Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 26 listopada 2015

"ŻYJĘ PO TO, BY CIĘ KOCHAĆ" - rozdział 11,12,13,14,15



ROZDZIAŁ 11


Jego słowa sprawiły, że na jej twarzy wykwitł pokaźny rumieniec. Nadal nie mogła przywyknąć do jego komplementów pod jej adresem. Podniósł się z krzesła i przeszedł do przedpokoju sięgając po jeszcze jedną torbę. Wyłowił z niej białe jak śnieg, sztuczne futerko.
 - Jeszcze to, żebyś mi nie zmarzła - narzucił je na jej ramiona. Wtuliła policzek w wysoką stójkę.
 - Jesteś kochany. Pomyślałeś o wszystkim. Chyba będziemy musieli się zbierać – zerknęła na kuchenny zegar pokazujący godzinę osiemnastą.
 - Tak, już czas.
Pomógł jej wsiąść do samochodu i natychmiast ruszył. Cieszył się, że zgodziła się mu towarzyszyć i razem z nim witać nowy rok. Serce puchło mu z dumy. Miał u swego boku najpiękniejszą kobietę na świecie. Był o tym święcie przekonany. Dla niego była ideałem pod każdym względem. Doceniał jej niezwykłą urodę, którą przyćmiewała inne kobiety a przede wszystkim jej dobroć, skromność i łagodność. Te sześć lat z Pauliną dało mu w kość, choć wiedział, że to on był głównym powodem tych niekończących się awantur, do których nie mógł przywyknąć. Ula była chodzącą ostoją spokoju. Wystarczyło te kilka wspólnie spędzonych dni razem a on już się przy niej wyciszył i pozbył tej nerwowości, którą nabył obcując z Pauliną. Zerknął na zamyśloną twarz swojej ukochanej, wtuloną w miękkość futerka. Pogładził ją po rozgrzanym policzku uśmiechając się do niej.
 - Co tam kotku? O czym tak intensywnie myślisz?
 - Zastanawiam się, jak wrócimy. Przecież nie będziesz unikał alkoholu, a po nim nie siądziesz za kierownicę.
 - Nie martw się. Mamy wynajęty pokój dwuosobowy. Prześpimy się kilka godzin i będę jak nowonarodzony.
 - Pokój? Jeden pokój?
Pogładził uspokajająco jej dłoń.
 - Nie martw się Ula. Ja nie mam żadnych złych zamiarów. Pokój ma dwa łóżka, a ja nie zamierzam zrobić nic wbrew tobie. Będę grzeczny. Obiecuję.
Odetchnęła z ulgą, a on uśmiechnął się na ten widok. Znowu skupił się na drodze.
 - Chyba dojeżdżamy – mruknął. – Spójrz. Cały zajazd świeci, jak choinka. O i Sebastian już jest. Poznaję jego samochód. Mam nadzieję Ula, że nie będziesz czuła się niezręcznie w jego towarzystwie. On naprawdę poczuł się głupio jak cię zobaczył i chyba wreszcie zrozumiał jak źle cię potraktował. Mówił mi o tym.
 - Przecież przyjęłam jego przeprosiny i powiedziałam, że nie mam żalu. Skoro ma wyrzuty sumienia, to jego sprawa. Ja nie zamierzam już do tego wracać. Dzisiaj mamy się dobrze bawić i to jest nasz cel, prawda?
 - Prawda. Kocham cię. Jesteś wspaniała.
Zaparkował przed zajazdem. Wyszedł z samochodu i otworzył Uli drzwi podając jej dłoń.
 - Trzymaj się mnie kotku, bo ślisko jest.
Uczepiona kurczowo jego ramienia podążyła wraz z nim do wejściowych drzwi.

Zabawa trwała w najlepsze. Rozluźniony alkoholem Sebastian poczuł się pewniej w towarzystwie Uli i nawet kilka razy poprosił ją do tańca. Jednak to z Markiem tańczyło jej się najlepiej. Przytulona do niego pozwalała się prowadzić, bo w jego ramionach czuła się cudownie. Razem odliczali ostatnie sekundy mijającego roku. Roku, który dla nich okazał się przełomowy i przyniósł ze sobą tak wiele pozytywnych zmian. Po wybiciu godziny dwunastej przygarnął ją mocno do siebie i spojrzał w jej piękne, błękitne oczy.
 - Życzę skarbie i tobie i sobie, by nasza miłość była wieczna i nawet wystawiona na próbę wyszła z niej zwycięsko. Wierz mi i ufaj tak, jak ja wierzę i ufam tobie. Kocham cię iskierko – przylgnął do jej ust i pocałował z żarem.
 - Kocham cię, ufam i wierzę. Jesteś moją największą niespodzianką mijającego roku i moją największą miłością. Podobnie jak ty, mogę z całą pewnością powiedzieć, że i ja żyję po to by cię kochać.
Ponownie napełnił jej kieliszek szampanem.
 - Za nasze szczęście kochanie.
 - Za szczęście.
O trzeciej nad ranem udali się do wynajętego pokoju. Byli zmęczeni harcami na parkiecie. Ula weszła pod prysznic. Z ulgą jej ciało przyjmowało pierwsze ciepłe krople. Dawały ukojenie. Zwalniając łazienkę Markowi z przyjemnością wsunęła się w chłodną pościel. Przymknęła oczy i uśmiechnęła się do siebie. Czy jeszcze kilka miesięcy temu, owładnięta tą rozpaczliwą tęsknotą za bliskimi, tam w dalekiej Anglii, mogła marzyć, że tyle dobrego wydarzy się w jej życiu? Poznała Marka i zakochała się w nim. Nie wiedziała jak wyglądało jego poprzednie życie. On sam niechętnie o tym mówił. Wiedziała tylko, że żył długo z kobietą bez miłości. Z kobietą właściwie narzuconą mu przez rodziców. Nie był szczęśliwy. Teraz, gdy patrzy w jego oczy, widzi w nich całe pokłady szczęścia i radości. Jest dla niej dobry i opiekuńczy. Kocha ją i szanuje. Przy tym jest tak bardzo przystojny i w jej oczach po prostu piękny. Jest jej marzeniem, które się spełniło. Jest jej światem. W myślach dziękowała Bogu, że pozwolił im się spotkać i pokochać.

Marek wyszedł cicho z łazienki, podszedł do łóżka Uli i przykucnął przy nim. Nie poczekała na niego, bo potrzeba snu była silniejsza od jej woli. Z czułością wpatrzył się w jej uśpioną twarz. Delikatnie, nie chcąc jej obudzić odgarnął włosy z jej policzka. – Śpij maleńka. Zmęczyłaś się. Kocham Cię – musnął subtelnie jej ciepłe usta. Wstał i gasząc małą, nocną lampkę ułożył się do snu.
Zegar wskazywał dziesiątą trzydzieści, gdy poruszył się i leniwie otwarł senne powieki. Spojrzał w bok na łóżko Uli. Było puste. Usłyszał szum wody dochodzący z łazienki. – A to ranny ptaszek – pomyślał. Przeciągnął się mocno rozluźniając spięte po nocy mięśnie.
- Wstałeś już… - usłyszał łagodny głos Uli. Uśmiechnął się do niej najpiękniej.
 - A ty wyspałaś się? Od dawna jesteś na nogach?
 - Od dwudziestu minut. Chyba będziemy się powoli zbierać. Może dadzą nam przed wyjazdem chociaż kawę. Bardzo mi się chce kawy.
Wyskoczył raźno z łóżka i wtulił ją w ramiona.
 - Nie tylko dadzą nam kawę, ale całe śniadanie. Teraz ja idę pod prysznic i możemy wychodzić - cmoknął ją jeszcze w policzek i znikł za drzwiami łazienki.
Po niespełna pół godzinie siedzieli w przytulnej jadalni zajazdu delektując się świeżo zaparzoną, aromatyczną kawą i porządnym śniadaniem. Marek spojrzał na Ulę pochłaniającą chrupiącą bułeczkę z pysznym twarożkiem i uśmiechnął się. Kciukiem delikatnie starł jego resztki z jej buzi.
 - I jak skarbie? Jesteś zadowolona z tego sylwestra?
 - Wspaniale się bawiłam, a sztuczne ognie były fantastyczne. Nigdy nie byłam na takiej zabawie.
 - Jeszcze wiele takich zabaw przed nami. Karnawał tuż, tuż. Na pewno uda nam się na jakąś wyrwać, już moja w tym głowa.
Nasyceni dobrym jedzeniem podziękowali personelowi zajazdu i ruszyli w drogę powrotną do Rysiowa.
 - Masz jakieś plany na resztę dzisiejszego dnia? – spytała Ula, gdy wjechali na trasę szybkiego ruchu.
 - Nie. Nie mam żadnych. A co?
 - No bo pomyślałam, że mógłbyś zostać w Rysiowie do wieczora. Zjedlibyśmy obiad a po kolacji pojechałbyś do domu.
 - Dziękuję Ula. Tak właśnie sobie marzyłem, ale nie chciałem się narzucać.
 - Nie narzucasz się. Cała moja rodzina Cię uwielbia a tata najchętniej by cię adoptował. Jest ci bardzo wdzięczny. Za mnie.
 - I ja ich uwielbiam. Dobrze się czuję w waszym domu. Niemal jak członek rodziny.
 - A my cię za takiego uważamy.
Po obiedzie siedzieli w pokoiku Uli rozmawiając o wszystkim. Oparła głowę na jego ramieniu myśląc nad czymś intensywnie.
 - Wiesz Marek, trochę się boję tych początków w F&D. Boję się, że nie sprostam obowiązkom.
 - Ty? – spojrzał na nią zdumiony przyciągając ją do siebie. – Nikt nie poradzi sobie z nimi lepiej niż ty. Przeszłaś dobrą szkołę u Finley’a. Nie ma takiej rzeczy, z którą nie potrafiłabyś sobie poradzić. Jestem o tym przekonany. Spójrz na Maćka. Aż go nosi i nie może doczekać się tej pracy. Nie masz powodów do obaw, a ja jestem zupełnie spokojny i pewien, że wybrałem najwłaściwsze osoby na te stanowiska.

Ósmego stycznia stawili się w pracy punktualnie. Marek zaprosił ich do siebie i omówił rzeczy, którymi mieli zająć się na początek. Maciek otrzymał od razu bojowe zadanie. Miał obdzwonić szwalnie i umówić się z ich dyrektorami. Trzeba było zrobić inspekcję w każdej z nich i sprawdzić, czy są gotowe do pracy. Szymczyk miał kilka pomysłów, aby ją usprawnić i nie omieszkał podzielić się nimi z Markiem. Znał pracę szwalni. Naoglądał się u Jonathana, jak to powinno wyglądać i chciał przeszczepić trochę tej skrupulatności i solidności na rodzimy grunt. Marek dał mu zielone światło. Dla niego najważniejsze było, by wszystkie trybiki chodziły jak w szwajcarskim zegarku i nie było opóźnień.
Po tej naradzie wojennej Maciek uciekł zaraz do siebie i zaczął dzwonić. Marek przedstawił Uli jej nową asystentkę. Basia miała trzydzieści pięć lat i spore doświadczenie na tym stanowisku. Kończyła tę samą uczelnię co Ula i tak jak ona, ekonomię. Była szczęśliwą mężatką z dwójką dzieciaków w wieku szkolnym. Polubiły się właściwie od razu. Zanim jednak zaczęły we dwójkę omawiać zakres jej kompetencji, Marek pociągnął Ulę jeszcze do Pshemko.
 - Już czas, byś poznała największy skarb F&D. Natura poskąpiła mu wzrostu, za to obdarzyła go wielkim geniuszem. To prawdziwy guru mody, a przy tym jak każdy artysta, nieźle odjechany i łasy na komplementy.
Wszedł do pracowni ciągnąc ją za sobą. Mistrz siedział w swoim czerwonym fotelu przypominającym tron i bazgrał coś na kartce papieru.
 - Witaj Pshemko – przywitał się Marek. – Chciałbym ci kogoś przedstawić.
Mistrz podniósł głowę i przyjrzał się Uli ciekawie. Wstał zza stołu i podszedł do nich.
 - No witaj Marco. A cóż to za piękność mi przyprowadziłeś?
 - To jest Ula Cieplak, koordynator do spraw kontaktów między nami a tą angielską firmą „Fashion look”. To dzięki niej będziesz miał możliwość ocenić i wybrać materiały do wiosennej kolekcji. Niedługo sprowadzi dla nas próbki.
 - Witam, witam to piękne zjawisko – ujął z galanterią jej dłoń i ucałował. Policzki Uli pokryła wstydliwa czerwień. Była nieco skrępowana zachowaniem mistrza.
 - A ja witam genialnego i najsłynniejszego projektanta w Polsce. Dzięki jednej z sukien pana autorstwa nie wyglądałam na zabawie sylwestrowej jak Kopciuszek. Była przepiękna. Obiecuję zwrócić ją w najbliższych dniach.
 - O nie, nie duszko. Ona jest już twoja. Mogę ci mówić po imieniu, prawda? W zamian oczekuję tego samego.
 - Będzie mi niezwykle miło. Bardzo proszę i dziękuję za tą cudną kreację.
 - Drobiazg moja droga. Moje kreacje lubią lśnić, szczególnie na pięknych kobietach.
 - Dobrze Pshemko. Już dość tych komplementów. Spójrz jak jest zawstydzona. Ula, to bardzo skromna osoba i bardzo dobry człowiek. Gdybyś kiedykolwiek potrzebował jej pomocy, na pewno nie odmówi. Teraz jednak pożegnamy się. Czas popracować. Do zobaczenia mistrzu.
Wyszli z jego pracowni i stanęli na chwilę. Ula musiała nieco ochłonąć. Nadal nie mogła przywyknąć do tych wszystkich komplementów, którymi obsypywał ją Marek, a teraz jeszcze Pshemko. Wrócili do sekretariatu. Ula poprosiła Basię do siebie, a Marek zaszył się w swoim gabinecie.
Przez trzy godziny wprowadzała swoją nową asystentkę w tajniki współpracy między obiema firmami. Naświetliła pokrótce charakter angielskiego rynku i opowiedziała o tamtej firmie. Poprosiła też o przygotowanie segregatorów według zagadnień, którymi będą się zajmować i uczuliła na staranność i kolejność wpinania dokumentów.
 - Wszystko zrozumiałaś Basiu? Jakbyś miała jakieś problemy, to nie bój się pytać. Ja zawsze pomogę. To na razie tyle. Reszta wyjdzie podczas pracy. Wróć teraz do siebie i przygotuj to, o co prosiłam. Ja muszę skontaktować się z panem Finley’em.
Jak tylko zamknęły się za Basią drzwi, wybrała numer swojego byłego pracodawcy. W słuchawce odezwał się damski głos. Od razu poznała Hannah.
 - Dzień dobry Hannah, mówi Ula, Ula Cieplak.
 - Ula! Dzień dobry! Jak miło cię słyszeć. Pracujesz już?
 - Dzisiaj właśnie jest mój pierwszy dzień pracy, ale po świętach Marek przywiózł mnie tutaj i wszystko pokazał. Mam własny gabinet, a co u ciebie? Radzisz sobie? Nie jest ci ciężko?
 - Jakoś radzę, choć pan Finley jest bardzo wymagający, ale przecież wiedziałam o tym wcześniej, bo uprzedzałaś mnie. W każdym razie staram ci się dorównać i myślę, że szef nie ma powodu do narzekań. Podobnie jak ty usiłuję oszczędzać i chodzę jeść do Jabala a nie do bufetu. Często cię wspomina.
 - Pozdrów go ode mnie i uściskaj. Przekaż, że i ja tęsknię za nim i jego piklami. Powiedz mi, czy pan Finley jest w firmie? Muszę koniecznie z nim rozmawiać.
 - Jest Ula i zaraz cię przełączę, a pozdrowienia Jabalowi przekażę, ucieszy się. To ja się z tobą pożegnam. Trzymaj się zdrowo.
 - Ty też Hannah, wszystkiego dobrego.
Przez chwilę słuchała przyjemnej dla ucha muzyczki aż w końcu odezwał się niski głos Finley’a.
 - Hallo? Ushi?
 - Dzień dobry panie Finley. Ma pan chwilkę? Chciałabym porozmawiać.
 - Dla ciebie zawsze moja droga. No jak tam ci się układa? Jesteś zadowolona?
 - Jestem bardzo zadowolona a dzisiaj dostałam bojowe zadanie. Mam zapytać pana o próbki materiałów do wiosennej kolekcji i kiedy ewentualnie moglibyście nam przysłać. Nasz projektant musi się z nimi zapoznać. Nasze próbki wysyłamy jutro rano.
 - To świetna wiadomość. Nie zasypiacie gruszek w popiele. W takim razie i ja każę jeszcze dziś przygotować nasze do wysyłki.
 - Bardzo dziękuję panie Finley. Przekazuję też pozdrowienia od Marka.
 - Ja też je przesyłam dla was obojga. Do usłyszenia Ushi.
 - Do usłyszenia.
Odłożyła słuchawkę i uśmiechnęła się. – No, trzeba wreszcie zainicjować tę współpracę – wstała od biurka i poszła do Marka pytając Violettę, czy jest sam.
 - Jest sam, samiusieńki, możesz wejść.
Wślizgnęła się bezszelestnie do środka i stanęła przy drzwiach obserwując, jak wlepia oczy w monitor.
 - Marek? Masz chwilkę? – spytała cicho.
Uśmiechnął się na jej widok.
 - No, co tam skarbie? Chodź, usiądź – przysiadł obok niej na miękkiej kanapie.
 - Właśnie rozmawiałam z Finley’em. Jutro podobnie jak my i on prześle nam próbki materiałów. Rozmawiałam też z Hannah. Od obojga masz pozdrowienia.
 - Dziękuję kochanie. Teraz musimy tylko sprawić, by ta machina ruszyła. Będzie dobrze. Ciekawe, co Maciek załatwi w szwalniach. Jestem pewien, że dyrektorzy będą się trochę buntować, ale on nie tak łatwo da się zbić z pantałyku. Na pewno przeforsuje te swoje innowacje, które wyjdą nam wszystkim na zdrowie.

Przez trzy kolejne dni Ula ślęczała przy komputerze przygotowując liczne tabele i wzory pism potrzebne do rozliczeń z „Fashion look” i korespondencji. Być może nieco ambicjonalnie podeszła do tego zadania, ale lubiła mieć porządek w papierach, a przede wszystkim chciała udowodnić sobie i Markowi, że nie popełnił błędu oferując jej tę posadę.
Podniosła zmęczony wzrok znad klawiatury. Pomyślała, że filiżanka mocnej kawy trochę rozjaśni jej w głowie. Przez te dwa dni do domu odwoził ją Marek. Maciek wyjechał w delegację do szwalni i miał wrócić pod koniec tygodnia. Marek nie chciał, żeby sama wracała autobusem do domu i dlatego zaproponował podwózkę. Przetarła zmęczone oczy i podniosła się z fotela. W drzwiach zderzyła się z Basią.
 - O! Ula! Wychodzisz?
 - Nie. Chciałam tylko pójść do socjalnego. Muszę zrobić sobie kawy.
 - Ja ci zrobię. Chciałam ci tylko to dać – wyciągnęła dłoń z wielką kopertą. – Właśnie przyszło. To chyba te próbki materiałów, na które czekamy.
 - Naprawdę? Wejdź. Zaraz zobaczymy – cofnęła się do pokoju nerwowo rozdzierając kopertę. Rzeczywiście to były próbki. Wysypały się na biurko pod wpływem gwałtownego szarpnięcia. Uli zabłysły oczy.
 - Popatrz Basiu, jakie piękne – podniosła plik równo przyciętych skrawków materiałów spiętych razem tworząc w ten sposób kolorowy katalog. – Koniecznie muszę pokazać je Pshemko. Ciekawa jestem, czy mu się spodobają. Wiesz co? Ja pójdę od razu do niego, a ty, jeśli możesz, zrób mi tej kawy. Ja za kilka minut wrócę - pozbierała wszystkie próbki i powędrowała do pracowni. Tam przywitała się z mistrzem i od razu przeszła do rzeczy. - Pshemko, właśnie dostałam próbki materiałów z Anglii. Przyszłam, żeby ci je pokazać. Zostawiam je, a ty oceń, które są najlepsze i z których ewentualnie chciałbyś szyć. Jeśli możesz zrób mi możliwie szybko specyfikację, żebym wiedziała, co zamówić.
Mistrz gładził piękne materie z nabożną czcią i wzdychał.
 - Och Urszulo, czyż nie są piękne? Człowiek widząc takie cuda zaraz dostaje natchnienia. Przyjrzę im się dokładniej i najdalej do piątku przyślę specyfikację. Nie będę zwlekał, bo ręce same rwą mi się do rysowania, gdy je widzę.
 - Dziękuję Pshemko. W takim razie na początku przyszłego tygodnia będę mogła je zamówić.
Wchodząc do sekretariatu natknęła się na Marka.
 - Dobrze, że cię widzę – powiedział. – Właśnie Basia przekazała mi, że przyszły próbki. Jak Pshemko, spodobały mu się?
 - Jest zachwycony. Do piątku zrobi specyfikację. Aż się pali do projektowania.
 - To dobrze. Pójdziemy na lunch? Trochę zgłodniałem.
 - Pójdziemy, ale za pół godzinki, dobrze? Muszę tylko coś dokończyć. Jak się z tym uporam, przyjdę do ciebie.
 - Dobrze, zaczekam – uśmiechnął się do niej promiennie i wrócił do siebie.
Usiadła przy biurku i z przyjemnością upiła łyk parującej kawy z filiżanki. Rozdzwonił się telefon. Odebrała i usłyszała wesoły głos Finley’a.
 - Witaj Ushi. Próbki doszły?
 - Doszły panie Finley. Dziękujemy, że tak szybko. Nasz projektant jest zachwycony. W przyszłym tygodniu wyślę faxem nasze zamówienie. A nasze próbki? Też dotarły?
 - Dotarły Ushi i nasi projektanci są również pod wrażeniem. Jestem przekonany, że to będzie wspaniała kolekcja. Czekam w takim razie na zamówienie. My również wyślemy swoje. Do usłyszenia.
 - Do usłyszenia panie Finley.
Wróciła do swoich tabelek. Uporała się szybko i zamknęła komputer. Ubrała płaszcz i poszła do gabinetu Marka. Violetty nie było, więc cicho zapukała do drzwi i po usłyszeniu „proszę”, weszła.
Marek nie był sam. Na kanapie siedziała szczupła, wysoka brunetka. Biel jej cery kontrastowała z kruczoczarnymi włosami i czarnymi, jak węgiel dużymi oczami. Marek wstał od biurka.
 - Dobrze, że jesteś kochanie. Pozwól, że ci przedstawię. Paulina Febo, współwłaściciel firmy, a to Paula, jest jeden z tych ekonomistów, których sprowadziłem z Anglii i moja dziewczyna, Ula Cieplak.
Paulina podniosła się z kanapy i wyciągnęła do Uli dłoń, którą ta uścisnęła.
 - Miło mi panią poznać – powiedziała.
 - I z wzajemnością – odpowiedziała Paulina. – Widzę, że Marek ma świetny gust. Jesteś bardzo piękna. Pozwolisz, że będę się zwracać po imieniu? Tutaj wszyscy tak do siebie mówią.
 - Nie mam nic przeciwko temu. Dziękuję. Ty też jesteś piękną kobietą.
 - No dobrze dziewczyny. Skoro poznałyście się już, to ja teraz zjadłbym coś. Może dołączysz do nas Paula? Idziemy na lunch.
 - Chętnie bym poszła, ale mam trochę roboty. Pshemko pokazał mi te angielskie próbki i chcę się przymierzyć do dodatków. Może innym razem.
Pożegnała się z nimi i wyszła.
 - Ona jest naprawdę bardzo ładna, zjawiskowa – powiedziała cicho Ula. – Ja nie dorastam jej nawet do pięt.
Podszedł do niej i zamknął ją w ramionach.
 - Dla mnie jesteś najpiękniejszą istotą na ziemi i nie zamieniłbym cię na żadną inną. To, że ona jest piękna nie przekłada się na jej paskudny charakter, którego ja miałem szczerze dość. Zerwanie z nią było jedną z najlepszych decyzji w moim życiu. Nie mówmy już o niej. Słyszysz jak w brzuchu mi burczy? Chodźmy, bo jestem już bardzo głodny.




ROZDZIAŁ 12       +18


Współpraca z „Fashion look” rzeczywiście nabierała rumieńców. Spowodowane to było nieubłaganie zbliżającym się terminem pokazu wiosennej kolekcji. Pshemko pracował jak natchniony, dodatkowo nakręcany przez całe litry gorącej czekolady dostarczanej mu z jednej z najlepszych restauracji w Warszawie. To dzięki Uli dostawał taką, jaką najbardziej lubił. Ona postanowiła go dopieścić najlepiej jak potrafiła. Wiedziała już jak bardzo potrafi być chimeryczny i w razie wielkiego wzburzenia i egzaltacji jest w stanie rzucać wszystkim, co mu się nawinie pod rękę. Teraz nie mogła do tego dopuścić, dlatego robiła wszystko, by zapewnić mu spokój i odpowiednie warunki do tworzenia. Często też wraz z Basią urządzały małe telekonferencje z Finley’em lub z Hannah. Basia znała dobrze język i nie miała problemów z porozumiewaniem się. Czasami podczas tych rozmów wpadał Marek i swobodnie rozmawiał z Dawidem. Podczas ostatniej zaprosił go do Warszawy.
 - Czas najwyższy przyjacielu, byś i ty zobaczył jak to wszystko u nas wygląda, a nam będzie bardzo miło cię gościć. Powiedz tylko kiedy, a ja zarezerwuję hotel.
 - To wcale nie taki głupi pomysł, Mark. Ja chętnie bym przyjechał. Wziąłbym ze sobą Hannah. To przecież ojczyzna jej ojca. Z pewnością chętnie przyjedzie. Co powiesz na następny weekend? Przyjechałbym już w czwartek wieczorem i zostałbym do niedzieli. Mam nadzieję, że zobaczę się z Ushi. Zatęskniłem za nią, choć Hannah świetnie się sprawdza w roli asystentki. Ushi dobrze ją przygotowała.
 - Świetnie. W takim razie rezerwuję dwa pokoje. Zadzwoń mi jeszcze, o której będziecie na lotnisku w Warszawie. Wyjedziemy po was.
 - W porządku Mark. Zadzwonię. Do zobaczenia.
Kiedy rozłączył się spojrzał na Ulę i uśmiechnął się.
 - Słyszałaś? Będą tu w przyszłym tygodniu. Musimy pogadać. Chodźmy do parku. Tam wszystko omówimy.
Ubrali się i wyszli z firmy. Pogoda nie była odpowiednia na spacery. Wprawdzie nie padało, ale wiał dość silny, lutowy wiatr. Ula nacisnęła mocniej czapkę na uszy i zarzuciła na głowę kaptur. Podał jej ramię a ona z chęcią włożyła pod nie rękę i przytuliła się do niego. Przeszli na druga stronę ulicy wprost w otwartą bramę parku. Byli chyba jedynymi spacerowiczami. Ludzie mijali ich w pośpiechu kuląc się pod naporem zimnych podmuchów wiatru. O tej porze park stanowił jedynie skrót, by przemieścić się szybciej z jednego miejsca w drugie.
 - To co chciałeś omówić? – spytała Ula tuląc się do jego boku. Zarzucił jej dłoń na ramię.
 - Pomyślałem sobie, że skoro oni przylecą w czwartek po południu, mogłabyś zatrzymać się u mnie aż do końca weekendu. Będziesz bardzo potrzebna, a ja nie chciałbym cię wozić w tę i z powrotem. Trochę szkoda mi czasu. Co myślisz? Będzie to możliwe? Ja bardzo chciałbym.
 - Masz rację. Rysiów nie leży tak blisko. Zapytam tatę, czy poradzą sobie przez te kilka dni beze mnie.
 - Pewnie, że sobie poradzą. Radzili sobie przez ponad rok, jak byłaś w Anglii, choć tęsknili bardzo.
 - No tak, rzeczywiście. Nie pomyślałam o tym. Czasami wydaje mi się, że jestem nazbyt opiekuńcza w stosunku do nich. Dobrze więc. Uprzedzę swoich i spakuję trochę rzeczy na te parę dni.
Spojrzał z miłością w jej oczy.
 - Bardzo się cieszę skarbie. Nie byłaś nigdy u mnie. Pamiętasz, jak opowiadałem ci jeszcze w Londynie, że mieszkam wysoko na dwunastym piętrze i mam wspaniały widok na Warszawę? Teraz będziesz mogła to zobaczyć. Jestem pewien, że ci się spodoba. Ja przyjadę po was rano w czwartek. Nie chcę, byś z bagażem tłukła się autobusem. Maciek też pewnie się chętnie zabierze – przytulił ją mocno całując w policzek. - Już nie mogę się doczekać tego czwartku.

Stali w hali przylotów warszawskiego Okęcia i niecierpliwie wyglądali znajomych twarzy. Przed chwilą zapowiedziano szczęśliwe lądowanie samolotu z Londynu. Jednak minęło jeszcze dwadzieścia minut nim ujrzeli ich wyłaniających się spośród tłumu podróżnych.
 - Dawid! Tutaj! – Marek pomachał im ręką. Po chwili już witali się z nimi. Dawid przyciągnął do siebie Ulę i ucałował jej policzki.
 - Ushi! Wyglądasz pięknie! Jak dobrze cię znowu widzieć – wypuścił ją z ramion i przywitał się z Markiem. Dziewczyny również się uściskały.
 - Mieliście spokojny lot? Pogoda nie jest za dobra – spytała Ula.
 - Lot też nie był za dobry. Przeżyliśmy trochę turbulencji, ale dolecieliśmy cali i zdrowi, to najważniejsze.
 - Chodźcie. Zawieziemy was do hotelu. Hannah daj tę torbę – Marek już odbierał od niej bagaż. – Nie wypada, żeby kobieta dźwigała ciężary, prawda?
Na parkingu umieścił torby w bagażniku i otworzył drzwi do samochodu.
 - Dziewczyny usiądźcie z tyłu, a ty Dawid koło mnie. Za chwilę będziemy na miejscu. Jutro w świetle dnia będziecie mogli dokładniej przyjrzeć się miastu. Dzisiaj niewiele widać.
Ruszył wolno z parkingu i włączył się do ruchu.
 - Chcielibyśmy wraz z Ulą zaprosić was dzisiaj na kolację, jeśli nie jesteście zbyt zmęczeni lotem. Pójdziecie się rozpakować i odświeżyć, a my zaczekamy z Ulą na was w hotelowej kawiarni. Zgodzicie się?
 - Pewnie. Ja bardzo chętnie – odpowiedział Finley. – A i Hannah z pewnością spróbuje polskiej kuchni, prawda?
 - Z wielką chęcią, choć ja trochę ją znam. Jak tata był zdrowy, to często nam serwował polskie potrawy. Nieźle gotuje, a nam zawsze one smakowały.
Dotarli na miejsce. Marek pomógł im się zameldować i wręczył im karty magnetyczne do sąsiadujących pokoi. Pokazał im też kawiarnię, w której mieli na nich czekać. Kiedy zostali sami, Marek pociągnął Ulę w jej kierunku.
 - Napijemy się dobrej kawy. Podają tu świetne espresso. Błyskawicznie stawia na nogi.
Siedzieli ze dwa kwadranse przy smolistym płynie gawędząc cicho. W końcu ujrzeli przebranego w mniej oficjalny strój Dawida i Hannah. Podnieśli się od stolika. Marek uregulował rachunek i pokierował ich w stronę restauracji. Tam czekał na nich zarezerwowany na tę okazję stolik. Kelnerzy zjawili się błyskawicznie podając każdemu z nich menu.
 - Proponuję wziąć coś na ciepło. Podają tu znakomitą kaczkę z jabłkami. Możemy też zamówić przystawki.
 - Niech będzie kaczka – odezwał się Dawid – skoro ją tak zachwalasz. Ja zjadłbym jeszcze śledzia w śmietanie i może tatar z łososia. Bardzo lubię ryby, a ty Hannah, co zjesz?
 - Ja chętnie zjem czerwony barszczyk z uszkami. Pamiętam, że tata zrobił kiedyś na wigilię i bardzo mi smakował.
Ula i Marek też skusili się na gorący barszcz. Podano błyskawicznie. Marek mówił prawdę. Kaczka okazała się wyśmienita i znalazła uznanie u Dawida i Hannah. Zamówili jeszcze desery. Dziewczyny wzięły lody a mężczyźni delektowali się czekoladowym tortem. Atmosfera tego spotkania była fantastyczna. Dawid wspominał początki pracy Uli w jego firmie i wychwalał jej umiejętności pod niebiosa. Ona rumieniła się pod wpływem tych pochwał. Marek opowiadał im trochę o F&D. Mówił, że z pewnością nie jest tak imponująca jak ta w Londynie, ale dobrze znana na rynku polskim i mająca już uznaną markę od lat. Rozstawali się w dobrych nastrojach umawiając się na jutrzejszy dzień. Marek obiecał, że przyjadą po nich i oprowadzą po firmie, a potem, jeśli będą mieć ochotę i po mieście.

Wyszli z hotelu prosto w objęcia mroźnego, późnego wieczoru. Marek wtulił ją w swoje ramię i poprowadził w stronę zaparkowanego samochodu. Czuł jak dygota pod wpływem lodowatego wiatru.
 - Ale zimno – stwierdził. – Pewnie po wyjściu z ciepłego hotelu odczuwasz to w dwójnasób. Zaraz się rozgrzejesz. Włączę ogrzewanie.
Wyprowadził samochód ostrożnie z parkingu i wyjechał na opustoszałe już o tej porze ulice Warszawy. Ula przymknęła oczy. Miłe ciepło rozlało się po jej ciele. Zagłębiona w miękkość wygodnego fotela prawie przysypiała. Poczuła dłoń Marka na swoim policzku i otworzyła powieki.
 - Wiem, że jesteś zmęczona kotku, ale nie przysypiaj. Zaraz będziemy na miejscu. Już niedaleko – usłyszała jego cichy głos.
 - Nie przysypiam, tylko powieki zrobiły mi się takie ciężkie – przetarła dłonią oczy i spojrzała przez szybę. Wjechali w jakieś duże osiedle.
 - To tutaj? – spytała.
 - Tak skarbie. Jesteśmy na miejscu.
Zatrzymał samochód i pomógł jej wysiąść. Z bagażnika zabrał torbę z jej rzeczami. Winda wywiozła ich na dwunaste piętro. Otworzył drzwi po lewej stronie korytarza na oścież, wpuszczając ją do środka.
 - Wejdź kochanie, oto moje królestwo – wszedł za nią zapalając światło w przedpokoju. Stanęła na środku rozglądając się ciekawie.
 - Jest naprawdę duże. Ile tu przestrzeni…
 - To prawda. Lubię przestrzeń i nie cierpię zbyt zagraconych pomieszczeń. Ten mój minimalizm jak widzisz, przekłada się na niewielką ilość sprzętów. Są tylko te najpotrzebniejsze. Rozbierz płaszcz, ja zaraz podam ci ciepłe kapcie – ze zdziwieniem odnotowała, że są w jej rozmiarze. Roześmiał się na widok zaskoczenia wymalowanego na jej twarzy.
 - Kupiłem je niedawno, tak na wszelki wypadek, gdybyś do mnie zawitała. Mam też dla ciebie szlafrok, ale to za chwilę. Oprowadzę cię najpierw, żebyś poznała rozkład pokoi. Tu jest salon i otwarta na niego kuchnia. Dalej są dwa pokoje gościnne – po kolei otwierał do nich drzwi. – A na końcu sypialnia, proszę. Z przedpokoju jest wejście do łazienki, chcesz skorzystać? Jeśli tak, to dam ci ten szlafrok. Ciepła kąpiel dobrze ci zrobi - poprowadził ją do sporego pomieszczenia, w którym stała wielka wanna i osobno kabina prysznicowa. - Tu masz Ula czyste ręczniki a w kabinie są żele pod prysznic. Ja cię zostawiam. Napijesz się potem herbaty?
 - Napiję. Jeśli masz cytrynę, to poproszę z cytryną.
Przeszedł do kuchni, gdzie włączył elektryczny czajnik. Z szafki wyjął dwie porcelanowe filiżanki i wrzucił do nich saszetki z herbatą. Oparł się o blat i skupił wzrok w ciemności za oknem, przez którą przebijało się słabe światło ulicznych latarni. Od tak dawna pragnął jej ciała a jednocześnie nie miał pojęcia jak delikatnie jej to uświadomić. Kiedy tylko kładł się spać, oczami wyobraźni gładził subtelnie jej gładką skórę na ramionach i całował te miękkie, słodkie wargi. Nie miał pojęcia, czy ona posiada jakiekolwiek doświadczenie w sprawach damsko-męskich. Nigdy nie odważyłby się zapytać jej o to. Zresztą dla niego nie miało to absolutnie żadnego znaczenia. Ona też nigdy nie pytała go o przeszłość. Na myśl o tym, że ten ich pierwszy raz mógłby się wydarzyć jeszcze dzisiaj, poczuł przyjemne mrowienie w podbrzuszu. Pożądał jej jak żadnej innej kobiety do tej pory. Nie wiedział jednak, czy ona również jest na to gotowa, by spełnić się w tej miłości. Głośne kliknięcie wyłącznika od czajnika przywróciło jego myśli do rzeczywistości. Zalał wrzątkiem herbatę i zaniósł do salonu.

Ciepły prysznic rozluźnił ją i odgonił sen. Otuliła się grubym, frotowym szlafrokiem i przeszła do salonu, gdzie na ławie parowały filiżanki z aromatyczną herbatą. Usiadła na miękkiej sofie i upiła łyk. W zasięgu jej wzroku pojawił się Marek. Był tylko w bokserkach. Zarumieniła się zażenowana. Nigdy nie widziała go bez ubrania. Musiała jednak przyznać, że miał piękne i bardzo pociągające ciało. Marzyła od dawna, by móc przytulić się do niego, poczuć jego ciepło, zapach skóry i fakturę mięśni, które rysowały się na jego brzuchu. Zauważył jej spojrzenie i wstydliwość, ale nie komentował.
 - Teraz ja skorzystam z kąpieli, a ty wypij spokojnie herbatę.
Wyszedł z łazienki po dziesięciu minutach i usiadł obok niej.
 - To co kotku? Idziemy spać? Już po dwunastej.
 - Idziemy. Zmęczył mnie ten dzień.
Była trochę zdenerwowana a jednocześnie podekscytowana. Czuła, że tej nocy nie będą jedynie spać obok siebie. Mieli przecież spędzić ją w jednym łóżku. Owładnęły nią sprzeczne uczucia. Z jednej strony obawiała się tego, a z drugiej tak bardzo pragnęła zatopić się w jego bezpiecznych ramionach, tak mocno, do utraty tchu. Nie miała zbyt dużych doświadczeń seksualnych. Właściwie, prawie żadnych. Kiedyś, dawno temu miała chłopaka. Nawet wydawało jej się, że bardzo go kocha. Niestety on zawiódł ją na całej linii, bo potrafił tylko wyłudzać od niej pieniądze, których sama posiadała niewiele i przy ich pomocy robić jakieś lewe interesy. To z nim przeżyła swój pierwszy raz i pamięta jak bardzo była rozczarowana, bo ten pierwszy raz był zupełnie inny od tego, co przeczytała na ten temat w książkach.
Marek otworzył drzwi do sypialni i przepuścił ją przodem. Chciał zapalić małą lampkę, ale zaprotestowała.
 - Nie zapalaj, proszę – wyszeptała. - Już i tak czuję się bardzo niezręcznie i płoną mi policzki. Nie chcę, żebyś na to patrzył.
Objął ją mocno w pasie i pocałował czule.
 - Ula, nie wstydź się. Przecież ja kocham cię jak szaleniec i nigdy nie mógłbym cię skrzywdzić. Jeśli nie chcesz światła, nie będę go zapalał. Połóż się.
Ściągnęła szlafrok i wsunęła się w chłodną pościel. On zrobił podobnie. Przysunął się do niej i palcem obrysował jej twarz.
 - Jesteś taka piękna – wyszeptał z uczuciem. – I tak bardzo cię pragnę.
Odważyła się i wtuliła swoje usta w jego. Całował ją delikatnie, zmysłowo, wywołując w niej przyjemne doznanie pobudzenia i namiętności. Podczas, gdy jego gorące pocałunki paliły żywym ogniem jej usta, policzki, skórę na szyi i to wrażliwe miejsce za uchem, dłoń wjechała pod jej koszulkę gładząc ramiona, plecy i pośladki. Z dużą wprawą uwolnił ją z cienkiego materiału. Słaba poświata latarni przebijająca się przez niezasłonięte żaluzje sprawiła, że spojrzał na nią pożądliwie i z zachwytem.
 - Jesteś cudem natury kochanie. Moim cudem.
Ostrożnie ujął jej piersi i ucałował każdą z nich. Pod wpływem dotyku jego ust jej sutki stwardniały i poczuła miły dreszcz, który uzewnętrznił się gęsią skórką. Westchnęła cicho. Jej pierwszy raz tak właśnie powinien był wyglądać, a ograniczył się tylko do tego, że po prostu rozsunęła nogi i po chwili było po wszystkim. To, jak traktował ją Marek, było naprawdę wyjątkowe. Ona czuła się wyjątkowo. Poddała się tym pieszczotom z prawdziwą przyjemnością. Jego usta były wszędzie. Podobnie dłonie, które delikatnie i z finezją masowały jej ciało. Gładziły płaski brzuch przesuwając się coraz niżej. Wargi podążały w ślad za nimi nie ominąwszy żadnego skrawka jej ciała. Wypieściwszy pępek dotarły do wnętrza jej ud, zbliżając się do tego, najbardziej intymnego dla kobiety miejsca. Zatraciła się. Przymknęła oczy odcinając się w ten sposób od zewnętrznego świata. Ten, który otwierał przed nią Marek, był cudowny, pełen nieziemskich doznań, czułości i przyjemności. Delektowała się nim. Nie liczyło się już nic, tylko te żarliwe pocałunki ukochanego, które rozsiewał po całym jej ciele. Pragnęła go z całej duszy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo łaknęła tych pieszczot i jak bardzo tęskniła za nimi. Chciała, by posiadł ją zaraz, natychmiast. Wiedziała, że jest już gotowa, by przyjąć go do swojego wnętrza.
 - Zrób to kochanie, błagam – wyjęczała stłumionym głosem. Powrócił z pocałunkami do jej ust i wpił się w nie mocno. I on był gotów, by dać jej szczęście i największą radość z tego zbliżenia. Językiem pieścił wnętrze jej ust i jednocześnie łączył ich wolno ze sobą stymulując ją i siebie. Zatrzymał się jeszcze na chwilę dawkując sobie przyjemne wrażenia i po chwili wolno ruszył. Objął ją ciasno ramionami, by być w niej głęboko, jak najgłębiej. Bezwiednie wypychała biodra do przodu zaciskając mocno powieki i jęcząc cicho. Świat przestał istnieć. Byli tylko oni, spleceni w tym harmonijnym tańcu, jak jedno pulsujące pożądaniem ciało. Zwiększył częstotliwość pchnięć. Jej jęk, a potem krzyk rozdarł ciszę sypialni. Poczuł jak wypręża się w jego dłoniach i zastyga. Jej skurcze spowodowały, że i on się spełnił uwalniając swoje ciało z ogromnego napięcia. Znajome, błogie ciepło rozlało się w jego trzewiach. Zamarli przez kilka minut w jednej pozycji. Po chwili znów całował jej nabrzmiałe usta rozchylone pod wpływem błogiej rozkoszy, którą przed chwilą przeżyła. Wolno otworzyła powieki napotykając spojrzenie jego ogromnych, stalowo-szarych oczu wpatrujących się w nią z miłością. Uniosła dłoń i pogładziła jego szorstki policzek.
 - Byłeś wspaniały. Nigdy nie przeżyłam czegoś równie pięknego – szepnęła.
 - Ja mogę powiedzieć to samo kochanie. Poczułem się tak, jakbym robił to po raz pierwszy, bo po raz pierwszy kochałem się z kobietą z miłości. Bardzo cię kocham skarbie i dziękuję. Obdarowałaś mnie dzisiaj ogromną dawką szczęścia. Jesteś dla mnie wszystkim.

Następnego dnia natarczywe dzwonienie budzika skutecznie wyrwało ich ze snu. Przez całą noc spali wtuleni w siebie i w takiej też pozycji obudzili się.
 - Musimy wstawać kotku – Marek z żalem odkleił się od Uli. – Zanim pojedziemy po Dawida i Hannah, musimy pokazać się w biurze. Trzeba powiadomić ojca i Pshemko. Chodźmy pod prysznic.
Rozszerzyła ze zdziwienia oczy.
 - Jak to pod prysznic? Ale tak razem? – rozchichotał się i cmoknął ją w nosek.
 - Ula, jeszcze się mnie wstydzisz? Chodź, zobaczysz jakie to przyjemne we dwoje - podał jej szlafrok i pociągnął do łazienki.
Rzeczywiście ta wspólna kąpiel sprawiła radość i jej i jemu. Jakoś łatwo pozbyła się tych ostatnich oporów przed pokazaniem się mu nago. Namydlali siebie nawzajem śmiejąc się i żartując. Potem powędrowali do kuchni i zjedli szybkie śniadanie. Punktualnie o siódmej Marek ruszył w kierunku centrum.
Najpierw poszli do gabinetu Krzysztofa. Rozmowa była krótka. Marek uprzedził ojca o wizycie Anglików i zapewnił, że przywiezie ich o jedenastej i zaprowadzi wprost do pracowni mistrza. Krzysztof obiecał, że pojawi się tam również.
W królestwie Pshemko panowała rzadko spotykana cisza. Mistrz był w trakcie tworzenia i nie życzył sobie jakichkolwiek hałasów. Marek wraz z Ulą wślizgnął się cicho do środka i krótkim chrząknięciem przetrwał mu tę czynność.
 - Witaj przyjacielu – przywitał się z nim. – Wpadliśmy tylko na chwilę, by powiedzieć ci, że o jedenastej przywieziemy naszych gości. Jesteś gotowy?
 - Jestem Marco. Wszystko przygotowane od wczoraj. Pokażemy im kilka wcześniejszych kolekcji. Zrobimy taki mini pokaz. Mam też parę skończonych projektów, więc i na nie mogliby rzucić okiem, bo będą szyte z ich materiałów.
 - Świetnie się spisałeś. Jesteś niezawodny. Zamówiłem też na dzisiaj większą ilość czekolady. Może i oni zechcą jej spróbować i przekonać się, co cię tak nakręca do tworzenia. Teraz pojedziemy po nich, a wy bądźcie w pogotowiu. Na razie.

Tuż przed jedenastą wprowadzili Dawida i Hannach do wnętrza budynku. Marek cały czas objaśniał im, co się mieści na każdym piętrze.
 - Najpierw jednak zobaczycie pracownię, w której nasz genialny projektant wymyśla swoje cudeńka. Gdy już obejrzycie firmę, zapraszam was na dobry obiad. Zamówiłem już stolik w pobliskiej restauracji. Po obiedzie możemy pojechać do Łazienek. To najładniejszy park w Warszawie. Teraz być może nie jest tam za ciekawie, ale jak przyjedziecie tu latem, z pewnością docenicie jego piękno.
- Ja dużo wiem o tym parku z opowiadań taty – odezwała się Hannah. Tam odbywają się koncerty Chopinowskie, prawda? Na świeżym powietrzu.
 - Tak, to prawda. Warszawiacy uwielbiają je i zawsze jest na nich sporo ludzi. A oto i pracownia – otworzył na oścież dwuskrzydłowe drzwi – zapraszam.
W środku zastali już Krzysztofa. Była też Paulina, którą przedstawił im Marek, jako ambasadora firmy. Rozsiedli się wygodnie w przygotowanych wcześniej fotelach. Zaczął się pokaz. Dawid był człowiekiem niezwykle powściągliwym, ale piękne kreacje, w których pokazywały się co chwilę modelki, zrobiły na nim piorunujące wrażenie. Już nie panował nad entuzjazmem. Poderwał się z fotela i zaczął bić brawo.
 - Pshemko, jestem zachwycony. Jesteś genialny, niezwykle pomysłowy i bardzo, bardzo utalentowany. Teraz już jestem spokojny i wiem, że to było świetne posunięcie zacząć robić z wami interesy.
Pshemko prawie lewitował nad podłogą pod wpływem tych pochwał. Kłaniał się Dawidowi w pas, stokrotnie mu dziękując za to, że docenił jego kunszt. Pokazał mu też kilka wstępnych projektów do wiosenno-letniej kolekcji. I one bardzo podobały się Finley’owi.
Ta wizyta w firmie była bardzo udana. Po niej zgodnie z obietnicą zabrali ich na obiad i na spacer do Łazienek. Tam wolno spacerując panowie omawiali jeszcze szczegóły kolekcji a Ula i Hannah, nie chcąc im przeszkadzać trzymały się nieco z tyłu cicho rozprawiając.
 - Wiesz Ula, jak tylko tata dowiedział się, że jadę do Polski, prosił mnie o przekazanie listu jego siostrze. Mam też dla niej i dla jej rodziny kilka drobiazgów. Czy to byłby duży kłopot, gdybyście mnie tam zabrali? Ja nie znam taty siostry. Nigdy jej nie widziałam. Nie znam nikogo z jej rodziny. Wiem tylko, że mieszka w Pomiechówku i nazywa się Kubasińska po mężu.
Ula na dźwięk tego nazwiska stanęła jak wryta.
 - Kubasińska?! Z Pomiechówka?! Dlaczego wcześniej nic o tym nie powiedziałaś? Marka asystentka tak się nazywa. Violetta Kubasińska i pochodzi właśnie stamtąd. Gdybym wcześniej o tym wiedziała, przedstawiłabym ci ją. Na pewno jesteście kuzynkami. Nie do wiary. Zaraz muszę powiedzieć o tym Markowi.
Był nie mniej zaskoczony od Uli. Ustalili, że zadzwoni do Violetty i powiadomi ją o tym. Obiecał też, że jutro rano zawiezie Hannah do rodziny na cały dzień. Dawid zgodził się na to i obiecał, że sam zajmie się sobą i pozwiedza miasto. Marek nie tracił czasu. Wybrał numer swojej sekretarki. Odezwała się po kilku sygnałach.
 - Cześć Marek, chciałeś coś? – spytała z obawą.
 - Cześć Viola. Mam dla ciebie dużą niespodziankę…
 - O jeżuniu! Zwalniasz mnie?! – krzyknęła do słuchawki.
 - Violetta uspokój się. Nie mam zamiaru cię zwalniać. Chcę ci powiedzieć tylko, byś jutro nigdzie się nie wybierała. To ja przyjadę do Pomiechówka i przywiozę ci gościa. Ten gość, to twoja kuzynka Hannah. Asystentka pana Finley’a. Okazało się przed chwilą, że Twoja mama i jej ojciec są rodzeństwem. Ma list dla niej i jakieś upominki dla was. Poinformuj mamę, że jutro o dziesiątej ją przywiozę.
 - O matulu! Ja wiedziałam, że mamy brat wyjechał do Anglii, ale to było dawno temu. Nawet go nie pamiętam. Długo się nie odzywał. Nawet nie wiedzieliśmy, że się ożenił i ma córkę. Mama będzie w szoku. Oczywiście czekamy na nią i na was.
 - To w takim razie do jutra – rozłączył się i spojrzał na Hannah. - Załatwione. Jutro cię tam zabierzemy.
 - Bardzo wam dziękuję. To taki szczęśliwy zbieg okoliczności. Mam nadzieję, że wujostwo nie rozczaruje się mną.
 - Na pewno nie – pocieszyła ją Ula. - Jesteś naprawdę wspaniałą i wyjątkową osobą i nie da się ciebie nie lubić.




ROZDZIAŁ 13      +18


Następnego dnia zabrali Hannah z hotelu i pojechali do Pomiechówka. Marek dobrze znał trasę, więc nie błądził. Bez problemów podjechał pod posesję z numerem dwunastym i pomógł wysiąść dziewczynom. Niemal natychmiast zmaterializowała się przed nimi Violetta. Marek przedstawił je sobie. Uściskały się serdecznie. Po chwili wyszła z domu mama Violi i jej ojciec. Mama ze łzami w oczach porwała w objęcia dziewczynę.
 - Nie mogę uwierzyć. Córka Henia w naszym domu. Witaj dziecko, witaj. Jesteś trochę do niego podobna. Na pewno masz jego oczy. Zapraszam państwa do środka – zwróciła się do Uli i Marka.
Zasiedli przy suto zastawionym stole. Po chwili Viola wniosła pachnącą kawę i postawiła przed każdym filiżankę. Jej mama siedziała jak na szpilkach.
 - Opowiadaj dziecko. Tak dawno nie mieliśmy wieści od niego. Nawet nie wiedzieliśmy, że się ożenił i ma dziecko. To już tyle lat, tyle lat…
Hannah uśmiechnęła się.
 - Ja bardzo przepraszam ciociu, ale nie mówię dobrze po polsku. Wprawdzie tata nauczył mnie trochę, ale mój zasób słów jest bardzo ubogi. Opowiem po angielsku, a Ula przetłumaczy, dobrze? Tak będzie mi łatwiej. Zanim jednak zacznę, chcę ci dać ten list. Jest tam też kilka zdjęć, a tu trochę drobiazgów dla was – wręczyła im pokaźnych rozmiarów reklamówkę.
 - Bardzo ci dziękujemy dziecko – powiedziała wzruszona Kubasińska. – Ja go przeczytam później. Teraz chcę wysłuchać trochę o Heniu.
Hannah zaczęła snuć opowieść a Ula wiernie tłumaczyć. Wyłonił się z niej obraz człowieka, którego życie nie oszczędzało. Najpierw trafił do Plymouth – mówiła Hannah. - Zahaczył się w tamtejszej stoczni. Bardzo ciężko pracował. Często nie dojadał i spał byle gdzie. Ta ciężka praca mocno odbiła się na jego zdrowiu. W końcu nadszedł moment, że musiał wybrać. Albo nadal ciężka praca, albo zdrowie. Wybrał to drugie. Przeniósł się do Londynu licząc na jakąś dobrą posadę. Niestety. Nie mówił dobrze po angielsku, miał inny akcent i tylko ogólne wykształcenie. Przy takich warunkach nikt nie chciał go zatrudnić w biurze. Znowu musiał podjąć pracę fizyczną. W Londynie poznał mamę. Zakochali się w sobie i pobrali. Nie robili wesela, bo nie było ich na nie stać. Dwóch świadków i cieniutkie, złote obrączki musiały wystarczyć. Wkrótce pojawiłam się na świecie ja. Kochają mnie oboje bardzo. Mówią, że jestem ich dumą. Z dużym trudem skończyłam prestiżową uczelnię i podczas studiów dorabiałam korepetycjami, by odciążyć ich finansowo. Żyjemy bardzo skromnie. Tata nie może już pracować, bo jest zbyt chory. Mama jeszcze dorabia sprzątaniem. Ja miałam szczęście. Dzięki Uli dostałam posadę u pana Finley’a, właściciela domu mody w Londynie. Wcześniej na tym stanowisku pracowała tam właśnie Ula. To ona wprowadziła mnie we wszystko. Dzięki tej pracy trochę odżyliśmy. Wreszcie stać nas na lepszych lekarzy i bardziej skuteczne lekarstwa dla taty. Mam nadzieję, że wkrótce poczuje się lepiej i będzie mógł cieszyć się życiem tak jak na to zasługuje.
Oczy Kubasińskiej były pełne łez. Przytuliła do siebie Hannah szepcząc.
 - Ciężkie mieliście życie dziecko, a my tu nie mieliśmy o niczym zielonego pojęcia. Nawet nie wiedzieliśmy, czy Henio żyje. Mógł przecież napisać. Pomoglibyśmy mu.
 - Ciociu. Przecież wiesz, jaki tato jest ambitny. On nigdy nie przyjąłby od nikogo pieniędzy.
 - Wiem dziecko, wiem. Ale nie muszą być to pieniądze. Teraz, kiedy już wiem, co z nim, będziemy się starać pomóc w inny sposób. Mamy własną, dużą pasiekę. Przyślemy mu miodu od czasu do czasu. Miód jest dobry na wszystko, a ten nasz szczególnie, bo nie jest oszukany.
 - Dziękuję ciociu.
Marek dopił kawę i podniósł się z krzesła.
 - Drodzy państwo, ja będę uciekał, bo muszę wrócić do firmy. Zostawiam tu Ulę, która będzie tłumaczyć słowa Hannah. Wrócę wieczorem i was zabiorę, chyba, że Hannah zechce zostać u was jeszcze jeden dzień.
 - A mogłabyś? – spytała Violetta.
 - Musiałabym zadzwonić do pana Finley’a. Jeśli tylko nie będę mu potrzebna, to chętnie zostanę.
 - Nie dzwoń Hannah. Ja wracając zajrzę do hotelu, może go jeszcze zastanę i pogadam z nim. Jeśli go już nie będzie, to sam zadzwonię. Zresztą czuję się trochę nie fair w stosunku do niego, bo przecież obiecałem mu pokazać miasto. Skontaktuję się zaraz i umówię z nim. Powłóczę się dzisiaj trochę i pokażę mu ciekawsze miejsca. Zadzwonię też do ojca, niech rzuci okiem i na mój dział. Po ciebie kochanie przyjadę koło siódmej dobrze? – zwrócił się do Uli.
 - Dobrze. Jedź ostrożnie.
Po jego wyjściu Hannah spojrzała na nią zdziwiona.
 - To wy jesteście razem? Nie wiedziałam. Zaskoczyłaś mnie.
 - Jesteśmy razem. Zakochaliśmy się w sobie jeszcze tam w Anglii.
 - Ładna z nich para, prawda? – wtrąciła się Violetta. – On świata poza Ulką nie widzi i dałby się za nią pokroić.
Do pokoju weszła mama Violi dźwigając spory stos rodzinnych albumów.
 - Chodź dziecko. Musisz poznać resztę rodziny.

Po obiedzie zadzwonił Marek informując, że Hannah może zostać w Pomiechówku do niedzieli, bo Dawid ze względu na nią przesunął wylot na poniedziałek rano. Bardzo się ucieszyła i ze łzami w oczach dziękowała Finley’owi, któremu Marek oddał słuchawkę.
 - Nie przejmuj się Hannah, – mówił Dawid – w poniedziałek nie ma nic pilnego, więc możemy zostać tu jeszcze jeden dzień. Marek zapewnia mi na jutro dalsze atrakcje, żebym się nie nudził. Powiedz Ushi, że podjedzie tam za dwie godziny po nią. Ciesz się rodziną, a ja czekam na ciebie w niedzielę wieczorem.
 - Jest pan dobrym człowiekiem i wspaniałym szefem. Bardzo, bardzo panu dziękuję.

Wracali do Warszawy. Ula była w doskonałym nastroju.
 - Nawet nie wiesz, jak Hannah ucieszyła się, że może tam zostać. Bardzo przeżywała to spotkanie z rodziną, mimo, że widziała ich po raz pierwszy. Rodzice Violi są bardzo mili i niezwykle gościnni. Polubiłam ich. Czy wiesz, że dostaliśmy od nich po wielkim słoiku miodu? Zostawię ci jeden a drugi zabiorę. Betti się ucieszy, bo uwielbia miód, szczególnie z białym serem. To jej przysmak.
 - Ja też to uwielbiam. Zrobimy sobie jutro na śniadanie i koniecznie do tego kakao. Świetne połączenie.
Zamilkli na kilka minut. Zapadł zmierzch i Marek bardziej skupił się na drodze. Przystanęli na światłach.
 - Marek?
 - Mmm…
 - A co z jutrzejszym dniem. Mówiłeś, że spędzisz go z Dawidem. Mam siedzieć sama w domu? A może przygotuję coś dobrego na obiad i przywieziesz go na Sienną?
 - To dobry pomysł Ula. Mam nadzieję, że się zgodzi. Zresztą po obiedzie moglibyśmy pojechać wszyscy do Pomiechówka po Hannah. Jakoś musi się dostać do Warszawy, a z tego, co wiem Kubasińscy nie mają samochodu. Zadzwonię do niego z domu i zapytam, jak się na to zapatruje.
Dawid był zachwycony propozycją, tym bardziej, że Marek obiecał mu zwiedzanie do południa Zamku Królewskiego, którego był bardzo ciekaw.
Odłożył telefon i uśmiechnął się do Uli.
 - Załatwione skarbie. Zastanawiam się tylko, co on mógłby zjeść, żeby mu smakowało – Ula żachnęła się.
 - Nie będę się silić na nic wymyślnego. Jutro niedziela i mam zamiar ugotować tradycyjny niedzielny obiad. Będzie rosół z makaronem i pieczeń z zawiesistym sosem. Do tego puree i tarte buraczki na kwaśno. Może zrobię też kompot i jak mi się uda, to upiekę jakieś proste ciasto. Dawid nie jest wybredny i na pewno nie poczuje się rozczarowany takim obiadem.
 - Ja już oblizuję się na te przysmaki. Wiem, że będzie pyszne, jak wszystko, co wychodzi spod twoich rąk – przytulił ją do siebie i musnął ustami jej skroń. – Chodźmy spać. Późno już, a ja muszę jutro wstać o jakiejś przyzwoitej godzinie. Najlepiej o ósmej. Na dziesiątą umówiłem się z Dawidem.
Wstał z kanapy i pociągnął ją do łazienki. Mimo późnej pory nie odmówił sobie kochania jej. Chciał maksymalnie wykorzystać czas, który mieli tylko dla siebie. Nie broniła się, bo po wczorajszym dniu, a raczej nocy, kiedy obdarował ją ogromną dawką błogiej rozkoszy, pragnęła jej więcej i więcej. Był dobrym nauczycielem a ona pojętną uczennicą. Nauczyła się, jak czerpać i jak sprawiać przyjemność. Seks z nim był czymś naprawdę wyjątkowym, aktem pełnym uniesień, odurzenia i błogości. Był dla niej, jak narkotyk, od którego zaczęła się uzależniać. Jęknęła cichutko, gdy wszedł w nią rozbudziwszy uprzednio wszystkie jej zmysły. Zagryzła wargi i objęła dłońmi jego plecy schodząc aż do pośladków i przyciskając je mocno do siebie. Jego ruchy nabrały rytmiczności, a jego usta nie przestawały jej całować rozpalając ją coraz bardziej. Ułożył jej nogi na swoich ramionach i wchodził w nią najgłębiej, jak tylko mógł. Jej ciało tańczyło pod jego dłońmi, jak ciało brazylijskiej tancerki samby. Wiła się jęcząc i wzdychając, a on słysząc to zatracał się coraz bardziej. Krzyknęła głośno wyginając ciało w łuk. Objął ją ściśle i przytulił do siebie nie przestając się poruszać. Poczuł jej skurcze i po następnych kilku ruchach i on wystrzelił uwalniając się od tego gigantycznego napięcia. Dyszeli ciężko przyklejeni do siebie. Po kilku chwilach, gdy wrócił mu oddech spojrzał z miłością w jej zamglone, błękitne oczy.
 - Dziękuję kochanie. Nigdy nie przeżywałem zbliżenia tak bardzo silnie. Jesteś wspaniała i wyjątkowa. Kocham Cię, jak szaleniec i nigdy mi ciebie dość.
Wpiła się w jego usta całując go namiętnie.
 - Nigdy nie byłam taka szczęśliwa Marek i gdybyś przestał mnie kochać, nikt nigdy nie zapełniłby tej pustki po tobie.
 - To niemożliwe kotku. Ja nigdy nie mógłbym przestać cię kochać. Jesteś przecież najważniejszą osobą w moim życiu. Powietrzem, którym oddycham. Nie mógłbym żyć bez powietrza Ula. Nie mógłbym żyć bez ciebie.
Zasypiali w swoich ramionach syci siebie i pewni swojej miłości.

Krzątała się w kuchni nucąc coś cichutko pod nosem. Zerknęła na zegar, który wskazywał godzinę czternastą trzydzieści. Przed chwilą dzwonił Marek mówiąc, że przyjadą o piętnastej. Miała jeszcze trochę czasu. Właściwie wszystko było gotowe. Ściągnęła kuchenny fartuszek i poszła się przebrać w coś bardziej eleganckiego. Poprawiła makijaż i nakryła stół w salonie śnieżnobiałym obrusem. Ustawiła talerze i szklanki z kompotem. Nie zapomniała również o kieliszkach i dobrym winie, którego zapas Marek miał zawsze w barku. Punktualnie o piętnastej usłyszała szczęk klucza w zamku. Wyszła do przedpokoju i już po chwili tonęła w ramionach uśmiechniętego Finley’a.
 - Ushi! Wyglądasz zjawiskowo! Ależ ślicznotka się z ciebie zrobiła!
Tymi komplementami wprawił ją w zażenowanie poparte dorodnymi rumieńcami, które wykwitły na jej licu.
 - Dziękuję panie Finley. Zapraszam do stołu. Za chwilę podam obiad.
Przy pomocy Marka wniosła do salonu wazę z rosołem i pozostałe naczynia wypełnione składnikami drugiego dania.
 - Zanim zaczniemy – odezwał się Finley – chciałbym wznieść toast za wspaniałą polską gościnność, za pomyślność naszych wspólnych interesów i owocną współpracę między naszymi firmami. Chciałbym cię też prosić Ushi, byś mówiła mi po imieniu. Nie jestem jeszcze taki stary, choć posiwiałem bardzo wcześnie. Moja Cynthia mówi, że teraz wyglądam znacznie lepiej niż kiedyś. Oby miała rację. Wasze zdrowie kochani.
Zaczęli jeść. Tak jak przewidziała Ula, Dawidowi smakowało wszystko. Wychwalał smak i aromat rosołu, miękkość mięsa rozpływającego się w ustach i świetnie przyprawione buraczki. Po obiedzie Ula zrobiła im wszystkim kawę i ustawiła na stole równo pokrojone w zgrabne kostki ciasto migdałowe. To była ta przysłowiowa kropka nad „i”. Finley rozpływał się w pochwałach dla zdolności kulinarnych swojej byłej asystentki.
O dziewiętnastej podjechali pod dom Kubasińskich. Przywitali się ze wszystkimi przedstawiając im Finley’a. Zarówno matka, jak i ojciec Violetty dziękowali mu z całego serca, że zgodził się przedłużyć ich pobyt w Polsce, bo dzięki temu mogli bliżej poznać Hannah. Po zapewnieniach tej ostatniej, że teraz będzie już z nimi w stałym kontakcie i po wylewnym pożegnaniu opuścili Pomiechówek zawożąc Dawida i jego asystentkę do hotelu. Następnego dnia rano oboje wylecieli do Londynu.

Prace nad kolekcją wiosna-lato były już bardzo zaawansowane. Materiały, które przysłano z Anglii tak bardzo zainspirowały Pshemko, że wznosił się na wyżyny swojego kunsztu. Kolejne projekty niemal taśmowo wychodziły spod jego ołówka i były zachwycające. Marek zacierał ręce z radości, bo wiedział już, że ta kolekcja będzie wspaniała i pozwoli im zaistnieć na brytyjskim rynku mody.
Z Finley’em mieli bardzo częsty kontakt. Uzgodnili wreszcie wspólne stanowisko, co do daty pokazu. Miał się odbyć piątego maja.
 - Mark, my swoje pokazy zawsze urządzamy w Hilton London Tower Bridge. Usytuowany jest w samym sercu Londynu i wszędzie stąd blisko. W tym hotelu zarezerwowałbym dla was wszystkich pokoje, tylko musisz mi powiedzieć, ile osób będzie od was na pokazie.
 - W porządku Dawid, Dziękuję. Wkrótce dostaniesz wszystkie informacje. Myślę, że nasz projektant przyjedzie klika dni wcześniej. Wyślemy go tam razem z kolekcją. On bardzo jest przywiązany do swoich dzieł i nie darowałby mi, gdybym go wraz z nimi nie wysłał.
 - Nie ma sprawy. Zapewnij go, że tu na miejscu będzie miał zapewnioną wszelką pomoc z naszej strony. Osobiście o to zadbam.
 - Rozpieściliśmy go tutaj Dawid i nie wiem, czy udźwigniesz ciężar jego grymasów – roześmiał się Marek.
 - Nie martw się. My dopieścimy go jeszcze bardziej, bo zasłużył sobie na to. Jest genialny.
 - Już ci dziękuję w jego imieniu i do usłyszenia.

Początek kwietnia sprawił im miłą niespodziankę w postaci ciepłych, słonecznych dni. Ewidentnie wiosna pchała się na świat. Zaczęły zielenić się trawniki a spośród jeszcze niewysokiej trawy wystawiały swoje główki pierwsze podbiały. Z gałęzi leszczyny, której w parku było pod dostatkiem zwisały długie, soczyście żółte kiście kwiatostanów, sypiące pod wpływem ruchu wiatru żółtym pyłem. Na klombach wysadzono narcyzy, tulipany i szafirki wystawiające już ciekawie swoje na wpół rozwinięte pąki do słońca. Najbardziej imponująco wyglądały forsycje. Ustawione w szeregu przy alejce mamiły wzrok żółtym kwieciem gęsto pokrywającym ich gałęzie.
Marek objął Ulę i przytulił do swego boku. Pociągnął nosem łowiąc te wszystkie wiosenne zapachy.
 - Pięknie tu, prawda? Uwielbiam wiosnę. Tyle się dzieje w przyrodzie. To takie przyjemne iść z tobą u boku i podziwiać te cuda. Spójrz na staw. Czyż nie wygląda magicznie? Nawet kaczki wyglądają na zadowolone – uśmiechnął się patrząc w jej oczy. – Wiesz, ciągle myślę o tym wyjeździe do Londynu. Może przedłużylibyśmy pobyt o kilka dni. Odwiedziłabyś stare kąty i swoich przyjaciół, których tam zostawiłaś. To byłaby taka podróż sentymentalna. Co ty na to?
Odwzajemniła jego uśmiech.
 - Byłoby cudownie. Moglibyśmy sobie na to pozwolić? Maciek pewnie też chętnie odwiedziłby Johna i Smile’ów, a ja zaprowadziłabym cię na najlepsze hot-dogi w mieście. Są pyszne, szczególnie z piklami i sprzedaje je mój przyjaciel Jabal. To Nigeryjczyk. Tak zarabia na życie. W kraju zostawił żonę i dzieci.
 - Odwiedzimy ich Ula. Wszystkich. Na pewno ojciec da nam kilka dni wolnych. Zasłużyliśmy. Zresztą on i mama też będą na pokazie i po nim ojciec wszystkiego dopilnuje.
 - Jak będziemy na miejscu poproszę Dawida, by pożyczył nam Bentley’a. Samochodem szybciej się przemieścimy.
 - Będzie wspaniale – zakończył snucie tych planów Marek rozsiadając się na ławce i wystawiając do słońca twarz.

Dla Maćka Szymczyka zaczął się gorączkowy okres. Nie oszczędzał się. Ciągle gdzieś latał i coś załatwiał. Więcej go nie było w biurze niż był. Czasami nie widzieli go przez kilka dni i rozmawiali z nim wyłącznie telefonicznie. Marek doceniał jego wielkie zaangażowanie. Wiedział też, że dłużej sam nie może tego ciągnąć, bo po prostu fizycznie nie da rady. Musiał mu załatwić pomoc. Kazał Sebastianowi zredagować ogłoszenie i zamieścić je w gazetach. Także w Internecie. Na odzew nie czekali długo. Następnego dnia zaczęły napływać lawinowo CV. Marek poinformował o tym Maćka i kazał mu się stawić w biurze w najbliższy piątek. To przede wszystkim on miał zadecydować o przydatności ewentualnego asystenta.
Jednak, jak się okazało nie poprzestano na jednym. Zatrudniono dwóch, zdaniem Maćka najlepszych. Natychmiast zabrał ich do swojego niewielkiego gabinetu i wyłuszczył im, czym będą się zajmować. Ostrzegł, że jakakolwiek niesubordynacja będzie skutkowała zwolnieniem. Dodał, że pracy jest mnóstwo, a że stawki dostali wysokie, muszą udowodnić, że na nie zasługują. Rozdzielił między nich zadania i od następnego dnia mieli się już ostro wziąć do roboty. Trochę odetchnął i zwolnił. Był wdzięczny Markowi, że pomyślał o asystentach dla niego. Sam czuł, że już dłużej nie da rady ciągnąć tego w pojedynkę.

Spacer po parku wprawił ich w dobry nastrój. Wracali właśnie do biura, gdy natknęli się na Paulinę i Alexa, którzy po wspólnym lunchu też zmierzali do F&D.
 - Dobrze, że was widzę. Rozmawiałem niedawno z Finley’em i powiedział mi, że będzie rezerwował hotel na pokaz i pokoje dla nas. Musi znać liczbę osób, które będą reprezentować naszą firmę. Jedziecie oboje do Londynu?
 - A jak myślisz? – syknął Alex. – Naprawdę musisz o to pytać? Czy doświadczenie ostatnich lat niczego cię nie nauczyło? Przecież to chyba jasne, że zawsze jesteśmy obecni na pokazach.
Marek już chciał odpowiedzieć mu w podobnym tonie, lecz Ula go uprzedziła.
 - Proszę się tak nie irytować panie Febo. Zawsze mógł pan zmienić plany i nie poinformować nas o tym. My musimy mieć pewność, co do liczby tych osób, bo jak zapewne pan wie, wiąże się to z kosztami ponoszonymi przez „Fashion look”.
Teraz Paulina nie dała bratu dojść do słowa.
 - To oczywiste Ula. Nie ma się o co kłócić. Jedziemy na ten pokaz oboje, więc uwzględnijcie nas, dobrze?
 - O to właśnie nam chodziło. Dziękuję Paulina.
Kiedy rozstali się na piątym piętrze Alex pociągnął Paulinę w głąb korytarza do swojego gabinetu.
 - Naprawdę zachodzę w głowę, jak ty mogłaś wytrzymać tyle lat z tym tępakiem. Potrafi dziesięć razy pytać o jedno i to samo – żołądkował się Alex. – Żałosny dupek.
Tymi słowami rozdrażnił ją tylko. Stanęła na środku korytarza ujmując się pod boki.
 - Dupek? A ty, kim jesteś? Myślisz, że jesteś lepszy od niego? Jeśli tak, to oświeć mnie, bo naprawdę nie wiem, w czym.
 - Nie poznaję cię Paulina. Myślałem, że jesteś po mojej stronie.
 - Zawsze jestem po twojej stronie, ale czasami przesadzasz. Naprawdę nie możesz się powstrzymać od tych wszystkich złośliwości pod jego adresem? Może byś dał sobie wreszcie z tym spokój? Moje życie z nim nie miało sensu i dobrze o tym wiesz. Tylko uprzykrzaliśmy je sobie nawzajem. Znacznie lepiej i rozsądniej było rozstać się. Ja nie żałuję tego kroku i najważniejsze dla mnie jest to, że nadal możemy rozmawiać normalnie. Może czas wreszcie trochę złagodnieć Alex i dać mu spokój. Pomyśl o tym, bo wyjdzie ci to tylko na zdrowie.
Nie rozumiał jej, choć bardzo się starał. Kiedyś dorzuciłaby jeszcze do tego, co powiedział Markowi kilka zjadliwych uwag, a dziś staje w jego obronie. Ona złagodniała, wyciszyła się. To rozstanie ją zmieniło. Nie wiedział tylko czy na lepsze, czy na gorsze. Dla niego chyba na gorsze.

Weszli do Marka gabinetu i uwolnili się z płaszczy. Zgodnie usiedli przy jego biurku z zamiarem zrobienia listy dla Dawida.
 - Ty, ja, mama, ojciec, oboje Febo, Pshemko, jego asystent, Iza i Maciek. To razem dziesięć osób – wyliczał Marek. – Zabrałbym jeszcze Czarka, żeby fotografował wszystko, choć z drugiej strony myślę, że oni tam na miejscu mają fotografów. Zamiast niego zabrałbym Violettę i jej mamę. Pomyślałem, że to byłaby dobra okazja, żeby spotkały się z rodziną, a i Hannah byłoby miło, co myślisz?
Patrzyła na niego z rozczuleniem.
 - Jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego znam. Już sobie wyobrażam jak Viola się ucieszy, a jej mama? Na pewno nie byłoby ją stać na taki wyjazd. Tyle lat nie widziała brata i nie wiadomo, czy miałaby okazję. Sama Hannah mówiła, że on jest bardzo schorowany. Och! Marek! Jestem taka podekscytowana. Zawołam ją i powiem jej o tym, dobrze?
Uśmiechnął się do niej radośnie. Uwielbiał, gdy była taka spontaniczna. Kiwnął głową.
 - Dobrze. Zawołaj ją.
Violetta po usłyszeniu tej wiadomości prawie wyszła ze skóry i z radością ściskała Ulę i Marka.
 - Kocham was! Zaraz zadzwonię do mamy. Ależ ona się ucieszy! O jeżuniu! Bardzo, bardzo wam dziękuję – wypruła jak strzała z gabinetu i już po chwili dzwoniła do rodzicielki, by podzielić się z nią tą fantastyczną wiadomością. Oni tymczasem rozmawiali z Dawidem i prosili, by zarezerwował hotel dla dziesięciu osób, trzy pokoje dwuosobowe i dziewięć jedynek. Poprosili też do telefonu Hannah i poinformowali ją o przyjeździe rodziny. Słyszeli, jak płacze przez telefon.
 - Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo dobra to wiadomość. Ojciec nie będzie posiadał się ze szczęścia. Trzydzieści lat nie widział swojej siostry, a zdjęcia, które przywiozłam z Polski nie oddają przecież wszystkiego. Bardzo wam kochani dziękuję i w jego imieniu.
Rozłączyli się i popatrzyli sobie z miłością w oczy.
 - To co skarbie. Zbieramy się do domu. Twój tata zaprosił mnie na obiad. Mówił, że to niespodzianka, więc się nie dopytywałem. Nie wiesz, co smacznego zaserwuje?
 - Wiem, ale ci nie powiem. Jak niespodzianka, to niespodzianka, nie? – roześmiała się na widok jego rozczarowanej miny. Cmoknęła go w nos i pociągnęła kierunku drzwi.




ROZDZIAŁ 14


Dni uciekały jeden za drugim. Mało mieli teraz czasu tylko dla siebie. Maciek dziękował Markowi za asystentów. Wzięli sobie do serca to, co przekazał im w pierwszym dniu ich pracy w F&D i nie szczędzili sił, by zadowolić swojego szefa. Pracy było naprawdę dużo. Maciek nawet bilety załatwił dla wszystkich na czwartego maja. Zrobił to przy okazji pobytu na lotnisku, gdzie musiał ustalić z przewoźnikiem warunki przewozu kolekcji. Pshemko wraz z Izą, główną krawcową i swoim asystentem miał wylecieć trzydziestego kwietnia, by przygotować wszystko. Linia telefoniczna Warszawa-Londyn była rozgrzana do czerwoności. Kiedy upewnili się już, że Pshemko wraz z kolekcją dotarł na miejsce i jest zachwycony warunkami hotelowymi i obsługą, odetchnęli. Wreszcie zyskali trochę czasu dla siebie. W sobotni ranek Marek przetarł oczy i z uśmiechem spojrzał na swoje śpiące jeszcze kochanie. Znowu uraczyła go ogromną dawką szczęścia. Gorąca była ta ostatnia noc, bo długo nie byli ze sobą tak blisko i pragnęli się bardzo. Cieszył go fakt, że już nie jest tak bardzo skrępowana jak na początku i bardzo często to właśnie ona inicjuje ich seksualne zbliżenie. Uwielbiał jej spontaniczność i zaangażowanie. Sam, gdyby tylko mógł, nie wypuszczałby jej z ramion. Na początku, gdy dokonała w sobie tak spektakularnej przemiany i stała się chodzącą pięknością, miał obawy, że mogą ją pociągać inni mężczyźni. Bał się konkurencji. Jednak ona dała mu już tyle dowodów swojej bezgranicznej miłości, że teraz jego serce było już spokojne. On poza nią nie widział świata ani tych wszystkich pięknych kobiet, których uwagę bezustannie przyciągał. Nie znaczyły dla niego nic. Liczyła się tylko ta jedna, jedyna. Najważniejsza w jego życiu, Ula. Właśnie przekręciła się na bok obejmując go ręką jak obręczą. Pogładził delikatną skórę na jej ramieniu i przesunął dłoń na plecy tuląc ją do siebie. Otworzyła zamglone snem powieki i uśmiechnęła się do niego cudnie.
 - Już nie śpisz? – wyszeptała.
 - Nie… Znacznie bardziej wolę przyglądać się, jak ty to robisz. Wyglądasz wtedy tak cudnie i spokojnie. Pamiętasz o dzisiejszym zaproszeniu na obiad przez moich rodziców? Trzeba im powiedzieć, o której wylot i o tym, że podjedziemy po nich.
 - Tak… Pamiętam… To co? Wstajemy? Nieźle narozrabialiśmy w nocy. Trzeba zmyć z siebie te upojne chwile. Idę pod prysznic - odrzuciła energicznie kołdrę i wyskoczyła z łóżka zupełnie naga.
 - Ja też. Uwielbiam poranny prysznic z tobą. Wieczorny również. Uwielbiam wszystkie prysznice z tobą - roześmiał się.
Siedzieli przy zastawionym pysznościami kuchennym stole i rozmawiali cicho.
 - Trochę się boję tego spotkania – powiedziała Ula patrząc mu z obawą w oczy. – Ojca znam dobrze i on mnie też, ale mamę poznam dopiero i nie wiem, jak na mnie zareaguje. Wiem, że to nie mnie chciałaby widzieć u twego boku. Kocha Paulinę i to się chyba nie zmieniło.
 - To prawda. Przecież wychowała ją. Jest dla niej jak córka, jednak doskonale zrozumiała powody naszego rozstania i po jakimś czasie przyznała nam rację. Ten związek był niemal kazirodczy. Nie mógł zakończyć się ślubem. Ona od dawna wie o tobie i to same dobre rzeczy. Ojciec opowiadał jej, jak bardzo jesteś zdolna i jakie masz dobre pomysły na firmę. Jest ciebie bardzo ciekawa i z pewnością przyjmie cię serdecznie. Nie obawiaj się więc, bo naprawdę nie ma czego. Ona nie gryzie.
We wczesne popołudnie podjechali pod posesję Dobrzańskich. Dzień był piękny. Słoneczny i ciepły. Ula ubrana w zwiewną sukienkę w kolorze butelkowej zieleni i w czarne szpileczki, wyglądała zjawiskowo. Również Marek zrezygnował ze swojego oficjalnego ubioru w postaci garnituru na rzecz jasnych spodni i sportowej koszulki. Chwycił jej dłoń dodając jej otuchy i zadzwonił do drzwi. Po chwili ukazała się w nich Zosia, gospodyni seniorów, której Marek przedstawił Ulę.
 - Idźcie do ogrodu. Jest ładny dzień i to tam podam obiad. Rodzice siedzą na patio i czekają na was.
Przeszli przez duży salon do szklanych szerokich drzwi, które Marek otworzył na oścież przepuszczając ją przodem.
Rodzice rzeczywiście siedzieli w wygodnych, wiklinowych fotelach pod ogromnym parasolem i rozmawiali sącząc lemoniadę.
 - Dzień dobry kochani.
Drgnęli na dźwięk głosu Marka i szybko podnieśli się z miejsc.
 - No doczekaliśmy się. Witajcie – Helena podeszła do Uli i uścisnęła ją.
 - To jest właśnie moja Ula mamo. Ula Cieplak, moja dziewczyna i moja wielka miłość, a to Ula moja mama, Helena Dobrzańska, a tego dżentelmena – wskazał na ojca – zapewne świetnie znasz – roześmiał się.
Ula z rumieńcami na policzkach przywitała się obojgiem.
 - Miło mi panią poznać pani Heleno, witam panie prezesie. Bardzo dziękuję za to zaproszenie.
 - I nam jest bardzo miło tu ciebie gościć. Już od dawna pragnęłam poznać kobietę, która tak bardzo zawróciła w głowie naszemu synowi. Trochę już o tobie wiem z opowiadań mojego męża. Nie powiedział mi tylko, że jesteś taka piękna. Siadajcie, bardzo proszę, Zosia za chwilę poda nam obiad. Tymczasem może napijecie się chłodnej lemoniady? Prawdziwy upał dzisiaj, jakby to był lipiec, a nie maj.
 - I jak Marek, wszystko załatwiliście? – spytał Krzysztof, gdy usadowili się już w fotelach.
 - Wszystko w jak najlepszym porządku tato. Pshemko jest już na miejscu i jest zachwycony. Zresztą Finley obiecał nam, że dopieści go tak, jak na to zasługuje. Ula dogrywała szczegóły, to niech sama opowie.
Ula spojrzała na Krzysztofa i uśmiechnęła się łagodnie.
 - Panie prezesie, miał pan okazję poznać pana Finley’a osobiście i zapewne wyrobił pan sobie o nim własną opinię. Ja dodam tylko, że jest to człowiek bardzo dobrze zorganizowany, niezwykle skrupulatny i sumienny. Tego samego wymaga od swoich pracowników. Jego firma jest doskonale znana w Anglii i poza jej granicami i z tego powodu nie mógłby pozwolić sobie na jakiekolwiek uchybienia. Bardzo mu zależy na ścisłej współpracy z Febo&Dobrzański i ceni sobie pańską firmę. Zrobi wszystko, by ten pokaz wypadł znakomicie i miał pozytywny odbiór. Ostatnio dzwonił w sprawie miejsc hotelowych dla całej ekipy reprezentującej F&D. Wynajął pokoje w tym samym hotelu, w którym odbędzie się pokaz. To znakomity hotel w samym centrum Londynu, niezwykle ekskluzywny. Jestem pewna, że będą państwo zadowoleni. Ja osobiście nigdy nie miałam w nim wynajętego pokoju, jednak dwukrotnie organizowałam tam pokazy kolekcji „Fashion look” i mogę zapewnić, że miejsce jest znakomite.
 - Jestem o tym przekonany moje dziecko – Krzysztof uśmiechnął się dobrotliwie. – Świetnie się spisaliście. Wiem, ze i twój przyjaciel Ula, Maciek też nie szczędził sił, by wszystko udało się załatwić na czas.
 - Tak, to prawda. Oboje jesteśmy bardzo wdzięczni Markowi, że ściągnął nas Londynu do Warszawy i zaproponował pracę w pańskiej firmie. Obiecaliśmy mu, że zrobimy wszystko, by nigdy nie mógł powiedzieć, że zawiódł się na nas.
 - Długo byliście w Londynie? – spytała zaintrygowana Helena.
 - Dla nas to były całe wieki. Nie chcieliśmy wyjeżdżać i niezwykle trudno było nam się rozstać z naszymi rodzinami. Oboje długo pozostawaliśmy bez pracy, a wyjazd do Londynu okazał się w pewnym momencie jedynym wyjściem. Spędziliśmy tam piętnaście długich miesięcy i gdyby nie Marek, tęsknota zjadłaby nas żywcem.
Marek ujął jej dłoń i ucałował z szacunkiem. Zalśniły w jej oczach łzy.
 - Ula łatwo się wzrusza mamo na samą myśl o tym trudnym dla nich czasie. Ciężko pracowali i co miesiąc wysyłali pieniądze swoim rodzinom sobie zostawiając niewiele. Tylko tyle, żeby przeżyć. Ich rodziny również tęskniły za nimi rozpaczliwie. Zobaczyłem to na własne oczy, gdy po pierwszym moim pobycie w Londynie zawoziłem im listy i niewielkie paczki do Rysiowa, skąd pochodzą. Serce mi się ścisnęło, gdy zobaczyłem łzy cieknące po policzkach schorowanego ojca Uli. On również choruje na serce podobnie, jak ty tato. Obiecałem sobie wtedy, że zrobię wszystko, by już nigdy nie widzieć tej rozpaczy w jego oczach. Zresztą rodzice Maćka reagowali podobnie. Ucieszyłem się, gdy zgodziłeś się na ich pracę w firmie. Dla nich to było jak wybawienie, a dla nas szczęśliwe zrządzenie losu, bo sam musisz przyznać, że sprawdzili się znakomicie na swoich stanowiskach.
 - Przyznaję, że miałeś znakomity pomysł by ściągnąć ich do nas. Cieszę się Uleńko, że nie pracujesz dla Finley’a a dla mnie. Wiem jak wysokie kwalifikacje posiadasz i jak bardzo jesteś kompetentna. Oboje, zarówno ty, jak i Maciek jesteście bardzo cennym nabytkiem dla nas. Dziękuję.
Weszła Zosia z ogromną tacą i postawiła ją na stole wykładając jej zawartość. Zabrali się za jedzenie. Ula chwaliła ich dom, pod którego wrażeniem była od momentu, jak tylko przekroczyła jego próg.
 - Jeśli masz ochotę, to po obiedzie Marek oprowadzi cię po ogrodzie. Jestem, pewna, że bardzo ci się spodoba. Ciebie Marku chciałam zapytać, jak to będzie z tym wyjazdem. Przyjedziesz po nas?
 - Tak. W poniedziałek o dziewiątej podjadę. Wylot jest o jedenastej i chciałbym przynajmniej półtorej godziny przed odprawą być na lotnisku. Do ciebie tato mam prośbę. Po pokazie chcielibyśmy zostać wraz z Ulą i Maćkiem w Londynie na parę dni. Oni mają tam przyjaciół, których i ja poznałem. Jednym z nich jest dyrektor jednej ze szwalni Finley’a. Bardzo miły człowiek. Oni bardzo chcieliby go odwiedzić. Zgodzisz się? Do naszego pokazu całe dwa tygodnie i na pewno zdążymy po powrocie go przygotować. Zresztą na miejscu zostaje Basia, asystentka Uli i asystenci Maćka, oni na pewno będą trzymać rękę na pulsie. Ja chciałbym tylko, byś czasami dopilnował mojego działu. To najwyżej cztery dni i wracamy.
 - Dobrze synu. Ja nie mam nic przeciwko temu.

W niedzielne przedpołudnie buszowali jeszcze po galeriach handlowych. Ula chciała kupić prezenty dla swoich przyjaciół i dla dzieci Emmy i Jonathana. Dla Jabala udało jej się dostać piękny, wełniany, gruby sweter, by nie marzł w zimie sprzedając swoje hot-dogi i kilka markowych, letnich koszulek. Dla dzieciaków kupiła mnóstwo czekolady z orzechami, którą tak bardzo lubiły i parę słodkich ciuszków, dla Emmy ładną, letnią sukienkę, a dla Jonathana Marek wybrał gustowne koszule i dobry gatunkowo dres. Problem był tylko z Johnem, który był potężnym mężczyzną i trudno było cokolwiek dostać dla takiego olbrzyma. Postanowili, że kupią mu trochę polskiego alkoholu i tak też zrobili.
Pakowanie zeszło im do późnej nocy. Nie mieli już siły na nic i po odprężającym prysznicu niemal natychmiast zasnęli.
Rano, punktualnie o ósmej zjawili się pod domem rodziców Marka. Pomogli im przy bagażach i już bez problemu pojechali na lotnisko. Przy odprawie zgromadzili się wszyscy. Do Marka podeszła mama Violetty i ze łzami w oczach dziękowała mu za możliwość odwiedzenia brata. Poczuł się nieco skrępowany i zapewnił kobietę, że to nic takiego i cieszy się, że po tylu latach będzie go mogła wreszcie uściskać.
Pogoda dopisała i mieli spokojny lot. Na Heathrow czekała na nich Hannah i Dawid. Wyprowadzili ich z hali przylotów do niewielkiego, nowoczesnego minibusa, który miał ich zawieźć do hotelu. Był na tyle duży, że pomieścił ich wszystkich. Byli pod dużym wrażeniem hotelu. Nawet na rodzeństwie Febo je wywarł, choć oni uważali się za światowców i w niejednym, podobnym spędzili już noc. Finley załatwił wszystko bardzo sprawnie i już po chwili dzierżyli karty magnetyczne do swoich pokoi. Hannah odciągnęła na moment Ulę i szepnęła jej do ucha.
 - Ula, w holu siedzą moi rodzice. Są bardzo podekscytowani tą wizytą. Myślisz, że Marek nie będzie miał nic przeciwko temu, żeby do kolacji spędzili czas z ciocią i Violą?
Ula uśmiechnęła się szeroko.
 - Oczywiście, że nie. Viola nie jest tu służbowo i nie jest Markowi do niczego potrzebna. Ma czas wyłącznie dla siebie. One też pewnie nie mogą się doczekać tego spotkania i nawet się nie spodziewają, że nastąpi ono za chwilę.
 - Bardzo ci dziękuję Ula za wszystko. Spytam tylko pana Finley’a, czy będę mu jeszcze potrzebna. On z pewnością powie wam o kolacji, na której poinformuje was o jutrzejszym planie pokazu. To do wieczora w takim razie – uściskała Ulę i podeszła do swojego szefa. On już nic od niej nie chciał. Goście musieli mieć czas, by się rozpakować i trochę odpocząć po podróży. Poinformował ich tylko, że wieczorem odbędzie się powitalna kolacja, na której poinformuje o pokazie.
Zaczęli się rozchodzić do swoich pokoi. Hannah podeszła do ciotki i kuzynki.
 - Chodźcie. Zaprowadzę was. Mam dla was niespodziankę – chwyciła jedną z walizek na kółkach i poszła przodem kierując się w stronę ogromnego holu. Szły za nią rozglądając się ciekawie. Nigdy nawet nie przypuszczały, że będą w tak ekskluzywnym miejscu. Hannah zatrzymała się w pewnej chwili przy jednej z wygodnych kanap ustawionych przy niskich stolikach. Spojrzały na nią zdziwione.
 - Jesteśmy już – odezwała się do starszej pary siedzącej tuż obok. Podnieśli się oboje z siedzenia. Krystyna Kubasińska spojrzała na mężczyznę przed sobą i zamigotały jej w oczach łzy.
 - Henio? – spytała z niedowierzaniem.
 - Krysiu! Nareszcie. Nareszcie jesteś – rzucił jej się na szyję przytulając mocno. Rozpłakał się jak małe dziecko, a Viola, Hannah i pani Rolicky, poszły w jego ślady. Kiedy opadły emocje Henryk przedstawił swoją żonę.
 - Pozwól Krysiu, że wam przedstawię, to moja kochana żona Emily, a to kochanie Krysia, moja siostra i jej córka Violetta.
 - Tato, – odezwała się Hannah – proponuję, żebyśmy przeszli do pokoju cioci i Violi. Zamówię nam kawę i może jakieś ciasto. Tam będziecie mogli spokojnie porozmawiać. Mamy pięć godzin, bo o dwudziestej musimy być na kolacji, a właściwie ja muszę, bo ty Viola jesteś z niej zwolniona. Możecie posiłek zamówić do pokoju, lub zejść do hotelowej restauracji. Stolik macie zarezerwowany. Wystarczy podać nazwisko i oczywiście za nic nie musicie płacić, bo wszystko jest już opłacone. Macie trzy dni, żeby nacieszyć się sobą. Na razie tyle musi wystarczyć.
Wjechali windą na piąte piętro i Hannah poprowadziła ich długim korytarzem do zarezerwowanego pokoju. Był całkiem spory. Rozsiedli się przy niewielkim stoliku a Hannah już składała zamówienie na kawę i ciasto.
 - Przywiozłyśmy wam coś Henio. Taki mały kawałek Polski, a raczej polskie wyroby. Może wam posmakują. Pamiętasz, jak bardzo lubiłeś smalec z dużymi skwarkami wędzonego boczku? Zrobiłam go specjalnie dla ciebie. Spójrz – wyciągnęła wielki słój wypełniony pachnącym tłuszczem. Henio uśmiechnął się szeroko.
 - Pamiętałaś. Dziękuję Krysiu. Ze trzydzieści lat go nie jadłem.
 - Teraz będę ci go przysyłać regularnie. Mam dla was jeszcze miód z własnej pasieki i trochę domowych przetworów. Gdybyście czegoś potrzebowali to nie krępujcie się i napiszcie lub zadzwońcie. My w miarę swoich możliwości pomożemy wam. Emily, – zwróciła się do bratowej – ja wiem, że Henio jest bardzo dumnym człowiekiem, więc ciebie o to proszę, być dzwoniła w razie potrzeby, dobrze?
 - Zadzwonię. Obiecuję.
Krysia spojrzała na nią zaskoczona i uśmiechnęła się.
 - Mówisz po polsku?
 - Tylko trochę. Henio nas obie uczył. Sporo rozumiem, ale nie potrafię czasem posłużyć się słowem. Pojęłam jednak wszystko, co powiedziałaś. Bardzo ci dziękujemy za te wspaniałości. Jednak najbardziej cieszymy się z waszego przyjazdu. Henio od kilku dni jest taki podekscytowany, że bałam się, czy to nie odbije się na jego zdrowiu, ale jak widać wasza wizyta działa, jak najlepszy lek. On promienieje. Już dawno nie wyglądał i nie czuł się tak dobrze. Dziękuję ci też za ciepłe przyjęcie u was naszej córki. Wszystko nam opowiedziała, z jak wielką serdecznością spotkała się z waszej strony. Mam nadzieję, że i wy nie wyjedziecie rozczarowane tą wizytą. Jutro zapraszamy was do nas. Nie żyjemy w luksusach, ale zrobimy wszystko, byście czuły się u nas dobrze.

Marek kończył wiązać krawat, gdy w drzwiach łazienki pojawiła się Ula. Spojrzał na nią roziskrzonym wzrokiem.
 - Boże… Ula… Jaka jesteś piękna. Ta suknia leży idealnie. Pshemko dobrze dobrał tą kreację. Wyglądasz zjawiskowo.
Uśmiechnęła się do niego promiennie.
 - Widziałeś się w lustrze kochanie? – spytała przekornie. – Jesteś najprzystojniejszym i najpiękniejszym mężczyzną, jakiego znam i jestem wielką szczęściarą, że mam ciebie. Kocham cię mój przystojniaku.
Podszedł do niej i objął ją w pasie.
 - Nieprawda. To ja mam ogromne szczęście, że mam ciebie. Chyba musimy już iść. Jest dwudziesta.
W wynajętej przez Dawida małej sali ustawiono stoły uginające się teraz pod ciężarem pysznych przystawek, ciast i butelek z markowym alkoholem. On sam stał w drzwiach i witał swoich gości.
 - Witajcie kochani. Serdecznie zapraszam.
Gdy zasiedli na swoich miejscach zagaił.
 - Moi drodzy. Jutro nasz wielki dzień. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Mistrz Pshemko – tu ukłonił się w stronę projektanta – dopracował ostatnie szczegóły. My również jesteśmy gotowi. Pokaz odbędzie się jutro o godzinie osiemnastej w sali bankietowej tego hotelu. Jest tak duża, że pomieści i wybieg i miejsce na bankiet. Jestem pewien, że wszystko pójdzie znakomicie. Kreacje mistrza są genialne, a i nasze, myślę, będą się podobać. Teraz jednak zapraszam do konsumpcji tych wyśmienitych dań. Życzę wszystkim smacznego.
Ta kolacja przebiegła w radosnej i pełnej podekscytowania jutrzejszym wydarzeniem, atmosferze. Marek przedstawił Dawidowi swoją matkę, Alexa i Maćka, którego Finley znał tylko z opowiadań Uli. Potem rozmawiał właśnie z nią. Wyjawiła mu, że chcą zostać kilka dni dłużej w Londynie i poprosiła o pożyczenie samochodu, by mogli nim dojechać do Jonathana.
 - Nie ma sprawy Ushi. Ja chętnie pożyczę wam Bentleya, bo wiem, że nim lubiłaś jeździć najbardziej. Kiedy chcecie jechać do New Denham?
 - Chyba pojutrze. Wpadniemy do południa do firmy i wtedy zabierzemy samochód.
 - No to załatwione. Jonathan na pewno się ucieszy. Nawet nie wiedziałem, że tak bardzo się zaprzyjaźniliście.
 - To prawda. Jego żona jest wspaniałą kobietą, a dzieci ma cudowne. To naprawdę urocze maluchy. Uwielbiam je.
Finley spojrzał na nią z uśmiechem.
 - A ty Ushi? Kiedy ty pomyślisz o swoich dzieciach? – roześmiała się perliście.
 - Dawid, ja nawet nie jestem mężatką.
 - Ale chyba będziesz nią wkrótce. Widzę jak Mark na ciebie patrzy. Kocha cię. To widać. Jestem pewien, że wkrótce poprosi cię o rękę.
Zarumieniła się słysząc te słowa. Gdzieś w głębi duszy miała cichą nadzieję, że to rzeczywiście kiedyś nastąpi, ale nie tak wkrótce, jak sądzi Dawid. Nie wyobrażała sobie już bycia z innym mężczyzną, niż Marek. Był przecież całym jej światem.
Kolacja skończyła się późno. Zmęczeni wjechali na górę i natychmiast weszli do łazienki, by wziąć wspólny prysznic. Byli bardzo senni. On tylko przytulił swoje kochanie do siebie i całując ją słodko szepnął.
 - Śpij dobrze moje szczęście.
 - Dobranoc kochany.

Następnego dnia rano postanowili odwiedzić pub Johna i jego samego. Maciek kontaktował się z nim wcześniej i uprzedził go, że przyjeżdżają do Londynu i wpadną do niego do południa w dniu pokazu. Pub o tej porze świecił pustkami, więc będą mogli spokojnie porozmawiać. Rudy olbrzym ucieszył się jak dziecko słysząc głos Maćka w słuchawce.
 - Maczek, ale mi sprawiłeś niespodziankę! Ursula też przyjedzie?
 - Przyjedzie John i to nie sama. Pamiętasz tego chłopaka, z którym umówiła się wtedy u ciebie? To teraz jej chłopak i jednocześnie nasz pracodawca. Przyjedziemy we trójkę, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
 - Oczywiście, że nie mam. Już nie mogę doczekać się tego spotkania.

Weszli do pubu i zastali Johna wycierającego długie szklanice do piwa. Na ich widok uśmiech rozlał mu się po twarzy. Wyszedł zza kontuaru i zamknął Ulę w swych potężnych łapskach wyciskając na jej policzkach siarczyste całusy.
 - Ursula! Jaka ty jesteś piękna. Nigdy bym nie przypuszczał, że aż tak bardzo się zmienisz. Witaj przyjacielu! – tym razem Maciek utonął w jego żelaznym uścisku.
 - John, to jest Marek, mój chłopak, a to jest John, o którym ci tak wiele opowiadałam – przedstawiła ich sobie Ula. Przywitali się uściskiem dłoni.
 - Chodźcie moi drodzy. Siadajcie. Zaraz zawołam Adama, to poda nam kawę. Ursula z pewnością napije się piwa – mrugnął do niej szelmowsko. Parsknęła śmiechem.
 - Z pewnością John. Wypiję cały antałek.
W drzwiach ukazał się Adam i serdecznie przywitał się ze wszystkimi, szczególnie z Maćkiem. Po chwili przyniósł im parującą kawę. Rozsiedli się wygodnie opowiadając Johnowi o swoim życiu w Polsce.
 - Mamy coś dla ciebie – Maciek wyciągnął spod stołu pokaźnych rozmiarów torbę. – Przemyciliśmy ci trochę polskiej wódki. To wprawdzie nieładnie rozpijać przyjaciół, ale mam nadzieję, że nie pogardzisz prezentem.
 - Oczywiście, że nie. Bardzo wam kochani dziękuję. Polska wódka jest tu rarytasem.
Siedzieli już z godzinę gawędząc cicho, gdy Marek sięgnął do kieszeni wyciągając z niej jakieś zawiniątko.
 - Słuchajcie. Chciałbym coś powiedzieć. Twój pub John stał się dla mnie miejscem szczególnym, bo tu po raz pierwszy zobaczyłem Ulę. Nasza znajomość nie zaczęła się zbyt dobrze, ale mam nadzieję, że już teraz nic nie zniszczy tej miłości, którą do siebie czujemy. Dlatego chciałbym byście obydwaj i ty i Maciek byli świadkami naszego szczęścia.
Ukląkł przed Ulą i ujął jej dłoń.
 - Kochanie. Wiesz, jak bardzo cię kocham. Nigdy nikogo nie pokochałbym już tak mocno jak ciebie. Niczego tak bardzo nie pragnę jak spędzić resztę mojego życia u twego boku. Czy zgodzisz się wyjść za mnie i uczynić najszczęśliwszym z ludzi? – spojrzał w jej ogromne, chabrowe oczy, w których zamigotały łzy.
 - Zgadzam się, – odpowiedziała wzruszona – bo kocham cię nad życie.
Wsunął jej na palec siejący blaskiem pierścionek z diamentowym oczkiem.
 - Kocham cię skarbie – przytulił ją mocno i ucałował jej słodkie usta.
Maciek wraz z Johnem poderwali się z krzeseł i gratulowali im z całego serca.
Była pora obiadowa, gdy żegnali gościnny pub Johna. Jemu samemu obiecali, że kiedyś na pewno odwiedzą go ponownie. Trochę się śpieszyli. Musieli zaliczyć jeszcze obiad, a po nim zacząć przygotowywać się do pokazu.




ROZDZIAŁ 15       +18


Ten pokaz był uwieńczeniem wysiłków obu firm. Nie spodziewali się, że przybędzie na niego tak tłumnie cała śmietanka towarzyska Londynu i okolic. Londyński establishment okazał się bardzo liczny. Przed ich oczami przewijały się kobiety w pięknych i niezwykle oryginalnych kapeluszach i ich towarzysze odziani w wymuskane fraki. Nie zabrakło też miejscowej prasy, wśród której znaleźli się i zagraniczni dziennikarze. Tak ekscentryczny i elitarny tłum gości obiecywał wiele. Mieli świadomość, że Anglicy są raczej powściągliwi i nie uzewnętrzniają zbyt spontanicznie swoich emocji. Liczyli jednak na to, że nietuzinkowa kolekcja F&D zrobi wrażenie na niejednym z nich. Kiedy zaczęły wchodzić modelki ubrane w te misternie uszyte kreacje Pshemko, na sali zapadła grobowa cisza. Trochę ich to zaniepokoiło. Żadnych szeptów, gestów, zero reakcji. Właśnie ostatnia z modelek przemaszerowała przez wybieg, a po niej wszystkie ustawiły się w szeregu. Wtedy rozległa się burza oklasków. Dawid przywołał na scenę Pshemko, który wszedł na nią kłaniając się wszystkim nisko. Był szczęśliwy, bo oklaski zdawały się nie mieć końca. Skandowano jego imię, a on czuł się tak, jakby trafił w objęcia samego stwórcy. Kolekcja „Fashion look” została przyjęta z podobnym entuzjazmem. Marek już po wszystkim serdecznie ściskał Dawidowi dłoń.
 - Udało się przyjacielu! Udało! Jestem taki szczęśliwy. Spójrz na Pshemko. Jestem pewien, że długo będzie jeszcze przeżywał swój triumf. A ojciec? Nigdy nie widziałem go równie dumnego i uradowanego. Dziękuję ci Dawidzie. To wielki zaszczyt i przyjemność współpracować z tobą. Mam nadzieję, że pokaz u nas, w Warszawie odniesie równie spektakularny sukces.
Uśmiechnięty od ucha do ucha Dawid klepał przyjaźnie jego ramię.
 - Ja jestem tego pewien. Obie kolekcje są genialne i mam przeczucie, że rozejdą się jak świeże bułeczki.
W tłumie gości uświetniających bankiet z trudem odnalazł Ulę. Dostrzegł ją wreszcie. Dotrzymywała towarzystwa jego rodzicom. Obok nich stali też oboje Febo, Maciek i najważniejsza dzisiaj osoba, Pshemko. Podszedł do nich i uściskał projektanta serdecznie.
 - Pshemko, twój geniusz jest wieczny. Dzięki tobie F&D odniosła dzisiaj wielki sukces. Nie znajduję słów, by podziękować ci za twoje zaangażowanie w pokaz i tę piękną kolekcję.
Mistrz był wzruszony. Zawisł na szyi Marka mówiąc.
 - Och Marco. Ja nadal nie mogę uwierzyć. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
 - A ja jestem równie szczęśliwy. Po pierwsze dlatego, że odnieśliśmy sukces, a po drugie dlatego, że dzisiaj przed pokazem poprosiłem o rękę tę cudowną istotę – podszedł do Uli i ujął jej dłoń przyciskając do ust. – A ona się zgodziła. Jestem wielkim farciarzem.
Pierwsi pogratulowali im rodzice mówiąc, że i oni cieszą się ich szczęściem. Potem pogratulowała im Paulina i zrobiła to naprawdę szczerze. Alex bąknął tylko coś pod nosem, a Pshemko życzliwie winszował.
Usłyszeli pierwsze tony spokojnej muzyki. Zaczynał się bankiet. Z wielką ochotą ruszyli na parkiet. Trzymał ją w swoich objęciach przyciskając usta do jej skroni. Czuł się tak, jakby sam Bóg przypiął mu skrzydła do ramion i wypełnił jego serce niewyobrażalną radością.

Następnego dnia, rano przy wspólnym śniadaniu pożegnali się z seniorami Dobrzańskimi. Ojciec uspokoił Marka obiecując, że zajmie się wszystkim i dopilnuje, by cała reszta dotarła do Warszawy. Po posiłku wraz z Maćkiem powędrowali na autobus, który miał ich zawieźć na Berkeley Street. Jeszcze wczoraj Dawid załatwił z personelem obsługującym zaplecze samochodowe „Fashion look”, że rano Ushi odbierze Bentley’a. Znali ją tam wszyscy, bo kiedy tam pracowała, wielokrotnie korzystała właśnie z tego samochodu.
W krótkim czasie dotarli na miejsce. Marek wraz z Maćkiem dzierżyli w dłoniach liczne torby z prezentami dla przyjaciół. Zanim dotarli do podziemnych garaży Ula postanowiła zrobić niespodziankę Jabalowi. Już z okien autobusu dostrzegła wózek z hot-dogami i jego samego obsługującego niewielką grupkę klientów. Stanęli w kolejce czekając cierpliwie aż obsłuży ostatniego. Wreszcie podniósł głowę i zamarł. Potem z szerokim uśmiechem wyszedł zza wózka.
 - Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! Ursula, skąd się tu wzięłaś? Dobry Boże! W życiu bym się nie spodziewał, że jeszcze kiedyś cię zobaczę! - uściskał ją serdecznie i odsunął na długość ramion. - Ależ wypiękniałaś dziewczyno! Prawdziwa z ciebie laska. Jakie dobre wiatry cię tu przywiały?
Śmiała się radośnie do niego odwzajemniając uściski.
 - Po kolei Jabal. Najpierw chcę ci przedstawić Maćka. To mój przyjaciel, ten, o którym tak wiele ci opowiadałam. To z nim przyjechałam do Londynu. A to mój nowy pracodawca, Marek. On jest też od wczoraj moim narzeczonym.
Jabal uścisnął obu mężczyznom dłonie.
 - Gratuluję panu. Nie mógł pan lepiej trafić. Ursula, to świetna dziewczyna. Ma wspaniały charakter i dobre serce. Dla ciebie też gratulacje maleńka. Skoro go pokochałaś, musi być również dobrym człowiekiem.
 - Najlepszym Jabal, zapewniam cię. Przyjechaliśmy tu na kilka dni i nie darowałabym sobie, gdybym miała się z tobą nie spotkać. Przywiozłam ci też kilka drobiazgów z Polski i mam nadzieję, że ci się przydadzą. Przede wszystkim ciepły, wełniany sweter, żebyś nie marzł w zimie i trochę lekkich koszulek na lato. Niech ci się dobrze noszą – podała mu torbę.
Był wzruszony. Po raz pierwszy w jego ciężkim życiu ktoś ofiarowywał mu coś zupełnie bezinteresownie. Ponownie uściskał ich wszystkich.
 - Bardzo wam dziękuję. Naprawdę nie spodziewałem się. Jestem wam bardzo wdzięczny. Jedyny sposób, w jaki mogę to okazać, to poczęstować was hot-dogami. Ursula zawsze powtarzała, że są najlepsze w Londynie.
Nie byli głodni, bo w żołądkach nadal mieli śniadanie, jednak nie potrafili mu odmówić.
 - Bardzo chętnie zjemy Jabal. Pięknie pachną. Mam nadzieję, że masz te pyszne pikle. Wiesz, jak je uwielbiam.
 - Mam Ursula i zaraz wam je zaserwuję.
Błyskawicznie przygotował trzy chrupiące bułki i wręczył im. Rozmawiali z Jabalem jeszcze przez dłuższą chwilę delektując się wyjątkowym smakiem kiełbasek. Musieli przyznać, że nigdzie nie jedli tak dobrych hot-dogów.
Ula żegnała się z nim wylewnie obiecując, że przy okazji następnej wizyty znowu go odwiedzą.
Weszli przez szerokie drzwi podziemnego garażu. Ula od razu dostrzegła Michaela i uśmiechnęła się na jego widok.
 - Witaj Michael. Ty dzisiaj masz dyżur? Mam nadzieję, że pan Finley uprzedził was o tym, że zabieramy Bentley’a?
 - Witaj. Dawno cię nie widziałem. Słyszałem, że wróciłaś do Polski.
 - Tak, to prawda, ale moja firma w Polsce ściśle współpracuje z tą firmą, więc myślę, że nie będę tu takim rzadkim gościem. Przygotowaliście wszystko? Samochód zatankowany?
 - Wszystko jest jak trzeba. Tu masz kluczyki i kartę wozu. Wracacie jeszcze dzisiaj?
 - Naprawdę nie wiem, ale to chyba nie będzie problem, jak odstawię go jutro?
 - Najmniejszy. Pan Finley liczył się z taką ewentualnością i uprzedzał nas o tym. Szerokiej drogi w takim razie.
Zapakowali się do wozu. Ula zasiadła za kierownicę i wolno wyjechała z garażu włączając się do ruchu w kierunku Wembley.

Emma Smile wyszła na ganek i przysłoniła dłonią oczy odgradzając się w ten sposób od jaskrawych promieni słońca. Uśmiechnęła się na widok pokrytych kwieciem owocowych drzew. Część płatków leżała na ziemi ścieląc biało-różowy dywan. Odetchnęła głęboko wciągając w płuca ciężkie i słodkie od zapachu kwiatów powietrze. Uwielbiała wiosnę i rodzące się na nowo życie w ich sadzie. – Będą znowu dobre i obfite zbiory – pomyślała – chyba, że pogoda spłata figla. Z nią nigdy nic nie wiadomo. – Usłyszała za sobą tupot dziecięcych nóg. Odwróciła się i ujrzała wybiegające w piżamach swoje dwie pociechy. Dopadły ją i objęły mocno w pasie. Pochyliła się i ucałowała ich buzie.
 - Dzień dobry smyki, wyspaliście się?
 - Wyspaliśmy. Kiedy przyjedzie ciocia i wujek? – podekscytowana Lisa nie mogła się już doczekać gości z Polski. Emma spojrzała na nią łagodnie i przykucnęła gładząc ją po jasnych włoskach.
 - Przecież dobrze wiesz, że dzisiaj. Za jakąś godzinkę powinni być. Chyba nie chcecie pokazać im się w piżamach? Tata już wstał?
 - Jest w kuchni. Szykuje śniadanie – odparł rezolutny Danny.
 - No dobrze. To idźcie się teraz umyć i ubrać. Wszystko macie przygotowane w pokojach. Pośpieszcie się. Jeszcze śniadanie musicie zjeść.
Odwróciły się jak na komendę i pobiegły do łazienki. Emma weszła do kuchni i zastała swojego męża pochylonego nad tosterem. Pociągnęła nosem, bo poczuła zapach smażonego bekonu. Podeszła bliżej i przytuliła się do jego pleców.
 - Dzień dobry kochanie. Nie tracisz czasu, śniadanie prawie gotowe.
Cmoknął ją w policzek i uśmiechnął się.
 - Za niedługo tu będą, prawda? Brakowało mi ich.
 - Mnie również. Bardzo ciekawa jestem Ursuli. Nawet nie przypuszczałam, że się zakocha i przywiezie do nas swojego chłopaka.
 - I ja jestem ciekaw, tym bardziej, że poznałem go przecież, bo był tu oglądać naszą szwalnię. Wtedy była zła na niego i na tego drugiego, bo dokuczyli jej. Ciekawy jestem, co spowodowało, że zmieniła swój stosunek do niego tak radykalnie, że aż zakochała się w nim? Pewnie przy bliższym poznaniu dużo zyskał. Muszę to od niej wyciągnąć, choć pewnie nie będzie łatwo. Ursula jest dość skryta i nie bardzo wylewna.
Ustawił talerze na stole i rozdzielał na nie pachnącą jajecznicę z wielkiej patelni. Po chwili dołączyły do nich ubrane już dzieci. Podczas tego śniadania atmosfera wydawała się pełna oczekiwania i radosnego podekscytowania.

Głośny dźwięk klaksonu skutecznie oderwał ich od zajęć. Ich dzieci biegły już z radosnym piskiem w kierunku bramy, by po chwili utonąć w ramionach Uli i Maćka. Ula przedstawiła im też Marka, z którym grzecznie się przywitały. Emma i Jonathan również nie pozostali bierni i wyściskali swoich gości serdecznie.
 - Pozwólcie kochani, że wam przedstawię. To Marek Dobrzański, mój chłopak, a od wczoraj narzeczony. Ty Jonathan już go miałeś możliwość poznać, ale Emma jeszcze nie.
Marek z estymą ucałował dłoń pani Smile a następnie mocnym uściskiem przywitał się z Jonathanem.
 - Bardzo dziękuję za to zaproszenie i cieszę się, że mogę bliżej państwa poznać. Czy mogę zwracać się do was po imieniu?
 - Oczywiście. Nie ma problemu. Tak jest przecież wygodniej. Zapraszamy was. Przygotowaliśmy dla was pokoje. Ty Ursula i Mark macie wspólny, a Maczek osobno. Chodźcie. Odświeżycie się trochę. Jonathan przygotował już stół i fotele w ogrodzie. Jest taki ładny dzień, że szkoda byłoby siedzieć w domu.
Weszli do środka wprost do salonu, gdzie Ula odbierając torby od Marka powiedziała.
 - Przywieźliśmy wam trochę upominków z Polski. Danny, Lisa, to dla was. Macie tu swoją ulubioną czekoladę z orzechami i kilka ubranek. To Emmo, dla ciebie. Mam nadzieję, że ci się spodoba – podała kobiecie reklamówkę. – A to dla ciebie Jonathan. Niech się dobrze nosi.
Smile’owie byli mile zaskoczeni. Nie spodziewali się żadnych prezentów. Jak na Anglików, reagowali bardzo spontanicznie wyrażając zachwyt tymi podarkami i dziękując za nie. Emma zaprowadziła ich na piętro i wskazała pokoje. Posiadały swój urok. Urządzone w iście wiejskim stylu miały zawieszone w niewielkich oknach błękitne firanki i stojące na środku tradycyjne, drewniane łóżka. Całości dopełniały dębowe szafy. Jedynym kontrastem dla tej tradycji był ustawiony na komodzie telewizor. Rozpakowali rzeczy i skorzystali z łazienki odświeżając się po podróży.
 - Piękny ten dom – westchnął Marek. – Taki dom z duszą. Może kiedyś i my będziemy mieć podobny? Chciałabyś? – objął ją w pasie i spojrzał w jej błękitne jak letnie niebo, oczy.
 - Bardzo. Ten dom urzekł mnie od samego początku. To duża zasługa Emmy. Ma romantyczną naturę i przeniosła ten swój romantyzm na wygląd domu i jego otoczenia. Nie byłeś jeszcze w sadzie. Jest naprawdę piękny, a Emmy warzywnik jest wzorowo utrzymany. Zejdźmy na dół. Będziesz miał okazję popodziwiać.
W salonie zastali Maćka rozprawiającego z Jonathanem. Przyłączyli się i razem wyszli na zewnątrz.
 - Jeśli pozwolisz Jonathan oprowadzę Marka po sadzie. Potem pomogę Emmie przy obiedzie. Zrobimy sobie taki krótki spacerek.
Obserwowali, jak objął jej ramię i wolno prowadził w głąb sadu.
 - Nigdy nie przypuszczałem, że oni będą kiedyś parą – odezwał się Jonathan. - Jak przywiozła go tu razem z tym drugim była na nich wściekła, że tak ostentacyjnie wyśmiewali ją. – Maciek uśmiechnął się.
 - To było trochę inaczej. Wyśmiewał się ten drugi, a Marek tylko na początku, choć nie komentował wyglądu Uli tak głośno, jak ten Olszański. Czuł się winny wobec niej, szczególnie wtedy, gdy okazało się, że jest Polką i doskonale rozumiała, o czym mówili. Zanim wyjechał wtedy z Londynu, przepraszał ją z dziesięć razy. Potem okazało się, że dzięki niemu możemy wrócić do kraju. Prawda jest taka Jonathan, że gdyby nie on, nigdy by nam się to nie udało. Zaproponował nam pracę na świetnych warunkach w swojej firmie. Okazał się wspaniałym, dobrym, niezwykle wrażliwym człowiekiem. Pokochał Ulę bez pamięci, a i ona świata poza nim nie widzi. Wczoraj w pubie u Johna byłem świadkiem ich zaręczyn. Marek tam właśnie chciał to zrobić. W miejscu, gdzie pierwszy raz zobaczył Ulę.
 - To piękna historia Maczek. Mam nadzieję, że oboje będą szczęśliwi.
Maciek poklepał przyjaciela po ramieniu.
 - Spójrz na nich, oni już tacy są. – Jonathan roześmiał się.
 - Masz rację Maczek. Trudno nie zauważyć. To, co? Pomożesz mi przygotować grilla na wieczór. Zrobimy też ognisko. Dzieciaki będą miały uciechę.
 - No pewnie. Chyba nie myślisz, że będę siedział bezczynnie.
Syci obiadem rozsiedli się w ogrodzie w wygodnych wiklinowych fotelach sącząc leniwie przygotowaną przez dziewczyny kawą. Emma naprawdę się postarała. Zaserwowała im dzisiaj prawdziwy Sunday roast, tradycyjną pieczeń z jagnięciny podaną z sosem pieczeniowym, pieczonymi ziemniakami i zestawem gotowanych warzyw, wśród których dominowały kawałki gotowanego kalafiora polanego sosem serowym tak zwane cauliflower cheese. Pierwszy raz jedli coś takiego i musieli przyznać, że było znakomite. Właśnie w tej chwili wniosły deser zwany trifle. Były to różnego rodzaju owoce przełożone warstwami ciasta biszkoptowego, galaretką i polane sosem waniliowym custard. Ula rozdzieliła słodkości do niewielkich, szklanych miseczek i usiadła obok Marka.
 - Zazdroszczę wam – odezwał się on sam do gospodarzy. – Zazdroszczę tego pięknego domu, sadu, ciszy i spokoju. Chciałbym kiedyś zamieszkać w podobnym miejscu. W miejscu, w którym można się wyciszyć, zebrać myśli i odetchnąć od tego firmowego kołowrotu.
Emma uśmiechnęła się do niego wdzięcznie.
 - Dziękuję Mark. My już nie wyobrażamy sobie życia gdzieś indziej. Zobaczysz, że i tobie się uda znaleźć takie miejsce. Kiedy zamierzacie się pobrać? Wiecie już? Rozmawialiście na ten temat?
 - Jeszcze nie. Nie było czasu. Przecież dopiero wczoraj zaręczyliśmy się. Ja bardzo chciałbym jak najszybciej, ale wiem, że Ula znacznie rozsądniej podchodzi do takich spraw i chce wszystko pewnie zaplanować. Nie będę jej pospieszał i naciskał. Jak wrócimy do Polski będzie czas, by zastanowić się nad jakąś dobrą datą. Na pewno powiadomimy was o tym.
 - A ty Maczek, kiedy pomyślisz o sobie? – spytał Jonathan. – Kiedy ty zawiadomisz nas, że znalazłeś tą jedną, jedyną?
Maciek roześmiał się na całe gardło.
 - Nie tak prędko przyjacielu. Ja nie mam czasu na życie osobiste. Ciągle gdzieś latam lub jeżdżę po Polsce. Jak się skończy ten młyn z pokazami, może wtedy przyjrzę się którejś pannie dokładniej i może wtedy zabije mi mocniej serce. Póki co cieszę się szczęściem Uli i Marka.

Niebo nieco zszarzało. Ciepły, słoneczny dzień ustępował pod naporem chłodniejszego wieczoru. Jonathan zapalił ogrodowe, sodowe lampy. Marek troskliwie okrył Ulę swetrem i szepnął jej do ucha.
 - Nie chcę żebyś mi zmarzła kochanie. Za chwilę zrobi się chłodniej – pocałował ją w policzek i usiadł obok chwytając jej dłoń i zamykając w uścisku swojej.
Maciek przy pomocy dzieciaków już rozpalał ognisko, a Jonathan pilnował grilla. Wszędzie roznosił się zapach smażonego mięsa. Emma wniosła talerze i wielką miskę sałaty. Do Marka podbiegł Danny dzierżąc w dłoniach kilka długich patyków.
 - Chodź wujku. Musisz upiec sobie kiełbaskę. Ciociu, ty też chodź. Zobacz, mam dla ciebie kijek – wręczył jej ostro zastrugany na końcu patyk. Marek pogładził chłopca po głowie.
 - Dziękuję Danny. Musisz mi pokazać jak to się robi. Nie chciałbym jej spalić.
 - Wszystko ci pokażę. Mam w tym wprawę. Wujek Maczek mnie nauczył – powiedział z dumą.
Stanęli w kręgu ognia trzymając nad nim przygotowane przez Emmę kiełbaski. Ten wieczór wydawał się magiczny. Cisza i nieprawdopodobny spokój mącił jedynie trzask iskier z ogniska i koncert świerszczy. Marek przytulił Ulę do swego boku, a ona ułożywszy głowę na jego ramieniu spojrzała mu z miłością w oczy.
 - Cudowne zakończenie dnia, prawda? – powiedziała cicho. – Szkoda będzie stąd wyjeżdżać. Zawsze mi było żal ich opuszczać. Wspaniale się tu czuję.
 - I ja polubiłem to miejsce. Mam nadzieję, że my stworzymy podobne i że jeszcze nie raz będziemy wracać do tego tutaj.
Było już bardzo późno, gdy Maciek zgasił ognisko. Wspólnie uprzątnęli naczynia. Dzieci już dawno spały w swoich łóżeczkach. Cichym „dobranoc” pożegnali się z gospodarzami i poszli na piętro. Wspólnie skorzystali z ciepłego prysznica i z przyjemnością ułożyli się w chłodnej, sztywnej od krochmalu, pościeli. Przytulił się do niej mocno i wyszeptał.
 - Bardzo cię pragnę. Pozwolisz się kochać? Obiecuję, że zrobimy to bardzo cicho.
Uśmiechnęła się do niego.
 - Ty na pewno będziesz cicho, ale ja nie ręczę za siebie – zachichotała.
 - Będę cię pilnował – wtulił się w jej usta całując zachłannie. – Boże, jak ja cię kocham.
Żarliwość tych pocałunków, jego czuły dotyk i miłosny szept wywołały błogi dreszcz i gęsią skórkę na jej ciele. Jej skóra zawsze tak reagowała na jego pieszczoty. Uwielbiała ten stan. Zawieszona między rozkoszną świadomością i równie rozkoszną nieświadomością, odpływała w stronę tej drugiej chcąc zatracić się do granic możliwości w miłosnym uniesieniu. On nie żałował jej doznań. Jej ciało traktował, jak obiekt kultu, największej czci. Całował każde miejsce, każdy zakamarek, dokładnie i z pietyzmem nie chcąc, by coś miało zostać pominięte. Ona odpłacała się podobnie. Uważała, że jego ciało jest pięknie uformowane, niezwykle pociągające i zasługujące na wszystko, co najlepsze. Przekręciła się i usiadła na jego udach. Pochyliła się przylgnąwszy do jednego z jego sutków. Gładząc i całując na przemian schodziła z pieszczotą coraz niżej. Przeciągle westchnął, gdy dotarła do podbrzusza. Przeciągnęła dłonią po nim a potem pogładziła jego pobudzoną męskość. Przymknął oczy zacisnąwszy powieki. Jej dłonie objęły całe przyrodzenie gładząc je delikatnie i doprowadzając go niemal do obłędu. Przelała się przez niego ogromna fala napięcia. Musiał się z niego uwolnić. Ta potrzeba była bardzo silna. Znowu leżała pod nim pozwalając, by jego usta odnalazły jej kobiecość. Jęknęła cicho rozsuwając szerzej nogi. Z każdą chwilą wilgotniała coraz bardziej. Przeniósł pocałunki na jej usta i wszedł w nią jednym ruchem. Na moment straciła oddech. On stopniując doznania najpierw poruszał się wolno, jakby ospale, by wkrótce przyspieszyć nieco. Jej nogi ciasno objęły jego biodra, a dłonie spoczęły na jędrnych pośladkach. Uwielbiała kochać się z nim w taki właśnie sposób. Był wtedy głęboko w niej, najgłębiej jak tylko mógł. Świat przestawał istnieć, a czas stracił znaczenie. Liczyło się tylko to, co miało wydarzyć się za chwilę. Ponownie przyspieszył. Kolejne pchnięcia były mocne i rytmiczne. Otworzyła usta czując, jak potężna, obezwładniająca siła targa jej ciałem. Skamieniała z niemocy od nadmiaru potężnych drgań. Były cudowne i takie błogie. Spełnienie przyszło równocześnie, bo i Marek zastygł trzymając ją nadal ściśle w ramionach. Czuła swoje skurcze i jego pulsującą w niej męskość. Otworzyła powieki i uśmiechnęła się delikatnie.
 - To było mocne i wspaniałe – szepnęła.
 - Zaprowadziłaś mnie do nieba skarbie. Kocham cię.

Następny dzień wstał słoneczny i rześki. Maj rozpieszczał piękną pogodą nawet zwykle deszczową Anglię. Przez błękitne firanki natarczywie przebijały ciepłe, słoneczne promienie skutecznie budząc zakochanych. Musieli wstawać. Czas wracać do domu. Jeszcze tylko trzeba odstawić samochód i jutro rano wylot. Udał im się ten pobyt, bo wszystko przebiegło pomyślnie. Pokaz się udał, odwiedzili przyjaciół a najważniejsze, że zaręczyli się. Spakowali torby i zeszli na dół, na śniadanie, które Emma przygotowała w ogrodzie. Umówili się z nią, że wyjadą wczesnym popołudniem, po obiedzie. Mieli więc jeszcze kilka godzin, by porozmawiać i nacieszyć się sobą na zapas.
Smile’owie żegnali się z przyjaciółmi ze łzami w oczach. Dzieci również płakały tuląc się do Uli i Maćka. Przykucnęli przy nich pocieszając.
 - Nie płaczcie. Niedługo na pewno się zobaczymy. Może teraz to wy zawitacie do Polski? Chciałabym żebyście poznały moją małą siostrzyczkę Betti. Ona jest tylko trochę starsza od was. Na pewno polubilibyście się. Obiecujemy, że będziemy dzwonić. Jonathan, Emma, bardzo wam dziękujemy za wszystko. Czuliśmy się tu wspaniale i długo pozostanie w naszej pamięci ta wizyta w waszym gościnnym domu. Marek jest nim zachwycony i marzy o podobnym. Dbajcie o siebie. Będziemy w kontakcie. Do zobaczenia kochani.
Zajęli miejsca w samochodzie machając im na „do widzenia”. Rodzina Smile’ów długo jeszcze stała przed bramą czekając, aż samochód nie zniknie z ich oczu za zakrętem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz