Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 24 listopada 2015

"CIERPLIWOŚĆ JEST CNOTĄ" - rozdział 1,2,3,4,5



CIERPLIWOŚĆ JEST CNOTĄ



ROZDZIAŁ 1


Ula Cieplak nigdy nie była piękna. Przez całe dotychczasowe życie zazdrościła swoim rówieśniczkom talentu, który objawiał się w robieniu doskonałego makijażu, sposobie ubierania się, czy układania fryzury. Ona tego nie potrafiła. Pewnie nie było to aż tak bardzo skomplikowane, ale wymagało poświęcenia tym czynnościom czasu, a ona nie miała go zupełnie. Od wielu lat była przytłoczona nadmiarem obowiązków. Od kiedy odeszła mama, to ona ją zastępowała. Musiała zająć się wychowaniem swojej najmłodszej siostry, która w chwili śmierci ich rodzicielki była niemowlęciem i dopilnować jedenastoletniego brata. Ich ojciec nie był w tym pomocny. Po śmierci żony rozkleił się zupełnie i przez pierwsze miesiące żałoby, jego też musiała niańczyć. W takiej sytuacji ona sama nie mogła pozwolić sobie na rozpacz. Ulegała jej jedynie w chwilach spędzanych samotnie na cmentarzu, przy grobie matki. Płakała wtedy rozpaczliwie zadając Bogu jedno pytanie, „dlaczego im ją zabrał”.
Była w maturalnej klasie i chociaż nie było dnia, by w szkole nie naśmiewano się z jej wyglądu, starała się być silna. Nie mogła pozwolić sobie na nowe, modne ubrania, ani na fryzury najnowszych trendów. Miała długie, koloru świeżo wyłuskanego kasztana włosy, które związywała w zwykły kucyk, a czoło przyozdabiała zwiniętą w rulon grzywką. Na nosie tkwiły od wieków ciężkie, ogromne okulary zasłaniające jej połowę twarzy. Ostatnio doszedł nowy rekwizyt w postaci aparatu ortodontycznego, bo okazało się, że oprócz wady wzroku, którą miała od dziecka, była też wada zgryzu. Jej ubrania, to były najczęściej rzeczy stare, lub przerobione z ubrań mamy. Taki wizerunek budził niechęć wśród ludzi i sprawiał, że nie miała ani koleżanek, ani kolegów. Była typowym samotnikiem i odludkiem. A jednak posiadała coś cennego. Coś, co mogło przynieść w przyszłości znaczące profity. Tym czymś była wielka chęć uczenia się. Była ciągle głodna wiedzy. Miała prawdziwy talent do przedmiotów ścisłych, szczególnie do matematyki. Była najlepsza w klasie. Po celująco zdanej maturze bez problemu dostała się na wymarzoną ekonomię na SGH. Równolegle podjęła drugie studia. Zarządzanie i Marketing. Było jej ciężko. Ojciec wprawdzie już doszedł do siebie i otrząsnął się po tej bolesnej stracie, ale jednak to na niej nadal spoczywał obowiązek zajmowania się niemowlęciem i pilnowanie nauki brata. Jak rok szkolny długi, chodziła wciąż zmęczona i niedospana, bo przez te liczne, domowe obowiązki na swoją naukę musiała często poświęcać noce. Wakacje za to były tylko dla niej. Od kiedy pamięta, zawsze wyjeżdżała nad morze, do Jelitkowa. Tam młodsza siostra jej matki, Beata, była właścicielką pensjonatu „Mewa”. To po niej najmłodsza latorośl Cieplaków odziedziczyła swoje imię.
Ona wprawdzie nie jechała tam, by słodko leniuchować przez dwa miesiące. Bynajmniej. Jechała tam do pracy. W ten sposób ratowała skromny budżet swojej rodziny. Pomagała ciotce w prowadzeniu pensjonatu, który w okresie letnim pękał w szwach od nadmiaru gości. Przyjeżdżali tu chętnie, bo pensjonat położony był bardzo blisko plaży, co podnosiło jego atrakcyjność. Plusem jej pobytów w Jelitkowie było to, że miała też sporo czasu tylko dla siebie. Mogła więc skorzystać z plaży, słońca i morza zupełnie tak samo, jak inni, liczni turyści.

Dzień piętnasty maja na zawsze zostawił ślad w jej pamięci. Tego dnia wybiegła z gmachu uczelni, jakby dostała skrzydeł. Obroniła obie prace magisterskie na piątki i w dodatku z wyróżnieniem. Dostała dyplom i specjalne podziękowanie od rektora Wydziału Ekonomii. Zarządzanie i Marketing zaliczyła dwa dni wcześniej. Radość niemal rozsadzała jej serce.
 - Nareszcie. Nareszcie jestem wolna. Od września zacznę szukać pracy. Teraz muszę solidnie odpocząć. Zasłużyłam.
W świetnym nastroju unosząc się niemal trzy centymetry nad ziemią dojechała do Rysiowa, swojego rodzinnego miasteczka. Z szerokim uśmiechem na twarzy, który nadal szpecił aparat ortodontyczny, weszła do domu krzycząc.
 - Już jestem!
Z kuchni wybiegła mała Betti i przywarła do niej obejmując ją w pasie. Podniosła do góry głowę i uśmiechając się promiennie powiedziała.
 - Ulcia, już się nie mogłam ciebie doczekać. Zdałaś? My wszyscy trzymaliśmy za ciebie kciuki.
Pogładziła dziewczynkę po długich włosach, przypominających kolorem jej własne.
 - Zdałam kochanie i to celująco.
Wzruszony Józef Cieplak wszedł do przedpokoju i uściskał Ulę.
 - Jestem z ciebie taki dumny córcia, taki dumny – otarł niezgrabnie oczy, w których gromadziły się łzy. Przytuliła twarz do jego pomarszczonego policzka.
 - Dziękuję tatusiu. Jestem taka szczęśliwa.
Przeszli do kuchni i zasiedli przy stole.
 - A gdzie Jasiek? Miał się uczyć? Przecież za tydzień ma kolejny egzamin.
 - Poszedł do Kingi. Mieli powtarzać materiał z angielskiego – Cieplak nalewał gorącą herbatę do kubków. – A ty Ula, co masz zamiar teraz robić?
 - Pojadę jak zwykle do Jelitkowa, a jak wrócę, to rozejrzę się za jakąś pracą. Już najwyższy czas wykorzystać to, czego mnie nauczyli na studiach. Może znajdę coś w banku? Na razie muszę odpocząć i odreagować ten egzaminacyjny stres. Wyjadę za tydzień, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
 - Oczywiście, że nie mam. Ciężko pracowałaś. Odpoczynek należy ci się, jak mało komu. My poradzimy tu sobie. Jasiek po maturze też chce wyjechać z kolegami pod namioty, więc zostanę sam z Beatką.
 - Dobrze tato. W takim razie jutro zadzwonię do cioci i umówię się z nią na konkretny dzień.

Dopakowywała ostatnie już rzeczy do podróżnej torby. Nie było tego zbyt wiele, ale obiecała sobie, że jak tylko dostanie pierwsze pieniądze od ciotki, to kupi sobie kilka porządnych sukienek. Zasunęła torbę rozglądając się jeszcze po pokoju. - To chyba wszystko – podniosła bagaż i ruszyła z nim do przedpokoju. Z kuchni wyłonił się Józef wręczając jej reklamówkę z kanapkami na drogę i niewielkim termosem z herbatą.
 - No kochani, będę się żegnać. Trzymajcie się i dzwońcie, gdyby się coś działo.
 - Będziemy, a ty pozdrów i uściskaj od nas Beatę i całą rodzinę.
 - Pozdrowię. Idziemy Jasiu – zwróciła się do brata, który już trzymał w dłoniach jej torbę. – Zaraz mamy autobus.
Pociąg nie był przepełniony. Bez problemu znalazła siedzące miejsce tuż przy oknie. Uchyliła szybę i pomachała bratu na pożegnanie.
 - Trzymaj się Jasiek i pomagaj tacie.
 - Nie martw się i jedź spokojnie – odkrzyknął, bo właśnie pociąg ruszył.
Zamknęła okno i rozsiadła się wygodnie. Czekało ją parę ładnych godzin jazdy do Gdańska, skąd miała przesiadkę do Jelitkowa, ale już komunikacją miejską. Wyciągnęła z torebki mocno sfatygowaną książkę. „Rozważna i romantyczna”. Czytała ją już chyba ze sto razy, ale za każdym razem jednakowo się wzruszała i przeżywała miłosne uniesienia wraz z bohaterkami powieści. Ona sama też chyba taka była. Rozważna na pewno. Jeśli miała jakiś problem zawsze analizowała go dziesięć razy zanim podjęła decyzję. Romantyczna była pewnie też. Wprawdzie do tej pory jej serce nie zabiło do nikogo mocniej, ale marzyła odkąd pamięta o pięknej, spełnionej miłości takiej, jaka zdarza się tylko w bajkach. Zdawała sobie sprawę, że nigdy może takiej nie doświadczyć. Była brzydka, wręcz pokraczna w tych starych, niemodnych ciuchach. Kto by zechciał pokochać kogoś takiego jak ona? Chyba tylko desperat. Jak do tej pory, to nawet desperaci omijali ją szerokim łukiem. Westchnęła ciężko. – Prawdziwa miłość to chyba nie dla mnie. Ona nigdy się nie spełni, a ja będę tylko o niej marzyć do końca swoich dni.

Stanęła przed budynkiem pensjonatu i uśmiechnęła się szeroko. – Zrobili nową elewację. Ładna. Od razu wygląda lepiej – otworzyła drzwi i stanęła w dość dużym holu, na środku którego królowała recepcja. Podeszła do niej i przywitała się z drobną brunetką o ciemnej karnacji.
 - Dzień dobry Iza.
Brunetka podniosła głowę i uśmiechnęła się.
 - Ula! Przyjechałaś! Twoja ciotka mówiła, że przyjedziesz lada dzień – uściskały się serdecznie.
 - A co tutaj? Dużo gości?
 - Na razie nie, ale od pierwszego czerwca zacznie się nalot. Zapowiedzieli się jacyś ważni goście z Warszawy. Dwa najlepsze i najdroższe apartamenty zarezerwowali. Będą też stali bywalcy. Bierzesz ten sam pokój, co zwykle?
 - Chyba tak, ale zapytam jeszcze cioci. Ona jest u siebie?
 - Jest. Ciągle ślęczy nad rachunkami. Dobrze, że przyjechałaś, to odciążysz ją trochę.
 - Pewnie, zrobię to chętnie. Wiesz, jak lubię cyferki. To może ja pójdę do niej. Będziemy miały jeszcze mnóstwo czasu żeby pogadać. Torbę zostawię. Nie będę jej nosić i tak muszę przyjść po klucz.
Postawiła bagaż na ziemi za recepcyjną ladą i poszła w głąb korytarza. Cicho uchyliła drzwi na jego końcu i wsunęła w nie głowę. Przy niewielkim biurku zawalonym stosem papierów siedziała z pochyloną głową kobieta w wieku około czterdziestu pięciu lat. Ula uśmiechnęła się na ten widok.
 - Dzień dobry ciociu – powiedziała półgłosem nie chcąc jej wystraszyć.
Kobieta oderwała się od dokumentów i zerwała od biurka.
 - Ula kochana, nareszcie jesteś. Nawet nie wiesz, jak bardzo potrzebuję twojej pomocy – wyściskała mocno siostrzenicę. – Dobrą miałaś podróż? Co u was? Opowiadaj – podsunęła jej krzesło.
 - Najpierw przekazuję ci pozdrowienia od taty i dzieciaków. Muszę ci się też pochwalić, że obroniłam się z obu kierunków i już jestem magistrem ekonomii i zarządzania. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to chciałabym popracować u ciebie przynajmniej do połowy sierpnia. Potem muszę wrócić i zacząć szukać pracy u siebie. Muszę też trochę odpocząć.
 - Z tym nie będzie problemu. Gratuluję pani magister. Jeśli przysiądziesz ze mną od jutra przy tych rachunkach, to na pewno wygospodarujesz kilka wolnych dni dla siebie. Dla ciebie to pestka, a ja ślęczę nad nimi nawet po nocach. Już tego nie ogarniam. Pomożesz?
 - Oczywiście. Po to tu jestem. Powiedz mi tylko, czy mogę wziąć ten sam pokój, co zwykle.
 - Jak najbardziej. Przygotowałam go, więc spokojnie możesz się rozpakować. Za dwie godzinki będzie kolacja, to spotkamy się w jadalni. Będzie już wujek, a i Igor wróci pewnie. Zaliczył drugi rok i ma teraz labę. Po całych dniach włóczy się gdzieś z kumplami i tylko wieczorem można go spotkać.
 - Chętnie znowu ich zobaczę. Stęskniłam się za wami. Teraz jednak pójdę się rozpakować i może zrobię sobie mały spacer przed kolacją, a od jutra pomogę przy tych fakturach.

Poukładała w szafie swoje rzeczy, zabrała ciepły sweter i wyszła z hotelu. Ochłodziło się trochę. Na plaży nie było zbyt wielu spacerowiczów. Stanęła nad brzegiem morza splatając dłonie na piersiach. Mocno wciągnęła ożywcze, morskie powietrze do płuc. Uwielbiała ten zapach świeżej, morskiej bryzy i ten widok. Mogłaby tak stać i bez końca gapić się w horyzont i w morskie fale. To ją uspokajało i wyciszało myśli. Przeszła kawałek wzdłuż morskiego brzegu i zawróciła po swoich śladach. Przed drzwiami do jadalni natknęła się na wujka Leszka i Igora. Utonęła w ich objęciach.
 - Stęskniłam się za wami – powiedziała.
 - My za tobą też kruszynko – Wujek uśmiechnął się do niej z sympatią. – Beata już bardzo narzekała, że jeśli nie przyjedziesz, to utonie w tych papierzyskach.
 - Nie utonie. Od jutra ja przejmuję stery i szybko wyprowadzę wszystko na prostą.
 - Chodźcie, głodny jestem – Igor niecierpliwie przebierał nogami. Był wysoki i szczupły. Jego rodzice ciągle nie mogli wyjść z podziwu, gdzie on mieści te gigantyczne ilości jedzenia, które pochłaniał każdego dnia. On sam twierdził, że wszystko idzie na jego wzrost.
Weszli do jadalni i usiedli przy stoliku ukrytym w kącie sali. Był przeznaczony wyłącznie dla właścicieli pensjonatu. Po chwili zaczęli schodzić się nieliczni jeszcze goście. Dołączyła do nich też Beata.
Konsumowali cicho gawędząc o swoich rodzinach. Proszowscy już od dwudziestu pięciu lat prowadzili ten pensjonat. Na początku było ciężko, ale z czasem przywykli. Rozbudowali go i unowocześnili, by ich goście czuli się u nich, jak w domu. Pozyskali znakomitego kucharza, który nie szczędził starań, by dania wychodzące spod jego ręki były smaczne i perfekcyjne. Ulę traktowali jak córkę, której nigdy nie mieli. Szczególnie Beata, bo widziała w niej ogromne podobieństwo do jej zmarłej zbyt wcześnie siostry. Ula miała jej charakter. Spokojna, dobra, wyrozumiała i przy tym mądra doświadczeniami życiowymi, których przecież nie szczędził jej los. Igor był jej jedynym dzieckiem i kochała go nad życie. Jednak, co chłopak, to chłopak. W skrytości ducha żałowała, że nie zdecydowała się na drugie dziecko. Może miałaby córkę taką jak Ula?
Po kolacji Ula poszła do swojego pokoju. Z przyjemnością weszła pod prysznic by zmyć z siebie trudy wielogodzinnej podróży. Nastawiła budzik w komórce na godzinę siódmą i otuliwszy się kołdrą niemal natychmiast zasnęła.

Punktualnie o ósmej, po samotnym śniadaniu stawiła się w biurze u ciotki. Po chwili zjawiła się i ona sama by przekazać Uli bieżące sprawy. Podała jej stos faktur i z prośbą w oczach spytała.
 - Powprowadzasz to do komputera? Ja już nie daję rady. Potem trzeba je porozdzielać zgodnie z asortymentem i podliczyć. – Ula uśmiechnęła się.
 - Nie martw się ciociu. Zrobię wszystko jak trzeba, a ty zajmij się czymś innym. Poradzę sobie.
 - Dobrze kochanie. W takim razie zostawiam cię. Na półkach znajdziesz odpowiednie segregatory. Jak skończysz, to powpinaj chronologicznie te papierzyska.
Zabrała się do pracy. Świat cyferek pochłonął ją całkowicie. Było już dobrze po piętnastej, gdy wyprostowała się na krześle odrywając od komputera zmęczony wzrok. Przeciągnęła się. Usłyszała, jak zaburczało jej w brzuchu. – Pójdę coś zjeść. Jak wrócę, to powkładam na miejsce te faktury.
Weszła na zaplecze kuchni i przywitała się ze Stefanem, głównym kucharzem, prosząc go o jakąś zupę. Ucieszył się na jej widok. Znał ją przecież i lubił od tak dawna.
 - Idź Ula i usiądź przy stole. Ja osobiście przyniosę ci obiad. Podam ci coś smacznego. Powinnaś się trochę podtuczyć, bo jesteś bardzo szczupła. – Roześmiała się.
 - Nic z tego Stefan. Ja mam chyba za ciasną skórę. Ale zjem wszystko, co podasz, bo głodna jestem. Tylko nie serwuj mi ryb. Wiesz, że jestem na nie uczulona.
 - Pamiętam maleńka i nic takiego nie podam.
Zupa ogórkowa i kluski z mięsem zaspokoiły jej głód. Zrobiła sobie jeszcze kawę i z gorącym kubkiem wróciła do pracy. Kiedy o godzinie siedemnastej weszła do biura Beata, wszystko było już zrobione.
 - Naprawdę wszystko wyprowadziłaś? Wierzyć się nie chce. Ja biedziłabym się nad tym kolejny tydzień. Dziękuję kochanie. Jutro nie masz nic do roboty. W zamian za to przejdziesz się na targowisko i kupisz sobie jakieś ładne sukienki. Tam jest tanio, ale naprawdę można dostać coś ładnego za niewielkie pieniądze. Ja niestety nie będę mogła z tobą pójść. Od poniedziałku zaczyna się nowy turnus. Musimy z Leszkiem zrobić zaopatrzenie i przygotować pościel na zmianę. Masz tu trochę pieniędzy – wyjęła z portfela zwitek banknotów – i wydaj je dobrze.
Ula chciała zaprotestować. Widząc to Beata rzekła
 - Nie protestuj. To taki rodzaj zaliczki na poczet wypłaty. Potrzebujesz nowych ciuchów i nie zaprzeczaj, bo przecież widzę. Okulary też mogłabyś zmienić. Te są okropne. Jak dostaniesz wypłatę, to pomyśl o tym, dobrze?
 - Dobrze ciociu i bardzo ci dziękuję – podeszła do niej i mocno ją uściskała.

Następnego dnia rzeczywiście poszła na targ. Długo chodziła od straganu do straganu, ale w końcu wybrała dwie letnie sukienki. Obie w drobne kwiatuszki. Jedna w niebieskie a druga w kolorze wrzosu. Kupiła też trochę bielizny, strój do opalania i plażowe klapki. Wróciła zadowolona, bo jak się okazało nie wydała wszystkich pieniędzy i przynajmniej jedną trzecią ich zaoszczędziła. Pokazała wieczorem ciotce swoje zakupy. Ta pochwaliła ją za trafny dobór sukienek.
 - Będzie ci w nich ładnie. Pasują kolorem do twoich oczu. Ten kostium też ładny, błękitny. Chyba lubisz ten kolor?
 - Chyba tak. Zawsze wybieram coś niebieskiego. Może to już jakieś skrzywienie? – zachichotała.
 - Jeśli nawet, to pozytywne, bo ładnie ci w tym kolorze.

Od poniedziałku zaczął się prawdziwy młyn. Od samego rana zaczęli napływać goście. Był początek kolejnego dwutygodniowego turnusu. Ula stała wraz z Izą za ladą recepcji i pomagała w rejestrowaniu i wydawaniu kluczy. Nawet Igor był zaangażowany i wnosił wczasowiczom bagaże do pokoi. Nie zachwycał go ten rodzaj pracy, ale duża ilość napiwków, jakie dostawał, skutecznie rekompensowała tę niedogodność.
Koło południa obie miały dość, ale nie był to koniec ich pracy na dzisiaj. Do hotelowego holu weszły cztery osoby. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Ubrani byli bardzo elegancko. Wyglądali, jak dwa małżeństwa, z tym, że jedno było już w starszym wieku. Drugie bardzo młode. Ona piękna, wysoka, czarnowłosa, on niesamowicie przystojny z burzą kruczoczarnych, gęstych, sterczących włosów i o niezwykle urodziwej twarzy. Podszedł do recepcji i przywitał się z dziewczynami.
 - Dzień dobry paniom. Nazywam się Marek Dobrzański. Jakiś czas temu rezerwowałem tu dwa niezależne apartamenty.
Iza przebiegła wzrokiem po leżącej przed nią księdze gości.
 - Tak istotnie. Wszystko się zgadza. Poproszę o państwa dowody. Zarejestruję państwa i zaraz podam klucze.
Wrócił po chwili niosąc dokumenty i podał je Izie. Szybko spisała dane.
 - Ula podaj panu klucze. Pokoje siedemnaście i osiemnaście.
Sięgnęła po nie do gabloty i podała mu je. Ich dłonie otarły się o siebie. Zadrżała pod wpływem tego dotyku i spojrzała mu w oczy. To były najpiękniejsze oczy, jakie do tej pory widziała w życiu. Duże, stalowo-szare, okolone długimi rzęsami. Uśmiechnął się do niej ukazując w całej krasie garnitur śnieżno-białych, równych zębów a w policzkach cudowne, słodkie dołeczki, jak u dziecka. Nieśmiało odwzajemniła uśmiech.
 - Bardzo proszę. Pierwsze piętro. Igor zaprowadzi państwa – wskazała na kuzyna. – Życzymy państwu miłego pobytu. O godzinie trzynastej podajemy obiad, więc serdecznie zapraszamy.
 - Dziękuję, już nam się tu podoba i nasz pobyt na pewno będzie udany. – Słuchała jak zaczarowana jego głosu. Tembr był taki miły dla ucha i kojący.
Igor zabrał część ich bagaży, resztę wziął Dobrzański. Obładowani ruszyli na górę a za nim pociągnęła reszta towarzystwa. Kiedy znikli z holu Ula opamiętała się.
 - Matko Boska, Iza! Widziałaś tego faceta? W życiu nie widziałam przystojniejszego.
 - No co ty Ula? Facet, jak facet. Mało to przystojnych na świecie? Dla mnie mój Tomek jest ideałem i nie rozglądam się z innymi. A twój facet?
 - Iza, jaki facet, ja nie mam żadnego faceta. Zresztą, który by mnie chciał. Z takim wyglądem?
 - Ula. Wygląd zawsze można zmienić.
 - Pewnie, że można. Trzeba mieć tylko na to środki, a ja ich nie mam. Może kiedyś? – westchnęła.
Półtorej godziny później weszła do jadalni i usiadła przy swoim stoliku. Już wchodząc zauważyła całą czwórkę nowoprzybyłych, siedzącą i konsumującą przy jednym ze stolików. Jej też przyniesiono obiad. Pochylając się nad talerzem obserwowała ukradkiem młodego Dobrzańskiego. Według jej własnych kryteriów był uosobieniem męskiego piękna. – Ta młoda kobieta, to pewnie jego żona. Dziwna jakaś. Wygląda, jakby ciągle była naburmuszona i zła o coś. Nawet się nie uśmiechnie - przeniosła wzrok z powrotem na Dobrzańskiego i zauważyła, że uśmiecha się do niej. Zmieszała się nieco, jakby przyłapano ją na gorącym uczynku. Jej twarz przybrała barwę buraczka, ale odwzajemniła nieśmiało uśmiech.
Zasypiała z jego obrazem przed oczami. Zrobił na niej duże wrażenie. – Pewnie jest miły i sympatyczny. Ma takie piękne oczy i ciepły głos. Pomarz sobie Cieplak. On jest poza zasięgiem. Przede wszystkim jest już zajęty, a nawet gdyby nie był, to i tak nie zwróci uwagi na kogoś takiego, jak ty.




ROZDZIAŁ 2



Cała obsługa pensjonatu urabiała się po łokcie. Hotel pękał w szwach a goście też mieli swoje wymagania. Ula wyprowadziwszy księgowość na prostą, już na bieżąco załatwiała sprawy faktur. Nie było ich mało, ale też nie tak dużo, by nie mogła poradzić sobie z nimi w ciągu trzech czy czterech godzin. Zaprowadziła idealny porządek w dokumentach, za co Beata była jej ogromnie wdzięczna i chwaliła ją na każdym kroku. Dzięki temu porządkowi Ula miała sporo czasu na własne przyjemności. Zdążyła się nawet trochę opalić i jej skóra nie porażała już oczu intensywną bielą. Często zaglądała na zaplecze kuchni. Stefan odgrażał się, że ją trochę podtuczy i podszedł do zadania bardzo ambicjonalnie. Ciągle szykował dla niej jakieś wysokokaloryczne smakołyki, ale efekt był, jak dotąd, mizerny. Chyba faktycznie miała ciasną skórę i całkowity brak tendencji do tycia.
Dzisiaj też tu była. Przysiadła się do stolika pracowników. Znała ich wszystkich, bo niemal wszyscy pracowali tu od lat.
 - A słyszałyście, co znowu wymyśliła ta dama z apartamentu? – zapytała Kasia, jedna z dziewczyn obsługujących pokoje. – Wyobraźcie sobie, że zażądała codziennej zmiany pościeli. Nie wiem, co oni tam wyprawiają, ale to chyba już lekka przesada. Przecież i tak zmieniamy co tydzień. Pani Beata jednak kazała mi to robić, bo nie chce zrażać klientów i to w dodatku tak obrzydliwie bogatych. Ta kobieta jest naprawdę dziwna i ciągle ma jakieś cudaczne wymagania, jak jakaś udzielna księżna. Ja jeszcze od niej nigdy nie usłyszałam słowa „dziękuję”. Czy wiecie, że któregoś dnia zażyczyła sobie płatków róż do kąpieli, bo ponoć ma bardzo delikatne ciało? Latałam po całym mieście za tymi płatkami.
 - Nie dziw się – odezwała się Zuzanna, starsza pokojówka. - Pieniądze potrafią zepsuć charakter człowieka. Ją zepsuły na pewno. Obserwowałam ją. Jest bardzo zarozumiała i wyniosła, a nas traktuje, jak powietrze. Może i jest bogata, ale na pewno nie dobrze wychowana i jeszcze te jej wielkopańskie maniery.
 - Za to ten jej mąż, czy narzeczony jest bardzo miły. Nigdy nie podnosi głosu i zawsze mnie za nią przeprasza – podsumowała Kasia. – Ciekawa para, nie sądzicie? Jak on z nią wytrzymuje? – pokręciła głową.
 - A wiecie, że ci starsi, co mają apartament obok, to rodzice tego młodego? Też, podobnie jak on, są bardzo mili i sympatyczni – ponownie odezwała się Zuzanna. – Za każdym razem, jak przychodzę im zmienić ręczniki, dziękują mi, a starszy pan wciska mi suty napiwek.
Ula z ciekawością chłonęła te nowiny. - Jednak miałam rację. On jest miły i sympatyczny. Robi dobre wrażenie. Opinia dziewczyn o jego kobiecie jest podobna do mojej. Mimo, że piękna, nie wzbudza sympatii. Dziwne, jak ludzie się dobierają. Oni przecież w ogóle do siebie nie pasują.
Na zaplecze wszedł Stefan i omiótł wzrokiem dziewczyny. Zauważył Ulę i z szerokim uśmiechem podszedł do niej stawiając przed nią pucharek z budyniem oblanym gęstym, wiśniowym sokiem.
 - Wcinaj chudzielcu – zachichotał. Spojrzała na niego krytycznie.
 - Stefan, ty naprawdę chcesz doprowadzić do tego, że jak będę stąd wyjeżdżać, to nie uniosę się na własnych nogach.
 - Nie będzie tak źle. Nadal wyglądasz tak samo, ani grama nie przytyłaś – dodał strapiony. Roześmiała się.
 - Bardzo Ci dziękuję, że tak o mnie dbasz, a budyń z wielką chęcią zjem – podniosła się od stolika, zabierając pucharek. - Lecę do biura. Trzymajcie się dziewczyny i nie pozwólcie się gościom terroryzować.
Zanim tam dotarła postanowiła zjeść deser na zewnątrz. Wyszła przed hotel i usiadła przy jednym ze stolików osłoniętym wielkim parasolem. Pogoda była piękna i zachęcała do kąpieli słonecznych. Wielu z nich korzystało wylegując się na plażowych leżakach. W pewnym momencie zauważyła tych bogatych gości z apartamentów. Starsi odpoczywali pod parasolem dającym cień, a młoda kobieta korzystała ze słońca. Właśnie podbiegł do niej ociekający wodą Dobrzański i z chichotem prysnął na nią kroplami spływającymi z jego dłoni. Wrzasnęła jak opętana.
 - Czyś ty zgłupiał do reszty? Co ty wyprawiasz?
 - Kochanie wyluzuj trochę. Jesteśmy na wczasach.
 - Wyluzuj? Co to za koszmarne słownictwo! Zachowujesz się, jak prostak i cham!
 - A ty, jak księżniczka na ziarnku grochu. Może byś spuściła nieco z tego wyniosłego tonu i zaczęła się zachowywać wreszcie normalnie.
 - To według ciebie nie zachowuję się normalnie?
 - Sama odpowiedz sobie na to pytanie – okrył się ręcznikiem i zaczął wycierać ciało z wody.
 - Dzieci, nie kłóćcie się. Taki ładny dzień – odezwała się starsza kobieta. Młoda podniosła się z leżaka.
 - Ja mam dość tego dnia. Wracam do pokoju – zawiązała na biodrach pareo i z zadartym do góry nosem, obrażona śmiertelnie, pomaszerowała w kierunku hotelu.
Ula potrząsnęła głową. – Ta kobieta nie ma chyba piątej klepki. Co ona od niego chce? Robić awanturę o to, że popryskał ją odrobiną wody? To jakieś chore – przyglądała się mężczyźnie, który kończył właśnie wycierać ciało. – Ależ jest piękny. Szczupły, ale widać, że wysportowany. Jak na mężczyznę ma bardzo zgrabne nogi. Prawdziwe ciacho – westchnęła i z żalem podniosła się od stolika. Musiała wracać do pracy.

 - Ulka! Ulka! Słyszałaś? – podekscytowana Iza zatrzymała ją, kiedy chciała wyjść z hotelu na swój przedwieczorny spacer.
 - O czym?
 - Ty wiesz, jaka była awantura przed półgodziną w apartamencie tych młodych? Cały hotel ich słyszał, a właściwie to ją. Darła się na niego, jak opętana.
 - No coś słyszałam, ale myślałam, że to na zewnątrz.
 - Ta baba jest nienormalna. Cały personel ma jej dość, a teraz jeszcze te awantury.
 - Nie powinni się tak zachowywać. Nie są tu przecież sami. To naprawdę wstyd. Dobra. Ja idę na spacer. Muszę trochę odetchnąć od cyferek. Wrócę na kolację. Na razie.
Wyszła z hotelu i z przyjemnością zanurzyła palce stóp w ciepłym jeszcze piasku. Trzymając klapki w dłoni podeszła do brzegu pozwalając falom obmyć swoje nogi. Jak na czerwiec, morze było już dość ciepłe. To dzięki tej upalnej pogodzie każdego dnia, która o tej porze roku nie zdarzała się zbyt często. Minęła stoliki z parasolami i usiadła na piasku kilkanaście metrów dalej, zwyczajowo obserwując horyzont. Morze było spokojne. Fale leniwie odbijały się od brzegu szumiąc cicho i pieszcząc tym szumem uszy. Ludzi też było niewielu. Zaledwie kilku spacerowało po plaży. Reszta korzystała pewnie z atrakcji oferowanych przez miasteczko. Przymknęła oczy. Lekki wiaterek muskał jej policzki. Było jej tak dobrze. Turnus był na półmetku. Goście zadowoleni, bo i pogoda dopisała i kuchnia była znakomita. No może jednak nie wszyscy. Ta kobieta z apartamentu na pewno nie była zadowolona, ale to chyba taki typ człowieka, który nigdy nie jest zadowolony do końca. Prawdziwa malkontentka. Lubi narzekać tylko dla samej chęci narzekania i robienia z siebie pępka świata. Skąd się biorą tacy ludzie? Na szczęście za tydzień wyjadą i personel odetchnie od niej. Było jej żal dziewczyn, które musiały się użerać z kaprysami tej wydry. Odwróciła się nagle, bo dostrzegła z boku jakiś ruch. Zobaczyła mężczyznę w samych kąpielówkach biegnącego energicznie w kierunku morza. Rozpoznała go. - To ten Dobrzański. Pewnie musi ostudzić emocje po awanturze.
Patrzyła jeszcze przez chwilę, jak wpada z rozpostartymi ramionami wprost do wody i odpływa od brzegu. Ściągnęła z twarzy okulary i ponownie przymknęła oczy. Nie wiedziała, jak długo siedziała zatopiona we własnych myślach. Oderwał ją od nich stłumiony krzyk.
 - Ra… ra… ratunku!
Usiadła sztywno i wsłuchała się w ciszę. Znowu dobiegło do niej to wołanie. Już wiedziała. Oprócz kąpiącego się Dobrzańskiego, w wodzie nie było nikogo z letników. Pośpiesznie ściągnęła sukienkę i bez namysłu, ile miała sił w nogach, puściła się w kierunku wołającego o pomoc głosu. Jak to dobrze, że miała na sobie kostium. Rzuciła się do wody rozbijając ją nerwowo ramionami. Po kilkudziesięciu metrach zauważyła jego głowę chowającą się co chwilę pod wodą. Wreszcie dopłynęła. Machał gorączkowo rękami usiłując utrzymać się na powierzchni. Nie potrafił już wydobyć z siebie głosu. Zbyt dużo połknął morskiej wody. Wyraźnie tracił siły. Podpłynęła bliżej i złapała go od tyłu za ramiona starając się unieść jego głowę jak najwyżej.
 - Spokojnie, spokojnie. Spróbuj oddychać i nie szamocz się.
Jednak on jej już nie słyszał. Był bezwładny i najwyraźniej stracił przytomność. Wolno holowała go do brzegu, na którym dostrzegła gromadzący się tłumek gapiów. Ktoś litościwie pomógł jej wynieść go na plażę.
 - Niech ktoś zadzwoni po pogotowie – wyjąkała trzęsąc się z zimna. Przyklękła przy Dobrzańskim i zaczęła mu robić sztuczne oddychanie. Teraz dziękowała sobie za przezorność, że zdecydowała się na kurs pierwszej pomocy. Rytmicznie uciskała mu klatkę piersiową w przerwach wdmuchując mu w usta powietrze.
Nagle ktoś przerwał jej tę czynność brutalnie szarpiąc ją za ramię i odrywając od potencjalnego topielca.
 - Co pani robi?! Czy pani zwariowała? Kim pani jest?
Spojrzała w górę i zobaczyła wściekłą twarz kobiety z apartamentu.
 - Usiłuję uratować życie pani mężowi. Jest nieprzytomny. Omal się nie utopił.
 - Ratuje mu pani życie całując go? – wysyczała ironicznie.
 - Robię mu sztuczne oddychanie. Jeśli nie nabierze za chwilę powierza w płuca, zostanie pani wdową. Chyba, że sama pani potrafi to zrobić, to bardzo proszę.
Po tłumku gapiów przeszedł pomruk. Wreszcie odezwał się jakiś młody człowiek.
 - Odsuń się głupia babo i pozwól uratować człowiekowi życie – mówiąc to odsunął kobietę z dala od Dobrzańskiego. Ula powróciła do czynności. Nadal uciskała jego klatkę piersiową. Zakrztusił się wypluwając z siebie strumień wody. Błyskawicznie przekręciła go na bok, by się nią nie zadławił. Wziął pierwszy spazmatyczny oddech w dalszym ciągu krztusząc się i dusząc.
Nadjechała karetka, z której w pośpiechu wysiadł lekarz i pielęgniarz. Podbiegli do Marka. Lekarz osłuchał go i po chwili uśmiechnął się.
 - Chciał się pan utopić? – Dobrzański oddychał ciężko, a oczy wychodziły mu niemal z orbit.
 - Może tak byłoby lepiej – wyszeptał.
 - Panie doktorze, – odezwał się młodzieniec, który tak skutecznie odsunął brunetkę od Uli – to ta pani go uratowała – wskazał na Cieplakównę. - Gdyby nie zrobiła mu sztucznego oddychania pewnie by się nie ocknął.
Lekarz z zaciekawieniem przyjrzał się Uli.
 - Ma pan rację. Nie zdążylibyśmy, gdyby ta pani nie zareagowała tak szybko – popatrzył na Dobrzańskiego. – Właśnie zaciągnął pan dług wdzięczności i to niebagatelny. Jak się pan czuje?
 - Już lepiej. Mogę oddychać – spojrzał na Ulę. Nie wyglądała najpiękniej. Mokre włosy przylgnęły do jej twarzy i gołych ramion. Sama wyglądała teraz, jak topielica. - Bardzo pani dziękuję. Złapał mnie skurcz tak silny, że nie mogłem utrzymać się na powierzchni. Gdyby nie pani, utonąłbym.
 - Nie ma za co. Cieszę się, że mogłam pomóc.
Przepychając się przez tłum dopadła do Marka kobieta, którą młodzieniaszek odciągnął wcześniej.
 - Marco… Marco… nic ci nie jest? – objęła ramionami jego szyję usiłując go pocałować. Odsunął się od niej i strącił z siebie jej ręce.
 - Paulina, nie dotykaj mnie – wycedził przez zęby. – To wszystko twoja wina. Gdyby nie ty, ta przykra sytuacja nigdy nie miałaby miejsca.
 - Ale Marco…
 - Odejdź i daj mi wreszcie spokój.
Podniósł się. Chwiał się mocno, ale stojący obok lekarz podtrzymał go.
 - Odprowadzę pana do hotelu.
 - Dziękuję doktorze, ale nie trzeba. Tam przy stoliku zostawiłem swój szlafrok. Proszę mnie podprowadzić tylko tam. Usiądę, rozgrzeję się trochę i odpocznę. Na pewno poczuję się silniejszy.
 - No, jak pan woli. Chodźmy więc.
Tłumek powoli rozchodził się, komentując po cichu wydarzenia, których był świadkiem i podziwiając odwagę tej młodej kobiety. Ona sama wróciła po swoje rzeczy. Naciągnęła sukienkę, która w momencie zwilgotniała od mokrego kostiumu. Włożyła okulary na nos. Jeszcze dygotała z emocji nie mogąc ich uspokoić. Wolnym krokiem powlokła się do swojego pokoju. Przebrana w suche rzeczy poszła do kuchni po gorącą herbatę. Ona też musiała się rozgrzać.

Następnego dnia cały pensjonat huczał od najnowszych wieści. Już wszyscy wiedzieli, że ta skromna i mało atrakcyjna dziewczyna uratowała życie facetowi z apartamentu. Przy śniadaniu oczy wszystkich gości skierowane były na Paulinę i patrzyły na nią pogardliwie. Ona sama nie śmiała podnieść głowy. Skubała w milczeniu kawałki bułki, których i tak nie była w stanie przełknąć. Rodzice Marka również wiedzieli, jak zakończyła się wczorajsza awantura. Oni też ją słyszeli. Niewiele brakowało, a ich pobyt zakończyłby się żałobą po ich jedynym synu. Krzysztof Dobrzański podniósł głowę i obrzucił Paulinę smutnym spojrzeniem.
 - Wiesz Paulinko, nigdy nie sądziłem, że dożyję tak nieprzyjemnej sytuacji. Zawsze myśleliśmy z Heleną, że zostaniesz naszą synową. Zawsze traktowaliśmy cię jak własną córkę. Naprawdę nie rozumiem, co się z tobą stało przez te ostatnie lata. Nie ma w tobie nic z Pauliny, którą tak bardzo pokochaliśmy. Ty, kobieta z klasą, jak zawsze to podkreślasz, nabrałaś cech ulicznej kramarki. Robisz mu bez przerwy karczemne awantury, które wywołują konsternację i wśród personelu i wśród gości. Wczorajszą słyszeli wszyscy. Nie wiemy, o co poszło, ale tak dłużej nie może być. Obwiniasz go o wszystko, nawet o to, że ma swoje zdanie i czasem przeciwstawia się twojemu. My w swojej naiwności sądziliśmy, że darzycie się uczuciem i stworzycie zgodne, kochające się małżeństwo. Jednak wczorajszy dzień dolał tylko oliwy do ognia. My rozmawialiśmy o tym z Heleną i podjęliśmy decyzję. Tego ślubu nie będzie, choć tak pierwotnie ustaliliśmy z twoimi nieżyjącymi rodzicami. Zaręczyny były złym pomysłem, choć wiemy, że Marek oświadczył ci się, bo bardzo na to nalegaliśmy. Nie mieliśmy racji. Przepraszam cię synu, że tak cię naciskałem. Teraz już wiem, że nie bylibyście ze sobą szczęśliwi.
Marek siedział wbity w krzesło i nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał przed chwilą z ust ojca. Podobnie Paulina. Ona pierwsza się opamiętała. Głosem przepełnionym jadem wypluła z siebie.
 - Chcecie wiedzieć, dlaczego się tak zmieniłam? Chętnie wam opowiem. Wasz niewinny synuś przez te sześć lat zdradzał mnie niemal każdej nocy. Hulał po warszawskich klubach i szukał przygód na jedną noc. Morze alkoholu i przygodnie poznane panienki, to jego żywioł. Ja byłam na ostatnim miejscu w jego rankingu przyjemności. W firmie też miał, co rusz, jakieś nowe kochanki. Sekretarki, asystentki, modelki. Trudno to wszystko zliczyć i ogarnąć. Masz rację Krzysztofie. Zaręczyny były poronionym pomysłem. Nienawidzę waszego syna – ściągnęła z palca duży pierścionek z brylantem i rzuciła go pogardliwie na stół. – Zaraz się spakuję i wyjeżdżam. Nie zostanę tu ani dnia dłużej.
Wstała od stołu i energicznym krokiem z zadartym do góry nosem, dumnie wymaszerowała z jadalni.
Przy stoliku zapanowała cisza. Po dłuższej chwili odezwał się Marek.
 - Dziękuję ci tato. Nie wiedziałem, jak się wyplątać z tego związku. To, co powiedziała nie było do końca prawdą. Może nie uwierzysz, ale to jej braciszek, Alex wmawiał jej najczęściej jakieś moje, nieistniejące kochanki. Niemal każdego wieczora miałem takie awantury, jak ta wczorajsza. Prawdą jest, że zdradzałem ją, ale nie zawsze tak było. Zacząłem dopiero wtedy, gdy po raz pierwszy zarzuciła mi posiadanie kochanki, której wtedy nie miałem. Przez te wszystkie lata byłem nieszczęśliwy, choć ona udawała, że między nami wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie było. Męczyło mnie to bardzo. Nigdy jej nie kochałem, nie potrafiłbym. To zła, despotyczna kobieta i bardzo zaborcza. Zrobiła sobie ze mnie podnóżek. Ja byłem tylko do adorowania, obsypywania jej drogimi prezentami i do pokazywania się z nią w towarzystwie. Byłem tylko satelitą, który kręci się wokół niej, w jej mniemaniu najważniejszej osoby na świecie. Nawet nie wiecie, jak mi ulżyło. Bardzo wam dziękuję, że zrozumieliście. Wczoraj sprawiła, że prawie utonąłem. Muszę koniecznie podziękować tej dziewczynie, która mnie uratowała. Chyba tu pracuje, bo widywałem ją często przy posiłkach. Przejdę się do centrum i kupię bukiet kwiatów. Uratowanie komuś życia, to nie byle co.
 - Masz rację synku – Helena pogładziła jego dłoń. – My też pójdziemy z tobą. Również chcemy jej podziękować, że uchroniła przed śmiercią nasze jedyne dziecko.

Ula siedziała z Beatą w biurze. Omawiały kolejną dostawę i kompletowały faktury.
 - No to chyba wszystkie. Sporo tego – Ula uśmiechnęła się do niej.
 - Nie jest tak źle. Poradzę sobie. Teraz, gdy wszystko jest usystematyzowane i wiem, gdzie co jest, dużo prościej i łatwiej przychodzi dodawanie kolejnych pozycji.
 - Jesteś prawdziwym skarbem. Nie chciałabyś zostać na zawsze?
 - Ciociu. Przecież wiesz, jak bardzo mi się tu podoba. Gdyby było inaczej, nie przyjeżdżałabym przecież. Ale jest jeszcze tata i dzieciaki. Betti za każdym razem bardzo za mną tęskni, a telefony w najmniejszym stopniu nie niwelują tej tęsknoty. Tata też nie jest zdrowy, sama wiesz. Jego serce jest bardzo słabe. Każdego dnia drżę, by nie stało mu się coś złego. Ja muszę przy nich być, bo nie poradzą sobie beze mnie. Muszę też zacząć zarabiać. Znasz naszą sytuację. Było nam bardzo ciężko przez te wszystkie lata. Dopóki tata mógł się podejmować dorywczo jakichś prac, to robił to, ale teraz już nie daje rady, bo łatwo się męczy. Jasiek sam szuka okazji do zarobku, ale nie ma ich zbyt wiele.
 - Wiem kochanie, wiem. My też staramy się zarobić jak najwięcej w sezonie i harujemy jak woły. Po sezonie już nie jest tak kolorowo i musimy się utrzymać przez całą zimę za to, co uda nam się zarobić latem. Parę miesięcy temu też wyszarpaliśmy się na nową elewację, bo tamta nie bardzo zachęcała wczasowiczów. Już nie wspomnę o jakichś bieżących naprawach, czy awariach. Ciągle trzeba trzymać się za kieszeń, choć i tak na pewno nam jest łatwiej, niż wam.
Tę rozmowę przerwało ciche pukanie do drzwi i do pokoju wsunęła się Iza.
 - Ja bardzo przepraszam, ale przysłano mnie tu z misją. Ula, pan Dobrzański prosi byś, jeśli oczywiście możesz, przyszła na taras przed hotelem. Mówi, że ma bardzo ważną sprawę.
Ula spojrzała zdziwiona na Izę.
 - Co on może ode mnie chcieć?
 - Może chce ci podziękować za uratowanie życia?
 - Podziękował mi już wczoraj.
 - No to sama nie wiem. Pójdziesz?
 - No pójdę, chociaż nie wiem zupełnie, o co chodzi.
Opuściły pokój. Iza wróciła do recepcji, a Ula wyszła na hotelowy taras. Od razu ich dostrzegła. Przy jednym ze stolików siedział młody Dobrzański wraz z rodzicami. Podeszła do nich i nieśmiało odezwała się.
 - Dzień dobry państwu, chcieli mnie państwo widzieć?
Podnieśli się wszyscy od stolika. Marek zza pleców wyciągnął ogromny bukiet róż.
 - Pani Urszulo. Właśnie dowiedzieliśmy się, że tak pani ma na imię. Jeszcze raz chciałem pani podziękować za uratowanie mi życia i tym skromnym bukietem wyrazić swoją wdzięczność. Gdyby nie pani, już byłbym martwy.
 - A my przyłączamy się do podziękowań – odezwał się starszy pan Dobrzański. – Uratowała pani naszego jedynego syna. Jednocześnie chcemy przeprosić za tę awanturę, którą słyszał wczoraj cały hotel. To już się więcej nie powtórzy, bo osoba, która ją wywołała, właśnie opuściła pensjonat i wyjechała.
Marek podał jej kwiaty. Przyjęła bukiet z jego rąk bardzo zażenowana całą sytuacją. Świadczyły o tym pokaźne rumieńce, które wykwitły na jej policzkach.
 - Bardzo państwu dziękuję, ale naprawdę nie ma za co dziękować. Cieszę się, że byłam w pobliżu i mogłam szybko zareagować. Dla pana jednak mam dobrą radę – zwróciła się do Marka. – Jeśli chce pan popływać a wie, że często łapią pana skurcze, proszę przypiąć agrafkę do kąpielówek. Ona bardzo przydaje się w takich sytuacjach. Wystarczy się ukłuć w spięty mięsień, a na pewno pomoże.
Marek uśmiechnął się.
 - Skąd pani to wszystko wie?
 - Kiedyś przeszłam kurs ratowniczy i jak widać okazał się bardzo pomocny.
Marek uniósł jej dłoń i pocałował. Zadrżała pod wpływem dotyku jego ust.
 - Jeszcze raz pani bardzo dziękuję. Czy zechciałaby pani zjeść dzisiaj w naszym towarzystwie kolację? – zmieszała się.
 - Ja bardzo dziękuję za zaproszenie, ale to chyba nie jest najlepszy pomysł. Ja tu pracuję i naprawdę mam sporo zajęć. Proszę się nie gniewać i wybaczyć mi. Bardzo dziękuję za ten piękny bukiet. Pójdę już.
Pożegnała się z nimi i wróciła do biura. Beata aż jęknęła na widok tych pięknych róż.
 - Ale wielki. To w podziękowaniu za uratowanie życia?
 - Tak, ale to już zaczyna być dla mnie krępujące. Wiesz, że nie lubię takich ostentacyjnych podziękowań. Każdy na moim miejscu zrobiłby przecież to samo.
 - Chyba jednak nie. Całe szczęście, że dobrze pływasz. Gdyby było inaczej, utopiłby się.
 - Ciociu. Nie mówmy już o tym. Mam trochę roboty i to nią chcę się teraz zająć.
Włożyła kwiaty do wazonu i postawiła na biurku.
 - No dobrze – westchnęła Beata. – W takim razie nie będę ci przeszkadzać.

Na hotelowym tarasie po odejściu Uli zapadła cisza. Wszyscy byli pod wrażeniem skromności tej dziewczyny.
 - Tak się zawstydziła, jakby chciała zapaść się pod ziemię – odezwał się Krzysztof.
 - Masz rację, – przytaknęła Helena – ale to o niej dobrze świadczy. Nie szuka rozgłosu i sprawia wrażenie, jakby chciała zapomnieć o całym zdarzeniu.
 - A wiecie, czego ja się dzisiaj dowiedziałem? Poszedłem po kwiaty i spotkałem tego chłopaka, który powiedział lekarzowi z pogotowia, że to ona mnie uratowała. Rozmawialiśmy chwilę i opowiedział mi, że kiedy ona robiła mi sztuczne oddychanie dopadła ją Paulina, złapała za ramię i odciągnęła ode mnie. Ja nic nie słyszałem, bo nadal byłem nieprzytomny, ale ona myślała, że ta Ula całuje się ze mną. Dopiero, jak jej powiedziała, że za chwilę, jak nie złapię oddechu, to ona zostanie wdową, trochę odpuściła. Ten chłopak krzyknął wtedy do niej, by pozwoliła Uli robić swoje i nazwał ją głupią babą. Wyobrażacie sobie, jaki to był afront dla dumnej panny Febo? Pewnie poczuła się tak, jakby dostała w twarz. Ale nie żal mi jej. Zasłużyła sobie na takie traktowanie.
 - Wiesz synku, nam dopiero niedawno otworzyły się oczy. Zrozumieliśmy jak bardzo ona ma podły charakter. Nie byłaby dobrą żoną. Całe szczęście, że to wyszło przed ślubem, a nie po. Teraz wyjechała, więc przynajmniej reszta tego turnusu przebiegnie spokojnie.
 - Po powrocie będziemy chyba musieli sprzedać dom. Przecież nie mogę z nią dłużej mieszkać. – Krzysztof położył mu dłoń na ramieniu.
 - Nie martw się. Mam znajomego pośrednika. Jest bardzo operatywny i jestem przekonany, że podejmie się sprzedaży.
 - Dzięki tato. Chyba, że ona nie będzie chciała go sprzedać, to niech zapłaci mi wtedy połowę pieniędzy, które jest wart. Ja na pewno nie będę w nim mieszkał. Ten dom to takie lodowe piekło. Zero przytulności, zero intymności. Ma się wrażenie, że śpi się w muzeum. Nie cierpię tego domu. Kupię jakieś mieszkanie i jak najszybciej wyprowadzę się stamtąd.
 - Kochani – uśmiechnęła się Helena – nie mówmy już o tym. Mamy wakacje, świetną pogodę, więc cieszmy się tym.
 - Masz rację mamo. Będziemy się tym martwić po powrocie. Chodźmy teraz na spacer. Szkoda marnować taki ładny dzień.
Wstali od stolika i ruszyli, kierując się w stronę jelitkowskiego parku zdrojowego.

Leżała w łóżku od nowa rozpamiętując dzisiejszy dzień. Jeszcze nigdy w życiu nie dostała tak pięknego bukietu kwiatów. Nie uważała, by zrobiła coś szczególnie wyjątkowego. Nie czuła się bohaterem w żadnej mierze. Ktoś potrzebował pomocy, a ona była w pobliżu. Przecież w takich sytuacjach nikt nie kalkuluje na zimno i nie zastanawia się, czy pomóc, czy nie. Robi to spontanicznie pod wpływem impulsu. On jednak docenił to i okazał wdzięczność. To naprawdę bardzo miłe z jego strony. Ten pocałunek złożony na jej dłoni… Ma takie miękkie usta, zmysłowe i te jego śliczne oczy, dobre i ciepłe. Rozmarzyła się. Z takim mężczyzną mogłaby spędzić resztę swojego życia. W jej oczach jawił się, jako ideał, człowiek bez wad. Na pewno je miał. Nie znała go przecież w ogóle. Może nie był jednak taki idealny? Przecież nikt nie jest. Każdy ma swoje za uszami. Właściwie to bez znaczenia. Turnus za chwilę się skończy. On wyjedzie, a ona nigdy go już nie zobaczy. Pozostanie tylko w jej pamięci. Szkoda. Szkoda, że nie ma więcej czasu. Mogliby się, być może lepiej poznać i polubić? Może pokochać?
 No Cieplak, teraz to wymyśliłaś. On, taki piękny, nieprzyzwoicie bogaty miałby pokochać takiego Kopciuszka? To nie bajka, ale realne życie, w którym takie rzeczy się nie zdarzają. A jednak szkoda…




ROZDZIAŁ 3



Stała przy oknie i zza firanki obserwowała pakujących do srebrnego Lexusa swoje bagaże Dobrzańskich. Marek zamknął bagażnik i omiótł wzrokiem okna pensjonatu. Cofnęła się odruchowo nie chcąc, by ją zauważył. Wyglądał na zawiedzionego. Pewnie liczył na to, że przyjdzie się z nimi pożegnać. Nie chciała tego robić. Nie lubiła pożegnań, szczególnie takich, które nie niosły ze sobą nadziei ponownego spotkania. Pożegnań na zawsze. Poczuła ucisk w sercu. – Żegnaj panie Dobrzański. Jaka szkoda, że nie mogliśmy się poznać lepiej.
Z nosem przyklejonym do szyby obserwowała oddalający się coraz bardziej srebrny samochód do momentu, aż zniknął za zakrętem. Westchnęła ciężko i wróciła do przerwanej pracy. Jednak nie mogła się dzisiaj skupić. Jej myśli wciąż krążyły wokół tego nieprzeciętnego mężczyzny. Wiedziała, że w jej sercu pozostawił na zawsze trwały ślad, jak wytrawiony kwasem. Pewnie minie sporo czasu nim będzie mogła o nim zapomnieć. Czy on będzie ją pamiętał? Może tak… Może czasem przypomni sobie, że był kiedyś taki ktoś, kto uratował mu życie…
Dotknęła dłonią policzka. Był mokry. Nie rozumiała tych emocji, które zdominowały jej serce i wywołały łzy. Był dla niej przecież obcym człowiekiem. Ona znała jego imię i nazwisko, on poznał tylko jej imię, a jednak sama myśl o nim powodowała dziwne ciepło i tkliwość rozlewające się wokół jej serca. Potrząsnęła głową. – Uspokój się dziewczyno. On nie jest dla ciebie. Takim, jak ty nie jest pisane szczęście i romantyczna miłość. Pogódź się z tym i przestań o nim myśleć.

Dobiegał końca jej pobyt w Jelitkowie. Czas spakować torbę i wrócić do domu. Z żalem żegnała to miejsce. Za każdym razem tak się czuła, ilekroć musiała stąd wyjechać. Z drugiej strony już tak bardzo stęskniła się za swoją rodziną, że na samą myśl, że ich znów zobaczy, radowało się jej serce. Beata doceniła jej pomoc i wynagrodziła ją szczodrze. Dzięki temu kupiła im trochę odzieży na tutejszym bazarku. Na pewno się ucieszą. Resztę pieniędzy schowała pieczołowicie w zagłębienie biustonosza. To miejsce wydało jej się najbardziej bezpieczne. Pożegnała się ze wszystkimi, których tu poznała dawno temu i polubiła. Stefan uściskał ją ubolewając, że jego wysiłki w odkarmieniu jej zdały się psu na budę, bo nie przybrała ani grama. Pożegnała Izę i inne dziewczyny pracujące w pensjonacie. Proszowscy w komplecie zadeklarowali, że odwiozą ją na dworzec w Gdańsku.
Na peronie uściskała ich wszystkich ocierając ukradkiem łzy. Obiecała, że w następnym roku też przyjedzie. Leszek pomógł jej wnieść bagaż do przedziału.
 - No, trzymaj się kruszynko i koniecznie pozdrów Józefa i dzieciaki.
 - Pozdrowię wujku. Trzymajcie się zdrowo.
Pomachała im jeszcze raz, gdy pociąg ruszył. Zajęła miejsce i zatopiła się we własnych myślach. Znowu czekało ją kilka godzin jazdy.
Odetchnęła z ulgą, kiedy pociąg wtoczył się na Dworzec Centralny. – Nareszcie w domu. – Zabrała torbę i wraz z innymi podróżnymi opuściła peron. Szybkim krokiem przeszła na przystanek autobusowy. Na szczęście nie czekała długo. Zająwszy miejsce przy oknie z przyjemnością chłonęła widok Warszawy.
Weszła cicho do domu i skradając się zerknęła do kuchni. Wszyscy siedzieli przy stole. Tata naprawiał jakiś stary budzik, Jasiek czytał książkę, a Beatka z zapałem rysowała coś na kartce.
 - Witajcie kochani – powiedziała cicho. – Można was wynieść z całym dobytkiem.
Zerwali się na równe nogi i przypadli do niej ściskając ją i całując.
 - Ulcia, nareszcie jesteś! Bardzo się za tobą stęskniłam – Beatka już wisiała na jej szyi.
 - Wszyscy się stęskniliśmy – Jasiek cmoknął ją w policzek. – Ale się opaliłaś.
 - Witaj tatusiu – przytuliła się do ojca. – Ja też się za wami bardzo stęskniłam. Wszyscy macie pozdrowienia od cioci, wujka i Igora. Mam też dla was prezenty, ale musicie pozwolić mi się rozpakować. Zabierz Jasiu torbę do pokoju. Zaraz wam pokażę, co kupiłam - odsunęła zamek i zaczęła wyciągać rzeczy.  - To dla ciebie tato. Dwie nowe koszule i trochę bielizny. Dużo skarpet i dla ciebie i dla Jaśka. Te dwie bluzy też dla Jaśka. Mam nadzieję, że ci się spodobają, a to dla naszej księżniczki. Sukienki. Musisz je przymierzyć. Na pewno będą pasować.
Patrzyła na ich szczęśliwe miny i serce w niej rosło. Uwielbiała sprawiać im niespodzianki. Szkoda tylko, że zdarzało się to tak rzadko. Zawsze powodem był chroniczny brak pieniędzy. Zostawiła swoje rodzeństwo i wyciągnęła ojca do kuchni.
 - Tu masz tato trzy tysiące. Tyle zarobiłam. Wezmę sobie tylko sto złotych, bo muszę mieć na bilety. Od jutra zaczynam szukać pracy.
Józef miał łzy w oczach. Przygarnął swoją pierworodną do piersi i długo trzymał ją w ramionach.
 - Zginęlibyśmy bez ciebie córcia. Jutro zaraz pójdę opłacić prąd i gaz. Już zaczynałem się martwić, skąd wezmę na to pieniądze.
 - No to już się nie martw. Może mnie się poszczęści i dostanę jakąś pracę? Trzeba być dobrej myśli. Rozpakuję się do końca i potem poczytam ogłoszenia w Internecie. Może znajdę coś ciekawego.
Po obiedzie poszła do swojego pokoju, odpaliła komputer i najpierw napisała CV. Potem zaczęła przeglądać ogłoszenia. Nie było ich zbyt wiele, ale na kilka odpowiedziała wysyłając list motywacyjny i CV. Zaczęła nawet szukać posady tłumacza. Znała biegle niemiecki i angielski. Miała nawet stosowne certyfikaty, by móc podjąć pracę w takim właśnie charakterze. Niestety na te języki nie było zapotrzebowania. Nie zdziwiło jej to tak bardzo. Co druga osoba porozumiewała się którymś z nich. Były popularne. W ogłoszeniach, które przeczytała, potrzebowano tłumaczy chińskiego, arabskiego, japońskiego i innych bardziej egzotycznych. To było poza jej zasięgiem. Postanowiła, że jutro z samego rana pojedzie do Warszawy, do biura pośrednictwa pracy. Może tam coś znajdzie? Nastawiona optymistycznie kładła się spać z wiarą w powodzenie jutrzejszego wyjazdu.

Minęły dwa miesiące odkąd desperacko poszukiwała jakiegoś zajęcia. Wszystkie rozmowy kończyły się fiaskiem. Była zdruzgotana. Nikt jej nie chciał dać szansy, by mogła pokazać, co potrafi. Nie sądziła, że będzie tak ciężko. Traciła nadzieję, że kiedykolwiek odmieni się jej los, ich los. Tak bardzo chciała pomóc ojcu, a tu jak na złość, nie udawało się nic. Kolejny już raz siedziała na przystanku w centrum Warszawy z nieodłączną teczką pod pachą i rozmyślała nad tą patową sytuacją.
 - Pani Urszula? – usłyszała swoje imię i podniosła głowę wpatrując się w stojącą przed nią, elegancko ubraną kobietę. Początkowo jej nie poznała i nieco zdezorientowana odpowiedziała.
 - Pani mnie zna?
 - Pani Urszulo, jestem Helena Dobrzańska. Poznałyśmy się nad morzem w Jelitkowie. Uratowała pani od utonięcia mojego syna.
Szeroki uśmiech rozlał się jej na twarzy.
 - Pani Dobrzańska. Dzień dobry. Przepraszam, że nie poznałam pani od razu. Nie sądziłam, że jeszcze będę miała szczęście spotkać panią.
 - A ja jestem nie mniej zaskoczona. Nie przypuszczałam, że spotkam panią w Warszawie. Myślałam, że mieszka pani w Jelitkowie.
 - Nie, nie. Pochodzę z Rysiowa pod Warszawą. Jestem tutaj, bo szukam pracy. Jak do tej pory, bezskutecznie.
 - Zrobi mi pani przyjemność i zje ze mną obiad? Serdecznie panią zapraszam. Sama latam po mieście od rana i mocno zgłodniałam. Proszę mi nie odmawiać. Tu niedaleko jest restauracja, w której dają dobrze zjeść.
 - Bardzo pani dziękuję. To miło z pani strony. Tym razem nie odmówię.
Rzeczywiście restauracja była bardzo blisko. Zajęły stolik i Helena złożyła zamówienie polecając Uli potrawy.
 - Pani Urszulo, proszę mi coś opowiedzieć o sobie. Tam w Jelitkowie nie mieliśmy okazji, by lepiej panią poznać, ba nawet nie pożegnaliśmy się z panią.
 - Tak…, to prawda. No cóż. Od powrotu znad morza bezskutecznie szukam pracy. Z zawodu jestem ekonomistą. Skończyłam SGH i jeszcze dodatkowy kierunek na tej samej uczelni, Zarządzanie i Marketing. Znam biegle niemiecki i angielski, ale okazuje się, że to wszystko za mało. Myślę jednak, że to mój wygląd skutecznie odstręcza potencjalnych pracodawców od zatrudnienia mnie. Pochodzę z biednej rodziny. Ojciec ciężko choruje na serce, a w domu jest jeszcze dwójka młodszego rodzeństwa. Żyjemy z niezbyt wysokiej renty taty. Co roku wyjeżdżam do Jelitkowa i tam pomagam prowadzić księgowość mojej ciotce, która jest właścicielką pensjonatu. Te pieniądze ratują nasz budżet.
 - Pani Urszulo, mogę pani mówić po imieniu?
 - Oczywiście, będzie mi bardzo miło.
 - Dobrze, a więc droga Urszulo, ciężkie masz życie dziecko, ale myślę, że będę mogła ci pomóc. Muszę tylko zadzwonić, jeśli pozwolisz.
 - Tak, bardzo proszę. Jestem pani bardzo wdzięczna, bo chwytam się już każdej możliwości i nadziei, jak tonący brzytwy.
 - Zaczekaj tu na mnie chwilkę, a ja wykonam tylko jeden telefon.
Helena wyszła do holu i wybrała numer.
 - Dzień dobry synku. Jesteś bardzo zajęty? Muszę się z tobą koniecznie spotkać. Jestem w Baccaro. Jem obiad i mam dla ciebie prawdziwą niespodziankę. Przyjdziesz? Bardzo mi na tym zależy.
 - Dobrze mamo – usłyszała z drugiej strony. – Będę za dziesięć minut.
 - Dziękuję kochanie.
Dobrzańska z tajemniczą miną wróciła do stolika, na którym kelner ustawiał zamówione dania.
 - No, zadzwoniłam. Jedz, proszę Uleńko. Smacznego.
Poczuła sympatię do tej kobiety. Nie wywyższała się, nie traktowała ją z góry, ale uprzejmie i z szacunkiem, jak równą sobie. Zaprosiła na obiad i jeszcze w dodatku obiecała pomoc w szukaniu pracy.
Marek wszedł do restauracji i rozejrzał się po sali. Wreszcie dostrzegł matkę. Dostrzegł też, że nie siedziała przy stoliku sama. Im bliżej podchodził tym szerszy uśmiech wykwitał na jego przystojnej twarzy. Nie wierzył własnym oczom. Matka jadła obiad z jego wybawicielką. Z dziewczyną, której zawdzięczał życie.
 - Słodki Jezu! Pani Urszula! To jest ta niespodzianka, o której mówiłaś? - zwrócił się do matki. - Jak pani się tu znalazła! Czy pani wie, z jakimi wyrzutami sumienia wyjeżdżałem z Jelitkowa, że nie pożegnałem się z panią?
Serce zabiło jej mocniej. Wstała od stołu i zarumieniona podała mu dłoń, którą on szarmancko ucałował.
 - Dzień dobry panie Dobrzański. Miło mi pana widzieć w dobrym zdrowiu. Proszę mi mówić po imieniu. Ula.
 - W takim razie proszę o to samo. Marek. No to opowiadaj, skąd się tutaj wzięłaś?
 - Ja tu mieszkam. W Rysiowie, ale w Warszawie jestem niemal codziennie.
 - Właśnie Marek – wtrąciła się Helena. - Ula szuka pracy już od dwóch miesięcy. Skończyła ekonomię i zarządzanie na SGH. Zna biegle angielski i niemiecki. Może u nas w firmie znalazłaby się jakaś posada?
Popatrzył zdumiony na Ulę.
 - Naprawdę skończyłaś to wszystko? Nie do wiary. Czy wiesz, że ja też co najmniej od trzech miesięcy poszukuję kompetentnej asystentki? Dziewczyno z nieba mi spadłaś! – uścisnął jej dłonie.
Ula z niedowierzaniem wypisanym na twarzy słuchała jego słów.
 - Naprawdę mógłbyś mnie zatrudnić? To jak gwiazdka z nieba.
 - Zapewniam, cię, że dla mnie też. Ależ się ojciec ucieszy. Mamy firmę modową na Lwowskiej. Febo&Dobrzański. Szyjemy modne kreacje dla eleganckich kobiet. Ojciec jest prezesem firmy a ja dyrektorem do spraw promocji. Byłbym szczęśliwy, gdybyś podjęła tę pracę. Jeśli masz czas i ochotę, to chętnie oprowadzę cię po firmie. To niedaleko. Dziesięć minut drogi stąd. Widzę, że masz ze sobą dokumenty – wskazał na teczkę. – Moglibyśmy załatwić to od ręki. Zaczęłabyś od jutra. Chcesz?
 - Marek, – wyszeptała, a oczy wypełniły się jej łzami – ja chyba muszę się uszczypnąć, bo to brzmi, jak najpiękniejsza bajka. Ty mówisz poważnie?
 - Śmiertelnie. Kończcie jeść i idziemy.
 - Idźcie sami – odezwała się Helena. – Ja mam jeszcze coś do załatwienia w fundacji.
Zanim odeszli, serdecznie uściskała Dobrzańskiej dłoń.
 - Dziękuję pani Heleno. Z całego serca. To takie szczęśliwe zrządzenie losu. Nie wiem, jak zdołam się wam odwdzięczyć za ten wspaniałomyślny gest.
 - Nie musisz się odwdzięczać dziecko. To my jesteśmy bezgranicznie wdzięczni, bo dzięki tobie żyje nasz syn. No, lećcie już i pozałatwiajcie wszystko.
 - Chodźmy Ula. Najpierw wejdziemy do ojca. Będzie miał niespodziankę.
Weszli do wysokiego gmachu i windą wjechali na piąte piętro.
 - Tu są biura dyrekcji, pracownia projektowa i sala konferencyjna. Machinalnie nacisnąłem na piąte, bo tu mam swoje biuro, ale musimy zjechać na trzecie, bo ojciec tam ma gabinet.
Ponownie nacisnął przycisk tym razem z trójką.
 - Na tym piętrze jest też bufet, w którym można wypić kawę lub herbatę, a także coś zjeść. A oto sekretariat i gabinet ojca.
 - Basiu – spytał sekretarkę – ojciec u siebie?
 - Jest. Możesz wejść.
Nacisnął klamkę i wszedł cicho ciągnąc za sobą Ulę.
 - Zobacz tato, kogo ci przyprowadziłem. – Krzysztof Dobrzański podniósł wzrok i przyglądał się badawczo dziewczynie.
 - Dobry Boże! Pani Urszula! Jak pani nas znalazła? – Ula uśmiechnęła się z sympatią do seniora Dobrzańskiego.
 - Tak naprawdę, to nie szukałam. Przypadkiem spotkałam panią Helenę na mieście i oto jestem.
 - Tato. Okazało się, że Ula mieszka tu niedaleko pod Warszawą i usilnie szuka pracy. Ma ukończone studia ekonomiczne i idealnie nadawałaby się na moją asystentkę, której, jak wiesz nie mam od trzech miesięcy. Violetta nie jest zbyt pomocna i nie ogarnia wielu spraw.
 - Oczywiście synu. Ja w pełni akceptuję ten wybór. Witamy na pokładzie pani Urszulo – Krzysztof uścisnął jej dłoń.
 - Ula, po prostu Ula – powiedziała cicho.
 - Jak sobie życzysz dziecko. Masz ze sobą dokumenty? Jeśli tak to idźcie załatwiać. Bardzo się cieszę, bardzo.
Wyszli z gabinetu prezesa i ponownie zajechali na piąte piętro. Tam poznał Ulę z Anią pracującą w recepcji i zaciągnął do kadrowego, a zarazem do swojego najlepszego przyjaciela, Sebastiana Olszańskiego. Tam przedstawił ich sobie nawzajem. Poprosił go o natychmiastowe sporządzenie umowy na czas nieokreślony ze stawką cztery tysiące brutto i przyniesienie gotowej do podpisu, do jego gabinetu.
Wyszła z pokoju oszołomiona. To wszystko działo się błyskawicznie. Jeszcze dwie godziny temu była zrozpaczona, bez planu na życie, a tu nagle zostaje asystentką samego dyrektora i to w dodatku z astronomiczną stawką. Oparła się o ścianę. Była bardzo blada. Dobrzański z niepokojem na nią spojrzał.
 - Dobrze się czujesz Ula?
 - Dobrze. Trochę zakręciło mi się w głowie. To wszystko tak szybko się dzieje i jeszcze ta wysoka stawka. Ja nigdy na oczy nie widziałam takich pieniędzy. To chyba zbyt wiele. – Na jego twarzy wykwitł szczęśliwy uśmiech.
 - Wcale nie. Pracy jest dużo, dlatego są takie wysokie stawki. Chodźmy do mnie. Poproszę Anię, by zrobiła nam kawy. Przy okazji poznam cię z moją sekretarką i pokażę, gdzie będziesz pracować.
Przeszli do sekretariatu, w którym przy jednym z dwóch stojących tam biurek, siedziała ładna blondynka, ubrana bardzo elegancko. Na widok Dobrzańskiego oderwała wzrok od komputera i obrzuciła krytycznym wzrokiem dziewczynę, z którą przyszedł.
 - Violetta. Przedstawiam ci Ulę Cieplak. Od jutra będzie moją asystentką. Już nie będziesz wszystkiego robić sama – uśmiechnął się ironicznie. - Ula, a to jest moja sekretarka, Violetta Kubasińska. Mam nadzieję, że będzie wam się dobrze współpracowało. Chodźmy do mnie, tam omówimy resztę.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi gabinetu, Viola Kubasińska otrząsnęła się z pierwszego szoku.
 - Asystentka? Takie brzydactwo na asystentkę? Dasz wiarę? Gdzie ten Marek ma oczy? Chyba z drugiej strony głowy. Jak mógł przyjąć coś takiego do pracy? Czy on nie widzi, jak ona wygląda?
W gabinecie poprosił, by usiadła. Zajęła miejsce na fotelu. On usiadł na kanapie. W tym momencie weszła Ania niosąc im kawę. Kiedy zostali już sami, zagaił.
 - Ula. Wiesz, że posada asystentki, to jedno z ważniejszych stanowisk. Będziesz odpowiedzialna za wiele rzeczy. Będziesz też chodziła ze mną na spotkania biznesowe. Na nich trzeba jakoś wyglądać. Jak wypijemy kawę przejdziemy do pracowni Pshemko. To nasz projektant. Jest bardzo chimeryczny i miewa humory, ale dużo zyskuje przy bliższym spotkaniu. On wybierze dla ciebie garderobę - zauważył, że otworzyła usta chcąc zaprotestować. - Nic nie mów, tylko wysłuchaj mnie do końca. Ja nie mam nic do twoich ubrań, ale to, co proponuję, to odzież, nazwijmy to służbowa i bardzo oficjalna. Nie musisz się tak ubierać na co dzień, jedynie w przypadkach służbowych wyjść. Tu masz wizytówkę salonu optycznego, z którym mamy zawartą umowę. Pojedziesz tam i wybierzesz sobie okulary. Najlepiej jakieś lżejsze i nie takie duże jak te. Ktoś na pewno ci tam doradzi i koniecznie mają mieć filtr ochronny do komputera, bo będziesz dużo na nim pracować. Salon jest otwarty do osiemnastej, więc na pewno zdążysz. Zadzwonię do Sebastiana, czy uwinął się z twoją umową.
Sięgał po słuchawkę telefonu, gdy Olszański właśnie wszedł do gabinetu.
 - Mam tę umowę. Proszę przeczytać i jeśli pani nie ma uwag, to proszę ją podpisać.
Przebiegła wzrokiem po tekście. Nadal nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Podpisała bez wahania. Kadrowy wręczył jej oryginał i po chwili znikł, jak duch. Była szczęśliwa. Uśmiechnęła się promiennie do Marka ukazując w pełnej krasie aparat ortodontyczny. On zdawał się go nie zauważać.
 - Jesteś zadowolona?
 - Jestem szczęśliwa. Nie zawiodę cię Marek i dam z siebie wszystko. Nigdy nie dopuszczę, byś żałował tej decyzji. Nawet nie wiesz, jak bardzo martwiłam się brakiem pracy. Było nam do tej pory bardzo ciężko. Utrzymać z jednej marnej renty cztery osoby, to nie lada wyzwanie.
 - Nie martw się już Ula. Teraz na pewno staniecie na nogi, a ja wierzę, że będę miał najlepszą asystentkę pod słońcem. Dobrze. Chodźmy teraz do pracowni.

Wracała do domu wciąż nie mogąc uwierzyć w ten szczęśliwy splot dzisiejszych wypadków. Poznała mistrza Pshemko, najlepszego projektanta w Warszawie. Wybrał dla niej trzy eleganckie kostiumy. Po pożegnaniu się z Markiem podjechała jeszcze do optyka. Tam bardzo miła pani pomogła jej wybrać bardzo twarzowe okulary. Były niewiarygodnie lekkie. Nawet nie czuła ich ciężaru na nosie. Za to widziała doskonale. Wystarczyła taka niewielka zmiana i już jej twarz wyglądała zupełnie inaczej. Gdyby jeszcze mogła pozbyć się tego szpecącego aparatu…
Weszła do domu i uściskała dzieciaki. Wzięła ojca pod ramię i usadziła przy stole.
 - Dostałam dzisiaj prezent od losu moi kochani. Udało mi się znaleźć pracę – wyciągnęła umowę.
 - Spójrz tato, na jak wspaniałych warunkach mnie przyjęli. Cztery tysiące brutto. Ta stawka jest oszałamiająca. W dodatku w wyuczonym zawodzie.
Józef czytał dokument i łzy ciekły mu po policzkach. Podszedł do córki i przytulił ją mocno.
 - Tak się cieszę Ula. Wreszcie będziesz mogła o siebie zadbać, bo wszystkie pieniądze, jakie miałaś do tej pory, przeznaczałaś na nas. Najwyższy czas żebyś sobie poświęciła więcej uwagi.
 - Ja też się bardzo cieszę tato. Koniec naszej biedy. Już nie będziemy musieli tak bardzo zaciskać pasa. Odetchniemy. Nareszcie.

Nastawiła budzik na piątą i wsunęła się do łóżka. Ten dzisiejszy dzień był tak bardzo obfity w szczęśliwe wydarzenia. Gdy z okna pensjonatu żegnała wzrokiem oddalający się samochód Marka, nie wierzyła, że spotkają się ponownie. Nawet nie wiedziała, że mieszka w Warszawie. Czy to jakieś przeznaczenie? Jest jej szefem. Od jutra. Bardzo przystojnym szefem. Przy nim jej serce nie biło spokojnie, lecz tłukło się w piersi jak uwięziony w klatce ptak. Rozedrgane i niespokojne. Starała się nad tym panować, ale nie było to takie proste. Była pewna, że zakochała się w nim. I chociaż jej racjonalny i pragmatyczny umysł usiłował sprowadzić ją na ziemię i podpowiadał jej, że ta miłość nigdy się nie spełni, ona z uporem maniaka słuchała podszeptów serca i pieściła w sobie nadzieję, że może kiedyś i on poczuje do niej coś więcej niż tylko sympatię. Zasypiała, a jej serce szeptało modlitwę o cud.




ROZDZIAŁ 4



Huk odbijanej o podłogę piłki roznosił się głośnym echem po hali. Co chwilę któryś z dwóch grających wrzucał ją do kosza. Ta dwuosobowa rozgrywka trwała od dłuższego czasu i gracze byli już mocno zmęczeni, a ich koszulki nasiąknięte potem.
 - Breaktime! – krzyknął blondyn o pucołowatych policzkach. – Mam dość.
Rzucił się na parkiet i wyciągnął na nim, jak długi.
 - Wymiękasz stary – wysoki brunet zajął miejsce tuż obok. – Kondycja ci szwankuje.
 - Starość nie radość – podsumował. – Przyniesiesz wodę? W torbie mam mineralną.
Popijając wprost z butelek siedzieli po turecku na podłodze.
 - Marek, co cię napadło, żeby zatrudniać, jako swoją asystentkę tego maszkarona? W życiu nie widziałem tak pokracznej kobiety.
 - Nic nie rozumiesz Sebastian. Mam wobec niej dług. Bardzo duży dług. – Olszański spojrzał na niego pytająco. – To dług wdzięczności za uratowane życie – wyjaśnił. – Gdyby nie ona, już bym nie żył i leżał gdzieś na dnie Bałtyku konsumowany przez ryby.
 - Naprawdę? Nic nie mówiłeś.
 - Bo i chwalić się nie było czym. Pamiętasz, że pojechałem z rodzicami i Pauliną nad morze? Paulina była okropna. Zamiast cieszyć się pobytem tam, piękną pogodą i ciepłym morzem, co wieczór urządzała mi piekielne awantury o byłe kochanki, o nieistniejące kochanki i o te przyszłe. Była wściekła, gdy zauważała, że patrzę na jakąś kobietę, lub uśmiecham się do którejś. Ta jej chorobliwa zazdrość wykańczała mnie doszczętnie. Myślałem, że na wczasach trochę odpocznę i wyciszę te złe emocje. Niestety. W połowie turnusu przeszła samą siebie. Tak się darła, że słyszał ją cały pensjonat. Miałem dość. Wybiegłem z pokoju i pognałem na plażę. Ściągnąłem z siebie szlafrok i wparowałem do wody. Płynąłem niemal na oślep, gdy złapał mnie skurcz. Był tak silny, że nie potrafiłem utrzymać się na powierzchni i zacząłem iść pod wodę. Krzyknąłem parę razy „ratunku”, ale opiłem się morskiej wody i straciłem przytomność. Ocknąłem się na plaży. Przy mnie klęczała dziewczyna trzymając mnie za głowę, bym się nie zadławił wodą wykrztuszaną z płuc. Ktoś powiedział, że to ona wyciągnęła mnie z wody i robiąc sztuczne oddychanie, przywróciła do żywych. Było niezłe zbiegowisko i wszyscy gapili się na mnie, jak na niedoszłego topielca. Następnego dnia kupiłem bukiet róż i wraz z rodzicami podziękowałem jej za to. Była mocno speszona i zażenowana tymi podziękowaniami, co świadczy tylko o jej skromności. Gdy wyjeżdżaliśmy, chciałem się z nią pożegnać, ale nie miałem okazji. Nawet nie wiedziałem, jak się nazywa. Poznałem tylko jej imię. Myślałem, że już nigdy jej nie zobaczę, aż tu nagle przedwczoraj mama natknęła się na nią w Warszawie. Obie były zaskoczone. Mama zaprosiła ją na obiad i dowiedziała się, że ona wcale nie mieszka w Jelitkowie, jak początkowo sądziliśmy, ale w Rysiowie, pod Warszawą. Okazało się, że skończyła ekonomię i od dwóch miesięcy uparcie poszukuje pracy. Mama zadzwoniła wtedy do mnie prosząc, bym przyszedł do Baccaro. Nawet nie wiesz, jak byłem zaskoczony zobaczywszy ją przy stoliku. Wtedy pomyślałem, że świetnie nadawałaby się na moją asystentkę, bo ma kierunkowe wykształcenie. Od kiedy Paulina zmusiła mnie bym pozbył się Joaśki, był wakat na tym stanowisku. Wiesz dobrze, że Violetta nie jest zbyt błyskotliwa i nie radzi sobie z większością obowiązków. Chciałem chociaż w ten sposób odwdzięczyć jej się za uratowanie mi życia.
Sebastian słuchał tych rewelacji z otwartymi ustami.
 - To takie buty… Nic wcześniej nie mówiłeś, dlatego nie rozumiałem… Ale i tak nie prezentuje się dobrze. Chodzi w takich koszmarnych ciuchach, że wstyd na nią patrzeć.
 - Seba. Ja nie będę oceniał jej po wyglądzie. Zrobiła dla mnie coś, na co niewielu by się zdobyło. Pochodzi z biednej rodziny i nie stać ją na porządne ciuchy. Jak zacznie zarabiać to i o garderobę zadba. Pshemko wyszukał jej trzy służbowe kostiumy, więc na wyjścia z kontrahentami będzie ubierać się tak, jak powinna.
 - Tak… Teraz wszystko zaczyna nabierać sensu. Wreszcie rozumiem, dlaczego wyprowadziłeś się od Pauliny. Dobrze zrobiłeś. Nie miałbyś z nią życia. Te zaręczyny, to nie był dobry pomysł.
 - Żebyś wiedział. Nawet nie musiałem kombinować, jak wyplątać się z tego koszmarnego związku, bo zrobili to za mnie rodzice. Wreszcie i oni zrozumieli, że być w stałym związku z Pauliną Febo, to tak, jakby dobrowolnie wejść w kłębowisko żmij. To właściwie oni zadecydowali o naszym rozstaniu i jestem im za to wdzięczny.
Olszański klepnął go po ramieniu.
 - Może wybierzemy się do klubu. Dawno nie byliśmy i tęsknię za jego atmosferą.
Dobrzański uśmiechnął się.
 - Możemy iść. Czasami mam ochotę porządnie się upić. Zaszalejemy stary. Należy nam się.

Klub „69” tętnił życiem. Różnorodność serwowanych drinków i świetna muzyka gwarantowały liczną frekwencję. Lubili tu przychodzić i można było powiedzieć, że są już stałymi bywalcami tego miejsca. Zajęli stolik i złożyli zamówienie. Czekali obserwując parkiet i sąsiednie stoliki. Dziewczyn było mnóstwo. Wszystkie piękne z mocnym makijażem na twarzy. Uśmiechnęli się do siebie uśmiechem łowców polujących na zdobycz. Już wiedzieli, że nie wyjdą dzisiaj stąd sami. Obaj byli przystojni, i choć Dobrzański był bardziej łakomym kąskiem dla tabunów kobiet, Olszański też nie miał powodów do narzekań.
Nie czekali długo. Wkrótce przysiadły się do nich dwie ładne dziewczyny. Poczarowali je trochę i wyciągnęli na parkiet. Bawili się w najlepsze tak, jak lubili najbardziej. Wesołe tańce i morze alkoholu. O północy zwinęli żagle. Zamówili taksówki i wraz z nowopoznanymi dziewczynami rozjechali się w różnych kierunkach. Marek z ładną brunetką dotarł na Sienną, gdzie od rozstania z Pauliną miał swoje mieszkanie. Przekroczywszy drzwi wejściowe pociągnął ją od razu do sypialni. Nie tracili czasu i utonęli w miłosnych uniesieniach.
Odgarnął jej kosmyk czarnych, jak heban włosów.
 - Musisz się zbierać. Chciałbym złapać jeszcze trochę snu. Jutro muszę iść do pracy. – Uśmiechnęła się do niego kokieteryjnie.
 - Chyba mogę tu zostać do rana?
 - Niestety nie. Wybacz, ale nigdy nie pozwalam dziewczynom zostawać tutaj na noc. To wbrew zasadom, których się trzymam. Ubierz się. Zamówię ci taksówkę.
Rozczarowana zbierała swoją bieliznę.
 - Spotkamy się jeszcze? – Spojrzał na nią smutnym wzrokiem.
 - Może… kiedyś… – powiedział cicho.
 - Myślałam, że ci się podobam.
 - Bo tak jest, ale nie szukam dziewczyny do stałego związku. Jeszcze nie. Niedawno wyplątałem się z takiego i nie chcę wchodzić w następny. To za wcześnie. Było przecież tak miło, prawda? – Nie odpowiedziała.
Odprowadził ją do drzwi wciskając jej pieniądze na taksówkę.
 - Jesteś fajną dziewczyną. Dziękuję za dzisiejszą noc, żegnaj.
Zamknął za nią drzwi i wrócił do sypialni. Był upojony wypitym w klubie alkoholem, a jego szare komórki znacznie zwolniły tempo. Po chwili już spał.

Wszedł do biura mocno spóźniony. Nie wyglądał dobrze. Sine worki pod oczami świadczyły o niezbyt dobrze przespanej nocy. Przywitał się z dziewczynami i zamknął się w gabinecie.
 - No, znowu zabalował – mruknęła Violetta.
Ula popatrzyła na nią nie bardzo rozumiejąc.
 - Znowu zabalował? Co to znaczy? – Kubasińska spojrzała na nią z politowaniem.
 - Ty to jakaś niedzisiejsza jesteś. Przecież widzisz jak wygląda. Pewnie znowu szaleli z Olszańskim w klubie. Mają taki swój ulubiony. Łażą tam bez przerwy i podrywają panienki. – Oczy Uli przypominały dwa spodki.
 - Naprawdę?
 - A coś ty myślała, że Marek jest jakiś święty? Paulina miała rację, że rzuciła go. Bez przerwy ją zdradzał. Teraz może to robić bezkarnie, bo nie musi wysłuchiwać jej awantur.
To, co powiedziała Violetta, dało Uli do myślenia. Jednak nie był taki kryształowo czysty, jak myślała. Z kolei słowa, które o nim usłyszała tak bardzo kłóciły się z jej wyobrażeniami o nim. Miła powierzchowność i ujmujące usposobienie nie zawsze idą w parze z ciemną stroną duszy. Nigdy nie posądzałaby go o takie skłonności do lekkomyślnej zabawy. Ciągle jawił jej się, jako ideał mężczyzny, którym, jak się okazało, nie był.
Do sekretariatu wszedł Olszański. Wyglądał podobnie jak jego najlepszy przyjaciel. Blada, ziemista cera i sińce pod oczami.
 - Marek u siebie? – wychrypiał.
 - U siebie – Viola przyjrzała mu się bacznie. – Aleś się urządził. Wyglądasz jak lump.
 - Violetta nie krzycz tak, głowa mnie boli.
 - Przecież ja nie krzyczę, tylko mówię normalnie. – Kadrowy machnął ręką i wszedł do gabinetu.
Ula podniosła się zza biurka. Zabrała portmonetkę i zeszła na trzecie piętro do bufetu. Poprosiła o dwa duże kefiry i tak zaopatrzona, zabierając po drodze dwie tabletki od bólu głowy zapukała do gabinetu dyrektora. Po usłyszeniu cichego „Proszę” weszła do środka. Obaj, na wpółleżąc zajmowali kanapę.
 - No Ula, co tam? – odezwał się słabo Marek.
Podeszła do szklanego stolika i postawiła na nim kubki z kefirem, kładąc obok nich tabletki.
 - Wypijcie. To powinno pomóc, a tabletki są na ból głowy.
Popatrzył na nią z wdzięcznością. Kiedy wyszła, błyskawicznie dorwali się do kefirów i wypili je duszkiem. Zażyli też tabletki.
 - Twoja asystentka, to prawdziwy anioł. Tego właśnie potrzebowałem.
 - Ja też. Jak ona się domyśliła...?
 - Nie musiała się zbytnio wysilać. Wystarczyło, że spojrzała na nasze gęby.
 - To prawda. Nieszczególnie dzisiaj wyglądamy. Daliśmy czadu.
Po godzinie obaj poczuli się znacznie lepiej i postanowili zająć się pracą. Przed dwunastą Dobrzański wychynął z gabinetu i poprosił Ulę do siebie. Weszła i usiadła w fotelu. Obrzucił ją zmęczonym spojrzeniem.
 - Chciałbym Ci podziękować Ula i przeprosić, że sprawiliśmy ci kłopot.
Zmieszała się nieco i nieśmiało spojrzała na niego. Miał minę nieszczęśliwego szczeniaka.
 - Naprawdę nie ma za co dziękować. Mam nadzieję, że czujesz się lepiej.
 - Znacznie lepiej. Dzięki tobie. Poprosiłem cię, bo mamy ważne zadanie. Jutro trzeba będzie dopilnować sesji u Pshemko i przy okazji wybrać grupę modelek do pokazu. Chciałbym, żebyś się tym zajęła. Czarek ma je sfotografować, bo zdjęcia będą potrzebne do folderu. Rano o dziewiątej zjawią się modelki. Trzeba przygotować kwestionariusze osobowe do wypełnienia. Dasz radę?
 - Oczywiście. Zaraz się tym zajmę. To wszystko?
 - Na razie tak. Jutro powiem, co dalej.
 - Dobrze. W takim razie wracam do pracy.
Skupiona na nowym zadaniu odcięła się od świata zewnętrznego. Cierpliwie układała listę mających wystąpić w pokazie modelek. Straciła poczucie czasu. W pewnym momencie poczuła, że ktoś ją obserwuje. Podniosła głowę i ze zdumieniem zanotowała obecność przy swoim biurku kobiety z apartamentu, Pauliny Febo we własnej osobie. Znała już historię jej i Marka, bo uczynna i wiecznie paplająca Violetta uwielbiała plotki i nie omieszkała donieść jej również o burzliwej przeszłości tych dwojga. Czarne jak węgiel oczy Pauliny wpatrywały się w nią intensywnie. Zmiażdżona jej spojrzeniem wyjąkała słabo.
 - Dzień dobry.
 - Dzień dobry? To chyba nie jest mój dobry dzień. Możesz mi powiedzieć, co ty tu robisz? Skąd się tu wzięłaś?
 - Marek przyjął mnie do pracy…
 - Do pracy? A cóż ty takiego potrafisz, prócz całowania cudzych mężczyzn?
 - Nie całuję cudzych mężczyzn, a pani narzeczonemu ratowałam życie, o ile sobie pani przypomina. Gdyby nie udaremniono wtedy pani interwencji, on dzisiaj byłby już martwy.
 - Nie musi mi pani o tym przypominać – wysyczała zjadliwie. - Przez panią rozpadł się nasz związek.
Ula wytrzeszczyła na nią oczy bezgranicznie zdumiona.
 - Przeze mnie? Z tego, co wiem to pani była główną tego przyczyną. Ja nie jestem ani jego dziewczyną, ani jego kochanką. Nic mnie z nim nie łączy prócz tego, że jestem jego asystentką. Być może nie potrafi pani spojrzeć prawdzie w oczy, uderzyć się w piersi i przyznać do błędów. Wygodniej jest zwalić winę na kogoś innego. Zresztą proszę na mnie spojrzeć. Czy ktoś mógłby podejrzewać, że łączy mnie z pani byłym narzeczonym coś więcej?
Ula mówiła do Pauliny przyciszonym głosem. Nie chciała, by ktoś rzeczywiście posądził ją o romans z szefem. Paulina popatrzyła na nią pogardliwie.
 - Rzeczywiście. Musiałby być pozbawiony piątej klepki. Takich jak ty Marek nie dotknąłby nawet kijem.
Podniesiony głos Pauliny zaniepokoił Marka, który słyszał strzępy tej wymiany zdań. Wyszedł z gabinetu i omiótł je obie spojrzeniem.
 - Możesz mi powiedzieć, co tutaj robisz? – zwrócił się do Pauliny. – Chyba nie chęć poznania mojej nowej asystentki przygnała cię tutaj?
 - Masz rację, to nie to. Jednak zaskoczona jestem tym, że potrafisz być jej tak bardzo wdzięczny, że ściągnąłeś ją aż tutaj z Jelitkowa.
 - Nie musiałem jej ściągać, bo mieszka w Warszawie, a poza tym, to nie twoja sprawa. Jedną sekretarkę już mi raz wybrałaś i okazała się nic nie warta. Chciałaś tylko mieć tu kogoś, kto bezustannie by mnie szpiegował i donosił ci o moich poczynaniach. Na szczęście ona nie musi już tego robić. A Uli daj spokój i przestań się nad nią pastwić. Nie pozwolę, by w tej firmie obrażano pracowników. Ciebie również obowiązuje szacunek wobec nich, bo dzięki nim żyjesz na odpowiednim poziomie. Teraz, jeśli możesz idź już stąd. Ula ma dużo pracy i nie chcę, by jej przeszkadzano. Rozumiesz?
Wyszła z sekretariatu ocierając niemal nosem sufit. – Jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa Mareczku. Jeszcze się przekonasz, do czego jest zdolna Paulina Febo – pomyślała mściwie.
Kiedy ucichł stukot jej wysokich obcasów, Marek pochylił się na biurkiem Uli.
 - Przepraszam cię Ula za nią. Ona nadal nie może pogodzić się z tą porażką. Myślała, że ożenię się z nią a ona będzie dyrygować moim życiem.
 - Ona długo się z tym nie pogodzi Marek. Jest zbyt dumna i uważa, że niektóre rzeczy po prostu jej się należą. Te typy tak mają. Idę do Czarka uzgodnić z nim szczegóły sesji.
 - Dobrze, ja wracam do siebie. Gdyby Paulina próbowała cię obrażać w jakiś sposób, daj mi znać, dobrze?
Kiwnęła głową i wymaszerowała z sekretariatu.

Następnego dnia od samego rana w przestronnym holu F&D panował nieznośny rejwach. Okupujące go modelki przekrzykiwały się jedna przed drugą. Wielokrotne próby Ani usiłującej je uciszyć, paliły na panewce. W ogóle jej nie słuchały i ignorowały zupełnie. Wściekła pomaszerowała do Marka.
 - Marek, pomóż – jęknęła. – Te głupie modelice robią taki hałas, że słychać je chyba na drugim końcu Warszawy. W ogóle mnie nie słuchają.
Podniósł się od biurka i wparował do holu.
 - Co się tu do jasnej cholery dzieje! – wrzasnął na całe gardło. – Myślicie, że jesteście na bazarze? Zachowujecie się jak banda niewychowanych przekupek! - Nagle ucichło, jak makiem zasiał. Marek omiótł je krytycznym spojrzeniem. - Czy w ogóle któraś używa mózgu? To jest biuro, jakbyście nie pamiętały. Tu przychodzi się pracować, a nie kręcić tylko tyłkiem na wybiegu. A może któraś nie potrzebuje już tej pracy? - Nadal milczały wpatrując się w niego zaskoczone.  - Macie zachowywać się cicho, zrozumiano? Jeżeli jeszcze raz usłyszę ten rejwach wyrzucę wszystkie na zbitą twarz. Na wasze miejsce błyskawicznie znajdą się inne, bardziej chętne do pracy. Teraz moja asystentka rozda wam formularze, które wypełnicie w ciszy i spokoju. Każdy z nich zaopatrzony jest w numer. Według tych numerów będziecie wychodzić na wybieg. Ula? – rozejrzał się za Cieplakówną.
 - Jestem. Już rozdaję te arkusze osobowe.
Wyczytywała nazwiska, a one podchodziły do niej i odbierały kwestionariusze.
 - Dominika Majewska – podeszła do niej wysoka szczupła dziewczyna z naburmuszoną miną. Spojrzała na numer.
 - Trzynaście? Ja nie chcę wchodzić, jako trzynasta. Ten numer przynosi pecha.
 - Niestety nie mogę go już zmienić.
 - To się postaraj, bo ja na pewno nie wejdę z tym numerem.
 - Dobrze, jak chcesz – Ula odebrała z jej rąk formularz wyczytując jednocześnie kolejną modelkę.
 - Chwileczkę, – zaprotestowała Dominika – a co ze mną?
 - Jak to, co z tobą? Przecież nie chcesz wejść z tym numerem. Właśnie zrezygnowałaś z tej sesji. Ja nie mam czasu, ani ochoty wykłócać się z tobą. Zastąpi cię inna modelka – odpowiedziała jej spokojnie Ula. Jej spokój wywołał atak furii u dziewczyny.
 - Co ty sobie myślisz, pokrako jedna, że kim tu jesteś!?
 - Ja jestem asystentką dyrektora Dobrzańskiego, a ty? Czyżbyś myślała, że jesteś tu najważniejsza? Nie rozśmieszaj mnie.
 - Ja jestem twarzą kolekcji z zeszłego roku, więc nie jestem nikim – wyrzuciła z siebie butnie.
Ula miała dość tej rozmowy. Czas ją naglił, a ona traciła go na jakieś przepychanki słowne z głupią modelką.
 - Jak słusznie zauważyłaś, to było zeszłego roku. Teraz mamy kolejny rok i twarzą tej kolekcji na pewno zostanie któraś z twoich koleżanek, bo jej twarz zostanie wyłoniona spośród tej grupy. A teraz odejdź i pozwól mi spokojnie pracować.
 - Jeszcze zobaczymy, kto będzie górą – powiedziawszy to pożeglowała do gabinetu Marka. Wpadła tam, jak burza krzycząc od progu. - Marek! Czy ty wiesz, co przed chwilą zrobiła ta twoja Brzydula? Wyrzuciła mnie z sesji! – Obrzucił ją rozbawionym spojrzeniem.
 - Domi, uspokój się. Jeżeli to zrobiła, to widocznie musiała mieć powód.
 - I ty to mówisz tak spokojnie? Ten paszczur dał mi formularz z trzynastym numerem. Ja nie mogę wejść z trzynastką, bo to przynosi pecha – podeszła do niego i otarła się o jego tors. – Zrób coś z tym kochany. Przecież nie może to się tak skończyć – wpiła się w jego usta całując go z pasją. Uległ jej oddając ten namiętny pocałunek. Wiedziała, jaki był słaby. Wiedziała też, że nie potrafi jej się oprzeć. Przyciągnął ją do siebie i gładząc jej plecy całował żarliwie. Nawet nie słyszeli, jak do gabinetu weszła Ula i stanęła jak wryta przyglądając się tej scenie. Spuściła głowę. Zrobiło jej się przykro i serce tak boleśnie ją zakłuło. - To jednak prawda, że nie potrafi się oprzeć żadnej dziewczynie – pomyślała z żalem.
Chrząknęła. Oderwali się od siebie. Marek spojrzał na Ulę i poczuł się zażenowany. Modelka patrzyła na nią z triumfem w oczach.
 - Przepraszam Ula. Chciałaś coś? – wykrztusił nie wiedząc, gdzie podziać oczy.
 - Chciałam ci tylko dać to zestawienie.
Podała mu szybko dokumenty i jeszcze szybciej wyszła z gabinetu. Musiała ochłonąć. Nie była przyzwyczajona do takiego zachowania. Nie do tak ostentacyjnego. – Jak on może obcałowywać w miejscu pracy te wszystkie kobiety? Nie ma żadnych hamulców moralnych. One są nachalne, a on to wykorzystuje. To wstrętne.
Wybiegła z sekretariatu do damskiej łazienki. Zamknęła kabinę i rozpłakała się.

Sesja rozkręciła się na dobre. Pshemko czuwał nad kolekcją rozdzielając między modelki poszczególne kreacje. Czarek uwijał się, jak w ukropie starając się fotografować jak najdokładniej i dbając o dobrą jakość zdjęć. Ula stała przy wybiegu z formularzami w ręku koordynując poczynania modelek i pilnując kolejności. Drzwi za nią otworzyły się i wszedł Marek prowadząc Domi. Podszedł do Uli i powiedział szeptem.
 - Wpisz Domi na ostatnią pozycję na liście i daj mi formularz dla niej. – Spojrzała mu smutno w oczy.
 - Jak sobie życzysz – szepnęła.
Po kilku minutach podeszła Domi wciskając jej wypełnioną kartę. Pochyliła się do niej i syknęła do ucha.
 - I czyje na wierzchu, pokrako? Nie wtrącaj się w sprawy, których nie rozumiesz i o których nie masz zielonego pojęcia.
Była zmęczona. O siedemnastej z ulgą wyłączyła komputer. Ubrała się i wyszła z firmy. Ten dzisiejszy dzień był dla niej ciężką próbą. Jak bardzo się pomyliła w stosunku do niego. On nie dążył do tego, by być z jedną kobietą. On chciał mieć cały harem. Najlepiej trzysta sześćdziesiąt pięć kobiet na każdy dzień roku. Czuła się bardzo rozczarowana. Sądziła, że teraz być może uda im się zacieśnić ich relacje. Nie liczyła na to, że od razu ją pokocha, ale przynajmniej liczyła na prawdziwą przyjaźń. Traktował ją dobrze. Nigdy na nią nie krzyczał i nie był zły. Odnosił się do niej łagodnie, bo pewnie ciągle miał w pamięci to, co dla niego zrobiła. Nie spodziewała się jednak tego, że na jej oczach będzie posuwał się do takich rzeczy, jak całowanie modelek. Dla niej to było obrzydliwe, podobnie jak zachowanie tych wyzwolonych dziewczyn, które bez żadnych oporów rzucały mu się w ramiona sądząc, że coś przez to zyskają, że wzmocnią poprzez łóżko swoją pozycję w F&D. Może mają rację? On nie broni się przecież przed takim zachowaniem z ich strony. Możliwe, że w jakiś sposób mu to pochlebia. Ona nawet w ułamku nie mogła porównywać się do żadnej z nich. Nie była ładna, brzydko i niemodnie się ubierała. Nie potrafiła się malować, ani uczesać. Nie mogła mu zaimponować niczym. Nigdy nie znalazłaby w sobie tyle odwagi, by podejść do niego i zacząć go całować. W starciu z tymi pięknymi i zadbanymi kobietami nie miała najmniejszych szans. To było, jak walka z wiatrakami, jak toczenie pod górę głazu przez Syzyfa. Ona go nie zmieni, bo jemu za bardzo odpowiada takie rozwiązłe życie. Niech więc sobie tak żyje dalej i zalicza każdego dnia chętne panienki. Ona nie będzie przecież walczyć z jego mroczną stroną.
Te myśli sprawiły, że poczuła się zdruzgotana. Zrozumiała, że nie ma takiej opcji, by on odwzajemnił jej uczucie, które z każdym dniem było coraz silniejsze. Czasami nie mogła poradzić sobie z tą miłością. Rozum nadal był tłumiony przez podszepty serca. To musi się zmienić. Ona musi to zmienić. Jeśli tego nie zrobi, będzie nieszczęśliwa do końca swoich dni. Musi zapomnieć. Wyrzucić z siebie tę beznadziejną miłość. Postanowiła, że od jutra zacznie zachowywać się bardzo profesjonalnie. Będzie oficjalna i rzeczowa. Będzie tylko i wyłącznie wypełniać, jak najlepiej potrafi swoje obowiązki. Nie będzie się wdawać w żadne dyskusje z nim. Otoczy się murem obojętności, by nie mógł jej zranić.

Minęły dwa długie miesiące. Uodporniła się, a przynajmniej tak jej się wydawało. Otoczyła swoje serce szczelną skorupą. On również zauważył te zmiany i nie mógł zrozumieć, dlaczego zrobiła się taka obojętna. Przecież tak naprawdę była całkiem inna. Nie uśmiechała się już tak jak dawniej. Swoje obowiązki wykonywała bez zarzutu. Była prawdziwym tytanem pracy. Dzięki niej wiele spraw wyprowadził na prostą. Nadrobił zaległości. Zrobiła taki porządek w dokumentach, że mógł się obudzić w środku nocy i powiedzieć, gdzie się co znajduje. Byłą idealną asystentką, a jednak odnosił wrażenie, że coś ją gryzie. Jakiś problem, z którym nie potrafiła sobie poradzić. Nie chciał jej jednak wypytywać, bo mogła poczuć się dotknięta. Spowijał ją jakiś wewnętrzny smutek, któremu i on ulegał, ilekroć patrzył na jej zamyśloną twarz. Nie miał pojęcia jak może jej pomóc. Póki co, pozostawił sprawy swojemu biegowi. Sądził, że jeśli do tego dojrzeje, być może sama mu powie, co ją tak gnębi.

Zbliżał się wielkimi krokami pokaz kolekcji zimowej. Pracowała, jak nakręcona. Na najwyższych obrotach. Więcej latała po mieście niż siedziała za firmowym biurkiem. To na niej spoczął obowiązek dopilnowania wszystkiego i zadbania o najdrobniejszy szczegół. Nie mogła pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. Nie chciała zawieść Marka. Obiecała mu to przecież kiedyś i bez względu na to, co do niego czuła, nadal była mu wdzięczna, że zaoferował jej tę pracę.
Ubrania zaczęły na niej wisieć. Mocno zeszczuplała. Była w ciągłym ruchu, a permanentny brak czasu sprawił, że przestała odżywiać się regularnie tak jak kiedyś. Nie zwróciłaby na to nawet uwagi, gdyby nie Violetta, która przyjrzała jej się któregoś dnia krytycznie.
 - Ale zrobiłaś się chuda – zawyrokowała. – Ciuchy wiszą na tobie, jak na wieszaku jakimś. Odchudzasz się, czy co?
 - Nie Viola. Nie odchudzam się, ale często nie mam czasu nawet zjeść. Gdybyś zechciała mi trochę pomóc, nie musiałabym się tak urabiać po łokcie. Ty kwitniesz, a ja znikam. To przez ten nadmiar pracy – skarżyła się żałośnie. – Nie jest ci czasem głupio, że ja haruję jak wół podczas, gdy ty śledzisz internetowe wyprzedaże? Chociaż z litości mogłabyś mi pomóc.
Kubasińska obruszyła się.
 - Czy ty myślisz, że ja nic nie robię?
 - A co takiego robisz? – zapytała zmęczonym głosem. – Czasem coś skserujesz lub przepiszesz, ale to wszystko. Nie chcę być złośliwa Viola i naprawdę daleko mi do tego, ale uwierz mi, że ja już nie daję rady. Ten nadmiar pracy zaczyna mnie przerastać. Zamiast śledzić Internet, mogłabyś się wiele nauczyć. Ja przecież pomogłabym ci. Całe życie chcesz pracować, jako sekretarka? Nie masz większych ambicji? Gdybyś tylko chciała się uczyć, mogłabyś pracować na wyższym stanowisku a przez to i zarabiałabyś lepiej.
Violettę zastanowiły jej słowa.
 - Wiesz Ulka, ja zawsze marzyłam o public relations. To chyba najbardziej mnie pociąga. Wywiady z dziennikarzami, promowanie firmy i takie tam. Myślę, że jestem do tego stworzona. – Ula pokiwała głową.
 - No widzisz. Przecież możesz to wszystko osiągnąć, ale musisz się zaangażować. Bez pracy nie ma kołaczy, jak to mówią. Bez przygotowania nikt nie powierzy ci takiego stanowiska. Przemyśl to sobie i jeśli się zdecydujesz, to ja chętnie ci pomogę.
 - Dzięki Ula. To daj mi coś do roboty, tylko najpierw dokładnie wytłumacz, o co chodzi, bo nie chcę zawalić. – Ula uśmiechnęła się do niej promiennie.




ROZDZIAŁ 5



Weszła do domu i przywitała się ze wszystkimi. Ojciec zakrzątnął się przy kuchni i po chwili stawiał przed nią parujący talerz z zupą. Sam usiadł naprzeciw niej i z troską przyglądał się, jak niezgrabnie grzebie łyżką w talerzu.
 - Ula jedz. Nie baw się jedzeniem. Tak zmizerniałaś, że tylko cień z ciebie został.
Uśmiechnęła się blado do ojca.
 - Nie jest tak źle tato. Zmęczona jestem. Muszę odespać i zaraz poczuję się lepiej.
 - Zanim będziesz odsypiać to chcę zobaczyć pusty talerz. Dzisiaj zjesz wszystko. Drugie danie też. Nie będę wyrzucał jedzenia, na które to ty właśnie harujesz. Wcinaj.
Ledwie zmusiła się, by zjeść to, co przygotował. Z przepełnionym brzuchem poszła do łazienki i połowę tego, co zjadła, zwymiotowała. – Chyba skurczył mi się żołądek – pomyślała. Wyciągnęła z szafki łazienkową wagę i weszła na nią. Wskazówka pokazała pięćdziesiąt kilo. – Tyle, co worek ziemniaków. – Przy jej wzroście stu sześćdziesięciu siedmiu centymetrów to była spora niedowaga. – Faktycznie jestem chuda, aż mi żebra wystają. Nadgonię. Wszystko nadgonię. Niech tylko ten młyn się skończy – popatrzyła w lustro i skrzywiła się widząc swoje odbicie. Długie włosy, rozdwojone na końcach, szara z niewyspania i przemęczenia cera, kilka piegów na nosie i ten okropny aparat na zębach. – Prawdziwa piękność – zadrwiła sama z siebie. – Może by coś zmienić? Obciąć włosy na przykład i może pofarbować. Jestem nijaka. Który facet zwróci na mnie uwagę? Musiałby być ślepy. Jutro, prosto z pracy pójdę do fryzjera. Nie skracałam włosów od podstawówki. Już najwyższy czas coś zmienić i przestać być szarą myszką - z takim postanowieniem kładła się spać. Może i Marek zauważy jej przemianę? - Przestań o nim myśleć! Miałaś zapomnieć! Obojętność Cieplak. Kompletna obojętność. Pamiętaj.

Już od samego rana czuła dziwne podekscytowanie. To przez tę wizytę u fryzjera. Wiedziała, że to wyjdzie jej tylko na dobre. Zjadła w pośpiechu śniadanie i popędziła na przystanek. W sekretariacie odnotowała obecność Violetty, co zdziwiło ją niepomiernie.
 - Ty już w pracy? – spytała zdumiona, bo Viola niemal każdego dnia spóźniała się wymyślając, co rusz inne powody tych spóźnień. Sekretarka uśmiechnęła się do niej.
 - Od dzisiaj koniec ze spóźnieniami. Postanowiłam się zmienić. Przemyślałam to, co wczoraj mówiłaś. Miałaś rację. Nie chcę być ciągle sekretarką. Latem zapisuję się na studia. Pomożesz mi? Obiecałaś.
 - Obiecałam Viola i słowa dotrzymam. Bardzo się cieszę. Naprawdę. Dobrze robisz.
 - No dobra. To zabieramy się do roboty. Daj mi coś.
Siedziały pochylone nad klawiaturą. Tak zastał je Dobrzański i aż przystanął zdziwiony widząc swoją sekretarkę zatopioną w dokumentach. Mało brakowało, a zacząłby przecierać oczy ze zdumienia. – Violetta pracuje? Dasz wiarę? - Cześć moje ulubione dziewczyny. – Kubasińska uśmiechnęła się do niego.
 - Cześć szefie.
 - Cześć – odpowiedziała cicho i poważnie Ula tak jak zwykle od dłuższego już czasu. Znowu się zmartwił. Jej smutek przytłaczał go. Niemal odczuwał ból serca patrząc na nią.
 - Ula pozwól do mnie na chwilę.
Wstała od biurka i powlokła się za nim do gabinetu.
 - Usiądź – wskazał ręką kanapę i przysiadł obok. Dotarł do niej zapach jego perfum i sprawił, że zakręciło jej się w głowie. Pobladła i oparła głowę o zagłówek kanapy. Z niepokojem ją obserwował.
 - Źle się czujesz? Jesteś taka blada.
 - Nie… Wszystko w porządku. Chciałeś coś? Mam trochę pilnej roboty…
 - Chciałem coś wyjaśnić – spojrzał na nią niepewnie. – Obserwuję cię już od dłuższego czasu. Zmieniłaś się. Mam wrażenie, że coś cię gnębi i to coś w jakiś sposób cię niszczy. Nie zachowujesz się tak, jak dawniej. Znikł gdzieś ten promienny uśmiech z twojej twarzy, nie ma w tobie tej spontaniczności i żywiołowości, którą tak w tobie lubiłem. Co się dzieje Ula? Jeśli masz problem, to powiedz mi, może będę mógł ci jakoś pomóc.
Spojrzała na niego a on znowu wyczytał w jej oczach ten przeraźliwy smutek. Przeszedł go dreszcz. Teraz dopiero zauważył, jak bardzo schudła. Wyostrzyły się rysy jej twarzy i zdominowały ją te ogromne, niemożliwie błękitne, wręcz chabrowe oczy, z których wydzierała już teraz niema rozpacz. Westchnęła żałośnie.
 - Przepraszam cię Marek, ale nie możesz mi pomóc. Nikt nie może mi pomóc. Ja muszę uporać się z tym sama.
 - Ula nie odrzucaj mojej pomocy. Przecież wiesz, jak bardzo jesteś dla mnie ważna. Nie darowałbym sobie, gdyby ci się coś stało.
 - Nic mi się nie stanie, zapewniam, cię – powiedziała niemal szeptem. - Nie potrzebuję też niczyjej pomocy. Nie zawracaj sobie mną głowy. Ja i tak nie mogę ci powiedzieć, o co chodzi, więc nie nalegaj. Teraz, jeśli pozwolisz wrócę do siebie. Mam mnóstwo pracy.
 - Poczekaj jeszcze chwilę. Mam, dla ciebie zaproszenie na pokaz. – Podniosła zdumiona na niego wzrok.
 - Zaproszenie? Ja nigdzie się nie wybieram. Nie lubię takich spędów i źle bym się tam czuła. Poza tym ja tam nie pasuję. Mógłbyś się za mnie tylko wstydzić. Oszczędzę ci tego. – Patrzył na nią i nie mógł wykrztusić słowa. Zamurowało go. W końcu odezwał się.
 - Jak to, nie wybierasz się na pokaz? Ty musisz tam być. Naharowałaś się jak wół przy jego przygotowaniu. Masz tam być. To polecenie służbowe. Jeśli się nie pojawisz, przyjadę osobiście do Rysiowa i zaciągnę cię na niego siłą. Ja nigdy, rozumiesz, nigdy nie wstydziłbym się z ciebie. Skąd ci przyszedł do głowy taki pomysł? – pokręcił głową. – Trzymaj – wcisnął jej ozdobny kartonik w dłoń. – Nie chcę już nawet słyszeć, że cię tam nie będzie.
Wyszła z jego gabinetu przetrawiając w myślach słowa, które od niego usłyszała.
 - Czy on się czegoś domyśla? Chyba nie. Powiedział, że jestem dla niego ważna. To może oznaczać wszystko i nic. Kurde blaszka, myślałam, że uniknę tego pokazu. Powiedział, że to polecenie służbowe, więc muszę tam być. Zaszyję się najwyżej w jakiś kąt i przeczekam żeby nie rzucać się nikomu w oczy.

Po pracy poszła do najlepszego salonu fryzjerskiego w mieście. Wreszcie mogła w siebie zainwestować trochę pieniędzy. Z ulgą stwierdziła, że salon świecił pustkami. Na krześle przy lustrach siedział znudzony fryzjer i przeglądał jakąś gazetę.
 - Dzień dobry. Można? – Oderwał się od prasówki i spojrzał na nią.
 - Oczywiście, bardzo proszę – wyszczerzył się. – To, co robimy?
 - Zdaję się na pana. Proszę mnie ostrzyc tak, żebym ładnie wyglądała. Może jakiś kolor? Moje włosy są nijakie. Zaufam panu i oddaję się w pana ręce.
 - A ja dziękuję za to zaufanie. Zobaczy pani, modna fryzura potrafi czynić cuda i zmienić kompletnie wizerunek. Co pani powie na kolor czekoladowy? Ożywiłby włosy i nadał im połysk. Będzie pięknie, przekona się pani.
Rozmieszał farbę i zgrabnie nałożył jej na włosy. Siedziała przez czterdzieści minut z czepkiem na głowie gawędząc wesoło z fryzjerem, który opowiadał jej zabawne historyjki. Spłukał jej z włosów farbę i zaczął strzyc. Bez żalu patrzyła na spadające na podłogę długie pasma włosów. I tak były do niczego.
 - Ostrzyżemy nie za krótko. Do ramion wystarczy. Zrobię tak, by nie miała pani kłopotu z ich ułożeniem. Trochę wycieniuję i nadam im nieco lekkości.
Kiedy skończył nie mogła wyjść z podziwu. Patrzyła w lustro i nie poznawała samej siebie.
 - Jest pani piękna – wyszeptał jej w ucho.
 - Tak pan uważa?
 - Ja to wiem. Wystarczy lekki makijaż, by dopełnił całości.
 - Bardzo panu dziękuję. Nie spodziewałam się aż takiej przemiany.
Wyszła z salonu uskrzydlona. Nie przypuszczała, że jej twarz zmieni się tak diametralnie. Nie przypominała już tamtej Uli. Postanowiła pójść jeszcze do optyka. Jej okulary były ładne i lekkie, ale chciała spróbować soczewek kontaktowych. Już wprawdzie kiedyś próbowała je nosić, ale czuła się w nich mało komfortowo. Podrażniały jej oczy. Słyszała, że teraz mają soczewki najnowszej generacji i takie postanowiła kupić. Mijała właśnie sklep z odzieżą i zwróciła uwagę na sukienkę wystawioną w oknie. Podeszła bliżej i przyjrzała się jej. Była błękitna, ładnie i pomysłowo uszyta. Cena też wydawała jej się przystępna. Weszła do środka i podała ekspedientce swój rozmiar. Suknia leżała idealnie eksponując atuty jej figury i podkreślając kolor jej oczu. To było to. Kupiła ją bez wahania i zadowolona z zakupu już bez przeszkód dotarła do optyka.

Na pokaz przyszło mnóstwo ludzi. Znawców najnowszych modowych trendów, celebrytów i dziennikarzy. Łatwo było zniknąć w tym tłumie. Tak też zrobiła. Nie chciała rzucać się w oczy. Widziała Marka, jak nerwowo rozglądał się po sali. Wiedziała, że usiłuje ją wypatrzeć w tym tłumie. Pokaz był bardzo udany. Opłacił się jej trud. Zaczął się bankiet. Szampan lał się strumieniami a gratulacjom nie było końca. Zauważyła Sebastiana, który omiótł ją pełnym podziwu wzrokiem, ale co dziwne, w ogóle nie poznał. Uśmiechnęła się w duchu. – Naprawdę wyglądam inaczej.
Musiała odetchnąć. Zgromadzenie tak wielu osób w jednej sali spowodowało, że zrobiło jej się duszno. Wyszła przed budynek i spacerkiem poszła w kierunku ławki, którą dostrzegła. Nie uszła nawet dwudziestu metrów, gdy zobaczyła jakąś parę całującą się namiętnie. Podeszła bliżej i nogi się pod nią ugięły. Zobaczyła Marka całującego się z jakąś kobietą. To nie była modelka. Nie znała tej kobiety. Szelest jej kroków na żwirowej ścieżce sprawił, że para oderwała się od siebie. Ula stała zdumiona wbijając swoje ogromne oczy w Dobrzańskiego. Nie potrafiła się ruszyć. On również wpatrywał się w nią, jak urzeczony i wreszcie zrozumiał.
 - Ula… przyszłaś…
Jego słowa otrzeźwiły ją. Obróciła się na pięcie i ile miała sił w nogach i na ile pozwalały jej dość wysokie obcasy, rzuciła się do ucieczki. Słyszała jeszcze za sobą krzyk Marka.
 - Ula poczekaj!
Nie przestawała biec. Miała szczęście, bo kiedy dobiegła do przystanku podjechał jej autobus i jak tylko zajęła w nim miejsce, ruszył. Dotknęła policzka. Był mokry od łez. Wytarła nerwowo twarz. Kolejny raz widok Marka ściskającego w ramionach kobietę przyprawił jej serce o bolesny skurcz. Wzięła głęboki oddech. – Uspokój się, uspokój. To przecież nie pierwszy raz, a ty za każdym razem traktujesz to, jak zdradę. Przecież on nie ma pojęcia, że go kochasz. Może robić, co chce. Jest przecież wolny.
Nie potrafiła jednak przejść z tym do porządku dziennego. Musiała przyznać sama przed sobą, że zazdrości tym wszystkim kobietom, które czuły dotyk jego ramion i jego zmysłowe usta na swoich. Oddałaby wszystko za jeden taki pocałunek. – To się nigdy nie spełni, bo on nigdy nie spojrzy na mnie jak na kobietę, którą mógłby pokochać. Jestem tylko asystentką, niczym więcej.
Tej nocy przepłakała kilka godzin nim sen utulił jej zmęczone od płaczu powieki. Wstała kompletnie rozbita. Była niedziela. Powlokła się najpierw do kościoła a potem na cmentarz, na grób mamy. Znowu płakała skarżąc się jej żałośnie.
 - Mamusiu, czy ja już nigdy nie będę szczęśliwa? Czy dla mnie szczęście jest zakazane? To tak bardzo boli. Kocham go całym sercem i duszą. Wiem, że już nigdy nikogo tak mocno nie pokocham. Czuwaj nade mną i spraw by i on odwzajemnił tę moją beznadziejną miłość.
Tej nocy śniła jej się mama. Wyglądała jak anioł i uśmiechała się do niej mówiąc.
 - Nie martw się córeczko. Jeszcze będziesz szczęśliwa. Szczęście zawsze okupione jest cierpieniem. Bądź cierpliwa. Cierpliwość jest cnotą. Nie poddawaj się, a wszystko zakończy się szczęśliwie.
 - Mamusiu nie opuszczaj mnie – wyszeptała.
 - Nie opuszczę cię kochanie. Jestem przy tobie i czuwam.
Obudziła się z twarzą wtuloną w mokrą od łez poduszkę. Ten sen był taki realistyczny i niósł pociechę. Czy to była odpowiedź na jej modlitwy? Wierzyła, że tak. Pokrzepiona tą myślą powędrowała na przystanek.
Przed wejściem do firmy spotkała Violettę.
 - Cześć Viola. – Kubasińska przyjrzała się jej uważnie.
 - My się znamy? – spytała.
 - Viola nie wygłupiaj się. Nie poznajesz mnie? To ja, Ula.
 - Ula? – oczy Violetty niemal wyszły z orbit. – Matko Boska, jaka ty jesteś ładna! Coś ty zrobiła z twarzą? Wyglądasz zupełnie inaczej. Jeszcze jak ściągną ci to żelastwo z zębów, to będziesz chodzącą pięknością. Dobrze, że pozbyłaś się tych babcinych ciuchów. Okulary też wyrzuciłaś?
 - Nie, noszę teraz soczewki. Jeszcze się do nich przyzwyczajam.
 - No maleńka, muszę przyznać, że nieźle się wylaszczyłaś. Ciekawe, czy Marek cię pozna? Koniecznie muszę zobaczyć jego minę.
 - Nie będzie zdziwiony. Widział mnie wczoraj na pokazie. Chodźmy już, bo w końcu się spóźnimy. Zanim zamknęły się za nimi drzwi windy, ktoś zablokował je teczką. Kiedy ponownie się otworzyły wszedł do środka Dobrzański. Obrzucił pełnym zachwytu wzrokiem Ulę.
 - Cześć dziewczyny.
 - Cześć – przywitały się.
Violetta nie byłaby sobą, gdyby nie zwróciła uwagi Marka na nową Ulę.
 - Widziałeś Marek, jaka nasza Ula piękna? Prawdziwa laska się z niej zrobiła.
Nie odrywał od niej oczu.
 - Tak zauważyłem wczoraj. Gratuluję Ula tej przemiany. Ślicznie wyglądasz.
 - Dziękuję – powiedziała cicho nie patrząc na niego.
 - Chciałbym z tobą porozmawiać. Wejdź do mnie na chwilę.
 - Zaraz przyjdę tylko się rozbiorę.
Wsunęła się cicho do gabinetu siadając tym razem na fotelu. Nie chciała, by był tak blisko. Nie potrafiła zapanować w takich sytuacjach nad swoim sercem.
Usiadł na kanapie i kolejny raz wbił w nią zachwycone spojrzenie. Musiał przyznać, że jest piękna.
 - Chciałem cię przeprosić za wczorajszy wieczór, za to, czego byłaś świadkiem. – Poruszyła się niespokojnie na fotelu. Czuła, że będzie chciał wrócić do wczorajszego dnia.
 - Nie Marek, nie przepraszaj – powiedziała cicho spuszczając głowę. - To ja winna ci jestem przeprosiny. Nie chciałam być świadkiem tej sceny, ale stało się. Nie musisz mieć wyrzutów sumienia. To twoje życie, a mnie nic do tego. Każdy żyje, jak chce. Jeśli Tobie odpowiada takie życie, to nikt nie ma prawa go potępiać. Ja też nie będę. Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy. Ja żałuję tylko, że znalazłam się tam o nieodpowiedniej porze i za to chcę cię przeprosić.
Głos jej drżał i ledwie hamowała łzy. Nie chciała się przy nim rozkleić, a jednak pociekły po jej policzkach. Zerwała się gwałtownie z fotela, rzuciła tylko „przepraszam” i wybiegła z gabinetu. Zamknęła się w łazience i dała upust swojej rozpaczy. Była zła na siebie, że dopuściła do sytuacji, w której rozkleiła się przy nim zupełnie. - Co on sobie teraz pomyśli? Pewnie zachodzi w głowę, co mi się stało. Głupia, głupia, głupia…
Miała rację. Po jej gwałtownym wyjściu z gabinetu Dobrzański nie mógł wyjść ze zdumienia. – Co ją tak poruszyło, że musiała się rozpłakać? Co jest grane? Czy to ma związek z tą tajemnicą, którą nosi w sobie, a o której nie chce mi powiedzieć? Aż ścisnęło mi się serce na widok tych pięknych, zapłakanych oczu. Mógłbym utonąć w ich głębi. Są takie niezwykłe. Nigdy u żadnej kobiety nie widziałem takich oczu. Są wyjątkowe. Jakże ona się zmieniła. I to tak nagle. Co ją do tego skłoniło? Może już miała dość tego, że wszyscy nazywają ją tu Brzydulą? Teraz to chodząca piękność. Rasowa kobieta.

Minęło kilka miesięcy. Ich wzajemne relacje nie uległy jakiejś drastycznej zmianie. Nadal przyłapywała go czasem, jak obściskiwał modelki. Przywykła i nie reagowała już tak emocjonalnie, choć za każdym razem zamierało w niej serce z żalu. On w takich razach czuł się zażenowany i wyrzucał sobie, że znowu go nakryła. Najbardziej jednak nie mógł znieść wyrazu jej oczu. Ich widok wstrząsał nim do głębi, bo były wtedy tak bardzo smutne, pełne goryczy i czegoś, czego nie potrafił jeszcze nazwać.
Na początku czerwca prezes Dobrzański ogłosił, że na najbliższy piątek planuje wyjazd integracyjny nad Zalew Zegrzyński. Przybyło trochę nowych pracowników i czas najwyższy, by wszyscy się lepiej poznali. Ula początkowo nie miała ochoty na ten wyjazd, ale namawiana usilnie przez Violettę, dała się w końcu namówić. W czwartek po pracy obleciały jeszcze sklepy i zaopatrzyły się w kostiumy kąpielowe i kilka letnich sukienek kupionych w promocji. W piątek rano stawiły się pod firmą, spod której miał zabrać pracowników wynajęty autokar. Stały od kilku minut w podcieniach budynku, gdy pojawił się przed nimi Marek.
 - Cześć dziewczyny. Pojedziecie ze mną. Chodźcie, zapakujecie bagaże.
Spojrzały na siebie zdziwione, ale bez protestu poszły za nim. Wpakował ich torby do bagażnika. Violetta zajęła miejsce przy kierowcy, a Ula na tylnym siedzeniu. Ustawił lusterko nad głową tak, by móc ją widzieć. Wyglądała pięknie. Letnia, przewiewna sukienka w drobne niebieskie kwiatuszki sprawiała, że wyglądała, jak śliczna, mała dziewczynka. Uśmiechnął się do lusterka zauważając, że patrzy na niego. Nie odwzajemniła uśmiechu, lecz spojrzała na niego tym znanym mu już, smutnym wzrokiem. Trochę się zmartwił. Już nie pamiętał, kiedy uśmiechała się do niego tak, jak najbardziej lubił. Nadal tkwił w niej ten niezrozumiały dla niego smutek. – Może tam będzie w lepszym nastroju? – pomyślał z nadzieją.
 - To co dziewczyny, jedziemy? Nie będziemy przecież czekać, aż autobus ruszy.
 - Pewnie, że jedziemy – odpowiedziała rozentuzjazmowana Violetta. – Przynajmniej będziemy sobie mogły wybrać najładniejszy pokój z widokiem na jezioro, nie Ulka? – Pokiwała w milczeniu głową.
 - W takim razie ruszamy – Dobrzański odpalił samochód i wolno ruszył z firmowego parkingu.
Nie mieli jechać daleko. Zaledwie trzydzieści kilometrów za Warszawę. Dobrzański-senior wynajął na trzy dni ośrodek „Promenada” położony nad Zalewem Zegrzyńskim. Jego oferta była kusząca, bo oferował wiele atrakcji a i cena była do przyjęcia. Prezes wiedział, co robi. Zawsze szanował swoich pracowników i był świadom, że wydajny pracownik, to wypoczęty i zrelaksowany a przy tym właściwie wynagradzany człowiek. Tradycją stały się te organizowane raz do roku wyjazdy integracyjne.

Ula przykleiła czoło do szyby obserwując mijane widoki za oknem. Nie do końca była przekonana, co do tego wyjazdu. Bała się, że znowu natknie się na Marka obściskującego jakąś panienkę. Coraz trudniej było jej znosić takie sytuacje. Myślała, że uodporniła się na nie, lecz nie było to prawdą. Ilekroć widziała go w konfiguracji z coraz to inną kobietą, jej serce pękało z bólu i rozczarowania. Zaszywała się wtedy w jakiś zakamarek i łykała łzy z rozpaczy. Do jej uszu dobiegło paplanie Violetty. Dobrze przynajmniej, że ona zajmuje Marka rozmową. Ula nie potrafiłaby podtrzymać z nim konwersacji. O czym niby miałaby z nim rozmawiać? Oprócz spraw służbowych nie mieli wspólnych tematów.
 - Co o tym myślisz Ula? – głos Violetty wyrwał ją z zadumy. Spojrzała na koleżankę nie bardzo rozumiejąc.
 - Co, co? O czym? Przepraszam cię Viola, ale nie słyszałam, o czym rozmawialiście. Zamyśliłam się.
 - Mówiliśmy o kąpieli w zalewie. Pogoda piękna. Na pewno za godzinę zrobi się gorąco. Może powinniśmy otworzyć sezon kąpielowy. Marek mówił, że świetnie pływasz.
 - Nie wiem, czy świetnie, ale chyba nie skuszę się na pływanie. Wolę się opalać.
Znowu zamilkła. Przypomniała sobie, jak w Jelitkowie desperacko usiłowała wyciągnąć go z wody, by uratować mu życie. Sama nie miała pojęcia, skąd znalazła w sobie tyle siły, by pokonać ten niemały dystans w jedną i drugą stronę. To pewnie zasługa adrenaliny. Przymknęła oczy. To było dawno, a teraz jest teraz.
Nie widziała, jak Marek co chwilę spogląda w lusterko obserwując jej poważną i przygnębioną twarz. Nadal martwił go jej stan. Nie rozumiał tego. Co takiego się stało, że jej usposobienie uległo tak drastycznej zmianie? To trwało już zbyt długo. Za długo. Odnosił wrażenie, że zamknęła się w swoim, tylko jej dostępnym świecie i nie dopuszcza do niego nikogo z zewnątrz. Zasklepiła się w jakiejś skorupie, przez którą nie potrafił się przebić, by zrozumieć, co się z nią dzieje. Naprawdę się o nią martwił. Tak bardzo chciał jej pomóc a zupełnie nie wiedział jak. Westchnął.
 - Dojeżdżamy – rzucił.
Wjechał na parking przed hotelem i zatrzymał samochód. Zgrabnie wyskoczył z auta i pomógł wysiąść dziewczynom. Wyjął ich torby i swoją i skierował się do hotelu. Podszedł do recepcji i przedstawiając się wyłuszczył, w czym rzecz. Recepcjonistka wysłuchała go z miłym uśmiechem.
 - Tak, wiemy o państwa przyjeździe. Hotel jest przygotowany. Zaraz dam państwu karty magnetyczne do pokoi. Jeszcze tylko miałam poinformować, że o jedenastej pan Krzysztof Dobrzański zwołał krótkie zebranie informacyjne dla pracowników. Odbędzie się tu na dole w sali konferencyjnej. A oto i karty. Dla pana pokój sto piętnaście, dwuosobowy i dla pań również dwuosobowy z numerem sto dwadzieścia. Pokoje są na pierwszym piętrze, tymi schodami do góry i na lewo.
Marek odebrał karty i jedną z nich wręczył Uli.
 - Chodźcie. Zobaczymy te pokoje. Jest dziesiąta, akurat zdążymy się rozpakować i zaaklimatyzować.
Weszli na piętro i szybko zorientowali się w rozkładzie pokoi. Okazało się, że Marka pokój jest naprzeciw pokoju dziewczyn. Ula włożyła kartę i nacisnęła klamkę. Przekroczyły próg i rozejrzały się ciekawie. Pokój był ładny i jasny. Dwa tapczaniki, dwie nocne szafki, niska komoda, na której królował telewizor, okrągły stolik i dwa przytulone do niego fotele. Tuż przy drzwiach wejściowych znajdowała się łazienka z kabiną prysznicową, a w głębi drzwi na taras wspólny dla kilku pokoi.
 - Ładnie tu, podoba mi się – Violetta podeszła do łóżka stojącego bliżej okna. – Mogę zająć to łóżko?
 - Oczywiście. Mnie jest wszystko jedno. Nie mam specjalnych wymagań – Ula położyła torbę na sąsiednim i zaczęła wyjmować z niej rzeczy. Nie było ich wiele, bo przecież przyjechały tylko na trzy dni. Kiedy uporała się z nimi zerknęła na zegarek. Była dziesiąta dwadzieścia pięć. - Pójdę się trochę przejść Viola. Spotkamy się na zebraniu.
 - W porządku. Ja skończę się rozpakowywać.
Wyszła na zewnątrz i rozejrzała się dokoła. – Piękne miejsce. Jezioro, las, plaża, cisza i spokój – ruszyła przed siebie po ciepłym piasku, który już zdążył się nagrzać pod wpływem porannego słońca. Zrzuciła z nóg sandały i zanurzyła w nim stopy. Uwielbiała to uczucie. To miejsce tak bardzo przypominało jej plażę w Jelitkowie. Podeszła do wody i zamoczyła nogi. Woda nie była bardzo zimna. – Ta pierwsza kąpiel w tym sezonie może się udać – ruszyła brzegiem oddalając się coraz bardziej od hotelu.

Viola powiesiła ostatnie sukienki na wieszaku, gdy usłyszała pukanie do drzwi.
 - Proszę – rzuciła.
W drzwiach ukazał się Marek.
 - Rozpakowałyście się już?
 - Ula tak, ja właśnie kończę.
 - A gdzie ona jest?
 - Poszła się przejść i zobaczyć, jak tu jest.
 - Poszła na plażę?
 - Chyba tak. Właściwie to nie wiem. Powiedziała, że spotkamy się na zebraniu.
 - Aha. Dobra, to ja lecę.
Szybkim krokiem wyszedł z hotelu i przykładając dłoń do czoła rozejrzał się wypatrując dziewczyny w sukience w kwiatki. Zamajaczyła mu w oddali jej sylwetka. Niemal biegiem rzucił się w jej kierunku. Stała nad wodą obejmując się ciasno ramionami, zapatrzona w horyzont i zamyślona. Podszedł bliżej. Stanął w niewielkiej odległości obserwując jej piękny profil. Nie odzywał się. Nie chciał jej wystraszyć. – Jest taka drobna i krucha. Wygląda, jak delikatna, porcelanowa lalka. Bardzo schudła od czasu, kiedy ją poznałem. Ta szczupłość dodała jej jednak subtelności i uszlachetniła rysy jej twarzy.
 - Ula – szepnął. Odwróciła się gwałtownie wyrwana z zadumy i ze zdziwieniem spojrzała na niego.
 - Możemy porozmawiać?
 - Porozmawiać? A o czym?
 - O tobie. Martwię się o ciebie. Zamknęłaś się w sobie. Nikniesz w oczach. Co cię tak gnębi? Dlaczego nie możesz podzielić się ze mną tym zmartwieniem, które dręczy cię od dłuższego czasu? Co to za straszna tajemnica, o której nie możesz mi powiedzieć? Ja chciałbym ci tylko pomóc. Wiesz przecież, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Patrzyła mu w oczy niemal przerażona, że nie będzie potrafiła ukryć przed nim swoich uczuć do niego, a on tonął w tych błękitach, jak zauroczony i nie mógł przestać. Zauważył, że zaszkliły się od łez. Nie potrafił tego znieść.
 - Ula proszę cię, powiedz mi. Co się dzieje? – spytał ze ściśniętym sercem.
 - To nic takiego. Te łzy to od wiatru. Czasem tak mam, że łzawią mi oczy – próbowała bagatelizować sprawę. – Naprawdę nic się nie dzieje. Wszystko pod kontrolą, więc nie martw się, bo nie masz o co.
Odwróciła się i ruszyła wolno w stronę hotelu. Szedł obok zerkając na nią co jakiś czas. Nienawidził tego stanu, w którym tkwiła już od tylu miesięcy. - Co robić, co robić. Nie powiedziała mi prawdy. Jak mam jej pomóc, kiedy nawet nie wiem, o co chodzi.
Postanowił podpytać Violettę. Ona na pewno coś wie i być może zechce podzielić się z nim tą wiedzą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz