty firmę modową. Moi rodzice przysięgali nad grobem, że zaopiekują się ich dziećmi. One nie miały tam we Włoszech żadnej rodziny prócz babci, która z racji wieku i chorób nie mogła się zająć dwójką dość ruchliwych dzieci. Wychowywaliśmy się więc razem praktycznie od szkoły podstawowej.
 - Czy to prawda, że Paulina Febo była kiedyś pana narzeczoną?
 - To żadna tajemnica. Byliśmy zaręczeni, ale zerwaliśmy. Nie kochaliśmy się i tylko męczyli we dwoje. O tym, byśmy się pobrali zadecydowali nasi rodzice sądząc, że nasz związek umocni pozycję firmy. Niestety, mylili się.
 - Co spowodowało, że był pan w permanentnym stanie wojny z Alexandrem Febo?
 - Przed laty przespałem się z jego dziewczyną. I ona i ja byliśmy w stanie upojenia alkoholowego. Gdybym był trzeźwy, nigdy bym tego nie zrobił. Ja i Alex byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Mój brak odpowiedzialności poróżnił nas. Od tej pory znienawidził mnie. Ja próbowałem wiele razy porozmawiać z nim i przeprosić. Bezskutecznie. Zniszczyłem mu życie. To przeze mnie stał się taki a ja czuję się współodpowiedzialny tych dramatycznych wydarzeń tam na pokazie. Mogę nawet powiedzieć, że jestem w takim samym stopniu winny jak on – zwrócił twarz do Alexa. – Przepraszam cię Alex za wszystko. Wiem, że gdyby nie tamten incydent, ty byłbyś innym człowiekiem. Nie czuję do ciebie nienawiści, nie mam do ciebie żalu i nie dziwię się, że chciałeś mnie zabić. Gdybym był na twoim miejscu, kto wie, może byłbym tak samo zdesperowany?
Alex był w szoku. Człowiek, którego tak bardzo nienawidził, człowiek, którego chciał pozbawić życia, świadczy teraz na jego korzyść. Słyszał szczerość w słowach Marka. Ani jednej fałszywej nuty, tylko słowa płynące prosto z serca. Swoją przemową Marek sprawił, że znowu wezbrała w jego mrocznej duszy fala wyrzutów sumienia, choć jeszcze do niedawna twierdził, że nie posiada ich w ogóle. W oczach swojego dawnego przyjaciela nie dostrzegł nienawiści a jedynie żal za tym, co kiedyś ich łączyło, za wielką przyjaźnią.
Po Marku przesłuchiwano pozostałych. Alex był zdumiony. Ani jeden świadek nie życzył mu źle i przemawiał właściwie na jego korzyść. Wreszcie na miejsce dla świadków poproszono Turka. Febo spojrzał na niego z obawą. Miał świadomość, że przez te wszystkie lata traktował go podle. On nie stanie po jego stronie. Za bardzo go zastraszył i wymagał czasem niemożliwego. Wciągał go w swoje gierki i knowania przeciw Markowi.
 - Proszę się nam przedstawić.
 - Adam Turek, lat czterdzieści, zastępca dyrektora finansowego w firmie Febo&Dobrzański.
 - Jak długo pracuje pan w firmie? – padło pytanie z ust prokuratora.
 - Jedenasty rok.
 - Czy zawsze pełnił pan tak wysoką funkcję?
 - Nie. Zastępcą dyrektora jestem od niedawna. Wcześniej piastowałem stanowisko głównego księgowego i prawej ręki Alexandra Febo.
 - Podobno nie traktował pana dobrze i wykorzystywał do swoich celów. – Turek poluzował krawat.
 - Nic mi na ten temat nie wiadomo. Pan Febo był zawsze bardzo wymagającym szefem. Wymagał wiele od innych, ale i od siebie też. Kiedy było trzeba, karcił. Potrafił jednak też docenić i nagrodzić pracę innych.
 - Podczas wstępnych przesłuchań mówił pan coś innego. Pozwoli pan, że zacytuję. „Febo, to wcielony diabeł. Byłem przez niego poniżany i zastraszany. Zmuszał mnie do robienia rzeczy, które szkodziły firmie”. Jak pan się ustosunkuje teraz do tych słów?
 - Plotłem, co mi ślina na język przyniosła. Nic takiego nigdy nie miało miejsca. Byłem zły, że Alex odszedł i nie wyznaczył mnie na swojego następcę, choć miał taką możliwość. Tak gadałem ze złości.
 - Przypominam panu, że składa pan zeznania pod przysięgą.
 - Wiem o tym doskonale. Prawdą jest to, co powiedziałem przed chwilą. Pan Febo może i był czasami nerwowy, ale miał do tego prawo, gdy ludzie nie wywiązywali się rzetelnie ze swoich obowiązków. Był surowym, ale sprawiedliwym szefem.
Alex nie wierzył w to co słyszy. W życiu by nie przypuszczał, że Turek, którego poniewierał przez tyle lat, którym pogardzał, jak nędznym robakiem, teraz będzie świadczył na jego korzyść. Na pewno nie zrobił tego ze strachu. Nie miał już powodu, by się go bać. Alex podejrzewał, że Marek lub Paulina odbyli z nim poważną rozmowę i po prostu poprosili go, by jego zeznania nie były do końca zgodne z prawdą. Być może, że dzięki nim jego wyrok zostanie złagodzony, kto wie?
Zarządzono półgodzinną przerwę. Wszyscy opuścili salę i wyszli na korytarz. Do Adama Turka podszedł Marek i poklepał go po plecach.
 - Dziękuję przyjacielu. Wiem, że nie było ci łatwo, ale wierz mi, że i mnie przyszło z trudem mówić o tym wszystkim. Febo, to nieszczęśliwy człowiek ze skrzywioną psychiką. On już tobie nie zagrozi w niczym a Paulina i ja jesteśmy ci bardzo wdzięczni za to, co zrobiłeś i na pewno to docenimy. - Turek uśmiechnął się.
 - Daj spokój Marek. Nie oczekuję żadnej rekompensaty. Zrobiłem to przede wszystkim dla was, ale i dla niego trochę też. Żal mi go i tyle. Nie będę się mścił w ten sposób za te lata upokorzeń. Może i on przez to, co powiedziałem tam na sali, coś zrozumie.
 - Myślę, że już zrozumiał Adam. Posiadanie przyjaciół to bardzo cenna rzecz, a on do tej pory nie miał ich w ogóle. Ci z Włoch zawiedli go na całej linii. Został kompletnie sam i założę się, że jest w szoku, bo wszyscy właściwie wypowiadali się o nim dobrze.
Druga część rozprawy upłynęła na mowach końcowych. Prokurator podtrzymał swoje zarzuty, za to Jodłowski perorował niemal czterdzieści minut udowadniając, że Febo sam jest ofiarą własnej psychiki. Kolejna przerwa. Tym razem już ostatnia. Po niej mieli usłyszeć wyrok.

Ponownie zasiedli na sali. Wszedł również i skład sędziowski.
 - Oskarżony, proszę wstać. W imieniu Rzeczpospolitej Polskiej skazuję pana Alexandra Febo na trzy lata więzienia o złagodzonym rygorze w tym sześć miesięcy pobytu na oddziale psychiatrii. Karę odbywać pan będzie w zakładzie karnym w Piotrkowie Trybunalskim. Jutro zostanie pan tam odwieziony. Proszę usiąść – sędzia odłożył kartkę z wyrokiem i zwrócił się do Alexa. - Ten wyrok jest bardzo łagodny. Gdyby nie przedstawione nam przez pana mecenasa Jodłowskiego okoliczności, przez które doszło do tych dramatycznych wydarzeń, gdyby nie zeznania świadków, które nie obciążyły pana w żaden sposób i przedstawiły pana raczej w korzystnym świetle, w końcu, gdyby nie decydujące zeznania w tym procesie pana siostry Pauliny Febo i Marka Dobrzańskiego, zapewniam pana, że ten wyrok byłby znacznie surowszy. W tym całym nieszczęściu ma pan wielkie szczęście. Po pierwsze nikt nie stracił życia w wyniku pana działań, a po drugie, okazało się, że w pańskim otoczeniu są jednak ludzie panu życzliwi i nie pragnący się mścić. Mam nadzieję, że wyniesie pan z tej lekcji wnioski na przyszłość. Pana psychika szwankuje i należy nad tym popracować. To dlatego zaleciłem ten półroczny pobyt na oddziale psychiatrycznym. Nie jest pan niepoczytalny, ale też nie do końca poczytalny wbrew temu, co pan twierdził. To wszystko w tej sprawie. Zamykam rozprawę.
Paulina zerwała się z ławki i podbiegła do brata. Chciała jeszcze wykorzystać moment zanim go zakują w kajdanki. Uściskała go mocno.
 - Widzisz. Wszystko skończyło się szczęśliwie. Wytrzymasz, prawda?
 - Wytrzymam Paula. Wytrzymam dla ciebie. Jak wyjdę na wolność wynagrodzę ci krzywdę, którą ci wyrządziłem. Panu też dziękuję mecenasie. Gdyby nie pan, nie skończyłoby się to tak dobrze. Siostra zadba o to, by dostał pan godziwe honorarium. Zasłużył pan.
Podszedł Marek z Ulą i całą resztą. Alex popatrzył na nich niepewnie.
 - Wybaczcie mi – wyszeptał.
 - Już dobrze Alex. Za trzy lata będziesz cieszył się wolnością. Może za dobre sprawowanie wypuszczą cię wcześniej. Powodzenia – powiedział Marek.
Podeszli i Dobrzańscy. Nie wytrzymał ich spojrzenia, szczególnie spojrzenia Krzysztofa.
 - Bardzo was przepraszam raz jeszcze – powiedział drżącym głosem. – Przepraszam, że narobiłem tylu kłopotów i wam i firmie. Już nigdy więcej, przysięgam.
 - Wierzymy ci synu. Trzymaj się i dbaj o siebie. Do zobaczenia, mamy nadzieję, że szybko.
Podszedł policjant i skuł mu ręce.
 - Państwo wybaczą, ale muszę odstawić pana Febo do aresztu.
Patrzyli jeszcze jak odchodzi z pochyloną głową i trzęsącymi się ramionami. Płakał. Był zdruzgotany tą wielką życzliwością, jaką go obdarzyli. Nie spodziewał się. Prędzej czekał na jakieś wyrzuty i pretensje, tymczasem nic takiego nie miało miejsca, a Krzysztof nazwał go synem. Nie zasłużył sobie na to miano. Paulina miała rację. Byli mu przychylni. Wszyscy. I nie potępiali go. Kiedy zamknęły się za nim drzwi Marek odwrócił się do reszty i powiedział.
 - Nie wiem jak wy, ale ja mam dość sądu. Zapraszam wszystkich na solidny obiad. Zasłużyliśmy. Jedziemy do „Baccaro”.
Przy obiedzie powoli opadały emocje. Jednak nie potrafili przestać komentować tego, co działo się na rozprawie. Marek wytarł usta serwetką.
 - Wiecie co wam powiem? Alex miał wielkie szczęście. Akurat w tej kwestii sędzia nie pomylił się ani trochę. Prawnik był znakomity. Kiedy słuchałem jego mowy końcowej niemal się rozpłakałem, choć wciąż nie mogłem uwierzyć, że on mówi o Alexie. Zrobił z niego anioła. Ah… ta prawnicza logika. Piotrków Trybunalski jest całkiem niedaleko. To chyba jakieś sto trzydzieści kilometrów od Warszawy. Będziesz go mogła często odwiedzać Paulina. Teraz nie będzie z tym problemu. Poza tym to więzienie o złagodzonym rygorze, więc nie będą go tam gnębić. Poradzi sobie. Równie dobrze mógł dostać piętnaście lat. Wtedy z pewnością by się załamał. Jednak nie ma takiej odpornej psychiki jak większość z nas myślała.
 - A ja chcę wam wszystkim podziękować z całego serca, że świadczyliście na jego korzyść. Jutro też muszę spotkać się z Jodłowskim. Trzeba mu przecież zapłacić. Wykończyła mnie ta rozprawa. Odwieziesz mnie do domu Marek? Muszę odpocząć.
 - No jasne. Zapłacę tylko i możemy jechać. Wszyscy zjedli? Jeśli tak, to zmywamy się stąd.
Wstał od stolika, ale zatrzymała go jeszcze matka.
 - Poczekajcie. Chciałam zapytać Ulę, czy zgodziłaby się, żeby Jasiek razem z Beatką zostali u nas na weekend. Jest trochę pracy w ogrodzie i może Jaś zechciałby pomóc. Ojciec sam sobie nie poradzi, a i Beatka trochę pobiega na świeżym powietrzu.
 - Na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu i z chęcią pomoże – odparła Ula. – Jutro w takim razie przywieziemy ich rano. My też odsapniemy. Te ostatnie dni były dla nas stresujące.
 - To wybierzcie się gdzieś za miasto. Należy wam się. Po co siedzieć w domu jak taka ładna pogoda. 
 - To świetny pomysł mamo. Żałuję, że sam na niego nie wpadłem. Poszperam w Internecie. Na pewno coś fajnego znajdę. Odebralibyśmy dzieciaki w poniedziałek, dobrze?
 - Nie ma problemu. Do zobaczenia w takim razie. Jutro czekamy na was.
Ani Jasiek a tym bardziej mała Betti nie mieli nic przeciwko, by spędzić weekend u Dobrzańskich. Oboje czuli się u nich świetnie i z entuzjazmem przystali na tę propozycję. Jasiek lubił pracę w ogrodzie i wyraził chęć pomocy seniorowi Dobrzańskiemu.
Następnego dnia rano, jeszcze przed pracą zawieźli młodych Cieplaków do domu seniorów. Marek, jak tylko zasiadł za biurkiem, rozpoczął szukanie czegoś atrakcyjnego. Natknął się na Teresin koło Sochaczewa. Ładny, zadbany ośrodek położony w lesie. Pomyślał, że to dobre, spokojne miejsce na wypoczynek. Zadzwonił zaraz, by zorientować się, czy mają wolne pokoje. Na szczęście były. Zabukował miejsce i z dobrymi wieściami poszedł do Uli.
 - Urwiemy się dzisiaj wcześniej. Spakujemy trochę rzeczy i pojedziemy. To niedaleko. Musimy zająć czymś innym głowy. W mojej tłucze się ciągle Alex i już nie daję rady. Skoczę jeszcze do Maćka, niech popilnuje interesu jak nas nie będzie.
Obleciał niemal wszystkich. Na końcu trafił do Sebastiana i uprzedził go o wyjeździe.
 - A dokąd się wybieracie?
 - Znalazłem fajny ośrodek w Teresinie. Zrobiłem już rezerwację. Wy też powinniście gdzieś wyjechać. Dobrze by wam zrobił mały wypad za miasto.
 - No pomyślę, pomyślę. Violka byłaby zachwycona. Nic nie mówi, ale i ją dopadł ten sądowy stres. Pomidory pochłania w zastraszających ilościach. W takim razie bawcie się dobrze. Miłego…
Wpadł do sekretariatu jak burza i wydyszał.
 - Ula zbieraj się. Jedziemy się spakować. Wszyscy powiadomieni i wiedzą, co mają robić. Na następny weekend pojedzie Maciek i Sebastian. Jak wrócimy spytam jeszcze Adama, czy nie chce skorzystać z wolnego piątku.
Pakowali się w pośpiechu. Nie było sensu brać wielu rzeczy, bo jechali przecież tylko na trzy dni. Marek dziękował w duchu matce, że zaprosiła Jaśka i Betti. Tęsknił za bliskością z Ulą. Już tak dawno nie byli razem a słodkie pocałunki już przestały mu wystarczać. Zabrał jej walizkę i wpakował do bagażnika. W pośpiechu opuszczał Warszawę jakby palił mu się grunt pod nogami. Tymczasem powód był bardziej prozaiczny. Nie mógł się już doczekać, by ją przytulić tak mocno, by zatopić się w jej błękitnych oczach i by posiąść ją całą do utraty tchu, do zatracenia.




ROZDZIAŁ 25           +18


Ustawiony GPS szczęśliwie doprowadził ich do celu. Zatrzymali się przed budynkiem otoczonym zewsząd lasem. Wysiedli z samochodu i wciągnęli z przyjemnością ten żywiczny zapach. Ula rozejrzała się wokół i uśmiechnęła do Marka.
 - Naprawdę tu ładnie i tak cicho. Las zawsze mnie ciągnie. Uwielbiam chodzić wśród drzew. Lubię też zbierać grzyby. Pójdziemy jutro sprawdzić? Może będziemy mieli szczęście i znajdziemy jakieś?
 - Pójdziemy. Dzisiaj zrobimy tylko mały rekonesans wokół ośrodka – zbliżył się do niej i objął ją mocno. – Już nie mogę się doczekać dzisiejszej nocy – wymruczał jej do ucha. Jego seksowny, niski głos działał na nią jak najlepszy afrodyzjak. Przytuliła się do niego.
 - Może jednak najpierw zameldujmy się i rozpakujmy rzeczy. Chętnie wzięłabym kąpiel. Czuję jak się lepię od tego gorąca. – Błysk w jego oczach zdradził jej jego myśli. Roześmiała się kręcąc głową. - Jesteś niemożliwy.
 - No co? – udawał, że nie wie o co chodzi.
 - Już ja dobrze wiem, co ci chodzi po głowie. Chodźmy. Szkoda czasu.
Zameldowali się w recepcji i odebrali klucze od pokoju. Weszli do środka. Pokój nie był zbyt duży, ale miał wszystko co trzeba, a przede wszystkim wielkie, podwójne łóżko, na widok którego twarz Marka rozciągnęła się w błogim uśmiechu.
 - Co na to powiesz kochanie? Tego mi najbardziej brakowało ostatnio.
 - Podwójnego łóżka? – spytała przekornie.
 - Ula. Wiesz dobrze o co mi chodzi. To co? Idziemy pod prysznic?
 - Ja idę. Ty rozpakowujesz torby. – Popatrzył na nią z zawiedzioną miną.
 - Nie drocz się ze mną. Nie możesz być taka okrutna.
 - Właśnie doszłam do wniosku, że czasem chyba powinnam.
Rzucił torby na łóżko i porwał ją na ręce. Chichotała rozbawiona, a on podążył wprost do łazienki. Jednym ruchem zdarł z niej cienką sukienkę zostawiając ją w samej bieliźnie. Sam rozebrał się pośpiesznie i stanął przed nią nagi. Odpiął zapięcie biustonosza i uwolnił ją z fig. Wszedł do brodzika i odkręcił prysznic. Podał jej dłoń i pociągnął do środka. Lubiła kąpiele z nim. Zawsze traktował jej ciało z niezwykłą delikatnością. Czule namydlał i starannie pieścił każdy jego skrawek. Zawsze sprawiał jej tym wielką przyjemność. Tym razem nie było inaczej. Nasączona kokosowym żelem gąbka wędrowała po całym jej ciele docierając do najdalszych jego zakamarków. Sięgnęła po drugą i nalała na nią męskiego żelu. Teraz myli siebie nawzajem. Ta gra wstępna nie mogła trwać długo. Marek był zbyt pobudzony. Szybko spłukał z niej i z siebie pianę. Swoje ciało wytarł a ją opatulił wielkim, kąpielowym ręcznikiem. Wziął na ręce i ostrożnie ułożył na łóżku. Odpakowywał ją jak świąteczny prezent wycierając przy okazji jej wilgotne ciało. Spojrzał zachwycony na nią i wyszeptał.
 - Boże, jak ja za tobą tęskniłem.
Zawisł nad nią i delikatnie zaczął muskać ustami jej czoło, oczy, nos, docierając do tych słodkich malin, które tak bardzo lubił całować. Początkowo te pocałunki były niewiarygodnie subtelne, niezwykle czułe, a potem coraz bardziej namiętne, żarliwe, szalone. Poddała się temu szaleństwu. Pieszcząc jej piersi dotarł do pępka. On był jednym z tych najbardziej wrażliwych miejsc na jej ciele. Westchnęła rozkosznie. Jego usta łaskotały to miejsce, by po chwili przesunąć się niżej, na podbrzusze. Była coraz bardziej pobudzona. Przyciągnęła go do siebie, by znów zatracić się w żarze jego pocałunków. Objęła nogami jego biodra i przekręciła go na plecy. Usiadła na nim gładząc jego męskość. Przygryzł wargi, by stłumić krzyk. Podniosła się nieco i połączyła ich ze sobą. Siedziała przez moment rozkoszując się tym zespoleniem. Przymknęła oczy i po chwili zaczęła się unosić i opadać raz w górę, raz w dół. Ujął w dłonie jej biodra dociskając ją do siebie. Spod na wpółprzymkniętych powiek z zachwytem patrzył na jej falujące przy najmniejszym ruchu piersi. Nie były zbyt duże. Dla niego były idealne. Ładnie uformowane i pełne. Nie powstrzymał dłoni, które z jej bioder przeniosły się na te dwie cudowne półkule próbując uspokoić ich taniec. Przyspieszyła. Oddech stał się również szybszy. Nie przestawała jednak. Objął ją wpół i przekręcił się wraz z nią. Teraz on dominował. Objął ją ciasno ramionami energicznie się w nią zagłębiając. Każde pchnięcie wywoływało u niej słodki jęk. Dochodziła. Wbiła mocno palce w jego plecy. Z gardła wydobył się krótki krzyk. Poczuł jej pierwsze skurcze. Jeszcze tylko kilka pchnięć i on także doznał błogiej ulgi. Przywarł do niej jeszcze mocniej i trwał tak przez kilka minut pozwalając dojść jej do siebie. Przylgnął do jej ust całując je z pasją. To było jego podziękowanie za jej oddanie i miłość, którą ofiarowywała mu w takich momentach w dwójnasób. Nigdy z żadną kobietą nie przeżywał tak dogłębnie chwil uniesień. Przy tej cudownej istocie za każdym razem tracił zmysły, niemal tracił przytomność z rozkoszy, jaką mu dawała. Ona była darem, była cudem, o który modlił się przez tak wiele lat.
Po zmyciu z siebie śladów tego upojnego popołudnia ubrali się w bardziej swobodne stroje i zeszli do jadalni. Była już dziewiętnasta, a oni mocno wygłodzeni. Ustawiony na środku szwedzki stół zachęcał do jedzenia. Postawili na jajka na twardo i gorące kiełbaski. Nasyciwszy głód wybrali się na spacer. Objął ją ramieniem i przytulił. Szli wolno wydeptaną ścieżką wdychając zapach wydzielany przez strzeliste sosny. Cisza miło dzwoniła w uszach. Oparła głowę na jego ramieniu i przymknęła powieki.
 - Cudowne miejsce – wyszeptała. – Mogłabym tu zostać na zawsze. Byle z tobą. – Uśmiechnął się do niej.
 - Szkoda, że za chwilę nadejdzie jesień. Szkoda, że nie pomyśleliśmy latem o takich weekendowych wypadach. Szkoda, że za chwilę będzie zimno i słotno. To przygnębiające. Deszcz jest przygnębiający – dokończył ze smutkiem. Popatrzyła na niego uważnie.
 - Jakiś masz nostalgiczny nastrój dzisiaj. Póki co do jesieni jeszcze trochę a my przyjechaliśmy odetchnąć, więc cieszmy się tym, co tu i teraz.
 - Masz rację kochanie. Przepraszam. Te ostatnie tygodnie rozstroiły mnie zupełnie. Koniecznie muszę o tym zapomnieć. Wracajmy. Chłodno się zrobiło.

Następnego dnia po śniadaniu ponownie wybrali się na spacer. Tym razem mieli konkretny cel, a mianowicie szukanie grzybów. Nawet gdyby nie znaleźli ani jednego, sama perspektywa chodzenia po lesie była bardzo przyjemna. Doszli do końca ścieżki, którą szli wczoraj wieczorem i zagłębili się w las. Szli blisko siebie nie chcąc tracić się z oczu. Po kilku minutach usłyszał radosny krzyk Uli.
 - Znalazłam Marek! Znalazłam! Ale duży! To podgrzybek! Zobacz! – uniosła dłoń pokazując mu ten imponujący okaz z daleka.
 - Rzeczywiście jest piękny skarbie. Mam nadzieję, że i ja natrafię na podobny. – Rozczuliła go ta jej dziecięca spontaniczność. W opiętych jeansach, bluzeczce i sweterku wyglądała jak dziewczynka. Krucha i drobna. Odruchowo położył rękę na sercu. Wyczuł pod nią wypukłość i uspokoił się. Wszystko było w porządku i wszystko na swoim miejscu. Po godzinie dotarli do niewielkiej polany. On pierwszy wszedł na nią i zawołał Ulę.
 - Chodź kochanie! Zobacz jaki piękny zakątek odkryłem!
Po chwili zza ściany sosen wyłoniła się i ona niosąc do połowy wypełnioną grzybami reklamówkę. Podeszła do niego ze szczęśliwym uśmiechem.
 - Ale dużo nazbierałaś. Mnie udało się znaleźć zaledwie kilka. Masz pełno igieł i liści we włosach. Gdzie ty zbierałaś te grzyby? W krzakach? – Rozchichotała się.
 - A żebyś wiedział i w dodatku na czworakach. – Złapał ją za rękę.
 - Chodź, odpoczniemy na tym zwalonym pniu. Nie zgłodniałaś?
 - Nie, ale kawy napiję się chętnie.
Zdjął z ramion niewielki plecak i wysupłał z niego termos wraz z dwoma plastikowymi kubkami. Nalał do nich gorący napój i podał jej jeden z nich.
Popijali wolno rozglądając się wokół siebie i delektując smakiem mocnej kawy i ciszy, jaka panowała wokół. Ula westchnęła.
 - Pięknie tu, aż chce się oddychać pełną piersią – przymknęła oczy i wystawiła do słońca twarz. Patrzył na nią z zachwytem. Od kiedy dokonała w sobie tej spektakularnej przemiany pozostawał pod wrażeniem jej wyjątkowej urody. Przede wszystkim jej piękno tkwiło jednak nie na zewnątrz, ale wewnątrz. Piękno jej duszy, piękno dobrego, wrażliwego serca. To piękno otaczało ją całą a on chłonął je wszystkimi zmysłami i nigdy nie miał dość. Była jego nałogiem, jego narkotykiem, od którego się uzależnił i nigdy nie pragnął odwyku. Rzucił alkohol, bo uświadomiła mu, że on do niczego dobrego nie prowadzi i ma tylko przez niego same kłopoty. Jej nie rzuciłby nigdy. Nie odwykłby od niej, bo bez niej nie potrafiłby już żyć. Była jedyną i największą miłością jego życia. To ona chroniła go przed podejmowaniem złych decyzji, była drogowskazem pokazującym właściwy kierunek. Uczyniła z niego człowieka, którym w głębi duszy zawsze chciał być. Dobrego, uczciwego, prawdomównego. Wydobyła na zewnątrz jego wrodzoną wrażliwość na nieszczęście innych, na to, by nie mógł tak po prostu przejść obok nie zauważywszy niczego.
 - Mężczyźni są mniej wrażliwsi od kobiet, – mawiała – ale ty jesteś inny. Im dłużej cię znam, tym wyraźniej to widzę w tobie.
Miała rację. I on dostrzegał to w sobie i dzięki niej zauważał coraz więcej. Przy niej stał się spokojny, wyciszony, bardziej wyrozumiały i opanowany. Ona była buforem, który łagodził jego rozdrażnienie i nerwowość. Czy mógłby marzyć o lepszej kobiecie? Wiedział, że poznając ją miał ogromne szczęście. To był podarunek od losu, na który z pewnością nie zasługiwał i tym bardziej go doceniał. Ponownie jego dłoń powędrowała w kierunku wypukłości w miejscu, gdzie biło jego serce. Wsunęła się pod cienki materiał swetra wyjmując z kieszonki koszuli okrągłe, powleczone błękitnym aksamitem pudełeczko. Zacisnęła się na nim. Zsunął się z pnia i ukląkł przed ukochaną.
 - Ula… - szepnął cicho, jakby nie chciał mącić tej ciszy wokół. Otworzyła powieki i ujrzała go na klęczkach.
 - Co się sta…? – nie dokończyła, bo jej przerwał. Ujął jej dłoń i przycisnął do ust.
 - Skarbie mój najdroższy, w tym pięknym miejscu chciałbym cię zapytać o coś bardzo dla mnie ważnego a myślę, że dla ciebie też. Znasz moje uczucia do ciebie i wiesz, że są szczere. Kocham cię tak bardzo, że już nie wyobrażam sobie życia bez ciebie u mojego boku. Jesteś najważniejszą dla mnie osobą na ziemi, czy zgodzisz się towarzyszyć mi do końca naszych dni? Czy zgodzisz się zostać moją żoną?
Zaskoczył ją. Zawsze sądziła, że intuicja podpowie jej, kiedy Marek zechce jej się oświadczyć, a jak się okazało zawiodła ją na całej linii. I ona nie wyobrażała sobie życia z kimś innym. On był przecież całym jej światem. Czy mogła się nie zgodzić, gdy jego ogromne, stalowo-szare oczy patrzyły na nią z napięciem czekając na odpowiedź? Uśmiechnęła się do niego łagodnie.
 - Marek… naprawdę nie spodziewałam się, że akurat tutaj…, że teraz… Przecież dobrze wiesz, że moja odpowiedź nie może być negatywna. Bardzo cię kocham i o niczym tak bardzo nie marzę jak o tym, by zostać twoją żoną.
Szczęście sprawiło, że pojaśniały mu oczy a usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Otworzył wieczko pudełeczka wyjmując z niego skromny pierścionek z niewielkim, diamentowym oczkiem i nakładając jej na palec.
 - Jestem szczęśliwym człowiekiem kochanie. Dziękuję – ucałował jej dłoń a następnie z czułością przylgnął do ust.

Wracali uradowani i uśmiechnięci trzymając się za ręce. On co chwilę skradał jej słodkie buziaki ona je odwzajemniała. I jej i jemu serce rozpierała ogromna radość. Będą razem już na zawsze. Dotarli do pensjonatu. Ula ostrożnie wyjęła ich leśne skarby i rozłożyła na reklamówkach. Była pora obiadowa. Umyli się szybko i zeszli do jadalni na posiłek.
 - Wiesz, pomyślałam, że nie mamy tyle czasu, by te grzyby wyschły i trzeba je zabezpieczyć w inny sposób. Pojedźmy do miasteczka. Może tam dostaniemy jakieś słoiki, w których mogłabym je zasolić. W ten sposób nie zniszczą się a my będziemy je mieć świeże do grzybowej zupy czy sosu.
 - Dobrze kochanie. Pojedziemy i kupimy wszystko, co będzie potrzebne. Jutro też możemy rano pójść, może uzbieramy jeszcze trochę. Po południu trzeba będzie się zbierać do wyjazdu.
Teresin okazał się całkiem sporym miasteczkiem. Mógł nawet uchodzić za miasto. Bez problemu zaopatrzyli się w weki i odpowiednią ilość soli. Do późnego popołudnia spacerowali zwiedzając to miejsce. Wrócili tuż przed kolacją. Ula poszła zapytać szefa kuchni, czy udostępni jej jakiś garnek, w którym mogłaby zrobić solankę. Kucharz okazał się miłym człowiekiem i bez problemu się zgodził. W pokoju mieli do dyspozycji czajnik bezprzewodowy i dzięki temu mogła zagotować odpowiednią ilość wody, w której wyparzyła słoiki. Oczyściła dokładnie wszystkie uzbierane grzyby i poukładała w nich. Wszystko zalała solanką. Zakręcanie wieczek zostawiła Markowi. Miał więcej siły niż ona. Nie wychodzili już nigdzie po kolacji. Mieli dość wrażeń jak na jeden dzień. Marek jednak nie odpuścił sobie przyjemności kochania się z Ulą. Ta noc była nocą pełną słodkich wzdychań i uniesień. Zasypiali w swych ramionach niezwykle szczęśliwi i spełnieni w tej miłości.
Czas do obiadu również spędzili na grzybach. Jednak Ula nie wkładała ich do słoików. Do domu nie było daleko i uznała, że na pewno wytrzymają. Po powrocie na Sienną nanizała je na nitkę i powiesiła w kuchni, by się ususzyły. Te dwa dni pozwoliły im na oddech i na zapomnienie o Alexie i sądzie. Skupili się wyłącznie na sobie i to przyniosło pozytywne rezultaty. W dobrych humorach wyszli z windy w poniedziałkowy poranek i przywitali się z Anią. Uśmiechnęła się do nich z sympatią.
 - Świetnie wyglądacie. Ten weekend dobrze wam zrobił.
 - Dziękujemy Aniu. Violetta już jest?
 - Jest. Chyba wzięła sobie za punkt honoru punktualne stawianie się w pracy. Robi wszystko, by być przed wami – roześmiała się.
Weszli do sekretariatu i Marek z przyjemnością spojrzał na wlepiającą oczy w monitor Violę. I on zerknął dyskretnie stwierdzając, że to na co ona patrzy nie jest wyprzedażą.
 - Cześć Viola. – Oderwała się od monitora i żywiołowo się z nimi przywitała.
 - No jesteście. Sebulek mówił, że my jedziemy na następny weekend, to prawda?
 - Najszczersza Viola. Należy wam się. Możecie już w piątek wyjść wcześniej z pracy i jechać. Ja nie mam nic przeciwko temu.
 - Cudownie – pisnęła Kubasińska przyglądając się jednocześnie odgarniającej włosy z twarzy Uli, a raczej jej dłoni.
 - A co ty masz na palcu? Pokaż. O matulu, jaki on piękny – mówiła podekscytowana. – To zaręczynowy, prawda? Zaręczynowy?
Marek uśmiechnął się i pokiwał głową.
 - Jednak przed tobą nic się nie ukryje. Masz rację. Zaręczyliśmy się i jesteśmy bardzo szczęśliwi. – Kolejny raz ich mocno wyściskała gratulując im obojgu.
 - Mam nadzieję, że i Sebulek nie będzie usypiał gruszek w kościele i też dostanę od niego takie cudeńko.
 - Jestem tego pewna Violetta. Wcześniej czy później pozazdrości Markowi i nie będzie chciał być gorszy. Teraz jednak powiedz nam, co w firmie i przekaż bieżące rzeczy.
 - Ja nie mam nic do przekazania. Wszystkie telefony przełączałam na Maćka i to jego powinniście zapytać.
 - No dobrze. To ja pójdę zrobić nam kawę a potem do niego. Może ma coś ważnego.
Spotkała go w socjalnym jak stał nad expresem. Przywitała się z nim i spytała.
 - Podobno odbierałeś jakieś telefony. Coś ważnego?
 - Było kilka do Marka. Jeden z Czech od Gabiny Paralovej. Prosiła o dostawę z ostatniej kolekcji. Zająłem się tym i już wszystko jest w porządku. Mówiła, że wszystko szybko schodzi i musimy dostarczać częściej kreacje a nie czekać, aż klientki wykupią ostatnie egzemplarze. Powiedz o tym Markowi. Najlepiej niech on sam do niej zadzwoni i pogada o tym. A tak poza tym, jak weekend?
 - Cudownie Maciuś. Odpoczęliśmy. Uzbieraliśmy trochę grzybów. Najważniejsze jednak to, że zaręczyliśmy się. Jestem bardzo szczęśliwa.
Porwał ją w ramiona i wycisnął na jej policzkach dwa siarczyste buziaki.
 - Dziewczyno! I ty mówisz o tym tak spokojnie?! Gratuluję. Z całego serca gratuluję. Jak powiem o tym w domu to moi chyba pospadają z krzeseł. To kiedy ślub?
 - Maciek – śmiała się na całego – nie bądź w gorącej wodzie kąpany. Jeszcze nie rozmawialiśmy na ten temat. Wszystko w swoim czasie. Nawet dzieciaki i rodzice Marka nic o tym nie wiedzą. Powiemy im dzisiaj po południu.
 - Bardzo się cieszę Ula. Naprawdę. Marek to wspaniały facet i na kilometr widać jak bardzo cię kocha. Pasujecie do siebie jak dwie połówki jabłka. Wspaniała nowina.

Sebastian Olszański przeciągnął się mocno w fotelu rozrzucając ramiona na boki. Ziewnął przy tym porządnie. Ostatnio nie sypiał zbyt długo, bo jego ukochana wciąż miała niezaspokojoną ochotę na łóżkowe igraszki. Seks z nią był bardzo przyjemny, jednak od jakiegoś czasu potrzeba wysypiania się stawała na pierwszym miejscu. Mimo tej drobnej niedogodności on i tak uwielbiał tę spontaniczność u swojej dziewczyny i cieszyła go myśl, że nadal stanowi dla niej obiekt pożądania. Od jakiegoś czasu mocno spasował. Właściwie od czasu, gdy Marek tak sporządniał i on nie miał już ochoty na klubowe harce i pijaństwo. Stracił towarzysza zabaw i chyba sam doszedł do wniosku, że nadszedł czas, by trochę się ustabilizować. Częściej zabierał więc swoją ukochaną na romantyczne spacery i do przytulnych knajpek, gdzie mogli szeptać sobie cicho do ucha miłosne wyznania. Te myśli przerwało energiczne pukanie do drzwi i po chwili ukazał się w nich jego najlepszy przyjaciel.
 - Marek! Dobrze cię widzieć. Chciałbym się ciebie poradzić w pewnej delikatnej kwestii. – Przywitali się uściskiem dłoni i Dobrzański zajął miejsce w fotelu.
 - A co to za kwestia?
 - Myślę o tym od dość dawna intensywnie i coraz częściej dochodzę do wniosku, że powinienem się ustatkować. – Marek wytrzeszczył na niego oczy.
 - Naprawdę?
 - Mhmm. Pomyślałem, że powinienem oświadczyć się Violi – popatrzył na przyjaciela, który ledwie hamował śmiech. – Możesz mi powiedzieć, co cię tak bawi? Dla mnie to poważna sprawa, a ty się śmiejesz?
 - Wybacz Seba. Mamy chyba podobne myślenie. Ja przyszedłem ci powiedzieć, że w ten weekend oświadczyłem się Uli. – Teraz Olszański przybrał głupią minę.
 - Żartujesz?
 - Ani trochę przyjacielu. Oświadczyłem się jej w bardzo romantycznym miejscu, a ona zgodziła się zostać moją żoną. Jestem niewyobrażalnie szczęśliwy bracie. Skoro jednak i ty myślisz o tym, to nie radzę zwlekać. Viola widziała pierścionek Uli i głośno wypowiedziała swoje pragnienie posiadania podobnego. Kuj więc żelazo póki gorące.
 – No skoro tak, to nie będę się już ociągał. Jeszcze dzisiaj kupię pierścionek a w najbliższy weekend oświadczę się jej. Nie ma na co czekać. – Marek podniósł się z fotela i uścisnął mu dłoń.
 - Bardzo się cieszę Sebastian. To mądra decyzja a ona będzie bardzo szczęśliwa. Powinna dostać medal za to, że wytrzymywała twoje wybryki tak długo. Gdyby cię nie kochała już dawno uciekłaby od ciebie. Właściwie to sam nie byłem w lepszej sytuacji. Różnica między nami jest tylko taka, że ja nie kochałem Pauliny ani ona mnie, a ty masz fioła na punkcie Violetty. Działaj więc, ja wracam do siebie.
Jadąc wraz z Ulą do rodziców po Jaśka i Betti opowiadał jej o zamierzeniach Sebastiana.
 - Na razie nic Violi nie mów. Chcę, żeby miała niespodziankę.
 - To oczywiste. Nie mogłabym zepsuć tak ważnego dla nich obojga dnia.
Przywitali się ze wszystkimi i usiedli przy stole w salonie. Mała wpakował się na kolana Uli opowiadając szczegółowo, co robili przez sobotę i niedzielę.
 - Jasiek pomógł wujciowi obcinać gałęzie i grabić liście. Zrobiliśmy wielkie ognisko a Zosia przyniosła nam kiełbaski do pieczenia. Były pyszne. Piekliśmy też w popiele ziemniaki. Pycha. Musisz kiedyś spróbować. Było fajnie – przytuliła się do niej. Ula pogłaskała ją z miłością po głowie.
 - Cieszę się, że tak miło spędziliście ten weekend. My też odpoczęliśmy.
 - No właśnie – podjął temat Marek. – A’propos weekendu. Chcieliśmy wam oznajmić, że podczas niego oświadczyłem się Uli, a ona zgodziła się zostać moją żoną. Nie ustaliliśmy jeszcze daty ślubu, ale pewnie wkrótce to zrobimy. – Helena klasnęła w dłonie i przypadła do nich.
 - Kochani, to najlepsza wiadomość od dłuższego czasu. Gratulujemy wam z całego serca i bardzo, bardzo się cieszymy. – Gratulował i Krzysztof, a potem Jasiek i Beatka.
 - Rewelacyjnie dzieci, rewelacyjnie – mruczał z zadowolenia senior Dobrzański. – Nie moglibyśmy sobie wymarzyć lepszej żony dla naszego Marka. Ula nie dość, że piękna, to jeszcze mądra i z sercem na dłoni. Wspaniała nowina. Naprawdę wspaniała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz