Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 15 listopada 2015

"TROCHĘ INNA BAJKA" - rozdział 1,2,3,4



TROCHĘ INNA BAJKA


ROZDZIAŁ 1


Część 1


Z Maćkiem znali się od dziecka. Byli równolatkami. Ich rodzice śmiali się, że nawet pieluchy mieli wspólne. Mieszkali naprzeciw siebie, płot w płot, brama w bramę i trudno było znaleźć lepszą parę przyjaciół. Rysiów, to mała mieścina, ni to wieś, ni miasteczko, mieszkańców nie tak wielu, więc i rówieśników jak na lekarstwo.
Oni od zawsze wszystko robili razem. Jako dzieci włóczyli się po rysiowskich łąkach, lub chodzili na grzyby do pobliskiego lasu. On - chłopiec o blond włosach i blado-niebieskich oczach, o szczerej i otwartej duszy, ona - drobna dziewczynka w mało twarzowych okularkach, niezbyt urodziwa, z burzą włosów barwy świeżego kasztana, upiętych zwykle w kucyk i z dużymi, kolorem przypominającymi chabry na łące, oczami. Maciek Szymczyk i Ula Cieplak Nie mieli innych przyjaciół i wcale za tym nie tęsknili. Wystarczało im ich własne towarzystwo. Kiedy skończyli siedem lat i poszli do podstawówki, usiedli obok siebie w ławce i tak już zostało przez następnych osiem lat. W liceum było podobnie, chociaż nie tak różowo, jak wcześniej. Dokuczano im. W obu rodzinach nigdy się nie przelewało, dlatego ich ubrania zawsze odbiegały jakością i estetyką od ubrań dzieci z bogatszych rodzin. Kolejnym powodem do drwin, były ich matematyczne zdolności. Większość zazdrościła im tej umiejętności i nazywała kujonami. Oboje kochali cyferki, szczególnie Ula. Mogła godzinami siedzieć w swoim malutkim pokoiku i namiętnie rozwiązywać matematyczne zadania. Uwielbiali też uczyć się języków obcych. Finał tego był taki, że idąc na ten sam kierunek studiów, czyli ekonomię, znali oboje biegle angielski i niemiecki.
Byli ambitni i bardzo pracowici. Od kiedy skończyli osiemnaście lat, zatrudniali się na całe wakacje do pracy. Dwumiesięczne, rokroczne wyjazdy na zbiory pomarańczy do Hiszpanii czy winobranie do Francji dawały wymierne profity. Przede wszystkim zaś szlifowali znajomość hiszpańskiego i francuskiego, a także wspomagali finansowo swoje rodziny. To, co zostawało, inwestowali w giełdę i papiery wartościowe. Po kilku latach zebrała się im całkiem spora sumka na koncie.

Mieli po dwadzieścia trzy lata i kończyli ostatni rok studiów. Równolegle Ula kończyła dwa inne kierunki, Finanse i Bankowość i Zarządzanie zasobami ludzkimi. Sama się nawet dziwiła, jak jej się to udało. Miała przecież tyle życiowych zawirowań i porażek. Gdy była w maturalnej klasie, zmarła nagle przy porodzie mama, zostawiając im małą Beatkę. Brat Jasiek miał jedenaście lat i też był jeszcze dzieckiem, a załamany śmiercią żony ojciec, przez długi czas nie był przydatny. Musiała radzić sobie sama. Ileż dni w ciągłym kieracie, ileż nocy zarwanych i przepłakanych. Nawet tego nie liczyła. Był jednak Maciek, na którego zawsze mogła liczyć i jego rodzice, którzy pomagali zupełnie bezinteresownie. Powoli wszystko zaczęło normalnieć. Ojciec się otrząsnął i przejął od niej większość obowiązków. Wreszcie mogła skupić się na nauce.
Zdali wszystko celująco i obronili się podobnie. Upojeni tym sukcesem, zamknęli kolejny rozdział w swoim życiu. Postanowili trochę odpocząć i odreagować. Za dwa tygodnie czekał ich kolejny już, dwumiesięczny wyjazd do Hiszpanii. Tym razem na zbiór oliwek. Gaje oliwne urzekły ich. Praca była ciężka, ale im to nie przeszkadzało, przecież byli przyzwyczajeni. Długimi tykami strząsali zielone owoce wprost na folie rozłożone wokół drzew. Tam poznali Raula. Raul był Hiszpanem z krwi i kości. Był od nich dużo starszy. Miał czterdzieści trzy lata. Nie był zbyt wysoki, dość kościsty, z czarną czupryną kręconych włosów, śniadą cerą i jak mawiał, wolną duszą. Nie miał stałego zajęcia. Imał się w sezonie dorywczo, różnych prac przy zbiorach i gdy już dość zarobił, ruszał przed siebie, przemierzając Hiszpanię na własnych nogach. Żył jak wagabunda. Polubili się. Po upływie dwóch miesięcy, żegnając się, spisali mu swoje adresy i numery telefonów.
 - Raul, może i do Polski zawitasz kiedyś? Będziesz wtedy wiedział, gdzie przyjmą cię z otwartymi ramionami – powiedziała Ula wręczając mu kartkę z adresem. Uściskali go serdecznie i długo jeszcze patrzyli na jego znikającą za zakrętem drogi, sylwetkę.

Wrócili do Polski. Najwyższy czas sprawdzić wiedzę, jaką posiedli na studiach i rozejrzeć się za stałą pracą. Przez kolejne dni pochłonięci byli szukaniem ofert zgodnych z ich wykształceniem i pisali niezliczone CV. Kobiety pracujące na poczcie narzekały, że przez nich mają masę dodatkowej roboty. Czekali, ale efekty ich wysiłków były mizerne. Albo dostawali odpowiedzi odmowne, albo nie dostawali ich wcale. Maciek był załamany, jednak Ula nie traciła nadziei. W któryś sobotni, wrześniowy wieczór siedzieli na ławce w ogrodzie i łamali sobie głowy nad rozwiązaniem tej nie komfortowej sytuacji. W pewnej chwili Ula zaczęła myśleć na głos.
 - Maciek, a kto powiedział, że my koniecznie musimy znaleźć pracę w jakiejś firmie, czy banku? – Maciek spojrzał na nią zdezorientowany nie mając pojęcia, co ma na myśli.
 - Co ci chodzi po głowie? Z naszym wykształceniem nie możemy iść sprzedawać w warzywniaku. Nie po to harowaliśmy tyle lat, żeby teraz tak skończyć.
 - Maciek, mamy przecież pieniądze na własny start. Trochę się uzbierało i na początek wystarczy. Trzeba rozkręcić własny interes i zostać szefem samym dla siebie. Granie na giełdzie się opłaciło. Sprzedamy część akcji, a część zostawimy, żeby dalej procentowała.
 - Dobrze, tylko ja nadal nie mam pomysłu, w co zainwestować – rozłożył bezradnie ręce.
 - A co byś powiedział na niewielki hotel z bazą rehabilitacyjną, Wiesz, masaże, okłady, ciepłe kąpiele, borowina, może w przyszłości jakiś basen? – rozmarzyła się Ula.
 - Brzmi nieźle, ale gdzie to miałoby być?
 - Pamiętasz ten stary tartak, tam nad rzeką? – Przytaknął.
 - Pamiętam, ale on od wielu lat jest nieczynny przecież.
 - I o to chodzi. Słyszałam, że gmina wyprzedaje te tereny na działalność rekreacyjną. Zrobilibyśmy biznesplan, przygotowalibyśmy wszystkie potrzebne dokumenty i złożylibyśmy wniosek o wykup tego terenu. Przy okazji zorientowalibyśmy się ile można kupić ziemi i przede wszystkim za ile. – Zaskoczyła go.
 - Ty to masz głowę nie od parady! Podoba mi się ten pomysł. Jutro przyjdę do ciebie rano i zaczniemy, dobrze?
 - Dobrze. Może wreszcie coś nam się uda. – Z wielkimi nadziejami na powodzenie przedsięwzięcia rozeszli się do swoich domów.

Ślęczeli nad przygotowaniem dokumentacji, aż zastał ich wieczór. Maciek przeciągnął się na krześle, rozluźniając skurczone mięśnie.
 - Chyba mamy wszystko – stwierdził, omiatając wzrokiem porozrzucane wszędzie komputerowe wydruki.
 - Na to wygląda – Ula zmęczona, ale uśmiechnięta zajęła się pakowaniem dokumentów do teczki.
 - Jutro rano zawieziemy do urzędu. Zobaczymy, co na to powiedzą.
Od tej rozmowy nie minął jeszcze miesiąc, kiedy do domu Cieplaków wpadł rozgorączkowany Maciek, triumfalnie dzierżąc w dłoni kopertę.
 - Ula! Jest odpowiedź z urzędu. Chodź, czytaj. – Pochylili się nad pismem uważnie śledząc jego treść. Wynikało z niej, że jako jedyni przystąpili do przetargu. Nie było konkurencji i sprzedadzą im teren tartaku wraz z przyległymi działkami po zaproponowanej wcześniej cenie wyjściowej. W sumie pięć hektarów gruntu obejmującego szmat lasu, łąk i uzbrojonego terenu, na którym stały do teraz ruiny starych budynków tartaku.
 - Maciek uszczypnij mnie, bo nie wierzę. Udało się! – rzuciła mu się na szyję – udało! – Odtańczyli na środku kuchni szaleńczy taniec zwycięstwa, aż pan Cieplak przybiegł z garażu zwabiony tymi okrzykami.
 - Na litość boską, co wy wyprawiacie? – stanął w progu zszokowany.
W słownej przepychance opowiedzieli mu o wszystkim.
 - Teraz panie Józefie musimy zakasać rękawy i zabrać się do roboty, żeby rozhulać ten interes – Maciek tryskał entuzjazmem.
 - Bardzo się cieszę dzieci - Józef był wzruszony. – Ja wam pomogę, a i pewnie twój ojciec Maciek nie będzie szczędził rąk. Dobrzy sąsiedzi też się znajdą do pomocy.
 - Marzy mi się, żeby w lipcu przyszłego roku otworzyć nasz hotelik – Ula oczami wyobraźni już witała tłumy gości.
 - Spróbujemy. Jak się postaramy, to będziesz miała ten swój hotel – pewnym głosem rzekł Maciek. Nie bali się ciężkiej pracy. Oboje przeszli niezłą zaprawę za granicą, a przede wszystkim mocno wierzyli, że teraz już pójdzie z górki.

Po zawarciu aktu notarialnego, prace ruszyły z kopyta. Czego nie potrafili lub nie dali rady zrobić sami, wynajmowali firmy. Ciężki sprzęt z łatwością poradził sobie z wyburzeniem starych ruin tartaku i pięknie zniwelował teren. Zrobiono zgodnie z projektem wykop i wylano pierwsze ławy fundamentowe.
Ula wiele czasu spędzała w Internecie, szukając najkorzystniejszych cen na materiały budowlane. Śledziła też kursy giełdowe sprzedając jedne akcje i kupując kolejne, po to, żeby znowu upłynnić je z zyskiem. Jej zamiłowanie do matematyki bardzo się teraz przydawało. Zaoferowali pracę bezrobotnym budowlańcom z doświadczeniem. Prace trwały od świtu do nocy, ale uczciwie wynagradzani ludzie nie skarżyli się. W marcu zawieszono wiechę na dachu budynku. Miejsce murarzy zajęli tynkarze. Powoli bryła hotelu nabierała charakteru. Nie zapomniano też o terenie wokół niego. Okolica piękniała z każdym dniem. W pobliżu płynęła rzeka i to też był dodatkowy atut, który podnosił atrakcyjność tego zakątka. Wydatków było mnóstwo. Trzeba było wyposażyć pokoje, zaplecze kuchenne i bazę do rehabilitacji. Koszty były spore, ale też i opłacalność ryzyka na giełdzie była imponująca. Maciek po cichu podziwiał Ulę za jej geniusz i determinację w osiągnięciu zamierzonego celu.

Któregoś dnia zadzwonił Raul. Kiedy opowiedzieli mu, co robią, bez wahania stwierdził, że jest gotowy przylecieć i im pomóc, bo i tak nie ma nic lepszego do roboty. Byli mu wdzięczni, bo poznali dobrze jego wszechstronne umiejętności. Umówili się na konkretny termin, a Maciek obiecał, że odbierze go z lotniska.

Rozbudzona wiosna dała światu, co najlepsze. Soczysta zieleń traw i młodych liści wabiła wzrok. Hotel tonął w tej zieleni i wyglądał, jakby stał tu od zawsze. Raul zajął się otoczeniem. Posadził krzewy magnolii i inne, równie dekoracyjne. Zadbał o trawniki. Na niewielkich grządkach rozrzuconych wzdłuż drogi dojazdowej nieśmiało kwitły tulipany i żonkile. W roli ogrodnika sprawdził się znakomicie. Dobrze czuł się tu w Polsce, a towarzystwo dwójki poznanych w Hiszpanii przyjaciół starało się jeszcze bardziej umilić mu pobyt. Siedział właśnie na ławce przed hotelem wraz z Ulą i popijał świeżo zaparzoną, mocną kawę. Ula obserwowała jak leniwie przymyka powieki rozkoszując się słonecznym popołudniem.
 - Raul? Myślałeś kiedyś o tym, żeby osiąść tu na stałe? – Zaskoczyła go tym pytaniem. Zastanowił się chwilę.
 - Pięknie tu Ula i naprawdę mi się tu podoba. Pewnie mógłbym tu żyć. Póki co, nigdzie się nie wybieram, bo dobrze mi tu z wami. Ale znasz mnie? Niespokojna ze mnie dusza i czasem mnie nosi, a wtedy nie potrafię usiedzieć na miejscu. – Spuściła głowę.
 - Pamiętaj – powiedziała cicho - że zawsze tu dla ciebie jest miejsce. Tyle ci zawdzięczamy i bylibyśmy szczęśliwi, gdybyś kiedyś zechciał tu zamieszkać na stałe. Proszę, żebyś traktował to miejsce, jak własny dom, którego tak naprawdę nigdy nie miałeś. W Polsce też jest mnóstwo ciekawych miejsc, które powinieneś zobaczyć, ale zawsze możesz tu wrócić do nas. Ja chcę wybudować tu w pobliżu jeszcze jeden dom. Nieduży i mój własny. Gdybyś się zdecydował i dla ciebie moglibyśmy postawić coś niewielkiego.
 - To bardzo szlachetne i wielkoduszne z twojej strony Ula. Muszę się naprawdę poważnie zastanowić. Nigdy nie miałem swojej rodziny, a teraz to ty i Maciek nią się staliście – powiedział wzruszony. Pogłaskała go po ramieniu.
 - Dziękuję ci Raul. To dla nas zaszczyt, że tak nas traktujesz.

Hotel był gotowy. Ula dopieszczała ostatnie drobiazgi w pokojach i recepcji. Założyli stronę internetową reklamującą to miejsce. Zaczęli się zgłaszać pierwsi pracownicy. Oboje starannie wybierali personel przeprowadzając liczne rozmowy z kandydatami. Z początkiem lipca hotel pod nazwą „Cichy zakątek” otworzył swe podwoje.
Oboje mieli dryg do tej roboty i dużo szczęścia. Dzięki intensywnej reklamie i w prasie i w Internecie zaczęły napływać pierwsze rezerwacje, w głównej mierze od Warszawiaków. Miejsce nadawało się idealnie na weekendowe wypady za miasto. Położone w pięknej okolicy i tylko czterdzieści pięć minut od stołecznego miasta, zachęcało do odpoczynku i zregenerowania sił. Dodatkowym atutem była reklama świetnej kuchni polskiej francuskiej, a przede wszystkim hiszpańskiej. Do tej ostatniej Ula miała szczególny sentyment, bo to Raul wprowadzał ją w arkana hiszpańskich potraw. Ceny nie były wygórowane, co też stanowiło dodatkową zachętę.
Interes się kręcił. Dzięki wpływom do hotelowej kasy i odważnym posunięciom na giełdzie mogli pozwolić sobie na rozbudowę hotelu. Powstał więc wymarzony, kryty basen, dwa gabinety lekarskie, miejsca pracy dla rehabilitantów i pole golfowe. Od jakiegoś czasu zastanawiali się nad kupnem paru koni, które mogliby przystosować do rehabilitacji dzieci. Nie chodziło im o jakąś wielką stadninę, ale parę sztuk zwierząt do hipoterapii.
Maciek w towarzystwie Raula wyruszyli na poszukiwania do renomowanych stadnin i wkrótce sprowadzono sześć zwierząt, cztery klacze i dwa ogiery. Zbudowano stajnie i wybieg dla nich. W niedługim czasie okazało się, że jeden z ogierów jest dość niesforny. Dziwne było to, że tolerował tylko Ulę i tylko jej słuchał. Musiała przyznać, że przywiązanie tego zwierzęcia pochlebiało jej i choć Maciek namawiał ją, żeby sprzedała konia a w zamian kupiła łagodniejszego, nie chciała go słuchać. Wzięła kilka lekcji jazdy konnej i od tej pory, kiedy miała tylko wolny czas i ochotę, urządzała sobie przejażdżki na Diablo. Tak ochrzcił go Raul, którego parę razy koń zrzucał z grzbietu i nie pozwalał się dosiąść.
Byli szczęśliwi. Wreszcie po dwóch latach ciężkiej pracy mogli zwolnić tempo. Maciek nadal mieszkał w domu rodziców, ale Ula zamieszkała w pobliżu hotelu. W urokliwym zakątku otoczonym lasem wyrosły w pobliżu siebie dwa niewielkie domki. Jeden Uli, drugi Raula. Dom Uli był trochę większy i miał drugie niezależne wejście do apartamentu, z którego korzystała albo jej rodzina, albo znajomi.
Cieszyła się, że Raul coraz rzadziej mówi o powrocie do Hiszpanii. Wrósł w to miejsce, a przede wszystkim pokochał tych dwoje młodych. Byli jego rodziną i dałby się za nich pokroić. Szczególną troską otaczał Ulę. Zawsze wydawała mu się taka wrażliwa, podatna na zranienie i bezbronna, jak mała dziewczynka. Kochał ją jak ojciec swoje dziecko i za jej dobroć gotów był jej nieba przychylić. Ula traktowała go podobnie. Nie wyobrażała sobie, że mogłoby go tu nie być i cieszyła się, że zamieszkał tak blisko niej. Sprawił, że czuła się bezpieczna.


Część 2

Markowi Dobrzańskiemu, dziedzicowi rodzinnej fortuny, w życiu nie brakowało niczego, no może za wyjątkiem ptasiego mleka. Od dziecka otoczony bogactwem, wyrósł na cynicznego egoistę, snoba i pierwszego podrywacza stolicy. Nie znał innego życia, ale to, które prowadził najwyraźniej go satysfakcjonowało. Był prezesem domu mody Febo & Dobrzański. Zastąpił na tym stanowisku swojego ojca, który ze względu na poważny stan swojego serca, musiał wycofać się z życia zawodowego. W zasadzie nie przejmował się pracą, choć głupi nie był, bo skończył odpowiednie studia, by móc godnie zastąpić rodzica. Pytanie tylko, czy rzeczywiście godnie go zastępował? Robotę zrzucał na swoje asystentki, których rotacja w firmie była wyższa niż gdziekolwiek indziej. Pan prezes z uporem maniaka notorycznie je uwodził, aby w jakiś czas później zwalniać je bez skrupułów, gdy zaczęły żądać od niego jakichś poważnych deklaracji. Podobał się kobietom. Był zabójczo przystojny i bardzo męski. Miał piękną twarz, w której dominowały duże stalowo-szare oczy okolone długimi rzęsami, pasującymi raczej niewieście, ale w jego przypadku jeszcze bardziej podkreślały urokliwe oblicze. Najpiękniejszym atutem były dwa słodkie dołeczki w policzkach ukazujące się za każdym razem, gdy się uśmiechał. Kobietom na ten widok miękły kolana i rzucały się bez wahania w jego ramiona.
W pozbywaniu się kolejnych pracownic wydatny udział miała też oficjalna dziewczyna Dobrzańskiego, Paulina Febo. Wściekle zazdrosna Włoszka, z iście włoskim temperamentem wyczuwała kolejny romans swojego chłopaka na kilometr i tropiła z zawziętością równą gończemu psu. Kiedy tylko nabierała pewności, co do tożsamości kochanki, żądała jej natychmiastowego zwolnienia. Marek przystawał na to bez wyrzutów sumienia. Nie zależało mu na tych dziewczynach. Były dobre na kilka nocy, ale na dłużej? Asystentki, sekretarki, modelki i dziewczyny z klubu na jedną noc, były tylko zabawkami w jego rękach. Do żadnej z nich nie czuł nic prócz pociągu fizycznego, więc traktował je przedmiotowo Nadawały się świetnie do rozładowania jego napięcia, ale miłość do żadnej z nich nie wchodziła w grę.
Podobne poglądy prezentował Sebastian Olszański, przyjaciel Marka od lat i dyrektor HR w jego firmie. Od zawsze imprezowali wspólnie w klubach do bladego świtu, polując na zdobycz w osobie chętnych panienek. Byli wobec siebie lojalni, jak to w przyjaźni bywa i kryli jeden drugiego. Częściej robił to Sebastian wymyślając, co rusz nowe alibi swojemu przyjacielowi dla zazdrosnej Pauliny.
Siedzieli właśnie w gabinecie Marka i komentowali wrażenia ostatniego weekendu.
 - No i jak Seba, udał ci się weekend? Miałeś wyjechać? Byłeś gdzieś? Opowiadaj! – Marka zżerała ciekawość.
 - Byłem. Pobyt bardzo udany, muszę powiedzieć. Dziewczyna też zadowolona. Mnie również zadowoliła – rozrechotał się cynicznie. Marek mu zawtórował.
 - To w końcu gdzie wylądowaliście?
 - Całkiem niedaleko. Znalazłem w Internecie ciekawe miejsce za Rysiowem. Jakieś trzy kilometry od tej wiochy. Piękny hotel ze SPA, lasek, rzeczka, konie. Piękne miejsce, aż się wierzyć nie chce, że to tak blisko. Plenery fantastyczne. Pomyślałem nawet, że świetnie nadawałoby się na sesję zdjęciową do tej nowej kolekcji. Zrobiłem nawet kilka fotek. Jak chcesz, to przyniosę. Mam je na płycie, ale to może za chwilę. A ty, jak się bawiłeś?
- Nudy bracie, nudy. Paulina nie pozwoliła mi się wyrwać nawet na chwilę. Znowu zrobiła awanturę, że za mało uwagi jej poświęcam. Co mam zrobić? Przykleić się do niej super-glue, żeby mnie miała cały czas na oku? Zazdrość w niej aż kipi, więc wolałem spasować. Sobotę przesiedzieliśmy w domu przed telewizorem, a niedzielne popołudnie u rodziców. Było naprawdę ekscytująco – skwitował sarkastycznie.
 - No, nieciekawie masz. Nie zazdroszczę. Wybierz się w któryś weekend do Rysiowa. Tam odpoczniesz i nabierzesz nowych sił na pyskówki z Pauliną – wyszczerzył się Olszański. Marek spojrzał na niego zezem.
 - A żebyś wiedział, może się wybiorę, skoro tak zachwalasz to miejsce. Przynieś te zdjęcia, a ja w międzyczasie zadzwonię do Pshemko. Niech i on obejrzy, może jemu też się spodoba i zaakceptuje plener dla swoich niepowtarzalnych kreacji – zakończył głosem imitującym głos projektanta.

Pochylali się w trójkę oglądając i komentując przesuwające się slajdy.
 - Muszę przyznać Marku, że miejsce wydaje się być idealne. Tyle zieleni i rzeka. Zaraz mam przed oczami moją samotnię na Mazurach – westchnął z nostalgią Pshemko. – Masz moją akceptację. Miejsce cudowne. Może tam dopadnie mnie natchnienie na kolejną kolekcję? – dodał filozoficznie.
 - Wspaniale, że ci się podoba. Sebastian, masz telefon do tego hotelu?
 - Tak. Powinienem mieć, a jeśli nie to na pewno znajdę na stronie internetowej.
 - W porządku. Zadzwoń tam i zapytaj, czy podejmą się zorganizowania tego typu imprezy. Wcześniej jednak ustalcie z Pshemko, kiedy i ile osób będzie uczestniczyć. Najchętniej wolałbym, żeby to była sobota i niedziela. Zapytaj też o koszty wynajęcia pokoi i wyżywienia.
 - Dobra. Wszystkiego się dowiem i dam ci znać.
Parę godzin później kadrowy ponownie zawitał do gabinetu prezesa.
 - No i? Udało ci się wszystko załatwić? – spytał Marek ciekaw rezultatów.
 - Prawie. Rozmawiałem z niejakim Maciejem Szymczykiem, właścicielem, czy współwłaścicielem hotelu. Powiedział mi, że jak najbardziej, podejmą się zorganizowania takiej imprezy. Są nawet w stanie wybudować wybieg dla modelek. Mają też stajnie i kilka koni. Zaproponował, że można zrobić zdjęcia modelkom na koniach właśnie.
 - Niezły pomysł. O koszty pytałeś?
 - Pytałem. Ceny są bardzo przyzwoite, pokoje przytulne, a kuchnia świetna, co sam mogę potwierdzić, bo przecież tam jadłem. Mają nawet pole golfowe i korty tenisowe. Moglibyśmy rozegrać partyjkę, nawet sprzętu nie musimy zabierać, bo mają wszystko na miejscu.
 - Naprawdę? Dlaczego wcześniej nie odkryliśmy tego zakątka, przecież to o rzut beretem. Zawsze tak jest. To, co najlepsze jest pod nosem, tylko najczęściej trudno to zauważyć. Spisałeś się Seba. Zadzwoń w takim razie jeszcze raz i jak dograsz wszystkie szczegóły tu na miejscu, to rezerwuj cały hotel na te dwa dni.
 - To już za dwa tygodnie. Ustaliłem termin z Pshemko. Tego Szymczyka też pytałem, czy dadzą radę się przygotować, ale powiedział, że nie ma problemu.
 - Super. Cieszę się, a wiesz, dlaczego?
 - Dlaczego?
 - Bo okazało się, że z twojego łajdackiego weekendu narodzi się coś pozytywnego – Marek spojrzał w oczy zaskoczonemu Sebastianowi i roześmiał się serdecznie, klepiąc przyjaciela po ramieniu.

Maciek wyszedł z hotelowego biura na zewnątrz i zadzwonił do Uli.
 - Ula? Gdzie jesteś? Mam ważną wiadomość.
 - Co się stało? Coś z gośćmi? – zaniepokoiła się.
 - Nie, nie z gośćmi – uspokoił ją. Był ważny telefon, ale o tej rozmowie wolałbym powiedzieć ci osobiście, a nie przez słuchawkę. Jestem przed hotelem. Przyjdź szybko – rozłączył się i usiadł na ławce. – Na pewno się ucieszy – pomyślał – nigdy w jednym terminie nie mieliśmy kompletu przyjezdnych. To zadziwiające, jak ten interes się rozkręcił. - Jego rozmyślania przerwał pisk opon hamującego gwałtownie melexa.
 - Ula! Jeździsz jak szalona! – skarcił ją. – Jeszcze kogoś przejedziesz! Ludzie chodzą po całym ośrodku. Przystopuj trochę! – Nie lubił, jak rozbijała się po okolicy wózkiem akumulatorowym. Był mały i wywrotny. Z łatwością mogła zrobić sobie krzywdę. Zgrabnie wyskoczyła z pojazdu i podbiegła do przyjaciela.
 - Maciek, nooo… nie złość się. Wiesz jak lubię jeździć, a tym nie wyciągnę nawet trzydziestki na liczniku – cmoknęła go w policzek i przysiadła obok niego na ławce.
 - To, co to za ważny telefon? – Nabrał powietrza i jednym tchem wyrzucił z siebie.
 - Wyobraź sobie, że zadzwonili do nas z firmy Febo&Dobrzański, na pewno słyszałaś o niej. Szyją modne i bardzo drogie ciuchy. Chcą zarezerwować cały hotel na dwa dni, sobotę i niedzielę od dziś za dwa tygodnie.
 - Żartujesz? – spojrzała na niego z niedowierzaniem.
 - No właśnie nie. Chcą tu zrobić jakąś sesję zdjęciową. Przywiozą modelki, ekipę techniczną i fotografów. Podobno nawet sam prezes się zapowiedział. Zarezerwowali wszystkie pokoje i pełne wyżywienie na cały pobyt. Niewykluczone, że wynajmą też konie do tej sesji. – Patrzył jak jej twarz rozjaśnia się pod wpływem radosnego uśmiechu.
 - To cudownie! Pierwszy raz mamy taką rezerwację! Trzeba się postarać. Ja zaraz pójdę do naszego kucharza i uzgodnię z nim listę zakupów. Czy oni mają jakieś specjalne wymagania?
 - Raczej nie. Prosili tylko o skonstruowanie wybiegu dla modelek, nawet zapisałem na kartce wymiary.
 - Wiesz, co? Poproś Raula. On na pewno ci pomoże. Zna się na takich robotach, jak nikt.
 - Dobrze Ula. Wiem, że jest przy stajniach. Miał wzmocnić ogrodzenie i założyć dodatkową zasuwę w boksie twojego konia. Ten cwaniak sam sobie potrafi otworzyć drzwi zębami. Jak długo żyję, nigdy nie widziałem takiego drugiego konia. Spryciarz, jakich mało. – Ula uśmiechnęła się pomyślawszy o swoim pupilu.
 - Tak, Diablo to wyjątkowy koń. Bardzo go kocham.
 - A on ciebie i nikogo więcej. Nawet za uzdę nie da się nikomu prowadzić, tylko gryzie i wierzga.
 - Jest indywidualistą, tak jak jego właścicielka – podsumowała Ula i skierowała się do hotelowej kuchni.

Przygotowania szły pełną parą. Czas ich gonił i pozostało go niewiele. Ula pieczołowicie doglądała wszystkiego osobiście. Nie mogła pozwolić sobie na jakieś błędy. Taka impreza podnosiła prestiż hotelu i robiła mu niezłą reklamę. Raul przy pomocy dwóch wynajętych stolarzy wybudował piękny wybieg, który ustawiono przed ścianą strzelistych sosen. Dopieszczano każdy szczegół. Ula cichym głosem wydawała personelowi polecenia, choć brzmiały one bardziej, jak prośby. Nigdy nie podnosiła głosu. Kochali ją pracownicy i traktowali bardziej, jak siostrę, ufną dobrą, wspierającą i ratującą w potrzebie. Nie traktowali jej jak zwierzchnika, chociaż bez sprzeciwu i przymusu wykonywali wszystkie jej polecenia. Dla nich była aniołem w ludzkiej skórze i nie mieli najmniejszych powodów do narzekań.

Sobota zaczęła się dla Uli bardzo wcześnie. Wybiegła z domu z impetem wskakując do melexa i z piskiem opon ruszyła w kierunku hotelu. Jak burza przeleciała przez wszystkie pokoje od góry po sam dół sprawdzając, czy wszystko dopięte jest na ostatni guzik. Zmęczona padła na szeroki fotel stojący w holu przy recepcji.
 No wygląda na to, że moja ekipa spisała się na medal. Teraz tylko pozostaje należycie przyjąć gości – pomyślała. Tak zastał ją Maciek.
 - A co ty jesteś taka zdyszana? Uprawiasz jogging? – zażartował z sympatią przyglądając się zaróżowionym policzkom przyjaciółki.
 - Nie. Uprawiam sporty extremalne. Dzisiaj były biegi po schodach w górę i w dół – rozchichotała się na myśl tego świńskiego truchtu, jakim pokonywała przed chwilą piętra hotelu.
 - Maciuś, mam do ciebie prośbę – popatrzyła na niego miną biednego szczeniaka.
 - Jaką?
 - Zastąpisz mnie dzisiaj, jak przyjadą ci z Febo&Dobrzański? – Nie bardzo ją rozumiał.
 - A dlaczego chcesz, żebym cię zastąpił? Przecież dasz sobie świetnie radę.
 - Nie o to chodzi. Spójrz na mnie. Popatrz jak ja wyglądam. Jakbym dopiero wyszła ze stajni. Źle bym się czuła wśród tych pięknych modelek wystrojonych, jak z żurnala. Musisz przyznać, że znacznie odstaję od reszty. Ciągle nie mam czasu dla siebie, bo bez przerwy jest coś do zrobienia – skarżyła się. - Okulary wyglądają koszmarnie. Powinnam chyba kupić jakieś lżejsze oprawki. Jeszcze ten aparat na zębach. Trzeba się uśmiechać witając gości, a mój uśmiech nie wygląda najpiękniej z tym całym odrutowaniem, nie uważasz? Poza tym nawet nie mam żadnych porządnych ciuchów. Same starocie – powiedziała z żalem. Maciek popatrzył na nią smutno.
 - Przepraszam cię Ula. Nawet nie pomyślałem, że przecież jesteś kobietą i czasem powinnaś wyglądać ładnie. Rzeczywiście masz mnóstwo pracy i dla siebie ani chwili. Ale to się zmieni. Po imprezie weźmiesz parę dni wolnego i wykorzystasz je na swoje potrzeby i przyjemności. Ja i Raul poradzimy sobie a ty wreszcie o siebie zadbasz. – Podeszła do niego i uściskała.
 - Dzięki Maciek. Jesteś jedyną osobą, na którą zawsze mogę liczyć. No i jeszcze Raul, ale tylko my znamy się od powijaków, prawda?
 - Prawda. Teraz zmykaj, już dziewiąta. Za chwilę pewnie zaczną się zjeżdżać. – Jakby na potwierdzenie jego słów, usłyszeli warkot samochodów. Ula cmoknęła go jeszcze na pożegnanie i w pośpiechu umknęła z hotelu.
Samochody jedne po drugich podjeżdżały na przygotowany dla nich parking. Pierwszy zaparkował srebrny Lexus prezesa, a za nim kolejne. Na końcu wjechał autokar z modelkami i obsługą techniczną sesji. Marek wysiadł z auta i rozejrzał się wokół. – Rzeczywiście, pięknie tu – pomyślał. Zauważył zdążającego w jego kierunku mężczyznę. Maciek podszedł z wyciągniętą do powitania dłonią.
 - Dzień dobry. Nazywam się Maciej Szymczyk. Jestem współwłaścicielem hotelu. – Marek uścisnął mu dłoń.
 - Dzień dobry. Marek Dobrzański. Jestem prezesem tego cyrku – uśmiechnął się z sympatią do Maćka. – Wszystko gotowe, tak jak było umówione?
 - Oczywiście. Wszystkie wymogi i zalecenia spełniliśmy. Jeśli ma pan ochotę na krótki spacer, to oprowadzę pana – zaproponował.
 - Bardzo chętnie. Chciałbym tylko, żeby dołączył do nas nasz projektant Pshemko. To on jest tu najważniejszy – obejrzał się za siebie i dostrzegł gramolącego się ze swojego garbusa mistrza.
 - Pshemko! – zawołał. – Chodź do nas. Idziemy na mały rekonesans i chciałbym, żebyś do nas dołączył. Ocenisz, czy wszystko jest tak, jak sobie wyobrażasz. – Marek przedstawił Maćka mistrzowi.
 - Czy jeszcze ktoś do nas dołączy? –
 - Nie. Wystarczymy my dwaj.
 - Dobrze. Proszę tylko powiedzieć swoim ludziom, żeby przeszli do recepcji, tam dostaną klucze do przydzielonych pokoi. – Marek szybko podbiegł do Sebastiana i przekazał mu informacje.
 - No już jestem. Możemy iść.
 - W takim razie zapraszam. – Maciek oprowadził ich po terenie wokół hotelu. Pokazał im też konie, które były już na padoku, a na końcu zaprowadził pod wybieg. Byli zachwyceni. Pshemko rozpływał się ze szczęścia nad pięknem tego miejsca.
 - Marku, czyż nie jest tu cudownie? Cisza, spokój. Można uprawiać tu medytacje i wyciszyć umysł. Koniecznie muszę tu kiedyś przyjechać na dłużej – zadeklarował.
 - Serdecznie zapraszamy. Tu jest pięknie o każdej porze roku, a teraz, jeśli panowie pozwolą, przejdziemy do hotelu. Tam będziecie mogli odebrać klucze od swoich pokoi i odświeżyć się. Jadalnia jest na parterze i jeśli panowie są głodni, kucharz na pewno coś poda.
Pożegnali Maćka przy recepcji i każdy z nich udał się do siebie. Nieduży, ale pięknie umeblowany pokoik zrobił na Marku wrażenie. Miał wszystko, co trzeba, z telewizorem, zaopatrzoną w napoje lodówką i łazienką włącznie. Nie czuł się zmęczony. Wziął prysznic, przebrał się w niezobowiązujący, sportowy strój i zaraz poczuł się swobodniej. - Przejdę się po okolicy. Przynajmniej rozprostuję nogi i dotlenię mózg.
Paulina nie miała ochoty przyjechać. Na sam dźwięk słowa „wieś” prychała z niesmakiem mówiąc. „Jakie to plebejskie.” W końcu jednak przemyślawszy sprawę powiedziała, że dojedzie w niedzielę rano. Znowu miała podejrzenia, że nie jest jej wierny. - Może uda mi się go przyłapać z jakąś modelką? – pomyślała z nadzieją.
Wyszedł z hotelu i baczniej przyjrzał się otoczeniu. Ładnie utrzymane, przycięte trawniki obsadzone krzewami bukszpanu i irgi, a między nimi rabatki z kolorowymi kwiatami sprawiały przyjemne wrażenie. Pociągnął nosem wdychając powietrze wypełnione leśnym zapachem. Postanowił iść w stronę lasu. Z przyjemnością zanurzył się w jego chłodny cień. Szedł już dobrą chwilę, gdy zauważył, że las nieco się przerzedził. Doszedł do polany i przysiadł na zwalonym drzewie. - Powinienem częściej jeździć w takie miejsca – pomyślał. Błoga cisza aż dzwoniła mu w uszach. Ciepło zwabiło pszczoły i inne owady uwijające się wśród polnych kwiatów. Przymknął oczy i wystawił do słońca twarz. Było mu dobrze i tak błogo. Nagle usłyszał tętent końskich kopyt. Poderwał głowę i oczy skierował w stronę, z której dochodził. Na polanę wbiegł dorodny gniadosz kierowany przez siedzącą na nim amazonkę. Wstał z pnia z zamiarem przywitania się z nią. Zauważyła go. Ściągnęła cugle zatrzymując konia.
 - Diablo, stój – powiedziała łagodnie klepiąc konia po karku. Zatrzymał się posłusznie i zaczął skubać kępki trawy. Marek podchodził do dziewczyny uśmiechając się promiennie i ukazując w całej okazałości dołeczki w policzkach. Nie odwzajemniła uśmiechu. Siedziała sztywno na grzbiecie konia przyglądając mu się badawczo.
 - Proszę nie podchodzić za blisko. Ten koń, to wcielony diabeł. Nie toleruje obcych. Może zrobić panu krzywdę – ostrzegła go. Otaksował ją wzrokiem znawcy od stóp do głów i pomyślał. - Zbyt piękna nie jest, ale figurę ma idealną. – Docenił długie, szczupłe nogi odziane w bryczesy i buty do konnej jazdy, wąską talię, kształtne piersi rysujące się pod opiętym żakiecikiem i długą szyję.
 - Pani jednak nie robi krzywdy i słucha się pani doskonale – odparował.
 - Jest do mnie przyzwyczajony i niestety tylko do mnie. Innym nie pozwala się zbliżyć na odległość mniejszą niż metr.
 - Co taka piękna amazonka robi na tym odludziu? – próbował być miły.
 - Podziwiam przyrodę, podobnie jak pan. Jest pan gościem hotelowym?
 - Tak. Dopiero przyjechałem i postanowiłem zwiedzić okolicę.
 - W takim razie życzę przyjemnej wycieczki – uderzyła piętami końskie boki i skierowała zwierzę w kierunku, z którego przyjechała. Chciał ją zapytać, jak ma na imię i sam się przedstawić, ale było za późno. Spięła konia i ruszyła galopem nie oglądając się za siebie.
 - Zagadkowa dziewczyna. Kim ona jest? Muszę przyznać, że w siodle jej zgrabny tyłeczek prezentował się wspaniale. Niezbyt atrakcyjna, ale intrygująca. Gdyby nie te okulary i aparat na zębach, byłaby całkiem, całkiem…Muszę o nią zapytać, może ktoś ją zna? – Z takim natłokiem pytań krążących po jego głowie ruszył w drogę powrotną do hotelu.

Gdy ukryła się przed jego wzrokiem za zakrętem, zwolniła bieg konia, który przeszedł z galopu w stępa.
 - Matko! Co za facet! W życiu nie widziałam piękniejszego mężczyzny! – pomyślała, analizując przebieg tego nieoczekiwanego spotkania w głowie. – I ten uśmiech! Dałabym się za niego pokroić. – Serce tłukło jej się w piersi, jak oszalałe. - Gdzie się rodzą tacy piękni ludzie? A ten głos? Niski, zmysłowy. Czy on naprawdę tam był? Może to wytwór mojej wyobraźni? Nie…nie…przecież rozmawiałam z nim. Ciekawe, kto to?
Nie dane było jej dalej roztrząsać tego niezwykłego spotkania. Właśnie dojeżdżała do zabudowań stajni. Fakt jednak pozostawał faktem, że przystojny nieznajomy zrobił na Uli piorunujące wrażenie.



ROZDZIAŁ 2


Część 1


Ekipy pracowały intensywnie, szczególnie ekipa fotografów. Nie chcąc tracić najlepszego dziennego światła, sprawnie rozstawiała sprzęt. Marek wynurzył się z leśnego mroku i zmrużył oczy pod wpływem intensywnie świecącego słońca. Dojrzał uwijających się dokoła ludzi. – Nieźle im idzie. W takim tempie uwiniemy się ze wszystkim raz, dwa – pomyślał. Wszedł do hotelu i skierował się do hotelowej świetlicy, którą zaadaptowano tymczasowo na przebieralnię dla modelek. Zauważył lawirującego między nimi Pshemko. Podszedł do niego i zagadnął.
 - Jak idzie Pshemko?
 - Och! Marek! Cudownie! Nawet nie spodziewałem się, że tak dobrze to zorganizują. Wszystko na swoim miejscu. Wieszaki z kreacjami, przebieralnie dla modelek oddzielone parawanami, stanowiska dla wizażystów. Jestem zachwycony. – Powiedziawszy to z wielką ekspresją, rzucił się w objęcia prezesa. Marek poklepał go po ramieniu.
 - Cieszę się, że mogłem cię zadowolić. Nie potrzebujesz czekolady? – zapytał z uprzejmości.
 - A mógłbyś załatwić? – Pshemko z nadzieją spojrzał mu w oczy.
 - Oczywiście. Zaraz ci przyniosą. – Wyszedł ze świetlicy do hotelowego baru z zamiarem zamówienia „nektaru bogów”, jak określał czekoladę mistrz. Po drodze jednak natknął się na Szymczyka.
 - I jak panie Marku? Jesteście zadowoleni? Pokoje wygodne? – zapytał Maciek.
 - Na wszystkie pytania dam jedną odpowiedź. Nawet bardzo zadowoleni. Mistrz rozpływa się z zachwytu, a i mnie to urocze miejsce przypadło do gustu. Dostanę tu gorącą czekoladę? – spytał, a widząc zdziwione spojrzenie Maćka pospieszył wyjaśnić.
 - Nie, nie dla mnie. To mistrz jest jej wielkim amatorem.
 - Czekoladę dostanie pan w barze i proszę się nie przejmować. Mieliśmy tu już zamówienia na dziwniejsze napoje – roześmiał się.
 - Jeszcze jedna rzecz panie Marku. Kolację podajemy dość wcześnie, bo o dziewiętnastej i w związku z tym pomyślałem, że może pan i pańscy ludzie mielibyście ochotę na wieczorne ognisko i grill. Nasz kucharz przygotowuje na nim świetne ryby, mięsa, szaszłyki i co tylko dusza zamarzy. Na pewno nie bylibyście rozczarowani. Mamy tu za hotelem takie zadaszone miejsce z paleniskiem i wygodnymi ławkami. Jeśli ktoś miałby ochotę na drinki, podajemy je również. Co pan na to?
 - To fantastyczny pomysł! – krzyknął Marek entuzjastycznie odnosząc się do propozycji Szymczyka i mocno potrząsając jego dłonią. – Zaraz powiadomię ludzi. Na pewno z radością skorzystają z tej atrakcji. O której ma się zacząć?
 - Myślę, że dwudziesta pierwsza będzie w sam raz.
 - Wspaniale. Dziękuję panie Maćku. Podejrzewam, że wielu z moich pracowników chętnie tu będzie wracać, a i ja sam pewnie nieraz tu przyjadę. – Miał się już pożegnać, gdy nagle zaświtała mu w głowie pewna myśl. - Panie Maćku, mam jeszcze jedno pytanie – zatrzymał zamierzającego już odejść Szymczyka.
 - Słucham.
 - Wie pan, poszedłem na spacer przez las, zatrzymałem się na polanie, bo ujrzałem tam niezwykłą amazonkę na pięknym koniu. Wprawdzie chyba nie była zbyt zadowolona z mojej obecności w tym miejscu, ale zrobiła na mnie duże wrażenie i bardzo chciałbym ją poznać. Nie wie pan, kto to jest? – Maciek spiął się słysząc te słowa.
 Ani chybi, spotkał Ulę i Diablo – pomyślał. Zrobił się nagle ostrożny. Nie miał pojęcia, co chodzi Dobrzańskiemu po głowie i jakie ma zamiary.
 - Przykro mi panie Marku, ale nie wiem, kto to był. Widocznie jej nie znam. Może pojawi się na naszym ognisku, to sam pan ją spyta?
 - Mam nadzieję, że pańskie słowa okażą się prorocze. Dziękuję i do zobaczenia – pożegnał się. Idąc na górę do swojego pokoju przywołał w myślach obraz dziewczyny. Podejrzewał, że Szymczyk nie powiedział mu prawdy. – Na pewno ją zna. W takim odludnym miejscu, w którym są tylko hotelowi goście i obsługa, wszyscy się znają. – Nie wiedzieć, czemu tajemnicza nieznajoma zaintrygowała go i bardzo pragnął kolejnego spotkania.

Trwał obiad. Ludzie rozpływali się nad zdolnościami kucharzy. Większość z nich nigdy w życiu nie jadła tak smacznych dań, a gdy na stoły wjechał płonący deser w postaci lodów, zaczęto bić brawo. Szef kuchni wyszedł na salę i głęboko się ukłonił.
 - Bardzo się cieszę, że państwu smakuje, gdyby ktoś miał ochotę na dokładkę to zapraszam – skłonił się jeszcze raz i umknął do kuchni.
 - Faktycznie karmią tu świetnie – powiedział Marek do siedzącego obok Sebastiana. Poluzował pasek od spodni i wytarł serwetką usta.
 - Najadłem się nieprzyzwoicie. Ty też wsunąłeś niezłą porcję – wytknął przyjacielowi.
 - Żebyś wiedział, ale było takie pyszne, że nie mogłem się powstrzymać. Wiesz co? Może spalilibyśmy trochę kalorii na polu golfowym na przykład? Zabierzemy kije, melexa i powbijamy trochę piłek w dołki. Masz ochotę?
 - Pewnie, ale za pół godziny. Póki co, nie mogę się za bardzo ruszać. Muszę, choć trochę przetrawić ten obiad.
 - W porządku. Zamówmy kawę i wyjdźmy na zewnątrz. Widziałem przed hotelem jakieś ławki.
Z filiżankami w dłoniach usiedli na jednej z nich, dyskretnie otulonej krzewami czeremchy. Obserwując otoczenie, leniwie popijali smolisty płyn. Z tego błogiego stanu wyrwały ich dochodzące od drzwi hotelowych krzyki. Co dziwne, krzyczano w języku hiszpańskim. Podnieśli się wolno nic nie rozumiejąc. Zza drzwi wypruła jak strzała dziewczyna. Czerwona z emocji z rozwianymi na wietrze kasztanowymi włosami zgrabnie wskoczyła do jednego z wózków zaparkowanych przed wejściem. Za nią wybiegł niewysoki człowiek o ciemnej karnacji wrzeszcząc po hiszpańsku.
 - Ula nie jedź sama, zaczekaj! Ten koń jest nieobliczalny! – Nie słuchała go. Ruszyła brawurowo, znacząc oponami głębokie ślady na wysypanym żwirem parkingu. Mężczyzna nie zastanawiał się. Wskoczył do drugiego melexa i pognał za nią.
Dobrzański z Olszańskim stali z otwartymi ustami nie mogąc wyjść z zaskoczenia. Pierwszy otrząsnął się Marek.
 - To była ona! Moja amazonka! – Sebastian spojrzał na niego, chcąc się upewnić, czy aby kumplowi nie zaszkodziło dzisiaj słońce.
 - Jaka, twoja amazonka? Czy ja o czymś nie wiem? – Marek spojrzał na niego półprzytomnie.
 - Spotkałem ją dzisiaj, jak byłem na spacerze. Zaintrygowała mnie. Nie zareagowała na mój widok, jak inne kobiety. Chyba tracę swój urok osobisty – westchnął teatralnie.
 - Nie żartuj? Oparła się twoim dołeczkom? Nie wierzę – zaśmiał się ironicznie Olszański.
 - To uwierz. Nawet się do mnie nie uśmiechnęła. Nie jest zbyt ładna, ale ma coś takiego w sobie, że ciągnie mnie do niej. Tajemnicza kobieta…
 - Nooo…,ale cię wzięło stary. Chodźmy po sprzęt i jedźmy pograć. Jak przewietrzysz głowę, to i ochota na amory ci przejdzie.
W recepcji odebrali sprzęt i kluczyki do melexa. Przez całą drogę, jaką mieli do pokonania Sebastianowi nie zamykały się usta. Nawet go nie słuchał. Siedział obok zamyślony mając ciągle przed oczami obraz tej niezwykłej dziewczyny.
Pole było dość duże i świetnie utrzymane. Równo przycięta trawa i chorągiewki ustawione przy dołkach zachęcały do gry. Zaczęli, ale Markowi nie szło najlepiej. Nie potrafił się skupić na grze i był rozkojarzony.
 - Stary, co z tobą? Zawsze to ty dawałeś mi do wiwatu, a dzisiaj przegrywasz z kretesem. Dajesz mi fory, czy jak?
 - Przepraszam cię Seba, ale chyba straciłem formę. Dawno nie grałem – usprawiedliwił się. Kątem oka dostrzegł pod ścianą lasu okalającego pole golfowe, jakiś ruch. Wyprostował się i przyłożył dłoń do czoła chroniąc oczy przed promieniami słonecznymi i wpatrując się w jeden punkt.
 - Zobacz Seba, zobacz! To ona! – podekscytowany, pokazywał przyjacielowi wyciągniętą ręką właściwy kierunek, w którym miał patrzeć. Olszański skupił się i dostrzegł cwałującą na gniadym koniu kobietę. Jednak im dłużej się przyglądał, to dochodził do wniosku, że coś było z nią nie tak. Zdecydowanie nie tak. W końcu go olśniło.
 - Marek! Ten koń chyba poniósł! Zobacz jak przykleiła się do jego grzbietu. Ona leży na nim. Cholera jasna! Przecież się zabije! Chodź pojedziemy za nią. Wątpię wprawdzie, czy ją dogonimy, ale przynajmniej spróbujmy – spojrzał na wbitego w ziemię Dobrzańskiego. - Marek!- krzyknął – ruszże się do cholery!
Oprzytomniał w sekundzie. Równocześnie dopadli melexa i pognali, wyciskając z akumulatora, ile tylko mogli. Wyjechali na wolną od lasu przestrzeń. Marek gorączkowo przeczesywał wzrokiem metr po metrze. Dostrzegł ją.
 - Tam jest Seba, tam! – wskazał kierunek. Nagle zobaczył drugiego jeźdźca, gnającego na złamanie karku i usiłującego przeciąć drogę temu pierwszemu. Odległość między nimi zmniejszała się. Jeździec zwinnym ruchem wyswobodził nogi ze strzemion i z kocią gracją wskoczył na grzbiet oszalałego konia. Przylgnął do dziewczyny wyrywając z jej zaciśniętych pięści cugle. Ostro usadził konia w miejscu. Nie mogli wyjść z podziwu, ile siły miał ten szczupły mężczyzna. Podjechali bliżej i wysiedli z melexa.
 - Ostrożnie Seba, nie podchodź. Ten koń to istny diabeł – ostrzegł przyjaciela. Zwrócił się do mężczyzny nadal obejmującego mocno dziewczynę. - Możemy w czymś pomóc? Może trzeba wezwać lekarza? – Raul, bo to on był właśnie, spojrzał na Marka i rzekł łamaną polszczyzną.
 - Wy nie podchodzić. Zaczekać. OK.? – Marek kiwną głową na znak zgody i obserwował poczynania Hiszpana. Raul, nadal trzymając Ulę w pół, wolno podnosił ją z końskiego grzbietu do pionu. Była w szoku, ale w kółko powtarzała – Diablo, spokojnie, Diablo, spokojnie - gładząc go jednocześnie po karku.
 - Pan podejść – powiedział cicho i wskazał na Marka – od zadu. Marek ostrożnie, żeby nie spłoszyć zwierzęcia, zbliżył się do jego boku. Raul delikatnie zsunął Ulę wprost w jego ramiona. Ostrożnie odebrał ją od niego, jakby była z kruchego szkła. Nieświadomie przytulił ją do siebie i spojrzał jej w twarz. Była zapłakana. Łzy znaczyły swój ślad na brudnej od kurzu buzi. Zauważył jej potłuczone okulary i ściągnął je. Ten gest przywrócił ją nieco do rzeczywistości. Spojrzała na niego, a jemu po plecach przeszedł dreszcz. Nigdy nie widział takich oczu. Miały kolor głębokiego błękitu. Były piękne, duże, okolone firankami niesamowicie gęstych i długich rzęs. Zapatrzył się w nie, nie mogąc oderwać wzroku. Jej źrenice były ogromne z przerażenia i szoku, który przeżyła. Patrząc na nią zrozumiał, że jego pierwsze wrażenie było mylne. To przez te okulary. Zasłaniały jej pół twarzy. Bez nich była ujmująco piękna. Nieduży, zgrabny nosek ozdobiony plamkami piegów i pięknie ukształtowane, pełne usta, przed pocałowaniem, których ledwo się hamował. Nadal cicho płakała. Troskliwie zaniósł ją do melexa i wsiadł sadzając ją sobie na kolanach. Zaczął uspokajająco się kołysać, obserwując jednocześnie poczynania Raula. On nadal siedział na Diablo. Zza pasa wyciągnął długą lonżę i związał nią cugle, delikatnie przekładając je przez koński łeb. Powoli zsunął się z konia i przytroczył drugi koniec lonży do swojego siodła. Diablo nie mógł już uciec. Był zmęczony i toczył wielkie płaty piany z pyska. Przywiązał oba konie do najbliżej rosnącego drzewa. Zabezpieczywszy zwierzęta podszedł do Marka, obok którego ze zdumieniem wypisanym na twarzy siedział Sebastian, przyglądając się w milczeniu zabiegom przyjaciela usiłującego uspokoić Ulę.
 - Nie płacz, – szeptał pochylając się nad nią – już dobrze, już wszystko dobrze.
 - Raul? – wyszeptała spierzchniętymi ustami.
 - Jestem Ula. Jestem. Spokojnie dziecinko. Opowiesz mi, co się stało? – Zapytał głaszcząc ją po głowie.
 - Opowiem, ale po polsku, bo ci panowie chyba nie znają hiszpańskiego, a ty już rozumiesz polski doskonale, dobrze? – Kiwnął przytakująco głową.
 - Zanim zaczniesz przyniosę ci coś do picia. Masz zaschnięte gardło i mówisz z trudem. - Podszedł do konia i wyciągnął z sakwy bidon z wodą. Wrócił do niej i zaczął ją poić troskliwie małymi łykami, tak, żeby się nie zakrztusiła. Odzyskawszy głos zapytała młodych mężczyzn.
 - Czy znają panowie hiszpański? – Obaj pokręcili głowami.
 - Nie, żaden z nas nie zna tego języka – powiedział Marek.
 - Tak myślałam. Mój przyjaciel Raul jest Hiszpanem, ale dość dobrze radzi sobie z polskim i bardzo dużo rozumie. Chce wiedzieć, co się stało, że koń poniósł. Opowiem po polsku, żeby i panowie zrozumieli ten nieprzyjemny incydent. – Skierowała wzrok na Raula.
 - Zadzwonili do mnie ze stajni informując, że Diablo kolejny raz jakimś cudem otworzył obie zasuwy i uciekł. Zdenerwowałam się, dlatego tak szybko wybiegłam z hotelu. Musiałam go odnaleźć, bo mógł sobie zrobić krzywdę. Jechałam jak szalona obserwując okolicę i wreszcie go dostrzegłam. Pasł się spokojnie na leśnej polanie. Całe szczęście, że po porannej przejażdżce nie zdjęłam mu uzdy, inaczej już dawno bym z niego spadła. Podeszłam do niego i uspokajająco pogłaskałam, a on przytulił chrapy do mojego policzka. - Jesteś nieznośny Diablo, – powiedziałam mu do ucha – dlaczego ciągle mi uciekasz? - Zarżał, jakby śmiał się z kawału, jaki mi zrobił. Nie było siodła i ciężko mi było wsiąść, ale weszłam na jakiś pieniek i wskoczyłam mu na grzbiet. Kierowałam się w stronę stajni, gdy nagle spod jego kopyt wystrzelił lis. Przestraszył się go i zaczął gnać na oślep. Nie mogłam nad nim zapanować. Jedyne, co mi zostało to mocno przytulić się do niego i nie spaść. On rwał galopem przed siebie coraz szybciej, a ja tylko modliłam się w duchu o koniec tej szalonej jazdy. Przyciągnęła spracowaną dłoń Raula do policzka i wtuliła się w nią. – Znowu mnie uratowałeś, nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć. Raul uśmiechnął się.
 - Jesteś moją małą dziewczynką. Nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić – pocałował ją po ojcowsku w czoło.
Usłyszeli warkot samochodu i już po chwili zatrzymał się obok czarny Jeep, z którego wyskoczył zdenerwowany Szymczyk.
 - Ula? Żyjesz? Szukałem cię po całej okolicy… - zakończył wolno, zauważając dopiero teraz, że Ula cały czas siedzi na kolanach Dobrzańskiego, wtulona w jego ramiona.
 - Już w porządku Maciek. Diablo trochę się rozszalał.
 - Trochę? Ja dawno mówiłem, żeby pozbyć się tego konia. Sprawia same kłopoty. Znowu dzisiaj zwiał ze stajni.
 - Maciek, to, że poniósł, nie było jego winą. Lis go przestraszył i dlatego tak się zachował. On jest mój, a ja nie zgadzam się, żeby go sprzedać. Kocham tego konia – zaprotestowała.
 - No już dobrze – powiedział pojednawczo Szymczyk. - To, co? Zabiorę cię samochodem, a Raul odprowadzi konie. Panowie wrócicie melexem, dobrze?
 - Oczywiście – odpowiedzieli zgodnym chórem.
Marek wysiadł i trzymając Ulę nadal na rękach przeniósł ją do samochodu Maćka. Usadowił ją wygodnie i zapiął jej pas. Złapała go za rękę. Zadrżał i spojrzał w te niemożliwie błękitne tęczówki.
 - Dziękuję panu za pomoc. Jestem bardzo wdzięczna i proszę podziękować ode mnie swojemu przyjacielowi.
 - Na pewno to zrobię. Nadal nie wiem, kim pani jest i jak się nazywa? – podniosła na niego lekko zdziwiony wzrok, a potem wyciągnęła szczupłą dłoń w jego kierunku.
 - Nazywam się Urszula Cieplak i jestem współwłaścicielką hotelu, a pan? Ja też nie wiem, kim pan jest? – Ujął jej dłoń i lekko uścisnął.
 - A ja nazywam się Marek Dobrzański. Jestem prezesem firmy Febo&Dobrzański i bardzo jest mi miło panią poznać, choć okoliczności tego spotkania nie są zbyt miłe – podniósł jej dłoń do ust i ucałował z szacunkiem. Teraz ona zadrżała pod wpływem jego dotyku. Zakręciło jej się w głowie. – Co się z tobą dzieje Ula? – przeleciało jej przez myśl. - Nigdy tak nie reagowałaś na innych mężczyzn… Jakich mężczyzn? Cieplak! Opamiętaj się, przecież nie było żadnych innych mężczyzn. Pomarzyć, dobra rzecz – zaśmiała się w duchu.
 - Mam nadzieję, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie? – popatrzył jej w oczy z nadzieją.
 - Kto wie? – odparła z tajemniczym uśmiechem. - Świat jest mały i ludzie wpadają na siebie.
 - Ja jednak nie chciałbym pozostawiać nic w rękach przypadku. Bardzo bym chciał umówić się z panią?
 - Przykro mi, ale ja nie mam czasu na randki. Tu jest tyle pracy i to tak bardzo absorbującej, że ciężko się wyrwać, nawet na kilka godzin. – Zrobiło jej się go żal, gdy dostrzegła jego rozczarowaną minę. – Ale proszę próbować. Może kiedyś… - Do samochodu podszedł Maciek.
 - Trzeba wracać, a ty musisz odpocząć. Dość miałaś wrażeń na dzisiaj. Zawiozę cię do domu.
 - Dobrze Maciuś. Jedźmy. Do widzenia panie Marku. – Uśmiechnął się do niej promiennie i odpowiedział.
 - Do zobaczenia.

Usiadł obok Sebastiana i przez dłuższą chwilę jechali nic nie mówiąc. Sebastian, co jakiś czas zerkał zaniepokojony na zamyślonego i milczącego Marka. W końcu odezwał się.
 - Marek, w co ty grasz? Szkoda, że nie widziałeś swojej miny, gdy trzymałeś ją tak blisko. Przez moment byłem pewien, że zaczniesz ją całować. Wyglądaliście, jak para zakochanych. Musisz się opanować. Jutro przyjeżdża Paulina i na pewno sprowadzi cię na ziemię. Dobrze wiesz, że nie toleruje takich zachowań. Jeszcze gotowa urządzić ci karczemną awanturę w tym hotelu. – Dobrzański spojrzał na niego i z lekką irytacją w głosie powiedział.
 - Seba, było tak pięknie, a ty musiałeś wspomnieć o Paulinie. Ja przynajmniej na chwilę o niej zapomniałem. Ona jest tylko moją dziewczyną, z którą w każdej chwili mogę zerwać. Nie składałem jej żadnych deklaracji. Nie było żadnych oświadczyn, choć ona pewnie bardzo by tego chciała. Aż przebiera nogami na samą myśl o nich. Rodzice też mnie naciskają. Pragną tego małżeństwa, ale to przecież nie oni z nią będą żyć. Ja nie pozwolę się wmanewrować w ślub z nią, chociaż i jej rodzice i moi od dziecka układali nam życie. Nie wytrzymałbym z nią. Jest piekielnie zazdrosna i bardzo zaborcza, a to niszczy wcześniej, czy później każdy związek.
Olszański był zdumiony tym wywodem. Nie od dziś cała firma uznawała Marka i Paulinę za narzeczeństwo. No, był jeden wyjątek. Jej brat. Aleksander „diabelski” Febo, który nie pochwalał tego związku i ciągle namawiał siostrę, żeby z niego zrezygnowała. Nienawidzili się z Markiem serdecznie. Febo ciągle knuł jakieś intrygi i jak tylko mógł, utrudniał prezesowi życie. Czuł się bezkarny tym bardziej, że jakiego perfidnego przedsięwzięcia by się nie podjął, miał zawsze poparcie swojej równie wrednej, jak on sam i wyniosłej siostry. Marek był jednak szczęściarzem. Mimo, że nigdy nie przykładał się do pracy tak jak powinien, to zawsze jakoś spadał na cztery łapy udaremniając Alexowi knowania. Za to, ten ostatni nienawidził Dobrzańskiego jeszcze bardziej. - Oj, nie ma łatwego życia ze swoimi wspólnikami Marek, oj nie ma – pomyślał ze współczuciem Sebastian.
 - Ale w takim razie, co zamierzasz. Chcesz zerwać z nią?
 - A co myślałeś? Że będę się z nią mordował do końca życia? To, że mieszkamy razem o niczym nie świadczy. Poza tym, to mój dom. Ona nie partycypowała w kosztach jego zakupu, więc im szybciej z niego zniknie, tym lepiej dla mnie, nie?
 - To, kiedy masz zamiar obwieścić jej tą „radosną” nowinę?
 - Choćby jutro. Dobra okazja. Ostatni raz będzie zmuszona tolerować mój plebejski gust. Więcej już jej na to nie narażę – skwitował ironicznie.
 - Trochę się boję, wiesz? – niepewnie wyartykułował Sebastian.
 - Czego?
 - Skandalu, który ona może wywołać, kiedy ją rzucisz.
 - Żartujesz? Ona nic nie zrobi. Bardzo dba o opinię i o to, co ludzie o niej sądzą. Nie będzie na pewno jej narażać. Jest na to zbyt przebiegła. Ona cały czas kalkuluje, co jej się opłaca, a co nie. Wykalkulowała, że ślub ze mną może jej przynieść tylko same korzyści i po trupach do niego dąży. Przeliczy się – zerknął na przyjaciela. - Nie rozmawiajmy już o tym. Mamy lepsze tematy, nie? Na przykład dzisiejsze ognisko.
 - Zapowiada się świetnie. Dobre żarełko i nocne Polaków rozmowy przy drinku. Uwielbiam to– rozmarzył się Olszański.
Dojeżdżali. Zaparkowali melexa i poszli się odświeżyć do swoich pokoi. Na godzinę przed kolacją Marek zwołał w świetlicy małą naradę ze swoimi najbliższymi współpracownikami. Zdali mu relację z postępów sesji. Był zadowolony, że tak gładko im poszło. Nazajutrz planowali tylko zdjęcia na plenerowym wybiegu i ewentualnie na koniach. Było dobrze, a nawet bardzo dobrze.


Część 2


Niebo zszarzało. Ostatnie promienie słońca schowały się za wysoką ścianą lasu. Zapowiadał się spokojny i ciepły wieczór. Rzeczka płynęła leniwie, a wśród rosnących przy niej traw i oczeretów, rozbudziły się świerszcze dając coraz głośniejsze koncerty. Marek otworzył okno na oścież i wciągnął powietrze przesycone aromatem zbliżającej się nocy. Poczuł intensywny zapach sosnowych olejków, wilgotnych od wieczornej rosy traw, i maciejki rosnącej pod oknami hotelu. Uśmiechnął się do swoich myśli – Zapach sielski i anielski, dawno go nie czułem. - Przypominał mu trochę lata dziecięcych zabaw podczas wakacji spędzanych u krewnych. Zatęsknił za tym beztroskim czasem. Westchnął. - Było, minęło i nie wróci więcej. - Ciepły wietrzyk przywiał też zapach pieczonego mięsa. Zakręciło go w żołądku od smakowitego aromatu. – Będzie pysznie – pomyślał. Zerknął na zegarek. - Dwudziesta trzydzieści. Jeszcze pół godziny… Ciekawe, czy ona też będzie… - Bardzo chciał ją znowu zobaczyć i uspokoić się, że z nią wszystko w porządku. Nie rozumiał, skąd ten nagły przypływ troski o zupełnie obcą dziewczynę. Nigdy tak się nie zachowywał w stosunku do swoich licznych partnerek, nawet w stosunku do Pauliny. Przypomniał sobie sytuację, kiedy trzymał ją w ramionach, taką bezbronną i wystraszoną i jeszcze te jej oczy… ogromne, nasycone błękitem, jak lazurowe, bezchmurne niebo. Dziwnie się wtedy poczuł. Przyciskał ją do swojej piersi, jakby chciał odgrodzić ją od świata zewnętrznego i pragnął, aby poczuła się wreszcie bezpieczna. Niewątpliwie zaanektowała jego myśli, natrętnie w nich królując. Intrygowała go. Bardzo chciał ją poznać bliżej, ale z żalem stwierdził, że prawdopodobnie nie będzie to możliwe. Wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie ma czasu na spotkania. Rzeczywiście pracy każdego dnia było mnóstwo, ale z drugiej strony, przecież nie samą pracą człowiek żyje. On do tej pory traktował ją jako dodatek do codzienności. Przecież nie lubił się przemęczać, a rozrywkowe, nocne życie stolicy obiecywało tak wiele i było bardzo pociągające. – Będę próbował, aż do skutku – postanowił. Przymknął okno i wyszedł na korytarz zamykając za sobą drzwi. W holu na parterze natknął się na Sebastiana i Pshemko.
 - No i jak, panowie? Gotowi na ucztę? Czujecie ten zapach? Aż skręca człowieka w żołądku. – Pshemko ścisnął mu ramię.
 - Marku, to takie cudowne miejsce i ta staropolska kuchnia. Uwielbiam ją. Dziękuję, że nas tu przywiozłeś, a Bella niech żałuje, bo wiele straciła nie chcąc tu być razem z nami.
 - Nie przejmuj się Pshemko, ona przyjedzie jutro i na pewno będziesz miał okazję, by opowiedzieć jej o atrakcjach serwowanych przez hotel.
 - Wspaniale, wspaniale… - zamruczał pod nosem mistrz.
 - To chodźmy w takim razie.
Wyszli na zewnątrz i podążyli za zapachem. Kilkanaście metrów od budynku zobaczyli drewnianą, pokaźnych rozmiarów wiatę wspartą na solidnych, również drewnianych kolumnach. Mogła pomieścić mnóstwo osób i być skuteczną osłoną przed padającym deszczem. Na środku stało palenisko z wesoło buzującym ogniem, a obok spory grill obsługiwany w tej właśnie chwili przez szefa hotelowej kuchni. Podeszli bliżej podziwiając sprawność, z jaką przekłada rozłożone na ruszcie różne rodzaje mięsiwa. Zauważyli też mały przenośny barek świetnie zaopatrzony w liczne gatunki alkoholi i uwijającego się przy nim barmana z shakerem w dłoniach. Zamówili po drinku i z wysokimi szklankami w dłoniach przysiedli na jednym z ustawionych dokoła siedzisk. Napływało coraz więcej osób zwabionych aromatem jedzenia. Wiata wypełniła się niemal po brzegi. Nagle usłyszeli głos Szymczyka i zobaczyli jego samego, stojącego na jednej z ławek.
 - Proszę państwa, poproszę o chwilę uwagi – podniósł dłonie w poddańczym geście. Szmery rozmów ucichły, jak nożem uciął. - Może najpierw się przedstawię, bo pewnie nie wszyscy wiedzą, kim jestem. Nazywam się Maciej Szymczyk i jestem współwłaścicielem tego ośrodka. Drugim jest Urszula Cieplak – przerwał i wyciągnął rękę do Uli pomagając jej wejść na ławkę. – Oto i ona. Oboje chcielibyśmy państwa serdecznie powitać na tej wieczornej imprezie. Mamy nadzieję, że będzie udana. Zachęcamy również do skosztowania naszej staropolskiej kuchni. Obiecuję, że nie będą państwo rozczarowani. Jeśli ktoś ma ochotę na tańce, zaspokajamy i tę potrzebę - dał znak ręką i w tym momencie popłynęła z głośników nastrojowa muzyka. Odezwała się Ula.
 - Proszę państwa, dodam tylko jeszcze, że od jutra rana są do państwa dyspozycji nasi pracownicy obsługujący SPA. Jeśli ktoś miałby ochotę, lub poczuł się słabo, zapraszamy na relaksujące masaże, odprężające kąpiele, lub basen. To chyba wszystko – spojrzała na Maćka. - Jeżeli mieliby państwo jakieś pytania, to oboje służymy pomocą. Życzymy państwu udanego wieczoru. - Skłonili się i zeszli z podwyższenia wśród burzy oklasków.
Marek wyciągał szyję, chcąc jak najwięcej zobaczyć. Ją zobaczyć i posłuchać jej łagodnego, anielskiego głosu. Nerwowo podniósł się z ławki śledząc każdy ruch obojga. Musiał powściągnąć emocje. Wyglądałoby to dziwnie, gdyby zaczął jej się narzucać.
 - Idę się rozejrzeć – rzucił do Pshemko i Seby. Odstawił pustą już szklankę i lawirując wśród gości podszedł do grilla zamawiając porcję szaszłyków. Uzbrojony w papierową tackę rozglądał się po sali za Ulą. Zamiast niej dostrzegł Maćka i postanowił podejść.
 - Witam panie Maćku. Świetną imprezę zorganizowaliście. Moi ludzie długo będą o niej pamiętać.
 - Cieszę się, że mogliśmy was usatysfakcjonować - popatrzył uważnie na Dobrzańskiego. - Ale chyba nie o tym chciał pan ze mną rozmawiać, prawda? – spojrzał na niego wyczekująco.
 - Ma pan rację…, nie o tym. Dlaczego mi pan powiedział, że nie zna Uli? - spytał z wyrzutem.
 - Proszę mi wybaczyć panie Marku, ja nadal nie jestem pewien, czy dobrze się stało, że się poznaliście. Ula, to bardzo dobra, wrażliwa, ale też i trochę naiwna osoba. Mocno wierzy w dobroć drugiego człowieka, choć wielokrotnie ludzie, którym zaufała zawodzili ją, wykorzystując jej dobre serce. Nie chciałbym, aby ponownie spotkało ją coś podobnego. Po takim rozczarowaniu, to ja i Raul, musimy robić wszystko, żeby znowu zaczęła się uśmiechać, a nie jest to łatwe, szczególnie wtedy, gdy ktoś mocno ją zrani. Dlatego chciałbym pana prosić, żeby pan nie obiecywał jej niczego, co mogłoby ją znowu doprowadzić do takiego stanu.
 - Ja nie mam zamiaru jej skrzywdzić. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie i chciałbym ją tylko bliżej poznać. Wie pan, nieczęsto spotyka się takie odważne i przedsiębiorcze kobiety, jak ona. Ja nie spotkałem. Zresztą, sam pan widzi, wystarczy rozejrzeć się wśród mojej ekipy. Przeważają kobiety piękne, ale puste jak plastikowe lalki. Modelki, które są zainteresowane tylko rodzajem tuszu do rzęs i długością swoich paznokci. Nie mają nic do powiedzenia. Zgodzi się pan ze mną, że Ula jest zupełnie inna i w niczym nie przypomina tych nadętych, głupich istot.
 - Ma pan rację. Jest inna, ale tylko dlatego, że od najmłodszych lat musiała walczyć o byt i o to, żeby porządnie się wykształcić. Gdyby nie jej determinacja w dążeniu do celu, nie mielibyśmy tego wszystkiego. Długie lata ciężkiej pracy sprawiły, że nie potrafi korzystać z życia tak jak inne kobiety w jej wieku, nawet nie potrafi się cieszyć tak jak powinna z tego, co osiągnęła. To pewnie niedobrze, ale gdybym miał wybierać między osobą taką jak ona a modelką, to proszę mi wierzyć, że nie miałbym problemu z właściwym wyborem.
 - Czy wy jesteście razem? – spytał zaniepokojony Marek. Szymczyk spojrzał na niego dziwnie i roześmiał się.
 - Skąd taki pomysł?
 - Dużo pan o niej wie i zna ją świetnie, więc pomyślałem, że….
 - Nie, nie – zaprzeczył. - Jesteśmy bardziej jak rodzeństwo. Znamy się od dziecka. Chodziliśmy do tych samych szkół i kończyliśmy te same studia, no i mieszkaliśmy obok siebie. Chcąc nie chcąc taka sytuacja musiała się skończyć przyjaźnią i cieszę się, że jest to przyjaźń na całe życie. – Widział, jak Dobrzański odetchnął słysząc jego słowa.
 - A Raul?
 - Raul, to zupełnie inna historia. Poznaliśmy go w Hiszpanii, gdzie wyjechaliśmy do pracy przy zbiorze oliwek. Zaprzyjaźniliśmy się. Raul, to rasowy wagabunda. Tam w Hiszpanii nigdzie nie zagrzał na dłużej miejsca. Nosiło go po świecie. Sam mówi, że ma duszę jak wolny ptak. Lubi być niezależny. Przyjechał tutaj, jak tylko dowiedział się, jakie poważne przedsięwzięcie powzięliśmy i zadeklarował pomoc. Wtopił się w tutejszą społeczność, głównie dzięki Uli. To ona zaproponowała i wybudowała dla niego dom, którego nigdy nie miał. Był sierotą, a Ula stworzyła mu namiastkę rodziny w jej osobie i mojej. Poznał też nasze rodziny, które mieszkają tu w Rysiowie, a oni zaakceptowali go bez mrugnięcia okiem. Ulę traktuje trochę jak córkę a mnie jak syna. Opiekuje się nami, choć z pewnością bardziej Ulą. Dla niej rzuciłby się w ogień. Oboje zawdzięczają sobie wiele. Sam pan był tego świadkiem. Dzisiaj znowu uratował jej życie.
 - Znowu?
 - Tak znowu. Była już parokrotnie ofiarą nieszczęśliwych splotów wydarzeń i to właśnie on ratował ją za każdym razem z opresji.
 - Niezwykły człowiek – wyszeptał Marek. Szymczyk przyjrzał mu się uważnie. Wyglądał na wstrząśniętego historią, którą mu opowiedział.
 - Tak. Ma pan rację. Niezwykły – zerknął na zegarek. – No będę szedł. Muszę jeszcze zajrzeć do hotelu i sprawdzić, czy wszystko w porządku. Dobrej zabawy panie Marku i dobranoc – uścisnęli sobie dłonie.
 - Dobranoc i dziękuję.
Stał jeszcze przez chwilę jak oniemiały, przetrawiając w myślach opowiedzianą przez Maćka historię. Ciepło trzymanej w dłoni tacki z szaszłykiem, przywróciło go do rzeczywistości. Ugryzł kawałek. Mięso rozpływało się w ustach, podobnie jak plastry boczku ułożone na przemian na długim patyku. Zjadł wszystko do końca z ogromnym apetytem. Wrzucił pustą już tackę do stojącego nieopodal kosza i rozejrzał się. Uważnie omiatał wzrokiem twarze bawiących się gości. Jego wzrok powędrował dalej ponad ich głowy. Nagle dostrzegł ją. Siedziała na ławce otulonej przez wysokie krzewy, z podkulonymi nogami, zatopiona we własnych myślach, gapiąc się na bawiących gości. W blasku słabego światła bijącego od wiaty z ledwością mógł rozróżnić zarys jej sylwetki niemal całej ukrytej w mroku nocy. Cicho podszedł do niej.
 - Dobry wieczór pani Urszulo. Dobrze się już pani czuje? – Podniosła gwałtownie głowę oderwana tymi słowami od swoich myśli. Uśmiechnęła się blado.
 - Dobry wieczór. Tak, dziękuję, już wszystko w porządku. – Wpatrywał się intensywnie w jej piękne oczy.
 - Uczyni mi pani zaszczyt i zatańczy ze mną? – wpadł mu nagle do głowy ten spontaniczny pomysł. Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
 - Nie umiem dobrze tańczyć. Nigdy nie miałam okazji się nauczyć. Rozczaruje się pan.
 - Proszę mi nie odmawiać. Tylko ten jeden raz. – Podniosła się z ławki podając mu dłoń. Przeszli pod wiatę, gdzie sporo chętnych, rozochoconych tańcem, wirowało na drewnianej podłodze. Kątem oka dostrzegł Sebastiana trzymającego w objęciach jakąś modelkę. Przyciągnął Ulę do siebie i ułożył jej dłoń na swoim ramieniu. Była skrępowana, co zauważył od razu. Szepnął jej do ucha.
 - Proszę się rozluźnić. To tylko taniec. Jeśli pani mi pozwoli, poprowadzę panią. – Skinęła głową na znak zgody. Tańczył świetnie. Miał dobre wyczucie rytmu. Przy nim i ona złapała właściwe tempo i popłynęła wraz z nim pozwalając się prowadzić. Z policzkiem przytulonym do jej skroni chłonął zapach jej włosów. Pachniały rumiankiem wymieszanym z jakąś owocową nutą. Niezwykle przyjemnie było trzymać ją znowu w ramionach. Rozmarzył się. Nie rozumiał też tej fali uczuć, która przelewała się teraz w jego głowie i tej ogromnej chęci trzymania jej w ramionach jak najdłużej. Tańczyli w milczeniu. Ula odurzona intensywnym zapachem jego perfum niemal odpłynęła. Dziwnie na nią działał ten człowiek. Drażnił myśli, powodował szybsze bicie serce, rozbudzał uśpione od dawna namiętności. – Czy to możliwe, że zakochałam się w nim? – pomyślała z niepokojem. - Już rano na tej polanie zrobił na mnie piorunujące wrażenie – zerknęła na niego. Na wysokości swoich oczu miała jego usta. Były takie kształtne, miękkie i zmysłowe. Nie potrafiła przestać się na nie gapić. – Cieplak! Otrząśnij się! O czym ty myślisz! - spuściła wzrok. Taniec dobiegał końca. Gdy wybrzmiały ostatnie nuty melodii, odezwała się.
 - Dziękuję panu za taniec. Będę już wracać do domu. Jutro muszę wcześnie wstać – zrobiła krok w tył z zamiarem odejścia. Zatrzymał ją chwytając za ramię. Odwróciła się zdziwiona.
 - Proszę pozwolić dać się odprowadzić. Będę spokojniejszy, kiedy bezpiecznie pani trafi do domu.
 - Nie ma takiej potrzeby, naprawdę. Mieszkam niedaleko.
 - Jednak nalegam –spojrzał na nią błagalnie.
 - No dobrze. W takim razie chodźmy – zgodziła się.
Wyszli spod zadaszenia i skierowali się na wysypaną żwirem dróżkę. Noc była piękna i pogodna. Spojrzał w niebo i zobaczył, jak bardzo usiane jest dzisiaj gwiazdami.
 - Pięknie tu. Nawet nocą – przerwał milczenie.
 - Tak. Kocham to miejsce. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym żyć gdzie indziej.
 - Maciek opowiadał mi, ze kończyliście ekonomię oboje.
 - Tak, to prawda. Ja jeszcze dodatkowo dwa inne kierunki. – Spojrzał na nią zaskoczony.
 - Naprawdę? Jak pani tego dokonała? Jest pani bardzo młoda. – Uśmiechnęła się nieśmiało.
 - Wie pan… trochę determinacji, trochę samozaparcia i uporu daje dobre rezultaty. – Jego wzrok wyrażał podziw.
 - Mnie w firmie też przydałby się dobry ekonomista. Ze świecą takich szukać. Czasem przerasta mnie to wszystko. Ja kończyłem Zarządzanie i Marketing i nie jestem zbyt dobry w ekonomicznych zawiłościach.
 - Niestety nie możemy się u pana zatrudnić, bo już mamy swoją firmę, ale jeśli kiedyś chciałby pan rady, to służymy naszą wiedzą.
 - Dziękuję pani Urszulo – popatrzył na nią z wdzięcznością. - Czy…moglibyśmy sobie mówić po imieniu? Nie jestem dużo starszy od pani i chyba było by łatwiej, jeśli mamy w perspektywie współpracować – odważył się zapytać. Otaksowała go uważnie wzrokiem.
 - Tak, chyba tak byłoby lepiej – odwróciła się do niego wyciągając dłoń.
 - Ula.
 - Marek. – Uścisnęli sobie dłonie i uśmiechnęli się do siebie.
 - Długo prowadzicie ten hotel?
 - Od ponad dwóch lat. – Znowu go zaskoczyła.
 - To bardzo krótko! Jak w tak krótkim czasie można dojść do takich imponujących efektów?
 - Wiesz, jeśli się czegoś naprawdę bardzo chce, to można osiągnąć wszystko. My najpierw inwestowaliśmy w giełdę pieniądze zarobione za granicą. Wyjeżdżaliśmy do sezonowej pracy, odkąd skończyliśmy osiemnaście lat. Trud się opłacił. Było sporo trafnych inwestycji i mieliśmy też dużo szczęścia. Wszystko jednak okupione było ciężką pracą. Nie oszczędzaliśmy się, ale opłaciło się i mamy to, co mamy. – Słuchał jej z rosnącym podziwem. Ileż siły i determinacji było w tej drobnej dziewczynie.
 - Podziwiam was. Ja przebimbałem swoje dotychczasowe życie i nie mogę pochwalić się czymś podobnym. Przyszedłem na gotowe. Przejąłem po prostu firmę po ojcu i pilnowałem tylko, żeby jej nie stracić. Nie było to takie trudne do niedawna. – Spojrzała na niego ze znakiem zapytania w oczach. - Mam w firmie kreta, który ryje jak może i uprzykrza mi życie coraz to bardziej wymyślnymi intrygami. Co ciekawe, ten osobnik jest jej współwłaścicielem.
 - Nie do wiary. Nie zależy mu na dobru własnego interesu?
 - Chyba nie. Poza tym ma chorobliwą obsesję zostania prezesem i robi wszystko, żeby mnie wygryźć ze stanowiska.
 - To smutne.
 - Tak… ostatnio mam coraz mniej powodów do radości – zakończył przygnębiony. Spojrzała na niego ze współczuciem.
 - Nie martw się. Z każdej sytuacji jest wyjście, nawet z beznadziejnej. Na pewno sobie z tym poradzisz. – Uśmiech rozjaśnił mu twarz a w policzkach ukazały się rozkoszne dołeczki.
 - Jesteś niezwykłą osobą Ula i bardzo się cieszę, że cię poznałem. Dawno z nikim nie rozmawiałem tak szczerze. Masz cenny dar. Potrafisz i słuchać i mądrze doradzić. Nigdy nie znałem nikogo podobnego, więc tym bardziej cenię sobie tę znajomość. - Popatrzyła mu w oczy z sympatią stojąc na wprost niego.
 - Zawsze do usług panie Dobrzański. – Zahipnotyzowała go. Wpatrywał się przez dłuższą chwilę w te ogromne dwa błękity jak oniemiały. Przyciągnął ją do siebie i zupełnie spontanicznie wpił się w jej usta. Smakowała cudownie. Słodycz jej warg sprawiła, że zaczął drżeć na całym ciele. Ona też błądziła myślami gdzieś na obrzeżach własnej świadomości. Poddała mu się odwzajemniając pocałunek. Wreszcie oderwał się od niej.
 - Przepraszam Ula, chyba nie powinienem, wybacz, ale to było silniejsze ode mnie i nie potrafiłem zapanować nad emocjami.
 - Nie przepraszaj. Ja też tu byłam i chciałam tego samego - obejrzała się za siebie.
 - Jesteśmy na miejscu. Tu mieszkam, a obok jest dom Raula. – Spojrzał na dwa stojące niedaleko od siebie budynki.
 - Bardzo ładny domek i tak pięknie położony. W świetle dnia musi tu wyglądać pięknie.
 - Tak. Sama wybierałam to miejsce, bo zakochałam się w nim od samego początku. Teraz już cię pożegnam. Jest naprawdę późno, a ja muszę wypocząć przed jutrzejszym dniem. Mam sporo pracy, a i ty też masz swoje obowiązki. Dobranoc. – Pochylił głowę i musnął jej usta na pożegnanie.
 - Dobranoc Ula, śpij dobrze. – Czekał jeszcze, aż wejdzie do domu i gdy zobaczył zapalające się światła w oknach, odszedł szybkim krokiem w kierunku hotelu, z głową przepełnioną wrażeniami dzisiejszego dnia.

Weszła do domu zamykając za sobą drzwi. Oparła się o nie i stała chwilę z przymkniętymi oczami, chcąc uspokoić walące w jej piersiach serce. - Czy to wszystko wydarzyło się naprawdę? Ależ on całuje – przejechała dłonią po nabrzmiałych od pocałunku wargach. Nadal czuła smak jego ust na swoich. – Chyba się w nim zakochałam. A może jestem tylko zauroczona nim? Jest taki niesamowicie przystojny i ma taką piękną twarz. Chciałabym kontynuować tę znajomość. Może coś dobrego z niej wyniknie? – Miała nadzieję, że jej marzenie o wielkiej miłości kiedyś się spełni i z tą nadzieją zapadła w sen.





ROZDZIAŁ 3


Część 1


Natrętne słońce omiatało swoimi promieniami każde okno hotelu, budząc zmęczonych po wczorajszej imprezie ludzi. Ci bardziej zmęczeni naciągali na głowy kołdry, a ci, którzy przyswoili mniej alkoholu otwierali oczy mrużąc powieki w obronie przed jaskrawym światłem. Marek też się przebudził i przecierał zaspane oczy. Zerknął na zegarek. Siódma. Wcześnie – pomyślał. – Może skorzystam z sugestii Uli i pójdę na basen. Na pewno dobrze mi zrobi i otrzeźwi trochę. – Żwawo wyskoczył z łóżka. Przebrał się w kąpielówki i narzucił na siebie gruby hotelowy szlafrok. W przelocie złapał jeszcze ręcznik i tak przygotowany zbiegł na parter. Tam, kierując się informacjami umieszczonymi na tabliczkach, bez problemu dotarł na basen. Ucieszył się widząc zaledwie trzy osoby. - Mała frekwencja, to dobrze, przynajmniej będę mógł swobodnie popływać i nie obijać się o nikogo. - Zrzucił szlafrok i wskoczył do wody. Z przyjemnością zanurzył się w niej. Była chłodna, ale nie zimna. Idealna. Przemierzył kilka długości basenu, gdy ujrzał wchodzącego Sebastiana.
 - Seba! – zawołał i pomachał ręką. – Wskakuj, woda jest super! – Olszański wyglądał nieszczególnie. Chyba jeszcze nie do końca wytrzeźwiał. Sugerowały to dwa, piękne, sine worki pod oczami. Wszedł ostrożnie do wody oswajając ciało z jej chłodem.
 - Jak tam po wczorajszym? – zagadnął Marek. – Dobrze się bawiłeś?
 - Bawiłem się bardzo dobrze, ale chyba trochę przeholowałem – jęknął trzymając się za głowę. Marka rozbawił ten widok.
 - Ty to już się nigdy nie zmienisz. Jak zaczniesz, nie potrafisz przestać, a na drugi dzień dogorywasz.
 - Taki już jestem przyjacielu. Teraz basen, potem tabletka Alkaprimu i będę jak nowonarodzony – popatrzył na Dobrzyńskiego i zapytał.
 - Wiesz, o której przyjedzie Paulina? Dzwoniła?
 - Nie wiem.
 - To w końcu nie wiesz, o której przyjedzie, czy nie wiesz, czy dzwoniła?
 - Obu rzeczy nie wiem. Od wczoraj mam wyłączony telefon, żeby nie wydzwaniała do mnie co piętnaście minut i mnie sprawdzała. Mam jej dosyć. Dzisiaj zakończę ten chory układ.
 - Jesteś bardzo zdecydowany, ale uważaj nie chcę cię oglądać z podrapaną twarzą – zachichotał, jakby powiedział coś dowcipnego. Dobrzański spojrzał na niego tłumiąc złość.
 - Nawet gdyby to chciała zrobić, nie pozwolę na to. Na żadne cyrki w takim stylu. Będzie musiała stłamsić w sobie te mordercze zapędy. – Wyszli z basenu ociekając wodą. Wytarli się z grubsza i wskoczyli w ciepłe szlafroki.
 - O której śniadanie? – rzucił pytanie Sebie zanim wszedł do swojego pokoju.
 - Chcesz iść na śniadanie? – odrzekł zdumiony Olszański.
 - No pewnie. Jestem głodny, a ty nie?
 - Ja teraz bracie to nic nie przełknę chyba, że filiżankę gorzkiej, gorącej kawy, a śniadanie dają od ósmej. Spotkamy się na dole. Na razie.
Ubrany w jeansy i cienką, sportową, błękitną koszulkę zszedł do jadalni i ku swojemu zdumieniu zobaczył tam siedzącą przy stoliku Ulę, jedzącą w skupieniu śniadanie. Podszedł do niej cicho.
 - Witaj Ula – powiedział półgłosem. – Odwróciła głowę na dźwięk jego głosu i uśmiechnęła się promiennie, ukazując w pełnej krasie swój aparat ortodontyczny.
 - Cześć Marek. Przyłączysz się? – wskazała wolne krzesło.
 - Z wielką przyjemnością – odwzajemnił jej uśmiech. W mgnieniu oka pojawił się kelner i przyjął zamówienie, zanim odszedł Ula powiedziała.
 - Zamów sobie jajecznicę na bekonie. Jest naprawdę pyszna. Nie pożałujesz.
 - Dobrze, to jeszcze jajecznica, – zwrócił się do kelnera – a kawa mocna z odrobiną śmietanki. – Kelner kiwnął głową i zniknął jak duch, by po chwili pojawić się ponownie z tacą wypełnioną jajecznicą, chrupiącymi bułkami i świeżym, pachnącym masłem.
 - Dobrze spałaś? – zagadnął.
 - Jak zabita. Ten wczorajszy dzień mnie wykończył. Diablo mnie wykończył. Raul, skoro świt, poszedł do stajni i zamontował w drzwiach od jego boksu solidną kłódkę. Teraz na pewno nigdzie nie ucieknie. Zasuwy nie zdały egzaminu. Świetnie potrafił otworzyć je zębami. Ten koń to niezły cwaniak, ale za to go kocham – uśmiechnęła się do swoich myśli.  - A ty? Nigdy nie próbowałeś jeździć konno?
 - Jakoś nie było okazji. Od zwykłych koni wolałem konie mechaniczne – roześmiał się.
 - Jeśli będziesz miał ochotę, to chętnie dam ci parę lekcji. To nie jest takie trudne, a na pewno bardzo przyjemne. Konia też dam ci łagodnego. Diablo i tak nie pozwala się nikomu dosiąść.
 - Nie wiem Ula, czy uda mi się wygospodarować trochę czasu. Dzisiaj wieczorem wyjeżdżamy, ale myślę, że będę tu często zaglądał i wtedy na pewno będzie okazja – mówiąc to patrzył jej w oczy. Zauważył, że się zarumieniła. – Jakie to urocze i jak ładnie jej z tymi wypiekami na buzi. Żadna dziewczyna nie rumieniła się przy mnie nigdy – skonstatował z przyjemnością. Skończyli jeść.
 - Muszę cię teraz pożegnać. Mam trochę papierkowej roboty i powinnam dopilnować kilku rzeczy. Wiem, że sesję przy wybiegu macie o jedenastej, a potem zdjęcia z końmi. Postaram się być. Jestem ciekawa jak to wygląda w praktyce i chętnie się poprzyglądam. A ty, co masz w planach?
 - Ja czekam na przyjazd rodzeństwa Febo. Alex ma siostrę Paulinę. Oboje mają połowę udziałów firmy. Też chcą zobaczyć sesję. – Celowo nie wspominał jej, że Paulina jest jego dziewczyną. I tak ma zamiar zakończyć ten związek, wiec nie miało to dla niego znaczenia, a ona też lepiej niech nie wie.
Pożegnali się w holu. Wyszedł na zewnątrz i usiadł na ławce. Wyciągnął przed siebie nogi i rozłożył ramiona na jej oparciu. Wystawił do słońca twarz. Ciepło i spokój tego miejsca rozleniwiły go. Z przyjemnością kontemplował piękno przyrody i błogiej ciszy. W ten spokój wdarł się nagle warkot silnika. Otworzył oczy rozdrażniony. - Kto tam do cholery… - Na parking podjechało czarne BMW. - Alex. Ten to zawsze znajdzie odpowiedni moment – pomyślał z niechęcią. Z samochodu wysiadła piękna kobieta i przystojny mężczyzna. Oboje wysocy, smukli, atrakcyjni, ale w czarnych oczach obojga czaiła się skrywana złość. Kobieta zauważyła podchodzącego Marka i podbiegła do niego.
 - Marco! Witaj! – objęła go ramionami i mocno pocałowała w usta zostawiając na nich ślad jaskrawo czerwonej szminki. Oderwał się od niej i wytarł kosmetyk z ust wierzchem dłoni.
 - Cześć – spojrzał spode łba na Alexa.
 - Niezłe zadupie wybrałeś na tę sesję. Ledwo mogliśmy tu trafić – wycedził przez zęby.
 - To trzeba było zainwestować w GPS, było by ci łatwiej – odpalił ironicznie nie pozostając mu dłużny Dobrzański.
 - Możecie przestać? – wtrąciła się Paulina. – Mam już dość tych waszych ciągłych kłótni.
 - Może już niedługo nie będziesz ich musiała znosić – wymamrotał pod nosem Marek.
 - Słucham?
 - Nic, nic… Wynająłem wam pokoje, jeśli chcecie się odświeżyć, to są do waszej dyspozycji. O jedenastej jest sesja w plenerze, a potem jeszcze z końmi.
 - Końmi! – Paulina z obrzydzeniem spojrzała na Marka. – Jakieś śmierdzące zwierzaki maja brać udział w sesji? – Marek popatrzył na nią ledwie tłumiąc śmiech.
 - Konie są bardzo czyste i zadbane. Nie będą drażnić twojego wyrafinowanego nosa. – Prychnęła ze złością.
 - Nie bądź bezczelny. Nie każdy ma takie plebejskie skłonności mój drogi, jak ty.
 - Skończmy więc tę jałową dysputę i chodźmy, zaprowadzę was do pokoi. – Z recepcji zabrał karty magnetyczne i zaprowadził ich na piętro. Alex zabrał swoją, a kartą, która została, otworzył Paulinie drzwi. Weszła do środka sądząc, że to pokój zajmowany również przez Marka. Rozczarowała się jednak.
 - Ty tu nie mieszkasz? Gdzie są twoje rzeczy?
 - Mieszkam w drugim skrzydle – odpowiedział lakonicznie.
 - Jak to w drugim skrzydle. Myślałam, że wynająłeś dwuosobowy pokój?
 - Zostały niestety same jedynki. Nie miałem wyboru. – Była zawiedziona. Podeszła do niego i pogłaskała go po szorstkim policzku.
 - Myślałam, że chociaż trochę czasu spędzimy razem.
 - Przykro mi – odparł tonem sugerującym, że jednak nie jest mu przykro. – Poza tym musimy poważnie porozmawiać. Ogarnij się trochę, a ja przyjdę za pół godziny, wtedy pogadamy.
 - Dobrze kochanie. – Wyszedł z pokoju i głęboko odetchnął. Nie mógł dłużej znieść jej obecności. Irytowała go na każdym kroku. Za chwilę to jednak skończy i pozbędzie się kłopotu. Zszedł do baru i zamówił sobie drinka.

Paulina wyszła z łazienki wysmarowana wonnościami. Narzuciła na siebie elegancką, cienką sukienkę. W głowie wykluwały jej się myśli o rychłych zaręczynach. Była przekonana, że to właśnie dzisiaj Marek jej się oświadczy. Był taki skupiony, kiedy mówił, że chce poważnie porozmawiać. Tak. To na pewno chodzi o oświadczyny. Pragnęła, żeby zrobił to przy wszystkich. Najlepiej tuż po sesji. To będzie odpowiedni moment. Będą fotografowie i mogą uwiecznić to wydarzenie na zdjęciach. Rozmarzyła się na samą myśl. – Cudownie. – Usłyszała pukanie do drzwi i po chwili wszedł Marek.
 - Jesteś gotowa? – Kiwnęła głową. – W takim razie usiądźmy.
- Och Marek! Nie trzymaj mnie już dłużej w niepewności. Gdzie masz ten pierścionek? Pokaż go. Jestem taka podekscytowana. – Spojrzał na nią nie bardzo wiedząc, o co jej chodzi.
 - Paulina, jaki pierścionek?
 - No nie udawaj. Wiem, że chcesz mi zrobić niespodziankę, ale ja już nie mogę się doczekać i powiem ci, że zgadzam się.
 - Zgadzasz się? Ale, na co? – Teraz ona popatrzyła na niego zdumiona, że nie rozumie, co ona chce mu powiedzieć.
 - No jak to, na co? Zgadzam się zostać twoją żoną, kochanie – podeszła do niego chcąc objąć go za szyję. Powstrzymał jej ręce i spojrzał jej w oczy.
 - Nie zrozumieliśmy się. Ja nie mam dla ciebie żadnego pierścionka, nie mam zamiaru ci się oświadczać, ani się z tobą żenić – wyjaśnił spokojnie. Stanęła, jak wryta nie mogąc wydobyć głosu ze ściśniętego gardła. W końcu opanowała się.
 - Jak to nie masz zamiaru?
 - Zwyczajnie. Nie mam. Powiem więcej. Już dłużej nie dam rady znosić twojej obecności w moim życiu. To koniec. Chcę też, abyś do końca przyszłego tygodnia opuściła mój dom. – Szok, jaki wymalował się na jej twarzy wywołał śmiertelną bladość jej policzków i krople zimnego potu.
 - Nie mówisz poważnie – wykrztusiła.
 - Jak najbardziej poważnie. Nie kocham cię i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. – Popłynęły jej po policzkach pierwsze łzy.
 - Ale, dlaczego Marco, przecież ja cię tak kocham. – Pokręcił głową.
 - Ty, moja droga kochasz tylko siebie, no i może jeszcze swojego brata. Jesteś wyniosła, zarozumiała, chorobliwie zazdrosna i wredna. Każdej z tych cech doświadczyłem na własnej skórze i mam serdecznie dość. Nie szanujesz innych. Pomiatasz nimi, jakby byli kimś gorszym od ciebie. Nie znasz współczucia ani litości. Jesteś zimna jak ryba, bez jakichkolwiek głębszych uczuć. Zrobiłaś ze mnie swój podnóżek. Uwielbiasz, gdy ci nadskakuję, usługuję, obdarowuję klejnotami i adoruję. Zachowujesz się, jakbyś była pępkiem świata. Otóż nie jesteś nim. Zejdź wreszcie na ziemię i zacznij używać mózgu. Przeanalizuj swoje dotychczasowe życie i zastanów się, czy możesz jeszcze coś w nim zmienić. Muszę cię rozczarować. Nie jesteś idealna, bo takie masz o sobie mniemanie, prawda? Nieskazitelna panna Febo. Dla mnie jesteś kobietą z ogromną ilością wad. Niestety zalet jakoś nie potrafię się doszukać. Może ktoś inny odkryje je w tobie – wstał z fotela. – Pójdę już. Tak jak powiedziałem. Do końca tygodnia nie chcę widzieć ani jednej twojej rzeczy w moim domu. – Cicho wyszedł z pokoju. Odetchnął. Nareszcie miał to już za sobą. Uwolnił się od tej toksycznej kobiety. Co za ulga.

Siedziała bez ruchu wbita w fotel nie mogąc uwierzyć w słowa, które przed chwilą padły z jego ust. Jak on śmiał ją tak potraktować, jak zwykłą uliczną dziewuchę. Nie daruje mu tego afrontu. Jeszcze mu pokaże, na co ją stać. Będzie błagał, żeby do niego wróciła. Na pewno kogoś ma. Nie ujdzie mu to na sucho. Wytarła łzy i pobiegła do pokoju brata. Z impetem otworzyła drzwi i na jednym wdechu wyrzuciła z siebie.
 - Rozstałam się z Markiem. – Zdumiony jej zachowaniem Alex, a jeszcze bardziej słowami, które usłyszał, zdębiał zupełnie.
 - Jak to zerwałaś z Markiem? Dlaczego?
 - Mam dosyć jego kłamstw i ciągłych zdrad. Miałeś rację. Nie zasługuje na mnie. Nie potrafi mnie właściwie docenić. Rzuciłam go – zacisnęła zęby, żeby się nie rozpłakać. Podszedł do niej i przytulił ją.
 - Dobrze zrobiłaś sorella. Już dawno powinnaś była to zrobić. To zwykły, prymitywny dupek. A teraz otrzyj łzy ze swojej ślicznej buzi i chodźmy na tą sesję.
 - Alex, chciałabym się wyprowadzić od niego do końca przyszłego tygodnia, pomożesz mi?
 - Oczywiście. Przeniesiesz się do mnie. Mój dom i tak jest dla mnie za duży. Będzie tak, jak za dawnych czasów – ucałował ją w czoło.
 - No…, uśmiechnij się. Teraz będzie już tylko lepiej, zobaczysz. Wreszcie poznasz kogoś, kto będzie zasługiwał na twoją miłość. – Objął ja i wyprowadził z pokoju.

Przed wybiegiem zaczęły gromadzić się grupki osób. Główny dyrygent Pshemko był w swoim żywiole. Dawał ostatnie wskazówki modelkom i uzgadniał szczegóły z fotografami. Sprzęt był gotowy do pracy. Modelki przebrane i oczekujące swojego wejścia na wybieg. Czekano tylko na prezesa. Właśnie nadchodził niespiesznie z Olszańskim zdając mu relację z rozmowy z Pauliną.
 - No i tak to właśnie wyglądało – zakończył.
 - Nie gryzła i drapała? – zironizował Sebastian.
 - Seba. Ona była w takim szoku, że nie wykrztusiła słowa. Była pewna, że ja się jej chcę oświadczyć. Ma kobieta mniemanie o sobie, co?
 - Nie doceniasz jej. Ona może się mścić – zasugerował Olszański.
 - Seba, a co ona może mi zrobić? Naśle na mnie włoską mafię? Daj spokój. Dla niej najważniejsze jest to, żeby nie wywołać skandalu. Bardzo dba o swój własny PR. Nawet nie będzie próbowała zrobić cokolwiek. Zobaczysz. – Doszli do Pshemko.
 - Wszystko gotowe mistrzu? – zwrócił się do niego Marek.
 - Gotowe. Czekaliśmy tylko na ciebie.
 - Zaczynajmy w takim razie. – Rozejrzał się, czy nie ma w pobliżu Uli, ale jej nie dostrzegł. Zobaczył natomiast podchodzących Paulinę i Alexa. Ten ostatni podszedł do Marka i wysyczał przez zaciśnięte zęby.
 - Masz wreszcie to, na co zasłużyłeś prezesie. Moja siostra w końcu przejrzała na oczy i rzuciła cię. Już dawno powinna to zrobić. Zmarnowałeś jej siedem lat życia.
 - Ona ode mnie odeszła? Tak ci powiedziała? A to chytra jędza. Rozczaruję cię. To nie ona mnie rzuciła, tylko ja ją. Mam już dość jej podłego, włoskiego charakterku. Tak, jak jej powiedziałem, do końca przyszłego tygodnia ma się wynieść z mojego domu. I jeszcze jedno. To ona mnie zmarnowała siedem lat i żałuję, że nie przegoniłem jej wcześniej. A teraz wybacz, sesja się zaczyna. – Podszedł do stojącego parę metrów dalej Sebastiana i już spokojnie obserwował rozwój wypadków na wybiegu.
Fotografowie uwijali się jak w ukropie. Sesja szła sprawnie. Modelki wiedziały, w jakiej kolejności wychodzić i nie ociągały się. Pshemko był zadowolony. Do stojących pod wybiegiem Marka i Seby cicho podeszła Ula i szeptem spytała.
 - Jak idzie? – Marek gwałtownie się odwrócił i uśmiechnął do niej.
 - Ula! Jesteś! Już myślałem, że się nie wyrwiesz. Idzie dobrze. Myślę, że za parę minut skończą. Przedstawię cię, bo nie znasz jeszcze Sebastiana - szturchnął Sebę w bok. - Sebastian, to jest Ula Cieplak, a to Sebastian Olszański. Mój serdeczny przyjaciel. - Uścisnęli sobie dłonie.
 - Miło mi pana poznać i przy okazji podziękować. Podobno to pan pierwszy zauważył, że z koniem coś się dzieje. Bardzo dziękuję za pomoc. – Na twarzy Seby wykwitł szeroki uśmiech.
 - Naprawdę nie ma, za co i może mówmy sobie po imieniu. Będzie mniej oficjalnie, dobrze?
 - W porządku. Nie mam nic przeciwko temu. – Zwróciła się do Marka.
 - Byłam jeszcze w stajniach sprawdzić, czy konie są gotowe, chociaż byłam pewna, że tak. Moi ludzie są bardzo solidni.
 - Nie musisz mi tego mówić Ula. To widać na każdym kroku. Dbają o hotel jak o swój dom. Goście też są zadowoleni. Po tej sesji mamy godzinę przerwy na obiad i potem pójdziemy do stajni. – Kiwnęła głową. – Zjecie w naszym towarzystwie? Moim i Sebastiana?
 - Zjecie? – nie bardzo zrozumiała.
 - No ty i Maciek. Może i Raul dołączy? – Uśmiechnęła się promiennie.
 - Na pewno bardzo się ucieszą. Zaraz do nich zadzwonię. Spotkamy się w takim razie w jadalni. Zarezerwuję nam stolik pięcioosobowy. To na razie. – Odeszła w stronę hotelu z telefonem przy uchu zapraszając swoich przyjaciół na wspólny obiad.


Część 2

Obiad przebiegał w radosnej atmosferze. Marek i Sebastian przeszli na „ty” z Maćkiem i Raulem. Dobrze się poczuli, oni światowi chłopcy w tym skromnym, ale szczerym i otwartym towarzystwie. Raul opowiadał ciekawe i bardzo zabawne historie ze swojej włóczęgi po Hiszpanii wywołując, co chwila salwy śmiechu u współbiesiadników. Maciek też dorzucał swoje trzy grosze. Ubawieni skończyli jeść i wolnym krokiem opuszczali jadalnię. Marek schwycił Ulę za ramię i odciągnął od towarzystwa.
 - Ula, znajdziesz wolną chwilę na krótki spacer? – widząc jej zaskoczone spojrzenie wyjaśnił. – Chciałbym z tobą porozmawiać. - Zastanowiła się.
 - No dobrze. Nie mam w zasadzie nic tak pilnego. Możemy iść. Powiem tylko chłopakom. Podeszła do czekającej na nich trójki i zwróciła się do Raula i Maćka.
 - Słuchajcie, ja wychodzę na chwilę odetchnąć, chyba, że macie coś pilnego. – Pokręcili przecząco głowami.
 – Idź, idź, trochę ruchu na powietrzu ci się przyda, przynajmniej odpoczniesz od papierów. – Podziękowała im i dołączyła do Marka. Poszli spacerkiem w kierunku lasu.
 - To, o czym chciałeś porozmawiać? – Dochodzili właśnie do polany, na której zobaczył ją po raz pierwszy.
 - Usiądźmy Ula na tym zwalonym pniu. – Kiedy to uczynili, ujął jej ręce w swoje i rzekł.
 - Wiesz, jadąc do was wczoraj nawet nie przypuszczałem, że spotkam tu takich wspaniałych ludzi i teraz już wiem, że ten wyjazd będzie w moim życiu przełomowy. Dzięki tobie Ula. – Popatrzyła na niego zdumiona.
 - Dzięki mnie? W jaki sposób?
 - Przez te kilkanaście godzin sprawiłaś, że na wiele spraw spojrzałem z innej perspektywy i zrozumiałem, jak wiele błędów popełniłem w swoim życiu i jak bardzo błądziłem. Może kiedyś ci o tym opowiem. Otworzyłaś mi oczy Ula. Ja nigdy nie spotkałem nikogo nawet w ułamku podobnego do ciebie. Ty żyjesz w świecie pozbawionym kłamstw, obłudy i blichtru, ja wręcz przeciwnie. Mój świat, to świat pozorów, wiecznego udawania, drobnych kłamstewek i wielkich kłamstw. Mój świat, to ludzie próżni, zapatrzeni w siebie, cyniczni do szpiku kości, a większość z nich to pozoranci. Twój świat, to ludzie prostolinijni, szczerzy, otwarci na cierpienie innych i uczciwi. Zrozumiałem, że ja nie chcę wracać do tego mojego świata, ale skoro już muszę, to powinienem coś w nim zmienić, a jeżeli zmieniać, to najlepiej zacząć od siebie. Zrozumiałem też, że nie chcę już tak żyć. Babrać się ciągle w kłamstwie i obłudzie. Dlatego byłbym szczęśliwy Ula, jeśli wpuściłabyś mnie do swojego świata i pomogła go lepiej poznać. Czy zgodziłabyś się na moje wizyty tutaj? Dwa dni, to naprawdę za mało, żeby poznać drugiego człowieka, a ja pragnąłbym bardzo poznać ciebie bliżej. Czy znajdziesz dla mnie, choć trochę wolnego czasu, choćby w weekendy, żebyśmy mogli pobyć razem? Ja bardzo chciałbym cię widywać - popatrzył w jej oczy z nadzieją na pozytywną odpowiedź .
Była zaskoczona tym wyznaniem. Przecież nic takiego nie zrobiła. Nic, co miałoby przewartościować całe jego życie. Ale skoro on tak uważał, to może było coś, co spowodowało aż taką zmianę w jego światopoglądzie. Westchnęła.
 - Dobrze Marek. Zgadzam się. Skoro ma ci to pomóc w jakiś sposób, to niech tak będzie. – Podniósł do ust jej dłonie i ucałował z atencją.
 - Dziękuję ci Ula. To dla mnie bardzo ważne. Jestem ci naprawdę wdzięczny. Jesteś wspaniałą i niezwykłą kobietą. - Spojrzała na zegarek.
 - Musimy wracać. Za chwilę zaczną zdjęcia przy koniach – powiedziała łagodnie. Podnieśli się z pnia i ruszyli w kierunku wybiegu dla koni.
Zobaczyli z daleka stojącego przy ogrodzeniu Sebastiana i podeszli do niego.
 - O! Jesteście! Wyobraź sobie Marek, że Febo zaraz po obiedzie wyjechali.
 - Naprawdę? – Seba skinął głową.
 - A to heca. Nawet nie zaczekali do końca sesji. Ale to dobrze. Nie będą nam psuć humoru.
Nagle wpadł mu do głowy pewien pomysł.
 - Ula, zgodziłabyś się wystąpić w sesji z końmi? – Tymi słowami wprowadził ją w stan totalnego osłupienia.
 - Ja?! Spójrz na mnie. Ja nie nadaję się na modelkę. Nie Marek, nie – pokręciła głową.
 - Ale ty nie rozumiesz. Chciałbym cię sfotografować na Diablo. To wspaniały koń i pięknie się prezentuje, a ty w stroju do konnej jazdy wyglądasz ślicznie – zauważył, że pod wpływem jego słów na jej twarzy znów pojawiły się urocze rumieńce. – Zgódź się, proszę, błagam. Jeśli chcesz, to będę cię prosił na kolanach – nie czekając na jej reakcję uklęknął przed nią. – O słodka dzieweczko, zrób to dla mnie, choć nie jestem godzien – błagał. Roześmiała się na całe gardło, a jej perlisty śmiech zaraził też obu mężczyzn i jak na komendę wybuchnęli obaj.
 - No, tak złożonej prośbie nie mogę odmówić – uspokajała się ocierając łzy wywołane tym spontanicznym śmiechem. – Idę się przebrać i osiodłać Diablo. - Marek podszedł do fotografów informując ich, że jak skończą z modelkami, to zrobią jeszcze kilka ujęć innego konia. Zgodzili się bez szemrania. Usatysfakcjonowany, cierpliwie czekał wraz z Sebastianem na Ulę.
Sesja przebiegła sprawnie. Łagodne usposobienie pięciu koni nie było bez znaczenia. Posłusznie wykonywały polecenia trenerów. Po skończonej sesji zaprowadzono je do boksów. Przyszedł czas na Ulę. W końcu wyszła w towarzystwie Raula, prowadząc za uzdę Diablo. Hiszpan pomógł jej wsiąść, po czym podszedł do Marka i powiedział.
 - Dopilnuj, żeby ludzie zachowywali się spokojnie i nie wykonywali żadnych gwałtownych ruchów. Niech też nie krzyczą. Nie chcę, żeby koń się wystraszył, a przede wszystkim nie chcę, żeby jej stała się krzywda. – Marek położył dłoń na jego ramieniu.
 - Raul, ja też tego nie chcę i zapewnię jej największe bezpieczeństwo w tej sytuacji. – poklepał go uspokajająco i poszedł uprzedzić ludzi.
Wjechała na padok w kompletnej ciszy. Koń był spokojny i pozwalał się prowadzić. Fotografowie nie tracili czasu. Wyglądała pięknie i tak dostojnie. Marek nie mógł oderwać od niej oczu. Była zjawiskowa. Bez okularów szpecących jej twarz wyglądała jak anioł. Poszło idealnie. Zadowolony Raul uścisnął Markowi dłoń i pobiegł w stronę stajni. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Fotografowie pakowali sprzęt. To był koniec ich pracy. Teraz tylko pozostawało wywołać zdjęcia, które zrobili podczas tych dwóch dni.
Marek i Sebastian czekali jeszcze na Ulę. Właśnie przebrana wyszła ze stajni i podbiegła w ich kierunku.
 - I jak było? Bardzo źle?
 - Bardzo źle? Ula! Było bardzo, bardzo dobrze! Wypadłaś świetnie. Diablo też był wyjątkowo spokojny. To będą cudowne zdjęcia. Jak tylko je wywołają, to najładniejsze każę oprawić i przywiozę ci, będziesz miała pamiątkę. Wracajmy. Ludzie pewnie chcą już jechać do domu. Ty Seba jak chcesz, to też się zbieraj. Ja jeszcze zostaję. Muszę ustalić z Ulą wysokość i termin przelewu na ich konto.
 - Dobra, jeśli tak, to rzeczywiście idę się pakować. Dziękuję Ula. Miło było cię poznać. Masz wspaniały hotel. Pewnie będę do niego wracać, bo miejsce piękne i blisko – uścisnął jej dłoń. – Do zobaczenia, a my widzimy się w poniedziałek, tak?
 - Zgadza się. Trzymaj się stary i nie szarżuj na drodze. – Zostali sami.
 - Ten przelew, to tylko pretekst, prawda? - spytała cicho. Spojrzał na nią i uśmiechnął się łagodnie.
 - Prawda. Prawda jest taka, że chcę z tobą pobyć jeszcze te parę godzin, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
 - Nie, nie mam. W takim razie zapraszam cię do domu na kawę. Ale nie pójdziemy pieszo, bo to kawałek drogi. Mam tu dyżurnego melexa. Chodźmy.
Zgrabnie wskoczyła za kierownicę, a on usiadł obok. Tak szybko ruszyła, że musiał się złapać uchwytu.
 - Zawsze tak brawurowo jeździsz?
 - Marek! Proszę cię. To ma być brawurowa jazda? Ten wózek prześcignie nawet rowerzysta.
W dobrych nastrojach podjechali pod dom. W świetle dnia wydawał się jeszcze bardziej bajkowy niż w nocy. Zewsząd otaczała go zieleń. Tonął w niej i wyglądał pięknie. Otworzyła drzwi i gestem zaprosiła go do środka. Wnętrze zrobiło na nim duże wrażenie. Ciepłe kolory ścian. W salonie wygodna kanapa z mnóstwem kolorowych poduszek i nowoczesna kuchnia otwarta na salon. – Ciekawe, jak wygląda sypialnia? – pomyślał, ale nie powiedział tego głośno, nie miał odwagi. Mogłaby to przyjąć jednoznacznie.
 - Ula, mogę skorzystać z łazienki?
 - Oczywiście, jest na prawo od salonu, ja nastawię expres do kawy. – Kiwnął głową na znak aprobaty i wszedł do łazienki. Była duża. Pięknie wykafelkowana. Spora kabina prysznicowa i umywalka. Na wieszakach czyste ręczniki. Podobało mu się, że dziewczyna była taka schludna. Sam też nie lubił bałaganu. Umył ręce i poszedł do kuchni. Stała czekając, aż expres skończy napełniać dzbanek kawą.
 - Pomóc ci w czymś? – zapytał.
 - Jeśli chcesz, to wyjmij na talerzyk te ciastka ze słoja. Nic innego nie mam, ale ciastka są smaczne. Z naszej kuchni – wyjaśniła. Zrobił, o co prosiła. Przenieśli się z kawą do salonu i usiedli na kanapie.
 - Jakie masz plany na jutro? – spytał nalewając im mleko do filiżanek.
 - Jutro mam dzień dla siebie – roześmiała się widząc jego zaskoczoną minę. – Dostałam dyspensę od Maćka i Raula. Muszę jechać do Warszawy, do optyka. Teraz mam soczewki kontaktowe, ale nie są zbyt wygodne. Podrażniają mi oczy. Muszę dobrać bardziej odpowiednie i kupić też parę okularów. Potem fryzjer i zakupy ciuchów, bo wydarłam się ze wszystkiego. Praktycznie muszę wymienić całą garderobę. Ciągle nie miałam czasu, żeby zadbać o siebie. Bez przerwy w kieracie. W końcu Maciek sam przyznał mi rację, że wyglądam bardziej jak chłopczyca niż dorosła kobieta. Dlatego dostałam parę dni wolnego, żeby doprowadzić się do stanu używalności, jak to określił Raul.
 - Dla mnie to cudowna wiadomość – spojrzała zdziwiona. – To, że będziesz w Warszawie – szybko wyjaśnił. – Może moglibyśmy się spotkać, chociaż na kawę, gdy uporasz się już ze wszystkim. A tak przy okazji – wyciągnął ze spodni komórkę – możesz mi dać swój numer telefonu? Chciałbym mieć z tobą stały kontakt. – Wyciągnęła swoją i przedyktowała mu numer zapisując jednocześnie w swojej, jego.
 - To jak? Spotkasz się jutro ze mną? – powtórzył pytanie.
 - Naprawdę tego chcesz? – wyszeptała cicho. Ujął jej dłoń i spojrzał w oczy.
 - Byłbym bardzo szczęśliwy, gdybyś się zgodziła.
 - Dobrze. W takim razie zadzwonię i umówimy się w konkretnym miejscu. – Pochylił się do niej i delikatnie pocałował w policzek.
 - Dziękuję, to dla mnie naprawdę ważne. – Znowu to znajome ciepło napływającej na policzki krwi. Za każdym razem, gdy była zażenowana, lub czuła się niezręcznie, rumieniła się jak nastolatka.
Dopili kawę.
 - Będę się zbierał Ula. Muszę się jeszcze spakować. Odprowadzisz mnie?
 - Odprowadzę. Podjedziemy pod hotel. Muszę odstawić melexa.

Zszedł do holu ze spakowaną torbą, oddał w recepcji kartę magnetyczną i rozejrzał się. Zobaczył ją na zewnątrz. Rozmawiała z Raulem. Podszedł do nich.
 - Będę jechał – podał Hiszpanowi dłoń. – Dziękuję Raul za wszystko. Jesteś wspaniałym człowiekiem. Pożegnajcie ode mnie Maćka.
 - Zrobię to, szerokiej drogi Marek i powodzenia. – Oddalił się od nich, jakby wyczuwając, że chcą być sami. Podeszli do samochodu. Marek otworzył klapę bagażnika i wrzucił do niego torbę. Przyciągnął Ulę i ukrył siebie i ją za niedomkniętą klapą. Objął ją w pasie i popatrzył głęboko w oczy.
 - Dziękuję ci za te dwa cudowne dni. Nawet nie przypuszczałem, że poczuję się tu tak dobrze i że spotkam takich fantastycznych ludzi, a szczególnie jedną dziewczynę, która zawróciła mi w głowie. Będę tęsknił. Już nie mogę doczekać się jutrzejszego spotkania – pogładził ją po policzku, sięgnął do jej ust i złożył na nich niewiarygodnie czuły i delikatny pocałunek. Odwzajemniła go.
 - Jedź ostrożnie – wyszeptała – jutro zadzwonię i umówimy się. – Jeszcze raz posmakował jej pełnych, słodkich warg.
 - Dobranoc Ula.
 - Dobranoc.
Usiadł za kierownicę nie spuszczając z niej wzroku i wolno ruszył machając jej jeszcze ręką. Długo stała wpatrując się w pustą już drogę i rozpamiętując jego pocałunki. Jej serce wypełniło nieznane jej dotąd uczucie. Zrozumiała, że to miłość, że zakochała się w tym nieprzeciętnym mężczyźnie.

Wjechał na podjazd swojego domu. Zerknął w okna. Były ciemne. Czyżby już spała? Zamknął garaż i wewnętrznymi drzwiami wszedł do mieszkania. Zapalił światło. Cisza, aż dzwoniła w uszach. Wszedł do salonu i rzucił torbę na kanapę. Na ławie zauważył kartkę. Usiadł i zaczął czytać.

„Jesteś podłym draniem. Byłam z tobą siedem lat, a ty potraktowałeś mnie gorzej niż psa. Zapewniam cię, że twoi rodzice szybko się dowiedzą, jakiego łajdaka wychowali. Nie wybaczę ci tego nigdy. Przez ten tydzień zatrzymam się u Alexa. Rzeczy będę sukcesywnie zabierać, kiedy nie będzie cię w domu. Nie chcę cię więcej widzieć. Życzę ci wszystkiego najgorszego. Paulina.”

 - I to by było na tyle – pomyślał. -Jeszcze śmie się czuć pokrzywdzona, a ja, co mam powiedzieć? Czy ona nie traktowała mnie przez te lata gorzej niż psa? Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie. Zasłużyłaś sobie na takie traktowanie panno Febo. Całym swoim postępowaniem zasłużyłaś. Na pewno nie będę miał z tego powodu wyrzutów sumienia. - Zmiął kartkę w dłoniach i rzucił na podłogę. Wziął szybki prysznic i przebrany w piżamę położył się do łóżka. Uśmiechnął się na wspomnienie Uli. Jakże była inna od Pauliny. Wyzwalała w nim tyle emocji, że nie potrafił ich nawet zinterpretować. Jednocześnie twarda i bezbronna, stanowcza i niezdecydowana, silna i niepewna. Mógłby jeszcze tak długo. Jednak było w niej coś, co ujęło go od samego początku. Sposób, w jaki traktowała ludzi, również jego. Spokojnie, łagodnie, bez krzyków i irytacji, tak charakterystycznych u Pauliny. I jeszcze jej dobre, współczujące serce, radość życia i spontaniczne reakcje. To robiło na nim niesamowite wrażenie. Powiedział jej prawdę. Nigdy nie spotkał takiej osoby. W jego świecie takie się nie zdarzały. Przez skórę czuł, że od teraz jego życie wkroczy na zupełnie inne tory i cieszyło go to, bo może tak się stać, że poznanie Uli okaże się dla niego czymś zupełnie wyjątkowym tak, jak ona sama.





ROZDZIAŁ 4


Część 1


Spała mocnym, niezakłóconym snem do momentu, w którym pierwsze promienie słońca nie zaczęły pieścić jej policzków. Przekręciła się na plecy wolno wyrywając się z objęć snu. Leżała chwilę z przymkniętymi oczami błogo się uśmiechając. Pod powieki wdarł się obraz jego twarzy. – Ten wczorajszy dzień był cudowny. On był cudowny. Czy to możliwe, że on mnie…? Powiedział, że zawróciłam mu w głowie. Ja, zwykła dziewczyna z Rysiowa. Co on we mnie widzi? Nie jestem przecież nikim wyjątkowym. Nie jestem piękna. Ale z drugiej strony chce mnie widywać, więc może jednak coś… Nie, nie Ula. Nie rób sobie nadziei. Taki mężczyzna, jak on na pewno ma powodzenie u kobiet. Hmm…byłoby dziwne, gdyby nie miał. Zakochałam się w nim… Tak, na pewno się w nim zakochałam. Siedzi w mojej głowie i sercu. Czy on czuje to samo? Bardzo tego pragnę, ale ostrożności nigdy dosyć. Nie fantazjuj Cieplak! Przecież znacie się od dwóch dni, a ty układasz już sobie z nim przyszłość. To niedorzeczne. Ale całował mnie tak, jak całuje mężczyzna swoją kobietę. Był taki delikatny i czuły…- rozmarzyła się. - Dość tego! Cieplak! Wstajemy!.
Energicznie wyskoczyła z łóżka i pobiegła do łazienki. Z przyjemnością poddawała się kroplom wody obmywającym jej ciało z resztek snu. Z turbanem na głowie osłaniającym jej mokre, długie włosy, wyszła z kabiny. Przebrała się w wygodne rybaczki i T-shirt. To był odpowiedni strój na dzisiejszą wyprawę do Warszawy. W biegu zabrała torebkę sprawdzając jeszcze, czy ma w niej kartę kredytową. – Czymś trzeba zapłacić za te fanaberie. – Wychodząc z domu zauważyła Raula. On też ją zobaczył i z uśmiechem rozjaśniającym zmarszczki na jego śniadej twarzy podszedł do niej.
 -Cześć Ula. Jedziesz już?
 - Witaj Raul. Tak. Chcę być wcześniej. Sklepy otwierają od dziewiątej, a fryzjer urzęduje już od ósmej. Muszę to jakoś logistycznie rozwiązać, bo nie lubię tracić czasu na głupoty. Wyprowadzisz mi samochód? – wcisnęła mu w ręce kluczyki. – Wiesz, jak jest wąsko w tym garażu. Mogę go porysować – usprawiedliwiała się.
 - Oczywiście. Już wyprowadzam. Ale będziesz ostrożna i nie będziesz jechać szybko? Zapytał.
 - Przysięgam ci Raul, że będę ostrożna i nie będę szarżować. To nie jazda melexem. Tu znam każdy kamień, a to nie to samo, co zatłoczone ulice Warszawy – pogładziła go po ramieniu. – Poradzicie sobie, tak?
 - Nie martw się, wszystkiego dopilnujemy, a ty baw się dobrze. O której wrócisz?
 - Chyba późno wieczorem. Umówiłam się jeszcze z Markiem – dodała ciszej. Spojrzał na nią badawczo, a ona pod wpływem jego przenikliwego spojrzenia spuściła głowę i zarumieniła się.
 - Mam nadzieję, że wiesz, co robisz? Nie chciałbym, żeby znowu ktoś cię skrzywdził – popatrzył na nią z troską. Pokiwała głową.
 - Raul, to naprawdę nic zobowiązującego. Znamy się przecież dopiero dwa dni. Umówiliśmy się na kawę, na nic więcej – zapewniała go żarliwie.
- No dobrze. Idę wyprowadzić to auto. Wyjechał z garażu i ustąpił jej miejsca przy kierownicy.
 - Uważaj na siebie dziecinko.
 - Będę. Nie martw się. Do zobaczenia.

Dojeżdżała do miasta. Już z daleka poczuła smród spalin i swąd rozgrzanego asfaltu. Pokręciła nosem. Zdecydowanie to nie były jej ulubione zapachy. Lawirując uliczkami starego miasta dotarła wreszcie do salonu fryzjerskiego. Zaparkowała przepisowo i weszła do klimatyzowanego wnętrza. Przedstawiła się mówiąc jednocześnie, że w sobotę dzwoniła i umawiała się na dzisiaj rano. Zaproszono ją na fotel, do którego podszedł młody mężczyzna.
 - Dzień dobry pani. Co robimy? Ma pani jakieś specjalne życzenia, czy zda się pani na mnie?
 - Nie mam specjalnych życzeń. Chcę po prostu wyglądać ładnie. Niech więc pan działa.
 - Dobrze. Proponuje je dość mocno przyciąć. Nie, nie na krótko – uspokoił ją widząc jej przerażoną minę. – Wystarczy do ramion. Są bardzo długie i zniszczone na końcach. Przyda im się mały lifting. Proponowałbym też farbę, żeby nadać im blasku i intensywniejszego koloru. Co pani na to?
 - Proszę robić według uznania, jeśli uważa pan, że tak będzie dobrze.
Nałożył najpierw farbę, a po pół godzinie nożyczki poszły w ruch. Jeszcze tylko ostatnie pociągnięcia szczotką i gotowe. Spojrzała w lustro i nie mogła uwierzyć.
 - To naprawdę jestem ja? – z lustra patrzyła na nią twarz pięknej kobiety, z dużymi chabrowymi oczami i pięknie ułożonymi włosami koloru ciemnej, gorzkiej czekolady.
 - Tak, to nadal pani – fryzjer pokiwał głową. – Wyszło naprawdę pięknie. Teraz zapraszam panią na stanowisko kosmetyczki a potem makijaż.
Reszcie zabiegów poddała się bez protestu, uspokojona, że jest w fachowych rękach. Zapłaciwszy za usługi jeszcze kątem oka rzuciła spojrzenie na swoją sylwetkę odbitą w lustrze przy wyjściu. Nie mogła uwierzyć, co potrafi zrobić odrobina farby i tuszu do rzęs. Jej twarz promieniała szczęściem. Nie miała pojęcia, że może być aż tak atrakcyjna.
Do optyka postanowiła pójść pieszo. Nie było daleko. Lepsze to niż slalom zatłoczonymi ulicami. Posłuchała dobrych rad i wybrała dwie pary lekkich twarzowych oprawek. Przymierzyła też soczewki, uprzedzając, że ma bardzo wrażliwe oczy podatne na podrażnienia. Soczewki, które włożyła były idealne. Nie działo się nic. Zamrugała parę razy, ale nie odczuła żadnego dyskomfortu. Zadowolona z udanych zakupów wyszła na słoneczną ulicę rozglądając się wokół. Zarejestrowała w niewielkiej odległości kilka sklepów z ciuchami i bielizną. Trochę to trwało, ale w końcu wyszła objuczona całą masą papierowych toreb pełnych sukienek, garsonek, spódnic i przede wszystkim ładnej bielizny. Kupiła też kilka par butów takich jak lubiła na niewysokim obcasie i całkiem płaskim. Znalazło się też kilka par eleganckich szpilek, chociaż nie miała pojęcia, gdzie miałaby w nich wyjść. Żeby dopełnić obrazu całości, już w sklepie przebrała się w jedną z zakupionych sukienek. Cieniutka w kolorze głębokiej zieleni idealnie pasowała do jej nowego koloru włosów. Do tego czarne na niewysokim obcasie sandałki. Wyglądała pięknie. Wpakowała do bagażnika zakupy i wyciągnęła telefon. Wybrała numer Marka. W końcu obiecała mu, że zadzwoni. Spojrzała jeszcze na zegarek. Szesnasta. Poczuła głód. No tak, od rana przecież nic nie jadła.
 - Halo, witaj Ula. Jak tam zakupy? Udane? – odezwał się po paru sygnałach.
 - Cześć Marek. Udane, nawet bardzo. Słuchaj, możesz się wyrwać? Latam od rana po mieście i aż ściska mnie z głodu. Może poszlibyśmy na jakiś obiad?
 - Bardzo chętnie. Ja też zgłodniałem. Mogę zaproponować miejsce?
 - Oczywiście. Zdaję się na ciebie. Ja nie znam tu żadnych dobrych lokali.
 - Jesteś samochodem?
 - Tak. Mogę podjechać tylko powiedz, gdzie.
 - Wiesz, gdzie jest ulica Lwowska? Tam mam biuro. Może podjechałabyś i zabrała mnie, wtedy podam ci kilka propozycji restauracji, w których można dobrze zjeść.
 - Nie wiem, gdzie jest Lwowska, ale znajdę. Mam GPS. Jak dojadę, to dam ci sygnał na komórkę. Aha. Mój samochód to Citroen Xsara Picasso, zielony metalik. To tak na wszelki wypadek, żebyś nie szukał. To do zobaczenia za…chwilę.
 - Już nie mogę się doczekać – usłyszała z drugiej strony i uśmiechnęła się.

Wstał od biurka i zatarł ręce. Zapowiada się świetne popołudnie. Jednak dotrzymała słowa i zadzwoniła. Nieznana dotąd fala ciepła rozlała mu się gdzieś w okolicach serca. Spakował teczkę i wyszedł do sekretariatu.
 - Violetta, za chwilę wychodzę i dziś już nie wrócę. Jak chcesz, to też możesz już wyjść, chyba, że masz coś pilnego.- Viola, jego sekretarka, egzaltowana blondynka o niezbyt wysokim ilorazie inteligencji, spojrzała na niego z szerokim uśmiechem.
 - Dziękuję Marek. Nie mam nic pilnego. Chętnie już pójdę – zaczęła zbierać drobiazgi do torebki. Do pomieszczenia wszedł Olszański.
 - Dobrze, że cię widzę – Marek pociągnął przyjaciela do gabinetu. - Ula przed chwilą dzwoniła i umówiłem się z nią na obiad. Zastąpisz mnie przez tę godzinkę?
 - Nie ma sprawy stary. Pozdrów ją ode mnie i powiedz, że nadal czuję w ustach ten niezapomniany smak hotelowego jedzonka.
 - OK. Przekażę. – Do ich uszu dobiegł dźwięk telefonu Marka. Spojrzał na wyświetlacz.
 - To ona. Miała dać sygnał jak dojedzie. To ja lecę Seba. Miej wszystko na oku. Na razie.
 - Powodzenia!
Nie miał czasu czekać na windę. Szybko przemierzył te pięć pięter w dół schodami. Wypadł przez wejściowe drzwi i rozejrzał się. Zlokalizował zielonego citroena i zobaczył opartą o niego kobietę. Zamarł. Była piękna, zjawiskowa. Wyglądała jak anioł, który zstąpił z nieba. Serce zabiło mu mocniej. Nie spodziewał się aż takiej przemiany. Podszedł bliżej.
 - Dzień dobry Ula – ujął jej dłoń i przycisnął do ust. – Wyglądasz cudownie. - Nie mógł oderwać od niej oczu. – Zjawiskowo. – Znów poczuła, że się rumieni.
 - Zawstydzasz mnie Marek. Nie jestem przyzwyczajona do takich komplementów.
 - To zacznij się przyzwyczajać, bo ja nie mogę nie komplementować tego cudu, który stoi przede mną – uśmiechnął się łobuzersko ukazując w całej krasie wdzięczne dołeczki. Nie odpowiedziała. Była zbyt skrępowana tym jawnym podziwem dla jej urody z jego strony.
 - To co, jedziemy? Naprawdę zgłodniałem. Proponuję „Ogród smaków”. To najbliższy lokal i dobrze dają jeść. Ja poprowadzę, bo dobrze znam drogę. – Skinęła głową wręczając mu kluczyki.

Siedzieli przy dyskretnie ustawionym stoliku w rogu sali, nie niepokojeni przez nikogo i spożywali zamówione potrawy. Była naprawdę bardzo głodna, aż skręcało ją w żołądku. Zjadłaby nawet konia z kopytami, gdyby jej go zaproponowano. Przyglądał się z rozbawieniem, jak pochłania kolejne danie. Pokręcił głową.
 - Gdzie ci się to mieści? Jesteś taka szczupła. – Posłała mu uśmiech znad talerza.
 - Wyjechałam wcześnie rano. Nawet nie zjadłam śniadania, więc nie dziw się, że tak się obżeram. Już prawie siedemnasta, a ja niemal mdlałam z głodu. Przekomarzali się jeszcze jakiś czas. Nagle do ich uszu dobiegły słowa ociekające złością i jadem.
 - No proszę! Sam prezes Dobrzański i jego nowa flama! Nie tracisz czasu dupku. Szybko się pocieszyłeś po rozstaniu z Pauliną! – Odwrócił się gwałtownie i zobaczył Alexa z ironicznym uśmieszkiem błąkającym mu się na ustach i stojącą obok Paulinę wpatrującą się z nienawiścią w nową, jak sądziła, zdobycz Marka. – Obrzucił ich chłodnym spojrzeniem i nie zwracając uwagi na słowa Alexa zwrócił się do Uli.
 - Pozwól Ula, że ci przedstawię, to Aleksander „wredny” Febo, dyrektor finansowy F&D i jego siostra Paulina Febo, równie wredna jak jej brat. Oboje są siebie warci. – Zwrócił się do Pauliny, której oczy miotały błyskawice. - Ty chyba tracisz czas. Nie powinnaś w tej chwili skupić się na pakowaniu swoich rzeczy i opuszczeniu mojego domu?
 - Nie martw się – wysyczała – jeszcze zdążę. Zwróciła się do Uli. – A pani lepiej niech uważa na tego bawidamka. Nie jest stały w uczuciach i skacze z kwiatka na kwiatek. Był ze mną siedem lat i potraktował mnie jak zwykła szmatę. Tak mi się odwdzięczył za poświęcone mu moje najlepsze lata. – Ula patrzyła w jej pełne złości oczy.
 - Myślę, że ma pani skłonności do konfabulacji. Proszę się o mnie nie martwić – powiedziała spokojnie. – Ja sobie poradzę. Proszę też nie zwalać winy tylko na niego. Wina zawsze leży po obu stronach, więc nie sądzę, żeby tylko Marek był odpowiedzialny za rozpad tego związku. Proszę się zastanowić, czy i pani była zawsze wobec niego w porządku – po tych słowach skierowała swoje spojrzenie na Alexa. - A panu radzę bardziej panować nad słownictwem. W ogóle mnie pan nie zna i określa mianem „flamy”. Obraził mnie pan. Zdecydowanie brakuje wam obojgu klasy i macie ewidentne braki w dobrym wychowaniu. A teraz proszę nas zostawić i pozwolić nam spokojnie zjeść. Żegnam państwa. – Widziała, że jej opanowanie i spokojnie wypowiedziane słowa zrobiły na nich piorunujące wrażenie, aż się zagotowali. Alex złapał Paulinę pod ramię i z dumnie uniesionymi głowami wymaszerowali z lokalu. Przy stoliku zaległa pełna napięcia cisza. Pierwsza odezwała się Ula.
 - Uff… co to było? – Spojrzał bezsilnie na nią z niepewnością w oczach.
 - Chyba należą ci się wyjaśnienia. Dokończ obiad i podjedziemy do parku obok firmy. Tam jest najwłaściwsze miejsce na takie rozmowy. – Odsunęła talerz.
 - Chyba straciłam apetyt. Chodźmy. – Zapłacił rachunek i poprowadził ją do wyjścia.

Przeszli wolnym krokiem przez szeroko otwartą bramę parku. Nie mówili nic. Marek podprowadził ją do ławki i poprosił, żeby usiadła. Sam usadził się obok.
 - Ula, wczoraj nic nie mówiłem, bo uznałem, że nie ma już o czym. Właśnie wczoraj, kiedy przyjechała do hotelu, zakończyłem ten chory związek i stałem się wolnym człowiekiem. Bardzo pragnąłem się z tobą widywać i wiedziałem, że dopóki jestem uwikłany w układ z Pauliną nie będziesz chciała, abym do ciebie przyjeżdżał. Ona naiwnie sądziła, że zaprosiłem ją, bo chciałem się jej oświadczyć, ale ja nie mógłbym z nią być dłużej. Może jednak zacznę od początku, żebyś dobrze zrozumiała, o co w tym wszystkim chodzi, dobrze? - Pokiwała w milczeniu głową wpatrując się w jego smutne oczy. Wziął głęboki oddech. - Kiedy byłem dzieckiem moi rodzice na wakacjach we Włoszech poznali rodzinę Febo Francesco i Agnieszkę. Agnieszka była piękną Polką zakochaną w swoim włoskim mężu. Mieli dwójkę dzieci, Alexandra i Paulinę. Dzieci były mniej więcej w podobnym wieku jak ja. Podczas tych wakacji zaprzyjaźniliśmy się, a nasi rodzice postanowili założyć wspólny interes. Tak powstał dom mody Febo&Dobrzański. Interes rozwijał się a my dorastaliśmy. Rodzice zaczęli snuć plany, co do naszej przyszłości i doszli do wniosku, ze najlepiej będzie, jak Paulina zostanie panią Dobrzańską. Widzieli w tym same zalety i korzyści dla firmy. Od najmłodszych lat utwierdzali nas też w przekonaniu, że jesteśmy sobie przeznaczeni, więc w końcu przyjęliśmy oboje to do wiadomości, że tak ma być i już. Mijały lata. Kiedy byliśmy w średniej szkole, bodajże w drugiej klasie zdarzyło się nieszczęście. Febo wracali z lotniska, jezdnia była oblodzona, wpadli w poślizg i uderzyli z całym impetem w betonowy mur oporowy oddzielający autostradę od stojących w pobliżu zabudowań. Oboje Febo zginęli na miejscu. Alex miał tylko złamaną rękę, natomiast Paulina, co było dziwne, wyszła z tego wypadku bez szwanku. Od tego czasu zmienili się oboje. Stali się zimni, wyniośli, dumni i bardzo krytyczni w stosunku do innych. Na pogrzebie nie widziałem, aby choć jedno z nich uroniło łzę. Moi Rodzice podjęli się opieki nad nimi, a ojciec obiecał, że będzie pomnażał spuściznę po ich rodzicach. Starali się, jak tylko mogli najlepiej, wypełniać złożoną nad grobem przyjaciół, obietnicę. Średnią szkołę skończyli oboje we Włoszech mieszkając u rodziny Francesca. Jednak po maturze, moi rodzice ściągnęli ich do Polski i już tu na miejscu studiowali. Paulina wyrosła na piękną pannę. Rwała oczy niejednego mężczyzny. Muszę przyznać, że był czas, kiedy pochlebiało mi to i lubiłem myśleć, że jest tylko moja. Nie, nie kochałem jej, nigdy. To był rodzaj przywiązania i być może wygody. Zamieszkaliśmy razem. Kupiłem dom i wprowadziła się do mnie. Nie traktowała mnie dobrze. Ciągle podejrzewała mnie o romanse, śledziła każdy mój krok, wynajmowała detektywów, nawet nakłoniła moją własną sekretarkę, żeby przeglądała mój kalendarz spotkań. Ta ciągła inwigilacja była nie do zniesienia. W końcu uznałem, że skoro podejrzewa mnie o posiadanie kochanek, to trzeba sprawić, żeby jej podejrzenia nie były bezpodstawne. Zacząłem bywać w klubach. Razem z Sebastianem włóczyliśmy się od imprezy do imprezy zaliczając po drodze kolejne panienki. Wracałem do domu nad ranem zblazowany i wypruty z sił, a wtedy ona urządzała mi karczemne awantury i sceny zazdrości z iście włoskim temperamentem. Nie mogłem tego wytrzymać. Ona bardzo dbała o pozory. Przy ludziach, a przede wszystkim przy moich rodzicach graliśmy wspaniałą, zakochaną parę. Wiesz…uściski, pocałunki, ostentacyjne, przy obcych ludziach i nikt nawet się nie domyślał, że prawda jest zupełni inna. Poza Alexem. On od początku to podejrzewał i mścił się na mnie w każdy możliwy sposób. Knuł, intrygował, rzucał mi kłody pod nogi i uprzykrzał życie na każdym kroku. Miałem dość. Zrozumiałem, że to nie jest kobieta przeznaczona dla mnie, ale jakiś koszmar, z którego nie mogę się obudzić. Co dziwne, ona wybaczała mi wszystkie świństwa, jakie jej robiłem, wszystkie zdrady, tak, jakby chciała za wszelką cenę wypełnić ostatnią wolę swoich rodziców i doprowadzić do zawarcia tego małżeństwa. Jak to dobrze, że nie składałem jej żadnych deklaracji ani obietnic, że nie oświadczyłem się jej. Gdyby tak było, dużo trudniej przyszłoby nam się rozstać. Nie mógłbym być z kobietą, do której nie czuję nic, prócz wstrętu. – Zamknął jej dłonie w mocnym uścisku.
 - Kiedy przyjechałem do Rysiowa i cię poznałem coś we mnie drgnęło. Może sprawiła to świadomość, że jesteś całkiem inna niż ona, a może fakt, ze potrafiłaś rozmawiać ze mną tak szczerze, tak otwarcie. Nie potrafię zdefiniować tych uczuć, które tam mną zawładnęły. Jeszcze nie, ale mam nadzieję, że z czasem to się zmieni. Jednego jestem na sto procent pewien. Chcę cię widywać. Jesteś jak powiew świeżego powietrza w moim pogmatwanym życiu i dajesz nadzieję, a ja uczepiłem się kurczowo tej nadziei i wbiłem w nią pazury, bo może to ona pomoże mi uświadomić sobie, że nie jestem tak do końca człowiekiem spisanym na straty. – Spojrzał na nią niepewnie oczekując z jej strony jakiejś reakcji. Słuchała skupiona nie przerywając mu ani na chwilę. To, co powiedział wstrząsnęło nią do głębi. Wysunęła dłoń z jego rąk i łagodnie pogłaskała jego policzek.
 - Cieszę się, że mi to opowiedziałeś – wyszeptała. – Na pewno błądziłeś i robiłeś złe rzeczy, nie mnie to oceniać. Myślę jednak, że drzemią w tobie duże pokłady dobroci i wrażliwości. Jesteś na dobrej drodze, żeby stać się lepszym człowiekiem. Masz dobre serce, potrafisz współczuć, a to ważne, bo jest hamulcem przed popełnianiem złych uczynków. Zmieniasz się na korzyść i na pewno sam już wiesz, że to właściwa droga – spojrzała w jego pełne żalu i smutku stalowe tęczówki, a on podniósł jej dłoń do ust i ucałował.
 - Dziękuję ci Ula. Wiedziałem, że zrozumiesz i przepraszam za ten incydent w restauracji. Nie spodziewałem się ich tam spotkać.
 - Nie przepraszaj, to nie twoja wina. Pospacerujmy jeszcze z godzinkę, a potem się pożegnam. Nie chcę zbyt późno wracać do domu, bo będą się niepokoić. Podnieśli się z ławki. Marek nie wypuszczając jej dłoni ze swojej poprowadził ją w stronę małego jeziorka, w którym pluskało się stadko kaczek. Odetchnął i poczuł ulgę. Opowiedział jej o wszystkim, a ona zrozumiała. Cudowna istota. Jak dobrze jest iść z nią tak ręka w rękę, zrzuciwszy z serca ten balast. Jednocześnie spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się. Objął ją ramieniem i przytulił do siebie całując ją w skroń.
 - Jestem szczęśliwy Ula jak nigdy dotąd. Dziękuję, że jesteś. - Znowu się zarumieniła.


Część 2


Nadal objęci, wyszli z parku i podeszli do stojącego na parkingu, samochodu Uli.
 - Szkoda, że musisz już wracać – powiedział ze smutkiem. – Najchętniej trzymałbym cię w ramionach do rana i nie wypuszczał z nich. – Odwróciła się twarzą do niego i położyła mu dłoń na sercu..
 - Przecież wiesz, że mam mnóstwo pracy, nie mogę wszystkiego zrzucić na głowę Maćka i Raula. Oni mają dość swoich obowiązków. – Przyciągnął ją bliżej siebie.
 - Wiem, wiem… pracowita z ciebie istotka. Będę tęsknić. Już tęsknię. Zadzwoń do mnie, jak dojedziesz. Będę spokojniejszy wiedząc, że dotarłaś bezpiecznie.
 - Zadzwonię. A ty masz czym dojechać do domu? Jeśli chcesz, to cię podwiozę.
 - Nie, nie trzeba. Mój samochód stoi zaparkowany pod firmą. Chciałbym, żebyś przyjechała ją kiedyś odwiedzić. Pokazałbym ci jak pracujemy. Oprowadziłbym cię. Zobaczyłabyś pracownię Pshemko.
 - Jeszcze nie wiem, kiedy, ale bardzo chętnie ją zobaczę. Obiecuję. Wplótł palce w jej gęste włosy, pochylił głowę i zaczął całować. Najpierw delikatnie, czule, później pogłębił pocałunek sprawiając, że stał się namiętny i żarliwy. Nie walczyła z tym. Pragnęła jego pocałunków jak kania dżdżu. Zaczęła się od nich uzależniać. Nie wiedziała, jak długo to trwało. Straciła poczucie rzeczywistości. Dopiero brak powietrza wyrwał ją z tego stanu. Oderwała się i gwałtownie zaczerpnęła haust, uspokajała oddech.
 - Muszę jechać – szepnęła.
 - Jedź i pamiętaj, zadzwoń, bo będę się niepokoił. – Usiadła za kierownicą i ostrożnie wyprowadziła samochód z parkingu. Widziała, jak macha jej jeszcze w geście pożegnania. On stał do momentu, w którym jej samochód nie zniknął mu z oczu. Wolnym krokiem przeszedł na drugą stronę ulicy. Wsiadł do auta i jeszcze przez chwilę wspominał jej cudowną twarz i te słodkie usta, które uwielbiał całować. Dzwoniąca komórka oderwała go skutecznie od tych myśli. Spojrzał na wyświetlacz. „Mama”. Odebrał.
 - Cześć mamo, co tam?
 - Witaj synku. Masz czas jutro po południu? Chciałabym, żebyś zajrzał do nas. Chyba musimy porozmawiać.
 - Już nawet wiem o czym, a raczej o kim. Co? Zdążyła się już poskarżyć? Szybko działa, ale dobrze, przyjadę. Mam tylko nadzieję, że nie zaprosiłaś Febo do tej rozmowy, jeśli tak, to mnie na pewno nie będzie. I od razu cię uprzedzam. Nie próbuj nas godzić, bo ja nie chcę mieć z nią nic wspólnego.
 - Nie martw się. Będziemy tylko my i ty, nikogo więcej.
 - W takim razie w porządku. Będę o osiemnastej. Do zobaczenia. Rzucił aparat na siedzenie obok. – No tak, jeszcze rozmowa z rodzicami. – Wiedział, że musi się odbyć. Powinien wszystko im wyjaśnić, tak jak Uli. Ona zrozumiała, ale czy oni będą równie wyrozumiali? Miał nadzieję, że staną po jego stronie.

Dojeżdżała do pierwszych zabudowań Rysiowa. Pomyślała, że wstąpi jeszcze do ojca i przywita się z dzieciakami. Dość długo ich nie widziała, a przez telefon nie zawsze można powiedzieć wszystko. Poza tym kupiła kilka rzeczy dla nich w Warszawie i nie chciała zwlekać, bo wiedziała, że się ucieszą, jak je dostaną. Podjechała pod dom. Zza szyby samochodu dostrzegła wychodzącego z garażu ojca. Poznał samochód i pospiesznie podszedł do bramy. Jego poorana zmarszczkami twarz rozjaśniła się radosnym uśmiechem.
 - Córcia! Witaj! A co tak późno? Nie mogłaś się pewnie wyrwać wcześniej? – zasypał ją gradem pytań. Uściskali się serdecznie.
 - Wracam z Warszawy. Miałam dzisiaj dzień dla siebie i chyba dobrze go wykorzystałam. Spójrz na mnie. – Odsunął ją od siebie nadal trzymając ją za ramiona.
 - Pięknie wyglądasz – powiedział wzruszony. – Obcięłaś włosy. Ładnie ci w tym kolorze. No, ale wejdź, nie stójmy przy bramie. - Wyjęła jeszcze z bagażnika przygotowane dla nich torby i ująwszy ojca pod ramię wmaszerowała z nim do domu.
 - Betti! Jasiek! Ula przyjechała, chodźcie się przywitać. – Za chwilę usłyszeli tupot nóg na schodach i do kuchni z radosnym okrzykiem „Ulcia!” wpadła jej młodsza siostrzyczka. Ula wzięła ją na ręce i ucałowała oba policzki.
 - Stęskniłaś się za mną?
 - Bardzo, bardzo, bardzo…- każde „bardzo” było poprzedzone słodkim całusem.
 - Cześć Jasiu – podeszła do brata trzymając Beatkę na rękach i cmoknęła go. Józef Cieplak już krzątał się po kuchni robiąc wszystkim herbatę.
 - Siadajcie, a ty Ula opowiadaj, co słychać u was.
 - Mieliśmy dwa pracowite dni. Firma z Warszawy wynajęła cały hotel na sesję zdjęciową. Musieliśmy wszystko przygotować według ich wskazówek. Raul miał najgorzej, bo robił wybieg dla modelek.
 - A właśnie. Co u niego? Zdrowy jest? – ożywił się Józef.
 - Zdrowy. Wiesz, że on nigdy nie choruje. Zahartowany jest. Opiekuje się mną i wyręcza we wszystkim. Jest kochany.
 - Dobrze, że on tam jest, przynajmniej ja jestem o ciebie spokojny.
 - Obaj z Maćkiem stwierdzili, że w końcu powinnam zrobić coś dla siebie i kazali jechać do Warszawy. Zaliczyłam optyka, fryzjera i mnóstwo sklepów. Dla was też coś kupiłam – sięgnęła po leżące w kącie torby.
 - Beatka, tu masz trochę sukienek i bluzeczek i chyba jakieś spodnie. Jasiu dla ciebie kilka bluz. Zostawię ci też pieniądze, to kupisz sobie jakąś porządną kurtkę, bo nie wiedziałam, czy dobrze trafię w twój gust. A to dla ciebie tato. Kilka nowych koszul i dwa swetry. Mam nadzieję, że wam się spodobają te rzeczy. – Patrzyła, jak wyrzucają z toreb ubrania i z radością chłonęła entuzjastyczne westchnienia i piski zadowolonego rodzeństwa. Zobaczyła jak wzruszony ojciec dyskretnie ociera łzy.
 - Dziękujemy córcia. Rozpieszczasz nas – podszedł do niej i pocałował ją w czoło.
 - Kogo mam rozpieszczać, jak nie was. Jesteście jedyną moją rodziną i kocham was wszystkich. – Wyściskana i wycałowana przez rodzeństwo, usiadła wreszcie przy stole i z przyjemnością napiła się herbaty. Posiedziała jeszcze chwile opowiadając im o hotelu i ludziach im znajomych.
 - Będę się zbierać. Późno już, a ja jestem zmęczona. – Pożegnała się z ojcem, Jaśkowi wcisnęła plik banknotów na kurtkę, wycałowała Beatkę i z obietnicą rychłej wizyty opuściła rodzinny dom.
Będąc już w swoim własnym, usiadła z podkurczonymi nogami na kanapie i z filiżanką malinowej herbaty w dłoniach rozmyślając o wydarzeniach dzisiejszego, intensywnego dnia. Było jej żal Marka. Mimo, iż przyznał się jej do złych uczynków, żałowała go. Wplątał się w związek z kobietą właściwie tylko dla podtrzymania interesu, który łączył ich oboje. Zero miłości, zero jakiegokolwiek uczucia. Jak musiał męczyć się w takim dziwnym układzie i to przez siedem długich lat. Kobieta nie zrobiła na niej dobrego wrażenia. W jej oczach czaiło się zło i nienawiść do całego świata. Nie rozumiała takich ludzi zimnych i wyzutych z uczuć. Ten jej brat, też niezłe ziółko. - Bezczelny. Jak można tak podejść do kogoś i nie znając go obsypać obelgami. Dobrze, że zachowałam zimną krew i nie pozwoliłam się sprowokować. Chyba dostali nauczkę. Przynajmniej powiedziałam im, co o nich myślę. – Jej myśli poszybowały do Marka.
 - Matko! Przecież miałam zadzwonić! Zapomniałam! – złapała za telefon wybierając jego numer.
 - Ula? - Usłyszała. – Dobrze, że dzwonisz. Zacząłem się już martwić, że nie dojechałaś.
 - Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale jeszcze po drodze wstąpiłam do taty i dzieciaków i trochę zeszło. Ale teraz jestem już u siebie cała i zdrowa. Wszystko w porządku. A ty jak dojechałeś?
 - Dobrze. W domu bałagan, jakby tajfun przez niego przeleciał. Ta furiatka wywala wszystko z szaf. Moje rzeczy też. Swoje pakuje, a moje zostawia na podłodze. Ewidentnie odgrywa się na mnie. Każdy sposób jest dobry, nie? Dopiero przed chwilą skończyłem wieszać swoje ubrania w szafie. Ale wytrzymam. Jeszcze trochę.
 - Oczywiście, że wytrzymasz. Nie prowokuj jej. Staraj się być miły i uprzejmy. Zobaczysz jak to na nią podziała. Będzie wściekła, że jej krzyki i postępowanie spływają po tobie, jak po kaczce. Ja w restauracji też nie pozwoliłam się sprowokować i widziałeś, jakie mieli miny odchodząc? – zachichotała.
 - Ja wiem, dlaczego mieli takie miny. Nie powiedziałem ci o tym, ale Paulina zawsze podkreśla, że jest dobrze wychowaną kobietą z klasą, a tu nagle słyszy, że jest wręcz przeciwnie. Rozjuszyłaś ją, ale przynajmniej ma nauczkę. Zadzwoniła do mnie mama. Chce jutro porozmawiać. Trochę obawiam się tej rozmowy.
 - Dlaczego?
 - Boję się, że będą usiłowali namówić mnie, żebym się zgodził na jej powrót, ale zastrzegłem, że jeśli ta rozmowa ma się odbyć w towarzystwie Pauliny, to nie przyjadę. Obiecała mi, że jej nie będzie. Zobaczymy.
 - Będę trzymać za ciebie kciuki. Najważniejszy jest spokój, więc musisz zapanować nad emocjami i spokojnie im wyjaśnić, tak, jak mnie dzisiaj, o co w tym wszystkim chodzi. To przecież twoi rodzice. Na pewno zrozumieją. Bądź dobrej myśli.
 - Wiesz Ula, jesteś aniołem. Moim aniołem stróżem zesłanym z nieba. Po rozmowie z tobą zaraz czuję się lepiej. Potrafisz mnie pocieszyć i za to bardzo ci dziękuję.
 - Naprawdę nie ma za co. Kończę już. Śpij dobrze. Dobranoc.
 - Dobranoc aniele. Myśl o mnie.
 - Myślę. Pa.

Następnego dnia o osiemnastej stał przed domem rodziców. Otworzyła mu Zosia, gosposia seniorów Dobrzańskich. Powiedziała, ze rodzice czekają na niego w salonie. Poszedł tam i przywitał się. Nalał sobie drinka i zagłębił w fotelu. Helena Dobrzańska spojrzała na niego z troską.
 - Synku wyjaśnisz nam, co się stało? Paulina przyjechała do nas roztrzęsiona i nie mogliśmy jej uspokoić. Dlaczego kazałeś jej się wynosić z domu? – Wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić i po chwili opanowanym głosem zaczął mówić.
 - Paulina od paru lat jest nie do zniesienia. Osaczyła mnie. Niemal ubezwłasnowolniła. Zrobiła ze mnie niewolnika. Już dłużej nie mogłem tego tolerować, dlatego zerwałem z nią.
 - Przesadzasz. Nie wierzę, żeby Paulina była zdolna do takich rzeczy. Zaśmiał się ironicznie.
 - To tylko świadczy o tym, jak słabo ją znasz. Przypominam ci, że to ja z nią mieszkałem przez ostatnich siedem lat i zapewniam cię, że poznałem ją na wylot.
 - Ale co konkretnie masz jej do zarzucenia.
 - Naprawdę chcesz wiedzieć? – Helena kiwnęła głową.
 - Proszę bardzo. Od lat wynajmowała detektywów, żeby śledzili każdy mój krok. Niemal słyszałem ich oddech za moimi plecami. Jest chorobliwie zazdrosna i cierpi na paranoję. Wmawiała mi nieistniejące kochanki, a potem robiła karczemne awantury, że połowa Anina ją słyszała. Po takiej awanturze następnego dnia była słodka jak miód i całowała mnie publicznie przy każdej nadarzającej się okazji. Chyba nie sądzisz, że to normalne zachowanie. Ona jest niezrównoważona psychicznie. Nie dalej jak wczoraj siedziałem w restauracji z właścicielką hotelu, w którym mieliśmy tę sesję zdjęciową. Jedliśmy obiad i rozmawialiśmy o interesach. Niespodziewanie przy naszym stoliku zjawili się oboje Febo. Alex nawet nie znając tej kobiety i widząc ją pierwszy raz na oczy, obraził ją. Powiedział, że szybko pocieszyłem się po Paulinie, a ją nazwał moją flamą. Czy wiesz, jak się poczułem i jak było mi głupio i wstyd wobec tej kobiety?. Już dawno mówiłem ci tato, że trzeba się go pozbyć z firmy. On knuje poza naszymi plecami. Znowu skumał się z Włochami i kombinuje, jak przejąć firmę. Jeśli chcesz, jutro przedstawię ci dowody. Znalazłem umowę napisaną po włosku. Nawet wymienione są w niej stanowiska, które mieliby objąć Włosi. – Krzysztof Dobrzański poluzował krawat i zbladł.
 - To niemożliwe. Nie wierzę.
 - Oczywiście, że nie wierzysz. Zawsze, to Alexa stawiałeś mi za wzór. Jaki to on uczciwy i kompetentny. Miara się jednak przebrała. Początkowo nie chciałem ci o niczym mówić. Wiedziałem, że się zdenerwujesz i możesz to odchorować, ale w tej sytuacji nie mam wyjścia. To nie są jedyne dowody, jakie posiadam. Mam też nagranie zrobione przez moją sekretarkę, którą próbował skorumpować, w zamian miała znaleźć dowody przeciwko mnie, żeby pozbawić mnie stanowiska prezesa. Pamiętasz sprawę tych materiałów zatrzymanych na granicy? – Krzysztof kiwnął głową.
 - Nikt by się nawet nie zorientował, że nie mają patentu, bo nikt nie miał zamiaru ich sprawdzać. To właśnie Alex usłużnie wykonał telefony do La Prezency i na granicę. Tym samym uruchomił lawinę naszych kłopotów. Potem, gdy nieopatrznie obraziłem Pshemko, a on chciał odejść, to właśnie Alex zawiadomił Fox Fashion, że mistrz jest do wzięcia. Mógłbym jeszcze długo wymieniać. Jedno jest pewne. Wszystkie jego działania zmierzają do pogrążenia firmy, a następnie do przejęcia jej przez włoski zarząd – upił łyk z kieliszka. - Jak wiecie Paulina nigdy nie stawała po mojej stronie, nigdy nie wspierała moich działań. Zawsze murem stawała za bratem i broniła go. Może też brała udział w tej brudnej grze braciszka. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Jest nieobliczalna i zdolna do wszystkiego.
 - Dlaczego nam nic nie powiedziałeś synu? Gdybym wiedział wcześniej, już dawno bym to rozwiązał. I nie martw się. Żadne z nas nie będzie cię zmuszać do związania się z Pauliną na siłę. Dość usłyszeliśmy, żeby pchać cię w to małżeństwo.
 - Dziękuję tato. Nic wam nie mówiłem, bo bałem się o twoje serce, że mógłbyś tego nie wytrzymać. Bałem się też, że mi nie uwierzysz. Tyle razy przecież cię zawiodłem… - spuścił głowę bawiąc się kieliszkiem. Krzysztof spojrzał na syna.
 - Marek, każdemu się zdarza popełniać błędy i nikt nie jest od nich wolny. Teraz wiem, że gdyby nie Alex wiele rzeczy mogło się zakończyć inaczej, ale od jutra to się zmieni. Jutro zwołasz posiedzenie zarządu w trybie pilnym. O dziesiątej. Miej ze sobą te dowody, o których mówiłeś Trzeba rozwiązać tę sprawę.
 - Ale jak chcesz to zrobić?
 - Zaproponuję im odsprzedanie udziałów. Nie po cenach, jakie sobie wymyślą, bo pewnie podaliby takie, na jakie nas nie stać. On musi zapłacić odszkodowanie za straty, jakie poniosła firma w wyniku jego podstępnych działań. Na tym nie koniec. My ich spłacimy, a oni wrócą do Włoch. Niech tam otworzą swój własny interes. Nie chcę ich tu więcej widzieć, a i ty odetchniesz. – Marek spojrzał z wdzięcznością na ojca. Podszedł do niego i uściskał.
 - Dziękuję ci tato. Dziękuję wam obojgu za to, że zrozumieliście. Jutro z rana zsumuję wszystkie straty, jakie ponieśliśmy, żeby miał świadomość, na co nas naraził. Może niech zarząd zbierze się o jedenastej, to da mi trochę więcej czasu na przygotowanie się – Krzysztof kiwnął głową.
 - Dobrze niech będzie jedenasta.
 - Pójdę już. Jutro ciężki dzień. Trzeba się wyspać. Dobranoc kochani.
 - Dobranoc synku.
Leżąc już w piżamie zadzwonił jeszcze do Uli i opowiedział jej przebieg rozmowy z rodzicami.
 - Miałaś dobry pomysł. Nie poniosło mnie i cały czas byłem opanowany. Spokojnie opowiedziałem, co mi leżało na sercu.
 - Mówiłam, że to zawsze odnosi skutek
 - Wiesz najbardziej się bałem o reakcję ojca, że jego serce może tego nie wytrzymać, ale okazało się, że przyjął to bardzo dobrze, bez zbędnych emocji. Jutro na zarządzie wszystko się rozstrzygnie. A ty? Byłaś bardzo zajęta dzisiaj?
 - Nie bardziej niż zwykle. Nawet wykroiłam trochę czasu, żeby pojeździć na Diablo. Ten koń ma tyle energii, że wypadałoby go przegonić ze trzy razy dziennie, tylko ja nie mam tyle czasu. Raul wpadł na pomysł, żeby podnieść ogrodzenie padoku tak, żeby nie mógł go przeskoczyć. W ten sposób wyszaleje się sam.
 - Ula? Chciałbym przyjechać na weekend. Zgodzisz się? – spytał.
 - Zawsze jesteś tu mile widziany. Nie będę jednak rezerwować pokoju. Po co masz płacić. U mnie jest niezależny apartament z osobnym wejściem, więc zapraszam cię do siebie. – Serce podskoczyło mu z radości.
 - Naprawdę? Dziękuję Ula. Tęsknię za naszymi rozmowami. Może i na naukę jazdy konnej dam się skusić?
 - Zobaczymy. Na pewno nie będziesz się nudził. Pożegnam się już. Dobrej nocy, a za jutrzejszy dzień też trzymam kciuki.
 - Dziękuję. Jesteś kochana. Dobranoc. – To słowo „kochana” poruszyło jej serce.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz