Łączna liczba wyświetleń

środa, 25 listopada 2015

"CIERPLIWOŚĆ JEST CNOTĄ" - rozdział 11,12,13,14



ROZDZIAŁ 11


Jak na wrzesień, pogoda była bardzo łaskawa i rozpieszczała ludzi każdego dnia. Marek obudził się bardzo wcześnie w sobotni poranek. Spakował się już wczoraj wieczorem. Nie chciał robić tego w ostatniej chwili, by o niczym nie zapomnieć. Uzgodnili, że zaopatrzenie zrobią po drodze. Na pewno natkną się gdzieś na jakiś market, w którym dostaną wszystko, czego potrzebują.
Wyskoczył żwawo z łóżka i pobiegł pod prysznic. Po nim zaparzył sobie kawy i upiekł dwa tosty, które zjadł ze smakiem smarując je jedynie masłem. Zerknął na zegarek. Szósta. Czas jechać. Posprawdzał jeszcze, czy wszystko powyłączał z gniazdek i zamknął mieszkanie. Było bardzo wcześnie, a na drogach słaby ruch. Wykorzystał to i częściej naciskał na pedał gazu. Dwadzieścia pięć minut później parkował już przed bramą w Rysiowie. – Chyba pobiłem dzisiaj wszelkie rekordy – pomyślał. – Ciekawe, czy Ula już gotowa?
Zapukał cicho do drzwi słusznie podejrzewając, że niektórzy z Cieplaków mogą jeszcze smacznie spać. Otworzyło mu jego szczęście uśmiechając się radośnie. Przygarnął ją do siebie i wycisnął na jej ustach słodkiego buziaka.
 - Cześć kochanie. Jesteś gotowa?
 - Jestem – powiedziała szeptem. – Tata już wstał, ale dzieciaki jeszcze śpią, dlatego mówię tak cicho. Wchodź.
Przywitał się z Józefem, który wręczył mu reklamówkę.
 - Tu macie trochę kanapek i ciasta. Jest też termos z kawą.
 - Dziękuję panie Józefie, myśli pan o wszystkim.
 - Nie mogę pozwolić, żebyście umierali z głodu podczas tej podróży.
 - Weźmiesz moją torbę Marek? Ja wezmę reklamówkę. Trzymaj się tato i jakby się coś działo, to dzwoń. Ucałuj ode mnie dzieciaki.
 - A wy dojedźcie bezpiecznie. Koniecznie daj mi znać, jak będziecie na miejscu. Przynajmniej nie będę się niepokoił.
 - Na pewno zadzwonię. Pa tatusiu.
Usadowili się w samochodzie i zapięli pasy.
 - Jak długo pojedziemy?
 - Myślę, że niewiele ponad cztery godziny.
 - To długo, a mówiłeś, że to jest blisko.
 - Kochanie, przecież nieważne, czy daleko, czy blisko, byle razem, prawda?
 - Prawda.
Cmoknął ją w nosek i ruszył. Kilka minut po dziewiątej wjeżdżali do Lubicza. Zauważył budynek „Biedronki” i postanowił się zatrzymać.
 - Przerwa kochanie. Zrobimy zakupy.
Weszli z koszykiem do sklepu i rozejrzeli się.
 - To gdzie najpierw? – spytał Marek.
 - Chodźmy na chemię. Kupimy jakieś płyny do czyszczenia i do naczyń, może jakieś proszki. Kilka ścierek też się przyda. Ręczniki papierowe i papier toaletowy, mydło i szampon. Potem pójdziemy na warzywniak. Kupimy trochę owoców, jakieś soki i trochę warzyw. Może dzisiaj wieczorem zjemy spaghetti? Jeśli masz ochotę na nie, to trzeba zaopatrzyć się w makarony, sos i mielone mięso. Jest tam w ogóle lodówka?
 - Chyba jest, ale nie wiem, czy sprawna. Zobaczymy.
Nakupili wszystkiego mnóstwo. Kosz pękał w szwach. Zapakowali zakupy do bagażnika i ruszyli w dalszą drogę. Za Tucholą skręcił z głównej trasy i wjechał w las. Przejechali leśną drogą z pięć kilometrów i zatrzymali się.
 - To tu? Dojechaliśmy? – spytała podekscytowana.
 - Tak skarbie. Jesteśmy na miejscu. Widzisz domek? – wskazał palcem.
 - Jest śliczny! Wygląda, jak z bajki i cały drewniany. Chodź, najpierw go obejrzymy a później wniesiemy rzeczy.
Wyciągnął klucze z kieszeni spodni i poprowadził ją do tej niedużej chatki. Ula chłonęła te widoki jak gąbka. Była zachwycona. Co trochę wydawała z siebie okrzyki podziwu, a on cieszył się wraz z nią. Weszli do środka. Pomieszczenie było bardzo urokliwe. Na ścianach wisiały zwierzęce skóry. Również na drewnianej podłodze było ich kilka. Główne miejsce zajmował kominek zbudowany z kamienia rzecznego, na którym stały nieco pożółkłe już fotografie.
 - To salon Ula. W głębi jest kuchnia i łazienka, a na piętrze dwa małe pokoiki.
 - Pięknie tu.
 - Tak, pięknie i bardzo brudno. Spójrz na te pajęczyny.
 - Zaraz wszystkiemu zaradzimy. Chodźmy po bagaże. Zostawimy na razie wszystko na ganku a zabierzemy tylko środki czystości. Jest dopiero jedenasta trzydzieści, do popołudnia uwiniemy się z całą robotą.
Aż uśmiechnął się pod nosem. Była taka spontaniczna i pełna energii. Zrobili tak, jak chciała. Sprawdził lodówkę. Na szczęście była sprawna. Na elektrycznym piecu zagrzali wielki gar wody i zabrali się za sprzątanie. Uli paliła się robota w rękach. Najpierw umyła dokładnie lodówkę, by mogli powkładać do niej szybko psujące się produkty. Potem zabrała się za okna. Szorowała okienne szyby podśpiewując wesoło. Ten obrazek rozczulił Marka. Czy mógłby być szczęśliwszy przy innej kobiecie? Na pewno nie. Jego ukochana Ula jest mądra, nietuzinkowo piękna, dobra, wrażliwa, szczera, wielkoduszna, wspaniałomyślna, bardzo pracowita i… I mógłby jeszcze długo tak wymieniać. Podszedł do niej i obejmując ją wpół ucałował jej czerwony z wysiłku policzek.
 - Bardzo cię kocham i do śmierci będę to powtarzał. Jesteś moim aniołem, cudem i największym skarbem, jaki posiadam. Nie potrafiłbym już bez ciebie żyć.
Spojrzała mu w oczy, w których zobaczyła nieprzebrane pokłady miłości. Przylgnęła do jego ust.
 - Ja mogę powiedzieć dokładnie to samo. A teraz puść mnie kochanie. Już nie zostało dużo. Jak skończymy, zrobię obiad a potem rozpakujemy nasze torby.
 - Dobrze. W takim razie ja pościągam te skóry ze ścian i pójdę je wytrzepać. W nich pewnie też jest mnóstwo kurzu.
 - Świetny pomysł. Nie wiem, czy jest tu trzepaczka, ale nawet jakby jej nie było, to można to zrobić grubszym kijem. Na pewno jakiś znajdziesz.
Zanim wrócił z tą stertą skór ona zabrała się za obiad. Podsmażyła mięso i dodała do niego sos. Ugotowała makaron. Kiedy go odcedzała Marek właśnie wchodził do chaty.
 - Ale pięknie pachnie. Poczułem wilczy głód.
 - Umyj ręce. Ja już nakładam.
Pałaszowali z ogromnym apetytem. Po takim intensywnym dniu należał im się solidny posiłek.
 - To było boskie skarbie. Najadłem się jak bąk. Odsapnę troszkę i porozwieszam te skóry.
 - A ja zajrzę do sypialni. Może trzeba przewietrzyć pościel i na pewno przebrać ją. Znajdę tu jakąś na zmianę?
 - Na pewno. W jednym z pokoi stoi stara szafa. Zajrzyj do niej. Pamiętam, że to tam mama trzymała zawsze poszewki i ręczniki.
Weszła na piętro i z ciekawością oglądała dwa przytulne pokoiki. Wybrała ten z balkonem. Pomyślała, że wytrze poręcz i przewiesi przez nią pościel. - Dobrze, że ktoś zabezpieczył ją przed kurzem i zawinął w pokrowce.
Wytarła balkon a potem to samo zrobiła w pokoju. Znalazła zmianę pościeli, ale z przebraniem postanowiła zaczekać, aż kołdra i poduszki trochę się wywietrzą. Przetarła jeszcze drzwi balkonowe i stanęła w nich zapatrzona w wysokie sosny. Dzień chylił się ku zachodowi. Nagle zobaczyła przed sobą stado saren i znieruchomiała z wrażenia. Nie chciała ich spłoszyć. Podeszły do jeziorka i zaczęły pić wodę. Nawet nie zauważyła, jak do pokoju wszedł Marek i objął ją ramionami. Bez słów pokazała mu ręką ten niecodzienny widok. Uśmiechnął się radośnie i przytulił do niej.
 - One przychodzą tu każdego dnia kochanie – wyszeptał. – Będziesz miała jeszcze nie raz okazję je podziwiać.
 - Są piękne i takie majestatyczne. Dziękuję ci, że mnie tu przywiozłeś. To miejsce na zawsze pozostanie w moim sercu, bo jest cudowne i nieskażone cywilizacją.
Godzinę później ściągnęła z balkonu pościel i przebrała ją. Zeszła na dół, gdzie Marek szykował dla nich kolację.
 - Zjemy na ganku? Taki ciepły wieczór, że szkoda siedzieć w domu. Zabierzemy koce i jak zrobi się chłodno, to okryjemy się. Włączyłem też bojler, żebyśmy mieli ciepłą wodę do mycia.
Pogładziła go po szorstkim policzku.
 - Jesteś bardzo zapobiegliwy i myślisz o wszystkim. Ja za to przygotowałam nam spanie. Zabiorę te talerze i może herbatę.
Wyniosła wszystko na ganek i postawiła na drewnianym stole. Po chwili dołączył do niej.
 - To takie niezwykłe – powiedziała cicho.
 - Co takiego?
 - To miejsce. Takie spokojne, cisza dzwoni w uszach. Teraz uświadomiłam sobie, że to chyba tej ciszy brakowało nam najbardziej. Przywykliśmy do wiecznego rejwachu i permanentnego braku spokoju.
 - Tak, to prawda – przytulił ją do siebie i okrył ich kocem. Czuł się cudownie. Ta nieprzeciętna kobieta uszczęśliwiała go każdego dnia. Bardzo jej pragnął, ale też był ostrożny. Nie chciał robić nic na siłę i broń Boże ją poganiać. Już raz przekonał się, że warto być cierpliwym. Teraz też będzie. Nie zrobi nic wbrew jej woli.
Siedzieli zasłuchani w tą ciszę, którą mącił jedynie cichy plusk fal jeziorka i szum sosnowego lasu.
 - Słyszysz to Ula? To pohukiwanie? Sowy się obudziły. To ich pora. Mają tu wszędzie swoje gniazda, przeważnie w dziuplach.
Pokiwała głową i przeciągle ziewnęła.
 - Zmęczona jestem i śpiąca, choć muszę przyznać, że to zupełnie inny rodzaj zmęczenia. Całkiem miły. Czasem dobrze jest też popracować fizycznie. Co będziemy jutro robić?
 - A na co masz ochotę?
 - Pójdziemy na grzyby? Zabrałam nawet gumowce.
 - A ja tutaj powinienem mieć swoje. Jutro poszukam Chodźmy pod prysznic. I mnie kleją się oczy.
Po kąpieli poszli na górę. Z przyjemnością wsunęli się pod wywietrzoną pościel. Wtuliła się w niego mocno i po chwili spała już kamiennym snem.

Ranek obudził ją świergotem ptaków. Otworzyła powieki i uśmiechnęła się szeroko na widok intensywnych promieni słońca wdzierających się przez balkonowe okno. Odkleiła się od śpiącego jeszcze Marka, zarzuciła na siebie szlafrok i wymknęła się na balkon. Oparła dłonie o balustradę i wystawiła do słońca twarz. Zapach sosnowych igieł przyprawił ją niemal o zawrót głowy. Poczuła się bardzo szczęśliwa. To miejsce było magiczne i jeszcze Marek. Wspaniały, opiekuńczy, gotów jej nieba przychylić. Już dawno pozbyła się wątpliwości, co do szczerości jego uczuć względem niej. Wiedziała, że kocha ją bardzo. Każdego dnia widziała w jego oczach tę miłość i czytała w nich, jak w otwartej księdze. Pod wieloma względami byli do siebie podobni. Zwykle zgadzali się ze sobą w różnych kwestiach i rozumieli bez słów. Czasami odnosiła wrażenie, że on czyta w jej myślach i odgaduje je w lot. Ona w sobie też miała taką intuicję i dzięki niej zaskakiwała go wielokrotnie. Wiedziała, że nigdy nie byłaby szczęśliwa z innym mężczyzną, bo żaden nie wytrzymałby porównania z Markiem. Poczuła, jak jego ciepłe ciało przytula się do niej i oplata ją rękami. Uśmiechnęła się i odwróciła głowę natykając się na jego usta. Pocałował ją namiętnie i czule.
 - Wyspałaś się kotku? – zamruczał jej do ucha.
 - Dawno nie spałam tak dobrze. To świeże powietrze jest wspaniałe. Takie rześkie. Cudownie się tu śpi. Zapowiada się ładny dzień. Szkoda go tracić. Idę na dół i przygotuję nam śniadanie. Poszukasz tych gumowców?
 - Poszukam jak tylko zjemy. Nawet jak nie znajdziemy żadnych grzybów, to samo chodzenie po lesie będzie przyjemne.

Gumowce odnalazł bez trudu. Ubrani odpowiednio na taką wyprawę i zaopatrzeni w wiklinowe kosze ruszyli w głąb lasu. Starali się iść w bliskiej odległości od siebie, by nie tracić się z oczu. Plotki okazały się prawdą. Grzybów było całkiem sporo. Co chwilę któreś z nich schylało się po wystający z mchu podgrzybek. Po trzech godzinach mieli pełne koszyki. Szczęśliwi i uśmiechnięci wracali objęci do chaty. Udało się to grzybobranie. Ula postanowiła część grzybów przeznaczyć na sos. W Biedronce kupili również worek ziemniaków. Mogą więc zjeść sos z nimi. Doda jeszcze jakąś surówkę i obiad gotowy.
 - Wiesz Marek, pomyślałam sobie, że te grzyby, których nie zjemy, moglibyśmy ususzyć. Widziałam tu niedaleko krzewy tarniny. Ich gałązki mają długie kolce. Można by powbijać na nie grzyby i ustawić koło kominka, jeśli udałoby ci się w nim rozpalić. Wyschłyby raz dwa.
 - To dobry pomysł Ula. Moglibyśmy codziennie je zbierać przez godzinkę lub dwie. Do wyjazdu na pewno uzbieralibyśmy ich sporo. Uwielbiam zupę grzybową. To ty tu gotuj, a ja zobaczę, co z tą tarniną. Postaram się przynieść kilka gałązek. Zajęła się pracą. Oczyściła wszystkie grzyby przeznaczając część z nich do gotowania. Obrała ziemniaki. Wyjęła z lodówki dwa wężowe ogórki i pokroiła je cienko w plastry. Przyprawiła do smaku i zalała śmietaną. Grzyby pocięte w małe kawałki bulgotały już na piecu, gdy wrócił Marek niosąc ze sobą gałęzie tarniny oczyszczone z liści.
 - Zobacz kochanie. Są idealne do suszenia grzybów. Zaraz powbijam je na kolce i ustawię przy kominku. Po południu rozpalę w nim. Mam nadzieję, że jest sprawny i nie będzie kopcił.
Druga część dnia przebiegła leniwie. Siedzieli na ganku sącząc aromatyczną kawę i zagryzając herbatnikami. Marek od czasu do czasu dokładał szczapy do kominka. Przypomniał sobie, że przecież w torbie ma wino, które zabrał z domu. Znalazł w kuchni kieliszki i nalał po lampce. Wyniósł na ganek i podał jeden Uli.
 - Za udany pobyt kochanie.
 - Wino?! Skąd je wytrzasnąłeś?
 - Zabrałem z domu. Dopiero teraz sobie o tym przypomniałem.
Zapadał wieczór. Znowu mogła popatrzeć na sarny, które były stałymi bywalczyniami tego miejsca. Ogień w kominku dogasał. Nie dokładał już szczap. Nie chciał narażać domu na ewentualny pożar. Zjedli skromną kolację i po wzięciu prysznica poszli do sypialni. Przytulił ją, jak zwykle, czule całując w skroń.
 - Jestem bardzo szczęśliwa Marek aż boję się o tym mówić głośno, by nie spłoszyć tego szczęścia. To wszystko wygląda, jak piękny sen. To cudowne miejsce i ty taki kochany.
 - I ja jestem szczęśliwy, bo ty każdego dnia dajesz mi do tego powody. Bardzo cię kocham skarbie – wtulił się w jej usta delikatnie je muskając, by po chwili pogłębić ten pocałunek. Poczuła mrowienie na całym ciele. Każda jego komórka domagała się pieszczoty. Zrozumiała, co to oznacza. Pragnęła go.
 - Zróbmy to Marek. Chcę się z tobą kochać – wyszeptała.
Myślał, że śni. Tak długo na nią czekał. Psychicznie przygotował się do tego czekania, a ona chce to zrobić już dziś?
 - Jesteś tego pewna?
 - Jestem. Tylko z tobą mogę się kochać, z nikim innym.
Ponownie smakował jej ust rozpalając ją powoli. Pieścił jej piersi, brzuch i uda, by oswoić ją ze swoim dotykiem. Całował szyję, gładził pośladki i jej kobiecość. Jęczała pod wpływem tych pieszczot. Wiedział, że w jej życiu nie było jeszcze żadnego mężczyzny. Postanowił być delikatny, by nie sprawić jej bólu. Jego palce wdarły się w jej płeć i drażniły to najwrażliwsze miejsce. Wiła mu się pod dłonią jęcząc i wzdychając coraz głośniej. Wreszcie uznał, że jest gotowa. Była wilgotna. Uniósł jej nogi i nie przestając całować jej ust wchodził w nią powoli. Wzięła głęboki oddech i zacisnęła powieki. On nie przestawał do momentu aż nie wszedł w nią cały. Znieruchomiał w niej na chwilę. Zachłannie całując jej sutki zaczął się poruszać. Najpierw wolno, by mogła przyzwyczaić się do niego, a potem coraz szybciej. Wrócił do jej ust całując je natarczywie. Po pierwszej fali bólu, jaka przepłynęła przez jej ciało poczuła nagle przyjemność. Poddała się tym rytmicznym pchnięciom. Objął ją ciasno ramionami i nie przestawał. Ona odpłynęła. Odruchowo oplotła jego biodra nogami sprawiając, że niemal przykleił się do niej. Czuła, jak nadciąga kolejna fala, tym razem wielkiej rozkoszy. Drżała na całym ciele. W pewnym momencie odniosła wrażenie, jakby jej ciało rozpadało się na tysiąc kawałków. Doznała prawdziwego wstrząsu. Krzyknęła. Jej kolejne skurcze spowodowały, że i on się spełnił. Leżeli spleceni w jedno ciało, którym co chwilę targały błogie spazmy. Długo nie mogli się uspokoić. Wreszcie otworzyła powieki i wyszeptała.
 - To było coś wspaniałego. Dziękuję.
Utonął w tych błękitnych diamentach płonących jeszcze od rozkoszy, którą jej dał.
 - To ja ci dziękuję skarbie. Byłaś cudowna.
Wtuliła się w niego tak, jak zwykła to czynić od jakiegoś czasu.
 - Kocham cię najmocniej na świecie – wyszeptała jeszcze.
 - Ja ciebie też kochanie, ja ciebie też.

Pogoda dopisywała. Wieczory były już wprawdzie chłodne, ale im to nie przeszkadzało. Kolacje zawsze zjadali na ganku, a potem kontemplowali ten błogi spokój opatuleni w koce. Każdego ranka chodzili na grzyby i sprawiało im to dużą frajdę. Te leśne skarby rosły niemal pod ich nosem, bo inni grzybiarze nie zapuszczali się w te rejony. Dzięki temu w krótkim czasie zapełnili grzybowym suszem dwie ogromne papierowe torby. Ula cieszyła się z tego bardzo.
 - Będą świetne do pierogów z kapustą i na wigilię też starczy – mawiała.
Marek znalazł sobie nowe hobby. Ze schowka za domem wygrzebał starą wędkę. Przypomniały mu się dziecięce lata, gdy wraz z dziadkiem łowili namiętnie ryby w jeziorku. Choć było małe, to niezwykle w nie bogate. Można tu było złowić lina, płotkę, okonia, a nawet przy dużym szczęściu szczupaka. Niewiele myśląc postanowił spróbować. Ustawił się na pomoście, zarzucił wędkę i czekał. Ula przyglądała mu się z rozbawieniem. Sama nie jadała ryb ze względu na swoją alergię, ale pomyślała, że jeśli coś uda mu się złowić, usmaży mu rybę na kolację.
Długo nic się nie działo. Znużona sięgnęła po książkę, którą przywiozła z domu i zaczęła czytać. Przerwał jej tę czynność nagły wrzask.
 - Ula! Ula! Złapałem! Ale się szarpie! Musi być duża!
Pobiegła podekscytowana w jego stronę. Faktycznie szarpało wędką na wszystkie strony. Ledwie mógł ją utrzymać, ale nie poddawał się. Ryba słabła. Powoli kręcił kołowrotkiem holując ją do podestu. Wreszcie zgrabnym ruchem wrzucił ją na deski.
 - To Okoń! Okoń Ula! Ale wielki! Ma chyba ze trzy kilo. Musisz zrobić mi zdjęcie. Pochwalę się Sebastianowi. – Wyciągnęła z kieszeni telefon i zaczęła pstrykać zdjęcia. Ostatnie pokazywało Marka w dumnej pozie, trzymającego w rękach rybę.
 - Piękna sztuka, prawda?
 - Prawda. Jak chcesz przyrządzę ci go na kolację.
 - Będzie na pewno pyszny. Ja go oporządzę. Ma ostre płetwy grzbietowe, mogłabyś się skaleczyć. Wypatroszę go też i dopiero przyniosę do kuchni.
 - Dobrze kochanie i gratuluję. Naprawdę się spisałeś. Szczerze powiedziawszy nie wierzyłam, że złowisz choćby płotkę.
 - Skarbie, – cmoknął ją w policzek – miej więcej wiary we mnie.
 - Po tym wyczynie mam jej bardzo dużo.

Kolejny dzień przywitał ich mżawką. To nie była dobra pogoda na spacery. Popijali kawę na ganku, gdy Markowi przyszedł do głowy pewien pomysł.
 - Wiesz Ula, zamiast siedzieć tu i gapić się na deszcz pojedźmy do Tucholi. Tam przynajmniej można coś zwiedzić. Byłem tam bardzo dawno temu i chętnie ponownie zobaczyłbym miasto. Tam jest Muzeum Borów Tucholskich, a niedaleko w Wymysłowie prawdziwa gratka, Muzeum Indian Północnoamerykańskich. Na pewno zaciekawiłyby cię eksponaty. Dla nas niezwykle egzotyczne. Pióropusze indiańskie, łuki, zatrute strzały, tomahawki i wiele innych rzeczy. Moglibyśmy tam zjeść obiad. Pewnie jeszcze nigdy nie próbowałaś kaszubskiej kuchni. Jest naprawdę dobra. Co ty na to?
 - Pewnie. Dlaczego nie? Dopijemy kawę i możemy jechać.

Zanim dojechali do Tucholi niebo wypogodziło się i deszcz znikł równie szybko, jak się pojawił. Miasto zrobiło na nich bardzo dobre wrażenie. Budynki o ładnych, kolorowych elewacjach, wszędzie czysto i mnóstwo zieleni. Widać tu było rękę dobrego gospodarza. Zwiedzili najpierw muzeum, które swoje zbiory umieściło w budynku starego spichlerza. Na parterze znajdowała się wystawa etnograficzna, bogata w narzędzia ciesielskie, wyroby z drewna, wikliny, domki dla ptaków i ule. Były tu też kolorowe stroje kaszubskie. Weszli na piętro, gdzie przywitał ich świat zwierząt zamieszkujących bory. Wypchane sarny, lisy, zające, dziki i ptaki drapieżne. Włócząc się ulicami miasta obejrzeli pozostałości z murów miejskich i zamku krzyżackiego z czternastego i piętnastego wieku. Pochodzili trochę po starówce. Dowiedzieli się, że dwa miecze – legendarne „nagie miecze”, które Wielki Mistrz Krzyżacki Ulrich von Jungingen podarował pod Grunwaldem Królowi Polskiemu Władysławowi Jagielle, pochodziły właśnie z Tucholi.
Około godziny czternastej poczuli głód. Zapytali w jednym z maleńkich sklepików o jakąś restaurację. Polecono im „Zajazd pod jeleniem” położony w pobliżu centrum. Dotarli tam dość szybko i zajęli jeden ze stolików. Marek przejrzał menu.
 - Co powiesz Ula na zupę serową z grzankami i pieczeń z jelenia z żurawiną? Na deser serwują sernik na ciepło.
 - Brzmi pysznie. Zamawiaj.
Zupa rzeczywiście była znakomita a mięso rozpływało im się w ustach. Przy serniku zadecydowali, że znajdą jakąś cukiernię i kupią trochę ciasta do domu.
Ten dzień mogli zaliczyć do udanych. Wracali w doskonałych nastrojach. Ula kupiła rodzinie jakieś drobiazgi w prezencie. W końcu obiecała im, że nie wróci z pustymi rękami.
Leżeli już w łóżkach i komentowali przebieg tego dnia.
 - Cieszę się, że mnie tam zabrałeś. To naprawdę ładne miasto i ma tyle ciekawych miejsc. Pierwszy raz jadłam dziczyznę i nie sądziłam, że to jest takie chude mięso. Smakowała mi. Było fajnie. Jutro, jak nie będzie padać pozbieramy jeszcze grzybów. Podzielimy się nimi. Zawieziesz trochę rodzicom. Może Zosia zrobi z nich coś pysznego.
 - A właśnie. Przypomniałem sobie, że jeszcze przed pokazem mama zapraszała nas na obiad, ale było wtedy tak dużo roboty… Obiecałem jej, że wpadniemy, jak tylko ten młyn się skończy. Może w następną sobotę?
 - Może być. Ja nie mam żadnych planów. Do południa trochę posprzątam a po południu jestem wolna.
 - No to załatwione. Na pewno się ucieszą, szczególnie mama. Dawno cię nie widziała.
 - I ja chętnie się z nią spotkam. Wspaniała kobieta. Śpijmy już. Ledwie mogę utrzymać powieki. Za dużo wrażeń, jak na jeden dzień.
Pochylił się nad nią i ucałował czule.
 - Dobranoc moje szczęście.
 - Dobranoc.

W niedzielne przedpołudnie Marek władował ich torby do bagażnika. Spojrzał na stojącą na pomoście Ulę. Wiedział, że pokochała to miejsce i żal jej stąd wyjeżdżać. Niestety w poniedziałek musieli być już w firmie.
 - Kochanie zabrałaś wszystko? Sprawdźmy może, czy coś nie zostało i czy wszystko wyłączone. Nie chciałbym żadnych przykrych niespodzianek.
 - Trzeba zabrać grzyby. Są przy kominku. Ja pójdę na górę. Zobaczę, czy okna pozamykane. Lodówkę odmroziłam i umyłam wczoraj, więc nie musisz sprawdzać.
Pozamykał jeszcze drewniane okiennice i zamknął chatę na klucz. Uśmiechnął się do niej.
 - Co Ula, szkoda stąd wyjeżdżać?
 - Nawet nie wiesz, jak bardzo. To czarodziejskie miejsce. Przyjedziemy tu jeszcze kiedyś?
 - Na pewno. Rodzice i tak mają zamiar przepisać na mnie tę chatę. Będziemy tu przyjeżdżać, kiedy tylko będziesz chciała. Jedziemy?
 - Jedziemy – westchnęła, spoglądając ostatni raz na jezioro.




ROZDZIAŁ 12


W poniedziałek zjawili się punktualnie i po wylewnym przywitaniu się z Violettą i Sebastianem, rzucili się w wir pracy. Mieli trochę zaległych spraw. Tak zastał ich prezes, który zawitał dzisiejszego ranka na piąte piętro. Trochę ich zaskoczył, ale nie komentowali tego.
 - Pewnie jesteście zdziwieni, że tak was nachodzę z samego rana. Od razu uprzedzam, że nie przyszedłem was kontrolować – roześmiał się dobrodusznie. – Przyszedłem, bo jestem ciekawy, czy chata jeszcze stoi i czy Uli podobało się to miejsce.
Ula uśmiechnęła się błogo na samą myśl.
 - Panie Krzysztofie, to najpiękniejsze miejsce na ziemi. Zakochałam się w nim. Cisza, spokój, sarny i sowy. W dodatku chodziliśmy na grzyby, bo było ich mnóstwo. Nazbieraliśmy i nasuszyliśmy tyle, że obie rodziny będą miały co jeść na święta. Marek nawet łowił ryby.
 - To prawda – wtrącił się Marek. – Z chatą wszystko w porządku. Zrobiliśmy gruntowne porządki. Ula umyła okna, a ja wytrzepałem skóry. Udał nam się ten pobyt. Odetchnęliśmy.
 - Bardzo się cieszę moi drodzy. Zmęczony pracownik, to zły pracownik. Zawsze to powtarzam. Skoro już odpoczęliście, to może wpadniecie w sobotę na obiad do nas? Mama już przed waszym wyjazdem was zapraszała.
 - Właśnie wczoraj rozmawialiśmy o tym i doszliśmy do tego samego wniosku. W sobotę przyjedziemy.
 - No to załatwione. Mamie przekażę, a wam już nie przeszkadzam. Do zobaczenia.

O trzynastej wybrali się na lunch. Zaprosili też Violę i Sebastiana. Kiedy złożyli już zamówienie Olszański pochylił głowę w stronę Marka i szepnął.
 - Czy wiesz, co się dzieje z Alexem? Jest jakiś dziwny.
 - Dziwny? Dlaczego dziwny?
 - Zamyka się na całe osiem godzin w gabinecie i ani nosa nie wychyli. Dopuszcza tylko do siebie Turka i przez niego załatwia wszystkie sprawy. Może on znowu coś knuje, żeby zrobić wam mało przyjemną niespodziankę?
Marek pokręcił z powątpiewaniem głową.
 - Nie sądzę. Myślę, że chodzi o coś innego.
 - O co?
 - Tego jeszcze nie wiem, ale się dowiem.
Ula z Violettą też szeptały.
 - Jak ci się układa z Sebastianem? Wszystko w porządku?
 - W jak najlepszym. On jest taki kochany. Zabiera mnie w różne miejsca. Ostatnio jednak coraz częściej nalega, żebym przeprowadziła się do niego, ale myślę, że to za wcześnie. Znamy się długo, ale jesteśmy ze sobą od niedawna.
 - Masz rację. Nie śpiesz się tak. Musicie się przecież lepiej poznać. Powinnaś być na sto procent pewna jego uczuć do ciebie, zanim zrobisz ten krok. Wiesz, że on i Marek nie mają zbyt chlubnej przeszłości. Za bardzo obu pociągają inne kobiety, choć myślę, że w przypadku Marka mogę powiedzieć to w czasie przeszłym. Dał mi milion dowodów, że mnie kocha. Seba musi ci dać taką samą pewność.
 - Wiem Ula, wiem, przecież nie jestem idiotką.
 - Nic nie mówisz, co ze studiami. Miałaś się zapisać.
 - A właśnie! Gdzie ja mam głowę!? Zapisałam się. Od pierwszego października mam zajęcia. Trochę się boję. Nawet bardzo się boję, czy sobie poradzę. – Ula poklepała ją uspokajająco po dłoni.
 - Na pewno sobie poradzisz, a ja, tak jak obiecałam, pomogę ci. Zobaczysz. Nie taki diabeł straszny, jak go malują.
Lunch przebiegał w miłej atmosferze. Dobrze czuli się we własnym towarzystwie.
 - Ależ ze mnie gapa! – krzyknęła Violetta i pacnęła się dłonią w czoło. – Nie słyszeliście ostatnich rewelacji. Dowiedziałam się, że podobno Paulina wylądowała w wariatkowie. – Marek słysząc te słowa, zamarł.
 - Skąd wiesz? – spytał przełykając ślinę. Obiecał Alexowi, że nikomu nie powie i słowa dotrzymał. Skąd więc Viola ma takie informacje?
 - Od koleżanki. Jej matka od dawna leży na oddziale psychiatrycznym i ona odwiedza ją co jakiś czas, choć tak naprawdę to nie wiem, po co. I tak nie ma z nią żadnego kontaktu. Ona, to znaczy Gośka Poznachowska była tu w firmie kilka razy i nawet przedstawiłam jej kiedyś Paulinę. Dlatego rozpoznała ją. Jest na sto procent pewna, że to właśnie dumna panna Febo, której ponoć w ogóle nie przypomina. Chyba ładują w nią jakieś psychotropy, bo wygląda na otępiałą i zupełnie nieobecną.
 - Ale numer… - odezwał się zszokowany Olszański. – W życiu bym się nie spodziewał… Z drugiej jednak strony była jedną, chodzącą furią. Niezły popis dała na tym bankiecie po pokazie. Rzeczywiście wtedy wyglądała na kompletnie szaloną.
Marek był skołowany tymi wiadomościami. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w Kubasińską.
 - Słuchajcie. Mam do was prośbę. Zachowajcie te rewelacje dla siebie. Mam nadzieję Viola, że nikomu nie wygadałaś? Byłoby niedobrze, gdyby w firmie zaczęto plotkować na ten temat.
 - Nic nikomu nie mówiłam. Wiem o tym od wczoraj i dopiero teraz mi się przypomniało. Nic nie wypaplam. Obiecuję – zapewniła Viola podnosząc do góry dwa palce. – A swoją drogą chyba nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Ja myślałam, że ona siedzi w tym swoim Mediolanie.
 - Ja myślę, że to bardzo nieszczęśliwa kobieta – odezwała się cicho Ula. – Doświadczyłam od niej wielu przykrości, a jednak jest mi jej żal. Rzadko spotyka się osoby, które aż tak bardzo nie potrafią zapanować nad swoimi emocjami. Ona zapłaciła za to wysoką cenę i nie wiadomo, czy kiedykolwiek dojdzie do równowagi. To takie smutne.
 - To prawda – Marek w zadumie spoglądał na Ulę. – Jeszcze raz bardzo was proszę o dyskrecję. Nie mówmy już o tym.
Podejrzewał, był nawet pewien, że zachowanie Alexa wiąże się z tym, co przytrafiło się Paulinie. Był przekonany, że to właśnie jej stanem emocjonalnym się gryzie. Postanowił przełamać się i po powrocie do firmy iść z nim porozmawiać. Byli wprawdzie wrogami od lat i największymi konkurentami, ale pamiętał też i te lata, kiedy byli najlepszymi przyjaciółmi. W takiej chwili nie chciał go zostawiać samego z problemem. Przypomniał sobie te wszystkie awantury, które Paulina urządzała mu niemal każdego dnia, gdy mieszkali jeszcze pod jednym dachem. To nie było normalne. Ta chorobliwa zazdrość o niego zatruwała jej mózg. Już przecież wtedy nie była zrównoważona psychicznie. Sam ojciec to zauważył i proponował jej wizytę u psychiatry. To chyba nie mogło inaczej się skończyć, jak w taki właśnie sposób.

Po powrocie z lunchu odebrał jeszcze kilka telefonów i wyszedł z gabinetu.
 - Idę do Alexa Ula. Jakby coś się działo, to daj mi sygnał na komórkę.
 - W porządku. Idź.
Wszedł do sekretariatu działu finansowego i przywitał się z Dorotą, sekretarką Alexa.
 - Cześć Dorota, Alex u siebie?
 - U siebie. Już od jakiegoś czasu nie wychodzi z gabinetu, a ja donoszę mu tylko kawę – powiedziała cicho. – Dziwnie się zachowuje. Już wolałabym chyba, żeby na mnie wrzeszczał.
 - Muszę z nim pogadać. Dopilnuj, żeby nikt nam nie przeszkadzał, dobrze?
 - Bez obaw. Nikogo nie wpuszczę.
Zapukał do drzwi i nie czekając, aż go poprosi, wszedł. Febo siedział za biurkiem tępo wpatrując się w okno. Powoli przeniósł obojętny wzrok na Marka.
 - Cześć. Masz chwilę? Chciałbym pogadać.
Bez słowa wskazał mu ręką fotel. Kiedy Marek usiadł, zapytał.
 - A o czym?
 - O Paulinie. – Alex spiął się i wbił w Dobrzańskiego wzrok. – Pamiętasz naszą rozmowę w socjalnym? Powiedziałem ci wtedy, że nikomu nie powiem, co się z nią dzieje. – Alex pokiwał głową.
 - Pamiętam.
 - Ja dotrzymałem słowa, ale dowiedziałem się dzisiaj o tym od Violetty. Zatkało mnie, gdy mi powiedziała, że Paulina jest w szpitalu psychiatrycznym. Wiesz, że Viola, to największa papla w firmie. Przestraszyłem się, że wszyscy już wiedzą. Spytałem, skąd wie? Okazało się, że matka jednej z jej koleżanek tam leży. Ta koleżanka była tu kilka razy i wie, jak Paulina wygląda, dlatego rozpoznała ją bez trudu. Zobowiązałem Violę do milczenia, ale nie wiem, jak długo będzie można utrzymać to w tajemnicy.
Alex westchnął ciężko i ukrył w dłoniach twarz.
 - Ta cała sytuacja zaczyna mnie przerastać. Faszerują ją jakimiś zastrzykami uspakajającymi i tabletkami. Czasami nie mogę złapać z nią kontaktu. Nawet wzrokowego, bo jej oczy są rozbiegane i nie potrafią skupić się na niczym. Mówi od rzeczy. Wyciąga z zakamarków pamięci jakieś zamierzchłe sprawy. Czasem myśli, że jestem jej ojcem. Przytula się wtedy do mnie i płacze. Nie wiem, jak ja dalej to zniosę. Ciężko mi na nią patrzeć w takim stanie. Musiałem ją oddać do tego szpitala, bo sam nie poradziłbym sobie z nią. Była bardzo agresywna i wciąż wygadywała jakieś głupstwa.
Marek był w szoku. W życiu nie spodziewałby się, że Paulinie pomieszają się zmysły.
 - Alex, może tam ją źle leczą. Może trzeba pomyśleć o jakimś prywatnym ośrodku. Przecież macie pieniądze. Myślę, że w normalnym szpitalu nie będzie miała dobrej opieki. Zbyt dużo tam pacjentów, by lekarze mogli skupić się tylko na niej. Jeśli się zgodzisz, poszukam jakiegoś ośrodka pod Warszawą. Jestem przekonany, że coś znajdę. Pojedziemy obejrzeć i zadecydujesz.
 - Tak… Chyba to rozsądne wyjście. Tam tylko ograniczają się do bicia zastrzyków, których nie znosi i na siłę wmuszają w nią tabletki. Jak jest agresywna, to zawiązują ją w kaftan krępując jej w ten sposób ręce, by nie mogła się ruszać. To okropny i przygnębiający widok. Będę wdzięczny, jeśli coś znajdziesz. Ja kompletnie nie mam do tego głowy.
 - W takim razie idę i zaraz zacznę przeglądać Internet. Dam ci znać, jak natrafię na coś interesującego.
Wszedł do sekretariatu i pochylił się nad Ulą.
 - Kochanie chodź do mnie, muszę ci coś powiedzieć.
Spojrzała na niego, a w jej oczach czaił się niepokój. Był taki poważny i chyba zmartwiony. Usiadła na kanapie tuż obok niego. Milczał przez chwilę. W końcu zebrał się w sobie i rzekł.
 - Z Pauliną nie jest dobrze Ula. To, co usłyszałem od Alexa zjeżyło mi włosy na głowie. W tym szpitalu zrobili z niej warzywo. Przez cały czas szprycują ją zastrzykami i prochami na uspokojenie. Robią tak dlatego, bo wcześniej była bardzo agresywna. Często nie ma z nią kontaktu, nawet wzrokowego. Alex mówi, że ona czasami go nie poznaje i bierze go za Francesco, ich ojca. Płacze wtedy i przytula się do niego jak dziecko. Obiecałem mu, że poszukam jakiegoś prywatnego ośrodka, w którym mogliby ją leczyć. Ten szpital nie zdaje egzaminu. Nie mogą jej poświęcić tyle czasu, ile potrzebuje, bo mają za dużo pacjentów. Rano sadzają ją w wózku inwalidzkim i tak siedzi aż do wieczora. Ula, ja nie mogę tego tak zostawić. Żal mi bardzo Alexa, bo naprawdę niewiele brakuje, by i on się załamał. Oni oboje wyrządzili mi dużo złego, ale i ja nie byłem bez winy. Chcę, choć w części wynagrodzić im to, jak ich traktowałem w przeszłości.
Popatrzyła na niego z rozczuleniem.
 - Marek, nie wiem, czego się obawiałeś mówiąc mi o tym wszystkim. Myślałeś, że będę miała coś przeciwko pomocy Paulinie? Przecież mnie znasz i wiesz, że zawsze mi żal, gdy kogoś spotyka nieszczęście. Jeśli tego się bałeś, to naprawdę nie musisz. Ja też chętnie pomogę, bo żal mi tej kobiety mimo wszystko. Chodź poszukamy razem tego ośrodka.
Jego oczy wpatrywały się w nią z miłością. Była wspaniała i wielkoduszna. Była aniołem. Zrozumiała w lot jego obawy i zaraz je rozwiała.
 - Kocham cię skarbie. Jesteś wspaniała – przyciągnął ją do siebie i dał słodkiego całusa. – Chodź. Pomożesz mi.
Usiedli przy biurku i uruchomili Internet. Nie trwało długo, gdy znaleźli odpowiedni ośrodek, usytuowany w lesie, trzydzieści kilometrów od Warszawy. Zdjęcia wyglądały obiecująco. Wydrukował je wraz z zamieszczonym na stronie cennikiem i z plikiem papierów w ręku jeszcze raz tego dnia pojawił się u Alexa.
 - Chyba znalazłem coś odpowiedniego. Spójrz – rozłożył przed nim plik zdjęć. – Ten ośrodek jest ładnie położony, w cichej okolicy. Zapewniają całodobową opiekę, wyżywienie i cały wachlarz różnych terapii w zależności od diagnozy. Miałaby tu dobrze i może szybko doszła do siebie. Popatrz na ceny. Myślę, że są do przyjęcia. Powinieneś pojechać do szpitala i porozmawiać z lekarzem prowadzącym. Trzeba mu powiedzieć, że zabierasz ją stamtąd. Wcześniej jednak powinieneś obejrzeć to miejsce. Jeśli chcesz możemy ci towarzyszyć.
 - My? – spojrzał na niego zdziwiony.
 - No ja i Ula. Ona bardzo się przejęła całą tą sytuacją i też chce pomóc.
 - Pomóc? Po tym, co usłyszała od Pauliny?
 - Ona nie jest ani mściwa, ani pamiętliwa Alex. Ma za to w sobie niezmierzone pokłady dobra i życzliwości. Zapewniam cię, że nie chowa już urazy do twojej siostry.
 - W takim razie dziękuję. Zgodzicie się jechać jutro? Chciałbym jak najszybciej obejrzeć ten ośrodek.
 - Może być jutro. Pojedziemy do południa. Na pewno ojciec nie będzie miał nic przeciwko temu. Jak nie chcesz, nic mu nie powiemy o Paulinie.
 - Sam nie wiem. Dobrze by było, żeby wiedział, a z drugiej strony obawiam się, jak na to zareaguje. Może pomyśleć, że to przez niego.
 - W takim razie powiemy mu już po wszystkim. Po tym, jak umieścimy ją w tym ośrodku. To ja lecę. Mam jeszcze trochę roboty.
Odwrócił się i poszedł w kierunku drzwi. Kiedy do nich doszedł, dotarł do niego głos Alexa.
 - Marek?
 - Tak?
 - Dziękuję.
 - Naprawdę nie ma za co. Na razie.

Następnego dnia o godzinie dziesiątej ruszyli spod firmy. Marek najpierw ustawił GPS, by nie błądzić i rzeczywiście dojechali bez problemów na miejsce. Zrobiło na nich wrażenie. Trzy budynki połączone ze sobą i wtopione w leśny, jesienny krajobraz. Las był mieszany i pysznił się ciemną zielenią świerkowych i sosnowych igieł a także barwną paletą liści klonów dębów i buków. Weszli do budynku głównego i po uzyskaniu informacji, gdzie mieści się gabinet dyrektora ośrodka, skierowali swoje kroki wprost tam. Dyrektorem okazała się kobieta w średnim wieku o niezwykle sympatycznej twarzy. Przywitała ich z uśmiechem na ustach przedstawiając się.
 - Witam państwa. Nazywam się Marta Michno i jestem specjalistą w zakresie psychiatrii. Co państwa do mnie sprowadza?
Alex wziął głęboki oddech i opowiedział jej całą historię. Po wysłuchaniu jej pokiwała ze zrozumieniem głową.
 - No cóż. Nie wygląda to najlepiej. Z tego, co usłyszałam, podejrzewam ciężką depresję, ale myślę, że mogę pomóc pańskiej siostrze. Mamy tu znakomitych specjalistów z pokaźnym dorobkiem zawodowym i spektakularnymi osiągnięciami. Cena pobytu może nie jest zbyt niska, ale zapewniam pana, że siostra otrzyma najlepszą pomoc i opiekę medyczną wartą tych pieniędzy. Każdy z naszych pacjentów ma osobny pokój z wszelkimi wygodami. Pielęgniarki zatrudnione tutaj, to prawdziwa siła fachowa i są na każde zawołanie. Chorzy pozostają pod stałym nadzorem personelu, więc nie ma mowy, by mogło ich spotkać coś złego. Prowadzimy tu terapię indywidualną i grupową. Jeśli państwo mają ochotę obejrzeć ośrodek, to serdecznie zapraszam. Przy okazji pokażę, jak wyglądają pokoje.
Pokazała im niemal wszystko. Byli pod wrażeniem. Pokoiki były nieduże, ale w zupełności spełniające wymogi. Spora baza rehabilitacyjna, dobrze wyposażone gabinety lekarskie i sale terapeutyczne. Była też świetlica i basen. Pod koniec tych oględzin Alex zwrócił się do dyrektorki.
 - Jestem zachwycony i wierzę, że w tych warunkach moja siostra dojdzie do równowagi. Jutro mam zamiar wypisać ją ze szpitala. Kiedy mógłbym ją tu przywieźć?
 - Kiedy pan zechce. Ja rezerwuję w takim razie pokój. Poproszę jeszcze pana o wypełnienie i podpisanie kilku dokumentów, a także o wpłacenie zaliczki na poczet jej pobytu. Resztę uiści pan po przywiezieniu siostry tutaj.
 - W porządku. Ula, Marek, zaczekajcie na mnie. To nie potrwa długo. - Kiwnęli głowami na znak zgody i wyszli na zewnątrz.
 - I co o tym myślisz Ula? – spytał Marek, gdy stanęli przy samochodzie.
 - To był strzał w dziesiątkę Marek. Mam nadzieję, że tutaj dojdzie do siebie i może nieco złagodnieje. Ośrodek wygląda wspaniale i jestem przekonana, że zajmą się nią tak, jak trzeba. Ona musi wrócić do zdrowia. Nie ma innej opcji.
Słuchał jej słów z podziwem. Pomyślał, że ona nawet najgorszemu wrogowi uchyliłaby nieba. Nie ma w niej krzty egoizmu a jedynie empatia i współczucie dla kobiety, która nienawidziła ją z całej duszy. – To cała Ula. Kobieta z sercem na dłoni. Moja kobieta – objął ją wpół i wtulił się w jej usta. - Jesteś niezwykłą osobą Ula. Aniołem o dobrym, wrażliwym, delikatnym wnętrzu. Jesteś ciepłym światełkiem, które rozświetla mrok i ogrzewa serce. Bardzo cię kocham. – Uśmiechnęła się tak szeroko i szczerze, że od tego uśmiechu pojaśniały jej oczy.
 - A ty po raz kolejny udowodniłeś, że potrafisz być równie wrażliwy, jak ja. Gdyby było inaczej, czy wyciągnąłbyś pomocną dłoń do Alexa? Na pewno nie. On tego nie mówi, ale widać, jak bardzo ci jest wdzięczny za tę pomoc, bo zjawiła się w samą porę. Gdybyś wczoraj do niego nie poszedł, załamałby się zupełnie. Sam mówiłeś, że siedział apatyczny i gapił się w okno. On może i ma mocny charakter, ale okazuje się, że całkiem przyziemne sprawy takie jak choroba kogoś, kogo kocha, mogą go zniszczyć. Dobrze zrobiłeś i jestem z ciebie naprawdę dumna - przechyliła głowę na bok i zobaczyła wychodzącego z budynku ośrodka Febo. - Alex wraca. Ciekawe, co postanowił.
Doszedł do nich i odetchnął z ulgą.
 - No załatwiłem. Jeśli uda mi się ją wypisać ze szpitala, to chciałbym ją od razu przewieźć tutaj. Bałbym się, że gdyby była w domu i miała atak nie dałbym rady jej okiełznać. Mam do was wielką prośbę, już ostatnią, bo nie chciałbym nadużywać waszego czasu i przychylności. Chciałbym prosić was oboje, byście pomogli mi ją tu przewieźć. Chyba nie mam odwagi jechać z nią sam na sam.
 - Oczywiście. Nawet nie musisz prosić. My bardzo chętnie pomożemy – zapewnił go Marek. – Mam taką propozycję. Jedź jutro rano do szpitala i spróbuj załatwić wypis. Jak ci się uda, zadzwonisz do mnie, a ja podjadę wraz z Ulą pod szpital. Mam nadzieję, że Paulina jak zobaczy Ulę nie będzie robić cyrków takich, jak na bankiecie.
 - Nie obawiaj się. Poproszę, żeby dano jej jakieś środki uspokajające. Usiądę z nią na tylnym siedzeniu i będę jej pilnował.
 - No to jesteśmy umówieni. Wracajmy do firmy.

Następnego dnia Alexander Febo zjawił się o godzinie ósmej na szpitalnym oddziale psychiatrycznym. Pomyślał, że załatwi wypis Pauliny jeszcze przed obchodem, który zwykle rozpoczynano o godzinie dziewiątej. Zapukał do gabinetu ordynatora i po usłyszeniu zaproszenia, wszedł. Przywitał się ze starszym, łysiejącym mężczyzną i przedstawił się. Wyłuszczył mu, w czym rzecz. Opowiedział, że znalazł prywatny ośrodek psychiatryczny, w którym chciałby umieścić siostrę.
 - Oczywiście. Ja nie mam nic przeciwko temu. Sam pan widzi, jakie warunki tu mamy. Pacjentów dużo, a personelu, jak na lekarstwo. Kiedy chciałby ją pan zabrać?
 - Najlepiej już teraz, jeśli to nie kłopot. Chciałbym ją tam zawieźć jeszcze dzisiaj.
 - Dobrze. W takim razie zaraz każę przygotować wypis. Wie pan, że zdiagnozowaliśmy chorobę pańskiej siostry?
 - Niestety nie. Jak byłem tu ostatnio, nic do końca nie było przesądzone. Mieliście zwołać konsylium.
 - I tak właśnie się stało. Uzgodniono, że siostra cierpi na chorobę afektywną zwaną inaczej psychozą maniakalno- depresyjną, lub po prostu manią. U pańskiej siostry objawiła się niezdrowym podekscytowaniem, zawyżonym wrażeniem własnej wartości, zanadto szybką wymową, wojowniczym, agresywnym postępowaniem, niekontrolowanymi wybuchami wściekłości i niebezpiecznym, pozbawionym kontroli użyciem alkoholu.
Wszystko to opiszemy w wypisie, a oprócz tego dostanie pan kopię karty pacjentki, gdzie również to wszystko opisano.
 - Dziękuję doktorze. Chciałbym prosić też, by dano jej jakieś środki uspokajające. Nie chciałbym przykrych niespodzianek w czasie drogi.
Lekarz wstał zza biurka i wyszedł z Alexem na korytarz.
 - Proszę się nie obawiać. Leki dostanie, a ja za chwilę wydam pielęgniarkom dyspozycje, by ją spakowały i ubrały. Tymczasem proszę sobie usiąść tam na końcu korytarza i zaczekać. – Alex uścisnął mu dłoń.
 - Bardzo dziękuję doktorze za wszystko. Jestem bardzo wdzięczny.
Lekarz skłonił się mu i powędrował w głąb korytarza, gdzie mieścił się pokój oddziałowej i dyżurka pielęgniarek.
Doszedł do miejsca, w którym ustawiono kilka wyściełanych foteli. Usiadł na jednym z nich, wyciągnął telefon i wybrał numer do Marka. Ten odebrał już po pierwszym sygnale.
 - Cześć. Załatwiłeś? – przeszedł od razu do rzeczy.
 - Załatwiłem. Właśnie czekam na wypis i na nią. Możecie przyjechać?
 - Obiecaliśmy ci przecież. Zaraz będziemy. Które to piętro?
 - Drugie.
 - Dobra. Ubieramy się i wychodzimy. Na razie.
Minuty wlokły się w nieskończoność. Co chwilę, zniecierpliwiony spoglądał na zegarek. Wreszcie ujrzał pielęgniarkę niosącą mu dokumenty. Podeszła do niego i powiedziała
 - Proszę panie Febo, tu jest wypis, a tu xero karty pacjentki. Ją samą zaraz przywiozą. Zwiezie ją pan na dół na wózku windą. Tak będzie łatwiej. Wózek proszę potem zostawić na izbie przyjęć.
 - Dobrze. Dziękuję pani.
Usłyszał za sobą kroki. Odwrócił się i zobaczył Marka ciągnącego za rękę Ulę.
 - Dobrze, że już jesteście. Zaraz ją przywiozą. Właśnie dostałem wypis. Lekarz mi powiedział, że zdiagnozowano ją. Ma psychozę maniakalno – depresyjną i wszystkie jej typowe objawy. To da się podobno wyleczyć. Przynajmniej on tak twierdzi.
 - On jest lekarzem Alex – odezwała się Ula – i na pewno wie, co mówi. Skoro twierdzi, że to uleczalne, to na pewno tak jest. Trzeba być dobrej myśli. Jestem przekonana, że z tego wyjdzie. – Popatrzył na nią z wdzięcznością.
 - Dziękuję Ula za te słowa. Bardzo bym chciał, by się sprawdziły.
Usłyszeli rozmowy i zobaczyli lekarza i pielęgniarkę pchającą przed sobą wózek z Pauliną, dla której zaczynał się nowy rozdział w życiu.




ROZDZIAŁ 13


Widok Pauliny Febo był dla nich wstrząsem. Szczególnie dla Marka. W najgorszych koszmarach nie przypuszczał, że dożyje dnia, w którym zobaczy ją w tak fatalnym stanie. Siedziała skulona w wózku z opuszczoną głową. Jej twarz zakrywały całkowicie długie do ramion, czarne włosy.
Drgnęła lekko słysząc głos lekarza.
 - Proszę panie Febo. Oddajemy ją panu. Dostała zastrzyk uspokajający. Wystarczy na całą drogę. Przez ten czas powinna być spokojna.
Podniosła głowę i wtedy zobaczyli jej puste spojrzenie, pozbawione jakiegokolwiek wyrazu i emocji. Wpatrywała się w Ulę, jakby chciała wygrzebać z pamięci, skąd ją zna. Przeniosła wzrok na Alexa.
 - Tato? – wyszeptała cicho. – Dokąd jedziemy?
Alex przykucnął przy wózku i odgarnął jej włosy z twarzy. Pogładził ją po policzku. Przytrzymała jego dłoń i wtuliła się w nią.
 - Do bezpiecznego i bardzo pięknego miejsca. Na pewno ci się tam spodoba. Będziesz grzeczna, prawda?
 - Będę, tylko nie zostawiaj mnie – odpowiedziała ledwie słyszalnie. Otulił ją kocem i pchnął wózek w kierunku wind. Marek i Ula poszli za nim. Na parkingu wziął ją na ręce i ostrożnie posadził na tylnym siedzeniu samochodu. Ponownie okrył ją kocem.
 - Ciepło ci? – zapytał z troską. Pokiwała sennie głową. Zastrzyk zaczął działać. Wrócił Marek, który odwiózł wózek na izbę przyjęć. Zasiadł za kierownicą i odwrócił głowę do tyłu.
 - Możemy jechać?
 - Możemy, ona zasypia.
Ruszył ostrożnie ze szpitalnego parkingu. Na trasie rozwinął większą prędkość. Nie minęło czterdzieści minut, gdy podjechał pod główny budynek ośrodka. Zaparkował w pobliżu wejściowych drzwi.
 - Idź Alex i zgłoś, że już jesteśmy. Ja zabiorę ją do środka.
 - Poradzisz sobie? – Febo miał niepewną minę.
 - Nie martw się. Jest przecież Ula. Pomoże mi.
 - Dobra. To ja idę.
Po jego odejściu Marek otworzył tylne drzwi i wziął na ręce Paulinę.
 - Zamknij samochód Ula i otwórz mi wejściowe drzwi.
Zrobiła, jak prosił. Weszli do holu i posadzili Paulinę na jednym z foteli. Powoli wybudzała się. Podniosła powieki i rozejrzała się dookoła. Podkuliła nogi i z lękiem naciągnęła na siebie koc. Marek usiadł obok.
 - Paulina, spójrz na mnie – poprosił cicho. – Poznajesz mnie?
Wbiła w niego wylęknione spojrzenie i przypatrywała mu się dłuższy czas. Widać było, że usiłuje sobie przypomnieć, skąd zna tę piękną twarz.
 - Ty jesteś… Ty jesteś… Kim ty jesteś? Gdzie tata? – rozejrzała się nerwowo.
Pogładził ją po dłoni.
 - Spokojnie Paulina, tata zaraz przyjdzie. Nie denerwuj się – jego łagodny głos rzeczywiście uspokoił ją trochę. Popatrzyła na Ulę marszcząc czoło.
 - Ja ciebie znam… Tylko… nie wiem skąd…
Ula przysiadła z drugiej strony i pogładziła jej ramię.
 - Z czasem na pewno sobie przypomnisz. Musisz być tylko cierpliwa i słuchać lekarzy.
Zwiesiła głowę i potrząsnęła nią. Znowu zapadała w dziwny rodzaj transu, spowodowany pewnie środkiem na uspokojenie. Podszedł Alex wraz z dyrektorką ośrodka. Przywitali się z nią.
 - Zaraz pokażę państwu pokój. Tam stoją wózki. Proszę wziąć jeden z nich, bo pewnie nie pójdzie o własnych siłach. Zaraz zawołam też osobę, która będzie się opiekować siostrą.
Wjechali na pierwsze piętro i poszli za doktor Martą przez dość długi korytarz.
 - Proszę – otworzyła drzwi do jednego z pokoi – pokój numer osiemnaście.
Rozejrzeli się. Nieduży, ale bardzo przytulny pokoik, ładnie umeblowany, z przylegającą do niego łazienką spodobał im się, bo nie wyglądał, jak sala szpitalna. Wygodne łóżko z wysokim materacem i z uchwytami, stoliczek, fotel i komoda. Na podłodze dywanik.
 - Proszę się rozgościć i rozpakować jej rzeczy. Jak będziecie państwo stąd wychodzić, to proszę jeszcze zajrzeć do mnie. Przekażę kilka spraw dotyczących już samego leczenia - miała już wychodzić, gdy do pokoju weszła ładna kobieta w wieku około trzydziestu lat, w uniformie pielęgniarki i czepku na głowie. - O, jesteś Kasiu. Przedstawiam państwu Kasię Pawlak. To ona będzie się od dzisiaj zajmować panią Febo. Ma spore doświadczenie w opiece nad chorymi i wspaniałe do nich podejście. Z pewnością będą państwo zadowoleni
Przywitali się z pielęgniarką. Po wyjściu dyrektorki rozmawiała z nimi jeszcze przez chwilę.
 - To pańska siostra? – zwróciła się do Alexa.
 - Tak, choć czasem wydaje jej się, że jestem jej ojcem. To przez tą chorobę.
 - Nie znam jeszcze historii jej choroby. Mógłby mi pan powiedzieć, na co zapadła?
 - Zdiagnozowali to, jako psychozę maniakalno – depresyjną.
 - Rozumiem. Bywała agresywna? Upijała się ostatnio, była dziwnie podekscytowana?
 - Dokładnie. Miała wszystkie te objawy – powiedział zmartwiony. Uśmiechnęła się do niego.
 - Proszę się nie martwić. Ja mam doświadczenie, jeśli chodzi o takie przypadki i powiem nieskromnie, że i spore sukcesy. To da się wyleczyć. Trzeba tylko trochę czasu, cierpliwości i odpowiedniego podejścia. Będzie dobrze, zobaczy pan.
 - To bardzo pocieszające, co pani mówi. Szczerze powiem, że nie radziłem sobie z nią i tą całą sytuacją. Gdyby nie moi przyjaciele, ja sam załamałbym się już dawno.
Marek i Ula spojrzeli na siebie zdziwieni. Alex nazwał ich przyjaciółmi? Od kiedy zmienił tak diametralnie zdanie? Przecież nie tak dawno nienawidził ich i traktował pogardliwie. Rzeczywiście ta historia z Pauliną zmieniła go całkowicie.
 - Alex? – dotarło do nich od strony łóżka. Obrócili się, jak na komendę. Spoglądała na nich wszystkich i wydawało im się, że jakby przytomniej.
 - Paulina? Poznajesz mnie?
 - Oczywiście? Czemu zadajesz takie dziwne pytania? Co oni tu robią? – wskazała na Marka i Ulę.
 - Pamiętasz przynajmniej, co się działo? Pamiętasz, że jesteś chora? - Zmarszczyła brwi.
 - Wiem, że byłam w szpitalu, ale gdzie jestem teraz?
 - Zabrałem cię z tego szpitala, również dzięki Markowi i Uli, a właściwie to głównie dzięki nim. Marek uznał, że to nie miejsce dla ciebie i wyszukał ten piękny ośrodek za Warszawą. Jak trochę się wzmocnisz i będziesz mogła wychodzić, na pewno docenisz to ładne miejsce.
 - Co mi jest?
 - Masz zaburzenia emocjonalne – Alex starał się być delikatny. Nie chciał jej mówić wprost, że oszalała. – Wymagasz leczenia. Ale nie martw się, wszystko będzie dobrze. Ta miła pani – wskazał na Kasię – będzie ci pomagać w dojściu do zdrowia, a my będziemy cię odwiedzać tak często, jak się da.
Paulina nerwowo dotknęła swoich włosów.
 - Chyba nie wyglądam najlepiej. Chciałabym się wykąpać. Pomożesz mi? – zwróciła się do Uli. Zaskoczyła ją. Wytrzeszczyła oczy i nieco zdezorientowana spojrzała na Marka i Alexa.
 - Na pewno chcesz, bym to ja ci pomogła? Jest przecież pani Kasia…
 - Wiem. Ale ciebie znam. Ty jesteś dziewczyną Marka. Nie wszystko pamiętam i trochę miesza mi się w głowie. My byliśmy kiedyś ze sobą, prawda Marek? – skierowała wzrok na Dobrzańskiego.
 - Tak Paulina. Dawno temu. Nie układało się nam, dlatego rozstaliśmy się. – Pokiwała głową ze smutkiem.
 - To, co. Pomożesz mi się wykąpać? Czuję się taka brudna i te włosy, jak nie moje.
 - Pomogę ci. Oczywiście. Masz siłę wstać?
 - Dam radę.
 - Naleję do wanny wody - zadeklarowała się pielęgniarka i poszła do łazienki.
 - Alex, czy Paulina ma tu jakąś bieliznę na zmianę? Może czystą piżamę?
 - Tak Ula. Wszystko jest tutaj w torbie.
Odsunęła zamek i wyciągnęła czyste figi i koszulę nocną. Podeszła do Pauliny i odkryła kołdrę.
 - No to spróbujemy wstać. Pomóżcie mi.
Złapali ją za ramiona i powoli wprowadzili do łazienki.
 - Ula, ja może pójdę do dyrektorki. Chciała jeszcze coś przekazać.
 - Pójdę z tobą – ofiarował się Marek. – I tak nie mam tu nic do roboty.
Zamknęła drzwi od łazienki i wspólnie z Kasią pomogły jej wejść do wanny. Ciepła woda i owocowy zapach płynu do kąpieli podziałały na Paulinę uspokajająco.
 - Pani Kasiu, proszę nas zostawić. Ja poradzę sobie. Na pewno ma pani innych pacjentów.
 - Dobrze. Gdyby jednak potrzebowała pani pomocy to i w łazience i w pokoju jest taki czerwony przycisk. Wystarczy nacisnąć, a ja zaraz przyjdę.
 - W porządku. Zapamiętam.
Kiedy zostały same, Ula nachyliła się nad Pauliną i zapytała cicho.
 - Paulina, chcesz, żebym umyła ci włosy? Nie wyglądają najlepiej. Potem postaram się je jakoś ładnie ułożyć.
 - Tak poproszę.
Ściągnęła słuchawkę prysznica z baterii wannowej i puściła wodę. Usłyszała przeraźliwy pisk Pauliny. Wystraszona spojrzała na nią.
 - Paula, co się dzieje? – Oczy panny Febo były rozszerzone panicznym strachem. Płynęły z nich łzy.
 - Tego nie, błagam… Tego nie… Ja się boję… Tego nie…
Zakręciła wodę i pogładziła ją uspokajająco po głowie.
 - Nie bój się. Przecież ja ci nie zrobię krzywdy. Chciałam tylko polać ci włosy wodą, bo prysznicem łatwiej jest spłukać. Puszczę tylko mały strumień, dobrze? Jak będzie za silny, to mi powiesz, a ja natychmiast zakręcę wodę.
Paulina dygotała ze strachu. Była przerażona.
 - Ja się boję… One wtedy… One puściły wprost na mnie taki mocny strumień… Upadłam na kafelki… a one się śmiały ze mnie i lały na mnie lodowatą wodę. Ja nie chcę…
 - Kochanie, – przemówiła do niej Ula łagodnym i cichym głosem – ja nigdy nie potraktowałabym cię w taki okrutny sposób. Nie upadniesz na kafelki, bo siedzisz w wannie. Odchylisz tylko do tyłu głowę, a ja jak najdelikatniej poleję ją małym strumieniem i nałożę szampon. Obiecuję ci też, że na pewno nie będę się z ciebie śmiała. Byłaś zawsze taka dzielna i niezależna. To, co? Spróbujemy? Zobacz, puszczam bardzo, bardzo wolno. To zaledwie mały strumyczek. Odchyl głowę. O właśnie tak. Widzisz, jakie to przyjemne? Teraz nałożę szampon i wmasuję go delikatnie w głowę. A teraz spłuczemy pianę. W porządku. Już po wszystkim. Nie było tak źle, prawda?
Paulina otarła z oczu łzy.
 - Prawda – wyszeptała. – Dziękuję.
 - Masz tu gąbkę i żel do mycia. Umyj się z przodu, a ja umyję ci plecy.
Po kolejnych piętnastu minutach tych ablucji wyciągnęła ją z wanny. Pomogła jej się wytrzeć i ubrać bieliznę. Założyła jej koszulę i szlafrok.
 - Lepiej się już czujesz?
 - Tak. Znacznie lepiej. Potrzebowałam tego. Odwiedzisz mnie jeszcze?
 - Odwiedzę, jeśli tylko tego chcesz.
Wyszły z łazienki. W pokoju był już Alex z Markiem. Pomogli ją doprowadzić do łóżka i położyć się. Była zmęczona i senna. Środek uspokajający, który dostała w szpitalu jeszcze działał.
 - Spróbuj zasnąć sorella – Alex pogładził ją po twarzy. – Ja przyjadę tu jutro i jak będziesz się dobrze czuła, to porozmawiamy.
 - Dobrze. Do widzenia braciszku. Marek, Ula, dziękuję, że pomogliście przywieźć mnie tutaj. Mam nadzieję, że i wy mnie odwiedzicie. Ula mi to już obiecała.
 - Na pewno cię odwiedzimy. Trzymaj się i słuchaj lekarzy, wtedy szybko opuścisz to miejsce – obiecał Marek.

Większą część drogi przebyli w milczeniu przetrawiając we własnych głowach tę historię. W końcu odezwał się Alex.
 - Chciałem wam jeszcze raz podziękować za wszystko, co zrobiliście. Naprawdę nie wiem, jak poradziłbym sobie bez waszej pomocy.
 - Nazwałeś nas przyjaciółmi – odezwał się cicho Marek. – Naprawdę tak uważasz? Po tym wszystkim, czego ode mnie doświadczyłeś, naprawdę uważasz mnie za przyjaciela?
 - Ty doświadczyłeś ode mnie równie złych rzeczy, a jednak wyciągnąłeś do mnie dłoń wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowałem. Mimo animozji. Doceniam ten gest i doceniam zaangażowanie was obojga. Tak zachowują się przyjaciele, a nie znajomi.
 - Alex? –Ula odwróciła do tyłu głowę i spojrzała na siedzącego na tylnym siedzeniu Febo. – Czy Paulina opowiadała ci, co się z nią działo, zanim popadła w tę chorobę? Ja myślę, że ona ma jakąś traumę. Nawet nie wiecie, jak histerycznie zareagowała, gdy puściłam prysznic. Była śmiertelnie przerażona. Musiałam ją najpierw uspokoić i obiecać, że będę delikatna i nie zrobię jej krzywdy. Opowiadała o kimś, kto polewał ją tak mocnym strumieniem zimnej wody, że upadła na kafelki, a ten ktoś śmiał się z niej. Rozumiesz coś z tego?
Alex wbił w nią czarne jak węgiel oczy.
 - Chyba rozumiem. To było wtedy, jak z bankietu zabrali ją na izbę wytrzeźwień. Mówiła, że dwie potężne kobiety rozebrały ją do naga i puściły na nią tak silny strumień wody z węża, podobnego do tego strażackiego, że jego siła rzuciła ją na kafelki, a one jeszcze śmiały się z niej i drwiły. Widocznie ta sytuacja zostawiła trwały ślad w jej psychice. Rzeczywiście potem było już tylko gorzej.
 - Przeszła straszne rzeczy, ale teraz trzeba zrobić wszystko, by wyciągnąć ją z tego – powiedział Marek. - Ma dobrą opiekę i wierzę, że postawią ją na nogi. Może sprawią, że złagodnieje trochę i przestanie być ciągle nabuzowana i wściekła. Myślę Alex, że sprawa z izbą wytrzeźwień przyspieszyła tylko to, co było nieuniknione. Siedziało w niej to od dawna. Te ciągłe awantury i wrzaski były nie do zniesienia. Każdego niemal dnia ciosała mi kołki na głowie o byłe i niebyłe kochanki. Nie byłem święty, ale wiele rzeczy dopowiadała sobie sama i tylko nakręcała się niepotrzebnie. Była bardzo zaborcza i chorobliwie zazdrosna. Doszła do momentu, że nie potrafiła już rozmawiać spokojnie i ciągle mówiła podniesionym głosem. Nie mogłem tego znieść. Moi rodzice podobnie. Widzieli, jak bardzo zmieniła jej się osobowość i przeczuli, że nigdy nie będziemy ze sobą szczęśliwi. To właściwie oni zadecydowali, że tego ślubu nie będzie.
 - Nie wiedziałem o tym – Alex wyglądał na zaskoczonego. – Pamiętam, że wróciła znad morza i powiedziała mi, że zerwała z tobą, bo ma dosyć ciągłych zdrad. Mówiła, że ją ignorowałeś i uganiałeś się za letniczkami.
 - To kompletna bzdura Alex. Wymyśliła to sobie.
Dojeżdżali do Warszawy. Dopiero teraz Marek zerknął na zegarek i ze zdumieniem stwierdził, że już pora obiadowa.
 - Nie wiem jak wy, ale ja poczułem głód. Może podjedziemy na jakiś obiad? Już trzynasta.
 - Ja nie jestem głodny. Podwieź mnie pod firmę, jeśli możesz, a na obiad idźcie sami. Ja mam dość po dzisiejszym dniu – Alex nerwowo potarł czoło. – Przekażę tylko Adamowi kilka spraw i wracam do domu. Muszę odreagować.
 - No dobrze, jak chcesz…

Siedzieli przy restauracyjnym stoliku wciąż analizując ten dzień.
 - Wiesz Marek, że ona nie pamięta wielu rzeczy. Widać, że usiłuje sobie przypomnieć, ale jak na razie nie bardzo jej się udaje. Żal mi jej. Jest taka bezradna i zagubiona. Muszę jednak przyznać, że podczas kąpieli słuchała mnie, kiedy ją uspokajałam. Prosiła, bym ją odwiedziła ponownie. Na razie wie tylko, że mnie zna i że jestem twoją dziewczyną. Chyba nic nie pamięta z tego, co się działo na bankiecie.
 - I ja tak myślę. Rozmawia spokojnie, ale to może być wpływ środków uspokajających. Nie wiadomo, jak zachowywałaby się bez nich. Może znowu byłaby agresywna. Nie mówmy już o niej. Ja też mam dość na dzisiaj i wcale nie mam ochoty wracać do firmy. Chyba nie potrafiłbym się skupić na niczym. Pójdziemy do parku pospacerować i odetchnąć, a potem zawiozę cię do domu. Zadzwonię tylko do Violetty i uprzedzę, że nie wrócimy dzisiaj do pracy. Zamówimy jakiś deser?
Ula pokręciła głową.
 - Ja mam dość, ale jak masz ochotę, to sobie zamów.
 - Właściwie to i ja się najadłem. Pamiętasz, że jutro sobota? Jedziemy do rodziców. Przyjadę po ciebie koło pierwszej.
 - Dobrze. Może upiekę jakieś ciasto? Nie wypada jechać z pustymi rękami.
 - Ula. Ciasto na pewno będzie. Już Zosia się o to postara. Lepiej odpocznij. Miałaś dość wrażeń. Może zostałabyś u mnie na weekend? Ja bardzo chciałbym. Poleniuchowalibyśmy, a potem pojechali do Łazienek, o ile pogoda dopisze. Jakoś zorganizujemy sobie ten dzień. Co ty na to?
Zarumieniła się. Dobrze wiedziała, że nie skończy się na leniuchowaniu i spacerze w Łazienkach.
 - No nie wiem… - powiedziała niepewnie. Przyciągnął ją do siebie i cmoknął w policzek.
 - No zgódź się, proszę. Tak dawno nie byliśmy razem.
 - Wcale nie tak dawno – droczyła się z nim. - Cały tydzień byliśmy razem.
 - No tak, ale kiedy to było.
 - Kilka dni temu – odpowiedziała rezolutnie.
 - No właśnie. Strasznie dawno – roześmiała się na widok jego żałosnej miny.
 - Jesteś niepoprawny. Dobrze. Uprzedzę tatę, że nie wrócę na noc.
 - Uwielbiam cię – mruknął uszczęśliwiony.

W sobotę, tuż przed pierwszą zaparkował pod bramą rodzinnego domu Uli. Zauważył Jaśka majstrującego coś przy zamku.
 - Cześć Jasiu – uścisnął mu dłoń. – A co ty tam grzebiesz?
 - Cześć Marek. Zamek się zacina. Wymieniam wkładkę. Muszę też naoliwić, bo klucz ledwie się przekręca.
 - Wszyscy w domu?
 - Wszyscy. Betti już nie może się ciebie doczekać. Od rana tylko o tym gada jak nakręcona.
Marek roześmiał się. Uwielbiał Beatkę. I choć nigdy nie sądził, że ma dobre podejście do dzieci, z tą małą wyjątkowo dobrze się dogadywał. Może dlatego, że tak bardzo przypominała Ulę?
 - No dobra. To ja ci nie przeszkadzam. Trzymaj się.
Otworzył drzwi do domu i cicho zajrzał do kuchni.
 - Dzień dobry wszystkim.
 - Mareczek! – na twarz Betti wypłynął szczęśliwy uśmiech. Podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję. – Stęskniłam się za tobą i już nie mogłam się ciebie doczekać.
 - To prawda – Józef podszedł do Marka i uścisnął mu dłoń. – Nie mówi dzisiaj o niczym innym.
 - Mam coś dla ciebie Betti. Zobacz.
Wyciągnął z kieszeni płaszcza ogromną czekoladę z orzechami. Małej zaświeciły się oczy.
 - Cała dla mnie?
 - Calusieńka. Myślę jednak, że poczęstujesz tatę i brata?
 - Pewnie. Dziękuję.
 - A gdzie moje szczęście?
Józef uśmiechnął się słysząc to określenie jego pierworodnej.
 - Jeszcze się kryguje przed lustrem. Powiedziała, że nie chce wyglądać byle jak.
 - Mówiła panu, że chcę ją zatrzymać na weekend?
 - Mówiła. Mam nadzieję, że miło go spędzicie. Mam coś dla twojego ojca - wyciągnął dużą, pękatą butelkę. – Daj mu to. Niech spróbuje. Może przypadnie mu do gustu moja nalewka.
 - Na pewno. Ojciec jest smakoszem takich specjałów. Dziękuję.
Do kuchni weszła Ula. Wyglądała pięknie. Omiótł ją roziskrzonym wzrokiem.
 - Cudnie wyglądasz Ula. Jestem zachwycony.
Pokraśniała od tego komplementu.
 - To jedziemy?
 - Spakowałaś się? Jeśli tak, to ruszamy.
Pożegnali się z rodziną i odjechali w kierunku Warszawy.

Była pod ogromnym wrażeniem domu Dobrzańskich. Był imponujących rozmiarów. Nie wyobrażała sobie, że może być aż tak wielki. Zatrzymał samochód na podjeździe i pomógł jej wysiąść.
 - Bardzo piękny dom i tak ładnie utrzymane otoczenie – powiedziała z uznaniem.
 - Latem wygląda to znacznie lepiej. Rodzice zatrudniają wykwalifikowanego ogrodnika. Tego samego od wielu lat. On bardzo dba o całą roślinność, by mogła cieszyć ich oczy. Z tyłu domu jest duży ogród. Tam zawsze latem wypoczywają. Zresztą, co będę strzępił język. Po obiedzie sam ci go pokażę.
Podeszli do drzwi. Nie zdążył nacisnąć na dzwonek, kiedy otwarły się i ukazała się w nich Helena Dobrzańska.




ROZDZIAŁ 14        +18


Helena Dobrzańska uśmiechnęła się i szeroko otworzyła ramiona.
 - Witajcie moi kochani. Tak się cieszę, że przyjechaliście. Uleńko, wyglądasz pięknie. Wchodźcie, bardzo proszę.
Weszli do obszernego holu i ściągnęli płaszcze. Marek roztarł zziębnięte dłonie.
 - Gdzie ojciec?
 - Jest, jest. Czytał coś w gabinecie. Chodźcie dalej. Na pewno zmarzliście. Zosia zaraz poda obiad i ciepłą herbatę.
Przeszli do salonu, do którego wchodził również uśmiechnięty Krzysztof.
 - No moi kochani, wreszcie dotarliście. Pewnie jesteście głodni.
 - Nie tak bardzo. Mamy za to mnóstwo nowin i to niezbyt miłych. Opowiemy o wszystkim, ale musimy was prosić, żebyście zachowali spokój i nie denerwowali się. Szczególnie chodzi mi o ciebie tato. Dowiecie się przy obiedzie.
 - Ja już proszę Zosię, by zaczęła podawać – Helena wymknęła się do kuchni.
 - Przywieźliśmy ci coś tato – Marek wyjął z reklamówki butelkę nalewki. - To prezent od ojca Uli. Znakomita nalewka, którą sam produkuje. Dobra na krążenie.
Krzysztof uśmiechnął się na widok trunku.
 - Podziękuj Ula tacie w moim imieniu. To bardzo miły prezent. Usiądźmy moi drodzy. Zaintrygowałeś mnie Marek. Co to za nowiny?
 - Cierpliwości. Powiem jak będziemy w komplecie.
Pojawiła się Zosia, niosąc wazę z zupą, a za nią dreptała Helena. Stanęła przy stole i zaczęła nalewać na talerze. Zajęli się konsumpcją. Marek podniósł głowę i wbijając wzrok w ojca zaczął.
 - Rzecz dotyczy Pauliny.
 - Pauliny? A co z nią? Znowu wpędza cię w kłopoty? Myślałem, że wyjechała do Włoch po tym skandalu, który wywołała.
 - Niestety nie. Ten skandal można właściwie zrzucić na karb choroby, na którą cierpi już od jakiegoś czasu. Tydzień po zarządzie natknąłem się na Alexa w pomieszczeniu socjalnym. Powiedział mi wtedy, że musiał oddać Paulinę do szpitala, bo nie radził sobie z nią.
 - Nie radził? – Helena zdziwiona spojrzała na Marka. – A co ona takiego robiła, że sobie z nią nie radził?
 - Ona oszalała mamo. Była nie do okiełznania. Musiał wezwać pogotowie, które zapakowało ją w kaftan. Wyzywała i bluzgała na niego. Niszczyła wszystko, co wpadło jej w ręce. Nie panował już nad nią.
 - I co? Jest teraz w szpitalu?
 - Była. Wczoraj rano wraz z Ulą i Alexem przewieźliśmy ją do prywatnego ośrodka psychiatrycznego położonego pod Warszawą. W szpitalu nie mogli się nią zająć tak, jak trzeba. Takich pacjentów, jak ona, mają tam mnóstwo. W jej przypadku ograniczyli się jedynie do podawania środków uspokajających i przy atakach furii pakowali ją w kaftan. Nie mogli jej zapewnić właściwej terapii. Tu, gdzie jest teraz, będzie miała odpowiednią opiekę i właściwe leczenie. Zdiagnozowali ją. Choruje na psychozę maniakalno – depresyjną.
Krzysztof pokręcił z niedowierzaniem głową.
 - Nieprawdopodobne. Choć z drugiej strony wcale nie tak trudno było ją podejrzewać o coś takiego. Pamiętasz Helenko, jak ona się zachowywała? Ciągle była o coś zła i ciągle miała pretensje do Marka. Nigdy nie można było porozmawiać z nią spokojnie, bo wcześniej, czy później podnosiła głos aż do krzyku.
 - Ona jest w bardzo kiepskim stanie, tato. Jest otumaniona lekami. Miesza jej się w głowie. Straciła pamięć, bądź pamięta bardzo niewiele. Ciągle jej się wydaje, że Alex, to Francesco i mówi do niego tato. Czasami ma przebłyski świadomości, ale nie do końca. Alexa poznała. Mnie też sobie przypomniała, nawet to, że byliśmy kiedyś razem. Ulę również pokojarzyła. Wiedziała, że jest moją dziewczyną. Nie pamiętała jednak bankietu i tego, co na nim wyczyniała. Ma jakieś niejasne wspomnienia z pobytu w izbie wytrzeźwień, gdzie nie potraktowano jej najlepiej. To taki rodzaj wybiórczej pamięci.
 - No dobrze. A co mówią lekarze? – Helena była zszokowana tymi wiadomościami. Nie mogła uwierzyć, że Paulina, którą wychowywała po śmierci obojga jej rodziców, mogła paść ofiarą własnego umysłu.
 - Lekarze są dobrej myśli. Twierdzą, że taki rodzaj choroby jest całkowicie do wyleczenia, chociaż chory musi właściwie do końca życia przyjmować leki antydepresyjne. Zanim znaleźliśmy z Ulą ten ośrodek w Internecie, rozmawiałem z Alexem. Był przytłoczony stanem Pauliny i naprawdę niewiele brakowało, by sam się załamał. Zrobiło mi się go żal i postanowiłem pomóc. Stąd nasza obecność w tym ośrodku. Najbardziej obawiałem się, jak ona zareaguje na Ulę i czy nie będzie wobec niej agresywna. Tymczasem ona poprosiła ją, by pomogła jej się wykąpać. Byłem zdumiony. Zresztą Ula podobnie. Jednak nie dała nic poznać po sobie i pomogła jej. Jesteś aniołem skarbie – ucałował jej dłoń.
 - Ja myślę, że ona z czasem wszystko sobie przypomni – powiedziała cicho Ula. - Teraz sama nie wie, na czym stoi. Jest bezradna i zagubiona, bo nie może sobie przypomnieć wielu rzeczy. Ma jakieś niejasne wspomnienia, a raczej strzępy tych wspomnień. Na pewno nie pamięta bankietu. Gdyby tak było, nie wymusiłaby na mnie obietnicy ponownych odwiedzin. Przecież nienawidziła mnie wcześniej twierdząc, że zabrałam jej Marka.
 - Zaskoczyliście nas synku. Nigdy nie pomyślałabym, że może jej się przytrafić coś takiego. Alex na pewno bardzo to przeżywa. Dobrze zrobiłeś, że wyciągnąłeś do niego dłoń i pomogłeś mu. Teraz przynajmniej ma pewność, że nie został z tym sam i że ma wsparcie w was.

Kończyli jeść, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. Z kuchni wyłoniła się Zosia i poszła otworzyć. Za chwilę zobaczyli wchodzącego do salonu Alexa. Na jego widok wstali wszyscy. Helena uściskała go mocno i spytała.
 - Jak się trzymasz synku? – Popatrzył na nią smutno.
 - Więc już wiecie… Jakoś daję radę. Właśnie od niej wracam.
 - Siadaj. Jesteś głodny? Zosia zaraz coś poda.
 - Chyba jestem. Nie jadłem nic od rana.
 - Zosiu! Przynieś proszę jeszcze jedno nakrycie i podaj obiad Alexowi.
Gospodyni uwinęła się błyskawicznie stawiając przed nim talerz z zupą i drugie danie.
 - I co tam u niej. Opowiadaj – powiedział nieco spięty Krzysztof. - Zmartwiliśmy się jej stanem.
 - Ona jest rozchwiana emocjonalnie. Pracują nad tym, by ustabilizować ten stan. Zastosowali jakieś inne leki i od wczoraj, jak wyjechaliśmy stamtąd, nie miała ani raz ataku furii. Można powiedzieć, że uspokoili ją, ale jest bardzo otępiała i robi wszystko na zwolnionych obrotach. Mówi też bardzo wolno, ale jak zapewniła mnie lekarka, to tylko skutek uboczny tych leków i nie pozostawia trwałego śladu. Ciągle ma problemy z pamięcią. Jednak dzisiaj dwa razy miała przebłyski świadomości i rozmawiała ze mną przytomnie. Ciągle mówiła o Uli.
 - O mnie? Dlaczego o mnie? – oczy Uli zrobiły się ogromne.
 - Nie wiem Ula. Tego przecież nie da się racjonalnie wytłumaczyć. W kółko powtarzała, że jesteś taka ładna i dobra. Że ją wykąpałaś i uczesałaś tak, jak chciała i że nie śmiałaś się z niej.
 - O Boże – jęknęła. – Ona będzie teraz porównywać moje zachowanie do zachowania tych kobiet z izby wytrzeźwień. Przecież opowiadała mi, jak drwiły z niej. To na pewno było wielkie upokorzenie, a ona nie potrafi o tym zapomnieć.
 - Chyba tak. Bez przerwy dopytuje o ciebie i zamęcza mnie, bym cię przywiózł.
 - Jedziesz tam jutro? – spytał Marek.
 - Jadę. Nie mogę jej tak zostawić, choć naprawdę trudno mi znieść jej widok, kiedy jest nieobecna i błądzi gdzieś myślami.
 - W takim razie powiedz jej, że niedługo ją odwiedzimy. Myślałem o wtorku. Jak Ula sądzisz? Damy radę? Uporamy się szybko z robotą i wyjedziemy wcześniej.
 - Ja nie mam nic przeciwko temu. Może istotnie moja obecność wprawi ją w lepszy nastrój.
 - Dziękuję Ula – Alex pochylił się do jej dłoni. – Dziękuję, że pomimo tego, czego od niej doświadczyłaś, potrafisz być taka wspaniałomyślna i wielkoduszna.
 - To naprawdę nic takiego Alex. To biedna, nieszczęśliwa kobieta, a ja nie mogłabym stać obojętnie z boku i przyglądać się temu, przez co przechodzi.
Długo siedzieli jeszcze przy stole i rozmawiali na temat Pauliny. Po deserze Marek zabrał Ulę do ogrodu. Powietrze było zimne. Był początek listopada, który przyniósł szarugi, deszcze i krótkie wieczory. Ogród wyglądał nieco posępnie, ale i tak robił wrażenie. Po piętnastu minutach stwierdzili, że jednak zbyt zimno na takie wieczorne przechadzki i wrócili do domu. Zosia właśnie podawała wczesną kolację. Z przyjemnością napili się gorącej herbaty z cytryną. Rozgrzała ich. Znowu rozmowa zeszła na temat Pauliny. Marek zagadnął Alexa.
 - Jutro, jak wrócisz od niej, to zadzwoń. Chcielibyśmy wiedzieć, czy jej stan się poprawia. Myślę, że we wtorek, zanim pojedziemy do niej też powinniśmy zadzwonić do ośrodka i spytać, czy jest w stanie znieść gości. Jeśli nie będzie w formie, to uważam, że nie trzeba jej niepokoić. Możemy ją tylko rozdrażnić.
 - Chyba masz rację. Ja pojadę z wami, jeśli nie macie nic przeciwko temu, a wcześniej tam zadzwonię i dowiem się.
Było już dobrze po dwudziestej pierwszej, gdy żegnali się z Dobrzańskimi. Oboje stali u szczytu schodów odprowadzając wzrokiem odjeżdżające w dwie różne strony, samochody. Krzysztof ujął Helenę pod rękę i powiedział cicho.
 - Ale się porobiło Helenko, ale się porobiło. Nawet zacząłem się obwiniać za tę jej chorobę i wyrzucać sobie, że tak ostro ją potraktowałem zwalniając z pracy.
 - To nie twoja wina Krzysiu. Myśmy nawet nie zauważyli, w którym momencie zmieniła się aż tak bardzo. Ona już jako dziecko była kapryśna i nerwowa. Pamiętasz, jak w któreś święta zrujnowała choinkę, bo nie dostała takiego prezentu, jaki chciała? Nie mogliśmy wtedy wiedzieć, że to mogą być pierwsze symptomy tej choroby. Przecież ona nie zjawia się nagle. Gromadzi w człowieku złe emocje, by wreszcie dać im upust i wybuchnąć. Mam tylko nadzieję, że szybko dojdzie do siebie i być może zmieni się jej charakter na lepszy.

Stali na czerwonym świetle. Marek odwrócił wzrok od przedniej szyby i popatrzył z czułością na swoje kochanie. Była zamyślona i beznamiętnie patrzyła w okno. Pogładził delikatnie jej policzek. Wtuliła go w jego dłoń.
 - Co tam skarbie? Nad czym tak dumasz?
 - Myślę ciągle o Paulinie. Nie rozumiem, dlaczego wypytuje ciągle o mnie.
 - Po prostu pamięta, jaka byłaś dla niej miła i tyle.
 - Może i tak. Kiedy przestraszyła się tego prysznica, mówiłam do niej łagodnie i uspokajałam gładząc po głowie. Potraktowałam, jak biedne, nieszczęśliwe dziecko. Może teraz ona potrzebuje takiego traktowania? Zawsze była silną kobietą. Teraz jest taka nieporadna, jak dziecko właśnie. Bardzo mi jej żal. Chciałabym, by odzyskała równowagę i przypomniała sobie wszystko.
 - Na pewno tak się stanie, ale to wymaga czasu.
Dojechali. Otworzył drzwi do mieszkania i przepuścił ją przodem. Pomógł jej zdjąć płaszcz i wyciągnął z szafki kapcie dla niej.
 - Masz ochotę na lampkę wina? Dobrze nam zrobi. Oboje musimy odreagować wydarzenia ostatnich dni.
 - Dobrze. Odrobinkę. Najpierw jednak chciałabym wziąć prysznic.
 - Weźmiemy go razem w takim razie.
 - Marek… - spojrzała na niego z wyrzutem.
 - Będę grzeczny. Obiecuję – podniósł ręce w poddańczym geście.
 - No dobrze. Chodź.
Błyskawicznie pozbyli się odzieży. Już nie wstydziła się go tak, jak na początku. Kilkakrotnie brali wspólny prysznic i zdążyła się oswoić z jego obecnością podczas tych czynności. Nawet zdążyła polubić jego dotyk dłoni delikatnie wmasowujących w jej ciało pachnący żel. Przymykała wtedy oczy z lubością poddając się tej pieszczocie.
On również uwielbiał te intymne chwile podczas wspólnych kąpieli. Rozkoszował się miękkością i delikatnością jej gładkiej jak jedwab skóry. Subtelnie gładził jej pełne, pięknie ukształtowane piersi. Całował sutki. Dla niego była tak absurdalnie piękna, obdarzona przez naturę cudownymi krągłościami, nieprzyzwoicie zgrabna i proporcjonalna. Niezmiennie wzbudzała w nim zachwyt. Przy niej był zawsze pobudzony i ledwie panował nad pożądaniem.
Zakręcił wodę i sięgnął po duży ręcznik. Owinął ją w niego i wytarł energicznie. To samo zrobił ze swoim ciałem. Wyszli z kabiny i ubrali ciepłe, frotowe szlafroki. Usiadła na kanapie w salonie i podkuliła nogi. On wyjął z barku butelkę jakiegoś czerwonego wina i nalał do kieliszków podając jej jeden z nich.
 - Proszę kochanie. To wino jest takie jak lubisz, półsłodkie.
Upiła łyk. Było znakomite. Sączyła je wolno delektując się jego bogatym bukietem.
 - Wymyśliłeś już, co będziemy jutro robić?
 - Oprócz tego, że będziemy leniuchować? – uśmiechnął się ukazując te dwa słodkie dołeczki, które tak ją rozczulały za każdym razem, gdy wykwitały na jego policzkach. – Nie wymyśliłem nic. Cały czas rozmawialiśmy przecież o Paulinie. Do Łazienek chyba nie ma po co jechać. Pogoda nie jest najlepsza, a ja nie chciałbym, żebyś się przeziębiła. Jutro rano przejrzę Internet. Może znajdę coś ciekawego.
Odstawił kieliszek na stolik i spojrzał na nią.
 - Chodźmy do łóżka. Chcę się do ciebie przytulić.
Chwycił ją za dłonie i pociągnął do siebie. Wpadła wprost w jego ramiona. Objął ją skwapliwie i wtulił w jej ciepłe wargi. Całował ją delikatnie i zmysłowo powodując tym pocałunkiem na jej ciele błogi dreszcz. Zarzuciła mu ręce na szyję i oplotła nogami biodra. Podtrzymał ją dłońmi za pośladki i nie przestając całować poszedł wolno do sypialni.
Ułożył ją delikatnie na łóżku i powoli odpakowywał ze szlafroka, niczym gwiazdkowy prezent. Wpatrywał się jak zahipnotyzowany w jej ogromne, płonące teraz pożądaniem, oczy. Jego własne błyszczały podobnym blaskiem. Zrzucił z siebie szlafrok i przywarł do jej rozpalonego ciała gładząc sterczące z podniecenia sutki. Całował nieśpiesznie penetrując jej usta i sycąc się nimi z przyjemnością. Przymknęła oczy, by móc jeszcze bardziej przeżywać to preludium do właściwego zbliżenia. Poczuła jego palce drażniące to najwrażliwsze miejsce u kobiety. Pod ich wpływem wygięła się lekko i westchnęła. Subtelnie połączył ich ze sobą. Uniósł jej biodra i ułożył sobie na kolanach. Omiótł jej ciało wzrokiem. Widział, jak zaciska dłonie na jedwabnej pościeli i czuł jak drży, nie mogąc się doczekać pierwszego pchnięcia. Wykonał je. Splotła nogi na jego biodrach. Wykonał następne, wolne i głębokie. Wykonał kolejne. Otworzyła usta, z których wydobył się cichy jęk. Nabierał rytmu. Regularna częstotliwość tych pchnięć doprowadziła ją niemal do szaleństwa. On objąwszy dłońmi jej biodra pędził do spełnienia. Krzyknęła, ale nie przestawał. Czuł, że ona jest już blisko. Podniósł ją i mocno przytulił nie przerywając penetracji. Odchyliła głowę i stężała. Poczuł jej skurcze i cudowne ciepło rozlewające się we własnym podbrzuszu. Jej ciało drgało w jego ramionach wprowadzone przez tę falę rozkoszy w cudowną wibrację. On pulsował w jej wnętrzu podobnie, jak ona, nie mogąc uspokoić dygotu własnego ciała. Długo trwali w takiej pozycji. Wtulona w jego ramię wreszcie podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
 - Kocham cię – wyszeptała. – Byłeś wspaniały.
 - A ty boska. Uwielbiam się z tobą kochać.
Wyszedł z niej i położył się obok przytulając ją. Ułożyła na jego piersi głowę. W takiej pozycji najbardziej lubiła zasypiać, tuląc się do jego ciała i czując jego zapach. Okrył ich kołdrą i ucałował jej czoło.
 - Śpij dobrze moje szczęście.
Nie odpowiedziała. Mruknęła coś tylko i ściślej przywarła do jego boku.

Było już dobrze po dziesiątej, gdy uniosła ciężkie od głębokiego snu powieki. Pospałaby jeszcze, lecz lekkie pochrapywanie Marka wyrwało ją z objęć Morfeusza. Leżał na wznak z lekko otwartymi ustami i posapywał. Uśmiechnęła się na ten widok. – Pewnie całą noc przeleżałam w jednej pozycji i nie mógł przekręcić się na bok. Biedny Marek.
Na wspomnienie zeszłego wieczoru przewróciła oczami i zarumieniła się. Nigdy nie pomyślałaby, że seks może być tak przyjemny i wspaniały. Szczególnie z człowiekiem, którego kocha się bardziej, niż własne życie. Musiała przyznać, że pod tym względem był bardzo doświadczony a ona kompletnie zielona. Wprowadzał za każdym razem jakieś innowacje, które zaskakiwały, ale przede wszystkim prowadziły ją do bram niewyobrażalnej rozkoszy i szczęścia. Tak… Ich życie intymne było udane pod każdym względem. Miała nadzieję, że i on myśli podobnie.
Pochyliła się nad nim i przywarła do jego rozchylonych warg. Uśmiechnął się i nie otwierając oczu mruknął.
 - Kocham poranki z tobą. Mogłabyś mnie tak budzić każdego dnia – przetarł powieki i otworzył oczy. Pogładził ją po policzku wplatając palce w jej włosy.
 - Witaj kotku. Dobrze spałaś?
 - Ja dobrze, ale ty chyba nie za bardzo. Przez całą noc przygniatałam cię sobą.
Popatrzył jej z miłością w oczy.
 - Nie oddałbym za nic naszych wspólnych nocy, nawet gdybym miał się nie wysypiać. Dzisiaj nie odczułem tego słodkiego ciężaru. Spałem jak zabity. Która godzina?
 - Dziesiąta trzydzieści.
 - Naprawdę? Długo pospaliśmy. Wstajemy? Idź do łazienki, a ja zrobię jakieś śniadanie.
Wyplątał się z pościeli i nagi stanął przed nią. Obrzuciła go zalotnym spojrzeniem. Oparła się na rękach zarzucając głowę do tyłu.
 - Mam wielkie szczęście. Jesteś pięknym mężczyzną – powiedziała poważnie.
Roześmiał się na całe gardło widząc jej rozanieloną minę. Pochylił się i cmoknął ją w nosek.
 - Nie skarbie. Ja mam większe szczęście, bo mam u swego boku prawdziwy cud natury.

Z toaletą i śniadaniem uporali się błyskawicznie. Dopijali kawę, gdy spytała.
 - Wiesz już, gdzie dzisiaj pójdziemy?
Spojrzał z niechęcią na mokre szyby kuchennego okna. To nie była pogoda na spacery.
 - Jest takie miejsce w Warszawie, gdzie można spacerować do woli i nie kapie za kołnierz – powiedział.
 - Tak? A gdzie?
 - Palmiarnia. Byłaś tam już kiedyś?
 - Byłam, ale strasznie dawno. Pamiętam, że w podstawówce niższym klasom organizowano wycieczki do palmiarni. To miały być zajęcia poglądowe z botaniki. Pojedziemy tam?
 - Jeśli tylko chcesz? Tam jest ciepło i przyjemnie. Są ławki, na których można usiąść i spokojnie kontemplować tę egzotyczną zieleń.
 - W takim razie chcę. Może zabierzemy do termosu kawy, gdybyśmy mieli na nią ochotę?
 - Dobry pomysł. W takim razie zbieramy się.

Spacerowali wolno między wąskimi alejkami stołecznej palmiarni, podziwiając nieznane im okazy egzotycznego świata. Niektóre były imponujące, wręcz gigantyczne i robiły na nich duże wrażenie. Jednak po godzinie takiego chodzenia byli już mocno zgrzani. W palmiarni było duszno i niezwykle wilgotno, a oni ubrani w ciepłe płaszcze. Marek ściągnął z szyi szalik.
 - Chyba już nie daję rady. Gorąco tu jak w piekle. Przyjście tutaj nie było chyba trafionym pomysłem. Jest pierwsza. Chodźmy kotku na jakiś obiad a po nim wracajmy do domu.
 - Ja też mam dość. Mogliśmy zdjąć te płaszcze, jak tylko tu weszliśmy.
Objął ją ramieniem i ruszyli w kierunku wyjścia. Nagle usłyszeli znajome głosy i zatrzymali się na chwilę usiłując zlokalizować osoby, do których należały. Wreszcie ukazały się na końcu alejki. Marek uśmiechnął się.
 - Spodziewałabyś się ich tutaj? Pomyślałbym prędzej, że spędzają czas w jakiejś knajpie. Dasz wiarę? - spojrzał na żywo gestykulującą Violettę tłumaczącą coś zawzięcie Sebastianowi. - Hej! Nie poznajecie już starych znajomych? – Marek wyszczerzył się do nich. Oboje stanęli, jak wryci.
 - O matulu! Ula! Marek! Skąd się tutaj wzięliście? – zareagowała spontanicznie, jak zwykle Violetta rzucając się Uli na szyję. Panowie przywitali się uściskiem dłoni.
 - Violka mnie naciskała na tą palmiarnię, ale to zły pomysł. Spociłem się jak szczur – Olszański miał niewesołą minę.
 - To tak jak my. Wytrzymaliśmy godzinę i dłużej nie damy rady. Idziemy coś zjeść. Może się przyłączycie? Podjedziemy do „Książęcej”. Mają tam świetne mule. Nagle nabrałem na nie ochoty. Skusicie się?
 - Pewnie. Ja nie mam nic przeciwko temu. Byle jak najszybciej stąd wyjść.
 - W takim razie jedziemy.
W niespełna dwadzieścia minut parkowali już pod restauracją. Weszli do środka i z satysfakcją stwierdzili, że gości było niewielu. Zajęli stolik w kącie sali i złożyli zamówienie. Jedynie Ula wybrała bezpieczniejsze dla niej sznycle. Pozostali zamówili skorupiaki. Początkowo rozmawiali o wszystkim i o niczym, aż w końcu Violetta nachyliła się nad stolikiem i konspiracyjnym szeptem spytała.
 - Zauważyliście jak Alex się zmienił? Kiedyś darł się, na kogo popadło. Najwięcej na Turka i Dorotę, a teraz jakiś taki potulny się zrobił, niczym owieczka wielkanocna.
 - Baranek Viola – zasugerował Sebastian.
 - A co to za różnica? Owieczka, to też baranek, nie? W każdym razie obserwuję go i nie mogę wyjść z szoku. Łazi jakiś zamyślony a na pytania ledwie burknie. Może ma to związek z Pauliną? Podobno wywiózł ją z tego wariatkowa.
Marek pokiwał głową.
 - Powiemy wam, ale musicie zachować to wyłącznie dla siebie. Nie chcę, żeby ktoś się dowiedział w firmie i zaczął rozpuszczać jakieś plotki.
 - Nikomu nie powiemy. Przysięgam – zapewniła za siebie i za Sebastiana Kubasińska. – O tym, że jest w tym szpitalu, też nikomu nie powiedziałam.
 - I tak trzymaj Viola. Przewieźliśmy Paulinę do prywatnego ośrodka pod Warszawą. Nie jest z nią najlepiej. Dużo czasu upłynie, zanim wydobrzeje. Ma momenty, gdy traci pamięć i nic nie kojarzy. Ma też takie, że coś pamięta, ale to tylko właściwie urywki jej wspomnień. We wtorek jedziemy ją odwiedzić. Alex bardzo się o nią martwi i dlatego chodzi taki przygnębiony.
 - Zostaliście z powrotem przyjaciółmi? – Sebastian nie mógł wyjść ze zdziwienia.
 - To chyba za dużo powiedziane. Na pewno jest nam wdzięczny za pomoc. Nie mogłem go zostawić samego w takiej sytuacji. Był bliski załamania nerwowego. Jemu też dała nieźle popalić i w zasadzie był zmuszony oddać ją do tego szpitala, bo nie radził sobie z nią. Teraz jest właściwie zdiagnozowana i wreszcie leczą ją tak, jak należy.
Violetta słuchała tych rewelacji z otwartą buzią.
 - No popatrzcie, co to się porobiło. W życiu nie pomyślałabym, że dumna Paulina Febo tak skończy. W sumie to nawet mi jej żal.
 - Mnie też jest jej żal Viola. Bardzo – Ula spojrzała smutno w oczy sekretarki. – Wierzcie lub nie, ale w tej chwili to nie ma w niej nic z dawnej Pauliny. Jest otępiała od leków i tak bardzo zagubiona, bo niczego nie potrafi sobie przypomnieć. Naprawdę przykro na nią patrzeć. Mam tylko nadzieję, że któregoś dnia spojrzy przytomniej na świat, przypomni sobie wszystko i być może zawstydzi się swoim dawnym postępowaniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz