Łączna liczba wyświetleń

środa, 25 listopada 2015

"ŻYJĘ PO TO, BY CIĘ KOCHAĆ" - rozdział 1,2,3,4,5



ŻYJĘ PO TO, BY CIĘ KOCHAĆ




 ROZDZIAŁ 1



Londyn. To miasto już od jakiegoś czasu stanowiło wyzwanie dla firmy Febo&Dobrzański. Moda. To głównie tym zajmowała się ta dobrze znana od lat na rynku polskim firma. Była przedsięwzięciem rodzinnym. Wiele lat temu Helena i Krzysztof Dobrzańscy wraz ze swoimi przyjaciółmi, mieszanym małżeństwem polsko - włoskim, Agnieszką i Francesco Febo, założyli ten wspólny interes myśląc o lepszej przyszłości, a także o przyszłości swoich, małych wówczas dzieci. Febo mieli ich dwoje, Paulinę i Alexa, natomiast Dobrzańscy pozostali przy jednym synu, Marku.
Firma powoli, acz konsekwentnie rozwijała się, ugruntowując sobie swoje miejsce na modowym rynku. I wszystko było by w porządku, gdyby nie tragiczny wypadek, w którym zginęli oboje Febo. To był prawdziwy dramat nie tylko dla ich dzieci, ale i dla całej rodziny Dobrzańskich. Krzysztof wraz z Heleną przysięgali nad ich grobem, że zaopiekują się osieroconymi dziećmi, wykształcą je i zadbają, by nigdy nie doznali biedy. Dzieci rosły. Pokończyły studia i jak to zwykle w takich przypadkach bywa, znalazły zatrudnienie w rodzinnej firmie. Dobrzańskim serce puchło z dumy. Paulina wyrosła na niezwykle urodziwą pannę, która urodę podobnie, jak jej brat, odziedziczyła po swoim ojcu. Oboje mieli kruczoczarne włosy, ciemne, jak węgiel oczy i smagłą cerę tak typową dla ludzi południa. Charakter, niestety chyba też odziedziczyli po Francesco. On był dumnym Włochem i jego dzieci równie dumnie, jak on dźwigali głowy. Przy tym byli niezwykle wyniośli i uważali się za lepszy gatunek ludzi, niż inni. Zupełne ich przeciwieństwo stanowił Marek Dobrzański. Był niezwykle przystojnym młodzieńcem o kruczo czarnych włosach i dużych, stalowo-szarych oczach, w których igrały zawsze wesołe chochliki. Miał piękną twarz. Oprócz długich rzęs, które, niczym wachlarze ocieniały jego oczy, posiadał jeszcze jeden atut, a mianowicie dwa dołeczki w policzkach, które wykwitały na nich nawet przy najlżejszym uśmiechu. Był ulubieńcem płci przeciwnej. Kochały go kobiety, a on nigdy im nie odmawiał swojego towarzystwa i wesołej zabawy. Na stałe był związany z Pauliną, z którą się wychowywał i która według jego rodziców była najlepszą kandydatką na ich synową i na jego żonę. On sam nie bardzo był o tym przekonany i mimo, że był z nią od sześciu długich lat, wciąż szukał tej jednej jedynej. To głównie z powodu tych bezustannych poszukiwań codziennie miewał awantury za niemoralne prowadzenie się, szukanie przygód w ramionach innych kobiet i nadużywanie alkoholu. Panna Febo była z natury choleryczką i osobą bardzo dumną, osobą z klasą, jak zwykła mawiać, dlatego nie mogła sobie pozwolić na jakikolwiek skandal, w który miałby ją wplątać jej partner. Naiwnie wierzyła, że głównym prowodyrem tych nocnych wyskoków jest Sebastian Olszański, lekkoduch, trzpiot i najlepszy przyjaciel Marka. Nie znosiła go organicznie z wzajemnością zresztą. On i Marek stanowili zgrany duet już od czasów studiów. Logicznym więc było, że po ich ukończeniu Olszański znajdzie zatrudnienie w firmie Dobrzańskich. Tak też się stało. Od tej pory pracował jako dyrektor HR.
Firma rozwijała się i potrzebowała pozyskać nowe rynki zbytu. Już od jakiegoś czasu trwała intensywna korespondencja między nimi a londyńską firmą o podobnym statusie, „Fashion look”. Któregoś dnia przyszło zaproszenie na negocjacje. Krzysztof Dobrzański nie mógł jechać. Od kilku lat cierpiał na dolegliwości związane ze swoim sercem. Zamiast niego miał jechać Marek, który nie byłby sobą, gdyby nie zabrał swojego najlepszego przyjaciela.
Paulina już oczami wyobraźni widziała to londyńskie szaleństwo i przed wyjazdem wielokrotnie prosiła Marka o zachowanie się godnie i nie wywoływanie skandalu.
Zapewniwszy ją, że jest przecież poważnym człowiekiem i nic takiego nie będzie miało miejsca, w poniedziałkowe przedpołudnie wraz z przyjacielem wyfrunęli podekscytowani tą przygodą.
Londyn przywitał ich mgłą i drobną mżawką. Marek bywał tu już w przeszłości, jednak Sebastian był tu po raz pierwszy. Zabrawszy bagaże wyszli przed budynek lotniska i przystanęli na chwilę. Olszański otrząsnął się.
 - Brrrr… Chłodno i wilgotno. Nie przesadzają mówiąc, że to ponure, zamglone miasto. Nie robi miłego wrażenia.
 - Nie będzie tak źle – Marek był dobrej myśli. – Zobaczysz, jak wyjdzie słońce, to zmienisz o nim zdanie. Poza tym mamy cały tydzień dla siebie. Możemy poszaleć. We wtorek wynegocjujemy porządną umowę, a potem zabawimy się. Są tu bracie niezłe knajpki i fajne puby. Chętnych lasek też nie brakuje. Póki co musimy się dostać do hotelu. Najlepiej będzie, jak weźmiemy taksówkę. To kawałek drogi stąd.
Podeszli do parkingu i ustawili się w kolejce. Taksówki podjeżdżały i odjeżdżały jedna za drugą. W końcu przyszła ich kolej. Kiedy usadowili się w jej wnętrzu Marek powiedział
 - Hotel Park International, please.
Taksówkarz kiwnął głową i ruszył.
 - Już kiedyś tam mieszkałem – szepnął Marek Sebastianowi. Niezły jest. Zamówili nam dwa pokoje jednoosobowe. Mam nadzieję, że w sąsiedztwie.
Zapłacili za kurs i stanęli jeszcze przed głównym wejściem zadzierając głowy do góry. Hotel robił wrażenie. Zbudowany w wiktoriańskim stylu i świeżo odrestaurowany przyciągał wielu zagranicznych gości.
Objuczeni bagażami weszli do wnętrza budynku. Zlokalizowali recepcję i już po chwili wręczano im karty do pokoi. Istotnie były obok siebie. Rozpakowali się błyskawicznie korzystając bez skrępowania w trakcie tej czynności, z zawartości wielkich koszy wypełnionych ekskluzywną galanterią czekoladową i owocami, a także porządnie zaopatrzonych barków. Przebrany w mniej krępujący strój Marek zapukał do pokoju przyjaciela. Ten otworzył mu drzwi z rozanieloną miną.
 - Stary, tu jest jak w raju. Żyć nie umierać. Trzeba przyznać, że zadbali o nas. Zżarłem już pół koszyka tych pyszności. Trunki też niczego sobie.
 - Szybko działasz – roześmiał się Marek. – Zostaw sobie miejsce na obiad i piwo. Mam zamiar zabrać cię do jednego z irlandzkich pubów. Tam leją najlepszy browar na świecie. To niedaleko. W Kensington i Chelsea wiele jest takich. To nie są zwykłe mordownie, jakich wiele na obrzeżach Londynu, ale naprawdę porządne puby.
Wyszli z hotelu na ruchliwą ulicę. Z zadowoleniem stwierdzili, że przestało mżyć. Wolnym krokiem pomaszerowali w kierunku Gloucester Road, gdzie mieściła się stacja metra. Podjechali jeden przystanek i stamtąd już bez kłopotu dotarli do jednego z pubów. Usiedli w kącie przy stoliku i zamówili dwa „Ale” half and half, pół na pół. Piwo było średnio gorzkie powstałe poprzez połączenie równych porcji odmian Bitter i Mild. Goryczka mile połaskotała im gardła, a chłód piwa przyjemnie pieścił podniebienie.
 - Rzeczywiście świetne – odezwał się Olszański wycierając z górnej wargi pozostałości piany. Rozejrzał się ciekawie dookoła. – Ale kobitek mało. Prawie sami faceci – dodał z żalem.
Marek wyszczerzył się.
 - No… trochę jest. Zobacz tu obok – wskazał dyskretnie palcem i uśmiechnął się złośliwie.
Przy sąsiednim stoliku siedziała młoda dziewczyna. Przed nią stała szklanka z herbatą i na wpół zjedzone ciastko. Wyczuła ich spojrzenia na sobie i podniosła głowę uśmiechając się nieśmiało. Sebastian otrząsnął się z obrzydzenia i odwróciwszy się do Marka powiedział nie próbując nawet ściszyć głosu.
 - Boże! Jakie brzydactwo! Szkła, jak denka od butelek i aparat na zębach. W życiu bym z taką nie poszedł. Widziałeś te jarmarczne ciuchy? Tu chyba rzeczywiście nie mają pojęcia, jak się ubierać. Dobrze, że przynajmniej mają taką Trinny i Susannah.
Marek krztusił się ze śmiechu widząc zdegustowaną minę przyjaciela. Spojrzał ukradkiem na sąsiedni stolik. Dziewczyna spokojnie piła swoją herbatę. - Dobrze, że ona nic nie rozumie. Sebastian nie był zbyt dyskretny. - Zamknij się Seba i nie mów tak głośno. Ona na pewno wszystko słyszała.
 - No i co z tego. Przecież nie rozumie ani w ząb. Może to głąb? – rozrechotał się hałaśliwie ubawiony własnym dowcipem.
Dziewczyna, która pochłonięta była czytaniem jakichś dokumentów ponownie podniosła głowę. Jednak tym razem nie uśmiechała się już do nich, lecz spojrzała na nich smutno.
Marek poczuł się niezręcznie. – A jak zrozumiała? – pomyślał. – Z drugiej strony wygląda na Angielkę, więc chyba nie. Angielki nie są zbyt urodziwe i ta też do nich nie należy.
 - Zamknij się Seba – syknął. - Wszyscy się na nas patrzą. Zwracasz uwagę tym rechotem. Nie chciałbym wrócić do Polski z podbitym okiem. Ty chyba też nie?
Te słowa nieco zmitygowały Sebastiana. Podniósł ręce w poddańczym geście.
 - No dobra, nie irytuj się tak.
Do dziewczyny podszedł chłopak mniej więcej w jej wieku, przepasany fartuchem i przysiadł przy stoliku pochylając się w jej kierunku.
 - I jak Ula, wszystko w porządku? – spytał cicho.
 - W porządku Maciuś – szepnęła. – Widzisz tych dwóch? To Polacy. Naśmiewają się ze mnie. Udaję, że niczego nie rozumiem. Nie chcę ich prowokować.
Maciek odwrócił dyskretnie wzrok w ich kierunku i spojrzał na nich z nienawiścią. Nie zauważyli tego.
 - Dałbym w zęby każdemu z nich, ale nie chcę wszczynać awantury, John wywaliłby mnie za to na zbitą twarz.
 - Nic nie rób. Nie darowałabym sobie, gdybyś stracił tę robotę. John, to porządny człowiek, ale i jego cierpliwość może się skończyć. Zaufał ci jak przyjmował cię do pracy. Mówił, że Polacy są solidni, więc nie trzeba mu dawać powodów, by myślał, że jest inaczej. Ci dwaj sobie pogadają i pójdą. I tak więcej już ich nie zobaczę, więc nie ma się czym przejmować. Przynoszą wstyd naszym ziomkom, szczególnie ten blondyn. Zachowuje się hałaśliwie i zwraca uwagę, jakby był u siebie. Bezczelny.
 - Dobra Ula. Mów, co u ciebie. Jak w pracy?
 - Jestem zadowolona. Wreszcie mnie docenili i zrobili asystentką samego szefa. Jest surowy i bardzo wymagający, ale daję radę. Podnieśli mi też pensję. Dzięki temu będę mogła więcej posyłać do domu. Tęsknię za nimi Maciuś – w jej oczach pokazały się łzy. – To już rok, jak ich nie widziałam. Betti pewnie podrosła a Jasiek już po maturze. Tak mi żal, że nie mogę tam z nimi być. Tato się jakoś trzyma. Rozmawiałam z nim wczoraj. Obiecał mi, że będzie się szanował i oszczędzał, ale wiesz jaki on jest. Mówi tak, żeby mnie uspokoić – westchnęła ciężko. Zdjęła okulary i wytarła mokre policzki.
 - I ja tęsknię Ula. Jednak jak pomyślę, że dzięki tym pieniądzom, które tu zarabiamy oni trochę odżyją, to jest mi lżej. Może uda się pojechać na krótki urlop, na święta. Pogadam z Johnem a i ty porozmawiaj z twoim szefem. Może się zgodzi.
 - Porozmawiam Maciuś. Poczekam, aż będzie w dobrym humorze i wykorzystam to – podparła dłonią podbródek i zamyśliła się.
Rzeczywiście oboje tęsknili bardzo za swoimi rodzinami. Pochodzili z małej miejscowości Rysiów, położonej niedaleko Warszawy. Znali się od najmłodszych lat. Kończyli te same studia. Długo nie mogli znaleźć żadnej pracy. Wreszcie zdesperowany Maciek uzbierawszy dość pieniędzy dla nich dwojga na bilety w jedną stronę, namówił ją na wyjazd do Londynu wierząc, że tutaj im się bardziej poszczęści. Początki nie były łatwe. Z dużym trudem udało im się wynająć małe mieszkanko przy Onslow Square w South Kensington. Nie było w nim jakiś szczególnych wygód, ale na początek wystarczyło. Przede wszystkim było stąd wszędzie blisko. Pod bokiem mieli też słynny Hyde Park, gdzie Ula po pracy mogła odetchnąć i miło spędzić czas spacerując. Język znali świetnie, więc nie mieli problemu z porozumiewaniem się. W poszukiwaniu pracy Ula miała więcej szczęścia. Przyjęto ją do działu księgowości w jednej z firm w centrum miasta. Maciek był dłużej bez pracy. Nie mogąc znaleźć nic w wyuczonym zawodzie szukał już potem jakiejkolwiek. Tak trafił do pubu „U Johna”. Jego właściciel był potężnym Irlandczykiem o burzy rudych włosów i takiej samej, wiecznie zmierzwionej brodzie. Mimo swojej postury miał gołębie serce i usłyszawszy historię Maćka, postanowił go zatrudnić. Przekonał się wkrótce, że chłopak ma dryg do tej roboty. Nie obija się i ciężko haruje na każdego pensa. Potrafił to docenić i starał się wynagradzać go uczciwie. John poznał też Ulę i bardzo polubił. Nie grzeszyła urodą, ale była spokojna, cicha i dobra. Umiała słuchać. Nawet nie wiedział, kiedy została powierniczką jego największych sekretów. Lubił tych dwoje. Cieszył się, że Maciek oprócz roboty, której dość było każdego dnia w pubie zadeklarował mu pomoc w rozliczeniach, nad którymi się wiecznie biedził. Już od kilku miesięcy miał to z głowy, bo Maciek uczciwie robił to za niego i bardzo porządnie prowadził księgi rachunkowe. Miał z niego pociechę.
Ula podniosła głowę i uśmiechnęła się do Maćka.
 - Pójdę już Maciuś. Zrobię jeszcze jakieś zakupy po drodze i przygotuję kolację. Pewnie znowu wrócisz późno, co?
 - Pewnie tak. Gdybyś tu nie zaglądała popołudniami, to mijalibyśmy się, jak rok długi. No, zbieraj się. Za chwilę zrobi się ciemno. Nie chcę się martwić, czy doszłaś bezpiecznie do domu.
 - OK. Już idę. Pozdrów Johna – podniosła się z krzesła i spakowała dokumenty do torby. Zauważyła, że tych dwóch przy stoliku obok też wstaje. Rzucili monety na blat stolika i opuścili pub zaraz za nią. Przez większą część drogi słyszała ich kroki za swoimi plecami i głośny chichot. Znowu z niej drwili. Przyspieszyła nieco kroku. Zanim skręciła w swoją ulicę, usłyszała jeszcze.
 - Dokąd się tak śpieszysz księżniczko? W którym zamku straszysz? – głos blondyna ścigał ją jeszcze.
Już prawie biegła połykając łzy. – Co za chamy! Polskie świnie! Człowiek tyko musi się wstydzić za takich.

Dotarli do stacji metra.
 - Co cię opętało Sebastian? Musiałeś pastwić się nad tą biedną dziewczyną? Zachowałeś się, jak ostatni dupek.
 - Wyluzuj stary. Co, urzekła cię? Powaliła cię swoją urodą, czy jak?
 - Nie, nie powaliła mnie, ale to nie powód, żeby się tak idiotycznie zachowywać. Było mi wstyd za ciebie.
 - Spoko przyjacielu. Ona i tak nie miała pojęcia, z czego się nabijałem, więc odpuść mi.
Marek pokręcił głową. Czasami Sebastian bywał taki beznadziejny, a przede wszystkim chamski. Jak już raz zaczął, ciężko było go powstrzymać. Dobrze, że w tym pubie nie było żadnych Polaków, bo pewnie wyszliby stamtąd z przefasonowanymi buźkami.

Ula wstała wcześnie. Ogarnęła szybko łóżko i zaczęła szykować się do pracy. Dzisiaj był ważny dzień. Mieli przyjechać jacyś goście z Warszawy w sprawie zawarcia umowy między ich firmą, a tą tutaj. Zrobiła sobie herbaty i zjadła jedną z niedojedzonych przez Maćka kromek z wczorajszej kolacji. Wyciągnęła swój służbowy strój. Garsonkę w popielatym kolorze i białą bluzkę. Firma, w której pracowała, zajmowała się modą i nie mogła straszyć tam ubraniami przywiezionymi z Polski. W garsonce prezentowała się schludnie. Upięła w kok długie, kasztanowe włosy i założyła okulary. Miała świadomość, że są okropne, ale ciągle żal jej było pieniędzy na nowe. Wolała wysłać je swojej rodzinie. Przejrzała się w lustrze. – Może być – założyła na nogi szare półbuty na słupkowym obcasie i jeszcze raz omiotła wzrokiem swoją sylwetkę. – Nie jest najgorzej.
Zanim zamknęła mieszkanie zajrzała jeszcze do sypialni Maćka. Spał z rękami rozrzuconymi na boki. Uśmiechnęła się słysząc jego pochrapywanie. - Niech śpi. Napracował się – zamknęła cicho drzwi i pobiegła na przystanek.

Była godzina ósma, gdy Marek otworzył powieki. Przeciągnął się i szeroko ziewnął. – Czas się powoli zbierać – raźno wyskoczył z łóżka i pognał pod prysznic. Rozbudzony po nim zupełnie wyjął z futerału elegancki garnitur i równie elegancką koszulę. Nie tracąc czasu przebrał się. Zawiązał krawat i założył buty. Z zadowoleniem przyjrzał się własnemu odbiciu w lustrze. O ósmej trzydzieści wyszedł z pokoju i zapukał do Sebastiana. Otworzył mu w piżamie trąc mocno powieki.
 - A co ty jeszcze nie gotowy? Mówiłem ci przecież żebyś nastawił budzik. Pośpiesz się, bo pojadę bez ciebie. Za piętnaście minut chcę cię widzieć na dole. Będę w restauracji. Trzeba coś zjeść zanim pojedziemy. Ruchy, bracie.
Zszedł do recepcji i poprosił by na dziewiątą trzydzieści zamówiono im taksówkę. Potem wszedł do wnętrza restauracji. Miał do wyboru, albo śniadanie kontynentalne, albo śniadanie angielskie. Zdecydował się na to pierwsze. Śniadania angielskie zdecydowanie nie były jego przysmakiem. Odstręczały ociekające tłuszczem plastry bekonu i kaszanki. W to wszystko wpleciona była jeszcze fasolka w sosie pomidorowym i owsianka. Zbyt dużo tego. Wybrał śniadanie kontynentalne. Usiadł przy stoliku i złożył podwójne zamówienie. W chwilę później zjawił się Sebastian.
Skupili się na jedzeniu. Mocna kawa dodała im energii. Najedzeni wyszli przed hotel, gdzie czekała na nich zamówiona taksówka. Firma „Fashion look” miała swoją siedzibę przy Berkeley Street. Tam też kazali się zawieźć. Budynek, przed którym wysiedli był okazały i jak się dowiedzieli był w całości własnością tej angielskiej firmy. Wnętrze robiło przyjemne wrażenie, choć może trochę nazbyt surowe. Pokierowano ich do windy, którą wjechali na szóste piętro. Tu mieściła się dyrekcja. Podeszli do eleganckiej recepcji i przedstawili się. Kobieta za ladą wykonała krótki telefon i po nim zwróciła się do nich z uprzejmym uśmiechem.
 - Proszę panów za mną.
Poprowadziła ich długim korytarzem do szklanych, matowych drzwi otwierając je przed nimi. Natychmiast podszedł do nich mężczyzna średniego wzrostu o siwych włosach i takiej samej, równo przystrzyżonej bródce.
 - Witam panów. Nazywam się Dawid Finley i jestem właścicielem „Fashion look”. Mam nadzieję, że zdążyli się panowie już zaaklimatyzować? Hotel w porządku?
 - Tak. Bardzo wygodny. Dziękujemy – Marek wyciągnął do niego dłoń. – Marek Dobrzański, dyrektor do spraw reklamy i marketingu firmy Febo&Dobrzański, a to dyrektor HR, Sebastian Olszański. Ojciec niestety nie mógł osobiście przyjechać. Problemy z sercem, rozumie pan. Mam nadzieję, że my obaj godnie go zastąpimy.
Finley uśmiechnął się.
 - Och, jestem o tym przekonany. Pozwólcie panowie, że przedstawię wam moją asystentkę. Ushi, podejdź proszę.
Podeszła do nich niepewnie. Jak tylko weszli poznała ich od razu. Szepnęła też szybko do Dawida, by nie mówił im, że ona jest Polką, by rozmawiali wyłącznie po angielsku. Zdziwiła go nieco ta prośba, ale nie sprzeciwiał się. Stanęła na wprost nich i podniosła głowę. Zamurowało ich obu. Przed sobą mieli dziewczynę z pubu. Olszański zrobił się czerwony jak burak. Marek też ledwie hamował poczucie wstydu. Przypomniał sobie, że ona przecież nie rozumie po polsku i uspokoił się nieco. Wyciągnął do niej dłoń i podniósł do ust jej własną. Przeszedł ją dreszcz. Dziwne to było, bo nigdy nie reagowała w taki sposób na kurtuazję mężczyzn. Przywitała się też z Olszańskim.
 - Jeśli panowie są gotowi, to zapraszam na miejsca – odezwała się po angielsku. Napiją się panowie kawy, może herbaty?
Zdecydowali się na kawę. Nalała do filiżanek i podała im. Sama usiadła obok Finley’a i otworzyła teczkę z dokumentami.
Finley rozsiadł się wygodnie i zagaił.
 - Już od dłuższego czasu prowadzimy korespondencję z waszą firmą. Niestety nadal nie mamy wyobrażenia o waszych kolekcjach. Wiemy, że szyjecie z najlepszych materiałów sprowadzanych z Francji i Włoch i że posiadacie sieć własnych szwalni i butików. Macie może ze sobą jakieś zdjęcia, które pozwoliłyby nam na wyrobienie sobie zdania, co do projektów kolekcji i wyglądu ostatecznego ich samych?
Marek wyciągnął ze skórzanej teczki pokaźny segregator i podał go Finley’owi.
 - Bardzo proszę. Ten segregator zawiera ostatnią kolekcję wiosna-lato i jesień-zima. Mamy też zarejestrowane filmy z pokazu.
Finley z ciekawością oglądał kreacje i mruczał mówiąc coś cicho do Uli. Ona tylko kiwała głową, ale ani Marek, ani tym bardziej Sebastian nic nie mogli wywnioskować z tego pomruku. Potem obejrzano pokaz.
Dawid był pod wrażeniem. Jednak nie chciał pokazywać po sobie, że obie kolekcje zrobiły na nim jakiekolwiek. Zachowując więc kamienną twarz rzekł.
 - Panowie. Zanim podpiszemy umowę, chciałbym i ja pochwalić się tym, co mamy. Nasze kolekcje znacznie odbiegają wzornictwem od waszych, choć nie oznacza to, że są gorsze. Byłbym szczęśliwy, gdyby zechcieli panowie obejrzeć firmę, zapoznać się z jej funkcjonowaniem, poznali naszych projektantów. Ponieważ współpraca ma polegać na wymianie, chciałbym również byście zwiedzili nasze szwalnie i na własne oczy przekonali się, czy standard szycia jest podobny do tego, jaki preferujecie we własnej firmie. Moja asystentka bardzo chętnie was oprowadzi, a jutro rano pojechalibyście do szwalni. One nie są daleko i rozmieszczone są na obrzeżach Londynu.
Taka propozycja nie uśmiechała się im obu. Sądzili, że dzisiaj podpiszą umowę i resztę wolnego czasu spędzą na przyjemnej zabawie. No, ale mówi się trudno. Marek zachował zimną krew i z uśmiechem rzekł
 - Panie Finley, z wielką przyjemnością obejrzymy zarówno pańską firmę, jak i szwalnie, których jesteśmy bardzo ciekawi.
 - Wspaniale – Finley podniósł się z krzesła. – Ja niestety będę musiał panów opuścić, bo pilne obowiązki wzywają, ale moja asystentka jest świetnie zorientowana i ona pokaże to, co trzeba. Jutro po powrocie ze szwalni uzgodnimy resztę szczegółów i jak dobrze pójdzie, podpiszemy umowę. - Ushi, oprowadzisz panów, tak? – zwrócił się do Uli. Miał niejakie trudności z wymówieniem poprawnie jej imienia i nazwiska jak większość Anglików. Zwracał się więc do niej wygodnym dla siebie skrótem.
 - Tak, oczywiście. Bardzo chętnie – powiedziała, choć jej mina świadczyła o czymś zupełnie przeciwnym.
Kiedy pożegnali Finley’a, poprowadziła ich do miejsca, w którym znajdowały się pracownie projektantów.




ROZDZIAŁ 2


Oprowadziła ich po całym piętrze pokazując ogromne pracownie, w których jak mrówki, uwijały się liczne szwaczki. Nikt się tu nie obijał. Pracowano w ciszy, skupieniu i niezwykle wydajnie. Mogli też przyjrzeć się powstającym kreacjom. Ula przedstawiła im czterech projektantów. Byli młodzi i pełni pomysłów. Oni mieli jednego, ale za to genialnego Pshemko, który był niewątpliwie wizjonerem i to głównie on wyznaczał najnowsze trendy polskiego rynku mody. Podziwiali miejsce przeznaczone na pokazy próbne. Bardzo duża sala, na środku której królował długi podest. Oni mieli też coś w tym rodzaju, ale było znacznie mniejsze i skromniejsze. Kiedy wreszcie stamtąd wyszli, Ula spytała - Nie są panowie głodni? Mamy tu własny bufet, który serwuje znakomite dania. Są równie smaczne, co dania w najlepszej restauracji. Pan Finley bardzo dba o żołądki swoich pracowników.
 - Ja chętnie bym coś zjadł – odezwał się Olszański. – A ty Marek?
 - I ja poczułem głód. Chodźmy więc. Pani przodem.
Weszli do naprawdę imponującego bufetu. Nie było tu kelnerów. Zamiast nich leżały na blacie błyszczące tace, które każdy brał i kładł na nie to, na co akurat miał ochotę. Obaj wzięli po wielkim kawale pieczeni z ziemniakami i porcji surówki. Marek ze zdumieniem odnotował, że Ula nie bierze nic.
 - A pani? Nie przyłączy się pani?
 - Nie. Dziękuję, nie jestem głodna. Proszę sobie usiąść, gdzie panom wygodnie, a ja wrócę po panów za pół godziny. Życzę smacznego.
Wyszła z bufetu i kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi, wzięła głęboki oddech. Miała mieszane uczucia. Ten Olszański gburowaty i chyba niezbyt błyskotliwy. Prawdziwy ćwok bez kultury. Wprawdzie na spotkaniu siedział jak trusia i w ogóle się nie odzywał, ale wczoraj dał jej próbkę swojej inteligencji i dobrego wychowania. Ten drugi Dobrzański też śmiał się wczoraj z grubo ciosanych dowcipów pod jej adresem. Dzisiaj jednak wydał jej się bardziej stonowany i uprzejmy. Zrobił na niej wrażenie nie tym, jak się zachował względem niej, ale miał miłą powierzchowność. Był bardzo przystojny i miał ładną twarz. - Na pewno ciągną za nim tabuny kobiet. Taki mężczyzna nigdy nie bywa samotny. - Przypomniała sobie ten dreszcz, który poczuła, gdy ustami dotknął jej dłoni. Pogładziła bezwiednie jej wierzch. - Ma takie miękkie usta. Zmysłowe. Mają ładny kształt, jakby stworzony do pocałunków - zgromiła samą siebie. – Opanuj się Cieplak. Chyba za daleko się posuwasz. – Poczuła burczenie w brzuchu. Nie było ją stać na te firmowe obiady. Szkoda było jej pieniędzy. Zjechała windą na dół i pomaszerowała na drugą stronę ulicy, gdzie Jabal (czyt: Dżabal), Nigeryjczyk z pochodzenia stał wraz ze swoim wózkiem pełnym gorących hot-dogów. Uśmiechnął się na jej widok ukazując w całej krasie swoje śnieżno białe zęby i już sięgał do wnętrza wózka wyłuskując z niego kiełbaskę.
 - Witaj Ursula. Z czym zjesz dzisiaj?
 - Dzień dobry Jabal. Masz te pyszne pikle, co ostatnio? Były naprawdę znakomite.
 - Mam i zaraz ci dam. Chcesz musztardę?
 - Poproszę. I kubek kawy. Dotrzymam ci towarzystwa i zjem tutaj, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Może przyciągnę ci klientów. Chyba niewielu ich miałeś dzisiaj?
 - No słabo. Rano było kilku. Może jeszcze się zjawią. Ty zawsze przynosisz mi szczęście.
Uśmiechnęła się do niego promiennie i wysupłała z kieszeni funta. Położyła go na plastikowej tacce odbierając z rąk murzyna gorącą bułkę i kubek z kawą. Przycupnęła na stojącej obok ławeczce i z przyjemnością wbiła zęby w chrupiące pieczywo.
 - Masz najlepsze hot-dogi w Londynie Jabal.
 - Dziękuję. Ty zawsze je chwalisz.
 - Nie robię tego z kokieterii, ale dlatego, że naprawdę tak uważam - wytarła usta papierową serwetką i dopiła kawę.
 - Będę lecieć Jabal. Obowiązki wzywają. Trzymaj się. Jutro nie przyjdę, bo mam wyjazd służbowy, ale pojutrze się zjawię. Te pikle mnie tak nęcą – rozchichotała się. Zawtórował jej.
 - Trzymaj się mała.
 - Do zobaczenia Jabal.
Wróciła do firmy i weszła do bufetu. Zauważyła, że ci dwaj już zjedli i raczyli się teraz herbatą. Podeszła do nich i uśmiechnęła się nieśmiało.
 - Smakowało panom?
 - Tak, dziękujemy. Było bardzo smaczne – odpowiedział Marek. – Chciałem zapytać, o której mamy być gotowi do tego wyjazdu do szwalni. Mam nadzieję, że nie ściągnie nas pani z łóżek zbyt wcześnie?
 - Bez obawy. Myślę, że godzina dziesiąta będzie w sam raz. Przyjadę po panów i będę czekać przed hotelem. Teraz odprowadzę panów. Nasz firmowy kierowca zawiezie was, dokąd sobie życzycie.
 - Dziękujemy, ale to nie będzie konieczne. Po takim obiedzie chętnie rozprostujemy nogi i pozwiedzamy trochę.
Pożegnała się z nimi przed wejściem do budynku i wróciła do sekretariatu. Ledwie usiadła za biurkiem, gdy w drzwiach gabinetu stanął Finley.
 - O Ushi, jesteś już. Chodź do mnie na chwilę.
Weszła niepewnie do środka.
 - Usiądź. Musisz mi coś wyjaśnić.
Zajęła miejsce w fotelu splatając dłonie na kolanach. Była spięta. Zauważył to. Uśmiechnął się do niej łagodnie. Znał już jej wartość. Bardzo cenił sobie jej profesjonalizm. Była najlepszą asystentką, jaką do tej pory miał. Zawsze gotowa do pracy, skromna, mądra, niezwykle spostrzegawcza i bardzo pracowita. Od kiedy ją awansował, nigdy nie żałował tego kroku. Była bardzo lojalna wobec niego. Wszystkie obowiązki wykonywała rzetelnie. Wiele złego słyszał o Polakach, ale ona była kompletnym zaprzeczeniem tych opinii.
 - Ushi, rozluźnij się, jesteś taka spięta. Ja chciałem tylko porozmawiać. Wiem, że spisałaś się na medal i mogę cię tylko pochwalić. Ciekawy natomiast jestem, dlaczego nie chciałaś, bym wyjawił twoje pochodzenie. Zaskoczyłaś mnie dzisiaj.
Uśmiechnęła się blado na wspomnienie wczorajszego pobytu w pubie.
 - To dlatego, że ja ich wczoraj spotkałam. Byłam w pubie u mojego przyjaciela, z którym przyjechałam tu z Polski. Siedziałam przy stoliku i czekałam na niego. Miał dużo pracy, bo i klientów było trochę, ale obiecał się wyrwać na kilka minut, żeby pogadać. Zanim jednak przyszedł, weszli ci dwaj i usiedli przy sąsiednim stoliku. Kiedy już zamówili piwo, zaczęli się rozglądać i jak zauważyli mnie, nie mogli powstrzymać się od drwin. Ten Dobrzański tylko się uśmiechał, ale ten drugi, Olszański kpił głośno z mojego ubioru, grubych okularów i aparatu na zębach. Udawałam, że nie rozumiem. Nie chciałam wywoływać awantury, przez którą mój przyjaciel mógłby stracić pracę. To z tego powodu poprosiłam pana, byśmy rozmawiali wyłącznie po angielsku. Jak tylko weszli, poznałam ich.
 - Teraz rozumiem Ushi. Mam nadzieję, że nie przejęłaś się tym głupim gadaniem. To ważny partner biznesowy. Nie chciałbym tracić takiej okazji do współpracy. Dasz sobie radę z nimi jutro?
 - Proszę się nie martwić. Ja jestem przyzwyczajona do takiej reakcji na mój widok. Nie dam się ponieść nerwom, ani sprowokować. Grunt, to profesjonalne podejście do swoich obowiązków.
 - I to mi się podoba. Dam ci kluczyki od służbowego samochodu. Weźmiesz Bentley’a. Jeździłaś nim już, więc nie będziesz miała problemu. Jutro nie przyjeżdżaj rano. Samochód weź już dzisiaj. Spytaj w garażu, czy zatankowany. Prosto z domu pojedziesz pod hotel. Przynajmniej się trochę wyśpisz - podał jej kluczyki. - To wszystko Ushi. Możesz wracać do siebie.

Po opuszczeniu budynku „Fashion look” szli wolno w kierunku centrum.
 - Ale numer stary! W życiu nie pomyślałbym, że spotkamy ją raz jeszcze – podekscytowany Olszański dawał upust swoim emocjom. – Swoją drogą to trochę dziwne. Firma zajmuje się modą a zatrudnia takie brzydactwo i to w dodatku na stanowisku asystentki. Doprawdy dziwne.
Marek słuchał tego i był zły na przyjaciela. Irytowało go to gadanie.
 - A może już dość Seba. Daj jej wreszcie spokój. Nie przyszło ci do głowy, że mimo braku odpowiedniego wyglądu znakomicie zna się na tym, co robi? Że jest w pełni profesjonalistką? Chyba nie bez powodu zajmuje takie stanowisko, nie?
 - A coś ty się nagle zrobił taki obrońca uciśnionych? Wyluzuj chłopie.
Marek już się nie odezwał. Był wściekły, że ciasny umysł przyjaciela nie pojmuje takich prostych rzeczy. Zacisnął zęby i w kompletnej ciszy poprowadził go w kierunku centrum. Minęli po drodze the Tower of London, Królewskie Ogrody Botaniczne i Pałac Westminster. Przeszli też obok Pałacu Buckingham docierając do głównego placu miasta Trafalgar Square. Centrum zrobiło na nich wrażenie. To było miejsce, gdzie mieściły się największe banki i firmy a także słynne Piccadilly Circus. Potem obejrzeli prawdziwe symbole Londynu, Big Ben - dzwon ze St. Stephen Tower i Tower Bridge - jeden z najpiękniejszych mostów zwodzonych świata.
Byli zmęczeni. Mieli sporo kilometrów w nogach. Marek z premedytacją przegonił Sebastiana po mieście. Ten drugi już nie marzył o niczym innym, tylko o kuflu pełnym zimnego piwa. W końcu Marek zlitował się nad nim i poprowadził go do najbliższego pubu. Ochłonęli nieco.
 - Ale mi dałeś wycisk bracie. Przez następne dni będę leczył nogi z odcisków.
 - Odciski nieważne. Przyjechałeś po raz pierwszy do Londynu, to chyba nie chcesz wrócić z powrotem nie móc pochwalić się niczym? Przynajmniej obejrzałeś najważniejsze miejsca i zabytki, a nie tylko puby. Dopij piwo. Weźmiemy taksówkę, bo to jeszcze kawał drogi i pewnie nie dasz rady iść.
Z wielką ulgą dotarli do hotelu. Nawet nie przypuszczali, że zwiedzanie zajmie im więcej, niż parę godzin. Marek od razu wszedł pod prysznic. Jego też bolały nogi. Nie przywykł do takiej wielokilometrowej marszruty. Chciał w ten sposób zagłuszyć wyrzuty sumienia względem tej kobiety. Nieważne, że nie rozumiała ich języka. To, co plótł o niej Sebastian było wystarczająco upokarzające również dla Marka. Czuł się niezręcznie, choć sam na początku śmiał się z dowcipów przyjaciela. Wczoraj zachowali się idiotycznie i nawet jeśli ona nie zrozumiała, ich głośne zachowanie zwróciło uwagę innych klientów. – Co za żenada – pomyślał.
Na kolacji zjedli niewiele. Byli zmęczeni i każdy z nich marzył już tylko o ciepłym, wygodnym łóżku. Gdy przebrany w piżamę miał się położyć, sięgnął jeszcze po telefon. Zobaczył kilkanaście nieodebranych połączeń od Pauliny. Zacisnął zęby. – Chyba zwariowała, żeby tak dzwonić tu bez przerwy. Dobrze, że przed tym spotkaniem wyłączyłem telefon. Co ona sobie wyobraża? Będzie mnie kontrolować, tak na każdym kroku? Niedoczekanie.
Zasnął natychmiast ledwo przyłożywszy głowę do poduszki. Nie miał snów. Był zbyt zmęczony.

Kilka minut przed dziesiątą wyszli z hotelowej restauracji nasyceni śniadaniem i skierowali swoje kroki do wyjścia. Zauważyli ją natychmiast. Stała oparta o drzwi Bentley’a czekając na nich cierpliwie. Wyglądała nieco inaczej. Była w czarnych, obcisłych spodniach i górze od wczorajszej garsonki. Przywitali się z nią.
 - Pani będzie prowadzić? – spytał zdumiony Olszański.
 - A ma pan coś przeciwko temu? Proszę się nie obawiać, nie jestem najgorszym kierowcą. Zapraszam panów - otworzyła tylne drzwi. Usiedli. Sama obeszła samochód i usiadła za kierownicą. - Prosiłabym o zapięcie pasów. Nie chciałabym narazić firmy na płacenie mandatów.
 - Te szwalnie, to daleko stąd? – odezwał się Marek.
 - Nie tak daleko. W New Denham, kilka kilometrów za Wembley. Jakieś półtorej godziny jazdy, jeśli wziąć pod uwagę korki. Może uda nam się szybciej. Jest jeszcze wcześnie – odpaliła silnik i wolno ruszyła spod hotelu.
Jakiś czas jechali w milczeniu. W końcu odezwał się Sebastian mówiąc do Marka po polsku.
 - Nawet nieźle jeździ ten paszczak. W życiu nie posądzałbym takiej pokraki o to, że posiada prawo jazdy.
Słysząc te słowa Ula zacisnęła dłonie na kierownicy. – A więc to nie koniec upokorzeń. Dalej będzie się z niej nabijał ten wieśniak. – Musi być twarda i nie dać po sobie znać, że cokolwiek rozumie.
Marek skrzywił się i spojrzał na Olszańskiego zezem.
 - Prosiłem cię wczoraj o coś, pamiętasz? – wysyczał. – Nie życzę sobie, byś obrażał tę kobietę w mojej obecności. Już dość, bo zacznę żałować, że w ogóle wziąłem cię ze sobą.
 - A ty, co? Zakochałeś się, czy jak?
 - Tak. Zakochałem i ciągle umieram z tej miłości – powiedział z ironią. - Zamknij się już wreszcie. Denerwujesz mnie.
Ula uśmiechnęła się pod nosem. – Dobrze przynajmniej, że ten drugi staje w mojej obronie.
Dojeżdżali. Nie było tak źle. Trasę pokonali w niewiele ponad godzinę. Rzeczywiście była dobrym kierowcą.
New Denham było niewielkim miasteczkiem, ale niezwykle uroczym. Stały tu domy z dachami pokrytymi grubą warstwą równo przyciętej trzciny. To był taki charakterystyczny akcent, który odróżniał to miasteczko od innych. Przejechali rynek i zatrzymali się kilkaset metrów dalej przed budynkiem ogromnej murowanej hali. Ula poprowadziła ich do środka wprost do biura dyrektora szwalni. Czekał na nich, bo uprzedzono go o ich przyjeździe. Najpierw przywitał się serdecznie z Ulą. Zdziwiło ich nieco to wylewne przywitanie, ale pomyśleli, że ta dwójka dobrze się zna i mieli rację.
 - Witaj Jonathan, dawno się nie widzieliśmy.
 - To prawda. Widzę, że nie jesteś sama.
 - Tak. Dzisiaj przywiozłam ci gości. Pozwól, że ci przedstawię. Pan Marek Dobrzański i pan Sebastian Olszański. Obaj są przedstawicielami polskiej firmy modowej i przyjechali podpisać z nami umowę o współpracy. Chcą jednak zapoznać się bliżej z pracą w naszych szwalniach. A to panowie jest Jonathan Smile, dyrektor tego zakładu i kopalnia wiedzy w temacie produkcji odzieży.
Panowie uścisnęli sobie dłonie.
 - Z Polski? – zapytał Jonathan odwracając się do Uli. – To tak, jak…
Nie mogła pozwolić, żeby dokończył myśl. Dyskretnie położyła palec na ustach i lekko pokręciła głową. Zrozumiał.
 - A zresztą… nieważne… - machnął ręką. – Skoro są panowie ciekawi naszej pracy, to serdecznie zapraszam.
Przeszli do właściwej hali produkcyjnej, gdzie w długich rzędach stały maszyny do szycia, nad którymi pochylały się kobiety. Zauważyli też kilku mężczyzn.
 - Dużo osób zatrudniacie?
 - Około sześćdziesięciu, ale to jest tylko jedna ze szwalni. „Fashion look” posiada ich w sumie jedenaście i w każdej z nich zatrudnia podobną ilość pracowników.
 - Imponujące. Naprawdę imponujące. Można zobaczyć jakość szycia?
 - Oczywiście - podszedł do jednej ze szwaczek i poprosił, by przerwała sobie na chwilę. Przyniósł Markowi próbkę.
Pogładził szew. Był idealny i równy. Nigdzie żadnych zmarszczek. Był pod wrażeniem.
 - Znakomita robota. Do niczego nie można się przyczepić – podsumował z uznaniem.
Jonathan przedstawił im majstra i wdali się z nim w rozmowę. W tym czasie podszedł do Uli i zagadnął ją.
 - Ursula, o co chodzi z tą Polską? – Uśmiechnęła się do niego z sympatią.
 - Nie gniewaj się Jonathan, ale ci dwaj zaleźli mi za skórę. Niezbyt miło komentowali mój wygląd po polsku. Nie chciałam, by wiedzieli, że rozumiem, o czym mówią. Nie zdradź mnie, dobrze?
 - Nie martw się. Teraz rozumiem. A to Polaczki, no?
 - Nie mów nic na ten temat. Panu Finley’owi zależy na współpracy z nimi. Nie zepsuję tego kontraktu przez jakieś osobiste animozje.
 - Masz rację. Muszę ci powiedzieć, że po telefonie pana Finley’a ucieszyłem się, że znowu cię zobaczę. Przygotowałem ci cały kosz owoców. Sad obrodził znakomicie. Jeszcze wczoraj wieczorem nazrywałem, żebyś miała świeże. Emma dodała też trochę jarzyn z warzywnika. Będziesz miała trochę witamin.
 - Podziękuj jej Jonathan w moim imieniu. Masz wspaniałą żonę. Ja dzisiaj przywiozłam te kosze, które zabrałam ostatnim razem. Jak skończymy, zabierzesz je. Lepiej chodźmy do nich. Wydają się nieco znudzeni.
Po oględzinach szwalni Jonathan zaprosił ich jeszcze do biura na kawę. Poczęstował ich też ciastem.
 - Spróbujcie panowie. Jest bardzo smaczne. To produkcja mojej żony – powiedział z dumą.
Rzeczywiście takie było w istocie. Szczególnie Olszański rzucił się na nie i w szybkim tempie pochłonął trzy kawałki.
 - Znakomite, naprawdę znakomite – mruczał pod nosem z zadowolenia.
W końcu wyszli przed budynek. Ula otworzyła bagażnik i wyjęła z niego kilka wiklinowych koszy.
 - Oddaję je Jonathan.
 - Poczekajcie panowie jeszcze sekundę? – poprosił obu mężczyzn. – Nie mogę pozwolić, by moja przyjaciółka odjechała stąd z pustymi rękami. Chodź ze mną. Pomożesz – zwrócił się do Uli.
Przeszli do niewielkiej przybudówki i wynieśli stamtąd kosze wypełnione pachnącymi jabłkami, gruszkami i morelami. W nieco mniejszych Ula niosła jarzyny. Ułożyli wszystko tak, by nie rozsypało się podczas jazdy.
 - Jeszcze raz bardzo dziękuję Jonathan. Serdecznie ucałuj ode mnie Emmę i dzieciaki.
 - Ucałuję Ursula, a ty pozdrów Maczka.
Wymówienie tego imienia przychodziło Jonathanowi z trudem. Od początku mówił do Maćka, Maczek, co brzmiało dość zabawnie i tak już zostało. Odwrócił się i wyciągnął dłoń do Marka i Sebastiana.
 - Było mi naprawdę niezwykle miło poznać obu panów. Mam nadzieję, że już bez przeszkód podpiszecie kontrakt z naszą firmą.
 - I nam było miło. Dziękujemy za ciepłe przyjęcie. Do zobaczenia.
Ruszyli. Teraz musiała ich zawieźć do firmy, gdzie Finley czekał już na nich z gotową umową.
 - Bardzo miły człowiek, ten Jonathan – zagaił Marek.
 - Tak, to prawda – odpowiedziała Ula nie odwracając głowy od przedniej szyby. – To wspaniały człowiek i dobry przyjaciel. On i jego żona mieszkają w miasteczku i mają piękny, duży sad. To stąd te owoce. Zawsze mnie w nie zaopatruje, kiedy tylko tu jestem.
Rozmowa się urwała. Wjeżdżali na przedmieścia Londynu. Zaczynały się korki, ale ona kierowana jakimś szóstym zmysłem potrafiła je zgrabnie omijać. Już wkrótce wjechała do podziemnego garażu i zatrzymała samochód. Poprowadziła ich do windy, którą wjechali na szóste piętro. Tak jak wczoraj zajęli miejsca za stołem w sali konferencyjnej. Po chwili dołączył do nich uśmiechnięty Finley.
 - I jak panowie, spodobała się wam nasza szwalnia?
 - Jesteśmy pod wrażeniem i szwalni i jakości wyrobów, która jest znakomita – powiedział Marek. – Jestem pewien, że ta współpraca będzie owocna. Ja jestem zdecydowany na podpisanie tego kontraktu, ale nie znam jeszcze pańskiego stanowiska.
 - Ja jestem również zdecydowany. Moja asystentka przygotowała umowę i chciałbym żeby pan się z nią zapoznał. Jeśli warunki będą wam odpowiadać, to możemy podpisywać.
Marek zagłębił się w lekturze. Musiał przyznać, że warunki, jakie proponowali były wspaniałe, a przede wszystkim uczciwe. Równy podział zysków, wymiana dotycząca wzornictwa, wzajemne korzystanie z powierzchni sklepowych, konsultacje projektantów. To wszystko brzmiało jak bajka. Ten kontrakt był idealny. Tak idealny, że musiał przeczytać go jeszcze raz i przeanalizować każde słowo, by uwierzyć w to wszystko. Kiedy skończył uśmiechnął się szeroko.
 - Panie Finley, to znakomita umowa i bardzo uczciwa. Naprawdę nie spodziewaliśmy się aż takiej hojności. Jestem skłonny podpisać ją choćby zaraz.
Finley zatarł dłonie.
 - W takim razie podpisujemy.
Wymienili jeszcze kilka kurtuazyjnych uwag i pożegnali się z Finley’em. Ula ponownie zaprowadziła ich do garażu skąd miała ich zawieźć do hotelu.
 - No stary, udało się – usłyszała za plecami głos Olszańskiego. – Teraz czas na przyjemności. Wreszcie nie będziemy musieli oglądać tej pokracznej dziewuchy i znajdziemy sobie ładniejsze panienki.
Znowu poczuła się tak, jakby dostała w twarz. Zacisnęła zęby. Podwiozła ich pod hotel i wysiadła a oni tuż za nią. Dobrzański podszedł do niej i wyciągnął dłoń.
 - Chciałem pani za wszystko podziękować. Była pani znakomitą przewodniczką – pochylił się i ucałował jej dłoń.
 - A ja – odezwała się po polsku wprawiając ich w totalne osłupienie – chciałam bardzo przeprosić pana Olszańskiego, że przez dwa dni musiał się tak bardzo męczyć w moim towarzystwie. Przepraszam, że bezustannie obrażałam pańskie wysublimowane poczucie estetyki i dobrego smaku. Teraz już pożegnam się, by nie drażnić obu panów swoim widokiem. Dość nasłuchałam się inwektyw pod moim adresem. Żegnam.
Odwróciła się i zgrabnie wskoczyła do samochodu odjeżdżając z piskiem opon i zostawiając ich z otwartymi ze zdziwienia ustami na środku chodnika.




ROZDZIAŁ 3


Pierwszy opamiętał się Marek.
 - Ty kretynie! – wrzasnął. – A mówiłem ci, żebyś się uspokoił?! Jakie zdanie wyrobi sobie o nas Finley, gdy ona opowie mu jak ją potraktowaliśmy, co?! To był pierwszy i ostatni raz, kiedy zabrałem cię ze sobą. Jesteś idiotą i nie potrafisz się zachować. Ja podświadomie czułem, że ona musi coś rozumieć. Teraz okazuje się, że jest Polką z krwi i kości. Jak ja mam to wszystko odkręcić, co? Wpakowałeś mnie kolejny raz w kłopoty. Właściwie to już nawet nie chodzi o mnie, ale o firmę. Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny. Jestem wściekły. Zjeżdżaj teraz do pokoju i nie pokazuj mi się na oczy.
 - Marek, no co ty…? Skąd miałem wiedzieć, że ona jest Polką i wszystko rozumie? Nie dała nawet poznać… – próbował się nieudolnie bronić.
Marek popatrzył na niego krytycznie.
 - Wiesz co? Ja naprawdę nie wiem, co ty masz w głowie? Myślisz, że gdyby naprawdę nic nie zrozumiała, to ty możesz bezkarnie obrażać kobietę? Tylko dlatego, że jest z innego kraju? To nie ma znaczenia. Obraziłeś ją i to wielokrotnie. Nie wiem jak ja jej spojrzę w oczy. Naprawdę nie wiem.
 - Co się przejmujesz i tak jej już nie zobaczysz.
 - Nie? Właśnie podpisaliśmy z nimi umowę o współpracy, głąbie. Ona jest prawą ręką Finley’a. Czy sądzisz, że jak zechce przyjechać do nas, to przyjedzie sam? Ty naprawdę jesteś takim półgłówkiem, czy tylko udajesz? Idę do siebie. Nie mogę na ciebie patrzeć - odwrócił się na pięcie zostawiając przed hotelem Olszańskiego, który nadal wyglądał jakby nie rozumiał, o co Markowi chodzi.

Była zła, ale jednocześnie i zadowolona. Załatwiła ich bez mydła. Parsknęła śmiechem, kiedy przypomniała sobie ich zaskoczone miny. Bezcenne. Podjechała pod dom i wytaszczyła z bagażnika kosze. Nie chciała ciągle wozić ich po mieście. Musiała obrócić trzy razy, bo były ciężkie, a ona nie wyglądała na silną. Czerwona z wysiłku siadła wreszcie za kierownicą i wróciła do firmy. Oddała klucze od samochodu Finley’owi i zapewniła, że ich nowi partnerzy dotarli bezpiecznie do hotelu. Odetchnęła. Wreszcie mogła się zająć swoją robotą. Po siedemnastej postanowiła zajrzeć do Maćka. Rzeczywiście się mijali. Kiedy ona wychodziła do pracy, on spał po ciężkiej harówie w pubie. Kiedy wracała, jego jeszcze nie było. Jedyna możliwość pogadania, to te krótkie chwile, które miał, gdy nie było akurat klientów. Podjechała autobusem i weszła do pubu. Było jeszcze dość wcześnie. Klienci zazwyczaj schodzili się koło dziewiętnastej. Uśmiechnęła się i podeszła do baru, za którym królował John.
 - Dzień dobry John. Nie widziałam cię ostatnio jak tu byłam.
 - Witaj Ursula. Już po pracy? Napijesz się piwa? – spytał i uśmiechnął się szeroko. Dobrze wiedział, że nie lubi tego trunku i nigdy nie zamawia. To miał być taki żart. Rozchichotała się.
 - Tak. Poproszę całą beczkę. A tak na poważnie, to napiłabym się herbaty. Miałam ciężki dzień.
 - Może zjesz coś? Mam świetny i świeży haggis. Skusisz się? Kiedyś ci smakował.
 - To prawda. Bardzo przypomina naszą, polską kaszankę, choć jest bardziej ostry. To daj mi, ale małą porcję, bo całej nie zjem i jakąś bułkę do tego.
 - Załatwione. Usiądź. Maciek ci zaraz przyniesie.
Poszła w głąb sali i usiadła przy swoim ulubionym stoliku. Po chwili zjawił się jej przyjaciel niosąc na tacy parujące danie i ciepłą herbatę.
 - Cześć Ula – przywitał się z nią. – Co słychać?
 - Nie uwierzysz Maciuś. Masz chwilę, to ci opowiem.
 - Mam. Widzisz, że na razie pusto. Opowiadaj.
Pochyliła się nad stołem i spytała.
 - Pamiętasz tych dwóch, co siedzieli tu parę dni temu i naśmiewali się ze mnie?
 - Pamiętam. Chciałem im dać w zęby. Byli hałaśliwi, szczególnie ten blondyn. – Pokiwała głową.
 - Dokładnie. Wyobraź sobie, że ci dwaj okazali się być przedstawicielami polskiej firmy modowej i przyjechali tu, żeby z Finley’em zawrzeć umowę o współpracy. Byłam tam i poznałam ich od razu. Poprosiłam Dawida, by nie mówił im, kim jestem, rozmawiał wyłącznie po angielsku i nie prosił mnie, bym wystąpiła w roli tłumacza. Nie mogłam dopuścić, by się zorientowali, że zrozumiałam, co wcześniej mówili o mnie. Dzisiaj zawiozłam ich do New Denham do Jonathana. Chcieli obejrzeć szwalnie. Przy okazji przekazuję ci od niego pozdrowienia. Przywiozłam też mnóstwo owoców i jarzyn. Zrobimy sobie jutro porządną, jarzynową zupę. Dawno nie jedliśmy. Podczas drogi ten blondyn nadal sobie ze mnie drwił, ale powstrzymałam się od uwag. Potem, jak wróciliśmy i oni podpisali umowę, odwiozłam ich do hotelu. Tam pożegnałam się z nimi i po polsku przeprosiłam ich, że tyle się nacierpieli zmuszeni przebywać w moim nieatrakcyjnym towarzystwie. Szkoda, że nie widziałeś ich min. Wbiło ich w chodnik.
 - Należało im się Ula. Należało im się, jak cholera. Jak można tak z kogoś kpić? Dwa niewychowane chamy.
 - No, nie do końca. Ten brunet bronił mnie i zrugał blondyna, choć nie jestem pewna, czy coś dotarło do jego tępej głowy - odsunęła talerz z resztą haggisu.
 - Nie dam rady. Najadłam się. Pójdę zapłacić Johnowi i wracam do domu. Zmęczona jestem - podniosła się od stolika i podeszła do lady wręczając Johnowi pieniądze. Uśmiechnął się do niej błyskając swoim złotym zębem.
 - Nie trzeba maleńka. To na koszt firmy. – Zarumieniła się.
- Dziękuję John. Jak dobrze pójdzie, to przyniosę ci jutro do spróbowania prawdziwą polską jarzynówkę. Na pewno będzie ci smakować. Trzymajcie się chłopaki. Do jutra - wyszła z baru i postawiła kołnierz kurtki. Zaczęło mżyć. Wciągnęła głęboko powietrze do płuc i ruszyła na przystanek.

Był taki zły na Sebastiana, że nawet nie zszedł na kolację. Miał wyrzuty sumienia. Nie chciał i nie mógł tego tak zostawić. Musiał jeszcze raz spotkać się z tą dziewczyną i wszystko wyjaśnić, a przede wszystkim przeprosić. – Boże, jak ona musiała się czuć, kiedy ten dureń wygadywał o niej te okropne rzeczy. Jak bardzo musiała tłumić w sobie chęć, by nie wybuchnąć i nie zrugać go. Jest prawdziwą profesjonalistką. Praca najważniejsza a doprowadzenie do podpisania kontraktu było priorytetem. Nie dała się ponieść i zachowała zimną krew.
Podziwiał ją za to i czuł się naprawdę głupio. Wreszcie ułożył sobie w głowie plan. Postanowił, że pojedzie jutro do „Fashion look” i zaprosi ją na obiad. Może się zgodzi, pozwoli wyjaśnić sobie wszystko i da się przeprosić.
Poczuł, jak zaburczało mu w brzuchu. Nie miał ochoty schodzić do restauracji. Pewnie natknąłby się tam na Sebastiana pochłaniającego wszystko w ogromnych ilościach. Znał już tę jego żarłoczność. Nie miał ochoty go dzisiaj oglądać ani tym bardziej z nim rozmawiać. Sięgnął do kosza pełnego słodkości i wyciągnął jakiegoś batona. Zjadł go ze smakiem i położył się spać.
O godzinie ósmej zadzwonił budzik ustawiony w komórce. Umył się i ubrał błyskawicznie. Poszedł na śniadanie. Zobaczył Olszańskiego i dosiadł się do jego stolika.
 - No, cześć stary. Myślałem, że będziesz mnie teraz unikał do końca pobytu – wyszczerzył się do Dobrzańskiego. Ten nie odwzajemnił jego entuzjazmu. – To co dzisiaj robimy? Mieliśmy się zabawić.
 - Ty rób, co chcesz. Ja już wczoraj straciłem ochotę na wszelką zabawę. Zostało akurat tyle czasu, by pojechać do „Fashion look” i przeprosić tę kobietę. To właśnie dzisiaj mam zamiar zrobić. Jechać tam i przeprosić za siebie i za ciebie.
 - Żartujesz? – Sebastian wbił w niego zdziwione spojrzenie.
 - A wyglądam jakbym żartował? Po co ja mam iść się z tobą zabawiać, co? Żebyś mi znowu przyniósł wstyd? Żebyś znowu obrażał jakieś kobiety komentując na głos ich wygląd? Dorośnij wreszcie, bo zachowujesz się, jak szczeniak. Ja wypisuję się z takiego układu. Mam dość - dopił kawę i wstał z krzesła. - Wychodzę, a ty lepiej zajmij się czymś pożytecznym. Zwiedź jakieś muzeum lub idź do Hyde Parku. To niedaleko. Na razie.
Olszański patrzył za nim dopóki nie zniknął za drzwiami. Nie sądził, że Marek tak bardzo będzie przeżywał ten incydent i potraktuje to jako niezły dowcip. Niestety mylił się. Przyjaciel przyjął to bardzo źle i wytknął mu przy okazji brak taktu i dobrego wychowania. Powoli zaczęło do niego docierać, że jednak to, co zrobił nie było wcale zabawne. Wyszedł z restauracji i poszedł w kierunku hotelowej kwiaciarni. Tam zamówił ogromny bukiet róż i wraz z bilecikiem kazał zawieźć natychmiast do „Fashion look”. Nie pamiętał nazwiska, ale napisał „Dla pani Urszuli, asystentki pana Finley’a” i słowa „Zachowałem się jak idiota. Przepraszam i proszę o wybaczenie”. Zapłacił spory rachunek. Widział, jak kurier wychodzi z bukietem. Miał pewność, że szybko dotrą. Być może jeszcze przed Markiem.

Siedziała pochylona nad klawiaturą i pilnie wpisywała wartości liczbowe w utworzone w Excelu rubryki. Miała sporo pracy. Sprawdzała jeszcze dodatkowo na kalkulatorze czy dane, które wpisuje są prawidłowe. Musiała mieć pewność, że nigdzie nie popełnia pomyłki.
 - Dzień dobry pani Urszulo – usłyszała za swoimi plecami. Poderwała gwałtownie głowę i ujrzała przed sobą Marka Dobrzańskiego we własnej osobie.
 - Dzień dobry panie Dobrzański. Czemu zawdzięczamy pańska wizytę? Coś nie tak z umową?
 - Nie, nie. Z umową wszystko w porządku – zapewnił.
 - W takim razie nie rozumiem. Pana Finley’a dzisiaj nie ma. Rano wyleciał do Hamburga w interesach. Przykro mi.
 - Ja nie przyszedłem do pana Finley’a – powiedział cicho. Spojrzała na niego zaskoczona.
 - Nie? To w takim razie do kogo? Zna pan jeszcze kogoś w naszej firmie? – spytała nieco naiwnie.
 - Przyszedłem do pani, pani Urszulo.
 - Do mnie? O ile wiem nie łączą nas żadne wspólne interesy. Czegóż więc pan ode mnie oczekuje? Mam sporo pracy i byłabym wdzięczna, gdyby pan wyłuszczył możliwie szybko, w czym rzecz.
Jej słowa cięły, jak nóż. Były szybkie i chłodne. Wręcz lodowate. Dobrze rozumiał, dlaczego tak się zachowuje. Nie chciała już cierpieć od drwin, jakie od nich usłyszała. Pewnie obawiała się, że i on uraczy ją czymś podobnym. Zrobiło mu się przykro.
 - Ja bardzo przepraszam pani Urszulo. Przyszedłem tu, bo chciałbym panią przeprosić w imieniu swoim i mojego kolegi za wszystkie te obrzydliwe słowa, które usłyszała pani od nas pod swoim adresem. Jest mi z tego powodu przykro i czuję się z tym bardzo źle. Nie mógłbym opuścić Londynu mając świadomość, że zostawiam tu panią w wielkim poczuciu krzywdy. Byłbym zaszczycony, gdyby zgodziła się pani i przyjęła zaproszenie na obiad. Chciałbym poznać panią bliżej. W końcu mamy ze sobą współpracować.
Była tak zszokowana tą propozycją, że nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Wpatrywała się w niego spod grubych szkieł okularów i myślała, że śni. W końcu wykrztusiła.
 - Ja bardzo dziękuję za to zaproszenie panie Dobrzański, ale to chyba nie jest dobry pomysł. Ja nie obracam się w wielkim świecie i mogłabym panu jedynie przynieść wstyd. Ja jestem tylko skromną dziewczyną z małego Rysiowa i nie pasuję do świata bogaczy.
 - Z Rysiowa? Ja znam tę miejscowość. Wielokrotnie przez nią przejeżdżałem. To niedaleko Warszawy. Mały ten świat – zakończył filozoficznie. – Błagam panią, niech się pani zgodzi i spotka ze mną – spojrzał na nią tak żałośnie, ze zadrżało jej serce. Nim odpowiedziała do sekretariatu wszedł kurier z ogromnym bukietem róż. Spojrzała na niego.
 - Dla kogo te róże? To chyba jakaś pomyłka?
Kurier otworzył notes.
 - Dla asystentki pana Finley’a, to pani?
 - Tak, to ja.
 - W takim razie nie ma pomyłki. Proszę pokwitować. - Drżącą ręką podpisała w odpowiedniej rubryce. Zauważyła bilecik w małej kopercie i otworzyła go. Spojrzała na Marka i powiedziała.
 - To od pańskiego przyjaciela. „Zachowałem się jak idiota. Przepraszam i proszę o wybaczenie” Sebastian Olszański – przeczytała na głos. – Pański przyjaciel zdaje się chyba nie rozumieć jak bardzo mnie zranił drwiąc ze mnie. Czy on sądzi, że po czymś takim może przysłać kwiaty z bilecikiem i udawać, że wszystko jest w porządku? Zachował się jak cham i prostak – zalśniły jej w oczach łzy. Dobrzańskiemu zrobiło się kolejny raz przykro.
 - Jest większym durniem niż przypuszczałem – mruknął. – Nie odpowiedziała pani na moje pytanie. Spotka się pani ze mną?
 - Nie odpuszcza pan jak widzę i jest bardzo uparty – ściągnęła okulary i przetarła chusteczką załzawione oczy. Podniosła powieki a on zamarł. Po raz pierwszy w życiu widział takie oczy. Piękne, duże, niewiarygodnie błękitne. Szafirowo-błękitne. Przepełnione powagą i smutkiem. I jeszcze te niemożliwie długie i gęste rzęsy. Nosek usiany uroczymi piegami i pełne, czerwone usta. Niezwykle pociągające i zmysłowe.
Pod wpływem jego spojrzenia zarumieniła się i zmieszała. Szybko założyła okulary wyrywając go tym samym z odrętwienia.
 - No dobrze, spotkam się z panem, ale nie w jakiejś ekskluzywnej restauracji. Możemy umówić się w tym pubie, w którym byliście ostatnio „U Johna”. Często tam chodzę, bo mój przyjaciel tam pracuje, a i właściciela dobrze znam. Dobrze też tam się czuję. Jeśli więc odpowiada panu to miejsce, to mogę się z panem tam spotkać dzisiaj o godzinie osiemnastej.
Na jego twarz wpłynął szczęśliwy uśmiech.
 - Dziękuję pani Urszulo. Na pewno będę punktualnie. Nie przeszkadzam już pani. Do zobaczenia - ukłonił się jej nisko i ucałował dłoń. Znowu poczuła ten dreszcz.

Przed osiemnastą zjawiła się w pubie wraz z ogromnym termosem. Przywitała się z Maćkiem i Johnem wręczając mu naczynie.
 - To dla ciebie John. Obiecałam ci wczoraj zupę jarzynową, pamiętasz? Oto i ona. Jest jeszcze gorąca, więc możesz zjeść.
 – Dzięki maleńka. Zaraz spróbuję. Jestem pewien, że jest pyszna. Idę na zaplecze, a ty Maciek miej oko na wszystko.
Ula pochyliła się nad ladą.
 - Maciuś, zaraz będzie tu jeden z tych dwóch, którzy mnie obrażali. Ten brunet. Przyszedł dzisiaj do firmy i bardzo nalegał na to spotkanie. Przepraszał mnie. W dodatku w tym samym czasie przyszedł kurier z wielkim bukietem róż i bilecikiem od tego drugiego. Z przeprosinami. Temu Dobrzańskiemu bardzo zależało na tym spotkaniu. Zapraszał mnie do restauracji na obiad, ale wolałam tutaj. Tu jest bardziej swojsko. Zrobisz nam kawę jak przyjdzie?
 - No pewnie. Widać się opamiętali i przyszli po rozum do głowy.
 -  Chyba tak, chociaż akurat ten nie obrażał mnie w żaden sposób. Śmiał się tylko wtedy jak byli tu obaj. Potem już tylko rugał tego drugiego za te kpiny ze mnie. Dobra. Ja idę do swojego ulubionego stolika a ty zrób tę kawę.
Zdjęła kurtkę i szyfonową apaszkę, i usiadła przy stoliku. Punktualnie o osiemnastej wszedł do pubu Dobrzański. Rozejrzał się i jak tylko ją zlokalizował, podszedł do niej z uśmiechem. Przywitał się z nią kolejny raz całując jej dłoń.
 - Jestem bardzo wdzięczny, że zgodziła się pani na to spotkanie. Mam ogromne wyrzuty sumienia i nie mogłem tak zostawić tej sprawy.
Podszedł Maciek i postawił przed nim kawę, drugą z filiżanek podał Uli. Marek spojrzał na nią zdziwiony.
 - Przyszłam wcześniej i pozwoliłam sobie zamówić. Maciuś przynieś jeszcze śmietanki – zwróciła się do przyjaciela. – Nie wiem jaką pan preferuje.
 - Lubię czarną z odrobiną śmietanki właśnie i słodką.
 - A może zje pan coś? – Spytał Maciek. – Mamy znakomitą zapiekankę z dorsza. Ula jej nie je, bo jest uczulona na ryby, ale ja jadłem i mogę polecić, bo jest świetna.
 - No dobrze – uśmiechnął się do chłopaka – w takim razie poproszę, a pani? Na co pani ma ochotę?
 - Ja wezmę burgera wołowego i pikantny chutney.
 - To wszystko? – zdziwił się Marek. – Nie naje się pani tym za bardzo.
 - Dziękuję. To mi wystarczy. Nie jestem aż tak głodna.
Maciek uwinął się piorunem stawiając po kilku minutach przed nimi zamówione potrawy. Życzył im smacznego i odpłynął w stronę baru. Marek pochylił się w kierunku Uli i spytał - To jest ten pani przyjaciel? On też pochodzi z Rysiowa?
 - Też. Wychowywaliśmy się razem i chodzili do tych samych szkół. Studia też kończyliśmy te same. On miał mniej szczęścia niż ja, dlatego wylądował w tym barze.
 - Długo już tu jesteście?
 - Ponad rok. To dla nas bardzo długo. Tęsknimy za swoimi rodzinami. Oboje chcielibyśmy wrócić, ale to nie takie proste. Wrócimy i nadal będziemy desperacko poszukiwać pracy. Nie chcemy, żeby nasze rodziny znowu klepały biedę. Oszczędzamy każdy grosz, by móc im wysłać co miesiąc jakieś pieniądze. Sobie zostawiamy niewiele. Dzięki Jonathanowi mamy świeże warzywa i owoce, za które nie musimy płacić. Maciek przeważnie jada tutaj. Właściciel to dobry człowiek i pozwala mu na darmowe posiłki. Czasem i ja skorzystam. Prawda jest jednak taka, że jemy niezdrowo i byle co. Ubieramy się też nieszczególnie jak zdążył pan zauważyć. Oszczędzamy praktycznie na wszystkim.
 - Tak… To ciężki kawałek chleba. Ja nigdy tak ciężko nie pracowałem. Ojciec założył kiedyś wraz z przyjacielem, Włochem firmę Febo&Dobrzański. Można powiedzieć, że urodziłem się w czepku. Po studiach zacząłem w niej pracować i tak jest do dziś. Nie mogę narzekać na swój los. Pani Urszulo, my wracamy do Polski w niedzielę. Może mógłbym coś dla was zrobić. Może chcielibyście coś przesłać rodzinom, może listy? Ja chętnie podjąłbym się dostarczenia ich. Rysiów jest blisko. Pani uprzedziłaby ich tylko, że zjawi się tam człowiek z przesyłką od was. Co pani na to?
 - No nie wiem… - powiedziała niepewnie zaskoczona tą propozycją. – Nie wiem, czy to nie za duży kłopot.
Położył swoją dłoń na jej.
 - To żaden kłopot. To my przysporzyliśmy pani mnóstwa kłopotów. Proszę mi dać szansę i pozwolić zrehabilitować się. Ja bardzo chętnie będę posłańcem.
 - No dobrze. Zawołam jeszcze Maćka i powiem mu – kiwnęła na niego ręką a kiedy podszedł wyjaśniła - Maciuś, pan Dobrzański wraca w niedzielę do kraju. Zadeklarował się, że może coś podrzucić naszym rodzinom. Piszesz się na to? Zrobilibyśmy jakieś nieduże paczki, na tyle małe, by pan Dobrzański nie miał kłopotu przy odprawie i nie musiał martwić się o nadbagaż. Ja chętnie skorzystałabym a ty?
 - No ja też miałbym coś do przesłania. Skorzystam równie chętnie – wyciągnął do niego dłoń. – Dziękuję panu. Będę naprawdę wdzięczny.
 - Proszę mi mówić po imieniu. Jesteśmy chyba w podobnym wieku. Marek.
 - Maciek. Ula – oboje uścisnęli mu dłoń.
 - W takim razie załatwione. To jak się umówimy?
 - Ja przyjadę w sobotę wieczorem pod hotel i przekażę paczki - zadeklarowała się Ula. – Musiałby pan… To znaczy, musiałbyś mi dać swój numer telefonu. Zadzwonię, kiedy będę przed wejściem.
 - Dobrze. Ja w takim razie poproszę o wasze. Przyda nam się taki kontakt.
Kiedy wreszcie każde z nich wprowadziło numer do swojej komórki Dobrzański uśmiechnął się do nich serdecznie, a na jego policzkach ukazały się dwa słodkie dołeczki.
 - Bardzo się cieszę, że was poznałem, choć poznanie Uli nie odbyło się w dobrych okolicznościach. Chcę cię jeszcze raz przeprosić za nasze zachowanie i mam nadzieję, że uda ci się zapomnieć o tych przykrych chwilach. Z tobą nie będę się już widział Maćku, ale zapewniam cię, że twoja przesyłka dotrze bezpiecznie do rąk twojej rodziny. Chyba zaczynają się schodzić klienci. Może już pójdziemy? Pospacerujemy jeszcze chwilę a potem zawiozę cię do domu.
 - Dobrze. Chodźmy. Do jutra Maciek. Przywieź termos, jak John zje całą zupę.
 - Przywiozę. Bez obaw.
Kiedy wyszli na zewnątrz Marek spytał
 - Mieszkacie razem?
 - Tak. Tak było taniej. Wynajmujemy małe mieszkanko na Onslow Square. Ma maleńką kuchenkę i równie maleńkie dwa pokoiki. Mieścimy się. I tak mijamy się co dnia. Gdybym tu nie zaglądała w tygodniu, pewnie nie spotkalibyśmy się jak rok długi.
 - Nie sądziłem, że żyje wam się tu tak ciężko.
 - Niestety większość emigrantów tak ma. Ciężko pracują, by posyłać rodzinom pieniądze na życie. Nie jesteśmy wyjątkami w tym względzie.
Zrobiło się chłodno. Otuliła się szczelniej kurtką, która nie wyglądała na ciepłą. Zauważył, że drży.
 - Zmarzłaś. Widziałem tu gdzieś postój taksówek. Chodź, odwiozę cię do domu.
 - Dziękuję. Rzeczywiście trochę chłodno się zrobiło.
Pożegnał się z nią przed domem przypominając o przesyłkach. Ucałował jej dłonie i odjechał w stronę hotelu.




ROZDZIAŁ 4


Wszedł do hotelu i nie czekając na windę pobiegł schodami na trzecie piętro. Idąc długim korytarzem zauważył Sebastiana, który dobijał się do jego drzwi. Podszedł bliżej i syknął.
 - Przestań walić w te drzwi. Chcesz wywołać kolejną awanturę?
Olszański odwrócił się gwałtownie w jego kierunku.
 - Na litość boską chłopie, ja dobijam się do ciebie przez całe popołudnie. Gdzieś ty był? Myślałem, że celowo zamknąłeś się przede mną i nie chcesz mi otworzyć.
Marek wyjął kartę i wsadził w czytnik. Wszedł do środka a za nim Olszański.
 - No? Powiesz mi w końcu, gdzie łaziłeś?
 - Spotkałem się z Ulą. Umówiłem się z nią w tym pubie, w którym byliśmy pierwszego dnia. Jednak rano jak wiesz, pojechałem do „Fashion look”. Rzeczywiście muszę przyznać, że ten tani chwyt z kwiatami naprawdę zadziałał – powiedział ironicznie. – Natychmiast puściła w niepamięć wszystkie twoje złośliwości pod jej dresem.
 - Naprawdę?
 - Nie kretynie. Coś ty sobie myślał, że kupisz jej kwiatki a ona natychmiast zapomni? Była mocno zdegustowana tym bukietem, a jeszcze bardziej tym niskich lotów bilecikiem. Jest bardzo zraniona i ma wielki żal. Nawet żaden z Anglików nigdy jej tak nie potraktował. Popisaliśmy się, nie ma co. Ledwo ją ubłagałem, by zgodziła się spotkać ze mną. Nie chciała iść do restauracji, dlatego zaproponowała spotkanie w tym pubie. Dziesięć razy ją przepraszałem i błagałem o wybaczenie. To skromna i bardzo wrażliwa dziewczyna Sebastian. Ciężko haruje i pieniądze wysyła swojej rodzinie w Polsce. Sama zostawia sobie tyle, co nic. Tyle, aby przeżyć. W porównaniu z nią my jesteśmy gówno warci. Dwa rozpieszczone bachory – prychnął. – Na kolacji byłeś?
 - Nie, czekałem na ciebie.
 - To idź. Ja jadłem zapiekankę w tym pubie. Nie jestem głodny. Idę pod prysznic i potem zadzwonię do Pauliny, bo już trzeci dzień wydzwania jak opętana.
Kiedy zamknęły się za Sebastianem drzwi rozluźnił krawat i ściągnął marynarkę. Postanowił jednak najpierw zadzwonić. Wybrał numer. Odezwała się dopiero po kilku sygnałach.
 - No wreszcie – powiedziała drwiąco - jaśnie pan raczył się odezwać. Możesz mi powiedzieć dlaczego masz ciągle wyłączony telefon i nie oddzwaniasz? Może jesteś zajęty jakąś atrakcyjną Angielką?
Przewrócił oczami słuchając jej tyrady.
 - Możesz wreszcie przestać się nakręcać i dać mi dojść do głosu? Miałem naprawdę cztery ciężkie dni więc nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego. Co ty myślisz, że siedząc na spotkaniu będę odbierał od ciebie telefony tylko po to byś mogła mnie sprawdzić? Ta zazdrość zaczyna być u ciebie chorobliwa i męcząca. Uspokój się, bo wreszcie doprowadzisz mnie do granic wytrzymałości.
 - Nie muszę sobie niczego wyobrażać. Za dobrze cię znam. Poza tym Olszański jest z tobą a on nie odmówi żadnej chętnej panience. Jesteś zwykłym tchórzem i nigdy byś się nie przyznał do zdrady.
 - Masz rację. Jestem tchórzem i naprawdę nie rozumiem dlaczego ciągle ze mną jesteś. Powinnaś rzucić mnie w diabły i rozejrzeć się za kimś, kto będzie całował ślady twoich stóp. Mam dość tej rozmowy i żałuję, że w ogóle zadzwoniłem. Potrafisz tylko sączyć jad, nic więcej. Wracam w niedzielę wieczorem. Mam nadzieję, że będziesz w lepszym nastroju. Dobranoc.
Nawet nie czekał, aż odezwie się powtórnie i wyłączył telefon. Był zirytowany tymi ciągłymi wyrzutami. Czy tak zachowuje się kobieta, która kocha? Od dawna nie rozumieli się w ogóle. Szarpali się tylko oboje w tym chorym związku. Czas coś postanowić i przedsięwziąć. Tak dłużej nie może być.

Przez cały piątek włóczyli się po mieście bez celu. Już nawet na wizyty w pubach nie mieli ochoty. Gdyby nie to, że mieli zabukowane bilety na niedzielę, polecieliby już dziś. No, ale została jeszcze Ula i obietnica, którą jej złożył.
W sobotę o osiemnastej rozdzwoniła się jego komórka. Spojrzał na wyświetlacz i uśmiechnął się. Odebrał natychmiast.
 - Witaj Ula. Już jesteś?
 - Cześć Marek. Jestem. Stoję przed hotelem.
 - A może wejdziesz do środka i poczekasz w holu? Tu przynajmniej nie zmarzniesz.
 - No dobrze…, ale przyjdź szybko.
 - Już schodzę.
Narzucił na koszulę sweter, zabrał telefon wraz z portfelem i zbiegł ze schodów. Zobaczył ją jak przycupnęła niepewnie na kanapie w holu i rozglądała się z nietęgą miną.
Podszedł do niej z uśmiechem.
 - Witaj Ula. Cieszę się, że przyszłaś.
 - Mam te paczki, ale nie wiem czy nie będą za duże, spójrz – otworzyła szeroko sporych rozmiarów reklamówkę.
 - Nie martw się. Spokojnie upcham je w bagażu podręcznym. W ten sposób mogę wziąć nawet dziesięć kilo. Dasz się namówić na kawę? Jutro masz wolny dzień, będziesz mogła pospać.
 - Na kawę? A gdzie?
 - Tu w hotelowej kawiarni. Nie będziemy musieli wychodzić na ten ziąb.
 - Ale ja nie jestem odpowiednio ubrana…
 - Jesteś bardzo odpowiednio ubrana. No chodź. Daj tę reklamówkę.
Usiedli przy maleńkim stoliku i Marek zamówił dwie espresso, a do nich po kawałku tortu. Czuła się skrępowana. Wszędzie było tak elegancko i bogato. Kompletnie nie pasowała do tego wnętrza.
 - Ula rozluźnij się. Jesteś strasznie spięta. To zwyczajna kawiarnia.
 - Może dla ciebie. Ja raczej nie bywam w takich miejscach. Zdarzyło mi się to zaledwie dwa razy, gdy organizowałam pokazy w ekskluzywnym hotelu dla „Fashion look”. Chciałam cię zapytać, kiedy mógłbyś pojechać do Rysiowa. Zadzwonię do taty i uprzedzę go o twojej wizycie.
 - Wylatujemy o jedenastej. Gdzieś koło trzynastej trzydzieści będziemy w Warszawie. Samochód zostawiłem na parkingu przy lotnisku. Do Rysiowa stamtąd będzie jakaś godzinka jazdy. Zadzwoń i powiedz, że będę koło piętnastej.
Słuchała go jak natchniona. Uśmiechnęła się promiennie i spytała - naprawdę załatwisz to jutro?
 - No a na co czekać? Pojadę tam od razu i przekażę wasze paczki. Na pewno się ucieszą.
 - Dziękuję Marek. Naprawdę nie spodziewałam się, że załatwisz to tak szybko. Jutro rano zadzwonię i poinformuję tatę - dopiła swoją kawę i zjadła deser.  - Pójdę już. Późno się zrobiło.
 - Poczekaj. Zamówię ci taksówkę.
 - Nie, nie. Naprawdę to nie jest konieczne.
 - Ula. Zrób mi tę przyjemność i nie wracaj sama autobusem, bo będę się niepokoił. Opłacę taksówkarza i zawiezie cię pod sam dom. Poza tym zimno jest. Nie będziesz marzła na przystanku.
Zrobiło jej się miło na sercu, że tak się o nią troszczy.
 - Bardzo ci dziękuję Marek. Za wszystko.
 - Nie ma za co. To ja jestem ci wdzięczny, że jesteś taka wspaniała i wybaczyłaś mi tę karygodną głupotę.
Wyszedł z nią przed budynek hotelu. Zaraz też podjechała taksówka. Wręczył kierowcy pieniądze z sutym napiwkiem i podał adres, pod który miał ją zawieźć. Przytrzymał jej dłoń i podniósł do ust.
 - Do zobaczenia Ula. Mam nadzieję, że wkrótce. Miło mi było cię poznać. Jesteś wyjątkową osobą – nachylił się i pocałował jej policzek. Zarumieniła się i wyszeptała - szczęśliwej podróży Marek. Do widzenia.
Oparła głowę o zagłówek siedzenia. Dotknęła dłonią policzka. Pocałował ją. Czy to miało coś znaczyć? Może ją polubił? Wtedy w biurze wydawał jej się taki skruszony i uwierzyła, że jego przeprosiny są naprawdę szczere. Najwyraźniej było mu przykro, choć to nie on zawinił tu najwięcej. Trochę ją dziwiła ta przyjaźń z Olszańskim. Marek wydał jej się taki stonowany, uprzejmy, po prostu miły. Olszański znacznie odbiegał od niego mentalnie. Uważała go za gbura o grubiańskich manierach i o poziomie intelektualnym znacznie niższym niż u pierwotniaka. Jak ktoś taki może zajmować tak ważną funkcję w firmie? U Finley’a by to nie przeszło. On bardzo starannie dobierał sobie ludzi. Widać w Polsce istnieją inne standardy. Przed oczy znów wpłynął obraz Marka. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Jest naprawdę nieprzeciętnym mężczyzną. Jego ładna twarz rzuca się w oczy. Szczupły, wysoki, po prostu piękny. Na pewno niejednej kobiecie złamał serce. Bez wątpienia pozostawała pod jego urokiem i nie mogła przestać o nim myśleć.

Śpieszyli się. Wstali trochę za późno i gorączkowo pakowali swoje rzeczy. Koniecznie przed dziewiątą musieli opuścić hotel. Co najmniej dwie godziny przed wylotem powinni stawić się do odprawy. Marek zasunął zamek walizki na kółkach i zabrał się za pakowanie podręcznej torby. Przede wszystkim spakował paczki od Uli i Maćka i dopakował resztę drobiazgów. Podniósł ją za uszy chcąc ocenić jej ciężar. – Dobrze jest. Nie waży więcej niż sześć kilo. Ula wspominała, że ma małą siostrzyczkę. Może na lotnisku dokupię małej trochę angielskich słodkości.
Z pokoi wyszli prawie równocześnie. Zjechali windą na dół. Nie było już czasu na śniadanie. Wymeldowali się dość sprawnie i wsiedli do zamówionej taksówki, która bez przeszkód zawiozła ich na Heathrow.
Odprawa nieco się wlokła, bo sporo ludzi, głównie Polaków leciało tym samolotem. Jednak i tak byli zadowoleni. Mieli pół godziny czasu do odlotu, co pozwoliło zaopatrzyć się Markowi w słodkie drobiazgi. Kupił nawet alkohol w bezcłowym sklepie. Oryginalnego Johnnie Walker’a.

Zajął miejsce przy oknie i usadowił się wygodnie. Sebastian niemal natychmiast zasnął. On przymknął oczy, jednak sen nie nadchodził. Inaczej miała wyglądać ta angielska przygoda. Mieli korzystać z życia. Nie czuł się jednak rozczarowany. Incydent z Ulą spowodował, że chyba się opamiętał. Kiedy zrozumiał jak bardzo poczuła się zraniona, odechciało mu się wszystkiego i pubów, i chętnych panienek. Sebastian na pewno był rozżalony, że i jego to ominęło. Uśmiechnął się łagodnie, gdy przypomniał sobie jej twarz i jego reakcję, kiedy zobaczył te ogromne, głęboko błękitne oczy. Szczere, dobre i tak bardzo pełne żalu i smutku. Ich widok wstrząsnął nim. Zrozumiał wtedy, że ona wcale nie jest brzydka. To te ogromne, grube okulary, skromny strój i aparat na zębach, wprowadzały ludzi w błąd. Gdyby się tego pozbyła, stałaby się pięknością. Kiedy żegnał się z nią przed hotelem, nie mógł się powstrzymać i pocałował ją. Skóra na jej policzku była taka miękka, aksamitna jak najdelikatniejsza skórka brzoskwini. Czuł, że wprawił ją w zakłopotanie tym pocałunkiem, ale to było silniejsze od niego. Podświadomie przeczuwał, że to nie jest ich ostatnie spotkanie i już cieszył się na myśl o następnym. Na pewno znajdzie się okazja. Niech tylko rozpocznie się na dobre ta współpraca, a on nie zmarnuje kolejnej możliwości wyjazdu. Im więcej o niej myślał, tym bardziej go intrygowała. Jeszcze dzisiaj pozna jej najbliższych. Ciekawe czy są podobni do niej. Za kilka godzin miał się o tym przekonać.

Lot był spokojny. Samolot planowo osiadł na pasie warszawskiego lotniska. Przeszli do sali przylotów, skąd zabrali swoje bagaże.
 - Jedziesz do domu? Paulina pewnie bardzo się stęskniła. – Marek skrzywił się.
 - Nie jadę do domu. Muszę jeszcze jechać do Rysiowa.
 - Do Rysiowa? A po co?
 - Mam paczki od Uli i Maćka, tego jej przyjaciela. Prosili mnie, żebym dostarczył je ich rodzinom. Obiecałem, że to zrobię.
Sebastian spojrzał na niego podejrzliwie.
 - Coś bardzo uprzejmy się zrobiłeś odkąd ją poznałeś.
Zaczęła go drażnić ta jałowa wymiana zdań.
 - Uprzejmy? Raczej pełen szacunku dla niej. Zasługuje na niego jak mało kto. Zapewniam cię.
 - Chyba żartujesz. Musiała ci dosypać czegoś do kawy. Gadasz tak, jakbyś zakochał się w niej.
Marek spojrzał na niego z politowaniem.
 - Wiesz co? Ty to już chyba nigdy nie zmądrzejesz. Jesteś niereformowalny jak komunistyczny beton. Ja jadę. Do jutra.
Wsiadł w samochód i jako pierwszy opuścił parking. Jechał już jakieś czterdzieści minut i zdał sobie sprawę, że chyba pobłądził. Zatrzymał się na poboczu i ustawił GPS. Nie chciał tracić czasu. Było już parę minut po piętnastej. Po chwili usłyszał łagodny głos kierujący go na właściwą drogę. Dojechał już bez przeszkód i zatrzymał się przed bramą z numerem ósmym. Wypakował z podręcznej torby paczki i reklamówkę pełną słodyczy. Wziął też jedną z butelek whisky. Tak zaopatrzony ruszył w kierunku domu. Zadzwonił do drzwi. Po chwili otworzyły się i stanął w nich starszy mężczyzna.
 - Dzień dobry panu, nazywam się Marek Dobrzański. Mam nadzieję, że Ula zdążyła powiadomić pana o mojej wizycie?
Twarz mężczyzny wypogodziła się.
 - Witam, witam pana serdecznie. Oczywiście, że uprzedziła. Czekamy na pana wszyscy. Są również rodzice Maćka. Zapraszam do środka.
Wszedł do ciepłego wnętrza. Odnotował, że było bardzo skromne, ale niezwykle schludne. Z kuchni wybiegła dziewczynka o długich ciemno-blond włosach i przylgnęła do nóg ojca. Spojrzała na Marka a on zobaczył oczy tak bardzo podobne do oczu Uli. Uśmiechnął się do małej.
 - Cześć. Ty jesteś Betti, prawda? – Jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.
 - A skąd pan wie? - Przykucnął przy małej i pogładził ją po głowie.
 - Ula mi o tobie opowiadała. Mam coś dla ciebie – wyciągnął w jej kierunku reklamówkę ze słodyczami. – A to dla pana – podał Cieplakowi butelkę. – Oryginalna whisky. Mam jeszcze paczki od Uli i Maćka.
 - Dobrze, ale chodźmy do pokoju. Jesteśmy bardzo ciekawi nowin od nich. Opowie nam pan trochę? Bardzo za nimi tęsknimy.
Wprowadził Marka do pokoju gdzie przy stole zastawionym pysznościami siedziało małżeństwo Szymczyków.
 - To są rodzice Maćka, Maria i Stanisław Szymczykowie i mój syn Jasiek a to moi kochani nasz wyczekiwany gość, pan Marek Dobrzański. - Uścisnął im dłonie i już po chwili siedział za stołem a Marysia stawiała przed nim gorącą herbatę.
 - Proszę panie Marku. Rozgrzeje się pan. Z pewnością pan głodny po podróży. Proszę się częstować. Józef to świetny kucharz, na pewno wszystko jest smaczne.
Podziękował i nałożył sobie porządną porcję bigosu. Pozwolili mu zaspokoić pierwszy głód.
 - Proszę nam o nich opowiedzieć – odezwał się Józef. – Już minął rok, jak ich nie widzieliśmy. Bardzo tęsknimy. Szczególnie Beatka. Ula wychowywała ją od niemowlęcia, bo żona zmarła zaraz po jej urodzeniu. Zanim wyjechała, zawsze czytała jej bajki na dobranoc. Teraz ja to robię, ale to nie to samo jak twierdzi.
Marek uśmiechnął się.
 - Macie państwo wspaniałe i bardzo dzielne dzieci. Radzą sobie, choć pracują oboje bardzo ciężko. Ula trafiła trochę lepiej. Została prawą ręką właściciela firmy. Z Maćkiem trochę gorzej. On długo szukał pracy w swoim zawodzie, ale jej nie znalazł. Pracuje w pubie, ale to zapewne państwo już wiecie. Właściciel pubu to Irlandczyk. Porządny i uczciwy człowiek. Lubi Maćka i wynagradza uczciwie. Wynajęli małe mieszkanko niedaleko centrum, ale nie widują się w nim zbyt często. Gdy Ula wraca z pracy, Maćka jeszcze nie ma, gdy wychodzi, on jeszcze śpi. Niewiele mają czasu dla siebie, ale Ula zagląda do pubu i gdy nie ma klientów, mogą porozmawiać. Miałem okazję zwiedzić jedną ze szwalni. Jej dyrektor jest przyjacielem ich obojga i właścicielem sporego sadu. Zaopatruje ich od czasu do czasu w świeże warzywa i owoce. Dzięki temu mogą zjeść trochę witamin. Tęsknią też bardzo. Chcą przyjechać na święta, ale nie są pewni czy im się uda. Wszystko zależy od ich pracodawców. Na pewno będą dzwonić.
Słuchali go chłonąc te wszystkie informacje. Poleciały pierwsze łzy.
 - Nawet pan nie wie jak ciężka jest ta tęsknota. Brak pracy na naszym rynku skazał ich na obczyznę. Tak bardzo nie chcieli wyjeżdżać, ale ciężka sytuacja materialna i bezskuteczne próby znalezienia jakiejkolwiek pracy zmusiły ich do tego kroku – Józef otarł mokre policzki. – To niepojęte – skarżył się. – Oboje skończyli studia z wyróżnieniem. Ula dodatkowo drugi fakultet. Zna biegle trzy języki, podobnie Maciek. Zrobili mnóstwo kursów. Jak dla tak dobrze wykształconych ludzi nie może być pracy w tym kraju? Czy świat stanął na głowie?
Marek poczuł się niezręcznie. W jednej chwili zaświtała mu pewna myśl.
 - Panie Józefie. Ja nie mogę nic obiecać, ale będę się starał ściągnąć ich oboje do Polski. Właśnie zawarłem kontrakt z firmą, w której pracuje Ula. Ta współpraca się rozwinie. Ja jestem pod ogromnym wrażeniem jej kompetencji i profesjonalizmu. Postaram się zrobić wszystko, by oboje znaleźli u mnie pracę, choć tak naprawdę zatrudnianie pracowników nie należy do mnie. O tym decyduje mój ojciec. To on jest właścicielem firmy. Ja porozmawiam z nim i zobaczę, co da się zrobić. Nie chciałbym budzić w was złudnych nadziei i składać fałszywych obietnic. Nie przed tą rozmową. Dopiero po niej będę wiedział coś konkretnego. Z drugiej strony dobrze, że są tam razem. Wspierają się na każdym kroku i przynajmniej nie czują się aż tak bardzo wyobcowani.
Długo jeszcze rozmawiał z nimi. Ujęła go wrażliwość tych ludzi i miłość do dzieci, które musiały walczyć o byt w zupełnie obcym kraju. Był już wieczór, gdy żegnał się z nimi. Na wszelki wypadek spisał ich numery telefonów obiecując, że jak tylko będzie coś wiedział, odezwie się.
Jadąc w kierunku Warszawy przysięgał w duchu, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by ten stary, schorowany człowiek nie musiał już więcej tęsknić za swoją córką i by rodzice Maćka mieli z powrotem na miejscu swojego syna.

Podjechał pod dom. Zauważył, że w oknach pali się światło. Otworzył pilotem bramę i wprowadził samochód na podjazd. Wyciągnął z bagażnika walizkę i pokrowiec z garniturem. Wysupłał z kieszeni klucz i otworzył drzwi. Nie zdążył ich dobrze zamknąć, gdy w drzwiach do salonu ukazała się Paulina. Jej zacięty wyraz twarzy nie świadczył o dobrym humorze. Wystarczyło, by na nią spojrzał i już wiedział, że szykuje się kolejna awantura. W milczeniu postawił walizkę w przedpokoju.
 - Witaj Paulina – powiedział cicho.
 - No witaj – jej głos był pełen ironii. – Możesz mnie oświecić i powiedzieć, gdzie byłeś do tej pory? Samolot wylądował o trzynastej trzydzieści a teraz jest dwudziesta pierwsza trzydzieści. Tylko mi nie mów, że porwali cię kosmici i masz wycięte z życiorysu osiem godzin – kpiła dalej.
 - Rozczaruję cię. Doskonale pamiętam, gdzie byłem przez ten czas. Z dwojga złego wolałbym chyba porwanie niż kolejną awanturę z tobą. Jestem zmęczony więc odpuść sobie i daj mi spokój.
 - O nie, nie, mój drogi. Masz natychmiast powiedzieć, gdzie byłeś. No, słucham – zażądała kategorycznie. Splotła ręce na piersiach i stanęła w wyzywającej pozie. Obrzucił ją spojrzeniem bez wyrazu.
 - Nie mam zamiaru ci się z niczego tłumaczyć, bo nic złego nie zrobiłem – powiedział głosem wypranym z emocji.
 - Pozwolisz, że ja to ocenię.
W środku kipiał ze złości. Gdyby nie wpojono mu już w dzieciństwie, że kobiet się nie bije, najchętniej podszedłby do niej i wymierzył policzek. Zamiast tego minął ją w progu bez słowa i pomaszerował do łazienki.
 - Nie traktuj mnie jak idiotki! – wrzasnęła a jej krzyk zatrzymał go przed drzwiami tejże właśnie. – Co ty sobie wyobrażasz, że możesz mnie tak bezkarnie zdradzać? Zapewniam cię, że nie ujdzie ci to płazem. Jutro o wszystkim opowiem rodzicom. Ciekawe jak im będziesz się tłumaczył?
Odwrócił się do niej i spojrzał w jej płonące gniewem oczy.
 - Naprawdę chcesz to wiedzieć? Proszę bardzo – powiedział opanowawszy emocje. – Powiem im, że mam już dość takiego życia. Dość awantur. Nienawidzę ich, a ty przez te sześć lat bezustannie mi je fundujesz niemal każdego dnia bez względu na to, czy są uzasadnione, czy nie. Myślisz, że gdybym czuł do ciebie coś więcej prócz przyzwyczajenia, uciekałbym od ciebie? Przyzwyczaiłem się do ciebie Paulina. Przywykłem. Ale do tych awantur nie przyzwyczaję się nigdy. To nie na moje nerwy. Ty musisz znaleźć sobie kogoś, kto będzie bardziej odporny niż ja. Nie mogę już dłużej z tobą być. To koniec. Nie jestem święty, ale ty też nie jesteś bez winy. Ranimy się tylko nawzajem i żyjemy obok siebie. To chyba nie powinno tak wyglądać, prawda? Jeśli dwie osoby chcą mieszkać pod jednym dachem, musi ich łączyć coś więcej, a nie tylko fakt, że wychowały się wspólnie i przywykły do siebie. To był błąd Paulina. Ja powinienem traktować cię jak siostrę nie jak potencjalną narzeczoną, czy żonę. To chory, toksyczny związek, który powinniśmy jak najszybciej zakończyć. Tak będzie lepiej i dla ciebie i dla mnie. - Płakała. Podszedł do niej i chwycił ją za ramiona. - Proszę cię, nie płacz. Przecież wiesz, że to, co powiedziałem, to najszczersza prawda. Jestem przekonany, że tam gdzieś żyje ktoś, kto pokocha cię szczerze i bezwarunkowo. Ja nie potrafię.
 - Znalazłeś sobie kogoś – wyłkała z pewnością w głosie. Westchnął ciężko.
 - Nie Paula. Nikogo nie ma w moim życiu. Ciągle szukam i mam nadzieję, że w końcu znajdę tę jedną jedyną, którą pokocham całym sercem. Przepraszam, że to nie jesteś ty. To nie ciebie kocham, choć zależy mi na tobie. To, co do ciebie czuję, to tylko i wyłącznie przyzwyczajenie. Zajrzyj w głąb siebie. Ty też mnie nie kochasz. To, co robimy sobie, nie jest miłością. Przerwijmy to, bo za chwilę znienawidzimy się nawzajem.
 - A co z domem?
 - Z domem? Sprzedajmy go lub zamieńmy na dwa mieszkania. Dom, to najmniejszy problem.
Otarła łzy.
 - Masz rację. Nie będę się dłużej sprzeciwiać, bo to chyba najlepsze wyjście. Zajmij się sprzedażą, ja nie mam do tego głowy. Jutro przeniosę się do Alexa. Daję ci wolną rękę.
Odetchnął.






ROZDZIAŁ 5


Już nie mogła dospać do poniedziałku. W niedzielę wieczorem ojciec nie dzwonił. Pomyślała jednak, że być może Marek dotarł tam później niż planował i właśnie teraz opowiada im o nich. Nie chciała przeszkadzać. Jeszcze by pomyślał, że w jakiś sposób go kontroluje.
Poniedziałek jednak zaczął się dość pracowicie. Finley wrócił z Hamburga i przekazał jej mnóstwo ustaleń, jakie poczynił w sprawie materiałów do kolejnej kolekcji. Musiała to wszystko ogarnąć, by mieć przejrzysty obraz całości, a przede wszystkim, by jej szef go miał. Dopiero podczas lunchu mogła spokojnie zadzwonić. Tak też uczyniła. Wcinając chrupiącego hot-doga od Jabala, wybrała numer. Po kilku sygnałach chciała już zrezygnować sądząc, że nikogo nie ma teraz w domu, jednak usłyszała głos taty.
 - Cześć tato, Ula mówi.
 - Córcia! No witaj! Co tam u ciebie?
 - U mnie dobrze. Powiedz mi lepiej, czy Marek zjawił się wczoraj.
 - Był, był. To bardzo miły człowiek i wyrażał się o was bardzo pochlebnie. Byłem taki dumny, gdy mówił, że jesteście bardzo dzielni, że ciężko pracujecie, ale radzicie sobie. Córcia, po co przysłałaś te wszystkie rzeczy? – powiedział z wyrzutem. – My tu poradzimy sobie, ty lepiej o siebie zadbaj. Nawet nie wiem, czy masz tam się w co ubrać. Zimno takie, a ty pewnie marzniesz w tej cienkiej kurteczce.
 - Nie martw się tato. Ubieram się na cebulę i nie jest mi zimno.
 - Wykosztowałaś się i jeszcze tyle pieniędzy przysłałaś. Pięćset funtów, to ogromna suma. I jeszcze dla Betti kupiłaś tyle słodyczy. Rozpieszczasz ją. Ta wódka też niepotrzebna.
 - Słodycze? Wódka? O czym ten tata mówi? Tato, ale ja nie posyłałam słodyczy i alkoholu. W paczce było trochę ubranek dla małej, koszula dla ciebie i Jaśka i pieniądze.
 - No to ja chyba już rozumiem. To pan Marek z własnej inicjatywy kupił to wszystko. Nawet nie wiesz jak Betti zaświeciły się oczy, gdy ujrzała torbę pełną słodkości. A koszule dobre. Pasują idealnie. Dziękujemy. Bardzo tęsknimy Ula. Pan Dobrzański mówił, że chcecie przyjechać na święta, ale że to nic pewnego?
 - Tak… Jeszcze dokładnie nie wiemy. Ja muszę porozmawiać z moim szefem. Mam nadzieję, że się zgodzi. Maciek na pewno dostanie urlop, bo John, to dobry człowiek i nie będzie się sprzeciwiał, ale o tym jeszcze porozmawiamy. Chyba będę musiała zadzwonić do Marka i podziękować mu. Nie miałam pojęcia, że dorzuci coś od siebie. Powiedz mi jak się czujesz, jak Jasiek i co u Szymczyków. Będę się widzieć z Maćkiem. On też jest głodny wieści od was.
 - Ula, u nas wszystko dobrze. Ja nie narzekam. Jasiek bardzo pomaga a i Beatka się garnie. Szymczykowie też wspierają. Oboje są zdrowi. Powiedz Maćkowi, że modlą się za niego i bardzo tęsknią. Chcieliby, żeby na święta był z nimi.
 - Cieszę się tatusiu. Proszę dbaj o siebie. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby ci się coś stało a mnie przy tym nie było. Pamiętasz, co mi obiecywałeś jak wyjeżdżaliśmy? Obiecywałeś, że będziesz uważał i regularnie chodził na badania. Chodzisz?
 - Chodzę Ula. Jasiek mnie pilnuje, bym niczego nie zaniedbał.
 - To się cieszę. Muszę kończyć tato. Przerwa na lunch jest krótka. Odezwę się niedługo. Uściskaj dzieciaki i pozdrów Szymczyków. Ciebie też całuję. Do usłyszenia - wyłączyła telefon. Twarz miała we łzach, czemu ze zdziwieniem przyglądał się Jabal.
 - Ursula? Co się stało?
 - To nic Jabal, - uśmiechnęła się łagodnie - to tylko wzruszenie. Zawsze tak mam jak rozmawiam z rodziną.
Afrykanin pokiwał ze zrozumieniem głową.
 - Ja nawet pogadać nie mogę. Tam gdzie zostawiłem rodzinę nie dotarła jeszcze telefonia komórkowa.
 - Ciężki los nas, emigrantów – uśmiechnęła się smutno. – Muszę lecieć. Przerwa mi się kończy. Do jutra Jabal.

Marek od samego rana siedział w gabinecie ojca i objaśniał leżącą przed nim umowę.
 - To znakomite warunki, tato. Nie mogliśmy marzyć o lepszych. Spójrz. Zyski dzielone po połowie. Wymiana doświadczeń, wspólne projekty. Sprzedaż w naszych i ich butikach. Byłem w jednej ze szwalni. Znakomita jakość szycia. Mają świetne szwaczki. Obejrzałem całą firmę i poznałem projektantów. Mają ich czterech. Są młodzi, ale z głowami pełnymi świetnych pomysłów. Zobaczysz, że ta współpraca będzie bardzo opłacalna i dla nich i dla nas.
Krzysztof uśmiechnął się.
 - No muszę przyznać, że spisałeś się. Sam lepiej bym tego nie załatwił. A ten Finley, jaki jest?
 - To miły człowiek. Pedant i perfekcjonista, ale wie, czego chce. Jest bardzo konkretny i skoncentrowany na tym, co robi. Wiele zawdzięcza swojej asystentce. W życiu nie widziałem tak niezwykle kompetentnej osoby. Miałem okazję ją trochę lepiej poznać, bo to ona wiozła nas do tej szwalni. Zdziwiłem się, gdy okazało się, że to Polka. Jej rodzina mieszka w podwarszawskim Rysiowie. Wyjechała ponad rok temu wraz z przyjacielem, z którym zna się od pieluch. Ciężko pracują oboje a zarobione pieniądze wysyłają rodzinie. Przed wyjazdem zadeklarowałem się, że przekażę im niewielkie paczki i listy. Prosto z lotniska pojechałem tam. Nawet nie wyobrażasz sobie tato, jacy to wspaniali ludzie. Są biedni i żyją bardzo skromnie, ale przyjęli mnie niezwykle życzliwie, jakby witali członka rodziny. Bardzo rozpaczają i tęsknią za tą dwójką. To od nich się dowiedziałem, że dziewczyna ma ukończone dwa kierunki studiów i zarówno ona, jak i jej przyjaciel znają biegle trzy języki. Mają ukończonych wiele kursów. Mówią tak dobrze po angielsku, że gdyby mi nie powiedzieli nawet bym się nie zorientował, że nie są Anglikami. Widząc wczoraj łzy na twarzach obu rodzin pomyślałem, że byłoby wspaniale móc ich zatrudnić w naszej firmie. Ona i on to dwa niezwykłe talenty ekonomiczne. Przydaliby nam się. Co o tym myślisz? Nie mamy zbyt wielu dobrych ekonomistów. Mamy dokładnie dwóch, a potrzeba ich co najmniej drugie tyle. Chętnie widziałbym ich, jako naszych pracowników. Byliby cennym nabytkiem.
 - To ciekawe, co opowiadasz i chyba masz sporo racji, ale oni mogą tak sobie porzucić pracę i wrócić?
 - Maciek może. Nie pracuje w swoim zawodzie i nie jest szczęśliwy z tego powodu. Z Ulą musiałbym porozmawiać. Może mogłaby być przedstawicielem „Fashion look” tu w Polsce i koordynować tę współpracę. Musiałbym jednak pojechać tam i pogadać z Finley’em. Musiałbym go przekonać, że to dobry pomysł, co pewnie nie będzie takie proste. Jednak ostateczna decyzja należy do Uli.
 - Dopiero wróciłeś i już chcesz jechać tam znowu? Tu masz trochę roboty, pamiętasz?
 - Pamiętam tato. Jednak jak się uporam ze wszystkim, to poleciałbym do Londynu. Wiesz, że przez telefon nie wypada załatwiać takich spraw. Anglicy są bardzo zasadniczy i Finley mógłby się obrazić a tego nie chcemy.
 - No dobrze synu. Najpierw jednak nadgoń zaległości. Wtedy pogadamy.
 - Dzięki tato – zamilkł na chwilę jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu odezwał się. – Jest jeszcze jedna sprawa, o której chciałbym ci powiedzieć. Wczoraj za obopólną zgodą rozstaliśmy się z Pauliną. Oboje przyznaliśmy, że nie żywimy do siebie żadnych uczuć i właściwie poza wspólnym domem nic nas już nie łączy. Postanowiliśmy sprzedać dom i podzielić się pieniędzmi, lub zamienić go na dwa mieszkania.
Krzysztof słuchał tych słów i nie mógł uwierzyć w nie.
 - Czy wyście zwariowali? Po tylu latach bycia razem rozstajecie się bez żadnego, wyraźnego powodu? Chyba nie przemyśleliście tego dobrze.
 - Wręcz przeciwnie tato. Długo wczoraj rozmawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że ten związek jest toksyczny i tylko miotamy się w nim. To nie jest dobre ani dla mnie, ani dla Pauliny. Musimy się rozstać, by móc normalnie żyć. Ona tak uważa i ja też. Nie róbcie nam więc wyrzutów. Rozstaliśmy się w zgodzie i nadal potrafimy ze sobą rozmawiać.
 - W życiu nie spodziewałbym się, że tak się to skończy. Myślałem, że w końcu zdeklarujesz się jej i pobierzecie się.
 - Ja wiem, że to było wasze marzenie. Twoje i mamy, ale nie można nikogo uszczęśliwiać na siłę i pchać w ramiona kogoś, do kogo nie czuje się kompletnie nic.
Krzysztof rozłożył desperacko ręce.
 - No cóż. Trudno. Nie będę was do niczego zmuszał, ale żałuję, że się rozstaliście.
Marek tego nie skomentował. Uważał, że powiedział już wszystko. Klamka zapadła. Teraz tylko trzeba sprzedać ten dom. Podniósł się z fotela.
 - Będę leciał. Zacznę nadrabiać zaległości. Na razie tato.
Ledwie wysiadł z windy na piątym piętrze, rozdzwonił się jego telefon. Spojrzał na wyświetlacz i uśmiechnął się szeroko. Odebrał natychmiast.
 - Ula! Jak miło, że dzwonisz. Masz jakiś powód? – rozchichotał się. Z drugiej strony odpowiedział mu podobny chichot.
 - Cześć Marek. Mam i to bardzo poważny.
 - Tak? A jaki?
 - To są właściwie trzy powody.
 - Aż tyle? No to słucham.
 - Pierwszy, to serdeczne podziękowanie za dostarczenie paczek. Drugi, to kolejne podziękowanie za uszczęśliwienie mojej małej siostrzyczki. Ona uwielbia słodycze, choć nie jada ich zbyt często.
 - A trzeci?
 - Trzeci to bura za podrzucanie mojemu choremu na serce ojcu napojów wyskokowych – nie wytrzymała i zaśmiała się perliście. Zaraziła go tym śmiechem.
 - Ula ja nie chciałem deprawować twojego ojca. Poza tym nie miałem pojęcia, że choruje na serce. Podarowałem mu whisky, którą kupiłem na lotnisku. Pita z umiarem pobudza krążenie więc niewykluczone, że pójdzie mu na zdrowie.
Oboje dusili się już ze śmiechu. Nie pamiętał kiedy śmiał się tak beztrosko i szczerze.
 - A tak na poważnie – odezwała się ponownie – wielkie dzięki. Oboje z Maćkiem jesteśmy ci bardzo wdzięczni, że poświęciłeś swój czas, bo w końcu nie musiałeś.
 - A ja się cieszę, że tam pojechałem. Macie wspaniałe rodziny. Oni bardzo was kochają i bardzo tęsknią. Ula, ja prawdopodobnie będę w Londynie za dwa tygodnie i bardzo chciałbym się z wami spotkać i porozmawiać. Zgodzicie się?
 - Oczywiście, nawet nie musisz pytać. A o czym chciałeś porozmawiać?
 - Szczerze powiedziawszy to przez telefon wolałbym nie mówić, bo to dużo gadania a ty płacisz za to połączenie. Następnym razem ja będę dzwonił, dobrze?
 - No dobrze. To daj znać, kiedy tu będziesz. Ja muszę kończyć. Praca czeka.
 - Dziękuję Ula, że się odezwałaś. Dbaj o siebie i pozdrów Maćka. Do usłyszenia.
Czuł, jakby unosił się na skrzydłach. Nie rozumiał tego podekscytowania, które nim zawładnęło, ale poczuł się szczęśliwy. Ucieszyła go myśl, że wkrótce ją spotka. Wszedł do sekretariatu i spojrzał na śledzącą wyprzedaże Violettę. Nie była zbyt błyskotliwa. Raczej wcale nie była. Z trudem przyswajała jego polecania i jak tylko mogła, wyłgiwała się z nich. Z pewnością nie była pomocna, ale potrafiła go rozśmieszyć i chyba tylko dlatego jeszcze nie wyleciała z firmy. Stanął za jej plecami i huknął.
 - Viola! Wypatrzyłaś coś ciekawego!?
Podskoczyła przestraszona pół metra nad krzesłem i złapała się za obfity biust.
 - Marek! Co ty wyprawiasz!? Prawie zeszłam na zawał!
Wyszczerzył się do niej i powiedział.
 - Rozczarowałaś mnie Viola. Ja myślałem, że ty tak ciężko pracujesz nad tym zestawieniem kosztów dla Alexa a ty tu sobie wyprzedaże oglądasz.
Violetcie spąsowiały policzki.
 - O matulu! Całkiem o nim zapomniałam. Dasz wiarę?
 - No nie dziwię się. Tyle fajnych rzeczy jest do obejrzenia - pochylił się nad monitorem widząc ciepłe kurtki. Uśmiechnął się, bo coś nagle przyszło mu do głowy. Rzucił tylko - Zajmij się wreszcie pracą. Któregoś dnia przestanę być taki pobłażliwy i każę ci się spakować. Nie mam z ciebie żadnego pożytku. Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile chętnych jest na twoje miejsce. Chętnych i pracowitych. Uważaj więc.
Spojrzała na niego ze strachem w oczach.
 - Zaraz zrobię to zestawienie i ci przyniosę.
 - Mam nadzieję, że nie potrwa to do przyszłego tygodnia.
 - No przecież powiedziałam, że zaraz, to powiedziałam, nie?
Machnął ręką. Nie miał ochoty wdawać się z nią w jałowe dyskusje. Wszedł do gabinetu i usiadł przy laptopie. Wyszukał sklepy internetowe na terenie Londynu. Z uwagą przejrzał oferty. W końcu natknął się na jeden, który oferował ciepłe kurtki, czapki i rękawiczki. Miał dobre oko. Lata praktyki sprawiły, że bez trudu potrafił odgadnąć rozmiar danej osoby. Dla Uli wybrał długą do kolan, puchową, jasno popielatą kurtkę, a dla Maćka krótszą, w kolorze grafitowym. Do tego komplet czapek, szalików i rękawiczek. Usatysfakcjonowany wysłał zamówienie na Onslow Square osiemnaście i przelał równowartość ze swojego konta w funtach. Napisał też maila do dystrybutora, by na przesyłce napisano jako nadawcę Johna Smith’a. Zatarł ręce z radości. Oczami wyobraźni widział, jak są zdziwieni i jak bardzo zaskoczeni. Gdyby znał jeszcze rozmiar ich obuwia, posłałby im i buty. Przesyłka powinna dojść koło środy. Tak przynajmniej napisano mu w linku potwierdzającym zamówienie. Przeciągnął się rozkosznie na fotelu, po czym zabrał się za zaległe sprawy.

Jesień w Londynie była paskudna. Już niemal każdego dnia niebo zasnuwało się gęstymi chmurami zwiastującymi opady deszczu. Oboje z Maćkiem nie znosili takiej pogody. Ula chodziła permanentnie zakatarzona. Wchodziła właśnie na pierwsze piętro głośno wycierając nos, gdy ujrzała człowieka z firmy kurierskiej uparcie dzwoniącego do drzwi ich mieszkania.
 - Dzień dobry panu – przywitała się z nim. – Pan do mnie?
 - Dzień dobry. Ursula Czeplak?
 - Tak, to ja – odpowiedziała zaciekawiona.
 - Mam dla pani przesyłkę i dla pana Maczeja Czymczyka. Jest w domu?
 - Niestety nie. Pracuje. Ale ja mogę odebrać.
 - To dobrze, bo paczka wprawdzie nie jest ciężka, ale bardzo nieporęczna. Proszę potwierdzić.
Podpisała szybko i już otwierała drzwi wpychając wielkie pudło do środka mieszkania. Rozebrała się i przyjrzała mu się. – Ciekawe, co to? I od kogo? - zauważyła nazwisko nadawcy, ale bez adresu. – Naprawdę dziwne. John Smith? Nie znam żadnego Johna Smith’a. To tak, jakby podpisał się John Nikt. - zaczęła otwierać to wielkie pudło. Wyciągnęła z niego dwa ogromne, foliowe wory. – Kołdra? – pomyślała. – Nie, to coś innego. - Wreszcie ściągnęła worki. Przed oczami miała dwie, piękne, puchowe kurtki. Damską i męską. Przymierzyła. Pasowała, jak ulał. Przytuliła do niej policzek. Była taka miękka i ciepła. - Ta druga pewnie dla Maćka. Ale się ucieszy. Ciekawe, kto zrobił nam taką niespodziankę? – Nie miała wątpliwości, że nazwisko nadawcy było fałszywe, a on sam chciał pozostać anonimowy. Postanowiła to uszanować. Była mu bardzo wdzięczna za te wspaniałe dary i najchętniej uściskałaby tego kogoś, ale skoro nie chciał, to trudno. Chciała wyrzucić pudło, ale zauważyła na jego dnie jeszcze jakieś paczki, już dużo mniejsze. Sięgnęła po nie i uśmiechnęła się radośnie. – Czapki, szaliki i rękawiczki. Pomyślał o wszystkim. Szczodry pan Smith. Musi być naprawdę dobrym człowiekiem. - Oni już na pewno nie zmarzną tej zimy. Postanowiła podjechać do pubu i zawieźć przyjacielowi kurtkę. On sam chodził w starej, pamiętającej jeszcze czasy licealne, kapocie. Była wiatrem podszyta i nie dawała żadnego ciepła.
Zapakowała wszystko do dużej reklamówki i pobiegła na przystanek. Pub nie był daleko i równie dobrze mogła pójść na nogach. Czasem tak robiła, ale to zdarzało się latem. Teraz nie chciała iść. Wiał ostry wiatr i co chwilę siąpił deszcz. Nie czekała długo. Komunikacja w Londynie funkcjonowała bardzo sprawnie. Podjechała dwa przystanki i wysiadła pod samym pubem. Było kilka minut po osiemnastej i gości jeszcze niewielu. Przywitała się z Johnem i zaciągnęła Maćka do ulubionego stolika. Opowiedziała mu całą historię przesyłki.
 - I tym sposobem Maciuś ja mam tą piękną kurtkę i czapkę, a to kurtka i czapka dla ciebie. Czas najwyższy wyrzucić tę starą „okryjbidę”. Przymierz, póki nie ma klientów.
Z nabożną czcią zakładał na siebie to grafitowe cudo. Najbardziej ucieszył się, że miała kaptur. Obie je posiadały. Czapka idealnie współgrała z kolorem kurtki. Spojrzał wzruszony na Ulę.
 - Ula, ktokolwiek to przysłał, ma wielkie i dobre serce. Niech mu Bóg błogosławi. Wspaniała jest, prawda?
 - Prawda Maciuś. Zostawiam ją. Tamtą wyrzuć. Naprawdę nie nadaje się już do chodzenia. Tu masz jeszcze szalik i rękawiczki. To ja lecę. Na razie.

Żeby nie wzbudzać podejrzeń zadzwonił do niej w sobotni poranek.
 - Cześć Ula, co słychać?
 - Marek – ucieszyła się. – Nie sądziłam, że tak szybko się odezwiesz. U nas same niespodzianki, jak nigdy dotąd. Dostaliśmy paczkę od nieznanego darczyńcy, a w niej dwie przepiękne kurtki dla mnie i dla Maćka i jeszcze czapki, szaliki i rękawiczki. Bardzo ciepłe. Wszystko bardzo ciepłe – mówiła rozentuzjazmowana. - Bardzo nas to wzruszyło. To musi być niezwykle dobry i wrażliwy człowiek. Nie wiem skąd nas zna, ale na paczce nie podał swojego prawdziwego nazwiska. Jestem tego pewna. Chce pozostać anonimowy. My uszanujemy to. Może i my któregoś dnia będziemy się mogli odwdzięczyć w podobny sposób darując coś biedniejszym od nas.
 - Nooo… bardzo ładny gest ze strony tego człowieka. Widzę, że ta niespodzianka bardzo poprawiła ci humor.
 - Nawet nie wiesz jak bardzo. Maciek natychmiast wyrzucił do śmietnika swoją starą kurtkę. Jest naprawdę szczęśliwy.
 - A co porabiacie dzisiaj?
 - Maciek na czternastą idzie do pracy. Będziemy mogli trochę pogadać i potęsknić. Ja zrobię na jutro obiad i trochę ogarnę mieszkanie. To nasze rozrywki na weekend, a Ty? Co ty będziesz robił?
 - Ja sprzedaję dom. Rozstałem się ze swoją dziewczyną tydzień temu a dom kupowaliśmy wspólnie. Chcemy go sprzedać lub zamienić na dwa mieszkania, ale łatwiejsze będzie chyba to pierwsze. Podzielimy się pieniędzmi i każde pójdzie w swoją stronę.
 - To bardzo przykre i smutne.
 - Nie tak bardzo Ula. Od dawna nie układało się nam. Nie żyliśmy razem tylko obok siebie. Nie chcieliśmy się już ze sobą dłużej męczyć. Ja w każdym razie odetchnąłem. Ona chyba też. Rozstaliśmy się w zgodzie i nadal ze sobą rozmawiamy. Naprawdę nie ma dramatu.
 - Niedobrze, że ludzie się rozstają, ale kiedy już muszą, to dobrze, że załatwiają ugodowo te sprawy. Kłótnie są najgorsze.
 - Masz rację. Nam zdarzały się coraz częściej i ja nie mogłem już tego znieść. Nie lubię kłótni i krzyków. Chciałem ci jeszcze powiedzieć, że mój przylot jest coraz bardziej prawdopodobny. Niewykluczone, że przylecę w sobotę. W poniedziałek chciałbym wpaść do was do firmy. Muszę pogadać z Finley’em. Mam nadzieję, że nigdzie się nie wybiera.
 - Nie. Jest na miejscu. Jak przyjdziesz rano, to na pewno go zastaniesz.
 - Dobrze Ula. Zadzwonię jeszcze i powiem ci dokładnie, kiedy będę w Londynie. Odezwę się pod koniec przyszłego tygodnia. Teraz już pożegnam się. Pozdrawiam was oboje. Do widzenia Ula.
 - Do widzenia Marek.

Następny weekend był dla niej i dla Maćka znacznie przyjemniejszy. W czwartek zadzwonił Jonathan i zaprosił ich oboje do New Denham. Mówił, że pogoda ma się poprawić i wraz z Emmą i dzieciakami planują ostatnie ognisko w tym roku i pieczenie kiełbasek. Maciek uprosił Johna, by mógł mieć wolne te dwa dni. John zgodził się. I tak nie miał nic lepszego do roboty, więc mógł sam stanąć za barem. Zwolnił go wcześniej w piątek mówiąc.
 - Jedź chłopie i odpocznij. Należy ci się, bo harujesz jak wół. Ja sobie dam radę. Widzimy się w poniedziałek.
Uszczęśliwiony pobiegł do domu. Spakowali trochę rzeczy, bo mieli tam zostać przez dwa dni. Przygotowali też puste kosze. W sobotni poranek wsiedli do pociągu i pożegnali zatłoczony Londyn.

Sad Jonathana był ogromny. On sam był z niego bardzo dumny. Tego roku udało się pozbierać wszystkie owoce. Część sprzedali sąsiadom, część rozdali a z reszty Emma robiła dżemy, soki i kompoty. Krzątała się właśnie po kuchni zerkając co chwila przez okienną szybę. Obserwowała, jak Jonathan przygotowuje drewno na ognisko wraz z dwójką ich pociech. Do niej należało przygotowanie kiełbasek. Uśmiechnęła się na myśl o dzisiejszych gościach. Znali się od kilku miesięcy, ale już zdążyli bardzo polubić tą niezwykle skromną parę Polaków. Podziwiała Ulę za jej gospodarność. Ona też taka była i podobnie, jak Ula nie lubiła niczego marnować. Podziwiała Maćka za jego pracowitość. Ilekroć do nich przyjeżdżał, nigdy nie usiedział na miejscu i zawsze pomagał w sadzie lub przekopywał grządki w jej warzywniku. Cieszyła się na to spotkanie. Dzieci zresztą też. Uwielbiały „ciocię” i „wujka” z Polski. Właśnie usłyszała ich radosny pisk. Po raz kolejny zerknęła przez okno i uśmiechnęła się szeroko. Zobaczyła na ścieżce prowadzącej do domu Ulę i Maćka, do których z krzykiem i otwartymi ramionami biegły jej dzieci. Wytarła dłonie, poprawiła włosy i wyszła na ganek.
 - Danny! Lisa! Udusicie ich! – krzyknęła. Podbiegła do nich i uściskała ich serdecznie.
 - Witajcie kochani. Dawno was nie było. Tak się cieszę, że ten weekend spędzimy razem. Daj Maczek te kosze. Zaniosę do szopy a wy wejdźcie i rozgośćcie się. Jonathan zaraz przyjdzie, poszedł w głąb sadu po drewno.
Weszli do środka i ściągnęli okrycia. Ten dom urzekł ich, jak tylko po raz pierwszy przekroczyli jego próg. Niewątpliwie mogli powiedzieć, że jest to dom, który posiada klimat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz