Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 15 listopada 2015

"WARIACJE NA TEMAT ULI I MARKA" - prolog, rozdziały 1,2,3



WARIACJE NA TEMAT
ULI I MARKA



PROLOG



Nad miastem zapadał grudniowy zmierzch i otulał szarością śpieszących po pracy do domów ludzi. Sypiący od jakiegoś czasu drobny śnieg powodował, że Warszawa przybrała bajkowy wygląd podsycany jeszcze przez światło ulicznych latarni. Od czasu do czasu ten sielankowy widok zakłócały ostre podmuchy wiatru powodując szaleńczy taniec śniegowych płatków. Było mroźno, dlatego przechodnie kulili się pod czapkami i postawionymi na baczność kołnierzami, chroniąc się w ten sposób przed przenikliwymi uderzeniami wiatru.
Zegar na jednej z kościelnych wież wybił właśnie godzinę dwudziestą i o tej porze większość mieszkańców stolicy ogrzewała się już we własnych domach oddzielających ich od mroźnej rzeczywistości. Nie wszyscy jednak mieli to szczęście zakosztować miłej, rodzinnej atmosfery. W budynku należącym do domu mody Febo&Dobrzański, jedno z okien jarzyło się intensywnym światłem. W gabinecie, przy zawalonym stertą dokumentów biurku siedział pochylony nad komputerem mężczyzna. Na jego urokliwej twarzy wyraźnie można było odczytać ślady zmęczenia. Przetarł dłońmi twarz i odchylił się na fotelu. Tak… Zdecydowanie miał dość na dzisiaj. W blasku małej, biurowej lampki jego szare, niemal metalicznego koloru oczy nabrały tej charakterystycznej cechy widzianej tylko u ludzi starszych, steranych życiem i umęczonych. Nie pasowało to do bądź co bądź młodego jeszcze człowieka. Oprócz zmęczenia bił z nich jakiś bezbrzeżny smutek, rozpacz i może odrobina tęsknoty, które objęły całą sylwetkę mężczyzny. Wstał z fotela i przeciągnął się żeby rozluźnić napięte od kilkugodzinnego siedzenia mięśnie. Nieśpiesznie podszedł do okna i odsunął rolety. To, co zobaczył za szybą nie nastroiło go optymistycznie. – Znowu ten śnieg – pomyślał z niechęcią –Jak ja nie znoszę zimy. Ula też jej nie lubiła. Ula, gdzie jesteś? Gdzie mam cię szukać? Tak bardzo mi ciebie brakuje, tak strasznie tęsknię za pieszczotą twych ust i dłoni… - Poczuł jak pod powiekami gromadzą mu się łzy. Nie miał siły aby je powstrzymać, więc potoczyły się po jego zapadniętych policzkach. -To już dwa lata. Dwa lata odkąd jej nie widziałem. – westchnął ciężko. Sam nie wiedział jak mógł przeżyć tyle czasu bez niej. Każdy dzień był udręką i każdy zaczynał się bólem serca spowodowanym rozpaczliwą tęsknotą za nią. Czuł się tak, jakby każdego ranka kładziono na jego klatkę piersiową ogromny głaz przytłaczający go z biegiem czasu coraz bardziej. Chwilami ból był nie do zniesienia. Myślał wtedy, że nie da już rady zmagać się z nim, że się podda. Gryzł wtedy palce i chciało mu się wyć. Jeszcze dochodziła do tego świadomość krzywdy, jaką jej wyrządził. To było najgorsze, bo nie potrafił sobie z tym radzić. Nie mógł zrozumieć sam siebie. Przecież nie był potworem, a jednak zranił tak bardzo dotkliwie istotę, którą pokochał nad życie. - Jestem beznadziejnym głupcem. Miałem w dłoniach szczęście i nie potrafiłem go zatrzymać, bo przeciekło mi między palcami przez moją własną głupotę. Tak… Dobrzański. Zapracowałeś na swój los w pocie czoła a teraz zbierasz plony, gorzkie plony…
Poczuł jak w gardle wyrasta mu dławiący kłąb waty. Nie panował już nad sobą i dał upust swojej bezsilności. Głośno załkał, a łzy swobodnym strumieniem rozlały się po jego twarzy. Zachłannie łapał ustami powietrze, a mimo to długo nie potrafił się uspokoić. Żal nad sobą, nad miłością, którą stracił, zdeptał i sponiewierał przez własną nieodpowiedzialność i ta obezwładniająca tęsknota za nią, za Ulą powodowały, że ten potok gorzkich łez nie miał końca.
Nie miał pojęcia jak długo stał przy oknie bezmyślnie wpatrując się w wirujące płatki śniegu. Z odrętwienia wyrwało go ciche pukanie do drzwi. Otarł z twarzy łzy i jeszcze drżącym od płaczu głosem powiedział – proszę. - Drzwi uchyliły się i do gabinetu wślizgnął się ochroniarz Władek. Był dobrym obserwatorem, więc nie umknął jego uwadze dziwny wygląd prezesa.
- Pppanie Marku wszystko w porządku? Już pppo dwudziestej pierwszej, nnnie zbiera się pan dddo domu?
- Och! Nie wiedziałem, że jest już tak późno. Ogarnę tylko trochę ten bałagan – wskazał ręką na biurko- i wychodzę. Rzeczywiście zasiedziałem się trochę. Dziękuję panie Władku, że pan mnie pogonił. W przeciwnym razie byłbym zmuszony tu nocować.
- Nnnie ma zzza co panie prezesie. Ttto ja w takim rrrazie schodzę na dół.
Powiedziawszy to Władek wyszedł z gabinetu z nieodpartym wrażeniem, że z prezesem Dobrzańskim dzieje się coś niedobrego. – Wyglądał dziwnie. Taki jakiś smutny i nieswój. Ela może mówić, co chce, ale ja swoje wiem. Na pewno tęskni za panią Ulą. Od kiedy odeszła, Febo&Dobrzański już nie jest takie samo i on też się bardzo zmienił. Wierzyć się nie chce, że on – pierwsza partia w stolicy, bywalec klubów i amator szybkich panienek zmienił się nie do poznania. Teraz siedzi do późna w pracy i ani w głowie mu jakieś panny. Co ta miłość robi z człowieka? - Westchnął, bo to, że prezes kochał i kocha nadal byłą panią dyrektor finansową F&D, w ochroniarzu nie budziło żadnych wątpliwości.

Po wyjściu Władka Marek spakował najpotrzebniejsze dokumenty do swojej skórzanej teczki. Następnego dnia miał spotkanie biznesowe i nie chciał wracać po nie do biura. Resztę posegregował tematycznie i poukładał w równe stosiki na biurku. Tak zawsze robiła to Ula. Odkąd pamiętał, to ona robiła porządek na jego biurku, żeby łatwiej mógł ogarnąć piętrzące się każdego dnia papiery. Jakże mu teraz tego brakowało. Nie musiałaby nic robić. Wystarczyłaby sama jej obecność i jej ciepły, pokrzepiający uśmiech, a on zaraz poczułby się szczęśliwy. Ta myśl wyzwoliła kolejną falę pustki i beznadziei. Skurczył się w sobie – Czy tak już będzie do końca moich dni? Czy zawsze będę się tak czuł, gdy tylko pomyślę o niej? - Nie widział dla siebie szansy na szczęśliwe życie u jej boku. Już nie. Nie po tym co zrobił. Wprawdzie jego najlepszy przyjaciel Sebastian, wielokrotnie usiłował wyciągnąć go do klubu na ostrą popijawę i łatwe panienki, jak on to mawiał – w ramach zapomnienia o tym co było, ale Marek nie miał ochoty na takie imprezy. Zmienił się. Ula go zmieniła. Nie wiedzieć czemu myślał, że to już nie dla niego i czuł obrzydzenie na samą myśl, że mógłby pójść z jakąś dziewczyną na jedną noc do łóżka. Przecież to byłoby jak zdrada, a on nie chciał zdradzać Uli. Sebastian tego nie rozumiał. Nie rozumiał również tego dzikiego pędu do pracy, który przejawiał Dobrzański. Sam nigdy nie przykładał się do swoich obowiązków, więc tym bardziej ciężko było mu zrozumieć, że Marek w taki sposób chce choć na parę godzin zagłuszyć dręczące go wyrzuty sumienia i dlatego rzuca się w wir firmowych obowiązków.

Odetchnął ciężko. Narzucił płaszcz i otulił szyję szalikiem. Zabrawszy z biurka teczkę pogasił po drodze do drzwi wszystkie lampy i skierował się do windy. Na parterze pożegnał się jeszcze z Władkiem i wyszedł z biurowca wprost do zimnego, nieprzyjaznego świata. Szybko pokonał te kilka metrów dzielących go od samochodu. Odpalił silnik i ruszył na Sienną tam, gdzie od niemal dwóch lat był teraz jego dom. Po piętnastu minutach zaparkował samochód w podziemnym garażu i windą wyjechał na dwunaste piętro. Zziębniętymi dłońmi wyszukał w kieszeni klucz i otworzył drzwi do mieszkania. Po przekroczeniu progu znowu poczuł to dojmujące uczucie pustki i samotności. - Jakże inaczej wyglądałoby to mieszkanie, gdyby Ula była tu ze mną – przemknęło mu przez głowę. – Wystarczyłaby sama jej obecność, a to mieszkanie byłoby o wiele cieplejsze i przytulniejsze. Póki co, to rzeczywiście wygląda jak dom samotnego mężczyzny. Jest takie surowe i bez wyrazu. Chyba naprawdę nie można nazwać tego domem – pomyślał. Przypomniał sobie swój poprzedni dom, który dzielił z Pauliną. Tamtego domu też nie mógł nazwać domem, a jedynie miejscem do spania. Wprawdzie mieszkała z nim kobieta, narzeczona, była narzeczona, ale atmosfera jaką w nim stworzyła przypominała mu bardziej klimat bieguna północnego niż ciepłe domowe ognisko. Wzdrygnął się na samą myśl. - Jakie to szczęście, że nie doszło do ślubu. - Nie byłby z nią szczęśliwy. Ta wyniosła, dumna Włoszka uzurpowała sobie prawo do jego życia. Niemal go ubezwłasnowolniła. Ciągłe podejrzenia, kontrole, wieczne awantury o jego domniemane i nie domniemane zdrady sprawiły, że wbrew rodzicom, których reakcji obawiał się najbardziej, zdecydował się przerwać ten emocjonalny kołowrotek i odwołał ślub. Już wtedy kochał Ulę. Bardzo. To przede wszystkim dla tego uczucia i również własnego szczęścia poświęcił ten długoletni związek z Pauliną. Myślał, że teraz będzie już tylko lepiej. Jakże się mylił. Wszystko się posypało w dniu posiedzenia zarządu. To właśnie wtedy stracił Ulę. Na zawsze.



ROZDZIAŁ 1
Dwa i pół roku wcześniej.

Lipiec objął świat w swe posiadanie. Ludzie oddychali pełną piersią ciesząc się dobrą, słoneczną pogodą. Niektórzy odpoczywali na zasłużonych urlopach, ale było sporo takich, którym przez myśl nie przeszło wyjeżdżać na wakacje. Właśnie budził się nowy dzień. Pierwsze promienie wschodzącego słońca wdarły się przez okno do małego pokoiku, w którym spała młoda dziewczyna. Bezlitośnie omiotły jej twarz. Zacisnęła mocno powieki, ale słońce nie poddawało się. Powoli przekraczała granice między snem a jawą, by wreszcie otworzyć zaspane oczy. Promienie poraziły jej wzrok, jednak ona uśmiechnęła się tylko i z radością stwierdziła – dzisiaj będzie dobry dzień. Sięgnęła po okulary leżące na półce u wezgłowia łóżka i założyła na nos. Przeciągnęła się rozkosznie i zerknęła na budzik. Była piąta trzydzieści. Wiedziała, że jest jeszcze bardzo wcześnie, ale nie chciała już dłużej spać. Zerwała się z łóżka i popędziła do łazienki natykając się po drodze na swojego ojca.
 - Ula, a co ty tak wcześnie wstałaś?
 - Tato! Zobacz, jaki piękny dzień się zapowiada. To grzech tracić czas na spanie, kiedy takie słońce za oknem. Ogarnę się trochę i zrobię wam porządne śniadanie.
Nie zwlekając dłużej minęła ojca i wpadła do łazienki. Po wzięciu prysznica i spłukaniu z siebie resztek snu ubrała się i stanęła przed lustrem krytycznie patrząc na swe odbicie. Westchnęła. - Jestem beznadziejna. Chyba nigdy nie będę wyglądać jak te modelki, co się kręcą każdego dnia po Febo&Dobrzański. Jeszcze to żelastwo na zębach. Ciekawe jak długo będę musiała to nosić? – pomyślała z wyrzutem. Zaczesała włosy w kucyk, podkręciła grzywkę i z powrotem założyła okulary. One też nie dodawały jej uroku. Były duże, ciężkie i w dodatku przesłaniały pół jej twarzy. Jeszcze raz zerknęła w lustro. Wyglądała żałośnie. Nic dziwnego, że niemal wszyscy w firmie określali ją mianem Brzyduli, bo znacznie odstawała od całej reszty. Byli jednak też tacy, którym nie przeszkadzał jej wygląd. Uśmiechnęła się do swoich myśli. – Ala, Iza, Ela, Władek, a przede wszystkim Marek. Oni nigdy nie oceniali mnie po wyglądzie. - Właśnie. Marek. Kochała go od chwili, jak tylko pojawiła się w firmie wielką, nieodwzajemnioną miłością. Mogła śmiało powiedzieć, że są przyjaciółmi i to dobrymi przyjaciółmi, ale ten rodzaj zażyłości nigdy nie wykroczył poza ramy przyjaźni. Bardzo cierpiała z tego powodu, choć doskonale zdawała sobie sprawę, że nigdy inaczej nie będzie. Marek był zajęty. Tkwił w oficjalnym, długoletnim związku z Pauliną Febo, współwłaścicielką firmy. Na samo wspomnienie swojego szefa serce zabiło jej mocniej. On nigdy jej nie krytykował i nigdy nie zwracał uwagi na to jak wygląda. Wiedziała o tym, że ceni ją za kompetencje, fachową wiedzę, a przede wszystkim za to, że potrafiła zrobić użytek ze swojego mózgu w przeciwieństwie do Violetty, jego sekretarki, która większość czasu spędzała na portalach zajmujących się sprzedażą ciuchów lub bezustannie wpędzała firmę w poważne kłopoty, z których zarówno Marek jak i Ula musieli niejednokrotnie ratować F&D. Teraz też mieli prawdziwy zgryz. Najpierw Violetta znikła na kilka dni, a jak wróciła okazało się, że doprowadziła do poważnych ustaleń w sprawie kontraktu na szycie ubrań sportowych dla reprezentacji Polski. Korzystała również bezprawnie z firmowej karty, z konta której wyparowało parę tysięcy złotych. Ula pokręciła głową. – Jak Viola mogła zrobić coś tak głupiego? I jeszcze to odszkodowanie, które miałaby zapłacić firma. Awykonalne! Nie stać nas na taką sumę. Ciekawe jak Marek to z nią załatwi. Czy ją zwolni? Chyba powinien. W końcu złamała prawo. Ach. Zobaczymy. Teraz śniadanie. - Wyszła z łazienki kierując swe kroki do kuchni, w której krzątał się już pan Cieplak wstawiając wodę na herbatę.
 - Tato, zostaw. Przecież powiedziałam ci, że zrobię porządne śniadanie.
Zajęła się szykowaniem kanapek. Po chwili usłyszała tupot nóg i do kuchni wpadła jej młodsza siostra Betti i brat Jasiek.
 - Ula odprowadzisz mnie dziś do przedszkola?
 - Nie Betti już nie zdążę. Pójdziesz z Jaśkiem. - Beatka skrzywiła się na taką odpowiedź, co nie umknęło uwadze Uli. Żeby zrekompensować jej to rozczarowanie powiedziała.
 – Nie krzyw się Betti, za to wieczorem będą naleśniki. - Twarz dziewczynki rozjaśnił uśmiech.
 – Hurra, moje ulubione. Już się nie mogę doczekać. - Ula uśmiechnęła się tylko pod nosem. – Jak niewiele trzeba, żeby uszczęśliwić tą małą istotkę.


Była ósma trzydzieści, kiedy Ula przekroczyła próg sekretariatu. Jeszcze niewielu ludzi kręciło się po firmie, bo dzień pracy zaczynał się o dziewiątej. Usiadła przy swoim biurku i włączyła komputer. Pochyliła się nad wyliczeniami i zatopiła w cyferkach. Po chwili usłyszała trajkotanie Violetty. Rozmawiała z kimś przez telefon nie omieszkając pochwalić się, jaki to intratny kontrakt załatwiła dla firmy. W Uli się zagotowało. Nie bacząc na nic podeszła do sekretarki i wyrwała jej telefon z dłoni rozłączając jednocześnie rozmowę. Oburzona Viola krzyknęła tylko.
 – No, co ty wyprawiasz!? Jak śmiesz mi przerywać bardzo ważną rozmowę!
 - To była ważna rozmowa? Ilu osobom już zdążyłaś się pochwalić tym wspaniałym kontraktem, z którego musimy się wycofać? Czy ty nie rozumiesz w jakie ogromne kłopoty wpędziłaś naszą firmę? Najlepiej by było dla ciebie i dla nas wszystkich, jakbyś w ogóle nie otwierała ust, chociaż z drugiej strony, to może rzeczywiście trochę podzwoń do znajomych i pochwal im się, że za to, co zrobiłaś, czeka cię kilka lat więzienia.
Mina Violetty była bezcenna. Z oburzenia przeszła w rodzaj osłupienia i wykrztusiła z siebie.
 -Ale… jak to do więzienia. Za co?
 - Ty się jeszcze pytasz? – Ula w tym momencie dawała upust swojej złości – Sprzeniewierzyłaś pieniądze firmy, posługiwałaś się nie swoim nazwiskiem, negocjowałaś w imieniu prezesa, czy mam wymieniać dalej?! – wrzasnęła. Tyle, co skończyła to mówić do sekretariatu wkroczył Marek Dobrzański.
 – Co się tutaj dzieje? Słychać was aż przy windach - spojrzał na wojowniczą minę Uli, a potem przeniósł wzrok na zdumioną Violettę. – Obie do gabinetu. Natychmiast. - Puścił je przodem, a następnie sam wszedł zamykając za sobą drzwi. Usiadł za biurkiem i jeszcze przez chwilę lustrował surowym wzrokiem obie dziewczyny.
- No…, dowiem się w końcu, o co poszło? Ula? Może ty mi wyjaśnisz…
 - Proszę bardzo – twarz Uli przypominała swoim kolorem barwę dojrzałego buraczka – Viola wydzwania do wszystkich znajomych informując ich, jaki to wielki sukces i splendor przyniosło firmie załatwienie przez nią tego kontraktu z reprezentacją.
 - Że co? – obruszył się Marek i spojrzał na Violettę tak, że wzrokiem wbił ją niemal w podłogę. – Jak śmiesz informować o tym jeszcze osoby postronne, czy ty jesteś naprawdę tak głupia i nie pojmujesz, że w taki sposób zdradzasz tajemnice firmowe i na to też jest paragraf? Jeszcze wczoraj chciałem cię natychmiast zwolnić i to dyscyplinarnie, ale dzisiaj zmieniłem zdanie.
Słysząc te słowa Violetta odetchnęła z ulgą. Najbardziej obawiała się tego, że prezes naprawdę ją zwolni, jednak Marek kontynuując spowodował, że blady uśmiech, który wykwitł na moment na jej twarzy – znikł, a w zamian ukazało się na niej przerażenie.
 - Nie zwolnię cię, bo gdybym to zrobił uszłoby ci wszystko na sucho. Jesteś dorosła i powinnaś rozumieć, że człowiek musi ponosić konsekwencje swoich czynów. Za chwilę Sebastian przyniesie ci nową umowę. Zgodnie z nią będziesz spłacała w ratach dług jaki zaciągnęłaś wobec firmy. Doceń to, że nie naliczam ci odsetek. Poza tym będziesz od jutra przychodzić do pracy punktualnie na godzinę dziewiątą. Żadnych spóźnień i żadnego wcześniejszego wychodzenia z pracy. Będziesz ściśle wykonywała polecenia służbowe zarówno moje jak i Uli. Koniec z obijaniem się. Jeśli nie przyłożysz się solidnie do powierzonych obowiązków to wylatujesz i nie pomoże ci już wstawiennictwo ani Uli, ani Sebastiana, ani Pauliny. W takim wypadku radzę ci przeczytać bardzo dokładnie ostatni punkt umowy, bo napisane jest w nim, że twój dług musi zostać spłacony natychmiast. Zrozumiałaś?
Violetta była zdruzgotana takim postawieniem sprawy. Jej przewrotny rozumek już kombinował, jak ominąć niektóre zapisy umowy. Postanowiła porozmawiać z Pauliną, którą uważała za swoją najlepszą przyjaciółkę. Tymczasem kiwnęła głową i powiedziała.
 – Tak zrozumiałam.
 - To świetnie. Teraz zostaw nas samych i zajmij się wreszcie pracą.


Violetta wyszła z gabinetu i kiedy zamknęły się za nią drzwi Marek ze świstem wypuścił powietrze z płuc.
 – Wykończyła mnie. Jest chyba jakimś emocjonalnym wampirem, bo wyssała ze mnie wszystkie siły. Ula usiądź. Czemu stoisz? Chodź, musimy pogadać.
Posłusznie zajęła miejsce na kanapie. On dosiadł się do niej. Przez chwilę usiłował pozbierać myśli, wreszcie już uspokojony zaczął.
 - Nie jest dobrze Ula. – Utkwiła w nim swój zaniepokojony wzrok.
 – Ale z czym? Coś się stało?
 - Tak, poniekąd. Byłem wczoraj na kolacji u rodziców i wałkowaliśmy sprawę tego nieszczęsnego kontraktu. Już prawie przekonałem ojca, wytoczyłem wszystkie te argumenty, które omawialiśmy razem i odniosłem wrażenie, że zrozumiał niefortunność tego dealu. Wszystko było by dobrze, gdyby nie zjawił się Alex. Zaczął roztaczać przed nim wizję, jaka to wspaniała umowa, że nie możemy sobie pozwolić na odpuszczenie jej, bo to podniesie prestiż firmy i świadomość marki. Jednym słowem mówił dokładnie to, co ojciec chciał usłyszeć. Nie przyjmował do wiadomości faktu, że firmę na to nie stać. Twierdził natomiast, że trzeba znaleźć sponsora i poszukać oszczędności w wydatkach firmowych. Taka perspektywa przedstawiona w dodatku tak barwnie przez Alexa przemówiła do ojca i już nie chciał słuchać tego, co mam do powiedzenia w tej sprawie. Zarzucił mi tylko asekuranctwo i niezdecydowanie, żeby nie powiedzieć tchórzostwo przed podejmowaniem poważnych decyzji. Wiesz Ula, – zasępił się - ja chyba będę musiał zrezygnować z prezesury. Ojciec cały czas jest mną rozczarowany i najchętniej na moim miejscu widziałby Alexa. Cóż…, może rzeczywiście on ma jakiś pomysł i byłby lepszym prezesem.
Ula nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. - To nie może być prawda. To niemożliwe, żeby Marek chciał tak łatwo odpuścić. Nie po tym, co wspólnie przeżyliśmy najpierw walcząc o prezesurę dla niego, a potem wyciągając wspólnie firmę z różnych tarapatów. - Siedziała skulona na kanapie wpatrując się w niego z przerażeniem. Otrząsnęła się w końcu z zamyślenia.
 - Marek! I ty tak wszystko chcesz zostawić? Odpuścić? Oddać firmę w ręce Alexa? Czy ty nie zdajesz sobie sprawy ilu ludzi rozczarowałbyś takim posunięciem? Wiesz przecież jaki Alex ma pogardliwy stosunek do pracowników. Lekceważy i poniża ich niezależnie od tego, jakie stanowiska zajmują. Jak według ciebie miałby się dogadać z Pshemko? Wyobrażasz to sobie, bo ja nie. Marek! Nie poddawaj się proszę. Jesteś najlepszym prezesem, jakiego znam. Przecież już nie raz z takich kłopotów wychodziliśmy zwycięsko. Razem. Spróbujmy dobrze, chociaż raz. Na pewno znajdziemy jakieś wyjście z tej sytuacji.
Był zdumiony tym, co powiedziała. Mówiła tak żarliwie i tak przekonywująco, że w końcu sam zaczynał wierzyć, że wszystko da się jeszcze odkręcić. Z podziwem popatrzył na nią. – Skąd w tej drobnej osóbce tyle pozytywnej energii, tyle żaru i daru przekonywania. A jeszcze ta bezgraniczna ufność i wiara we mnie, w moje możliwości. Jakie to szczęście, że mam w niej takiego oddanego przyjaciela. To prawdziwy skarb.
 - Dobra Ula, spróbujemy. Spróbujemy jeszcze raz, może coś dobrego się z tego urodzi. - Zobaczył jak na jej twarzy rozlewa się uśmiech, a oczy pojaśniały ze szczęścia.
 – Wiedziałam, wiedziałam, że można na ciebie liczyć. Zobaczysz, że będzie dobrze, wymyślimy coś. Przepełniała ją taka radość, że nie zastanawiając się nawet nad tym co robi, rzuciła mu się na szyję i uściskała go. Dziękuję, dziękuję, dziękuję…
Wybiegła z gabinetu. Marek wstał z kanapy i podszedł do biurka nadal nie mogąc nadziwić się tej pełnej spontaniczności reakcji Uli. Uśmiechnął się pod nosem. – Ach ta Ula. Ona zawsze wprowadzi mnie w dobry nastrój. Co ja bym bez niej zrobił? Coraz częściej przyłapywał się na tym, że w towarzystwie Uli jego problemy stawały się jakby mniejsze, bardziej możliwe do rozwiązania. Lubił jej towarzystwo. Potrafiła go rozbawić, doradzić a przede wszystkim umiała go słuchać. Wiele błędów popełnił w swoim dotychczasowym, pogmatwanym życiu. Wiedziała o nim niemal wszystko. To, że zdradzał Paulinę również, bo była niejednokrotnie świadkiem tych zdrad. Nie pochwalała tego. Wielokrotnie mówiła mu, że robi źle. Prostowała jego ścieżki i pokazywała inny świat tak różny od tego, w którym żył do tej pory. Świat prosty, nie wyrafinowany, nie wyrachowany, pozbawiony kłamstw i obłudy. Świat prostolinijny i szczery do bólu, taki jak i ona sama. Świat, w którym nie ocenia się ludzi po pozorach, bo bezwarunkowa wiara w drugiego człowieka leżała u podstaw tego świata. Ula trzymała się tych zasad, tak ją wychowano i dzięki temu, a także dzięki wartościom, jakie usiłowała mu przekazać i on stawał się powoli lepszym człowiekiem.


 - Cześć wszystkim! Już jestem! – z kuchni wybiegła Beatka rzucając jej się na szyję.
 – O Ulcia, nareszcie. Zrobisz mi te obiecane naleśniki?
 – Zrobię. A gdzie tata? Wyszedł gdzieś?
 - No… poszedł do pani Dąbrowskiej, bo pralka jej się zepsuła, a Jasiek siedzi z Kingą u siebie w pokoju.
Ula zdjęła buty i ubrawszy na stopy domowe kapcie powędrowała wraz z Beatką do kuchni. Tam przy wydatnej pomocy dziewczynki usmażyły stertę naleśników. Ich zapach zwabił na dół Kingę i Jaśka. Dotarł też i Józef Cieplak. Po smacznym posiłku i uprzątnięciu kuchni Ula poszła do siebie. Tam w ciszy mogła wreszcie pomyśleć nad możliwością rozwiązania patowej sytuacji w firmie. Jeszcze raz przeglądała z dużą starannością firmowe dokumenty, ale im bardziej starała się wykrzesać jakiekolwiek oszczędności z firmy, tym bardziej uzmysławiała sobie beznadziejność sytuacji w jakiej się znaleźli. Kiedy kładła się do łóżka było już dobrze po godzinie drugiej. Prawie już zasypiała, gdy na obrzeża świadomości wypłynęło jedyne możliwe rozwiązanie. Kredyt. Tylko czy Marek zechce go wziąć? Ostatnią jej myślą było postanowienie przekonania go do tego pomysłu.

Narodził się kolejny dzień niosąc ze sobą zapowiedź słonecznej pogody. Ula wstała zamyślona i nie do końca przytomna. Przy śniadaniu odpowiadała na pytania ojca monosylabami. W końcu machnął ręką i dał sobie spokój z wypytywaniem jej o cokolwiek. Przełknąwszy zaledwie parę kęsów i popiwszy to niewielką ilością herbaty wstała i z gotowym planem w głowie podążyła na przystanek. Miała jeszcze parę minut, więc postanowiła zadzwonić do Marka. Na jej nieszczęście odebrała Paulina.
 – Halo, słucham – usłyszała w słuchawce wyniosły ton Włoszki.
 - Dzień dobry. Ula Cieplak z tej strony. Czy mogłaby pani poprosić Marka do telefonu?
 - Nie może teraz podejść.
 - W takim razie mogłaby mu pani przekazać, że spóźnię się dzisiaj do pracy?
 - Nie widzę żadnego powodu, dla którego miałaby pani się spóźnić – odpowiedź Pauliny ociekała jadem. – Najlepiej pani zrobi, jak zrezygnuje pani ze swoich porannych planów i stawi się do pracy na czas.
W tym momencie Marek wyszedł z łazienki i spytał
 – Kto dzwoni?
 - Cieplak - odparła Paulina podając mu jednocześnie telefon.
 - Halo, Ula? Co się stało, czemu dzwonisz?
 - Nie, nie, nic się nie stało. Chciałam ci tylko przekazać, że trochę spóźnię się do pracy. Mam pewien pomysł odnośnie wiadomej sprawy, ale muszę pojechać w jedno miejsce, żeby się upewnić co do jego słuszności.
 - Jesteś dzisiaj bardzo tajemnicza, ale dobrze. Załatw, co masz załatwić i przychodź do firmy. To do zobaczenia.
 – Do zobaczenia - zakończyła rozmowę Ula.
Marek odłożył telefon na stolik i w zamyśleniu spojrzał na kończącą robić makijaż Paulinę.
 - Mogłabyś być dla niej milsza, wiesz. Przecież ta dziewczyna nic ci nie zrobiła. Nie rozumiem, dlaczego jesteś do niej taka uprzedzona? - Paulina podniosła na niego zdumione spojrzenie nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi. Prychnęła z odrazą i wysyczała.
 – Czy ty nie widzisz jak ona wygląda? Jak ósme dziecko stróża. Za sam wygląd powinniśmy ją zwolnić z firmy. - Jej słowa ubodły Marka do żywego.
 – Wiesz Paulina nie sądziłem, że taka kobieta jak ty, kobieta z klasą może być aż tak powierzchowna. Ula jest bardzo dobrym pracownikiem, moją prawą ręką, moją asystentką, a ty ją obrażasz. To chyba kłóci się z twoimi zasadami dobrego wychowania, których jak twierdzisz, tak mocno się trzymasz. Rozumiem, że to, w jaki sposób się ubiera obraża twoje bardzo wysublimowane poczucie estetyki. Dla mnie mogłaby chodzić w worku pokutnym, bo ja doceniam w niej to, co ma w głowie - po tych słowach okręcił się na pięcie i wyszedł z salonu zostawiając w nim zaskoczoną i oburzoną jego tyradą Paulinę. Wchodząc do firmy zastanawiał się, co też takiego wymyśliła Ula. Rzeczywiście była bardzo tajemnicza – A może znalazła rozwiązanie? Ja nic nie wymyśliłem od wczoraj. - Postanowił cierpliwie poczekać na jej powrót. Kiedy wszedł do sekretariatu, ujrzał niecodzienny dla niego widok. Jego sekretarka Violetta pracowała. Analizowała jakieś dokumenty i nawet nie zauważyła stojącego obok jej biurka Marka.
– Cześć Wiola - gwałtownie podniosła znad papierów głowę.
– O cześć Marek. Widzisz jaka ja zajęta jestem? Ula dała mi wczoraj robotę i muszę się wykazać, dasz wiarę? Powiedziała, że mnie sprawdzi! A co to ja szkapie spod ogona wyfrunęłam, żeby musiała mnie sprawdzać? Przecież nie musi, bo zaiwaniam tu jak jakaś dzika mrówka - robotnica, nie?
Na Marka twarzy odmalował się wyraz rozbawienia. Ledwie powstrzymał się, żeby nie parsknąć śmiechem. – Ach ta Violetta i jej pokrętna logika.
 – Cieszę się Viola, że starasz się tak sumiennie wypełniać obowiązki. Oby tak dalej.
 - No staram się, staram. Ktoś musi tu pracować, bo jak widzisz Ulka się spóźnia.
 - Nie spóźnia się, tylko załatwia coś ważnego na mieście. Jak się zjawi powiedz jej, że na nią czekam dobrze?
 - Dobrze, dobrze.
Tymczasem Ula dojechała do Warszawy i wysiadłszy na właściwym przystanku skierowała swoje kroki do banku, w którym kiedyś, tuż po studiach odbywała staż. Pamiętając jeszcze rozkład pomieszczeń odważnie skierowała swoje kroki do gabinetu dyrektora banku. Tam przywitawszy się z dyrektorem wyłuszczyła mu sprawę, z którą przyszła. Wprawdzie początkowo miał obiekcje, kiedy zorientował się, że to już drugi kredyt, który bierze na firmę Pro-S, ale widząc regularne spłaty rat i determinację Uli, szybko rozwiał swoje wątpliwości. Dokumentacja była bardzo solidnie przygotowana, jak i cały biznesplan. Z czystym sumieniem zaproponował jej bardzo korzystny kredyt z funduszy unijnych. Wychodząc z banku ledwie powstrzymała się by nie skakać ze szczęścia. – Żeby tylko Marek się zgodził, a wyjdziemy z tego impasu.



ROZDZIAŁ 2


 - Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie zgadzam się. - Marek miotał się po gabinecie jak zraniony tygrys. – Ula, czy ty zdajesz sobie sprawę, jakie mogą być konsekwencje takiego kroku? A jak coś nie wypali? Jak nie będę w stanie spłacać tego kredytu? Jak przestanę być prezesem? Co wtedy? Przecież ja nawet nie wiem, w jaki sposób mógłbym cię zabezpieczyć. Wystarczy, że zgodziłem się na pierwszy kredyt. Nie mogę pozwolić, żebyś tak ryzykowała, nie aż tak.
Ula siedziała na kanapie i śledziła chodzącego w te i z powrotem Marka. Właściwie to dopuszczała taką reakcję z jego strony. Postanowiła jednak, że załatwi to siłą spokoju i perswazji.
 - Marek, możesz przestać chodzić, bo zaczyna mi się kręcić w głowie. - Zatrzymał się i wbił w nią swój rozbiegany wzrok. – Usiądź i uspokój się, teraz ja coś powiem. - Zmitygował się i pokornie usiadł obok niej. Wzięła głęboki oddech i spojrzała mu w oczy.
 - Posłuchaj. Nie udało mi się wymyślić nic innego. Nie mamy skąd wziąć tych pieniędzy, a na znalezienie sponsora też nie można liczyć. To musiałby być jakiś desperat z nadmierną ilością gotówki, z którą nie wiedziałby co zrobić. Alex jest idiotą jeśli wierzy, że taka opcja jest w ogóle możliwa. Bardziej przychylam się do wersji, że powiedział o tym twojemu ojcu tylko dlatego, bo dobrze wyczuł, że ojciec właśnie takie słowa chciał usłyszeć. Tak naprawdę to kolejna intryga, żeby pogrążyć ciebie. On zapewne sądzi, że nie znalazłszy sponsora pobiegniesz do niego po te pieniądze i tylko na to czeka, bo wie, że w takim przypadku nie wywiążesz się z zobowiązań wobec firmy. Wiesz dobrze i nie muszę ci tego powtarzać, że nie możesz wziąć tych pieniędzy od Alexa, prawda? Ten kredyt to jedyne wyjście. Nie mam lepszego pomysłu. Dzięki niemu podejmiemy rękawicę. Podpiszemy ten cholerny kontrakt, wyjdziemy z impasu, ty zachowasz prezesurę, a przy okazji utrzemy nosa Alexowi. Kolejną, pozytywną stroną takiego rozwiązania będzie z pewnością fakt, że i ojciec spojrzy na ciebie inaczej i może wreszcie doceni twoje heroiczne starania – wyciągnęła koronny argument.
Marek słuchał jej w skupieniu nie przerywając. Widać było jednak jak szaleją w nim emocje i jak duże wrażenie wywarła na nim przemowa Uli. Z chaosu myśli wyartykułował.
 – No wszystko pięknie Ula, tylko ja nadal nie wiem jak mam cię zabezpieczyć… Chociaż…, chyba wiem! Wiem Ula! - oczy zaświeciły mu się tak, jakby doznał nagle objawienia. - Przecież ja mam pięćdziesiąt procent udziałów w tej firmie! Jakiś czas temu rodzice przepisali je na mnie! Mogę przecież dać ci je w zastaw, jako zabezpieczenie kredytu! Ula, że też ja wcześniej na to nie wpadłem!
Tym razem to Ula siedziała jak wmurowana. Wykrztusiła tylko z siebie.
 – Ale… jak to udziały? Ja nie mogę ich przyjąć. Przecież ty nie możesz się ich pozbyć. Stanowią cały twój majątek, a ja ci ufam i nie potrzebuję żadnego zabezpieczenia. - Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Ujął jej dłonie w swoje i powiedział.
 – Ula, nie upieraj się. Dobrze, może nie dostaniesz udziałów, ale wystawię weksel na nie, wtedy będę mógł z czystym sumieniem wziąć ten kredyt, zgoda?
 – Zgoda – odetchnęła z ulgą.
Marek uśmiechnął się do niej szeroko ukazując w całej krasie wdzięczne dołeczki w policzkach. To zawsze działało na nią. Za ten uśmiech dałaby się pokroić.
 - Jesteś moim promyczkiem, aniołem stróżem, światełkiem w tunelu, nadzieją, określ to jak chcesz. Życia mi braknie, żeby odwdzięczyć ci się za wszystko co dla mnie robisz. - Twarz Uli pokrył gorący rumieniec. Zdołała tylko wyjąkać
 – Marek, na tym polega przyjaźń, żeby wspierać się w trudnych sytuacjach.
Ucałował jej dłoń i szepnął patrząc jej prosto w oczy – dziękuję ci mój przyjacielu. - Trwali tak dłuższą chwilę zatopieni w swoich spojrzeniach. Pierwszy otrząsnął się Marek.
 – To co, jutro finalizujemy sprawę w banku, a potem idziemy to uczcić, zgadzasz się?
 - Zgadzam. Na wszystko się zgadzam, byle z tobą.


            Następnego dnia w firmie wrzało jak w ulu. Rozentuzjazmowany Pshemko rozgłaszał wszem i wobec, że dostał od prezesa zielone światło na projektowanie kolekcji. Euforia udzieliła się niemal wszystkim. Zaskoczony Alex chciał potwierdzenia z ust samego prezesa i otrzymał je. Był wściekły i nie mógł uwierzyć, że ten nieudacznik znów wyszedł na swoje. Jego wściekłość jeszcze bardziej wzrosła, kiedy Marek nie ujawnił mu nazwiska owego tajemniczego inwestora mówiąc, iż ten zastrzegł sobie anonimowość.
Kiedy przyjmował gratulacje od rodziców, do gabinetu wparował podekscytowany Sebastian. Marek szybko skończył rozmowę z rodzicami wymawiając się ogromem pracy i zwrócił się do przyjaciela.
 – A co ty dzisiaj taki nakręcony od rana?
 - No stary nie udawaj, podobno jednak robimy tę kolekcję dla reprezentacji. Jakim cudem to ci się udało? Przecież nie dalej jak przedwczoraj mówiłeś, że nic z tego nie będzie? – Marek uśmiechnął się tajemniczo i powiedział.
 – To wszystko dzięki Uli.
 - Dzięki Brzyduli? A co ona może mieć z tym wspólnego?
 - Seba, tyle razy prosiłem cię, żebyś tak jej nie nazywał. Ona ma imię. Poza tym wyszperała w banku jakiś kredyt z funduszy unijnych i dzięki temu możemy ruszyć z kolekcją.
 - Nie żartuj, Brzyd… to znaczy Ula wzięła kolejny kredyt? No, no, ale asystentka ci się trafiła, niewyczerpane źródło forsy!
 - Nie mów tak. Przecież w ten sposób uratowała też moją prezesurę.
 - No tak, ale swoją drogą to trochę dziwne, bo kto normalny bierze dzisiaj taki kredyt i to w dodatku nie dla siebie? Przecież to ogromne ryzyko.
 - Wiem, że to duże ryzyko i też nie chciałem, żeby brała. Jednak znalazłem sposób, żeby ją zabezpieczyć.
 - Jaki?
 - Dałem jej w zastaw weksel na udziały w firmie. - Olszański słysząc te słowa zakrztusił się własną śliną.
 – Czyś ty zwariował! Czy ty masz świadomość, że jak tylko spóźnisz się z płatnością to ona przejmie połowę firmy?
Marek spojrzał na niego z wyrzutem.
 – Seba, nie znasz Uli. To najbardziej uczciwa dziewczyna, jaką znam, ufam jej bezgranicznie podobnie jak ona mnie. Jestem przekonany w stu procentach, że nigdy nie zrobiłaby nic przeciwko mnie.
 - Wiesz co Marek? Ja również chciałbym mieć taką pewność. Nikt bezinteresownie nie robi takich rzeczy, więc albo ona zwietrzyła w tym niezły interes, albo… - zawiesił głos, zastanawiając się nad czymś intensywnie.
 – Albo? - powtórzył Marek.
 – Albo… - ciągnął dalej Olszański - zakochała się w tobie i zrobiła to z miłości – zakończył poważnie, patrząc Markowi w oczy.
Dobrzański żachnął się.
 – Co ty Seba, rozum ci odjęło? Przecież ona nigdy nie dała po sobie poznać, że coś do mnie czuje. Łączy nas przyjaźń i dlatego to zrobiła, żeby mi pomóc. Jest moją przyjaciółką i świetnie się dogadujemy.
 - Marek, zejdź na ziemię. Przyjaźń między kobietą a mężczyzną nie istnieje. Może na początku, ale wcześniej czy później i tak jedno się zaangażuje.
 - Bzdury pleciesz. Ula przyjaźni się od dziecka z Maćkiem Szymczykiem, tym wiesz jej wspólnikiem z Pro-S i żadne z nich nie jest zaangażowane w inny sposób.
 - To co innego. Znają się od pieluch i traktują się jak rodzeństwo. Ja ci mówię, że ona zakochała się w tobie i jeśli któregoś dnia zranisz ją, to nie omieszka się zemścić, a w jaki sposób, to ty już dobrze wiesz. Położy łapę na twoich udziałach. Jedyne wyjście to mieć ją cały czas na oku i trzymać blisko siebie. Mieć nad nią kontrolę, aż do momentu, dopóki ten zafajdany kredyt nie zostanie spłacony.
Marek miał dość. Był już rozdrażniony głupimi uwagami Sebastiana.
 - Seba, co ty usiłujesz mi powiedzieć, co? – spytał podniesionym głosem.
 - Usiłuję ci powiedzieć, że kto ma Brzydulę, ten ma udziały. Powinieneś się koło niej zakręcić, pobajerować, czarować, uwodzić, jednym słowem uzależnić ją od siebie. Dopiero wtedy będziesz miał pewność, że twoje udziały będą bezpieczne.
Marek już otwierał usta, żeby odpowiedzieć na ten idiotyczny pomysł, ale wywód Sebastiana dał mu jednak do myślenia. Po jego wyjściu z gabinetu popadł w zadumę. – A jeżeli to prawda, co mówił Seba, jeżeli rzeczywiście ona mnie kocha? Czy naprawdę jestem taki ślepy, że tego nie zauważyłem? - Zaczął analizować zachowanie Uli na podstawie różnych sytuacji, w których znajdowali się oboje i z każdą chwilą jego zdumienie i przerażenie rosło. Przetrawił wszystko i po godzinie doszedł do wniosku, że to, co powiedział Sebastian wcale nie jest pozbawione sensu.


            Dochodziła godzina siedemnasta i biura zaczęły się powoli wyludniać. Kończył się kolejny pracowity dzień. Rozkojarzony i nieco zbity z tropu Marek zamknął laptopa i uzmysłowił sobie, że przecież jest umówiony z Ulą na świętowanie sukcesu. Ciągle nie mógł się pogodzić z myślą, że ona jednak obdarza go uczuciem. – Trudno. Jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Nie będę tego odwoływał. Zobaczymy jak potoczy się sytuacja. Nie będę jej bajerował, jak doradzał Seba, przecież mogę to sprawdzić w inny sposób. Coś wymyślę. - z takim postanowieniem wymaszerował z gabinetu.
 - Ula jesteś gotowa? – spytał patrząc jednocześnie na puste już biurko Violetty.
 - Tak. Gotowa – odpowiedziała wyłączając komputer i zabierając torebkę.
Podeszli do windy, a gdy bezszelestnie otworzyły się drzwi, weszli do niej w milczeniu. Stanęli po przeciwnych stronach. Marek lustrował ją od stóp do głów, jakby pierwszy raz widział ją na oczy. Poczuła się niezręcznie i żeby przerwać tę krępującą ciszę zapytała.
 – To dokąd jedziemy?
 - A to niespodzianka. Musisz uzbroić się w cierpliwość, bo i tak ci nic nie powiem. Nie obawiaj się. Pamiętam, że jesteś uczulona na ryby, więc nie będzie to żaden bar sushi.
Spojrzała na niego z wdzięcznością – A jednak pamiętał - poczuła przyjemne ciepło rozlewające się wokół jej serca.
            Podjechali pod elegancką restaurację. Marek zaparkował samochód i szarmancko otworzył Uli drzwi pomagając jej wysiąść. Weszli do środka. Wnętrze zrobiło na Uli piorunujące wrażenie. Nigdy nie bywała w takich miejscach i poczuła się trochę zagubiona. Marek widząc jej niepewność malującą się na twarzy objął ją ramieniem i poprowadził do zarezerwowanego wcześniej stolika. Natychmiast, bezszelestnie przy ich stoliku wyrósł jak spod ziemi kelner wręczając im karty z menu. Zamówili jakieś lekkie dania, a Marek dodatkowo butelkę dobrego szampana. Jedli w milczeniu, a kiedy kelner uprzątnął puste już talerze, Marek podniósł kieliszek wypełniony szampanem i zwróciwszy się do Uli rzekł
 - Wypijmy Ula za nasz, a raczej za twój sukces. Po raz kolejny uratowałaś firmę i mnie. Wypijmy też za naszą przyjaźń. Oby nigdy się nie skończyła i trwała do końca naszych dni - stuknął w jej kieliszek i wychylili trunek. W stonowanym świetle restauracyjnych lamp dostrzegł jej twarz pokrywającą się rumieńcem, a gdy przeniósł swój wzrok na oczy, stwierdził z niepokojem, że wypełnione są łzami.
 - Ula, co się stało? Powiedziałem coś nie tak? Dlaczego płaczesz?
 - Nie, nie, wszystko powiedziałeś na tak. To tylko wzruszenie, nie przejmuj się.
Zaśmiała się niemal histerycznie i wyjęła z torebki chusteczkę, ściągnęła okulary i zaczęła wycierać zapłakane oczy. Marek obserwował w milczeniu te zabiegi. Zanim założyła z powrotem okulary, spojrzała na niego, a on w tym momencie zamarł. Wpatrywał się w nią z taką intensywnością, że poczuła się zażenowana. Z trudem oderwała od niego swój wzrok podnosząc rękę uzbrojoną w okulary w kierunku swej twarzy. Nie pozwolił, aby jej dłoń dotarła na miejsce. Złapał ją za nadgarstek i nadal natarczywie wpatrywał się w te dwa chabrowe diamenty, które z każdą chwilą robiły się coraz większe.
 – Marek? Co ty robisz? Mam coś na twarzy? – wyjąkała zdziwiona jego reakcją. Otrząsnął się, gdy dotarły do niego jej słowa.
 – Ula… Czy mówił ci już ktoś, że masz niesamowite oczy? Są piękne, duże i tak nienaturalnie niebieskie… - Mógłbym utonąć w ich głębi. - Nigdy nie myślałaś o soczewkach kontaktowych? Te okulary, nie obraź się, są naprawę paskudne i w dodatku zasłaniają ci połowę twarzy. – Zakłopotana spuściła głowę.
 – Przyzwyczaiłam się do nich, a soczewki w moim przypadku to chyba nie najlepszy pomysł. Kiedyś je założyłam, ale podrażniały mi oczy i więcej nie próbowałam. Nie mówmy już o tym. Wyglądam jak wyglądam. Przywykłam. Nie ma o czym mówić. Zamilkli. Marek był wstrząśnięty tym odkryciem. Kilka razy dyskretnie przyglądał się jej i coraz bardziej dochodził do przekonania, że mimo, iż przylgnęła do niej etykietka firmowej Brzyduli, ona wcale nie jest brzydka. Te nieprzyzwoicie piękne oczy okolone gęstymi, długimi rzęsami, ładnie uformowane, pełne usta, zgrabny nosek, długa szyja…Mógłby tak jeszcze długo wymieniać. Z zadumy wyrwał go głos konferansjera. No tak, zaczynał się dancing, jednak Ula chciała już wracać. W jego głowie zaświtała pewna myśl.
 – Ula, a może zostaniemy na trochę. Potańczymy, a potem odwiozę cię do Rysiowa, co ty na to? Proszę, zgódź się – popatrzył na nią błagalnie.
Nie mogła mu odmówić. W ogóle cały ten wieczór wydawał jej się bajką. Nawet kilkakrotnie szczypała się pod stołem upewniając się, że to nie sen, a i Marek był jakiś inny, ciepły, opiekuńczy. Potwierdzająco kiwnęła głową.
– Dobrze, ale tylko pół godziny. Jest już naprawdę dość późno.
Ucieszony wstał i pociągając ją za rękę wyprowadził na parkiet. Przyciągnął ją lekko do siebie i zarzucił jej dłoń na swoje ramię. Przylgnęła do niego nieco speszona tą bliskością, a on nie wiedzieć czemu poczuł się szczęśliwy. Zadziwiająco przyjemnie było trzymać ją w ramionach. Pochylił głowę i przytulił się do niej. Chłonął zapach jej włosów. Muzyka była nastrojowa i spokojna, więc i oni poruszali się leniwie po parkiecie. Przejechał dłonią wzdłuż jej pleców. Zadrżała. Dotarł do niej zapach jego perfum. Zapach, który zniewalał i mącił jej w głowie. Cicho westchnęła. Było jej tak dobrze. Pragnęła, aby ten wieczór trwał i trwał, i nigdy się nie skończył. Marek też odpłynął. Nie pamiętał, że w domu czeka na niego wściekła narzeczona, zapomniał o wszelkich problemach. Najważniejsze było to, co tu i teraz. Uświadomił sobie, że od dawna nie czuł się tak dobrze i komfortowo. – Co ta dziewczyna ma w sobie, że tak bardzo lubię z nią przebywać, rozmawiać, że przy niej zapominam o kłopotach, których przecież niemało. Jest mi po prostu cudownie, tak spokojnie i jestem szczęśliwy.
Przetańczyli jeszcze kilka kawałków i postanowili wracać. Jechali w ciszy, każde zatopione w swoich myślach. Marek od czasu do czasu zerkał na swoją pasażerkę, ale ona była tak zamyślona, że nie zwracała na to uwagi. Dojechali. Wyskoczył z auta i otworzył jej drzwi. Podał dłoń, którą skwapliwie przyjęła. Podprowadził ją do bramy i tam zatrzymał.
– Dziękuję ci Ula za ten wyjątkowy wieczór. Dawno nie czułem się tak wspaniale. Chyba oboje potrzebowaliśmy takiej odskoczni, prawda? – nachylił się do niej.
 - Tak, to prawda. Było bardzo miło. Ja też ci dziękuję – wyszeptała.
Stał przed nią i w przypływie nagłego impulsu objął ją ramionami składając na jej ustach delikatny i czuły pocałunek. Nie broniła się. Poddała się całkowicie czarowi tej chwili. W końcu oderwał się od niej i ze skruszoną miną rzekł.
 – Przepraszam cię Ula, chyba nie powinienem…
 - Tak, nie powinniśmy, jesteśmy przecież przyjaciółmi... - zabolało ją to, co powiedziała, a co dziwne zabolało również jego. Nie rozumiał sam siebie i tych swoich spontanicznych reakcji względem niej.
 – To do jutra – powiedziała.
 – Do jutra… - patrzył jeszcze przez chwilę jak zdąża w kierunku domu, po czym zamyślony skierował swe kroki do samochodu.

Jadąc przez puste już o tej porze ulice Warszawy analizował swoje postępowanie względem Uli. – Boże, pocałowałem ją! Ona oddała pocałunek. Mam więc dowód na to, że nie jestem jej obojętny, że ona mnie jednak kocha. A ja? Mam przecież Paulinę. Za kilka miesięcy ślub. Nie ma co, wpakowałeś się Dobrzański. Tylko co teraz? Przecież nie mogę składać jej żadnych deklaracji, bo tylko ją skrzywdzę. Nie chcę jej skrzywdzić. Ona na to nie zasługuje. Jest taka dobra, życzliwa, pomocna, prawdziwy anioł w ludzkiej skórze, ale ja przecież jej nie kocham. Owszem, bardzo ją lubię i szanuję, ale ma się to nijak do miłości, a Paulina? Czy ją kocham? Tak, nie, nie wiem…Przecież od zawsze była mi przeznaczona…, tak przynajmniej twierdzą rodzice. Chociaż z drugiej strony ona nie zachowuje się jak moja narzeczona. Nie wspiera mnie, a powinna, prawda? Wszystko robi na pokaz i zachowuje się jakby to wokół niej kręcił się cały świat. I jeszcze ten ślub. A tak chciałem mieć skromny ślub, bez zadęcia i tej całej pompy, a okazuje się, że będzie to wydarzenie miesiąca. Paulina tym żyje. Załatwia wszystko sama, a ja? Nie angażuję się w przygotowania i o to ma do mnie ciągle pretensje, ale jakoś nie potrafię. Zmieniliśmy się. Dużo w tym mojej winy. Zdradzałem ją, a ona wspaniałomyślnie mi wybaczała. Czasami wyglądało to tak, jakby po trupach chciała doprowadzić do tego ślubu. Nie rozumiem, trochę to dziwne. Inna na jej miejscu wykopałaby mnie już dawno ze swojego życia. Nie wiem. Przestałem to wszystko ogarniać. - Podjechał pod dom. Zauważył, że w sypialni pali się jeszcze światło. – A jednak nie śpi. Coś mi się wydaje, że awantura mnie dzisiaj nie minie. Niech to szlag…  Cóż, chyba mnie nie zabije? Kto z nią wtedy stanie na ślubnym kobiercu? – pomyślał sarkastycznie. Zamknął samochód i cicho wszedł do domu kierując swe kroki wprost do sypialni.
 - Cześć Paulina, jeszcze nie śpisz? – odezwał się niepewnie.
 - Nooo…Wreszcie raczyłeś się zjawić. Wiesz, która jest godzina? Możesz mi powiedzieć, gdzie byłeś do tej pory? No, słucham. Jaką wymówkę masz dla mnie tym razem? – wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Jej oczy ciskały gromy.
 Gdyby wzrok mógł zabijać, to leżałbym już martwy – przeszło mu przez głowę. - Pracowałem… – Jego lakoniczna odpowiedź spowodowała jeszcze większe natężenie furii u panny Febo. – Z Ulą – dodał. Rozluźnił krawat i rozpiął pod szyją guziki od koszuli.
 - Z Brzydulą? To już teraz nie wystarczają ci te głupie modelki? One są przynajmniej ładne. No, ale ty nie możesz przecież przepuścić żadnej! Nawet za te brzydkie się zabierasz!
Stał przed nią wbity w ziemię jak słup soli i przetrawiał w mózgu to, co od niej usłyszał. W końcu wysyczał.
 – Paulina. Wielokrotnie zwracałem ci uwagę, żebyś tak o niej nie mówiła. Obrażasz ją, a ona na to nie zasługuje. Ma takie krótkie imię i zapewniam cię, że naprawdę łatwo je zapamiętać. I nie, nie przespałem się z nią. Pracowaliśmy! To porządna dziewczyna i nie puszcza się na prawo i lewo jak niektóre twoje przyjaciółki! Zresztą mam dość tej kłótni. Idę pod prysznic z nadzieją, że przemyślisz swoje dzisiejsze zachowanie. Nie pozwolę, rozumiesz, nie pozwolę, żeby ktokolwiek w tej firmie, nawet jej współwłaściciel obrażał pracownika. Jeśli wymagasz w stosunku do siebie szacunku, to przyjmij też do wiadomości, że inni oczekują od ciebie tego samego.
Powiedziawszy to skierował się do łazienki zostawiając Paulinę z otwartymi ze zdumienia ustami. Siedziała nieruchomo jeszcze przez chwilę. Nie mogła uwierzyć, że jej narzeczony za każdym razem tak usilnie stara się bronić przed nią tę Brzydulę. Nie mogła się pogodzić z upokorzeniem, jakiego dzisiaj od niego doznała. Z każdą też chwilą wzbierał w niej gniew na tę pokrakę. Jeszcze ona jej pokaże, gdzie jest jej miejsce, bo na pewno nie w F&D.


Ula wsunęła się cicho do uśpionego już domu. Miała wrażenie, że unosi się kilka centymetrów nad ziemią. Błogi uśmiech przyozdobił jej twarz a serce niemal pękało z nadmiaru szczęścia. – Pocałował mnie, pocałował! Nie mogę w to wszystko uwierzyć! Czy to działo się naprawdę? Jeśli to sen, to nie chcę się z niego obudzić. Tańczył ze mną. To było jak magia. I przytulał mnie! Jak cudownie jest zatopić się w jego ramionach. A jego usta? Miękkie, zmysłowe, ciepłe i delikatne. A jego oczy? Duże, piękne, stalowo-szare, ocienione długimi rzęsami i jeszcze te słodkie dołeczki w policzkach, na widok których miękną mi kolana. Chyba nie zasnę dzisiaj. Ten dzień był najpiękniejszy ze wszystkich, jakie do tej pory przeżyłam. Kocham go, kocham, kocham… - Ubrana w piżamę położyła się na łóżku rozrzucając ramiona nad głową. – Dziękuję ci mamo, że czuwasz nade mną. Jeśli możesz to spraw, żeby i on pokochał mnie tak mocno jak ja jego. Jestem bardzo, bardzo szczęśliwa mamusiu. - Długo jeszcze kręciła się na tapczaniku nie mogąc zasnąć i wciąż rozpamiętując wydarzenia dzisiejszego dnia. Sen w końcu przyszedł i otulił jej uśmiechniętą twarz.



ROZDZIAŁ 3


Następnego ranka Ula obudziła się na długo przed budzikiem. Szybko popędziła do łazienki ciągle mając w pamięci wczorajszy wieczór. Rozpierała ją energia. Stanęła przed lustrem i popatrzyła na siebie uważnie. – Mmm…, gdyby nie ten aparat to nie wyglądałabym najgorzej. Może Marek miał rację z tymi okularami? Faktycznie są niemodne, wielkie i ciężkie. Może warto byłoby jednak coś w sobie zmienić? Pomyślę o tym. Chciałabym, żeby choć raz Marek ujrzał we mnie kobietę…, taką do kochania…, nie kobietę – przyjaciółkę. Dobrze, dobrze Cieplak, pomarzyć dobra rzecz.
Po porannym prysznicu zabrała się za przetrząsanie szafy. Ostatnio była z Alicją na paru wyprzedażach i zaopatrzyła się w kilka ciuszków. Wprawdzie nie miała jeszcze okazji być w nich, ale uznała, że od dzisiaj będzie większą uwagę przywiązywać do swojej garderoby. Wybór padł na sukienkę w niebieskie, drobne kwiatuszki. Była skromna, ale kiedy przymierzała ją w sklepie i pokazała się w niej Ali, ta uznała, że bardzo dobrze na niej leży i podkreśla kolor jej oczu. Te argumenty przemówiły za jej zakupem. Szybko się przebrała. Sporo czasu zajęły jej te poranne czynności. – Kurde blaszka, nie zdążę już przygotować śniadania. Trudno, muszą sobie poradzić sami. - Weszła jeszcze na chwilę do łazienki. – O matko, – jęknęła – a co z włosami? Nie będę ich spinać. Dzisiaj zostawię rozpuszczone i grzywkę też zaczeszę na bok. Wczoraj z tych emocji zapomniałam ją zakręcić.
Tak wyszykowana porwała jeszcze z wieszaka torebkę i popędziła na przystanek. Wchodząc już do firmy natknęła się na Alę.
 - Cześć Ala – przywitała się.
 – Ula! Cześć! Jak ty dzisiaj wyglądasz, jak milion dolarów! - zachwycała się Milewska.
 - Ala, proszę cię nie nabijaj się ze mnie – Ula mówiąc to wyglądała na strapioną, ale Alicja objęła ją w pasie i rzekła.
 – Wcale się nie nabijam tylko mówię jak jest. Naprawdę wyglądasz super, a ta sukienka jest śliczna. Poza tym masz takie ładne włosy. Nie podkręcaj więcej grzywki, bo wyglądasz jak własna babcia, a w takiej fryzurze jest ci o wiele korzystniej.
Ula podbudowana tymi komplementami odważyła się zapytać.
 – Ala mam do ciebie prośbę… - Milewska spojrzała na nią nie ukrywając zaciekawienia.
 – Jaką?
 – Znalazłabyś dzisiaj trochę czasu po pracy? Chciałam się wybrać do optyka po nowe okulary i potrzebuję kogoś, kto mi doradzi w wyborze – nieśmiało spojrzała na Alę, której twarz rozciągnęła się w pełnym sympatii uśmiechu.
 – Oczywiście, że pójdę tam z tobą, nie ma sprawy i tak nie miałam nic lepszego do roboty. To do siedemnastej, tak?
 – Tak.
Ula uspokojona takim zapewnieniem udała się do swojego miejsca pracy. Chwilę później pojawiła się Violetta. Była w świetnym nastroju, bo już od progu zawołała.
 – Cześć i czołem, kluski z bawołem!
Ula odruchowo podniosła głowę i wymamrotała pod nosem – chyba z rosołema na głos powiedziała.
 – Część Viola, co ty dzisiaj taka wesoła?
 – A wesoła, wesoła jak jakiś gawroneczek, albo inny szpak – zakończyła już wolniej i uważnie popatrzyła na Ulę.
 - O jeżuniu, Ulka, jak ty wyglądasz?
 - Co, coś nie tak?
 - Nie, no wszystko tak, ale jakoś inaczej. Ładniej. Nawet nie przeszkadza to odrutowanie na zębach i okulary. Wreszcie zrzuciłaś z siebie te babcine ciuchy. Najwyższa pora. O! Cześć Marek! Jesteś już! Prawda, że Ulka ładnie dziś wygląda?
Dobrzański skierował wzrok na Ulę i zdębiał. – To jest Ula? Wiedziałem, że pod kupą tych niemodnych ubrań ukrywa się atrakcyjna dziewczyna. - Kiedy minął mu pierwszy szok, wykrztusił. – Ładnie, naprawdę ładnie. Ula wejdziesz do mnie za jakieś pięć minut?
 – Oczywiście, przyjdę – uśmiechnęła się łagodnie.


 - O! Dobrze, że już jesteś. Mamy trochę spraw do omówienia w związku z tą kolekcją. Z tego co wiem, Pshemko ruszył z kopyta i praca pali mu się w rękach. Najdalej za tydzień będą pierwsze prototypy. Już teraz trzeba zaklepać jakieś miejsce na pokaz, zająć się oświetleniem i wystrojem sali. Cateringiem też. Wiem, że to sporo roboty, ale poradzimy sobie, nie?
 - No pewnie. Postaram się załatwić trochę dzisiaj. Trzeba też obdzwonić agencje, żeby załatwić modeli.
 - A tak racja, o tym jakoś zapomniałem. Sama widzisz, że gdyby nie ty, poległbym tutaj niechybnie i niczego nie załatwił.
Z przyjemnością przyglądał się, jak jej twarz przyozdabia rumieniec i z zawstydzeniem opuszcza wzrok.
 - Nie przesadzaj, to nic takiego. Przeceniasz mnie. Nie wszystko mogę załatwić. Nie mam aż takiej mocy sprawczej.
 - Masz Ula, masz. Nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy.
Uśmiechnęła się nieśmiało a on odwzajemnił ten uśmiech. Podszedł do niej i schwycił ją za ramiona.
 – Przecież gdyby nie ty to F&D dawno poszłoby już na dno i tylko dzięki tobie trzymamy jeszcze głowy na powierzchni. Za to jestem ci bardzo wdzięczny.
Nachylił się i pocałował ją w policzek. Ugięły się pod nią kolana. – Boże, znowu to zrobił, znowu mnie pocałował. Czy to coś znaczy? Czy on mnie… Boże, nie to niemożliwe, przecież ma narzeczoną…
Jakby na potwierdzenie tej myśli najpierw usłyszeli stukot wysokich obcasów, a następnie pojawiła się w drzwiach otwierając je energicznie ich właścicielka. Ignorując całkowicie fakt, że Ula stoi tuż obok powiedziała.
 - Witaj Marco.
 - Witaj. Co cię do mnie sprowadza? – Ula nie słuchała dalej. Czmychnęła czym prędzej do sekretariatu zamykając za sobą dokładnie drzwi.
 - Dzwoniła przed chwilą twoja mama. Zaprosiła nas dzisiaj na kolację.
 - To odwołaj to, bo ja nie mam czasu. Będę pracował. Do późna. Poza tym po twoim wczorajszym występie nie mam ochoty gdziekolwiek z tobą chodzić. Rozumiesz? Mam dosyć twoich ciągłych podejrzeń w stosunku do mnie. Jeśli ci to nie odpowiada, to zawsze możesz zrezygnować.
 - Jak to zrezygnować? – jej wyniosły do tej pory ton stracił nieco na ostrości.
 - No zwyczajnie, odejść.
Zaniemówiła. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Robiło się niebezpiecznie, a on wyglądał na zdeterminowanego. Postanowiła trochę przystopować. Podeszła do niego i już łagodnie powiedziała.
 – Marco, nie kłóćmy się, przecież teraz najważniejszy jest nasz ślub i przygotowania do niego. Jeśli nie masz ochoty na tę kolację to oczywiście odwołam ją, nie ma problemu. Firma najważniejsza, prawda? – przymilała się. Objęła rękami jego szyję i złożyła na ustach czuły pocałunek. – No, nie gniewaj się już, dobrze?
 – To nie ja zacząłem.
 – Wiem i przepraszam. Nie będę ci już przeszkadzać. Idę do Pshemko. Na razie. Pa.
Kiedy wyszła odetchnął głęboko. – Do czego to wszystko zmierza? Jej humor zmienia się jak w kalejdoskopie. Nigdy nie wiem, czy będzie wylewać na mnie wiadra pomyj, czy będzie słodka jak miód. Zaczynam mieć poważne wątpliwości, czy rzeczywiście panna Febo jest przeznaczona mnie, czy komuś innemu.


Prace nad kolekcją szły pełną parą. Nawet standardowe szaleństwa i fochy głównego projektanta odeszły w niepamięć. Pshemko był teraz wzorem tytanicznej pracy. Gonił swoich asystentów i dużo od nich wymagał, ale siebie też nie oszczędzał. Marek nie krył swojego zadowolenia. Za nimi był już wstępny pokaz prototypów, na który zaprosili szefa StartSportu, Lwa Korzyńskiego i jego przedstawiciela w Polsce, Darka Terleckiego. Obaj wyszli bardzo zadowoleni z pokazu zapewniając Dobrzańskiego, że drzwi ich sklepów z akcesoriami sportowymi stoją otworem dla nowej kolekcji F&D. Marek jednak nie tylko z tego był zadowolony. Spory procent swojego dobrego samopoczucia zawdzięczał Uli. Zmieniła się i to bardzo. Nie, nie mentalnie, ale fizycznie. Z satysfakcją stwierdzał, że z każdym dniem wygląda coraz lepiej. Nadal wprawdzie nosiła aparat, ale za to zmieniła okulary na znacznie lepsze. Także te wszystkie źle dobrane kolorystycznie ubrania poszły w kąt. Lubił myśleć, że to również dzięki niemu tak się zmienia. Taka świadomość mile łaskotała jego męskie ego. Sebastian też był pod wrażeniem i nie omieszkał podzielić się swoimi spostrzeżeniami z Markiem. Któregoś poranka wparował do gabinetu prezesa z nieodgadnioną miną.
 - Cześć stary! Jak tam idzie zanęcanie Brzyduli? – Marek karcąco spojrzał na niego.
 - Seba, jeżeli jeszcze raz usłyszę…
 - Dobra, dobra stary, to tak z przyzwyczajenia, ale muszę przyznać, że ostatnio Ulka wygląda całkiem, całkiem… Przyniosłem ci coś, a właściwie nie tobie tylko dla Brzyd… sorry, dla Uli.
Mówiąc to podszedł do biurka i z papierowej torby, którą dopiero teraz zauważył Marek, wysypał zawartość. Dobrzański popatrzył zdumiony na całkiem sporą ilość złotych i srebrnych precjozów.
 - Coś ty jubilera obrabował? Skąd to masz?
 - Z domu przyniosłem. Pomyślałem sobie, że takie obdarowywanie prezentami tylko zbliży was do siebie. Wiesz, kobiety lubią błyskotki. Dasz jej od czasu do czasu jakąś i będzie jadła ci z ręki. Przynajmniej będziesz spokojniejszy o swoje udziały. - Marek bardzo krytycznie odniósł się do tego pomysłu.
 – Seba, ona jest inna, skromna i nie obwiesza się takimi rzeczami. Nawet gdybym chciał jej coś dać, to ona tego nie przyjmie. - Sebastian uśmiechnął się ironicznie i protekcjonalnym tonem powiedział.
 – Stary, ona też jest kobietą nie? Zaufaj mi, każda przyjmie – poklepał po ramieniu prezesa i wyszedł z gabinetu.
Marek przez chwilę oglądał kosztowności a potem zgarnął je wszystkie do szuflady biurka. – Może rzeczywiście kiedyś się przydadzą? - pomyślał.


Pokaz zbliżał się wielkimi krokami. Ula od jakiegoś już czasu funkcjonowała na wysokich obrotach. Musiała trzymać rękę na pulsie. Każdego dnia wracała do domu zmęczona i blada. Zjadała cokolwiek i kładła się spać. Ojciec z niepokojem patrzył, jak niknie w oczach. Rzeczywiście bardzo schudła. Nieregularne posiłki, brak snu i życie w ciągłym biegu zrobiły swoje. Widziała jak ojciec na nią patrzy i miała świadomość, że się o nią martwi, ale ciągle powtarzała
 – Tato jeszcze tylko trochę, jeszcze tylko do pokazu, a potem wszystko wróci do normy. - On jednak wcale nie był bardziej spokojny przez te zapewnienia.
Dwa tygodnie przed pokazem znowu zasiedzieli się w biurze. Kończyła ostatnie korekty w budżecie FD Sportivo, bo taką nazwę otrzymała kolekcja. Wydrukowała całość raportu i właśnie szła w kierunku gabinetu, żeby dać go do przejrzenia Markowi. Nagle poczuła się słabo. Zakręciło jej się w głowie. Przystanęła przy biurku i przymknęła oczy. Odczekała, aż karuzela w jej głowie przestanie się kręcić. Ponownie podjęła próbę przejścia tych paru metrów.
 – Marek… - powiedziała słabo - możesz…?
Podniósł głowę znad laptopa i z przerażeniem jak na zwolnionym filmie obserwował jej sylwetkę osuwającą się bezwładnie na podłogę. Nie zastanawiając się podbiegł do niej, wziął ją na ręce i delikatnie ułożył na kanapie. Zmoczył ręcznik i podłożył jej pod kark. Otworzył na oścież okno. Ostrożnie zaczął klepać ją po twarzy.
 – Ula, Ula proszę cię ocknij się…, Ula… - Zdjął jej okulary i rozpiął bluzkę. Delikatnie przez nią uwolnił jej piersi z zapięcia biustonosza, żeby mogła swobodniej oddychać. Zabiegi trwały dość długo. Wreszcie Ula jęknęła i powoli otworzyła powieki. Zobaczyła nad sobą zaniepokojoną twarz Dobrzańskiego i wpatrzone w nią jego magnetyzujące oczy. On patrzył jak urzeczony w jej chabrowo-błękitne tęczówki i nie mógł oderwać od niej wzroku.
 – Ula…, tak bardzo się wystraszyłem…
 - Co się stało? Dlaczego leżę na kanapie?
 - Zemdlałaś. Przyniosłem cię tu.
 - Tak, teraz przypominam sobie…, zrobiło mi się tak dziwnie słabo…, a potem już tylko ciemność…
 - Dobrze, że się ocknęłaś. Bardzo się o ciebie bałem. To moja wina Ula. Tyrasz jak wół przy tej kolekcji, a ja powinienem cię oszczędzać. Dość na dzisiaj. Jedziemy do domu. Ty poleż jeszcze trochę. Musisz dojść do siebie, a ja tu ogarnę i wyłączę komputery.
 - Marek! Przecież już wszystko dobrze. Sama mogę to zrobić. Już mi naprawdę lepiej – zaczęła się podnosić z kanapy.
 - O nie, nie, nie, bo za chwilę znowu mi zemdlejesz. Masz leżeć i to jest polecenie służbowe. Zrozumiano – powiedział groźnie marszcząc brwi.
 - Tak generale, zrozumiano – odpowiedziała cicho kładąc się z powrotem.
Szybko poukładał dokumenty na jej i swoim biurku. Z wieszaka zabrał jej sweterek i torebkę. Nie zapomniał też o swojej teczce. Podszedł do kanapy.
 – Ubierz ten sweter Ula, teraz jest na pewno chłodno i załóż torebkę na ramię.
Gdy posłusznie wypełniła jego polecenia on ostrożnie, jakby była z kruchego szkła wziął ją na ręce. Zdał sobie sprawę, jak bardzo zmizerniała w ostatnim czasie. Była taka drobna i lekka jak piórko. Twarz też miała wychudzoną i przez to miał wrażenie, że najbardziej dominują w niej te ogromne, absurdalnie błękitne, piękne oczy, patrzące teraz na niego z zakłopotaniem.
 - Marek, co ty wyprawiasz, przecież mogę iść o własnych siłach.
 - Nic z tego moja droga. Nie będę ryzykował kolejnego upadku, który może się skończyć znacznie gorzej niż ten pierwszy. Nie upieraj się i nie protestuj, bo nie ustąpię. Złap mnie mocno za szyję i idziemy.
Gdy dotarli windą na parter i minęli zdumionego tym niecodziennym widokiem Władka, Marek odwrócił się i poprosił
 - Panie Władku, może pan wyciągnąć z kieszeni mojej marynarki klucze od samochodu i otworzyć go?
 - Oooczywiście. Coś się stało pani Uli?
 - Zemdlała i nie chcę powtórki z rozrywki, dlatego ją niosę.
Wyszli na zewnątrz. Władek pootwierał drzwi z obu stron samochodu. Marek najdelikatniej jak potrafił usadowił Ulę na przednim siedzeniu i maksymalnie odchylił oparcie fotela, żeby mogła się na nim położyć. Sam zasiadł za kierownicą i już po chwili pędzili w stronę Rysiowa. Ula powoli zasypiała zapadając się w miękkość fotela. Początkowo zaniepokojony Marek pomyślał, że to kolejne omdlenie, ale słysząc jej równomierny oddech uspokoił się zrozumiawszy, że to tylko zwykły sen. Skupił się więc na drodze, którą miał do pokonania. Nawet nie drgnęła, kiedy parkował pod jej domem. Wziął ją ponownie na ręce i poszedł w kierunku domu. Zapukał cicho. Otworzył mu Jasiek.
 – Cześć Jasiek – wyszeptał. - Nic nie mów tylko otwórz drzwi do jej pokoju.
Młody kiwnął głową na znak, że zrozumiał i poszedł przodem. Z kuchni wyjrzał zaniepokojony Józef Cieplak.
 – A co się tutaj dzieje? - Jasiek syknął.
 – Cicho tata, bo ją obudzisz, pan Marek ci wszystko wyjaśni.
Marek zaniósł Ulę do pokoju i ostrożnie ułożył ją na łóżku. Nakrył ją kołdrą i przez chwilę przyglądał się jak śpi. Wydała mu się taka niewinna, bezbronna i krucha. Z czułością pochylił się nad nią i pocałował w czoło, po czym wyszedł z pokoju cicho zamykając za sobą drzwi. Przeszedł do kuchni i tam spokojnie przy herbacie wyjaśnił ojcu Uli, co się stało. Józef cierpliwie chłonął te informacje.
 - Ja wiedziałem panie Marku, że to nie skończy się dobrze. – powiedział zmartwiony. - Ona ostatnio była taka blada i ciągle niewyspana, bo ślęczała po nocach nad tymi papierami. Nawet jeść nie chciała, przez to tak wyszczuplała – skarżył się.
 - Panie Józefie, to moja wina – odezwał się z goryczą Marek. - Było tyle pracy, że nawet nie zauważyłem jak bardzo jest nią obciążona, ale spróbuję to naprawić. Mam znajomego lekarza. Jutro go tu przyślę. Zbada Ulę i na pewno zaordynuje jakieś leki na wzmocnienie, czy witaminy. Proszę jej powiedzieć, że przez parę dni ma zostać w domu i nawet niech się nie pokazuje w firmie. Ja postaram się przyjechać jutro po pracy, dobrze? Bardzo mi zależy, żeby szybko stanęła na nogi, to przecież moja prawa ręka – uśmiechnął się.
 - Dobrze panie Marku. Jutro nie wypuszczę jej z łóżka i będę ją karmił cały dzień. Mam nadzieję, że wizyta lekarza sprawi, że ona trochę przystopuje. Dziękuję, że pan się nią zaopiekował. Ja wiedziałem, że z pana to dobry człowiek jest.
 - Nie ma za co, naprawdę panie Józefie. Jesteśmy z Ulą przyjaciółmi, a jak to mówią przyjaciół poznaje się w biedzie. No, będę już uciekał. To do zobaczenia jutro.
 - Dobranoc panie Marku, dobranoc.


Zgodnie z obietnicą daną ojcu Uli, Marek przysłał następnego dnia rano lekarza, który zbadał ją i zalecił wypoczynek. Dużo snu i całą masę witamin. Dobrzański przyjeżdżał codziennie. Józefa dziwiła trochę ta zażyłość, ale w końcu dał sobie z tym spokój. – Przecież Marek powiedział, że są dobrymi przyjaciółmi, to czym się będę martwił.
Oni zaś zamykali się w swoim małym świecie dostępnym tylko dla nich. Mógł rozmawiać z nią godzinami i nigdy nie było mu dość. Potrafiła być taka spontaniczna i opowiadać tak barwnie, że nieraz miał ochotę nigdy nie wracać do tego swojego obłudnego świata i zostać w jej świecie na zawsze. Przywoził jej różne rzeczy, a to nowy pamiętnik, bo stary jej się właśnie skończył, a to ciekawą książkę, w której wpisał dedykację lub świeże pączki od Bliklego, którymi zajadali się oboje. Nie nudzili się w swoim towarzystwie i dobrze się w nim czuli. Marek coraz częściej łapał się na tym, że potrzebuje bardzo jej bliskości. Wielką przyjemność sprawiały mu te drobne gesty, wykonywane w stosunku do niej. Trzymanie jej dłoni, odgarnięcie z czoła kosmyków włosów, obejmowanie jej, czy całusy w policzek na przywitanie lub pożegnanie. Wszystko to powodowało, że zawładnęło nim jakieś nieznane dotąd uczucie tkliwości, opiekuńczości i ochrony tej dobrej na wskroś istoty. Nigdy wcześniej tak się nie czuł i nigdy wcześniej nie doznawał takich emocji. Mała Beatka zawojowała go zupełnie. Był nią zachwycony i czasem nawet przechodziło mu przez myśl, że kiedyś w przyszłości chciałby mieć córkę taką jak ona. Józef też odnosił się do niego bardzo przyjaźnie. Parę wieczorów spędzili przy kuchennym stole dyskutując o czymś zawzięcie. Z Jaśkiem znalazł wspólną pasję i miłość do piłki nożnej. Za każdym razem wyjeżdżał z tego domu zauroczony jego atmosferą, życzliwością domowników i zwykłym rodzinnym ciepłem. Nie przypominał sobie, aby w jego domu kiedykolwiek panowała taka atmosfera i wspólna troska o siebie nawzajem.

Ula zdrowiała i nabierała sił. Marek z satysfakcją stwierdzał, że coraz częściej bladość jej cery ustępuje miejsca zaróżowionym policzkom. Czuła się już dobrze i stwierdziła, że wraca do pracy. Z takim postanowieniem przekroczyła próg firmy któregoś poniedziałkowego poranka. Przywitała się z panem Władkiem i wjechała windą na swoje piętro. Idąc w kierunku sekretariatu ze zdziwieniem odnotowała obecność Violetty.
 - Cześć Viola.
 - No jesteś wreszcie. Jak cię nie było to cała firma na mojej głowie, dasz wiarę? Haruję tu za ciebie i siebie jak jakaś nasza szkapa, aż mi się boki zapadły. Już mi nawet pomidory nie pomagają na ten stres. Mówię ci Ulka tu jest jak w jakimś młynku. Ciągle coś ode mnie chcą. No przecież się nie rozmrożę, nie?
 – Rozmnożę Viola, – usłużnie podsunęła Ula – ale nie martw się firma na pewno ci tego nie zapomni.
 - Cześć moje ulubione dziewczyny! - Do sekretariatu tanecznym krokiem wparował prezes.
 - Viola, powysyłałaś te foldery, które ci dałem wczoraj? – zwrócił się do sekretarki. Viola żachnęła się.
 – Za kogo ty mnie masz? Jak powiedziałam, że wyślę, to powiedziałam, nie?
 - To dobrze. Ula z tobą muszę nieco dłużej pogadać, wejdziesz?
 – Tak, już idę. - Puścił ją przodem i wszedł za nią zamykając drzwi.
 – Siadaj, siadaj. Jak się czujesz? Wszystko dobrze?
 - Dziękuję, że pytasz. Tak, bardzo dobrze. Nabrałam sił, więc teraz mogę góry przenosić.
 - No z tymi górami to byłbym ostrożny. Dobrze Ula. Mam jednak mały problem. Pomożesz?
 - No, jeśli tylko będę potrafiła…
 - Na pewno będziesz – odparł z przekonaniem. - Posłuchaj. Dowiedziałem się, że na pokazie ma się pojawić niejaka Ingrid Krüger, znasz? Słyszałaś może o niej? – Ula pokręciła głową.
 – Nie, nie znam, kto to?
 - To guru mody, dziennikarka i krytyk modowy. Jeśli jej opinia o pokazie i kolekcji będzie pozytywna, to sukces mamy zapewniony i tu właśnie zaczyna się twoja rola. – Ula z zaciekawieniem chłonęła każde słowo.
 – To znaczy?- spytała.
 - Ula, nikt z nas, ani Paulina, ani ja nie znamy niemieckiego. Jesteś ostatnią deską ratunku. Tylko ty biegle władasz tym językiem. Zgodzisz się na funkcję tłumacza?
Ula patrząc na jego błagalne spojrzenie i strapioną minę roześmiała się serdecznie.
 – No jak mogłabym odmówić takiej prośbie. Oczywiście, że się zgadzam.
Zerwał się z kanapy, porwał ją w ramiona i okręcił się z nią kilka razy.
 – Wiedziałem, wiedziałem, że mi pomożesz. Jesteś wielka, wielka, wielka.
Przyciągnął ją do siebie i odcisnął na jej ustach siarczystego całusa. Znów poczuła znane jej ciepło na policzkach. Kolejny raz rumieniła się jak nastolatka. Marek przyglądał jej się z rozbawieniem. Była naprawdę urocza i to w niej uwielbiał.
 - Chodź, usiądź jeszcze, bo to nie wszystko. W związku z pokazem mam coś dla ciebie. - Usiadła posłusznie na kanapie obserwując jak Marek z czeluści szklanej szafy wyciąga jakieś pudło. Ułożył je na jej kolanach i rzekł – proszę, otwórz.
Ostrożnie uchyliła wieko. Jej oczom ukazała się przepiękna sukienka, a obok niej w niemal identycznym odcieniu turkusa pyszniły się eleganckie pantofle na wysokim obcasie z delikatnej, irchowej skóry. Odebrało jej mowę. Nikt nigdy w całym jej życiu nie zrobił jej takiego prezentu. Była tak zaskoczona, że nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Przez dość długo trwającą ciszę przebiły się słowa Marka.
 – Ula, chociaż powiedz, czy ci się podoba?
 - Bardzo. Bardzo mi się podoba, tylko nie rozumiem, dlaczego, za co?
Ujął jej dłonie w swoje ręce i odparł nadając swemu głosowi poważny ton.
 – To będzie bardzo ważny dla nas dzień i chciałbym, żebyś wyglądała wyjątkowo w tym właśnie dniu. To jeszcze nie wszystko.
Podszedł do szuflady biurka i z powodzi precjozów, jakie dostał od Sebastiana wyłowił delikatny naszyjnik nabijany turkusami. Wrócił do niej i wręczył klejnot.
 – To z pewnością podkreśli kolor twoich pięknych oczu. - Była zaskoczona.
 – Marek, ja nie mogę tego przyjąć, to zbyt cenna rzecz i nie pasuje do mnie. – Uśmiechnął się pobłażliwie.
 – Ula, proszę cię nie odmawiaj mi, zrób mi tę przyjemność i załóż go do tej sukienki. Zapewniam cię, że będzie pasował idealnie. – Widział jak walczy sama ze sobą, w końcu głęboko odetchnąwszy kiwnęła głową.
 – Dobrze założę go, ale robię to tylko dla ciebie. – Jego twarz rozjaśnił szczery uśmiech.
 – Dziękuję Ula, uwielbiam cię.
 - Nie, to ja ci dziękuję, że pomyślałeś o mnie. Dziękuję za prezenty. Mam nadzieję, że cię nie zawiodę i sprawdzę się jako tłumacz.
 - Nie zawiedziesz Ula, nigdy nie zawodzisz i tak będzie tym razem. Ja to po prostu wiem.


Wszystko było dopięte na przysłowiowy guzik. Kreacje wisiały już na wieszakach, modele byli gotowi, wystrój sali i catering też. Dzień wcześniej Ula za namową Alicji pojechała wraz z nią do fryzjera i bez zastrzeżeń oddała się w jego ręce. Fryzjer skrócił i wycieniował jej włosy. Zmienił również kolor i teraz siedząc przed lustrem w salonie fryzjerskim podziwiała wraz z Alą efekt pracy stylisty.
 - Bardzo ładnie ci w tym rudym kolorze. Ta fryzura dodaje lekkości i tak bardzo pasuje do owalu twojej twarzy. Jesteś piękna Ula. Marek jak cię jutro rano zobaczy to padnie z wrażenia.
 - Nie zobaczy, bo pojawię się dopiero na pokazie. Dał mi wolne, żebym się mogła dobrze wyspać i przygotować.
 - No, dba o ciebie pan prezes. Wreszcie docenił, jaki skarb mu się trafił.
 - Ala, on mnie zawsze doceniał. Przecież nie tylko ja ciężko pracowałam przed pokazem. On też zarywał noce, zapewniam cię.
 - Wiem. On się naprawdę zmienił. Już nie szaleje jak dawniej z Sebastianem po klubach i nie podrywa wszystkiego, co się rusza. Wreszcie zaczęło mu zależeć na tej firmie.
 - Tak. To prawda. Wiesz Ala, chodźmy jeszcze do optyka. Chcę spróbować ponownie założyć soczewki kontaktowe. Może dobiorą mi takie, które nie będą podrażniać moich oczu?
 - Dobrze, chodźmy.
Ula nie obiecywała sobie zbyt wiele po tej wizycie, ale jednak wyszła zadowolona z salonu. Rzeczywiście bardzo dobrze dobrano jej soczewki. Soczewki najnowszej generacji i co najważniejsze nie drapały jej oczu. Alicja odwiozła ją do domu i zasiedziała się jeszcze przy herbacie konferując zawzięcie z panem Józefem.

Piątkowy poranek okazał się czasem błogiego lenistwa. Pokaz zaczynał się o siedemnastej, więc mogła pozwolić sobie na „nicnierobienie” i leniuchowanie w łóżku. O dziesiątej zebrała się jednak i w piżamie poczłapała do kuchni. Nikogo nie było. - Jasiek w szkole, Beatka w przedszkolu, a tata pewnie poszedł na zakupy – pomyślała. Z tych rozważań wyrwał ją natarczywy dźwięk komórki.
 - Halo – odebrała
 - Cześć Ula, Marek z tej strony. Jak się czujesz? Wyspałaś się?
Uśmiechnęła się, – Jak to miło, że troszczy się o mnie – a na głos powiedziała.
 – Tak wyspałam i to jak. Właśnie dopiero wyszłam z pościeli.
 - No, nieźle. Zazdroszczę ci. Sam bym chętnie wskoczył pod ciepłą kołderkę.
 - Jeszcze wskoczysz, niech tylko ten młyn się skończy wtedy na pewno odpoczniesz.
 - Dobrze Ula, ale ja dzwonię, bo chciałem zapytać, czy będziesz miała czym dojechać na pokaz.
 – Tak, nie martw się. Przyjadę z Alą. Obiecała, że pomoże mi się przygotować. Będzie dobrze. Na pewno będę na czas.
 – To do zobaczenia na miejscu. Pa.
 – No to pa…


W sukience podarowanej przez Marka wyglądała zjawiskowo. Buty pasowały idealnie, podobnie jak nowy kolor jej włosów. Ala zrobiła jej delikatny makijaż i pomogła zapiąć turkusowy naszyjnik. Całości dopełniła niewielka kopertówka również w kolorze turkusowym. Kiedy wyszła wreszcie z pokoju, żeby zaprezentować się rodzinie, opadły im szczęki. Józef patrzył z zachwytem na swoją najstarszą latorośl i ukradkiem ocierał łzy. Tak bardzo przypominała mu Magdę, jego zmarła żonę. Jasiek zareagował typowym dla niego – wow siostra, ale pojechałaś. - Za to Beatka podskakując krzyczała
 – Ulcia, wyglądasz jak księżniczka.
Pożegnała się z rodziną i wraz z Alą odjechały w kierunku Warszawy.
Na miejscu poszły wprost do garderoby, gdzie rozgorączkowany Pshemko udzielał ostatnich wskazówek modelom. Skończył wreszcie swoją tyradę, powiedział tylko swoje charakterystyczne – a sio! - co miało oznaczać mniej więcej – idźcie na swoje miejsca i przycupnął na stojącym nieopodal krześle. Ula podeszła do niego i spytała.
 – Pshemko, wszystko w porządku? – podniósł na nią swój zmęczony wzrok i natychmiast zerwał się z siedziska.
 – Urszulo wyglądasz cudnie - okręcił ją kilka razy wokół swojej osi. – No, no nie miałem pojęcia, że taka z ciebie piękność.
 – Dzięki, dzięki Pshemko. Muszę teraz iść przygotować się. Robię dzisiaj za tłumacza.

Pokaz przebiegał bardzo sprawnie, nagradzany solidnymi brawami publiczności. Pierwszy rząd jak zwykle zarezerwowany był dla właścicieli i wspólników biorących udział w finansowaniu kolekcji. Obok rodziców Marka zasiadła Paulina Febo wraz z bratem Alexem, dalej siedział Korzyński wraz z Terleckim, a za nimi Ingrid Krüger, przy której przycupnął jej asystent. Po przejściu przez wybieg pierwszych modeli na scenę wkroczył Marek. Przywitał się z gośćmi a następnie zagaił.
 - Drodzy państwo, zaszczyciła nas dzisiaj swoją obecnością niezwykła osoba, wybitna dziennikarka, krytyk i guru światowej mody. Proszę państwa powitajmy serdecznie Ingrid Krüger. – Rozległy się gromkie brawa. Marek gestem rąk uciszał publiczność. Kiedy wreszcie zapadła cisza, rzekł
 – Proszę mi wybaczyć, nie znam niestety niemieckiego, ale moja asystentka zgodziła się dzisiaj wystąpić w roli tłumacza. – Po sali przeszedł pomruk.
Paulina zacisnęła pięści. – On chyba zwariował. Brzydula? Przecież ona skompromituje nas w oczach Ingrid i w oczach innych gości! Już ja sobie z nim porozmawiam po pokazie. Nie daruję mu tego okrutnego żartu.
 - Ula, zapraszam cię na scenę.
Przez moment nic się nie działo. W końcu jedna z kurtyn odchyliła się i na scenę weszła prawdziwa piękność. Publiczność zamarła, a ona szła dalej z nieśmiałym uśmiechem na ustach nie rozglądając się na boki, mając wzrok utkwiony w szeroko otwartych ze zdumienia oczach Marka. Zanim do niego dotarła, przemknęło mu przez myśl – to najpiękniejsze stworzenie stąpające po ziemi, jakie w życiu widziałem.
Paulinę widok takiej Uli wbił po prostu w fotel. – To jest Brzydula? Ta prostaczka? To chyba jakiś żart? Ktoś na pewno musiał coś zrobić z jej twarzą. Przecież to niemożliwe, żeby tak się zmienić z dnia na dzień.
Musiała przyznać, że jest piękna, nawet piękniejsza od niej samej. Uzmysłowiła sobie również, że teraz stanowi potencjalne zagrożenie dla związku jej i Marka. Jej brat siedzący obok również był wstrząśnięty widokiem zmienionej Brzyduli, chociaż on bardziej panował nad emocjami. Siedział sztywno z zaciśniętymi szczękami i kamienną twarzą. Dalej pokaz potoczył się gładko. Marek mówił po polsku a Ula tłumaczyła na niemiecki. Po godzinie pokaz się skończył i gratulacjom nie było końca. Pshemko był w swoim żywiole. Trzymając w dłoniach naręcze kwiatów nisko kłaniał się publiczności. Po owacjach na stojąco Marek ponownie wszedł na wybieg zapraszając wszystkich gości na bankiet.




2 komentarze:

  1. Małgosiu odezwij się proszę na maila. Pozdrawiam. Shabii. 😉

    OdpowiedzUsuń
  2. Odezwałam się kilka razy ale chyba zmieniłaś maila, bo nie dostałam odpowiedzi...

    OdpowiedzUsuń