Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 15 listopada 2015

"DOTYK MIŁOŚCI" - rozdział 1,2,3,4



DOTYK MIŁOŚCI




ROZDZIAŁ 1


Nad Warszawą zapadał sierpniowy zmierzch. Miasto powoli wyludniało się. Ulice pustoszały uwalniając się od ciągle śpieszących dokądś przechodniów i samochodów. Były jednak enklawy, w których każdego wieczora gromadziły się prawdziwe tłumy. Nocne kluby stolicy tętniły gwarem rozmów i kakofonią dyskotekowych dźwięków. Ich właściciele nie narzekali. Frekwencja była pełna a pieniądze nieprzerwanym strumieniem lały się do klubowych kas. Młodzież musiała się wyszumieć, a i nieco starsi nałogowo korzystali z atrakcji oferowanych przez takie miejsca. Tu można było się zrelaksować po ciężkim dniu. Zapomnieć o codziennych troskach i kłopotach. Tu można było natknąć się zawsze na jakąś pokrewną duszę płci przeciwnej, która wysłuchała, zrozumiała i zgadzała się na kontynuację wieczoru w bardziej intymnym miejscu. Najczęściej był to hotelowy pokój lub prywatne mieszkanie.
W popularnym klubie „69” przy jednym z niedużych, klubowych stolików ukrytym dyskretnie w kącie sali raczyło się drinkami dwóch mężczyzn mających około dwudziestu siedmiu, dwudziestu ośmiu lat. Blondyn o pucołowatych policzkach omiótł wzrokiem dyskretnie parkiet i bar. Szturchnął w bok kumpla siedzącego ze zwieszoną głową nad szklanką z alkoholem.
 - Spójrz na te. Co powiesz? Niezłe, nie?
Wykonał gest głową wskazując właściwy kierunek. Brunet przeniósł wzrok na dwie dziewczyny siedzące przy barze i sączące kolorowe drinki. Obie były szczupłe, ubrane dość wyzywająco w krótkie spódniczki i bluzki z dużymi dekoltami skutecznie eksponującymi ich pełne biusty.
 - No niezłe, niezłe – stwierdził ciemnowłosy przypatrując im się zachłannie, jak pies oblizujący się na widok dorodnej kości. - Dzielimy się, jak zwykle? Ja biorę tą z ciemniejszymi włosami.
 - Nie ma sprawy i tak bardziej podoba mi się ta blondynka.
Podnieśli się, jak na komendę od stolika i ruszyli w stronę baru. Przysiedli po obu stronach dziewczyn na wysokich barowych krzesłach.
 - Cześć dziewczyny – zagaił brunet pokazując w szerokim uśmiechu pełen garnitur śnieżnobiałych zębów i dwa dołeczki w policzkach, które nadawały jego twarzy niewinny wygląd. Odwzajemniły uśmiech odpowiadając przeciągle.
 - Czeeeść.
Blondyn oparł się o blat bufetu i zagadnął.
 - A wy tak same, bez partnerów?
 - No… teraz już nie same. – Zachichotały. – Miałyśmy nadzieję trochę się rozerwać i potańczyć.
 - To świetnie się składa, bo ja i mój kolega przyszliśmy z podobnym zamiarem. Pozwólcie, że się przedstawimy? Wyciągnął rękę do blondynki.
 - Ja jestem Sebastian, a mój przyjaciel, to Marek. – Obaj uścisnęli ręce dziewczynom.
 - Ja mam na imię Monika, a moja koleżanka to Ewa.
Marek z kurtuazją ucałował dłoń tej ostatniej.
 - Piękne, biblijne imię. Pozwolisz, że będę twoim Adamem dzisiejszego wieczora? – Zapytał kokieteryjnie.
 - Pozwolę. Mam ochotę na taniec. Idziemy?
Ująwszy swoje partnerki pod ramię pożeglowali w stronę parkietu. Z głośników sączyła się spokojna muzyka. Każdy z nich objął swoją dziewczynę inicjując taniec. Mieli obaj wprawę. Nie pierwszy raz podrywali takie chętne, nieopierzone gąski, szukające wrażeń w nocnych klubach. Można powiedzieć, że byli stałymi bywalcami takich miejsc i rutyniarzami. Marek przyciągnął do siebie dziewczynę gładząc jej nieosłonięte plecy. Paplała coś o sobie, ale nie słuchał jej. Cóż mogło go obchodzić, gdzie pracowała i gdzie mieszkała? I tak nigdy nie skorzysta z tej wiedzy. Ona była jego celem. Celem, który miał rozładować jego napięcie, celem na jeden wieczór. Wiedział, że już nigdy nie spotka jej ponownie, a nawet gdyby, to nie powtórzy z nią tego, co planował na dzisiejszą noc. Zabawa rozkręcała się. Szaleli na parkiecie mając w głowach sporą ilość wlanych w siebie drinków. W pewnym momencie Sebastian objął ramieniem Monikę i dając Markowi dyskretny znak ulotnił się z klubu. Potańczyli jeszcze chwilę a potem zapytał dziewczynę.
 - Nie masz dość tego hałasu? Może przeniesiemy się w jakieś bardziej spokojne miejsce?
Dziewczyna kiwnęła głową.
 - Dobrze, poszukam tylko Moniki.
 - Monika wyszła już jakiś czas temu z Sebastianem – wyjaśnił.
Dziewczyna naburmuszyła się.
 - A to wredna małpa, mogła chociaż uprzedzić… Dobrze w takim razie wychodzimy.
Owionął ich chłód nocy. Rozgrzani tańcem i alkoholem zadrżeli oboje pod jego wpływem.
 - To dokąd idziemy?
Marek objął ją ramieniem i popatrzył jej w oczy.
 - Tu niedaleko jest hotel, w którym mam wynajęty pokój. Moglibyśmy tam zakończyć tak dobrze rozpoczętą zabawę.
Nie protestowała i pozwoliła się prowadzić. Miała świadomość, jaki będzie dalszy przebieg tego spotkania. Była wyzwoloną dziewczyną nie będącą na etapie szukania ani miłości, ani męża. Chciała jeszcze zasmakować życia i doświadczyć jak najwięcej, zanim ulegnie ono stabilizacji.

Włożył kartę magnetyczną w zamek i nacisnął klamkę. Przepuścił ją przodem i wszedł za nią, cicho zamykając drzwi. Gra wstępna trwała krótko. Nie cackał się z nią. Był pobudzony i musiał jak najszybciej rozładować to napięcie. Błyskawicznie rozebrał ją i siebie, ułożył na łóżku i bez ceregieli wszedł w nią. Jęknęła, ale nie przejął się tym. Jego ruchy były szybkie, dzikie, niemal zwierzęce. Nie słyszał, gdy stłumionym głosem prosiła.
 - Marek zwolnij trochę, to boli…
Wreszcie eksplodował, a przyjemna błogość rozlała się po jego ciele. Zaspokoił się. Nareszcie. Zszedł z łóżka i poszedł pod prysznic, by zmyć z siebie zapach seksu i tej kobiety. Kiedy wrócił, leżała skulona na krawędzi łóżka i cicho płakała.
 - Dlaczego płaczesz? Przecież chciałaś tego tak samo, jak ja?
 - Chciałam, ale sądziłam, że będziesz delikatniejszy.
Podszedł do niej i odgarnął włosy z jej policzka.
 - Przepraszam. Wynagrodzę ci to.
Wyjął z portfela plik stuzłotowych banknotów.
 - Masz. To na taksówkę i może kup sobie coś ładnego. Ubierz się, odprowadzę cię na postój.
Zanim weszła do taksówki spytała go jeszcze.
 - Zobaczymy się znowu?
Popatrzył na nią wzrokiem nie wyrażającym absolutnie niczego. Zadrżała.
 - Nie sądzę – wycedził przez zęby. - Nigdy nie umawiam się dwa razy z tą samą dziewczyną.
Spuściła głowę i już bez słowa wsunęła się do samochodu. Odjechała. Stał jeszcze chwilę przed hotelem z zadartą do góry głową i spoglądał na niebo usiane gwiazdami. Odetchnął. – Czas wracać do domu. Niedługo świt. Paulina będzie wściekła, ale mam to gdzieś.
Wsiadł do następnej taksówki i podał adres kierowcy. Podjechawszy pod dom zauważył palące się słabe światło w ich sypialni. Skrzywił się.
 A więc czeka. Nie śpi. Będzie draka.
Zapłacił za kurs i drżącymi dłońmi usiłował otworzyć drzwi. Nie udało się. Wreszcie szarpnięto je z drugiej strony i w ich świetle ukazała się jego dziewczyna, Paulina.
 - Wcześnie wracasz – wysyczała z sarkazmem. – Za dziesięć trzecia. Możesz mi powiedzieć gdzie byłeś i z kim?
Spojrzał na nią wyzywająco.
 - A co to, przesłuchanie jakieś? Czy ty jesteś moją narzeczoną lub żoną, żebym musiał ci się tłumaczyć z tego, gdzie byłem i co robiłem? Nie mam zamiaru o niczym ci mówić. To moja sprawa a tobie nic do tego. – Powiedział spokojnym, wypranym z emocji głosem.
Minął ją w drzwiach i przeszedł do sypialni ściągając po drodze marynarkę i krawat.
Paulina zamknęła wejściowe drzwi i poszła za nim. Dygotała ze złości. Już ona mu pokaże. Nie pozwoli z siebie robić idiotki.
 - Może i nie jestem narzeczoną ani żoną, ale mieszkamy ze sobą od pięciu lat i chyba mam prawo wiedzieć gdzie szlaja się mój chłopak. Znowu byłeś w klubie, prawda? Znowu jakaś panienka na jedną noc, mam rację?
 - Myśl sobie co chcesz, to wolny kraj. Jestem zmęczony, idę spać.
 - Na pewno nie tutaj. Śmierdzisz wódką i tanimi perfumami. Nie mam zamiaru spać obok ciebie. Idź na kanapę.
Bez sprzeciwu zabrał poduszkę i kołdrę moszcząc sobie spanie na niewygodnej kanapie. Było mu wszystko jedno, byle by ona już przestała krzyczeć.

Ranek okazał się trudny do przeżycia. W głowie huczało i dudniło. Miał wrażenie, jakby siedział mu w niej jakiś dzikus wybijając na tam tamie drażniący nerwy rytm. Złapał się za skronie usiłując uciszyć to dudnienie. Nie pomogło. Poczuł suchość w ustach i ledwie zdołał odkleić język od podniebienia. – To będzie ciężki dzień – pomyślał. Zwlókł się z kanapy i spojrzał na zegar wiszący nad nią. – Matko Boska, dziewiąta! Ojciec mnie zabije. – Ta myśl zdopingowała go do pośpiechu. Ignorując tępy ból głowy pobiegł do łazienki i oblał ciało lodowatym strumieniem. Trzęsąc się z zimna wyszedł z kabiny i energicznie wytarł je szorstkim ręcznikiem aż poczerwieniało. Przebrał się szybko i znalazłszy w lodówce kubek z kefirem zaspokoił pragnienie świadczące o kacu – gigancie. – Po co ja mieszałem te drinki? Trzeba było trzymać się jednego. Ciekawe, jak Seba?
Spojrzał jeszcze w lustro. Jego odbicie mówiło samo za siebie. Cera szara, ziemista, zblazowana, sińce pod oczami a same oczy przekrwione, jak u królika.
 - Pięknie wyglądasz Dobrzański, jak przepuszczony przez wyżymaczkę. – Westchnął ciężko i zabrawszy kluczyki z komody poszedł do garażu. – Paulina pewnie już w firmie. Była wściekła. Ojciec się dowie, bo nie omieszka skorzystać z okazji i powie mu. Znowu będę wysłuchiwał reprymendy. Niech to szlag! – Trzasnął pięścią w kierownicę. Po co ja właściwie z nią mieszkam? Z byle pierdołą lata na skargę do rodziców, a oni ciosają mi później kołki na głowie przez kolejny tydzień. Gdyby była inna, nie musiałbym się pocieszać panienkami w klubach. Pewnie będę ją musiał przeprosić. Kupię po drodze jakieś kwiatki. – Z takim postanowieniem ruszył do firmy.
Z ogromnym bukietem pięknych kwiatów udał się wprost z windy do jej gabinetu. Zastał ją pochyloną nad stertą katalogów. Wsunął najpierw w drzwi bukiet i wykrztusił zza niego.
 - Witaj kochanie.
Podniosła głowę a przez jej twarz przemknął cień uśmiechu. Szybko jednak znikł, a zastąpiła go surowa maska.
 - No witaj – powiedziała ironicznie. – Myślisz, że ugłaskasz mnie kolejnym bukietem a ja wybaczę ci, jak zawsze? Tym razem będziesz się musiał bardziej postarać.
Podszedł do biurka i pocałował ją.
 - No nie gniewaj się, proszę. Byłem wczoraj z Sebastianem w klubie i zalaliśmy się. Plotłem, co mi ślina na język przyniosła. Wybacz mi proszę. Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza. – Zrobił minę niewiniątka. Uniosła dumnie głowę.
 - Niech ci będzie. Wybaczam, ale już ostatni raz. Nie zniosę takiego traktowania dłużej.
 - Przyrzekam, że to się już więcej nie powtórzy. Kocham cię. – Znowu pochylił się do jej ust. – Idę do siebie. Muszę trochę popracować. – Spojrzała na niego lekceważąco.
 - Ty? Popracować? Jak do tej pory nie wysilałeś się zbytnio?
 - Kochanie pozbawiłaś mnie Joaśki. Teraz wiele rzeczy muszę robić sam. Violetta nie jest za bardzo przydatna. – Twarz Pauliny znowu przybrała surowy wyraz.
 - Dobrze wiesz, dlaczego Joaśka musiała odejść. Nie sądzisz chyba, że pozwolę, byś pod moim bokiem trzymał kolejną kochankę.
 - Paula, nie wracajmy już do tego. Przeprosiłem cię przecież.
 - Wiem, a teraz idź już. Jestem trochę zajęta.
Wyszedł z jej gabinetu wypuszczając powietrze z płuc. – No udało się. Chyba nie zdążyła nic powiedzieć ojcu. Upiekło mi się. – Pokrzepiony takim obrotem sprawy żwawo pomaszerował do swojego gabinetu.
 - Cześć Viola, zrobisz mi kawy? – Poprosił swoją sekretarkę.
 - Cześć prezesie. A coś ty taki wysnuty? Kiepsko wyglądasz.
 - Wypruty, jak już. Miałem ciężką noc. Przynieś mi też mineralną.
 - Przynieś dwie – obrócili się, jak na komendę. Do sekretariatu wszedł Sebastian. Wyglądał również nieszczególnie. Jego zaróżowione zwykle, pucołowate policzki teraz miały blado-szary kolor.
Violetta założyła dłonie na piersiach.
 - Ale żeście się urządzili, nie ma co. Wyglądacie jak dwa lumpy spod monopolowego. Idę po tę wodę, choć nie wiem, czy wam pomoże.
Olszański wszedł z dyrektorem do gabinetu.
 - Czuję się, jakby przejechała po mnie ciężarówka. Ty widzę, nie jesteś w lepszym stanie. Daliśmy czadu. – Dobrzański przetarł przekrwione oczy.
 - No daliśmy. Ja dodatkowo miałem jeszcze awanturę w domu. Rutynowe wylewanie żali i pretensji. Chyba za ostro ją potraktowałem. Na szczęście udobruchałem ją dzisiaj bukietem.
 - Nie przejmuj się – Olszański poklepał przyjaciela po ramieniu. – Ona ci wszystko wybaczy. Za bardzo jej zależy na małżeństwie z tobą. Nie odpuści tak łatwo, tym bardziej, że ma poparcie twoich rodziców.
 - To jest najgorsze, bo ja wcale nie jestem pewien, czy chcę się pchać w to małżeństwo. Ja już nie mogę jej znieść, a co dopiero po ślubie.
Do gabinetu weszła Violetta z kawą i dwiema butelkami wody. Postawiła tacę na szklanym stoliku i popatrzyła na nich z politowaniem.
 - Macie, leczcie się. Obok wody są dwie tabletki na ból głowy. – Marek spojrzał na nią z wdzięcznością.
 - Dzięki Viola. Jesteś wielka.
 - No, no. Bez przesady. Pięćdziesiąt pięć kilo, to znowu nie tak wiele – wysapała nie zrozumiawszy kontekstu. Niemal obrażona wyszła z gabinetu. Uśmiechnęli się obaj pod nosem.
 - Ja też już pójdę. Spróbuję popracować. – Olszański zabrał butelkę wody wraz z tabletką i poszedł do siebie. Marek opróżnił swoją niemal jednym haustem. Kac dawał mu się we znaki. Wziąwszy kawę usiadł za biurkiem i odpalił laptopa. Zabrał się za przeglądanie poczty. Długo nie popracował, bo usłyszał głos swojego ojca, który witał się z sekretarką. Po chwili ujrzał jego samego w drzwiach.
 - Witaj synu – popatrzył na niego uważnie. – Nieszczególnie dziś wyglądasz. Te nocne hulanki kiedyś zbiorą swoje żniwo, zobaczysz.
 - A jednak już wie. Powiedziała mu. Co za jędza – pomyślał. Postanowił nie ciągnąć tematu.
 - Cześć tato. Co cię sprowadza? Potrzebujesz czegoś?
 - Ja nie, ale ty tak. Zwolniłeś swoją asystentkę. Nawet nie chcę znać powodów, dlaczego to zrobiłeś. Postanowiłem na jej miejsce przyjąć nową osobę. Nie jest zbyt atrakcyjna, ale to lepiej dla ciebie. Nie będziesz miał pokus. Jest za to bardzo kompetentna. Ma ukończone dwa kierunki studiów, zna biegle angielski, rosyjski i niemiecki. Jest świetną, gruntownie wykształconą ekonomistką. Takiej właśnie potrzebujesz. – Marek już otwierał usta chcąc coś powiedzieć, ale Krzysztof Dobrzański był szybszy.
 - Nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów. Ona będzie twoją asystentką i basta. Wiem, że do tej pory naborem zajmowaliście się obaj z Sebastianem, ale jak się okazało te wybory nie były zbyt fortunne. Zaufaj mi. Będziesz miał z niej pociechę, bo zna się na tej robocie.
Podszedł do biurka i wykręcił numer recepcji.
 - Aniu, poproś panią Cieplak, żeby przyszła do gabinetu dyrektora.
Po chwili rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi. Powiedzieli chóralne „proszę”. Do środka weszła dziewczyna a Marek na jej widok zdębiał. W życiu nie widział takiego brzydactwa. Włosy spięte w niedbały kucyk, nad czołem zwinięta w rulon grzywka, na nosie wielkie, ciężkie okulary, ubrana w jakieś jarmarczne ciuchy… - Co to ma być? To jakiś żart ze strony ojca? Jeśli tak, to bardzo okrutny. – Miał wykształcone duże poczucie estetyki a jej wygląd zaprzeczał wszystkiemu, co widział do tej pory.
Uśmiechnęła się nieśmiało mówiąc „Dzień dobry”. Zauważył błysk aparatu ortodontycznego na zębach. – Jeszcze i to – jęknął w duchu.
 - Dzień dobry pani Urszulo. – Krzysztof podszedł do niej i uścisnął dłoń. – Przedstawiam pani mojego syna Marka Dobrzańskiego. Jest dyrektorem do spraw reklamy i marketingu. To jego asystentką będzie pani od dzisiaj.
Wyciągnęła dłoń do zbliżającego się Marka.
 - Bardzo mi miło. Mam nadzieję, że będę przydatna.- Wsunęła swoją dłoń w jego i zadrżała. Poczuła jak przez palce pod wpływem jego dotyku przebiega prąd. Wycofała się szybko.
 - W takim razie załatwione. Teraz przejdzie pani do naszego kadrowca i podpisze umowę, a my w międzyczasie zorganizujemy pani stanowisko pracy.
Kiedy wyszła, Marek otrząsnął się z pierwszego szoku.
 - Tato, to chyba jakiś żart. Co to miało być? Asystentka musi być reprezentacyjna, bo chodzę z nią na różne spotkania. Jak ja mam się pokazać z czymś takim? Przecież to będzie kompromitacja.
 - Przestań traktować ją, jak rzecz, bo nie tak cię wychowaliśmy. Ona też jest człowiekiem. Pochodzi z biednej rodziny. Jej ojca poznałem podczas mojego ostatniego pobytu w szpitalu. Też choruje ciężko na serce, jak ja. Opowiadał mi o niej, z jaką determinacją kończyła te dwa kierunki trudnych studiów. Oprócz niej w domu jest jeszcze dwójka młodszego rodzeństwa. Matka nie żyje od wielu lat. Obiecałem Józefowi, że jej pomogę i zatrudnię w firmie. Jak zacznie zarabiać, to i lepiej będzie się ubierać, więc nie przekreślaj jej od razu na starcie i daj jej szansę.
Za chwilę zjawi się tu ekipa techniczna z biurkiem i komputerem. Zainstalują je naprzeciwko Violetty. I proszę cię o jeszcze jedną rzecz. Bądź dla niej miły. Ona wiele w życiu przeszła i zapewniam cię, że zasługuje na szacunek. Mam nadzieję, że wkrótce się przekonasz, jakim jest cennym nabytkiem. Jak wróci od Olszańskiego zapoznaj ją z zakresem obowiązków. Ja wracam do siebie.
Po wyjściu ojca ciężko opadł na fotel. Zdał sobie sprawę, że przez nadmierną szczerość Pauliny ojciec wiedział o wszystkich jego wyskokach. – Czy to jakiś odwet z jego strony? Forma ukarania mnie? Jeśli tak, to udało mu się. Teraz będę musiał znosić widok tego kuriozum. Boże, za co mnie tak każesz?
Bóg nie odpowiedział, natomiast ponownie rozległo się pukanie do drzwi, przez które wsunęła się drobna postać jego nowej asystentki. Stanęła nieśmiało przy nich i łagodnym głosem powiedziała.
 - Ja przepraszam, że przeszkadzam panie dyrektorze, ale podobno ma mnie pan zapoznać z zakresem moich obowiązków.
Marek spojrzał na nią z niechęcią. Wstał od biurka i wskazał jej fotel.
 - Tak. Proszę usiąść. Porozmawiamy. – Zajął miejsce na kanapie. – Proszę mi coś o sobie opowiedzieć. Pracowała pani już gdzieś?
 - Tak. Miałam krótki, sześciomiesięczny staż w banku. Niestety od tej pory bezskutecznie szukałam pracy. Skończyłam ekonomię na SGH i zarządzanie i marketing.
 - Dobrze. W takim razie zajmie się pani finansami kampanii reklamowych. To duża działka, ale jak zapewniał mnie ojciec, jest pani dobra w swoim fachu i poradzi sobie. Czasem będę wymagał czegoś wykraczającego poza zakres tych obowiązków, ale to nie będzie zdarzało się często. Moja sekretarka nie jest zbyt błyskotliwa i też trzeba jej będzie pomóc. To na razie wszystko. Reszta wyjdzie podczas pracy. Proszę się teraz zainstalować w sekretariacie. Mają przynieść biurko i komputer.
 - Już przynieśli – przerwała mu.
 - To świetnie. Za chwilę też przyniosę pani materiały, nad którymi trzeba popracować. To na razie wszystko. – Podniosła się z fotela.
 - Dziękuję panie dyrektorze. Mam nadzieję, że nie zawiedzie się pan na mnie. – Powiedziała cicho i opuściła gabinet.
 - Że się nie zawiodę? Ja już czuję się zawiedziony. Ciekawe, jak zareagował Sebastian. Pewnie do tej pory nie może wyjść z szoku. Co temu ojcu strzeliło do głowy? 



ROZDZIAŁ 2


Wracała po pracy do domu z mieszanymi uczuciami. Cieszyła się, że dostała etat w tak prestiżowej firmie i w dodatku na dość eksponowanym stanowisku. Pensja też nie była mała. Rozmarzyła się. Nareszcie będą mogli odetchnąć i nie musieć aż tak zaciskać pasa. Często bieda zaglądała im w oczy. Taty renta nie wystarczała na długo. Ta praca była, jak najlepszy, świąteczny upominek, a starszy pan Dobrzański bardzo miły. Gorzej z młodszym. Odniosła wrażenie, że nie ucieszył się z jej obecności w firmie. Zauważyła, z jaką niechęcią na nią patrzył. – Pewnie wszystkie jego poprzednie asystentki były piękne. Nie spodziewał się, że na ich miejsce przyjmą kogoś tak skrajnie innego. Ewidentnie uznał, że nie pasuję do tej firmy. Nie jestem piękna a on dał mi to odczuć. Zresztą nie tylko on. Ten Olszański też patrzył na mnie dziwnie. Podobnie Violetta. Ona jest jakaś osobliwa. Ha, ha. Zabawne. Pewnie to samo myśli o mnie.
Postanowiła, że udowodni im wszystkim, że uroda i ogólnie wygląd nie mają znaczenia. Liczy się to, co człowiek ma w głowie. A ona miała w niej dużo wiedzy, którą postanowiła wykorzystać w pełni. – W końcu się na mnie poznają. – Pokrzepiona tymi myślami wysiadła na swoim przystanku i powędrowała w stronę domu.
 - Już jestem – krzyknęła z przedpokoju. Natychmiast z kuchni wyszedł jej ojciec.
 - No i jak było córcia, opowiadaj. – Przysiadła przy kuchennym stole.
 - Wszystko w porządku tatusiu. Pan Dobrzański był bardzo miły. Zaprowadził mnie do swojego syna, który jest tam dyrektorem od reklamy i marketingu, bo to jego asystentką mam być. Dali mi biurko i komputer. Siedzę w sekretariacie przed jego gabinetem. Tu masz umowę. Zobacz. Dostałam trzy i pół tysiąca brutto. Nieźle, prawda? Nareszcie trochę odetchniemy.
 - Wspaniale córcia, wspaniale. Naprawdę nie spodziewałem się, że aż tyle. Tak się cieszę. Pan Dobrzański, to jednak bardzo słowny człowiek. Dotrzymał obietnicy, którą mi dał w szpitalu. Wieczorem zadzwonię do niego i podziękuję. Nie wypada inaczej.
Zjadła obiad przygotowany przez ojca i poświęciła trochę czasu swojej młodszej, sześcioletniej siostrzyczce. Mała nie pamiętała matki, bo ta zmarła tuż po porodzie. To Ula ją zastępowała i wychowywała Beatkę od pieluch. Ojciec nie za bardzo radził sobie z niemowlęciem, a jej jako kobiecie wychodziło to całkiem sprawnie.
Po ciepłym prysznicu ubrana w piżamę zapakowała się do łóżka myśląc o następnym dniu i o swojej nowej pracy. Ten brak atrakcyjności dziwnie odstręczał ją od integrowania się z pracownikami firmy. Z tego, co zdążyła zaobserwować przewijało się przez nią mnóstwo pięknych modelek i bardzo przystojnych mężczyzn. Marek zrobił na niej duże wrażenie. Wysoki, szczupły z dużymi stalowo-szarymi oczami i długimi rzęsami. Westchnęła. – Piękny mężczyzna i bardzo, bardzo przystojny.
Zauważyła, że zarówno uśmiech, jak i grymas wywoływał na jego policzkach dwa dołeczki, które nadawały mu wdzięku. Przypomniała sobie dotyk jego dłoni i dziwny prąd, który ją przeszedł. Niewątpliwie był obiektem westchnień wielu kobiet. U niej samej wywoływał uczucia, których nie rozumiała.

Wszedł do domu i z furią rzucił teczkę na fotel. Z łazienki wyłoniła się jego dziewczyna.
 - Coś ty taki wściekły? – spytała.
 - Masz rację. Jestem wściekły. Na ciebie. Przez te twoje nieustanne żale i pretensje, którymi tak chętnie się dzielisz z moimi rodzicami, ojciec zgotował mi dzisiaj nie lada niespodziankę.
Zadarła dumnie głowę i rzekła wyniośle.
 - Nie rozumiem, o co ci chodzi?
 - Nie rozumiesz? Jaka szkoda – odpowiedział. – Widziałaś to brzydactwo, które zatrudnił ojciec w charakterze mojej asystentki? W życiu nie widziałem tak brzydkiej kobiety. Jak myślisz, jeśli pójdzie ze mną na spotkanie biznesowe, nie skompromituje firmy? To prawdziwa katastrofa, którą sama sprowokowałaś!
 - Nie obwiniaj mnie za swoje łajdactwa. Nie wracasz na noc. Włóczysz się Bóg wie gdzie i z kim. Zdradzasz mnie bez przerwy. To tak ma wyglądać nasz związek? Ja mam tego dość. Przez te twoje panienki na jedną noc przywleczesz do domu jakąś chorobę, którą mnie zarazisz. Pijany idziesz do łóżka z kim popadnie i nawet nie pomyślisz o zabezpieczeniu, mam rację? Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny. Dorośnij wreszcie, bo zachowujesz się jak nastolatek, nie jak mężczyzna. Alex już od dawna powtarza, żebym rzuciła cię w diabły, bo to związek bez przyszłości.
 - No tak… Jeszcze ten twój braciszek. Lubi jątrzyć i skłócać ze sobą ludzi. Kombinuje i kręci na wszystkie strony, byle mi tylko dokopać.
 - Nie waż się o nim tak mówić! On przynajmniej jest porządnym człowiekiem!
 - Skoro jest taki porządny, to dlaczego go nie posłuchasz? Ma przecież rację. Ja jestem ten najgorszy i doprawdy nie rozumiem, co jeszcze każe ci przy mnie tkwić? Spakuj się i wyprowadź do niego. Tam będziesz miała, jak w raju. Mam dość tych twoich wiecznych kłótni o byle co. Nie odpowiada ci, to walizki są w garderobie. Droga wolna. Ja na pewno nie będę cię zatrzymywał.
Była wściekła. Zaciskała mocno dłonie w pięści, aż zbielały jej kostki.
 - Jesteś zwykłą, ohydną świnią – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Poświęciłam ci pięć długich lat i wierz mi, że żałuję każdego dnia spędzonego u twego boku. Nie zasługujesz na mnie, ani na żadną inną kobietę, może tylko, na te, którym płacisz za seks. Mam cię po dziurki w nosie. Nie licz tym razem na wybaczenie, bo się go nie doczekasz. Jeszcze dziś zniknę z tego domu, to z pewnością przyniesie ci ulgę, skoro tak bardzo męczyłeś się ze mną. Życzę ci jak najgorzej.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła do garderoby, z której wyciągnęła kilka walizek i powoli zaczęła zapełniać je swoimi rzeczami. Zadzwoniła też do Alexa prosząc go, by po nią przyjechał.
Marek stał na środku salonu, jak oniemiały. Nie wierzył w swoje szczęście.
 - Nareszcie jestem wolny. Wyprowadza się. Nawet nie myślałem, że tak gładko pójdzie. Koniec awantur. Koniec Pauliny w moim życiu.
Ten cynizm był wstrętny. Jakby na to nie patrzeć pięć lat, to długo. Przecież nie zawsze było źle. Nawet nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy zaczęło się między nimi psuć i kiedy nastąpił ten moment, że zaczął ją zdradzać. Potem nie potrafił już przestać. Odpowiadało mu takie życie. Chętne panienki, seks bez zobowiązań i zbędnych pytań.
Zasunęła zamek ostatniej walizki i przeniosła ją do przedpokoju. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Do domu wszedł Alex Febo. Spojrzał na siostrę z niepokojem. Nie płakała. Była na to zbyt dumna. Nie pytał więc o nic. Przytulił ją tylko do siebie i szepnął jej do ucha.
 - Dobrze zrobiłaś. On nie jest ciebie wart. Zobaczysz, jeszcze znajdziesz człowieka, który doceni, jak wspaniałą jesteś kobietą. – Spojrzał na walizki. – To wszystko, co zabierasz?
 - Tak, to wszystko. Nie zostanę w tym domu ani dnia dłużej. – Wyjęła z torebki klucze od wejściowych drzwi i położyła na okrągłym stoliku stojącym w przedpokoju.
 - Możemy iść.
Bez słowa wynieśli walizki na zewnątrz. Alex zapakował je do samochodu a potem pomógł siostrze wsiąść. Odjechali nie oglądając się za siebie.
Marek obserwował ich poczynania zza firanki. Kiedy odjechali odtańczył na środki salonu dziki taniec radości a potem zadzwonił do swojego najlepszego przyjaciela.
 - Seba? Nie uwierzysz. Właśnie rozstałem się z Pauliną. Wyprowadziła się do Alexa. Jestem wolny, rozumiesz! Jestem wolny! Trzeba to koniecznie uczcić. Wybierzesz się ze mną do „69”?
 - No stary, gratulacje. Jasne, że się wybiorę. Już się zbieram. Spotkamy się przed wejściem.
Siedzieli przy barze z pochylonymi głowami cicho rozmawiając.
 - Co napadło twojego ojca, że przyjął do pracy to brzydactwo? Jak ją zobaczyłem to prawie spadłem z fotela. W życiu nie spotkałem takiej pokraki.
 - To chyba za sprawą Pauliny. Wiesz jak po każdym wyskoku latała do rodziców i żaliła się, jaki to ja jestem dla niej niedobry, że ją zdradzam. Prawdziwy drań. To właśnie o tą Cieplak poszło. Zarzuciłem jej to, a ona się wściekła i powiedziała, że odchodzi.
 - No i dobrze. Przynajmniej masz z głowy zaręczyny i ten cały ślub. Tego przecież chciałeś, prawda?
 - Prawda. Upiję się dzisiaj, przelecę jakąś panienkę, a jak wrócę nad ranem, nikt nie będzie mi ciosał kołków na głowie. Co za ulga. – Stuknął kieliszkiem w kieliszek Olszańskiego. - Pijmy bracie. Dawno nie byłem taki szczęśliwy.
Ten wieczór miał podobny przebieg, jak wiele innych przed odejściem Pauliny. Znowu morze wódki, znowu przygodnie poznana dziewczyna i powrót do domu nad ranem. Był tak upojony alkoholem, że nawet nie miał siły rozebrać się i w garniturze rzucił się na łóżko. Zasnął natychmiast kamiennym snem.

Następnego dnia wszedł do firmy mocno spóźniony. Szybkim krokiem pokonał dystans od wind do sekretariatu. Rzucił krótkie „Dzień dobry” i już chciał wejść do gabinetu, gdy powstrzymał go głos jego asystentki.
 - Przepraszam panie dyrektorze, mam dla pana te raporty…
Spojrzał na nią lekceważąco, aż skuliła się pod wpływem jego wzroku.
 - Nie teraz – wysyczał.
 - Ale…
 - Powiedziałem, nie teraz – powtórzył podniesionym głosem.
Spuściła nisko głowę.
 - Przepraszam… - wyszeptała niemal bezgłośnie.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Violetta obserwująca tę scenę w milczeniu, wreszcie mogła dać upust swoim myślom.
 - Lepiej nie próbuj. Jest wściekły, jak stado krów. Zrobię mu kawy i wybadam grunt. – Ula w milczeniu pokiwała głową. – Na pewno znowu zabalował w klubie. Widać, że jeszcze nie doszedł do siebie. Teraz lepiej nie pokazuj mu się na oczy.
Zrobiła tak, jak poradziła jej Kubasińska. W końcu ona pracowała tu dłużej i lepiej znała dyrektora. Odłożyła gotowe raporty i zajęła się bieżącymi sprawami. Wreszcie koło południa wychynął z gabinetu i rzucił obcesowo w jej kierunku.
 - Prosiłem panią wczoraj o zestawienie odnośnie materiałów dla Pshemko, zrobiła je pani?
Sięgnęła na półkę i w milczeniu podała mu je. Przebiegł wzrokiem po starannie zrobionej tabeli i jej zawartości. Nie podnosząc głowy rzekł.
 - Specyfikację też miała pani zrobić. – Zanim skończył zdanie, już podsunęła mu ją niemal pod sam nos.
 - Budżet również udało się pani zamknąć? – Kolejny raz sięgnęła po plik dokumentów.
 - I jeszcze te raporty sprzedaży. – Kolejny stosik powędrował w kierunku jego rąk. Podniósł wzrok i popatrzył na nią uważnie. Zobaczyła w jego oczach zdumienie i coś na kształt podziwu. W dalszym ciągu nie odważyła się otworzyć ust, bojąc się jego reakcji.
- Dziękuję. Będę jeszcze potrzebował listę modelek i projekt folderu od fotografa. Może pani to załatwić?
 - Oczywiście – odparła cicho.
Wycofał się tyłem do gabinetu, a ona ze świstem wypuściła powietrze z płuc. Nie mogła zrozumieć, dlaczego jest dla niej taki niemiły. Widziała, jak traktuje innych. Łagodnie, z uśmiechem. Violetta nie wysilała się, a jednak w stosunku do niej jego zachowanie było skrajnie różne. – To chyba przez to, jak wyglądam. Tu naprawdę ma to znaczenie, a ja mocno odstaję od reszty. No cóż… Na razie poprawa wyglądu musi zaczekać. To kosztuje, a ja nie mam pieniędzy.
Usiadł za biurkiem i uważnie śledził zestawienia przygotowane przez Ulę. Bardzo chciał wychwycić jakiś błąd. Musiał jednak przyznać, że były sporządzone perfekcyjnie, czytelnie i jasno. – Kiedy ona zdążyła to wszystko zrobić? Jest tego całkiem sporo. Ojciec nie mylił się. Jest profesjonalistką. Gdyby jeszcze potrafiła o siebie zadbać…
Po godzinie usłyszał pukanie do drzwi.
 - Proszę.
Ula otworzyła je, nieśmiało wsuwając się do środka.
 - Przepraszam, mam dla pana listę modelek i projekt folderu od Czarka. Prosił pan…
 - A tak. Proszę je położyć na biurku – rzucił w jej kierunku nie podnosząc się z fotela. Obserwował ją spod półprzymkniętych powiek, jak niezdarnie zbliża się do niego i kładzie dokumenty na blacie. Ona też poczuła jego spojrzenie i z każdym krokiem jej twarz coraz bardziej przypominała kolorem buraczka. Była zażenowana, że tak bezczelnie się na nią gapi.
 - Proszę. – Położyła przed nim dokumenty. Odwróciła się chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce. Przystopował ją jednak mówiąc.
 - Pani Urszulo proszę jeszcze chwilę zaczekać. Musimy coś omówić. Zechce pani usiąść? – Wskazał dłonią fotel. Przycupnęła na samym jego brzegu splatając nerwowo dłonie na kolanach. On wstał zza biurka i usiadł obok, na kanapie.
 - Jak pani wie, czas nas trochę goni, bo za miesiąc ma się odbyć pokaz kolekcji jesień-zima. Życzyłbym sobie, by nie było żadnych przykrych niespodzianek. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. W związku z tym trzeba załatwić mnóstwo spraw, skoordynować działania począwszy od załatwienia sali na pokaz, przez oświetleniowców, dźwiękowców, dopilnowania modelek i Pshemko, by wyrobił się na czas z szyciem. Poza tym zawsze po pokazie odbywa się bankiet. Niezbędny jest catering najlepszej jakości i jakiś kameralny zespół muzyczny. Pani będzie za to wszystko odpowiedzialna. Mam nadzieję, że poradzi sobie pani? Ojciec zachwalał panią, jako bardzo kompetentną osobę.
Spojrzała na niego niepewnie.
 - Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pana nie zawieść.
Przez twarz przemknęło mu coś na kształt uśmiechu.
 - To właśnie chciałem usłyszeć. Proszę więc działać. – Podniosła się z fotela. – Aha i jeszcze jedno. Ponieważ w tej firmie panuje zwyczaj, że wszyscy mówią sobie po imieniu, proszę po imieniu zwracać się również do mnie – wyciągnął w jej kierunku dłoń.
 - Marek.
 - Ula – nieśmiało uścisnęła mu rękę. – To ja wracam do pracy.
Wyszła z gabinetu i usiadła przy swoim biurku. - Dużo rzeczy na mnie zrzucił. Jak ja to wszystko ogarnę? Jakoś nie zauważyłam, by Violettę zarzucał robotą. Siedzi tylko i przez cały dzień szuka wyprzedaży w Internecie, albo gada przez telefon. Żadnego z niej pożytku. Trudno. Muszę poradzić sobie sama. Udowodnię mu, że dam radę, choćbym, miała się zaharować na śmierć, ten pokaz musi się udać.
Otrząsnęła się z rozmyślań. – Nie ma nad czym dywagować. Czas zacząć działać.
Najpierw Internet. Szybko wyszukała kilkanaście ofert wynajmu sal na podobne imprezy. Wydrukowała wszystkie i zaczęła dzwonić, pytając o ceny wynajmu i wielkość pomieszczeń. Zdecydowanie na plan pierwszy wysunęła się Stara Pomarańczarnia w warszawskich Łazienkach. Wyłuszczyła człowiekowi po drugiej stronie słuchawki, w czym rzecz i umówiła się z nim następnego dnia o godzinie dziesiątej. Potem zabrała się za szukanie cateringu. Znowu porównała oferty. Wybrała kilka z nich i postanowiła osobiście tam pojechać i zobaczyć na własne oczy, czy rzeczywiście jest tak dobry, jak go opisują. Od Ani pracującej w recepcji dowiedziała się, że firma Febo & Dobrzański ma własnych dźwiękowców i oświetleniowców, więc ich postanowiła zostawić sobie na deser. Najgorsza przeprawa czekała ją z Pshemko. Słyszała już, jaki potrafi być niezrównoważony i wścieka się z byle powodu. Musiała psychicznie przygotować się do tej rozmowy i poprowadzić ją tak, by nie odniósł wrażenia, że go popędza.
W końcu ułożyła sobie plan, w którym skrupulatnie zapisała po kolei wszystkie sprawy. Te najpilniejsze na początku, te, które mogły poczekać, na końcu. Przed siedemnastą weszła jeszcze do Marka.
 - Przepraszam, ale chciałam ci tylko przekazać, że jutro o dziesiątej jestem umówiona w sprawie sali. Pojadę też w kilka miejsc, gdzie oferują catering, żeby sprawdzić. Czy jakiś alkohol też mam zamówić? Może szampan?
 - Tak. Dobrze, że o tym pomyślałaś, bo zapomniałem. Mam jeszcze jedną prośbę. Zabierz ze sobą projekt folderu i wpadnij do drukarni. Jeśli możesz, to wynegocjuj jakiś krótki termin i cenę. Nie chcę, żeby zdarli z nas Bóg wie jak dużo.
 - Dobrze. Ile zamówić sztuk?
 - Zamów pięćset. Nie sądzę, by przyszło więcej gości.
 - Mogę jechać prosto z domu, czy muszę być rano w firmie?
 - Oczywiście, że możesz. Chciałbym jednak byś tu wróciła, jak wszystko załatwisz i zdała mi relację z postępów.
 - Jak sobie życzysz. W takim razie do jutra.
Patrzył na nią, jak wychodzi zamykając delikatnie za sobą drzwi.
 - No zobaczymy panno Cieplak, na co cię stać i czy naprawdę jesteś taka dobra, jak twierdzi ojciec. Zrobisz jeden błąd i wylatujesz. – Pomyślał złośliwie.

Następnego dnia wstała bardzo wcześnie. Uczesała się staranniej niż zwykle. Włosy splotła w warkocz i darowała podkręcanie grzywki zaczesując ją na bok. Spojrzała krytycznie w lustro. Było lepiej. Zdecydowanie lepiej. Postanowiła, że jeszcze dzisiaj wyrzuci wszystkie wałki. Wyciągnęła z szafy czarny kostium. Pamiętał jeszcze maturalne czasy, ale nadal pasował idealnie. Do tego biała bluzka. Czarne buty na niewysokim obcasiku dopełniły reszty. Można było powiedzieć, że wygląda prawie profesjonalnie i niezwykle schludnie.
Najpierw pojechała do Łazienek. Obejrzała salę i przylegającą do niej nieco mniejszą. Świetnie nadawała się na bankiet. Ustaliła z kierownikiem obiektu wszystkie szczegóły. Najbardziej ucieszyła się z tego, że wynegocjowała naprawdę bardzo korzystną cenę za wynajem i przygotowanie sali do pokazu. Kierownik okazał się miłym i przystępnym człowiekiem. Na pożegnanie wręczył jej jeszcze wizytówkę zespołu muzycznego.
 - Może mi pani zaufać. Grali tu u nas niejednokrotnie i są naprawdę świetni i niedrodzy. Za wieczór biorą trzy tysiące, to naprawdę niewiele.
 - Bardzo panu dziękuję. Na pewno skontaktuję się z nimi. Do widzenia.
Opuściła park. – Teraz drukarnia, a potem catering.
Stojąc na przystanku i czekając na autobus zadzwoniła na numer zespołu podany na wizytówce. Przedstawiła się wymieniając również nazwisko człowieka, który ich polecił. Rozmowa była bardzo rzeczowa i konkretna. Umówili się, że wpadną następnego dnia do firmy podpisać stosowną umowę.
W drukarni trafiła na samego jej dyrektora. Po wymianie uprzejmości zaprosił ją do gabinetu i poczęstował kawą. Przyjęła zaproszenie z wdzięcznością. Biegała od rana i marzyła o łyku aromatycznego napoju. Wręczyła mu folder i wyznała szczerze, jakie ma oczekiwania.
 - Bardzo mi zależy panie dyrektorze, by wydrukowano go szybko i możliwie tanio. Nie ukrywam, że to jest mój chrzest bojowy, bo dopiero niedawno zaczęłam pracować w Febo & Dobrzański. To moje być, albo nie być. Ta praca jest dla mnie bardzo ważna i nie chciałabym jej stracić.
Twarz dyrektora rozjaśniła się w uśmiechu.
 - Pani Urszulo, proszę się nie martwić. Zrobię wszystko, żeby zatrzymano panią na tym stanowisku. Pięćset sztuk, mówi pani? Wydrukujemy za dwa dni. Policzę też tanio. Po dwa złote za sztukę. To będzie razem tysiąc złoty. Pan Dobrzański już zamawiał u nas foldery wielokrotnie, ale zapewniam panią, że płacił za nie znacznie więcej.
 - Jestem panu bardzo, ale to bardzo wdzięczna i serdecznie panu dziękuję za przychylność. Czyli za dwa dni będę je mogła odebrać?
 - Jak najbardziej. Będzie mi miło ponownie tu panią gościć i już teraz zapraszam panią na kawę. – Uścisnęła mu dłoń ponownie dziękując. Wybiegła z drukarni, jak na skrzydłach. – Ależ mam dzisiaj szczęście!
W istocie jej sprzyjało. Z cateringiem też poszło gładko. Nawet nie musiała daleko jechać. Trudniący się tym zakład był po drodze do firmy. Zamówiła wszystko, co najlepsze ostro negocjując ceny. Umówiła się, że następnego dnia przyniesie im umowę do podpisania. Zostało tylko zamówienie szampana. Nie znała się na trunkach. Postanowiła, że zapyta Marka. On na pewno będzie wiedział, co lubią goście. Pokrzepiona tą myślą pomaszerowała do firmy.



ROZDZIAŁ 3


Wychodząc z windy natknęła się na swojego szefa. Obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem.
 - Już? Wszystko załatwiłaś? – Pokiwała twierdząco głową. – Szybko ci poszło – stwierdził zerkając na zegarek. – Chodź do mnie. Opowiesz mi.
Weszli do gabinetu.
 - Siadaj i mów, co zdziałałaś.
 - Załatwiłam salę w Starej Pomarańczarni w Łazienkach. Obejrzałam ją. Jest duża i pomieści sporo ludzi. Obok jest nieco mniejsza. Świetnie nadaje się na bankiet. Chcieli dwadzieścia tysięcy, ale zeszłam do piętnastu. Załatwiłam zespół. Jest naprawdę dobry i bierze za wieczór tylko trzy tysiące. Po foldery mam przyjechać za dwa dni. Obiecali, że wydrukują licząc po dwa złote za jeden. Catering też załatwiłam. Każdą pozycję negocjowałam. Jutro pójdę do nich po szczegółowe wyliczenia i zaniosę też umowę do podpisania. Do Łazienek również trzeba będzie taką przygotować. Jutro się tym zajmę, albo jeszcze dzisiaj, jak zdążę. Nie zamówiłam tylko szampana, bo nie znam się na tym i myślałam, że ty mi coś doradzisz…
Siedział wbity w kanapę i wytrzeszczał na nią oczy. – Czy to możliwe, że załatwiła w ciągu kilku godzin wszystko, co najważniejsze? Nie zaniedbała niczego i zaoszczędziła nam co najmniej pięćdziesiąt tysięcy?
 - Dlaczego nic nie mówisz? Źle załatwiłam? Może mogłabym jeszcze coś wynegocjować? – Patrzyła mu w oczy z obawą.
 - Ula, jesteś niesamowita. Jak ci się udało tyle załatwić w tak krótkim czasie? Mnie takie sprawy zajęłyby więcej niż tydzień. Sama drukarnia daje sobie zwykle na druk dwa tygodnie, a nie dwa dni.
Zarumieniła się i spuściła wzrok.
 - Nie przesadzaj. Ja po prostu miałam szczęście – powiedziała cicho. – Jeśli nie masz więcej pytań, to pójdę przygotować te umowy.
 - Dobrze Ula. O nic więcej nie pytam, bo poradziłaś sobie znakomicie. Dziękuję.
Kiedy wyszła, zamyślił się. – Jest naprawdę dobra w tym, co robi. Prawdziwy tytan pracy. Dla mnie lepiej. Przy niej nie będę musiał się wysilać. Nawet nie wyglądała tak źle. Dobrze, że nie podkręciła tej grzywki. Od razu wygląda lepiej i ciuchy też do przyjęcia.

Zanim zabrała się za pisanie umów, postanowiła iść do pracowni mistrza i rozeznać się wstępnie w sytuacji. Nie miała jeszcze okazji poznać go osobiście, ale i tak szła do niego z duszą na ramieniu. Obawiała się jego reakcji na jej widok. Mistrz był kapryśny i nie znosił niczego, co zaburzało porządek jego świata. Ona była dysonansem, czymś odbiegającym od ustalonych norm, czymś nie do przyjęcia. Zapukała delikatnie do drzwi i uchyliła je nieśmiało. Zobaczyła go pochylonego nad rysunkami. Cichym i łagodnym, głosem zagaiła.
 - Dzień dobry mistrzu, mogłabym zająć chwilkę?
Podniósł głowę znad szkiców i przyjrzał jej się ciekawie.
 - Kim osoba jest?
 - Nazywam się Urszula Cieplak i jestem nową asystentką Marka Dobrzańskiego.
 - Niech osoba wejdzie i powie, o co chodzi.
 - Dyrektor Dobrzański wyznaczył mnie do koordynowania przygotowań do pokazu. Chciałam spytać o kilka rzeczy, jeśli można?
 - A salę załatwiliście? To najważniejsze przecież i to nie może być byle co. Moje dzieła są ponadczasowe i nigdy nie zgodzę się na to, by były wystawiane byle gdzie.
 - Właśnie dzisiaj ją załatwiłam i mam nadzieję, że będzie odpowiednia dla tej pięknej kolekcji. To Stara Pomarańczarnia w Łazienkach.
 - Naprawdę? To piękny, historyczny budynek. Jestem pod wrażeniem. To jak masz na imię duszko?
 - Ula. Ula Cieplak.
 - A tak, tak, właśnie. Droga Urszulo. Naprawdę nie spodziewałem się tak pięknego i godnego miejsca dla moich kreacji. Wiesz, że wszyscy mówią tu sobie po imieniu?
 - Tak, wiem… - odpowiedziała niepewnie.
 - W takim razie życzę sobie, byś i ty tak się do mnie zwracała.
 - To wielki dla mnie zaszczyt mistrzu. – Pokiwał łaskawie głową.
 - To, o co przyszłaś zapytać?
 - Marek prosił, abym się zorientowała, jak daleko jesteś z projektami i szyciem i czy zdążycie. Jeśli ci czegoś potrzeba, lub chcesz, by załatwić coś, co mogłoby pomóc w tworzeniu, to ja bardzo chętnie się tego podejmę.
 - Naprawdę mogłabyś?
 - Oczywiście. Wystarczy jedno twoje słowo.
 - Widzisz Urszulo, tak jak alpinista potrzebuje adrenaliny, by wspiąć się na szczyt, tak ja nieustannie potrzebuję gorącej czekolady. Ona jest moim motorem napędowym. Ta, którą mi przynoszą od jakiegoś czasu, jest okropna. Gdybyś mogła załatwić mi taką, jak lubię z odrobiną chilli, byłbym wdzięczny.
 - Nie ma sprawy Pshemko. Jeszcze dzisiaj załatwię regularne dostawy z „Książęcej”. Słyszałam, że tam przyrządzają najlepszą. Na godzinę dwunastą każdego dnia może być?
 - Jesteś aniołem, a Markowi powiedz, że zdążymy ze wszystkim na czas. Jak będę miał swoją czekoladę, to i robota pójdzie sprawniej.
 - Bardzo ci dziękuję Pshemko. To naprawdę dobre wieści. Nie przeszkadzam ci już i zaraz zadzwonię do „Książęcej”.
Z ulgą wyszła z pracowni i wzięła głęboki oddech. – Nie było tak źle. Nie zrugał mnie, nie skrytykował, był miły. Mam dzisiaj naprawdę dobry dzień.
Przed wejściem do sekretariatu znowu wpadła na Marka.
 - Ula, gdzie ty się włóczysz. Szukam cię od dłuższego czasu. Miałaś pisać te umowy. – Powiedział zrzędliwie.
 - Przepraszam. Już się za nie zabieram. Byłam u Pshemko dowiedzieć się o projekty i jak są daleko z szyciem.
 - No i…, co powiedział?
 - Kazał cię uspokoić, że wszystko jest pod kontrolą i na pewno zdąży.
 - Naprawdę? A ja myślałem, że w ogóle nie będzie chciał z tobą rozmawiać. – Spojrzała na niego dziwnie.
 - A dlaczego miałby nie chcieć? Przecież nic złego mu nie zrobiłam i byłam uprzejma. – Dobrzański zmieszał się pod wpływem jej zdziwionego spojrzenia.
 - Wiesz, on czasem bywa nieobliczalny. Dobra, wracam do siebie. - Nawet z Pshemko potrafi rozmawiać? Myślałem, że ją wywali z pracowni za sam wygląd. Zadziwiające…

Dni biegły utartym rytmem. Odliczali je do pokazu. Ona ciągle była w biegu. Ciągle coś załatwiała, a Marek tylko ograniczał się do wydawania poleceń. Nie robił w zasadzie nic. Wszystko zrzucił na swoją pracowitą asystentkę. Nie skarżyła się, bo i po co? Nie miała tu, jak do tej pory żadnej przyjaznej duszy. No, może wyjątkiem był tu Pshemko. Mimo swojej egocentrycznej natury docenił w niej zaangażowanie, z jakim podejmowała się kolejnych zadań i jej łagodny charakter. Spokojny głos Uli działał na niego, jak balsam na otwarte rany. Kiedy tylko wpadał w zły nastrój zaraz prosił ją do siebie. Ona zawsze potrafiła uspokoić jego skołatane nerwy, wesprzeć i pocieszyć. Czekoladę dostarczano regularnie. Za to też był jej wdzięczny, bo dostawał taką, jaką lubił najbardziej.
Z Violettą miała prawdziwy kłopot. Była pusta, infantylna i bardzo irytująca. Nic sobie nie robiła z wydawanych przez nią poleceń. Nie wykonywała swoich obowiązków, które w efekcie Marek egzekwował od Uli. Zaczęła nawet myśleć, że on robi to celowo, by obarczyć ją jeszcze większą dawką pracy. Ciągle się czegoś czepiał, ciągle miał jakieś uwagi. Na jej nieśmiałe protesty, że przecież Violetta miała coś wykonać, zawsze jej bronił i powtarzał, że już na początku uprzedził ją, że będzie musiała pomóc jego sekretarce. Pamięta, że powiedziała wtedy, że między pomocą, a odwaleniem za kogoś całej roboty jest zasadnicza różnica. Zirytował się i wysapał tylko.
 - Ty chcesz tu nadal pracować?
Spuściła wtedy głowę ledwie tłumiąc łzy i nie powiedziała już nic. Bardzo bolało ją takie traktowanie. Wychodziła niemal ze skóry, by był zadowolony i obdarzył ją łaskawszym spojrzeniem. Czasem go obserwowała. Jego duże szaro-stalowe oczy miały taki łagodny wyraz, który tak bardzo nie pasował do jego zachowania. Z czasem doszła do wniosku, że jest taki jedynie w stosunku do niej. Innych traktuje zupełnie inaczej. Jest miły, przyjacielski, czasem rzuci jakiś żart… Czuła się wtedy rozgoryczona, bo nie rozumiała, dlaczego akurat do niej jest tak negatywnie nastawiony. Nigdy nie odmówiła wykonania polecenia. Zawsze ubiegała jego myśli. Odczytywała w lot to, co miał jej do przekazania. Była lojalna. Złego słowa nie pozwalała powiedzieć na jego temat.
Kiedy któregoś dnia Pshemko przedstawił jej Paulinę, ta zaraz zaczęła pogardliwie komentować zaangażowanie Dobrzańskiego w pracę i wypytywać ją o to. Przeprosiła ją wtedy mówiąc, że jaki by nie był, jest jej przełożonym i nie wypada zwykłemu pracownikowi wyrażać się niepochlebnie o własnym szefie. Zdumiało to Paulinę.
 - Jesteś bardzo lojalna Ula, ale uważaj, bo on nie potrafi tego docenić.
Nie skomentowała jej słów głośno, ale pomyślała, że Paulina ma chyba rację. On nie traktował jej, jak oddanego firmie pracownika, wysługiwał się nią, wykorzystywał jej umiejętności w załatwianiu spraw niekoniecznie związanych z pracą, nie był obiektywny. Miała wszelkie powody, by go znienawidzić, a tymczasem okazało się, że zakochała się w nim. Kiedy odkryła i uświadomiła sobie ten fakt, była zdruzgotana, bo zdała sobie sprawę, że on nigdy nie spojrzy na nią łaskawym okiem, nie potraktuje, jak kobietę. Ona była tylko narzędziem w jego rękach do odwalania roboty, którą obarczał ją w nadmiarze. Od tego czasu niejedną łzę wylała i wciąż karciła się za to, że pozwoliła sercu dojść do głosu.
 - Jak mogłam do tego dopuścić? Czy doświadczenie z Bartkiem niczego mnie nie nauczyło? On przecież też wykorzystywał moją naiwność. Czy ja zawsze muszę lokować swoje uczucia w takich nieodpowiednich mężczyznach?
Te dręczące myśli nękały ją czasem przez całą noc. Wstawała wtedy bez sił. Zmęczona i rozdygotana, ledwie brała się w garść, by móc funkcjonować przez cały dzień.
Czwartek był jednym z takich właśnie dni. Weszła do biura niemrawo, z podkrążonymi z niewyspania oczami. Musiała się zmobilizować, bo w sobotę miał odbyć się pokaz. Już od progu przywitał ją jęk Violetty.
 - Matko Boska! W coś ty się wystroiła! Widziałaś się dzisiaj w lustrze? Ubierasz się, jak jakaś szmaciara z lumpeksu. Nie wstyd ci? Przynosisz hańbę tej firmie! Marek już dawno powinien cię wywalić za sam wygląd!
Marek wychodząc z windy usłyszał ten jazgot.
 - Co tu się do cholery dzieje? Viola możesz spuścić z tonu? Słychać cię nawet u Władka na dole. Dlaczego tak wrzeszczysz?
 - Czy ty widzisz, jak ona wygląda? Jak wyciągnięta ze śmietnika. Asystentka… - prychnęła pogardliwie.
Marek spojrzał na stojącą ze spuszczoną głową Ulę. Zauważył też łzy, które kapały jedna po drugiej na podłogę. Poczuł się nieswojo.
 - Chodź Ula do mnie.
Kubasińska uśmiechnęła się złośliwie. – No, to teraz da jej popalić.
Weszła do gabinetu i stanęła tuż przy drzwiach. Płakała cicho.
 - Usiądź proszę. – Powiedział łagodnie.
Kiedy zajęła miejsce w fotelu, przysiadł obok na kanapie i wyciągnąwszy z kieszeni chusteczkę, podał jej bez słowa. Zdjęła okulary i wytarła oczy.
 - Powiesz mi, o co poszło?
Podniosła głowę i wbiła w niego wzrok. Przeszedł go dreszcz. Nigdy w życiu nie widział tak dużych, pięknych i zrozpaczonych oczu. Było w nich tyle bólu, żałości i rezygnacji. Odezwała się płaczliwym głosem.
 - Przepraszam cię Marek za ten incydent. Ona nie byłaby sobą, gdyby nie skomentowała każdego dnia mojego wyglądu. Ja wiem, że źle wyglądam i brzydko się ubieram. Jesteśmy biedni. Nie stać mnie na nowe rzeczy. Obiecuję ci jednak, że zadbam o siebie, jak tylko dostanę pensję. Kupię coś porządnego, żebyś nie musiał się za mnie wstydzić.
 - Już dobrze Ula. Nie płacz. Porozmawiam z nią. Wróć teraz do siebie i zajmij się pracą.
Kiedy otworzyła drzwi usłyszała za sobą.
 - Violetta! Do mnie!
Wstała od biurka, obciągnęła spódnicę i weszła do gabinetu celowo potrącając i obrzucając Ulę pogardliwym spojrzeniem.
 - Zamknij drzwi i siadaj – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Kiedy wykonała jego polecenie odezwał się zjadliwie.
 - Przesadziłaś. Tym razem nie ujdzie ci to na sucho. Pobłażałem ci i wybaczałem lenistwo, notoryczne spóźnianie się do pracy i niewykonywanie poleceń. Przymykałem oko na twoje złośliwe uwagi rzucane pod adresem Uli. Chyba poczułaś się przez to zbyt pewnie. Nie jesteś nietykalna. Za takie rzeczy z łatwością wywalę cię z firmy bez żadnych skrupułów. Jeszcze raz usłyszę z twoich ust jakieś komentarze odnośnie jej ubioru, lub dowiem się od niej, że nie chciałaś wykonywać jej poleceń, nie będę już taki wspaniałomyślny. Zapewniam cię, że bez mrugnięcia okiem podpiszę twoje zwolnienie dyscyplinarne. A teraz wyjdziesz stąd i przeprosisz Ulę. Chcę to słyszeć, więc zrób to odpowiednio głośno. Zrozumiałaś?
Kubasińska była w szoku. Nie tego się spodziewała. Sądziła, że dyrektor poprze ją w całej rozciągłości. Tymczasem okazało się, że może za to wylecieć z pracy. – Co za niewdzięcznik. – Pokiwała głową. – Zrozumiałam.
 - W takim razie idź i zrób, o co prosiłem.
Zostawiwszy uchylone drzwi gabinetu podeszła do biurka Uli.
 - Przepraszam cię Ulka, że tak na ciebie naskoczyłam. To się już więcej nie powtórzy. – Powiedziała teatralnym głosem.
Marek uśmiechnął się w duchu. – To na pewno nie były szczere przeprosiny i ani w ułamku nie żałuje tego, co zrobiła. No, ale przeprosiła.
Ula była zadowolona. Słyszała całą rozmowę, bo Marek mówił dość głośno. Uśmiechnęła się do siebie. Po raz pierwszy stanął w jej obronie. Czy to znaczyło, że zaczął zmieniać o niej zdanie?

W piątek dogrywała już wszystko na tip top. Była w Łazienkach obejrzeć przygotowaną salę. Wszystko dopieszczono. Wybieg dla modelek był gotowy. W sali bankietowej ustawiono podium dla zespołu i stoliki nakryte białymi obrusami. Zaplecze dla Pshemko też czekało w gotowości. Stały tam wieszaki i stanowiska dla stylistów. W sali głównej uwijali się oświetleniowcy i dźwiękowcy. Jeszcze tylko musiała wejść do kwiaciarni upewnić się, czy wyrobią się z bukietami kwiatów, które zamówiła w dużej ilości. – No, wszystko gra. Nic nie może się posypać.
Szczęśliwa i dumna z siebie wróciła do firmy. Koniecznie musiała napić się kawy. Była zmęczona a zastrzyk kofeiny zawsze stawiał ją na nogi. Podchodząc do drzwi firmowej kuchenki usłyszała rozmowę. Rozpoznała głos Marka i Sebastiana.
 - Niezły kawał roboty odwaliła za ciebie twoja Brzydula. Nie zmordowałeś się zbytnio przygotowaniami do tego pokazu. – Zarechotał Olszański.
 - No, – zawtórował mu Marek – wyrabiała po trzysta procent normy. Czasami myślałem, że nie da rady, ale nawet nie masz pojęcia, jak bardzo jest zaangażowana.
 - I co teraz? Dasz jej zaproszenie na pokaz? Wyobrażasz sobie miny tych celebrytów, gdybyś przedstawił tego paszczaka, jako swoją asystentkę? Szczęki by im opadły z wrażenia.
 - Nie… To nie wchodzi w rachubę. Chyba spaliłbym się ze wstydu.
Nie wierzyła własnym uszom. Sądziła, że się przesłyszała. Tyle energii i pracy włożyła w przygotowanie tego pokazu, a teraz nagle okazuje się, że ma jej tam nie być? Oparła się o futrynę drzwi i rozpłakała. Zauważyli ją i usłyszeli jej płacz. Popatrzyli na siebie zaskoczeni jej obecnością.
 - Chyba wszystko słyszała – mruknął strapiony Sebastian. Marek podszedł do niej kładąc jej rękę na ramieniu. Odsunęła się gwałtownie.
 - Nie dotykaj mnie – wysyczała przez zaciśnięte zęby – jeszcze nie daj Boże zarazisz się moją brzydotą i wtedy to będzie prawdziwe nieszczęście. Osiągnąłeś swój cel. Pokaz dopięty na ostatni guzik, a ja odchodzę. Nie będę cię już nękać swoim widokiem. Jestem pewna, że przyjmiesz na moje miejsce kogoś powalającego urodą i nogami długimi po samą szyję. Kogoś, kto nie będzie obrażał twojego wysublimowanego poczucia estetyki. Życzę ci szczęścia. Mimo wszystko.
Obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę sekretariatu.
 - Ula zaczekaj! Pozwól sobie wyjaśnić! – Dobiegł ją głos Marka.
Nie słuchała. Porwała torebkę z biurka, nie zawracając sobie głowy wyłączeniem komputera i wpatrującą się w nią tępo Violettą. Energicznym krokiem ruszyła w kierunku schodów i zbiegła nimi na sam dół. Szczęśliwie dopadła stojącego na przystanku autobusu. Zajęła wolne miejsce i otarła mokre policzki. - Tata się zmartwi. Nie popracowałam długo. Zaledwie miesiąc. Znowu zacznie się szukanie jakiejś posady. Trudno. Do F&D już nie wrócę. Nigdy.

 - Ojciec mnie zabije. Urwie mi łeb przy samym tyłku, jak się dowie, że ona odeszła. To przecież jego protegowana. – Panikował Marek. - Wymyśl coś Seba, bo mam w głowie mętlik. Co ja mam mu powiedzieć, co? Do roboty nadawała się idealnie, ale do pokazania się w towarzystwie, niekoniecznie? Argument idiotyczny, musisz przyznać. – Olszański poskrobał się po głowie.
 - Cholera, że też musiała tu przyjść i wszystko usłyszeć. Co za niefart.
 - To wszystko, co masz mi do powiedzenia? Trochę mało, nie uważasz? Jadę za nią. Kupię duży bukiet róż i przeproszę ją zanim ojciec dowie się o wszystkim. Ona musi tutaj wrócić. Jest brzydka, fakt, ale muszę przyznać, że nigdy nie miałem tak pracowitej i kompetentnej asystentki. Wykorzystałem ją, jak zwykła świnia. Jestem świnią do n-tej potęgi. Jadę, a ty sprawdź jej adres, bo nie znam.
Złapał teczkę i kluczyki od samochodu, Violetcie rzucił, że nie będzie go do końca dnia i skierował się do windy. Po drodze zatrzymał go jeszcze Olszański wciskając kartkę z adresem. Rysiów osiem. Ustawił GPS. Nigdy tam nie był i nie chciał błądzić. Ruszył z piskiem opon. Po drodze zahaczył o kwiaciarnię, gdzie kupił ogromny bukiet czerwonych róż.

Wysiadła z autobusu i wolno powlokła się w kierunku domu. Bała się reakcji taty na wieść, że odeszła z pracy. Widział, jak się zaangażowała, jak ciężko pracuje, jak wypruwa sobie żyły, by tylko nie zawieść Dobrzańskiego. Przez ten miesiąc schudła chyba z dziesięć kilo. Tyle razy jej powtarzał, że nie samą pracą człowiek żyje. Martwił się, kiedy odchodziła od stołu skubnąwszy zaledwie parę kęsów. Z troską spoglądał na bladość policzków, sińce pod oczami z niewyspania i wyraźny spadek wagi. Każdego dnia wracała tak zmęczona, że nie miała nawet siły uśmiechać się do nich. Zawiodła Beatkę, bo od dawna nie czytała na dobranoc jej ulubionych bajek. Czy to wszystko było tego warte? Jego jednego uśmiechu, lub pochwały? Jak wielkim okazał się hipokrytą. Po incydencie z Violettą sądziła, że coś zrozumiał. Myliła się. Ludzie jego pokroju nigdy nie zrozumieją ludzi takich, jak ona. To nie jest jej świat a ona zupełnie do niego nie pasuje.
Dochodziła już do bramy, gdy wystraszył ją pisk opon hamującego samochodu. Obejrzała się za siebie i ujrzała srebrnego Lexusa Dobrzańskiego, a po chwili jego samego wyłaniającego się z jego wnętrza z ogromnym bukietem róż. Nacisnęła klamkę chcąc wejść na podwórko.
 - Ula zaczekaj, błagam. Nie odchodź.
 - Co ty tutaj robisz? – Spytała ściszając głos. – Jeśli coś z pokazem, to będziesz musiał poradzić sobie sam. Ja nie pracuję już w F&D. W poniedziałek przyniosę swoje wypowiedzenie. – Chciała odejść. Złapał ją za rękę próbując zatrzymać. Wyrwała się.
 - Godzinę temu prosiłam cię, żebyś mnie nie dotykał. – Wysyczała przez ściśnięte zęby.
 - Ula porozmawiaj ze mną, proszę. Chciałbym ci tylko wyjaśnić…
 - Tu nie ma co wyjaśniać Marek. Ja usłyszałam o sobie prawdę i choć zabolało bardzo, to wcześniej, czy później pogodzę się z nią.
 - Przyjechałem cię błagać, żebyś wróciła. Jeśli będzie trzeba, to na kolanach będę cię błagał.
 - Naprawdę nie ma takiej potrzeby. Szkoda twoich spodni. Mogłyby się pobrudzić, a mnie nie stać, by zapłacić za pralnię. Stanowicie z Violettą świetny tandem, a nawet trio, jeśli wziąć pod uwagę Olszańskiego. Znakomicie poradzicie sobie beze mnie, bo uzupełniacie się nawzajem, jak elementy układanki. Violetta nadal będzie śledzić sieciowe wyprzedaże i paplać przez telefon, Olszański zdobędzie mnóstwo punktów w grach strategicznych, a ty możesz oddać się swojej ulubionej pasji, czyli nicnierobieniu. Wszystko na chwałę i pomyślność firmy. I nie martw się. Nic nie powiem twojemu ojcu. Nie zasłużył sobie na takie wieści. Liczę się z tym, że ma chore serce i oszczędzę mu tego. Gdyby pytał, powiem, że odeszłam, bo nie radziłam sobie z obowiązkami. Teraz, jeśli pozwolisz pójdę już. Mam sporo zajęć domowych.
 - Błagam cię Ula nie odchodź. Wszystko, co powiedziałaś jest prawdą. Przysięgam ci, że to się zmieni, tylko wróć. Proszę, to dla ciebie. – Podsunął jej bukiet.
 - Jest bardzo piękny, ale nie mogę go przyjąć. Tak, jak kwiatek do kożucha, tak ten bukiet pasuje do mnie. Daj go Violi, na pewno poczuje się doceniona za to, z jakim zapałem poświęca się dla firmy. Mnie można kupić szczerością i uczciwością, nie bukietami kwiatów darowanymi z fałszywych pobudek. Pożegnam się już. Do widzenia.
Ze smutkiem patrzył, jak oddala się od bramy. To, co powiedziała dało mu do myślenia. Mylił się, co do niej. To nie była pusta lala dająca się złapać na lep miłych słówek i komplementów bez znaczenia. Miała kawał solidnego charakteru i zasady, którymi kierowała się w życiu. Zapewniła go wprawdzie, że ojcu nic nie powie, ale i tak czuł się podle uzmysłowiwszy sobie, jak wrednie ją traktował, wykorzystywał jej dobroć i chęć pomocy. Ta rozmowa wstrząsnęła nim. Przejrzała go na wylot. Krótko i treściwie podsumowała, jakim jest człowiekiem. - Człowiekiem? Dobre sobie. To ja, Marek Dobrzański, babiarz, pijak, łajdak i wielka świnia. Nic dodać, nic ująć. - Przytłoczony dosadnością jej słów zasiadł za kierownicą i uruchomił silnik. – I tak jej odejście nie ujdzie mi płazem. Ojciec będzie zadawał mnóstwo niewygodnych pytań – pomyślał.



ROZDZIAŁ 4


Weszła cicho do domu będąc nadal pod wrażeniem tej rozmowy. Nie sądziła, że zdobędzie się na to i pojedzie za nią. – Czyżby naprawdę mu na mnie zależało? Oczywiście, że zależy. Kto będzie teraz odwalał za niego robotę? Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść. – Tak… Była jego Murzynem od najcięższej roboty. Ale koniec z tym. Nie pozwoli się tak dać wykorzystywać. Już nie. Za dużo upokorzeń doznała. Czas wyciągnąć wnioski.
Weszła do kuchni i przywitała się z ojcem.
 - A co ty dzisiaj tak prędko? Nie ma jeszcze trzeciej. Zwolnili was wcześniej? – Zasypał ją lawiną pytań. Uśmiechnęła się blado.
 - Tak, tato. Tak… W pewnym sensie… Jestem taka zmęczona. Położę się trochę – wyartykułowała słabo.
 - Idź, idź. Naprawdę nienajlepiej wyglądasz. Jesteś taka blada. Może coś zjesz?
 - Nie… Nie jestem głodna.
Poszła do siebie i tak, jak stała runęła na łóżko. Rozpłakała się. Nawet nie miała odwagi powiedzieć ojcu prawdy. Powie mu, jak tylko poczuje się lepiej. Zasypiała. Ze snu wyrwał ją dźwięk dzwoniącego telefonu. Obudziła się i spojrzała na zegar. Za piętnaście czwarta. – Niedługo pospałam.
 - Halo…
 - Urszula?
 - Pshemko?
 - Urszula, no gdzie ty się podziewasz? Szukam cię po całej firmie. Bardzo cię tu potrzebuję. Możesz przyjść?
 - Nie mogę Pshemko. Bardzo cię przepraszam, ale ja już nie pracuję w tej firmie. Właśnie odeszłam.
 - Jak to odeszłaś! – Głos mistrza przeszedł w świdrujący falset. – To niemożliwe. Ty musisz być przy mnie na pokazie.
 - Właśnie o pokaz poszło. Okazało się, że jednak nie powinno mnie na nim być.
 - To jakiś nonsens. Jak to, nie powinno cię być? Przecież urabiałaś się przy jego przygotowaniu po łokcie.
 - To prawda, ale to za mało. Sam wiesz, jak wyglądam. Znacznie odstaję od reszty. Może dobrze się stało? Nawet nie miałabym się w co ubrać. Przyniosłabym firmie tylko wstyd.
 - Ja nie chcę tego słuchać. Musisz tu być. Ja nie poradzę sobie bez ciebie. O sukienkę się nie martw, ja ją załatwię.
 - To bez sensu Pshemko. Są w firmie osoby, które nie chcą, bym dłużej tam pracowała, a ja nie będę się nikomu narzucać. – Powiedziała drżącym głosem. Wyczuł, że ma płacz na końcu nosa.
 - Jesteś w domu?
 - Tak, w domu.
 - Podaj mi adres. Zaraz przyjadę. Musimy koniecznie porozmawiać.
 - To naprawdę bardzo miło z twojej strony, ale zapewniam cię, że niepotrzebnie się fatygujesz. Ja nie jestem warta, aż takiej uwagi i troski, a ty masz mnóstwo pracy przed jutrzejszym dniem.
 - Urszulo, - rzekł uroczystym głosem – do tej pory to ty mnie wspierałaś i pocieszałaś dobrym słowem. Czas na rewanż. Ja nie pozwolę, by taki był finał naszej znajomości. Podasz mi ten adres?
 - Rysiów osiem. Dziękuję Pshemko.
 - Będę do godziny duszko.
Rzeczywiście, tuż przed siedemnastą podjechał pod bramę swoim starym garbusem. Przejrzał się jeszcze w bocznym lusterku, poprawił apaszkę i poszedł w kierunku drzwi. Otworzyła mu blada, z podkrążonymi od płaczu oczami.
 - Witaj Pshemko. Chodź, poznasz mojego tatę.
Weszli do kuchni i przedstawiła go ojcu. Panowie uścisnęli sobie dłonie.
 - Miło mi poznać taką znakomitość. – Rozpływał się Cieplak. – Ula dużo mi o panu opowiadała.
 - Pshemko, nie jesteś głodny? Mam pierogi. Jeśli lubisz, to zaraz odgrzeję.
 - Uwielbiam i chętnie skosztuję, bo istotnie burczy mi w brzuchu.
Uwinęła się błyskawicznie stawiając po chwili parujące dzieło jej sprawnych rąk.
 - Częstuj się, proszę. Jak zjesz, to porozmawiamy.
Pałaszował, aż mu się uszy trzęsły, mrucząc pod nosem z zadowolenia.
 - Znakomite Urszulo, naprawdę znakomite.
Po obiedzie Józef zaproponował mu kieliszeczek własnoręcznie robionej nalewki. Nie pogardził nią mówiąc.
 - Jest wspaniała. Kordiał panie Józefie, kordiał.
Przeszli do pokoju Uli. Pshemko usiadł na krześle i zapytał wprost.
 - Co się stało? Dlaczego mówisz, że nie pracujesz już w firmie? Ja naprawdę tego nie rozumiem. Jak można pozbywać się tak cennego pracownika z firmy? Może coś nabroiłaś?
 - Nie. Wszystko zrobiłam tak, jak powinnam. Powiem ci, ale muszę prosić cię o dyskrecję. Pan Krzysztof nie może się o tym dowiedzieć. Wiesz, jakie ma chore serce, a ja nie chcę mu przysparzać zmartwień.
 - Przysięgam ci, że nie puszczę pary z ust. Nikt się nie dowie. – Powiedział mistrz z poważną miną.
Opowiedziała mu przebieg tego dnia. Jak była w Łazienkach i jak ucieszyła się, że wszystko jest urządzone tak, jak chcieli. Powiedziała, z jaką radością wracała do firmy gotowa podzielić się dobrymi nowinami i jak straszliwie poczuła się rozczarowana, gdy usłyszała rozmowę Marka z Sebastianem i o tym, jak przyjechał za nią i próbował przepraszać. Na koniec rozpłakała się, a Pshemko patrzył na jej łzy i zaciskał pięści. W końcu powiedział cicho.
 - To, co przypadkowo usłyszałaś od własnego szefa było obrzydliwe. Posłuchaj mnie teraz uważnie. Pójdziesz na ten pokaz. Już ja zadbam, by nikt więcej nie robił ci przykrości i wstrętnych uwag na temat twojego wyglądu. Chcę cię prosić, byś ubrała się teraz i pojechała ze mną. Nie obawiaj się, nie do firmy. Zaufaj mi. Przygotuj się teraz, a ja w tym czasie wykonam kilka telefonów.

Jechali w stronę Warszawy. Co jakiś czas z niepokojem zerkała w bok. Nie wiedziała, co planuje mistrz.
 - Dokąd jedziemy? – Spytała z obawą. Uśmiechnął się.
 - Wierz mi Urszulo, będziesz miała dzisiaj prawdziwą niespodziankę. Nic więcej nie powiem.
Zatrzymał samochód przed salonem optycznym i uśmiechnął się do niej.
 - Punkt pierwszy, zmiana okularów. Przekonamy się, jak zniesiesz soczewki kontaktowe. Okulary też weźmiemy, ale mniejsze i lżejsze. Te zasłaniają ci połowę twarzy.
Spędzili w salonie niemal pół godziny, ale Pshemko w końcu był zadowolony i z dziką satysfakcją połamał jej stare, wysłużone okulary.
 - Teraz duszko jedziemy do mojego przyjaciela, stylisty. Trzeba coś zrobić z włosami. Są długie i zniszczone na końcach. Zaufaj mu tak, jak mnie, bo jest naprawdę znakomity.
Przywitali się z Cyrylem. Był wysoki i bardzo szczupły, a twarz przyozdabiała mu hiszpańska bródka. Ula skojarzyła jego wygląd z postacią z kreskówki, szalonym Don Pedro. Zaprosił ją na fotel i bez zbędnych słów zabrał się do roboty. Nałożył na włosy farbę i po upływie czterdziestu minut zaczął je ścinać. Żałośnie spoglądała na opadające kosmyki włosów. Pshemko poklepał ją uspokajająco po dłoni.
 - Będzie pięknie, nie martw się.
Cyryl wymodelował jej fryzurę i okręcił z uśmiechem na fotelu.
 - Witaj piękna, żegnaj nijaka. Spójrz. – Odwrócił ją do lustra.
Patrzyła na nią śliczna kobieta o dużych błękitnych oczach wolnych od szpecących okularów, okolonych gęstymi, długimi rzęsami, o pełnych, zmysłowych ustach i burzy świetnie przyciętych włosów koloru ciemnej czekolady, sięgających jej ramion.
 - Jesteś cudem Urszulo. – Wyszeptał oniemiały Pshemko. – Nigdy nie widziałem piękniejszej kobiety.
Dotknęła dłonią policzka.
 - To naprawdę jestem ja? – Obaj pokiwali radośnie głowami.
 - To najprawdziwsza ty. Nie spodziewałem się, że efekt tych zabiegów będzie tak spektakularny. Dziękuję ci Cyrylu, świetnie się spisałeś.
 - Zawsze do usług przyjacielu.
Kiedy wyszli na zewnątrz rzuciła mu się na szyję.
 - Dziękuję ci Pshemko. Jestem ci bardzo, bardzo wdzięczna. Masz we mnie dozgonną i wierną przyjaciółkę.
 - To jeszcze nie koniec Urszulo. – Powiedział, jak tylko uwolniła go ze swych objęć. – Teraz zawiozę cię do domu, ale jutro przyjedź do Łazienek godzinę przed pokazem. Zrobimy makijaż i ubierzesz suknię, którą dla ciebie przygotowałem. Buty też są, więc o nie, nie musisz się kłopotać. Przyjedziesz, prawda?
 - Przyjadę Pshemko. Tobie nigdy nie mogłabym odmówić. Sprawiłeś, że poczułam się pewnie i czuję, jak opuszcza mnie ta nieśmiała, zahukana dziewczyna.
Wszedł jeszcze na chwilę z nią do domu ciekawy reakcji jej ojca. Józef miał łzy w oczach i potrząsając ręką mistrza długo dziękował mu za tę przemianę. Z tej radości wręczył mu dwie pękate butle nalewki i życząc mu wszystkiego, co najlepsze, pożegnał.

Od samego rana przeglądała stertę ubrań wyciągniętych z szafy.
 - Właściwie, to wszystkie nadają się do wyrzucenia – pomyślała. – Co ja mam na siebie włożyć? Chyba założę żakiet, spódnicę i jakąś bluzkę. Czarny kostium zawsze wygląda schludnie, choć niekoniecznie modnie.
Przygotowała sobie wszystko. W łazience popracowała nad fryzurą. Ucieszyła się, że nie wymaga długich zabiegów. Cyryl ostrzygł ją tak, by nie miała problemów z jej ułożeniem. Postanowiła nie zakładać okularów tylko soczewki. W nich jej oczy wydawały się jeszcze bardziej błękitne, wręcz chabrowe.
Punktualnie o szesnastej pojawiła się na zapleczu sali pokazowej. Przywitała się z Pshemko.
 - Dobrze, że już jesteś. Zaraz ci zrobią makijaż i przebierzesz się. Choć, pokażę ci suknię. Jestem pewien, że będzie leżeć idealnie. Wszedł z nią za parawan i z pokrowca wyciągnął prawdziwe, błękitne cudo. Dotknęła jej z nabożną czcią. Materiał był bardzo delikatny, lejący.
 - Pshemko, – wyszeptała stłumionym głosem – jaka ona piękna. Nigdy w życiu nie miałam na sobie czegoś tak zjawiskowego. Jesteś bardzo, ale to bardzo utalentowany.
Mistrz poczuł się wspaniale, słysząc jej pochwały.
 - Wiedziałem, że ci się spodoba. Przymierz buty. – Podał jej aksamitne, niebieskie czółenka na niewysokim obcasie. Pasowały idealnie.
Przeszli do stanowisk stylistów. Usiadła na jednym z wolnych foteli i po chwili już nakładano jej delikatny, przydymiony makijaż. Pociągnięto usta błyszczykiem. Wreszcie mogła nałożyć sukienkę. Kiedy wyszła zza parawanu Pshemko oniemiał.
 - Koniecznie musisz zobaczyć się w lustrze – zaciągnął ją przed stojące w kącie tremo. – Czy spodziewałaś się, że będziesz taka piękna? Powalająca. Lśnisz duszko. To twoja nagroda za wszystkie upokorzenia, jakich doznałaś. Na razie nie pokazuj się na sali. Ja dam ci znak, kiedy będziesz mogła wejść, dobrze?
 - Co tylko zechcesz Pshemko. Obiecuję, że nie będę się rzucać w oczy.
 - To będzie trudne, bo wyglądasz przepięknie i rwiesz oczy, ale postaraj się. Ja idę dopilnować modelek. Na razie.
Przycupnęła w kącie za wieszakami. Zauważyła, że w pomieszczeniu zainstalowano monitor. Mogła obserwować rozwój sytuacji na wybiegu. Ucieszyła się, że zobaczy efekt również i swojej pracy.

Tymczasem Pshemko poganiał modelki. Czasu zostało niewiele i zaczęli schodzić się powoli pierwsi goście. Na zaplecze wszedł Marek. Odnalazł mistrza i zagaił.
 - Witaj Pshemko, jak idzie?
Mistrz obrzucił go surowym spojrzeniem.
 - Idzie dobrze, ale szłoby jeszcze lepiej, gdyby Urszula tu była. Nawiasem mówiąc, to gdzie ona jest? – Dobrzański zmieszał się nieco. Odzyskawszy jednak szybko rezon, odpowiedział.
 - Niestety Ula nie będzie mogła przyjść. Zatrzymały ja ważne sprawy rodzinne.
 - Sprawy rodzinne, powiadasz. Nie sądziłem, że potrafisz tak składnie łgać. – Dobrzański spojrzał na niego skonsternowany.
 - O czym ty mówisz?
 - Mówię o tym, że wiem wszystko. Wiem o tym, jaki byłeś podły i w jaki sposób ją potraktowałeś. Ona harowała, jak wół przy tym pokazie, a mimo to, według ciebie nie zasłużyła sobie by dzisiaj tu być. Nie sądziłem Marco, że możesz być do tego stopnia cyniczny. Pamiętaj, że w życiu można zmienić niemal wszystko. Możesz się jeszcze zdziwić. A teraz wybacz, jestem zajęty. – Powiedziawszy to mistrz odpłynął w stronę swojej ubranej w kreacje trzódki, zostawiając Marka z osłupiałym wyrazem twarzy.
O godzinie siedemnastej przygasły światła i na wybiegu ukazał się Krzysztof Dobrzański. Przywitał zgromadzonych, opowiedział krótko o kolekcji i zaprosił na obejrzenie pokazu. Pierwszy rząd krzeseł zajmowała rodzina Dobrzańskich, oboje Febo, Olszański siedzący obok Marka i co znaczniejsi pracownicy firmy. Kolejne rzędy obsiedli zaproszeni ludzie z branży, licznie przybyli celebryci i osoby reprezentujące media. Zaczęto pokaz. Nie przebiegał w ciszy, bo każda kreacja witana była gromkimi brawami. Okrycia jesienno-zimowe wywołały szczery entuzjazm podobnie, jak ciepłe sukienki z miękkich, wełnianych tkanin. Modelki ostatni raz wyszły na wybieg ustawiając się w szpalerze. Wniesiono ogromny kosz herbacianych róż. Wywołany przez Krzysztofa Pshemko wszedł z triumfalnym uśmiechem na wybieg. Podziękował wszystkim kłaniając się nisko. Odebrał od Dobrzańskiego seniora mikrofon i podnosząc obie ręce do góry uciszył publiczność.
 - Bardzo wam dziękuję kochani za tak wspaniałe przyjęcie mojej kolekcji. Ona nigdy nie miałaby szans być wystawiona w tak pięknym, historycznym wręcz miejscu, gdyby nie pewna, niezwykle skromna osoba. Dzięki niej ten pokaz zaistniał, bo w przygotowanie go włożyła swoje serce i duszę.
Marek poruszył się niespokojnie na krześle i spojrzał na Sebastiana. Obrzucili się zdziwionym wzrokiem domyślając się, o kim mówi mistrz.
 - On chyba nie chce jej wyciągnąć na scenę? - Zaniepokoił się Olszański.
 - Nie martw się, nie ma jej tutaj. – Uspokoił go Marek.
Mistrz kontynuował.
 - Pozwólcie państwo, że przedstawię moją przyjaciółkę Urszulę Cieplak, która bardzo wspierała mnie przy tworzeniu tych kreacji i zadbała o to, by finał naszych wspólnych wysiłków mógł państwa usatysfakcjonować.
 - Urszulo, zapraszam cię na scenę. Przyjdź proszę.
Przez dłuższą chwilę, która dla Dobrzańskiego wydawała się wiekiem, nic się nie działo. Wreszcie zza kurtyny wyłoniła się drobna postać kobiety. Zamarł. Zrozumiał, co miał na myśli Pshemko mówiąc, że w życiu można zmienić niemal wszystko. Wolnym krokiem podeszła do mistrza, a on uściskał ją serdecznie wręczając jej bukiet pięknych róż.
 - To dla ciebie duszko. Dziękuję ci za wszystko. – Popłynęły jej łzy.
 - Ty mnie dziękujesz, Pshemko? – Powiedziała cicho. – To ja będę ci wdzięczna do końca życia za to, co dla mnie zrobiłeś.
Obaj przyjaciele siedzieli wbici w krzesła nie mogąc uwierzyć w to zjawisko, które mieli przed sobą. Co się stało z Brzydulą? Kto ją tak odmienił? Czy obaj byli tak bardzo ślepi, by nie zauważyć, że pod tą warstwą niemodnych, tanich ciuchów i pod wielkimi okularami ukrywa się prawdziwa, najprawdziwsza piękność? Marek przełknął nerwowo ślinę poczuwszy suchość w gardle. Oddałby fortunę, by móc przepłukać je teraz odrobiną koniaku. Był wstrząśnięty. W życiu nie spodziewałby się czegoś podobnego. Domyślał się już, że to za sprawą Pshemko tak bardzo się zmieniła. Jakże żałował, że usłyszała od niego tyle niemiłych słów. Jakże żałował, że traktował ją tak źle. Nie wybaczy mu. Przyjechała na pokaz tylko po to, by pomóc Pshemko. Liczył na nią, a ona nie zawiodła. Ojciec też mu tego nie daruje. Prosił go przecież, by był dla niej miły, by nie traktował jej przedmiotowo, bo na to nie zasługiwała, a on zrobił dokładnie odwrotnie. – Jestem idiotą. Największym kretynem i głupcem. Co ja teraz powiem ojcu? Dupek, dupek, dupek…

Na wybieg ponownie wszedł Krzysztof Dobrzański.
 - Szanowni państwo. Pokaz się skończył, ale to nie koniec imprezy. Trzeba należycie uczcić to wydarzenie. Serdecznie zapraszam wszystkich na bankiet, który odbędzie się w sali obok.
Po chwili oblegli go dziennikarze zdając mnóstwo pytań. Pshemko również nie oszczędzili. Ula trzymała się z boku wiernie asystując mu podczas wywiadów. Ona też intrygowała dziennikarzy, a szczególnie fotoreporterów, którzy robili jej mnóstwo zdjęć. Uśmiechała się do nich łagodnie mówiąc, że to nie z nią mają rozmawiać i nie ją fotografować, bo to Pshemko jest gwiazdą dzisiejszego wieczoru i to jemu należy się ich uwaga. Wreszcie dano im spokój. Mistrz odciągnął ją od tłumu i cicho powiedział.
 - Pójdziemy teraz na salę bankietową…
 - Nie Pshemko, nie… ja nie chcę.
 - Musisz, bo to jeszcze nie koniec. Trzeba trzymać fason. Obiecuję ci, że nie będziemy długo i potem odwiozę cię do domu.
Złapał ją pod łokieć i wprowadził do sali bankietowej. Wszystkie oczy skierowały się na nich. Poczuła się skrępowana, ale mistrz już prowadził ją do stolika, gdzie królował szampan i przekąski. Podał jej pełny kieliszek sam biorąc do ręki wodę mineralną.
 - Za nasz sukces duszko i to podwójny. Nie będę pił alkoholu, bo muszę być trzeźwy.
Rozległa się muzyka. Niektórzy ochoczo wypłynęli na parkiet. Projektant odstawił kieliszek z mineralną i podał Uli dłoń.
 - A teraz zatańczymy.
 - Ja nie umiem… - szepnęła spanikowana.
 - Nie obawiaj się, to łatwe. Wsłuchaj się w rytm, a ja cię poprowadzę.

Nigdy nie podejrzewałaby go o to, że jest tak dobrym tancerzem. Poddała się rytmowi dotrzymując mu kroku.
Sebastian i Marek siedząc przy stoliku w rogu sali przyglądali się temu w milczeniu. A ona płynęła z łagodnym uśmiechem, lekko jak wiatr, wzbudzając podziw wśród innych tańczących, zachwycając ich niebanalną urodą i wdziękiem. Przetańczyła kilka kawałków. W końcu Pshemko zaprowadził ją do stolika i powiedział.
 - Urszulo, ja tylko zobaczę, czy spakowano kreacje i zaraz wracam. Ty posiedź chwilkę sama i zjedz może coś. Na pewno jesteś głodna. – Kiwnęła głową na znak zgody.
 - Dobrze. Zaczekam na ciebie.
Ledwie odszedł od stolika, zmaterializował się przy nim Dobrzański, jakby tylko czekał, aż będzie sama.
 - Dobry wieczór Ula. Pięknie wyglądasz. – Odwróciła gwałtownie głowę w jego kierunku. Jej tętno raptownie przyspieszyło.
 - Dobry wieczór – powiedziała cicho spuszczając głowę. – Dziękuję.
 - Zatańczysz ze mną?
 - Przepraszam, ale nie tańczę. – Wydusiła niemal szeptem.
 - Ale przed chwilą tańczyłaś z Pshemko.
 - Źle się wyraziłam. Nie tańczę z tobą. Nie chcę, żebyś mnie dotykał. Twój dotyk mnie boli. – Stropił się słysząc te słowa.
 - To może chociaż porozmawiaj ze mną. Daj mi szansę wyjaśnić.
 - Ale my wyjaśniliśmy sobie już wszystko bardzo klarownie. Nie mamy wspólnych tematów do rozmowy. Sprawa zamknięta.
Spojrzała mu w oczy. Jej własne wypełniły się łzami. Wstrząsnęło nim to smutne, rozżalone spojrzenie tych nieprzyzwoicie pięknych, głęboko błękitnych oczu.
 - Błagam cię Ula, nie odmawiaj mi. Poświęć mi tylko pięć minut. Bardzo mi zależy na tej rozmowie. Wyjdźmy stąd. Przejdźmy się po parku. Tam można spokojnie porozmawiać. Proszę. – Popatrzył na nią błagalnie.
 - Marek, jaki sens ma ta rozmowa? Równie dobrze możemy porozmawiać w poniedziałek, bo będę w firmie. Przyniosę wypowiedzenie.
 - Właśnie o tym też chcę porozmawiać.
Był tak nachalny w swoich prośbach i nie chciał odpuścić. Wreszcie zmęczona jego natręctwem uległa.
 - No dobrze, ale nie licz na zbyt wiele. Ja już podjęłam decyzję. Chodźmy.
Wyszli na zewnątrz i ruszyli wolnym krokiem wzdłuż parkowej alejki. Przeszli w milczeniu kilkanaście metrów.
 - To, o czym chciałeś rozmawiać? Wybacz, ale nie mam zbyt wiele czasu. Pshemko obiecał, że odwiezie mnie do domu. Będzie się niepokoił, jak nie zastanie mnie przy stoliku.
 - Przede wszystkim chciałem cię bardzo przeprosić. Za wszystko. Za to, że tak źle cię traktowałem, że wykorzystywałem cię ponad miarę, że usłyszałaś ode mnie tak wiele przykrych słów, za to, że byłaś świadkiem tej ohydnej rozmowy, za to, że krytykowałem twój wygląd i za to, że nazwałem cię Brzydulą. Nie zasłużyłaś sobie. To, co zrobiłem jest niewybaczalne i karygodne. Czuję się naprawdę podle, bo dopiero po twoim odejściu uświadomiłem sobie, kogo tak naprawdę straciłem. Wiernego, oddanego pracownika. Osobę ze wszech miar kompetentną i lojalną. Byłaś najlepszą asystentką, jaką kiedykolwiek miałem. Wiem, że to nazbyt śmiałe i może bezczelne prosić cię o cokolwiek, ale ja tak bardzo pragnę byś nie odchodziła z firmy. Przysięgam ci, że jeśli zdecydujesz się wrócić, wszystko będzie inaczej. Nie będę cię już obarczał zadaniami ponad siły. Przy tobie nauczę się, jak pracować efektywnie i będę dzielił obowiązki przez trzy. Koniec z obijaniem się moim i Violetty. Jeśli nie wywiąże się, lub będzie ignorowała twoje polecenia, wyleci. Proszę cię tylko, byś jeszcze raz przemyślała swoją decyzję. Wiem, że twoja rodzina potrzebuje pieniędzy, bo twój ojciec podobnie, jak mój, ma schorowane serce. Miesięczny okres próbny masz już za sobą. W poniedziałek podpisałabyś stałą umowę o pracę, a co za tym idzie, otrzymałabyś wyższą pensję.
Zatrzymał się przed nią i spojrzał jej głęboko w oczy.
 - Nie rezygnuj Ula. Ja nie poradzę sobie bez ciebie i tak wiele muszę się od ciebie nauczyć. – Mówił przejętym, cichym głosem.
Zadrżała pod wpływem jego spojrzenia. Przetrawiała w głowie to, co od niego usłyszała.
 - Dobrze. Zastanowię się. W poniedziałek otrzymasz odpowiedź.
Na jego twarz wypłynął szczęśliwy uśmiech, a na policzkach wykwitły dwa słodkie dołeczki.
 - Dziękuję ci Ula. Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczny i jak bardzo szczęśliwy.
 - Lepiej nie ciesz się zbyt wcześnie, bo ja naprawdę muszę to przemyśleć i nie wiem jeszcze, jaką podejmę decyzję. Teraz jednak muszę wracać. Pshemko czeka. Dobranoc.
 - Dobranoc Ula.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz