Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 9 listopada 2015

"NARODZONA NA NOWO" - rozdział 6



ROZDZIAŁ 6


 - Ten dzień był naprawdę udany – pomyślała leżąc już w swoim łóżku. – Nie było nudy, a Marek bardzo się starał, żebym nie myślała o tamtym… Chyba mu się udało, bo zaledwie kilka razy przemknęły mi przez myśl tamte wydarzenia. Jest taki inny niż Piotr... Na pewno jest od niego przystojniejszy a przy tym chyba ma dobry charakter. Podobam mu się, czy robi to z litości? Mam nadzieję, że to pierwsze, drugiego nie zniosłabym. Z drugiej strony co mu się może we mnie podobać? Od czasu Piotra strasznie się zmieniłam. Wyglądam jak kościotrup. – Przypomniała sobie sytuację w restauracji. Zamówił same pyszności. Jakby mogła rzuciłaby się na to, co miała na talerzu, ale jej żołądek po prostu się buntował. Rolada pachniała bosko, do niej rewelacyjne kluski śląskie i surówka z czerwonej kapusty. Z ochotą zabrała się do jedzenia. Zjadła zaledwie połowę i westchnęła ciężko odsuwając talerz.
 - Nie smakuje ci – ni to stwierdził ni zapytał Marek patrząc na nią z troską.
 - Jest przepyszne, ale nie dam rady. Żołądek mam ściśnięty na supeł. Ostatnio w ogóle nie mam apetytu. Żyję wyłącznie kawą.
 - To źle Ula, bo daleko to cię nie zaprowadzi. Jesz tyle co ptaszek, ale nie będę cię zmuszał. Może z czasem przyzwyczaisz organizm do większych porcji. Po prostu musisz częściej jadać w moim towarzystwie, – wyszczerzył się do niej i idąc za ciosem zapytał – dasz się wyciągnąć jutro z domu? – A widząc jej zaskoczoną minę i te wielkie oczy wyrażające zdumienie ciągnął dalej. – Wiesz…, wymyślę coś fajnego, jakąś atrakcję, żebyśmy się nie nudzili i miło spędzili ten dzień. – Jej mina była bezcenna. Zaskoczenie pomieszane z zażenowaniem. Policzki już drugi raz dzisiaj spłonęły uroczym rumieńcem, a on nie mógł przestać się na nie gapić.
 - Ale jak to…, tak dzień po dniu…? To jakaś randka?
 - Nazywaj sobie to jak chcesz. Uwielbiam twoje towarzystwo i wbrew temu co mówiłaś, jesteś wspaniałym kompanem i do spaceru i do rozmowy. To jak? Zgodzisz się?
 - No dobrze… Nie wiem tylko, co tata na to powie…
 - Nie będzie miał nic przeciwko. Rozmawiałem z nim i dostałem jego zgodę na rozpieszczanie cię i zapewnienie ci rozrywki.
 - Czyli to jakiś spisek? Uknuliście to?
 - Jak najbardziej, ale że domyślne z ciebie dziewczę, tajemnica się wydała – zachichotał.
Poprawiła pod głową poduszkę i uśmiechnęła się do swoich myśli. Marek potrafił być taki zabawny. Odkrywał przed nią rzeczy, o których przez ostatnie lata nie pomyślała w ogóle. Kiedyś potrafiła się cieszyć drobiazgami, dzisiaj zobojętniała na nie. On obudził w niej wspomnienia tych lat, gdy żyła pełnią życia, bez większych problemów osobistych i trosk. – Może ktoś taki jest mi właśnie potrzebny? On ma w sobie taką radość i spontaniczność. Nie udaje niczego i wydaje się bardzo szczery we wszystkim co robi. A jutro znowu się zobaczymy. Ciekawe dokąd zabierze mnie tym razem? – Rojąc o tej jutrzejszej „randce” powoli zapadała w sen.
Kiedy obudziła się rano pomyślała, że po raz pierwszy od bardzo długiego czasu nie miała złych snów, a co najważniejsze przespała całą noc nie budząc się z czołem zlanym zimnym potem. Była ósma rano. Józef Cieplak krzątał się już w kuchni szykując swojej gromadce niedzielne śniadanie. W domu roznosił się zapach zbożowej kawy i kakao, które uwielbiała mała Betti. Na widok swojej pierworodnej uśmiechnął się do niej.
 - Dzień dobry córcia. Późno wróciłaś wczoraj.
 - Tak… Byliśmy jeszcze w kinie na świetnej komedii. A dzisiaj… Właściwie nie wiem co dzisiaj. Marek wymusił na mnie spotkanie. Będzie tu za dwie godziny. Jakoś nie umiałam mu odmówić – usprawiedliwiała się. Józef uśmiechnął się szeroko.
 - Bardzo lubię tego chłopaka. Jest otwarty i szczery, a przy tym taki nam życzliwy.
 - No, no… - pogroziła mu palcem. – Wiem o waszym spisku. I nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego. To tylko spotkanie a nie żadna randka.
 - Już dobrze córcia. Siadaj. Śniadanie gotowe.


Gorączkowo pakował w pokaźne worki ogromną ilość pluszowych zabawek i słodyczy. Miał na dzisiejszy dzień pewien plan, ale nie miał pojęcia jak Ula zareaguje. Już na spacerze w parku zauważył jak bardzo się spina widząc matki z małymi dziećmi. Dzisiaj chciał jej zafundować nieco psychicznego dyskomfortu, ale takiego, który miał przełamać w niej dystans do małych dzieci i być może sprawić, że zmieni się jej stosunek do nieszczęścia, które sama przeżyła tracąc ciążę.
Firma Febo&Dobrzański już od dłuższego czasu wspierała Dom Małego Dziecka przy Nowogrodzkiej. Marek jeździł tam przeciętnie raz na dwa, trzy miesiące i oprócz zabawek i słodyczy, które sprawiały dzieciakom mnóstwo radości, wręczał dyrektorce czek na dość pokaźną sumę. Był ich dobrodziejem i zawsze witano go tutaj z otwartymi ramionami. Zjednał sobie dzieciaki do tego stopnia, że nie mogły się od niego oderwać. Miał nadzieję, że i Ula się przełamie zobaczywszy to stadko pokrzywdzonych przez los maluchów.
Zapakowawszy wszystko do bagażnika i na tylne siedzenie ruszył do Rysiowa. Czekali tu na niego szczególnie Ula. Była bardzo ciekawa miejsca, do którego miał ją zabrać. Ledwo przekroczył próg, zapytała go o to. Uśmiechnął się do niej.
 - Wszystko w swoim czasie. To ma być niespodzianka. Zresztą nie jedyna dzisiaj. Na pewno nie będziemy się nudzić.

Poczuła się nieswojo, gdy zaparkował przed bramą starego, ale odrestaurowanego budynku. Na widok tabliczki z napisem „Dom Małego Dziecka” poczuła suchość w gardle i zaczęły pocić jej się dłonie. Zachodziła w głowę, dlaczego Marek ją tu przywiózł. Z obawą zerknęła na niego. Wyjął klucz ze stacyjki i odwrócił w jej kierunku twarz.
 - Wszystko w porządku? – zapytał widząc jej niepewną minę. Przez chwilę milczała. W końcu pokręciła przecząco głową.
 - Nie… Nie jest w porządku. Ja bardzo cię przepraszam, ale nie wiem dlaczego tu jesteśmy. Jeśli masz tu coś do załatwienia, to idź sam. Ja poczekam w samochodzie.
 - A ja liczyłem na to, że mi pomożesz… - powiedział z nutką rozczarowania w głosie. – Mam trochę rzeczy do zabrania i sam będę musiał obrócić kilka razy… To rzeczy dla dzieciaków… Pomóż mi, proszę… - wyszeptał. Powoli odpięła pas i otworzyła drzwi samochodu. Chyba bała się tego, co może zobaczyć za bramą. Marek wyskoczył energicznie i otworzył bagażnik. Podeszła do niego i zerknęła do środka.
 - Ile tu tego… Na co aż tyle?
 - Na to, żeby żadne dziecko nie poczuło się rozczarowane. Na tylnym siedzeniu są cztery takie worki. Jeśli możesz wyciągnij je. Ja opróżnię bagażnik.
Obładowani podeszli do ciężkiej, żelaznej bramy. Marek wdusił guzik dzwonka. Po chwili na schodach ukazała się starsza kobieta i szybkim krokiem ruszyła w ich kierunku.
 - Dzień dobry panie Marku! – krzyknęła uradowana. – Znowu mamy dzisiaj święto. Ależ dzieciaki się ucieszą. Zapraszam, serdecznie zapraszam oboje państwa.
 - Dzień dobry pani Klaro. Przedstawiam pani Ulę Cieplak, moją przyjaciółkę.
Kobieta podeszła do Uli odbierając z jej rąk dwa worki.
 - Bardzo mi miło panią poznać. Pomogę, bo to nie takie lekkie.
Będąc już w gabinecie dyrektorki Marek wyjął z wewnętrznej kieszeni czek opiewający na sumę trzydziestu tysięcy złotych.
 - Proszę pani Klaro. Mam nadzieję, że pieniądze się przydadzą. – Klara uśmiechnęła się szeroko.
 - Nawet pan nie wie jak bardzo. Dziękuję panie Marku za ten hojny dar. Potrzeby są ogromne. Doszło nam trochę niemowlaków i ciągle brakuje pampersów. Zakupimy też sporo kompletów pościelowych, bo wydzieramy się już ze wszystkiego. Dobrze, że przynajmniej ludzie dostarczają ubranka i dzieciaki mają w czym chodzić. To co? Chyba pójdziemy rozdać te prezenty? Dzieci są już po śniadaniu.
Przeszli do sporej sali, służącej dzieciom do zabawy. Jak tylko zobaczyły w drzwiach Marka rzuciły się w jego kierunku z radosnym piskiem. Ula idąca kilka kroków za nim stanęła jak oniemiała przyglądając się tej scence. Maluchy uwieszały się na nim, a on przygarniał je i całował ich policzki. Takiego go jeszcze nie znała. Sama nie bardzo wiedziała, co ma ze sobą zrobić i jak się zachować. Wyglądała na przestraszoną, jakby obawiała się tych przytuleń i całusów. Roześmiany Marek wreszcie powstrzymał ten żywioł i uspokoił gromadkę.
 - Słuchajcie, przywiozłem wam trochę prezentów, ale jak widzicie nie jestem dzisiaj sam. Poznajcie przemiłą osobę i bardzo kochaną, panią Urszulę. Ona pomoże mi, a wy ustawcie się w kolejkę.
Dopiero jego słowa spowodowały, że oderwała się od ściany i stanęła obok niego. Dzieci podchodziły a oni wkładali w ich ręce ozdobne worki z maskotkami i słodyczami. Nawet nie zdawała sobie sprawy, ile było w tych dzieciach miłości. Dziękowały za to wszystko tuląc się i do Marka i do niej. Początkowo sztywniała, gdy dzieci obejmowały jej szyję i całowały policzki, ale po kilku minutach rozluźniła się. Nawet nie zauważyła, że jej twarz jest mokra od wciąż napływających łez i dopiero jeden z chłopców zapytał o ich powód.
 - To ze szczęścia kochanie – wyszeptała mu w ucho. – Bardzo się cieszę, że podobają wam się prezenty.

Było już dobrze po trzynastej, gdy opuścili tę wesołą gromadę. Kiedy zamknęły się za nimi ciężkie, dębowe drzwi, Ula oparła się o nie i odetchnęła głęboko. Zatroskany Marek z niepewną miną zapytał
 - Dobrze się czujesz…?
Przetarła dłonią czoło jakby usiłowała uspokoić galopadę myśli.
 - To było…, to było bardzo emocjonalne. Nie spodziewałam się… Dlaczego one tutaj są? Gdzie ich matki? Jak matka może zostawić dziecko i tak po prostu o nim zapomnieć? To nieludzkie.
 - Nie wszystkie matki są godne potępienia Ula. Znakomita ich większość nie ma więcej niż piętnaście lat. Pobłądziły, a rodzice nie dopilnowali. One same są jeszcze dziećmi wymagającymi opieki. Za szybko musiały dorosnąć, ale jak widać nie wiąże się to z odpowiedzialnością. Niektóre rzuciły szkołę, niektóre kontynuują naukę, chociaż niewiele takich. Wyrastają na pokrzywdzone kobiety o zwichniętych osobowościach. Te dzieci niczego nie chcą, a jedynie tego, żeby ktoś je kochał. To dlatego tak reagują na dobroć i zainteresowanie nimi. Są wspaniałe. Ale dość o tym, bo widzę, że jesteś trochę wytrącona z równowagi. Zabieram cię teraz na porządny obiad, a potem kolejna niespodzianka.
Najedzeni znowu przemierzali ulice Warszawy. Kiedy zaparkował w pobliżu Stadionu Narodowego zdziwiona pokręciła nosem.
 - Idziemy na mecz? – zapytała. Piłka nożna nie była jej ulubioną dziedziną sportu. Wolała bardziej widowiskowe dyscypliny. Łyżwiarstwo figurowe, lub skoki z wieży. Marek uśmiechnął się pod nosem.
 - Nie Ula, mecz to żadna atrakcja, ale na tym stadionie jest coś, co na pewno cię zaskoczy i na pewno ci się spodoba. Chodźmy.
Pomieszczenie, w którym się znaleźli zrobiło na niej piorunujące wrażenie. Zewsząd otaczały ich ogromne ekrany imitujące akwaria, w których pływały prehistoryczne gatunki zwierząt i rosła morska flora z tego okresu. Oczy ich obojga z zachwytem rejestrowały ruch na ekranach.
 - Jakie to piękne… - wyszeptała. – To takie oceanarium, ale na ekranie. Mam wrażenie jakbym znajdowała się pod wodą.
Każde z "akwariów" przedstawiało scenę z życia osobnego, prehistorycznego gatunku. Z zaciekawieniem obserwowali pływające gady, których nazw nie byli w stanie zapamiętać. Można tu było obejrzeć megalodona, plezjozaura, dunkleosteusa, szonizaury oraz inne gatunki w swoich naturalnych wymiarach. Ich widok robił naprawdę niesamowite wrażenie. Dodatkową atrakcją była sala poświęcona megalodonowi, największemu drapieżnemu rekinowi i zarazem największej drapieżnej rybie w dziejach naszej planety. Jego rozmiary dochodziły nawet do osiemnastu metrów długości. Tu przeżyli też sfingowany atak tego olbrzyma. Kiedy płynął wprost na nich i przebijał szybę akwarium, podłoga zaczęła się trząść, a ze ścian trysnęła woda, Ula przywarłszy do Marka krzyczała wniebogłosy. On nie był tu pierwszy raz i wiedział, czego można było się spodziewać. Objąwszy ją ramieniem i chichocząc na całe gardło wyprowadził z pomieszczenia.
 - Już w porządku Ula. To było tylko tak na niby, ale uczucie niesamowite, prawda?
 - Kurde blaszka, ale się wystraszyłam… To było bardzo realistyczne. Chyba mam już dość atrakcji na dzisiaj i muszę się trochę uspokoić. Chodźmy na spacer.

Przyłapała się na tym, że właściwie żyła od piątku do piątku i niecierpliwie czekała na weekend. Czekała na Marka. On nigdy nie zawodził. Zawsze zjawiał się w sobotni poranek i zabierał ją w różne, intrygujące miejsca. Nigdy nie wymagał od niej rozmów o przeszłości, o której tak bardzo starała się zapomnieć. Dzięki niemu stawało się to coraz łatwiejsze. Może nie zapomniała do końca, bo gdzieś z tyłu głowy zawsze czaił się lęk i ogromny żal do stwórcy o to, że zabrał jej kogoś najcenniejszego i najważniejszego na świecie. Kogoś, kogo od samego początku wbrew przeciwnościom pokochała bezwarunkowo. Odwiedziny w domu dziecka nadal były dla niej niezwykle trudne, bo oczami wyobraźni widziała swoje nienarodzone maleństwo, które gdyby żyło, mogłoby być takim słodkim chłopczykiem lub dziewczynką, dzieckiem jak te tutaj. Takie wizyty wywoływały w niej ogromną żałość z powodu tej olbrzymiej straty, której nic nie mogło jej wynagrodzić. Opuszczając tę dziecięcą gromadę zawsze miała mokre policzki i wciąż się zastanawiała, czy już zawsze będzie tak reagować na widok porzuconego, czy osieroconego malucha. W takich razach Marek przytulał ją mocno do siebie i uspokajał gładząc delikatnie jej włosy. Dla niego to też było trudne, gdy widział w jej oczach tę potworną rozpacz i tęsknotę za własnym dzieckiem. Miał świadomość, że ona musi uporać się z tym sama, a on może jej pomóc tylko w jeden sposób. Po prostu przy niej być.


24 komentarze:

  1. Nareszcie pierwsza super notka Marek prawdziwy rycerz , a gdzie reszta ferajny z FD ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W całym opowiadaniu Marek jest rycerzem w lśniącej zbroi. Stworzyłam anioła w bardzo przystojnym, męskim ciele. Niestety inni bohaterowie serialu nie będą obecni w tej historii, bo zamysł był taki, że skupiamy się właściwie na dwójce głównych postaci. Sebastian, Violetta i oboje Febo są tylko wspominani, ale nie odgrywają żadnej z ról. Mam nadzieję, że to nie przeszkadza za bardzo.
      Dziękuję za komentarz. Pozdrawiam. :)

      Usuń
  2. Witaj Małgosiu,
    ależ mnie zaskoczyłaś!!!! Ten Twój Marek jest bardzo ale to bardzo odważny! Wymyślone przez niego atrakcje są ... niesamowite! Pierwsza z nich samą mnie wbiła w fotel! Drugą pominę na razie milczeniem:) Na niezły szok naraził Ulę. Wcale jej się nie dziwię, że nie chciała nawet wysiąść z samochodu. Jednak Marek swoim spokojnym głosem i swoim zachowaniem przemógł jej niechęć i wielkie obawy związane z maluszkami:) Ta wizyta wiązała się z dużym ryzykiem. Ale najpierw podjął go Marek zawożąc ją tam, a później dołączyła Ula, wyrażając zgodę na wizytę w tym specyficznym miejscu. Dobrze, że w tym przypadku zadziałało przysłowie, iż nie taki diabeł straszny jak go malują:) Ula dzielnie stawiła czoła swoim lękom:) Dzięki Markowi może już nie będzie tak z zazdrością i z żalem patrzyła na mijane matki z wózkami:) Marek okazał się bardzo mądrym mężczyzną, wszystko ma dokładnie przemyślane i zaplanowane:) Fajnie, że miałam rację, świetny z niego facet, ma niesamowicie dobre serce:) Jak to miło, że jego odwiedziny u dzieci są systematyczne, a nie tylko na pokaz pod publiczkę. Przecież wcale nie musi pomagać, sam nie ma dzieci, ale za to ma ogromną wrażliwość:) Coraz bardziej też rozumiem dlaczego tak chciał pomóc Uli i jej rodzinie:) Ideał!!! Chociaż jak się okazuje to również niezły z niego spryciarz:) Zabranie Uli na seans z rekinami!!! Dobrze wiedział, że będzie się najnormalniej w świecie bała i naturalną rzeczą będzie szukała schronienia w jego ramionach:) Nieźle to sobie wykombinował:) Pierwsze uściski mają już zaliczone:) Ten dzień na miejscu Uli zaliczyłabym do tych z cyklu najpierw jest trzęsienie ziemi a potem napięcie rośnie:) Dobrze, że oboje się świetnie bawili i chcą więcej:) Ula już nie ucieka przed kontaktami z Markiem. Działania Marka dają pozytywne rezultaty:) Boję się tylko o moje skołatane serce, czy wytrzyma dalsze takie dawki Alfreda Hitchcocka?! Zresztą co tam ja, tutaj Ula jest najważniejsza, ale myślę, że ona jest jednak ode mnie odważniejsza:) Fantastyczny rozdział, pełen niespodzianek, świetnie się czytało:) Serdecznie pozdrawiam i życzę przyjemnego dnia:)
    Gaja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gaju
      Wpadłam na pomysł z tym domem dziecka, bo pomyślałam sobie, że wszystkie fobie powinno leczyć się poprzez uświadamianie człowiekowi, że nie ma się czego bać, że wszystko dzieje się w głowie i jest do przezwyciężenia. Kiedyś nawet widziałam taki dokument, jak ludzie pokonywali lęk przed wężami, pająkami, czy zwykłym lataniem samolotami. Terapia polegała na bezpośrednim kontakcie z oślizgłym wężem, czy odrażającym pająkiem. Tutaj mechanizm był niemal identyczny, a Marek doskonale wykorzystał sytuację. Mądry chłop z niego, bo przecież psychologiem nie jest, a jednak zadziałało. Najważniejsze, to stanąć twarzą w twarz ze swoimi koszmarami i stawić im czoła.
      To dopiero początek i zaledwie maleńki krok dla Uli. Będzie jeszcze sporo momentów zwątpienia. Marek jednak się nie podda i będzie o nią walczył.
      Horrorów już nie zafunduję, więc uspokój swoje serducho.
      Pozdrawiam Cię najpiękniej. :)

      Usuń
    2. Małgosiu,
      w Twoim wydaniu przyjmę z przyjemnością nawet wszelkiego rodzaju horrory:) Chociaż prawdę powiedziawszy niezbyt lubię się bać i unikam tego rodzaju rozrywek:) Wcale się nie dziwię, że Ula będzie miała jeszcze gorsze dni. Fikcja, fikcją ale z takiego głębokiego stanu wycofania nie wychodzi się od tak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jednakże jest Marek, który sam stwierdził, że ma w stosunku do Uli misję do spełnienia:) Swoja drogą jak to się dziwnie życie plecie? Maciek tak bardzo się starał, tak mocno próbował pomagać, no i trzeba przyznać, że czarną robotę odwalił! Należy powiedzieć, że też znalazł genialny sposób na Ulę! Właśnie dzięki jego postawie były takie postępy w jej leczeniu! Niestety Ula się zbuntowała i zaczęła go unikać. Zmęczenie materiału? Pewnie tak! I naraz pojawia się Marek, w sumie obcy człowiek i okazuje się, że ma świeższe spojrzenie i Ula właśnie przy nim się powolutku otwiera na życie. Sama twierdzi, że chyba kogoś takiego potrzebowała:) Maciek może czuć się przygnębiony i zazdrosny? Ale z niego też jest fenomenalny facet i niezwykły przyjaciel:) Więc chyba nie mam co się martwić? Na pewno nie będzie miał pretensji, po prostu zrozumie to! Przecież bardzo zależy mu na szczęściu Uli, tak jak jej zależy na pomyślności dla Maćka:) Mam nadzieję, że oboje wreszcie znajdą to czego szukają, bo bardzo na to zasłużyli:) Pomimo wcześniejszych falstartów, Ula ma jednak niebywałe szczęście do wyjątkowych mężczyzn, którzy są jej przyjaciółmi:) Buziaki,
      Gaja

      Usuń
    3. Maćkowi zawsze chodziło o dobro Uli. Tyle tylko, że on był może bardziej zaborczy i dość często na siłę starał się przeforsować swoje pomysły. Mimo, że był równolatkiem Uli niejako narzucał jej swoją wolę. Fakt, że dzięki niemu zaczęła słyszeć, ale myślę, że on za bardzo na nią naciskał, a to już średnio jej się podobało. Marek niczego na niej nie wymusza. On jedynie ją prosi, żeby spróbowała. Nie wywiera nacisków, ale łagodnie tłumaczy. To zupełnie inne podejście i dlatego przyniesie pozytywne rezultaty.

      Wysłałam Ci maila. Uściski. :)

      Usuń
    4. Małgosiu,
      z pewną dozą nieśmiałości udzieliłam odpowiedzi:)
      Gaja

      Usuń
  3. Ten Marek to taki słodziutki, że tylko do schrupania .Pomysł z domem dziecka był super, Ulka musiała zobaczyć nieszczęście innych , bardzo bezbronnych dzieci, aby nie skupiać się tak bardzo nad własnym
    nieszczęściem . Małgosiu czy ty aby na pewno nie studiowałaś jakiejś medycyny , bo twoja wiedza medyczno-psychologiczna jest na prawdę imponująca . Miłego dzionka i pozdrawiam B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. B.

      Zapewniam Cię, że z żadnym rodzajem medycyny nie mam nic wspólnego, a mój zawód to kompletnie inna bajka. Hahaha. Wszelkie informacje pozyskuję od wujka google.

      Tak właśnie pomyślałam, że jak Ula zobaczy tyle nieszczęśliwych dzieciaków skupionych w jednym miejscu, pragnących tylko, żeby ktoś je kochał, to zmieni nastawienie i z nieco innej perspektywy popatrzy na własne nieszczęście. Oczywiście to nie jest tak, że pozbyła się od razu wszelkich lęków, ale zrobiła pierwszy pozytywny krok.
      Wielkie dzięki za komentarz. Najserdeczniej Cię pozdrawiam. :)

      Usuń
  4. Ależ niespodzianka. Kochana....nadałaś niesamowite tempo,ukazując kolejny z odcinków. Uwielbiam takie niespodzianki. SUPER.
    Twoja terapia zastosowana wobec Uli,zapewne szybko osiągnie pozytywny skutek.
    Uściski,przytulenia Marka,to kolejny krok do zbliżenia się ich obojga,aby przełamać barierę,przebić mur,jakim otacza się Ula. Wolnymi kroczkami,ale do celu.Mam nadzieję,że wreszcie zaiskrzy między nimi i to niebawem.
    Opowiadanie jest super. Czytając je wracam do początków Twojej twórczości.Nie wyobrażam sobie,abyś dalej nie pisała. Szkoda,że ...jak mówisz,nie będziesz tworzyć opowiadań o Uli i Marku.
    Mam nadzieję,że po kuracji zdrowotnej,o której wspomniałaś,wrócisz do pisanie.Na co zapewne wiele Twoich wielbicielek liczy. Małgosiu,nie skreślaj naszych marzeń i miłości tych dwojga. Zauważ...jak szybko młode osóbki pozamykały blogi.Czyżby nie miały koncepcji i pomyślunku?
    Wracaj do zdrowia,małymi kroczkami jak miłość kroczy między Ulą i Markiem.
    Za dziś bardzo dziękuję. Pozdrawiam i miłego dnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S
      Spójrz w jak krótkim czasie,po zmianie strony osiągnęłaś wielbicieli Twojej strony...
      30 000 tysięcy . Gratulacje.

      Usuń
    2. Nie wiem, co będzie po mojej kuracji. Ona z całą pewnością potrwa bardzo długo, bo sporo jest do zrobienia i dość dużo zabiegów przede mną. Być może, że jeszcze coś kiedyś się pojawi, ale to nie będzie już Ula i Marek, ale inni bohaterowie. Już pisałam kiedyś, że macie tak ogromną wyobraźnię, że same możecie wyobrazić sobie, że opowiadanie jest właśnie o nich mimo, że bohaterowie będą nosić zupełnie inne imiona. Gdybym wróciła do pisania, to przecież nie będę pisać kryminałów, czy fantasy, bo to byłoby sprzeczne z moją romantyczną naturą. Jeśli już, to będą to na pewno opowiadania o miłości. Na razie jednak nie mogę napisać nic wiążącego, również nie chciałabym nic obiecywać, bo nie lubię rzucać słów na wiatr i gdyby poszło coś nie tak, poczułybyście się rozczarowane.
      To prawda, że sporo blogów jest martwych. Pisarki coś zaczęły i nie skończyły, czego ja bardzo nie lubię. Jakaś konsekwencja musi być.
      Po zakończeniu publikacji tego opowiadania będę sukcesywnie dodawać te tytuły, które nie wyświetlają się po prawej stronie na pasku, a cofanie się do nich może doprowadzić człowieka do szału. Blog zarchiwizował tylko 90 postów za październik, a ja przeniosłam ich w tym miesiącu 445. Ja mam dostęp do wszystkich, ale Wy tylko do tych, które ukazują się po kliknięciu w październik. Pojawią się więc te, które na razie nie są dostępne, żeby ułatwić Wam życie.
      Nie spodziewałam się, że w tak krótkim czasie blog osiągnie taką dużą ilość wejść. Przeciętnie codziennie jest ich około 600 lub 700. Na starym było ich zaledwie 100 i rzadko zdarzało się więcej. Tutaj jest szerszy odbiór dzięki google+ i być może właśnie dlatego. Bardzo mnie to cieszy podobnie jak to, że jednak to powiadanie przypadło Ci do gustu. Trochę się obawiałam, czy czytelniczki przetrawią te moje nieudolne psychologiczne próby wyciągnięcia Uli z dołka, ale jak na razie odbiór jest raczej pozytywny.
      Bardzo dziękuję za słowa otuchy i najserdeczniej Cię pozdrawiam. :)

      Usuń
  5. Piękny rozdział Małgosiu :) Marek ma naprawde złote serce, a Ula jakos powoli otrzasa sie z tego wszystkiego, co ja spotkało. Mam nadzieje,ze jej serce sie niedługo otworzy, dzieki Markowi. Bardzo fajnie by bylo gdyby sie jej kiedys udalo zostac mama :)
    Pozdrawiam. M.M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. M.M

      Praca z człowiekiem dotkniętym głęboką traumą nawet dla psychologa, czy psychiatry jest dużym wyzwaniem, a co dopiero dla kogoś, kto w zasadzie działa intuicyjnie tak jak Marek. Ula konsekwentnie odmawia wizyty u specjalisty, bo uważa, że nic jej nie jest. To typowe wyparcie. Ona sama musi zrozumieć, że nie warto żyć przeszłością, ale iść do przodu. Czy zostanie mamą? Niewykluczone. To z całą pewnością bardzo by jej pomogło.
      Dziękuję za wizytę na blogu. Serdecznie pozdrawiam. :)

      Usuń
  6. Ula już po pierwszym spotkaniu trochę się mieniła. Zaczęła się rumienić i uśmiechać od czasu do czasu. Innym okiem spojrzała również na Marka. Woli żeby spotykał się z nią dlatego bo mu się podoba, a nie bo jest mu jej żal. Uwielbiam takiego Marka! Idealny facet, który nie potrafi zostawić samej, bez pomocy, bezbronnej kobiety. Przed nim trudne zadanie. Jak na razie idzie mu doskonale. Organizuje jej masę atrakcji, dzięki którym nie rozpamiętuje przeszłości. Mnie również zaskoczyła wizyta w domu dziecka. Dobrze że nie wpadła w jakiś obłęd i nie pobiła go, żeby tylko stamtąd uciec ;) Pewnie to nie będzie ich ostatnia wizyta w tej palcówce. Zgadzam się z tobą, odnoszę się teraz do poprzedniego komentarza, dziecko pozwoliłoby jej, może nie zapomnieć, bo o czymś takim nie da się zapomnieć, ale chociaż ograniczyć myślenie o tym i normalnie funkcjonować.

    Pozdrawiam, UiM
    Ehh, dwa razy pisałam ten komentarz… Przy pierwszym rozpisałam się i gdy chciałam dodać odświeżyła mi się strona i straciłam cały tekst, teraz połowa wyleciała mi z głowy. Jak to mówią „biednemu to zawsze wiatr w oczy, ch*j w dupę, nóż w serce i chleb masłem do ziemi”, albo „biednemu zawsze wiatr w oczy wieje, a bogatemu to się i byk ocieli” – jak ja uwielbiam te polskie przysłowia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. UiM
      Ty to wiesz, jak człowieka rozbawić. Parsknęłam śmiechem czytając ten dopisek. Dobrze przynajmniej, że nie przekręcałaś jak Violetta, bo to dopiero byłby ubaw. Mnie też czasem zdarzało się pisać komentarz dwukrotnie, bo np. nacisnęłam niewłaściwy klawisz. Teraz nauczona doświadczeniem po prostu kopiuję co jakiś czas, jeśli komentarz bardzo rozbudowany i cześć.
      Jeśli chodzi o wizytę w domu dziecka, to wprawdzie Ula ma głęboką traumę, ale przecież nie jest osobą niezrównoważoną, żeby nie powiedzieć wariatką. Nie ma też skłonności do bicia, bo to łagodne stworzenie, więc Dobrzańskiemu nic nie groziło. Chodziło głównie o to, żeby ona przełamała się i nie zachowywała tak bardzo asekuracyjnie w stosunku do dzieci. Pierwsze koty za płoty, Teraz znacznie lepiej będzie znosić takie wizyty.

      Bardzo dziękuję za wpis i serdecznie Cię pozdrawiam. A dziecko na pewno będzie, ale nie tak od razu. :P

      Usuń
  7. Dobry, piękny, opiekuńczy, pomysłowy. Ula ma wielkie szczęście, że spotkała na swojej drodze Dobrzańskiego. Końcówka sugeruje, że już jest dla niej kimś ważnym.
    Pozdrawiam miło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. RanczUla

      Większość z nas kocha takiego Marka. Ja osobiście uwielbiam, choć jak pisałam już wcześniej takie osobniki w przyrodzie nie występują, a przynajmniej ja na takiego nie trafiłam. Oczywiście, że Dobrzański staje się dla Uli kimś ważnym i coraz ważniejszym, bo bardzo docenia to, co on dla niej robi i doskonale rozumie, że on poświęca się dla niej.

      Dziękuję, że wpadłaś. Pozdrawiam cieplutko. :)

      Usuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Justyna

      Szkoda, że usunęłaś komentarz, bo ja właśnie przed chwilą na niego odpowiedziałam co zamieszczam poniżej.


      Na pocieszenie powiem Ci - witaj w klubie. Ja już od dwóch tygodni posługuję się wyłącznie lewą ręką, bo prawa boli jak diabli, a do tego bark i kark. Mam nadzieję, że przynajmniej Tobie szybko ten ból minie, bo ja nie za bardzo mogę na to liczyć.
      Ja nigdy nie byłam w takim wirtualnym oceanarium a chętnie bym to zobaczyła. Znowu posłużył mi wujek google, bo inaczej nie opisałabym tego.
      I jeszcze chciałam Cię przeprosić, że nie odpowiedziałam na poprzedni komentarz. Przeczytałam go po północy kiedy miałam wstawiać kolejną część i już po prostu nie miałam siły. Za ten bardzo Ci dziękuję i serdecznie pozdrawiam. :)

      Usuń
    2. Głupia ja!!! Najpierw napisałam potem uznałam ,że bez sensu . U mnie nadgarstek lewy nadgarstek. A jestem leworęczna. No byc w takim miejscu niesamowite. I to jeszcze w 18 urodziny. To była wycieczka z warsztatów teatralnych na ,które chodziłam. Ponad trzy lata temu. Ale fokarium w ,którym byłam tym roku też jest super.Życzę ci dużo zdrowia.

      A wracając do opowiadania . Pomysł z domem dziecka Marek miał dobry bo to pozwoliło przełamać w Uli jakiś lęk. Niechęć do dzieci. Teraz będzie juz tylko lepiej. Z taką osobą nie jest łatwo bo żyje w swoim świecie. I trudną taka osobę z niego wyrwać. Zwłaszcza po jakieś traumie. U przypadku Uli jest to nieudany związek i strata dziecka. Gdyby nie porobiła byłaby świetną mamą. Ale jeszcze będzie jej to na pewno dane. Jest młoda ,ma obok siebie anioła stróża ,który za niedługi czas poczuje do niej więcej niż przyjaźń. Miłość zakwitnie. A Ula na nowo otworzy się na świat i ludzi. Zacznie żyć ,uśmiechać się i jej serce również pokocha. Nie musisz przepraszać. :) . Pozdrawiam =D I jeszcze raz życzę dużo zdrowia i energii.


      Usuń
    3. Ps. Sorry za błąd u góry. Miało być bez powtórzeń.

      Usuń
  9. Małgosiu
    Bardzo ładny blog. Świetna zmiana. Odwiedzam Twojego bloga i czytam Twoje opowiadania. Dodałam Też twój blog do linków u siebie na blogach. Super opowiadanie jak zawsze czekam na kolejną część :)
    Pozdrawiam
    Ania.
    p/s przepraszam ,że nie komentuje wszystkich opowiadań brak czasu :(
    p/s obiecuje ,że nadrobię straty :)
    zapraszam na bloga http://fotografia-anulki.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu

      Ten blog powstał z konieczności, bo tamten zlikwidowano. Zaległości nie musisz nadrabiać, bo to opowiadanie o BrzydUli jest ostatnim jakie publikuję. Więcej nie będzie.
      Na Twój blog postaram się zajrzeć, chociaż czasem coś ukazuje się ze zdjęć na fb, prawda?
      Pozdrawiam. :)

      Usuń