Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 23 listopada 2015

"POKOCHAŁEM OCZU TWOICH BŁĘKIT" - rozdział 1,2,3,4,5



POKOCHAŁEM OCZU TWOICH BŁĘKIT


"W BŁĘKICIE JEJ OCZU BEZDENNYCH UTONĄŁEM,
JAK GŁAZ FALĄ CIŚNIĘTY”



ROZDZIAŁ 1


Ciemna, głęboka noc utuliła do snu mieszkańców małego podwarszawskiego Rysiowa. Większość z nich pracowała ciężko zarabiając na chleb w pobliskiej stolicy. Nie wszyscy jednak byli tacy skorzy do podjęcia pracy. Spora część z nich należąca do tak zwanej „złotej młodzieży”, choć wiek młodzieńczy zostawiła już jakiś czas temu za sobą, przesiadywała w jedynym miejscowym barze „U Ryśka” topiąc smutki w nienajlepszej jakości alkoholu i cienkim piwie. Skąd brali na to pieniądze? No cóż… Jedni mogli liczyć na ślepą miłość swoich rodziców wierzących w to, że któregoś dnia ich latorośl złapie Pana Boga za nogi i dostanie niepowtarzalną szansę zrobienia wielkich pieniędzy. Inni po prostu kombinowali. Jak nie zbieranie puszek, to butelek lub złomu, czy makulatury. Miało to pewnie też pozytywny wydźwięk, bo przyczyniało się w jakimś stopniu do ochrony środowiska. Pieniądze z tego zbieractwa były niewielkie, ale wystarczyły, by codziennie móc napić się z kumplami i zapomnieć o mizerii życia. Jeszcze inni po prostu okradali lub wyłudzali od bliźnich pieniądze. To był najłatwiejszy sposób. Pożyczanie na wieczne nieoddanie.
 - Rysiu, nalej jeszcze jedno – zwrócił się do właściciela imienia i jednocześnie właściciela baru jeden ze „złotych młodzieńców” mający około dwudziestu sześciu lat. Był nawet dość przystojny, ale nadużywanie alkoholu zdążyło naznaczyć piętnem jego twarz.
 - Nic z tego kolego. Masz już dość – odpowiedział słusznej postury mężczyzna, stojący za ladą.
 - Rysiu… przecież ja wiem, kiedy mam dość. Nie mam dość, więc nie żałuj mi.
 - Najpierw pieniążki – barman uśmiechnął się złośliwie wiedząc, że ten nie śmierdzi groszem.
 - Oddam ci przecież, oddam. Jak tylko będę miał – zapewnił żarliwie.
 - Bartek, już i tak wisisz mi stówę. Idź do Uleńki, może ona cię wesprze. – Dąbrowski skrzywił się na te słowa, jakby rozbolał go ząb.
 - Byłem, ale sczyściła mnie. Powiedziała, że między nami koniec i nie dostanę już od niej ani grosza. – Rysiek pokręcił głową.
 - No to masz przerąbane. Uleńka nie da, mamusia nie da, nie pozostaje ci nic innego, jak wziąć się do uczciwej roboty. – Bartek parsknął śmiechem.
 - Rysiu, ja i uczciwa robota wykluczamy się wzajemnie.
 - Bardzo mi przykro. Dopóki nie spłacisz u mnie długu, bar jest dla ciebie zamknięty. Teraz lepiej już idź. Odstraszasz mi klientów. Żegluj grzecznie do chałupy i odeśpij ten chmiel.
Zwlókł się posłusznie z barowego, wysokiego stołka i mocno chwiejnym krokiem, zataczając się raz po raz, opuścił bar. Szedł uśpionymi uliczkami miasteczka mamrocząc coś pod nosem. W głowie kotłowały mu się myśli i dzisiejsza rozmowa z jego dziewczyną. Tak naprawdę to wcale nie uważał jej za swoją dziewczynę. Trzymał się jej tylko dlatego, że kochała go jak głupia i dawała się naciągać na coraz większe pożyczki. - Naiwniaczka – pomyślał z ironią. Wykorzystywał tę jej naiwność bez skrupułów, nie bacząc na to, że jej samej nie przelewa się i musi wspomóc tym, co zarobi swojego ojca rencistę i dwójkę nieletniego rodzeństwa. W dodatku była brzydka jak noc. Ubierała się w jakieś dziwne ciuchy po babci, nosiła aparat na zębach i wielkie, ciężkie okulary. Ta dzisiejsza rozmowa spowodowała, że wyszedł od niej wściekły. Tak go wkurzyła, że gdyby nie wejście do domu jej ojca, z miłą chęcią przyłożyłby jej i nauczył pokory. Przypomniał sobie przebieg tej burzliwej dyskusji i aż się skrzywił ze złości.
 - To koniec Bartek. Nie dostaniesz już ode mnie żadnych pieniędzy – stała z zaciętą miną i rękami założonymi na piersiach. – Mam tego dosyć. Przychodzisz tu tylko wtedy, jak jesteś bez grosza. Weź się wreszcie za jakąś robotę. Nie jesteś ani moim mężem, ani kochankiem, żebym musiała cię utrzymywać. Jesteś zwykłym nierobem i obibokiem. Dając ci pieniądze odejmowałam od ust swojej rodzinie, a ty co wieczór lazłeś do Ryśka, żeby się upijać do nieprzytomności. Tak według ciebie wygląda miłość? Nie chcę cię już więcej znać.
 - Ula, Uleńka, przecież ja cię kocham – przysunął się bliżej i uśmiechnął przymilnie. Cofnęła się odruchowo.
 - Ale ja ciebie nie. Teraz bądź łaskaw i wyjdź stąd – popchnęła go w kierunku drzwi. Nie pozwolił się tak łatwo wyrzucić. Odwrócił się do niej i ze złością w oczach wysyczał.
 - Na pewno dobrze to przemyślałaś? Chyba jednak nie wiesz, co robisz. Ja tak łatwo nie odpuszczę – złapał ją za ramiona i ścisnął tak mocno, aż krzyknęła. - Daj mi te pieniądze, bo użyję innych argumentów – zamierzył się chcąc przyłożyć jej w policzek z otwartej dłoni, usłyszał jednak wchodzącego Cieplaka i puścił ją szybko. - To nie koniec – wyszeptał zjadliwie. - Dzień dobry panie Józefie i do widzenia – ukłonił się i wybiegł na zewnątrz.

Zataczając się dotarł wreszcie do domu. Klika razy odbił się od wejściowej bramy nie mogąc utrzymać równowagi. - Ja ci jeszcze pokażę, na co stać pana Dąbrowskiego – mruczał pod nosem. – Za kogo ty się masz pokrako jedna? – Chwiejąc się otworzył na oścież drzwi od drewnianej szopy. Wszedł do środka i po omacku, potrącając jakieś sprzęty zaczął czegoś szukać. Zajęło mu to dłuższą chwilę, aż w końcu z triumfem uniósł do góry czerwony baniak z benzyną. – Jeszcze spokorniejesz i będziesz tańczyć tak, jak ci zagram. Bartkowi Dąbrowskiemu się nie odmawia.
Wyszedł z powrotem na ulicę dzierżąc baniak w dłoni i powlókł się cicho w kierunku domu Cieplaków. Brama była zamknięta, lecz udało mu się nieporadnie przejść przez płot. Rozejrzał się jeszcze, czy nikt go nie obserwuje i truchtem pobiegł w kierunku drzwi. Odkręcił baniak i oblał je benzyną. Resztę wylał na pobliskie krzewy i drzewa owocowe okalające budynek. Zapalił zapałkę i rzucił w kierunku drzwi. Ogień buchnął natychmiast. Patrzył przez kilka sekund na szybko rozprzestrzeniające się płomienie a następnie pokonując po raz drugi płot umknął chyłkiem w kierunku swojego domu, jak szczur.

Obudził ją gryzący dym. Uniosła ciężkie powieki i w oka mgnieniu zrozumiała, co się dzieje. Zerwała się z łóżka krzycząc na całe gardło.
 - Tato! Tato! Obudźcie się! Pożar w domu! – rozwarła szeroko okno, przez które zaczęła wyrzucać ciuchy, dokumenty, wszystko, co miała pod ręką. Otworzyła drzwi. Uderzył w nią strumień gorącego powietrza. Pognała na górę. Usiłowała obudzić ojca, ale bezskutecznie. Podobnie było z Jaśkiem. Jedynie mała Betti siedziała w kącie pokoju płacząc głośno. Porwała ją na ręce i zbiegła na dół do swojego pokoju i uspokajając małą pomogła jej przejść przez okno do ogrodu. - Zostań tutaj ja muszę iść po tatę i po Jasia.
Znowu była na górze. Zebrała wszystkie siły i wytaszczyła na schody nieprzytomnego ojca. Ciągnąc go za ramiona przerzuciła go przez parapet. Osunął się z drugiej strony.
 - Betti, spróbuj go ocucić dobrze? Ja wracam na górę – była już niemal bez sił. Napełnione dymem płuca pracowały ciężko, ale nie mogła się poddać. Jasiek był też nieprzytomny. Płacząc ciągnęła go po schodach prosząc.
 - Jasiu pomóż mi, ja już nie daję rady – czuła jak ogień smaga jej włosy, policzki i ręce. Schwyciła z przedpokoju stary fartuch ojca i zarzuciła sobie na głowę. Ponownie złapała za ramiona Jaśka i kierowała się z nim do okna. Poczuła, że ktoś odbiera go z jej rąk. Podniosła głowę.
 - Maciek… - wyszeptała spierzchniętymi ustami.
Nie było czasu do stracenia. Płonął już dach. W dali usłyszała sygnał straży i karetki pogotowia. Przybiegli sąsiedzi i pomogli odciągnąć nieprzytomnych Cieplaków z dala od ognia. Szymczykowa, matka Maćka, najlepszego przyjaciela Uli, przybiegła z kocami i okryła ją i Beatkę. Wszyscy wyszli na ulicę. Zaczęło się robić niebezpiecznie. Krokwie trzaskały przypiekane gorącym żarem. Nie trwało długo, jak zaczął walić się dach. Wreszcie runął z jękiem łamiących się powięzi rozsypując wokoło miliony iskier. Nadjechała straż pożarna. Strażacy uwijali się sprawnie rozciągając węże i podłączając je do ulicznych hydrantów. Zjawiła się też policja i karetki pogotowia. Ula siedziała na krawężniku tuląc do siebie przerażoną Beatkę i patrząc ze łzami w oczach na ruiny ich domu. Jaśkowi i Józefowi podawano już tlen. Ktoś litościwie przyniósł i im maski tlenowe i założył na twarze. Troskliwie zaprowadzono je do karetki. Szła bezwolnie, jakby zapadła się w sobie i zobojętniała na wszystko. Nie słyszała Maćka, który zapewniał ją, że rano do nich przyjedzie, a na razie dopilnuje wszystkiego.
Ta noc nie była dobra dla części Rysiowian. Długo stał jeszcze tłumek milczący i wstrząśnięty tą tragedią, przed posesją Cieplaków. Nadchodzący świt w całej pełni ujawnił skalę zniszczeń. Nadpalone kikuty ścian robiły przygnębiające wrażenie. Wokół nich uwijali się jeszcze technicy zbierając skrzętnie materiał dowodowy. Znaleziono pusty baniak po benzynie i już ustalono, że to było podpalenie. Po wyjściu ekipy policyjnej Maciek krążył jeszcze po tych gruzach. Znalazł ubrania, które wyrzuciła Ula przez okno i torebkę z jej dokumentami. Z rzeczy Józefa, Jaśka i Beatki nie znalazł nic.

Ocknęła się nagle i z przestrachem rozejrzała dokoła. Odetchnęła zobaczywszy, że obok niej leży jej mała siostrzyczka podłączona do butli z tlenem. Ona sama też oddychała czystym powietrzem przez maskę znajdującą się na jej twarzy. Syknęła z bólu i spojrzała na swoje ręce. Były w bandażach od palców aż po pachy. Podobnie twarz i klatka piersiowa. Przypomniała sobie wydarzenia tej nocy i załkała. Nie wiedziała, co z jej ojcem i bratem. Z trudem odnalazła dzwonek i nacisnęła przycisk. Po chwili zjawiła się pielęgniarka i z uśmiechem podeszła do jej łóżka.
 - Obudziła się pani… - powiedziała łagodnie. – Jak się pani czuje?
 - Nie wiem… Chyba trochę obolała. Piecze mnie całe ciało.
 - Nic dziwnego. Bardzo się pani poparzyła. Na twarzy i na klatce piersiowej powinno się ładnie zagoić, ale ręce, to już gorsza sprawa. Kiedy wynosiła pani bliskich z pożaru, one najbardziej ucierpiały.
 - Co z moim tatą i bratem? Czy oni… - nie mogły jej te słowa przejść przez gardło. Drżącym głosem dokończyła – nie żyją?
 - Żyją. Brat dość szybko odzyskał przytomność, ale nawdychał się sporo dymu i jego płuca w dalszym ciągu się filtrują. Ojciec niestety nie odzyskał przytomności, ale jego stan ustabilizowano i nie zagraża mu już niebezpieczeństwo. Najbardziej ucierpiała pani, ale pomalutku spowodujemy, że i pani dojdzie do zdrowia. Za drzwiami czeka policjant. Chce z panią porozmawiać. Czuje się pani na siłach? Muszą wyjaśnić, co się stało.
 - Dobrze. Niech wejdzie.
Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna wszedł do pokoju i przysiadł na stojącym obok łóżka krześle. Uśmiechnął się z sympatią do Uli.
 - Dzień dobry pani. Nazywam się Jacek Kawecki i prowadzę dochodzenie w sprawie tego pożaru. Chciałbym uzyskać od pani trochę informacji. Czy podejrzewa pani kogoś o to podpalenie?
 - O podpalenie?
 - Tak. Wiemy już to na pewno. Ktoś podpalił państwa dom. – Pokręciła z niedowierzaniem głową.
 - Nie wiem naprawdę, kto mógłby być zdolny do takiej podłości. Jesteśmy spokojną rodziną i z sąsiadami nie mamy konfliktu, żyjemy z nimi w zgodzie. Ojciec mój często naprawia im różne rzeczy. Taka „złota rączka”, wie pan…
 - Pani Urszulo, muszę panią o coś spytać, a raczej o kogoś – zawahał się. – Czy mówi pani coś nazwisko Dąbrowski? Bartłomiej Dąbrowski? - Spojrzała na niego zdumiona.
 - Tak. Bartek, to mój były chłopak. Pokłóciliśmy się wczoraj. Znowu chciał ode mnie wyciągnąć pieniądze. Tym razem odmówiłam i zerwałam z nim. Dlaczego pan pyta?
 - Pytam, bo to on jest sprawcą podpalenia. Znaleźliśmy w ogrodzie państwa baniak po benzynie i jego odciski palców. Na komendzie znamy go dobrze. Ma bogatą kartotekę. Do tej pory nie było to nic groźnego. Jakieś drobne kradzieże i wymuszenia, ale podpalenie, to już grubszy kaliber. Posiedzi z piętnaście lat, bo dowody są bezsporne.
 - Nie mogę w to uwierzyć, że posunął się do czegoś tak okrutnego. On będzie siedział, ale przynajmniej będzie miał dach nad głową. My nie mamy już nic… - rozpłakała się. – Policjant pogłaskał ją po obandażowanej dłoni.
 - Proszę nie płakać Najważniejsze, że żyjecie wszyscy i to dzięki pani. Gdyby nie pani przytomność umysłu nie wiadomo, czy skończyłoby się to tak, jak skończyło. Są jeszcze na świecie dobrzy ludzie, którzy nie zostawią was w potrzebie i pomogą. Proszę być dobrej myśli. Na korytarzu siedzi ekipa telewizyjna. Proszę z nimi porozmawiać. To przyniesie dobry skutek. Proszę zaapelować do widzów o pomoc. To naprawdę nic wstydliwego, a w waszej sytuacji każda pomoc się przyda. Proszę to przemyśleć.
Wyszedł z sali a ona została z natłokiem myśli. Czy rzeczywiście powinna poprosić o pomoc? To takie upokarzające. Z drugiej strony przecież jej rodzina musi gdzieś mieszkać i to w jej imieniu powinna poprosić o wsparcie.

Wjechał na podjazd srebrnym Lexusem i pilotem otworzył automatyczne drzwi do garażu. Wprowadził ostrożnie samochód i wyłączył silnik. Był rozdrażniony. Już od kilku dni nic nie układało się tak, jak powinno. Niełatwo być prezesem dużej firmy, a w tej nie działo się ostatnio najlepiej. Cokolwiek by nie zrobił, wszystko jakby sprzysięgło się przeciwko niemu. Nie wiedział już, jak ma z tym walczyć. Firma Febo&Dobrzański zajmowała jedno z czołowych miejsc na rynku mody a on, Marek Dobrzański stał na jej czele. Prezesem został niedawno wygrywając konkurs na najlepszą prezentację dotyczącą rozwoju firmy i przejął pałeczkę po swoim, mocno schorowanym ojcu. Był jeszcze drugi kandydat, Alexander Febo, ale widocznie nie błysnął za bardzo w oczach Zarządu, że wybrano właśnie jego na to stanowisko. Upokorzony Febo robił wszystko, by utrudnić Dobrzańskiemu życie. Nie znosili się wzajemnie. Pieprzu całej sprawie dodawał też fakt, że od sześciu lat Marek związany był z siostrą Alexa, Pauliną. Nie była dla niego wsparciem, bo zawsze trzymała stronę swojego ponurego brata. Zauważył też ostatnio, że zaczyna go drażnić sama jej obecność. W jej towarzystwie był ciągle zirytowany i mówił podniesionym głosem, jakby dopasowując się do jej tonu, który był zawsze wyniosły, ociekający jadem i po prostu złośliwy. Czasami miał jej serdecznie dość. Dzisiaj też była powodem jego frustracji. Zrobiła mu w biurze karczemną awanturę za jakiś wyimaginowany romans z modelką. Podejrzewał nawet, że ona zaczyna mieć jakiegoś rodzaju chore urojenia na tym punkcie. Zasugerował jej wizytę u psychiatry, co wywołało atak wściekłości u panny Febo. Nie panowała już nad sobą i wrzeszczała na niego tak głośno, że nie mogli tego nie słyszeć pracownicy. Jego opanowanie i stoicki spokój w takich sytuacjach potęgowały jeszcze bardziej jej złość. Był wykończony. Wszedł do mieszkania i rzucił się w ubraniu na łóżko. Złapał pilot od telewizora i ustawił na wiadomości. Oglądał najpierw beznamiętnie, ale wkrótce jego wzrok skupił się na telewizyjnym obrazie.
Dzisiejszej nocy w Rysiowie pod Warszawą miał miejsce prawdziwy dramat. Jeden z sąsiadów podpalił dom rodziny Cieplaków oblewając go benzyną. Dzięki niezwykłej przytomności umysłu najstarszej córki i jej niespotykanej odwadze, udało się uniknąć ofiar śmiertelnych, choć cała rodzina uległa poważnym poparzeniom. Sprawcą okazał się Bartłomiej D., były chłopak panny Cieplak, który w odwecie za to, że nie udało mu się wyłudzić od niej pieniędzy, postanowił się zemścić w taki właśnie sposób. Jesteśmy w tej chwili na oddziale oparzeniowym warszawskiego szpitala przy ulicy Orzyckiej i rozmawiamy z poszkodowaną.
 - Pani Urszulo, czy spodziewała się pani, że sprawca zemści się na całej waszej rodzinie?
 - Nie, nigdy nie posądziłabym go o taką skrajność, choć rzeczywiście groził mi.
 - Wszyscy w Rysiowie uważają panią za bohaterkę. Wyniosła pani z ognia swoją siostrę, brata, ojca i sama ucierpiała na tym najbardziej.
 - Tak, to prawda, ale ja nie czuję się bohaterem w żadnej mierze. Czuję się ofiarą. Moje ciało jest poparzone w znacznym procencie i nie wiem, czy pogoją się te bolesne rany. Najbardziej jednak martwi mnie fakt, że zostaliśmy z niczym. Nie mamy do czego wracać, bo nasz dom spłonął doszczętnie podobnie jak to, co w nim było. Jest mi bardzo niezręcznie i czuję się zażenowana tym, że zwracam się do państwa o pomoc. Robię to jednak nie dla siebie, ale dla mojego rodzeństwa i taty. Nie chcę prosić o pieniądze, lecz o jakąś odzież i niepotrzebne sprzęty. O niczym tak nie marzę, jak o odbudowaniu naszego domu. Niestety nie posiadam odpowiednich środków. Może wśród państwa są ludzie, którzy mają niepotrzebne materiały budowlane, czy drewno. Każdą taką pomoc przyjmiemy z wdzięcznością. Liczy się najdrobniejszy gest”.
Patrzył na tą kobietę, całą w bandażach, płaczącą rozpaczliwie wprost w obiektyw kamery i ze zdumieniem stwierdził, że i po jego policzkach płyną łzy. Czymże są jego problemy wobec problemów tych ludzi? On ma luksusowy dom, a oni nie mają nic. Ta relacja wstrząsnęła nim do głębi, szczególnie wypowiedź dziewczyny tak ciężko doświadczonej przez los, do której tuliła się jej mała siostrzyczka. Nagle ktoś wyrwał mu pilot z dłoni i przełączył kanał. Spojrzał w bok i zauważył swoją narzeczoną wpatrującą się w niego z zaciętym wyrazem twarzy.
 - Musisz oglądać te głupoty? – wysyczała. Spiął się.
 - Według ciebie to, że spłonął komuś dom i został bez dachu nad głową, to głupoty? A gdzie to współczucie i litość u dumnej panny Febo? Poszło się paść? Czy udzielanie się w fundacji mojej matki niczego cię nie nauczyło? Nawet to robisz na pokaz, żeby później oglądać swoje zdjęcia w gazetach? Nie sądziłem, że jesteś taka płytka, dwulicowa i wyrachowana – widział, że gniew kipi w niej jak wrzątek i tylko czeka, by wybuchnąć.
 - Jak śmiesz! Jak śmiesz tak do mnie mówić! – wrzasnęła.
 - A śmiem! To, co wyprawiasz przez ostatnie miesiące doprowadziło moją cierpliwość do granic wytrzymałości. Nie znoszę cię. Swoim zachowaniem i tą pozerską postawą spowodowałaś, że znienawidziłem cię całym sercem i duszą. Mam cię tak dość, że jeszcze dzisiaj spakuję się i wyprowadzę z domu. Zapomnij o ślubie, bo go nie będzie. Nigdy się z tobą nie ożenię, bo już dostałem przedsmak tego, jak wyglądałoby moje małżeństwo. Gdybyś mnie kochała, czy zachowywałabyś się tak? Gdybyś mnie kochała, czy umawiałabyś się na sekretne schadzki z Lwem Korzyńskim i to przynajmniej od pół roku?
Jej mina była bezcenna. Roześmiał się gorzko.
 - Myślałaś, że o tym nie wiem? Myślałaś, że nie wiem o twoim romansie? Otóż wiem i powiem ci coś jeszcze. Życzę wam obojgu szczęścia. Może przy nim złagodniejesz, bo sądzę, że on kocha cię naprawdę, nie tak jak ja. Ciągle zarzucałaś mi jakieś kochanki. Rzeczywiście nie byłem ci wierny. Miewałem romanse od czasu do czasu, ale na pewno nie w takiej ilości, jaką mi przypisywałaś. Teraz okazuje się, że nie byłaś lepsza ode mnie. Różnica jest tylko taka, że ja nie będę ci robił z tego powodu wyrzutów. Gdybyśmy darzyli się prawdziwą miłością nigdy żadne z nas nie zrobiłoby drugiemu czegoś takiego. Odchodzę. Zaręczyny uważam za niebyłe. To był jeden z najgłupszych pomysłów. Teraz mogę powiedzieć ci szczerze, że nie oświadczyłem ci się z własnej woli, ale przymuszony przez rodziców. Potrafiłaś nawet ich zmanipulować do tego stopnia, że żyją w błogiej niewiedzy i nie mają pojęcia, jaka jesteś naprawdę. Jutro powiadomię ich o swojej decyzji. Mam nadzieję, że i tobie wystarczy odwagi by powiedzieć im prawdę.
Paulina wyglądała na kogoś, kto przed chwilą został uderzony kijem bejsbolowym w głowę. Gdy minął pierwszy szok wykrztusiła.
 - Naprawdę chcesz odejść? – Uśmiechnął się pobłażliwie.
 - A co mi pozostało w tej sytuacji? Od dawna jest między nami źle. Ciągle się kłócimy i to z byle powodu. Po cóż się dalej męczyć w tym układzie? Niech każde idzie swoją drogą. Ty masz Lwa i wierzę, że znajdziesz szczęście u jego boku. Ja życzę wam jak najlepiej i odchodzę bez urazy. Ty możesz zrobić tak samo. Pójdę się spakować.

Z dwoma pokaźnymi walizami zjawił się w hotelu i wynajął pokój. Na razie na tydzień. Będzie musiał znaleźć jakiś kąt. Najważniejsze, że wyrwał się z tego toksycznego związku. Leżąc już w hotelowym łóżku pomyślał o tej biednej rodzinie. – Ja też straciłem dach nad głową, ale mnie przynajmniej stać na wynajęcie hotelu, a oni nie mają nic. – Ten reportaż dał mu do myślenia i wzbudził emocje. Analizując go długo w głowie zasnął dopiero nad ranem.

Maciek Szymczyk wsunął się cicho do sali, w której została umieszczona Ula i Beatka. Zobaczył, że jego przyjaciółka leży nieruchomo wpatrując się w sufit.
 - Cześć Ula – powiedział cicho wyrywając ją z zamyślenia. Uśmiechnęła się szeroko na jego widok.
 - Maciuś. Jak dobrze, że jesteś. – Przysiadł na krawędzi łóżka.
 - Przywiozłem trochę rzeczy. Zrobiliśmy zrzutkę wśród sąsiadów. Mama kupiła wam wszystkim piżamy i kapcie, dla ciebie dodatkowo szlafrok. Mam też trochę owoców. Jak się czujecie?
 - Lepiej. Beatka już prawie doszła do siebie, choć nadal boi się wszystkiego. Znalazła tu koleżanki w swoim wieku i bawią się teraz w szpitalnej świetlicy. Z Jaśkiem już całkiem dobrze. Nie jest nawet poparzony. Podobnie tata. Jego pierwszego wyciągałam i ogień nie był jeszcze tak rozprzestrzeniony. Chyba ich wypiszą w pierwszej kolejności. Ze mną trochę gorzej. Smarują mnie jakimiś maściami. Jeśli nie pomogą, będą musieli mi zrobić przeszczep skóry na rękach. One goją się najgorzej – zakończyła a po jej policzkach płynęły łzy. Spojrzał na nią ze ściśniętym sercem.
 - Jakbym dorwał tego Dąbrowszczaka, to chyba bym zabił gołymi rękami. Nie wywinie się tak łatwo. Posiedzi sobie całkiem długo. Zasłużył. Dąbrowska zaszyła się w chałupie i nie wyściubia z niej nosa. Wszyscy wytykają ją palcami i mówią, że wychowała potwora. Ludzie nie dadzą jej żyć. Doczekała się pociechy z synalka. Muszę jeszcze pójść do twojego taty. Moi staruszkowie wymyślili, że dopóki nie odbudujecie domu zamieszkacie u nas. Będzie ciasno, ale poradzimy sobie. Ojciec odremontował ten wolny pokój. Będziecie tam spały ty i Betti. Jasiek z ojcem w tym drugim, obok. Dobrze, że są cztery pokoje. Małe, bo małe, ale przynajmniej na głowę nie kapie.
Rozszlochała się na całego.
 - Nie wiem Maciek, jak my wam się za to odwdzięczymy. Nie spodziewałam się naprawdę. Pomyślałam nawet, żeby napisać pismo do gminy o jakiś lokal zastępczy.
 - Nie pisz. Na pewno by odpisali, że jesteście na końcu kolejki oczekujących. To bez sensu. U nas nie będzie tak źle, a i budowy, jeśli się rozpocznie, będzie można przypilnować.
 - Tak… O ile się rozpocznie. Na razie to my nie mamy za co żyć, a z ojca renty nie odłożymy. Ja przecież też nie mam stałej pracy. Zanosi się, że jeszcze poleżę tu jakiś czas i nieprędko będę mogła pracować. Naprawdę nie wiem, jak to dalej będzie i bardzo się martwię. – Pogłaskał ją uspokajająco po ramieniu.
 - Będzie jeszcze dobrze Ula, zobaczysz. Musisz tylko w to uwierzyć. My pomożemy i sąsiadów też zmobilizujemy. Pan Józef tyle dobrego zrobił dla tych ludzi, na pewno nikt nie odmówi pomocy.

Wysiadł z windy na piątym piętrze i wpadł wprost na swojego przyjaciela Sebastiana Olszańskiego, który był w jego firmie dyrektorem HR.
 - Cześć Marek. Coś ty taki nieprzytomny?
 - Krótko spałem – wyjaśnił lakonicznie. – Rozstałem się z Paulą. Wreszcie.
 - Naprawdę? No to gratulacje stary. I tak cię podziwiam, że wytrzymałeś z tą harpią tyle lat.
 - Wiedziałeś, że ma romans z Lwem? – Olszański zmieszał się nieco i skruszonym głosem wyznał.
 - Wiedziałem. Przepraszam cię Marek, że ci nie powiedziałem, ale nie chciałem się wtrącać. Nawet nie byłem pewien, czy uwierzyłbyś mi. Widziałem ich parę razy i to w sytuacjach dość, powiedziałbym intymnych, jak całowali się.
 - W porządku. Nie mam żalu. Dobrze się stało. Dobrze dla mnie. Nie muszę przynajmniej znosić jej obecności. To już było mocno irytujące. Odetchnąłem bracie. Muszę poszukać jakiegoś mieszkania. Na razie zatrzymałem się w hotelu.
 - Mógłbyś u mnie, ale wiesz… Violetta mieszka ze mną.
 - Wiem, wiem. Nie przejmuj się, w końcu coś znajdę.
Wszedł do sekretariatu i przywitał się z Kubasińską. Od dwóch lat pełniła funkcję jego sekretarki. Niewiele było z niej pożytku. Więcej się obijała niż robiła coś pożytecznego, ale lubił ją i chyba tylko dlatego jeszcze pracowała w tej firmie. Poza tym była przecież dziewczyną jego najlepszego przyjaciela.
 - Cześć Viola, jest jakaś poczta?
 - Cześć prezesie. Wszystko położyłam ci na biurku. Jakoś blado wyglądasz. Chcesz pomidorka? – podsunęła mu pudełko z pomidorkami koktajlowymi.
 - Nie Viola, dzięki. Nie łącz mnie z nikim przez godzinę, dobra? Nie wpuszczaj też nikogo. Muszę coś załatwić.
 - Nie ma sprawy, nikt nie wejdzie, chyba, że po moim martwym trupie. – Uśmiechnął się pod nosem i wszedł do gabinetu. Zasiadł za biurkiem i uruchomił laptopa. Uważnie śledził oferty sprzedaży mieszkań. Zanotował kilka telefonów. Odbył kilka rozmów i umówił się na oględziny. Postanowił, że pojedzie już dzisiaj i obejrzy kilka z nich. Nie chciał płacić za drogi hotel dłużej niż to było konieczne.
Najbardziej spodobało mu się mieszkanie na Siennej. Nie było duże, ale miało kuchnię otwartą na dość spory salon i sypialnię. Cena była w zasięgu jego możliwości. Nie wybrzydzał więc i nie targował się, tym bardziej, że właściciel zapewnił go, że może się wprowadzać choćby zaraz. Nie tracił czasu. Podjechał do znajomego notariusza, gdzie spisali akt i do banku, by przelać równowartość sumy. Z kluczami w kieszeni zaparkował przed hotelem i zabrawszy swoje rzeczy wymeldował się. Był wyjątkowo z siebie zadowolony. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu udało mu się załatwić tak wiele rzeczy w ciągu jednego dnia.
Przed upływem tygodnia zagospodarował się na dobre. Mieszkanie urządził dość ascetycznie w najpotrzebniejsze meble. Nie silił się przy wyborze, że mają być z najwyższej półki. Miały być estetyczne i funkcjonalne. W salonie królowała wygodna kanapa, dwa fotele, stolik i najważniejsza rzecz – telewizor, a w sypialni miękkie łóżko. Szafy nie kupował, bo ta była wmontowana w jedną ze ścian sypialni. Rozejrzał się po swoim mieszkanku z satysfakcją stwierdzając. – No, teraz tu można żyć.




ROZDZIAŁ 2



Siedziała na kozetce lekarskiej w gabinecie zabiegowym i zaciskała zęby z bólu a łzy toczyły się po jej policzkach.
 - Troszkę cierpliwości pani Urszulo, za chwilę kończymy – uspokajała ją pielęgniarka.
 - Jeszcze tylko przemyjemy te rany i nasmarujemy maścią. Jest pani bardzo dzielna – doktor Pawlik uśmiechnął się do niej z sympatią. – Wiem, że ten ból jest trudny do wytrzymania, ale teraz pani trochę pocierpi i być może unikniemy tego przeszczepu. Zaczyna się powoli goić. Proszę spojrzeć na te zaróżowione miejsca. To już nowa skóra. Jeśli tak dalej pójdzie, to nawet blizn nie będzie.
 - Dziękuję doktorze – wyszeptała przez łzy. - Wytrzymam ile będzie trzeba.
 - No skończyliśmy – doktor Pawlik umył ręce. – Zajrzę jeszcze pod opatrunek na klatce piersiowej i na szyi. Buzia się ładnie zagoiła. Nawet nie ma śladu. Przebolała pani obcięcie włosów? Wie pani, że musieliśmy to zrobić, żeby nie zakazić ran. Zresztą i tak były popalone. – Uśmiechnęła się do niego.
 - Przebolałam. Przecież odrosną, prawda? – Podszedł do niej ponownie.
 - Prawda. Teraz zobaczmy, co się dzieje na szyi – ostrożnie ściągnął opatrunek. – No, tu wygląda ładnie, a niżej? - odkrył bandaż na piersiach. – I tu też dobrze. Siostro, proszę jeszcze nałożyć maść na te dwa miejsca i zmienić opatrunki. To wszystko. Już nie będę panią dzisiaj męczył. – Popatrzyła na niego z wdzięcznością.
 - Nie było tak źle.
 - Nie? To skąd te łzy, jak grochy przed chwilą? – droczył się z nią grożąc palcem. Zarumieniła się.
 - Następnym razem postaram się nie płakać – wyszła z gabinetu i wróciła do pokoju. Podeszła do okna i przykleiła nos do szyby. Mijał drugi miesiąc odkąd jest w tej klinice. Jej rodzeństwo i ojciec już dawno zostali wypisani, tylko ona nadal tu tkwiła. Ciężko goiły się te poparzenia, ale po dzisiejszej wizycie wstąpiła w nią nadzieja, że wszystko zakończy się dobrze i uniknie operacji. Odwróciła się na dźwięk otwierających się drzwi. Uśmiechnęła się promiennie zobaczywszy swoich bliskich i Maćka. Beatka przytuliła się do niej ostrożnie.
 - Ulcia, boli cię jeszcze?
 - Jeszcze troszkę, ale doktor powiedział, że ręce zaczynają się goić. Może uniknę przeszczepu – ucałowała ojca i brata. Cmoknęła też w policzek Maćka. - Dziękuję ci, że ich przywiozłeś – szepnęła mu do ucha. - Jak sobie radzicie? Nie jesteście zbyt dużym ciężarem dla Szymczyków?
 - Ula, co ty opowiadasz? – żachnął się Maciek. – Nawet nie wiesz jak wesoło jest w takiej kompanii, prawda panie Józefie?
 - Prawda – potwierdził Cieplak. – Jasiek dostał nowe książki ze szkoły i plecak. Jego klasa zrobiła zbiórkę pieniędzy. Ludzie przysyłają paczki z rzeczami. Nawet na zimę przysłali ubrania. Jest też trochę mebli. Ojciec Maćka na razie wszystko umieścił w szopie. Tam jest sucho i nie zniszczą się. Zabezpieczyliśmy te rzeczy folią. Najważniejsze jednak, że będziemy mogli zacząć budowę.
 - Jak to zacząć? Skąd pieniądze? – nie rozumiała. Maciek roześmiał się widząc jej zdumioną minę.
 - Wyobraź sobie, że przedwczoraj podjechał ogromny samochód. Akurat byłem przy bramie, kiedy kierowca podszedł do mnie i zapytał o was. Powiedział, że przywiózł bloczki betonowe, cement i wapno. Stanąłem jak wryty. Zapytałem, od kogo. Nikt w takiej ilości nie ma na zbyciu za darmo takich cennych materiałów. Kierowca wyjął jakiś papier i przeczytał, że zlecenie jest od jakiegoś Marka Dobrzańskiego. On zakupił materiały i kazał im je do nas dostarczyć.
 - Od Marka Dobrzańskiego? Kto to jest Marek Dobrzański? – oczy Uli przypominały wielkością spodki.
 - Ula, nie wiem. Mnie też nic nie mówi to nazwisko.
 - Córcia – odezwał się Józef. – To musi być bardzo dobry człowiek, że pochylił się nad naszym nieszczęściem. Jeśli nie ustalimy, kim jest, trzeba będzie podziękować w telewizji, bo chyba nie ma innego sposobu.
 - Masz rację tato. Mam gdzieś telefon do tej dziennikarki, która rozmawiała ze mną po pożarze. Spróbuję zadzwonić do niej i umówić się. To bardzo szlachetny gest ze strony tego człowieka i musiał kosztować mnóstwo pieniędzy. Jak my mu się odwdzięczymy za to wszystko?
 - Pomyślimy córcia, pomyślimy.
Po ich wyjściu długo jeszcze myślała o tym niezwykłym człowieku, dzięki któremu będą mogli zacząć od nowa żyć.
Następnego dnia o dziewiątej rano zadzwonił jej telefon. Uśmiechnęła się widząc na wyświetlaczu „Maciek”.
 - Halo, Maciuś? Co tam?
 - Cześć Ula, nie uwierzysz. Ja sam nie bardzo jeszcze mogę.
 - Ale w co? – roześmiała się.
 - Wyobraź sobie, że dwie godziny temu przyjechało kolejne auto. Facet, który z niego wysiadł powiedział, że jest dobrym znajomym pana Dobrzańskiego. Ma niewielką fabrykę okien i po usłyszeniu od niego o waszym nieszczęściu, postanowił też pomóc. Przywiózł za darmo komplet okien. Mówił wprawdzie, że to nie są plastiki, tylko drewniane, ale jakość jest dobra i na pewno posłużą przez długie lata. Przywiózł też mnóstwo desek, które mogą przydać się na dach i drzwi. Nasza szopa pęka w szwach, a ojciec tylko łapie się za głowę. Nie ma już na co czekać. Umówiliśmy na dzisiaj sąsiadów i idziemy oczyścić teren. Będziemy budować na starych fundamentach, bo one nie są uszkodzone. W najbliższych dniach nie przyjedziemy, ale powód znasz. Będziemy dzwonić. A ty dzwoniłaś do tej dziennikarki?
 - Nie, - chlipnęła wzruszona, - ale zaraz to zrobię. Taki gest nie może pozostać bez podziękowania. Powiedział ci ten pan, jak się nazywa?
 - Nie, byłem tak przejęty, że nawet nie spytałem.
 - To niedobrze Maciek, ale powiem po prostu o nim, jako o kolejnym dobroczyńcy.
 - Tak właśnie zrób. Ja kończę Ula, ludzie zaczynają się schodzić. Kuruj się. Pa.
Natychmiast po rozmowie z Maćkiem wybrała numer dziennikarki. Rozmawiała z nią dość długo wyjaśniając, w czym rzecz. Kobieta bez problemu zgodziła się na kolejny wywiad czując w tym dobry materiał, który przyciągnie uwagę widzów. Umówiły się na następny dzień.

Miał dzisiaj istny kocioł. Od samego rana, ledwie wyszedł z windy obstąpiły go modelki przekrzykując się jedna przez drugą. Nie potrafił nad nimi zapanować. W końcu usłyszał wrzask Violetty.
 - Może byście zamknęły wreszcie jadaczki! Tu się pracuje! – popatrzył na nią z wdzięcznością.
 - Dziękuję ci Viola – wbił wzrok w jedną z modelek. – Ty będziesz mówić. Reszta milczy, zrozumiano? O co chodzi?
 - O tę dzisiejszą sesję prezesie i o twarz kolekcji. Domi chwali się, że to ona nią już została, a przecież nie było oficjalnego rozstrzygnięcia.
 - Domi – rozejrzał się po otaczającym go tłumie. – Choć tu bliżej i wyjaśnij, skąd masz takie informacje. Nie przypominam sobie abym wybierał ciebie na twarz FD Summer? – Przeciskając się przez tę ciżbę podeszła do niego wysoka dziewczyna o dumnym wyrazie twarzy.
 - Myślałam, że to oczywiste Marek. Skoro byłam twarzą poprzedniej kolekcji, to mogę być i tej?
 - O nie, nie moja droga. Czy ja podpisywałem z tobą jakiś kontrakt na letnią kolekcję? Jakoś sobie nie przypominam. Staniesz do konkursu tak samo jak one wszystkie. Twarzy kolekcji, jak dobrze wiecie, nie wybieram sam. Uczestniczy w tym jeszcze Paulina i Pshemko. Być może opatrzyła im się twoja buźka Domi. Nie bądź taka pewna swego, bo jeszcze nic nie wiadomo. Teraz rozejdźcie się, bo robicie tylko zamieszanie na korytarzu. Nie chcę słyszeć już żadnych wrzasków. Tak jak powiedziała Violetta, tu się pracuje, więc uszanujcie to. Żegnam.
Wszedł do sekretariatu i pochylił się nad biurkiem swojej sekretarki.
 - Dzięki Viola, sam chyba nie dałbym rady przekrzyczeć tych bab.
 - Nie ma sprawy prezesie. Sama nie mogłam wytrzymać tego jazgotu. Aha. Pshemko dzwonił. Prosił, żebyś do niego zajrzał jak przyjdziesz do pracy.
 - Dobra. Pójdę zaraz. Nie będę wystawiał jego cierpliwości na próbę – puścił do niej oczko i poszedł w stronę pracowni mistrza. Uchylił cicho drzwi i wślizgnął się do środka.
 - Witaj Pshemko. Dzwoniłeś…
 - O, dobrze, że jesteś. Chciałem ci pokazać ostatnie kreacje. Są już skończone. Finalizujemy mój drogi FD Summer. Muszę przyznać, że cała kolekcja wyszła znakomicie. Zaraz sam ocenisz. Klasnął w dłonie i rozkazującym tonem rzekł
 - Wychodzić.
Na niewielkim wybiegu pojawiły się modelki. Musiał przyznać, że suknie były olśniewające. Lekkie i zwiewne, niczym piórka. Znakomicie układały się na ciałach modelek.
 - Pshemko, jesteś geniuszem. Jestem oczarowany. Ta kolekcja będzie hitem. - Mistrz zawisł mu na szyi.
 - Mówisz poważnie? Naprawdę tak uważasz?
 - Jestem o tym głęboko przekonany. To prawdziwe cuda – zapewnił go.
 - Zamówiłeś salę?
 - Zamówiłem. Drukarnię też. Są gotowi. Zaraz przyślę tu Czarka, niech sfotografuje kreacje i gotowe zdjęcia przyniesie mi do gabinetu. Osobiście pojadę do drukarni jeszcze dzisiaj. Trzeba jak najszybciej wydrukować foldery. Zostawiam cię teraz. Idę dogrywać szczegóły.
Wrócił do gabinetu i ciężko usiadł na fotelu. Długo nie posiedział, bo wparowała Paulina prosząc go o podpisanie czeku.
 - Co to za czek?
 - Na bankiet. Nie pamiętasz, że co roku organizuję promocyjny bankiet? – Spojrzał na sumę i aż się otrząsnął.
 - Dwieście pięćdziesiąt tysięcy? Czyś ty oszalała? Nie ma mowy, nie podpiszę tego. Firma musi oszczędzać. Nie będę finansował bzdurnego bankietu dla darmozjadów. Nic z tego.
 - Ty chyba żartujesz! Ten bankiet musi się odbyć. Jak co roku, będą same znakomitości…
 - Tak… a ty będziesz brylować w tym towarzystwie, prawda? – przerwał jej. – Przykro mi Paulina, firma nie ma tak ogromnej sumy na pokrycie twoich kaprysów. Poza tym przed chwilą obejrzałem kolekcję. Ona obroni się sama, bez twojego bankietu. Jest znakomita i nie potrzebuje dodatkowej reklamy. W tym roku będziesz musiała pohamować swoją skłonność do bezmyślnego wydawania firmowych pieniędzy.
Była wściekła. Jakby mogła to zdarłaby ten ironiczny uśmieszek z tej jego ładnej skądinąd buźki.
 - Ja tego tak nie zostawię – odpowiedziała hardo. – Pójdę do Krzysztofa. Ciekawe, jak jemu to wytłumaczysz.
 - Tak samo, jak tobie. Firmy nie stać na twoje bankiety. Nie będę odejmował ludziom od ust i obcinał im pensje, żeby zaspokoić twoje zachcianki. - Wyszła energicznie, z nosem zadartym do góry, zatrzaskując z impetem drzwi.
 - Bye, bye, włoska księżniczko – pomyślał złośliwie. Dobrze, że przynajmniej w domu ma spokój i nie musi wysłuchiwać już jej ciągłych pretensji. – Ciekawe, jak Lew to znosi? Chyba lepiej ode mnie, skoro nadal z nią jest.

Wrócił do domu. Był kompletnie wypruty z sił. W lodówce znalazł jakąś pizzę i wrzucił ją do mikrofalówki. Z podgrzaną usiadł wygodnie na kanapie i włączył telewizor. Wysłuchał wiadomości ze świata i tych giełdowych. Miał właśnie odnieść pusty talerz do kuchni, gdy nagle znieruchomiał i przysiadł z powrotem na kanapie wlepiając wzrok w ekran.
„Pamiętają państwo zapewne naszą relację z tragedii, jaka miała miejsce dwa miesiące temu w Rysiowie pod Warszawą. W pożarze domu podpalonego przez mściwego sąsiada ucierpiała rodzina Cieplaków, ojciec i trójka jego dzieci. Uratowała ich najstarsza córka, która mocno poparzona do tej pory przechodzi rekonwalescencję w jednym z warszawskich szpitali. W wywiadzie, który wówczas z nią przeprowadziliśmy, prosiła o pomoc dla swojej rodziny. Dzisiaj, już w znacznie lepszej formie, pragnie podziękować państwu za dary, które otrzymali jej bliscy. Oddaję jej głos.
 - Dobry wieczór państwu. Chcę gorąco i serdecznie podziękować za państwa hojność i wsparcie w tych ciężkich dla nas chwilach. Dzięki wam, moja rodzina ma się w co ubrać i co zjeść. Nie znajduję słów by wyrazić, jak wdzięczna jestem za te wszystkie rzeczy – otarła zabandażowaną ręką łzy cisnące jej się do oczu. - To nie wszystko. Z całego serca dziękuję panu, niestety nie znam nazwiska, który przywiózł nam okna i drzwi do nowego domu. Dziękuję też za wielkie serce, szlachetność i szczodrość, jakiej doświadczyliśmy od pana Marka Dobrzańskiego. Dzięki panu, panie Marku moi bliscy i wspaniali sąsiedzi właśnie dzisiaj zaczęli odbudowę naszego domu – tak się wzruszyła, że przez chwilę zabrakło jej tchu, a on jak zahipnotyzowany patrzył w te zapłakane, niemożliwie piękne oczy o głębokim niebieskim odcieniu. - Przepraszam państwa, ale jestem taka wzruszona. Mam jeszcze kilka słów do pana Dobrzańskiego, jeśli mogę.
 - Proszę mówić. – Popatrzyła wprost w obiektyw kamery.
 - Panie Marku. Nie wiem, czy to nazbyt śmiałe prosić pana o coś jeszcze. Jednak muszę się odważyć, bo nie miałabym spokojnego sumienia. Niczego nie pragnę bardziej, jak osobiście podziękować panu za jego wielkie, dobre serce i ten szlachetny uczynek względem nas. Niestety ja nadal przebywam w szpitalu i naprawdę nie wiem, kiedy skończy się moja rehabilitacja. Jeśli się pan zgodzi, możemy spotkać się właśnie tutaj. Na dole ekranu zobaczy pan za chwilę mój numer telefonu. Proszę mi nie odmawiać i zadzwonić do mnie. Jeszcze raz dziękuję wszystkim państwu, którzy pochylili się nad naszym nieszczęściem i wsparli nas tak hojnie. Dziękuję.
 - My również przyłączamy się do tych podziękowań. Wiemy, że zawsze możemy na państwa liczyć i nasze apele o pomoc nie pozostają bez echa. Wierzymy też, że tajemniczy pan Marek Dobrzański odezwie się wkrótce.
Siedział najpierw, jak wmurowany. Potem porwał gazetę i szybko zanotował numer podany na ekranie. Nie spodziewał się podziękowań. Zrobił to spontanicznie pod wpływem chwili. Przy okazji szukania mieszkania obejrzał oferty kilku firm trudniących się sprzedażą materiałów budowlanych. Wybrał najkorzystniejszą i zamówił potrzebną ilość. Nie zapłacił znowu aż tak wiele, jak na jego możliwości. Czasem wydawał więcej na hulanki w klubach i na kobiety. Zadzwonił też do kumpla ze studiów, który miał firmę produkującą okna. Kiedy przedstawił mu sytuację, ten bez wahania zgodził się pomóc. Przypomniał sobie drżący głos Urszuli Cieplak i te jej piękne, ogromne, zapłakane oczy. Nigdy nie spotkał kobiety o podobnych. Postanowił, że zadzwoni. Nie było jeszcze tak późno. Dwudziesta trzydzieści. Na pewno jeszcze nie śpi. Wybrał numer. Po paru sygnałach usłyszał jej głos.
 - Halo.
 - Dobry wieczór pani Urszulo, mówi Marek Dobrzański. Właśnie obejrzałem wiadomości i nie mogłem pozostać obojętny na pani apel.
 - Dobry wieczór panie Marku – usłyszał, jak drży jej głos tłumiony przez łzy. – Czy zechciałby się pan ze mną spotkać? Tak bardzo pragnę podziękować panu osobiście. Proszę wybrać dzień i godzinę, jak panu wygodnie.
 - Bardzo chętnie się z panią spotkam. Jestem naprawdę szczęśliwy, że mogłem wam pomóc. Mogę przyjechać choćby jutro po południu. Po siedemnastej. Odpowiada to pani?
 - Jak najbardziej. Bardzo jestem panu zobowiązana. Czekam w takim razie na pana jutro. Jestem w szpitalu na Orzyckiej, na oddziale poparzeń. Do zobaczenia i dziękuję.
 - Dobrej nocy pani Urszulo – rozłączył się. – Jutro ją poznam. To naprawdę niezwykła dziewczyna. Jak ona wyniosła z tych płomieni dorosłego, ciężkiego mężczyznę i brata, który też już prawie nim jest? - patrząc na nią odniósł wrażenie, że jest dość drobna i szczupła. Ileż determinacji musiała mieć w sobie, żeby ich wszystkich uratować. Zadziwiające.

Rozłączyła rozmowę i opadła ciężko na poduszkę. – Jutro go poznam. Musi być chyba młody. Ma taki miły, kojący tembr głosu. Przyjemnie się go słucha. Ciekawe, jaki jest? No Ula… Jaki jest? Dobry jest i szlachetny. Gdyby był inny nie zrobiłby aż tyle – z podekscytowania jeszcze długo nie potrafiła zasnąć.

Wchodząc następnego dnia do swojego gabinetu zastał w nim ojca. Był zaskoczony, co robi tutaj jego rodzic o tak wczesnej porze.
 - Cześć tato. Co ty spać nie możesz?
 - Witaj synu. No jak widzisz nie bardzo. Była wczoraj u nas Paulina.
 - No tak… Przyszła się poskarżyć, jaki to niedobry ze mnie prezes, bo nie chciałem jej dać kasy na bankiet?
 - No właśnie. Dlaczego? Przecież rokrocznie go organizuje. Co stoi na przeszkodzie, żeby nie odbył się w tym roku?
 - Tato, widziałeś ten czek?
 - Jaki czek?
 - No ten, który przyniosła mi wczoraj do podpisu. Wiesz ile na nim było? Dwieście pięćdziesiąt tysięcy! Musiałbym upaść na głowę, żeby wydać tyle na catering i orkiestrę. Nie będę obcinał ludziom pensji, bo ona sobie wymyśliła bankiet z wielką pompą tylko po to, żeby następnego dnia być na okładkach wszystkich gazet. To chory pomysł tato i ja się nie zgadzam. Firmę na to nie stać. Za taką kwotę mógłbym sprowadzić mnóstwo materiałów w najlepszym gatunku z Włoch lub Francji.
 - Masz rację. Nie wiedziałem, że chodzi o tak duże pieniądze. Cieszę się, że podszedłeś do tego tak rozsądnie, a ona będzie musiała się obejść bez bankietu.
 - Tato, kolekcja jest świetna. Nie potrzebujemy dodatkowej promocji. Wystarczy sam pokaz. Zobaczysz, że to będzie sukces.
 - Dobrze. W takim razie wracam do domu.
Punktualnie o siedemnastej wsiadł do Lexusa i po drodze do szpitala wstąpił jeszcze do kwiaciarni. Nie wypadało się pokazać z pustą ręką. To nie było w jego stylu. Kupił ogromny bukiet pięknych czerwonych róż i tak zaopatrzony podjechał na szpitalny parking. W recepcji dowiedział się, w którym pokoju leży i już bez przeszkód kierował się do właściwej sali. Zapukał cicho i wszedł. Zobaczył stojącą przy oknie kobietę z zabandażowanymi rękami. Poznał ją natychmiast. Podszedł do niej i cicho rzekł.
 - Dzień dobry pani Urszulo. Zgodnie z obietnicą, jestem. Proszę, to dla pani. – Patrzyła w jego stalowo-szare tęczówki, jak oniemiała. Nigdy w całym swoim życiu nie spotkała równie pięknego mężczyzny. Uśmiechał się do niej serdecznie a na jego policzkach pyszniły się dwa urocze dołeczki. On nie mógł oderwać wzroku od tych cudnych, ogromnych, chabrowych oczu, z których płynęły wielkie jak groch łzy. Odłożył bukiet na łóżko.
 - Proszę nie płakać – poprosił łagodnie. – Naprawdę nie ma o co.
 - Czy… mogę pana uściskać? – powiedziała drżącym od płaczu głosem.
 - Oczywiście – przytulił ją do siebie.
 - Dziękuję panu za wszystko, co pan dla nas zrobił. To bardzo piękny gest. Naprawdę nie spodziewaliśmy się, że są na świecie tacy ludzie jak pan, na wskroś dobrzy i potrafiący współczuć.
Poczuł się nieco skrępowany jej słowami. Nie znała go i nie mogła wiedzieć, że taki dobry, to on na pewno nie był i że ten jego gest był wynikiem spontanicznej reakcji, ale o tym nie mógł jej przecież powiedzieć.
 - Usiądźmy może. Musi się pani uspokoić – podprowadził ją do łóżka. – Niezdarnie starała się otrzeć łzy, ale bandaż skutecznie jej to uniemożliwiał. Wyciągnął z kieszeni paczkę chusteczek, wyjął jedną i pomógł wytrzeć jej twarz. Zarumieniła się i wyszeptała.
 - Dziękuję. Jeszcze nie radzę sobie z takimi rzeczami.
 - Ma pani tu jakiś wazon, lub większy słoik? Wstawiłbym kwiaty do wody.
 - Tak, mam wazon. Są takie piękne i szkoda by było, żeby zwiędły. – Nalał do wazonu wody i umieścił w nim kwiaty. Usiadł z powrotem na łóżku i uśmiechnął się do niej.
 - Może opowie mi pani coś o sobie? Co pani robi w życiu. – Pokiwała głową.
 - Niewiele jest do opowiadania. Jak pan już zapewne wie pochodzę z Rysiowa. Mieszkam tam…, to znaczy mieszkałam tam z ojcem i dwójką rodzeństwa. Brat niedługo skończy osiemnaście lat, a siostra ma dopiero sześć. Nasza mama zmarła przy porodzie Beatki. Żyjemy bardzo skromnie. Ojciec ma rentę, niezbyt wysoką, a ja dorabiałam przeważnie na umowę-zlecenie. Od kiedy skończyłam studia praktycznie jestem bez pracy. Nie wyglądam zbyt atrakcyjnie i to chyba dlatego patrzą na mnie z niechęcią.
 - Jakie studia pani skończyła?
 - Ekonomię na SGH i Zarządzanie i Marketing. Znam biegle rosyjski, niemiecki i angielski, ale nawet takie kwalifikacje nie wystarczyły – rozłożyła bezradnie ręce. - Teraz jeszcze ten pożar. Na szczęście sprawca już siedzi i długo nie wyjdzie na wolność. A pan, co robi w życiu? – Uśmiechnął się.
 - Mam firmę zajmującą się szyciem modnych kreacji dla pań i nie tylko. Jestem w zasadzie jej współwłaścicielem i od niedawna prezesem. Zdziwi się pani, ale ja też skończyłem Zarządzanie i Marketing. Wcześniej piastowałem stanowisko Dyrektora do spraw marketingu właśnie.
Widział, z jakim zaciekawieniem go słucha. Patrzył w te niesamowicie błękitne oczy okolone długimi rzęsami, na nosek upstrzony uroczymi piegami i na jej pełne, kuszące usta. Zauważył aparat ortodontyczny, ale jakoś nie bardzo mu przeszkadzał i z przyjemnością stwierdził, że wbrew temu, co powiedziała, jest ładna. Nierówno obcięte, kasztanowej barwy włosy ślicznie okalały jej drobną twarz. - To pewnie przez te oparzenia na szyi musieli je obciąć – pomyślał. - Gdyby ją ładnie ostrzyć i zrobić makijaż, mogłaby uchodzić za piękność. Dobrzański, o czym ty myślisz? – zrugał się w myślach. - Długo będą panią tu trzymać?
 - Naprawdę nie wiem. Te rany wolno się goją. Wczoraj usłyszałam, że być może uniknę przeszczepu skóry, bo nowa zaczyna się odradzać na rękach. Większość poparzonych miejsc już się zagoiła. Najgorsze były ręce, ale i one powoli się goją, choć nadal nie potrafię nic koło siebie zrobić.
 - To wszystko minie. Potrzeba czasu a ten swoje już zrobi. Pani Urszulo, chciałbym jeszcze tu panią odwiedzić. Zgodzi się pani? – Znowu zauważył, że się zarumieniła.
 - Oczywiście. Będzie mi bardzo miło.
 - Możemy mówić sobie po imieniu? Nie ma pani nic przeciwko temu?
 - Nie mam. Będę zaszczycona. Ula – podała mu obandażowaną dłoń.
 - Marek – ujął ją delikatnie i pocałował końcówki odkrytych palców.
 - Będę się zbierał, a ty musisz odpocząć. Odpowiedz mi tylko na jeszcze jedno pytanie, bo jest dla mnie zagadką. Jak tobie, istocie tak drobnej i kruchej udało się wyciągnąć z płomieni dwóch ciężkich mężczyzn. – Uśmiechnęła się.
 - Nie uwierzysz, ale w takich momentach człowiek dostaje przypływu takiej adrenaliny i tak ogromnej dawki siły, że jest w stanie przenosić góry. W normalnych warunkach na pewno nie dałabym rady. Przecież oni byli nieprzytomni i kompletnie bezwładni. Naprawdę sama nie wiem, jak udało mi się ich wyciągnąć przez okno. Cieszę się jednak, że obaj żyją i że nic im się nie stało. Teraz dzięki tobie zaczęli odbudowę domu. Mam nadzieję, że przy pomocy sąsiadów do zimy dadzą radę, choć pracy będzie mnóstwo.
 - Jesteś bardzo dzielna. Naprawdę podziwiam cię za to, co zrobiłaś. Jesteś niezwykłą osobą Ula i chętnie odwiedzę cię ponownie. Teraz jednak się pożegnam. Będę dzwonił, trzymaj się.
 - Do zobaczenia – wyszeptała.
Będąc już przy drzwiach odwrócił się jeszcze obdarzając ją szczerym uśmiechem i cicho wyszedł z pokoju. Padła na łóżko rozrzucając ręce na boki. Nie sądziła, że może być tak bardzo przystojny. Przez telefon miał miły głos i jak się teraz okazało, dołączyła do tego miła powierzchowność. Myślała, że ich dobroczyńca będzie człowiekiem w sile wieku, a tymczasem pojawił się młody, niewiele chyba od niej starszy mężczyzna.
 - Marek Dobrzański… - wyszeptała. Zadrżała, gdy przypomniała sobie spojrzenie jego stalowych, dużych oczu oprawionych długimi rzęsami. Miały w sobie jakiś magnetyzm, który przyciągał spojrzenie. A te dołeczki? Widywała już mężczyzn z dołeczkiem w brodzie, ale w policzkach? Nigdy. Nadawały figlarny wyraz jego twarzy i były ujmująco słodkie, jak u dziecka. – Jest wysoki. Chyba o głowę wyższy ode mnie i bardzo, ale to bardzo atrakcyjny – przeciągnęła się rozkosznie. – Ciekawe, czy jest żonaty? Nie zauważyłam obrączki, ale przecież to o niczym nie świadczy? Cieplak, o czym ty myślisz dziewczyno! Nawet jak nie ma żony to na pewno ma dziewczynę. Taki przystojny mężczyzna nigdy nie jest sam. Ciekawe, czy jeszcze mnie odwiedzi? W końcu obiecał. Zobaczymy.
Zasypiała z poczuciem ulgi, że mogła mu podziękować osobiście za to szczęście, którym obdarzył jej rodzinę i za to, że dzięki niemu jej bliscy zaczęli się wreszcie uśmiechać.






ROZDZIAŁ 3



Wyszedł z sali zamykając cicho za sobą drzwi i uśmiechając się do swoich myśli. Nawet nie podejrzewał, że ten jego spontaniczny gest będzie miał takie pozytywne konsekwencje. Ula wydała mu się osobą bardzo delikatną i wrażliwą, niczym mimoza. Widział, jak bardzo była wzruszona jego obecnością. Na początku jej gorące podziękowania wprawiły go w zażenowanie. Wcale nie czuł się jakoś wyjątkowo, a już na pewno nie czuł się dobroczyńcą, jak go określiła. Właściwie to sam siebie nie mógł zrozumieć. Skąd u niego taki przypływ filantropii? Jednak, gdy po raz pierwszy oglądał relację z tego pożaru i ją taką biedną, poparzoną i nieszczęśliwą, tulącą w zabandażowanych ramionach równie nieszczęśliwą siostrzyczkę, przez jego serce przelała się tak duża fala współczucia dla tych biedaków, że nawet się nie zastanawiał nad udzieleniem im jakiejś pomocy. To właśnie wtedy, gdy szukał ofert sprzedaży mieszkań trafił na stronę firm zajmujących się dystrybucją materiałów budowlanych. Przypomniał mu się też Sławek i jego okienny biznes. On wykonał jedynie kilka telefonów, a ona była mu tak wdzięczna, jakby jej życie uratował. Nie za bardzo rozumiał, dlaczego Ula tak przecenia jego rolę w tym wszystkim, choć tak naprawdę to było bardzo miłe usłyszeć od niej, że zrobił coś dobrego. Chyba nie był złym człowiekiem, ale musiał przyznać, że po raz pierwszy w życiu zaangażował się w udzielenie pomocy komuś zupełnie obcemu.
Przypomniał sobie jej nieporadne ręce usiłujące zatrzymać potok łez lecących po policzkach. Jakże musiała cierpieć od tych poparzeń. On nie wyobrażał sobie siebie na jej miejscu. Na pewno nie potrafiłby znieść tak ogromnego bólu w cichości i pokorze. Niezwykła dziewczyna.
Otworzył drzwi samochodu i usiadł za kierownicą. Zanim ruszył pomyślał, że spełni daną jej obietnicę i zadzwoni jeszcze, a także ponownie ją odwiedzi. Zaintrygowała go. Nie znał nikogo, kto uratował komuś życie. Nawet nie wyobrażał sobie takiego poświęcenia dla drugiego człowieka. Przecież ratując ojca i brata ryzykowała tak wiele. Ryzykowała tym, że ich uratuje, a sama zginie w płomieniach. Pewnie niewiele brakowało. Zastanawiał się, jak Paulina zachowałaby się w takiej sytuacji. Czy byłaby skłonna do takich poświęceń? Za chwilę odpowiedział sobie na to pytanie. Pewnie pierwsza by zwiała ratując własny tyłek. Dla panny Febo nie było ważniejszej osoby od niej samej. A on? Czy on poświęciłby własne zdrowie i życie? Nie miał pojęcia. Zrozumiał jednak, że Ula zrobiła to z wielkiej miłości do swojego ojca i rodzeństwa. – Miłość to jednak potęga – pomyślał nostalgicznie i odpalił silnik.

Przez następnych kilka dni nie mogła się na niczym skupić. Łapała się nawet na tym, że czytając artykuły w gazetach nieświadomie wracała do przeczytanych już fragmentów. Drażniło ją to i nie bardzo mogła pojąć, dlaczego jej myśli uporczywie wracają do pewnego przystojnego bruneta, który nie dość, że okazał się niespotykanie dobrym człowiekiem, to w dodatku był jeszcze tak niesamowicie przystojny. – Cieplak, zejdź na ziemię i przestań bujać w obłokach. Przecież wcale go nie znasz. Ładna buzia nie zawsze musi oznaczać ładne wnętrze. Ale on ma ładne wnętrze. Gdyby było inaczej, czy postąpiłby w tak wielkoduszny sposób? – Od tej galopady myśli rozbolała ją głowa. Przymknęła oczy próbując zasnąć. Nie było to łatwe, bo było dopiero wczesne przedpołudnie. Jednak udało się jej. Zasnęła. Obudziło ją delikatne potrząsanie za ramię.
 - Pani Urszulo, pani Urszulo…. – Otworzyła oczy i przetarła powieki. Zobaczyła nad sobą uśmiechniętą twarz pielęgniarki. - Przespała pani wizytę w gabinecie zabiegowym. Proszę wstać prędziutko i pójść ze mną. Doktor Pawlik nie może się pani doczekać. – Narzuciła w pośpiechu szlafrok i poszła za pielęgniarką.
 - Dzień dobry, panie doktorze i przepraszam. Usnęłam i przegapiłam godzinę.
Lekarz popatrzył na nią i uśmiechnął się dobrodusznie.
 - Proszę nie przepraszać. Sen, to też lekarstwo. Niech pani usiądzie, zobaczymy jak wygląda sytuacja – starał się jak najostrożniej odwijać bandaże. Tam, gdzie przykleiły się do ciała, zwilżał je wodą, by mogły łatwiej odejść. Widział po jej minie, że nadal bardzo cierpi i te rany bardzo dotkliwie ją bolą. Podziwiał ją, że tak usilnie stara się zapanować nad tym bólem, bo ostatnio obiecała mu przecież, że nie będzie płakać. Było mu żal dziewczyny i każdego człowieka w podobnym do niej położeniu.
 - Jeśli pani nie wytrzymuje, proszę krzyczeć lub płakać. Nie będę pani robił wyrzutów. Wiem, jak to może boleć i wiem, że trudno to znieść. – Spojrzała na niego, a w oczach zalśniły pierwsze łzy.
 - Nie chcę krzyczeć, ale nad łzami nie mogę zapanować – wyszeptała. – To przez ten piekący ból…
Odsłonił jej ręce i przyjrzał im się uważnie.
 - Siostro, niech pani zerknie. Wydaje mi się, że jest więcej różowych miejsc niż ostatnio. – Pielęgniarka stanęła obok podążając wzrokiem za wskazującym różowe placki, palcem doktora.
 - Ma pan rację. Ostatnio nie było ich aż tyle.
 - Zmienimy maść. Damy mocniejszą. Już nie ma obawy, że podrażni te miejsca. Powinna przyspieszyć proces gojenia. Jeszcze tylko przemyjemy i możemy nakładać.
Zawsze przy nakładaniu maści cierpiała najbardziej, choć pielęgniarka starała się smarować jak najdelikatniej. Długo trwało zanim nałożyła grubą warstwę mazidła na obie ręce. One nadal wyglądały okropnie. Nawet zaczynała przyzwyczajać się do myśli, że już nie będą inne. – Trudno, będę musiała z tym jakoś żyć. Gorące lato w długich rękawach? Może być ciężko – pomyślała. A jednak z każdym dniem ich wygląd zmieniał się. Lekarz już nie wspominał o przeszczepie. Chodziła też na rehabilitację, żeby uelastycznić skórę i uniknąć w przyszłości bolesnych przykurczów.
Mijał trzeci miesiąc jej pobytu na oddziale. Marek dzwonił kilka razy, ale były to bardzo niezobowiązujące rozmowy w zasadzie o niczym istotnym, głównie o niej. Wypytywał o jej zdrowie, ale odnosiła wrażenie, że robił to raczej kurtuazyjnie, a nie z ciekawości odnośnie postępów w jej leczeniu. Nie naciskała na niego i nie wypominała mu, że przecież obiecał ją odwiedzić. - Ma na pewno mnóstwo swoich spraw i nie będzie sobie zawracał głowy taką kaleką, jak ja – tłumaczyła go przed samą sobą, choć nie wiedzieć czemu zawsze w takich momentach ciekły jej po policzkach łzy. On mówił jej, że ma teraz gorący okres, bo firma jest w przeddzień ważnego pokazu i nie może nic zawalić. Opowiadał, jak wiele rzeczy musi załatwić osobiście w związku z tym wydarzeniem i przepraszał, że nie może się wyrwać ani na chwilę. Ona zapewniała go, że nie ma o to żalu i rozumie, że ten pokaz jest priorytetem dla firmy. Z biegiem czasu telefony były coraz rzadsze, a i ona nie myślała już tak intensywnie o nim. Miała sporo zajęć w ciągu dnia. Nowa skóra niemal całkowicie pokryła jej ręce i teraz należało się skupić na ich sprawności. Gdyby nie dni wypełnione rehabilitacją poczułaby się samotna i opuszczona. Rodzina nie odwiedzała jej tak często, jakby tego chciała. Mieli dużo pracy i skupili się na odbudowie, żeby miała dokąd wrócić. Nie miała im za złe, ale często wieczorami tęskniła za nimi i ocierała z twarzy łzy.

Minęło pięć długich miesięcy od momentu, kiedy znalazła się w tym szpitalu. W końcu doszła do zdrowia, choć nadal musiała smarować wszystkie poparzone miejsca. Jednak jej pobyt tutaj nie był już konieczny. Wreszcie mogła wrócić do domu. – Do domu… Jeszcze nie mam domu. Nawet nie wiem, na jakim etapie jest budowa. Maciek, jak był ostatnio, mówił, że podciągnęli już piętro, ale i tak był to jeszcze stan surowy – westchnęła ciężko. – Biednemu, to zawsze wiatr w oczy wieje.
Nie mówiła Maćkowi, kiedy mają zamiar ją wypisać. Sama dokładnie nie wiedziała. Nie chciała go też odrywać od budowy. Czuła, że zaangażował się w nią całym sercem. Spakowała swój skromny, szpitalny dobytek w jedną reklamówkę. Zarzuciła na ramię torebkę, która ocalała z pożaru i z wypisem w ręku, pożegnawszy się wcześniej ze wszystkimi, pomaszerowała na przystanek autobusowy.

Miał wyrzuty sumienia. Minęły trzy miesiące od jego wizyty u Uli. Na początku jeszcze dzwonił, jednak z obietnicy kolejnych odwiedzin już się nie wywiązał. Najpierw wpadł w wir przygotowań do pokazu. Musiał osobiście wszystkiego dopilnować, żeby nie było żadnej wpadki. Rzeczywiście stanął na wysokości zadania. Pokaz udał się nadzwyczajnie i gazety rozpisywały się o nim w samych superlatywach. Długo jeszcze trwał medialny szum wokół genialnego projektanta-wizjonera i jego oszałamiających kreacji. Kolekcja istotnie obroniła się sama bez dodatkowej reklamy. Potem przyszły pierwsze zamówienia, a za nimi kolejne. Był w ciągłym ruchu. Bez przerwy biegał na jakieś spotkania z ważnymi kontrahentami, podpisywał znaczące umowy, wydzwaniał do szwalni. Do domu wracał zwykle późnym wieczorem i padał na twarz. Często, gdy już zasnął utrudzony całodzienną gonitwą, nawiedzały go sny, a w nich te piękne, lazurowo-błękitne, niewyobrażalnie smutne i zapłakane oczy. Budził się wtedy wstrząśnięty, jak pod wpływem koszmaru i było mu wstyd, że nie zadzwonił, że nie pojechał, choć obiecał. – Jesteś idiotą Dobrzański i to w dodatku niedotrzymującym danego słowa. Zrobiłeś ze swojej gęby cholewę, a twoje zapewnienia są, jak czeki bez pokrycia.
Nie miał pojęcia, jak mógłby odkręcić całą sytuację i co miałby jej powiedzieć. W skrytości ducha liczył, że być może to ona zadzwoni, ale nigdy tego nie zrobiła.
 Pewnie nie chce się narzucać, albo boi się, że mógłbym to odebrać nie tak, jakby chciała. Dupek… dupek… dupek… Żałosny kretyn – wyzywał się w myślach.
Poranki po takich snach były ciężkie. Przeżywał coś w rodzaju moralnego kaca, że nie zachował się wobec niej, tak jak powinien. Nawet nie wiedział, czy wyszła już ze szpitala, czy nadal tam tkwi. Powinien zadzwonić, jeśli nie do niej to przynajmniej tam i upewnić się, czy z nią wszystko dobrze.
Któregoś ranka, po kolejnym śnie, w którym znów ujrzał jej chabrowe tęczówki postanowił, że zadzwoni do szpitala. Sięgnął po telefon i w Internecie odnalazł właściwy numer. Dodzwonił się na centralę, gdzie przełączono go na oddział oparzeń.
 - Dzień dobry pani. Moje nazwisko Dobrzański. Chciałbym się dowiedzieć, czy na waszym oddziale przebywa nadal pani Urszula Cieplak.
 - Spóźnił się pan – po drugiej stronie słuchawki odezwał się miły kobiecy głos. – Pani Cieplak opuściła nas już miesiąc temu. Przychodzi tu tylko na badania kontrolne.
 - Czy… wszystko z nią dobrze?
 - Tak. Jak najlepiej. Jest zdrowa. – Odetchnął z ulgą.
 - Bardzo pani dziękuję za tę informację – pożegnał się z pielęgniarką i wyłączył telefon.
Była zdrowa. Jednak uniknęła przeszczepu. To dobrze dla niej. Pomyślał, że powinien się przełamać i zobaczyć się z nią. Wyjaśnić powody, dla których nie wywiązał się z obietnicy. Jeśli tego nie zrobi, te sny nadal będą go dręczyć i nie będzie miał spokoju. Postanowił, że pojedzie w sobotę. To dzień wolny od pracy i o wiele spokojniejszy niż powszedni.

Jej powrót był dla wszystkich niespodzianką. Wyściskana i wycałowana przez najbliższych poszła przywitać się z Maćkiem i jego rodzicami.
 - Ula! – krzyknął przyjaciel widząc ją w progu swojego domu. – Dlaczego nie zadzwoniłaś? Przyjechałbym po ciebie. Niepotrzebnie tłukłaś się autobusem.
 - Nie było tak źle Maciuś. Pokażesz mi moje miejsce do spania? Potem chciałabym zobaczyć budowę.
 - Pewnie. Chodź, zostawisz rzeczy i pójdziemy.
Z obawą przekraczała bramę wejściową do swojego domu, ale już po chwili uśmiechnęła się szeroko, gdy ujrzała bryłę odbudowanego domu.
 - Boże! Nie przypuszczałam, że to jest już tak zaawansowane! On jest prawie gotowy! Nawet okna wstawione! – była zdumiona tak dużym postępem prac. – Z tego, co widzę, jest szansa, że na zimę będziemy już na swoim.
 - I to całkiem spora. Teraz skupiamy się na dachu. Ktoś przywiózł kiedyś sporą ilość dachówek. Nie są jednakowe i pochodzą z rozbiórki, ale są całe i można je kłaść bez obawy. – Znowu zabłyszczały w jej oczach łzy.
 - Nigdy nie zwątpię już w ludzką dobroć. Dzięki niej będziemy mieć nowy dom.
 - To prawda Ula. Nawet sprzęt macie. Jest i lodówka i pralka i piec gazowy do kuchni. Rzeczy są używane, ale sprawne. Wejdźmy do środka, zobaczysz jak tam jest. – Weszli przez nowe masywne drzwi, a zaraz za nimi Józef Cieplak z synem.
 - I co powiesz Ula? Podoba ci się?
 - Bardzo mi się podoba tatusiu. Jak położycie tynki zrobi się całkiem przytulnie.
 - Czy wiesz, że pan Dobrzański zamówił tyle tych bloczków, że wystarczy jeszcze na murowany budynek gospodarczy? Wspaniały człowiek.
 - A właśnie Ula. On w ogóle dzwonił do ciebie? – zapytał Maciek. Zmieszała się nieco. Już dawno przestała o nim myśleć, albo przynajmniej tak jej się wydawało.
 - Ostatnio nie. Pewnie ma dużo swoich spraw i jest bardzo zajęty – powiedziała cicho. Maćka jakoś nie przekonały jej słowa. Spojrzał na nią dziwnie, ale o nic już nie zapytał.
Pokazali jej cały dom. Była pod wrażeniem. Tyle rzeczy zrobili wraz z życzliwymi sąsiadami podczas jej nieobecności. Chciała im pomóc bardzo, ale lekarz zabronił jej noszenia ciężkich rzeczy. Postanowiła, że rozejrzy się za jakąś pracą. Poszuka w ogłoszeniach. Może jakiś bank potrzebuje ekonomisty? Nie chciała tracić już więcej czasu. Dość go zmitrężyła leżąc tyle miesięcy w szpitalu. Podzieliła się swymi planami z Maćkiem. Poparł ją.
 - To dobry pomysł Ula. Zaczniesz pracować, to i głowę zajmiesz czym innym i zapomnisz o tych trudnych miesiącach. Jak chcesz, to siądziemy wieczorem do komputera i napiszemy twoje CV i inne potrzebne rzeczy. Jakie to szczęście, że uratowałaś dokumenty. Teraz musiałabyś wyrabiać duplikaty i zamiast pracować, latałabyś po urzędach.
 - Masz rację. To jednak, że je uratowałam było odruchem paniki a nie racjonalnego myślenia.

Kolejny raz wracała z Warszawy. Miała badania kontrolne w szpitalu i przy okazji poszła też do Urzędu Pracy sprawdzić oferty. Niestety dla ekonomistów nie było ich wiele. Spisała adresy i telefony firm. Będzie znowu próbować aż do skutku. Może wreszcie ktoś doceni jej wykształcenie? To był ciężki dzień. Ile jeszcze będzie musiała znieść takich życiowych porażek?
Leżała już w łóżku, kiedy wszedł do pokoju ojciec i przysiadł na skraju łóżka.
 - Posłuchaj Ula, – zaczął mówić szeptem, by nie obudzić śpiącej już Beatki – pomyślałem sobie, że zanim pójdziesz na następną rozmowę kwalifikacyjną powinnaś jakoś ładnie wyglądać. Włosy masz nierówne i domagają się fryzjera. Okulary też powinnaś zmienić na jakieś lżejsze. Te zasłaniają ci pół twarzy. Mimo, że o to nie prosiłaś, ludzie przysłali trochę pieniędzy. Tu masz pięćset złotych. Wystarczy i na nowe okulary i na fryzjera. Jutro sobota. Jedź do Warszawy i zainwestuj w siebie dziecko. Wiesz, jak do tej pory kończyły się rozmowy z potencjalnymi pracodawcami. Nie miałaś nawet porządnych ubrań. Dostaliśmy paczki z rzeczami i dla ciebie. Musisz je tylko poprzeglądać i może znajdziesz coś eleganckiego. Nie chcę, żebyś znowu się martwiła brakiem zatrudnienia. Musisz tylko o siebie zadbać a zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.
Słuchała go z przejęciem wymalowanym na twarzy i lśniącymi od łez oczyma. Tak bardzo ją zaskoczył.
 - Tato, po co mi to? Wam bardziej przydadzą się te pieniądze niż mnie. Spróbuję sama podciąć te włosy i wyrównać je trochę, a okulary nie są takie złe.
 - Nieprawda Ula, są okropne, podobnie jak włosy. Posłuchaj mnie i zrób tak, jak mówię. Należy Ci się trochę przyjemności za twoje poświęcenie dla nas i cierpienie, jakiego doświadczyłaś. Jedź i zrób z siebie piękną kobietę.
Wiedziała, że go nie przekona. Westchnęła tylko i powiedziała zrezygnowana.
 - No dobrze. Będzie, jak chcesz. Rano pojadę do tej Warszawy. Spytam Maćka, może będzie mógł mnie zawieźć. – Twarz Józefa rozjaśnił szeroki uśmiech.
 - I o to chodzi córcia, o to chodzi. Śpij już. Dobranoc.

Wstała wcześnie rano i zabrała się za przeglądanie przysłanych dla niej ubrań. Nie były takie złe. Znalazła dość ładną granatową spódnicę z zamszowym paskiem i żakiet w podobnym kolorze. Biała bluzka z haftowanym kołnierzem dopełniła całości. – No to ubranie na rozmowy kwalifikacyjne już mam. Teraz może coś na dzisiaj. – Z czeluści szafy wyciągnęła kilka wieszaków, na których wisiały sukienki. Wybrała jedną z nich w kolorze błękitu i przymierzyła. Była trochę za luźna, ale wpadła na pomysł. Wyciągnęła ze spódnicy pasek i ściągnęła się nim. Nie było najgorzej. Zauważyła na półce nową bieliznę. Figi i kilka biustonoszy. Zdziwiło ją, że ludzie pomyśleli nawet o tak osobistych rzeczach.
Zaopatrzona we wszystko, czego potrzebowała zeszła na dół do łazienki. Patrząc w lustro przyglądała się sobie krytycznie. – Rzeczywiście, piękność to ze mnie nie jest. Tata miał rację. Okulary są ogromne i brzydkie, a włosy naprawdę domagają się fryzjera. Nie ma na co czekać. Trzeba doprowadzić się do stanu używalności.
Umyła się pośpiesznie i już przebrana weszła do kuchni, w której urzędowała matka Maćka szykując wszystkim śniadanie.
 - Dzień dobry pani Marysiu. – Kobieta odwróciła się od stołu i spojrzała na nią z uśmiechem.
 - Dzień dobry Ula. Siadaj. Zaraz podam śniadanie. Maciek też już wstał. Ojciec jeszcze wczoraj go poprosił, żeby zawiózł cię do Warszawy.
 - Czyli już wie?
 - Wie, wie, dlatego nawet nie marudził, jak poszłam go obudzić – postawiła przed nią kubek z herbatą i talerz z kanapkami.
 - Zjedz coś pożywnego, bardzo zmizerniałaś w tym szpitalu.
Kanapki pachniały smakowicie, więc nie zwlekając zabrała się za jedzenie. Po chwili dołączył do niej Maciek.
 - Jedziemy po śniadaniu? – Kiwnęła twierdząco głową.
 - Chcę to załatwić jak najszybciej i wracam. Może przydam się tu komuś. Nie chcę siedzieć bezczynnie.
 - Ze mnie i tak nie będzie dzisiaj pożytku. Markowicz z Dubienieckim zaczynają kłaść dach. Tylko bym im przeszkadzał. Zresztą Jasiek z Robsonem zaofiarowali się do noszenia dachówek, więc i tak będą mieli pomoc. Ja pojadę z tobą i zaczekam, aż wszystko pozałatwiasz.
 - Dzięki Maciuś. Jesteś najlepszy.
 - No ba… - uśmiechnął się szeroko do swojej przyjaciółki.

Siedziała przed wielkim lustrem w salonie fryzjerskim i słuchała sugestii fryzjera.
 - Ma pani bardzo zniszczone włosy. Powiedziałbym nawet, że popalone. Musimy je ściąć i to dość solidnie. Gdzie pani je tak załatwiła?
 - Mieliśmy pożar domu. To właśnie wtedy… - zaświeciły się jej oczy od łez. Fryzjer pokiwał głową ze zrozumieniem.
 - Ach tak…, przypominam sobie panią. Rzeczywiście oglądałem reportaż, chyba z Rysiowa, tak?
 - Tak – wyszeptała.
 - Mam taką propozycję. Zetniemy je ładnie i trochę wycieniujemy. Proponowałbym też je ufarbować. Zapewniam panią, że będą pięknie wyglądać i lśnić. Najlepszy byłby kolor ciemnej czekolady. Zgadza się pani?
 - Skoro uważa pan, że tak będzie dobrze, to się zgadzam.
Nałożył jej farbę na włosy i po pół godzinie zaczął je ścinać. Kiedy ujrzała się w lustrze po tych zabiegach, nie poznała sama siebie. Włosy sięgały jej do ramion. Były ładnie wycieniowanie i podkreślały subtelny owal jej twarzy. Kilka niesfornych kosmyków wymknęło się ozdabiając jej czoło. Spodobała się sobie. Uśmiechnęła się do fryzjera mówiąc.
 - Dziękuję panu. Nie spodziewałam się takiego efektu. Dokonał pan cudu.
 - Jest pani piękną kobietą i nie potrzeba było aż tak wielkiego wysiłku, by to piękno wydobyć. Mam jeszcze dla pani jedną niespodziankę. Dzisiejsze strzyżenie jest gratis. W ten sposób chcę wyrazić swój podziw dla pani odwagi i poświęcenia podczas ratowania bliskich z pożaru. Musi mi też pani obiecać, że kiedy włosy odrosną a farba się zmyje, znów zawita pani do mnie.
Była bardzo wzruszona i serdecznie mu podziękowała obiecując, że jeśli się będzie strzyc, to tylko w tym salonie. Uszczęśliwiona wyszła na zewnątrz, podeszła do samochodu i zapukała w szybę.
 - Maciuś, możemy jechać do optyka. – Spojrzał na nią i oniemiał. Otworzył drzwi i wysiadł przyglądając jej się bacznie.
 - Czy ja panią znam? Głos jakby znajomy, ale twarz nie. – Roześmiała się radośnie.
 - Żartuj sobie, żartuj. Przecież nie zmieniłam się aż tak bardzo. – Spoważniał.
 - Zmieniłaś się Ula. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Siadaj. Jedziemy po okulary.
Przymierzyła chyba ze dwadzieścia par oprawek. Wreszcie wybrała, przy wydatnej pomocy ekspedientki. Były małe i tak lekkie, że nie czuła ich zupełnie na nosie. Poproszono ich by za godzinę wpadli po odbiór. Postanowili pojechać do ich ulubionej budki z zapiekankami. Zgłodnieli trochę a zapiekanki uwielbiali oboje. Nasyceni nimi wrócili do optyka. Kiedy założyła nowe okulary już nie chciała ich ściągać. Stare powędrowały do kosza. Wracali do Rysiowa w doskonałych nastrojach. Dzisiejszy dzień był naprawdę udany. Zaoszczędziła sto pięćdziesiąt złotych i była z tego bardzo dumna. Po drodze zatrzymali się przy cukierni i kupili wielki kawał wiedeńskiego sernika. Dojeżdżali już, kiedy Maciek zwrócił jej uwagę na srebrny samochód stojący przed bramą.
 - Widzisz Ula to auto? Ale super, nie? To Lexus. Extra wózek. Ciekawe do kogo należy? Nie znam nikogo, kto miałby taki wypasiony samochód.
 - Ja też nie.
Zatrzymał swoje wysłużone Volvo tuż obok tego cacka. Zabrawszy sernik poszli wprost do domu śmiejąc się i żartując. W przedpokoju usłyszeli jakieś rozmowy dochodzące z kuchni. Spojrzeli po sobie zdziwieni. Czyżby jacyś goście? Maciek przepuścił Ulę w drzwiach. Kiedy weszła do środka, zamarła. Przy kuchennym stole obok jej ojca, trzymając na kolanach małą Betti, siedział Marek Dobrzański we własnej osobie.
 - Dzień dobry – wykrztusiła niepewnie.
 - No Ula, nareszcie jesteście. Zobacz, jakiego miłego mamy gościa. Właśnie poznaliśmy naszego dobroczyńcę. No, co tak stoisz? Nie przywitasz się? – Podeszła do niego na sztywnych nogach i wyciągnęła dłoń.
 - Witaj Marek – powiedziała cicho. – Nie spodziewaliśmy się ciebie tutaj.
Patrzył na nią jak na zjawisko. – Czy to jest Ula? Jaka ona piękna! Już w szpitalu wydała mi się ładna, ale teraz wygląda olśniewająco – był nieco skrępowany i niepewny. Ujął jej dłoń i podniósł do ust. Zadrżała, kiedy jego wargi dotknęły skóry.
 - Dzień dobry Ula. Przyjechałem, bo chciałbym z tobą porozmawiać, jeśli się zgodzisz oczywiście.
 - Dobrze. Porozmawiamy, ale najpierw chcę ci przedstawić mojego najlepszego przyjaciela Maćka Szymczyka. To dzięki jego rodzicom nie śpimy na ulicy. – Panowie uścisnęli sobie dłonie.
 - Miło mi poznać tajemniczego Marka Dobrzańskiego. Tu w Rysiowie stał się pan legendą.
 - Tajemniczego? Nie przesadzajmy. Nie zrobiłem przecież nic wyjątkowego. Mówmy sobie po imieniu. Chyba jesteśmy w podobnym wieku, choć ja chyba jestem nieco starszy.
 - Będzie mi bardzo miło. Koniecznie musimy ci pokazać dom, który powstaje dzięki tobie i innym tobie podobnym, którzy zaofiarowali swoją pomoc. Ten pan, który przywiózł okna, to twój znajomy, prawda?
 - Aaa… Sławek Wasilewski. Tak, to kolega ze studiów. Wspominałem mu o tym nieszczęściu i zaofiarował się z pomocą.
 - I to jaką! Okna są wspaniałe. Chodźmy, to sam zobaczysz.
Wyszli z domu i przeszli na drugą stronę ulicy wprost na posesję Cieplaków. Marek był pod wrażeniem.
 - No, no… Nie spodziewałem się, że tak szybko pójdzie odbudowa. – Ula uśmiechnęła się nieśmiało.
 - To wszystko dzięki naszym wspaniałym sąsiadom. Niemal cały Rysiów zaangażował się w prace przy tym domu. Mamy tu całkiem sporo świetnych fachowców. Właśnie dwóch spośród nich kładzie w tej chwili dach. Jak położą, to wejdą tynkarze. Nie zostało już tak wiele do zrobienia. Mamy nadzieję, że wprowadzimy się jeszcze przed zimą.
 - Spójrz Marek na te solidne drzwi – odezwał się Maciek. – Je też przywiózł twój kolega. Nawet nie wiecie, jak bardzo cenna okazała się wasza pomoc. Popatrz na Ulę. Ilekroć o tym wspomnę, ona ma już łzy w oczach. Bardzo ją wzruszyła ta lawina ludzkiej dobroci.
Rzeczywiście ocierała nieco nerwowo z twarzy wilgoć. Marek spoglądał na nią z rozczuleniem. Kiedy płakała, sprawiała wrażenie takiej bezradnej i bezbronnej, jak dziecko. Poczuł dziwną falę ciepła rozlewającą się wokół jego serca. To było nieznane, ale zarazem bardzo przyjemne uczucie. Po raz pierwszy doświadczał czegoś podobnego.
 - Ula może pójdziemy na spacer i porozmawiamy spokojnie. Nie gniewaj się Maciek, ale mam Uli coś do powiedzenia i muszę jej trochę rzeczy wyjaśnić, więc…
 - Nie ma sprawy. Idźcie i pogadajcie, ja nie będę przeszkadzał.
Wyszli na ulicę i poszli wolnym krokiem w Uli tylko znanym kierunku.




ROZDZIAŁ 4



Szli już dłuższy czas nie mówiąc do siebie ani słowa. Niezręczna była ta cisza. Ona nie bardzo wiedziała, dlaczego pojawił się tak nagle i co takiego ma jej do powiedzenia. Sądziła, że zapomniał o niej i potraktował tę znajomość, jak kolejny, drobny epizod w swoim życiu. On szedł obok zerkając na nią niepewnie i nie miał pojęcia od czego zacząć.
Weszli do niewielkiego parku. Zaproponował, by usiedli na jednej z ławek. Obserwowała, jak usilnie stara się skupić myśli. Nie odzywała się czekając, aż wreszcie coś powie. Powoli zebrał się w sobie.
 - Przyjechałem tu Ula, żeby cię przeprosić – powiedział cicho.
 - Przeprosić? Za co?
 - Obiecałem ci coś… pamiętasz?
 - No tak, ale ja nie mam ci za złe. Wiem, że miałeś dużo pracy. Ja to rozumiem. Nie zawsze jest tak, jak sobie zaplanujemy.
 - To, co mówiłem ci przez telefon, było prawdą. Miałem urwanie głowy z tym pokazem. Po nim zresztą też. Jest mi głupio, bo w końcu ten młyn zakończył się szczęśliwie dla firmy, a ja im dłużej zwlekałem z wizytą w szpitalu, tym bardziej nie mogłem się na nią zdobyć. Naprawdę nie potrafię wyjaśnić, dlaczego. Miałem jakiś wewnętrzny hamulec. – Widziała, że jest mu przykro.
 - Marek, nie musisz się tłumaczyć. To ja mam dług wobec ciebie, a nie ty wobec mnie. Z drugiej jednak strony ciekawi mnie, co spowodowało, że się przełamałeś i tutaj jesteś? – Spojrzał na nią i uśmiechnął się smutno.
 - Twoje oczy.
 - Moje oczy? A co z nimi?
 - Nic. Wszystko w porządku. Są piękne i śniły mi się każdej nocy. W moich snach były smutne, zrozpaczone i pełne łez.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Na twarzy wymalował jej się uroczy rumieniec.
 - Śniły ci się moje oczy i dlatego tu jesteś? – pokręciła głową. – Musisz sam przyznać, że to niedorzeczne.
 - Ale to prawda Ula – westchnął ciężko. – Przepraszam cię. Sam siebie słucham i wiem, że to głupi powód, ale jedyny. Musiałem przekonać się, czy z tobą wszystko w porządku. Zadzwoniłem do szpitala. Tam powiedzieli mi, że wyszłaś miesiąc temu i że wyzdrowiałaś. Ulżyło mi.
 - Tak. Jest niemal idealnie. Żadnych szpecących blizn, tylko gdzie niegdzie skóra jest bardziej różowa.
 - Podziwiam cię, wiesz? Do tej pory nie mogę sobie wyobrazić tego cierpienia, jakie musiałaś odczuwać.
 - Cierpiałam, to prawda, ale staram się zapomnieć, więc nie mówmy już o tym, dobrze?
 - Dobrze. Co teraz robisz? Masz jakieś zajęcie?
 - Tak… - uśmiechnęła się. – Zbijam bąki – widząc jego zdziwioną minę parsknęła śmiechem. - Tak naprawdę, to chętnie pomogłabym im w budowie, ale lekarz zabronił mi dźwigać, więc czuję się trochę niepotrzebna. Od jakiegoś czasu usilnie szukam pracy. Mam nadzieję, że w końcu mi się uda. – Popatrzył na nią myśląc nad czymś intensywnie.
 - Ula, a może ja mógłbym ci pomóc znaleźć pracę w mojej firmie?
 - Nie, nie, Marek – zaprzeczyła gwałtownie. – Ty już dość dla nas zrobiłeś. Ja muszę sama… rozumiesz…, ale dziękuję za propozycję. Teraz jestem już zdrowa i powinnam zadbać o moich bliskich. Popytam w bankach, może potrzebują gdzieś ekonomisty.
 - Ula, ale zastanów się, - nie rezygnował – podaję ci pracę na tacy. – Pokręciła głową.
 - Dziękuję ci. Wiem, że chcesz dobrze, ale ja nie mogę przyjąć tej propozycji. Po prostu nie mogę – dokończyła szeptem.
Nie rozumiał przed czym tak się broni i dlaczego nie chce skorzystać z szansy, jaką chciał jej dać. Westchnął.
 - No cóż. Zrobisz, jak uważasz. Sama wiesz, co dla ciebie najlepsze – zerknął dyskretnie na zegarek. – Chyba będę się już zbierał. Dość czasu ci zabrałem. – Wyczuła w jego głosie żal.
 - Proszę cię, nie mów tak. Naprawdę ucieszyła mnie twoja wizyta. Gdybyś znowu miał ochotę zobaczyć się ze mną a przede wszystkim zobaczyć postępy budowy, to zapraszam. Tylko zadzwoń wcześniej – podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
 Boże, jej oczy są niesamowite – przemknęło mu przez głowę. – Duże, szczere, dobre i takie łagodne. Mają niespotykanie intensywny, błękitny kolor. Nigdy nie widziałem takich oczu.
Ona też uległa magii jego spojrzenia. Zatopiła się w tych stalowo-szarych źrenicach. Stali naprzeciw siebie jak zaczarowani. Wreszcie ona pierwsza otrząsnęła się i zażenowana wyszeptała.
 - Wracajmy…
 - Tak, tak… Wracajmy.
Przystanęła jeszcze chwilę wraz z nim przy samochodzie i przyjrzała mu się uważnie.
 - Chyba nie jesteś zadowolony z tej wizyty – powiedziała cicho. – Przepraszam, jeśli czujesz się rozczarowany. Nie wiem czego oczekiwałeś, ale musisz mieć świadomość, że ja i moja rodzina do śmierci będziemy ci wdzięczni za okazane nam serce. Chciałabym bardzo móc ci się kiedyś zrewanżować czymś podobnym.
 - Chciałem, żebyś się zrewanżowała tylko w ten jeden sposób, ale ty nie chcesz… – spojrzał na nią a w oczach miał smutek.
 - Myślisz o pracy u ciebie? – powiedziała drżącym głosem. Pokiwał głową. – Przepraszam cię Marek, ale nie potrafię wyjaśnić ci powodów, dla których nie mogę się na to zgodzić. Wierz mi, to nie byłoby dobre dla nas obojga. Mogę jedynie obiecać, że pomyślę nad inną formą rewanżu, zgoda?
 - Nie musisz mi się odwdzięczać w żaden inny sposób. Nie oczekiwałem tego wcześniej, nie oczekuję i teraz. Życzę ci powodzenia Ula i wszystkiego, co najlepsze. Pożegnaj ode mnie proszę swoją rodzinę. Do widzenia.
Wsiadł do samochodu i uruchomił silnik. Ruszył ostro nie oglądając się za siebie.
Wróciła do domu Szymczyków i zaszyła się w pokoju, który dzieliła z Betti. Ogarnęło ją jakieś niemiłe uczucie. Nie potrafiła go określić. Czuła się tak, jakby zawiodła na całej linii, nie tylko Marka, ale i samą siebie. Tylko jak miała postąpić w takiej sytuacji i co mu powiedzieć? Kiedy ujrzała go siedzącego w kuchni, wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Myślała, że serce wyskoczy jej z piersi, bo tłukło się w niej jak oszalałe. Nie spodziewała się jego wizyty. Sądziła, że już nigdy go nie zobaczy i powoli oswajała się z tą myślą. Nie odwiedził jej, jak to obiecał, przestał dzwonić, odpuścił ją sobie. Miał prawo, przecież nie byli nawet znajomymi, lecz obcymi dla siebie ludźmi. Nie miała do niego żalu. Postanowiła jeszcze w szpitalu, że zapomni o nim jako o mężczyźnie, bo jako o darczyńcy nie potrafiłaby tego zrobić. Co mu miała powiedzieć? Że zakochała się w nim jak głupia? Że był dla niej równie nieosiągalny jak gwiazdka z nieba? Nie mogłaby pracować w jego firmie i oglądać go każdego dnia. Nie zniosłaby widoku kręcących się wokół niego kobiet. Był bardzo atrakcyjny i to utwierdzało ją w przekonaniu, że nigdy nie bywa sam i ma tuziny pięknych pań na wyciągnięcie ręki. A ona? Okaleczona i na ciele i na duszy, jaką mogła być konkurencją dla nich? Żadną. Nie chciała już więcej cierpieć z miłości. Już raz się sparzyła obdarzając ślepym uczuciem tego drania Dąbrowskiego, a on wykorzystywał to bez skrupułów. Nie… Nie pozwoli na to po raz drugi. Musi być ostrożna. Na pewno będzie rozpaczliwie tęsknić za nim, ale z czasem zapomni, jeśli tylko nie będzie się z nim widywać. Po tej dzisiejszej rozmowie wiedziała, że na pewno tu nie wróci, mimo, że go zapraszała. Chyba jednak poczuł się zraniony w jakiś sposób tym, że odmówiła pracy w jego firmie, ale przecież w tej sytuacji nie mogła postąpić inaczej. Od tych natrętnych myśli rozbolała ją głowa. Zwlokła się z łóżka i zażyła proszek. Sprawił, że nie wiedzieć kiedy, zasnęła.

Był zły sam na siebie. Co go podkusiło, żeby proponować jej pracę? Co sobie myślał, że z wdzięczności rzuci mu się w ramiona? Jednak było mu przykro, że odmówiła. Nawet nie miał pojęcia, dlaczego? Znali się bardzo krótko, to prawda, ale jej słowa sprawiły, że zaczął się zastanawiać, czemu tworzy taki dystans. Przecież zna doskonale realia na rynku pracy. Trzeba mieś naprawdę szczęście, by załapać się na jakiś etat. Czy to dlatego tak wypiękniała, żeby mieć większe szanse? Z pewnością nie zadbała tak spektakularnie o siebie, by się lepiej poczuć. Dzisiaj zobaczył w niej zjawiskową piękność. Ona sama chyba nie do końca zdawała sobie sprawę, jakie wrażenie wywiera na mężczyznach. Na nim wywarła ogromne. Dojechał. Zaparkował przed budynkiem i szybkim krokiem wszedł do klatki schodowej. Usłyszał dźwięk swojego telefonu. Spojrzał na wyświetlacz. „Seba”.
 - Cześć Seba,
 - Cześć. Dzwonię, bo chciałem wyciągnąć cię do klubu. Dasz się skusić? Dawno nie byliśmy…
 - Wybacz przyjacielu, ale nie mam ochoty. Muszę coś przemyśleć i jedyne, czego dzisiaj potrzebuję, to świętego spokoju.
 - No trudno – Olszański był rozczarowany. – Pójdę sam. Nie chce mi się siedzieć w sobotni wieczór w domu. Violka pojechała do matki a ja nie wiem, co ze sobą zrobić. Nosi mnie.
 - Tylko się nie upij i nie nawywijaj. Wiesz, że Violetta nie darowałaby ci tego.
 - Nie martw się. Ona wraca dopiero jutro, a do tego czasu zdążę wytrzeźwieć.
 - OK. Baw się dobrze. Do poniedziałku.
Wszedł do mieszkania i swoje kroki skierował wprost do barku. Musiał się napić. Może kieliszek koniaku rozluźni go trochę. Czuł się jakiś dziwnie spięty. Z lampką trunku rozsiadł się wygodnie na kanapie i włączył telewizor. Po jakimś czasie zorientował się, że w ogóle nie słucha, a jego myśli krążą wokół dziewczęcia o chabrowych oczach. – Co się z tobą dzieje, Dobrzański? Mało na świecie kobiet o pięknych oczach? Może i dużo, ale nie takich, nie takich… - Zagościła w jego myślach na dobre. Nie rozumiał, dlaczego tak uporczywie przywołuje jej obraz i katuje się wciąż każdym wypowiedzianym przez nią słowem podczas ich rozmowy w parku. Czy to możliwe, że on…? – Nie, nie… to absurdalne. Przecież nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. Jej oczy urzekły mnie wprawdzie już na ekranie telewizora… Nie, to na pewno jakiś rodzaj zauroczenia, które szybko minie.
Musiał wyrzucić z głowy te dręczące myśli. Zwlókł się z kanapy i poszedł do łazienki. Rozebrał się i poddał swoje ciało lodowatemu prysznicowi. Wytarł się energicznie szorstkim ręcznikiem i przebrany w szlafrok powędrował do sypialni. Lampka koniaku zrobiła swoje. Zasnął niemal natychmiast. Ta noc nie różniła się od poprzednich. Znowu pod powieki wpłynął obraz jej nasyconych błękitem tęczówek. Płakała rozmazując łzy po twarzy rękami zawiniętymi w bandaże.
 – Nie zostawiaj mnie Marek, nie zostawiaj…
 - Nie zostawię Ula, kocham cię…
Zerwał się gwałtownie i oddychając ciężko przetarł usiane kroplami potu czoło. Był wyczerpany. - Znowu ten sen. Dlaczego powiedziałem, że ją kocham, przecież to bzdura? – usiłował przekonać sam siebie. Jednak niczego nie był już pewien. Te sny powtarzały się regularnie każdej nocy i w końcu doprowadziły go do granic. Był emocjonalnie wykończony. – Co ty mi zrobiłaś dziewczyno? Dlaczego mnie dręczysz?
Dni zaczynały być nie do zniesienia. Nie potrafił poradzić sobie sam ze sobą. Zaczęto się o niego martwić. Najpierw matka wykazała troskę. Mówiła mu, że bardzo schudł, że powinien się lepiej odżywiać, bo wpędzi się w jakąś chorobę. Proponowała, aby przeniósł się do nich, chociaż na parę tygodni, ale odmówił. Wiedział, że przeprowadzka nie uwolni go od tych snów. Sebastian też z niepokojem obserwował zmiany zachodzące w fizyczności Dobrzańskiego.
 - Powinieneś iść do lekarza. Źle wyglądasz. Okropnie schudłeś. Zrób jakieś badania.
Nie słuchał go. Wiedział, że żaden lekarz mu nie pomoże. No, może poza psychiatrą. Już dawno powinien był trafić na kozetkę w jakimś przytulnym gabinecie. Może wreszcie ktoś wytłumaczyłby mu obsesyjność tych snów. Musiał coś zrobić. Nie potrafił funkcjonować już normalnie. Opuścił się w pracy. Alex miał świetne powody, by zarzucić mu brak profesjonalizmu i kompletną nieudolność. Nawet roztrzepana Violetta patrzyła na niego z troską. Co miał im powiedzieć, kiedy sam nie rozumiał tego, co się z nim dzieje? Nawet dobrze jej nie znał. Widział ją zaledwie dwa razy w życiu i kilka razy rozmawiał telefonicznie. Czasem jednak tak się zdarza, że nie znamy kogoś dobrze, lub w ogóle, a jednak w jakiś niewytłumaczalny, emocjonalny sposób traktujemy tę osobę inaczej niż pozostałe. Wielokrotnie bywał przecież w sytuacji, że widział kogoś po raz pierwszy i poczuł do tej osoby sympatię lub antypatię. O ile to pierwsze było dość oczywiste, to drugie budziło wątpliwości. Nie znał osoby, której już nie lubił, choć nie zamienił z nią nawet słowa. Oceniał ją powierzchownie, choć mogło się okazać, że bardzo zyskałaby przy bliższym poznaniu. Zobaczył poparzoną Ulę w telewizji i od razu zareagował emocjonalnie czując w stosunku do niej żal i współczucie. To się pogłębiło podczas pierwszego spotkania. Takie odruchy powinien mieć każdy normalny człowiek i on chyba w niczym nie odbiegał od normy. Czy to świadczyło, że był zdolny do empatii, że nie był emocjonalnie ślepy? Kto wie? Empatia to przecież hamulec agresji, a tej nie miał w sobie zupełnie. Być może nie uświadamiał sobie tego wcześniej, że z tej litości i wielkiego współodczuwania jej cierpienia, narodziła się w jego sercu miłość do niej. To by znaczyło, że jednak ją kocha. To stąd biorą się te koszmarne noce i te obsesyjne sny nie pozwalające mu o niej zapomnieć. Powinien chyba pojechać do niej i opowiedzieć o wszystkim. Taka oczyszczająca rozmowa zdecydowanie poprawiłaby jego stan psychiczny i z pewnością uspokoiła. Dziwił się sam sobie. Nigdy nie był zakochany. Nigdy tak prawdziwie, mocno… Nie znał tego uczucia, a raczej do tej pory nie znał. Czy to właśnie tak się objawia? Bolesną tęsknotą, dręczącymi myślami, czy snami o ukochanej osobie? Jeśli z nią nie porozmawia, dalej będzie się męczył.
A jednak nadal tkwił w nim jakiś podświadomy, wewnętrzny opór. Bał się bardzo jej reakcji. Bał się, że go wyśmieje lub zwyczajnie sobie zakpi a on nigdy już nie zazna spokoju.
Minęły kolejne trzy miesiące od dnia, w którym widział Ulę ostatni raz. Przez te trzy miesiące nie było chwili, by o niej nie myślał. Ta miłość była jak obsesja. Chorował na Ulę. Nie miał pojęcia, co się z nią dzieje. - Czy dostała wreszcie wymarzoną pracę? Czy skończyli już budować i mieszkają we własnym domu? Pewnie tak. Przecież był już grudzień. - Wtedy, jak przyjechał do Rysiowa, prace były bardzo zaawansowane. Spalał się. Nie mógł dalej nic nie robić i bezczynnie znosić ten stan. To trwało już zbyt długo. Podjął decyzję. Złapał komórkę i szybko wybrał jej numer. Po paru sygnałach wreszcie odebrała.
 - Halo – usłyszał jej zdyszany głos.
 - Witaj Ula. Marek Dobrzański z tej strony – powiedział cicho.
 - Marek? Dawno się nie odzywałeś – powiedziała niepewnie.
 - Trochę chorowałem, a właściwie to choruję nadal – jego zmęczony, pozbawiony emocji głos zaniepokoił ją.
 - Co ci jest?
 - Wolałbym nie mówić tego przez telefon. Czy… Czy moglibyśmy się spotkać? Bardzo mi na tym zależy. – Zaskoczył ją. Milczała przez dłuższą chwilę.
 - Ula? Jesteś…?
 - Tak, tak. Jestem.
 - Zgodzisz się?
 - Dobrze, zgadzam się. Może jutro? Ja będę w Warszawie do południa.
 - Pracujesz?
 - Nie… Nadal szukam pracy. Jutro idę na rozmowę i po niej mogłabym się z tobą spotkać.
 - Dasz mi znać, jak będziesz już po? Podjadę po ciebie i może pójdziemy na jakiś lunch i porozmawiamy spokojnie.
 - Jak tylko pozałatwiam swoje sprawy, zadzwonię.
 - Dziękuję ci Ula.
 - Naprawdę nie ma za co. Do zobaczenia.
Odetchnął z ulgą. Dobrze było ją znowu usłyszeć. Nie broniła się przed tym spotkaniem i ta świadomość wlała w jego serce nieco otuchy.

Odłożyła telefon. Nie wiedziała, co ma myśleć. Znowu zadzwonił i zburzył jej spokój. – Spokój? Dobre sobie. - Przez te wszystkie miesiące nie zaznała spokoju. Myślała o nim każdego dnia i każdej nocy. Dręczyły ją wyrzuty sumienia. Mogła być dla niego milsza podczas tej ostatniej rozmowy. Ganiła się za to, że odmówiła jego prośbie. Nadal była bez pracy i nadal próbowała ją znaleźć. Czy to była jakaś zemsta i przewrotność losu, że nie zgodziła się u niego pracować? Teraz on chce się spotkać. Wystraszył ją ton jego głosu. Pobrzmiewał w nim smutek i jakaś straszliwa żałość. - Co mu się stało? Na co chorował? Co to za choroba, która tak bardzo odmieniła jego osobowość? – Jutro się dowie i być może będzie mogła mu pomóc.

Wyszła z wielkiego budynku biurowca i kolejny raz poczuła gorzki smak porażki.
 - Odezwiemy się do pani. – Ileż razy słyszała już tę utartą formułkę. Kończyło się na odmownym telefonie lub nie dzwoniono w ogóle. Westchnęła ciężko, wyjęła telefon z torebki i wybrała numer Marka.
 - Witaj Ula – odezwał się niemal natychmiast. – Jesteś już wolna?
 - Tak. Jestem do twojej dyspozycji.
 - Gdzie jesteś?
 - Na Lwowskiej przy tym wysokim biurowcu.
 - To świetnie się składa. Widzisz ten sześciopiętrowy budynek obok?
 - Tak, widzę.
 - Wejdź do środka, ja zaraz zjadę windą. Zaczekaj na mnie. Przynajmniej trochę się ogrzejesz. Za chwilę będę.
Rozłączył rozmowę i pospiesznie narzucił płaszcz i szalik. Wyszedł z gabinetu i powiedział Violetcie, że ma pilne spotkanie i będzie za dwie godziny. Z mocno bijącym sercem jechał windą na dół. Wysiadł na parterze i zobaczył ją. Stała odwrócona tyłem. Podszedł do niej i stanął obok.
 - Dzień dobry Ula. – Odwróciła się gwałtownie.
 - Witaj Marek – powiedziała łagodnie i zaniepokojonym spojrzeniem omiotła jego szczupłą sylwetkę. Nie wyglądał dobrze. Bardzo schudł od czasu, gdy widziała go ostatni raz. Chwycił jej dłoń i podniósł do ust.
 - Dziękuję, że zgodziłaś się na to spotkanie. To dla mnie bardzo ważne.
 - Nie mogłam ci odmówić. Nie tobie – odpowiedziała cicho drżącym z emocji głosem.
 - Chodźmy stąd. Tu niedaleko jest przytulna knajpka. Zamówimy coś do jedzenia i porozmawiamy.
Wyszli na zewnątrz kuląc się pod naporem zimnego wiatru. Złapał ją po rękę i poprowadził na koniec ulicy. Weszli do środka otrzepując płaszcze z płatków śniegu. Kelner wskazał im stolik, który Marek zarezerwował już wcześniej. Pomógł jej się rozebrać i oddał płaszcze do szatni. Kiedy już zasiedli przy stoliku i złożyli zamówienie, przyjrzała mu się dyskretnie. Zdecydowanie nie wyglądał najlepiej. Miał bladą cerę i zapadnięte policzki. Był taki niezwykle skupiony i poważny. Po jego radosnym uśmiechu nie było śladu nie mówiąc już o tych pełnych wdzięku dołeczkach. On również taksował ją spojrzeniem. Wyglądała pięknie. Uśmiechnęła się do niego ukazując uwolnione od aparatu śnieżnobiałe, równe zęby. Westchnął. – Ma taki piękny uśmiech i te cudne usta tak pełne, jakby czekały na pocałunek. I oczy. To o nich śniłem każdej nocy i to one paradoksalnie stały się moją udręką.
 - Marek, zmartwiłam się – szepnęła. – Co ci jest? Na co chorujesz? Nie wyglądasz dobrze. Bardzo zmizerniałeś. – Spojrzał na nią, a w jego dużych, szarych oczach czaiło się tyle smutku, że przeszedł ją dreszcz.
 - Choruję… na ciebie Ula… – powiedział cicho. - To ty jesteś moją chorobą i jedynym lekarstwem na nią. - Była zszokowana tym, co usłyszała, a jej wielkie chabrowe oczy wyrażały bezbrzeżne zdumienie.
 - Nie rozumiem… Jak to chorujesz na mnie? – Na jego twarzy odmalowała się udręka.
 - Kocham cię Ula - powiedział wprost. - Zakochałem się w tobie, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy wtedy w telewizji, kiedy byłaś tak strasznie poparzona i tuliłaś do siebie Betti. Kiedy prosiłaś o wsparcie i płakałaś tak rozpaczliwie, ja płakałem razem z tobą. Nie od razu wiedziałem, co to ma znaczyć. Sam byłem zaskoczony swoją reakcją. Dowiedziałem się dopiero niedawno i doszedłem do wniosku, że muszę z tobą porozmawiać i wszystko szczerze wyjaśnić, bo bez tej rozmowy nie dojdę do równowagi. – Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. - Nigdy nikogo nie kochałem – kontynuował. - Nawet nie miałem pojęcia, że to tak silne uczucie. Spalam się z tęsknoty za tobą. Wiem, że to może wydać ci się dziwne, bo przecież nie znamy się dobrze i widzimy dopiero trzeci raz w życiu, ale błagam, nie przekreślaj mnie. Wiem, że masz przykre doświadczenia z poprzedniego związku, ale ja nie jestem taki jak on. Ja kocham cię naprawdę, mocno i szczerze. Podniósł głowę i wpił w nią niepewny wzrok. Zobaczył jej piękne, ogromne oczy, szklące się od nadmiaru łez, które swobodnym strumieniem obmywały jej policzki. Przytulił jej dłoń do swoich ust. - Ula, proszę cię powiedz coś. Nie płacz. To tak bardzo boli, jak muszę patrzeć w twoje zapłakane oczy. Widziałem je każdej nocy, właśnie takie, bezbrzeżnie smutne i załzawione. To ponad moje siły.
 - Nie mogę w to wszystko uwierzyć – wyszlochała. – Ty naprawdę mnie kochasz? – Pokiwał głową.
 - Kocham cię całym sercem i całą duszą. Za każdym razem, gdy przywołam pod powieki obraz twoich cudnych oczu, umieram z miłości. Nawet nie przypuszczałem, że można kochać aż tak bardzo. Do bólu.
Miała mętlik w głowie. Co miała mu powiedzieć? Że i ona tęskniła rozpaczliwie przez te długie miesiące? Że też miała sny o nim? Że nie wierzyła, że po tak ogromnym zranieniu przez Bartka zakocha się tak szybko i tak mocno? Że podobnie jak jemu i jej śniły się te duże stalowo-szare oczy z wesołymi iskierkami w źrenicach i te powalające dołeczki w policzkach? Poczuła jego dłonie ścierające łzy z jej twarzy i uśmiechnęła się nieśmiało.
 - Proszę cię Ula… - popatrzył desperacko w jej dwa błękity. - Nie zostawiaj mnie w niepewności. Ja muszę wiedzieć… Muszę wiedzieć, co ty czujesz, co ty myślisz… To dla mnie bardzo ważne.
Czy po takim wyznaniu mogła zataić przed nim prawdę? Obiecała sobie kiedyś, że już nigdy nie pozwoli się zranić, ale on mówił tak żarliwie, tak szczerze. Uwierzyła mu. Gdyby jej rzeczywiście nie kochał, czy doprowadziłby się do takiego stanu? Splotła dłonie na kolanach, by ukryć ich drżenie. Spuściła głowę.
 - Marek… Ja nie miałam pojęcia… Myślałam, że to ja…, że ty, że ty nigdy… Boże, jak trudno mi o tym mówić – potarła nerwowo podbródek. – Chcę powiedzieć, że ja też śniłam o tobie i nie było dnia, w którym bym nie myślała, co robisz i czy jesteś zdrowy. Zburzyłeś mój spokój już wtedy, gdy przyszedłeś do szpitala. Usiłowałam wyrzucić cię z pamięci, bo uznałam, że taki mężczyzna, jak ty nigdy nie zwróci uwagi na kogoś takiego, jak ja. Wtedy, gdy zaproponowałeś mi pracę nie mogłam jej przyjąć. Bałam się tego, co do ciebie poczułam i wiedziałam, że pracując u ciebie mogłabym cierpieć, a tego nie chciałam. – Patrzył na nią i słuchał uważnie analizując w głowie jej słowa.
 - Ula… Czy ty chcesz mi powiedzieć, że też mnie kochasz? Kochasz mnie? – spytał z nadzieją.
 - Kocham. Bardzo mocno – wyszeptała. Przygarnął ją bliżej i wtulił usta w jej jeszcze mokry od łez policzek.
 - Dziękuję ci Ula. Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem szczęśliwy. Teraz, gdy mamy tę rozmowę za sobą wiem, że będzie już tylko lepiej. Będę zdrowiał, bo mam najlepsze lekarstwo na świecie.
Przyniesiono im zamówione dania. Wzięli się za jedzenie.
 - Wiesz, że od bardzo dawna nie czułem głodu? Prawie nic nie jadłem. Czasem tylko coś skubnąłem. Żyłem wyłącznie kawą.
 - To widać Marek – powiedziała poważnie. - Straciłeś chyba z dziesięć kilogramów. Przedtem byłeś szczupły, a teraz wyglądasz, jak po ciężkiej chorobie. – Uśmiechnął się szeroko i wreszcie ujrzała te słodkie dołeczki.
 - Ula. Ja naprawdę ciężko chorowałem, ale teraz wszystko nadrobię. Będę jadł za dwóch. Już nie ma we mnie tego niepokoju, jaki odczuwałem przez ostatnie miesiące. Jestem bardzo szczęśliwy, dzięki tobie – spojrzał w jej oczy z wielką miłością i oddaniem.
Skończyli jeść. Zamówił jeszcze kawę.
 - Może masz ochotę na jakiś deser? Ciasto, albo kawałek tortu?
 - Nie, nie. Dziękuję. Ale ty powinieneś sobie zamówić. Obiecałeś przed chwilą, że będziesz nadrabiał te stracone kilogramy. – Roześmiał się.
 - Rzeczywiście. W takim razie wezmę kawałek tortu. Nie mówisz, jak poszła rozmowa kwalifikacyjna?
 - Cóż… Nie jestem zaskoczona. Skończyła się tak, jak setka wcześniejszych. „Zawiadomimy panią o decyzji” – pokręciła bezradnie głową. – Już straciłam nadzieję, że znajdę coś tu w Warszawie. Może powinnam rozejrzeć się w innych miastach?
 - Ula – ścisnął jej dłoń. – Moja propozycja jest nadal aktualna. – Mam wakat na stanowisku mojej asystentki. Naprawdę potrzebuję kogoś kompetentnego i potrafiącego ogarnąć ten chaos. Zgódź się, proszę. Musisz przecież zacząć zarabiać. Twoja rodzina potrzebuje pieniędzy. Trzeba podźwignąć się po tym pożarze.
 - Masz rację – pokiwała głową. - Tym razem ci nie odmówię. Jestem już zmęczona ciągłymi porażkami. Dziękuję ci.
 - Masz przy sobie wszystkie dokumenty, prawda?
 - No tak…
 - W takim razie nie traćmy czasu. Wrócimy do firmy i załatwimy to od ręki. Zaczniesz od poniedziałku a dzisiaj pokażę ci firmę i wprowadzę w niektóre rzeczy. Powiedz mi jeszcze, czy skończyliście budowę. Jestem bardzo ciekaw.
 - Skończyliśmy. Mieszkamy już od trzech tygodni u siebie. Jeszcze dopieszczamy niektóre rzeczy, ale jest już prawie dobrze. Może miałbyś ochotę zobaczyć?
 - O tym samym pomyślałem. Jak załatwimy wszystkie formalności to odwiozę cię do Rysiowa i zobaczę dom. A teraz chodźmy. Nie ma co zwlekać – znów zatopił się w jej oczach. – Tak się cieszę Ula, że się zgodziłaś. Naprawdę wiele to dla mnie znaczy, bo będę miał cię blisko i nie będę tak rozpaczliwie za tobą tęsknił. – Odruchowo podniosła dłoń i pogładziła go po policzku.
 - Ja też się bardzo cieszę i dziękuję ci za wszystko.






ROZDZIAŁ 5



Wjechali windą na piąte piętro. Przepuścił ją przodem i ująwszy jej ramię poprowadził wprost do gabinetu kadrowego.
 - Cześć Seba. Nie przeszkadzam?
 - Nie, no co ty, wejdź – podniósł głowę znad komputera i skonstatował, że prezes nie jest sam. Wstał od biurka i podszedł do nich.
 - Przedstawiam ci Sebastian Urszulę Cieplak, a to Ula nasz Dyrektor HR, Sebastian Olszański. Ula będzie u nas pracować na stanowisku mojej asystentki. Ma wszelkie kwalifikacje. Daj mu Ula te dokumenty. – Podała teczkę Olszańskiemu, który przyglądał jej się z prawdziwą przyjemnością i podziwem.
 Ależ jest piękna. Zjawiskowa – pomyślał.
Dobrzański widząc, że przyjaciel jest pod wrażeniem urody Uli przywołał go do porządku.
 - Seba, słuchasz mnie? – Kadrowy przeniósł na niego wzrok.
 - Tak, tak, słucham.
 - Zapoznaj się z tymi dokumentami i spisz umowę od razu na czas nieokreślony. Okres próbny pominiemy. Ja ją znam i wiem, że w jej przypadku nie jest on konieczny. Umowa na cztery i pół tysiąca brutto plus premia kwartalna. Masz godzinę. Chcę, żeby jeszcze dzisiaj ją podpisała. To na razie tyle.
 - Dobrze Marek. Chciałbym też z tobą pogadać. Znajdziesz chwilę?
 - Nie dzisiaj Seba. W poniedziałek przyjdę, to porozmawiamy, dobrze?
 - W porządku. Za godzinę możecie przyjść po umowę.
Była oszołomiona i tak szybkim załatwieniem sprawy i kwotą, jaką zaproponował. Nie mogła uwierzyć w tak szczęśliwe zrządzenie losu. Teraz na pewno poradzi sobie ze wszystkim. Może nawet zacznie odkładać? Zatrzymali się na korytarzu. Marek uśmiechnął się do niej.
 - Nic nie mówisz Ula… Nie jesteś zadowolona? – Spojrzała mu w oczy.
 - Jestem zaskoczona, oszołomiona i już sama nie wiem… Ta kwota zarobku… Celowo podałeś tak wysoką, prawda? Żeby mnie zachęcić?
 - Nie Ula. To standardowe wynagrodzenie na tego rodzaju stanowisku, no… może odrobinę wyższe.
 - Kolejne dwie rzeczy, za które będę ci wdzięczna…
 - Dwie rzeczy?
 - No tak. Praca i wynagrodzenie. Przyjmujesz mnie od razu na stałe, bez okresu próbnego, a nawet nie wiesz czy się sprawdzę na tym stanowisku. Mam nadzieję, że nigdy się na mnie nie zawiedziesz – powiedziała cicho. Spojrzał na nią z czułością.
 - Jestem o tym przekonany. A teraz chodź, oprowadzę cię po firmie i przedstawię najważniejsze osoby, z którymi przyjdzie ci współpracować.

Była szczęśliwa. Dzisiejszy dzień był taki bogaty w pozytywne zdarzenia. Marek wyznał jej miłość. Ona jemu też się przyznała, co do niego czuje. Zatrudnił ją u siebie dając niebotyczne, jak dla niej wynagrodzenie. Teraz odwozi ją do Rysiowa. Jej bliscy ucieszą się. Bardzo go polubili. Szczególnie Betti. Często o niego pytała, a ona nie wiedziała, jak wytłumaczyć siostrze, dlaczego nie przyjeżdża. Zerknęła w bok obserwując jego ładny profil. Był skupiony na drodze. Warunki nie były zbyt dobre, jednak od czasu do czasu i on odwracał głowę a na jego ustach błąkał się ciepły uśmiech. Dojechali. Szarmancko otworzył jej drzwi i podał dłoń. Przeszli przez bramę i zatrzymali się na chwilę przed budynkiem.
 - No Ula. Naprawdę jestem pod wrażeniem. Nawet zdążyliście go otynkować. Odbudowaliście błyskawicznie.
 - To dzięki wielkiej pomocy takich dobrych ludzi, jak ty. Gdyby nie oni, nadal siedzielibyśmy na karku Szymczykom. Chodźmy zimno jest. Tata zrobi nam herbaty.
Weszli do środka i przywitali się. Na widok Marka Betti aż pisnęła.
 - Dlaczego pan do nas tak rzadko przyjeżdża? – spytała z wyrzutem. Przykucnął przy niej i pogłaskał po główce.
 - Trochę chorowałem, ale już wszystko dobrze. Mam nadzieję, że już teraz będę tu częściej zaglądał – mówiąc to spojrzał na Ulę. Podniósł się i przywitał z Józefem i z Jaśkiem.
 - Panie Józefie, gratuluję. Dom wygląda świetnie. Cieszę się, że wróciliście na stare śmieci.
 - My też panie Marku, my też – mówił wzruszony Cieplak. – Po tym wielkim nieszczęściu nareszcie pozbieraliśmy się. Ludzie są dobrzy i pomogą. Nigdy nie wolno nam wątpić w ich szczere intencje. Gdyby nie pana szlachetny gest, czy ten dom powstałby tak szybko? Na pewno nie. Czy wie pan, jak dużo bloczków pan zamówił? Dzięki ich nadmiarowi wybudowaliśmy jeszcze niewielki budynek gospodarczy. Można w nim nawet trzymać samochód.
 - Cieszę się panie Józefie, że mogłem pomóc, ale nie mówmy już o tym. Jeśli nie macie nic przeciwko temu, chciałbym obejrzeć dom. Jestem go bardzo ciekaw.
 - Dobrze. Ula pana oprowadzi a ja tymczasem wstawię wodę na herbatę.
Betti złapała go za rękę.
 - Pokażę najpierw mój pokój, dobrze? Jest naprawdę piękny. Ulcia pomagała go urządzać. – Uśmiechnął się do małej szeroko.
 - W takim razie prowadź.
Powiodła go schodami na górę a za nimi szła Ula. Betti otworzyła drzwi.
 - To najmniejszy pokój w całym domu, ale Beatka jest jeszcze mała i nie potrzebuje większego. Ma tu wszystko, co potrzeba. Tapczanik, małe biurko, żeby miała gdzie rysować i półki na książeczki – wyjaśniała Ula. – Wszystko z darów. Ta komódka też. Może tu trzymać swoje ubranka.
 - To piękny pokoik Betti. Ula się postarała, prawda? – Mała energicznie pokiwała głową.
 - No. Co wieczór Ulcia czyta mi bajki na dobranoc. Jak była w szpitalu, to nie miał mi kto czytać, bo wszyscy się o nią martwili, ale już jest zdrowa. Chodźmy do pokoju Jaśka i taty.
Pokoje obu Cieplaków były nieco większe i umeblowane podobnie. U Jaśka wersalka, typowe biurko, na którym stał wysłużony komputer, spory regał na książki i niewielka szafa. U Józefa niewielki stolik okolicznościowy, dwa foteliki, szafa i kanapa. Zeszli na dół. Betti poszła do kuchni a oni weszli jeszcze do pokoju Uli. Rozejrzał się ciekawie. Meble nie były najnowszych trendów, ale nie przedstawiały się najgorzej. Skromna meblościanka, na której stały nieliczne bibeloty, okrągły stolik, dwa wyściełane krzesła i tapczanik. Przytulności dodawał rozciągnięty na podłodze dywanik.
 - Naprawdę miły pokoik. Bardzo ciepły i taki kobiecy.- Pokiwała głową.
 - Dzięki hojności ludzi nie musieliśmy nic kupować. Może z czasem będziemy coś zmieniać w wystroju, ale na pewno nie teraz. Musi wystarczyć to, co jest. To i tak bardzo wiele – zaszkliły jej się oczy. Podszedł do niej i przytulił ją do siebie gładząc uspokajająco jej plecy. Dopiero drugi raz trzymał ją w ramionach i musiał przyznać, że to było bardzo przyjemne uczucie. Wtedy w szpitalu przytulił ją ze współczucia. Teraz tulił ją z miłości. Niechętnie oderwała się od niego, bo jego ramiona były ciepłe i bezpieczne.
 - Chodźmy. Tato pewnie czeka z herbatą.
Przeszli do niewielkiego pokoju pełniącego rolę salonu i zasiedli przy stole. Znalazło się i ciasto cudem uratowane przed żarłocznością Jaśka.
Dobrze się czuł wśród nich. Odprężony i zrelaksowany. Głaskał dłoń siedzącej obok Uli. Dawno nie czuł takiego spokoju. Zniknął z jego ramion ten ciężar nieprzespanych nocy i tej dręczącej tęsknoty za nią. Siedziała tak blisko, na wyciągnięcie dłoni, a jej obecność sprawiała, że wreszcie oddychał swobodnie. Poczuł jak szczęście rozlewa się w jego ciele. Chyba zaczynał zdrowieć. Odwzajemniła miłość i dzięki temu jego serce dostało skrzydeł.
Nie chciał przedłużać tej wizyty w nieskończoność. Mogli to źle zrozumieć. Ścisnął Uli dłoń.
 - Będę się zbierał Ula. Późno się zrobiło, a ja nie chcę nadużywać waszej gościnności. Wyjdziesz ze mną? Chciałbym ci jeszcze coś powiedzieć.
 - Wyjdę, oczywiście.
Kiedy zakładał w przedpokoju płaszcz Beatka spytała.
 - Przyjedzie pan do nas jeszcze?
 - Na pewno Betti. Myślę, że teraz będę częstym gościem. – Mała uśmiechnęła się szeroko.
 - To dobrze, bo my wszyscy pana lubimy. – Z czułością spojrzał na małą słysząc te słowa.
 - I ja was wszystkich polubiłem Betti. – Pożegnał się z Jaśkiem i Józefem.
Podeszli do samochodu. Ujął jej dłonie i przycisnął do ust.
 - To był bardzo miły wieczór Ula, a twoja rodzina wspaniała. Ty zostajesz, a ja odjadę i znowu będę tęsknił – spojrzał smutno w jej oczy.
 - Nie będziesz – szepnęła. – Przecież zobaczymy się w poniedziałek. To tylko dwa dni.
 - To aż dwa dni Ula. Nie chcę znowu siedzieć samotnie przez cały weekend myśląc ciągle o tobie. Umów się ze mną. Chyba, że masz coś pilnego do załatwienia?
 - W sumie nie mam… - Te słowa napełniły go nadzieją.
 - Przyjadę jutro koło piętnastej, dobrze? Wybierzemy się gdzieś. Jeszcze nie wiem gdzie, ale coś wymyślę – przytulił ją gładząc z czułością jej zimny policzek. - Dobranoc moje szczęście – sięgnął jej ust. Od tak dawna marzył o tym pocałunku podobnie jak ona. Oddała tę lekką, jak wiatr pieszczotę.
 - Do jutra. – Z trudem oderwał się od niej. Wsiadł do samochodu i wolno ruszył spod bramy. Ona stała jeszcze patrząc, jak znikają w oddali światła jego samochodu.

Te dwa dni były, jak najpiękniejszy sen i dla niego i dla niej. On po raz pierwszy spał spokojnie, bez obrazu jej przerażonych, załzawionych oczu pod powiekami. Owszem śnił o niej, ale ten sen był cudowny i spowodował, że obudził się zrelaksowany i w pełni sił. Po raz pierwszy od miesięcy nie zadowolił się tylko kawą, ale zjadł solidne śniadanie. Przejrzał repertuar kin i teatrów. Okazało się, że w teatrze „Komedia” są jeszcze bilety na „Podwójną rezerwację”. Przeczytał recenzję i uznał, że może być to świetny spektakl, istna komedia pomyłek. Zabukował bilety.
Ona otworzyła oczy i przetarła senne powieki. Uśmiechnęła się. - Ten wczorajszy pocałunek… – dotknęła koniuszkami palców ust. Miała wrażenie jakby nadal czuła na nich muśnięcie jego warg, tak czułe i delikatne. Pomyślała o nim ciepło. – Kocha mnie. Ten piękny, o dobrym sercu człowiek, kocha mnie. Tak wiele dla nas zrobił i dał mi pracę. Zrobię wszystko, by poczuł się szczęśliwy. – Poleżała jeszcze chwilę rozpamiętując w myślach ich wieczorne pożegnanie. Wstała w końcu i ubrana w szlafrok podreptała do kuchni. Ojciec krzątał się już tam szykując wszystkim śniadanie. Dostrzegłszy swoją córkę w drzwiach, uśmiechnął się do niej.
 - No jak tam córcia, wyspałaś się? – Pokiwała głową.
 - Wyspałam – podeszła do stołu i przycupnęła na brzegu krzesła. – Nie mówiłam ci wczoraj, ale od poniedziałku zaczynam pracę. – Zaskoczyła go. Od tak dawna jej szukała, a tu nagle, zaczyna pracę?
 - Gdzie? To taka ważna wiadomość, a ty nic nie mówisz. Wyciągnąć coś z ciebie to cud – powiedział z wyrzutem.
 - Marek mi zaproponował stanowisko asystentki w Febo&Dobrzański.
 - Naprawdę? On jednak jest wspaniałym człowiekiem Ula, musisz przyznać.
 - Przyznaję. W dodatku dał taką stawkę, że dostałam zawrotu głowy. Zresztą pokażę ci umowę - poszła do pokoju i po chwili pojawiła się ponownie niosąc dokument. - Masz, czytaj. – Cieplak założył okulary i zagłębił się w lekturze.
 - Cztery i pół tysiąca plus premia? Ula, ja na oczy nigdy nie widziałem takich pieniędzy.
 - Ja też nie, ale na rękę będzie trochę mniej, bo ta kwota, to kwota brutto. Zresztą nawet po potrąceniach to suma ogromna. Wreszcie odżyjemy tatusiu. Wystarczy na zakup odzieży dla was wszystkich. Pomalutku odkujemy się.
 - To piękny gest z jego strony.
 - Tak… Aha. Umówiłam się dzisiaj z nim o piętnastej. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu. – Józef uśmiechnął się.
 - Oczywiście, że nie mam. Polubiłem go bardzo. To miły i taki uczynny człowiek, a przy tym skromny. Dobrze. Zawołaj dzieciaki na śniadanie. Zaraz podaję.

Punktualnie o piętnastej podjechał pod dom w Rysiowie. Otworzył bagażnik i wyjął z niego spory bukiet czerwonych róż wraz z niewielkim pakunkiem. Tak zaopatrzony zadzwonił do drzwi. Otworzyła mu Beatka i natychmiast rozciągnęła usta w szczęśliwym uśmiechu.
 - Pan Marek! – krzyknęła radośnie.
 - Witaj Betti – przykucnął przy niej i zza pleców wyciągnął opakowanego w folię pluszowego zajączka.
 - Proszę, to dla ciebie.
 - Naprawdę? Jaki śliczny. Dziękuję - przytuliła twarz do jego policzka wyciskając na nim słodkiego buziaka. Roześmiał się widząc ten dziecięcy entuzjazm.
 - Ula jest?
 - Jest. Stroi się od rana. Idziecie na randkę?
 - No można tak powiedzieć.
 - Pan jest jej księciem?
 - Księciem? – nie bardzo rozumiał, do czego ta mała zmierza.
 - No wie pan, każda księżniczka ma swojego księcia, a Ulcia wygląda teraz jak księżniczka.
 - Jeśli tak uważasz, to rzeczywiście chyba tak jest. – Odwróciła się na pięcie i pobiegła w głąb mieszkania krzycząc głośno.
 - Ulcia! Twój książę przyjechał!
Wyszła ze swojego pokoju uciszając Betti.
 - Beatka, co ty wygadujesz? Cześć Marek – podeszła do niego z rumieńcami na policzkach spowodowanymi słowami młodszej siostry. – Przepraszam cię za nią. - Pocałował ją w policzek.
 - Nie ma za co, naprawdę, a to co mówi wcale nie jest pozbawione sensu. Bardzo chciałbym być twoim księciem księżniczko – wyszeptał. – Wyglądasz pięknie. Możemy jechać?
 - Tak, ubiorę tylko płaszcz.
Usadowiła się w samochodzie i zapięła pasy.
 - To dokąd mnie zabierasz? – Uśmiechnął się.
 - Mam taki plan. Najpierw na spacer, potem na wczesną kolację, a o dziewiętnastej do teatru. Kupiłem bilety na komedię pomyłek. Czytałem recenzje. Zapowiada się świetna sztuka. Mam nadzieję, że lubisz się pośmiać?

 - Bardzo lubię. To będzie na pewno udany dzień.

Ruszyli. Po pół godzinie parkował przed bramą parku. Schwycił jej dłoń i powiódł po zaśnieżonych alejkach. Chętnych do spacerów było niewielu. Było kilka stopni poniżej zera, a to zniechęcało. Oni nie zważali na ziąb. Cieszyli się swoim towarzystwem. Musieli się przecież lepiej poznać. Najpierw on zaczął. Mówił dużo o firmie, o swoim dotychczasowym życiu i o tych ostatnich, ciężkich dla niego miesiącach. Z tego, co powiedział wyłonił się najpierw obraz człowieka zmanierowanego, zepsutego przez nadmiar pieniędzy, kobiety i kluby. Nie zawsze postępującego właściwie. Człowieka prowadzącego przez dłuższy okres podwójne życie. Dzielącego je między firmę i narzeczoną, a także poświęcającego czas na zabawy i uwodzenie kobiet. Kiedy zaczął mówić o niej, o tym, jak zobaczył ją pierwszy raz, o tej ogromnej tęsknocie za nią i cierpieniu jakie odczuwał i o tym, jak uświadomił sobie, że zakochał się w niej, zrozumiała, że teraz to już zupełnie inna osoba. Nie ma w nim nic z dawnego Marka. Nigdy nie sądziła, że ktoś może ją pokochać tak mocno i cierpieć z tej miłości. Pamiętała jego pierwszą wizytę w szpitalu i mogła porównać jego wygląd wtedy i dzisiaj. Różnica była ogromna. Teraz był poważny, skupiony na tym, co mówi, a cierpienie uszlachetniło rysy jego pięknej twarzy.
 - Nie wiem Ula, co bym zrobił, gdybyś odrzuciła moją miłość. Chyba bym nie przeżył i zadręczył się na śmierć. – Stanęła naprzeciw niego i z czułością spojrzała mu w oczy.
 - Nie mogłabym odrzucić twojej miłości, przecież kocham cię równie mocno - powiedziała cicho. Zamknął ją w ramionach i przylgnął do jej ust.
Te pierwsze, nieśmiałe pocałunki były magiczne dla nich obojga. Nie robił tego natarczywie, ale subtelnie, delikatnie je pogłębiając. Nie chciał, by odniosła wrażenie, że jest napalonym samcem. Stopniował tę niewątpliwą przyjemność delektując się miękkością i pełnią jej warg. Oderwał się od niej tuląc swój policzek do jej.
 - Dzięki tobie odżywam i od wczoraj jestem bardzo, bardzo szczęśliwy. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu przespałem noc bez złych, koszmarnych snów. Jesteś moim najlepszym i najskuteczniejszym lekiem. Opowiedz mi teraz ty coś o sobie. Ja powiedziałem ci wszystko i niczego nie zataiłem. Od czasu, kiedy cię poznałem zmieniłem się bardzo i mogę cię zapewnić, że już nigdy nie wrócę do poprzedniego życia.
- Ja nie mam tak bogatych doświadczeń. Moje życie było zwyczajne i szare. Po śmierci mamy musiałam się zająć Beatką. Była niemowlęciem i to bardzo absorbującym. Tato początkowo był załamany, ale czas zrobił swoje. Kiedy się pozbierał, mógł mi pomóc. Było mi ciężko. Bardzo chciałam się uczyć, a naprawdę trudno jest pogodzić naukę z wychowywaniem dziecka. No, ale jakoś się udało. Bartek był moim pierwszym chłopakiem. Nie byłam piękna i początkowo pochlebiało mi, że zainteresował się mną ktoś taki jak on. Zapewniał mnie często o swojej miłości, niestety z czasem okazało się, że są to słowa bez pokrycia. Bez skrupułów wykorzystywał moją słabość do niego. Ciągle wyciągał ode mnie pieniądze, które zarabiałam imając się różnych zajęć. Byłam zbyt naiwna i zbyt zaangażowana w ten związek. Wreszcie dotarło do mnie, że dając się naciągać na te bezzwrotne pożyczki zubażam swoją rodzinę. Musiałam to przerwać, bo nie wróżyło nic dobrego. Tego dnia, kiedy podpalił nasz dom, przyszedł rano i groził mi, bo nie chciałam dać mu pieniędzy. Gdyby nie wszedł tata, uderzyłby mnie, bo już się zamierzył. Resztę znasz. Z zemsty oblał dom benzyną i podpalił. Pocieszające jest to, że dostał dwanaście lat i długo nie wyjdzie na wolność. Zasłużył sobie, bo wszyscy ucierpieliśmy przez jego głupotę.
 - A ty najbardziej.
 - To prawda, ale powoli już o tym zapominam. To było straszne przeżycie i nie chcę o tym pamiętać. – Kolejny raz całował jej usta. Obrysował kciukiem jej policzki.
 - Nigdy nie pozwolę, byś znowu tak bardzo cierpiała. Kocham cię. – Uśmiechnęła się do niego nieśmiało.
 - Nigdy nie czułam do Bartka tego, co czuję do ciebie. Myślałam, że go kocham, ale pomyliłam to chyba z czymś zupełnie innym. Nawet nie wiem jak to nazwać. To, co czuję do ciebie jest piękne, wzniosłe, sprawia radość i rozsadza piersi. Nigdy wcześniej nie doświadczałam czegoś podobnego.
 - To jest właśnie miłość Ula. Sam długo tego nie rozumiałem, ale teraz już to wiem – popatrzył na nią z wielką czułością. – Chyba zmarzłaś, co?
 - No, trochę.
 - Chodźmy. Podjedziemy do jakiejś knajpki. Zjemy coś i zamówimy kawę i może deser. Zagrzejemy się, a potem pojedziemy do teatru.

Rozbawieni wyszli z sali teatralnej do foyer.
 - To naprawdę świetna sztuka – mówiła rozchichotana Ula. – Dawno się tak nie uśmiałam.
 - Cieszę się, że ci się podobało. Ja również bawiłem się fantastycznie. – Odebrał ich płaszcze z szatni i pomógł jej się ubrać. Wyszli na zewnątrz. Było nieprzyjemnie i padał mokry śnieg. Lodowaty wiatr potęgował jeszcze bardziej uczucie zimna. Skuleni dotarli do samochodu. Od razu włączył ogrzewanie i wolno ruszył z parkingu. Nie szarżował. Drogi były śliskie a przez gęsty śnieg miał ograniczoną widoczność.
 - Za szybko nie pojedziemy, ale za to bezpieczniej – mruknął.
 - Ja już zaczynam się martwić, jak ty wrócisz. Będziesz ostrożny, prawda? – spytała z lękiem.
 - Nie martw się Ula. Ostatnią rzeczą, jaką bym zrobił, to szalał za kierownicą w taką pogodę. Choćbym miał jechać trzydzieści na godzinę, to w końcu dojadę. Najważniejsze, że odstawię ciebie bezpiecznie do domu – włączył radio, z którego popłynęła spokojna, relaksująca muzyka.
 - Zobaczymy się jutro? – spytał z nadzieją.
 - A chcesz? – odpowiedziała pytaniem. Uśmiechnął się.
 - Droczysz się ze mną. Przecież wiesz dobrze, że tak.
 - W takim razie spotkamy się, ale jak będzie tak jak teraz, to zostaniemy w domu.
 - Zgadzam się na wszystko, bylebym nie musiał tęsknić.
 - Nie będziesz, już nie – wyszeptała.
Podjechał pod bramę i wraz z nią podszedł pod wejściowe drzwi.
 - Słodkich snów moje szczęście – powiedział cicho schylając się do jej ust. Oddała ten czuły, namiętny pocałunek.
 - Dobranoc i proszę, jedź ostrożnie. Zadzwoń, jak już będziesz w domu. Będę spokojniejsza.
 - Zadzwonię. Do jutra.

Obudził się z uśmiechem na ustach. Znowu ją dzisiaj zobaczy a od poniedziałku będzie widywał codziennie. Musi nadgonić ten stracony przez własną niepewność i strach, czas. Teraz żałował, że nie zdecydował się wcześniej na spotkania z nią, że tchórzył, bo obawiał się jej reakcji. Nie spodziewał się, że i ona obdarza go równie silnym uczuciem. Była taka łagodna, opanowana i spokojna. Zupełni inna niż Paulina. Przy Uli potrafił się wyciszyć. To było takie kojące doznanie, wręcz błogie. Po latach spędzonych na ciągłych kłótniach i wrzaskach czuł się tak, jakby wreszcie zawinął do spokojnej przystani.
Po dość obfitym śniadaniu doprowadził jeszcze mieszkanie do porządku. Miał sporo czasu i postanowił spożytkować go robiąc takie prozaiczne czynności, jak ścieranie kurzu, czy zmywanie naczyń. O jedenastej rozdzwoniła się jego komórka. Spojrzał na wyświetlacz i rozciągnął usta w szerokim uśmiechu. „Ula”. Odebrał natychmiast.
 - Witaj kochanie – nie usłyszał jednak jej głosu, lecz kompletną ciszę. Zaniepokojony zapytał.
 - Ula, jesteś tam?
 - Jestem…
 - To dlaczego się nie odzywasz?
 - Bo mnie zaskoczyłeś.
 - Zaskoczyłem? Czym?
 - Po raz pierwszy powiedziałeś do mnie „kochanie” – Roześmiał się.
 - Jeśli tak cię to wzrusza, będę powtarzał to bez przerwy. Jesteś przecież moim kochaniem, moim skarbem, moją miłością, prawda?
 - Skoro tak mówisz…
 - Wiem, co mówię Ula, a ty dlaczego dzwonisz?
 - No właśnie. Chciałam cię zapytać, czy możesz być u nas wcześniej, koło trzynastej. Tata serdecznie cię zaprasza na niedzielny obiad.
 - Och! To bardzo miłe z jego strony. Chętnie przyjadę. Już zacznę się powoli zbierać. Trzeba wziąć poprawkę na wolną jazdę. W takim razie będę za półtorej godzinki. Trzymaj się skarbie. Do zobaczenia.

Po sytym i smacznym obiedzie rozsiedli się w pokoju gościnnym sącząc aromatyczną kawę i kosztując ciasta upieczonego przez Ulę.
 - I co, panie Marku? Myśli pan, że Ula poradzi sobie w pracy?
 - Jestem o tym przekonany. Rzadko kto posiada tak świetne kwalifikacje. Często bywają u nas zagraniczni goście, a ja za każdym razem muszę wynajmować tłumaczy. O ile z angielskim sobie radzę, to z niemieckim i rosyjskim już w ogóle. Ula będzie miała pole do popisu. Poza tym mam dobre przeczucia, że dzięki niej i mnie będzie o wiele łatwiej.
 - Wie pan, że każdy semestr kończyła samymi piątkami? Miała nawet stypendium naukowe za wysoką średnią ocen. Byłem z niej taki dumny. Nadal jestem. Gdyby nie ona, aż boję się pomyśleć, co mogłoby być – zalśniły mu oczy od łez. Ula łagodnie pogładziła go po dłoni.
 - Nie wspominaj już tato. Było, minęło. Trzeba zapomnieć i żyć dalej, po co rozpamiętywać?
 - Ulcia, a może poszlibyśmy na sanki? Na tej górce pod lasem jest dużo śniegu. Może ulepimy bałwana? – odezwała się milcząca dotąd Betti.
 - Nie wiem, spytaj Marka, czy ma ochotę. – Mała wpakowała mu się na kolana i wlepiła w niego wzrok.
 - Zgodzi się pan? Będzie fajnie. – Roześmiał się głośno.
 - No Betti, takiej prośbie nie mogę odmówić. W takim razie zbierajmy się. Panie Józefie dołączy pan do nas? – Cieplak pokręcił głową.
 - Ja to już za stary jestem na takie zabawy i wolę swoje kości grzać przy piecu, ale wy jesteście młodzi, więc idźcie. Mała będzie miała frajdę. Jasiek, zabierz klucze od garażu i wyciągnij z niego sanki.

2 komentarze: