Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 15 listopada 2015

"WARIACJE NA TEMAT ULI I MARKA" - rozdział 13,14,15 ostatni



ROZDZIAŁ 13


Objęci wracali wolno ze stajni do hotelu. Rozbawione i szczęśliwe ich dwa szkraby biegły przed nimi wesoło pokrzykując, podskakując i co chwilę obracając się w kierunku rodziców, jakby chciały się upewnić, czy wciąż za nimi idą. Marka wzruszył ten obrazek, który miał przed sobą. Czy mógł kiedykolwiek marzyć, że spotka go tyle dobrego naraz? Ula zerknęła na niego z ukosa i dostrzegła łzy płynące mu po policzkach.
 - Marek, co się stało? Dlaczego płaczesz? – Przetarł rękawem bluzy mokre policzki i przygarnął ją mocniej do siebie.
 - Ze szczęścia kochanie. Nie zasłużyłem na nie, ale bardzo doceniam i jestem tak niezmiernie wdzięczny Bogu, że wysłuchał moich próśb i pozwolił mi cię odnaleźć, to znaczy was odnaleźć.
 - Nie zadręczaj się już poczuciem winy – pogłaskała go po ramieniu. – Cieszmy się tym co tu i teraz. Czas też pomyśleć o przyszłości i na tym powinniśmy się skupić. Sam mówiłeś, żeby przeszłość odciąć grubą kreską. Ja to zrobiłam, ale ty jak widzę jeszcze nie. Przestań robić sobie wyrzuty i po prostu zapomnij. Ja ci wybaczyłam. Teraz ty musisz wybaczyć sam sobie. – Przytulił ją i pocałował w skroń.
 - Jesteś piękną i bardzo mądrą kobietą Urszulo Cieplak.
 - A ty miłością mojego życia i ojcem naszych dzieci. Bardzo przystojnym i seksownym ojcem. – Roześmiali się. Słysząc śmiech rodziców dzieci podbiegły do nich chwytając ich za ręce. W dobrych humorach wesoła gromadka przekroczyła próg hotelu natykając się na Marię. Ta podeszła do nich i uściskawszy dzieciaki powiedziała - macie dzisiejsze popołudnie wolne. Najpierw zjedzcie obiad a potem ty Ula przyprowadzisz do mnie bliźniaki. Zabierz Marka na spacer. Może jest jeszcze coś, o czym powinniście porozmawiać.
 - Dziękujemy pani Mario – odezwał się Marek. – Sam chciałem pójść do pani z prośbą o przypilnowanie dzieci. Rzeczywiście jest jeszcze coś, o czym chciałbym porozmawiać z Ulą.
 - Mam się bać? – Ula popatrzyła na niego zdziwiona.
 - No co ty? Powiedziałem ci przecież, że już nigdy nie narażę cię na żadne przykrości – uspokoił ją. – To idziemy coś zjeść? W brzuchu mi burczy.
 - Nam też, nam też burczy! – Marysia i Jasiek podskakując wesoło podbiegli do drzwi jadalni.
Obiad upłynął w wesołej atmosferze. Musieli pomóc dzieciom, bo nie bardzo radziły sobie jeszcze ze sztućcami. Obydwoje mieli umazane buraczkami buzie, co wywołało śmiech zarówno Uli jak i Marka.
 - Są takie ruchliwe, nawet przy jedzeniu nie usiedzą spokojnie. Trudno je nakarmić a szczególnie trafić im łyżką do buzi jak się kręcą, ale i tak poradziliśmy sobie świetnie – chichotała rozbawiona Ula.
 - Chodźcie brudaski, trzeba was umyć - Marek zabrał córkę a Ula syna. Czyste i przebrane w świeże ubranka zaprowadzili do pani Marii.
 - Zostawiamy je a sami idziemy nad jezioro. Pamiętajcie, nie męczcie babci.
Maria zwróciła się do dzieci.
 - Będziemy czytać bajki, chcecie?
 - Chcemy! – krzyknęły radośnie sadowiąc się już na jednym z foteli.
 - To my idziemy – posyłając swoim aniołkom powietrznego całusa złapała Marka za rękę i wyciągnęła z pokoju.

Stali objęci na pomoście wpatrując się w nieruchomą taflę jeziora. Czasem tylko lekki wietrzyk marszczył jej powierzchnię. Trwali w ciszy, zamyśleni. Przywarł do jej pleców opierając swój podbródek na jej ramieniu.
 - Wiesz, przypomniał mi się nasz wspólny pobyt tutaj – powiedział cichym głosem Marek. - Wtedy, kiedy kazałaś mi wyjść na godzinę i przewietrzyć głowę. Stałem tu w tym miejscu z niepokojem w sercu. Czułem się podle. Liczyłem, że wymyślisz coś w sprawie raportu i przyznam szczerze, że też nie widziałem innej możliwości niż sfałszowanie go. Nie chciałem jednak nic ci sugerować i zmuszać do czegokolwiek. Kiedy sama to zaproponowałaś, byłem najpierw w szoku a potem już wiedziałem, że robisz to z miłości. Ta noc wtedy… Ula, ja nigdy nie przeżyłem takiej nocy wcześniej. Dałaś mi tyle uczucia a ja zrozumiałem, że tylko z tobą mogę dzielić życie, z nikim innym. Zrozumiałem jak bardzo jesteś mi bliska i jak bardzo cię kocham. To były jedne z najpiękniejszych chwil w moim życiu a potem wszystko zniszczyłem…
Odwróciła się w kierunku jego twarzy.
 - Proszę cię zapomnij o tym i nie zadręczaj się już. Ja nigdy nie będę robić ci wyrzutów. Było, minęło. Nie wracajmy do tego. Cieszmy się tym, co mamy a mamy przecież tak wiele. Mamy siebie i przede wszystkim nasze dzieci. To im teraz trzeba się poświęcić i próbować stworzyć im szczęśliwe dzieciństwo. Dobrze się stało, że odnaleźliśmy się i razem możemy je wychowywać w pełnej rodzinie. Jeden rodzic to za mało.
 - Ula? Zastanawiałaś się już może nad naszą wspólną przyszłością? Chciałbym, żebyście wrócili do Warszawy. Nie od razu oczywiście. Najpierw muszę zapewnić wam odpowiednie warunki, pomyśleć o jakimś domu. Moje mieszkanie na Siennej jest zbyt małe. Trudno byłoby się nam tam w czwórkę pomieścić. Jak tylko wrócę, to zaraz rozejrzę się za jakimś domem. Postaram się o foldery i przyjadę, żebyś mogła je obejrzeć i pomóc podjąć mi decyzję. Co ty na to?
 - Szkoda mi będzie stąd wyjeżdżać. Przyzwyczaiłam się. Mam tu oddanych przyjaciół, panią Marię, tu urodziłam nasze dzieci, ale wiem, że nie mogłabym tu zamieszkać na zawsze. Nie teraz, gdy jesteśmy wreszcie razem. Powinieneś dać mi jednak trochę czasu. Muszę tu wszystkich przygotować na mój wyjazd a przede wszystkim Marię, bo jej będzie najtrudniej się pogodzić z tym, że wyjadę razem z dziećmi i nie będzie mogła się nimi opiekować tak jak do tej pory.
 - Wiem Ula i nie będę cię pospieszał. Chciałbym też, żebyśmy urządzili zaręczyny, takie prawdziwe z pierścionkiem w gronie naszych bliskich. Marzę też o tym, żebyśmy wreszcie i w świetle prawa stali się rodziną. Myślę o ślubie. Nie każesz mi za długo z tym zwlekać, prawda?
 - Nie, nie będziemy zwlekać. Nasze dzieci powinny nosić twoje nazwisko. Trzeba jednak podejść do wszystkiego po kolei, systematycznie. Najpierw dom, potem zaręczyny i na końcu ślub. Tak chyba będzie najlepiej – popatrzyła mu w oczy szukając aprobaty. Uśmiechnął się pokazując w całej okazałości garnitur białych zębów i dołeczki w policzkach.
 - Kocham cię, bardzo, bardzo, bardzo – pochylił się czule i namiętnie całując jej usta. Gładził jej plecy przytulając ją coraz mocniej do siebie. Znaczył ślady pocałunków na jej policzkach, szyi i dekolcie. Dłońmi zjechał do linii pośladków. Zesztywniała w jego ramionach a on się opamiętał.
 - Marek nie, jeszcze nie teraz. Nie śpieszmy się.
 - Poczekam Ula tyle ile będzie trzeba, aż będziesz gotowa. Teraz mogę czekać nawet całą wieczność wiedząc, że jesteś ze mną.
 - Całą wieczność? – spojrzała rozbawiona w jego oczy – Nie wytrzymałbyś tyle.
 - Wytrzymałbym – zrobił poważną minę. – Od kiedy odeszłaś nie byłem z żadną kobietą. Nie mógłbym. Nie po tym, co zaszło między nami. To by było jak zdrada a ja, mimo że nie było cię przy mnie, nie chciałem cię zdradzać.
Była mu wdzięczna za te słowa. Przybliżyła swoje usta do jego ust i wszeptała w nie.
 - Dziękuję mój ty wierny rycerzu. – Znowu smakował jej pełnych, słodkich warg, za którymi do niedawna tak rozpaczliwie tęsknił.


Jego pobyt dobiegał końca. Musiał wracać. Długo ściskał i całował dzieci tuląc je w ramionach.
 - Bądźcie grzeczne i opiekujcie się mamusią. Ja wrócę najszybciej jak tylko będę mógł. – Płakały cichutko. Nie chciały, żeby wyjeżdżał. Kroiło mu się serce na widok tych płaczących aniołków. Łzy same mu pociekły po policzkach.
 - Nie płaczcie. Będę codziennie do was dzwonił rano i wieczorem. Będziecie mi opowiadać co robiłyście, dobrze? – Zapłakane pokiwały główkami na znak zgody. Podszedł do Uli, której też zdradliwa wilgoć wypływała z oczu. Przytulił ją mocno.
 - To tylko na chwilę kochanie. Niedługo przyjadę. Będziemy w stałym kontakcie. Teraz już mi nie znikniesz, prawda? – Rozszlochała się i wtuliła w jego ramię.
 - Kocham cię i będę bardzo tęsknić – wyszeptała zdławionym od płaczu głosem.
 - Ja też was kocham kotku i moja tęsknota będzie potrójna, ale damy radę. Dla nas i dla naszych dzieci - ostatni raz przygarnął ich wszystkich do siebie i ucałował. Wsiadł do samochodu ze ściśniętym sercem i ruszył obserwując w lusterku nad głową znikającą mu z każdym pokonanym przez samochód metrem Ulę i dzieci.

Poniedziałkowy poranek był ciężki dla niektórych. Po rozleniwiającym weekendzie nie każdy pałał entuzjazmem do pracy. Sebastian Olszański właściwie we wszystkie dni tygodnia oprócz sobót i niedziel był niechętnie nastawiony do zrobienia czegokolwiek. Z natury był leniem i nie lubił się przemęczać, ale ten poniedziałek był wyjątkowo dla niego trudny. Violetta nie dawała mu żyć. Ciągle ciosała mu kołki na głowie w sprawie Marka. Wczorajszy wieczór też przegadali o nim. Dlaczego się tak zmienił, dlaczego jest ciągle nie w humorze, na pewno gnębi go jakaś choroba… Tego typu rzeczy nie dawały Violetcie spokojnie egzystować a co za tym idzie i jemu samemu. Minęło kilka godzin zanim spokojnie wytłumaczył jej, o co w tym wszystkim chodzi. Słuchając tych rewelacji nie mogła uwierzyć jak to się stało, że nic nie zauważyła, że Marek z Brzydulą… Nie no, już teraz z Piękniulą. Musiała przyznać, że kiedy widziała ją po raz ostatni przed odejściem z firmy, była już piękna.
 - No i co? Tak nagle znikła? Zapadła się pod ziemię? – zasypywała go gradem pytań. – Jesteś jego przyjacielem, nie mogłeś mu pomóc szukać? Ludzie nie znikają tak po prostu.
 - Violetta, uspokój się. Ona jednak ukryła się tak, żeby jej nie znalazł. Kocha ją, dlatego się tak zmienił. Dręczy go sumienie. – Popatrzyła na niego pogardliwie.
 - Jesteście obaj jak te dwa głupki. Ciebie też powinno dręczyć Po tym, co namieszaliście to nic dziwnego, że nie chce mieć z wami do czynienia. Ja na jej miejscu wydrapałabym wam oczy – sapała z oburzenia.
Uciekł przed nią do gabinetu w ten poniedziałkowy poranek. Musiał odetchnąć. Ułożył się wygodnie w fotelu zakładając nogi na biurko. Nie dane mu było jednak za długo trwać w takiej pozycji, bo do gabinetu wpadł sam prezes z dziwnie szczęśliwym i rozanielonym wyrazem twarzy.
 - Cześć Seba, jak firma? Stoi jeszcze? – Olszański otworzył usta ze zdumienia. Dawno nie widział swojego przyjaciela w tak radosnym nastroju. Opamiętał się jednak
 - Dobrze się czujesz? – zapytał ostrożnie.
 - Znakomicie. Nigdy nie czułem się lepiej? – Taka odpowiedź wzbudziła jeszcze większe wątpliwości Sebastiana co do dobrej kondycji zdrowia psychicznego prezesa.
 - Co spowodowało u ciebie tak diametralnie różne nastawienie do życia od tego, które obserwowałem jeszcze tydzień temu?
 - Znalazłem ją.
Zdumienie kadrowego osiągnęło maximum. Zaczął się dławić własną śliną a oczy niemal wypadły mu na biurko.
 - Zna… Znalazłeś ją? Gdzie?
 - Pamiętasz ten nasz wspólny weekend w tym ośrodku kilkanaście kilometrów za Warszawą?
 - Pamiętam.
 - Tam właśnie pojechałem tydzień temu, żeby powspominać i kogo pierwszego zobaczyłem po wyjściu z samochodu? Właśnie ją – zakończył triumfalnie.
 - Ale, jak to? Ona też przyjechała w tym samym czasie co ty?
 - Nie Seba, to długa historia. Okazało się, że właścicielką tego hotelu jest przyjaciółka naszej Ali. To właśnie Ala podsunęła Uli pomysł, żeby wyjechała tam odpocząć. Ula nawet nie wiedziała wtedy, dokąd tak naprawdę jedzie. Maciek ją wiózł. Dopiero jak zjechali z autostrady zorientowała się, że zna to miejsce. To tam właśnie się zaszyła. Ale to nie wszystko. Trzymaj się mocno, bo nie uwierzysz. Po jakimś czasie okazało się, że Ula jest w ciąży. Ze mną. Ten wspólny weekend okazał się brzemienny w skutki. Po badaniu lekarskim dowiedziała się, że to będą bliźnięta.
Olszański siedział wbity w fotel i słuchał tych rewelacji z otwartymi ustami.
 - Chcesz mi powiedzieć, że jesteś ojcem? Masz dzieci? – przetarł nerwowo czoło.
 - Tak Seba. Dwójkę najcudowniejszych dzieci pod słońcem. Dziewczynkę i chłopca. Marysię i Jasia. Mają rok i osiem miesięcy i są bardzo do mnie podobne. Zresztą pokażę ci zdjęcia, bo zgrałem na płytę, to sam zobaczysz – wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki pudełko i wręczył przyjacielowi.
Sebastian wsadził płytę do komputera i uruchomił. Raz po raz przewijały się slajdy przed ich oczami. Nie mógł uwierzyć, ale musiał przyznać, że podobieństwo dzieci do ich ojca było uderzające. Na jednym ze zdjęć dostrzegł Ulę.
 - Boże! Jaka ona piękna. Jeszcze bardziej wypiękniała po dzieciach. Zazdroszczę ci stary. Dostałeś to, co najlepsze. Gratulacje. Twoi rodzice wiedzą?
 - Wiedzą i nawet przyjechali tam w zeszłą sobotę, bo nie mogli się już doczekać, żeby poznać wnuki. Są przeszczęśliwi. Jest jeszcze coś, o czym muszę ci powiedzieć.
 - Nie wiem, czy moje serce wytrzyma kolejną dawkę takich nowin. No, ale mów, mów.
 - Długo rozmawialiśmy Sebastian i wyjaśnialiśmy wszystko krok po kroku. Wybaczyła mi krzywdę jaką jej wyrządziłem. Potem oświadczyłem się jej a ona się zgodziła. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi przyjacielu. Teraz tylko muszę znaleźć jakiś dom, żebym mógł ich sprowadzić do Warszawy a potem ślub. Niewykluczone, że jeszcze przed waszym. Chcę, żeby dzieci nosiły moje nazwisko i to jak najszybciej. Może uda mi się pozałatwiać wszystko do sierpnia. To chyba dobry miesiąc na ślub. Dzieci będą miały już dwa lata i mogą poprowadzić rodziców do ołtarza, nie? – zaśmiał się radośnie wizualizując sobie tą scenę oczami wyobraźni.

Ula wyszła cichutko z pokoju bezszelestnie zamykając za sobą drzwi. Wreszcie udało się jej uśpić dzieci. Długo nie mogła ich uspokoić po wyjeździe Marka. Rozpaczliwie płakały, nawet nie chciały jeść kolacji. W końcu zasnęły zmęczone płaczem i jej ciągłymi zapewnieniami, że tatuś niedługo przyjedzie. Musiała teraz porozmawiać z Marią. Zupełnie nie wiedziała jak ma jej przekazać wiadomość, że nie zostanie, bo musi na nowo ułożyć sobie życie z Markiem. Obawiała się reakcji Marii. Jak ona zniesie powrót do samotnie spędzanych wieczorów przy kominku. Miała jednak świadomość, że taka rozmowa musi się odbyć. Cicho zapukała do drzwi i wślizgnęła się do środka. Maria siedziała w swoim fotelu trzymając w dłoniach kubek z kakao.
 - Zasnęły? – spytała. Ula kiwnęła głową.
 – Już myślałam, że nie zasną z tych emocji - usiadła w fotelu obok i splotła na kolanach dłonie. - Pani Mario, chciałabym porozmawiać. – Maria spojrzała na nią wyczuwając niepewność w jej głosie.
 - Chcesz odejść? – ni to spytała ni stwierdziła.
 - Skąd pani wie? – zapytała zaskoczona.
 - Dziecko. To było do przewidzenia. Czy ty myślisz, że ja już nie zauważam niczego? Jestem stara, ale coś niecoś jeszcze widzę. Widzę jak on cię kocha, jakim bezgranicznym uczuciem darzy ciebie i wasze dzieci i widzę też jak ty kochasz jego. Dzieci też go pokochały, czego dowodem był dzisiejszy ich płacz po jego odjeździe. Myślisz, że będąc świadoma waszych relacji byłabym skłonna namawiać cię egoistycznie, żebyś tu została? Jak miałoby to wyglądać? On tam w Warszawie a ty tu z dziećmi? Nigdy nie dopuściłabym do takiej sytuacji. Mam jednak nadzieję, że będziecie mnie często odwiedzać, bo będę tęsknić za tobą i bliźniakami.
 - Zapewniam panią, że będziemy przyjeżdżać tak często jak to tylko będzie możliwe. Dzieci panią kochają. Traktują jak babcię. Nie mogłabym ich tego pozbawić. Tak szybko jednak nie wyjadę. Marek musi znaleźć nam dom, bo mieszkanie, w którym teraz mieszka jest dla nas za małe. Poza tym oświadczył mi się i chce jak najszybciej wziąć ślub.
 - Naprawdę? Nic nie mówiłaś. On jest jednak porządnym człowiekiem. Ma dobry charakter. Najwyraźniej się zmienił w porównaniu z tym, co mówiłaś mi o nim wcześniej.
 - Tak i ja to zauważyłam. Jest zupełnie inny niż dawniej – zamyśliła się.
 – Uleńko? – Maria przerwała jej rozmyślania. – Mam do ciebie prośbę. Zanim wyjedziesz chciałabym, żebyś przyuczyła nową dziewczynę do prowadzenia księgowości.
 - Znalazła już pani kogoś na moje miejsce? – ucieszyła się Ula.
 - Tak po prawdzie to nie szukałam, ale rozmawiałam parę dni temu z doktorem Kosteckim. Pytał mnie, czy nie znalazłaby się jakaś praca w hotelu dla jego bratanicy. Dziewczyna skończyła ekonomię i nigdzie nie może znaleźć pracy. Już wtedy widząc ciebie i Marka razem pomyślałam, że na pewno tu nie zostaniesz, dlatego powiedziałam doktorowi, że chętnie ją zatrudnię u siebie. Przyuczysz ją?
 - Oczywiście, że tak. Miałabym wyrzuty sumienia zostawiając panią bez pomocy.
 - Dziękuję ci dziecko.
 - Pani Mario – Ula podniosła się z fotela i podeszła do staruszki. Pani mnie dziękuje? Ja nic takiego nie zrobiłam. To ja pani dziękuję za wszystko. Za opiekę nade mną i dziećmi. Za wsparcie, słowa otuchy, za pracę. Mogłabym jeszcze długo wymieniać. Nigdy nie zdołam się pani odwdzięczyć za przychylność dla mnie, za okazane serce i za to, że pokochała pani moje dzieci jak własne – schyliła się i ucałowała dłoń Marii.
 - Kocham cię córeńko – wyszeptała wzruszona Maria ocierając łzy z pomarszczonych policzków.
 - I ja panią kocham całym sercem. – Teraz płakały już się obie tuląc się do siebie. - Pójdę już. Na pewno chce pani odpocząć. Wykończyła nas emocjonalnie ta rozmowa. Trzeba się uspokoić. Dobranoc pani Mario.
 - Dobranoc kochanie, dobranoc.


Podśpiewując jakąś melodyjkę pod nosem prezes Dobrzański wkroczył do sekretariatu. Ujrzawszy stojącą przy biurku Violettę rzucił teczkę, pochwycił ją w ramiona, okręcił kilka razy i wycisnął na jej policzkach dwa siarczyste buziaki.
 - Witaj Violetto. Nie zawarłaś przez ten tydzień jak mnie nie było jakiegoś intratnego kontraktu? – rzucił radośnie. Oszołomiona Viola stanęła z nim twarzą w twarz przyglądając mu się uważnie.
 - Marek dobrze się czujesz? Co ty dzisiaj taki wesoły jak jakiś gawroneczek?
 - Tak, czuję się świetnie i jestem zdrowy jak ryba, albo… inny koń. Zrobisz mi kawy? – zapytał z nadzieją.
 - Zrobię, pewnie, że zrobię. Jesteś dzisiaj jakiś dziwny. Powiedziałabym, że taki jak kiedyś. To chyba nie jest zdrowy objaw. Wiesz ludzie czasami mają jakieś upojenia od nieszczęśliwej miłości.
 - Urojenia, jak już. Poza tym o czyjej miłości mówisz? – zaniepokoił się Dobrzański.
Viola gwałtownie przycisnęła rękę do ust.
 – O rany, miałam nic nie mówić.
 - No to skoro już chlapnęłaś to dokończ.
 - Bo ja wszystko wiem. Sebastian mi powiedział. O Ulce i o tym jak ty ją nieszczęśliwie kochasz.
 - To prawda Viola. Kochałem ją nieszczęśliwie, ale sytuacja się zmieniła. Odnalazłem ją i teraz, jak widzisz jestem bardzo szczęśliwy – uśmiechnął się z rozmarzeniem.
 - Naprawdę i wybaczyła ci to świństwo?
 - Tak wybaczyła. I powiem ci jeszcze coś, tylko nie wygadaj się, bo polecę ci po premii. – Violetta podniosła do góry dwa palce.
 - Przysięgam, że nikomu nie powiem. U mnie jak w grobie. Ani mru, mru. – Uspokojony takim zapewnieniem Marek nachylił się i wyszeptał jej do ucha.
 - Mam z Ulą dwójkę dzieci. Bliźniaki. Chłopiec i dziewczynka.
 - O jeżuniu… To jakiś cud. Od razu dwójka. Jak ja jej zazdroszczę. Muszę poprosić Sebulka. Ja też chcę mieć od razu dwoje. No… prezesie – klepnęła go z całej siły w ramię - spisałeś się na metal. Przyjedzie tu?
 - Jeszcze nie teraz. Muszę kupić dom i dopiero będę mógł wszystkich przywieźć.
 - Jak będziesz się z nią widział to pozdrów ją ode mnie i Sebulka. Bardzo chciałabym ją zobaczyć,
 - Na pewno będzie jeszcze okazja – pocieszył ją Marek. – Nie łącz mnie teraz z nikim i zrób mi tę kawę, OK.?
 - Dobra, już robię.
Wszedł do gabinetu. Z ulgą usiadł na fotelu. Spojrzał na zegar. Dziewiąta trzydzieści. Postanowił zadzwonić do Uli. Wyjął komórkę i wybrał jej numer. Po paru sygnałach odezwała się.
 - Cześć kochanie.
 - Witaj kotku. Musiałem zadzwonić, bo tęsknię bardzo za wami.
 - My za tobą też. Wczoraj nie mogłam uśpić dzieci. Bardzo płakały.
 – Mnie też było strasznie smutno, że musiałem was zostawić. Za chwilę zacznę przetrząsać Internet. Może uda mi się znaleźć jakiś porządny dom do kupienia. Chcę to szybko załatwić i mieć już was przy sobie.
 - Ja jeszcze wczoraj odbyłam rozmowę z panią Marią.
 - I jak zareagowała?
 - To bardzo mądra kobieta Marek. Powiedziała mi, że jak tylko zauważyła jak bardzo się kochamy i jak nasze dzieci pokochały ciebie, to już wiedziała, że ją opuszczę. Załatwiła nawet zastępstwo i za parę dni będę przyuczać nową dziewczynę, która zajmie moje miejsce. Postawiła tylko warunek, że musimy ją często odwiedzać, bo będzie bardzo tęsknić za dziećmi i za mną. Obiecałam jej to. Nie masz nic przeciwko temu, prawda?
 - Oczywiście, że nie. Bardzo polubiłem ją i to miejsce. Nasze dzieci też za nią będą tęsknić i za Witkiem także. Widziałem jak są do niego przywiązane. Nie mógłbym odciąć ich od ludzi, których kochają.
 - Dziękuję ci Marek, uspokoiłeś mnie.
 - Masz tam w pobliżu nasze skarby? Chciałem z nimi chwilę porozmawiać.
 - Już ci daję. Najpierw Marysia. – Usłyszał jak woła dzieci mówiąc im, że tata dzwoni i ich radosny pisk. Uśmiechnął się do słuchawki.
 - Halo – dotarł do niego dziecięcy głosik.
 - Witaj córeczko, co porabiasz?
 - Bawimy się z Jasiem w piasku. Stawiamy babki, ale nie takie do jedzenia. Kiedy przyjedziesz?
 - Już niedługo. Tęsknisz za mną? Bo ja bardzo, bardzo za wami tęsknię.
 - My też. Wczoraj płakaliśmy.
 - Nie płaczcie więcej, bo mamusi jest wtedy smutno, dobrze?
 - Nie będziemy. Teraz Jasiek. Pa tatusiu, kocham cię – prawie się rozpłakał słysząc te słowa.
 - Tatusiu to ja, Jasiek.
 - Witaj synku. Słyszałem, że bawisz się w piasku.
 - No, a potem pójdziemy z mamusią na koniki do wujka Witka.
 - Kocham cię synku. Bardzo. Dasz mi jeszcze do telefonu mamusię?
 - Halo, Marek?
 - Boże Ula, po rozmowie z nimi jestem rozbity emocjonalnie. Nie wiem jak ja bez was wytrzymam. Muszę jak najszybciej kupić ten dom.
 - Wytrzymasz. Pamiętasz co mi powiedziałeś przed odjazdem? „Damy radę” i tak się stanie.
 - Kocham cię skarbie. Uważaj na siebie i na nasze dwa promyczki. Być może, że zdołam się urwać koło środy i przyjadę chociaż na parę godzin, ale jeszcze dam ci znać. Zadzwonię wieczorem, bo obiecałem to przed wyjazdem dzieciom. Do usłyszenia. Całuję was wszystkich mocno.
 - Do usłyszenia kochanie.
Uśmiechnął się do swoich myśli. Zadzwonił jeszcze do rodziców i zapowiedział się z wieczorną wizytą. Ucieszyli się. Nie mogli doczekać się wieści o swoich wnukach.
Wreszcie zaczął przeglądać oferty w internecie, ale żadna z nich nie przypadła mu do gustu. Wstał zniechęcony od biurka. Chyba będzie trudniej niż przypuszczał.

Po pracy pojechał do rodziców. Wieczorem jednak chciał być już w domu, żeby spokojnie móc porozmawiać z dziećmi. Helena i Krzysztof uściskali go mocno i poprowadzili do jadalni na spóźniony obiad. Podczas jego trwania zasypali go gradem pytań. Na wszystkie odpowiadał cierpliwie. Opowiedział im o swoich planach dotyczących oficjalnych zaręczyn.
 - Poczekaj chwilę synku, mam pewien pomysł – Helena z tajemniczą miną wyszła z pokoju. Po chwili wróciła niosąc dość pokaźnych rozmiarów szkatułkę. Otworzyła ją i z jej czeluści wyciągnęła małe, niebieskie, obite aksamitem pudełeczko. Zwróciła się do Marka.
 - Zobacz kochanie – otworzyła wieczko, a jego oczom ukazał się misternie zdobiony, niedużych rozmiarów pierścionek z szafirem. Prawdziwe arcydzieło sztuki jubilerskiej.
 - Ten pierścionek jest w rodzinie od ponad stu lat. Byłabym szczęśliwa, gdybyś zechciał podarować go Uli jako pierścionek zaręczynowy. - Odjęło mu mowę. Klejnot był naprawdę piękny i tak bardzo pasowałby do błękitnych oczu Uli. Wzruszony podszedł do matki i przytulił się do niej.
 - Dziękuję ci mamo. Nie mógłbym wybrać piękniejszego. Uli też na pewno się spodoba.
Pani Zosia, gosposia Dobrzańskich wniosła właśnie kawę i świeżo upieczone ciasto. Kiedy znikła w czeluściach ogromnej kuchni, Marek zwierzył się rodzicom.
 - Przeglądałem dzisiaj oferty sprzedaży domów w Internecie, ale nie znalazłem niczego ciekawego. - Na pytające spojrzenie matki dodał wyjaśniająco. - Chcę kupić dom i ściągnąć tu Ulę z dziećmi. Na Siennej się nie pomieścimy. Chciałbym, żeby zaręczyny odbyły się już w nowym domu, ale wygląda na to, że będzie trudno znaleźć coś odpowiedniego. – Dobrzańskiego seniora nagle olśniło.
 - Poczekaj Marek… Pamiętasz ten duży dom na końcu ulicy? Ten przypominający trochę dworek. Wejście ma portal wsparty na kolumnach. Jest wprawdzie parterowy i tylko ma strych w szczycie dachu, ale dla was byłby w sam raz. Dokoła jest spory ogród a dodatkowy atut to ten, że jest ogrodzony z każdej strony więc i bezpieczny dla dzieci. – Marek słuchał go uważnie.
 - Ale co, jest na sprzedaż?
 - No właśnie, widziałem dzisiaj tablicę z ogłoszeniem o sprzedaży. Jeśli chcesz to skontaktuję się z właścicielem. Zapytam, czy możemy obejrzeć dom i ewentualnie o cenę.
 - Tato! Będę ci bardzo wdzięczny. Dasz mi znać jutro?
 - Oczywiście a poza tym byłoby wspaniale mieć was tak blisko. Ula mogłaby wrócić do pracy a Helena o niczym innym nie marzy jak o rozpieszczaniu wnuków. –Markowi zaświeciły się oczy.
 - Mam nadzieję, że dom mi się spodoba. Zrobiłbym też kilka zdjęć, żeby pokazać Uli. Nie chcę bez niej decydować.
 - Ani mi się waż podejmować decyzję bez niej. To przede wszystkim jej ma się spodobać dom – odezwała się Helena.
 - Wiem mamo i na pewno nic bez niej nie zrobię. Dowiedz się tato możliwie jak najszybciej i daj mi znać. A teraz już się pożegnam. Obiecałem jeszcze zadzwonić do Uli i dzieci – wstał od stołu i pożegnał się z rodzicami.
 - Pozdrów od nas wszystkich i powiedz, że nie możemy ich się tu doczekać.
 - Przekażę mamo, dobranoc.
Wrócił na Sienną. Wziął szybki prysznic i przebrał się w luźniejsze ubranie. Złapał za komórkę i połączył się z Ulą. Opowiedział jej przebieg wizyty u rodziców i o nadziei na nowy dom. Nie powiedział tylko nic o pierścionku. Chciał, żeby było to dla niej niespodzianką. Jeszcze chwilę rozmawiał z dziećmi. Wysłuchał ich relacji o tym, co robiły przez cały dzień. Leżąc już w łóżku, z błogim uśmiechem na ustach przywołał obraz całej trójki i po chwili zasnął.



ROZDZIAŁ 14
  
Obudził się o szóstej rano. Rozciągnął leniwie zastane mięśnie i przetarł oczy. Chwilę poleżał jeszcze przygotowując swój mózg do codziennej aktywności i przypominając sobie, jakie sprawy musi załatwić w dzisiejszym dniu. Nie było tego zbyt wiele. Nie zawierał na razie żadnych kontraktów, bo te, które podpisał do tej pory, zapewniały pracę wszystkim jego pracownikom. Nawet Pshemko trochę spasował. Projektował wprawdzie bezustannie, ale nie było to nic takiego pilnego. Nowy pokaz kolekcji jesień-zima planowany był dopiero na wrzesień więc nie musiał się śpieszyć. Firma stała dobrze, nawet bardzo dobrze. Nie musiał się też martwić zagrożeniami w postaci raportów o niskiej sprzedaży kolekcji i co najważniejsze, odkąd pozbył się Alexa, nie było już nikogo, kto rzucałby mu kłody pod nogi. Postanowił zajrzeć do biura. Miał trochę roboty dla Violetty. Nie chodziło o nic wielkiego, zwyczajne przepisywanie na komputerze.
Wziął prysznic i przebrał się w garnitur. Już zamykając drzwi mieszkania pomyślał, że odda do wywołania zdjęcia, które zrobił Uli i dzieciom. Każe powiększyć najładniejsze i oprawić. Może pojedzie do Rysiowa z takim prezentem? Był pewien, że ojciec Uli już wiedział o wszystkim i być może zmienił zdanie na jego temat?

Dochodziła dziesiąta. Siedział za biurkiem w skupieniu wpatrując się w ekran i śledząc notowania giełdowe. Wyglądało na to, że firma utrzymuje stabilną pozycję. Uśmiechnął się zadowolony. Te rozmyślania przerwał mu dźwięk telefonu. Złapał komórkę i na wyświetlaczu zobaczył „Tato”. Odebrał bez wahania.
 - Cześć tato, dowiedziałeś się czegoś?
 - Cześć synu. Mam dobre wieści. Widziałem się zaraz z rana z właścicielem. Bardzo zależy mu na sprzedaży tego domu, bo rozwodzi się i chce podzielić majątek. Z tego względu i cena jest bardzo przystępna. Umówiłem nas na jedenastą trzydzieści. Dasz radę przyjechać?
 - Oczywiście! Nawet nie sądziłem, że tak szybko będzie chciał się spotkać. Wykonam jeszcze kilka telefonów i się zbieram. Spotkamy się na miejscu. Dziękuję tato, że zadziałałeś tak szybko.
 - Nie ma za co, synu. Też zależy nam bardzo, żebyś ściągnął Ulę i nasze wnuki jak najszybciej do Warszawy. W takim razie czekam na ciebie. Na razie.
 - Do zobaczenia tato. – Rozłączył się i z radością zatarł ręce. – Oby tylko ten dom mi się spodobał a przede wszystkim Uli. Właśnie Ula. Muszę do niej zadzwonić. - Ponownie złapał za telefon wybierając jej numer. Odebrała.
 - Witaj skarbie, jak się masz?
 - Cześć kochanie. Całkiem nieźle. A co u ciebie?
 - Byłem wczoraj u rodziców i jak wspomniałem, że szukam dla nas domu, ojcu przypomniało się, że niedaleko nich ktoś chce sprzedać całkiem sporą posesję. Za chwilę tam jadę, bo tato umówił mnie z właścicielem. Porobię przy okazji trochę zdjęć, żebyś i ty mogła obejrzeć. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, to jutro będę z wami. Bardzo za wami tęsknię więc nawet kilkugodzinna wizyta będzie dla mnie pociechą.
 - To cudownie. I nam bardzo ciebie brakuje. Dzieci wciąż o ciebie pytają.
 - A właśnie. Masz je w pobliżu?
 - Niestety nie. Maria zabrała je na plac zabaw. Jest tak ładnie. Szkoda, żeby siedziały w domu.
 -No trudno kochanie. Powiedz im proszę, że dzwoniłem i że jutro je uściskam osobiście, nie przez telefon.
 - Powiem, oczywiście, że powiem.
 - Aha, Violetta pytała o ciebie. Wie o wszystkim. Sebastian jej powiedział, ale to już przecież bez znaczenia, bo ja nie mam nic do ukrycia. Najchętniej wykrzyczałbym całemu światu jak bardzo jestem szczęśliwy. W każdym razie masz od nich obojga pozdrowienia i od moich rodziców także.
 - Dziękuję Marek i ty im przekaż od nas. Zadzwonisz do mnie jeszcze wieczorem? Chyba będziesz już wiedział, o której przyjedziesz do nas?
 - Zadzwonię kochanie i o wszystkim ci powiem. Teraz będę się zbierał, bo nie chcę się spóźnić na to spotkanie. Bardzo cię kocham. Bardzo was kocham. Do zobaczenia jutro.
 - Ja ciebie też. Będę czekała.
Zebrał niezbędne rzeczy do teczki. Z szuflady wyciągnął jeszcze cyfrówkę. Niewątpliwie będzie przydatna. Wyszedł z gabinetu informując Violettę, że dzisiaj już raczej nie wróci. Z piskiem opon ruszył w kierunku domu, który miał obejrzeć. Dojeżdżając na miejsce zauważył swojego ojca rozmawiającego z postawnym mężczyzną w średnim wieku. Zaparkował w pobliżu i poszedł się przywitać.
 - Dzień dobry panom.
 - To właśnie jest mój syn, Marek Dobrzański a to jest pan Mieczysław Woliński, właściciel domu – przedstawił ich Krzysztof. Uścisnęli sobie dłonie.
 - Jesteśmy w komplecie więc zapraszam panów do środka – Woliński gestem dłoni wskazał im otwartą bramę. Marek był pod wrażeniem. Wzdłuż całego ogrodzenia posadzono iglaki. Były już tak wysokie, że skutecznie odgradzały dom od ulicy stwarzając poczucie intymności. Sam budynek wyglądał na stosunkowo nowy i sprawiał wrażenie zadbanego. Ładnie utrzymany ogród z drzewami wypuszczającymi pierwsze pąki i starannie wypielęgnowane alejki. Przeszli na tyły domu.
 - Tu jest dalsza część ogrodu. Słyszałem, że ma pan dwójkę małych dzieci. Można by tu urządzić niewielki plac zabaw. Dodać jakąś piaskownicę, czy zjeżdżalnię. My tego nie zrobiliśmy, bo my odchowaliśmy nasze dzieci. Są już dorosłe. Teren jest, jak pan widzi, całkiem spory więc i pola do pomysłów niemało.
Marek był zachwycony. Oczami wyobraźni widział swoje maluchy radośnie bawiące się w tym ogrodzie.
 - Przejdźmy może do wnętrza budynku – wyrwał go z marzeń głos właściciela. Samo wejście rzeczywiście wyglądało oryginalnie. Zdobił je bogato rzeźbiony portal w liście akantu, podtrzymywany przez dwie solidnie rzeźbione kolumny w stylu doryckim. Przeszli przez ciężkie, masywne drzwi do jasnego wnętrza. Pod stopami miał podłogę wyłożoną trawertynem koloru piaskowca prowadzącą do obszernego salonu. W głębi widoczna była sporych rozmiarów otwarta kuchnia oddzielona od salonu granitowym blatem. Marek nie tracił czasu i fotografował niemal wszystko chcąc jak najwięcej pokazać Uli.
 - Ile jest pokoi? – zapytał Wolińskiego.
 - Jest pięć pokoi i osobna spiżarnia w pobliżu kuchni. Jest też pomieszczenie, które można wykorzystać na pralnię i suszarnię a obok schowek na narzędzia. Są też dwie dość duże łazienki. Dom ma tylne wyjście do ogrodu i wewnętrzne wejście do garażu. Proszę za mną. Zaraz panowie wszystko zobaczą. – Przechodzili od pomieszczenia do pomieszczenia coraz bardziej zachwyceni tym domem. Podobało im się wszystko. Dobrze rozplanowane pokoje, duże i nasłonecznione. Świetnie urządzone łazienki podobnie jak salon, wyłożone trawertynem. Marek był zauroczony. Poprosił Wolińskiego, żeby mu dał czas do jutra wieczora. Wtedy da mu odpowiedź.
Woliński zgodził się. Pożegnali się z nim uściskiem dłoni zapewniając, że jutro na pewno dadzą mu znać jaką podjęli decyzję. Ojciec odprowadził go do samochodu.
 - I jak wrażenia synu?
 - Tato. Jestem zachwycony i podekscytowany. To naprawdę piękny dom i jestem pewien, że Uli się spodoba. Chyba zmienię plany i prosto stąd pojadę do niej. Nie chcę czekać. Ona musi jeszcze dziś zobaczyć te zdjęcia. Mam do ciebie prośbę. Mógłbyś jutro zastąpić mnie w firmie? Nie spodziewam się trzęsienia ziemi ani niczego podobnego, ale nigdy nic nie wiadomo. Ja wróciłbym jutro wieczorem i jeszcze zajechał do was. Poinformowałbym was o decyzji Uli.
 - Dobrze Marek. Wiem jak ci zależy na czasie. Jedź w takim razie i niczym się nie martw. Zajmę się wszystkim.
 - Dziękuję ci tato. W takim razie ruszam. – Uściskali się jeszcze i po chwili młody Dobrzański zmierzał w kierunku wjazdu na autostradę. Stojąc na czerwonym świetle połączył się jeszcze z Ulą.
 - Halo, kochanie. Zmieniłem plany. Jestem w drodze do was. Będę za godzinę, może trochę ponad, bo są korki. Mam pełną dokumentację tego domu i chcę, żebyś to jeszcze dzisiaj obejrzała.
 - Ale skąd taki pośpiech? – zdziwiła się Ula.
 - Obiecałem właścicielowi, że do jutra dostanie odpowiedź, dlatego przełożyłem mój przyjazd do was. Chyba nie masz mi tego za złe? – zapytał, choć bardzo dobrze znał odpowiedź.
 - Oczywiście, że nie – powiedziała oburzona. – Jak w ogóle mogłeś tak pomyśleć?
 - Żartowałem kotku, nie denerwuj się. Aha, i załatw mi może jakiś obiad, bo od rana nic nie jadłem. Rozłączam się, mam zielone. Czekajcie na mnie - rzucił telefon na drugie siedzenie i skupił się już tylko na drodze.


Było już dobrze po czternastej. Ula nakarmiła dzieci i oddała je pod opiekę Marii prosząc jednocześnie, żeby nie oddalała się z nimi za bardzo. W każdej chwili spodziewała się Marka. Sama wyszła przed hotel i usiadła na ławce. Była trochę zdenerwowana. Znała ciągoty Marka do szybkiej jazdy. Modliła się w duchu, żeby dojechał bezpiecznie. Czasami potrafił być taki nieobliczalny. Ciekawe dlaczego tak nagle zmienił zdanie i postanowił jeszcze dzisiaj przyjechać? Czyżby rzeczywiście trafił na jakiś wyjątkowy dom? Spojrzała na zegarek. Piętnasta. Na pewno zaraz się zjawi i wszystko jej opowie. Tyle, co zdążyła o tym pomyśleć usłyszała chrzęst żwiru i wolno sunące auto w kierunku parkingu. Jest wreszcie. Przyjechał. Zawołała panią Marię wskazując jej na samochód i już pobiegła w jego stronę. Wpadła wprost w szeroko otwarte ramiona ukochanego i wtuliła się w niego z całej siły.
 - Strasznie, strasznie za tobą tęskniłam. – Przytulił ją mocno i gorąco pocałował.
 - I ja tęskniłem. Już nie potrafię funkcjonować bez was – zerknął ponad jej ramię i zobaczył Marię prowadzącą jego dzieci. Jak tylko go zobaczyły, wyrwały się jej i z piskiem i okrzykami „Tatuś, tatuś przyjechał!”, ile sił miały w swoich krótkich nóżkach, biegły w jego kierunku. Przykucnął, złapał je w swoje rozpostarte ramiona i mocno przytulił.
 - Bardzo mi was brakowało szkraby – ucałował jedno i drugie a one objęły go za szyję, mocno przytulając buzie do jego szorstkich policzków. Był pijany ze szczęścia mogąc je trzymać w ramionach. Ula kontemplowała ten obrazek z dużym wzruszeniem. Przydreptała Maria i również przywitała się z Markiem.
 - Chodźcie dzieci. Twoje pociechy są już wprawdzie po obiedzie, – zwróciła się do Marka - ale Ula czekała specjalnie na ciebie. Idźcie teraz coś zjeść i pogadać a potem przyjdźcie po dzieci. One też muszą nacieszyć się tatą. – Podziękowali jej i uspokoili dzieci, że niedługo po nie przyjdą.
Usiedli przy stoliku czekając na zamówione dania.
 - Musisz wracać jeszcze dzisiaj? – odezwała się smutnym głosem Ula. Pochwycił jej dłoń i przycisnął do ust.
 - Nie kochanie. Poprosiłem ojca, żeby zastąpił mnie jutro w firmie. Wyjadę po południu, bo muszę się jeszcze zobaczyć z panem Wolińskim, właścicielem domu. – Ula uśmiechnęła się promiennie.
 - To dobrze – wyszeptała patrząc mu prosto w oczy. – Zamówiłam ci pokój i przeniosłam tam swój laptop. Będziemy mogli obejrzeć zdjęcia. Jestem bardzo ciekawa tego domu. Jaki on jest?
 - Jest naprawdę piękny. Bardzo mi się spodobał. Posiada spory ogród, w którym mogłyby się bawić nasze dzieci i pięć dużych, jasnych pokoi.
 - Pięć? – zdziwiła się. – To musi być bardzo duży?
 - Jest duży. Nie ma piętra i wszystko jest usytuowane na parterze, ale ma to swój urok. Zresztą zobaczysz. Nie chciałbym ci nic sugerować.

Syci jedzeniem podziękowali kucharzowi chwaląc jego umiejętności i zabierając z recepcji kartę magnetyczną przeszli do wynajętego przez Ulę pokoju. Marek wyjął z teczki aparat cyfrowy i szybko przerzucił zdjęcia do komputera. Nie zawracał sobie głowy ich obróbką. Szkoda mu było na to czasu. Chciał jak najszybciej pokazać je Uli.
Pochylona nad ekranem uważnie oglądała zdjęcia komentując je od czasu do czasu i wypytując Marka o szczegóły.
 - I co ty na to? – zapytał niepewnie kiedy przejrzeli już wszystko.
 - Marek. Jestem pod wielkim wrażeniem tego domu. Jest spełnieniem moich marzeń. Nigdy nie przypuszczałam, że będę mogła zamieszkać w czymś tak pięknym. Spełnia wszelkie wymogi i jest przede wszystkim bezpieczny dla dzieci.
 - Czyli akceptujesz mój wybór? Mogę go kupić? – zapytał, chcąc się jeszcze upewnić.
 - Jak najbardziej. Masz wspaniały gust. Równie dobrze wcale nie musiałeś pytać mnie o zdanie i tak zgodziłabym się na wszystko, byle z tobą – podeszła do niego, usiadła mu na kolanach i spojrzała mu prosto w oczy.
 - Kocham cię bardzo Marku Dobrzański za to, że jesteś z nami, za to, że się o nas troszczysz i za to, że nas kochasz. – Przytulił ją mocno i zachłannie wpił się w jej słodkie usta.
 - Jesteście całym moim życiem – wyszeptał między pocałunkami. Pragnął jej bardzo jednak obawiał się, że i tym razem się wycofa. Ona nie miała takiego zamiaru. Jeszcze bardziej przywarła do niego pomagając zrzucić mu marynarkę. W pośpiechu uwalniali siebie nawzajem z garderoby. Ułożył ją ostrożnie na łóżku i przytulił się do niej. Trwali tak chwilę rozkoszując się dotykiem nagiej skóry. Po chwili zaczął gładzić delikatnie jej ciało i obsypywać pocałunkami każdy jego skrawek. Była taka piękna, czuła i namiętna. Oddawała z nawiązką jego pieszczoty, a on tworzył na własny użytek z jej ciała ołtarz. Połączył ich ze sobą a świat zewnętrzny przestał dla nich istnieć. Stworzyli swój własny, mały i intymny, w którym liczyło się tylko tu i teraz. Powoli rozpalał ją i siebie prowadząc ich oboje do spełnienia. Kiedy nadeszło, ona znowu tak jak kiedyś krzyczała w jego ramionach a on wcałowywał w jej otwarte z rozkoszy usta słowa o miłości. Wolno wracali do rzeczywistości. Kiedy uspokoili swe serca, oddechy i drżenie ciał, wtulony w nią powiedział.
 - Tak bardzo cię kocham Ula. Myślałem, że już bardziej nie można. Jednak z każdym dniem ta miłość jest coraz większa. Nie mógłbym już przestać cię kochać. Gdyby tak się stało pomyślałbym, że umarłem. Umierałem bez ciebie Ula. Ty sprawiłaś, że odżyłem na nowo i nie chcę już umierać. – Pogłaskała go czule po policzku.
 - Nie pozwolę ci na to nigdy. Odzyskałam cię i nie dopuszczę, żeby to, co nas łączy miało iść na zatracenie. Kochamy się i to jest najważniejsze dla nas i naszych dzieci. Na pewno nie zmarnujemy tej miłości. Jestem tego pewna. Już dosyć czasu straciliśmy – poszukała jego ust i żarliwie pocałowała. Nie pozostał jej dłużny.
 - Chyba musimy się zbierać – zauważyła przytomnie. – Trzeba odebrać Jasia i Marysię od Marii.
 - Masz rację, im też trzeba poświęcić trochę czasu. Zbierajmy się więc.
Ubrali się śpiesznie i zeszli na dół. Ula zerknęła na przeszklone, wejściowe drzwi i ujrzała swoje pociechy wesoło baraszkujące na dworze.
 - Tam są – powiedziała do Marka wskazując ręką. Wyszli na zewnątrz i dołączyli do dzieci. Marek nie odpuścił sobie wesołej zabawy. Podrzucaniem do góry, huśtaniem i łaskotkami sprawił, że nie mogli później uspokoić rozbrykanych smyków. Zmęczone, z zaróżowionymi policzkami, ale szczęśliwe udało im się w końcu okiełznać. Niechętnie wracały na kolację i jeszcze bardziej niechętnie kładły się do łóżek. Marek czytał im bajki na dobranoc a one słuchały go z otwartymi buziami, kiedy modulując głos udawał złego smoka. Wreszcie zasnęły.


Znowu musiał ich zostawić. Robił to z bólem serca. Wyściskał i wycałował Ulę i przygarnął do siebie dzieci. Zobaczył ich usta wygięte w podkówkę. Były na granicy płaczu. Ucałował każde z nich i powiedział.
 - Pamiętacie co mówiłem wam przez telefon? Prosiłem was, żebyście nie płakały, bo wtedy mamusi jest bardzo smutno. - Pokiwały główkami. – Teraz też was o to proszę. Za parę dni znowu przyjadę i pobawimy się tak jak dzisiaj.
 - Na pewno przyjedziesz? – spytała drżącym głosem Marysia. Ledwo hamowała płacz.
 - Na pewno córeczko i jak obiecałem będę codziennie dzwonił. Przytulił je raz jeszcze, musnął policzek Uli, po czym wsiadł do samochodu i odjechał. O osiemnastej był pod domem rodziców. Wszedł na chwilę tylko po to, żeby wyciągnąć ojca. Chciał, żeby towarzyszył mu przy zawieraniu umowy. Piechotą przeszli pod posesję, gdzie czekał już na nich Woliński uprzedzony wcześniej telefonem Marka.
 - Dobry wieczór panie Mieczysławie – przywitał się Marek podając mu dłoń.
 - Dobry wieczór obu panom. Podjął pan decyzję? – Woliński zwrócił się do Dobrzańskiego juniora.
 - Tak. Zdecydowałem się i kupuję ten dom. Kiedy możemy pójść do notariusza? Czy jutro to nie będzie dla pana zbyt szybko? Nie ukrywam, że i mnie bardzo zależy na czasie.
 - Wspaniale. Bardzo się cieszę, że pan się zdecydował a jutrzejszy dzień będzie w sam raz. Która godzina panu odpowiada?
 - Może być dziesiąta? Dam panu wizytówkę notariusza, u którego załatwiałem kilka spraw. Jest bardzo operatywny więc jestem przekonany, że wszystko pójdzie szybko i sprawnie. Jutro też przeleję na pana konto równowartość ustalonej ceny. – Woliński wyglądał na szczęśliwego. Uścisnął Markowi dłoń i długo nią potrząsał.
 - Bardzo panu dziękuję. Mam nadzieję, że będzie pan wiódł w tym domu szczęśliwe życie z żoną i z dziećmi. Szczerze panu tego życzę.
 - Ja również mam taką nadzieję.
Pożegnali się z panem Mieczysławem i wrócili do domu, gdzie czekała na nich z kolacją ciekawa nowych wieści Helena.
Rzeczywiście następnego dnia poszło wszystko gładko. Obaj podpisali akt notarialny a notariusz zobowiązał się załatwić wpis nowego właściciela w księdze wieczystej. Poszli jeszcze razem do pobliskiego banku, gdzie Marek dokonał przelewu pieniędzy na konto Wolińskiego. Zadowolony wrócił do biura. Zadzwonił do Uli.
 - Kochanie już wszystko załatwiłem Dom jest nasz. Teraz trzeba go tylko odświeżyć i kupić meble. Dlatego mam propozycję. – Zaciekawił ją.
 - Jaką?
 - Chciałbym was przywieźć tu już w sobotę. Na razie zatrzymalibyście się u moich rodziców. Jest stąd blisko do naszego domu. Dzieci miałyby opiekę a my moglibyśmy się skupić na urządzaniu go. Co ty na to? – Zaskoczył ją. Nie myślała, że tak szybko wszystko pozałatwia.
 - Marek. To trochę krępujące. Czy my nie będziemy przeszkadzać twoim rodzicom? Dzieci hałasują a oni chyba nie są do tego przyzwyczajeni.
 - Kochanie moje najsłodsze nie przejmuj się. To właśnie od rodziców wyszła ta propozycja. Ojciec zaproponował też, żeby na niedzielny obiad zaprosić twoją rodzinę, by poznać się lepiej. Dzieci też na pewno się ucieszą z wizyty dziadka Józefa i reszty rodzinki. – Na chwilę w słuchawce zaległa cisza. Widocznie Ula intensywnie myślała. W końcu usłyszał.
 - No dobrze. Przekonałeś mnie – z drugiej strony usłyszała wydawany przez Marka okrzyk radości.
 - Kocham cię! Kocham! Kocham! Jesteś najcudowniejszą istotą na świecie. Przyjadę po was w sobotę z samego rana. Spakuj was wcześniej. Chciałbym koło dwunastej w południe być tu z powrotem i pokazać ci nasze gniazdko.
 - Dobrze, szalona głowo, będziemy gotowi. Kochamy cię.
 – Ja was też. Już nie mogę się doczekać. – Po skończonej rozmowie odtańczył dziki taniec na środku gabinetu i takim samym tanecznym krokiem poszedł do pokoju Sebastiana podzielić się z nim radosną nowiną.

We wczesny, sobotni poranek z fasonem, głośno trąbiąc zajechał pod hotel. Pierwsze co zobaczył to dwójkę własnych dzieci biegnących nieporadnie w jego kierunku. Rozłożył szeroko ramiona, w które wpadły z piskiem radości. Uściskał je mocno.
 - Dzień dobry moje skarby a gdzie mamusia?
 - Idzie, już idzie – pokazywały paluszkami na otwierające się drzwi hotelu.
Podeszła do niego i czule się z nim przywitała.
 - Witaj kochanie.
 - Witaj – popatrzył na nią roziskrzonym wzrokiem.
 - Jesteście spakowani?
 - Tak jesteśmy. Chodź przywitasz się z Marią i zabierzesz nasze bagaże. – Zerknęła do wnętrza samochodu.
 - Nawet o fotelikach dla dzieci pomyślałeś! Chyba za mało cię doceniam. Zaskakujesz mnie.
 - Jeszcze nie raz cię zaskoczę – wymruczał. Objął ją w pasie, zagarnął dzieci i pomaszerowali do hotelu.
Pożegnaniom nie było końca. Zebrali się przed hotelem niemal wszyscy pracownicy. Maria czekała, aż ostatni z żegnającego Ulę personelu ustąpią jej miejsca. Ze wzruszeniem wymalowanym na twarzy podeszła do Uli i przytuliła ją.
 - Będę bardzo tęsknić córeńko. Wniosłaś tyle radości w moje samotne życie. Najpierw ty a potem dzieci. Kocham was wszystkich. Mam nadzieję, że jak już poukładasz sobie wszystkie sprawy to przyjedziesz do mnie w któryś weekend – mówiła drżącym od płaczu głosem.
 - Kochana pani Mario – wyszeptała nie mniej wzruszona Ula. – Dziękuję pani za wszystko, co pani dla nas zrobiła. Niedługo się odezwę i na pewno przyjedziemy już wkrótce wraz z dziećmi – zapewniała gorąco staruszkę. Marek poruszony tą sceną, również podszedł do nich, ucałował z szacunkiem dłoń Marii a potem oba policzki dziękując jej również za opiekę nad jego rodziną. Podeszły dzieci, które przytuliła z całej siły rozszlochawszy się już na dobre. Rezolutna Marysia wtulając się w nią powiedziała.
 - Nie płacz babciu, bo mamusi będzie smutno. My z Jasiem niedługo przyjedziemy. Poczytasz nam bajki, prawda?
 - Poczytam. Poczytam wam tyle bajek, ile tylko będziecie chcieli – pogłaskała je po główkach i jeszcze raz ucałowała każde z osobna. Witek też był wzruszony. Pożegnał się najpierw z Ulą a potem długo ściskał dzieci nie chcąc ich wypuścić z ramion.
Z hotelu wyłonił się kucharz niosąc przed sobą wielkie pudło. Podszedł do stojących już przy samochodzie Uli i Marka i wręczył im je mówiąc
 - Tu macie trochę słodkości. To tort, który mam nadzieję, osłodzi wam te słone łzy. Wszystkiego najlepszego wam życzę – uścisnął im dłonie.
Marek usadowił dzieci w fotelikach zapinając pasy. Sam też wsiadł za kierownicę. Ula po raz ostatni uściskała Marię i z obietnicą rychłego przyjazdu wsiadła do auta. Wszyscy zaczęli się powoli rozchodzić do swoich obowiązków. Została tylko zapłakana Maria patrząc smutno na oddalający się samochód.


 - Są! Są! Przyjechali! – krzyknął podekscytowany Krzysztof chodząc od jakiegoś czasu nerwowo od okna do okna. - Chodź Heleno, pomożemy im z bagażami. Wydawało się, że w jednej chwili odmłodniał o dwadzieścia lat. Uszczęśliwiony zbiegł ze schodów do podjeżdżającego samochodu. Za nim biegła Helena. Już za chwilę ściskali swoje wnuki w ramionach. Krzysztof trzymający na rękach Jasia podszedł do Uli i przytulił ją.
 - Jak dobrze córeczko, że już jesteście. Nie mogliśmy się doczekać. – Zrobiło jej się ciepło na sercu, gdy usłyszała to określenie „córeczko”. Potem podeszła Helena z Marysią i wycałowała Ulę.
 - Cieszę się kochanie, że mamy was już tu na miejscu. – Potem przywitała się z Markiem.
 - Zabierzcie dzieci mamo a ja z Ulą wypakuję bagaże. Ula, może najpierw ten tort trzeba zanieść do lodówki. Będzie na jutro jak przyjedzie twoja rodzina. – Pokiwała głową zgadzając się z nim. Zabrała pudło i poszła za Heleną, która wskazała jej drzwi do kuchni. Umieściła tort w lodówce i wróciła po resztę bagaży. Zrobiło się trochę zamieszania, ale już Helena instruowała syna, gdzie ma co zanieść. Potem zwróciła się do Uli.
 - Uleńko, przygotowałam na piętrze pokój dla dzieci. Kupiliśmy łóżeczka, żeby wygodnie im się spało. Wszystko co trzeba znajdziesz w komodach. Osobna jest dla Marysi i osobna dla Jasia. Mają tam trochę ubranek i kilka piżamek na zmianę. Dla was przygotowałam dawny pokój Marka. Myślę, że będzie ci w nim wygodnie. Jest zaraz obok pokoju dzieci.
 - Dziękuję pani Heleno – powiedziała wzruszona Ula. - Nie trzeba było. Dzieci mają dość ubrań.
 - Wiem kochanie, ale proszę nie broń mi ich trochę porozpieszczać. Odkąd wiemy, że mamy wnuki, nie mogę przejść obojętnie obok żadnego sklepu z odzieżą dziecięcą. – Ula roześmiała się.
 - Dobrze znam to uczucie. Sama tak mam.
Podczas, gdy Helena i Krzysztof zajmowali się dziećmi, oni rozpakowywali rzeczy i układali je w szafie Marka.
 - Za wiele to ty tego nie masz – stwierdził.
 - Bo wiele nie było mi potrzebne – odparowała Ula. Popatrzyła na nią z błyskiem w oku.
 - No nie złość się. Ja tylko stwierdziłem fakt. Od dzisiaj rodzice rozpieszczają wnuki a ja będę rozpieszczał ciebie - przyciągnął ją i pocałował.
 - Zepsujesz mi charakter a jak zacznę obrastać w piórka i będę chciała więcej, i więcej?
 - Wszystkie twoje kaprysy zostaną spełnione. Nie jestem w stanie odmówić ci niczego – cmoknął ją w nosek i rozejrzał się po pokoju,
 - To już chyba wszystko. Zejdźmy na dół. Zobaczymy jak radzą sobie dziadkowie.
Widok jaki zastali w salonie wbił ich w podłogę. Na dywanie leżał Krzysztof i śmiał się do rozpuku a ich dzieci dosłownie chodziły po nim.
 - Na litość boską tato, co ty wyprawiasz! – krzyknął Marek. - Przecież tobie nie wolno! Twoje serce… - Ula w międzyczasie zdążyła odciągnąć rozbrykane dzieci. Marek pomógł ojcu wstać.
 - Marek - powiedział Krzysztof ocierając łzy wywołane przez spontaniczny śmiech – Ja czuję się świetnie. Dopiero teraz wiem, że żyję a moje wnuki są wspaniałe więc nie broń mi zabawy z nimi. Usiadł na fotelu i klepiąc się w kolana rzekł do dzieci.
 - Chodźcie tu do dziadka. Odpoczniemy trochę.
Z jadalni wyszła Helena zapraszając ich na obiad. Zasiedli do stołu, a Dobrzańska już wiązała dzieciom pod szyją śliniaczki.
 - Chcemy z Ulą po obiedzie pójść do naszego domu. Ula zadecyduje, jakie kolory ścian chciałaby mieć i może pomyślimy o meblach. Jest jeszcze dość wcześnie. Moglibyśmy odwiedzić parę sklepów meblowych. Co o tym myślisz kochanie – zwrócił się do Uli.
 - Ja bardzo chętnie, ale nie możemy obarczać twoich rodziców całodzienną opieką nad dziećmi.
 - Ależ Uleńko, oczywiście, że możecie. My się nimi bardzo chętnie zajmiemy a wy pozałatwiajcie swoje sprawy.
 - Dziękuję mamo.
 - I ja też pani Heleno. Skoro to nie problem, to chętnie pojadę.
Po oględzinach domu wsiedli w samochód i pojechali do centrów handlowych. Długo wybierali najpotrzebniejsze sprzęty. Zamówili całą listę i ustalili ich przywóz na czwartek rano. Marek już wcześniej zamówił ekipę malarzy na poniedziałek więc do czwartku powinni uwinąć się z robotą.
Do domu wrócili wieczorem. Dzieci wykąpane i nakarmione przez Helenę smacznie spały w swoich nowych łóżeczkach. Marek przyciągnął ukochaną do siebie i zamknął w swych ramionach. Powieki same jej się kleiły. Próbowała jeszcze z tym walczyć. Ucałował jej skroń.
 - Spróbuj zasnąć. Zmęczona jesteś, co?
 - Mhmm. To był długi i pełen wrażeń dzień – cmoknęła go w policzek. - Dobranoc kochanie. Strasznie jestem śpiąca. – Chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz ze zdumieniem stwierdził, że ona już śpi.
 - Padła w momencie – pomyślał i uśmiechając się pogłaskał ją jeszcze po głowie. Za chwilę sam zasnął jak kamień.

We wczesne niedzielne popołudnie przyjechała przywieziona przez Alę rodzina Cieplaków. Marek zapoznał ich wszystkich ze swoimi rodzicami, no może za wyjątkiem Ali, która dobrze znała Dobrzańskich - seniorów. Rodziny przypadły sobie do gustu i polubiły się. Pan Cieplak znalazł wspólne zainteresowania z Krzysztofem dotyczące głównie ogrodu. Podarował mu też swoją słynną nalewkę własnej roboty. Atmosfera była bardzo radosna. Podsycały ją jeszcze dzieci wesoło bawiące się z Beatką, której dawno nie widziały. Marek przyjaźnie gawędził z Jaśkiem a Ala z Heleną i Ulą. Było dość ciepło więc zaproszono gości do ogrodu na kawę i na kawałek tortu przywiezionego przez Ulę. Do Marka podszedł Józef. Ten pierwszy trochę się spiął, bo nie wiedział, czy Józef wybaczył mu, że tak podle potraktował jego córkę. Jednak Józef poklepał go przyjaźnie po ramieniu.
 - Widzisz synu, czasami warto jest słuchać starszych. Mówiłem ci, bądź cierpliwy. Dzięki temu odzyskałeś ją. Wtedy podczas naszej rozmowy widziałem jaki byłeś zdeterminowany i wierzyłem, że wcześniej, czy później będziecie razem. Ona na początku wypierała się tej miłości, bo była bardzo zraniona, ale mnie nie oszukała. Wiedziałem, że kocha cię cały czas i miałem rację.
 - Dziękuję panie Józefie. Miał pan rację a ja bardzo ją kocham. Jest całym moim światem. Ona i nasze dzieci. Wie pan, że kupiłem tu niedaleko dom?
 - Tak. Ula nam mówiła. To chyba przy tej samej ulicy, prawda?
 - Tak. Jeśli tylko macie ochotę, chętnie wam go pokażemy, to naprawdę blisko. Wypijemy kawę i pójdziemy, dobrze?
 - Dobrze. Jestem go bardzo ciekaw.
Po wypitej kawie i zjedzonym torcie, całą gromadą ruszyli obejrzeć nowe gniazdko Uli i Marka. Byli zachwyceni. Ala zadeklarowała się do pomocy po remoncie a Jasiek do wnoszenia i ustawiania mebli. Ojciec obiecał pomoc w pracach w ogrodzie. Był późny wieczór, gdy żegnali Rysiowian obiecując im rychłą rewizytę.



ROZDZIAŁ 15
ostatni


Dom zaczynał nabierać wyglądu o jakim marzyli. Prace posuwały się bardzo sprawnie. Ekipa malarska w składzie sześciu chłopa zgrabnie uwijała się z pędzlami po całym domu. Ula z Alą wprawdzie zadeklarowały chęć sprzątania po malowaniu, ale Marek stwierdził, że skoro już w czwartek mają przywieźć meble, to we dwie nie dadzą sobie rady. Poszedł więc za ciosem i na środowe popołudnie wynajął kolejną ekipę, tym razem sprzątającą. Praca paliła się ludziom w rękach. Zachęceni wysoką zapłatą nie szczędzili wysiłku, żeby jak najszybciej i jak najdokładniej wysprzątać każde pomieszczenie. Poprosił ojca, żeby towarzyszył Uli w czwartek przy dostawie mebli. Nie chciał zostawiać ją z tym samą. Musiał się w tym dniu chociaż na chwilę pojawić w firmie. Uwijał się jak w ukropie. Rozdzielił między ludzi najpilniejsze sprawy. Sebastianowi krzyknął tylko, żeby trzymał rękę na pulsie i już go nie było. Jadąc przez zatłoczone ulice Warszawy układał sobie w głowie plan dnia. Najpierw do kościoła zaklepać termin ślubu. Wstępnie ustalili, że będzie to piętnasty sierpień. Księdza znalazł w zakrystii. Przedstawił się i wyłuszczył sprawę, z którą przyszedł. Ksiądz zabrał go do kancelarii i tam, już w spokoju prześledził wszystkie wolne terminy. Marek miał szczęście. W dniu, w którym planowali się pobrać, były tylko dwa śluby i to przed godziną piętnastą. Ksiądz wpisał ich do księgi i poinformował, w których dniach wyjdą zapowiedzi. Uiściwszy opłatę „co łaska”, Marek prawie wybiegł z kościoła. - Teraz fotograf – pomyślał. Musiał odebrać zamówione zdjęcia portretowe ich czwórki. Umówił się z fotografem, że ten oprawi je w ramki z szybką. Po jednym dla każdej rodziny. Postanowił, że od razu zawiezie jedno do Rysiowa. Po godzinie już parkował przed domem Cieplaków. Zapukał. Drzwi otworzyła mu Beatka i od razu rzuciła mu się na szyję krzycząc.
 - Maaareeek! – Wziął ją na ręce, przytulił i cmoknął w policzek.
 - Witaj myszko. Jest tata?
 - Jest. Naprawia szafkę w kuchni, bo urwałam zawias. – Spojrzał na nią i wyszczerzył się.
 - A co, huśtałaś się na tych drzwiach.? – Przytaknęła energicznie głową kładąc jednocześnie paluszek na ustach. Roześmiał się głośno i wszedł z nią do kuchni.
 - Dzień dobry panie Józefie. – Cieplak podniósł się z kolan.
 - Marek! Witaj, witaj, – uścisnęli sobie dłonie – co cię do nas sprowadza? Usiądź, zaraz zrobię herbatę. A może wolisz kawę?
 - Chyba jednak kawa. Latam dziś od rana jak nakręcony po całym mieście i załatwiam pilne sprawy. Kawa dobrze mi zrobi. Poza tym przywiozłem wam coś – wyjął z teczki opakowane szczelnie zdjęcie.
 - A co to takiego? – zapytał Józef.
 - Rozpakujcie.
Beatka pierwsza dorwała pakunku i niezgrabnie, ale konsekwentnie zrywała z niego papier. Wreszcie wyciągnęła z niego zdjęcie i aż krzyknęła.
 - Tato, zobacz jakie piękne. Ulcia z Markiem i bliźniaki! – Józef był bardzo wzruszony.
 - Dziękuję ci synu – poklepał go po ramieniu. - Zaraz powiesimy je w pokoju gościnnym.
 - To może później panie Józefie. Nie będę długo siedział, bo mam jeszcze kilka spraw na mieście a i Ulę chciałbym odciążyć, bo dzisiaj mają przywieźć meble. – Józef pokiwał ze zrozumieniem głową. - Chciałbym was wszystkich zaprosić na następną sobotę już do naszego domu na godzinę siedemnastą. Myślę, że do tego czasu uporamy się ze wszystkim i urządzimy nasze gniazdko. Jak już ustawią meble, to pozostanie jeszcze tylko kilka drobiazgów. To co, przyjedziecie?
 - Oczywiście, że przyjedziemy. Jesteśmy bardzo ciekawi jak się urządziliście.
 - No, to chyba już wszystko. Będę się zbierał. Pozdrówcie Alę i Jaśka, chociaż z Alą widziałem się już dzisiaj, ale nie miałem czasu jej przekazać zaproszenia. Zróbcie więc to za mnie, dobrze?
 - Dobrze synu. Jedź ostrożnie.
Troska Cieplaka spowodowała, że poczuł miłe ciepełko wokół serca. Zerknął na zegarek. - Dwunasta. Jest dobrze – pomyślał w duchu. - Teraz do Warskiej. Ula będzie miała niespodziankę, gdy dowie się, że to właśnie u pani Marii chcę zorganizować nasz ślub. - Szczęśliwy uśmiech wymalował mu się na twarzy. Przepisowo dojechał do wjazdu na autostradę a gdy na nią wjechał, mocniej nacisnął na pedał gazu.

Maria usiadła z westchnieniem na ławce i wystawiła twarz do słońca. Świeciło jeszcze słabo, ale i tak było miło choć trochę pogrzać na nim swoje stare kości. Czuła się samotna. Odkąd Ula z dziećmi wyjechała, miała stanowczo za dużo czasu na rozmyślania. Tęskniła za nimi. Ciągle jej się wydawało, że słyszy radosny śmiech maluchów i spokojny głos ich matki. Ula dzwoniła do niej codziennie, ale to już nie było to samo. Splotła dłonie na piersiach i wyciągnęła nogi. – Jedyne co się Panu Bogu nie udało to ta starość – pomyślała. Nagle usłyszała warkot zbliżającego się samochodu. - Jakiś gość? Nikt nie rezerwował na dzisiaj pokoju? – zdziwiła się. Zza ściany sosen wynurzył się srebrny Lexus. Poznała ten samochód. - To przecież Marek! – Ożywiła się i energicznie wstała z ławki. Po chwili już wylądowała w ramionach Dobrzańskiego. Ucałował jej pomarszczone przez czas policzki.
 - Dzień dobry pani Mario. Zrobiłem pani niespodziankę, co?
 - I to jaką! Ula nic nie mówiła, że dzisiaj tu będziesz.
 - Ula nic nie wie. Dla niej to też ma być niespodzianka, a ja przyjechałem tu z pewną propozycją. – Spojrzała na niego zaciekawiona.
 - Chodźmy do jadalni, na pewno jesteś głodny. Kucharz zaraz coś poda i przy obiedzie wszystko mi opowiesz, zgoda?
 - Zgoda – ujął ją pod ramię i wolno poprowadził do drzwi hotelu. Pozwoliła mu spokojnie zjeść. Potem zamówiła jeszcze po kawie i porcji ciasta.
 - No to opowiadaj, co to za propozycja?
 - Kochana pani Mario. Byłem dzisiaj w kościele i zarezerwowałem termin naszego ślubu na piętnastego sierpnia. Chciałem zapytać, czy byłoby dużym obciążeniem dla hotelu, gdybyśmy chcieli tutaj urządzić przyjęcie ślubne. To znaczy myślę o wynajęciu całego hotelu na te dwa dni. – Maria aż krzyknęła z zachwytu.
 - Naprawdę chcecie urządzić u mnie wesele? – Kobiecie zalśniły w oczach łzy. Widząc to Marek ujął jej dłoń i ucałował z szacunkiem.
 - Pani Mario. Nie wyobrażam sobie, żeby miało ono się odbyć w innym miejscu niż to. Ten zakątek urzekł nas od samego początku. Mamy tyle dobrych wspomnień związanych z tym miejscem. Ono nas połączyło i to tu przecież przyszły na świat nasze dzieci. Ja przyjechałem tylko, żeby panią zapytać o zgodę i o to, czy nie będzie to dla was duży problem.
 - Marek, nie będzie żadnego problemu. Wszystkim się zajmę. Uzgodnicie tylko menu a nasz kucharz przygotuje takie dania, jakie tylko sobie zażyczycie. Musicie jedynie podać liczbę gości. O nic się nie martw. Och! Marek. Dzięki tobie wstąpił we mnie nowy duch. Tak bardzo się cieszę chłopcze. Będziecie mieć najwspanialsze wesele pod słońcem – uścisnęła mu dłonie.
 - Mam jeszcze jedną prośbę.
 - Tak?
 - W następną sobotę planuję oficjalne zaręczyny. Będą nasi najbliżsi. Pragnęlibyśmy bardzo, żeby i pani była świadkiem naszego szczęścia. Proszę się zgodzić – popatrzył na nią błagalnie. - Ja przyjadę po panią i odwiozę z powrotem. Ula będzie taka szczęśliwa i dzieci na pewno też. – Widział jak bardzo się wzruszyła. Po jej policzkach leciały łzy.
 - Dziękuję ci synku, że pamiętacie o mnie starej. To tak wiele dla mnie znaczy.
 - Dla nas też. Jest pani przecież członkiem rodziny – spojrzała na niego zdziwiona.
Uśmiechnął się do niej i wyjaśnił.
 - Przecież jest pani najukochańszą babcią naszych brzdąców, prawda? – Przycisnęła go do piersi. Nie musieli mówić nic więcej. Samo milczenie było bardzo wymowne.


Ula dopieszczała dom przy wydatnej pomocy Heleny. Musiała przyznać, że jej przyszła teściowa miała znakomity gust. To głównie dzięki niej pomysłowo ustawiono meble w pokojach i to z nią buszowała przez ostatnie dwa dni po sklepach i galeriach sztuki szukając wyjątkowych dodatków do upiększenia wnętrza. Chodziły właśnie teraz po domu i napawały się jego wyglądem.
 - Dziękuję pani Heleno. Gdyby nie pani, ja nigdy nie poradziłabym sobie z tym wszystkim. Pięknie wygląda to nasze gniazdko.
 - Nie masz mi za co dziękować Uleńko. Zrobiłam to z największą przyjemnością. To my jesteśmy ci wdzięczni za Marka i za nasze kochane wnuki.
 - Za Marka? – spytała zdziwiona. – Jak to za Marka?
 - On bardzo się zmienił na przestrzeni dwóch ostatnich lat. To już nie jest ten wieczny chłopiec uganiający się za spódniczkami i szalejący w klubach. Zmieniłaś go Ula. Stał się poważny, odpowiedzialny i wie teraz, co w życiu najważniejsze i jakie wartości trzeba cenić. Dostał dobrą szkołę, ale taka właśnie była mu potrzebna, żeby się opamiętał. Byliśmy wstrząśnięci, kiedy wyznał nam jak cię potraktował. Nie tak go przecież wychowaliśmy. Przez te ostatnie dwa lata żył w swoim własnym piekle, bo sam sobie nie potrafił wybaczyć, że był taki cyniczny i podły względem ciebie. On bardzo was kocha i myślę, że właśnie ta miłość go tak zmieniła. Miłość do ciebie Ula a teraz i do waszych dzieci.
 - Oboje się bardzo zmieniliśmy. Ja też bardzo go kocham i chyba tylko dzięki temu udało mi się jakoś przetrwać – powiedziała cicho. Helena pogłaskała ją po głowie.
 - Zobaczysz teraz będzie już tylko lepiej a on już nigdy nie popełni drugi raz takich błędów, bo wyciągnął z nich właściwe wnioski.
 - Wiem. Ja nie chcę wracać do przeszłości, bo była dla mnie zbyt bolesna. Powiedział mi kiedyś, żebyśmy przekreślili grubą kreską to, co było i zaczęli wszystko od nowa. Ja to zrobiłam. Jednak on długo nie potrafił wybaczyć sam sobie, choć wielokrotnie zapewniałam go, że nie będę nigdy mu robić z tego powodu wyrzutów. Trzeba iść do przodu. Nasze dzieci nas potrzebują i to na nich przede wszystkim powinniśmy się skupić. – Helena przyciągnęła ją i ucałowała w czoło.
 - Jesteś bardzo mądrym i dobrym człowiekiem Ula. – Zarumieniła się słysząc ten komplement. Spojrzała niepewnie na Dobrzańską.
 - Pani Heleno… Chciałabym panią jeszcze o coś zapytać.
 - Pytaj o co tylko chcesz.
 - Nie ma pani do mnie żalu, że rozbiłam związek Marka i Pauliny? Mnie ciągle to nie daje spokoju.
 - Ula, ty nie rozbiłaś ich związku, bo ten związek od dawna nie istniał. To tylko my starzy byliśmy ślepi i głusi. Niemal od dziecka wychowaliśmy Paulinę i Alexa i długo nie mogliśmy uwierzyć, że jednak nie są tacy kryształowo czyści, mimo że za wszelką cenę chcieli sprawiać takie wrażenie. Wiemy, że oboje lekceważyli cię w pracy i robili przykrości.
 - To prawda, ale Marek zawsze stawał w mojej obronie i to przede wszystkim Paulina miała mu za złe.
 - Nie dręcz się już tym. Było, minęło. Paulina ma męża a Alex siedzi we Włoszech sam i niech tak zostanie – Helena wstała z kanapy. - Wracajmy Ula. Marek pewnie zaraz wróci a i Krzysztofa trzeba trochę odciążyć od dzieci. Jutro w zasadzie możecie już przenosić rzeczy osobiste, bo tylko to zostało a w sobotę świętujemy.

Sobotni ranek zaczął się dla Uli bardzo pracowicie. O ósmej przyszła Helena i zabrała dzieci do siebie, żeby nie absorbowały rodziców podczas przygotowań do przyjęcia. Teraz, gdy nie miała ich na głowie mogła całkowicie skupić się na potrawach, które postanowiła przygotować dla gości. Marek też od rana był już na nogach. Musiał przecież jechać po Marię. Pod pretekstem zajrzenia do firmy i obietnicy, że na jedenastą będzie z powrotem, ucałował ją jeszcze siarczyście i pognał do garażu. Po chwili już pędził ulicami Warszawy. Zanim wyjechał na autostradę, zatrzymał się jeszcze na chwilę i wykonał telefon do pani Marii, że jest już w drodze i za pół godziny będzie na miejscu.
Tymczasem Ula dzielnie walczyła z sałatkami, ciastem i mnóstwem innych, smakowitych rzeczy. Cieszyła się, że na przyjęciu będzie Violetta z Sebastianem. Uzmysłowiła sobie, że przez ten cały czas bardzo brakowało jej tej postrzelonej dziewczyny. Miała dla nich jeszcze jedną niespodziankę a właściwie mieli. Ona i Marek postanowili, że poproszą ich na świadków na swoim ślubie. Wiedziała, że termin jest już zaklepany w kościele. Nie miała tylko świadomości co do dwóch rzeczy. Nie przyszło jej do głowy, że to właśnie dzisiaj Marek poprosi ją oficjalnie o rękę, bo była przekonana, że dzisiaj robią tak zwaną parapetówkę. Nie wiedziała również, że Marek postanowił zorganizować wesele u pani Marii. W błogiej nieświadomości kroiła więc z zapałem marchewki i inne warzywa podśpiewując sobie coś pod nosem. Nawet nie zauważyła jak przeleciało jej te parę godzin, gdy usłyszała samochód Marka wjeżdżający do garażu. – Dobrze, że już jest. Pomoże nakrywać do stołu – pomyślała.
 - Córeńko, może pomóc ci w czymś? – Usłyszała za plecami tak dobrze znajomy jej głos. Odwróciła się gwałtownie. Mina, która wypełzła na jej na twarz, była bezcenna. Rzuciła nóż na blat i z otwartymi ramionami podbiegła do właścicielki tego głosu.
 – Pani Mario kochana! Nie spodziewałam się tu pani! Co za niespodzianka! Ależ się dzieci ucieszą! Już trzymała ją w objęciach i całowała policzki. W tym momencie do salonu wszedł Marek z radosnym uśmiechem na twarzy.
 - I jak kochanie udała mi się niespodzianka? – podszedł do niej i zauważył jej załzawione ze wzruszenia oczy.
 - Jesteś kochany. Nie mogłeś sprawić mi większej przyjemności. Zapraszam pani Mario. Proszę usiąść tu w fotelu. Ja mam jeszcze trochę pracy, ale miło mi będzie gawędzić z panią. Niech pani opowie, co tam słychać w ośrodku.
Ula szykowała dania a Maria opowiadała o ludziach, których Ula tak bardzo polubiła i o swojej tęsknocie za bliźniętami i nią samą. Marek w tym czasie nakrywał do stołu i przygotowywał trunki. Jeszcze raz dyskretnie sprawdził czy pierścionek jest tam, gdzie trzeba, czyli w wewnętrznej kieszeni marynarki. Zadzwonił po rodziców i poprosił, żeby przyszli wcześniej i przyprowadzili dzieci. Nie czekali długo. Po godzinie zjawiła się cała czwórka. Dzieci jak tylko zobaczyły Marię, podbiegły z piskiem i przytuliły się do niej. Była tak wzruszona, że nie potrafiła powstrzymać łez. Szeptała im tylko do ucha.
 - Moje słoneczka, moje skarby, moje promyczki, tak bardzo się za wami stęskniłam.
 - Kochamy cię babciu – powiedziała Marysia – bardzo, bardzo, bardzo i już nie płacz, bo mamusia znów będzie smutna.
 - Nie będzie dziecinko, bo babcia płacze ze szczęścia.
Dom powoli zapełniał się gośćmi. Przyjechali też Cieplakowie, witając się serdecznie z Marią. To były bardzo wzruszające momenty. Na końcu przyszedł Sebastian z Violettą. Viola jak zobaczyła Ulę, zareagowała bardzo żywiołowo, czyli typowo dla niej. Rzuciła jej się na szyję krzycząc - Uleńko moja kochana, wieki cię nie widziałam. Jaka ty jesteś piękna. Macierzyństwo najwyraźniej ci służy. Pochwal się swoimi maluchami, gdzie je masz?
 - Marysia, Jasio, chodźcie, poznacie nową ciocię i wujka. - Jak na komendę oderwały się od Marii i podbiegły do rodziców. Violę zatkało.
 - O Jeżu malusieńki! Ula, jakie one są podobne do Marka. Dasz wiarę? Jakby z niego futro zdarli. Są piękne i takie już duże. Sebulku, ja też chcę takie, takie same – zwróciła się do Sebastiana.
- No, jeśli takie same, to będziesz musiała poprosić o to prezesa. – Na taką ripostę odpowiedzieli chóralnym śmiechem.
 - O nie, nie Sebastian. Teraz twoja kolej – odparł śmiejąc się Marek.
Olszański zachwyconym wzrokiem mierzył Ulę. – Ależ ona piękna. Ten Marek to ma szczęście. Dostaje wszystko, co najlepsze. – Podszedł do niej i ucałował jej dłoń.
 - Przepraszam Ula. Błagam, wybacz mi to świństwo, które ci zrobiłem – spojrzał na nią niepewnie.
 - Spokojnie Sebastian. Już dawno wybaczyłam wam obu. Nie wspominaj, bo to było dla mnie straszne i staram się zapomnieć, dobrze? Cieszę się, że przyszliście - poklepała go po ramieniu.
 - Dziękuję Ula. Jesteś wspaniała – ponownie szarmancko ucałował jej dłoń.
Zasiedli do stołu. Ula wraz z Alą i Heleną wnosiły potrawy na stół. W dobrych nastrojach spożywali je chwaląc zdolności kulinarne Uli. W pewnym momencie Marek wyszedł z salonu, by po chwili wrócić z ogromnym bukietem róż i klęknął przed niczego niespodziewającą się Ulą. Obróciła się do niego zdumiona a on patrząc jej prosto w oczy powiedział - kochanie moje najdroższe korzystając, że są z nami nasi bliscy i przyjaciele, chciałbym cię o coś zapytać. Wiesz dobrze, że już od dawna jesteś moim światem, moim życiem, powietrzem, którym oddycham. Obdarzyłaś mnie miłością i dwójką cudownych dzieci. Wiele przeżyliśmy i wiele wycierpieliśmy. Teraz, gdy nasze ścieżki się wyprostowały i rozplątaliśmy to, co było zaplątane, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? – Wpatrywała się w niego jak w obraz, a jej oczy promieniały szczęściem. W końcu cichym głosem powiedziała.
 - O niczym innym bardziej nie marzę jak o tym, by być z tobą na zawsze. Tak Marku zgadzam się. Zostanę twoją żoną. – Wyjął z pudełeczka to jubilerskie cudeńko, pierścionek, który dostał od matki i założył jej na palec. Gratulacjom nie było końca. Przechodzili z rąk do rąk. Wreszcie każdy usiadł z powrotem na swoim miejscu oprócz Marka.
 - Kochani, to jeszcze nie koniec niespodzianek. Jedna z nich będzie dla mojej ukochanej Uli – popatrzył na swoją narzeczoną z ogniem w oczach i ujął ją za rękę.
 - Skarbie, nie bez kozery przywiozłem tu dzisiaj panią Marię. Po pierwsze wiedziałem, że na pewno byś chciała, żeby była tu z nami w tak ważnym dla nas dniu – Ula z ciepłym uśmiechem popatrzyła na staruszkę, która ocierała łzy. – Po drugie chcę, byś wiedziała, że wszystko ustaliłem z panią Marią i nasze wesele odbędzie się właśnie u niej. – Patrzył Uli w oczy i widział, jak pojaśniały się ze szczęścia. Rzuciła mu się na szyję.
 - Dziękuję! Dziękuję kochanie – ucałowała go w usta. – Jak ty mnie dobrze znasz. – Podbiegła do Marii i uściskała ją serdecznie. - Właśnie o tym marzyłam, że cudownie byłoby mieć wesele nad jeziorem. Bardzo pani dziękuję.
 - Nie dziecko, to ja tobie dziękuję. Dla mnie to wielka radość i szczęście. W końcu skoro twój ojciec z Alą miał u mnie wesele, to dlaczego nie wy? Ja dzięki wam wiem, że żyję. – Uściskały się raz jeszcze.
 - A następna niespodzianka? – odezwała się Violetta czekając niecierpliwie, aż Dobrzański wyjawi ją w końcu.
 - Właśnie Viola i tu dochodzimy do sedna. Oboje z Ulą bylibyśmy naprawdę wdzięczni, gdybyście wy, ty i Sebastian zechcieli zostać świadkami na naszym ślubie. – Zaległa cisza a następnie dał się słyszeć głośny pisk Violetty.
 - Sebulku słyszałeś? O matulu! - krzyczała cała w skowronkach. Oczywiście, że się zgadzamy, to dla nas zaszczyt pod warunkiem, że i wy zostaniecie nimi na naszym ślubie we wrześniu. – Ula podeszła do Kubasińskiej i położyła jej rękę na ramieniu.
 - Viola, inna opcja nie wchodzi w grę. – Zamigotały jej w oczach wesołe iskierki i roześmiała się na całe gardło. Zawtórowali jej wszyscy przy stole.
 - Kochani, – Marek podniósł do góry kieliszek z szampanem – wypijmy za zdrowie i szczęście nas wszystkich.
Jeszcze długo wznoszono toasty w wesołej, radosnej atmosferze przytulnego salonu przyszłych państwa Dobrzańskich.


Kroczyła środkiem kościoła, wsparta na ramieniu swego ojca, na drżących z emocji nogach i z nieśmiałym uśmiechem na twarzy, wpatrzona w tego jednego jedynego, który czekał na nią przy ołtarzu. Przed nią kroczyły ich dwa słoneczka dumnie dzierżąc w swych małych rączkach poduszeczki, na których lśniły jasnym blaskiem złote obrączki. Rozejrzała się dyskretnie po kościelnych ławach. Byli tu wszyscy, na których zależało im najbardziej. Pshemko i Iza, którzy tyle serca włożyli w jej suknię, aby dzisiaj wyglądała pięknie, Władek i Ela, Maciek i Ania, najbliższa rodzina Marka, którą zdążyła poznać jeszcze przed ślubem i jej własna, niezbyt liczna. W którejś z ławek dostrzegła Paulinę z Korzyńskim. Przyszłą matkę, u której widać było już zaokrąglony brzuszek. Ze zdziwieniem odnotowała obecność Alexa. Zaprosili go wprawdzie, ale nie sądzili, że przyjedzie, bo nie potwierdził ich zaproszenia. W pierwszej ławce rozsiedli się Dobrzańscy i Cieplakowie a obok nich ukochana pani Maria z Witkiem, Gosią i Romkiem. Płynęła przez kościół wśród szmeru podziwu dla jej nietuzinkowej urody i tej pięknej sukni, w której wyglądała zjawiskowo.
Od momentu, w którym przekroczyła kościelny próg, nie widział już nikogo poza nią. Z zapartym tchem obserwował ten cud, którym była. Piękna, dumna, dobra i szlachetna, jego największy skarb, jego miłość na całe życie, jego Ula. Doszli do ołtarza. Pan Cieplak oddał rękę córki Markowi mówiąc - kochaj ją synu i szanuj, tak jak ona szanuje i kocha ciebie – powiedział ze łzami w oczach.
 - Już nigdy jej nie skrzywdzę i nie zawiodę, przysięgam to panu w obliczu Boga – wyszeptał nie mniej wzruszony Marek.
Ujął rękę Uli i poprowadził ją do ołtarza. Zaczęła się ceremonia. Cała uroczystość była bardzo wzruszająca i przez to z niejednych oczu pociekły łzy.
 - A teraz możesz pocałować pannę młodą – usłyszeli. Drżącymi dłońmi podnosił do góry welon i pierwsze co ujrzał, to dwa błękitne diamenty pełne łez, szczęśliwych łez. Ujrzał w nich bezgraniczną miłość do niego i oddanie. Pochylił głowę, przytulił usta do jej ust i wszeptał w nie najpiękniejsze słowa o miłości.
 - Bardzo cię kocham pani Dobrzańska, moja żono.
 - Ja też cię kocham panie Dobrzański, mój mężu.
Zaczęto wiwatować. Podbiegły do nich dzieci, które schwycili za ręce i w czwórkę wyszli z kościoła na dziedziniec. Były całusy, uściski, życzenia szczęśliwego życia i zbieranie rozsypanych monet a potem wszyscy goście pojechali świętować do hotelu Marii.
Zabawa trwała w najlepsze. Do Uli podszedł Alex i poprosił ją do tańca. Była zdziwiona, ale przecież nie mogła odmówić. Z gracją podała mu dłoń i pozwoliła się poprowadzić na parkiet. Chwilę tańczyli w milczeniu, które przerwało pytanie Alexa.
 - Jesteś szczęśliwa? – Popatrzyła mu w oczy.
 - Bardzo. On jest moim życiem, moim światem, moim sercem.
 - Nawet nie wiesz jak zazdroszczę ci tej miłości. – Spojrzała na niego ze smutkiem.
 - Alex, ty jesteś nieszczęśliwy na własne życzenie. Zamknąłeś się w swojej skorupie i nie dopuszczasz do siebie nikogo. Chodzisz ciągle ponury i zgorzkniały a przecież tak naprawdę wcale taki nie jesteś. Spróbuj dopuścić serce do głosu. Przebacz Julii, przebacz Markowi. On tak wiele razy już cię o to prosił. Jeśli się nie przełamiesz, to do końca życia pozostaniesz nieszczęśliwym człowiekiem. – Słuchał zdumiony jej słów. Znowu musiał docenić jej przenikliwość i genialną znajomość ludzkiej natury.
 - Dlaczego usiłujesz mi pomóc? Tyle razy robiłem wam różne świństwa i utrudniałem wam życie. Z ciebie też drwiłem niejednokrotnie.
 - Alex, było, minęło. Ja nie podsycam w sobie nienawiści, bo to do niczego nie prowadzi. Człowiek nigdy nie jest tak do końca zły a ty zamiast karmić się zemstą powinieneś na nowo wskrzesić w sobie tę miłość do Julii. Byłbyś wtedy zupełnie innym człowiekiem. Porozmawiaj z Markiem, pozwól mu wyjaśnić. Masz jedyną i niepowtarzalną okazję. Myślę, że już dojrzałeś do zmian i nawet śmiem przypuszczać, że po to właśnie tu przyjechałeś. Z nadzieją na zmiany, prawda? – Był zaskoczony. Odkryła jego tajemnicę. Spojrzał jej głęboko w oczy.
 - Jesteś niezwykłą kobietą Ula. Dziękuję ci i przepraszam za wszystkie przykrości, których doznałaś z mojej winy - ucałował jej dłoń. – Marek to prawdziwy szczęściarz.

Zmęczona tańcem wymknęła się dyskretnie z sali i stanęła na pomoście. Noc była taka piękna, ciepła i pełna gwiazd. Podniosła do góry głowę zamyślona podziwiając ich piękno.
 - Ula? – odwróciła się gwałtownie na dźwięk swojego imienia. Zobaczyła idącą w jej kierunku Paulinę. – Czy to jakaś pielgrzymka obojga Febo do mnie? – pomyślała.
 - Witam pani Paulino.
 - Po prostu Paulina – wyciągnęła do niej szczupłą dłoń, którą Ula uścisnęła. - Ula…, możemy porozmawiać? – spytała niepewnie.
 - Oczywiście, słucham.
 - Chciałam cię przeprosić. Za wszystko - dodała. - Za to, jaka byłam niemiła i jak cię traktowałam. Źle cię oceniałam. Patrzyłam tylko na wygląd a nie doceniałam pięknego wnętrza. Od tamtej pory wiele zrozumiałam i wierz mi naprawdę się zmieniłam.
 - Oczywiście, że się zmieniłaś. Gdyby było inaczej, nigdy byś do mnie nie podeszła i nie wyciągnęła pierwsza ręki, prawda? – Roześmiały się głośno.
 - Widzę, że nie próżnujecie? – Ula wskazała ręką na dość spory brzuch Pauliny.
 - Tak i jestem bardzo szczęśliwa. Lew okazał się taki kochany i opiekuńczy. Przy nim odżyłam. Z Markiem nigdy nie byłabym szczęśliwa. To ty jesteś miłością jego życia. Powiedział mi to, gdy się rozstawaliśmy.
 - Więc nie masz mi za złe?
 - Absolutnie nie. Ja też odnalazłam swoje szczęście. Przy okazji, gratuluję bardzo udanych dzieci. Są piękne i takie do Marka podobne. Słyszałam, że jeszcze przed ślubem załatwił sprawę ojcostwa w sądzie i już noszą jego nazwisko?
 - Tak, rzeczywiście. Bardzo mu na tym zależało i bardzo się starał, żeby załatwić tę sprawę jak najszybciej. Na jak długo przyjechaliście do Polski?
 - Ja aż do rozwiązania. Chcę urodzić tutaj a Lew będzie dojeżdżał.
 - Może wpadniecie do nas w któryś weekend. Zobaczysz jak się urządziliśmy. Mieszkamy na tej samej ulicy, co rodzice Marka.
 - Tak, słyszałam i chętnie wpadniemy. Dziękuję Ula za zaproszenie i za to, że wybaczyłaś mi.
 - Naprawdę nie ma za co. Ja nie chowam urazy do nikogo – obejrzała się za siebie słysząc kroki na pomoście. Z zawadiacką miną podchodził do nich Marek.
 - Wreszcie cię znalazłem – ukrył ją w swoich ramionach. – Obiecałaś, że nie znikniesz mi więcej.
 - I słowa dotrzymam. Musiałyśmy sobie coś wyjaśnić z Pauliną i już jest wszystko w porządku. A wiesz Paulina, że przed tobą przeprosił mnie twój brat. Umówiliście się, czy co?
 - Alex cię przeprosił? – odezwał się zaskoczony Dobrzański – Mnie też. Pogadaliśmy wreszcie szczerze. Powiedział mi, że moja żona to prawdziwy skarb i żebym nie wypuszczał cię z rąk. Nie uważacie, że to trochę dziwne?
 - Ani trochę – odparła Ula. – Widzę, że zaczyna wyciągać właściwe wnioski z naszej rozmowy. Wracajmy na salę.

Wesele trwało do bladego świtu. Maria już dawno zabrała ich pociechy do łóżek. Sama też się położyła. Nie dla jej starych kości takie harce. Zasypiała z uśmiechem na ustach ciesząc się szczęściem swojej pupilki.
Marek i Ula wolno wchodzili na piętro do przygotowanego dla nich pokoju. Ula po drodze uwolniła swoje zmęczone stopy od niewygodnych, wysokich szpilek.
 - Chyba się udało? – rzekła przytulając się do ramienia męża.
 - Tak. Było wspaniale a Maria przeszła samą siebie.
 - Musimy jej podziękować, również za to, że zajęła się naszymi dziećmi. Ta kobieta, to prawdziwy skarb.
 - Masz rację. Najpierw jednak musimy załapać trochę snu – ziewnął ostentacyjnie. - Ale zanim to nastąpi – spojrzał na nią znacząco – mam wielką ochotę na wspólny prysznic. Co ty na to? – Udawała, że nie wie, o co mu chodzi.
 - Chętnie spłukam z siebie zmęczenie. Na pewno poczuję się lepiej.
Otulił ją ramionami i zaczął wyciągać spinki z misternie ułożonych włosów. Pomógł rozpiąć jej suknię i uwolnił z bielizny. Sam w piorunującym tempie pozbył się swojej garderoby. Ponownie ją przytulił, chłonąc ciepło i zapach jej ciała. Wziął ją na ręce i zaniósł do łazienki. Ciepła woda odprężyła ich. Pieścił z pietyzmem każdy skrawek jej ciała budząc w niej pożądanie. Wytarł ręcznikiem każde miejsce zostawiając na każdym ślad swych pocałunków. Pod dotykiem jego dłoni drżała jak liść. Przenieśli się na łóżko nie przerywając wzajemnych pieszczot. Pragnął jej a ona jego. To był piękny akt pełen wzajemnej miłości, oddania i czułości. Kiedy wycałowani i wykochani leżeli wtuleni w siebie uspokajając swe oddechy i serca, objął ją mocno i cichym głosem powiedział.
 - Wiesz kotku, jeszcze trzy lata temu, gdyby ktoś powiedział mi, że będę kiedyś tak absurdalnie szczęśliwy, nie uwierzyłbym. Pomyślałbym, że czegoś się nawąchał i bredzi. Miałaś rację skarbie. Marzenia się spełniają i to prawda, że jeżeli się czegoś bardzo chce, to na pewno się spełni. Mnie spełniło się wszystko o czym tak długo marzyłem. Kolejny raz uratowałaś mnie Ula. Tak bardzo cię kocham i tak bardzo kocham nasze dzieci, że ta miłość rozsadza mi serce i duszę – przytulił policzek do jej skroni. – Jestem szczęśliwy kochanie, nieprzyzwoicie szczęśliwy – wyszeptał i spojrzał na jej lekko uśmiechniętą i zaróżowioną twarz. Spała. Z ułożoną na jego piersiach głową, oddychała spokojnie w rytmie jego serca.


K O N I E C

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz