Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 16 listopada 2015

"TYLKO MNIE KOCHAJ" - rozdział 1,2,3,4,5



TYLKO MNIE KOCHAJ

ROZDZIAŁ 1


Skwarny, lipcowy dzień dawał się Warszawiakom we znaki. To lato było wyjątkowo gorące, a temperatura osiągała niemal trzydzieści pięć stopni. W taki upał nie chce się nawet myśleć, a co dopiero pracować. Niestety znakomita większość populacji stolicy była zajęta właśnie pracą marząc o chłodzie wieczoru.
W domu mody Febo&Dobrzański, gdzie zwykle panowała napięta atmosfera i wszyscy za czymś ciągle gonili, dzisiejszy dzień znacznie spowolnił tempo pracy. Ludzie poruszali się niemrawo i leniwie, jakby nagle wypompowano z nich powietrze.
Marek Dobrzański, prezes firmy otarł pot z czoła, poluzował krawat i wypuścił powietrze z płuc. – Cholera, nawet klimatyzacja się zbuntowała. Królestwo za zimny prysznic – poczuł się okropnie. Nie znosił, kiedy koszula lepiła mu się do ciała. Zawsze wymuskany, wypachniony, w nienagannie wyprasowanej koszuli i dobrze skrojonym garniturze musiał w takie dni jak ten, walczyć z własną fizjologią. Spojrzał na zegarek, który pokazywał godzinę dwunastą. – Nie dam rady wysiedzieć tu dłużej – wyjął zmiętą chustkę z kieszeni marynarki i po raz kolejny dzisiaj wytarł nią spocone czoło. – Muszę stąd wyjść, bo jeśli tego nie zrobię, to za chwilę zwariuję – wstał zza biurka, ściągnął krawat i podwinął rękawy koszuli. Szybkim krokiem wyszedł z gabinetu.
 - Violetta, – rzucił do swojej sekretarki – wychodzę na godzinę. Zapisuj wszystkie ważniejsze telefony.
Spojrzała na niego półprzytomnie wachlując się jakimś kolorowym katalogiem.
 - Tak… jasne, jasne…
 - Ona pewnie też ma dość – pomyślał. - Nie wygląda na to, że zrozumiała cokolwiek z tego, co przed chwilą powiedziałem. – Machnął ręką i poszedł w stronę wind. Kiedy przekroczył szklane, wejściowe drzwi i wyszedł na rozgrzaną ulicę, znowu poczuł falę potu spływającą mu po plecach. – Niech to szlag – zaklął. Szybko przebiegł na drugą stronę i ruszył wprost w szeroko otwartą bramę miejskiego parku. Tam przynajmniej był cień. Park był bardzo stary. Potężne korony kasztanów i buków skutecznie chroniły przed lejącym się z nieba żarem. Odetchnął z ulgą i wolnym krokiem pomaszerował w kierunku niewielkiego stawu, gdzie zawsze można było się natknąć na stado pluskających się kaczek i łabędzi. Tak… tu było zdecydowanie przyjemniej. Lubił to miejsce. Przychodził tu od lat, żeby odpocząć lub ukoić skołatane nerwy. Miał tu swoją ulubioną ławkę, ukrytą w gąszczu rosnących wokół niej krzaków jaśminu. Tu mógł zatopić się we własnych myślach, nie rozpraszany przez nikogo. Z ulgą stwierdził, że jest wolna. Rozsiadł się wygodnie rozpostarłszy ramiona na oparciu. Przymknął oczy. Ostatnio rzadko mógł sobie pozwolić na takie chwile. Ciągłe kłopoty w pracy i w życiu osobistym skutecznie go ich pozbawiały. Marzył mu się chociaż jeden dzień bez problemów. Minione tygodnie uświadomiły mu, że znakomitą większość tych kłopotów zafundował sobie sam. Nie był świętoszkiem. Uwikłany w stały związek ze współwłaścicielką firmy, Pauliną Febo, zdradzał ją, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Ta z kolei nadarzała się nader często. Wraz z przyjacielem Sebastianem Olszańskim, również pracującym w F&D, tworzyli zgrany duet podrywaczy w stołecznych klubach. Dwaj „złoci chłopcy”. Kobiety lgnęły do nich, szczególnie do niego. Jak na mężczyznę, był bardzo urodziwy. Wysoki, smukły z burzą sterczących kruczoczarnych włosów i z błazeńskim uśmiechem wymalowanym na zmysłowych ustach, rwał serca panien gotowych na zabawę z tym przystojniakiem. Najczęściej jednak ulegały magnetycznemu spojrzeniu tych dużych stalowo - szarych oczu okolonych długimi rzęsami i dołeczkom w policzkach ukazującym się nawet przy najlżejszym uśmiechu. Olszański natomiast prezentował typ filuternego chłopca o blond włosach, niebieskich oczach i wiecznie rumianych policzkach. Razem tworzyli idealny tandem, który nie przepuszczał żadnej okazji na dobrą zabawę. Dla Dobrzańskiego te całonocne harce kończyły się zwykle karczemnymi awanturami, które uskuteczniała jego narzeczona, z pochodzenia Włoszka. Rzeczywiście, temperament też miała włoski i gorącą włoską krew. Wściekła jak osa, wylewała zwykle nad ranem, wszystkie swoje żale na jego pijaną i skołowaną głowę. On najczęściej milczał pozwalając jej się wykrzyczeć. Wypruty z sił i zblazowany, nie miał siły kłócić się z nią. Wiedział, że następnego dnia obsypie ją bukietem róż, a ona wybaczy mu wszystko. Tak było już od siedmiu lat. Jeszcze, kiedy byli dziećmi, jego i jej rodzice zakładając firmę doszli do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem na jej przetrwanie będzie połączenie rodzin poprzez małżeństwo ich dzieci. Kiedy rodzice Pauliny zginęli w wypadku, ona za wszelką cenę starała się wypełnić ich wolę i doprowadzić do tego małżeństwa. To był główny powód, że wybaczała mu jego permanentne zdrady i pijackie wybryki. Musiał przyznać, że na początku pasowało mu to. W domu zawsze czekająca na jego powrót, stała dziewczyna, potem narzeczona, wierna jak Penelopa, podczas gdy on niezmordowanie zaliczał kolejne kluby i panienki. Ostatnio jednak, nie wiedzieć czemu, cała ta sytuacja zaczęła go mocno uwierać. Doszły do głosu resztki rozsądku, który wprawdzie nieśmiało, ale jednak, coraz częściej spełniał rolę hamulca w kolejnych szaleństwach. Za chwilę kończył dwadzieścia osiem lat. Spotykając czasem swoich kolegów, czy koleżanki ze studiów, ze zdumieniem stwierdzał, że większość z nich założyła już rodziny, mają dzieci i ustabilizowane życie, a on nadal żył beztrosko, nieodpowiedzialnie, korzystając z życia ile wlezie. Poczuł potrzebę zmian. Nie wiedział jeszcze, jakiego rodzaju będą to zmiany, ale jednego był pewien. Musi dokonać jakiejś wolty w swoim dotychczasowym życiu. Przede wszystkim musi coś zrobić z Pauliną. Nie kochał jej i mimo, że to on był główną przyczyną awantur, zaczęła go drażnić ta jej ciągła podejrzliwość, zaborczość i chorobliwa wręcz zazdrość. Zrozumiał, że swoim postępowaniem rani ich oboje. Ona może nie była idealna i miała swoje wady, lecz tak jak każdy, zasługiwała na prawdziwe uczucie. On wiedział, że nie jest w stanie jej go dać. Spędził z nią siedem długich lat i oprócz przywiązania i szacunku nie czuł do niej nic więcej. Podejrzewał, że i ona mówiąc do niego „kochanie”, nie jest z nim szczera. To nie była miłość, ani z jej, ani z jego strony. Będzie musiał otwarcie z nią porozmawiać, bo dłużej nie może tak być. Całe ich dotychczasowe życie było tylko grą pozorów. Nie byli szczerzy ani w stosunku do siebie, ani w stosunku do innych. – Czy można całe swoje życie oprzeć tylko na iluzji? – ostatnio często zadawał sobie to pytanie.
Do tego doszły, coraz bardziej piętrzące się w firmie kłopoty, których głównym autorem był brat jego narzeczonej, Alexander Febo, będący również współwłaścicielem piastującym obowiązki dyrektora finansowego.
Febo nienawidził organicznie swojego przyszłego szwagra. Jak tylko mógł, utrudniał mu życie w firmie. Był chorobliwie ambitny, dlatego nie mógł znieść, że Marek objął fotel prezesa. Za wszelką cenę starał się udowodnić przed rodzicami Marka, że ten jest nieodpowiedzialny, nieudolny i niekompetentny. Westchnął. – Nie wiem, jak długo dam radę z nim walczyć. Zaczyna mnie to powoli przerastać.
Ten natłok myśli został nagle przerwany przez dziecięcy, radosny śmiech. Otworzył gwałtownie powieki i spojrzał w kierunku, z którego dochodził. Zobaczył stojącą nad stawem młodą kobietę z dziewczynką wyglądającą na nie więcej niż sześć, siedem lat. Kobieta podawała dziecku kawałki bułki, które mała ze śmiechem rzucała kaczkom. Pozazdrościł dziecku tego beztroskiego śmiechu. Nie pamiętał, kiedy śmiał się równie szczerze. – Ciekawe, czy to mama i córka. Wygląda bardzo młodo, jakby sama była jeszcze dzieckiem, więc może to siostry?
 - Betti! Nie podchodź za blisko! Poślizgniesz się i wpadniesz do wody! – kobieta z niepokojem patrzyła na dziecko, które niebezpiecznie zbliżyło się do brzegu stawu. Dziewczynka podbiegła do niej.
 - Daj mi jeszcze bułkę, bo nie wszystkie nakarmiłam. – Skubała pieczywo i rzucała je zgłodniałemu stadu śmiejąc się radośnie i podskakując.
Marek przyglądał się z zaciekawieniem tym dwóm kobietkom. Ubrane były bardzo skromnie, żeby nie powiedzieć, że biednie. – Na pewno nie powodzi im się najlepiej – pomyślał. – A jednak mają w sobie tyle radości życia, aż zazdrość bierze. Starsza nie grzeszy urodą. Te duże, niemodne okulary i aparat na zębach, zdecydowanie nie dodają jej uroku. Mimo to ma coś w sobie, co intryguje.
 - Ulcia! – dobiegł go głos dziewczynki. – Daj mi blok i kredki, to namaluję staw i kaczki.
 - Dobrze kochanie – odpowiedziała ciepłym, łagodnym głosem. – Chodź, usiądziemy na trawie, będziesz miała lepszy widok. – Przysiadły obok siebie. Mała zajęła się rysunkiem, a dziewczyna wsparta na rękach wystawiła twarz do słońca.
 - Ulcia? Ula. Urszula. Tak ma na imię. Ładnie. Nawet pasuje do niej. Pani Urszula, a może panna Ula? – kontemplował dłuższą chwilę ten uroczy obrazek. – No, chyba czas się zbierać – z ociąganiem wstał z ławki. Wolnym krokiem przeszedł obok siedzących na trawie dziewczyn. – Może jeszcze kiedyś je tu spotkam?

Wjechał na piąte piętro i pomaszerował prosto do firmowej kuchenki po schłodzoną wodę mineralną. Znowu czuł się oblepiony potem. – Co za koszmarne uczucie. W parku było tak przyjemnie.
W sekretariacie zastał gapiącą się bezmyślnie w ekran monitora, Violettę.
 - Viola, były jakieś telefony?
 - O Marek. Jesteś już. Nie telefonów nie było, za to Paulina szuka Cię po całej firmie i chyba nie jest w najlepszym humorze. – Pokiwał ze zrozumieniem głową. – Nawet nie pamiętam, kiedy ona ostatnio była w dobrym nastroju. To musiało być bardzo dawno.
Wszedł do gabinetu i zasiadł za biurkiem. Zabrał się za czytanie dzisiejszej korespondencji. Długo jednak nie popracował, bo do gabinetu krokiem bardzo energicznym weszła jego narzeczona. Jej wygląd budził przyjemne doznania estetyczne. Była piękną kobietą, wysoką, szczupłą, o kruczoczarnych włosach i nienagannym makijażu. Ubrana ze smakiem, zgodnie z najnowszymi trendami mody. Niestety, dużo traciła przy bliższym poznaniu. Była wyniosła, dumna, zarozumiała i bardzo władcza. Traktowała wszystkich z góry, a to odstręczało. Stanęła na środku gabinetu splatając na piersiach ręce.
 - No… jesteś wreszcie. Szukam cię po całej firmie – rzekła z pretensją w głosie.
 - Coś się stało, że tak zaciekle mnie poszukujesz? – powiedział znudzonym tonem.
 - Nic się nie stało, oprócz tego, że chciałam z tobą zjeść lunch i porozmawiać.
 - Porozmawiać? A o czym?
 - O ślubie. Naszym ślubie – dodała na wypadek, gdyby miał wątpliwości. – Musimy wreszcie ustalić jakąś datę i zacząć przygotowania.
Stropił się słysząc te słowa. Nie sądził, że tak szybko będzie chciała zaciągnąć go do ołtarza. Rzeczywiście, muszą porozmawiać, ale wcale nie na temat ślubu, tylko o tym, jak go uniknąć. Potarł nerwowo podbródek.
 - Słuchaj Paula, ja też chcę porozmawiać, ale nie chciałbym tego robić w biurze. Porozmawiamy w domu. Wracamy razem, nie masz żadnych planów na popołudnie? – Zastanowiła się chwilę.
 - Wprawdzie Alex miał jakąś sprawę, ale to można przełożyć. W takim razie do siedemnastej – pocałowała go namiętnie, dała prztyczka w nos i z szerokim, dawno niewidzianym na jej twarzy, uśmiechem opuściła gabinet.
Siedział jak odrętwiały wpatrując się w zamknięte drzwi. – A więc to dzisiaj. Dzisiaj jej powiem. Mam nadzieję, że spokojnie wysłucha moich argumentów bez zbędnej egzaltacji i histerii. W końcu jest kobietą z klasą, jak sama podkreśla. Dzisiaj się przekonam, ile jest w niej tej klasy, a ile zwykłej, jarmarcznej przekupki.
Powrócił do przerwanej czynności starannie otwierając kolejne koperty i czytając ich zawartość. Przed samą siedemnastą wpadł jeszcze Olszański.
 - Cześć stary? Jakieś plany na popołudnie? Może wyskoczymy do klubu?
Marek pokręcił głową.
 - Nie dzisiaj Sebastian. Dzisiaj mam poważną rozmowę z Pauliną. Umówiłem się z nią, więc sam rozumiesz…
 - OK. W porządku. Może innym razem – powiedział z nadzieją.
 - Może… - myśli Dobrzańskiego krążyły już tylko wokół mającej się odbyć rozmowy.
 - No to do jutra. Trzymaj się. – Uścisnęli sobie dłonie i Sebastian wyszedł.
Powoli pozbierał dokumenty z biurka. Spakował teczkę i windą zjechał na dół. Kiedy wyszedł z biurowca zauważył stojącą przy samochodzie Paulinę. Otworzył jej drzwi auta, a potem sam usiadł za kierownicą. Wolno ruszył w kierunku domu układając sobie w myślach przebieg tej ważnej dla nich obojga rozmowy.

Nastawił expres i poszedł wziąć prysznic. Odświeżony wszedł do salonu niosąc dwie filiżanki wypełnione aromatyczną kawą, z których jedną postawił przed Pauliną. Usiadł naprzeciw niej w fotelu i spojrzał wyczekująco na nią. Jego wyraz twarzy zaniepokoił ją. Nigdy nie widziała go tak smutnego i tak skupionego.
 - Marek, co ci jest? Wyglądasz, co najmniej dziwnie. – Zebrał się w sobie. Wiedział, że nie będzie to łatwa rozmowa.
 - Zanim zaczniesz cokolwiek planować, muszę ci coś ważnego powiedzieć - splótł nerwowo palce, aż zbielały mu kostki. Przełknął ślinę. – Muszę cię też przeprosić i błagać o wybaczenie, bo wiem, że to, co za chwilę usłyszysz, nie spodoba ci się.
Teraz i na jej twarzy odmalowało się napięcie.
 - Marek, co ty chcesz mi powiedzieć? Chyba nie chcesz odwołać naszego ślubu? – jej głos przybrał piskliwy ton. Spojrzał na nią niepewnie.
 - Paulina, proszę cię tylko o jedno. Pozwól mi powiedzieć spokojnie wszystko do końca, nie przerywając mi. Mam nadzieję, że kiedy głębiej się zastanowisz nad tym, co za chwilę powiem, przyznasz mi rację. Nie chcę się kłócić. Już dość było tych kłótni. Kolejnej nie zniósłbym. Posłuchaj, ostatnio przemyślałem kilka spraw. Między innymi sprawę naszego związku. Ślub, to nie jest dobry pomysł. Wiesz, że od bardzo dawna nie układa się nam tak, jakbyśmy tego chcieli. Wypaliliśmy się. Nie ma już w nas tego młodzieńczego żaru. Przepraszam, że cię nie kocham. Darzę cię przyjaźnią, przywiązaniem i szacunkiem, ale nie kocham cię. Jesteś piękną kobietą i zasługujesz na kogoś, kto pokocha cię miłością szczerą, bezwarunkową i czystą. Ja nie potrafię dać ci takiej miłości. My już męczymy się ze sobą. Wyobrażasz sobie, co by było po ślubie? Ja nadal bym cię zdradzał i oszukiwał, a ty wybaczałabyś mi za każdym razem. Tak nie można Paulina – westchnął. - Unieszczęśliwilibyśmy się nawzajem. Ja tego nie chcę. Pragnę być szczęśliwy. Znaleźć prawdziwą miłość, a nie obnosić się z tą fałszywą. Jestem pewny, że i ty nie chciałabyś się męczyć w takim sztucznym małżeństwie do końca życia – objął jej dłonie swoimi i spojrzał jej głęboko w oczy.
 - Paulina, spójrz prawdzie w oczy. Nie kochasz mnie. Podobnie jak ja do ciebie, tak i ty przyzwyczaiłaś się do mnie. Przyznaj sama przed sobą, że chcesz wypełnić tylko ostatnią wolę rodziców. Przyznaj też, że to oni zadecydowali o naszej przyszłości, a my nie mieliśmy nic do powiedzenia w tej kwestii – powiedział cicho. Zauważył jak po jej policzkach toczą się łzy. Otarła je nerwowym ruchem. Powoli dochodziła do siebie. W końcu, opanowana zupełnie rzekła.
 - Tak. Masz rację. Wszystko, co powiedziałeś, jest prawdą. Prawda nas wyzwoli – uśmiechnęła się smutno. - Wiesz, sądziłam, że gorzej to zniosę, ale nie bolało tak bardzo. Musimy powiedzieć rodzicom. Muszą przywyknąć do myśli, że nie zostanę ich synową – ściągnęła zaręczynowy pierścionek. - Oddaję ci go, mnie nie będzie już potrzebny – zaprotestował.
 - Nie Paulina. Proszę zatrzymaj go, ja nie mógłbym go dać komuś innemu. Zresztą, nie ma kogoś innego. Mam nadzieję, że zarówno w moim przypadku, jak i w twoim szybko się to zmieni i oboje odnajdziemy swoje połówki.
 - Dziękuję – wyszeptała wsuwając pierścionek na inny palec.
 - To jeszcze nie wszystko. – Spojrzała na niego zdziwiona. - Chciałbym, żebyś zatrzymała ten dom. Wiem, że go lubisz i dobrze się w nim czujesz. Ja znajdę jakieś mieszkanie i wyprowadzę się. W miarę możliwości, jak najszybciej. Nie będę ci siedział na głowie.
 - To bardzo szlachetny gest z twojej strony i bardzo ci dziękuję. Rzeczywiście ten dom wiele dla mnie znaczy.
Spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się łagodnie.
 - A ja ci dziękuję, że wysłuchałaś mnie do końca i zgodziłaś się ze mną. Mam nadzieję, że nadal pozostaniemy przyjaciółmi i to rozstanie nie zakłóci naszych relacji.
 - Możesz być spokojny. Ja nie zrobię nic przeciwko tobie. Jutro powinniśmy pojechać do rodziców i powiedzieć im o naszej decyzji. – Pokiwał głową.
 - Tak, to dobry pomysł. Teraz, jeśli pozwolisz pościelę sobie na kanapie. Dobranoc.
Leżał na wznak z rękami pod głową i nadal przetrawiał tą rozmowę. – Jak to dobrze, że przyjęła to, co powiedziałem, tak spokojnie, bez zbędnych emocji. Trzeba przyznać, że jednak jest kobietą z dużą klasą.

Następne popołudnie było kontynuacją poprzedniego. Tyle tylko, że już we dwoje wyłuszczali Helenie i Krzysztofowi Dobrzańskim powody swojej decyzji o rozstaniu. Początkowo seniorzy byli rozczarowani. Nie tak wyobrażali sobie przyszłość własnego syna i Pauliny, którą traktowali jak córkę. W końcu jednak argumenty młodych przeważyły, a także zapewnienie, że rozstali się w zgodzie i bez wzajemnych pretensji.
Marek mógł wreszcie odetchnąć. – Teraz tylko trzeba szybko znaleźć jakiś kąt i wyprowadzić się.



ROZDZIAŁ 2


Wniósł ostatnie pudła do swojego nowego mieszkania i rozejrzał się. - To chyba wszystko. Teraz tylko poupychać to w szafie i zrobić trochę porządku.
Odnalazł wśród sterty rzeczy expres, kawę i filiżanki. Musiał trochę odsapnąć, a kawa zawsze rozjaśniała mu umysł. Po kilkunastu minutach usiadł z parującym płynem na kanapie. Jeszcze raz omiótł wzrokiem swoje nowe lokum. Podobało mu się to zawieszone pod niebem gniazdko. Ulokowane na dwunastym piętrze posiadało wiele zalet, ale najważniejszą była ta, że z okien miał widok na panoramę Warszawy i mieniącą się teraz w zachodzącym słońcu odcieniami żółci i pomarańczu, wstęgę Wisły. Właściwie nie było to mieszkanie w dosłownym tego słowa znaczeniu, lecz średniej wielkości apartament, w którym dominował duży salon i trzy mniejsze pokoje.
Przeciągnął się rozluźniając mięśnie. – No Dobrzański, czas wziąć się do roboty, w przeciwnym razie czeka cię nocleg na gołej kanapie.
Żwawo poderwał się z siedziska. Powkładał ubrania do szafy stojącej w sypialni, a potem przebrał pościel i rozłożył ją na nowo zakupionym, sporym łóżku. Opróżniał systematycznie pudło po pudle i z każdą chwilą mieszkanie nabierało cech przytulności. – Jak to dobrze, że ojciec zgodził się zastąpić mnie w firmie przez ten tydzień. W przeciwnym wypadku nie poszłoby tak sprawnie.
Nie chciał zabierać żadnych mebli od Pauliny. Mimo, że rozstali się w zgodzie, on nie chciał mieć w swoim nowym domu żadnej rzeczy, która by ją przypominała. Uświadomił sobie, że właściwie zmarnował sobie i jej siedem długich lat. Dobrze, że miał to już za sobą, bo od dłuższego czasu dusił się w tym związku bez przyszłości. – Najwyższy czas spoważnieć.
Kiedy tylko pozałatwiał sprawy formalne związane z zakupem mieszkania, od razu poszedł za ciosem i zakupił wszystkie potrzebne sprzęty. Lubił wygodę, więc i one były z najwyższej półki.
Odetchnął głęboko. – To już chyba wszystko – spojrzał na zegar stojący na komodzie. – Dwudziesta. Sprawnie poszło. Wreszcie mogę odsapnąć. Jak to dobrze, że jutro sobota. Będę mógł dłużej pospać.
Był jednak zmęczony tą przeprowadzką. Wziął szybki prysznic, ubrał świeżą piżamę i nawet nie wiedzieć kiedy, zasnął.

Sobotni poranek obiecywał wiele, a przede wszystkim to, że zwiastował kolejny pogodny dzień. Słońce już jakiś czas temu rozpoczęło swoją odwieczną wędrówkę po niebie, skutecznie budząc miasto. Na twarzy Marka igrały wesołe promienie wywołując grymas na jego przystojnym obliczu i zaciskanie powiek. Poddał się w końcu i rozchylił je - No to po spaniu. Szkoda, że nie zaciągnąłem wczoraj żaluzji – pomyślał z żalem. Przeciągnął się rozkosznie i wyskoczył z łóżka kierując swoje kroki do łazienki na poranne ablucje. Ubrany w gruby, frotowy szlafrok, z mokrymi jeszcze włosami powędrował do kuchni. Był głodny. Niestety jego lodówka świeciła pustkami. – Z tego wszystkiego zapomniałem o zakupach.
Z prędkością godną sprintera przebrał się w luźne odzienie w postaci jeansów i T-shirta i pochwyciwszy w locie portfel i klucze od samochodu, wybiegł z domu.
Podjechał do ulubionej restauracji mieszczącej się niedaleko firmy, gdzie zwykle jadał śniadania. Chrupiące pieczywo, świeże, pachnące masło i pieszcząca podniebienie jajecznica, od razu postawiły go na nogi, a fantastyczne espresso dodało jeszcze więcej energii. Napełniony sycącym posiłkiem podjechał pod market, gdzie zrobił zaopatrzenie na co najmniej kilka dni. Upychając zakupy w bagażniku znowu poczuł strużki potu na skroniach. Zaczynał się upał. Postanowił zaparkować w podcieniach budynku firmy i pójść do parku, żeby złapać trochę ochłody. Szeroko otwarta brama zapraszała spacerowiczów. Jak zwykle poszedł w kierunku „swojej” ławki i rozsiadł się na niej wygodnie. Mógłby tak siedzieć godzinami. Uwielbiał to poczucie słodkiego lenistwa i nicnierobienia. Często brakowało mu tego, gdy po kolejnym tygodniu walki z Alexem nie potrafił zebrać myśli i uspokoić się wewnętrznie. Nagle usłyszał rozmowę prowadzona przyciszonym głosem i otworzył oczy. W niewielkiej odległości zobaczył kobietę ubraną na czarno, idącego obok niej młodzieńca w wieku siedemnastu, może osiemnastu lat i małą dziewczynkę idącą parę kroków przed nimi. Ożywił się, bo rozpoznał je. Pamiętał jak karmiły nie tak dawno kaczki nad stawem. Chłopaka nigdy tu nie widział.
 - Ula, co my teraz poczniemy? Jak będziemy żyć? Beatka jest jeszcze taka mała, a już boleśnie odczuwa brak taty. Zobacz, jaka jest smutna i przygnębiona – młody człowiek wskazał na idącą przed nimi dziewczynkę. Kobieta podniosła na niego zapuchnięte od płaczu oczy.
 - Nie wiem Jasiek. Naprawdę nie wiem. Wy, jako małoletni dostaniecie rentę po tacie, ale będzie tego naprawdę niewiele. Na pewno nie przeżyjemy za to. Muszę koniecznie znaleźć jakąś pracę – po jej policzkach popłynęły prawdziwe potoki łez. - Chodźcie, usiądziemy tu nad stawem i zastanowimy się wspólnie – powiedziała drżącym od płaczu głosem.
Marek przyglądał się w skupieniu tej trójce siedzącej na trawie w milczeniu. – Musiała ich dotknąć jakaś tragedia. Tyle w nich smutku i rozpaczy. Nawet tej małej nie cieszą dziś kaczki. Co się mogło stać? Wszyscy ubrani na czarno, więc mają żałobę. Aha, mówili coś o ojcu. To na pewno chodzi o niego. Opłakują jego śmierć.
Nie słyszał już, o czym rozmawiali. Byli za daleko. Mógł jedynie patrzeć na tę smutną scenę i dramat rozgrywający się w sercach rodzeństwa. Tak, był pewien. Na pewno byli rodzeństwem. Ta mała, to siostra kobiety, nie córka, a chłopak obok, to brat. Zrobiło mu się strasznie żal tych dzieciaków. Wszystko wskazywało na to, że zostali sierotami. Ta myśl wywołała u niego nagłą chęć odwiedzenia własnych rodziców. Los bywa okrutny i nigdy nie wiadomo, co nam zgotuje. Jego ojciec ciężko chorował na serce i w zasadzie notorycznie wymagał wizyt u specjalistów. Ostatnio czuł się dobrze i tylko dlatego odważył się poprosić go o zastępstwo w firmie na czas przeprowadzki.
Zauważył, że rodzeństwo podniosło się z trawnika. Dziewczynka przylgnęła do starszej siostry i mocno złapała ją za rękę. Wolnym krokiem, z pochylonymi przytłaczającym ich nieszczęściem, głowami opuszczali to miejsce kierując się w stronę wyjścia. Odprowadził ich smutnym spojrzeniem do momentu, w którym nie znikli mu z oczu. Po chwili i on podniósł się z ławki. Zadzwonił do rodziców pytając, czy może się wprosić na obiad. Ucieszyli się i obiecali, że zje coś dobrego.
Było późne popołudnie, kiedy wtoczył się do mieszkania obładowany zakupami. Rozpakowując torby wrócił myślami do tej smutnej trójki, którą widział w parku. Westchnął. - Jak musi im być teraz ciężko. Jak musi jej być ciężko. Prawdopodobnie, to na nią spadną wszystkie obowiązki. - Nie zazdrościł im. Nie chciałby znaleźć się w podobnej sytuacji. Właściwie to sam nie rozumiał, dlaczego tak bardzo przejął się losem tych ludzi. Nigdy przedtem nie zawracał sobie głowy takimi sprawami. Nigdy też nie doświadczył śmierci któregoś z członków najbliższej rodziny. No, nie licząc rodziców Pauliny i Alexa. Ale to było dawno. Był jeszcze uczniem. Może nawet nie bardzo potrafił pojąć tragizm tej sytuacji, a Febo nie byli jego rodziną.

Wraz z początkiem września skończyła się fala upałów. Nadal pogoda była piękna, lecz nie dokuczała już wysoką temperaturą jak w lipcu czy sierpniu. Ludzie odetchnęli.
Dla Marka wrzesień nie zaczął się dobrze. Alex Febo znowu knuł i układał kolejne intrygi, żeby go pogrążyć. Był już zmęczony tą ciągłą walką o stołek prezesa. Najgorzej znosił jednak ironiczny uśmieszek błąkający się na ustach rywala i wbite w siebie, złośliwe spojrzenie jego czarnych oczu.
 - Może byś już wreszcie dał spokój i odpuścił? Nie męczy cię to ciągłe spiskowanie za moimi plecami? – pytał Alexa zmęczonym głosem.
 - Nic a nic. Jeszcze udowodnię Krzysztofowi, że dokonał niewłaściwego wyboru na tym stanowisku. Ani się obejrzysz jak wylecisz stąd z hukiem. Jesteś nieudacznikiem i nie potrafisz nic, prócz picia w klubach i podrywania chętnych panienek. Należy ci się wszystko, co najgorsze za te zmarnowane Paulinie lata. Zapłacisz za każdy rok z nawiązką. Możesz być tego pewien.
 - Grozisz mi? – Alex uśmiechnął się diabolicznie.
 - Nie mój drogi, to tylko obietnica. A jeśli ja obiecuję, to na pewno spełnię, więc pilnuj się.
Mimo jednak tych bardzo złych relacji ze wspólnikiem i tak miał dużo szczęścia. Jakimś cudem udawało mu się do tej pory ratować wszelkie groźne sytuacje, będące wynikiem knowań Febo. Zastanawiał się, jak długo jeszcze będzie w stanie to wytrzymać. Psychicznie był na pewno od niego słabszy. Być może dlatego, że posiadał w sobie resztki przyzwoitości i rodzących się w takich sytuacjach skrupułów. Czuł jednak, że czasami życie go przerasta. Nieraz miał ochotę rzucić to w diabły i zacząć coś na własną rękę. Może jakiś mały biznes na początek? Z drugiej strony nachodziły go wątpliwości, co do tego pomysłu. Nie wyobrażał sobie reakcji ojca i bał się jej, bo jego serce mogłoby tego nie wytrzymać. Póki co, miotał się, jak ranny zwierz w klatce.

Powoli zapadał zmierzch. Przetarł zmęczone ciągłym ślęczeniem przed komputerem, oczy. Wyłączył urządzenie, uporządkował biurko i opuścił firmę. Przystanął na chwilę i odetchnął rześkim, wieczornym powietrzem.
 - Przejdę się trochę i dotlenię mózg. – Przeszedł przez ulicę i wszedł do parku. Wolnym krokiem podszedł do ulubionej ławki i usiadł. Podniósł do góry głowę wpatrując się w niemal granatowe niebo. Przymknął powieki. Trwał tak przez chwilę próbując uspokoić galopadę myśli. Do jego uszu dobiegł cichy jęk. Zastygł myśląc, że się przesłyszał. Jednak nie. Znowu usłyszał wyraźnie jęk gdzieś z tyłu, za nim. Podniósł się z ławki i obszedł kępę jaśminu rosnącego tuż obok. Nagle przystanął. Dostrzegł w bladym świetle parkowej latarni leżącą na trawie kobietę. Podbiegł do niej, przykląkł i obrócił jej ciało w swoją stronę. Ze zdumieniem skonstatował, że ją zna. – Przecież to ta dziewczyna w żałobie? Chryste Panie, kto zrobił jej coś takiego? – Zauważył, że miała poszarpaną, czarną sukienkę i zakrwawioną, opuchniętą twarz. Nie zastanawiał się dłużej. Delikatnie wziął ją na ręce i niemal biegnąc dotarł do swojego samochodu. Umieścił ją ostrożnie w środku zapinając jej pasy. Sam szybko zasiadł za kierownicą i poprowadził samochód w kierunku najbliższego szpitala.
Znowu jęknęła. Łagodnie potrząsnął ją za ramię.
 - Pani Urszulo, pani Urszulo… słyszy mnie pani? Jeśli tak, proszę odpowiedzieć. – Oprzytomniała na chwilę.
 - Jak się pani nazywa i gdzie mieszka? Pamięta pani, co się stało?
 - Ula… Ula Cieplak – odpowiedziała tak słabym i cichym głosem, że ledwo mógł ją zrozumieć – Rysiów osiem… Oni są sami… Nic nie wiedzą…, że… ja… - zamilkła.
Spojrzał na nią i zrozumiał, że ponownie zemdlała. Na szczęście dojeżdżali. Z piskiem opon zatrzymał samochód przed samym wejściem i wybiegł zatrzaskując drzwi. Dopadł jakąś pielęgniarkę prosząc ją o pomoc. Już biegli sanitariusze niosąc ze sobą nosze. Delikatnie wziął ją na ręce i ułożył na nich. Nadal nie odzyskała przytomności. Dobrze, że zdążyła się przedstawić i podać adres. Przekazał lekarzowi dyżurnemu te dane. Powiedział, że zaczeka, bo chce wiedzieć, co z nią, żeby móc powiadomić jej rodzeństwo. Lekarz kiwnął głową i wskazał miejsce, gdzie mógł usiąść. Zagłębił się w szpitalnym fotelu mając naprzeciw wiszący na ścianie zegar. Minuty wlokły się w nieskończoność. Zachodził w głowę, co mogło się stać? - Co ona robiła w parku o tak późnej porze? Co z jej rodzeństwem? - Na żadne z tych pytań nie znał odpowiedzi.
Na korytarzu ukazała się sylwetka lekarza. Wstał i podszedł do niego.
 - I co, panie doktorze, wiadomo już coś?
 - To pan znalazł ją w parku? – odpowiedział pytaniem medyk.
 - Tak… Znam ją z widzenia, bo często tam spaceruję, podobnie jak ona. Wiem tylko jak się nazywa i gdzie mieszka, bo to zdążyła mi powiedzieć w samochodzie, zanim straciła przytomność. Wiem też, że ma dwójkę młodszego rodzeństwa, które pewnie teraz martwi się o nią. Ich rodzice nie żyją. Proszę mi udzielić jakichkolwiek informacji o jej stanie zdrowia. Postanowiłem prosto stąd jechać do Rysiowa i uspokoić dzieciaki. – Lekarz zamyślił się, jakby rozważał, czy może przekazać obcej osobie takie informacje. W końcu odezwał się.
 - Cóż. Ona nie jest w najlepszym stanie. Z obrażeń, których doznała wynika, że została napadnięta i dotkliwie pobita. Próbowano ja też zgwałcić. Musiała się jednak dzielnie bronić, bo nie doszło do penetracji. Nie ma przy sobie żadnych dokumentów ani torebki. Można domniemywać, że okradziono ją. Z pewnością się broniła, o czym świadczy organiczna treść pod paznokciami. – Marek spojrzał pytająco. – To znaczy fragmenty skóry napastnika – wyjaśnił lekarz. - Brutalnie ją pobił. Powinna zgłosić to na policję, lub pan może to zrobić. Im szybciej, tym lepiej. My, jako szpital, też dopełnimy formalności.
 - Dziękuję doktorze. Jestem panu bardzo zobowiązany za te informacje. Mógłbym ją zobaczyć?
 - Mógłby pan, ale uprzedzam, że dostała silne środki uspokajające i będzie długo po nich spać. Musi nabrać sił.
 - Chcę tylko wiedzieć, w którym pokoju ją umieścicie. Przywiozę jutro dzieciaki i nie chcę błądzić.
 - Dobrze. W takim razie chodźmy – lekarz powiódł go niemal na sam koniec długiego korytarza wskazując pokój.
 - Bardzo proszę, to tutaj. Daję panu kilka minut. Ona potrzebuje teraz spokoju.
Wszedł do środka i aż ścisnęło mu się serce na jej widok. Była tak spuchnięta, że nie widać jej było oczu. Twarz i ręce całe w sińcach podbiegniętych krwią, zdarte do krwi palce i liczne, głębokie zadrapania. Jej skóra w przeważającej części miała kolor granatowy. Był wściekły na napastnika. - Nie daruję mu. Zaraz pojadę zgłosić to na policję, a potem do Rysiowa uspokoić dzieci. – Nie zwlekał dłużej. Pobiegł do samochodu i ruszył wprost do najbliższego komisariatu. Złożył doniesienie. Wytłumaczył, że się spieszy do dzieci, a jest już późno. Podał wszystkie swoje dane łącznie z numerem telefonu i obiecał, że jak tylko zajdzie taka potrzeba, to zjawi się niezwłocznie. Czas naglił. Wprowadził adres do GPS. Było już ciemno i nie chciał tracić cennych minut na szukanie i błądzenie w nieznanym mu terenie. Wreszcie dojechał. Zatrzymał się przed niewielkim domkiem z numerem ósmym. W kilka sekund pokonał odległość dzielącą go od bramy do drzwi. Nacisnął dzwonek. Po chwili usłyszał chrzęst przekręcającego się klucza w zamku. W drzwiach stanął ciemnowłosy, szczupły chłopak. Obrzucił gościa zdziwionym spojrzeniem.
 - Dobry wieczór – Marek wyciągnął do niego dłoń, którą chłopak uścisnął. - Nazywam się Marek Dobrzański. Nie znasz mnie, ale ja wiem, że masz na imię Jasiek, a twoja młodsza siostra, to Beatka. Przyjechałem tu w sprawie Uli. – Jasiek ożywił się.
 - Wie pan, gdzie ona jest? Już dawno powinna być w domu. Martwimy się o nią, a Beatka nie chce iść spać bez niej. – Marek spoważniał.
 - Posłuchaj Jasiek. Zdarzył się wypadek. Napadnięto ją w parku. Jest teraz w szpitalu. To wielkie szczęście, że i ja tam byłem i usłyszałem jej jęk. Gdyby nie to, nie wiem, czy przetrzymałaby bez pomocy – spojrzał Jaśkowi w oczy. Chłopak był przerażony tymi informacjami.
 - Proszę, niech pan wejdzie. Nie będziemy rozmawiać w progu - zaprowadził go do kuchni, gdzie przy stole siedziała mała Betti i rysowała coś zawzięcie. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Było bardzo skromnie umeblowane taniutkimi meblami. Ale wszędzie było bardzo czysto i schludnie.
 - Beatka, to jest pan Marek Dobrzański. Ula go tu przysłała, bo sama nie mogła przyjechać. – Beatka podniosła główkę i spojrzała na Marka niebieskimi, jak bławatki oczami.
 - Dlaczego nie mogła przyjechać? Przecież wie, że ja bez jej bajki nie zasnę. – Marek przykucnął przy niej i pogłaskał ją po głowie.
 - Kochanie, Ula miała drobny wypadek i jest teraz w szpitalu. Chcę was jutro do niej zabrać, a dzisiaj może ja coś pomogę na twój sen, dobrze? – podniósł się i zwrócił do Jaśka. - Jasiu, na dzisiejszą noc chciałbym was zabrać do siebie. Mieszkam niedaleko szpitala i łatwiej będzie pojechać stamtąd niż z Rysiowa. Co ty na to?
 - Skoro uważa pan, że tak będzie lepiej… Pójdę spakować trochę rzeczy dla siebie i Beatki. Wezmę też dla Uli jakąś zmianę bielizny, piżamę i szlafrok. Ręcznik też się jej pewnie przyda. – Marek pokiwał głową.
 - Dobrze. W takim razie ja tu zaczekam, aż wszystko spakujesz.
Nie trwało długo, a już Jasiek zbiegał ze schodów z plecakiem wypełnionym ich rzeczami.
 - Możemy jechać. Beatka wkładaj buty i załóż sweter, bo chłodno.
 - Mogę zabrać blok i kredki? Narysuję coś Ulci na pocieszenie. – Marek popatrzył na nią rozczulony.
 - Oczywiście. Zabierz. Ula na pewno się ucieszy.
Jasiek pogasił wszystkie światła i zamknął drzwi od domu i bramę. Z nabożną czcią wsiadał do srebrnego Lexusa Marka.
 - Piękny samochód. Prawdziwe cacko – powiedział głosem pełnym podziwu.
 - Też kiedyś będziesz takie miał – pocieszył go Marek. Jasiek przecząco pokręcił głową.
 - To nierealne. Ledwie wiążemy koniec z końcem. – Marek nie skomentował tego. Nie chciał, żeby chłopak czuł się skrępowany. Odwrócił głowę do tyłu.
 - Beatko wygodnie ci? – Dziewczynka obdarzyła go pełnym uśmiechem ukazując w całej krasie swoje szczerby po mlecznych zębach.
 - Bardzo, bardzo wygodnie.
 - To w takim razie ruszamy.
Kiedy dojechali na Sienną Beatka spała w najlepsze. Marek wziął ją na ręce i wraz z Jaśkiem weszli do windy. Chłopak z zapartym tchem podziwiał mieszkanie.
 - Pięknie tu. Jest chyba dwa razy większe niż nasz dom.
 - Przesadzasz Jasiu. Chodź, położymy Beatkę do łóżka, a potem jeszcze pogadamy. Jadłeś już kolację?
 - Tak jedliśmy, bo nie mogliśmy się doczekać na Ulę.
Weszli do pokoju i Marek ostrożnie położył małą na łóżku okrywając ją kołdrą. Po cichu przeszli do salonu.
 - Chcesz, coś do picia? Herbaty, może coli?
 - Może być cola. Wszystko jedno. Nie powiedział mi pan wszystkiego, prawda?
 - Nie. Dlatego zrobię to teraz – podał chłopcu szklankę z napojem. – Sprawa jest poważna. Napadnięto ją i brutalnie pobito. Gdy wiozłem ją do szpitala, odzyskała na chwilę przytomność i powiedziała jak się nazywa i gdzie mieszka. Powiedziała też o was, że jesteście sami, a potem znowu zemdlała. Ja widywałem ją i Beatkę wcześniej w parku przy Lwowskiej. Ostatnio widziałem tam i ciebie. Chyba przeżyliście śmierć kogoś bliskiego. Byliście w żałobie.
 - Tak, to prawda. Pochowaliśmy niedawno naszego tatę. Długo chorował na serce, aż w końcu nie wytrzymało. Nie doczekał przeszczepu. Mama nasza już dawno nie żyje. Zmarła kilka dni po urodzeniu Beatki, jak Ula była w maturalnej klasie. Od początku wychowuje i zajmuje się nią Ula. Ja pomagam w miarę możliwości. Mamy tylko siebie… - dokończył drżącym od zbierającego się płaczu, głosem.
Marek poklepał go po ramieniu.
 - Jesteście bardzo dzielni. A teraz pokażę ci, gdzie będziesz spał. Późno już. Musicie wypocząć przed jutrzejszą wizytą. Do szkoły, rzecz jasna nie pójdziesz. Napiszę ci potem jakieś usprawiedliwienie.
Jasiek poszedł pod prysznic, a on zajrzał jeszcze do małej. Spała słodko tuląc w ramionach ulubionego misia. Zamknął cicho drzwi i zajrzał do leżącego już w łóżku Jasia.
 - Jasiu, wygodnie ci, nie potrzebujesz niczego?
 - Nie i bardzo panu dziękuję za wszystko.
 - Naprawdę nie ma za co. Śpij dobrze.
 - Panie Marku? – głos Jaśka zatrzymał go jeszcze w progu. – Tak?
 - Ula z tego wyjdzie, prawda? Będzie wszystko dobrze?
 - Na pewno synu. Opuchlizna zejdzie i siniaki też. Trzeba tylko czasu. Dobranoc.
 - Dobranoc.
Przeszedł do salonu i nalał sobie drinka. Potrzebował tego. Zbyt wiele się dzisiaj wydarzyło. Zbyt wiele emocji. – Mam nadzieję, że to traumatyczne przeżycie nie zrujnuje jej psychiki. Rany na ciele zagoją się wcześniej, czy później, ale rany na duszy, to gorsza sprawa.



ROZDZIAŁ 3


Ze snu wyrwał go rozpaczliwy, głośny płacz. Oprzytomniał w jednej chwili zdawszy sobie sprawę, że to Beatka. Wyskoczył z łóżka i na bosaka pobiegł do jej pokoju odnotowując, że za oknem jest jeszcze ciemna noc. Zastał dziewczynkę skuloną w pościeli, przyciskającą do poduszki mokrą od łez buzię. Podszedł do niej i mocno ją przytulił.
 - Betti, cichutko… nie płacz… obudzisz Jaśka. – Wtuliła się w niego mocząc mu bluzę od piżamy.
 - Ja chcę do Ulci… Tęsknię za nią… - łkała, krztusząc się od łez.
 - Wiem kochanie, wiem, – wyszeptał - ale jest środek nocy i ona na pewno już śpi. Musi teraz dużo wypoczywać, żeby wyzdrowieć i móc nadal czytać ci bajki na dobranoc – posadził ją na kolanach delikatnie kołysząc. – Obiecuję, że jutro zaraz po śniadaniu pojedziemy do niej, a ja opowiem jej, jacy byliście dzielni – pogłaskał ją po główce nadal kołysząc w ramionach. Powoli uspokajała się. Drżącym od płaczu głosem mówiła
 - Wie pan, Ulcia to najlepsza siostra na świecie. Jest jak moja druga mama. Bo ja nie znam swojej prawdziwej mamusi. Ulcia mówiła, że jak się urodziłam, to mamę zabrały do nieba aniołki, bo tam jej bardzo potrzebowały, a teraz tatę też zabrały… – znowu w jej oczkach zaczęły gromadzić się łzy, a drobnym ciałem wstrząsnął szloch. Nie miał pojęcia, jak rozmawiać z małymi dziećmi i to w dodatku o sprawach tak tragicznych. Pocałował czule jej czoło próbując jednocześnie ją uspokoić.
 - Już dobrze skarbie, już dobrze. Nie płacz. Spróbuj pospać jeszcze trochę, a jutro zrobimy Uli niespodziankę. Zabierzesz jej swoje rysunki, na pewno się ucieszy, tak? - Pokiwała sennie głową. Uspokajała się i powoli zasypiała na jego kolanach.
Nie sądził, że to dziecko wyzwoli w nim falę tak wielkiej tkliwości i szczerego współczucia dla niedoli tej rodziny. Nigdy nie był w podobnej sytuacji i te wszystkie uczucia, które wywołała ta mała, były dla niego czymś zupełnie nowym. Spojrzał na nią. Usnęła. Rozczulił go widok tej śpiącej teraz już spokojnie istotki. Najdelikatniej jak potrafił położył ją z powrotem do łóżka i okrył kołdrą. Postał jeszcze chwilę wsłuchując się w jej równomierny oddech, a potem wyszedł cicho licząc, że złapie jeszcze kilka godzin snu.

Natrętnie dzwoniąca komórka spowodowała, że nie do końca przytomny otworzył powieki.
 - Halo? – wymamrotał sennie.
 - Cześć stary, gdzie ty się podziewasz? Od pół godziny powinieneś być w pracy – głos najlepszego przyjaciela sprowadził go na ziemię.
 - Przepraszam Seba, ale miałem ciężką noc. – Po drugiej stronie słuchawki rozległ się chichot.
 - Dorwałeś jakieś świeże mięsko?
 - Nie, to nie to, co myślisz. Wszystko ci opowiem, ale nie dzisiaj. Mam prośbę. Muszę załatwić coś bardzo ważnego, więc zastąp mnie w firmie. Nie przewiduję żadnego trzęsienia ziemi, ale dobrze by było, żebyś miał Alexa na oku. Z nim nigdy nic nie wiadomo.
 - W porządku. Nie ma sprawy.
 - Dzięki Sebastian. Gdyby działo się coś niepokojącego, to dzwoń.
Zarzucił na siebie szlafrok i udał się do pokoi dzieci. Niestety nie zastał tam ich. Lekko zaniepokojony przeszedł do salonu. Siedziały na kanapie, a Jasiek zaplatał Beatce jej długie włosy. Oboje byli już ubrani.
 - Dzień dobry. – Jak na komendę odwróciły głowy w jego stronę.
 - Dzień dobry panie Marku. Obudziliśmy pana? – Jasiek przepraszająco na niego spojrzał.
 - Ależ skąd. Telefon zadzwonił a jego natarczywy dzwonek zmusił mnie, żebym wstał. Zaraz przygotuję śniadanie, a potem szybko się ubiorę i pojedziemy do szpitala, tak? – Beatka uśmiechnęła się do niego i energicznie pokiwała główką na znak zgody.
Uwinął się w kilka minut i po chwili już stawiał przed nimi kubki z gorącym kakao i obłędnie pachnącą jajecznicę. Jasiek z wypchanymi jedzeniem policzkami skonstatował.
 - Pyszna. Prawie tak samo dobra jak ta, którą robi Ula. Musi pan koniecznie spróbować jajecznicy w jej wykonaniu. Nie można się oprzeć. – Uśmiechnął się szeroko.
 - Mam nadzieję, że będzie ku temu okazja. Ale teraz zbierajcie się. Muszę jeszcze porozmawiać z lekarzem zanim do niej wejdziemy. Po drodze też kupimy jakieś soki i może trochę cytrusów. Nie wiem, co może jeść i o to też trzeba zapytać.

Zatrzymał samochód na szpitalnym parkingu. Pomógł wysiąść Beatce. Jasiek zabrał torbę z sokami. Uczepiona jego ręki Betti starała się nadążyć za jego szybkim krokiem. Dotarli na oddział urazowy. Marek zatrzymał się przy stojących na korytarzu fotelach.
 - Usiądźcie tu sobie wygodnie i zaczekajcie na mnie. Muszę znaleźć lekarza i spytać, czy możemy do niej wejść. – Usadowili się posłusznie w siedziskach, a on udał się do dyżurki. Miał szczęście, bo natknął się na lekarza, z którym wczoraj rozmawiał.
 - Dzień dobry, pamięta mnie pan? – spytał, wyciągając jednocześnie do medyka dłoń.
 - Oczywiście, że pamiętam. To pan przywiózł wczoraj tę pobitą pacjentkę.
 - Właśnie. Przywiozłem jej rodzeństwo i chciałem się dowiedzieć, czy można do niej wejść.
 - Tak można. Wybudziła się dzisiaj dość wcześnie i trochę lepiej wygląda, choć nadal jest mocno opuchnięta. Przynajmniej może otworzyć już powieki. W jakim wieku są te dzieci?
 - Chłopak ma prawie osiemnaście, a dziewczynka sześć lat.
 - Lepiej niech ich pan uprzedzi, że siostra nie wygląda najlepiej, bo mogą doznać szoku, szczególnie ta mała.
 - Uprzedzę. I tak najpierw chciałbym wejść tam sam. Ona właściwie mnie nie zna. Powinienem wyjaśnić jej, kim jestem i dlaczego zająłem się jej rodziną.
 - Tak będzie najlepiej. Chyba nadal jest w lekkim szoku.
 - Bardzo panu dziękuję doktorze za wszystko. Do zobaczenia. – Ponownie uścisnął mu dłoń i wrócił do dzieciaków.
 - Słuchajcie. Rozmawiałem przed chwilą z doktorem. Muszę najpierw wejść do niej sam, bo trzeba jej wyjaśnić, co się wczoraj stało i dlaczego jesteście ze mną. Jak tylko wszystko jej opowiem, zaraz was zawołam. I jeszcze jedno. Betti, musisz wiedzieć, że Ula jest bardzo opuchnięta, ma siniaki i zadrapania na twarzy. Wygląda inaczej niż przed wypadkiem. Mówię to, żebyś nie była zaskoczona i nie przestraszyła się. Ale jesteś przecież dzielną dziewczynką i poradzisz sobie, prawda?
Mała pokiwała głową.
 - Będę się trzymać, obiecuję. Przecież bardzo ją kocham i wszystko jedno jak wygląda. – Cmoknął ją w policzek.
 - Jesteś bardzo odważną i mądrą dziewczynką. W takim razie posiedźcie tu jeszcze chwilkę, a ja postaram się jak najszybciej wrócić.

Nacisnął delikatnie klamkę i wsunął się do pokoju. Leżała na wznak wpatrując się w biel sufitu.
 - Dzień dobry pani Urszulo – powiedział cicho nie chcąc jej wystraszyć. Odwróciła głowę w jego kierunku. Teraz w świetle dnia zobaczył, że ten bandzior niemal zmasakrował jej twarz. Część jej tonęła w bandażach.
 - Czy ja pana znam? – zapytała niemal szeptem. Podszedł bliżej i przysiadł na krześle stojącym obok łóżka.
 - Nie, nie zna mnie pani, choć ja znam panią i pani rodzeństwo z widzenia. Kilka razy widziałem panią wraz z siostrą w parku, tym przy Lwowskiej. Stąd wiem, jak ma pani na imię. Jeśli pani pozwoli to wyjaśnię, co tu robię dzisiaj i jaka jest moja rola w tym, że znalazła się pani tutaj.
 - Proszę mówić – owiedziała z trudem.
 - Może zacznę od początku. Nazywam się Marek Dobrzański. Mam firmę modową Febo&Dobrzański położoną po drugiej stronie ulicy Lwowskiej, na wprost wejścia do parku. Często tam chodzę na spacery, żeby odetchnąć. Wczoraj wieczorem, po wyjściu z pracy też tam poszedłem i usiadłem na mojej ulubionej ławce. Wtedy usłyszałem jęk. Kiedy się powtórzył, poszedłem szukać źródła tego jęku i tak znalazłem panią. Od razu panią poznałem. Była pani nieprzytomna. Zaniosłem panią do samochodu i przywiozłem tutaj. Tu udzielili pani pomocy. Kiedy panią wiozłem do szpitala, na chwilę odzyskała pani przytomność i powiedziała mi, jak się nazywa i gdzie mieszka. Pani ostatnie słowa były mniej więcej takie „Oni są sami… nic nie wiedzą…, że ja…” Wtedy zrozumiałem, że mówi pani o swoim rodzeństwie. Jak tylko upewniłem się, że z panią wszystko w porządku i nic już pani nie grozi, pojechałem na policję, gdzie złożyłem zeznania, a potem do Rysiowa. Opowiedziałem Jaśkowi, co się stało. Beatce też, tylko w bardzo łagodnej formie. Postanowiłem zabrać ich do siebie na Sienną, bo bliżej jest stąd do szpitala. Przenocowali u mnie i dzisiaj ich tu przywiozłem. Mała bardzo tęskni. Jasiek pewnie też, chociaż się do tego nie przyznaje – spojrzał na jej twarz. Po jej policzkach toczyły się ogromne łzy.
 - Panie Marku. Nie wiem, jak panu dziękować. Aż boję się pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby pana nie było w tym parku. Życia mi braknie, żeby odwdzięczyć się panu za to, co pan zrobił. Dziękuję. Jest pan bardzo dobrym człowiekiem o wrażliwym na cierpienie innych sercu. – Próbował zaprzeczyć.
 - Proszę nie zaprzeczać, gdyby tak nie było, nie zareagowałby pan w taki właśnie sposób. Zrobił pan coś bardzo, bardzo dobrego dla zupełnie obcych sobie ludzi. To bardzo szlachetny uczynek, za który będę wdzięczna panu do końca życia. – Poczuł ciepło w okolicy serca po usłyszeniu tych słów.
 - Pamięta pani, co się wczoraj wydarzyło? Nie rozumiem, co pani robiła o tak późnej porze w tym parku i w dodatku tak daleko od domu.
Jej zmarszczone czoło świadczyło o tym, że intensywnie próbuje sobie przypomnieć wydarzenia tego tragicznego dla niej dnia.
 - Od jakiegoś czasu pracowałam w banku. Udało mi się znaleźć pracę, choć na razie była to umowa o pracę na zlecenie. Musiałam zacząć zarabiać, bo po śmierci taty ledwo starczało nam na życie. Wczoraj jednak dowiedziałam się, że nie przedłużą mi umowy. Wypłacili tylko należne mi pieniądze i pożegnali się ze mną. Wyszłam zrozpaczona. Nie wiedziałam, co dalej. Poszłam do parku i przesiedziałam w nim parę godzin. Nawet nie zauważyłam, kiedy zapadł zmrok. W końcu zorientowałam się, że jest późno, a ja powinnam dawno już być w domu. Ruszyłam w stronę bramy. Napadł na mnie znienacka, od tyłu i zaciągnął w jakieś krzaki. Próbowałam się bronić, ale był ode mnie znacznie silniejszy. Bił mnie i kopał, a kiedy opadłam z sił, próbował mnie zgwałcić. Jakimś nadludzkim wysiłkiem udało mi się uwolnić. On próbował mnie zatrzymać. Złapał za torebkę, ale wyrwałam mu się. Zobaczyłam jakiś ludzi i usiłowałam krzyczeć, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. On też musiał ich zauważyć, bo szybko znikł. Nie miałam już siły i upadłam chyba na trawnik. Co działo się potem, nie pamiętam. Najgorsze jest to, że nie wiem, jak przeżyjemy kolejny miesiąc. Zabrał mi wszystko, co miałam. Nie wiem, co ja im dam jeść – rozszlochała się rozpaczliwie. Pogładził jej dłoń.
 - Pani Urszulo. Najważniejsze, że pani żyje. O dzieci proszę się nie martwić. Proponuję, żeby na razie, dopóki nie wyjdzie pani ze szpitala, zamieszkały u mnie. Dzięki temu będą mieć bliżej do pani. Ja jestem mobilny. Będę zawoził i przywoził Jaśka ze szkoły a Beatkę z przedszkola. Poradzimy sobie, a i pani będzie spokojniejsza i może szybciej wróci do zdrowia. – Patrzyła na niego jak zaczarowana, a po jej policzkach płynęły już prawdziwe potoki łez.
 - Jest pan aniołem? – spytała płaczliwie. – Takie rzeczy dzieją się tylko w bajkach. Myślałam, że mnie już nic dobrego w życiu nie spotka. Ostatnio dostałam w nadmiarze dawkę traumatycznych przeżyć. Najpierw śmierć taty, a teraz to… - Uśmiechnął się do niej z sympatią.
 - Nie pani Urszulo, nie jestem aniołem. Nawet nie jestem dobrym człowiekiem. Może kiedyś pani o tym opowiem. Mam jeszcze jedną prośbę. Mówmy sobie po imieniu. W tej sytuacji tak będzie łatwiej, zgoda?
 - Zgoda. Ula – wyciągnęła do niego posiniaczoną dłoń. Ujął ją z największą delikatnością i ucałował.
 - Marek. Skoro wyjaśniliśmy sobie wszystko, pozwól, że zawołam dzieciaki. Na pewno mocno się niecierpliwią i bardzo chcą cię zobaczyć.
 - Dobrze. Zawołaj je – wyszeptała.
Wyszedł na korytarz i przywołał je gestem ręki. Podbiegły do niego.
- Wszystko z nią w porządku? – zapytał wystraszony nieco Jasiek.
 - W porządku i bardzo chce was zobaczyć. – Weszli razem do pokoju.
 - Ulciaaa… - Beatka podbiegła do łóżka i przylgnęła do niej całym ciałem, Ula pogłaskała jej jasne włosy.
 - Bardzo za tobą tęskniłam kochanie i bardzo się o was martwiłam – spojrzała przez łzy na brata. On też do niej podszedł i mocno przytulił całując ją w mokry policzek.
 - My też bardzo niepokoiliśmy się o ciebie. Dopiero pan Marek, jak do nas przyjechał, to wyjaśnił nam wszystko.
 - Tak, jestem mu bardzo wdzięczna – spojrzała z sympatią na Dobrzańskiego. – Ustaliliśmy z Markiem, że na czas mojego pobytu w szpitalu zamieszkacie u niego. Będzie was zawoził i przywoził ze szkoły. Pamiętajcie, macie być grzeczni i słuchać się go we wszystkim. Nie chcę, żeby miał z wami kłopoty. Chyba macie świadomość, jak wielką przysługę nam wyświadcza?
 - O nic się nie martw Ula. Przecież ja jestem już prawie dorosły, a Betti, to spokojne dziecko. Jej do szczęścia wystarczy blok i kredki. A ty szybko zdrowiej. Przynieśliśmy ci trochę soków i owoców. Pan Marek kupił. Jak będziesz miała ochotę, to sobie zjesz. Ułożę to wszystko w szafce. Przywiozłem ci też bieliznę, piżamę i szlafrok. Jeśli jeszcze czegoś potrzebujesz, to powiedz. Przywieziemy. – Znowu miała łzy w oczach.
 - Nie kochanie. Nic mi już nie trzeba. Najważniejsze, że wiem, co z wami i jestem o was spokojna – spojrzała na Marka. - Marek. Duże brzemię kładę na twoje barki, ale mam nadzieję, że kiedyś przyjdzie taki dzień, kiedy i ja będę mogła zrobić coś dla ciebie.
 - Ula nie mów tak. Gdybym tego nie chciał, nie proponowałbym przecież. Ty musisz szybko stanąć na nogi, a resztą ja się zajmę – zerknął na zegarek. – Pójdziemy już. Ty musisz odpocząć. Zabiorę dzieciaki na jakiś obiad i zadbam o nie. Trzymaj się. Wpadniemy do ciebie jutro po południu. Tylko dzisiaj zrobiliśmy sobie wolne. Ja od pracy a oni od szkolnych obowiązków - uścisnął jej dłoń. Jasiek i Beatka ucałowali ją serdecznie i z obietnicą jutrzejszych odwiedzin opuścili szpital.
Została sama. Przetrawiała w głowie to, czego doświadczyła dzisiaj. Marek Dobrzański. Chyba czytała o nim w kolorowych pismach. Spodobał jej się. Jest taki przystojny i ma taką piękną twarz, w której dominują te duże, ciepłe i współczujące oczy. Właściwie nie znała go wcale. Artykuły, które czytała o nim kiedyś, nie były dla niego zbyt pochlebne. Nie pamiętała, dlaczego. Dla niej jawił się, jako anioł w ludzkiej skórze. - Czy normalny, zwykły człowiek wziąłby na swoje barki opiekę nad dwójką obcych dzieciaków? Czy uratowałby życie mnie? – Nie miała wątpliwości, że gdyby nie jego szybka reakcja, mogłaby już nie żyć i zostać na tym trawniku. Skoro tak zareagował, na pewno miał dobre i szlachetne serce.

Doszli do samochodu i stanęli jeszcze na chwilę.
 - Słuchajcie. Proponuję zjeść teraz obiad, a potem wybierzemy się na jakieś zakupy. Pojedziemy do Złotych Tarasów i kupimy kilka ciuszków. Może i dla Uli coś wybierzemy? – Beatka była zachwycona i podskakiwała z radości. Jasiek jednak poczuł się skrępowany.
 - Panie Marku, my nie chcielibyśmy narażać pana na takie wydatki. Wystarczy, że już jesteśmy na pana utrzymaniu. Tak wiele pan dla nas zrobił…
- Jasiek, uwierz mi, dla mnie to nie są jakieś znaczące sumy. Do tej pory wydawałem tysiące na różne głupoty. Teraz mam okazję wydać je na coś bardzo sensownego, więc nie broń się przed tym. Dla mnie to będzie prawdziwa przyjemność, a i może was ucieszy kilka drobiazgów. To, co? Jedziemy coś zjeść? – uśmiechnął się promiennie.
- Jedziemy! – krzyknęła rozradowana Beatka sadowiąc się już na tylnym siedzeniu samochodu.

Przemierzali niezmordowanie pasaże handlowe szukając czegoś dla siebie. Marek dzięki temu, że od dziecka obracał się w kręgach mody, miał bardzo wyostrzone poczucie estetyki. Z dużą wprawą pomagał dzieciakom wybrać coś ładnego i wygodnego. Finał był taki, że zaopatrzył ich niemal we wszystko. Jaśka w modne bluzy, kilka par jeansów, buty, męską bieliznę, a nawet z myślą o zimie, w dwie puchate kurtki i męskie kozaki. Beatka też nie narzekała. W jej pękatych torbach wylądowało kilka ładnych sukienek, spodni, rajstop, bluzeczek, bucików i podobnie, jak u Jaśka, odzież zimowa w postaci kurtki, ciepłego płaszczyka i dwóch par ślicznych kozaczków. Zaopatrzyli się też w domowe kapcie, żeby nie musieli chodzić po mieszkaniu w samych skarpetkach. Pomyśleli też o Uli. Marek miał dobre oko, więc odgadnięcie jej rozmiaru nie było dla niego problemem. Kilka ładnych spódnic, bluzek, jakieś spodnie, garsonka, ciepły płaszcz i jesienna kurtka. Miał nadzieję, że będzie na nią pasować. Wrócili do domu w radosnych nastrojach. Po wypakowaniu wszystkich toreb usiedli w salonie z pucharkami lodów.
Marek uśmiechał się błogo. Był naprawdę szczęśliwy. Nigdy nawet nie przypuszczał, że wydawanie pieniędzy na kogoś, kto niewiele posiada i każdą rzecz przyjmuje z ogromną wdzięcznością, może być takie przyjemne i sprawić mu tyle radości. – Wreszcie zrobiłem dobry uczynek, nie dla siebie, ale dla kogoś, z kim mogę podzielić się tym, co mam w nadmiarze. Cudowne uczucie. Dzisiaj poczułem się po raz pierwszy dobrze sam ze sobą.
Ustalił z Jaśkiem godzinę jutrzejszego wyjazdu do szkoły. Trzeba było wyjechać wcześniej, bo książki i zeszyty zostały w domu. Chciał też znać rozkład ich zajęć, żeby móc pogodzić go z własną pracą. O dwudziestej drugiej zagonił ich do łóżek. Jutro trzeba wcześnie wstać. Najpierw szkoła, praca, a później wizyta u Uli. Ze smutkiem przywołał w pamięci obraz jej opuchniętej twarzy. Miał nadzieje, że ten obrzęk szybko minie i że ona poczuje się wtedy lepiej. Pokręcił ze zdumieniem głową. Nie znał siebie takiego. Nie rozumiał skąd wzięło się nagle u niego to poczucie troski, opiekuńczości i współczucia dla tej trójki. Jedno wiedział na pewno. Postąpił słusznie, bez cienia egoizmu. Chciał im pomóc. Bardzo. I jak do tej pory, wychodziło mu to nadzwyczaj dobrze.



ROZDZIAŁ 4


Podjechali pod dom Cieplaków z samego rana. Tym razem nie użył GPS-a, bo Jasiek wskazywał mu drogę. W świetle dnia okolica wyglądała zupełnie inaczej i mogło go to zmylić. Dzięki wskazówkom Jaśka zapamiętał ją już dobrze. Wszedł wraz z nimi do środka i pomógł spakować jeszcze kilka niezbędnych rzeczy. Przy okazji mógł obejrzeć cały dom. Musiał przyznać, że nie wyglądał imponująco. Był mały i bardzo skromny. Mocno zużyte meble pamiętające chyba lata siedemdziesiąte świadczyły o tym, że w tej rodzinie długo panował niedostatek. Zeszli z piętra i weszli jeszcze do pokoju Uli, skąd Jasiek chciał wziąć dla niej kilka drobiazgów. Pokoik był maleńki, ale zrobił na nim miłe wrażenie. Wszędzie czyściutko, kilka bibelotów na szafkach, wąski tapczanik i przytulone do niego niewielkich rozmiarów biureczko, na którym królował bardzo stary i wysłużony komputer. Czekając, aż Jasiek upora się z pakowaniem rzeczy, przysiadł przy okrągłym stoliku i sięgnął po leżącą na nim książkę. Tytuł zdziwił go.
 - „Rozważna i romantyczna”? Ula czyta takie książki? – Jasiek uśmiechnął się szeroko.
 - To jest jej ulubiona. Czytała ją chyba ze sto razy i nigdy nie ma dość. Proszę zobaczyć jakie zniszczone są kartki, nie tylko od przewracania, ale też od łez. Ula, to bardzo wrażliwa osoba i byle co wywołuje u niej łzy.
 - Tak. Zauważyłem to w szpitalu – zamilkł i zastanawiał się nad czymś.
 - Jasiek? Kim Ula jest z wykształcenia? – Chłopak zasunął torbę i dosiadł się do stolika. Na jego twarzy ponownie zagościł szeroki i szczery uśmiech.
 - Ula skończyła ekonomię na SGH w zeszłym roku. Byliśmy z niej tacy dumni, szczególnie tata. Niestety od tego czasu notorycznie poszukuje pracy, ale nigdzie jej nie chcą. Mówi, że to przez jej wygląd. Nie prezentuje się jakoś specjalnie atrakcyjnie. Nawet nie za bardzo ma się w co ubrać. Do tego dochodzą te koszmarne okulary i aparat ortodontyczny. Ciągle nie ma środków, żeby w siebie zainwestować, bo wszystkie pieniądze wydaje na nas – pochylił głowę, chcąc zamaskować szklące się od łez oczy. - Ci wszyscy, którzy odesłali ją z kwitkiem, niech żałują – powiedział butnie. - Ona oprócz studiów ekonomicznych, skończyła też Zarządzanie i Marketing, a oprócz tego, biznesowy niemiecki. Zna biegle angielski i rosyjski. Ze wszystkich trzech języków otrzymała stosowne certyfikaty. Może trudno panu w to uwierzyć, ale jest piekielnie zdolna. Ma prawdziwy talent do przedmiotów ścisłych. Ubóstwia cyferki. Gdyby tylko ktoś dał jej szansę, pokazałaby w krótkim czasie, na co ją stać. Ale jak do tej pory, posiadanie stałej pracy pozostaje w sferze marzeń – zakończył cicho. Spojrzał na czerwony budzik stojący na szafce u wezgłowia tapczanu.
 - Rany, jest siódma trzydzieści. Musimy się zbierać, zaraz mam zajęcia. Betti! – krzyknął. - Jesteś gotowa? Musimy już wychodzić. – Najmłodsza z Cieplaków stanęła w drzwiach.
 - Ja cały czas na was czekam. Za chwilę spóźnię się do przedszkola – powiedziała z wyrzutem.
Zapakowali torby do bagażnika. Marek pomógł Beatce wsiąść i zapiął jej pasy. Usadowiwszy się za kierownicą powiedział.
 – No Jasiek, prowadź. Dokąd najpierw?
 - Do przedszkola. Jest tuż obok szkoły. Ja wysiądę razem z nią.
Za pięć minut już parkował przed budynkiem. Wyszedł jeszcze na chwilę i spytał.
 - Słuchajcie, macie telefony? Chciałbym mieć z wami kontakt. – Oboje pokręcili przecząco głowami.
 - Nie mamy. Ojca nie było na nie stać. Uważał, że są ważniejsze rzeczy do kupienia.
 - Dobrze. W takim razie, o której mam po was przyjechać?
 - Jak pan skończy pracę. Ja odbiorę Betti z przedszkola i pójdziemy do szkolnej świetlicy. Tam możemy siedzieć nawet do szóstej.
 - Nie będzie takiej potrzeby. Będę tu o czwartej. Zjemy po drodze jakiś obiad i pojedziemy do Uli. Zgoda? – Rozjaśniły im się twarze i energicznie pokiwali głowami.
 - Lećcie już. Nie chcę, żebyście się spóźnili. – Pożegnał się z nimi i za chwilę ruszył w kierunku Warszawy. Przez całą drogę myślał nad tym, co usłyszał od Jaśka. – Przydałaby mi się w firmie taka kompetentna osoba. Sam zupełnie nie radzę sobie z finansami. Jak tylko wydobrzeje, to porozmawiam z nią o tym, może zgodzi się u mnie pracować? – postanowił.
Szybkim krokiem przemierzył odległość od windy do gabinetu Sebastiana. Nie pukając wparował do środka i usiadł przy biurku naprzeciw zaskoczonego Olszańskiego.
 - No jesteś.
 - Jestem. Coś się działo, że masz taką dziwną minę? Alex znowu miesza?
 - Pewnie miesza, ale nie o to chodzi. Zaintrygowałeś mnie wczoraj. Opowiadaj, w co się wpakowałeś. Masz kłopoty? – Marek uśmiechnął się, a na jego policzkach ukazały się dwa słodkie dołeczki, tak uwielbiane przez kobiety.
 - Nie bądź taki podejrzliwy. W nic się nie wpakowałem. Nie chodzi też o kolejną panienkę, chociaż z drugiej strony, to rzeczywiście poznałem kogoś. Niestety to spotkanie odbyło się w bardzo dramatycznych okolicznościach – zaczął snuć swoją opowieść i im dłużej mówił, tym coraz bardziej wprawiał kadrowego w stan totalnego osłupienia. - No i tak to mniej więcej wygląda. Ona leży teraz w szpitalu bardzo dotkliwie pobita. Ten łotr nie oszczędził jej niczego. Nawet próbował ją zgwałcić, ale dzięki Bogu udało się jej wyrwać. Od jej brata dowiedziałem się, że jest świetnym ekonomistą i nie zamierzam zmarnować tej informacji. Jak tylko całkiem wyzdrowieje chcę ją zatrudnić, jako moją asystentkę. Ona bardzo potrzebuje pracy, a ja potrzebuję jakiejś przeciwwagi na Alexa. Już nie będzie mi mydlił oczu i zasłaniał się jakimiś tabelami. Będę miał ją, a ona nie dopuści, żeby mnie nabijano w butelkę.
 - Nie poznaję cię stary. Ty, pierwszy Casanova i playboy stolicy, podejmujesz się opieki nad obcymi dziećmi. W dodatku ich siostra jest mało urodziwa. Zrozumiałbym, gdyby była ładna. Przecież zawsze zwracałeś uwagę na wygląd, ale w takim przypadku, chyba nie nadążam.
 - To przynajmniej spróbuj. Nawet nie masz pojęcia, jak dobrze się poczułem, kiedy powiedziała mi, że spełniłem bardzo szlachetny uczynek ratując jej życie i troszcząc się o jej rodzeństwo. Zrobiło mi się tak ciepło na sercu. Przecież wcześniej nikt nie chwalił mnie za moje uczynki, a wręcz przeciwnie, wszyscy uważali je za mocno naganne, bo takie właśnie były. Chyba powoli zaczynam zmieniać moje dotychczasowe nawyki. Nie bawią mnie już puste panny i popijawa w klubie. – Słysząc te ostatnie słowa oniemiały Sebastian wbił swój wzrok w twarz przyjaciela i wyszeptał z trwogą.
 - Boże, co zrobiłeś z Markiem. Błagam, zwróć nam jego poprzednie wcielenie. – Marek roześmiał się głośno. Poklepał przyjaciela po ramieniu.
 - Spróbuj też coś zrobić ze swoim życiem. Spasuj trochę. Wytrzymaj chociaż przez miesiąc z jedną kobietą. Uwierz mi, to naprawdę nie jest takie straszne i nie boli tak bardzo jak mogłoby się wydawać. Jesteśmy coraz starsi Seba, czas spoważnieć. Może jakaś stabilizacja? – wstał z krzesła. – Będę leciał. Dzięki za wczoraj. Trzymaj się – wyszedł z gabinetu zostawiając odrętwiałego ze zdziwienia Sebastiana.
Przywitał się z Violettą i poprosił o kawę. Na dzień dobry zastał na swoim biurku stos poczty. Nie zwlekał i zabrał się z kopyta za jej przeglądanie. Posegregował porządnie według rodzaju spraw i aż sam się sobie dziwił. - Od kiedy zrobiłem się taki systematyczny? Muszę jednak przyznać, że porządek na biurku ułatwia pracę. Przynajmniej nie muszę się przekopywać przez stertę dokumentów, żeby znaleźć ten jeden, który jest mi potrzebny.
Chyba naprawdę się zmieniał. W domu lubił porządek. Lubił, kiedy każda, najmniejsza nawet rzecz miała przypisane swoje miejsce. W pracy natomiast był niepoprawnym bałaganiarzem. Nigdy nie potrafił nic znaleźć. Violetta też nie była pomocna. Nigdy nie poznał bardziej roztrzepanej osoby. Była kompletnie zakręcona. Czasami drażniła go, kiedy widział, że nie wypełnia obowiązków służbowych, lub jego poleceń, a zajmuje się bzdurami. Przymykał jednak na to oko. Potrafiła go rozśmieszyć. To było ważne, bo pozwalało często rozładować napiętą sytuację. Właśnie weszła z filiżanką kawy i postawiła na biurku.
 - Twoja kawa Marek. Może chcesz coś z bufetu? Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to skoczyłabym na chwilę do warzywniaka. Koniecznie musze kupić pomidory. Czuję, że dzisiejszy dzień będzie bardzo stresujący i tylko pomidory mogą utrzymać mnie w stanie jakiego, takiego balansu. – Uśmiechnął się.
 - Równowagi Viola, mówi się równowagi.
 - Oj tam, oj tam. Przecież to, to samo nie? To co mogę wyjść? Za chwilunię będę, ani się spostrzeżesz.
 - Dobrze idź, ale rzeczywiście postaraj się szybko wrócić. O jedenastej ja wychodzę i ktoś musi być na posterunku. – Wyprężyła się i zasalutowała.
 - Tak jest – zrobiła prawidłowy zwrot przez lewe ramię i wymaszerowała defiladowym krokiem z gabinetu. Z biedą powstrzymał się, żeby nie parsknąć śmiechem. Co za kobieta? Kto za nią nadąży?
Postanowił pójść do pracowni najważniejszej osoby w firmie. Był nią Pshemko. Genialny projektant. Prawdziwy skarb F&D, któremu nawet prezes nie miał odwagi się sprzeciwić. Miewał swoje humorki, czasem popadał we wściekłość, ale gdy tylko uspokajał się filiżanką aromatycznej, gorącej czekolady, spod jego palców wychodziły niekwestionowane dzieła sztuki, unikatowe kreacje, do których wzdychały eleganckie kobiety, pragnące je nosić.
Wielkimi krokami zbliżał się pokaz jesiennej kolekcji. Czekało ich wiele pracy. Pshemko dobrze o tym wiedział i tworzył, jak natchniony. Najważniejsza teraz rzecz, to jak najmniej mu przeszkadzać. W takim stanie łatwo było go rozdrażnić, a wtedy był nieobliczalny i rzucał, czym popadnie.
Bezszelestnie wsunął głowę przez drzwi pracowni. Zobaczył mistrza przy pracy. Aby go za bardzo nie rozproszyć powiedział cicho.
 - Pshemko? Mogę wejść? – Mistrz podniósł głowę i uśmiechnął się szeroko.
 - Pewnie. Wchodź, wchodź. Co cię sprowadza?
 - Wpadłem tylko na chwilę spytać, jak ci idzie i czy nie potrzeba ci czegoś. Dbają o ciebie? Przynoszą czekoladę?
 - Wszystko w najlepszym porządku Marco. Ale to miło, że pytasz. Powoli finiszujemy i na pewno zdążymy na czas. Materiały, pierwsza klasa, więc i szyje się dobrze. Zobaczysz, to będzie murowany sukces.
 - Pshemko, ja nigdy nie wątpiłem w twój wielki talent. Przecież każda twoja kreacja, to niepowtarzalna perełka. Cieszę się, że wszystko idzie dobrze. Daj mi znać jak skończycie. Zrobimy sesję z modelkami i sfotografujemy kilka sukien do folderu.
 - Znalazłeś miejsce na pokaz? Musi być doskonale przygotowane, wiesz o tym.
 - Wiem Pshemko i zrobię wszystko, żebyś był zadowolony. Na razie jeszcze nie znalazłem niczego specjalnego. Pomyślałem nawet, że może ponownie spróbować w Łazienkach, co myślisz? – Mistrz zastanawiał się.
 - Wiesz w ostateczności, jak nic nie znajdziesz, to można wynająć Łazienki. Tam jest duża sala i pomieści mnóstwo osób. Jednak chciałbym, żebyś spróbował gdzie indziej. Może znajdziesz jeszcze lepsze miejsce? To zaś zostawimy w odwodzie.
 - W porządku. W takim razie nie przeszkadzam ci już. Idę pogrzebać w Internecie, może dzisiaj będę miał więcej szczęścia – pożegnał się z projektantem i poszedł do siebie.
O jedenastej wyszedł z teczką z gabinetu.
 - Ja wychodzę Violetta. Na godzinkę, góra dwie. Trzymaj rękę na pulsie i bądź czujna szczególnie, jeśli chodzi o Alexa i jego przydupasa, Adama.
 - Wiem, wiem. Przecież nie musisz mi mówić o tej włoszczyźnie. Własną piersią – tu wypięła swój obfity biust – będę bronić gabinetu i nikogo nie wpuszczę. – Stłumił śmiech i poszedł w kierunku wind.

Postanowił kupić dla całej trójki telefony komórkowe. Musiał mieć z nimi jakikolwiek kontakt. Sam nie wyobrażał sobie, jak mógłby funkcjonować bez tej zabawki. Lubił gadżety i nie wstydził się do tego przyznać. Był fanem miniaturyzacji i nowinek technicznych. Zaparkował przed eleganckim salonem i wszedł do klimatyzowanego wnętrza. W szklanych gablotach pyszniły się różnorakie marki telefonów. Zakręciło mu się w głowie od ich nadmiaru. Nie potrafił się zdecydować. Z pomocą przyszła ekspedientka i dowiedziawszy się, że jeden będzie dla kobiety, jeden dla mężczyzny i jeden dla sześcioletniej dziewczynki, podsunęła mu trzy ładnie wyglądające aparaty. Uśmiechnął się na widok małego, różowego telefonu. – Będzie w sam raz dla Betti. Jasiek dostanie ten srebrny, a ten w błękitnej obudowie będzie dla Uli – szybko się zdecydował. Zapłacił, podziękował i wrócił z powrotem do firmy. Tam przez resztę czasu ustawiał dzwonki, wprowadzał swój numer, dla każdego z nich i ich numery do swojego telefonu. O piętnastej trzydzieści poinformował Violettę, że co najmniej przez dwa tygodnie będzie wychodził z firmy o tej właśnie porze, a zastępstwo będzie pełnił Sebastian. Kiwnęła głową na znak, że przyjęła to do wiadomości.

Podjechał pod szkołę. Już z daleka zauważył Jaśka i małą Betti stojących przy bramie. Rozpoznali samochód i ucieszeni złapali za plecaki niecierpliwie czekając, aż się zatrzyma. Chłopak usadził siostrę z tyłu zapinając jej pasy. Sam usiadł obok Marka.
 - Jak minął wam dzień?
 - Nudno – odparł młody Cieplak.
 - A mnie nie. Bawiliśmy się w teatr, a ja grałam księżniczkę – pochwaliła się Beatka. Marek odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął się szeroko.
 - Nie musisz grać księżniczki Betti, bo jesteś naszą małą księżniczką. – Otworzyła szeroko oczy.
 - Naprawdę?
 – Mhmm - mruknął. - Słuchajcie, plan jest taki. Najpierw obiad, potem szpital. Na co macie ochotę.
 - Ja bym zjadła zapiekankę. Po spacerze w parku Ulcia często kupowała nam zapiekanki.
 - To prawda – odezwał się Jasiek. - Niedaleko parku jest budka z zapiekankami. Są naprawdę pyszne.
 - Ja rozumiem, ale najecie się tym?
 - Są taaakie długie – zobrazowała Beatka rozkładając szeroko ręce. – Zachichotał.
 - No skoro takie długie, to jedziemy. Muszę ich spróbować. Aha. I jeszcze jedno. Mam coś dla was – sięgnął za siebie i wyjął z pudeł telefony. Zaświeciły im się oczy, a dziewczynka aż jęknęła z zachwytu widząc to różowe cudo. - Kupiłem wam wszystkim, żebyśmy mieli stały kontakt. Są na kartę i będę je wam regularnie doładowywał. Ta różowa dla Beatki a ta srebrna dla ciebie Jasiu. Wprowadziłem już do obu swój numer a w swojej mam wasze - patrzył na ich poważne miny i nie rozumiał, dlaczego milczą. - Nie podobają się wam?
 - Są piękne, ale bardzo, bardzo drogie. Panie Marku, my nie możemy przyjąć takich drogich prezentów. To nie wypada. Już wydał pan na nas mnóstwo pieniędzy a teraz jeszcze to. Ula byłaby zła, gdyby wiedziała, że je przyjęliśmy. To bardzo niezręczna dla nas sytuacja. Nie chcielibyśmy, żeby odniósł pan wrażenie, że jesteśmy niewdzięczni. Nigdy nie zdołamy zrewanżować się panu czymś podobnym, bo jesteśmy biedni i tak jesteśmy panu bardzo zobowiązani za wszystko, co pan dla nas zrobił. – Marek słuchał uważnie tych słów. Popatrzył w ciemne oczy chłopaka.
 - Jasiu. Te telefony kupiłem nie dlatego, bo miałem taki kaprys. Kupiłem je dla własnej wygody. Jesteście teraz pod moją opieką i nie darowałbym sobie, gdyby coś się stało któremuś z was, a ja miałbym o tym się nie dowiedzieć tylko dlatego, że nie posiadacie komórki. Zresztą dla Uli też kupiłem i na pewno ją przekonam, że to nie jest prezent, ale rzecz wręcz niezbędna. Dlatego nie martwcie się już, dobrze? Potraktujcie to po prostu, jak rzecz naturalną, zgoda?
Jasiek pokiwał głową.
 - Bardzo panu dziękujemy, bo telefony z pewnością się przydadzą.
 - Cieszę się. Mam jeszcze małą prośbę. – Spojrzeli na niego pytająco. – Mówcie mi po imieniu. Nie jestem jeszcze taki stary – zachichotał.
 - Będzie nam bardzo miło – Jasiek wyciągnął do niego dłoń, którą Marek uścisnął.
 - No to załatwione. Teraz szybko jedziemy na te pyszne zapiekanki.
Rzeczywiście okazały się nadzwyczaj smaczne i nasyciły ich puste żołądki. Wytarł jeszcze tylko Betti umazaną keczupem buzię i już pędzili w stronę szpitala.
Wsunęli się kolejno do sali, w której leżała. Obudziła się czując zapach świeżego pieczywa i smażonych pieczarek. Odwróciła głowę w kierunku drzwi i uśmiechnęła się promiennie na widok tej gromadki.
 - Jesteście…- wyszeptała.
Beatka podbiegła do niej i przytuliła się mocno.
 - Przynieśliśmy ci zapiekankę Ulcia. Możesz ją zjeść? Pan doktor ci pozwoli? – Pocałowała ją z miłością w czółko.
 - Na pewno pozwoli. Chyba zaprowadziliście pana Marka do naszej ulubionej budki, co? - Mała pokiwała głową.
 - No, i Mareczek kupił dla nas wszystkich. Spróbuj, pychota.
 - Mareczek? – spojrzała zdziwiona na Dobrzańskiego. Zatarł ręce i z uśmiechem usiadł na krześle przy łóżku.
 - Właśnie przeszliśmy na „ty”.
Jasiek ucałował ją w policzki.
 - Jak się czujesz? Ta opuchlizna staje się coraz mniejsza. Wyglądasz znacznie lepiej.
 - I lepiej się też czuję. Zrobili mi dzisiaj USG i okazało się, że w środku jest wszystko w porządku. Tylko na zewnątrz wygląda to tak okropnie. Te sińce bardzo bolą. Ale z czasem znikną. Jasiu, nie przywiozłeś mi może tych starych okularów? Słabo widzę, a te, które miałam wtedy, potrzaskały się.
 - Nie pomyślałem Ula… Przywiozę ci jutro, dobrze? Wytrzymasz?
 - Oczywiście, że wytrzymam.
Teraz kiedy stali tak blisko, zauważyła, że mają na sobie ubrania, których wcześniej nie widziała.
 – Co wy macie na sobie? Skąd…?
 - Wczoraj, jak wyszliśmy od ciebie, Marek zabrał nas na obiad, a potem do galerii handlowych. Nakupił nam mnóstwo rzeczy. Nawet na zimę – Jasiek stropił się widząc karcące spojrzenie siostry. Marek też je zauważył. Chwycił ją za rękę.
 – Ula nie gniewaj się i proszę, nie traktuj tego jak jałmużny. Oni protestowali i nie chcieli ich przyjąć. Prawie zmusiłem ich do tego. Wiem, że jesteście dumną rodzinką i nie chcecie nikomu nic zawdzięczać, ale zaufaj mi. Dla mnie do tej pory pieniądze nie miały żadnej wartości. Szastałem nimi na lewo i prawo. Teraz przynajmniej wydaję je w słusznej sprawie. Proszę nie psuj mi tej przyjemności. Dopiero teraz zrozumiałem, jakie to wspaniałe uczucie móc dawać, a nie tylko brać – jego oczy wpatrywały się w nią intensywnie. – Nie gniewaj się już, błagam.
Czy mogła się na niego gniewać? Czy mogła odmówić tym pięknym oczom, w których widziała szczere intencje? Westchnęła.
 - Nie gniewam się, tylko nadal nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Wydaje mi się, że to tylko piękny sen. – Ścisnął lekko jej dłoń.
 - To nie sen Ula. Obiecuję ci, że od teraz twoje życie, wasze życie, zmieni się na lepsze. Dowiedziałem się od Jasia, jakie studia skończyłaś. Nawet nie wiesz jak ucieszyłem się, gdy usłyszałem, że ekonomię. Ja od kilku miesięcy poszukuję kompetentnej asystentki właśnie po ekonomii. Byłbym ci wdzięczny, gdybyś zechciała przyjąć tę pracę. Oczywiście jak wydobrzejesz. Zapewniam cię, że korzyść była by obopólna. Ja zyskałbym pomoc, a ty miałabyś wreszcie stałą pracę.
Rozpłakała się. Już nie mogła utrzymać gromadzących się w jej oczach łez. Długo nie mogła się uspokoić, tuląc do siebie młodszą siostrę. Marek gładził uspokajająco jej dłoń.
 - Ula nie płacz, proszę cię. Powiedz mi tylko, czy się zgadzasz?
 - Czy się zgadzam? – odpowiedziała drżącym z płaczu i emocji głosem. – Marek, to najlepsza propozycja pracy, jaką w życiu dostałam. Jednak miałam rację.
 - Rację? W czym? – nie bardzo rozumiał.
 - Jesteś aniołem. To Bóg postawił cię na naszej drodze. – Uśmiechnął się smutno.
 - Ula, do anioła to mi jeszcze bardzo, bardzo daleko. Nie jestem taki kryształowo czysty, jak ci się wydaje, ale o tym porozmawiamy później. Teraz chciałbym ci coś dać. Tylko proszę nie protestuj – wyciągnął z reklamówki niewielkie pudełko. - Kupiłem dla wszystkich telefony komórkowe, ten jest dla ciebie. Tłumaczyłem już dzieciom, że zrobiłem to dla własnej wygody żeby mieć z wami stały kontakt. Wprowadziłem ci mój numer i dzieci. Teraz będziesz mogła sama do nich dzwonić i z nimi porozmawiać. Spójrz na to pozytywnie. Nie będziesz się już musiała zamartwiać, gdzie są i co robią.
Wzruszenie ścisnęło jej krtań. Przez dłuższą chwilę nie mogła wyartykułować słowa. Uspokoiła się w końcu trochę i powiedziała cicho.
 - Jeszcze nikt nigdy, nie zrobił dla nas tyle, co ty. Ta praca, o której mówiłeś jest dla nas jak gwiazdka z nieba i przysięgam ci w obecności mojego rodzeństwa, że nigdy nie dopuszczę, żebyś się na mnie zawiódł i żebyś kiedykolwiek żałował tej decyzji. Zrobię wszystko, co tylko będę w stanie, żeby odpłacić ci za twoją dobroć i szlachetność.
Czuł się skrępowany słysząc te słowa. Nigdy przecież nie był ani dobry, ani tym bardziej szlachetny. Z drugiej strony te wypowiadane przez nią komplementy mile pieściły jego uszy.
 - Już dobrze Ula. Nie chwal mnie tak, bo naprawdę niczym na to nie zasłużyłem. Niepotrzebnie wywołałem tyle emocji i aż boję się, czy ci nie zaszkodzą.
 - Na pewno nie zaszkodzą, a wręcz pomogą mi szybciej wyzdrowieć. To co, może spróbuję zjeść trochę tej pysznie pachnącej zapiekanki.
Siedzieli u niej prawie do wieczora, gawędząc i śmiejąc się czasem. Jej serce przepełniała wdzięczność dla tego człowieka, który sprawił, że oni wszyscy zaczęli się wreszcie uśmiechać. Sprowadził na nich szczęście. Obiecała sobie, że nigdy go nie zawiedzie i pomoże we wszystkim w miarę swoich skromnych możliwości, bo jedyną cenną rzeczą, jaką posiadała, była jej wiedza i zdolność logicznego myślenia. To właśnie postanowiła wykorzystać jak najlepiej.




ROZDZIAŁ 5


Następnego dnia też pojechali wcześniej do Rysiowa. Trzeba było zabrać z domu okulary dla Uli. Bez nich szybko męczyły jej się oczy. Jasiek sam poszedł po nie i gdy wrócił, Marek powiedział.
 - Wiesz co, daj mi je. U mnie będą bezpieczne. Ktoś może nieostrożnie kopnąć plecak, lub ty sam go rzucisz i potrzaskają się, a tak, ja je przechowam. – Młody zgodził się bez protestu.
 - Masz rację. Ja nie jestem zbyt uważny. Czasem, jak mówi Ula, zachowuję się jakbym miał ADHD – roześmiał się na całe gardło. Marek mu zawtórował.
 - Jakoś tego nie zauważyłem.
 - Z czasem zauważysz, a wtedy pozwalam ci przywrócić mnie do pionu.
 - W porządku. Zapamiętam. Jedźmy już.
Odstawił dzieciaki pod samą bramę przedszkola. Odprowadził ich jeszcze wzrokiem i ruszył do miasta. Postanowił, że zanim dotrze do pracy, zaliczy wizytę u optyka. Te okulary nie różniły się niczym od poprzednich. Tak samo, jak tamte, były ciężkie, toporne i wielkie. Nie pasowały do jej drobnej twarzy. Uśmiechnął się do swoich myśli. – Pewnie znowu będzie protestować, ale jakoś ją udobrucham – z takim postanowieniem zatrzymał samochód przed jednym z licznych salonów optycznych. Był już otwarty, więc pewnie wszedł do środka. Przyjrzał się wyeksponowanym oprawkom. Wyobraził sobie jej twarz. Nie tę spuchniętą, ale tę, którą zapamiętał jak siedziała nad stawem wystawiając ją do słońca. W końcu się zdecydował. Wybrał lekkie, cieniutkie, prawie niewidoczne w neutralnym kolorze wodnistego mleka. Porozmawiał chwilę z optykiem i obiecał mu extra premię, jeśli wstawi szkła od ręki. Pokazał mu te stare. Nie wiedział ile mają dioptrii, ale miał do czynienia z fachowcem, który zaraz się zorientował.
 - Tu, za rogiem jest mała knajpka. Jest czynna, bo ludzie przychodzą do niej na śniadanie. Proponuję, żeby pan tam poszedł i zamówił sobie kawę, a ja w tym czasie postaram się wstawić szkła. Nie potrwa to dłużej niż pół godziny.
 - Bardzo panu dziękuję – uścisnął optykowi dłoń. Zanim wszedł do kawiarni zadzwonił jeszcze do Violetty.
 - Cześć Viola, wszystko w porządku? Jest spokój?
 - W porządku. Cisza, aż w uszach dzwoni. O której będziesz?
 - No właśnie w tej sprawie dzwonię. Trochę się spóźnię. Będę koło dziesiątej trzydzieści. Jakby ktoś pytał, to tak mów. Mam do załatwienia sprawę na mieście, stąd to opóźnienie. Pilnuj firmy, OK?
 - Rozkaz prezesie. – Był pewien, że znowu zasalutowała. Ostatnio miała jakieś dziwne, wojskowe odruchy.
 - No, to na razie. Cześć.
Zatopił usta w filiżance wypełnionej pachnącą kawą. – Nawet niezła. Myślałem, że podadzą zwykłą lurę. Miła niespodzianka.
Po upływie trzydziestu minut już pędził w kierunku szpitala z nowymi okularami. Po drodze zaopatrzył się w kilka kolorowych czasopism. – Przynajmniej trochę poczyta i nie będzie się nudzić. – Niemal biegiem wpadł na urazówkę. Przed drzwiami jej pokoju wyhamował gwałtownie i uspokoiwszy oddech wszedł do środka. Zobaczył, że leży odwrócona twarzą do okna i gapi się w nie bezmyślnie.
 - Ula? – odwróciła się gwałtownie. Jego widok mile ją zaskoczył. Uśmiechnęła się.
 - A co ty tu robisz? Miałeś być po południu z dzieciakami.
 - Tak, to prawda i przywiozę je później, ale mam coś dla ciebie i nie chciałem czekać – wyciągnął z kieszeni marynarki brązowe, skórzane etui. - Proszę. Mam nadzieję, że będą pasować – podał jej pudełko. Zaskoczona przyjęła je z jego rąk.
 - Znowu wykosztowałeś się na mnie. Proszę cię, już dosyć. Nie rób nam więcej prezentów. – Przysiadł na łóżku i uśmiechnął się do niej ciepło.
 - Po pierwsze, wcale się nie wykosztowałem, a po drugie… nie marudź już dobrze i po prostu je przymierz, bo jestem bardzo ciekaw.
Powoli zeszła z łóżka. Była jeszcze bardzo obolała. Podeszła do lustra i nałożyła okulary. Dziwnie się poczuła. Były takie lekkie, że nawet nie odczuwała ich ciężaru na nosie. W porównaniu z tymi, które potrzaskał jej napastnik, wydawały się nic nie ważyć. Spojrzała w lustro. Miała nadal opuchnięte powieki, a oczy tworzyły dwie wąskie szparki, ale widziała bardzo dobrze. Idealnie. Odwróciła się do niego i spojrzała na niego z wdzięcznością.
 - Są naprawdę piękne i dobrze w nich widzę. Bardzo ci dziękuję.
 - A ja się cieszę, że utrafiłem w twój gust. Masz tu trochę kolorowej prasy, żebyś nie nudziła się do naszej popołudniowej wizyty. – Przyjrzała mu się uważnie.
 - Jesteś niesamowity, wiesz? – Pokręcił głową.
 - Nie jestem. Mało o mnie wiesz Ula. Jak stąd wyjdziesz, wtedy opowiem ci o sobie. Będę już leciał. Praca czeka. Potrzebujesz czegoś, co moglibyśmy jeszcze przywieźć?
 - Nie, niczego mi już nie trzeba. Mam wszystko. Nie przywoźcie nic. Najważniejsze, że będziecie. – Ujął jej dłoń i pocałował. Odruchowo położyła rękę na jego głowie i pogłaskała.
 - Bardzo ci dziękuję Marek za to, że jesteś i tak nas wspierasz – wyszeptała. Znowu ta znajoma już fala ciepła zagościła w jego sercu.
 - Do zobaczenia Ula. Połóż się i odpocznij.
Pośpiesznie opuścił szpitalne mury i pojechał do firmy.

Ledwie wyszedł z windy, natknął się na Alexa. Ten obrzucił go zjadliwym uśmieszkiem i wysyczał.
 - No witamy pana prezesa. Nie wiedziałem, że praca zaczyna się tu o jedenastej, a ja głupi jestem tu codziennie o ósmej trzydzieści. Czyżbym o czymś nie wiedział? – Dobrzański spojrzał na niego pogardliwie.
 - O wielu rzeczach nie wiesz mimo, że tak bardzo chcesz być na bieżąco i wszędzie rozsyłasz swoich szpiegów.
 - Spokojnie „szwagrze”, wiem tyle ile trzeba, żeby umilić ci życie.
 - Chyba ci się coś pomyliło. Dzięki Bogu nigdy nie będę twoim szwagrem. Prędzej podciąłbym sobie gardło niż miałbym się związać z twoją siostrą.
 - Masz rację, ja też się cieszę, że nie doszło do ślubu. Ona wreszcie zmądrzała i teraz będzie rozsądnie wybierać. Jestem pewny, że już nie trafi na takiego dupka, jak ty. – Marek miał dość tej wymiany „uprzejmości”.
 - Chcesz coś konkretnego ode mnie, czy tylko miałeś ochotę na pogawędkę? Trochę się spieszę.
 - Właściwie to mam. Muszę zamknąć budżet za ten miesiąc, a nie dostałem jeszcze zestawienia kosztów za materiały i dodatki. Ta twoja sekretarka coś w ogóle robi, czy robi tylko dobre wrażenie?
 - Jak słusznie zauważyłeś, to moja sekretarka i nie tobie oceniać jej pracę, a teraz wybacz, muszę już iść - odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem pomaszerował do siebie. Przywitał się z Violettą.
 - Cześć Viola. Chodź do mnie, musimy pogadać –wszedł do gabinetu i rzucił teczkę na biurko. – Siadaj – wskazał jej fotel, sam siadając na kanapie.
 - Dorwał mnie Alex przed chwilą. – Ożywiła się.
 - A czego chciał ten makaroniarz? – Uśmiechnął się słysząc to określenie.
 - Mówił coś o zestawieniu kosztów za materiały i dodatki. Pamiętam, że prosiłem cię o to już kilka dni temu. Skończyłaś to robić? Jeśli tak, to mu zanieś, musi zamknąć budżet. – Spuściła głowę.
 – Zapomniałam. Nawet go nie zaczęłam – powiedziała cicho. Westchnął ciężko.
 - Tyle razy cię prosiłem, żebyś wykonywała moje polecenia. Czy tobie naprawdę trzeba wszystko powtarzać dziesięć razy? Jestem tym już zmęczony. Jeśli cię proszę o coś, to nie dlatego, że mam takie widzimisię, ale dlatego, że jest mi potrzebne. Musisz się sprężyć Viola, bo Alex tylko czeka, żeby podłożyć mi jakąś świnię. Sama dobrze o tym wiesz. Przynieś mi teraz wszystkie potrzebne dokumenty do tego zestawienia. Siądziemy i razem to zrobimy. Trzeba mu koniecznie, jeszcze dzisiaj to dać, żeby nie miał kolejnego pretekstu, żeby pogrążyć mnie przed ojcem. – Odetchnęła z ulgą. – Dobrze, że nie wściekł się i tak spokojnie to przyjął.
 - Zaraz wszystko przyniosę – podniosła się z kanapy i wymaszerowała z gabinetu.
Usiedli przy jego biurku i ślęczeli tak nad dokumentami dobre trzy godziny, ale udało się. Wreszcie mógł wydrukować to zestawienie. Opatrzył je podpisem i swoją pieczątką.
 - Masz i zanieś mu to. Gdyby złośliwie komentował, że tak późno to dajemy, nie pozwól się sprowokować. Najlepiej w ogóle się nie odzywaj, dobrze?
 - Nie mam zamiaru gadać z tym włoskim pomiotem – zadarła dumnie głowę i pożeglowała w kierunku gabinetu Febo. Odetchnął. Przynajmniej zatkał mu usta na jakiś czas. Coraz gorzej znosił złośliwe uwagi swojego wspólnika. Starał się je ignorować, ale nie zawsze udawało mu się nad sobą zapanować. Odchylił się na fotelu i założył ręce na kark. O ileż łatwiej pracowałoby mu się, gdyby Alex miał do niego inny stosunek. Miał świadomość, że to przez niego jest właśnie taki i nie chodziło tu tylko o Paulinę. Wiele lat temu byli jeszcze dobrymi przyjaciółmi, ale to on zniszczył tę przyjaźń, kiedy zaciągnął do łóżka dziewczynę Alexa. Zarówno ona, jak i on, żałowali tego kroku. Alex nakrył ich. Nie powiedział wtedy nawet słowa. Po prostu odwrócił się i wyszedł, ale konsekwencje tego błędu Marek ponosił po dziś dzień. To wtedy Febo tak się zmienił. Bez cienia żalu rozstał się z dziewczyną, choć tak naprawdę bardzo ją kochał. Stał się zimnym, wyrachowanym i zamkniętym w sobie człowiekiem. Marek wiele razy próbował go przeprosić i wyjaśnić mu, że to był tylko jednorazowy wybryk, wynikający z młodzieńczej głupoty. Febo pozostał głuchy na jego prośby, a Marek coraz częściej uświadamiał sobie fakt, że zniszczył mu życie. Uśmiechnął się smutno. – A Ula nazwała mnie aniołem. Jestem raczej wcielonym diabłem i niszczę wszystko i wszystkich wokół siebie. – Te rozmyślania przerwało nagłe wtargnięcie Olszańskiego.
 - Cześć stary. Nad czym tak dumasz? – podszedł do Marka i uścisnął mu dłoń.
 - Nad niczym ważnym. A ty przychodzisz z czymś konkretnym?
 - Właściwie nie. Wpadłem tylko zapytać, co słychać. Jak tam twoi podopieczni, a szczególnie ta jedna podopieczna?
 - Dzięki Seba. Powoli wraca do zdrowia. Życzyłbym sobie, żeby jak najszybciej. Potrzebuję jej tutaj. Mam wrażenie, że Alex coraz bardziej mnie osacza. Zaczynam się dusić. Może ona znalazłaby jakieś cudowne rozwiązanie tej sytuacji. Z tego, co mówił jej brat, jest bardzo inteligentna i błyskotliwa. Może mieć rację. Bieda dała im w kość, a jednak nie poddawała się i walczyła, żeby utrzymać się na powierzchni. Jest uparta i łatwo się nie poddaje. Właśnie kogoś takiego mi trzeba, bo sam nie daję już rady. – Sebastian popatrzył na przyjaciela ze współczuciem.
 - Sam bym ci pomógł, ale kompletnie nie wiem, jak.
 - Dzięki Seba. Pomagasz. Choćby w tym, że ostatnio tak często proszę cię o zastępstwo. Myślę, że nie potrwa to dłużej niż dwa tygodnie i wtedy będę mógł ją zabrać ze szpitala. Wytrzymasz?
 - Jasne. Nie ma problemu. Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Przyjaźń to przyjaźń, nie? – Uścisnęli sobie dłonie. - Będę leciał. Milewska ma do mnie jakąś sprawę i prosiła o rozmowę. Trzymaj się.
 - Na razie – zerknął na zegarek. – Czas się zbierać. Trzeba odebrać dzieci. Za wiele dzisiaj nie zdziałałem. – Przypomniał sobie wczorajszą rozmowę z Pshemko. – Cholera miałem zacząć szukać miejsca na pokaz. Może wieczorem usiądę na spokojnie i przejrzę Internet.
Do gabinetu weszła Violetta.
 - Zaniosłam. Nawet nie komentował, ale tak spojrzał na mnie, że prawie wbił mnie wzrokiem w podłogę. Nie chcę cię martwić, ale on stosuje chyba jakąś hipnozę. Ma spojrzenie bazyliszka, aż ciarki przechodzą.
 - Nie przejmuj się. Wiesz, że posyłam cię tam tylko w najpilniejszych sprawach i staram się ograniczać nasze kontakty z nim do niezbędnego minimum.
 - Wiem…, wiem… - wychodzisz już?
 - Tak, będę się zbierał. Jakbyś nie mogła sobie z czymś poradzić, pytaj Sebastiana. Do jutra.
 - Do jutra.

Odebrał dzieciaki i wrócił z nimi do Warszawy. Zjedli w restauracji solidny, ciepły posiłek.
 - Marek? – zapytał Jasiek. – Zawsze stołujesz się na mieście? Nigdy nie jadasz domowych obiadów?
 - A czemu pytasz? – uśmiechnął się do chłopaka.
 - Pytam, bo to strasznie drogo kosztuje. To, co wydałeś w tej restauracji, nam starczyłoby na cały tydzień. Ula potrafi zrobić coś z niczego. Zawsze musieliśmy oszczędzać, dlatego często jadaliśmy kopytka, pierogi, gołąbki, czy naleśniki. Te ostatnie sam potrafię zrobić całkiem niezłe. Jeśli chcesz, to usmażymy kilka na kolację. Musiałbym mieć tylko jajka, mleko i coś na nadzienie. Dżem albo ser. - Beatce zaświeciły się oczy.
 - Naleśniki! Ja chcę naleśniki! Jak Ulcia wróci, to zrobi mi racuszki z jabłkami. Są pyszne. Jadłeś już kiedyś racuszki? – spytała Marka. Pokręcił przecząco głową.
 - Nie, nigdy nie jadłem i wiesz co? Chętnie spróbuję, jak Ula wyzdrowieje. A co do naleśników, to w domu jest chyba wszystko z rzeczy, które wymieniłeś. Pamiętam, że ostatnio solidnie zaopatrzyliśmy lodówkę, więc nie będzie problemu. Teraz jedźmy już, bo Ula pewnie nie może się was doczekać.

 - Ulciaaa! – rozradowana Beatka wpadła wprost w otwarte ramiona starszej siostry. – A wiesz, że Jasiek będzie smażył na kolację naleśniki? Ja obiecałam Mareczkowi, że jak wrócisz to zrobisz nam racuszki. On nigdy nie jadł racuszków, ale powiedział, że chętnie spróbuje. Zrobisz je, prawda? – zadarła główkę do góry. Ula z łagodnym uśmiechem, pogłaskała ją.
 - Oczywiście skarbie, że zrobię i będą to najlepsze racuszki na świecie – spojrzała na Marka. - Nie zamęczają cię zbytnio? Wytrzymujesz jakoś? Oni czasem potrafią dać w kość. – Roześmiał się i przysiadł na łóżku.
 - Nie martw się, to najlepsze dzieciaki na świecie. Jasio jest taki odpowiedzialny, a Betti jest bardzo grzeczna, jak aniołek. Gdybym kiedyś miał córkę, to chciałbym, żeby była właśnie taka. – Ula aż pokraśniała od tych komplementów. Zrobiło jej się lżej na sercu. Rodzeństwo obsiadło ją i na przemian zdawało relację z przebiegu całego dnia.
Marek nie odzywał się. Siedział cicho kontemplując ten obrazek. Byli tak bardzo ze sobą zżyci. Mimo biedy i łączącego ich nieszczęścia, potrafili się wspierać i wzajemnie podnosić na duchu. Zazdrościł im. Ileż miłości było w tej skromnej rodzinie. On nigdy w życiu, nawet w ułamku, nie zaznał takiego rodzinnego ciepła. Był wychowywany dość surowo, a ojciec zawsze tylko wymagał i karcił za byle co. Nigdy nie usłyszał od niego, że go kocha, może dlatego z czasem przestało mu na tym zależeć i postępował dokładnie odwrotnie do oczekiwań. W tej rodzinie, to Ula była najważniejsza. Widział, jakim szacunkiem ją darzą, jak słuchają jej we wszystkim. Była dla nich matką i ojcem w jednym. Był pełen uznania dla niej. Nie miała czasu na rozpacz po stracie ojca. Musiała zająć się tą dwójką i walczyć praktycznie o każdy dzień. Pragnął odmienić jej los. Los ich wszystkich. Czy to, że pochylił się nad ich nieszczęściem oznaczało początek jego przemiany? Miał niejasne przeczucie, że poznanie tej rodziny spowoduje w jego życiu przełom. Przecież już doświadczał nieznanych mu dotąd emocji. Zarówno mała Betti jak i Ula, wzbudzały w nim poczucie opiekuńczości, troski i w jakiś sposób rozczulały go. Podziwiał Jaśka. On w jego wieku nie był taki dojrzały, nawet teraz tak się nie czuł. Uważał, że chłopak ma o wiele więcej rozsądku i dojrzałości niż on sam i jest bardzo poważny, jak na te swoje niespełna osiemnaście lat. Z zadumy wyrwał go łagodny głos Uli.
 - Marek? Dlaczego nic nie mówisz? Jesteś pewnie zmęczony po pracy, a dzieci dodatkowo zawracają ci głowę? – Uśmiechnął się do niej promiennie.
 - Co ty mówisz Ula? Nawet nie wiesz, jak bardzo potrzebowałem odmiany w swoim życiu. Jestem szczęśliwy, że są ze mną. A jak ty się czujesz? Robili ci jakieś badania? – zmienił temat.
 - Oglądali tylko moje ciało i te okropne, krwawe sińce. Smarują mnie jakąś maścią, która ma zmniejszyć obrzęki i je zniwelować. Ogólnie jednak nie jest tak źle i myślę, że jeszcze kilka dni i będę już z wami. Najgorsza jest twarz. Ilekroć przeglądam się w lustrze, nie poznaję sama siebie. Jak można wyrządzić drugiemu człowiekowi taką krzywdę? To bestialstwo – pokazały się w jej oczach łzy. - Nigdy nie byłam piękna, ale teraz wyglądam jak potwór. – Położył swoją dłoń na jej dłoni.
 - Ula, jeszcze trochę, jeszcze tylko trochę, a to zniknie, przecież wiesz o tym, że to tylko kwestia czasu. Wszystko ładnie się zagoi, a po siniakach nie będzie ani śladu – rzekł pocieszająco.
 - Wiem, ale to nadal dla mnie bardzo trudne. Ciągle mam w głowie wydarzenia tamtego dnia i choć próbuję, wciąż nie udaje mi się o tym zapomnieć.
 - To minie, zobaczysz. Tak jak znikną siniaki, podobnie zbledną te złe wspomnienia. Trochę cierpliwości, a wszystko wyjdzie na prostą.
Była mu wdzięczna za te słowa. Potrafił ją pocieszyć i sprawić, że zaraz czuła się lepiej. Zwróciła się do dzieciaków.
 - Muszę wam się czymś pochwalić – wyciągnęła z szufladki skórzane etui. – Zobaczcie, co rano przywiózł mi Marek – wyjęła okulary i założyła. – I jak?
 - Wow, siostra, są extra i zupełnie nie przypominają tych starych. Zdecydowanie ci w nich lepiej, niż w tamtych. Kiedy to zdążyłeś załatwić? – Jasiek z podziwem spojrzał na uśmiechniętego Marka.
 - To naprawdę nie było nic trudnego. Jak tylko was odwiozłem, pojechałem do optyka. Miałem te stare okulary i wystarczyło wybrać tylko oprawki, a on wstawił szkła od ręki. Jak tylko je odebrałem, zaraz przyjechałem do Uli. Ot cała tajemnica – wyjaśnił. – Słuchajcie, późno już. Macie chyba jakieś lekcje do odrobienia i obiecałeś nam naleśniki Jasiu, więc lepiej zbierajmy się.
Pożegnali się z Ulą zapewniając, że jutro też wpadną.

Zapach naleśników roznosił się po całym mieszkaniu.
 - Naprawdę wyszły ci doskonale – Marek nie mógł się nachwalić Jaśka. – Tak się najadłem, że chyba pęknę za chwilę.
 - Moje, to jeszcze nic. Ula robi takie, że rozpływają się w ustach. Na pewno nie pozbawi cię okazji ich spróbowania.
 - A ja chętnie skorzystam. Teraz jednak myć się i spać. Ja muszę jeszcze trochę popracować.
Dzieci bez protestu wykonały polecenie. Kiedy ułożyły się już w łóżkach, mógł wreszcie przejrzeć oferty hoteli, które podjęłyby się zorganizowania tak dużej imprezy. Szczególną uwagę zwrócił na koszty, a te nie były małe. Najtaniej jednak wypadały Łazienki. Wydrukował kilka ofert, które postanowił pokazać Pshemko. Musiał to skonsultować z mistrzem, bo to do niego należało ostatnie słowo w tej kwestii.

Czas płynął nieubłaganie. Swój, Marek dzielił między pracę, dzieci i wizyty w szpitalu. Z każdą chwilą upewniał się, że podjął słuszną decyzję, chcąc pomóc tej rodzinie. Byli naprawdę wspaniali. Już nie wyobrażał sobie mieszkać w pojedynkę, choć dobrze wiedział, że nie zostaną tu na stałe. Mają przecież swój dom. – Rozstanie będzie przykre – pomyślał. – Będzie mi ich brakować. Szczególnie tego wesołego szczebiotu małej Betti. Z Jasiem też fajnie się rozmawia. Dużo przeszedł w życiu i patrzy na nie z perspektywy bardzo doświadczonego człowieka. Właściwie, to chyba żadne z nich nie miało prawdziwego dzieciństwa, a wydają się być naprawdę szczęśliwi. Ciągły niedostatek uszlachetnił ich charaktery.
Rozdzwonił się telefon. Spojrzał na wyświetlacz i uśmiechnął się. „Ula”. - Chyba po raz pierwszy do mnie dzwoni.
 - Halo? Ula? Jak miło, że dzwonisz. Potrzebujesz czegoś?
 - Witaj Marek. Nie, nie potrzebuję. Dzwonię, bo dowiedziałam się dzisiaj, że chcą mnie jutro wypisać. Mógłbyś przywieźć mi jakieś rzeczy. Ta czarna sukienka, którą miałam na sobie tego dnia, jest cała w strzępach. Nie mogę jej włożyć.
 - To wspaniała nowina. Mam na myśli to, że wychodzisz ze szpitala, a nie podartą sukienkę. O której po ciebie przyjechać?
 - Myślę, że koło jedenastej. Wtedy mają dać mi wypis.
 - Na pewno będę i przywiozę wszystko, co trzeba. Dzieciaki się ucieszą. Dzisiaj nie przyjedziemy, bo muszę załatwić kilka spraw służbowych, za to jutro będziemy świętować. Bardzo, bardzo się cieszę.
 - Dziękuję ci Marek. W takim razie do jutra. – Rozłączył się. Nareszcie. Jak to dobrze, że opuści w końcu szpitalne mury. Wiedział, że nie jest wyleczona do końca. Nadal była posiniaczona i na pewno nie chciałaby się tak pokazać na ulicy. Trzeba było poczekać, aż wszystkie sine plamy znikną zupełnie. W domu na pewno poczuje się lepiej i szybko dojdzie do zdrowia.
Rzeczywiście po południu musiał załatwić kilka spraw związanych z pokazem. Przywiózł do domu dzieci i powiedział, że zostawia je same na przynajmniej trzy godziny.
 - Poradzicie sobie, tak? – spytał Jaśka.
 - O nic się nie martw. Ja nieraz zostawałem z Betti. Puszczę jej bajkę, albo dam blok i kredki. To są dwie rzeczy, które uszczęśliwiają ją naprawdę. Będę miał ją na oku. Sam muszę się trochę pouczyć. Jutro mam sprawdzian i nie chcę go zawalić. – Marek pokiwał głową.
 - Mądry chłopak.
Pojechał do Łazienek, gdzie umówił się z Dyrektorem hali. Musiał omówić szczegóły pokazu i koszty. Liczył na to, że spotkanie pójdzie sprawnie, przecież nie pierwszy raz chcą urządzić tu pokaz. Po przegadaniu sprawy z Pshemko doszli jednak do wniosku, że Łazienki, to najlepsze rozwiązanie, szczególnie pod względem ekonomicznym, w porównaniu do innych ofert. Sporą gotówkę przeznaczyli na materiały, więc teraz trzeba było trochę zaoszczędzić.
Istotnie spotkanie przebiegło sprawnie. Dogadali się bez problemów i podpisali umowę. Od dziś za dwa tygodnie sala miała być przygotowana łącznie z wybiegiem dla modelek i zapleczem dla projektanta. Zatarł ręce zadowolony. Wszystko szło na razie po jego myśli. Sala załatwiona, kolekcja prawie gotowa, foldery się drukują, fotograf też załatwiony i wreszcie najlepsza wiadomość Ula wychodzi ze szpitala. Ta ostatnia myśl szczególnie poprawiła mu humor. Miał w głowie pewien plan i miał nadzieję, że gdy tylko spokojnie go jej przedstawi, nie będzie miała oporów, żeby się na niego zgodzić.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz