Łączna liczba wyświetleń

środa, 25 listopada 2015

"SYN MARNOTRAWNY" - rozdział 1,2,3,4,5,6,7 ostatni



SYN MARNOTRAWNY



ROZDZIAŁ 1



Był znękany i bardzo, bardzo zmęczony. Wydarzenia ostatnich miesięcy dały mu mocno w kość. To była taka próba sił, gorzki klaps od losu, jakby ten chciał się przekonać, czy podejmie wyzwanie i podoła temu, co mu zgotował. Nie był przygotowany na to, że zostanie z tym sam, bez żadnej osoby, która mogłaby go wesprzeć. Sebastian się nie liczył. Był wprawdzie jego najlepszym przyjacielem, ale tylko do upijania się w pubach i rwania panienek na jedną noc. Do pomocy w poważnych, życiowych sprawach zupełnie się nie nadawał. Był kompletnie niedojrzały, a w ciele dorosłego mężczyzny siedział piętnastolatek, który miał pstro w głowie.
Dzisiejszy dzień przelał kielich goryczy. Próbował, naprawdę próbował wyjaśnić tę niemiłą sytuację, ale wszyscy pozostali głusi na jego argumenty. Szczególnie rodzice. Do nich miał największy żal. Był ich jedynym dzieckiem i nie potrafił zrozumieć, dlaczego nie starają się stanąć po jego stronie, dlaczego mają do niego tak mało zaufania. Przecież się starał.
Nogi same zaprowadziły go do jednego z miejskich parków. Był niemal pusty. Zmierzch skutecznie wyganiał do domów ostatnich spacerowiczów. Przysiadł ciężko na ławce i ukrył w dłoniach twarz. Czy naprawdę był potworem? Takie były ostatnie słowa jego matki. „Prawie go zabiłeś. Jesteś potworem”.

Wydarzenia brzemienne w skutki, zaczęły nabierać tempa jakiś miesiąc temu. Pamięta ten dzień, a właściwie już głęboką noc, gdy wszedł do domu, w którym mieszkał ze swoją narzeczoną Pauliną Febo. Ponoć była mu przeznaczona, od kiedy pojawiła się na świecie. Jej i jego rodzice założyli wspólną firmę modową Febo&Dobrzański. Już wtedy, gdy byli dziećmi postanowiono za nich. Mieli się pobrać i tym samym umocnić znaczenie, prestiż i pozycję firmy. Przez te wszystkie lata naiwnie wierzył, że takie jest jego przeznaczenie. Gdy dorośli, kupili ten dom i zamieszkali w nim. Na początku było idealnie, wręcz sielankowo. Szybko się to jednak zmieniło. Ciągle go krytykowała, ciągle mu miała coś do zarzucenia. Czepiała się jego wyglądu, muzyki, jakiej lubił słuchać, oskarżała o plebejski gust. Miał dość. Czegokolwiek by nie zrobił, wszystko było źle. Zaczął uciekać z domu, byle dalej od niej i jej nieustannych fochów. Potem zaczął ją zdradzać namówiony raz i drugi przez Sebastiana. Odpowiadało mu takie życie. Przynajmniej na chwilę mógł zapomnieć o swojej, jeszcze wtedy, dziewczynie. Ona nie pozostała mu dłużna. Wprawdzie nie zdradzała go, ale bezustannie nękała jego rodziców i opowiadała im o jego rozwiązłym życiu. Próbowali na niego wpłynąć. Wywierali tak silną presję, że w końcu jej uległ i oświadczył się kobiecie, do której nie czuł kompletnie nic. W swojej naiwności rodzice sądzili, że narzeczeństwo utemperuje w jakiś sposób jego ciągoty do nocnego życia. Mylili się. Im bardziej Paulina uzurpowała sobie coraz większe prawo do niego, tym bardziej jej unikał. To ona wraz z jego matką zaczęła planować ten nieszczęsny ślub. Bardzo im było spieszno. Nawet nie miał pojęcia, jak daleko są zaawansowane przygotowania do tej uroczystości. Wszystko odbywało się poza nim.
Ta noc okazała się przełomowa. Wszedł cicho do domu sądząc, że już śpi. Była trzecia nad ranem. W głowie szumiał mu wypity alkohol, a koszula była przesiąkła zapachem tanich perfum kobiet, które były towarzystwem na dzisiejszy wieczór.
Rozbłyskające nagle światło lamp w salonie poraziło mu oczy. Zmrużył je instynktownie. Przed nim stała z zaciśniętymi z wściekłości szczękami jego narzeczona we własnej osobie.
 - Wiesz, która jest godzina? – wysyczała.
 - Nie wiem – odpowiedział cicho.
 - Jest trzecia nad ranem. Co ty sobie wyobrażasz? Jak myślisz, długo będę znosić te twoje wyskoki? Po całych dniach gdzieś znikasz. Upijasz się. Wracasz śmierdzący i zblazowany. Za dwa tygodnie ślub, a ty wykręcasz mi takie numery?! – wrzasnęła.
Już nie panowała nad sobą. Słowa z jej ust wyskakiwały z prędkością serii z karabinu maszynowego. Nie mógł tego znieść. Zasłonił uszy dłońmi.
 - Mogłabyś trochę spuścić z tonu? Słychać cię pewnie na Placu Defilad – jęknął.
Podeszła do niego i z całej siły wymierzyła mu otwartą dłonią siarczysty policzek.
 - Ty świnio. Nie będziesz mi mówił, co mam robić.
Pokiwał głową.
 - Masz rację. Nie powiem już ani słowa. Odchodzę. Zaraz spakuję swoje rzeczy – powiedział cicho i podniósł się z fotela kierując swe kroki do garderoby. Wyciągnął dużą torbę na kółkach i po kolej zaczął opróżniać swoje półki.
 - Ty tchórzu – wrzasnęła za nim. – Ja tego tak nie zostawię. Zaraz powiadomię twoich rodziców, jak mnie traktujesz. Jak śmiesz zostawiać mnie na dwa tygodnie przed ślubem. Jesteś zwykłym gnojkiem.
 - I tu też się z tobą zgadzam. Chyba nie chcesz mieć za męża zwykłego gnojka, prawda? W dodatku gnojka, który nie czuje do ciebie nic. Według samej siebie zasługujesz na kogoś lepszego, nie na takiego łajdaka jak ja. Zwracam ci więc wolność. Nie kocham cię. Teraz tylko dobrze się rozejrzyj. Na pewno trafi ci się odpowiednia partia.
 - Nic z tego mój drogi. Nie odwołam tego ślubu. Staniesz przed ołtarzem obok mnie i pobierzemy się, jak Pan Bóg przykazał.
 - Przykro mi, ale mnie tam nie będzie. Jestem zdesperowany, ale nie do tego stopnia, by samemu sobie zakładać pętlę na szyję - dopakował drugą torbę i obie wyniósł na korytarz. Zatrzymał się jeszcze na moment i obrzucił ją spojrzeniem bez wyrazu. - Mimo wszystko życzę ci szczęścia.
Wyszedł z domu nie oglądając się za siebie. Zapakował rzeczy do samochodu i ruszył do centrum. Tam miał mieszkanie, o którym nie wiedział nikt, prócz Sebastiana. Kupił je jakiś czas temu, by móc bezkarnie używać życia z przygodnie poznanymi kobietami.

Z podkrążonymi z niewyspania i nadmiaru wypitego alkoholu oczami, przyszedł mocno spóźniony do pracy. Poprosił sekretarkę o kawę i dużą ilość wody, potem zamknął się w gabinecie, nie wychylając z niego nosa aż do popołudnia. O godzinie szesnastej zadzwonił jego ojciec. Kategorycznie zażądał, by zjawił się po pracy u nich w domu.
 - Mamy do pogadania i nie wywiniesz się od tej rozmowy tak łatwo.
Odłożył słuchawkę i westchnął. To niedobrze wróżyło. Na pewno Paulina zdążyła się już poskarżyć. Musiał stawić temu czoła. Ma dwadzieścia osiem lat i nie pozwoli, by ktoś kierował jego życiem. Już dość. Nie może wciąż biernie poddawać się wygórowanym żądaniom swoich rodziców. Jest przecież dorosły, a oni traktują go tak, jakby chcieli go ubezwłasnowolnić.

O siedemnastej podjechał pod okazały dom Dobrzańskich. Niepewnie wszedł do środka. Zastał ich w salonie. Ojciec spojrzał na niego karcącym wzrokiem. Podobny wyraz twarzy miała matka.
 - Siadaj – rzucił ostro Krzysztof Dobrzański tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Możesz nam wyjaśnić, co ty wyprawiasz? Jak śmiałeś w tak podły sposób potraktować Paulinę? Jak mogłeś dwa tygodnie przed ślubem zerwać zaręczyny? Czy ty naprawdę już nie masz żadnych hamulców? Żadnej przyzwoitości?
 - Nie kocham jej – powiedział niemal szeptem.
 - Doszedłeś do tego po sześciu latach bycia razem? – odezwała się Helena Dobrzańska.
 - Nie. Doszedłem do tego już bardzo dawno. Nie zerwałem z nią wcześniej, bo obawiałem się waszej reakcji. Ciągle ustawiacie mi życie. Ingerujecie w nie, jakbym ja sam nie mógł stanowić o sobie. To nie w porządku.
 - Nie w porządku? A w porządku jest porzucenie narzeczonej tuż przed ślubem?
 - Narzeczonej, którą sami mi wybraliście. Nie pamiętam, bym był pytany o zdanie w tej kwestii. Uważacie, że jest taka idealna? Jeśli tak, to mało o niej wiecie. Jest zaborcza, mściwa i kłótliwa. Nie było dnia bez awantur. Nie jestem święty, ale ona przesadziła i to grubo. Nie ma mowy, by miał się odbyć ten ślub. Ja na niego nie przyjdę. Równie dobrze już teraz mógłbym podciąć sobie żyły, na jedno by wyszło.
Krzysztof poluzował krawat, jakby nagle zaczęło mu brakować powietrza. Zaczerpnął gwałtownie haust.
 - Musisz wybrać. Albo za dwa tygodnie weźmiesz ten cholerny ślub, albo cię wydziedziczę.
Nie spodziewał się takiego drastycznego obrotu sprawy. Ojciec postawił go praktycznie pod ścianą.
 - Nie mówisz poważnie.
 - Mówię śmiertelnie poważnie.
 - Wiesz dobrze, z czym się to wiąże. Przez to zmuszasz mnie bym odszedł z firmy. Zrezygnował ze stanowiska prezesa.
 - Z tym się to właśnie wiąże. Wybieraj.
Czuł, jak stróżki potu przesuwają się po jego plecach. Czoło też miał nimi usiane.
 - Nie dajesz mi wyboru tato. Ja nie chcę żyć pod wasze dyktando. Chcę żyć po swojemu. Popełniać błędy i uczyć się na nich. Nie chcę poślubiać kobiety, do której nie czuję nic prócz wstrętu. To tak, jakbyś postawił mnie przed plutonem egzekucyjnym i kazał strzelać. Przykro mi. Myślałem, że dla was coś znaczę. Że zależy wam na moim szczęściu. Pomyliłem się. Bardzo się pomyliłem – zadrżał mu głos a z oczu poleciały łzy. Podniósł się z fotela. - W takim razie nie mam wam już nic do powiedzenia, poza tym, że od dziś przestaję być waszym synem.
Wzburzony Krzysztof podniósł się z kanapy i wycelował w niego wskazujący palec.
 - Masz rację. Nie jesteś nim. Wydziedziczam cię! – krzyknął. Zatoczył się jak pijany i bezwładnie osunął się na podłogę.
 - Marek! Dzwoń po pogotowie! Szybko!
Helena dopadła do męża i rozpięła mu guziki koszuli.

Siedzieli na szpitalnym korytarzu oddaleni od siebie rzędem krzeseł. Czekali na lekarza. Przy Helenie siedziała Paulina wraz z bratem Alexem, on siedział cztery metry od nich.
 - To wszystko przez ciebie – syknęła Paula. – Gdyby nie twoja lekkomyślność, nigdy by się to nie wydarzyło.
 - Masz rację – odpowiedział ugodowo. - Jeszcze tylko za gradobicie nie jestem odpowiedzialny.
 - Jesteś zwykłym dupkiem – włączył się w tą wymianę zdań Alex. – I wiesz co? Cieszę się, że nie będzie tego ślubu. Lepiej, żeby została sama, niż miała poślubić takiego nieodpowiedzialnego idiotę.
 - Mam gdzieś, co myślisz. Oboje jesteście najmądrzejsi na świecie i trudno wam będzie znaleźć partnerów dorównujących wam inteligencją i klasą. Według was wszyscy są idiotami.
 - Uspokójcie się. To nie miejsce ani czas na obrzucanie się błotem – Helena była oburzona zachowaniem Marka i Alexa.
Odgłos kroków powstrzymał tę wymianę zdań. W zasięgu ich wzroku ukazał się lekarz. Wstali z miejsc i podeszli do niego, choć Marek trzymał się z boku.
 - I jak panie doktorze? – Helena pełna najgorszych przeczuć wpatrywała się w oczy mężczyzny.
 - No cóż. To był rozległy zawał. Ustabilizowaliśmy go, ale stan jest poważny. Za chwilę zostanie przewieziony na OIOM. Najbliższa doba będzie decydująca, ale trzeba być dobrej myśli.
 - Dziękuję doktorze.
Po jego odejściu Helena odwróciła się do Marka i ze złością w oczach powiedziała.
 - Chciałeś wiedzieć, to już wiesz. Nie ma potrzeby, byś dalej tu tkwił. Prawie go zabiłeś. Jesteś potworem.
Skurczył się w sobie i ze smutkiem spojrzał w jej oczy.
 - Przykro mi, że tak uważasz. Nie będę cię już dłużej męczył swoją osobą. Żegnaj.
Odwrócił się i ze zwieszoną głową opuścił szpitalny korytarz. Musiał odetchnąć. Wydarzenia dzisiejszego dnia przerosły go. Miał wprawdzie pewność, że postąpił właściwie nie dopuszczając do tego ślubu, jednak stan ojca wzbudzał w nim poczucie winy. Powlókł się do pobliskiego parku i usiadł na ławce ukrywając w dłoniach twarz.

Następnego dnia umówił się z Sebastianem w swoim mieszkaniu. Nie chciał pokazywać się w firmie. Miał dość przepychanek słownych z Alexem i Pauliną.
Olszański zjawił się u niego tuż po pracy. Był kompletnie skołowany i nie rozumiał, dlaczego Marek tak unika firmy. Gdy zasiedli już spokojnie w salonie, Marek powiedział
 - Seba, ja już nie wrócę do firmy. Zbyt wiele się wydarzyło wczoraj. Byłem u rodziców. Za wszelką cenę chcieli mnie zmusić do ślubu z Pauliną. Sprzeciwiłem się. Chyba po raz pierwszy w życiu nie zrobiłem tak, jak sobie życzyli. Ojciec wydziedziczył mnie.
Sebastian otworzył usta ze zdumienia.
 - Jak to, wydziedziczył. Co to znaczy?
 - To znaczy Sebastian, że nie należy mi się już nic. Przestałem być dla nich synem, a stałem się obcym człowiekiem. Pozbawiono mnie pracy, stanowiska i dochodów. Także udziałów firmy. Prawdopodobnie to wszystko przejdzie na oboje Febo. Będą zadowoleni, bo nieźle się obłowią. Po naszej rozmowie ojciec miał zawał. Wzywałem pogotowie. Wiem tylko, że ustabilizowali jego stan. Nie wiem, jak jest dzisiaj. Matka wczoraj właściwie wyrzuciła mnie ze szpitala.
Kadrowy Febo&Dobrzański nerwowo przełknął ślinę. Wydawało mu się, że śni na jawie jakiś koszmar.
 - Rany boskie! – złapał się za głowę. – Co teraz będzie!? Co będzie? Jak ty sobie poradzisz? Będziesz szukał pracy?
 - Chyba będę musiał. Oszczędności szybko się skończą. Nie będę miał wiecznie zasobnego konta. Mam w związku z tym do ciebie prośbę. Dam ci moje wypowiedzenie a wraz z nim wszystkie pełnomocnictwa, które dostałem od ojca. Ty wypiszesz mi świadectwo pracy. Będzie mi potrzebne. Zabierzesz też moją teczkę osobową. Tam są kopie wszystkich dokumentów. Dyplomu i innych. To też będę potrzebował. Nic na razie nikomu nie mów. Nie chcę niepotrzebnych plotek. Prawdopodobnie Alex przejmie moje stanowisko. Będzie ciężko, bo sam wiesz, jaki on jest. Obawiam się, że w F&D nastąpią czasy dyktatury.
 - Też się tego obawiam. Załatwię wszystko tak jak chcesz. Jutro przyjadę i zdam ci relację. Może będzie już wiadomo, co z twoim ojcem. Ty uruchom swoje znajomości i popytaj, czy któryś z dawnych kumpli nie ma dla ciebie pracy. Będzie ciężko, ale mam nadzieję przyjacielu, że ci się uda.

Minął prawie miesiąc, od kiedy żył na własny rachunek. Poszukiwanie pracy nie szło najlepiej. Dawni koledzy zawiedli na całej linii. Niektórzy uważali, że kpi sobie z nich. Przecież jest tym Dobrzańskim. Tym bogatym Dobrzańskim, więc jak może szukać pracy? Był zniechęcony. Musiał nauczyć się żyć oszczędnie. Przestał udzielać się towarzysko. Nie chadzał już do klubów i nie tracił pieniędzy na panienki. Coraz bardziej zamykał się w sobie przeżuwając wciąż w ustach gorycz własnej porażki.

Tego dnia wstał dość późno. Z niechęcią zwlókł się z łóżka. Po szybkim prysznicu zajrzał do lodówki i ze złością stwierdził, że jest kompletnie pusta. Westchnął ciężko. Ubrał się i wsiadłszy do samochodu pojechał do pobliskiego dyskontu. Musiał oszczędzać i od jakiegoś czasu zaopatrywał się tylko w sieciówkach. Przemierzał sklepowe półki wkładając do koszyka najtańsze produkty. Dochodził już do kasy, gdy usłyszał za plecami.
 - Marek? Marek Dobrzański?
Odwrócił się gwałtownie. Przed nim stał człowiek o niepozornej posturze, mniej więcej w jego wieku z uśmiechniętą od ucha do ucha twarzą.
 - Maciek! Dobry Boże, jak dawno cię nie widziałem. Co ty tutaj robisz?
 - Zakupy, jak widzisz. Mama bardzo narzekała na braki w zaopatrzeniu i obiecałem jej, że dzisiaj kupię wszystko. A ty? Myślałem, że o tej porze pan prezes intensywnie pracuje?
Marek spuścił głowę mówiąc cicho.
 - Nie jestem już prezesem Maciek. Od miesiąca to stanowisko piastuje Alex Febo.
 - Żartujesz. O niczym nie miałem pojęcia. Pogadamy? Zgłodniałem, może i ty coś zjesz? Zapłaćmy za te zakupy i chodźmy do jakiejś knajpy.

Siedzieli przy dyskretnym stoliku racząc się świeżymi bułkami i solidną jajecznicą na boczku. Maciek spojrzał na swojego towarzysza. Nie miał zbyt szczęśliwej miny. Od kiedy go widział po raz ostatni, chyba trochę schudł i przygasł.
 - Co się stało Marek? Dlaczego nie jesteś już prezesem?
Spojrzał na niego smutno.
 - Jeśli chcesz i masz czas, wszystko ci opowiem. Potrzebuję takiej rozmowy, bo już dłużej nie mogę tego tłumić w sobie. To zbyt wiele, jak na moje nerwy – przetarł gromadzące się w oczach łzy. – Dawno cię nie było w F&D, więc nie masz pojęcia, co się wydarzyło. Zacznę najlepiej od początku.
Szymczyk słuchał Marka nie przerywając mu. Ta historia była tak niesamowita, że gdyby nie znał Marka i realiów firmy, nigdy by w nią nie uwierzył.
 - Teraz nawet nie wiem, co dzieje się z ojcem. Wiem tylko, że niedawno wrócił do domu i chyba już poczynił pewne kroki, by przepisać wszystko na Alexa. On ślepo mu ufa i patrzy jak w obraz. Ciągle dawał mi go za przykład. Nie ma pojęcia, że tak naprawdę Febo jest słaby. Wszystko, co do tej pory osiągnął zawdzięcza Adamowi Turkowi. Znasz go, bo przecież to z nim masz do czynienia najwięcej. To on odwala całą robotę. Najgorsze jest to, że ja od niemal miesiąca poszukuję pracy. Żaden z moich dawnych kolegów nie chce mnie zatrudnić. Myślą, że robię sobie z nich żarty. Nie wiem, jak długo jeszcze dam radę żyć z oszczędności. Muszę znaleźć jakąś robotę, bo długo tak nie pożyję. Nie chcę skończyć, jako bezdomny. Na ulicy.
Maćkowi zrobiło się żal Marka. Dobrze pamiętał, jak przyszedł do F&D po raz pierwszy z propozycją zakupu zalegających w magazynie kolekcji, które się nie sprzedały. Chciał je upłynniać przez Internet. Pamiętał, że tylko Marek rozmawiał z nim rzeczowo i wyczuł niezły interes dla własnej firmy. Pamiętał, z jakim entuzjazmem przeczytał jego biznesplan. On jako jedyny dał szansę temu projektowi i bez namysłu podpisał z nim umowę.
Wysłuchawszy jego historii nawet się nie zastanawiał. Poklepał go pokrzepiająco po ramieniu i rzekł.
 - Nie martw się. Ja nie zostawię cię w potrzebie. Będę ci chyba mógł pomóc. Wiesz, że mam swoją firmę. Właściwie to jestem jej współwłaścicielem, bo drugim jest moja serdeczna przyjaciółka Urszula Cieplak. To taka przyjaźń od kołyski. Razem do przedszkola, do podstawówki, do szkoły średniej, a po niej na studia. Ula, to prawdziwy geniusz matematyczny i ekonomiczny. Dzięki niej nieźle prosperujemy, ale roboty jest mnóstwo. Jeśli więc cię to nie zraża i chcesz pracować, to my cię chętnie zatrudnimy.
Marek podniósł na niego załzawione oczy.
 - Naprawdę mógłbyś to zrobić?
 - Oczywiście. Mam u ciebie dług, bo jako jedyny poparłeś ten biznes z Internetem. W ten sposób przynajmniej będę mógł ci się odwdzięczyć. - Wzruszony Marek uścisnął mu dłoń.
 - Dziękuję ci Maciek. Mam nadzieję, że nigdy cię…, nigdy was nie zawiodę. Liczę na to, że i twoja przyjaciółka nie będzie miała nic przeciwko temu.
 - Na pewno nie. Ula, to wspaniała osoba. Mówię o niej „anioł w spódnicy”. Zresztą sam się przekonasz. Dam ci wizytówkę, żebyś mógł trafić bez problemu. Nie mamy swojego biura i póki co pracujemy u Uli w domu. Myślimy o wynajęciu czegoś w Warszawie, ale ciągle nie mamy na to czasu. Może ty będziesz się mógł tym zająć? Przyjedź jutro o ósmej. Rysiów osiem. Ja uprzedzę Ulę.
 - Dziękuję ci z całego serca Maciek. Na pewno będę. Do zobaczenia.




ROZDZIAŁ 2


To niespodziewane spotkanie sprawiło, że nareszcie poczuł się lepiej. Po raz pierwszy od wielu dni uśmiechał się sam do siebie. Nigdy nie spodziewałby się po człowieku, którego niezbyt dobrze znał, że wyciągnie do niego pomocną dłoń. Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie i jego niezłomną wiarę w to, że biznes, jaki zaproponował Markowi, na pewno wypali. Prześledzili wtedy wspólnie punkt po punkcie cały biznesplan. Marek zasugerował wtedy podział zysków po połowie. Uznał, że tak będzie uczciwie. Maciek był wniebowzięty, bo tak naprawdę liczył zaledwie na trzydzieści procent. Podpisali umowę i w krótkim czasie okazało się, że ten biznes przynosi coraz większe profity. Marek był zdumiony i podziwiał operatywność Maćka, który nawet zaczął sprzedawać poza granicami Polski. Interes kręcił się wspaniale powodując wpływ całkiem sporych sum do kasy F&D. Nie miał pojęcia, że Maciek nie działa sam. Podpisując umowę chyba pokazywał mu jakieś pełnomocnictwa, ale nawet nie zwrócił wtedy na nie uwagi. Teraz już wiedział, że były one podpisane przez drugiego współwłaściciela „Pro-S”, niejaką Urszulę Cieplak. Czuł przez skórę, że jego życie od teraz się zmieni. Wejdzie na właściwe tory, a on wreszcie zacznie uczciwie zarabiać.
Zasypiał z nadzieją, że rozmowa z panią Cieplak da pozytywne rezultaty.

Wstał już o szóstej rano. Był zbyt podekscytowany, by móc spać dłużej. Zjadł solidne śniadanie i o siódmej ruszył w stronę parkingu. Wiedział, że to jakieś czterdzieści minut drogi. Maciek uprzedził go o tym. Ustawił w GPS-ie właściwy adres i ruszył. To sprytne urządzenie nie pozwoliło mu błądzić i rzeczywiście po czterdziestu minutach podjechał pod posesję z numerem ósmym. Zanim wysiadł z samochodu zauważył podchodzącego do niego Maćka. Przywitał się z nim uściskiem dłoni.
 - Dzień dobry Maciek. Mieszkasz tu?
 - Tak, w tym domu naprzeciwko – wskazał dłonią. – Mam blisko do pracy – roześmiał się. – A ty? Jesteś gotowy? Rozmawiałem wczoraj z Ulą. Ucieszyła się, że będzie miała pomoc. Nie oszczędza się i czasem siedzi po nocach. Bardzo jej się przydasz. Opowiedziałem jej o tobie. Nie masz mi za złe? Nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Chciałem by wiedziała, z jakich powodów cię zatrudniamy.
 - Oczywiście, że nie mam ci za złe. Nawet jestem ci wdzięczny, że to ty jej powiedziałeś. Mnie byłoby trudno.
 - No dobrze. Chodźmy w takim razie. Przy okazji poznasz rodzinę Uli. Ma brata i małą siostrzyczkę. Matkę straciła dość wcześnie i sama musiała się zająć rodzeństwem i ojcem, który choruje na serce. Jak lepiej ją poznasz, to z pewnością docenisz.
Przeszli przez bramę w kierunku wejścia do budynku. Nie zdążyli do niego dotrzeć, bo drzwi się otworzyły i wyszedł starszy mężczyzna ciągnąc za sobą dziewczynkę w wieku sześciu lat. Za nimi podążał młodzieniec lat około osiemnastu.
 - Dzień dobry panie Józefie. A co to tak wcześnie?
 - A witaj Maciek. Ula wysłała mnie po zakupy, a dzieciaki idą do szkoły.
Przyjrzał się bacznie towarzyszowi Maćka. Ten zreflektował się.
 - Panie Józefie przedstawiam panu Marka Dobrzańskiego. Od dziś będzie z nami pracował. A to Marku jest Józef Cieplak, tata Uli, Beatka i Jasiek, jej rodzeństwo.
Marek uścisnął wszystkim dłoń.
 - Miło mi pana poznać.
 - I wzajemnie. Cieszę się, że Ula będzie miała pomoc, bo zaharowuje się na śmierć.
 - Mam nadzieję, że skutecznie ją odciążę i okażę się przydatny.
 - Na pewno tak będzie synu. Maciek ma dobre oko do ludzi i nie sprowadza byle kogo. Jeśli cię zatrudnił, to na pewno ma do ciebie zaufanie. No idziemy, bo dzieciaki spóźnią się do szkoły. Miłej pracy.
Już bez przeszkód weszli do środka. Wnętrze było bardzo skromne, ale niezwykle schludne i czyste. Zrobiło na Marku dobre wrażenie.
 - Ula! – krzyknął Maciek – Gdzie jesteś?
Otworzyły się drzwi od pokoju i wyszła z nich dziewczyna. Nie prezentowała się jakoś szczególnie. Włosy związane w kucyk, na nosie wielkie okulary, których kształt dawno już wyszedł z mody i ubranie jak z minionej epoki. Marek był trochę zaskoczony jej widokiem. Podeszła do nich i uśmiechnęła się. Zauważył aparat na zębach. – Jeszcze i to – pomyślał. Wyciągnęła do niego dłoń.
 - Dzień dobry panie Dobrzański. Miło mi pana poznać. – Jej głos brzmiał bardzo łagodnie i cicho, wręcz kojąco. Pochylił się i ucałował jej dłoń.
 - Marek. Po prostu Marek. Jestem niewymownie wdzięczny wam obojgu, że zechcieliście zatrudnić mnie w waszej firmie.
 - A my jesteśmy wdzięczni tobie, że się zgodziłeś. Interes się rozkręca i we dwójkę już nie dajemy rady. Ucieszyłam się, gdy Maciek opowiedział mi o tobie. Chodźmy do kuchni. Zrobię wam kawy i pogadamy o szczegółach.
Ujęła go jej delikatność i łagodność. Nawet jej wygląd przestał go tak bardzo razić. Usiedli przy kuchennym stole a ona już stawiała przed nimi aromatyczną kawę i talerzyk z pachnącym ciastem.
 - Proszę, częstujcie się, a ja ci opowiem, czym się zajmujemy. Jak widzisz warunki mamy bardzo skromne, choć mam nadzieję, że to wkrótce się zmieni. Planujemy bowiem wynajęcie jakiegoś biura w Warszawie. Oprócz sprzedaży starych kolekcji przez Internet, o której dobrze wiesz, prowadzimy też księgowość dla różnych firm. Tym zajmuję się głównie ja, bo Maciek jest zajęty przeważnie dystrybucją towarów z magazynów F&D. Jaki kierunek kończyłeś?
 - Zarządzanie i marketing, ale ekonomii też trochę liznąłem, więc może mógłbym się przydać w tej księgowości. Nie jestem taki całkiem zielony.
 - Miło to słyszeć. Zarobki nie będą zbyt wysokie, bo nadal rozwijamy działalność, ale myślę, że lepsze to, niż nic. My podzielimy się z tobą tym, co zarobimy. Na początek proponuję trzy tysiące, a potem zwiększymy stawkę, jak już firma się umocni.
 - Dziękuję Ula. To więcej niż się spodziewałem. Ja też mam dla was pewną propozycję. Dotyczy ona biura. Mam w Warszawie spore mieszkanie. To salon i trzy duże pokoje. Pomyślałem, że w jednym z nich, tym największym moglibyśmy urządzić biuro. Z powodzeniem zmieszczą się w nim trzy biurka i regały na segregatory. Dysponuję jeszcze sporą gotówką. To moje oszczędności. Chciałbym je przekazać wam. Będzie to mój wkład w aktywa firmy. Powiem wprost. Chciałbym zostać waszym wspólnikiem. Co wy na to?
Zaskoczył ich. Ula ściągnęła okulary i przetarła powieki wbijając w niego wzrok. Oniemiał. Jej oczy były piękne. Szafirowo-błękitne, jak niebo w bezchmurny dzień. Nie rozumiał, dlaczego ukrywa ich piękno, pod tymi ciężkimi szkłami. Zapatrzył się w nie a i ona nie mogła oderwać od niego wzroku.
 - Jesteś tego pewien? – powiedziała cicho.
 - Jestem pewien Ula. Nie chcę, by te pieniądze rozpłynęły się w moich rękach. Chcę zainwestować w coś konkretnego. W coś, co ma szansę przynieść w przyszłości zyski. W coś, co zacznie procentować.
Maciek wyciągnął do niego rękę i uśmiechnął się szeroko.
 - No to witaj na pokładzie wspólniku. To wy dograjcie szczegóły. Ja muszę lecieć. Mam dzisiaj nowe zamówienie i muszę pogrzebać w magazynach.
Kiedy opuścił dom oni przeszli do pokoju Uli.
 - Cieszę się, że zaproponowałeś miejsce na biuro. Zobacz, jak to tu wygląda. Pomieszczenie jest bardzo małe. Wszędzie segregatory i choć bardzo się staram, trudno tu utrzymać porządek. Skoro jednak się zdeklarowałeś i zostałeś naszym wspólnikiem, to mam dla ciebie bojowe zadanie. Przez najbliższy tydzień nie przyjeżdżaj. Spróbuj jednak zaadaptować pomieszczenie w twoim mieszkaniu. Zaopatrz je w niezbędne sprzęty. Jeśli będziesz potrzebował pomocy, dzwoń. Trzeba też będzie zmienić nieco klasyfikację lokalu, ale to już ja się tym zajmę. Będzie przez to większy czynsz. Które to piętro?
 - Pierwsze.
 - Idealnie. Zrobimy też szyld, żeby potencjalni klienci nie musieli nas szukać. Jak wszystko będzie gotowe, przewieziemy segregatory.
Patrzył na nią z podziwem. Była pełna entuzjazmu, który i jemu się udzielił. Dodał mu sił. Wprowadzili sobie nawzajem numery telefonów do komórek.
 - W takim razie nie będę tracił czasu Ula. Jadę działać. Będę dzwonił i zdawał relację o postępach. Do zobaczenia.

Kiedy odjechał odetchnęła głęboko. Nie przypuszczała, że będzie aż tak bardzo przystojny. Zrobił na niej piorunujące wrażenie. Nigdy nie spotkała mężczyzny o tak pięknej twarzy i tak pięknych oczach. Czaił się w nich smutek, ale znała jego powód. Maciek opowiedział jej wszystko z detalami. Współczuła Markowi i nie rozumiała postawy jego rodziców. Jakim trzeba być człowiekiem by odwrócić się od swojego jedynego syna. Jak można zmuszać go do rzeczy, których nie akceptuje i wreszcie, jak można planować mu całe życie narzucając nawet kobietę, którą miałby poślubić. Podziwiała go za odwagę, z jaką przeciwstawił się ich decyzjom. Drogo za to zapłacił. Stracił właściwie wszystko. Na smutki jednak najlepsza jest praca, a tej było w „Pro-S” pod dostatkiem. Jak go pochłonie, zapomni o wszystkim, nawet o tych przykrych dla niego chwilach.

Wyjeżdżał z Rysiowa pozytywnie naładowany. Ta niezwykle skromna osoba sprawiła, że wreszcie uwierzył w siebie. Ona i Maciek zaufali mu, a on nie zawiedzie tego zaufania. Postanowił iść za ciosem. Krążąc po Warszawie trafił wreszcie do salonu mebli biurowych. Zaparkował i udał się do środka. Długo chodził i oglądał sprzęty. Trafił nawet na okazję, bo dojrzał regały, które miały obniżoną cenę. Spytał sprzedawcę, dlaczego, czy są wybrakowane? Ten zapewnił go, że wszystko z nimi w porządku. Są po prostu ostatnie z tej serii, a sklep chce się ich pozbyć. Nie zastanawiał się i zamówił je. Poprosił też o pomoc w wyborze niedrogich biurek.
 - Mamy tu takie. Są nawet kolorystycznie zbliżone do koloru tych regałów, które pan zamówił. Proszę za mną – poprowadził go w głąb sali wystawowej. – Jeśli weźmie pan trzy, obniżymy cenę. Krzesła też pan chce? Mamy tu niedrogie, wyściełane fotele na kółkach. Obrotowe. Pokażę panu.
Był z siebie dumny. Za jednym zamachem udało mu się kupić niemal wszystko i to w dodatku bardzo okazyjnie. Zapłacił kartą i umówił się na dostawę za dwa dni. Podjechał też do sklepu z komputerami. Ten, który widział u Uli, był mocno wysłużony. Kupił trzy, do tego porządną drukarkę. Stwierdził, że te dzisiejsze zakupy nie uszczupliły w jakiś znaczny sposób jego konta. Nadal tkwiła tam pokaźna gotówka. Ucieszony dokupił jeszcze małe xero. Zadowolony z siebie wstąpił na obiad do jednej z tańszych restauracji. Zamówił zupę i jakieś kluski z mięsem. Najedzony pojechał do domu. Tam wypakował zakupiony sprzęt. Po południu opróżnił pokój z dotychczasowych mebli, których nie było zbyt wiele. Prawie nie korzystał z niego, od kiedy tu zamieszkał. Używał jedynie kuchni, łazienki i sypialni. Zmęczony, ale szczęśliwy usiadł wieczorem na kanapie w salonie i wybrał numer do Uli. Odebrała po kilku sygnałach.
 - Witaj Marek. Co nowego? – usłyszał jej łagodny głos.
 - Dużo się działo Ula. Jadąc od ciebie wstąpiłem do salonu meblowego. Kupiłem wszystko. Regały i biurka z krzesłami. Za dwa dni mają je przywieźć. Kupiłem też trzy laptopy, drukarkę i xero. Myślę, że to na początek wystarczy. Uprzątnąłem przed chwilą pokój. Myślę, że ta przeprowadzka może nastąpić wcześniej, niż zakładaliśmy. Może mogłabyś przyjechać jutro? Załatwilibyśmy sprawę tego lokalu i podciągnęli pod działalność gospodarczą. Może udałoby się też zamówić ten szyld, o którym mówiłaś?
 - Jestem pod wrażeniem. Naprawdę załatwiłeś mnóstwo rzeczy. Jesteś bardzo operatywny. Zatrudnienie ciebie, to był strzał w dziesiątkę i doprawdy nie rozumiem ludzi, którzy nie chcieli cię przyjąć do pracy. Dużo stracili na szczęście dla nas.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo podbudowała go tymi słowami. Serce pękało mu z dumy. Nareszcie uwierzył we własne możliwości.
 - A co z jutrzejszym dniem? Dasz radę się wyrwać? Jeśli chcesz to przyjadę po ciebie?
 - Nie, nie przyjeżdżaj. Podaj mi tylko adres. Maciek i tak jedzie rano do Warszawy, więc zabiorę się z nim. Jesteśmy bardzo ciekawi tego biura. Jeśli nie masz nic przeciwko, to przyjedziemy oboje, żeby je obejrzeć.
 - Oczywiście, że nie mam. To wspaniale. Czekam więc na was jutro rano. Adres, to Długa dwadzieścia pięć, niedaleko Akademii Teatralnej. Na pewno traficie. Do zobaczenia.
 - Dobranoc Marek.
Zasypiał w poczuciu dobrze wypełnionego obowiązku. Po raz pierwszy w życiu zaangażował się w coś całym sercem. Wiedział, że robi to z własnej nieprzymuszonej woli. Nikt mu niczego nie narzucał. Nikt nie wymagał od niego niemożliwego. Był szczęśliwy.

Dźwięk dzwonka oderwał go od expresu, w którym zaparzał kawę dla swoich gości. Podszedł szybko do drzwi i otworzył je na całą szerokość. Uśmiechnął się do nich radośnie, a Uli na widok tych cudnych dołeczków, które pojawiły się w jego policzkach, zmiękły kolana. Niewątpliwie pozostawała pod jego urokiem.
 - Witajcie. Trafiliście bez problemu?
 - Najmniejszego. Też, podobnie jak ty, mam GPS – odpowiedział Maciek.
 - Wchodźcie, bardzo proszę. Mam nadzieję, że napijecie się kawy? Mam też ciasto. Wprawdzie nie jest tak pyszne jak twoje Ula, ale będzie wam smakować.
Weszli lustrując wnętrze. Spodobało im się, bo było przestronne. Dość duży przedpokój prowadził wprost do salonu, ale wcześniej po prawej stronie, tuż przy drzwiach wejściowych mieścił się pokój, który Marek przeznaczył na biuro. Otworzył do niego drzwi.
 - Spójrzcie. Tak to wygląda. Na razie jest pusty, ale jutro będę mógł ustawić w nim meble.
Uli zaśmiały się oczy.
 - Jest naprawdę wspaniały. Właśnie o coś takiego nam chodziło, prawda Maciek? Jest dużo miejsca i dobrze, że usytuowany jest przy drzwiach wejściowych. Przynajmniej nikt obcy nie będzie ci się plątał po mieszkaniu. Odwaliłeś kupę dobrej roboty Marek.
 - To prawda. Sam jestem pod wrażeniem, jak szybko sobie z tym poradziłeś – pochwalił go Maciek.
 - Bardzo się cieszę, że wam odpowiada. Chodźmy do salonu. Kawa pewnie już gotowa.
Rozsiedli się na fotelach i kanapie.
 - Masz naprawdę duże i ładne mieszkanie. I niezły gust – Ula rozglądała się ciekawie. Zauważyła, że nie było żadnych fotografii, ani jego, ani jego rodziny. Była w stanie to zrozumieć. Na pewno tkwiło w nim wiele żalu.
 - Dziękuję Ula. Wbrew pozorom meble nie są takie drogie, ale sam muszę przyznać, że dość gustowne. Jeśli chodzi o zakup mebli w ogóle, to dopisuje mi w tym szczęście. Te do biura też kupiłem okazyjnie, a są naprawdę ładne. Niedługo sami będziecie mogli ocenić. Szkoda, że w innych sprawach nie miałem tyle fartu. No dobrze. Ja tu się roztkliwiam, a nie wiem jaki jest plan na dzisiaj. Co postanowiliście?
 - Ja, jak zwykle jadę do magazynów, a wy zaczniecie załatwiać w urzędach. Ula wszystko przygotowała jeszcze wczoraj po twoim telefonie. Nie powinno być problemów. Ty w ogóle płacisz czynsz? Mówiłeś, że to własnościowe.
 - Bo tak jest w istocie. Czynszu, jako takiego nie płacę, ale płacę media, fundusz remontowy i takie tam. Myślę, że opłaty zmienią się tylko w tym zakresie. Zresztą powiedzą nam to w spółdzielni mieszkaniowej.
 - No dobrze. To ja was opuszczam. Nie lubię tracić ani czasu, ani klienta. Lecę. Powodzenia.
Dopili kawę i zebrali się do wyjścia. Trzeba mieć anielską cierpliwość, by załatwić sprawy w urzędach. Musieli odstać swoje w każdym z nich. Jednak po czterech godzinach wyszli już z ostatniego z uśmiechem ulgi na ustach. Załatwili wszystko. Nawet szyld i pozwolenie na jego zawieszenie.
Marek kolejny raz podziwiał umiejętności i wiedzę Uli. Była przygotowana na każdą ewentualność. Jej przenikliwy rozumek pracował na najwyższych obrotach. Przydał się i on ze swoim nieodpartym urokiem osobistym i czarującym uśmiechem, któremu nie mogła się oprzeć żadna urzędniczka. Razem stanowili świetny zespół.
Opuścili właśnie gmach Urzędu Skarbowego. Uśmiechnął się do niej i spytał.
 - To, co Ula? To już chyba koniec? Trzeba to uczcić. Zapraszam cię na obiad. Na pewno zgłodniałaś.
 - Zgłodniałam, to prawda. A może zróbmy tak. Odwieziesz mnie do domu i zjesz u mnie. Mamy dzisiaj placki po węgiersku. Skusisz się? Na pewno będzie taniej niż w restauracji i na pewno smaczniej, bo domowo.
 - Dziękuję Ula za zaproszenie. Chętnie skorzystam.

Helena Dobrzańska wyszła przez drzwi prowadzące na taras, niosąc w dłoniach dzbanek z lemoniadą. Nalała pół szklanki i podała ją odpoczywającemu w wiklinowym fotelu, mężowi.
 - Proszę Krzysiu, to cię nieco ochłodzi.
 - Dzwoniłaś do Alexa? Przyjdzie?
 - Dzwoniłam. Powiedział, że przyjedzie po pracy.
 - To dobrze. Muszę z nim ustalić kilka szczegółów. Dawno go nie było i nie wiem, jak sobie radzi.
 - Na pewno dobrze. Jest taki poukładany i solidny. Zupełne przeciwieństwo Marka.
 - Nawet o nim nie wspominaj. Okazał się moim największym rozczarowaniem – powiedział butnie Krzysztof.
 - Już dobrze. Nie denerwuj się. Wiesz, że ci nie wolno. Nie myślisz czasem, że zbyt surowo go potraktowaliśmy? Chwilami mam wrażenie, że on miał jednak sporo racji, gdy mówił, że od początku układaliśmy mu życie. Nigdy nie dokonywał własnych wyborów, bo to zawsze my dokonywaliśmy ich za niego.
 - Helenko, a jakich on mógł dokonać wyborów? Całe życie był lekkoduchem. Nigdy nie myślał poważnie. Rzeczy, które robił były głupie i nieodpowiedzialne. Sposób, w jaki potraktował Paulinę, był karygodny. To było, jak policzek wymierzony mi w twarz. To niewybaczalne. Źle go wychowaliśmy Heleno. Jest krnąbrny, uparty i egoistyczny. Nigdy nie chciałem by mój syn był właśnie taki. Spójrz na Alexa. Jaki jest mądry, jak waży każde słowo, jak się stara. Jest naprawdę świetny w tym, co robi. Sprawdził się znakomicie na stanowisku dyrektora finansowego i sprawdzi się na stanowisku prezesa. Może trochę zbyt surowo traktuje ludzi, ale to też jest metoda do osiągnięcia dobrych wyników.
 - Nigdy nie pytasz, co się dzieje z Markiem. Czy sobie radzi? To już dwa miesiące, jak widziałam go ostatni raz i potraktowałam go wtedy bardzo źle obarczając całą winą za twój stan. Mam wyrzuty sumienia. To przecież nasz jedyny syn, nasze jedyne dziecko. W złości człowiek wygaduje różne rzeczy, a potem żałuje. Ja nazwałam go potworem. Widziałam, jak go to zabolało, ale nie potrafiłam zareagować wtedy inaczej. Drżałam o twoje życie. Teraz nawet nie mam pojęcia, gdzie on jest. Zapadł się pod ziemię. Nawet Sebastian nie ma z nim kontaktu. Co jest dziwne, musisz przyznać.
 - Nie musisz mieć wyrzutów sumienia Helenko. On zasłużył sobie na to. Wydziedziczyłem go i decyzji nie zmienię. Koniec, kropka. Niech sobie radzi sam i zobaczy, jak to jest dojść do wszystkiego własnymi rękami.
 - Myślę, że jednak zbyt surowo go oceniasz. Mam tylko nadzieję, że nie zamierzasz przepisać udziałów na rzecz Alexa i Pauliny.
 - Właśnie to zamierzam zrobić. Przepiszę na nich dwadzieścia pięć procent. Resztę zostawię dla nas. Po naszej śmierci przejdą na ich rzecz. Mam zamiar zmienić testament i to w najbliższym czasie. Ja już nie mam syna Heleno.
Dobrzańska westchnęła żałośnie.
 - Źle robisz Krzysztofie. Czuję to przez skórę, że to nie jest dobra decyzja.
 - Ja jej już nie zmienię. Tak postanowiłem i tak będzie. 




ROZDZIAŁ 3


Przeprowadzka poszła bardzo sprawnie. Pokój wreszcie przypominał biuro. Ustawili regały na jednej ze ścian i pomysłowo rozstawili biurka. Laptopy też podłączyli wgrywając w nie oprogramowanie, jakie było potrzebne do tego rodzaju działalności. Marek wraz z Maćkiem poprzewozili swoimi samochodami całą dokumentację. Do Uli należało poukładanie jej tak, by nie miała problemu ze znalezieniem czegokolwiek. Poza tym cieszyła ją myśl, że wreszcie odzyskała swój pokój i nie będzie już sypiać wśród stert papierów. Okrzepli nieco. Maciek każdego ranka przywoził Ulę do Marka a sam biegł załatwiać sprawy w magazynach. Marek tak bardzo przywykł do towarzystwa Uli, że już nie wyobrażał sobie, że mogłoby być inaczej. Wprowadziła go we wszystkie zagadnienia. Cierpliwie tłumaczyła krok po kroku. Była w tym naprawdę świetna. Nie denerwowała się, gdy czegoś nie rozumiał, lecz tłumaczyła kolejny raz z właściwą sobie łagodnością i spokojem. Był pilnym uczniem i już wkrótce poruszał się w sprawach księgowych samodzielnie.
Mijały miesiące. Pracowali ciężko i nie oszczędzali się. Praca przynosiła wymierne rezultaty, choć na pewno nie było to nic spektakularnego. To była taka metoda małych kroków. Cieszyli się z każdego drobiazgu, z najmniejszej rzeczy, którą udało im się sprzedać lub załatwić. Marek wreszcie dobrze poczuł się we własnej skórze. Nie musiał nikogo udawać. Nie musiał stwarzać pozorów, grać. Był sobą. Odzyskał własne „ja”. Tę dwójkę uwielbiał. Nigdy wcześniej nie poznał tak szczerych i otwartych ludzi. Ludzi nieskażonych fałszem, obłudą i sztucznością. Oni oboje mieli dusze czyste jak kryształ i tym go ujęli.

Siedzieli właśnie z Ulą pochyleni nad stosem dokumentów, gdy usłyszeli dzwonek do drzwi. Podniosła się z krzesła.
 - Nie przeszkadzaj sobie, otworzę – podeszła do drzwi i otworzyła na całą szerokość. Na progu stał młody człowiek i ze zdumieniem wpatrywał się w nią.
 - Przepraszam…, ale chyba pomyliłem mieszkania – zerknął na wywieszkę z nazwiskiem, na której figurował napis „M. Dobrzański”. Spojrzał niepewnie na dziewczynę. – Chyba jednak nie pomyliłem. Zastałem Marka Dobrzańskiego?
 - Jest. Proszę wejść – poszła przodem. – Marek. Ktoś do ciebie.
Wstał zza biurka i zerknął na gościa.
 - Sebastian?! Słodki Jezu. Już myślałem, że zapomniałeś o mnie. Chodź, siadaj. Co cię do mnie sprowadza? - Olszański wszedł dalej i rozejrzał się ciekawie. - Pozwól Seba, że ci przedstawię. To Urszula Cieplak. Pamiętasz Maćka Szymczyka? Tego od sprzedaży w Internecie? Ula wraz z nim założyła firmę, a kilka miesięcy temu przyjęli mnie do spółki. Jak widzisz, urządziłem tu biuro.
 - To ja może zrobię kawy. Napije się pan?
 - Bardzo chętnie. Jestem Sebastian – podał jej dłoń.
 - A ja Ula.
Kiedy wyszła do kuchni, Sebastian przysiadł na jednym z niewielkich fotelików.
 - No nieźle się urządziłeś bracie. Biuro niczego sobie. Nie dzwoniłeś, więc pomyślałem, że nie chcesz ze mną gadać. Dlatego i ja milczałem. Twoja matka pytała o ciebie.
Marek w sekundzie spiął się cały.
 - Powiedziałeś jej?
 - No co ty? Przecież sam mówiłeś, że nie chcesz, by ktokolwiek wiedział o tym mieszkaniu, a poza tym powiedziałem jej prawdę, że nie mam z tobą kontaktu.
 - Wiesz, co z ojcem? Masz jakieś informacje?
 - Doszedł do siebie. Doszedł na tyle, że zrobił darowiznę na rzecz Febo i oddał im dwadzieścia pięć procent swoich udziałów. Teraz oboje mają siedemdziesiąt pięć. Słyszałem też, że ponoć zmienił testament.
Markowi zrobiło się przykro. Po tych słowach był już definitywnie przekonany, że jego rodzice wykreślili go, jako syna, ze swojego życia.
 - No cóż…, westchnął ciężko. To jego pieniądze i może zrobić z nimi, co chce. Teraz zamiast jednego syna, ma i syna i córkę. Może wreszcie jest szczęśliwy, bo że oni są, jestem w stu procentach przekonany. Pewnie nigdy nie sądzili, że przypadnie im w udziale majątek, który należał się mnie. A ty Seba, jak sobie radzisz? Nie gnębią cię za bardzo?
 - Już nie… - odpowiedział niepewnie Olszański. Marek wbił w niego zdziwiony wzrok.
 - Co to znaczy, już nie?
Sebastian wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki jakiś papier.
 - Masz. Czytaj.
Marek przebiegł wzrokiem po kartce papieru i zacisnął szczęki.
 - Jak on śmiał? Jak śmiał zrobić ci coś takiego? Wiedziałem, że jest podły, ale że do tego stopnia? Włoska świnia.
 - Mnie to nie dziwi. Już od dawna zanosiło się coś takiego. On poczuł się mocny Marek. Szczególnie po tym, jak dostali udziały. Jest teraz panem na włościach i robi, co chce. Pomiata ludźmi, nie szanuje ich pracy, poniża ich. W sumie to cieszę się, że mnie zwolnił. Nie będę już musiał przynajmniej oglądać tej jego zakazanej, włoskiej gęby. Siostrunia też obrosła w piórka. Zachowuje się, jak udzielna księżna i każe sobie usługiwać. Wyobrażasz sobie?
Weszła Ula niosąc na tacy filiżanki z parującą kawą i ciastka zgrabnie ułożone na talerzyku.
 - Bardzo proszę. Tu jest cukier a tu śmietanka. Przepraszam, ale słyszałam waszą rozmowę i wywnioskowałam z niej, że zostałeś bez pracy?
 - Niestety, to prawda. Nie wiem, co będę teraz robił. Wiem dobrze, jak Marek miał pod górkę, kiedy jej szukał. Właściwie, to jestem w bardzo podobnej sytuacji. Mam trochę oszczędności, ale pewnie nie starczą na zbyt długo.
Marek popatrzył znacząco na Ulę.
 - Ula, a może przyjęlibyśmy go do spółki? Wniesie swój wkład i przynajmniej zajmie się czymś pożytecznym.
 - Właściwie… to chyba nie jest głupi pomysł. Mógłby pomagać Maćkowi przy sprzedaży internetowej i tym samym odciążyłby nas. Musiałby też jeździć z nim do magazynów. Jeśli odpowiada ci taki rodzaj pracy, to chętnie cię przyjmiemy.
Na twarz Sebastiana wypłynął szczęśliwy uśmiech i rozjaśnił jego pucołowate policzki.
 - Czy mi odpowiada? Oczywiście, że mi odpowiada. Kobieto, jesteś aniołem. Wychodząc dzisiaj z F&D z tym wypowiedzeniem pomyślałem, że to najgorszy dzień w moim życiu i nie pozostaje mi nic innego, jak tylko się uchlać. Okazuje się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dziękuję ci Ula. Dziękuję wam obojgu. Jestem szczęśliwy.
 - Zabrałeś z firmy swoje dokumenty? Masz je przy sobie?
 - Zabrałem. One nie są już tam potrzebne.
 - To je daj. Napisz też podanie o przyjęcie do pracy. Jutro zgłosimy cię do ubezpieczeń. Zaczniesz też od jutra.
 - Dzięki Marek. Dacie się wyciągnąć na lunch? Chociaż w ten sposób okażę swoją wdzięczność.
 - Nie możemy Sebastian. Ktoś musi tu być i odbierać telefony – Marek bezradnie rozłożył ręce.
 - To może zamówmy coś, co? Ja zaraz się tym zajmę. Macie ochotę na coś chińskiego?
 - Może być, ale nie zamawiaj nic z rybami. Ula ma na nie alergię
Olszański pełen entuzjazmu już wybierał numer do chińskiej restauracji.

Siedzieli w salonie i ze smakiem konsumowali chińskie potrawy. Tak zastał ich Maciek.
 - O widzę jakieś żarełko? Załapię się? Też zgłodniałem.
 - Siadaj Maciek. Jest i dla ciebie – odezwał się Marek. – Kojarzysz Sebastiana Olszańskiego?
Maciek przywitał się z nim.
 - No pewnie. Jest pan kadrowym w F&D i chyba przyjacielem Marka.
 - Jestem jego przyjacielem. Znamy się od wieków, ale kadrowym już nie. Dzisiaj mnie zwolniono.
 - Naprawdę? To chyba niezbyt dobrze się dzieje w F&D.
 - Co masz na myśli? – zaniepokojony Marek spojrzał na Szymczyka.
 - Bo i ja słyszałem plotki. Byłem dzisiaj w firmie z tymi fakturami i siedziałem u Adama. On sam jest jakiś wystraszony. Nawet spytałem go o to, ale mnie zbył. Potem wpadły te jego dziewczyny z rewelacją, że Febo zamknął bufet i nie miały gdzie zjeść. Pachnie mi to jakąś redukcją etatów, a to chyba nie wróży dobrze.
 - Zaniepokoiłeś mnie. Ciekawe, co na to ojciec. Czy w ogóle o tym wie? On nigdy nie zwalniał ludzi bez konkretnego powodu. Nawet, gdy firma nie stała dobrze finansowo, obniżał nieco zarobki, ale nigdy nie zwalniał.
 - No tego to już nie wiem bracie.
 - Maciek? – Ula podeszła do przyjaciela podając mu sztućce. – Ponieważ Sebastian został bez pracy, zaproponowaliśmy mu ją. Ma trochę gotówki i chętnie przyłączy się do naszej spółki. Co ty na to? Pomyślałam głównie o tobie. Latasz, jak opętany i załatwiasz wszystko sam. Dobrze by było, gdybyś miał pomoc.
 - Pewnie. Ja nie mam nic przeciwko temu. A pomoc się bardzo przyda, bo czasem padam na twarz – wyciągnął rękę do Sebastiana. – Witamy w klubie. Mówmy sobie po imieniu.
Marek spojrzał na zadowoloną twarz Olszańskiego. Chyba jakiś siódmy zmysł pokierował dzisiaj tu jego krokami. Gdyby tu nie przyszedł, ten dzień zakończyłby się tak, jak mówił. Urżnąłby się w jakiejś knajpie. Zaświtała mu pewna myśl.
 - Słuchajcie, już od dawna chodzi mi po głowie pewien pomysł. Teraz, gdy jest nas więcej, pomyślałem, że mógłby się udać. Otóż. Sprzedajemy tylko z magazynów F&D, a przecież takich firm jest o wiele więcej i też mają pewnie magazyny pełne niesprzedanych kolekcji. Można by było się rozejrzeć w ich sytuacji. Trochę podzwonić, lub osobiście pojechać i zasięgnąć języka. Co wy na to? Ja sam podjąłbym się tego, bo znam ludzi z tych firm. Przecież one są konkurencją dla F&D i swojego czasu miałem z nimi częsty kontakt.
Patrzyli na niego, jak zahipnotyzowani.
 - Mój Boże! Marek! Jesteś genialny! – krzyknęła Ula. – Że też wcześniej nikomu z nas to nie przyszło do głowy. Jest przecież „Fox Fashion”, „Pro-moda”, „Elegancja”. Jak dobrze poszukamy, to z pewnością znajdziemy o wiele więcej takich firm. Jutro zabierzemy się za to. Jestem pewna, że uda nam się coś załatwić. Wspaniały pomysł.
Marek patrzył na jej rozradowaną twarz. Zawsze podchodziła do wszystkiego z dużym zaangażowaniem. Tym razem nie było inaczej. Znał już ją dobrze i niezmiennie cieszył go jej entuzjazm. W takich momentach jej twarz promieniała szczęśliwym uśmiechem, którym zarażała innych, a jej oczy nabierały magicznego blasku. Ciężko go było dostrzec pod tymi masywnymi szkłami, ale on był dobrym obserwatorem. Cenił ją i podziwiał. Maciek nie przesadził w niczym. Miała niezwykły talent do ekonomii i bardzo przenikliwy i błyskotliwy umysł. Dobrze się im współpracowało. Dogadywali się bez słów. Ale coś za coś. Nie przywiązywała wagi ani do swojej urody, ani do tego, jak i w co się ubiera. A przecież miała tyle możliwości. Choćby te ciuchy, które zalegały magazyny. Na pewno znalazłaby wśród nich coś dla siebie. Wiedział, że od dawna musiała sobie radzić sama. Zabrakło matki, która podpowiedziałaby jej, jak zadbać o swój wizerunek. On miał spore doświadczenie na tym polu. Przecież od najmłodszych lat kręcił się po firmie i obserwował modelki. Nie chciał Uli urazić i narzucać jej czegokolwiek. Postanowił jednak, że w jakiś możliwie najdelikatniejszy sposób zasugeruje jej zmianę okularów i odzieży.
Okazja nadarzyła się już następnego dnia. Zostawili Sebastiana w biurze a sami pojechali do ZUS-u, by zgłosić go do ubezpieczeń. Nie tracili czasu. Postanowili odwiedzić dwie firmy modowe położone w samym centrum Warszawy. Na pierwszy ogień poszła „Fox Fashion” Marek znał dobrze jej prezesa, a raczej panią prezes. Postanowił to wykorzystać. Wielokrotnie bywał w tej firmie, więc nie miał problemu z odnalezieniem właściwych drzwi. Nawet sekretarka go poznała.
 - Pan Dobrzański. Pewnie do pani prezes? Zaraz ją uprzedzę. Proszę chwilkę zaczekać.
Nie minęły trzy minuty, gdy przywitawszy się z Iloną Krauze rozsiadali się w wygodnych, klubowych fotelach.
 - Dawno się nie widzieliśmy panie Marku. Co pana do nas sprowadza?
 - Pani Ilono, jak pani zapewne doskonale wie, nie jestem już prezesem F&D. Odszedłem z firmy kilka miesięcy temu. Wraz z przyjaciółmi, między innymi obecną tu Urszulą Cieplak, jesteśmy wspólnikami firmy zajmującej się sprzedażą starych kolekcji przez Internet. Taka sprzedaż ma wymierne korzyści zarówno dla naszej firmy, jak i dla firmy, od której pozyskujemy kolekcje. W ten sposób pomagamy opróżniać magazyny z zalegających w nich ubrań, a także dzielimy się zyskami ze sprzedaży. Czy byliby państwo zainteresowani taką formą współpracy? My chcemy rozszerzyć działalność, bo do tej pory inwestowaliśmy jedynie w magazyny F&D. Ze swojej strony możemy zaproponować trzydzieści procent.
Ilona Krauze słuchała tego, co mówi z dużym zainteresowaniem. Wreszcie przemówiła.
 - Panie Marku. Czy pan wie, że z tą propozycją spadł mi pan, jak z nieba? Już od dawna zastanawiałam się, jak rozluźnić nasze magazyny. Odzieży przybywa i one po prostu pękają w szwach. Ja bardzo chętnie podpiszę z państwem tę umowę, bo rozwiąże ona wiele naszych problemów. Trzydziestoprocentowy zysk jest również uczciwą propozycją. Teraz nie mamy przecież żadnego, a tylko kłopoty. To świetny pomysł, a ja go w pełni akceptuję. To kiedy chcecie podpisać tę umowę? Nie ukrywam, że ja chciałabym jak najszybciej.
 - I nam na tym zależy. Czy jutro o tej porze moglibyśmy wpaść? Będziemy mieli wtedy już zredagowaną jej treść i jeśli nie będzie pani miała żadnych uwag, podpiszemy ją.
 - Jestem jak najbardziej za. W takim razie do zobaczenia jutro.
Kiedy opuścili gmach „Fox Fashion”, porwał Ulę w ramiona i okręcił się z nią dokoła własnej osi wywołując tym uśmiech na twarzach przechodniów.
 - Udało się Ula! Udało! - z tej radości wycisnął na jej ustach siarczystego całusa wprowadzając ją tym w zażenowanie.
 - Marek wariacie, puść mnie! Co ty wyprawiasz?!
Spojrzał rozradowany w jej oczy.
 - Nie gniewaj się Ula, ale jestem taki szczęśliwy. Zapraszam cię na lunch. Trzeba to uczcić. Zostawimy tu samochód i pójdziemy pieszo. Jest ładny dzień a poza tym znam tu niedaleko przytulną knajpkę. Zgadzasz się?
Nie chciała tłumić w nim tego entuzjazmu, więc kiwnęła głową i powiedziała.
 - Zgadzam.
Mijali właśnie zakład optyczny, gdy przystanął na chwilę.
 - Ula wejdźmy tu na moment. Już dawno chciałem kupić jakieś okulary z filtrem do komputera. Wiesz, zwykłe szkła, ale chroniące przed promieniami z monitora. Długo ślęczymy przy nim każdego dnia. Trzeba pomyśleć o jakiejś ochronie. Niczego nie podejrzewając dała się wprowadzić do środka.
Długo przyglądali się oprawkom. Wreszcie Marek zdobył się na odwagę i powiedział.
 - Wiesz Ula, ty chyba też powinnaś zainwestować w taki filtr, bo w tych okularach chyba go nie masz, prawda?
 - No nie mam, ale szkoda pieniędzy.
 - Na zdrowie nigdy nie szkoda pieniędzy. Spróbuj przymierzyć te – podał jej lekkie, nieduże oprawki. Przyjrzała się swojej twarzy w lustrze. Wyglądała o niebo lepiej niż w tych starych, zasłaniających jej pół twarzy. - Masz tu jeszcze kilka, – podawał jej kolejne – zobaczymy, które będą najbardziej pasować. O, te są naprawdę świetne. Kupimy je. Zaraz złożę zamówienie. Ja biorę te, pokazał jej prostokątne, czarne, cienkie oprawki. Wyglądam w nich, jak intelektualista. Myślałaś kiedyś o szkłach kontaktowych?
 - Raz, ale to było dawno. Nawet kupiłam, ale nie mogłam w nich chodzić. Drażniły mi oczy.
 - Spróbujesz jeszcze raz? Błagam, zrób to dla mnie. Powinnaś pokazać światu swoje piękne, błękitne oczy. – Zarumieniła się.
 - To bez sensu i tak nie będę w nich chodzić.
Złożył ręce, jak do modlitwy i popatrzył na nią z miną biednego psiaka.
 - Tylko raz, proszę.
 - No dobrze. Niech ci będzie.
Trochę to trwało nim umieściła soczewki na swoim miejscu. Nie miała wprawy, ale ze zdumieniem stwierdziła, że nie odczuwa żadnego dyskomfortu. Nie drapały i nie łzawiły jej oczy.
 - Dziwne – powiedziała. – Są naprawdę bardzo wygodne. Uśmiechnął się najpiękniej jak potrafił.
 - Weźmiemy i je. Zaraz to załatwię - podszedł do optyka i uzgadniał z nim szczegóły. Ucieszył się, gdy ten mu powiedział, że szkła będą gotowe za godzinę. – To wystarczy, by zjeść i tu wrócić – pomyślał.
W dobrych humorach przekroczyli próg knajpki, którą znał z dawnych czasów. Zmierzając do stolika opowiadał jej właśnie coś zabawnego, gdy usłyszał gdzieś z boku.
 - Marek?
Odwrócili się, jak na komendę. Przy jednym ze stolików ujrzał swoją matkę a obok niej Paulinę. Zaskoczony ich obecnością tutaj nie mógł początkowo wydobyć z siebie głosu. W końcu opanował się i powiedział cicho.
 - Przepraszam panią, ale chyba pomyliła mnie pani z kimś innym – odwrócił się i poprowadził Ulę do najdalej ustawionego stolika na sali. Odsunął jej krzesło i sam usiadł obok. Pochyliła się w jego kierunku i spytała.
 - Marek, kto to był? Co to za kobiety? Wyglądają, jakby cię znały.
 - Ula, proszę cię, nawet nie patrz w ich kierunku. Ta starsza, to moja matka, ta młodsza, to Paulina Febo, moja niedoszła żona. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Matka wyrzekła się mnie, a z Pauliną wiesz jak było, bo Maciek ci opowiadał. Nie mówmy już o nich, dobrze? Chcę zjeść spokojnie ten lunch ciesząc się twoim towarzystwem.
Oboje czuli na sobie wzrok tych dwóch kobiet. One nie mogły się oprzeć by nie patrzeć w stronę stolika, przy którym siedzieli.
 - Co on sobie wyobraża Heleno? Jak śmie tak cię traktować? Jest kompletnie niewychowany.
 - Ja nie mam do niego o to pretensji Paulinko i nie dziwię się, że tak właśnie zareagował. Po tym, jak potraktowałam go w szpitalu i po tym, co zrobił Krzysztof, on z pewnością nie chce nas znać. Nie czuje się już z nami emocjonalnie związany. W końcu Krzysztof wydziedziczył go. Powiedział, że nie jest już naszym synem.
 - Krzysztof miał rację, że tak postąpił. Marek zasłużył sobie na wszystko, co go spotkało. Jeszcze nikt nigdy nie poniżył mnie tak bardzo jak on. Czy wiesz, jak musiałam świecić oczami ze wstydu, gdy odwoływałam nasz ślub? To było bardzo upokarzające. Ciekawe, co to za pokraka, którą ze sobą przyprowadził. Wygląda, jakby sypiała w kartonach na dworcu. Spójrz jak jest ubrana. To jakaś łachmaniara. Ma niezły gust – prychnęła pogardliwie.
 - Ja nie będę się wypowiadać na ten temat. On wreszcie żyje tak, jak chce. Muszę jednak przyznać, że wygląda zdrowo i to mnie cieszy. To, co? Pójdziemy już? Nie chcę tu dłużej siedzieć i na niego patrzeć. To za bardzo boli.
 - W takim razie chodźmy – Paulina podniosła się z krzesła obrzucając jeszcze raz pogardliwym spojrzeniem tę dwójkę siedzącą w kącie sali. Z dumnie zadartym do góry nosem wymaszerowała wraz z Heleną z lokalu.
Widząc to, Marek odetchnął z ulgą. Były ostatnimi osobami, które spodziewałby się tutaj zastać. Dobrze, że już sobie poszły.

Ten dzień, poza małym zgrzytem w kawiarni, mogli zaliczyć do udanych. Po lunchu wrócili do optyka i odebrali okulary. Wizyta w drugiej firmie zajmującej się modą również była pozytywna i zaowocowała obietnicą podpisania kolejnej umowy. Interes rozkręcał się z każdym dniem i z każdym dniem przynosił coraz większe zyski. Ciężko pracowali, ale ten trud okazał się bardzo owocny. Zaczęli więcej zarabiać i mogli odetchnąć, bo nie groziła żadnemu z nich bieda, ani bankructwo.




ROZDZIAŁ 4


Był grudzień. Zbliżały się te najbardziej rodzinne ze świąt. Cieszyli się, że będą mogli złapać trochę oddechu. Marek przez ostatnie tygodnie był ciągle w rozjazdach. Te dwie umowy, jakie podpisali z firmami modowymi przysporzyły im mnóstwo radości, ale i mnóstwo pracy. Maciek z Sebastianem nie ogarniali wszystkiego. Część tych obowiązków spadła niestety na Marka. Kilka kilometrów za Warszawą mieściły się dwa ogromne magazyny „Pro-mody”. Czego tu nie było? Chodził wzdłuż rozwieszonych ubrań i z ciekawością je oglądał. Pomyślał, że są naprawdę niezłe i wiele z nich pasowałoby na Ulę. Miał dobre oko i od razu odgadł jej rozmiar. Nie zastanawiał się i zaczął wybierać te z metką numer trzydzieści sześć. Sukienki, spódnice, bluzki i płaszcze. Zapakował to wszystko do worka. Cenę za nie postanowił pokryć z własnej kieszeni. Jej powie, że każdy ciuch kupił za symboliczną złotówkę.
Wybrał też kilkanaście kreacji do sprzedaży internetowej i zapakował do worków. Zanim odjechał, zadzwonił jeszcze do Uli.
 - Halo, Ula? Słuchaj. Jadąc z tych magazynów natknąłem się na butik w likwidacji. Wyprzedają ciuchy po złotówce. Nie mogłem przepuścić takiej okazji i kupiłem ich cały wór - kłamał, jak najęty, ale czuł się rozgrzeszony. Robił to w dobrej wierze.
 - No dobrze, ale dla kogo te ciuchy? Chcesz je wystawić na aukcję?
 - Nie Ula. To ciuchy dla ciebie. Rozmiar trzydzieści sześć. To twój, prawda?
 - No mój, ale chyba nie bardzo rozumiem…
 - Oj Ula, nie kryguj się. Za wszystko zapłaciłem dwadzieścia złotych, a jest tego naprawdę dużo. Zresztą, jak przyjadę, to zobaczysz.
Wtaszczył do przedpokoju ogromny, foliowy wór niemal pękający w szwach.
 - Ula! Chodź! Zobacz!
Wyszła do przedpokoju i jęknęła.
 - Marek. Ty chyba upadłeś na głowę. Aż tyle? Do śmierci nie zdołam tego zedrzeć.
 - Oj nie marudź. Zaciągnę to do drugiego pokoju. Tam będziesz mogła poprzymierzać, bo jest tam duże lustro. Wisisz mi dwie dychy – rzucił to ostatnie zdanie nie chcąc wzbudzać jej podejrzeń.
Z westchnieniem powlokła się za nim. Kiedy wyszedł zabrała się za opróżnianie worka. Zabłyszczały jej oczy. – Jakie te sukienki są piękne. A bluzki? Cudo i jeszcze płaszcze. Ciekawe czy będą pasować.
Przymierzała po kolei i nie mogła uwierzyć w to, co widzi w lustrze. Do tej pory wydawała się sobie taka nieforemna i pokraczna. W tych rzeczach wyglądała zupełnie inaczej. Były dopasowane, przylegały idealnie do ciała podkreślając jej sylwetkę. Nigdy nie sądziła, że może wyglądać tak dobrze. Rozpuściła włosy. – Chyba jestem ładna? – ta nieśmiała myśl zakiełkowała nagle w jej głowie. – Gdybym zrobiła lekki makijaż, byłoby całkiem, całkiemMarek miał dobry pomysł, żeby kupić te ciuchy. Aż się wierzyć nie chce, że za każdą z nich zapłacił tylko złotówkę. Są nowe, jeszcze z metkami.
Wciągnęła na siebie wełnianą sukienkę z długimi rękawami w kolorze grafitu. Do kompletu dodano pasek z czarnego weluru. – Idealnie. – Wyszła z pokoju chcąc pokazać się Markowi. Siedział na kanapie w salonie i czekał, aż wyjdzie. Oniemiał, gdy ją zobaczył. – Gdzie się podziała ta dziewczyna w mało twarzowych i nieforemnych ciuchach? Ależ ona piękna. Cudownie wygląda z tymi rozpuszczonymi włosami. Ma twarz anioła i jeszcze te jej oczy, jak dwa błękitne diamenty. Długa, łabędzia szyja i usta. Pełne, karminowe, stworzone do pocałunków. Figura idealna. Wreszcie trochę odsłoniła nogi. Smukłe i zgrabne. Gdzie ja miałem oczy? To najpiękniejsze stworzenie na ziemi jakie kiedykolwiek widziałem.
 - I jak? – spytała niepewnie.
Omiótł ją zachwyconym spojrzeniem.
 - Wyglądasz cudownie. Jesteś piękna.
Momentalnie jej policzki przyozdobiły dwa dorodne rumieńce. Rozczuliły go. Była pierwszą kobietą, która rumieniła się pod wpływem jego komplementów.
 - Dziękuję ci Marek, że pomyślałeś o mnie. Wszystkie rzeczy pasują jakby były na mnie szyte. Zaraz zwrócę ci pieniądze choć uważam, że to naprawdę psie pieniądze za takie wspaniałe rzeczy.
 - To prawda, ale byłby grzech, gdybym przepuścił taką okazję. Chciałbym, żebyś przymierzyła płaszcze. Chcę mieć pewność, że będą dobre. Jeden z nich jest zimowy, zauważyłaś? Mogłabyś spokojnie w nim chodzić. Ma pod spodem futerko.
 - Przymierzę. Zaraz wracam.
Ukazała się po chwili zapinając ostatnie guziki. Podszedł do niej i zarzucił na głowę obszyty sztucznym futrem kaptur.
 - Wyglądasz jak śnieżynka – roześmiał się radośnie. – Jak śliczna, zimowa śnieżynka – dokończył szeptem. Zahipnotyzował ją. Wpatrywała się w jego oczy nieruchoma jak kobra w transie. On też nie mógł od niej oderwać wzroku. Pochylił się i delikatnie musnął jej usta swoimi. Nie oponowała. Przywarł do niej mocniej i objął ramionami pogłębiając pocałunek. Miała zamęt w głowie. – Boże, jak on całuje. Jego usta są takie miękkie, delikatne, zmysłowe – nigdy nie sadziła, by mogli być ze sobą blisko. Wydawał jej się taki odległy, wręcz nierealny. On w jej oczach był ideałem mężczyzny, najpiękniejszym człowiekiem, jakiego widziała w życiu. Cóż ona mu mogła ofiarować? Swoją brzydotę? Wiedziała, że nie ma nikogo i podejrzewała, że jest bardzo zraniony przez kobiety, a szczególnie przez tę, która miała zostać jego żoną. Jej serce zawsze biło mocniej, gdy z nim spędzała czas. Kiedy nieopatrznie ją dotykał, czuła drżenie na całym ciele. Takie objawy są spowodowane zakochaniem, głębszym uczuciem, miłością. Kochała go, ale ukryła to w sobie głęboko mając świadomość, że to miłość, która nigdy się nie spełni. A teraz? Teraz całował ją czule, namiętnie, łapczywie. Czy to miało coś znaczyć? Czy on poczuł do niej coś więcej, niż tylko sympatię?
Oderwali się od siebie oddychając ciężko. Objął ją mocno ramionami i przytulił swój policzek do jej.
 - Zakochałem się w tobie Ula – szepnął. – Zakochałem się jak sztubak, nieprzytomnie, po wariacku. Zakochałem się na śmierć. - Patrzyła w jego piękną twarz i nie mogła uwierzyć w te wyznania, którymi ją karmił. - Czy to możliwe? On mnie kocha? – Nie mogła powstrzymać łez. Zaszkliły się jej oczy.
 - Mówisz prawdę? – spytała drżącym od płaczu głosem.
 - Najszczerszą. Bardzo cię kocham – przejechał kciukami po jej mokrych policzkach.
 - Ja czuję to samo Marek. Ja też cię kocham.
Jego promienny, szczęśliwy uśmiech mówił wszystko. Pocałunki stały się szalone. Obsypywał nimi całą jej twarz. Miejsce w miejsce.
 - Kocham cię jak wariat. Najmocniej na świecie. Jesteś moim największym szczęściem.
Ponownie mocno ją przytulił. I ona czuła jak jej serce rozpiera radość. Marzyła o nim i wreszcie to marzenie się spełniło. Długo tak trwali złączeni w uścisku. Wreszcie poruszyła się.
 - Gorąco mi… - roześmiał się na całe gardło.
 - No nie dziwię się. Zapomniałem, że masz na sobie ten ciepły płaszcz. Ściągnij go. Powieszę na wieszaku – z przyjemnością patrzył na jej rumiane policzki. Była urocza i taka śliczna. Ula, jego Ula. Jego kochanie i największy cud.

Usiadła przy kuchennym stole podpierając podbródek na dłoniach. Ten dzisiejszy dzień był bardzo dla niej szczęśliwy. Marek odwzajemnił jej miłość. Przymknęła oczy przywołując pod powieki jego ładną twarz. Tyle wyznań wysłuchała dzisiaj, tyle gorących zapewnień. Przekonał ją, że to co do niej czuje, to najprawdziwsza miłość. Uwierzyła.
 - A co ty córcia? Śpisz na siedząco? Idź się połóż. Późno już.
Józef wszedł do kuchni i przycupnął naprzeciwko. Uśmiechnęła się do niego i pogładziła jego spracowaną dłoń.
 - Zakochałam się tatusiu. W Marku. On odwzajemnił to uczucie. Powiedział mi to dzisiaj. Powiedział, że kocha mnie najmocniej na świecie.
Twarz Józefa rozciągnęła się w szerokim uśmiechu.
 - Tak się cieszę Ula. To bardzo porządny człowiek. Taki uprzejmy i dobrze ułożony. Polubiliśmy go.
 - Chciałam cię spytać, czy mógłby z nami spędzić święta. On jest zupełnie sam. Nie chciałabym, żeby w taki czas był pogrążony w samotności i smutku.
 - Ula. Myślałaś, że się nie zgodzę? Oczywiście, że się zgadzam. Nikt nie powinien być sam w czasie świąt. Powiedz mu jutro, że serdecznie go do nas zapraszamy na całe święta. Niech zabierze ze sobą trochę rzeczy, bo nie wypuścimy go stąd wcześniej, dopiero jak się skończą.
 - Powiem mu tato. Na pewno się ucieszy.

Rankiem wyszła przed bramę i przywitała z krzątającym się koło samochodu Maćkiem.
 - Cześć Maciuś. Dużo śniegu nasypało. Daj drugą szczotkę. Pomogę odśnieżać.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
 - Nie Ula. Wyglądasz jak modelka. Jak chcesz odśnieżać w tym pięknym płaszczu. Postój chwilkę, a ja szybko się uwinę.
Podwiózł ją na Długą i pożegnał się z nią nie wysiadając z samochodu.
 - Sebastian na mnie czeka przy magazynach. Powiedz Markowi, że będziemy koło trzynastej.
 - Dobra. Powiem. Jedź ostrożnie.
Otworzyła drzwi i wpadła wprost w ramiona Marka. Całował ją nieśpiesznie delektując się smakiem jej pełnych, karminowych ust.
 - Uwielbiam cię całować – mruczał rozkosznie. - Smakujesz tak słodko jak najlepszy cukierek.
 - Marek… Praca czeka…
 - Poczeka. A ja nie mogę czekać, bo stęskniłem się za tobą.
 - Przez noc zdążyłeś tak zatęsknić?
 - Przez bardzo długą noc. Wyglądasz cudnie.
Pomógł zdjąć jej płaszcz i pociągnął do biura.
 - Muszę ci coś powiedzieć. Chciałabym zaprosić cię na całe święta. Moja rodzina również. Tata powiedział, że zostaniesz u nas dopóki się nie skończą i to nie podlega dyskusji. Masz zabrać trochę swoich rzeczy i piżamę.
Zalśniły mu w oczach łzy. Jego własna rodzina miała go gdzieś. Wyrzekła się go, a obcy zupełnie ludzie z wielką serdecznością proponują mu spędzenie świąt u nich w domu.
 - Dziękuję kochanie. To dla mnie prawdziwa niespodzianka. Z wielką chęcią i przyjemnością spędzę u was święta. Na pewno będą wspaniałe.
 - Wczoraj rozmawiałam z tatą. Powiedziałam mu o nas.
 - I jak zareagował?
 - Ucieszył się. Bardzo cię polubił. Twierdzi, że jesteś dobrym człowiekiem. Jesteś? – spytała przekornie.
Objął ją w pasie i uśmiechnął się.
 - Przy tobie jestem najlepszym człowiekiem na świecie. To ty dajesz mi siłę i napędzasz do działania. Zmieniłaś mnie. Przedtem taki nie byłem. Każdego dnia dziękuję Bogu, że gdy byłem tak bardzo zdesperowany, postawił na mojej drodze Maćka a potem ciebie. Gdyby nie wy, aż boję się pomyśleć, co dzisiaj mogłoby się ze mną dziać. Już od samego początku ujęłaś mnie swoją dobrocią i łagodnością. Maciek nazywa cię „aniołem w spódnicy”, a ja mogę się podpisać pod tym stwierdzeniem obiema rękami. To co? Zabieramy się do pracy?
 - Musimy. Mamy dzisiaj jej całkiem sporo.
Zasiedli przy biurkach i utonęli w dokumentach. Ula już od dłuższego czasu wpatrywała się w monitor.
 - Marek? Zerkałeś dzisiaj na giełdę?
 - Nie, a co? – podniósł głowę i spojrzał na nią poważnie.
 - Sama nie wiem, ale dzieje się coś dziwnego. Akcje Febo&Dobrzański lecą na łeb na szyję.
 - Żartujesz? – wytrzeszczył oczy.
 - Wcale nie. Sam zobacz.
Podszedł do niej i wbił wzrok w monitor.
 - O jasna cholera! Nie wiem co jest grane. Dzwoń Ula do naszego maklera. Jak spadną poniżej stu złotych zacznij kupować. Nie mogę pozwolić, by ktoś obcy przejął firmę.
 - Ile możemy zainwestować? – spytała łapiąc za słuchawkę telefonu.
 - Trzysta tysięcy. Mam nadzieję, że starczy. To nie jest pełny pakiet udziałów. Wystawili jakieś trzydzieści procent. Dlaczego wyprzedają? Co ten Alex wyprawia?
Odłożyła słuchawkę. Rozmowa z maklerem była bardzo szybka.
 - Radził jeszcze poczekać, bo jest szansa, że osiągną cenę pięćdziesięciu złotych. Słyszałeś co powiedziałam. Nie będziemy aż tak ryzykować. Kazałam kupować po sześćdziesiąt. Popatrz jak cena leci w dół. Coś się musiało wydarzyć Marek. Nigdy akcje nie spadają tak mocno bez przyczyny.
 - Wiem Ula, wiem. I naprawdę się martwię. Jeśli trzeba będzie odkupię wszystkie. Nie dopuszczę, by firma miała zniknąć z powierzchni ziemi. Jak trzeba będzie, sprzedam samochód. Zostaje jeszcze część Sebastiana. Tam będzie około stupięćdziesięciu tysięcy. Obawiam się, że to i tak za mało. Rany boskie! Ula! Nigdy bym nie przypuszczał, że dożyję takiej chwili. Ciekawe czy ojciec o tym wie. Mocno się obawiam, że nie. Nie przeżyłby.
 - Marek. My z Maćkiem też mamy prywatne oszczędności. Jeśli będzie trzeba, to zainwestujemy. Pomożemy ci. Popatrz. Przestały spadać. Zostało na pięćdziesięciu pięciu. Zadzwonię jeszcze raz i spytam za ile kupił i ile.
Dowiedziała się wszystkiego ze szczegółami. Kiedy skończyła rozmawiać uśmiechnęła się z triumfem do Marka.
- Nasz makler się spisał. Ma wyczucie chłopak. Ryzykował, ale kupił za pięćdziesiąt sześć złotych. Kupił wszystkie. Całe czterysta akcji. Osiemdziesiąt pakietów, po pięć w każdym. W sumie dwieście osiemdziesiąt tysięcy. To strasznie tanio Marek. Desperacko wyprzedają. Nie rozumiem tego.
 - Ja też nie skarbie. W przeliczeniu na udziały to będzie jakieś trzydzieści pięć procent. Matko Boska! Co się tam dzieje? Nigdy nie było w F&D takiej dramatycznej sytuacji. Pocieszające jest to, że przejąłem udziały ojca, które darował Febo i dziesięć procent ich udziałów. Razem z tymi, które zostawił sobie ojciec mamy sześćdziesiąt procent. To dobra wiadomość, bo Febo zostają przy czterdziestu. Mają mniejszość.

O trzynastej do mieszkania wszedł Maciek i Sebastian. Jednak nie byli sami. Przyprowadzili kogoś trzeciego.
 - Marek! Pozwól! – zawołał Sebastian. Wszedł do przedpokoju i stanął jak wryty.
 - Violetta? A co ty tutaj robisz? – przeniósł pytający wzrok na Sebastiana.
 - Nie denerwuj się Marek. Musiałem ją tu przyprowadzić, bo ma wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia.
 - Cześć Marek. Dawno cię nie widziałam. Dobrze wyglądasz.
 - Dzięki Viola. Za to ty jakoś nieszczególnie.
 - Bo i cieszyć się nie ma z czego.
 - Chodźmy do salonu, tam wszystko mi opowiesz. Ula! Pozwól do nas. To jest Violetta Kubasińska moja dawna sekretarka a to Ula Cieplak, współwłaścicielka tej firmy. – Uścisnęły sobie dłonie.
 - To może ja zaparzę kawy? – zadeklarowała się Ula.
 - Nie Ula, - powiedział Maciek – ja to zrobię. Ty musisz posłuchać tych rewelacji.
Violetta usiadła w fotelu mnąc nerwowo ucho od torebki. Wszyscy wbili w nią wzrok.
 - No Viola, co się dzieje?
 - Źle się dzieje Marek. Febo oszalał. Skumał się z jakimiś Włochami. Niby tam we Włoszech mają firmę podobną do naszej. Okazało się, że to tylko przykrywka dla włoskiej mafii. Podobno piorą tam brudne pieniądze, cokolwiek to znaczy. Uwikłał się w jakieś nieczyste interesy z nimi. Teraz okazało się, że jest im winien kupę kasy. Szantażują go. Tak naprawdę to wcale mi go nie żal. Żal mi tylko firmy i pana Krzysztofa, który o niczym nie ma pojęcia. Podobno tak dbają o jego zdrowie, że nie chcą go denerwować i nie mówią mu o niczym. Obłuda i fałsz. Mówię wam. Ta zakłamana suka, Paulina też nie jest lepsza od swojego braciszka. Szeptają tylko po kątach i często zamykają się w jego gabinecie. Wiesz czym się ostatnio zajmuję w F&D? Sprzątam korytarze, ubikacje i biura. Pozwalniał wszystkie sprzątaczki a na mnie zrzucił wszystko. Powiedział, że jeśli chcę tu pracować, to mam robić, co mi każe. I tak nie przedłużył mi umowy makaroniarz jeden. Ta stara kończy się wraz z końcem roku. Zostałam na kompletnym lodzie, dasz wiarę – rozpłakała się rozpaczliwie. – Jak ja sobie teraz poradzę, przecież nie mogę wrócić do Pomiechówka?
Ula pogładziła ją po ramieniu i podała chusteczki higieniczne. Spojrzała porozumiewawczo na Marka.
 - No to już chyba znamy powód takiego gwałtownego wyprzedawania akcji firmy.
 - Wyprzedają się? – Olszański był zdumiony.
 - A żebyś wiedział. Akcje zleciały na zbity pysk. Dobrze, że Ula obserwowała giełdę, bo mogliśmy łatwo to przegapić. Na szczęście zdążyliśmy w samą porę. Wykupiłem trzydzieści pięć procent udziałów. Teraz, dzięki Violetcie już wiemy, że on potrzebuje na gwałt pieniędzy. Jest szantażowany i pewnie szybko musi przelać gotówkę. Myślę Ula, że nadal trzeba śledzić giełdę, bo coś czuję w kościach, że w sprawie sprzedaży akcji pan Febo nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. A ty Viola już nie wrócisz do F&D. Pójdziesz tylko jutro i złożysz wypowiedzenie. Zabierzesz stamtąd swoje papiery i przyjedziesz tutaj. Zatrudnimy cię. Tu też możesz być sekretarką i bardzo nam się przydasz.
 - Naprawdę? – spojrzała zapłakanymi oczami na Marka. – O jeżuniu! Dziękuję Marek. Życie mi ratujesz.
 - Ty nam też Viola. Nawet nie wiesz, jak bardzo cennych informacji nam dostarczyłaś.
 - To ja już pójdę. Może jeszcze dzisiaj uda mi się wszystko załatwić. Napiszę to wypowiedzenie i zabiorę swoje rzeczy.
 - Odwiozę cię - Sebastian podniósł się z fotela. – Nie będziesz się tłukła autobusem.
W salonie po ich wyjściu zaległa cisza. Wszyscy przetrawiali w głowach te sensacyjne informacje. Wreszcie odezwał się Marek.
 - I co o tym myślicie? To bardzo patowa sytuacja. Gdybym był w innym położeniu, pojechałbym do rodziców i opowiedział im o wszystkim. Wiem jednak, że nie wpuszczono by mnie za próg.
 - Ja myślę, że trzeba to przeczekać. Codziennie śledzić giełdę od otwarcia do zamknięcia. Jestem pewna, że czy wcześniej, czy później znowu rzucą akcje do sprzedania. My musimy być gotowi. Trzeba na wszelki wypadek zgromadzić wszystkie środki, jakimi dysponujemy i przekonać się, czy wystarczą na pokrycie zakupu akcji.
 - Masz rację kochanie. Tak będzie najlepiej.
 - Kochanie? – zdumiony Maciek spojrzał na nich oboje. Marek uśmiechnął się.
 - Jeszcze nic nie wiesz Maciek, ale chyba powinieneś. Od wczoraj jesteśmy razem. Zakochałem się w Uli, a ona we mnie. Jesteśmy szczęśliwi. Przynajmniej to nam się udało.
 - No gratuluję moi kochani. Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Zaskoczyliście mnie.
 - Wierz mi Maciek, my sami byliśmy zaskoczeni, ale ja jestem bardzo szczęśliwy, że ta słodka istota odwzajemniła moją miłość.
 - Masz naprawdę farta Dobrzański. Ula to najlepsza osoba jaką znam. Lepszej nie znajdziesz.
 - Wiem i bardzo to doceniam. Wiesz, że święta spędzę w Rysiowie? Pan Józef mnie zaprosił. Nie chciał, bym spędzał je sam. Już się cieszę na to spotkanie. Rodzina Uli jest wspaniała.
 - Ja to wiem Marek. Znam ich przecież od pieluch. Lepiej nie mogłeś trafić.


ROZDZIAŁ 5


Alexander Febo nigdy nie tryskał dobrym humorem. No może tylko wtedy, gdy z satysfakcją przyglądał się jak Krzysztof Dobrzański wydziedzicza swojego jedynego syna i jak przepisuje na nich połowę swoich udziałów. Wiele uciechy i radości przyniósł mu widok Mareczka opuszczającego szpitalny korytarz z podkulonym ogonem. Miłym zaskoczeniem był dla niego fakt, że nawet Helena Dobrzańska odwróciła się od własnego syna. To był dla Alexa Febo bezcenny widok widzieć Marka pokonanego i na kolanach. W zasadzie nie współczuł swojej siostrze z powodu odwołanego ślubu, bo tak naprawdę miał do wszystkiego ambiwalentny stosunek. Zarówno Dobrzańscy jak i Paulina byli mu tak naprawdę obojętni. Był mistrzem gry pozorów i jak się okazało, świetnie na tym wychodził. Dobrzańscy mieli go za geniusza finansów i święcie wierzyli, że równie genialnie sprawdzi się na stanowisku prezesa. On bezustannie zapewniał Krzysztofa, że firma prosperuje świetnie, a on sam radzi sobie znakomicie. Dzięki tym zapewnieniom zdrowie Krzysztofa uległo znacznej poprawie i po dwumiesięcznej rekonwalescencji w jednym ze szwajcarskich uzdrowisk powrócił do żywych w znakomitej formie. Nadal jednak zalecono, by firmy unikał jak ognia, nie przemęczał się i nie przeżywał żadnych stresów. Zapewniono, że jeśli będzie się oszczędzał, to ma szansę jeszcze trochę pożyć. Żył więc w błogiej nieświadomości o kondycji firmy święcie przekonany, że jego wspaniały, przybrany syn trzyma rękę na pulsie i dba o nią wzorowo. Jednak mimo tego odizolowania i tutaj docierały jakieś niepokojące wieści. Alex uspokajał, że to wyssane z palca plotki, że wszystko jest w najlepszym porządku, a te pozbawione wiarygodności informacje pochodzą od konkurencji, która im źle życzy.
No cóż… Alexander Febo z pewnością posiadał bujną wyobraźnię i duże skłonności do konfabulacji. Niestety i dla niego nadeszły czarne jak najczarniejsza noc, dni. Uwikłał się w karkołomny układ ze swymi ziomkami, którzy wyczuli świetny interes. Naiwność Febo i bezkrytyczna wiara w uczciwość swoich rodaków doprowadziła do tego, że teraz miotał się jak ranny zwierz nie mogąc się uwolnić z rąk szantażystów, którzy żądali od niego coraz większych sum doliczając za każdy dzień zwłoki w płatnościach złodziejskie procenty. Jedynym ratunkiem na pozyskanie szybkiej gotówki była sprzedaż akcji firmy. Tak też zrobił. Wypuścił na giełdę cztery tysiące akcji. Ten manewr nie był najszczęśliwszy, o czym zdał sobie sprawę po czasie. Mimo wmawiania sobie, iż jest doskonałym finansistą, nie przewidział biedaczek kilku istotnych rzeczy, a przede wszystkim tego, że konkurencja nie śpi. Konkurencja przecierała oczy ze zdumienia widząc tak dużą ilość akcji Febo&Dobrzański wystawioną na giełdzie. Nikt nigdy nie wystawiał akcji tej firmy na sprzedaż. Prosperowała świetnie i nigdy nie trzeba było posuwać się do tak desperackich kroków. To nagłe pojawienie się akcji i to w tak dużej ilości wzbudziło czujność i niepokój. Coś tu śmierdziało i to bardzo mocno. Głównie z tego powodu akcje poszybowały lotem w dół i jak przysłowiowy kamikadze ostro pikowały. A jednak znalazł się ktoś, kto przyhamował ich spadek. To był tajemniczy „ktoś”. Ktoś, kto nie ujawnił swojej tożsamości i najwyraźniej pragnął pozostać anonimowy. Ten intrygujący „ktoś” wykupił wszystkie wystawione na giełdzie akcje i tym sposobem stał się cichym wspólnikiem upadającej firmy.
Alexander Febo nie posiadał wyrzutów sumienia. On w ogóle nie wiedział, co to jest. Liczyła się tylko świadomość, że ktoś wykupił akcje i zapłacił za nie żywą gotówką. Nie było tego tak dużo jak Febo zakładał, ale pozwoliło mu uratować skórę. Nie zawracał sobie głowy tym, że nie poinformował swojej siostry o pozbyciu się trzydziestu pięciu procent ich wspólnych udziałów. Była na to za głupia i w dodatku wierzyła mu bezgranicznie. Już po wszystkim wcisnął jej jakiś idiotyczny bajer, że tak było trzeba i zapewnił, że niczym nie musi sobie zawracać głowy, bo to są sprawy mężczyzn. Gotówkę natychmiast przelał na konto Włochów i póki co, mógł spać spokojnie.

Święta, święta… One były coraz bliżej. Marek wraz z Ulą szalał po galeriach handlowych. Mogli sobie na to pozwolić w ciągu dnia, bo była Viola. Wprowadzona przez Ulę we wszystkie obowiązki radziła sobie świetnie i wkrótce okazała się niezastąpiona. Uwielbiała paplać godzinami przez telefon, więc liczne rozmowy z klientami nie męczyły jej zbytnio. Wreszcie mogła wygadać się do woli.
Między Markiem a Ulą doszło do zadziwiającej zgodności w kwestii prezentów i postanowili, że wspólnie je kupią dla całej rodziny. Do tego doszły jakieś symboliczne drobiazgi dla swoich wspólników i Violetty. Przyznali też sobie niewielkie premie słusznie przypuszczając, że pieniądze mogą się im jeszcze przydać, gdyby trzeba było ponownie zainwestować w giełdę.
Wigilia była dniem wolnym dla wszystkich. Marek zjawił się w Rysiowie rano, bo postanowił ofiarnie pomóc Uli w przygotowaniach. Robota szła jak po maśle. Ze szczęśliwą miną kręcił mak po raz pierwszy w życiu i po raz pierwszy w życiu usiłował ulepić pierogi. Było mnóstwo śmiechu i wesołej zabawy.
Ze łzami w oczach łamał się z nimi wszystkimi opłatkiem. Nie komentowali tego, bo znali przyczynę tych łez i widzieli jak bardzo przeżywa swoje oderwanie od rodziny. Prawdziwie rozpłakał się, gdy Józef nazwał go synem. To poruszyło emocjonalną stronę jego duszy. Ula przytuliła go wtedy mocno i gładząc jego plecy szeptała.
 - Już dobrze kochany, już dobrze.
Po wigilii nadszedł czas na prezenty. Beatce wytłumaczono już znacznie wcześniej, że Mikołaj, to tylko taki pan ze sztuczną brodą i nie jest prawdziwy, a prezenty, które dostanie, są od nich wszystkich. Rezolutna dziewczynka zrozumiała wlot te wyjaśnienia mówiąc, że od dawna podejrzewała, że ten Mikołaj, to przebrany tata. Z wielką chęcią wyciągała spod choinki kolorowe torby wręczając je każdemu z nich.
Następnego dnia wszyscy zgodnie poszli do kościoła na poranną mszę, a po niej na cmentarz. Nie mogło ich tu zabraknąć w tym dniu. Tym razem to Marek tulił Ulę, bo płakała rozpaczliwie wspominając matkę.
Po świątecznym obiedzie urządzili sobie sannę wciągając w to Maćka, który akurat się napatoczył. Było sporo uciechy. Szczególnie małej Betti nie zamykała się buzia i śmiały się do nich jej szczęśliwe oczy.
Drugi dzień świąt minął spokojniej. Poszli na relaksujący spacer, by spalić trochę kalorii. Wieczorem Marek postanowił wyjechać, ale Józef nawet nie chciał o tym słyszeć.
 - Nie puszczę cię. Nawet na to nie licz. Co będziesz robił sam w pustym domu? Źle ci u nas? Jutro zabierzesz Ulę i pojedziecie razem do pracy.
Takim argumentom nie mógł się sprzeciwić i został. Było mu tu rzeczywiście dobrze. Nie pamiętał, by kiedykolwiek w taki sposób przeżywał święta. Ta rodzina niczego nie udawała. Wszyscy jej członkowie mieli szczerość wypisaną na twarzach. Cieszyli się autentycznie z jego obecności wśród nich. Ta ciepła, rodzinna atmosfera urzekła go i jeszcze Ula, taka kochana i wspaniała. Jego serce przepełniało szczęście i wdzięczność dla tych skromnych ludzi.

Święta u Dobrzańskich bardziej przypominały stypę niż wigilię. Alex siedział chmurny i ponury i nie chciał wyjawić powodu braku humoru. Helena co chwilę roniła łzy tęskniąc za swoim jedynakiem. Krzysztof się zżymał widząc żonę w takim stanie, a Paulina usiłowała nawiązać jakikolwiek dialog, ale bez powodzenia. Nie tak miały wyglądać te święta. Przecież wszystko układało się wspaniale. Dobrzańscy pozbyli się zakały i czarnej owcy w rodzinie, a mimo to jakoś dziwnie i bez entuzjazmu akceptowali obecność rodzeństwa Febo. Coś zaczęło zgrzytać w tym Febo-Dobrzańskim świecie. Helena coraz częściej dostrzegała rysy na idealnym wizerunku swojej niedoszłej synowej i w skrytości ducha przyznawała rację Markowi. Krzysztof natomiast od jakiegoś czasu wyczuwał fałszywe tony w zapewnieniach Alexa o dobrej kondycji firmy. Coś najwyraźniej było nie tak. Czuli to oboje, ale żadne z nich nie odważyło się mówić o swoich podejrzeniach głośno. Nawet nie przypuszczali, że ta bomba z opóźnionym zapłonem wreszcie wybuchnie i zamieni w gruzy tę Febo-Dobrzańską sielankę.

Święta jednak się skończyły i nadszedł czas powrotu do szarej rzeczywistości. Ula nie odpuszczała. Każdego dnia śledziła procesy zachodzące na giełdzie. Długo nic się nie działo, jednak nie poddawała się. Sprzedaż pod koniec roku była znakomita i przerosła ich najśmielsze oczekiwania. Dzięki niej zasilili firmową kasę potężnym zastrzykiem gotówki. Sądzili, że po świętach nastąpi gwałtowny spadek, lub nawet zastój w wyprzedażach, jednak zostali mile zaskoczeni. Między świętami nastąpił prawdziwy boom. Masowo sprzedawali kreacje sylwestrowe. Skuszone dobrą marką i niewysokimi cenami sukien klientki niemal do samego końca licytowały, podbijając ceny do maximum. Maciek zacierał ręce.
 - Gdybym tego nie widział, nie uwierzyłbym. Przez cały grudzień zarobiliśmy więcej, niż przez cały rok. Niewiarygodne.
 - A wiecie, co mnie przyszło do głowy? – odezwała się Violetta. – Pomyślałam sobie, że sam Internet to nie jest dobra droga, by przyciągnąć klientów. Przecież nie każdy z nich korzysta z komputera. Może moglibyśmy pozwolić sobie na wynajęcie jakiegoś pomieszczenia, lub dwóch i urządzenia w nich sklepów? Tak naprawdę, to nie wiem, czy nas stać, ale potem moglibyśmy zrobić odpowiednią reklamę nie tylko w Internecie, ale i w mediach, lub na mieście, rozwieszając ulotki.
Marek rozdziawił buzię. Nie przypuszczał, że w głowie Violi może się wykluć taki pomysł. Nie pamiętał, by kiedykolwiek grzeszyła nadmiarem inteligencji. Zaskoczyła go kompletnie.
 - Wiesz Viola, to wcale nie jest takie głupie i brzmi całkiem sensownie. Wiąże się też niestety z zatrudnieniem dwóch dodatkowych osób. Nie wiem, czy to udźwigniemy, ale obiecuję ci, że bardzo poważnie się nad tym zastanowimy.
Sprzedaż szła świetnie. Nie oszczędzali się. Dziewczyny harowały w biurze, a chłopaki uwijali się w magazynach. Każdy z nich przydzielił sobie firmę i nią głównie się zajmował upłynniając jej kolekcje. W mieszkaniu zaczynało robić się ciasno. Marek ponownie korzystał tylko z kuchni, łazienki i sypialni. W drugim pokoju ustawiono stojaki, na których wieszano kreacje przeznaczone do wysyłki.
Za to w soboty i w niedziele znajdowali czas na oddech. To był czas, który poświęcali sobie i rysiowskiej familii. Co tydzień Marek zapraszany był na obiad do Cieplaków. Nigdy nie odmawiał. Świetnie się czuł w tej rodzinie i nawet już myślał jak o swojej własnej. Oni też tak właśnie go traktowali, jak członka rodziny. Ula stała się całym jego światem. Przy niej odżył i zdawał się zapominać o tych okropnych latach spędzonych u boku Pauliny. Ula była jej totalnym przeciwieństwem. Nigdy nie podnosiła głosu. Zawsze cicha, spokojna, skupiona. Niezwykle pracowita i oddana firmie. Przede wszystkim jednak akceptowała jego ze wszystkimi wadami i zaletami. Kochała go mocno miłością głęboką i bezwarunkową, podobną do tej, jaką darzył ją on sam.

Któregoś styczniowego poranka weszła do biura i oznajmiła, że dzisiaj musi wyjść wcześniej, bo ma wizytę u lekarza. Zaniepokoił się.
 - Coś ci dolega? Źle się czujesz?
Uśmiechnęła się do niego szeroko.
 - Nie Marek, wszystko ze mną w najlepszym porządku. Po prostu mam wizytę u ortodonty. Być może ściągną mi wreszcie to żelastwo z zębów. Straszę nim już dwa lata i bardzo bym chciała się go pozbyć.
 - Pojadę z tobą. Zawiozę cię. I tak dzisiaj nie jadę do magazynów. Zajmę się pakowaniem towarów. Trzeba powysyłać sporo rzeczy.
 - No dobrze. Jeśli chcesz. Ja chętnie skorzystam z podwózki, bo to kawałek drogi stąd.

Wyszła z gabinetu uśmiechając się do niego promiennie. Wstał i przytulił ją mocno.
 - Uwolnili cię. Wyglądasz cudnie, a twój uśmiech jest jeszcze piękniejszy.
 - Tak się cieszę Marek. Już naprawdę miałam dość tego aparatu. Lekarz powiedział, że zęby się ładnie wyrównały i nie ma ani jednego krzywego. To moje poświęcenie miało jednak swój sens. Jestem wreszcie szczęśliwa i wolna.
 - A ja jestem szczęśliwy, bo ty jesteś szczęśliwa. Chodź, odwiozę cię do domu.

Była połowa lutego. Marek krzątał się po kuchni robiąc kawę sobie i dziewczynom, gdy usłyszał krzyk Uli.
 - Marek! Chodź szybko!
Wpadł jak burza do pokoju.
 - Co się dzieje?
 - Zaczyna się. Mieliśmy nosa. Znowu wypuścił akcje. Trzy tysiące. Coś mi się zdaje, że znowu jest w potrzebie i chce szybkiej gotówki. Spójrz jak nisko stoją. Chyba nigdy ich wartość nie była tak niska. Sześćdziesiąt złotych. Nie obłowi się za bardzo. Jest lekka tendencja zniżkowa. Nikt nie licytuje, to dlatego. Dzwonię do maklera. Kupimy po pięćdziesiąt pięć. Tym razem nie będą tak szybko spadać. Na to nie możemy liczyć. Taka cena będzie bezpieczna.
 - Masz rację skarbie. Dzwoń.
Ustaliła wszystko z maklerem i zabroniła mu czekać na spadek ceny niższy od pięćdziesięciu pięciu złotych. Z napięciem obserwowali ruchy na elektronicznej tablicy. Akcje wolno ciągnęły w dół. Stanęły przy kwocie pięćdziesiąt pięć. Ula natychmiast wykonała kolejny telefon. Musiała upewnić się, czy makler zdążył. Marek obserwował ją i widział jak oddycha z ulgą.
 - Zdążył. Wykupił wszystkie za sto sześćdziesiąt pięć tysięcy. Mamy tyle. Możemy zaraz dokonać przelewu.
 - Świetnie. To jakieś dwadzieścia pięć procent udziałów. Ula, on popełnia zawodowe harakiri. Zostało mu tylko piętnaście procent. Ja mam większość. Sześćdziesiąt procent. Zostało naprawdę niewiele do przejęcia firmy. Mam nadzieję, że ten włoski dureń szybko wypuści kolejny pakiet. Wystarczy właściwie jeszcze dziesięć procent i jest ugotowany. Nas stać na tą resztę. A jak już przejmę wszystko podzielę udziały w równych częściach między nas, bo każdy z nas włożył swój wkład w wykupienie tych akcji. Tak będzie sprawiedliwie. Połączymy obie firmy i postawimy F&D na nogi. Choć wtedy trzeba się będzie zastanowić nad zmianą nazwy, bo Febo pójdą w zapomnienie.
 - Daleko sięgasz swoimi marzeniami kochany, ale jeśli wszystko pójdzie gładko, to te marzenia staną się całkiem realne.

Nie musieli długo czekać. Spanikowany Febo wypuścił w niedługim czasie kolejne akcje. Tak jak przewidział Marek, nie pozbył się wszystkich zostawiając sobie pięć procent udziałów. Mieli wreszcie te upragnione siedemdziesiąt procent i mogli przystąpić do działania. Najpierw wysłali list do Dobrzańskich z zaproszeniem do firmy w dniu trzydziestym marca o godzinie dziesiątej. Pismo opatrzone logo „Pro-S” podpisała Ula, jako jeden ze wspólników firmy. Podobne pisma poszły do Pauliny i Alexa. Były jednak bardziej szczegółowe i informowały, że rzecz dotyczy udziałów F&D.
Kiedy Alex przeczytał pismo zbladł, a na jego czoło wystąpił zimny pot. A więc stało się. Dlaczego był takim durniem i nie zainteresował się nawet, kto skupuje akcje firmy? Zaraz, zaraz… Firma „Pro-S”? Czy to nie ta firma, która sprzedaje przez Internet końcówki ich kolekcji? Tak, to na pewno oni. Tylko dlaczego podpisana jest jakaś Urszula Cieplak skoro on widywał tu mężczyznę? Wybrał numer do Turka.
 - Adam, jak się nazywa ten facet z firmy „Pro-S”?
 - Szymczyk. Maciej Szymczyk, a co?
 - Nic, nic. Chciałem tylko wiedzieć.
Odkładał słuchawkę, gdy do gabinetu wparowała wściekła Paulina z listem w ręku.
 - Alex! Co to ma znaczyć!? Dlaczego jakaś obca firma chce rozmawiać z nami na temat naszych udziałów? Możesz mi to wyjaśnić?
Otarł pot z czoła i wskazał jej fotel.
 - Usiądź. Pamiętasz Scaccich?
 - Pamiętam. Robiłeś z nimi interesy. Co z nimi?
 - Te interesy były bardzo nietrafione Paulina. To były najgorsze interesy w moim życiu. Okazało się, że cała rodzina Scaccich należy do mafii. Szantażują mnie. Wyniuchali niezły interes i łatwy zarobek. Grozili mi. Musiałem szybko zdobyć gotówkę, by zostawili mnie przy życiu. Musiałem sprzedać akcje. Zostało nam zaledwie pięć procent udziałów.
Słuchała go oniemiała. Nie mogła uwierzyć, że posunął się do czegoś takiego.
 - Czy ty wiesz, co zrobiłeś? Zrobiłeś z nas nędzarzy. Jak ty sobie wyobrażasz, z czego będziemy żyć? Myślisz, że nowy właściciel pozwoli nam nadal tu pracować? Nie sądzę. Co powie na to Krzysztof? Nawet nie chcę myśleć, jak na to zareaguje. Zabiłeś nas Alex!

Trzydziesty marca jawił się Markowi jako najpiękniejszy dzień w jego życiu. Przynajmniej dotychczasowym. Zostawili Violettę w biurze, a sami wraz z Sebastianem i Maćkiem podjechali pod firmę na Lwowską. Wszyscy prezentowali się niezwykle elegancko i szykownie. Oni w markowych garniturach, Ula w pięknym kostiumie. Przystanęli jeszcze przed wejściem. Marek wziął głęboki oddech i spojrzał na przyjaciół.
 - No moi drodzy, do dzieła. Chodźmy uciąć łeb tej włoskiej Hydrze.
Wyjechali na piąte piętro. W recepcji nie było nikogo. Podeszli do sali konferencyjnej. Marek wziął kolejny oddech i otworzył drzwi. Byli wszyscy. Cała czwórka. Wszedł do sali i przywitał się ogólnym „dzień dobry”. Pozostali zrobili to samo. Febo podniósł się z krzesła i wycelował w niego palec.
 - Możesz mi powiedzieć, co tu robisz? O ile sobie przypominam, to nie masz prawa przebywać w tej firmie, podobnie jak pan Olszański, nieprawdaż?
Marek obrzucił go pogardliwym spojrzeniem i powiedział kategorycznie.
 - Proszę usiąść panie Febo. Mam większe prawo przebywać w tej firmie niż pan. Jestem w posiadaniu siedemdziesięciu procent jej udziałów.
Alex chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz tylko otworzył usta i usiadł na miejsce. Krzysztof poruszył się niespokojnie.
 - Jak to siedemdziesiąt procent. Jak…? Kiedy…?
Marek odwrócił się do przyjaciół i powiedział.
 - Zajmijcie miejsca, proszę – skierował swój wzrok na Dobrzańskich.
 - Zanim zacznę wyjaśniać, chciałbym się upewnić, czy pan, panie Dobrzański ma przy sobie leki nasercowe. Nie chciałbym, aby podczas tych wyjaśnień pan zasłabł.
 - Mamy leki – odezwała się Helena. Marek kiwnął głową.
 - W takim razie zacznę. Jakiś czas temu obecny tu Alexander Febo zawarł umowę z firmą modową z Mediolanu należącą do niejakich Scacci. Sądził, że ubił świetny interes. Jak się szybko okazało, rodzina Scacci jest rodziną mafijną i w krótkim czasie złapała pana Febo za gardło. Zamiast obiecywanych w umowie profitów płynących ze wzajemnej współpracy, zaczęto go szantażować. Jedyną możliwością pozyskania szybkiej gotówki wydawała się sprzedaż akcji. Tak też zrobił. W tajemnicy przed innymi udziałowcami rzucił na giełdę po raz pierwszy cztery tysiące akcji. Okazało się, że nie przyniosły spodziewanych zysków. Sytuacja zaczęła przybierać niekorzystny obrót. Akcje leciały na łeb, na szyję. Stanęły przy wartości pięćdziesięciu pięciu złotych. Wykupiłem je wszystkie podobnie jak kolejny ich rzut na giełdę w liczbie trzech tysięcy. Trzeci rzut był znacznie skromniejszy, ale i tak mnie zadowolił. Nie posiadam informacji czy pan Febo zaspokoił chciwość swoich włoskich przyjaciół. Jeśli nie, to nie chciałbym być teraz na jego miejscu - spojrzał z niepokojem na ojca. - Wszystko w porządku? Jeśli nie, zrobimy przerwę i zażyje pan lek.
 - Nie, nie, kontynuuj. Wezmę nitroglicerynę. Podaj mi Helenko.
 - Nie ma już zbyt wiele do powiedzenia. Ja i moi wspólnicy mamy siedemdziesiąt procent akcji. Proponujemy odsprzedanie nam pozostałych pięć procent udziałów po cenie aktualnie obowiązującej. Przejmujemy firmę i nie chcemy w niej widzieć ani pana, ani pani Febo. Piętnaście procent pozyskanych udziałów zwracam państwu Dobrzańskim. Resztę w wysokości sześćdziesięciu procent dzielę na cztery, w równych częściach po piętnaście procent dla każdego z moich wspólników. Czy państwo Febo zgadzają się na sprzedaż swoich udziałów? Jeśli tak, mamy gotową umowę. Wystarczy ją podpisać. Notarialnie potwierdzimy sami chyba, że chcą państwo w tym uczestniczyć.
 - Nie, – odezwała się Paulina – nie musimy przy tym być.
 - Ula, podaj proszę umowę.
Zaległa cisza, gdy oboje Febo czytali warunki tej umowy. Nie trwała długo, bo podpisali ją bez żadnej zwłoki. Marek odebrał od nich formularze i oddał Uli.
 - Dziękuję. A teraz proszę o opuszczenie sali. Proszę też jeszcze dziś spakować swoje rzeczy i nigdy tu nie wracać. Żegnam.
Wyszli z sali bez słowa. Dobrzańscy siedzieli ze spuszczonymi głowami. Helena płakała. W oczach Krzysztofa też lśniły łzy. Otarł je nieporadnie i spojrzał na Marka.
 - Wyrządziliśmy ci ogromną krzywdę synku. Nie będę miał ci za złe, jeśli nie będziesz mógł nam wybaczyć. Jako rodzice, zawiedliśmy na całej linii. Bardzo żałujemy tego, w jak okrutny sposób cię potraktowaliśmy. Byliśmy ślepi i głusi, bo uwierzyliśmy w fałszywe oskarżenia. Dziękujemy ci i dziękujemy wam, że nie dopuściliście, by poszedł wniwecz dorobek naszego życia. Nie mieliśmy o niczym zielonego pojęcia, bo Alex do końca zapewniał nas, że z firmą wszystko w porządku. Pójdziemy już. Nie będziemy wam przeszkadzać.
 - Jeszcze chwileczkę tato – Krzysztof podniósł głowę oszołomiony.
 - Powiedziałeś do mnie tato… Nie zasłużyłem sobie na to miano. Jeszcze raz bardzo cię przepraszamy oboje.
 - Tu jest piętnaście procent udziałów dla was. Ja postaram się postawić tę firmę na nogi. Przyjaciele mi pomogą. Febo odeszli w niebyt i myślę, że już nikt nie będzie mi rzucał kłód pod nogi.
 - Dziękujemy synku. Wybacz, że nie doceniliśmy cię tak, jak na to zasługiwałeś. Jesteś dobrym człowiekiem.
Patrzyli jak seniorzy opuszczają salę konferencyjną, pochyleni, zgarbieni, jakby nagle przybyło im lat. Smutny to był widok.





ROZDZIAŁ 6      +18


Zostali sami. Ula podeszła do niego i uściskała go.
 - Byłeś wspaniały. Załatwiłeś ich koncertowo. Gratuluję i jestem z ciebie bardzo, bardzo dumna.
 - Dziękuję kochanie. Bez waszej pomocy to by się nigdy nie udało.
Sebastian z Maćkiem również gratulowali.
 - Czeka nas mnóstwo pracy, ale poradzimy sobie jak zawsze – mówił Maciek.
 - Kochani. Ja proponuję rozejrzeć się po firmie. Przejdziemy teraz wszystkie pokoje. Zobaczymy kto został, a kogo trzeba z powrotem przywrócić do pracy. Proponuję zacząć od pracowni mistrza Pshemko. Wieki go nie widziałem i nie wiem, czy jeszcze tu jest. Chodźmy.
Przeszli do pracowni. Wchodząc Marek zauważył krzątającą się Izę, główną krawcową F&D.
 - Dzień dobry Iza.
Odwróciła się na dźwięk dobrze znanego jej głosu a na twarz wypłynął szczęśliwy uśmiech.
 - Marek! Dobry Boże. Co ty tu robisz? Tak dawno cię nie widziałam.
 - Teraz będziesz mnie widywać codziennie. Przejąłem firmę i wykurzyłem z niej oboje Febo. Poznaj proszę. To Ula Cieplak, Maciek Szymczyk a Sebastiana doskonale znasz. To moi wspólnicy. Od dzisiaj my wszyscy będziemy zarządzać firmą. Powiedz mi, Pshemko jeszcze tu pracuje?
 - Pracuje. Zaszył się w swojej pracowni i nie wyściubia z niej nosa. Jest bardzo przygnębiony. Zimowa kolekcja w ogóle nie wypaliła, bo Febo nie zamówił żadnych materiałów. Wiesz, że on najlepiej się czuje, jeśli ma możliwość tworzenia, a tej go pozbawiono. Nawet czekolady od dawna mu nie przynoszą, bo Febo odebrał ten przywilej w ramach oszczędności. Ale chodźcie. On na pewno się ucieszy.
Przeszli krótkim korytarzem i weszli do pracowni. Mistrz siedział w czerwonym fotelu zatopiony we własnych myślach.
 - Panie Przemysławie przyprowadziłam panu gości – powiedziała cicho Iza.
Podniósł głowę a jego zasępione oblicze wygładził uśmiech.
 - Marco? To naprawdę ty? – zerwał się z fotela i zawisł na szyi Dobrzańskiego. – Marco, żebyś ty wiedział, co się tutaj wyprawia. Istna Sodoma i Gomora. Ten włoski matoł doprowadził firmę na samo dno. Nie wiem, czy da się jeszcze coś zrobić. Biedny Krzysztof chyba tego nie przeżyje.
 - Spokojnie przyjacielu. Właśnie byliśmy na spotkaniu z rodzicami i obojgiem Febo. Przejęliśmy interes, a Febo już nie ma. Spójrz, to są moi wspólnicy, – przedstawił ich po kolei – oni pomogą w podźwignięciu firmy. Jest marzec a ty pewnie nawet nie zacząłeś projektować wiosennej kolekcji, mam rację?
 - Byłem taki zniechęcony, Marco. Zimowa nie wypaliła i nawet nie zabierałem się za projektowanie wiosenno-letniej.
 - Nie zostało zbyt wiele czasu, a roboty jest mnóstwo. Zabierzcie się za specyfikację. Iza na pewno ci pomoże. Zróbcie ją jak najszybciej i dostarczcie mi ją. Zamówię potrzebne materiały a ty zabierz się za projekty. Musimy sprawić, by ta firma znowu zaczęła odnosić sukcesy.
 - Och Marco. Lejesz miód na moje znękane serce. Czuję jak wstępuje we mnie nowy duch. Jutro będziesz miał specyfikację na biurku. Tak się cieszę, tak bardzo się cieszę…
 - I ja się cieszę. Pójdziemy już, bo chcemy sprawdzić, kto został w firmie, a kto nie. Musimy wiedzieć na czym stoimy. Trzymaj się.
Większość pokoi świeciła pustkami. Nawet nie zdawali sobie sprawy jak wielkie cięcia w załodze poczynił Febo. To była wielka strata, bo pozwalniał doświadczonych i sprawdzonych ludzi.
Zeszli na trzecie piętro do działu księgowości. Zastali tam wystraszonego Adama i trzy jego księgowe. Marek rozmawiał z nim na osobności.
 - Posłuchaj Adam. Febo już nie ma. Możesz przestać się bać. Od dzisiaj ja i moi wspólnicy zarządzamy firmą. Proponuję ci stanowisko zastępcy dyrektora finansowego. Zasłużyłeś na awans, bo wiem, że to ty odwalałeś całą robotę za Alexa. Dyrektorem finansowym zostanie Urszula Cieplak, osoba ze wszech miar kompetentna, a przede wszystkim wspaniały człowiek. Z pewnością nie będziesz już musiał tak harować jak przy Febo. Jestem pewny, że będzie wam się ze sobą świetnie pracowało. Chciałbym, żebyś zajął gabinet Alexa. Czy Dorota pracuje nadal?
 - Pracuje, ale też drżała już o swoją posadę.
 - Przekaż jej, że nikt jej nie będzie zwalniał. Od dzisiaj jest twoją sekretarką i żadna redukcja jej nie grozi. Zgadzasz się na to stanowisko? Na początek będzie niewielka podwyżka pensji, bo ty wiesz najlepiej w jak kiepskiej kondycji jest firma, ale z czasem na pewno to się zmieni i zostaniesz wynagrodzony adekwatnie do swoich kompetencji.
Adam był wzruszony. Uściskał Marka i rzekł.
 - Nie mógłbym odmówić. Przyjmuję stanowisko i zapewniam cię, że nie zawiodę twojego zaufania. Bardzo się cieszę Marek. Dziękuję.
 - No to załatwione. Od jutra zacznij przenosić swoje rzeczy. Obawiam się, że dzisiaj jest tam jeszcze Alex i pakuje swoje.
W dawnym gabinecie Sebastiana zastali Alę Milewską, byłą asystentkę Olszańskiego. Ucieszyła się tak bardzo ich widokiem, że aż się rozpłakała. Była jednym z nielicznych pracowników firmy zatrudnionym od chwili jej powstania. Uściskała ich obu.
 - Tak się cieszę moi kochani, że wróciliście. Już nie było życia w tej firmie. Ja oddaję ci stanowisko Sebastian. Znacznie bardziej wolę być twoją asystentką niż zajmować twoje miejsce.
 - Usiądźmy na chwilę – zaproponował Marek. – Ty pewnie najlepiej jesteś zorientowana, kto został, a kto odszedł. Opowiadaj. Musimy wiedzieć, na czym stoimy. Wiemy, że jest Pshemko, ale bez asystenta i Iza. Byliśmy też w księgowości i tam jest komplet. Co z pozostałymi?
 - Bufet zamknięty. Febo zwolnił Elę mimo, że błagała, by tego nie robił. Nie miała się gdzie podziać z dzieckiem. Na razie mieszka u mnie. Zwolnił Anię. Recepcja pozostała bez nikogo. Został jeden informatyk, ludzie z obsługi technicznej i ochrona.
 - Mam prośbę Alu. Sporządź proszę listę wszystkich zwolnionych i spróbuj się z nimi skontaktować. Powiedz, że jeśli mogą, niech wrócą do pracy. Od jutra. Dla Eli wygospodarujemy jakiś fundusz, by mogła znaleźć mieszkanie i opłacić je. Również na przedszkole dla jej synka. Umawiaj wszystkich na godzinę ósmą i powiedz, by zebrali się w konferencyjnej. Jutro przekażę też wszystkie ustalenia dotyczące stanowisk. Będziemy potrzebować też dodatkowo dwóch księgowych, które zajmą się naszą obecną firmą. Daj więc ogłoszenie w prasie i w Internecie. Dużo na ciebie zrzucam. Poradzisz sobie?
 - Poradzę. Zaraz się do tego zabieram.

Siedzieli w restauracji i po sytym obiedzie omawiali kolejne szczegóły.
 - Słuchajcie, mam propozycję stanowisk dla nas wszystkich. Jeśli się zgodzicie, chciałbym wrócić na stanowisko prezesa. Już raz na nim byłem i chyba nie szło mi najgorzej.
 - Nawet nie myśleliśmy, że może być inaczej – odezwał się Maciek. – Byłeś najlepszym prezesem jakiego znałem. Żadne z nas nie nadaje się na to stanowisko.
 - Dziękuję Maciek. Zabiorę do siebie Violettę. Będzie jak za dawnych czasów. Ty też Sebastian wrócisz na stare śmieci. Stanowisko dyrektora HR czeka. Chciałbym, żebyś ty Maciek objął funkcję dyrektora do spraw produkcji. Jesteś świetnie zorganizowany i zorientowany w temacie. Z magazynami nie będziesz się już użerał sam. Dostaniesz do tego najlepszych ludzi. To dochodowa działalność i nie chciałbym z niej rezygnować, bo to głównie dzięki niej osiągnęliśmy tak wiele. Ty kochanie – zwrócił się do Uli – świetnie sprawdzisz się na stanowisku dyrektora finansowego. Wyznaczyłem już Adama na twojego zastępcę. Będziesz miała z niego pociechę, bo jest niezwykle sumienny i pracowity. To głównie dzięki niemu Alex się tak mocno wybił. Jechał na jego plecach i wykorzystywał go. Nawet zastraszał. Teraz, kiedy nie będzie czuł jego oddechu za plecami wreszcie będzie mógł pracować bez stresu.
Ja zajmę mój dawny gabinet. Sebastian wracasz do swojego. Ty Maciek weźmiesz dawny gabinet ojca, a Uli urządzimy ten pokój obok mojego. Będziemy mieć wspólny sekretariat, a Violetcie załatwimy koleżankę, żebyś i ty miała swoją sekretarkę. To chyba wszystko. Macie jakieś uwagi?
 - Uwag nie, ale trzeba będzie pomyśleć o przeprowadzce. Musimy opróżnić ten pokój w twoim mieszkaniu. Jeśli chcesz, zajmę się tym – zgłosił swoją gotowość Sebastian. – Myślę, że przez następny tydzień urządzimy się już na dobre.
 - W porządku Seba i dziękuję, że się tym zajmiesz. To chyba wszystko. Wracamy do biura. Trzeba przekazać dobre nowiny Violi. Ucieszy się, że znowu obejmie sekretariat w posiadanie.

Ciężki był dla nich ten tydzień. Pocieszające było to, że wrócili starzy pracownicy i firma wreszcie zaczęła tętnić życiem. Przyjęto też sporo nowych osób. Nie zaniedbywano sprzedaży internetowej, bo ona była głównym źródłem dochodu firmy i pozwalała utrzymać poziom wynagrodzeń. Powolutku wychodzili na prostą. Ula zamknęła się w dawnym gabinecie Alexa wraz z Adamem, który przekazywał jej wszystkie raporty mówiące o kondycji firmy. Była pod wrażeniem jego rzetelności. Kiedy skończyli uśmiechnęła się do niego i powiedziała.
 - Jesteś bardzo solidnym człowiekiem Adam. Jestem pewna, że będzie nam się świetnie współpracować. Dawno nie widziałam tak porządnie prowadzonej księgowości. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Kondycja firmy na razie jest kiepska, ale mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni. Nie wiem, czy Marek ci mówił, że „Pro-S” oprócz sprzedaży przez Internet zajmowało się też prowadzeniem księgowości dla innych firm. Głównie to ja i Marek byliśmy tym pochłonięci. Nie chcielibyśmy z tego rezygnować. Zresztą nie byłoby w porządku zostawiać teraz te firmy na lodzie. Jest ich dwadzieścia. To z tego powodu zatrudnimy dodatkowo te dwie księgowe. Powiększy ci się ten babiniec, ale poradzisz sobie, prawda?
 - Nie obawiaj się Ula. Z trzema dałem radę, to i z pięcioma sobie poradzę.

W piątek po pracy pojechała z Markiem do jego mieszkania na Długą. Uprzedziła ojca, że nie wróci i na weekend zostanie w Warszawie. Obiecała Markowi pomóc doprowadzić mieszkanie do porządku. Przez tą przeprowadzkę panował w nim niezły bałagan, a Marek był tak zalatany, że nie znalazł nawet chwili czasu, by zabrać się za sprzątanie.
Po drodze wstąpili jeszcze na zakupy. Lodówka Marka święciła pustkami i należało ją zapełnić. Musieli przecież coś jeść przez te dwa dni. Obładowani weszli do domu rzucając ciężkie torby na podłogę w przedpokoju. Ula zerknęła na pokój, który do tej pory służył im za biuro i jęknęła.
 - Rany boskie. Wygląda tu, jak po przejściu huraganu. – Roześmiał się.
 - Dlatego najlepiej będzie skarbie jak zamkniemy do niego drzwi i zajmiemy się tym jutro. Ja mam dość na dzisiaj.
 - Ja chyba też. Dasz mi jakiś ręcznik? Wezmę szybki prysznic i potem zrobię nam coś do jedzenia.
Przyniósł jej duży, kąpielowy ręcznik i frotowy szlafrok. Popatrzyła na niego zdziwiona.
 - Skąd masz damski szlafrok?
 - Kupiłem go kiedyś dla ciebie z nadzieją, że któregoś dnia zostaniesz u mnie na noc. – Zarumieniła się. Podszedł do niej i objął ją mocno.
 - No nie wstydź się kotku. Nawet nie wiesz od jak dawna marzę, by zasnąć przy tobie tuląc cię w ramionach. Kocham cię przecież nad życie – cmoknął ją w nosek. – To ty idź a ja nastawię expres. Zrobię nam kawy.

Wyszedł z łazienki i pociągnął nosem. Pachniało bosko. Poczuł zapach smażonych kiełbasek i aż ślina napłynęła mu do ust. Wszedł do kuchni i z zachwytem spojrzał na zastawiony stół.
 - Pięknie wszystko wygląda. Jestem głodny jak wilk.
 - To usiądź mój wilku, ja już nakładam.
Jedli z wielkim smakiem. Był pełen podziwu dla jej umiejętności, bo z zupełnie zwykłych rzeczy potrafiła stworzyć prawdziwe pyszności. Kiełbaski zasmażone z cebulką i żółtym serem smakowały znakomicie. Najedli się. Posprzątała po kolacji i przeszła do salonu. Tam zapadła się w miękkość wygodnej kanapy podkurczając nogi. Marek nalał im po kieliszku wina.
 - Chcesz mnie upić? – zapytała przekornie.
 - Nie skarbie, ani mi to w głowie. Wino jest naprawdę pyszne i rozluźni nas trochę. Ciężki był ten dzień.
Ułożył się obok kładąc na jej kolanach głowę. Wplotła palce w jego czarne, gęste włosy masując ją.
 - Wiesz Ula, jeszcze dwa lata temu nie pomyślałbym, że stać mnie będzie na tak duże poświęcenie się ciężkiej pracy. Byłem raczej lekkoduchem. Dużo rzeczy zwalałem na innych. Źle postępowałem. Miałem ogromny żal do rodziców, że postawili mi takie okrutne ultimatum. Albo ślub z Pauliną, albo nic. Wybrałem nic, choć bolało mnie bardzo, że nie uwierzyli wtedy moim słowom, kiedy mówiłem, że Paulina nie jest taka jak myślą, a Alex jest najgorszym dyrektorem finansowym, jakiego kiedykolwiek zatrudniała ta firma. Oni naprawdę byli ślepi i głusi na jakiekolwiek argumenty. Teraz jednak myślę sobie, że to odrzucenie wyszło mi tylko na dobre. Nie musiało być aż tak drastyczne, ale zmusiło mnie do działania, bo zrozumiałem, że zostałem zupełnie sam i tylko na siebie mogę liczyć. Kiedy spotkałem Maćka byłem bardzo zdesperowany. Musiałem się wygadać, a on mnie wysłuchał nie przerywając słowem, a potem zadeklarował swoją pomoc. Nie znałem go przecież dobrze i trudno było mi się pogodzić z myślą, że wyciąga do mnie rękę zupełnie obcy człowiek, a moja własna rodzina ma mnie gdzieś. Myślę, że takie było moje przeznaczenie, moja karma. Musiałem spotkać Maćka, by dzięki niemu poznać ciebie i zakochać się po raz pierwszy w życiu. Nie wiem kim byłbym teraz, gdybym was nie poznał. Stałaś się dla mnie osobą najważniejszą na ziemi. Kocham cię tak bardzo, że aż serce boli. Zmieniłaś mnie i sprawiłaś, że moje życie wreszcie znalazło uzasadnienie. Urodziłem się po to, by cię kochać.
Poczuł jak jej łzy spadają na jego głowę. Odwrócił się w jej kierunku.
 - Dlaczego płaczesz skarbie?
 - To najpiękniejsze wyznanie miłości, jakie może usłyszeć kobieta. Kocham cię najmocniej na świecie. Jesteś całym moim życiem.
Przylgnął do jej ust i pocałował z pasją.
 - Pragnę cię Ula. Pragnę jak wariat. Nie odmawiaj mi i kochaj się ze mną.
 - Ja też tego pragnę, ale bądź delikatny.
Wstał i wziął ją na ręce. Wolno poszedł w kierunku sypialni. Ułożył ją na chłodnej pościeli nie przestając całować. Odchylił poły szlafroka i omiótł jej ciało zachwyconym wzrokiem.
 - Boże, jaka jesteś piękna. Najpiękniejsza – wyszeptał. Ponownie przywarł do jej pełnych warg miażdżąc je w namiętnym pocałunku. Czuł jak drżała pod jego dłonią, gdy przesuwał ją gładząc te wszystkie cudowne krągłości. Słyszał jak wzdychała, gdy ustami pieścił jej pełne piersi i miękką jak jedwab skórę na brzuchu. Nie śpieszył się. Chciał delektować się jak najdłużej tą zmysłową bliskością i rozbudzić w niej namiętność. Przymknęła powieki. Nie sądziła, że jego pieszczoty będą takie przyjemne, delikatne i czułe. Pobudziły ją. Każda komórka jej ciała domagała się spełnienia wprawiając je w rozkoszny rezonans. Gdy zaczął gładzić jej łono, a potem zagłębił palce w jej kobiecość, jęknęła. Była wilgotna, wyczuł to. Rozchylił jej delikatnie nogi i wolno zagłębiał się w nią. Uczucie bólu sprawiło, że wstrzymała oddech. Jednak nie trwało to długo. Czuła go w środku, głęboko. Instynktownie przesunęła biodra do przodu a on nie przestając jej całować zaczął się wolno poruszać. Jego ruchy były płynne, rytmiczne, niemal tańczył w niej, a ona poddała się temu rytmowi i dotrzymywała mu kroku. Wstrząsnęło nią. Zesztywniała i napięła się jak struna. Zastygła czując błogie skurcze i ciepło rozlewające się w jej środku. Była w niebie. Czuła jak on pulsuje w jej wnętrzu przytulony do niej mocno całym ciałem.
Odgarnął spadające na jej twarz pasma długich włosów i wtulił w jej usta.
 - Kocham cię – szepnął. - Tak bardzo cię kocham. To było cudowne, magiczne, wspaniałe.
 - Jestem szczęśliwa.

Poranek był dla niego cudowny. Obudził się i ujrzał ją leżącą na wznak z zarzuconymi nad głową rękami i odkrytymi piersiami, które unosiły się łagodnie pod wpływem jej spokojnego oddechu. Przyglądał jej się z zachwytem. Zaróżowiona od snu twarz, lekko rozchylone usta i zamknięte powieki ozdobione długimi firankami rzęs, kładących się cieniem na jej policzkach. Kiedyś marzył o cudzie, a teraz ma go w zasięgu ręki. Niezmiennie pozostawał pod urokiem jej nietuzinkowej urody, intensywnego błękitu tych pięknych, dużych oczu, w których było tyle niewinności i szczerości, jak w oczach dziecka i tych pełnych, zmysłowych ust, które prosiły o pocałunek i które mógł całować bez końca. Tym razem również nim uległ. Przywarł do nich całując delikatnie. Czuł jak się uśmiecha. Oderwał się na moment spoglądając w jej dwa zaspane błękity, jeszcze nieprzytomne od snu, niewybudzone do końca. Uśmiechnął się do niej najpiękniej jak potrafił, eksponując w całej okazałości te dwa słodkie dołki. Podniosła dłoń i pogładziła czule jeden z nich.
 - Dzień dobry moje szczęście. Dobrze spałaś? – wyszeptał.
 - Cudownie. Już dawno tak dobrze nie spałam – przeciągnęła się rozkosznie. Zobaczyła swoje nagie piersi i zawstydziła się. Szybko nakryła się kołdrą. Rozbawiła go.
 - Nie zasłaniaj się kotku. Nie masz się czego wstydzić. Masz piękne ciało, a ja kocham nieprzytomnie każdy jego milimetr, szczególnie te dwa skarby. Odkrył ją energicznie i przywarł ustami do jednego z sutków.  - Uwielbiam je – mruknął.
 - Marek…, zawstydzasz mnie. To krępujące.
 - Nie wstydź się. Przecież widziałem wczoraj to wszystko i pieściłem do utraty tchu. Chętnie bym to powtórzył – powiedział z błyskiem w oku.
Naburmuszyła się.
 - Idę stąd. Jesteś niewyżyty – zgrabnie wyskoczyła z łóżka i błyskawicznie okryła się szlafrokiem. – Idę do łazienki. Trzeba się zabrać za sprzątanie.

Uwijali się jak w ukropie. Koniecznie chcieli mieć chociaż niedzielę dla siebie. Porządki były gruntowne łącznie z myciem okien i trwały aż do bardzo późnego popołudnia. Mocno przesunięty w czasie obiad rozleniwił ich, ale też byli usatysfakcjonowani, bo zrobili wszystko i wreszcie mieszkanie przypominało mieszkanie a nie chlew.
Ta noc nie różniła się w niczym od poprzedniej. Znowu ją kochał mocno i namiętnie. Wynagradzała mu te wszystkie dni samotności, gdy tak rozpaczliwie odczuwał brak ukochanej kobiety, a na myśl o przelotnych miłostkach otrząsał się ze wstrętem. Wreszcie czuł się spełniony, a przede wszystkim dzięki niej poczuł się pełnowartościowym człowiekiem.

Z każdym dniem w firmie zachodziły znaczące zmiany. Pierwsza, jaka już na wejściu rzucała się w oczy, to zmiana nazwy. Już nie było Febo&Dobrzański, ale Dobrzański&Pro-S. Uzgodnili, że taka nazwa będzie najlepsza. Zmiany były również w środku. Za ladą recepcji ponownie stała uśmiechnięta Ania. Pshemko miał wreszcie wymarzone materiały do wiosenno-letniej kolekcji, a co najważniejsze, nowego asystenta, który każdego dnia dostarczał mu gorącą czekoladę. Mistrz mógł wreszcie poświęcić się temu, co wychodziło mu najlepiej, czyli tworzeniu. Ela z wielkim entuzjazmem przywracała bufetowi dawną świetność dziękując wcześniej wiele razy Markowi za jego wspaniałomyślność i hojność. Maciek i Ula rozgościli się już na dobre w swoich gabinetach. W sekretariacie łączącym gabinety jej i prezesa królowała Viola wraz z nowo przyjętą Bożeną. Dogadały się od razu, więc współpraca kwitła. Sebastian wraz z niezastąpioną Alą kompletował pełną dokumentację osobową dotyczącą wszystkich pracowników, a Adam wychodził ze skóry, by usłyszeć pochwały z ust samego prezesa. Maciek dobrawszy sobie sześciu solidnych i sprawdzonych pracowników zgrabnie poprzedzielał im zadania i obwiózł po magazynach. Każdy wiedział, co ma robić.
Praca posuwała się naprzód. Nikt się nie oszczędzał. Przywróceni do niej pracownicy z ochotą i bez przymusu wykonywali wszystkie polecenia, tym bardziej, że nikt nie podnosił na nich głosu i nie traktował z pogardą. Wreszcie Marek zaczął odnosić wrażenie, że ogarnęli ten bałagan i tryby tej wielkiej, firmowej maszyny zaczynają się kręcić we właściwym kierunku. Mogli odetchnąć.




ROZDZIAŁ 7
ostatni


Trzydziesty marca okazał się najbardziej koszmarnym dniem w życiu seniorów Dobrzańskich. Krzysztof przeżył go strasznie i jeszcze przez wiele dni leżał w łóżku słaby i schorowany doglądany przez Helenę, która za każdym razem z drżeniem serca wchodziła do ich wspólnej sypialni.
Krzysztof nie potrafił sobie wybaczyć, że przez tak wiele lat był jak ślepiec i niczego nie dostrzegał i zrozumiał, że przez te wszystkie lata był manipulowany. Oboje byli manipulowani. Stali się marionetkami w rękach ich przybranych dzieci. Leżąc w łóżku analizował całe swoje życie po śmierci ich przyjaciół i jednocześnie rodziców Alexa i Pauliny, Agnieszki i Francesco Febo. Przypomniał sobie dzień ich pochówku i kamienne twarze ich dzieci. Ani jedno nie zapłakało. Stali oboje z zaciśniętymi szczękami a z ich oczu nie można było wyczytać niczego. Pamiętał lata ich nauki. Mieli duży kłopot z Pauliną. Nie garnęła się do niej. Gdyby nie ich wymagania i żelazna dyscyplina, którą zmuszony był zaprowadzić, nie skończyłaby nawet szkoły średniej. Potem było nieco lepiej, bo wreszcie zrozumiała, że jej pozycja wymaga od niej odpowiedniego wykształcenia. Chyba tylko z tego powodu jakoś przebrnęła przez studia. Alex był inny. Zawsze chorobliwie ambitny, lubiący rywalizację. Bezustannie konkurujący z Markiem o względy Krzysztofa. Był zazdrosny o każdą pochwałę, którą Marek słyszał z ust rodziciela, a nie zdarzały się one zbyt często. Dobrzański-senior był surowym i bardzo wymagającym ojcem. Alexowi pobłażał. Chyba w ten sposób chciał mu wynagrodzić brak rodziców. Pamięta początki w firmie ich obu. Ciągle się kłócili i docinali sobie. Niepokoiła go ta wzajemna niechęć, ale składał to na karb ich młodości i zdrowej rywalizacji. Teraz już wiedział, że zdrowa to ona nigdy nie była. Przyszedł mu do głowy ten dzień, w którym na posiedzeniu zarządu miała się rozstrzygnąć sprawa prezesury. On sam nie mógł już pracować. Był zbyt chory. Musiał oddać ster któremuś z nich. Wymyślił, że każdy z nich napisze prezentację i zawrze w niej ustalenia, co do dalszej działalności firmy i kierunków jej rozwoju w przyszłości. Uznał, że tak będzie uczciwie. Wygrał Marek. Bardzo ambicjonalnie i rzetelnie podszedł do zadania. Zdecydowanie jego prezentacja była lepsza. Wtedy nie zwrócił na to uwagi, ale teraz przypomniał sobie mściwe spojrzenie Alexa rzucające gromy w kierunku Marka. Jakże on musiał go nienawidzić. Potem, gdy Marek wielokrotnie przyjeżdżał i skarżył się, że Alex knuje, robi mu świństwa, utrudnia mu pracę, nie uwierzył. Podobnie jak nie uwierzył, gdy usiłował mu powiedzieć, że Paulina to nie jest dobry materiał na żonę. Ona omotała ich. Nie było dnia bez jej skarg na zachowanie Marka. Opowiadała im, jak ją ignoruje, jak lekceważy, jak zdradza z kobietami w klubach. Teraz już wiedział, że większość z tych informacji była mocno przesadzona, lub nawet zmyślona. Oni oboje, zarówno ona jak i jej brat robili wszystko, by zdyskredytować Marka w jego oczach. Z ciężkim sercem musiał przyznać, że udało im się. Przez te złe podszepty wyrzekł się własnego syna, wydziedziczył go. Uznał go za syna marnotrawnego. Chciał wszystko przepisać na rzecz Pauliny i Alexa. Dobrze, że stanęło tylko na połowie udziałów, która była ich własnością. Dobrze, że powstrzymał się przed zmianą zapisów w testamencie.
Trzydziesty marca był kolejnym gwoździem do jego trumny. Nie tego się spodziewał. W głowie mu się nie mieściło, że człowiek, na którego tak bardzo liczył i któremu tak bezgranicznie ufał, wbił mu nóż w samo serce. Gdyby nie jego syn, gdyby nie ten marnotrawny syn, dzisiaj nie mieliby już nic. Zachodził w głowę, skąd Marek miał aż tyle pieniędzy, że stać go było na wykupienie siedemdziesięciu procent udziałów. Jak ciężko musiał pracować na takie pieniądze? Kiedy w ten dzień wszedł do sali konferencyjnej, zaskoczył ich oboje. Był poważny, skupiony i bardzo kategoryczny. Zmienił się. To nie był już trzpiotowaty chłopiec, któremu były tylko żarty w głowie. Dorósł i zmężniał. Stał się odpowiedzialny. Syn marnotrawny? Dobre sobie. Pragnął z całych sił, by on wybaczył im, że tak okrutnie go potraktowali, że nie dali wiary jego słowom, że nie zaufali w ich prawdziwość. Wtedy, gdy widzieli go ostatni raz nawet jego łzy wydawały im się fałszywe.
Te rozważania sprawiły, że biedny, schorowany człowiek zapłakał szczerze, bo okazał się wielkim głupcem.

Był ostatni kwiecień. Firma zdążyła już okrzepnąć i wróciła do dawnego trybu pracy. Siedział pogrążony w papierach, gdy do gabinetu wsunęła się Violetta.
 - Marek? – Podniósł głowę i uśmiechnął się do niej.
 - No? Co tam Viola?
 - Twoja mama przyszła. Chce się z tobą koniecznie zobaczyć. Mam ją poprosić?
Wytrzeszczył na nią oczy.
 - Jak to przyszła? Jest tu, w sekretariacie?
 - No przecież mówię. Jakoś źle wygląda. Jakby postarzała się o dziesięć lat.
Przełknął ślinę.
 - No dobrze. Poproś ją i zrób nam kawy.
Wstał zza biurka i zapiął guzik marynarki. Nie przypuszczał, że może tutaj przyjść. Chyba musiało wydarzyć się coś ważnego. Może coś z ojcem?
Weszła do środka i spojrzała na niego niepewnie.
 - Dzień dobry Marek – powiedziała cicho.
Rzeczywiście wyglądała mizernie. Przybyło jej więcej zmarszczek i miała podkrążone oczy. Ścisnęło mu się serce.
 - Dzień dobry mamo. Usiądź proszę.
Ponownie weszła Violetta i ustawiła na szklanym stoliku dwie filiżanki z gorącą kawą.
 - Dziękuję Viola. Dopilnuj, by nam nie przeszkadzano, dobrze?
 - Dopilnuję – wyszła z gabinetu zamykając za sobą cicho drzwi.
Usiadł na fotelu zakładając nogę na nogę.
 - Co cię do mnie sprowadza? Coś z ojcem?
 - On nie wie, że tu jestem. Musiałam przyjść, bo nie mogę już patrzeć jak bardzo się męczy. Nie wiem, co robić, jak mu pomóc. On od miesiąca nie wstaje z łóżka i to wcale nie dlatego, że narzeka na serce. Mam wrażenie, jakby on nie chciał już żyć. Nie może sobie wybaczyć tego, jak bardzo zraniliśmy cię oboje. Mnie też jest trudno. Wierz mi, że bardzo długo nie miałam odwagi by przyjść tu i prosić cię o cokolwiek. Ale jestem taka bezradna. - Zobaczył jak jej oczy wypełniły się łzami, które zmoczyły jej pomarszczone policzki.
 - Synku błagam cię, przyjedź do nas. Porozmawiaj z nim. On niknie na moich oczach. Nie mogę tego znieść. Odmawia przyjmowania leków, nie chce nic jeść. Ja już nie mam siły – wstrząsnął nią szloch. Jemu również pociekły z oczu łzy. Podsunął jej pudełko z chusteczkami.
 - Dobrze mamo. Przyjadę i porozmawiam z nim. Przyjadę jeszcze dzisiaj po pracy.
 - Dziękuję ci synku. Dziękuję, że nie odwróciłeś się od nas. Wierzę, że ta rozmowa mu pomoże. Wracam do niego.
 - Poczekaj. Zamówię ci taksówkę.
Zjechał z nią na dół i pomógł jej wsiąść. Nadal płakała i dziękowała w duszy Bogu, że jej syn okazał się tak wspaniałomyślny mimo krzywdy, której od nich doświadczył.
Prosto z windy poszedł do Uli. Wszedł cicho i ujrzał swoje szczęście wlepiające oczy w monitor. Podszedł do niej i cmoknął ją w policzek. Uśmiechnęła się.
 - A ty skończyłeś już na dzisiaj?
 - Nie skarbie, ale muszę ci coś ważnego powiedzieć. Przerwij sobie na chwilkę. Była u mnie mama. Dosłownie przed kilkoma minutami odprowadziłem ją do taksówki. Byłem zszokowany jej wyglądem. Bardzo schudła i przybyło jej zmarszczek. Chyba często też płacze, bo ma podkrążone oczy. Powiedziała, że ojciec nie wstaje z łóżka od miesiąca. Nie chce jeść i przyjmować leków. Powiedziała, że odnosi wrażenie, jakby on nie chciał już żyć. Dręczą go wyrzuty sumienia i poczucie winy, że mnie tak potraktował. Ona błagała mnie, bym do nich przyjechał i porozmawiał z nim. Zgodziłem się. Nie byłem w stanie jej odmówić. Obiecałem, że pojadę tam po pracy.
Podeszła do niego i usiadła mu na kolanach przytulając do piersi jego głowę.
 - Dobrze zrobiłeś kochany. Myślę, że on potrzebuje tej rozmowy a i tobie ona pomoże. Być może sprawi, że zamknięcie wreszcie przeszłość i wybaczycie sobie wzajemnie. On odetchnie z ulgą a i tobie spadnie kamień z serca. Uważam, że powinieneś wybaczyć im obojgu. To twoi rodzice. Gdyby nagle ich zabrakło, do końca życia miałbyś wyrzuty sumienia. Znam cię dobrze. Jesteś dobrym, wrażliwym człowiekiem. Innego nie pokochałabym tak bardzo. Spróbuj się przełamać i pierwszy wyciągnij rękę do zgody. Niech przynajmniej te lata, które im zostały, przeżyją w poczuciu, że nie żywisz do nich urazy.
Przytulił ją mocno i ucałował czule.
 - Jesteś najmądrzejszą osobą, jaką znam. Zrobię tak jak radzisz, bo to mądre rady. Zadzwonię do ciebie wieczorem i opowiem przebieg tej rozmowy.

Podjechał pod dom rodziców i z obawą zadzwonił do drzwi. Otworzyła mu Zosia, ich gospodyni. W milczeniu uściskała go ledwie hamując łzy.
 - Dobrze, że przyjechałeś – powiedziała szeptem. – Mama jest w salonie.
Była tam w istocie. Siedziała zamyślona trzymając gazetę na kolanach.
 - Jestem, tak jak prosiłaś.
Ocknęła się z zadumy i uśmiechnęła blado.
 - Zjesz coś może? Na pewno jesteś głodny.
 - Nie mamo. Dziękuję. Jeśli pozwolisz od razu pójdę do niego.
 - Dobrze. Mam nadzieję, że po tej rozmowie poczuje się lepiej.
Poszedł korytarzem aż do jego końca, gdzie mieściła się sypialnia jego rodziców. Ojciec leżał na wznak z otwartymi oczami bezmyślnie wpatrując się w sufit.
 - Dzień dobry tato.
Na dźwięk znajomego głosu drgnął i obrócił głowę w kierunku drzwi.
 - Marek? – powiedział ledwie słyszalnie.
 - Przyszedłem, bo chciałem porozmawiać z tobą, jeśli się zgodzisz.
 - Tak, proszę wejdź. Usiądź tutaj – wskazał mu fotel stojący w pobliżu łóżka. Zajął w nim miejsce i uważnie przyjrzał się ojcu. Bardzo zmizerniał. Te ostatnie wydarzenia sprawiły, że oboje zarówno on, jak i mama postarzeli się o dobre dziesięć lat. Popatrzyli sobie w oczy. Obu zalśniły w nich łzy.
 - Martwię się o ciebie tato – powiedział drżącym głosem. – Martwię się o was oboje.
 - Nie zasłużyliśmy na to synku. Nie zasłużyliśmy nawet na to, żebyś się o nas martwił. Tak wiele złego ci wyrządziliśmy.
 - Na początku też tak myślałem. Byłem bardzo zraniony, ale wierz mi nie mogłem postąpić inaczej. Nie mogłem zgodzić się na ten chory związek Pauliną.
 - Ja to wiem Marek. Nie byłem sprawiedliwy wobec ciebie. Za bardzo wierzyłem im. Teraz już wiem, że to tobie powinienem był zaufać. Nawet nie wiesz jak wiele razy żałowałem tego, co ci wtedy powiedziałem. Żałuję do dziś. To nigdy nie powinno było się wydarzyć, ale czasu nie cofnę.
 - Tato. Było, minęło. Ja już dawno wam wybaczyłem i mam nadzieję, że wy wybaczycie mnie. Wbrew wszystkiemu wyszło mi to na dobre i chyba powinienem być wam wdzięczny, bo gdyby nie to, nigdy nie poczułbym smaku prawdziwego życia i nigdy nie poznałbym wspaniałej kobiety, którą bezgranicznie kocham.
 - Nie widzieliśmy cię tak długo Marek. Nic nie wiemy o tobie. Jak doszedłeś do tak dużych pieniędzy, że stać cię było na wykupienie udziałów?
 - To długa historia tato, ale jeśli chcesz opowiem ci.
Długo trwał ten monolog. Krzysztof często ronił łzy. Ta historia była tak niesamowita, że aż trudno było w nią uwierzyć.
 - Jak odkryłeś, że Alex skumał się z Włochami?
 - Nie odkryłem tato. Violetta mi powiedziała. To było w tym samym dniu, gdy Ula obserwując giełdę zobaczyła, że F&D wystawiło akcje do sprzedaży. Zaraz też ich cena zaczęła drastycznie spadać. Zrozumiałem, że nie mogę pozwolić, by ktoś obcy je kupił. Porozumieliśmy się z naszym maklerem. Zadziałał błyskawicznie. W taki sposób stałem się właścicielem trzydziestu pięciu procent. Po południu Sebastian przywiózł Violettę. Pracowała jeszcze wtedy w firmie, więc wiedziała znacznie więcej niż my, co się tam dzieje. Opowiedziała nam wtedy, że Alex jest szantażowany, że wciąż żądają od niego pieniędzy. Powiązałem fakty i już wiedziałem, że pewnie w niedługim czasie wypuści do sprzedaży kolejną partię akcji, bo będzie potrzebował gotówki. Powiedziała nam też wtedy, że Febo znacznie zredukował załogę, że pozwalniał mnóstwo ludzi, wieloletnich pracowników. Nie mogłem tego tak zostawić. Musieliśmy przejąć firmę, by nie trafiła pod młotek licytatora.
 - Za to będę wam wdzięczny do końca życia, że nie zostawiliście jej na żer lichwiarzom, że uratowaliście nasz wieloletni dorobek. A teraz? Jak jest teraz?
 - Teraz tato wszystko wkracza na właściwe tory. Pshemko pracuje jak szalony, bo czeka nas pokaz kolekcji wiosna-lato. Przywróciłem do pracy wszystkich zwolnionych pracowników i zatrudniłem kilku nowych. Moi wspólnicy objęli kluczowe stanowiska. Moja kochana Ula jest dyrektorem finansowym, bo to prawdziwy talent ekonomiczny. Jeszcze rok a zobaczysz, że firma rozkwitnie jak nigdy dotąd. Żeby jednak móc się o tym przekonać, musisz wstać z tego łóżka. Musisz zacząć jeść i przyjmować leki. Oboje musicie o siebie zadbać, bo będziecie mi potrzebni. Wkrótce mam zamiar oświadczyć się Uli i być może jeszcze w tym roku wziąć ślub. Potem, jak Bóg da, przyjdą na świat nasze dzieci, a one będą potrzebowały dziadków. Musicie być w formie, bo to na pewno będą bardzo ruchliwe dzieci. - Po policzkach Krzysztofa płynęły prawdziwe potoki łez. Marek wstał z fotela i mocno przytulił go do siebie.  - Bardzo cię kocham tato, więc nie spraw mi zawodu.
 - I ja cię kocham synku. Jesteś najlepszym synem na świecie. Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszego. Jestem z ciebie bardzo, bardzo dumny. Dziękuję ci, że wybaczyłeś nam. Jesteś wspaniały. A teraz, jeśli mi pomożesz, ubiorę szlafrok i pójdę do salonu. Chyba zgłodniałem.
Marek uśmiechnął się szeroko przez łzy.
 - I tak trzymać tato.
Na widok Marka prowadzącego pod ramię Krzysztofa Helena prawie zemdlała. Usadził go przy stole i zwrócił się do matki.
 - Mamo, poproś Zosię, żeby dała nam coś do zjedzenia. Zgłodnieliśmy. Podaj też leki taty. Zażyje po kolacji.
Helena podeszła do Marka i objęła go mocno.
 - To cud synku. Prawdziwy cud. Dziękuję.
Było późno, gdy żegnał się z nimi. Obiecał, że następnym razem przyjedzie ze swoją ukochaną i przedstawi ją im.
Siedząc na kanapie w salonie relacjonował Uli przebieg tej rozmowy, która rzeczywiście oczyściła atmosferę i sprawiła, że poczuł się znacznie, znacznie lepiej.

Maj nastroił świat optymistycznie. Pogoda dopisywała. Zazieleniły się na dobre ogrody i parki. Nie odpuszczali sobie przyjemności spacerów. Oboje kochali siadywać na ławce w parku położonym na wprost firmy i leniwie wyciągać twarz do słońca. W ten sposób odreagowywali stresy z całego tygodnia a przecież nie mieli ich mało.
Ten spacer był jednak inny niż wszystkie. Marek był dziwnie milczący i spięty. Ta jego nerwowość udzieliła się i Uli, która co chwilę zerkała na niego z niepokojem.
 - Jesteś dzisiaj jakiś dziwny. Co się dzieje? Jakieś kłopoty?
 - Nie Ula, wszystko w porządku.
 - Chyba jednak nie wszystko. Za dobrze cię znam. Mów zaraz, co jest grane. Zaczynam się denerwować.
 - No dobrze, ale chodźmy na naszą ławkę.
Usiedli a on długo zbierał się w sobie. Wygrzebał wreszcie z kieszeni marynarki jakiś pakunek i zsunął się z ławki na kolana. Ula wytrzeszczyła na niego oczy.
 - Marek, co ty wyprawiasz?
 - Ula, proszę cię… Już i tak jestem wystarczająco zestresowany. Chciałem powiedzieć, że w życiu mężczyzny przychodzi taki moment, że już dłużej nie może żyć nie mając codziennie u boku ukochanej kobiety. Ja właśnie teraz tego doświadczam. Wiesz dobrze, że kocham cię mocniej niż własne życie i już nie chcę dłużej czekać. Dlatego w tym pięknym miejscu chcę cię zapytać, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zgodzisz się zostać moją żoną?
Otwarł wieko pudełeczka. Oczom Uli ukazał się piękny pierścionek z małym diamentowym oczkiem. Zaszkliły jej się oczy a na twarz wypłynął szczęśliwy uśmiech.
 - Tak kochanie. Zgadzam się. Zostanę twoją żoną, bo jesteś miłością na całe moje życie.
Wsunął jej pierścionek na palec. Wstał z kolan i mocno ją przytulił.
 - Dziękuję skarbie. To mój najszczęśliwszy dzień w życiu.

Pobrali się jesienią w pewną wrześniową sobotę. Ten ślub zgromadził wielu gości. Większość z nich stanowili pracownicy firmy, którzy zawdzięczali im obojgu tak wiele. Byli też obecni najważniejsi goście, rodzice Marka i rodzina Uli, a także ich przyjaciele: Maciek z Anią recepcjonistką, którą pokochał całym sercem i Sebastian z Violettą, która zawróciła mu w głowie na dobre. A im samym pękały serca ze szczęścia. Z zachwytem patrzono na zjawiskową pannę młodą ubraną w suknię projektu najlepszego projektanta w kraju, Pshemko i na pana młodego w świetnie skrojonym garniturze.
Oboje niebanalnie piękni, zakochani i zapatrzeni w siebie jak w obraz przysięgali przed Bogiem, że będą ze sobą do końca swoich dni w chorobie i zdrowiu, w szczęściu i nieszczęściu.
Patrząc na nich Krzysztof ukradkiem ocierał łzy. Był taki dumny ze swojego jedynaka i do tej pory nie mógł zrozumieć, jak w ogóle mógł go kiedyś nazwać synem marnotrawnym. Ten syn okazał się najlepszym synem na świecie.

Zaczęli wspólne życie. Byli szczęśliwi. Wkrótce przyszły na świat dzieci. Rok po roku Ula urodziła ich trójkę. Były oczkiem w głowie zarówno dla Dobrzańskich, jak i dla Cieplaków a także dumą swoich rodziców. Dwie starsze dziewczynki i najmłodszy chłopiec. Córki stanowiły urodziwą mieszankę, bo były podobne i do Uli i do Marka, za to syn był wierną kopią swojego tatusia.
Nie musieli martwić się o byt. Firma prosperowała znakomicie przynosząc krocie. Sowicie wynagradzani pracownicy nie oszczędzali się i z wielkim poświęceniem pracowali na dobro firmy.
Któregoś dnia Violetta wpadła wraz z Sebastianem do ich domu i już od progu zawołała.
 - Czytaliście? Ale numer – rozłożyła gazetę trzymaną w ręku.
 - Zobaczcie – pokazała palcem.
Pochylili się nad krótkim artykułem.
„Wczoraj w Mediolanie w godzinach popołudniowych doszło do wybuchu samochodu-pułapki. Ofiarami jest rodzeństwo, Paulina i Alexander Febo, będący najprawdopodobniej na czarnej liście tutejszej mafii. Policja wszczęła śledztwo w tej sprawie”.
Byli zszokowani tą informacją. Kiedy wreszcie Marek odzyskał głos powiedział tylko jedno.
 - No cóż moi drodzy. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Tym samym możemy zamknąć już rozdział pod tytułem „Paulina i Alex Febo”.


KONIEC



 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz