Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 29 listopada 2015

"ZE SMUTKU NOCY W RADOŚĆ DNIA" - rozdział 11,12,13,14,15



ROZDZIAŁ 11

Pogładziła delikatnie jego szorstki od zarostu policzek w miejscu, gdzie zwykle wykwitał jeden z jego słodkich dołeczków.
 - Ciągle nie mogę w to uwierzyć. To naprawdę prawda? Kochasz mnie?
 - Kocham cię jak szaleniec – potwierdził. – Długo dochodziłem do tej prawdy. Przyznaję, że na początku pociągało mnie twoje piękno, ale w krótkim czasie doceniłem również piękno i wrażliwość twojej duszy. Podziwiałem cię, że jesteś taka poukładana, że tak świetnie radzisz sobie z obowiązkami zarówno w domu jak i w pracy. Z jednej strony jesteś najsilniejszą kobietą, jaką znam, a z drugiej wydajesz się być tak niezwykle krucha i delikatna. Zapadłaś w najgłębsze zakamarki mojego serca. To, co czuję do ciebie, to niezwykle silne uczucie. Piękne i dobre. Szczere i tkliwe. Zanim odważyłem się je nazwać, zaskakiwał mnie fakt, że nagle odczuwam potrzebę zaopiekowania się tobą, zaopiekowania się wami, że jestem zazdrosny o Wolszczana i wszystkich tych mężczyzn, którzy zwracali na ciebie uwagę. Nigdy w całym swoim życiu nie odczuwałem czegoś podobnego. To nie jest chwilowy poryw serca Ula, chwilowe zauroczenie, czy wyłącznie pociąg fizyczny. Ja naprawdę cię kocham. Przez te sześć lat wspólnego życia z Pauliną, życia bez miłości, nocy z obcymi kobietami utopionych w morzu alkoholu, szukałem ciebie. Szukałem miłości bezwarunkowej, miłości odwzajemnionej i jestem szczęśliwy Ula. Jestem bardzo szczęśliwy, że cię odnalazłem.
Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła do jego twarzy swoją.
 - A ja zakochałam się w tobie już wtedy, gdy zobaczyłam cię po raz pierwszy. Wydałeś mi się taki nierealny. Zbyt piękny, byś mógł być prawdziwy. Potem, gdy napadłeś tak na mnie na korytarzu, gdy wyrwałam ci się z rąk uciekając do domu i uspokoiłam dygot ciała, byłam zdumiona. Po tym wszystkim powinnam cię znienawidzić, a tymczasem kochałam cię nadal i nie mogłam pojąć, skąd w tobie ten dualizm. Pokochałam dobrego, szlachetnego człowieka, który pod wpływem alkoholu zmieniał się w bestię. Chcę, żebyś wiedział jedno. Ja nigdy nie zgodzę się na żaden alkohol, bo nie jesteś wtedy sobą. Nie zgodzę się na wypady do klubów. Tam czyha zbyt wiele pokus. Nie zniosłabym myśli, że zdradzasz mnie z jakimiś pannami. Mojego uczucia możesz być pewien, ale gdybyś powrócił do dawnego życia, straciłbyś mnie, bo nie potrafiłabym ci wybaczyć.
 - Ula. Ja to wszystko wiem. Wódkę i kluby pożegnałem już jakiś czas temu. Nie ma mowy, bym miał wrócić do tego, co kiedyś. To mało chwalebna przeszłość i wierz mi, że wstyd mi za nią. Teraz, gdy mam pewność, że odwzajemniasz moje uczucie, jestem zupełnie innym człowiekiem. Szczęśliwym człowiekiem i nie zamieniłbym tego na nic innego. Ty tylko mnie kochaj, a ja nie zawiodę tej miłości nigdy.
Znowu przylgnął do tych słodkich ust pieszcząc je czule swoimi. Starał się być jak najbardziej delikatny, by jej nie wystraszyć. Oderwała się od niego i łapczywie złapała oddech.
 - Chyba czas na leki Beatki – powiedziała łagodnie. - Trzeba ją obudzić na kolację. Zostaniesz?
 - Zostanę. Chętnie z wami zjem. Pomogę ci. Zrobię herbatę.

Od tego pamiętnego dla nich dnia, on unosił się niemal na skrzydłach. Prosto z pracy jechał szybko do domu, bo może ona czegoś potrzebuje, może chce wyjść i ktoś musi zostać z Betti, może po prostu chce odpocząć. Gdyby mógł, otoczyłby ją szklanym kloszem, by nikt nie ważył się jej przeszkadzać i zakłócać jej spokoju. Przeciętnie trzy, cztery razy w ciągu dnia dzwonił upewniając się, czy wszystko w porządku. Niemal u nich mieszkał. Do siebie wracał tylko po to, by przespać noc i znowu być do jej dyspozycji.
 - Naprawdę przesadzasz. Wystarczy, że zadzwonisz raz w ciągu dnia. Przecież jakby coś się działo, zawiadomiłabym cię. Z Betti już wszystko dobrze. Nawet w łóżku nie chce leżeć. Co mogłoby się stać?
Patrzył na nią w takich razach z rozczuleniem, wbijając niepewnie wzrok w jej błękitne diamenty
 - Ula nie broń mi. Ja tak bardzo tęsknię za twoim głosem. Chcę go usłyszeć. Już nie mogę się doczekać, kiedy wrócisz do pracy.
Śmiała się z tej jego żałosnej miny mówiąc.
 - Czy ty nie jesteś aby trochę zaborczy? Nie wydaje ci się, że mnie osaczasz? Daj mi czasem trochę odetchnąć. Przecież cię kocham i nigdzie nie uciekam. Siedzę murem w domu i czekam, aż wrócisz.
 - Wiem, kochanie wiem, ale czasem to silniejsze ode mnie.

Betti wyzdrowiała. Wreszcie Ula mogła ją prowadzać do szkoły i wreszcie Marek doczekał się, że wróciła do pracy. Ciągle było jej sporo. Z Maćkiem widywała się rzadko. Mimo, że pracowali na tym samym piętrze, on też był pochłonięty pracą. Czasami tylko natykali się na siebie w pomieszczeniu socjalnym. Zwierzyła mu się, że jest z Markiem. Zdziwił się. I on słyszał różne plotki na jego temat, choć nie powtarzał ich. Zawdzięczał mu pracę i nie chciał mówić o nim źle.
 - Ja się bardzo cieszę Ula, że nie jesteś już sama, ale te plotki…
 - Wiem Maciuś, ale znam też prawdę, bo mi opowiedział i mogę cię zapewnić, że w tych plotkach niewiele jest prawdy. Zresztą rozpuściła je sama Paulina robiąc z siebie ofiarę w tym związku. Tak naprawdę to winni są po połowie. Najłatwiej jest obarczyć winą tylko jedną osobę. Mówię ci to w tajemnicy, bo póki co, nie chcemy się z niczym ujawniać. Tak jest lepiej.

Podpisał ostatnie kartki raportów, które mu przyniosła i uśmiechnął się do niej.
 - To wszystko kotku?
 - Wszystko. Wiesz, w tym tygodniu jest rocznica śmierci taty. Aż wierzyć się nie chce, że to już rok odkąd nie ma go z nami. W sobotę pojadę do Rysiowa. Wejdę też do Szymczyków. Już tam dzwoniłam i umówiłam się.
 - Chcesz jechać sama? Zabierz mnie ze sobą. Zawiozę was. Mówiłaś, że Maciek wie o nas, więc nie będzie niespodzianki.
 - Naprawdę chcesz jechać? To nie będzie wesoły wyjazd.
 - Wiem, ale i tak nie chcę puszczać cię samej. Nie wiadomo, jaka będzie pogoda. Ta rocznica oznacza też, że kończy wam się żałoba.
 - To prawda. Znienawidziłam czarny kolor. Jednak żałobę już chyba zawsze będę nosić w sercu. Ale skoro masz ochotę jechać, to się zgadzam. Wracając z Rysiowa może wstąpilibyśmy do Złotych Tarasów. Koniecznie muszę kupić jakiś płaszcz. Ten jest już strasznie stary i zniszczony.
 - Nie ma sprawy Ula. Pojedziemy.

Uprzątnęła talerze po śniadaniu i wytarła dłonie. Omiotła wzrokiem Beatkę i Marka.
 - Chyba będziemy się zbierać. Chcę mieć trochę czasu na uprzątniecie grobu, a Szymczykowie zaprosili nas na obiad. Nie chciałam odmawiać.
 - W takim razie ja idę się ubrać i zaraz po was przyjdę.
Razem zjechali windą na dół. Na szczęście nie padało. Jednak zimny wiatr przeszył ich na wskroś. Otworzył szybko samochód i pomógł wsiąść Betti.
 - Zaraz włączę ogrzewanie to nie zmarzniecie. Poprowadzisz mnie Ula? Nigdy tam nie byłem. Chyba, że włączę GPS.
 - Nie włączaj. Ja doskonale znam drogę.
Pod cmentarzem kupili trochę chryzantem i znicze. – Te ze święta zmarłych już się pewnie wypaliły a i kwiaty zwiędły – pomyślała.
Pozbierali do worka wszystkie wypalone lampki i suche badyle kwiatów. Omiotła trochę nagrobek z liści i z czułością pogładziła dwie fotografie. – Bardzo nam was brakuje. Kochamy was. – Przystanęła przy Marku i Betti odmawiając cicho modlitwę. Znowu popłynęły jej łzy. Marek przytulił ją do siebie bez słowa. W takich chwilach jak ta doceniała jego silne ramię, opiekuńczość i troskę. Wytarła z policzków łzy i przeżegnała się.
 - Chodźmy. Zimno jest. Nie chcę, żeby mała się przeziębiła.
Podjechali pod dom Maćka. Jego samego zauważyli już z daleka, jak kręcił się przed bramą. Wysiedli i przywitali się z nim.
 - Widzisz Marek, to tu mieszkaliśmy – Ula wskazała dom po przeciwległej stronie. Sprzedaliśmy go miłemu wdowcowi, który docenia i kocha go, tak jak myśmy go kochali. Wyremontował go i położył nowy dach. Ładnie teraz wygląda.
 - Chodźcie. Mama już zalewa kawę.
Weszli do środka witając się z rodzicami Maćka. Ten przedstawił im Marka.
 - To jest właśnie prezes Febo&Dobrzański. Dzięki niemu mam tę pracę.
Szymczykowie przypadli do niego dziękując mu, ale bardzo się wzbraniał.
 - Nie ma za co dziękować. To ja jemu jestem wdzięczny, bo dzięki niemu firma ma ogromne oszczędności. Żałuję tylko, że wcześniej go nie poznałem, bo już dawno zatrudniłbym go.
 - Siadajcie, bardzo proszę i częstujcie się. Zostaniecie na obiedzie? Nie zmieniliście planów?
 - Zostaniemy pani Marysiu. Opowiadałam Markowi jak pani świetnie gotuje. Nie odpuści sobie.
 - To prawda. Jestem wielkim żarłokiem. Uwielbiam dobrą kuchnię. – Szymczykowa przyjrzała mu się krytycznie.
 - Jakoś nie widać tego po panu. Jest pan szczupły. – Roześmiał się.
 - Chyba nie mam tendencji do tycia i szybko spalam. To przez tę ciasną skórę.
Miło spędzili ten czas. Marek był pod dużym wrażeniem sympatycznych rodziców Maćka.
 - Wspaniali ludzie – mówił do Uli, gdy byli już w drodze powrotnej do Warszawy. - Tak samo szczerzy i otwarci jak Maciek. Pewnie po nich to odziedziczył.
 - Tacy właśnie są – Ula uśmiechnęła się łagodnie. - Ja traktuję ich jak swoją rodzinę. Nawet nie wiesz jak bardzo nam pomogli, gdy zmarł tata. Maciek wyszukał to mieszkanie. Było do remontu. On i pan Szymczyk remontowali je jak własne. Gdyby nie oni, nie miałabym nawet za co pochować taty, bo w domu nie było żadnych pieniędzy. Zanim tata zmarł, Maciek codziennie woził mnie do szpitala i zostawał ze mną. To prawdziwy przyjaciel. Najlepszy. Uwierzysz, że znamy się od kołyski? Nasze rodziny od zawsze przyjaźniły się ze sobą. Wspierały się. Od pierwszej klasy podstawówki siedzieliśmy w jedne ławce i tak było aż do matury. Potem podjęliśmy te same studia. Zawsze trzymaliśmy się razem i tak będzie już chyba do końca. Zrobiłabym dla nich wszystko.
 - To wielkie szczęście Ula mieć takich przyjaciół. Być może kiedyś i mnie będzie mógł Maciek do nich zaliczyć. Byłbym z tego dumny, bo jest naprawdę wspaniałym facetem.
Dotarli na parking przed galerią handlową. Pomógł im wysiąść i wprowadził do ciepłego wnętrza. Od razu poszli szukać płaszcza dla Uli. Wszystkie, które oglądała wydały jej się strasznie drogie. Marek z Beatką buszowali przy stoisku dziecięcym. Wreszcie podeszli do niej.
 - Zobacz Ula, co znaleźliśmy. – Spojrzała przez ramię i zobaczyła swoją siostrę w ślicznym, góralskim kożuszku. - Pięknie w nim wygląda. Zgodzisz się bym go jej kupił? Proszę – spojrzał na nią błagalnie.
 - Marek, tyle pieniędzy za kożuch dla dziecka? To zdzierstwo.
 - Ale zobacz jak jej w tym ładnie. Kupię dobrze? – cmoknął ją w policzek. Westchnęła ciężko.
 - No dobrze. Choć nie pochwalam tego.
 - A ty już wybrałaś coś?
 - Nie. Wszystko jest za drogie.
 - Przymierz ten – ściągnął z wieszaka jasnopopielaty, puchowy płaszcz z ciepłym kołnierzem i kapturem obszytym futerkiem.
 - Już go oglądałam. Nie stać mnie.
 - Tylko przymierz. Chcę zobaczyć, czy dobry.
Leżał idealnie jakby był na nią szyty. Spojrzał na nią z błyskiem w oku.
 - Bierzemy. I proszę cię nie protestuj. Uwielbiam sprawiać wam radość. Nie odbieraj mi tego. – Rozłożyła bezradnie ręce, a on roześmiał się głośno. Zaczęło się szaleństwo zakupowe. Jak tylko widział sukienki, czy bluzki w jej rozmiarze, kupował. Oprócz tego w koszu wylądowały jeszcze ciepłe buty dla wszystkich, bo i Jaśka też uwzględnił w tych zakupach, ciepłe szaliki, czapki i rękawiczki. Patrzyła na jego szczęśliwą twarz i nie miała już siły protestować.
 - Jesteś niepoprawny - powtarzała ciągle, a on patrzył w jej dwa niebieskie chabry roziskrzonym wzrokiem i mówił.
 - I w dodatku bardzo cię kocham.

Odkąd Krzysztof Dobrzański wrócił wraz z żoną ze szwajcarskiego uzdrowiska, mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że dwumiesięczny ich pobyt tam, zdecydowanie wyszedł mu na zdrowie. Pochłonął też przy okazji mnóstwo pieniędzy, ale tym akurat senior się nie przejmował. Dawno nie czuł się tak dobrze. Niemała była też w tym zasługa jego żony Heleny, która z dokładnością szwajcarskiego zegarka podawała mu leki każdego dnia. Cieszyło ją jego dobre samopoczucie. Chciała jak najszybciej wyrzucić z pamięci te dni i noce, kiedy tak bardzo martwiła się o niego. Nie wyobrażała sobie sytuacji, w której miałoby go zabraknąć. Od trzydziestu trzech lat byli ze sobą na dobre i na złe. Często wspominała dawne czasy. Czasy ich młodości. Poznała go na jednej z prywatek zorganizowanych przez którąś z jej koleżanek. Pamięta jak wszedł w otoczeniu wianuszka kobiet. Był niezwykle przystojny tak jak teraz ich syn. Był nieco niższy od Marka, jednak miał ujmujący styl bycia i traktował kobiety z niespotykaną kurtuazją. Dowiedziała się wtedy, że jest na czwartym roku studiów ekonomicznych i ma zamiar zrobić karierę w tej dziedzinie. Zafascynował ją. Ona chyba jego też, bo tego wieczora został jej przedstawiony i już nie odstępował jej ani na krok. Przetańczyli cały wieczór, a ona nie miała pojęcia jak bardzo naraziła się dziewczynom, z którymi przyszedł. Onieśmielał ją. Czuła się bardzo skrępowana, gdy przy pożegnaniu ucałował jej dłoń dziękując za wspaniały wieczór i prosząc o spotkanie. Postawiła wtedy wszystko na jedną kartę. Zgodziła się i podała mu adres. Od tego dnia widywali się niemal codziennie. Byli nierozłączni. Kiedy skończył studia, oświadczył się jej. W wakacje pojechali do Włoch. To były najpiękniejsze chwile ich życia. Pojechali go Chioggia nad morze. Tam poznali polsko-włoskie młode małżeństwo, Agnieszkę i Francesco Febo. Zaprzyjaźnili się. Panowie od razu znaleźli wspólny język. Jak się okazało, obydwaj byli ekonomistami. To tam narodził się pomysł założenia wspólnej firmy. Postawili na modę. Początki były trudne, bo postanowili rozwinąć biznes w Polsce. Ciężkie to były czasy, a jednak mieli sporo szczęścia, bo na ich drodze pojawił się genialny projektant Pshemko. Był młody, tak jak oni i miał mnóstwo pomysłów. Tak zaczęli budować wspólne, modowe imperium. Rok później pobrali się, a w niedługim czasie przyszedł na świat Marek. I ona i Agnieszka rodziły w jednym czasie. Febo mieli już wtedy czteroletniego chłopca Alexa. Teraz Agnieszka urodziła dziewczynkę. Dzieci chowały się zdrowo i przyjaźniły się ze sobą. A potem był ten wypadek. Helena westchnęła ciężko. – Potem już nic nie było takie samo. - Wzięli na siebie trud wychowania dzieci tragicznie zmarłych przyjaciół. Starali się jak mogli, choć i tak większość czasu poświęcali firmie zostawiając dzieci pod opieką nianiek. Krzysztof zaczął niedomagać. Słabe serce odziedziczył po swoim ojcu, który zmarł na zawał będąc w sile wieku. Na szczęście osiągnęli już tak dobry status materialny, że mogli pozwolić sobie na najlepszych lekarzy i na najlepsze kliniki, choć ona każdego dnia drżała z obawy o jego życie.
Weszła do salonu i zobaczyła go siedzącego na kanapie i czytającego prasę. Podeszła do komody i włączyła odtwarzacz, z którego popłynęła cicha, spokojna melodia.
 - Przed chwilą dzwonił Marek – powiedziała odwracając się do męża. – Zapowiedział się z wizytą. Przyjedzie po pracy.
Krzysztof odrzucił gazetę i przyjrzał się żonie badawczo.
 - A co? Coś nie tak w firmie?
 - Chyba wszystko w porządku. Nic nie mówił. Poza tym, czy musi się coś stać, by do nas przyjechał? To też jego dom. Chce nas po prostu odwiedzić, to wszystko. Pójdę do Zosi. Powiem, że zjemy razem z nim. Będzie mu miło, że nie musi jeść sam.
Około szesnastej trzydzieści rozległ się dzwonek do drzwi i po chwili wszedł Marek. Przywitał się z rodzicami.
 - Na pewno jesteś głodny synku. Zosia zaraz poda obiad. My też jeszcze nie jedliśmy. Czekaliśmy na ciebie.
 - W firmie w porządku? – zapytał Krzysztof moszcząc się w fotelu.
 - W jak najlepszym. Nawet nie wiesz, jaką furorę zrobiła ta kolekcja. Już od dawna nie mieliśmy tylu chętnych do jej zakupu. Podpisałem chyba ze trzydzieści nowych umów. Schodzi jak ciepłe bułeczki, a Pshemko triumfuje.
 - To świetna wiadomość. Czyli stoimy dobrze?
 - Tato, bardzo dobrze. Ja już się cieszę, bo przynajmniej na święta ludzie dostaną porządne premie. Zasłużyli.
 - A właśnie a’propos świąt – odezwała się Helena. – Będziesz na wigilii?
Wytarł usta serwetką i popatrzył uważnie na matkę.
 - No nie wiem…
 - Ja to nie wiesz. Przecież zwykle spędzasz ją z nami. W tym roku nie będzie ani Paulinki ani Alexa. Jadą do Mediolanu do babci. Staruszka zaniemogła i nie wiadomo, ile jej jeszcze zostało. Chcą spędzić te święta razem z nią, bo być może, że to jej ostatnie. – Marek pokiwał ze zrozumieniem głową.
 - Tylko, że ja nie jestem już sam.
 - To znaczy, że co?
 - To znaczy, że mam dziewczynę. Bardzo ją kocham. To pierwsza, jedyna i prawdziwa miłość, jaka przydarzyła mi się w życiu. Z nią też chciałbym spędzić ten dzień. A może u mnie urządzimy tę wigilię? Zosia i tak jedzie do swoich i wróci dopiero po nowym roku. Moglibyście zostać na całe święta. Co będziecie robić sami w tym wielkim domu? Ula świetnie gotuje. Będziecie mogli posmakować jej kuchni.
 - Ula? Twoja asystentka?
 - No tak, zapomniałem powiedzieć. Tak, to ona. Mieszka naprzeciwko mnie. To bardzo wygodne. Ma też dwójkę młodszego rodzeństwa. Jaśka, który studiuje w Szczecinie i małą, siedmioletnią siostrzyczkę Beatkę.
 - A ich rodzice? Nie chcą z nimi spędzić świąt?
 - Ich rodzice nie żyją mamo. Ich matka zmarła tuż po narodzinach Beatki, a ojca pochowali w zeszłym roku w listopadzie. Też chorował ciężko na serce tak jak ty tato. Ula sama wychowuje młodszą siostrę i opiekuje się też Jaśkiem. Jest dla nich matką i ojcem. Ciężkie miała życie, ale dzięki temu jest niezwykle zaradna i pracowita. Jest też bardzo szlachetna, dobra i szczera. Bardzo ją kocham i z całą pewnością mogę powiedzieć, że to jest ta jedna jedyna na całe życie.
 - Nic nam wcześniej nie mówiłeś. Przedstawiłeś nam ją wprawdzie na pokazie, ale przez kilka minut nie można przecież poznać człowieka. My możemy tylko stwierdzić, że jest skromna i bardzo piękna. Zrobiła na nas dobre wrażenie. Tylko czy ona już wie o tych świętach?
 - Jeszcze nie. Zajdę tam dzisiaj do niej i wszystko opowiem. Na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu. Zobaczycie, to będzie świetna wigilia i cudowne święta. Jestem pewny, że Betti zawojuje was zupełnie. To świetny dzieciak, a Jasiek, to bardzo dobrze ułożony, młody człowiek.
Bardzo się cieszę, że się zgodziliście.

Kilka minut po dwudziestej cicho zapukał do drzwi Uli. Otworzyła mu i przytknęła palec do ust.
 - Ciii…, Beatka właśnie usnęła. Jak wizyta u rodziców?
 - Najpierw buziak – przylgnął do jej ust. – Uwielbiam cię całować. A wizyta dobrze. Rozmawiałem z nimi na temat świąt i chciałbym o tym porozmawiać również z tobą. Przecież to już za dwa tygodnie. Zrobisz mi kawy?
 - Zrobię. A nie chcesz nic zjeść?
 - Nie. Najadłem się u nich. Specjalnie czekali na mnie z obiadem.
Usiedli z filiżankami w dłoniach na kanapie.
 - Dowiedziałem się od nich, że Paulina i Alex wyjeżdżają na święta do Włoch. Ich babcia jest chora, to dlatego. W związku z tym musieliby te święta spędzić sami, bo i Zosia, ich gospodyni, jedzie do rodziny. Zaproponowałem, żeby święta spędzili u mnie razem z tobą i twoim rodzeństwem. Powiedziałem, że nie jestem już sam i że jesteśmy razem. Oni chcą cię bliżej poznać, bo zrobiłaś na nich dobre wrażenie na pokazie. Ja mam taki plan. W tym tygodniu, w którym wypadają święta, zrobilibyśmy zakupy, również prezentów. Kupilibyśmy też prawdziwą choinkę. Ja pomógłbym ci w kuchni. Już trochę nabrałem wprawy. Dzień przed wigilią zawiózłbym was do Rysiowa, bo myślę, że Jasiek już będzie. Poszlibyśmy na cmentarz i do Szymczyków, żeby złożyć im życzenia. Weźmiemy wolne na ten dzień. Wcześniej zorganizuję wigilię w pracy. To już taka tradycja. Łamanie się opłatkiem, życzenia, drobne upominki i powiadomienie o wysokości premii, którą każdy dostanie na konto. Co o tym myślisz?
Uśmiechnęła się do niego promiennie.
 - Masz już wszystko zaplanowane i to ze szczegółami. Mnie podoba się ten plan i muszę przyznać, że jesteś coraz bardziej zorganizowany.
Cmoknął ją czule w policzek.
 - Dzięki tobie staję się taki. Mam przy sobie dobry wzorzec i chętnie go naśladuję. W takim razie załatwione. Ty skarbie zrób wielką listę zakupów. Powoli możemy już coś kupować. Jakieś przyprawy, czy bakalie i inne tego typu rzeczy, które się nie zepsują. Trzeba też będzie kupić ryby. Mówiłaś, że jesteś na nie uczulona, a umiesz je przyrządzać? – Zachichotała.
 - Nie martw się. To, że ich nie jem nie znaczy, że nie potrafię ich usmażyć. Przecież w domu to ja to robiłam i nikt nie narzekał. Nie będziemy kupować żywych. Kupimy już oczyszczone filety. Wprawdzie są droższe, ale zdecydowanie mniej przy nich roboty. Usmażymy karpie, może łososia? Zrobię też śledzie w oleju i w śmietanie. Będzie dobrze. Zobaczysz.
Przez następne dni sukcesywnie znosili zakupy do domu. Po pracy jechali odebrać Betti i wraz z nią do galerii handlowych. Ula myślała nad prezentami. Miała już odłożoną na nie odpowiednią sumkę. Z Jaśkiem było najłatwiej. Kupiła mu ciepłą kurtkę i markowe jeansy. Beatce ładną, ciepłą sukienkę i kilka płyt z bajkami. Szymczykową postanowiła uszczęśliwić elektryczną maszynką do mięsa, a dla Maćka i pana Szymczyka miała komplety ładnych piżam i szlafroków. Do tego męskie kosmetyki. Największy problem miała z Markiem. Co kupić komuś, kto już wszystko ma? Alkohol odpadał. W końcu zdecydowała się na jedwabną koszulę w odcieniu szaro-błękitnym jak jego oczy i ładny, idealnie dobrany do niej krawat. Tego nigdy dość. Do tego dokupiła skórzany portfel i włożyła do niego grosik i swoje zdjęcie. Idąc za ciosem dla Heleny wybrała ładną broszkę i apaszkę, a dla Krzysztofa złotą spinkę do krawata. Popakowała któregoś wieczoru wszystko w kolorowy papier i dodała do każdej paczki karteczkę z imieniem. Teraz mogła się już skupić na towarach spożywczych.

Cztery dni przed świętami przyjechał stęskniony Jasiek. Już nie musiała Betti ciągać ze sobą. Ona miała już ferie świąteczne a on chętnie z nią zostawał. W dniu, w którym przyjechał, Ula usiadła z nim w pokoju i powiedziała mu, że ona i Marek są razem. Musiał o tym wiedzieć, w przeciwnym razie ta wigilia i reszta świąt, byłaby dla niego dużym zaskoczeniem. I tak go nie krył słuchając tych rewelacji.
 - No siostra, nie tracisz czasu, choć muszę przyznać, że fajny z niego gość i bardzo go lubię. Kochasz go?
 - Jasiu, gdyby było inaczej, nie byłabym z nim, prawda? A ty? Nie masz żadnej dziewczyny?
 - Ula, ja nie mam czasu na dziewczyny. Jestem zajęty. Jak nie wkuwam, to lecę sprzątać, albo na korepetycje. – Poklepała go po ramieniu.
 - Jak wrócisz na uczelnię, będziesz mógł zwolnić tempo. Ja co miesiąc będę ci przysyłać pieniądze na życie. Bardzo dobrze zarabiam. Nie jesteśmy w stanie tego przejeść. Sporo odłożyłam. Nie musisz już tak harować. Znajdź wreszcie czas dla siebie. Należy ci się. Odpuść to sprzątanie i skup się na nauce. Wyszliśmy na prostą braciszku. Założyłam wam nawet oprocentowane konta oszczędnościowe i co miesiąc wpłacam tam stałe kwoty. Za kilka lat będziecie mieć swój własny kapitalik na start.
Uściskał ją mocno całując w policzek.
 - Kocham cię siostra. Jesteś najlepsza.

Firmowa wigilia była dla wszystkich pracowników F&D szczególnym i radosnym dniem. Już wiedzieli, że firma stoi dobrze i że zapowiadają się świetne premie. W sali konferencyjnej panował nastrój podekscytowania. Stali z kieliszkami szampana w dłoniach słuchając przemówienia prezesa. On standardowo życzył im udanych świąt. Rozdano upominki od firmy. Potem już prywatnie składano sobie życzenia. Podszedł do Sebastiana stojącego wraz z Violettą wyławiającą kawałki pomidorów z talerzyka.
 - No, moi drodzy. Życzę i wam spokojnych zdrowych świąt. Spędzacie je w Warszawie?
 - Wigilię i pierwszy dzień świąt każde ze swoimi rodzicami. Drugi dzień mamy tylko dla siebie.
 - A może byście wpadli do nas w ten dzień?
 - Do nas? – Viola popatrzyła na niego nie rozumiejąc. – Jak to do nas? To znaczy, do kogo?
 - No do mnie i do Uli?
 - Do Uli? A co ona ma z tobą wspólnego? – Marek podrapał się w tył głowy.
 - Chyba muszę was oświecić. Ja i Ula jesteśmy razem. – Kubasińska słysząc te słowa niemal udławiła się pomidorem. Na szczęście Sebastian poklepał ją po plecach i mogła przełknąć tkwiący w gardle kawałek.
 - Ty i Ula? Nie do wiary. Czy ty wiesz, że ona ma dziecko? Sześcioletnie dziecko! Jesteś z kobietą, która ma przeszłość mój drogi. To nie jest zbyt mądre. – Marek, który początkowo nie wiedział, o czym Violetta mówi, roześmiał się serdecznie.
 - Viola, to dziecko ma siedem lat i jest jej młodszą siostrą, którą wychowuje od śmierci ich matki.
 - Aaa… To takie buty. Nic nie mówiła. Powiedziała kiedyś, że musi odebrać dziecko ze szkoły, więc myślałam, że to jej.
 - I to jest najlepszy dowód, jak powstają plotki. To co, przyjdziecie?
Sebastian poklepał go po ramieniu.
 - Przyjacielu, jeśli będzie taka wyżerka jak na parapetówce, to ja przyjdę bardzo chętnie i Violka też.
 - Będzie o wiele lepsza Seba. Możesz być tego pewien. 




ROZDZIAŁ 12

Dwa dni przed wigilią po południu Marek wraz z Ulą wszedł do jej mieszkania. Na jego widok twarz małej Betti rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
 - Mareczek! – krzyknęła głośno i rzuciła mu się na szyję. – Jedziemy po choinkę?
 - Właśnie dlatego przyszedłem. Jasiu pojedziesz z nami? Ula chce się już przymierzyć do gotowania. My pojedziemy najpierw po choinkowe ozdoby a potem po samo drzewko.
 - Ja bardzo chętnie. Nie chcę Uli przeszkadzać.
 - W takim razie zbierajcie się. Załatwimy to raz, dwa. Aha, Ula. Tu masz klucz od mieszkania. Przecież wszystko jest u mnie w lodówce.
Zamknęła za nimi drzwi, przebrała się w domowe ciuchy i powędrowała do mieszkania Marka. Postanowiła, że na pierwszy ogień pójdą pierogi i kapusta z grochem. Mięsa też może już popiec. Nic im się nie stanie. Będzie schab ze śliwką, który Markowi tak bardzo smakuje i karczek w ziołach. Zrobi też rolady. Całe mnóstwo rolad. Wiedziała, że „Olszańscy” mają przyjść w drugi dzień świąt. Zrobi zupę-krem z brokułów z grzankami. Na pewno będzie im smakować. Może też trochę klusek śląskich? I koniecznie zawiesisty, pieczeniowy sos do nich. Nie traciła czasu. Podwinęła rękawy i zabrała się za pierogi. Przy tej okazji pokroiła całą górę łazanek. – Nawet jak zostaną, to po świętach można je dodać do kapusty z grzybami – robota paliła jej się w rękach. W błyskawicznym tempie stolnica zapełniła się niewielkimi pierożkami. – Dobrze, że przytomnie przygotowałam wczoraj do nich farsz. – Wstawiła kapustę i groch. Kupiła łuskany. Tego przynajmniej nie musiała przecierać przez sito, bo sam się rozgotowywał w kapuście. Jeszcze trochę potartej na drobnych oczkach marchewki, żeby dodać nieco słodyczy i już zabierała się za kolejne rzeczy. Natarła mięso czosnkiem. W schabie zrobiła miejsce na śliwki, które dokładnie wcisnęła do środka. Obsypała szczodrze mieszanką ziół jeden i drugi kawałek. Wyciągnęła blachy z pieca i wysmarowała je tłuszczem. Zanim wsadziła mięso do piekarnika, potraktowała je jeszcze specjalną, gęstą polewą zrobioną z miodu, odrobiny karmelu, ostrej papryki i curry. Wstawiła trochę jarzyn i wyciągnęła z lodówki wieprzowe nóżki i golonkę na galaretę. Może ktoś się skusi. Stężeje i może postać nawet kilka dni. Jak to dobrze, że zauważyła w sklepie maszynę do mielenia maku. Teraz musiałaby się mordować i tracić czas, żeby dwukrotnie go zmielić. Będzie piec, ale dopiero jutro, jak wrócą z Rysiowa. Może zrobi też trochę makówek dla małej? Marek pomoże zmielić ser. Mogła kupić już gotowy, niby trzykrotnie mielony, ale jakoś nie miała do niego przekonania. Kupili w końcu ser od kobiety stojącej na targu podobnie jak śmietanę i jaja. Ładne i duże. Oderwała się od tych myśli usłyszawszy domofon. Poszła otworzyć i stanęła w drzwiach czekając na windę. Wreszcie przyjechała a z niej wytoczył się Marek wlokąc wielką choinkę. Za nim Jasiek z torbami pełnymi choinkowych ozdób i wreszcie Betti z buzią uśmiechniętą od ucha do ucha i policzkami rumianymi od mrozu.
 - Ale pachnie – Marek uśmiechnął się błogo pociągając nosem. – Jasiek zjedź jeszcze na dół. Tu masz kluczyki od auta. Wyciągnij te stroiki, które kupiliśmy. Kupiłem dla was stroik Ula. Choinki nie było sensu, bo i tak nie miałabyś jej gdzie postawić. Stroik lepszy, bo można położyć go na stole.
 - Dzięki, że o tym pomyślałeś. Przynajmniej będzie to namiastka świątecznego nastroju. Co teraz zamierzacie?
 - Za chwilę oprawimy choinkę i ustawimy w stojaku. Potem dzieciaki ją ubiorą. To ich działka. Ja będę ci mógł pomóc w kuchni.
 - Już nie zostało tak wiele, ale i tak się przydasz.
Wrócił Jasiek dzierżąc w dłoni dwa pięknie przybrane stroiki z żywej jodły.
 - Śliczne są – Ula spojrzała na nie z zachwytem. – Ten z czerwonymi bombkami jest łady. Wezmę go. Zanieś Jasiu do domu i wróć. Marek chce oprawić choinkę. Pomożesz.
W mieszkaniu Marka wrzało jak w ulu. Pracując zgodnie przy kuchennym blacie z uśmiechem słuchali przekomarzań rodzeństwa strojącego drzewko.
 - Marek, ja przyjdę tu jutro wcześnie rano. Chcę wykorzystać moment, gdy będą jeszcze spać i poprzenoszę do ciebie prezenty. Dobrze, że nie mają nawyku grzebania w szafach, w przeciwnym razie już dawno odkryliby, co dostaną.
Zachichotał pod nosem.
 - Sam jestem ciekawy, co dostanę. Bo coś dostanę, prawda? – spojrzał jej w oczy, w których zamigotały wesołe iskierki.
 - A pewnie, pewnie. Dostaniesz. Wielką rózgę – roześmiała się głośno na widok jego miny.
 - Nie mówisz poważnie – zaniepokoił się.
 - Mówię śmiertelnie poważnie. Nie zasłużyłeś na nic innego – chichotała już na dobre. Objął ją wpół i przyciągnął do siebie.
 - Osz ty diablico jedna. Lubisz przekomarzać się ze mną – spoważniał. – Kocham twój uśmiech i oczy i usta. Kocham w tobie wszystko – pocałował ją długo i namiętnie. Oderwali się wreszcie od siebie. Purpurowa na twarzy wyjąkała.
 - Marek, obok są dzieci… Uważaj. Lepiej idź i sprawdź czy już ubrały choinkę. – Przeszedł do salonu i stanął zaskoczony.
 - Ula chodź, musisz to zobaczyć. Jest naprawdę piękna. Spisaliście się na medal.
 - Podsadzisz mnie? Trzeba jeszcze zawiesić aniołka na samej górze. – Betti już wyciągała do niego ręce. Wziął ją i uniósł wysoko.
 - Ale pięknie. Śliczne są te ozdoby – pochwaliła Ula. – Odpocznijcie sobie troszkę. Zaraz będzie kolacja. Zjemy tutaj.

Następnego dnia rzeczywiście zapukała do jego drzwi. Była siódma rano. Otworzył jej mocno zaspany i spojrzał na nią nieprzytomnie.
 – Witaj kochanie. Która godzina? – wymamrotał.
 - Siódma. Ocknij się Marek i pomóż mi – powiedziała szeptem. Przetarł dłonią twarz. Odebrał od niej część toreb.
 - Matko boska! Co ty tam nakupowałaś?
 - Dla każdego coś miłego. Połóż to wszystko pod choinką. Ja wracam i zrobię nam śniadanie. Chcę wyjechać koło dziewiątej i szybko załatwić sprawy w Rysiowie. Musimy jeszcze dzisiaj upiec ciasta.
Po jej wyjściu nie ociągał się. Wskoczył szybko pod prysznic i zmył z siebie resztki snu. Ubrany i wypachniony poszedł na śniadanie. Dzieciaki już wstały i popijały słodkim kakao obłędnie pachnącą jajecznicę. Nałożyła i jemu porcję podając wraz z filiżanką kawy.
 - Jedzcie, ja muszę jeszcze spakować prezenty dla Szymczyków.
 - Kupiłaś im prezenty? Dlaczego mi nie powiedziałaś? Dołożyłbym się.
 - Nie ma problemu Marek i tak miałam powiedzieć, że to od nas wszystkich. Ty już dość nakupowałeś.

 - To już drugie święta bez taty – pomyślała z ciężkim sercem patrząc na nagrobne fotografie rodziców – i siódme bez mamy. O ileż byłyby radośniejsze, gdyby żyli - otarła łzy z twarzy. – Trzeba wziąć się w garść – spojrzała na stojące obok rodzeństwo i Marka. - Chodźcie. Szymczykowie czekają.
Powitali ich bardzo radośnie i wylewnie. Szczególnie Jaśka, bo nie widzieli go kilka miesięcy. Na stole wylądowała kawa i ciasto.
 - Kochani. My chcielibyśmy wam życzyć spokojnych, zdrowych świąt w miłej, rodzinnej atmosferze. Mamy dla was trochę drobiazgów. To prezenty od nas wszystkich. To dla pani, pani Marysiu, to dla pana Staszka, a to dla ciebie Maciuś. Wszystkiego najlepszego.
Byli bardzo zaskoczeni. Nie spodziewali się.
 - Ula. Jesteśmy w szoku. My nie przygotowaliśmy dla was żadnych prezentów – Szymczykowa bezradnie rozłożyła ręce. – Jest mi strasznie głupio.
 - Niepotrzebnie pani Marysiu. Zrobiliście dla nas tak wiele, że starczy nam za wszystkie prezenty świata.
 - Bardzo ci dziękujemy. Bardzo wam dziękujemy i żebyście nie wyjechali stąd z pustymi rękami, dostaniecie kilka słoiczków grzybków w occie. Wyjątkowo udały się w tym roku i na pewno będą wam smakować.
 - Ja uwielbiam – Marek uśmiechnął się do niej z sympatią – i chętnie zjem. Dziękuję.
Wracali, gdy zaczął prószyć śnieg. Najpierw drobny, a potem intensywniejszy, ścieląc dywan dużych płatków pod kołami samochodu. Marek nieco zwolnił. Nie chciał ryzykować poślizgu.
 Może te święta jednak będą białe – pomyślała Ula. – Betti miałaby frajdę. Lubi lepić bałwana. - Słuchajcie. Mamy jeszcze sporo pracy. Zjemy obiad a po nim zajmiesz się Beatką Jasiek. Może pójdziecie na spacer, a jeśli nie, to dopilnujesz jej w domu. Chcę przygotować wszystko tak, żeby jutro mieć już trochę luzu.
 - Nie ma sprawy. Nie będziemy wam przeszkadzać.

Spojrzała na Marka, który w skupieniu całkowicie oddał się czynności mielenia sera. Marszczył przy tym zabawnie brwi, jakby wykonywał ciężką pracę koncepcyjną. Uśmiechnęła się. Jak do tej pory świetnie się spisywał. Nie buntował się i nie sprzeciwiał, gdy obarczała go obieraniem lub krojeniem jarzyn, czy tak jak teraz, mieleniem sera. Zajrzała do miseczek, w których moczyły się grzyby i bakalie. Miały dość. Odsączyła nadmiar wody. Grzyby wrzuciła do gotującego się wywaru mięsno-warzywnego, a część bakalii do maku. Ciasto drożdżowe wyrosło pięknie. Mogła już formować z niego struclę makową. W piekarniku piekł się piernik rozsiewając korzenną woń w całym domu.
 - Ula, skończyłem. Zmieliłem tak jak chciałaś. Trzy razy. On wygląda teraz jak krem.
 - Dobrze. W takim razie weź teraz osiem jajek i oddziel żółtka od białek. Musisz robić to uważnie i ostrożnie. Jak żółtko dostanie się do białka z piany będą nici, bo nie ubije się.
Męczył się z tymi jajkami. Jego nieprzywykłe do tak precyzyjnej pracy palce nie radziły sobie z tym najlepiej. Jednak bardzo się starał. Ula z zadowoleniem popatrzyła na efekt jego pracy.
 - Widzisz? Jak chcesz, to potrafisz. Weź mikser i ubij teraz pianę, a żółtka wlej do sera. Ja dodam bakalie, cukier i trochę mąki. Jak skończysz ubijać rozmiksuj ser z tym, co dodałam.
Zawinęła fantazyjnie dwie strucle i umieściła w piecu. Piernik się upiekł i wyglądał pięknie. – Jak wystygnie zrobię lukier. Jak starczy czasu to może zrobię jeszcze jakąś babkę piaskową, albo keksa? Zobaczymy. Zostało sporo maku. Zrobię makówki.
 - I jak Marek? Ubiła się?
 - Chyba tak. Jest całkiem sztywna.
 - To ucieraj ser. Ja dodam jeszcze trochę roztopionej margaryny. Będzie spory sernik. Dużo sera kupiliśmy. Może to i lepiej. Przynajmniej mam pewność, że ciasta nie braknie.
Było już bardzo późno, kiedy skończyli. Byli zmęczeni oboje, ale szczęśliwi. Ula przetarła kuchenny blat.
 - Mam dość. Jutro doprawię jeszcze zupę i usmażymy ryby. Chyba o niczym nie zapomnieliśmy?
 - Mam nadzieję, że nie. Dziękuję ci kochanie. Napracowałaś się. Sam nie dałbym sobie rady – zamknął ją w swych ramionach całując czule. Przytuliła się do niego mocno.
 - Jestem taka śpiąca. Pójdę już. Padam z nóg.

Wielki stół w salonie Marka nakryty był już białym obrusem. Na talerzyku spoczywały opłatki. Marek kończył układać sztućce. Z odtwarzacza sączyły się dźwięki kolędy. Dochodziła siedemnasta. Odświętnie ubrani Beatka i Jasiek pomagali Uli wnosić potrawy na stół. Czekali jeszcze na seniorów Dobrzańskich. Ubrany w garnitur Marek roziskrzonym wzrokiem spojrzał na Ulę.
 - Naprawdę pięknie ci w tej sukni. – Uśmiechnęła się. Pamiętała, jaką stoczyła z nim walkę o tę suknię. Walkę, którą w konsekwencji przegrała, bo uparcie obstawał przy swoim, by ją kupić. Zadźwięczał domofon. Wzięła głęboki oddech. Była zestresowana. Bała się, że seniorzy nie zaakceptują jej jako nowej dziewczyny Marka. W końcu to nie ona miała być u jego boku, a Paulina.
Marek otworzył na oścież drzwi i już witał się z rodzicami.
 - Świetnie, że już jesteście – mówił odbierając od nich kolorowe torby. – Jasiu weź je ode mnie i połóż pod choinką, ja pomogę im się rozebrać.
Uwolnieni z ciężkich płaszczy przeszli do salonu.
 - Kochani. Ulę już znacie. To jej młodsza siostra Beatka, a to Jasio, Uli brat. – Krzysztof podszedł najpierw do Uli i uściskał ją serdecznie.
 - Myślałem, że to niemożliwe, ale jeszcze bardziej wypiękniałaś Uleńko. Wyglądasz zjawiskowo. – Jak zwykle, spłonęła rumieńcem.
 - To prawda – potwierdziła słowa męża Helena. – Jesteś śliczna, a Beatka bardzo do ciebie podobna. – Jasiek ucałował jej szarmancko dłoń. – Natomiast Jasio zupełnie do was niepodobny.
 - Jasiek, to cały tata. My jesteśmy podobne do mamy – wyjaśniła Ula. – Proszę usiąść. Serdecznie zapraszamy. Ja za chwilę podam kolację.
Wraz z Markiem wnieśli wazę z zupą, postną kapustę z grochem i ogromny półmisek smażonych kawałków karpia, amura i łososia. Znalazł się też pieczony dorsz kupiony zapobiegliwie przez Marka. Wiedział, że ojciec preferuje tę rybę. Pojawiły się też marynowane śledzie i w oleju i w śmietanie, cała góra pierogów i makówki. Marek wniósł wielki dzban kompotu ze śliwek. Stanął u szczytu stołu i zagaił.
 - Kochani. Jestem bardzo szczęśliwy, że wszyscy, których kocham są tu dzisiaj ze mną. Pierwsza gwiazdka już wzeszła, możemy więc podzielić się opłatkiem.
Popłynęły życzenia. Przytulił swoje szczęście bardzo mocno i szepcząc do ucha życzył im, i sobie i jej, niezmąconej miłości i szczęścia. Wreszcie mogli zasiąść do stołu. Ula nalała zupę zachęcając do jedzenia. Spożywali w ciszy. Od czasu do czasu słyszeli tylko posapywanie Krzysztofa i pomruk zadowolenia Marka. Ta kolacja naprawdę była wyjątkowa. Dobrzańscy rozpływali się w pochwałach na temat talentu kulinarnego Uli. Ona rumieniąc się mówiła, że w połowie jest to zasługą Marka, bo bardzo jej pomógł w przygotowaniach do świąt.
 - Nasz syn w kuchni? – zdziwiła się Helena. – Nigdy bym go o to nie posądzała. Wiem, że lubi smacznie zjeść, ale gotować?
 - Nauczył się. Radzi sobie nie gorzej ode mnie.
Po spróbowaniu wszystkiego Krzysztof poluzował pasek.
 - Uleńko, przygotowaliście prawdziwą ucztę. Wszystko było znakomite. Już dawno nie jadłem takich pyszności.
 - Masz talent dziecko – Helena uśmiechnęła się do niej. – Świetnie się spisaliście.
 - To prawdziwy skarb mamo – Marek objął ramieniem ukochaną. – Posiada wiele talentów.
Pomógł uprzątnąć po kolacji. Na stół wjechał ogromny talerz równo pociętego ciasta i ulubiona nalewka Krzysztofa. Dla pań było słabe, słodkie wino. Nadszedł czas wręczania prezentów. Mała Betti nie mogła się już ich doczekać. Pozwolili jej wyciągać je spod choinki i rozdawać.
 - Pani Helena i pan Krzysztof – podeszła do nich wręczając im torby. – Te są od nas, Cieplaków, a te od Mareczka. Ulcia to dla ciebie! Zobacz jak dużo! – ledwie mogła udźwignąć pakunki. – A te dla Mareczka. A tu dla ciebie Jasiek. Jakie ciężkie!? A te dla mnie? – otworzyła szeroko oczy, bo pod choinką stało sporo toreb i opakowanych w kolorowy papier paczek. Marek podszedł do niej i uśmiechnął się gładząc ją po główce.
 - Wszystkie dla ciebie Iskierko. Byłaś bardzo grzeczna przez ten rok. To dlatego Mikołaj był taki szczodry. – Objęła go za szyję i wycisnęła na jego policzkach niezliczone całusy.
 - Dziękuję, dziękuję, dziękuję – podbiegała do każdego i każdego obdarowywała słodkim buziakiem. Dotarła do Uli i przytuliła się do niej.
 - Ulcia, jestem najszczęśliwsza na świecie. Jeszcze nigdy nie dostałam tylu prezentów.
Ten dziecięcy entuzjazm rozbawił ich wszystkich.
 - To może odpakuj kochanie. Jeszcze nie wiesz co jest tam w środku.
Odpakowywali wszyscy. Jasiek dziękował Markowi i Uli za kurtkę i buty. Markowi dodatkowo za laptop.
 - To bardzo szczodry prezent Marek i na pewno bardzo mi się przyda – dziękował Dobrzańskim, bo dostał od nich markowy plecak. Ula odpakowała niewielki pakunek, w którym było płaskie aksamitne pudełko. Kiedy je otworzyła, oniemiała. Zawierało gruby, srebrny łańcuszek przepleciony małymi turkusami. Był piękny.
 - Pani Heleno, – szepnęła – jakie to śliczne. Musiało kosztować majątek. A ja kupiłam wam takie skromne prezenty, że teraz mi wstyd.
 - Uleńko. Kupiłaś bardzo ładne prezenty. Nam przypadły do gustu. Nie musisz mieć wyrzutów sumienia. Cała ta wigilia jest dla nas najpiękniejszym prezentem. A łańcuszek niech ci się dobrze nosi.
 - Bardzo dziękuję – powiedziała wzruszona.
 - Tu masz jeszcze jedno cacko kochanie. Ode mnie. Mam nadzieję, że ci się spodoba – Marek podał jej kolejne pudełko. Wyciągnęła z niego złoty, owalny medalion. Kiedy go otworzyła zobaczyła zdjęcie Marka a po drugiej stronie wygrawerowany napis „Kocham cię.” Puściły jej się z oczu łzy.
 - To zbyt wiele Marek, to zbyt wiele.
 - To w sam raz skarbie. Ja dziękuję ci za tą piękną koszulę i krawat i za świetny portfel z twoim zdjęciem.
Spod choinki dochodziły pełne entuzjazmu piski małej. Uśmiali się z niej, bo wyglądała tak, jakby miała za chwilę pęknąć z nadmiaru szczęścia.
 - Ona chyba dzisiaj nie zaśnie – szepnęła do Marka Ula.
 - Ulcia! Sanki! Dostałam sanki! Od rodziców Mareczka! Jakie piękne! – kolejny raz podbiegła do nich, by ich uściskać.
Ta wigilia była wspaniała. Do późnego wieczora siedzieli śpiewając cicho kolędy. Beatka usnęła z nadmiaru wrażeń. Ula pomyła ostatnie talerze i uśmiechnęła się do Marka.
 - Pójdziemy już. Betti padła jak kłoda. Przygotowałam pokój dla rodziców. Łóżko mają posłane. Chyba też mają już dosyć na dzisiaj. Jutro śniadanie nie wcześniej jak o dziesiątej. Musimy się wyspać. Ja przyjdę pół godziny przed czasem i wszystko przygotuję. Klucz mam, więc nie będziesz musiał się zrywać.
 - Pomogę ci z Beatką, przeniosę ją do ciebie.
Pożegnali się z Dobrzańskimi życząc im dobrej nocy. Marek wziął na ręce Betti i zaniósł wprost do łóżka. Nawet nie drgnęła, gdy Ula przebierała ją w piżamę. W przedpokoju żegnała się z Markiem.
 - Jutro zabierzemy te ogromne ilości prezentów. To był naprawdę udany dzień. Warto było się starać i jeszcze twoi rodzice tacy mili – wtuliła do niego. – Dobranoc kochany.
 - Dobranoc moje szczęście – ucałował ją czule i wyszedł z mieszkania.
Rodziców zastał jeszcze przy stole.
 - A wy nie kładziecie się spać? Przygotowaliśmy wam pokój. Jest posłane. Też powinniście odpocząć.
 - Już idziemy synku. Muszę ci powiedzieć, że oboje i ja i tata jesteśmy pod ogromnym wrażeniem. Ula to wspaniała dziewczyna. Jest piękna, mądra, zdolna i bardzo zaradna. Wyobrażam sobie jak wiele pracy kosztowało ją przygotowanie tej wspaniałej kolacji. Polubiliśmy i ją i jej rodzeństwo.
 - Miło mi to słyszeć mamo. Ona bardzo obawiała się, jak zareagujecie na to, że jesteśmy razem. Pragnęła waszej akceptacji, a jednak miała duże wątpliwości wiedząc, co kiedyś łączyło mnie z Pauliną.
 - Wiem, że bardzo naciskaliśmy cię na ślub z nią. Przyznaję, że byliśmy w błędzie. Mało brakowało a unieszczęśliwilibyśmy was oboje. Dobrze, że to skończyło się rozstaniem a nie ślubem. Nie bylibyście szczęśliwi. Może teraz będziesz?
 - Ja już jestem mamo. Kocham Ulę nad życie i tylko u jej boku mogę zaznać szczęścia. To jest ta właściwa kobieta i nie będę już szukał. To najlepsza osoba pod słońcem. Prawdziwy anioł – zerknął na zegarek. – No, ale dość na dzisiaj. Północ się zbliża. Powinniśmy iść spać. Ja w każdym razie idę. Zmordowany jestem. Dobranoc kochani.

Następnego dnia rano cicho przekręciła klucz i weszła do mieszkania Marka. Jej rodzeństwo jeszcze odsypiało wczorajszy dzień. Tu też panowała cisza. Weszła do kuchni i nastawiła expres. Pokroiła wędliny i pieczone mięsa układając je równo na półmisku. Wyciągnęła pojemniczki z galaretą i faszerowane jajka. Wsadziła cienkie kiełbaski do rondla, by się podgrzały. Najciszej jak potrafiła porozkładała talerze na stole i sztućce. Ukroiła też po kilka kawałków każdego z ciast i zaparzyła dzbanek herbaty. Aromat kawy zwabił do kuchni Marka. Wszedł tylko w spodniach od piżamy i przytulił się do jej pleców obejmując ją rękami jak obręczą.
 - Dzień dobry moje śliczności. Wyspałaś się już? – Obróciła się do niego przodem a on ujrzał jej piękny uśmiech i szczęśliwe oczy patrzące na niego z miłością.
 - A ty?
 - Ja wyspałem się bardzo dobrze. Zapach kawy mnie obudził. Rodzice też pewnie będą zaraz na nogach. Pójdę wziąć szybki prysznic i przyjdę ci pomóc.
 - Nie trzeba. Już wszystko przygotowane. Idź do łazienki a ja pójdę obudzić dzieciaki. Będziemy za piętnaście minut.
Nie minęło go wiele więcej, gdy weszła z Jaśkiem i Betti. Dobrzańscy byli już ubrani. Przywitali się z nimi.
 - Ja już podaję śniadanie. Proszę usiąść.
Przeniosła wszystko z blatu na stół. Marek niósł dzbanki z kawą i herbatą. Helena spojrzała z podziwem na półmisek wędlin.
 - Mięsa też piekłaś Ula?
 - Też. Marek bardzo lubi schab ze śliwką, a i karczek mu smakuje. Proszę, proszę się częstować. Może ktoś ma ochotę na ciepłe kiełbaski i na galaretę? Betti, co będziesz jeść?
 - Kiełbaskę i jajo. Ulcia robi najlepsze jajka faszerowane na świecie. Są pyszne.
 - Macie wolne po świętach? – spytał Krzysztof. – Jak zarządziłeś Marek?
 - Dałem wszystkim wolne. Zasłużyli. Niech odpoczną trochę. Sam powtarzasz, że dobry pracownik, to wypoczęty pracownik.
 - To prawda.
 - Ja chciałem zabrać Ulę i dzieciaki na kilka dni w góry. To miała być niespodzianka ode mnie dla was. Wrócimy w nowy rok. Pojedziecie?
 - Ja bardzo chętnie – Jasiek uśmiechnął się do Marka. – Dość ciężki mam ten semestr i z wielką przyjemnością się zrelaksuję. Betti nie musisz pytać. Ona pojedzie wszędzie pod warunkiem, że pozwolisz zabrać jej sanki. Jakby mogła to spałaby z nimi. Już od rana nie może przestać o nich gadać. – Roześmiali się.
 - Nie mogę, bo mam najpiękniejsze sanki i bardzo, bardzo chcę jechać w góry. Pojedziemy Ulcia, prawda?
 - Pojedziemy. Marek naprawdę sprawił nam niespodziankę. Dziękuję.




ROZDZIAŁ 13

Po sytym, świątecznym śniadaniu Marek zaproponował spacer w Łazienkach. Wprawdzie temperatura była dość niska, za to spadło sporo śniegu.
 - Pojedźmy – prosił. – Przecież nie spędzimy całych świąt przy stole. Zabierzemy sanki i trochę suchego pieczywa. Mała uwielbia karmić kaczki i będzie miała frajdę zjeżdżając na sankach. Wam też spacer dobrze zrobi – mówił do rodziców. - Powinniście się trochę dotlenić.
Poubierali się ciepło i powsiadali do samochodów. Beatkę z sankami zabrali seniorzy. Rzeczywiście podbiła ich serca tą dziecięcą spontanicznością, wesołym szczebiotem i otwartością.
Park wyglądał bajkowo. Na pozbawionych liści gałęziach drzew osiadła gruba warstwa śnieżnego puchu. Na pokrytym lodem stawie niezdarnie spacerowało ptactwo. Postanowili, że najpierw je nakarmią a potem poszukają jakiejś górki, by Betti mogła pozjeżdżać. Chłopcy wiernie asystowali Beatce podając jej kawałki bułki, a Ula stała wraz z Dobrzańskimi gawędząc cicho.
 - Wiesz Ula, podziwiam cię – Helena spojrzała na nią z uśmiechem. – Marek opowiadał nam trochę o tobie i o tym jak ciężkie miałaś życie. Przedwczesna śmierć rodziców to ogromna tragedia, a jednak podźwignęłaś się z niej i tak dobrze potrafiłaś wychować rodzeństwo. Jaś to taki wspaniały, młody człowiek. Kulturalny i miły, zupełnie inny niż chłopcy w jego wieku, a Beatka to sama słodycz. – Ula uśmiechnęła się smutno.
 - To prawda. Musieliśmy szybko dorosnąć. Po śmierci mamy zostało niemowlę, którym trzeba było się zająć. Tata nie był w dobrej formie. Całkiem się rozsypał. Zaczął niedomagać na serce. To głównie na mnie i na Jaśka spadł ciężar obowiązków. On był nastolatkiem, miał dopiero trzynaście lat. Jego koledzy grali w piłkę, on musiał niańczyć Betti. To wtedy zrobił się taki odpowiedzialny, bo poczuł się głową rodziny. Ja zaczynałam pierwszy rok studiów. Musiałam dzielić swój czas między naukę i obowiązki domowe. Było naprawdę ciężko. Na szczęście to już za nami. Jestem bardzo dumna z Jaśka. Dostał stypendium od samego ministra, świetnie się uczy i pomaga innym studentom. Wie, co w życiu ważne. Teraz staramy się, żeby Beatka miała prawdziwe dzieciństwo. Też przeżyła trochę dramatycznych momentów i chcemy, by o nich zapomniała.
Krzysztof objął ją ramieniem.
 - Bardzo dobrze dajecie sobie radę, a my cieszymy się, że obdarzyłaś naszego syna uczuciem. On wyraźnie odżył przy tobie i widać jak bardzo cię kocha. Ustatkował się i nie szaleje już tak jak dawniej.
 - No nie wiem… Proszę spojrzeć – pokazała ręką staw. Jej ukochany i jej brat umykali przed śnieżkami rzucanym w nich przez rozbawioną Betti. Krzysztof roześmiał się serdecznie.
 - Masz rację. Z tym szaleństwem to rzeczywiście nie do końca jest prawda. Spójrz Helenko, nasz syn zachowuje się jakby był w wieku Beatki. Helena również roześmiała się na całe gardło.
 - Marek, trochę powagi! – krzyknęła.
 - Świetnie się bawię mamo! – krzyknął zdyszany. – Betti chodź, pójdziemy poszukać jakiejś górki.
Znalazła się i górka i to całkiem spora. Nie darowali sobie jazdy na sankach. Na przemian zjeżdżali z Beatką raz Marek, raz Jasiek. Nawet Ula dała się skusić i zjechała kilka razy. Mróz wymalował na twarzach wszystkich zdrowe, czerwone rumieńce. Ta zabawa na śniegu sprawiła, że poczuli głód. Po powrocie do domu Ula zakrzątnęła się przy obiedzie. Postanowili dojeść grzybową zupę i pierogi. Ryby też zostały z wigilii i po podgrzaniu i za nie wzięli się chętnie. Popołudnie upłynęło im na miłych rozmowach i zajadaniu się pysznym ciastem Uli. Marek ustalał z nią jeszcze sprawy dotyczące wyjazdu.
 - Jutro wieczorem będziesz musiała was spakować. To kawałek drogi a ja chciałbym wyjechać dość wcześnie. Rodzice z pewnością wyjadą jutro wczesnym popołudniem a i Seba z Violą nie będą siedzieć zbyt długo. Nie zamierzam podawać mocnego alkoholu, co najwyżej lekkie wino lub piwo. Tym się nie upije i dzięki temu nie stworzy problemu. Zresztą Viola byłaby wściekła, gdyby się znowu upił.
 - Nie martw się. Dam radę ich spakować. Nie będziemy zabierać Bóg wie ile rzeczy. Przecież to tylko kilka dni. A właściwie to dokąd nas zabierasz?
 - W Tatry, do Zakopanego. Zarezerwowałem tam dwa pokoje w pensjonacie. Spodoba wam się.

Helena pomogła Uli uprzątnąć ze stołu po śniadaniu. Jasiek zabrał Beatkę, bo obiecał jej wczoraj, że dzisiaj też pójdą na sanki. Mieli wrócić na obiad. Marek rozmawiał z ojcem w salonie o sprawach firmy. Helena widząc, że Ula wyjmuje z lodówki brokuły i czerwoną kapustę spytała.
 - Będziesz coś z tego robić?
 - Tak. Już wcześniej pomyślałam o dzisiejszym obiedzie. Zrobię zupę-krem z brokułów z grzankami. To niewiele roboty, a jest naprawdę smaczna. Mam upieczone rolady i gotowy sos. Zrobię czerwoną kapustę i trochę śląskich klusek. Już chyba nikt z nas nie ma ochoty na ryby i pierogi. Nie można jeść wciąż tego samego.
 - A może mogłabym ci w czymś pomóc? Może pokroić tą kapustę? Będzie szybciej.
 - Bardzo chętnie przyjmę pomoc. Ja wstawię brokuły i obiorę ziemniaki na kluski. Sebastian mówił, że przyjadą koło trzynastej. Na pewno zdążymy.
We dwie poszło im o wiele sprawniej. Nie minęło pół godziny a na piecu gotowały się ziemniaki i kapusta. Ula miksowała zupę. Wyciągnęła z lodówki garnek z roladami.
 - Strasznie dużo ich zrobiłam. Może państwo wezmą trochę do domu, bo my nie zdążymy ich zjeść, a zamrozić ich już nie mogę?
 - Bardzo chętnie. Na pewno są pyszne, a my będziemy mieć z głowy obiad.
Kilka minut po trzynastej rozległ się dźwięk domofonu. Marek poszedł otworzyć i poczekał na windę. Już po chwili usłyszeli radosny głos Violetty, która witała się z seniorami.
 - Wesołych świąt drodzy państwo i wszystkiego dobrego w nowym roku. Zdrowia i pomyślności.
Sebastian też składał życzenia.
 - Przyniosłem małe co nieco – wyciągnął opakowaną w kolorowy papier butelkę wódki.
 - Jesteś niepoprawny Seba. Przecież uprzedzałem cię, że odstawiłem alkohol. Nie będę pił. – Olszański spojrzał na niego żałośnie.
 - Ani kieliszeczka?
 - Ani naparsteczka. Bez tego też można się dobrze bawić, zapewniam cię.
 - A gdzież to masz Ulę? – Viola wyciągała szyję rozglądając się dokoła.
 - Jestem, jestem. Witajcie. Wesołych świąt.
Violetta popatrzyła na nią z podziwem.
 - Ależ jesteś piękna. Śliczna ta sukienka.
 - To prezent od Marka. Ale siadajcie bardzo proszę. Za chwilę podam obiad.
 - A gdzie masz córkę? Yyy… to znaczy siostrę. Naprawdę myślałam, że masz dziecko.
 - Bo mam Viola. Jestem jej opiekunem prawnym. Za chwilę powinna tu być. Jasiek, mój brat zabrał ją na sanki. O chyba właśnie wracają – powiedziała usłyszawszy dzwonek. Otworzyła drzwi i wpuściła do środka swoje rodzeństwo. Ucałowała małą w czerwone z zimna policzki. – Wyszalałaś się? – Beatka pokiwała głową.
 - Jasiek nie pozwolił mi już ulepić bałwana – poskarżyła się. – Powiedział, że musimy iść na obiad.
 - I miał rację. Zaraz go podaję. A na bałwana będziesz mieć czas jak będziemy w górach. Popatrzcie. To jest pani Viola a to pan Sebastian. Pracują razem z nami w firmie. A to jest moje rodzeństwo Jasiek i Beatka.
Przywitali się ze sobą.
 - Ula, ona bardzo jest do ciebie podobna. – Ta roześmiała się widząc zdziwioną Kubasińską.
 - Tak, to prawda. Rozgośćcie się. Ja już podaję zupę.
Marek wniósł na wielkiej tacy ustawione w rzędzie kokile z parującą i apetycznie pachnącą zupą.
 - Bardzo proszę. Smacznego. Nie czekajcie na nas, bo jeszcze podamy drugie danie, żeby nie latać co chwilę do kuchni.
Na stół wjechała wielka góra klusek, miska z czerwoną kapustą, rolady i gęsty sos. Pojawił się też dzbanek z kompotem.
 - Pięknie wszystko wygląda Uleńko – Helena była pod wrażeniem – i na pewno wszystko jest pyszne.
Jedzenie błyskawicznie znikało z talerzy. Sebastian doznawał prawie nirwany. Z błogą miną wsuwał już drugą porcję. Nawet Violetta tak bardzo dbająca o linię nie odmówiła sobie tych pyszności.
 - Świetnie gotujesz Ula. Musisz dać Violi trochę przepisów. W domu też chciałbym tak jadać. Z Marka to prawdziwy szczęściarz. Ma to na co dzień.
 - A żebyś wiedział. Mam tego świadomość i nie wypuszczę już takiego skarbu z rąk.
Miło upłynęło to popołudnie. Śmiali się i żartowali przy cieście i kawie. Ula podała wczesną kolację, po której Dobrzańscy zaczęli się żegnać.
 - Bardzo wam kochani dziękujemy za wspaniałe święta. Koniecznie musisz przywieźć Ulę z rodzeństwem do nas. Bylibyśmy bardzo radzi gdybyście zechcieli nas odwiedzić.
 - Ja na pewno przyjadę – odezwała się Betti. – Bardzo państwa lubię – rozbawiła ich wszystkich.
 - My ciebie też Beatko i trzymamy cię za słowo.
 - Pani Heleno – Ula wyniosła z kuchni dwie wypakowane reklamówki – Tu jest trochę jedzenia. My nie poradzimy go zjeść, a państwo nie będą zawracać sobie głowy obiadami dopóki nie wróci Zosia.
 - Bardzo ci dziękujemy Ula. Rozpieszczasz nas.
 - Ja to wezmę mamo. Zjadę z wami na dół – Marek już ubierał kurtkę. – Za chwilę wrócę.
Po godzinie zaczęli zbierać się „Olszańscy”. I oni zostali obdarowani mnóstwem jedzenia.
 - Tu masz Sebastian kluski i rolady. Dałam wam też trochę ciasta. Będziecie mieć na jutrzejszy obiad. Dziękujemy za miłą wizytę.
Zostali sami. Objął swoje szczęście wpół i przytulił się do niej.
 - To były wspaniałe trzy dni skarbie. Nawet nie przypuszczałem, że będzie tak fajnie. Rodzice są zachwyceni wami wszystkimi. Tak bardzo bałaś się ich akceptacji a oni pokochali cię bezwarunkowo tak jak ja.
 - Ja też polubiłam ich bardzo. Są niezwykle mili i sympatyczni – rozejrzała się dokoła. – Chyba trzeba będzie posprzątać, a potem się spakować. Jasiek miał spakować swoje rzeczy. Przynajmniej to mi odpadnie. – Spojrzał z miłością w jej oczy.
 - Bardzo się napracowałaś, ale obiecuję, że wynagrodzę ci wszystko. W pensjonacie nie prowadzą wprawdzie kuchni, ale niedaleko jest regionalna restauracja i jak tylko dojedziemy, wykupię dla nas pełny pakiet posiłków. Nie będziesz nic gotować, może za wyjątkiem wody na kawę – pocałował ją z największą czułością. – To co? Sprzątamy?
 - Sprzątamy.

Rankiem o ósmej zniósł wraz z Jaśkiem wszystkie bagaże i sanki Betti. Tych nie mogło zabraknąć. Umieścili się wygodnie w samochodzie i zapięli pasy. Marek ustawił GPS. Odwrócił się do tyłu i z uśmiechem zapytał.
 - Gotowi?
 - Gotowi! – krzyknęli chórem.
 - No to ruszamy.
Najgorzej było wyjechać z Warszawy. Drogi miejskie nie były zbyt dobrze odśnieżone. Musiał jechać wolno i ostrożnie. Kiedy jednak wydostali się już na trasę szybkiego ruchu, mile zaskoczył go odsłonięty, czarny asfalt. Mógł przyspieszyć. O dziesiątej zatrzymali się na kawę w jakimś zajeździe. Betti chciała sok. Zjedli po kanapce przygotowanej przez Ulę i ruszyli w dalszą drogę. Po pięciu godzinach wjeżdżali na teren Zakopanego. Trochę się obawiał, że będzie musiał założyć łańcuchy na koła, ale nie było tak źle. Sporo śniegu leżało w wyższych partiach gór, w mieście było całkiem przyzwoicie. Podjechał pod pensjonat i zaparkował. Wysiedli z auta i rozejrzeli się dokoła.
 - Pięknie tu – Ula zachwyconym wzrokiem omiatała okolicę. Beatka była wniebowzięta.
 - Ile śniegu! Ulcia, zobacz! W życiu nie widziałam tyle śniegu! Ulepię takiego bałwana! – pokazywała rękami stając na palcach.
Marek z Jaśkiem wzięli bagaże a one poszły za nimi. Wnętrze pensjonatu urzekło ich. Wszystko w drewnie łącznie z sufitem. Pod ścianą stylowe ławy pokryte owczymi skórami. Podeszli do recepcji i przywitali się ze stojącą tam kobietą.
 - Ja dzwoniłem tu kilka dni wcześniej i rezerwowałem dwa pokoje na nazwisko Dobrzański.
 - Tak, tak. Pamiętam, bo to ze mną pan rozmawiał. Tu są klucze. Pokoje są na piętrze, tymi schodami na prawo. Gdyby państwo czegoś potrzebowali proszę się nie krępować i pytać. Mam nadzieję, że będziecie mieli udany pobyt.
 - Dziękujemy. Też mamy taką nadzieję.
Weszli na piętro i bez trudu znaleźli pokoje numer cztery i pięć. Marek otworzył czwórkę.
 - To twój pokój Jasiek i Betti. My zajmiemy ten obok.
Zostawił ich bagaże a sam poszedł otworzyć drzwi drugiego pokoju. Nieco skonsternowana Ula poszła za nim. Kiedy weszli już do środka, powiedziała.
 - Nic nie mówiłeś, że mamy dzielić pokój. Tu jest tylko jedno wielkie łóżko. - Rzucił na nie torby, podszedł do niej i schwycił za ramiona.
 - Kochanie. Przysięgam ci, że nie zrobię nic bez twojej zgody. Nie będę ukrywał, że bardzo cię pragnę i to od dawna, ale nie rzucę się na ciebie i nie zachowam się jak napalony samiec. Będę trzymał ręce przy sobie i jeśli nie będziesz chciała, to nawet cię nie dotknę. Zaufaj mi. Nigdy już nie zrobiłbym nic wbrew twojej woli. Nigdy.
Spurpurowiała na twarzy i spuściła oczy. Było jej wstyd, że mogła go posądzić o coś podobnego. Przecież się zmienił. Jest trzeźwy od tak dawna. Jest taki, jakim go pokochała.
 - Przepraszam – szepnęła. – Nie chciałam, żebyś to tak odebrał. – Przytulił ją do siebie.
 - Już dobrze. Rozpakujmy się i pójdziemy zamówić te posiłki. Przy okazji zjemy obiad.
Spacerkiem poszli na Krupówki. Było sporo ludzi. Zbliżał się Sylwester i większość przyjechała tutaj, by spędzić go w śnieżnej, górskiej scenerii. Zaprowadził ich do przytulnej restauracyjki niedaleko wyciągu na Gubałówkę. Nie było problemu z zamówieniem posiłków na te kilka dni. Dodatkowo poinformowano ich, że mogą zrobić rezerwację stolika na sylwestrową noc. Wprawdzie zamierzali wracać w nowy rok, ale przecież muszą coś zjeść rano. Marek nawet się nie zastanawiał i skorzystał z oferty. Usiedli przy stoliku i wybrali z karty kwaśnicę. Ula i Marek wzięli naleśniki z serem i brzoskwiniami, a Jasiek i Betti placki ziemniaczane ze śmietaną.
Nasyceni obiadem pospacerowali jeszcze trochę po okolicy. Nawet zrobili sobie zdjęcia z misiem, który polował na chętnych turystów. Zapadł zmierzch, ale miasto nadal tętniło życiem. Knajpki wypełnione były po brzegi. Popularne tu było piwo z prądem. Tak nazywali je miejscowi. Było po prostu wzmocnione wódką i szybko wchodziło do głowy. Minęła dwudziesta, gdy znaleźli się przed pensjonatem.
 - Pójdziemy jutro na sanki? – Betti była już wyraźnie zmęczona i śpiąca, ale o sankach pamiętała.
 - Pójdziemy kochanie. Zmęczona już jesteś, co? Zaraz pomogę ci się umyć i położę do łóżeczka.
 - Ale bajki dzisiaj nie. Jestem bardzo śpiąca i zasnę bez niej. - Ula uśmiechnęła się pod nosem. Rzadko się zdarzało, że mała odpuszczała takie rzeczy. Musiała być naprawdę zmęczona.
Otuliła ją kołdrą i pocałowała w policzek.
 - Słodkich snów maleńka – szepnęła. – Dobranoc Jasiek.
Wróciła do pokoju. Zastała Marka siedzącego w samych bokserkach i patrzącego w laptop.
 - Ty już po kąpieli? – spytała.
 - Tak, tak. Przeglądam jeszcze pocztę.
 - To w takim razie ja idę się myć.
Stała pod strugami ciepłej wody i czuła jakieś dziwne napięcie. – To nie skończy się dobrze – pomyślała. – On nie utrzyma rąk, a i ja pewnie nie będę w stanie. Boże, jakie on ma piękne ciało. Czy ja dam radę spać spokojnie leżąc koło niego? Właściwie czego ja się boję? Kobiety w moim wieku pierwszą inicjację seksualną mają już za sobą. Ba. Mają już po dwoje dzieci, a ja co? Do śmierci mam trzymać ten wianek? Poza tym prawda jest taka, że z nikim innym nie chcę go stracić, tylko właśnie z nim. Jest moim wyśnionym księciem. Jeśli on coś zacznie toKurde blaszka! To nie będę potrafiła mu się oprzeć! Do niedawna nie mogłam zrozumieć jego podwójnej natury, a co robię? Jestem taka sama. I bardzo chcę i boję się. Boję!? Jestem przerażona! Matko Boska! Cieplak, weź się w garść. Miliony ludzi na świecie to robi i wszyscy powtarzają, że to coś pięknego. Dlaczego w twoim przypadku miałoby być inaczej. Przecież on potrafi być czuły, opiekuńczy i pełen miłości. Nie skrzywdziłby mnie. No dobra. Dość tego. Wycieramy się Cieplak i idziemy do łóżka. Co ma być to będzie.

Podniósł głowę i patrzył jak zamyka za sobą drzwi od łazienki. Obiecał jej, że będzie grzeczny, że powstrzyma emocje. Tak… Te emocje to on już od dawna trzyma na wodzy. Bardzo się pilnuje, by jej nie skrzywdzić, nie zranić. Nie darowałby sobie tego. Tyle dni abstynencji. Już nawet nie pamiętał swojego ostatniego razu. To musiało być strasznie dawno. Gdyby jej tak bardzo nie kochał nie miałby skrupułów, by pójść w tango na jedną noc. Tylko jak on by miał jej potem spojrzeć w oczy? W te piękne oczy? Wyrzuty sumienia zjadłyby go żywcem. Ciągle liczył na to, że ona w końcu mu zaufa i zrozumie, że miłość nie polega tylko na obdarowywaniu się słodkimi pocałunkami, na przytulaniu, ale też i na zbliżeniu cielesnym, które jest taką kropką nad „i” przypieczętowującą związek. Westchnął. Jeszcze dzień jeszcze dwa, a chyba się rozpęknie z tego napięcia. Zamknął laptop i wsunął się pod kołdrę. Odwrócił się tyłem do drzwi łazienki i przymknął oczy. – Spokojnie chłopie. Spokojnie. Wreszcie się doczekasz. To twoja nagroda za miłość i wierność. Spokojnie.

Wyszła z łazienki i dostrzegła go leżącego już w łóżku. – Odwrócił się tyłem. Powiedział, że mnie pragnie, a jednak ciągle nie jest pewien, jak zareaguję. W ten sposób chce chyba wyciszyć w sobie tę burzę. Nie chce na mnie patrzeć, żeby go nie poniosło. – Ściągnęła szlafrok i w samej koszulce weszła pod kołdrę. Ułożyła się twarzą do jego pleców i leżała przez chwilę nieruchomo. Podniosła dłoń i pogładziła jego ramię. Wyczuła jak bardzo się spiął. Odwrócił się do niej i pożądliwie spojrzał w jej oczy. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że jej własne lśnią podobnym blaskiem. Przysunął się bliżej a ona wtuliła policzek w jego dłoń.
 - Pragnę cię – wyszeptał. – Nie potrafię bez ciebie żyć. Pozwól mi się kochać Ula. Ja wiem, że ty jeszcze nigdy, z nikim…, ale to jest naprawdę piękne. Udowodnię ci, ile radości można czerpać z takiego zbliżenia. Przysięgam, że będę bardzo delikatny i ostrożny, byś nie czuła bólu.
Nie odpowiedziała. Przylgnęła do jego ciepłych warg całując namiętnie. Uznał to za przyzwolenie. Przytulił ją mocno gładząc jej plecy. Dłonią dotknął piersi. Przeniósł pocałunki na szyję i dekolt. Nie oponowała, gdy ściągnął jej koszulkę. Zamknęła tylko oczy, bo czuła, że jej twarz płonie.
 - Jesteś taka piękna…, taka piękna…, jesteś aniołem. Kocham cię.
Tymi czułymi pocałunkami i tym subtelnym dotykiem sprawił, że pobudziła się. Jej wszystkie pragnienia, marzenia o spełnieniu się w miłości i zatraceniu w niej, wykwitły na jej ciele gęsią skórką i drżeniem. Sutki stwardniały a on całował je z pasją drażniąc językiem raz jeden, raz drugi. Przeniósł usta na jej płaski brzuch i wpił się w pępek nie przestając pieścić coraz bardziej nabrzmiałych piersi. Jej skóra była jak najdelikatniejszy jedwab. Z przyjemnością stwierdził, że cała jest taka jak na policzku. To wtedy, gdy ścierał jej resztki keczupu z twarzy poznał jej delikatność i miękkość. Od tej chwili ciągle marzył, by dotknąć i posmakować jej całej. Pogładził jej zgrabne pośladki. I na nich zostawił ślad swoich ust. Dłonie dotknęły łona i pogłaskały je czule.
Zacisnęła mocno powieki i zagryzła wargi. – Boże, to nie dzieje się naprawdę. Co on ze mną robi? Chyba oszaleję.
Językiem posmakował jej płci wprawiając ją w błogie drżenie. Wdarł się głębiej. Jęknęła przeciągle, ale nie przestawał. Poczuł, że w bokserkach brakuje mu miejsca i jednym ruchem ściągnął je z siebie. Uwolniona męskość czekała na spełnienie. Palce jego dłoni wtargnęły do jej wnętrza. Wilgotniała. Przylgnął do niej całym ciałem. Usta znowu powróciły do jej ust. Poczuła jak ostrożnie i wolno wchodzi w nią. Instynktownie rozsunęła szerzej nogi. Dotarł do tej jedynej przeszkody by posiąść ją całą i przedarł się przez nią. Otwarła usta, ale krzyk ugrzązł w jej gardle. Nie bolało aż tak. Objęła jego pośladki pomagając mu się zatopić w niej do samego dna. – Boże, jaka ona jest cudowna – ruszył wolno i spokojnie nadając swojemu i jej ciału jednakowy rytm. Słyszał jej przyspieszony oddech i czuł pod palcami bicie jej serca. Zwiększył tempo. Pod wpływem tych mocnych, zdecydowanych pchnięć jęczała cichutko. Doświadczała tylu wspaniałych doznań. Rozkosz, błogość, odurzenie, szczęśliwość… Mogłaby długo wymieniać. Przyspieszył jeszcze bardziej. Teraz wiła się pod jego dłońmi nie kontrolując własnych ruchów. Traciła poczucie rzeczywistości. Świat umykał pod powiekami a wkraczał inny, nowy, piękny i zmysłowy. Potężna dawka błogich drgań wstrząsnęła całym jej ciałem. On nadal się poruszał sprawiając, że niemal omdlewała od tej ogromnej rozkoszy. Jej usta były gotowe do krzyku, ale zamknął je pocałunkiem. Zadrżał. Poczuł jak to napięcie gromadzone przez tyle czasu opuszcza go wraz z kolejnymi falami słodkiego zaspokojenia. Opadł na nią przyciskając jej rozedrgane ciało do siebie. Trwali tak dłuższą chwilę próbując uspokoić rwące się oddechy.
 - Mój Boże, jak ja cię kocham, jak szaleniec – powiedział jej cicho wprost do ucha. Znowu całował w zapamiętaniu jej pełne usta. - Oszalałem z miłości do ciebie.
Otworzyła zamglone jeszcze rozkoszą oczy a on zatracił się w ich głębi. Objęła dłońmi jego szyję.
 - Kocham cię nad życie – szeptały jej usta.




ROZDZIAŁ 14

Obudziły ją promienie słońca wdzierające się przez żaluzje. Omiotły jej twarz i poraziły oczy. Wstała z łóżka i mrużąc je podeszła do okna. Śnieg mienił się w tej jaskrawości i skrzył. Popatrzyła po sobie i zarumieniła się zawstydzona swoją nagością. Spojrzała na Marka. Spał na plecach z rozrzuconymi na boki rękami i uśmiechał się. Ona też się uśmiechnęła. Mówił prawdę, a ona niepotrzebnie panikowała. To, co wydarzyło się tej nocy, było cudowne. Niewątpliwie uszczęśliwił ją. Zarzuciła na siebie szlafrok i poszła pod prysznic. Jej ciało nosiło wiele znaków tej upojnej nocy. Zmyła je szybko i ubrała się. Wychodząc z łazienki zerknęła na zegarek pokazujący godzinę ósmą. Usiadła na brzegu łóżka i pochyliła się całując jego rozchylone usta. Przylgnął do nich półsennie wplatając dłoń w jej gęste włosy.
 - Dzień dobry kotku. Jakie miłe przebudzenie.
 - Wstawaj śpiochu, ósma jest. Ja idę obudzić dzieciaki. Trzeba się zbierać na śniadanie.
 - Już wstaję skarbie. Wczoraj byłaś cudowna – przeciągnął się rozkosznie, a jej kolejny raz wykwitły na policzkach pokaźne rumieńce. Z tego zażenowania nic nie powiedziała i wyszła z pokoju. Roześmiał się. Była taka nieśmiała, wstydliwa. Tak łatwo było ją można wprowadzić w zakłopotanie. Jednak on kochał w niej to wszystko i tę nieśmiałość i te śliczne rumieńce.
Pomagała ubrać się Beatce, której buzia nie zamykała się. Była bardzo podekscytowana i tym, że pójdą na sanki i tym, że będzie mogła wreszcie ulepić wielkiego bałwana.
 - Dobrze Betti. Już dobrze. Wszystko to zrobimy. Najpierw jednak musimy iść na śniadanie.
 - A Mareczek gdzie? Śpi jeszcze?
 - Ubiera się i zaraz tu będzie.
Kiedy wyszli z pensjonatu ze zdumieniem stwierdzili, że śniegu przybyło i to całkiem sporo. Zapadali się w nim. Ciężko było iść. Jakoś dotarli do restauracji i zamówili zestaw śniadaniowy.
 - Wiesz Ula, to masło i biały ser dopiero tutaj mają prawdziwy smak. To, co kupisz w Warszawie, to sama chemia. Zupełnie inaczej smakuje. Spójrz na żółtka jaj, jakie intensywne, pomarańczowe wręcz. Pieczywo też pyszne. Pomyślałem, że może udałoby nam się kupić od jakichś gospodarzy trochę masła i sera do domu. Kupimy też te duże oscypki i bunc. Ojciec bardzo to lubi a i Sebastianowi pewnie też posmakuje. Co myślisz?
 - Możemy kupić pod warunkiem, że znajdziemy kogoś, kto będzie mógł nam to sprzedać.
 - Tu niedaleko jest targowisko. Tam dostaniemy to wszystko, a w sprawie białego sera i masła dogadamy się.
 - Ale najpierw na sanki – przypomniała Beatka. Roześmiali się.
 - Dobrze Betti. Najpierw na sanki. Zobaczymy, czy ten wyciąg szynowy na Gubałówkę jest czynny. Jeśli nie, to podjedziemy samochodem. Tam jest duży parking. Stamtąd też można bezpiecznie zjeżdżać na sankach, bo jest na to przeznaczone miejsce.
Nie mieli jednak szczęścia. Wszystkie wyciągi były nieczynne. Zbyt dużo śniegu napadało i było mroźno. Funkcjonowały tylko te orczykowe, ale Marek nie zabrał ze sobą nart, a Jasiek i Ula nie potrafili na nich jeździć. Wrócili do pensjonatu. Marek przy pomocy Jaśka założył na koła łańcuchy. Miał duże wątpliwości czy wyjedzie na szczyt Gubałówki bez nich. Wrzucił jeszcze do bagażnika sanki Betti i mogli ruszać. Dzięki łańcuchom droga okazała się wcale nie taka trudna. Zatrzymał samochód na parkingu i wraz z resztą ruszył w stronę szczytu. Wręczył Jaśkowi cyfrówkę mówiąc.
 - Porobisz nam trochę zdjęć. Chcę mieć pamiątkę z tego wyjazdu. Poprosimy kogoś, żeby zrobił zdjęcie całej naszej czwórce. Wiesz, jak to obsługiwać?
 - Wiem. Kolega z akademika ma podobny. Już robiłem takim zdjęcia.
Dotarli do miejsca, gdzie dzieciarnia zjeżdżała na sankach. W tym miejscu stok był dość łagodny a koniec zjazdu zabezpieczono elastyczną siatką. Betti aż zalśniły oczy z zachwytu.
 - Ale długa trasa! Kto ze mną zjeżdża?
 - Ja zjadę, a ty Jasiu cyknij nam zdjęcie.
Marek usadowił się za Beatką trzymając ją mocno. Ula popchnęła ich. Z każdym metrem sanki nabierały szybkości i słychać było radosny pisk małej. Wygramolili się na górę. Teraz Jasiek z nią zjeżdżał. Marek objął Ulę ramieniem.
 - Świetne warunki stworzyli tu dzieciakom. Masz ochotę zjechać?
 - Nie, daruję sobie. Chętnie popatrzę jak wy to robicie. Ona nigdy nie była taka szczęśliwa. Gdyby nie ty, nigdy nie mielibyśmy możliwości pojechać w to piękne miejsce. Do wiosny będzie miała o czym opowiadać.
Zjeżdżała z nimi na zmianę. Byli już solidnie zasapani ciągłym wchodzeniem pod górę, ale radosne, uśmiechnięte, jasne oczy Beatki wynagradzały im wszystko. Kiedy i ona się zmęczyła pomogli lepić jej bałwana. Wprawdzie nie mieli ani węgielków na oczy ani marchewki na nos, ale pomysłowa dziewczynka powciskała w miejsce oczu dwie szyszki a usta i nos zrobiła z patyków. Zamiast kapelusza na głowie bałwanka umieściła czuprynę z gałązek jodły. Oczywiście obowiązkowo musiało być zdjęcie. Koniecznie chciała się pochwalić swoim dziełem przed rodzicami Marka. Otrzepała ręce ze śniegu i uśmiechnęła się promiennie do wszystkich.
 - Chodź tu Betti, - Ula pokiwała do niej ręką – zmienisz rękawiczki, bo te są całkiem mokre.
 - Może pójdziemy trochę dalej? Tam są takie budki, w których można kupić herbatę i kawę. Nawet można coś zjeść. Zobaczymy, co tam mają. Doleciał ich zapach smażonej na grillu kiełbasy Doszli do jednej z bud, której przedłużenie stanowiło dość spore zadaszenie, pod którym ustawiono drewniane stoliki i ławy.
 - Macie ochotę na taką kiełbaskę? Jeszcze sporo czasu do obiadu, możemy coś przekąsić. Wezmę cztery porcje. Jasiek będziesz pił herbatę, czy kawę?
 - Ja herbatę chętnie. Z cytryną, jak mają.
 - Dobrze. Dla Betti też herbata a dla nas kawa, co? – Ula pokiwała głową.
 - Już od jakiegoś czasu chce mi się kawy.
 - To idę zamówić, a wy usiądźcie sobie tutaj.
Ciepłe napoje i nawet dość smaczne kiełbaski rozgrzały ich. Idąc dalej natknęli się na wypożyczalnię nart. Marek przystanął przy niej i spojrzał na Jaśka.
 - Masz ochotę spróbować? Pokazałbym ci jak się to robi.
 - No, czemu nie? Zawsze będę się mógł pochwalić, że jednak coś przeżyłem w tych górach. – Usłyszawszy to Marek nawet się nie zastanawiał. Wypożyczył dwie party desek wraz z butami i po ich założeniu wyprowadził Jaśka na stok. Chłopak chwiał się i z trudem utrzymywał równowagę.
 - Spokojnie Jasiu, spokojnie. Rozstaw szeroko nogi, dzięki temu nie wywrócisz się.
Ula wraz z Beatką przyglądała się tym pierwszym, nieudolnym próbom brata. Jednak po godzinie załapał i przy asekuracji Marka zjechał na sam dół. Wrócili wyciągiem orczykowym i powtórnie zjechali. Potem szusował sam Marek i kolejny raz z Jaśkiem. W sumie młody Cieplak sześć razy zaliczył stok i widać było po jego minie, że jest szczęśliwy.
 - Wrócimy tu jeszcze jutro, albo pojutrze? – dopytywał się Marka.
 - O, widzę, że ci się spodobało.
 - Nawet bardzo. Chciałbym jeszcze poćwiczyć.
 - Skoro nabrałeś takiej ochoty, to mam propozycję. Przyjedziemy tu jutro do południa, a Ulę z Beatką zostawimy przy stanowisku z sankami, a sami przyjdziemy i wypożyczymy narty. Będziemy mieć więcej czasu. Zgadzasz się Ula?
 - Pewnie. Niech chłopak korzysta jak ma okazję. Kolejna nieprędko może mu się trafić.
 - No dobrze. Ja w takim razie idę oddać sprzęt. Zanim pojedziemy na obiad podjadę jeszcze na to targowisko. Zobaczymy, co tam mają.
Chodzili od jednego straganu do drugiego. Czego tu nie było. Szczególnie Betti rwały się oczy do wszystkiego. A to korale, a to ciupaga, wreszcie ciepłe góralskie kapcie na kożuszku. Marek kupił ojcu długie do połowy łydki kapciuchy z owczej wełny i spory zapas ciepłych skarpet. Senior miał kłopoty z krążeniem i ciągle narzekał na lodowate stopy. Ula też kupiła kilka par z myślą o ojcu Maćka, panu Szymczyku. Dla Marysi Szymczykowej wzięła ładny kubraczek z owczej skóry bez rękawów, a dla Maćka porządny, gruby, wełniany sweter. Wreszcie dotarli do stoisk z serami. Marek zasięgnął języka wśród sprzedawców i w końcu dotarł do kobiety, która zadeklarowała się, że zrobi im masło i ser. Zapłacił jej zadatek umawiając się z nią, że podjadą do Dzianisza, skąd pochodziła i odbiorą produkty w ostatni dzień roku do południa.
 - To niedaleko - tłumaczył potem Uli. – Dokładnie po drugiej stronie Gubałówki, u jej podnóża, tylko z drugiej strony, bliżej Chochołowa.
Powkładali zakupione rzeczy do bagażnika i poszli na obiad. Wzięli danie dnia. Zupę ogórkową i wielkie jak dłoń, kotlety schabowe z ziemniakami i surówką. Ula przekroiła kotlet Betti na pół.
 - Ona w życiu go nie zje. Masz Jasiek. Pewnie zgłodniałeś po tych nartach. Ty Marek masz moją połowę kotleta. Ja też nie dam rady go zjeść. Ta kiełbasa mnie jeszcze trzyma.
Po tym obiedzie pękali w szwach.
 - Jestem tak najedzona, że najchętniej położyłabym się i pospała trochę. Kompletnie mnie rozleniwiła ta wielka ilość jedzenia.
 - Skoro tak, to mam propozycję. Wrócimy teraz do pensjonatu. Ty Ula pójdziesz się zdrzemnąć, a wy, jeśli macie ochotę, to możecie ze mną podjechać pod skocznię. Przyjrzymy się z bliska, jak wygląda. Co wy na to?
 - Tak, tak, pojedźmy – mała Betti z radością podskakiwała w miejscu. – Ja chcę zobaczyć.
 - Ja też chętnie pojadę – zdeklarował się Jasiek.
 - No to załatwione. Wsiadamy.
Podwieźli Ulę pod pensjonat a sami ruszyli dalej. Była mu naprawdę wdzięczna, że tak angażuje się, by zapełnić czas jej rodzeństwu. Nie nudzili się. Dzięki niemu. Wolno weszła po schodach na górę. Zrzuciła z siebie płaszcz i tak jak stała, runęła na łóżko. – Chyba mnie zaraz rozerwie. Okropnie się najadłam. Zanim wrócimy do domu będę przypominać pękaty antałek. Muszę trochę spasować – przymknęła ciężkie powieki. – Spać, spać… - usnęła.
Wrócili niezwykle podekscytowani. Mieli szczęście, bo na skoczni trenowali młodzi skoczkowie. Po raz pierwszy mieli okazję obserwować z bliska skoki. Przez całą drogę komentowali to widowisko. Uspokoili się dopiero przed wejściem do pensjonatu. Marek zerknął na zegarek i powiedział.
 - Słuchajcie. Do kolacji mamy jeszcze prawie dwie godziny. Odpocznijcie trochę. Może obejrzyjcie coś w telewizji. Jestem pewien, że Ula jeszcze śpi. Nie chcę jej przeszkadzać. Jak się obudzi pójdziemy na kolację i pospacerujemy jeszcze po Krupówkach. Zajmiesz się Beatką Jasiu, tak?
 - No pewnie. Puszczę jej jakąś bajkę, a sam poczytam.
Wszedł cicho do pokoju i uśmiechnął się. – Nawet nie miała siły, żeby się rozebrać. Pewnie padła w momencie – podszedł do niej i kucnął przy łóżku. – Jaka ona cudna. – Jej kasztanowe włosy rozsypały się po poduszce. Pod wpływem snu jej subtelna, piękna twarz przybrała różowy kolor. Długie, gęste rzęsy kładły się cieniem na policzkach. Posapywała cichutko przez rozchylone wargi. Ledwie się powstrzymał, by nie przylgnąć do nich. Wstał i usiadł z laptopem w fotelu zerkając co chwilę na nią. Wczorajszy dzień, a właściwie noc była kolejnym przełomem w ich relacjach. Odważyła się i pokonała swoją nieśmiałość oddając mu ciało i duszę. Zdał sobie sprawę, że kiedy napastował ją na tym korytarzu, podświadomie jej pragnął. Każda myśl na jej temat przyprawiała go o niezdrowe podniecenie. Jednak wtedy sądził, że to zwykły, samczy popęd sprowokowany jej nietuzinkową urodą. Teraz wiedział, że już wtedy ją kochał, ale nie uświadamiał sobie tego zupełnie. Co by się z nim stało, gdyby wtedy, gdy wyznał jej miłość, powiedziała, że faktycznie nie jest w stanie go pokochać? Pewnie rozpiłby się już do reszty, bo nie potrafiłby żyć z tą świadomością. Uratowała go. Bez wątpienia uratowała go przed nim samym. Jego twarz przybrała wyraz rozczulenia. – Śpi tak spokojnie. Moja mała, śliczna dziewczynka. Skąd w tym drobnym, kruchym ciele tyle determinacji, tyle woli walki o przetrwanie, woli pokonywania trudności? - Tak… Potrafiła walczyć i to nie tylko o siebie, ale o swoich najbliższych. Potrafiła upadać i podnosić się z życiowych porażek z dumnie podniesioną głową jeszcze silniejsza, niż wcześniej. Kochał ją bezwzględnie za wszystko. Za jej piękny uśmiech, szczere współczujące serce, a przede wszystkim za jej łagodność i dziecięcą niewinność.
Przekręciła się na plecy rozrzucając ramiona na boki. Przejechała językiem po spiekłych wargach. Odłożył laptop i przysiadł na łóżku pochylając się nad nią. Zwilżył jej usta swoimi powodując, że otworzyła oczy.
 - Jesteś… - szepnęła.
 - Troszkę pospałaś kochanie. Lepiej się czujesz?
 - O wiele lepiej. Gdzie dzieciaki?
 - U siebie. Betti ogląda bajki a Jasiek coś czyta. Niedługo będziemy się zbierać na kolację.
 - Znowu jedzenie – jęknęła. – Niedługo nie zmieszczę się w ciuchy.
 - Nie ma obawy kotku. Jesteś tak drobna i szczupła, że wątpię, by kiedykolwiek groziła ci nadwaga.
 - Muszę się doprowadzić do porządku. Wyglądam jak straszydło. – Jego roziskrzony wzrok mówił coś wręcz przeciwnego.
 - Wyglądasz cudnie.
Poszła do łazienki, obmyła twarz i poprawiła nadwyrężony nieco, dyskretny makijaż. Ostatni raz zerknęła w lustro. – Może być.
Wróciła do pokoju i spytała.
 - Idziemy?
 - Tak, trzeba się zbierać. Ubierz się a ja pogonię dzieciaki.
Wieczór był dość mroźny, ale nie padało. Jasiek z Beatką biegli przed nimi ślizgając się na butach. Oni objęci raźno maszerowali za nimi. Po kolacji wychodząc już z restauracji usłyszeli rzewne dźwięki skrzypiec. Zaciekawieni poszli w ich kierunku. Dość gęsty tłumek otaczał czterech muzyków w góralskich strojach. Przystanęli i oni wsłuchując się w te wzruszające tony. Bardzo romantycznie kończył się drugi dzień ich pobytu tutaj.
Tej nocy też czekał na nią. Tym razem nie odwrócił się tyłem do drzwi łazienki, lecz intensywnie wpatrywał się w nie. Kiedy wyszła, energicznie odkrył kołdrę i kiedy weszła, okrył ją. Przywarł do jej ust i delikatnie muskał je swoimi. Nie protestowała. Pamiętała jak wielką rozkoszą ją obdarzył poprzedniej nocy. Ściągnęła koszulkę i przywarła do niego całym ciałem nieśmiało oddając pocałunki. On nie szczędził ich. Jego usta sunęły od płatka ucha po szyję i dekolt. Ona nie pozostawała bierna. Czubkami palców gładziła jego plecy schodząc do lędźwi i pośladków. Poczuła jego męskość na swoim brzuchu. Odważnie ujęła ją w dłoń masując ją i pieszcząc. Z jego gardła wyrwał się jęk.
 - O Boże… Ula…
Z każdym ruchem jej dłoni łapczywie łapał oddech. To było nie do wytrzymania. Czuła jak bardzo jest spięty. Przeniosła dłoń na jego podbrzusze. Było ciepłe, przyjemne w dotyku. Dłoń powędrowała wyżej docierając do sutków. Musnęła je tylko i powędrowała na jego policzek. Drapieżnie wpił się w jej usta i wsunął ją pod siebie. Rozłożył jej nogi i dostrzegł lśniącą od wilgoci kobiecość. Przejechał po niej dłonią. Ujął jej pośladki i wszedł w nią delikatnie. Splotła smukłe nogi na jego biodrach i wraz z nim zaczęła się poruszać. Jego ruchy były mocne, głębokie i płynne. Tańczył w niej a ona wznosiła się i opadała w takt tej zmysłowej muzyki. Klęknął i uniósł jej pośladki w dłoniach obserwując jak jego męskość zagłębia się raz po raz w jej gorącym wnętrzu. Rozrzuciła ramiona na boki ściskając w dłoniach prześcieradło. Czuła jak ta potężna fala błogiego spełnienia przelewa się przez jej organizm, mąci zmysły, nie pozwala odetchnąć. Osiągnęła wreszcie punkt kulminacyjny sprawiając, że jej ciało wygięło się w łuk i stężało w jego rękach. Czując jej skurcze sam wystrzelił. Pulsowali teraz oboje poddając się tej nieprawdopodobnej rozkoszy, która zawładnęła nimi bez reszty. Spojrzał w jej natchnioną, odurzoną szczęściem twarz.
 - Kocham cię skarbie. Jesteś całym moim światem.

Następny dzień był bliźniaczo podobny do poprzedniego. Marek znowu jeździł na nartach z Jaśkiem a dziewczyny na sankach. Za to w ostatni dzień roku pojechali do południa do Dzianisza. Po drugiej stronie Gubałówki już nie było takich pięknych widoków. Wąska, asfaltowa droga, teraz zaśnieżona, prowadziła do Chochołowa zahaczając właśnie o Dzianisz. To była całkiem spora wieś, ale typowa ulicówka. Drewniane, góralskie domy zbudowane z grubych bali, stały wzdłuż jezdni. Bez trudu odnaleźli ten z numerem trzydziestym drugim. Weszli na teren obejścia. Głośne szczekanie dużego psa wywabiło z domu właścicielkę, w której rozpoznali kobietę z targowiska.
 - Dzień dobry pani. Przyjechaliśmy po ser i masło, tak jak umawialiśmy się.
 - A tak, witojcie. Mom dlo wos syćko. I syr i łoscypki i bunc. Masło tyz jest – wyniosła dwa wielkie kawały białego sera, chyba z kilogram masła i cztery ogromne oscypki. Dołożyła jeszcze cztery owalne bunce.
 - Prosem wos. Na zdrowie. Razem bydzie sto dwadzieścia złotych. – Marek wyciągnął portfel i wyjął z niego banknot.
 - Bardzo pani dziękujemy. Jesteśmy pełni podziwu i bardzo wdzięczni, że udało się pani zrobić to wszystko tak szybko. Do widzenia - pożegnali gaździnę i tą samą drogą wrócili do Zakopanego. Wieczorem poszli na kolację i po niej nie wracali już do pensjonatu. Na Krupówkach zaczynała się impreza sylwestrowa, a oni chcieli w niej uczestniczyć. Marek zapobiegliwie kupił niedużego szampana a dla małej w podobnej butelce, bezalkoholowego. W reklamówce mieli też plastikowe kubki. Rozstawiono prowizoryczną estradę, na której mieli wystąpić muzycy. Marek był pod wrażeniem. Zawsze spędzał Sylwestra w jakimś ekskluzywnym miejscu, a teraz śmiała mu się dusza, gdy wraz z innymi śpiewał góralskie melodie i przytupywał głośno. Porwał Ulę do tańca i zakręcił z nią radosną poleczkę. Jasiek też szalał z Betti. O północy wznieśli noworoczny toast. Po nim dzieciaki wróciły do pensjonatu, a oni, mimo mrozu, bawili się do bladego świtu. Wracali zmęczeni, ale szczęśliwi i uśmiechnięci. Dla nich zaczynał się nowy rozdział w życiu. Nowy rok, który niósł nadzieję i radość a przede wszystkim miłość.
Musieli odespać tę szaleńczą noc. Obudzili się dość późno. Śniadanie przespali. Spakowali rzeczy i już samochodem podjechali pod restaurację. Przynajmniej załapali się na obiad. Po nim Marek wolno ruszył w drogę powrotną. Zrobił postój na Zakopiance. Nie potrzebował już łańcuchów. Wjeżdżali za chwilę na autostradę, a ta była odśnieżona.
Jakoś szybciej zleciała im ta droga. Postanowili, że zanim dojadą do Warszawy wstąpią jeszcze do Rysiowa. Ula zadzwoniła z trasy do Szymczyków informując ich o tej niespodziewanej wizycie.
Czekali, niecierpliwie ich wyglądając. Wreszcie nadjechali. Maciek otworzył drzwi i wyciągnął ze środka Ulę. Za nią Beatkę. Przywitali się ze wszystkimi i po chwili już raczyli się dobrą, mocną kawą i smacznym ciastem.
 - Przywieźliśmy wam coś- Ula sięgnęła po upominki. – Ten jest dla pani, pani Marysiu. Często wychodzi pani na podwórze i nic na siebie nie zakłada. To świetnie ogrzeje plecy i nie będzie pani marznąć. Dla pana, panie Staszku cała fura wełnianych, grubych skarpet. W sam raz do tych filcowych butów, a tu dla ciebie Maciuś. Niech ci się dobrze nosi. Oprócz tego Marek ma coś dla was.
 - Kupiliśmy na spróbowanie. Proszę. Oscypek. Bardzo smaczny jest panierowany i przysmażony na patelni, a to bunc. Też ser, ale ten jest delikatniejszy. Nie taki słony, z mieszanego mleka owczego i koziego. Tu mamy jeszcze korboce. To także ser, ale wędzony i spleciony w takie warkocze. Mam nadzieję, że będzie wam smakował.
Szymczykowa złapała się za głowę.
 - Rany boskie! Ile tego! Bardzo wam dziękujemy. Zawsze o nas pamiętacie – Ula uśmiechnęła się do niej z sympatią.
 - A wy o nas. Mało dobrego od was doświadczyliśmy?
Radosna była ta wizyta. Maciek przymierzył sweter i z dumą go im zaprezentował.
 - No teraz to już na pewno nie zmarznę. Ciepło w nim jak w piecu.
Był już późny wieczór, gdy żegnali się z nimi. Nim dojechali na Sienną Beatka usnęła. Marek zaniósł ją na rękach a Ula z Jaśkiem wtaszczyła do windy bagaże. Już w mieszkaniu Marka powiedziała.
 - Jutro wrócimy z pracy, to wszystko rozpakujemy. Dzisiaj nie mam już na to siły.
 - Nie ma problemu skarbie.
 - Do jutra Marek. Śpij dobrze i nastaw budzik. Nie chciałabym się spóźnić już w pierwszy dzień nowego roku.
 - Nastawię kochanie. Na pewno – z żalem wypuścił ją z ramion. Nie będzie miał teraz zbyt często okazji pobyć z nią sam na sam. Jasiek wyjedzie a Betti nie zostanie sama. Westchnął ciężko i pomaszerował do sypialni.

Następnego dnia panował w F&D tak radosny nastrój, że nikt tak na poważnie nie myślał o pracy. Ludzie witali się wylewnie składając sobie noworoczne życzenia. W gabinecie Marka siedziała Ula i Sebastian z Violettą. Dobrzański opowiadał im o ich pobycie w górach.
 - Tu macie trochę góralskiej tradycji. Oscypek i bunc. Świetne do pieczywa, a oscypek jeszcze lepszy z patelni. Pycha.
 - Śniegu mieliście dużo?
 - Chłopie! Łańcuchy musiałem zakładać, bo nie przejechałbym. Nawet na nartach trochę pojeździłem, bo uczyłem Jaśka. Ula i Betti zachwycone widokami. Też miały frajdę.
 - To prawda – potwierdziła Ula. – Latem musi tam być pięknie.
 - Jest pięknie. Na pewno będzie jeszcze okazja, żeby wybrać się tam w czasie lata. A wy jak spędziliście Sylwestra?
 - Wykupiłem bilety w Sheratonie. Zaszalałem w tym roku. Pomyślałem, że zabiorę Violę choć raz na ekskluzywną zabawę. Wybawiliśmy się i żarcie było super. Wróciliśmy o piątej rano i potem odsypialiśmy cały dzień. Po tylu dniach wolnego z biedą zwlekałem się dzisiaj z łóżka. Dobrze, że ten dzień jest taki light’owy.
 - A ja zaraz zadzwonię do rodziców i zapowiem się na dzisiaj. Też mamy dla nich trochę pamiątek z pobytu i sery. Chcę też wykorzystać, że Jasiek jeszcze jest w Warszawie i zabrać go do nich. W sobotę wraca do Szczecina i długo nie będzie następnej okazji, bo pojawi się chyba dopiero na Wielkanoc. Tak czy owak mogę śmiało powiedzieć, że zarówno święta, jak i Sylwester w tym roku, były bardzo udane.
 - Święta prawda przyjacielu. Święta prawda.




ROZDZIAŁ 15

Okazało się, że nie tylko Sebastian miał wielki gest fundując sobie i swojej dziewczynie Sylwestra w ekskluzywnym hotelu. Również Maciek nie szczędził kosztów. Wprawdzie lokal, do którego zabrał Anię był nieco skromniejszy, ale i tak oboje bawili się świetnie do białego rana. Stojąc wraz z nią pod jej domem i obejmując ją czule, nie skąpił jej soczystych pocałunków i czułych wyznań. Ona odwzajemniała mu to wszystko. On spodobał jej się od samego początku. Kiedy i do niej trafiły wieści o jego niezwykłych zdolnościach ekonomicznych i o tym, że nawet ponury i niemiły Alex Febo docenia jego pracę, spojrzała na niego z jeszcze większym szacunkiem i fascynacją. Na pokazie F&D przetańczyli ze sobą pół nocy i przegadali drugie pół. Znaleźli sporo wspólnych tematów i zgodnie stwierdzili, że wiele ich łączy. Maciek opowiadał o tym wszystkim Uli, gdy natknął się na nią w pomieszczeniu socjalnym. Podczas ich wizyty u niego w domu było mu jakoś niezręcznie. Rodzice jeszcze o niczym nie wiedzieli. Poza tym nie chciał się tak wywnętrzać przy wszystkich. Ucieszyła się, że i on znalazł pokrewną duszę. Lubiła Anię. Ona, jako jedna z nielicznych nie komentowała jej dawnego wyglądu i nie naśmiewała się z niej. Zawsze była miła, uprzejma i w dodatku miała dobrze poukładane w głowie.
 - Tak się cieszę Maciuś, że i ty miałeś szczęście spotkać taką wyjątkową dziewczynę – mówiła Ula. – Wreszcie nie będziesz już sam, tobie też coś się od życia należy a nie tylko praca i praca.
Uśmiechnął się do niej szeroko.
 - Jestem szczęśliwy Ula, a tobie jak się układa? Wszystko w porządku? Właściwie to chyba nie powinienem pytać. Wyglądasz jak modelka a szczęście bije od ciebie na kilometr.
 - To prawda. Jestem bardzo szczęśliwa. Marek daje mi dużo wsparcia. Rozłożył nad nami ochronny parasol. Beatka uwielbia go nieprzytomnie. Pokochała jego rodziców, a Jasiek skoczyłby za nim w ogień. Bardzo go kocham Maciuś. To miłość mojego życia.
 - Hmm… Mam nadzieję, że i Ania się nią okaże dla mnie. Jest wspaniała. Ładna i mądra. Mam zamiar przedstawić ją rodzicom. Na razie, jako swoją dziewczynę. W takich sprawach pośpiech nie jest raczej wskazany.
 - Też tak uważam. Będę lecieć. Trzymaj się bracie.

Zbliżał się koniec stycznia. Nie byli zbyt obciążeni pracą. Najgorsze były te tygodnie po pokazie, gdy musieli podpisywać niezliczoną ilość umów i chodzić ciągle na jakieś spotkania z kontrahentami. Teraz wszystko przystopowało. Zwolnili tempo. Ono miało przyspieszyć dopiero w marcu, bo wtedy trzeba się będzie szykować do wiosenno-letniej kolekcji. Póki co, nawet Pshemko udzieliła się ta atmosfera, bo projektował dość ospale. Byłoby tak niewątpliwie dalej, gdyby nie jeden telefon, który postawił Marka na baczność. Wybiegł z gabinetu jak oparzony i wrzasnął.
 - Cholera jasna! To nie może być prawda!
Ula i Violetta podskoczyły przestraszone na swoich stołkach i wbiły w niego wzrok.
 - Coś się stało? – wyjąkała Ula.
Podrapał się w tył głowy i zmitygował się.
 - Przepraszam, że was wystraszyłem. Chodźcie do mnie obie na chwilę.
Kiedy zajęły już miejsca w jego gabinecie i z napięciem czekały, co ma im do powiedzenia, on patrzył na nie w milczeniu, by w końcu rzec.
 - Czy któraś z was wie, kim jest madame Krűger?
Jak na komendę obie pokręciły przecząco głowami.
 - To Niemka. Słynny w świecie krytyk modowy. Ona jest znana przede wszystkim z tego, że ma cięty język i bardzo surowo ocenia kolekcje. Niektóre firmy nawet splajtowały po jej ostrych komentarzach pod ich adresem. Nie jest dobrze. Przed chwilą miałem właśnie telefon z Niemiec. Dzwonił jej asystent mówiąc, że Ingrid Krűger jest zainteresowana naszymi kolekcjami i chętnie przyjechałaby je obejrzeć. Pragnie też poznać naszego projektanta. Wymyślcie coś, bo ja jestem kompletnie spanikowany i nie mam pojęcia, co ona zamierza.
Ula splotła ręce na kolanach i odetchnęła głęboko.
 - Przede wszystkim uspokój się. To, że wobec innych firm była cięta nie oznacza, że będzie taka sama w stosunku do tej. Skoro zainteresowały ją nasze kolekcje, to chyba nie jest tak źle. W dodatku chce poznać Pshemko, a to oznacza, że może pozostawać pod urokiem jego dzieł. On jest naprawdę genialny i uważam, że ona myśli podobnie. Nie panikuj, bo z tej wizyty może jeszcze wyjść coś bardzo pozytywnego dla nas. Gdyby napisała pochlebną opinię, otworzyłaby nam drogę na zachodnie rynki. Rozwinęlibyśmy się.
 - Ulka ma rację – odezwała się milcząca do tej pory Viola. – I tak jedyne, co możemy zrobić, to solidnie przygotować się do tej wizyty. Wtedy nie będzie się czego bać.
 - No dobra… Przekonałyście mnie. Ten asystent ma zadzwonić jutro, żeby ustalić termin tych niecodziennych odwiedzin. Chyba wystarczy nam tydzień na przygotowanie wszystkiego? Ja zaraz pójdę do Pshemko i o wszystkim mu opowiem. Ciekawe jak zareaguje. Mam nadzieję, że nie zdzieli mnie jakimś wieszakiem i wrócę w jednym kawałku.
Roześmiały się obie.
 - Tydzień na pewno wystarczy. Będzie dobrze, zobaczysz – powiedziała pocieszająco Ula. – To leć do mistrza a my wracamy do pracy.

 - Ingrid Krűger? Sama Ingrid Krűger chce mnie poznać? Boże, nie wierzę! Marco, czy wiesz jaki to dla mnie zaszczyt? Najlepszy krytyk modowy w moich skromnych progach.
 - No tak, ale co my możemy jej pokazać?
Mistrz popatrzył na niego z politowaniem.
 - No jak to co? Nasze kreacje oczywiście. Zaraz się tym zajmę. Wybiorę najładniejsze z obu sezonów i zrobimy taki mini pokaz dla niej. Ty oprowadzisz ją po firmie. Pokaz jednak ważniejszy. Musimy zrobić dobre wrażenie i mam nadzieję, że nas pochwali a nie skrytykuje. A teraz sio. Muszę się skupić nad wyborem sukien.
Marek wyszedł z pracowni i wypuścił powietrze z płuc. Nie sądził, że mistrz przyjmie tę wiadomość tak bardzo entuzjastycznie. Widać było, że zapalił się do tego pomysłu a on nie chciał go w nim gasić mówiąc o swoich obawach. Chyba powinien też powiadomić Paulinę i Alexa. Paulina na pewno nie odmówi udziału w spotkaniu z krytykiem tak wielkiego formatu. Alex z pewnością nie będzie w tym uczestniczył. Ula będzie tłumaczyć. Ona i Maciek jako jedyni w firmie znają biegle niemiecki. Na Maćka nie ma co liczyć. On jest zawsze obłożony robotą i Alex nie zgodzi się by brał w tym udział. Pozostaje Ula. Da sobie radę. Jest naprawdę dobra. Z myślami kłębiącymi się w głowie udał się do gabinetu Pauliny. Zdziwił ją jego widok. Odkąd się rozstali nie zaglądał tu wcale. Popatrzyła na niego drwiąco.
 - Proszę, proszę. Sam prezes? Do mnie? Jakie złe wiatry cię tu przywiały? Zatęskniłeś? – roześmiała się szyderczo.
 - Nie. Nie tęsknię za tobą i twoim wyrafinowanym poczuciem humoru. Przyszedłem cię tylko zawiadomić, że za tydzień odwiedzi firmę Ingrid Krűger. Ty, jako ambasador F&D powinnaś uczestniczyć w spotkaniu.
Pauli zaświeciły się oczy.
 - Naprawdę? A to niespodzianka. Problem tylko w tym, że ja nie znam niemieckiego.
 - Nie martw się. Ula będzie tłumaczyć, bo zna ten język biegle. To co, przyjdziesz?
 - Oczywiście. Będę.
 - Ja podam ci później konkretny dzień i godzinę, bo muszę jeszcze to ustalić z jej asystentem.

Cała firma została postawiona w stan gotowości. Marek osobiście doglądał wszystkiego. Nie chciał, żeby cokolwiek mogło zakłócić przebieg tej wizyty. Nawet wynajął limuzynę, która miała przywieźć gości z lotniska. We wtorkowy poranek zgromadził jeszcze wszystkich w swoim gabinecie i omawiał ostatnie szczegóły.
 - Pshemko, jesteś gotowy, tak?
 - Mówiłem ci już, że dopilnuję wszystkiego i tak jest. Modelki już się szykują. Pokażemy najlepsze rzeczy z ostatniej kolekcji łącznie z płaszczami, bo wyszły pięknie, szczególnie te z wielbłądziej wełny. Z wiosenno-letniej też wybrałem kilka. Będzie jej się podobać, zobaczysz.
 - Dobrze. Ty Aniu – zwrócił się do recepcjonistki – dajesz mi natychmiast znać, jak tylko ona się pojawi. Jak sprawa cateringu?
 - Jest w porządku. Byłam z Maćkiem i to on wybierał. Wszystko z najwyższej półki łącznie z szampanem stoi już w konferencyjnej.
 - Co u ciebie Paulina?
 - Zaprosiłam ekipę z kamerą. Będą filmować jej pobyt u nas. Pokażą w wiadomościach. Zanim zaczną kręcić powiem kilka słów tytułem wstępu.
 - Ula i Viola gotowe?
 - Jak najbardziej. Viola pomoże Ani w konferencyjnej po pokazie.
Omiótł ich wszystkich spojrzeniem i zatarł ręce.
 - No moi drodzy, módlmy się, żeby nie było żadnej kompromitacji. Ona będzie tu o dziesiątej. Do roboty.
Kilka minut po dziesiątej drzwi od windy otworzyły się. Wyszła z nich wysoka, szczupła kobieta w eleganckim, czerwonym płaszczu i kapeluszu na głowie. Za nią wysunął się z wnętrza windy jej asystent, równie elegancki. Kobieta mogła mieć około pięćdziesięciu dwóch lat i nie grzeszyła urodą. Wąskie, zaciśnięte usta i lekko zmrużone oczy nadawały jej twarzy bardzo surowy wygląd. Rozejrzała się po holu i zaszwargotała coś do asystenta. Ten podszedł do stojącej za ladą recepcji Ani i spytał po angielsku.
 - Dzień dobry pani. Nazywam się Otto Menz i jestem asystentem madame Krűger. Jesteśmy umówieni z prezesem Dobrzańskim. – Ania uśmiechnęła się do niego promiennie.
 - Ależ oczywiście. Prezes Dobrzański oczekuję państwa. Proszę za mną.
Wchodząc do sekretariatu mrugnęła porozumiewawczo do Uli.
 - Ula to są nasi goście. Zaprowadź ich do Marka.
Ula podniosła się zza biurka i przywitała się uprzejmie z madame i jej asystentem mówiąc płynną niemczyzną.
 - Jest mi niezmiernie miło powitać państwa. Nazywam się Urszula Cieplak i jestem asystentką pana Dobrzańskiego. Serdecznie zapraszam – podeszła do drzwi gabinetu i otworzyła je na oścież. Marek zapiął marynarkę i podszedł do gości.
 - To dla nas prawdziwy zaszczyt madame, że możemy podejmować w naszych skromnych progach tak znamienitego gościa – pochylił się i ucałował jej dłoń. – Zechcecie państwo spocząć? – wskazał na fotel i kanapę. Kiedy zasiedli powiedział.
 - Gdy powiadomiłem naszego projektanta Pshemko o wizycie państwa, nie posiadał się z radości. Poczuł się bardzo wyróżniony. Przygotował taki mini pokaz, by przedstawić państwu próbkę naszych kolekcji. Zechcą państwo obejrzeć? – Ingrid wykrzywiła usta w uśmiechu.
 - Oczywiście Herr Dobrzański. Po to właśnie tu przyjechaliśmy. Widziałam jesienią migawki w telewizji z waszego pokazu w Łazienkach i muszę przyznać, że zaintrygował mnie. Nie jesteście znani na zachodzie i działacie tylko na terenie Polski. A szkoda – słysząc to, Marek prawie lewitował.
 - Czy będą mieli państwo coś przeciwko, by ta wizyta, tak ważna dla nas była filmowana?
 - Ja nie mam nic przeciwko temu. Chodźmy zobaczyć ten pokaz – Ingrid podniosła się z fotela. Wszyscy wyszli na korytarz, gdzie czekała już na nich Paulina wraz z ekipą telewizyjną. Marek zatrzymał się i zwrócił się do Ingrid.
 - Pozwoli pani, że przedstawię. To Paulina Febo, współwłaścicielka firmy i jej ambasador. To ona dba o jej wizerunek i kontakt z mediami.
Ingrid uścisnęła jej dłoń.
 - Jest pani bardzo piękna. Widzę, że prezes otacza się tylko pięknymi kobietami. Najpierw miałam przyjemność poznać jego uroczą asystentkę, która w dodatku tak pięknie posługuje się moim ojczystym językiem, a teraz panią. Gratuluję panie Dobrzański świetnego gustu – zwróciła się do Marka, który ukłonił jej się z kurtuazją.
 - Zapraszam madame do pracowni. Nasz mistrz pewnie nie może się już doczekać.
Tak było w istocie. Pshemko latał w kółko po swojej pracowni i nie mógł usiedzieć na miejscu. Wreszcie przystanął widząc jak otwierają się wejściowe drzwi. Kiedy zobaczył w nich elegancką Niemkę złożył ręce jak do modlitwy i podszedł do niej z rozanieloną miną.
 - Och madame Krűger! Co za zaszczyt, co za wyróżnienie. Taka znakomitość u mnie, skromnego projektanta. Proszę bardzo, proszę dalej.
Ingrid już nie hamowała uśmiechu. Rozbawił ją ten niepozornej postury człowieczek. Przywitała się z nim uprzejmie. Po wymianie grzeczności zasiedli wszyscy przed niewielkim wybiegiem. Rozległa się spokojna muzyka i pojawiła się pierwsza modelka.
 - To fragment zeszłorocznej kolekcji wiosna-lato – objaśniał Marek, a Ula wiernie tłumaczyła. – Postawiliśmy nacisk na pastelowe odcienie i zwiewne, delikatne materie. Kolekcja spodobała się naszym klientkom i rozchodziła się błyskawicznie.
 - No nie dziwię się. Suknie są bardzo piękne. Sama z chęcią nosiłabym je. Są rzeczywiście nieszablonowe. Nigdzie nie spotkałam podobnych.
 - Teraz kolekcja jesienno-zimowa – kontynuował Marek. – Proszę zwrócić szczególną uwagę na płaszcze i kurtki. Nasz mistrz wzniósł się tu na wyżyny swojego talentu i kreatywności. Skorzystaliśmy z całej gamy różnokolorowych tkanin zwłaszcza z wielbłądziej wełny.
 - Są znakomite – przyznała Ingrid. - Ten płaszcz szczególnie – pokazała na modelkę. – Interesujący krój i ciekawe cięcia. Bardzo, bardzo ładny. W dodatku w moim ulubionym, rudym kolorze.
Przez wybieg przeszła ostatnia modelka. Ingrid zwróciła się do Pshemko.
 - Jadąc tu do was miałam mgliste pojęcie o kolekcji. Widziałam zaledwie tylko fragment jesiennego pokazu, ale to wystarczyło, by mnie zaintrygował. Zapewne wiecie, że jestem dość ostrożna w wydawaniu opinii, niektórzy mówią nawet, że prawdziwa jędza ze mnie. Jednak jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tym, co tutaj zobaczyłam. Jest pan niezwykle utalentowany. To bez wątpienia prawdziwe dzieła sztuki krawieckiej. Powinniście wyjść poza działalność wyłącznie krajową i spróbować na rynkach zachodnich. Jestem przekonana, że pańskie kreacje uwiodłyby kobiety nie tylko w moim kraju, ale też i innych.
Kiedy Ula przetłumaczyła słowa Ingrid mistrz podniósł się z krzesła i ze łzami w oczach podszedł do niej. Ujął jej dłoń i przycisnął do ust.
 - Och madame Ingrid, to najpiękniejsze słowa, jakie może usłyszeć projektant. Jestem taki wzruszony i wdzięczny. Czy zechce pani przyjąć skromny prezent? Proszę nie odmawiać – klasnął w dłonie. Na ten znak wyszły dwie modelki niosąc na wieszakach płaszcz, który tak bardzo spodobał się Ingrid i dwie letnie suknie.
 - To pani rozmiar madame. Na pewno będą pasować.
Widać było, że Niemka jest zdumiona. Kreacje i płaszcz warte były majątek i nie był to wcale taki skromny prezent jak zapewniał mistrz.
 - Jestem zaskoczona. Z chęcią przyjmę ten dar, bo sukienki są bardzo piękne, a płaszcz zachwycający. Bardzo panu i państwu dziękuję. Naprawdę nie spodziewałam się.
 - Ja już każę zapakować wszystko i za chwilkę ktoś przyniesie to do sali konferencyjnej.
Opuścili pracownię Pshemko i udali się właśnie tam. Ania z Violą już serwowały kawę dla wszystkich a Marek otworzył szampana i nalał do kieliszków. Wzniósł swój i wygłosił toast.
 - Madame Ingrid. To szczególny dzień dla nas wszystkich. Nie spodziewaliśmy się, że tak znana i znamienita osoba zawita w skromne progi naszej firmy i będzie dla nas tak bardzo łaskawa. Ja jestem niezmiernie szczęśliwy, bo być może dzięki pani spełni się moje marzenie, i nasza firma wypłynie na inne rynki. Piję pani zdrowie madame Ingrid i bardzo, bardzo dziękuję. Zapraszam też na poczęstunek. Na pewno zgłodnieli państwo.
Przeciągnęła się ta wizyta. Sporo dyskutowano o najnowszych trendach w modzie. Ingrid zapewniła, że wkrótce ukaże się artykuł z jej pobytu tutaj.
Gdy opuściła już gmach Febo&Dobrzański, Marek ponownie zgromadził ich wszystkich w swoim gabinecie.
 - Uuuh… - odetchnął - Chyba dobrze wypadliśmy. Miałem tremę jak cholera. Paulina, z tym kamerzystą miałaś dobry pomysł. Wstęp zrobiłaś też świetny. Ula tłumaczyła doskonale. Pshemko, jestem z ciebie bardzo dumny. Spisałeś się przyjacielu. Niewątpliwie była pod urokiem twojego geniuszu. Teraz nie pozostaje nam nic innego, tylko czekać na ten artykuł. Mam nadzieję, że będzie pochlebny. Bardzo wam wszystkim dziękuję.
Wychodzili po kolei z jego gabinetu. Zatrzymał tylko Ulę. Teraz, gdy byli już sami przyciągnął ją mocno do siebie i pocałował czule.
 - Jak to dobrze, że nie pozwoliłaś mi na panikę i uspokajałaś mnie. Dobrze wypadło, a ona była zachwycona. Widziałaś jak zabłysły jej oczy na widok tego płaszcza? Nie spodziewała się, że dostanie go w prezencie. Muszę koniecznie zadzwonić do rodziców. Może pojedziemy dzisiaj do nich? Odbierzemy Betti ze szkoły i tam zjemy obiad, co?
 - Nie wiem Marek, czy to dobry pomysł. Zwalimy im się na głowę.
 - No to zapytam, czy to będzie problem. Jeśli nie to pojedziemy, dobrze?
 - No dobrze. Dzwoń. – Jego twarz wypogodziła się w momencie. Cmoknął ją raz jeszcze.
 - Kocham cię – wypuścił ją z ramion i podszedł do telefonu. Odebrała Helena.
 - Witaj mamo. Chcielibyśmy przyjechać zaraz po pracy. Możemy załapać się na obiad? Zabralibyśmy tylko Beatkę ze szkoły i zaraz u was jesteśmy. Mam dobre nowiny. Tato się ucieszy.
 - Oczywiście synku. Nie ma problemu. Przyjeżdżajcie.
 - Dzięki mamo. Będziemy po szesnastej.

Syci obiadem siedzieli w salonie racząc się aromatyczną kawą. Marek opowiadał im o wydarzeniach dzisiejszego dnia.
 - Nawet nie wiesz tato jak bardzo bałem się tej wizyty. Okazało się, że niesłusznie. Ingrid była bardzo miła, a kolekcja zachwyciła ją. Dla firmy to może być przełom. Jeśli ona napisze dobrze o nas, mamy szansę wypłynąć. Na to właśnie liczę. – Senior pokiwał głową.
 - Jestem zdumiony. Słyszałem o niej co nieco i nie były to zbyt dobre opinie. Mówiono, że jest niezwykle surowa, ostrożna w pochwałach i bardzo powściągliwa. Z tego co mówisz, wyłania się obraz całkiem innej i całkiem miłej Ingrid. Może łagodnieje z wiekiem? Sam jestem ciekaw tego artykułu. No dobrze, ale i my chcemy was o coś zapytać. Helenko powiedz im, w czym rzecz.
 - No właśnie. Beatka ma na początku lutego ferie, a my w tym czasie wybieramy się w góry, do Szczyrku. Pomyśleliśmy, że moglibyśmy zabrać ją ze sobą na te dwa tygodnie. To takie dobre i grzeczne dziecko. Na pewno nie sprawi kłopotu. Ty Ula musisz pracować, Jasio będzie dopiero na Wielkanoc. W ten sposób rozwiązalibyśmy problem opieki nad nią. Co wy na to?
Totalnie zaskoczona Ula spojrzała na Marka.
 - To bardzo piękny gest z państwa strony, ale nie wiem czy nie będzie to dla państwa zbyt duże obciążenie. Szczególnie dla pana Krzysztofa. Nie chciałabym, by z jej powodu coś się panu stało.
Krzysztof uśmiechnął się dobrodusznie.
 - Uleńko, ja czuję się znakomicie. Ten pobyt w Szwajcarii okazał się zbawienny. Mała na pewno nie sprawi problemu. Chciałabyś z nami pojechać Beatko? Zabralibyśmy sanki. W górach jest mnóstwo śniegu. Pojechalibyśmy na całe dwa tygodnie, a jak zatęsknisz, to zawsze będziesz mogła do Uli zadzwonić.
Twarz Betti promieniała szczęściem a usta rozszerzyły się w szerokim uśmiechu. Przypadła do Uli wdrapując jej się na kolana.
 - Ulcia, zgódź się. Ja bardzo, bardzo chcę pojechać. Będę zawsze grzeczna i będę się słuchać pana Krzysztofa i pani Helenki.
Ula bezradnie spojrzała na Marka, jakby u niego szukała pomocy. Jednak on poparł pomysł rodziców.
 - To dobre wyjście kochanie. Ona będzie miała opiekę, a tu co byś z nią zrobiła? Zabierałabyś ją do pracy każdego dnia, albo prowadzała do szkoły na jakieś zajęcia w czasie ferii? Nawet nie wiadomo, czy szkoła organizuje coś podobnego. – Podniosła ręce w poddańczym geście.
 - No dobrze. Zgadzam się. Bardzo państwu dziękuję. A ty – zwróciła się do siostry – pamiętaj, co przed chwilą obiecałaś. Masz być grzeczna i nie sprawiać kłopotu. – Mała rzuciła jej się na szyję i uściskała mocno.
 - Dziękuję Ulcia, dziękuję. Jesteś najlepszą siostrą na świecie.

Dopakowywała ostatnie rzeczy do walizki Betti. Sanki czekały już w przedpokoju gotowe do zabrania. Właśnie wszedł Marek z wiadomością, że rodzice będą za pół godziny. Mała była podekscytowana. Nawet śniadania nie chciała zjeść i Ula z trudem wmusiła w nią kromkę chleba i kubek kakao. Zasunęła walizkę i poprosiła Marka, by postawił ją obok sanek. Usiedli jeszcze na chwilę.
 - Pamiętaj Betti. W walizce masz drugą parę rękawiczek na wypadek, gdyby te były mokre. Zawsze noś tę drugą parę ze sobą, żeby się nie przeziębić. Nie szalej też za bardzo i nie męcz państwa Dobrzańskich. Oni są już starsi i nie mają tyle energii co Marek albo Jasiek.
Beatka skrzywiła się.
 - Ulcia, ja przecież to wszystko wiem i nie sprawię kłopotu. Jestem już duża i wszystko rozumiem.
Rozległ się dźwięk domofonu. Mała zerwała się z kanapy i zapiszczała radośnie.
 - Przyjechali!
Marek odebrał i powiedział, że już idą na dół. Ubrali się. Zabrali bagaż Betti i sanki. Mała już sprowadziła windę. Na dole przywitali się z seniorami.
 - Jedź ostrożnie tato. Ślisko jest, choć na autostradzie powinno być bezpiecznie. Zadzwońcie jak dojedziecie na miejsce żebyśmy się nie niepokoili.
 - Nie martw się synku, zadzwonimy. Wsiadaj Beatko. Trzymajcie się kochani i wy nie przepracowujcie się za bardzo. Odpocznijcie też czasem. Do zobaczenia.
Stali jeszcze chwilę przed wejściem do bloku i machali patrzącej przez tylnią szybę Beatce. Kiedy samochód znikł im z oczu Marek przytulił Ulę do swego boku i popatrzył z miłością w jej dwa chabry.
 - I co kotku, zostaliśmy sami. Może wybierzemy się do kina lub do palmiarni? Ciągle mamy tak mało czasu dla siebie. Zjedlibyśmy na mieście. Przynajmniej odpoczniesz od garów.
 - Nie mam ochoty na kino, ale palmiarnia może być. Jest dopiero dziewiąta. Ogarnę szybko mieszkanie. Tam i tak otwierają o dziesiątej. A ty jadłeś już śniadanie?
 - Nie jadłem. Miałem nadzieję, że zjesz ze mną.
 - I słusznie. Dałam jeść tylko Betti. W takim razie chodźmy, na co masz ochotę?
 - Na grzane kiełbaski i mnóstwo kawy.
 - No to załatwione.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz