Łączna liczba wyświetleń

środa, 25 listopada 2015

"CIERPLIWOŚĆ JEST CNOTĄ" - rozdział 19,20,21,22,23,24 ostatni



ROZDZIAŁ 19


Zima zagościła na dobre. Śnieg pokrył grubą puchową kołdrą wszystko dokoła sprawiając, że świat wyglądał bajkowo i nierealnie. Sypało niemal każdego dnia. Jedni cieszyli się z tego, inni wręcz przeciwnie.
Była druga połowa grudnia. Święta zbliżały się wielkimi krokami. Ten nastrój zaczął się udzielać pracownikom Febo&Dobrzański. Sprowadzono dorodne, żywe choinki, które przystrojone świątecznymi bombkami, ozdabiały hol każdego piętra biurowca. Ula z Violettą przyszły dzisiaj wcześniej. Chciały i one wprowadzić nieco świątecznej atmosfery. Marek miał wrócić dzisiaj do pracy. Ustroiwszy najpierw niedużą choinkę w sekretariacie, kończyły ubierać drugą, nieco mniejszą, u Marka w gabinecie. Spojrzały z dumą na swoje dzieło i uśmiechnęły się do siebie.
 - Będzie miał niespodziankę – powiedziała Viola. – Nadal chodzi o kulach?
 - Już nie. Całkiem dobrze mu idzie poruszanie się bez nich. Nawet ostatnio wsiadł w samochód i pojechaliśmy po zakupy. Jest już zdrowy, a ja wreszcie trochę odpocznę.
 - No, nieźle dał ci popalić przez te dwa miesiące.
 - To prawda. Na szczęście to już poza nami. Teraz trzeba skupić się na świętach.
 - Też tak uważam – dobiegł do nich głos od drzwi. Odwróciły się, jak na komendę i zobaczyły Dobrzańskiego z radosnym uśmiechem na twarzy. - Witam moje ulubione dziewczyny – podszedł do Uli i wycisnął na jej ustach siarczystego buziaka. – Widzę, że pamiętałyście i o mnie? – wskazał na stojącą na biurku choinkę. – Dziękuję. Jesteście wspaniałe.
 - No szefie, mamy nadzieję, że ty o nas też nie zapomnisz przy rozdziale świątecznych premii – Viola przeszła do konkretów.
Roześmiał się na całe gardło.
 - Nie zapomnę, zapewniam cię.
 - To ja zostawiam was samych. Pewnie chcecie pogadać – Kubasińska wyszła z gabinetu cicho zamykając drzwi. Przytulił się do Uli obejmując ją rękami.
 - Stęskniłem się za tobą.
 - Tak? – spytała udając zdziwienie. – Widzieliśmy się zaledwie wczoraj.
 - Ciągle za tobą tęsknię nawet wtedy, kiedy wiem, że siedzisz tuż za ścianą. Nic na to nie poradzę - powiedział żałośnie. Pogładziła go po szorstkim policzku.
 - Przecież zawsze jestem obok. Nie masz prawa narzekać. A teraz wprowadzę cię w kilka spraw. Chciałabym się urwać dzisiaj ze dwie godziny wcześniej, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
 - Beze mnie? A dokąd się wybierasz?
 - Do galerii. Chciałam kupić jakieś prezenty rodzinie.
 - Nie chcesz żebym z tobą jechał?
 - Nie gniewaj się, ale wolę sama.
 - A ja chciałem cię odwieźć do domu. Nie chcę żebyś jeździła autobusem. Zróbmy tak. Jak już wszystko załatwisz, dasz mi znać, gdzie jesteś a ja podjadę. Na pewno będziesz miała dużo pakunków.
 - No dobrze - ten ostatni argument przeważył. - Postaram się załatwić wszystko jak najszybciej. W takim razie teraz idę po dokumenty. Musisz wiedzieć, co się działo przez ten czas, jak cię nie było.

Postanowiła jechać do Złotych Tarasów. Miała nadzieję, że tam najszybciej uda jej się coś wybrać dla bliskich. Standardowo miało być to coś z odzieży. Ciągle mieli w niej jakieś braki szczególnie Beatka, która rosła jak na drożdżach. Dostrzegła na wystawie ładne, długie do kolan i wyściełane kożuszkiem, dziecięce kozaczki. Weszła do sklepu i przyjrzała im się dokładnie. – W nich nie zmarznie na pewno. Może szaleć na śniegu do woli. Te, które kupiłam w zeszłym roku, cisną ją w palce.
Nie zastanawiała się długo i kupiła je. Z prezentami dla męskiej części rodziny naprawdę jej się poszczęściło. Natknęła się na promocję zimowych kurtek w bardzo atrakcyjnych cenach. Wybrała właściwe rozmiary i dokonała zakupu. Wzięła też dla każdego ciepłą, wełnianą czapkę i szalik, a Betti dodatkowo rękawiczki. Teraz mogła pomyśleć o prezencie dla Marka. Chciała, żeby było to coś wyjątkowego i symbolicznego. Weszła do sklepu jubilerskiego i ciekawie przyjrzała się precjozom umieszczonym w gablotach. Dostrzegła w jednej z nich złoty wisior. Miał dość gruby łańcuszek a zawieszka przedstawiała złamane na pół serce o nieregularnym obrysie. Pomyślała, że kupi takie dwa. Na jednym da wygrawerować „Marek”, a na drugim „Ula”. Spojrzała na cenę i uśmiechnęła się w duchu. Mogła sobie pozwolić na taki zakup. Było ją stać. Poprosiła ekspedientkę i spytała, czy możliwe jest wygrawerowanie imion na zawieszkach.
 - Nie ma problemu. Robimy takie rzeczy od ręki. Mamy tu na miejscu grawera, który zaraz się tym zajmie. Proszę tylko podać imiona.
Nie czekała dłużej niż dwadzieścia minut. W końcu kobieta zjawiła się wręczając jej umieszczone w ozdobnych, aksamitnych pudełeczkach oba wisiory. Schowała je pieczołowicie do torebki. Spojrzała na zegarek. Była za piętnaście piąta. Ucieszył ją fakt, że tak szybko uporała się z zakupami. Teraz mogła zadzwonić do Marka.

Podjechał na parking pod galerią, wysiadł i rozejrzał się. Dostrzegł ją. Stała w podcieniach kuląc się od podmuchów mroźnego wiatru. Podszedł najszybciej jak mógł.
 - No już jestem. Zmarzłaś pewnie. Trzeba było poczekać w środku. Odnalazłbym cię przecież.
 - Jakoś nie przyszło mi to do głowy – powiedziała z rozbrajającą szczerością. Uśmiechnął się pobłażliwie.
 - Oj Ula, Ula… To co, zbieramy się. Wezmę te torby. Sporo kupiłaś.
 - Miałam szczęście. Była promocja kurtek zimowych. Kupiłam i tacie i Jaśkowi. Mam nadzieję, że będą zadowoleni.
 - Na pewno. Wsiadaj. Zaraz włączę ogrzewanie. Będzie ci cieplej.
Ruszył wolno i włączył się do ruchu. Zerknął na jej zaczerwienione policzki.
 - Cieplej ci trochę?
 - Tak. Już całkiem dobrze. Nie zmarzłabym tak, gdyby nie ten wiatr. Jest lodowaty.
 - A dla mnie też masz prezent? – spytał przekornie. Spojrzała na niego z wyrzutem w oczach.
 - Nie zasłużyłeś na niego. Byłeś okropny. Ale pomyślę. Może uda mi się kupić wielką rózgę, którą przetrzepię ci tyłek.
Rozchichotał się na całego.
 - Wiem kotku, że nie miałaś ze mną lekko, ale i tak mnie kochasz. – spojrzał na nią filuternie. Naburmuszyła się.
 - Nie lubię cię, jesteś nieznośny.
 - Ale kochasz – pogładził ją po twarzy. – Ja kocham cię nieprzytomnie. Bardziej niż własne życie.
Dojechali. Powyciągał z bagażnika zakupy.
 - Pomogę ci. Wejdę z tobą, może załapię się na jakąś herbatę.
 - Załapiesz się na obiad. Przecież nic nie jedliśmy.
Weszli do środka otrzepując głośno buty ze śniegu. Niemal natychmiast zmaterializowała się przy nich Betti i z piskiem rzuciła się Markowi na szyję. Wyszedł i Józef z uśmiechem przypatrując się tej scence.
 - Beatka, udusisz go. Pozwól mu się rozebrać.
 - A co tam masz? – wskazała na liczne torby stojące przy ścianie.
 - To nic takiego Betti. Trochę ubrań dla mnie. Byliśmy z Ulą na zakupach.
Musiał skłamać. Wiedział, że najmłodsza latorośl Cieplaków wierzy jeszcze w świętego Mikołaja i nie chciał psuć niespodzianki. Po takich wyjaśnieniach mała straciła całkowicie zainteresowanie zakupami i pociągnęła go do kuchni.
 - Chodź, pokażę ci moje nowe rysunki.
Ula dyskretnie wyniosła torby do swojego pokoju i dobrze ukryła. Wiedziała, że żadne z nich nie ma zwyczaju grzebać w jej rzeczach, ale trochę ostrożności nie zawadzi. Po chwili dołączyła do Marka. Józef nalewał im już zupę na talerze i stawiał na stole. Zjedli ją ze smakiem. Rozgrzała ich. Na stół wjechały kopytka z mięsem i surówka.
 - Pychota – mruknął Marek. – Mam szczęście. Nie liczyłem na taki wspaniały obiad. – Józef poklepał go po ramieniu.
 - Cieszę się, że ci smakuje synu. Jedz.
Miło zrobiło mu się na sercu, gdy Józef nazwał go synem. Czuł się przynależny do tej rodziny. Traktowali go jak jej członka.
 - Gdzie spędzasz święta? Może przyjechałbyś do nas w pierwszy dzień na świąteczny obiad?
 - Bardzo chętnie przyjadę. Zwykle spędzam wigilię u rodziców, a potem różnie. Bywało, że przez całe święta siedziałem u nich. Wiem, że w tym roku chcieli zaprosić Ulę w drugi dzień świąt, ale o tym pewnie ci sami powiedzą, więc nie zdradź, że wiesz to ode mnie. Nie za bardzo wiem, jakie plany ma Alex. Oboje Febo też zawsze byli na wigilii.
 - Jutro go zapytamy. Jeśli Paulina ma zostać w ośrodku, to byłoby niedobrze, gdyby miał spędzić święta sam.
Posiedział jeszcze trochę gawędząc z Ulą i Józefem o zbliżającym się Bożym Narodzeniu. Koło ósmej wstał od stołu i zaczął się z nimi żegnać.
 - No, pora już na mnie. Zasiedziałem się - w przedpokoju ucałował czule swoje kochanie mówiąc - Widzimy się jutro skarbie. Jutro też będę musiał jechać po jakieś drobne prezenty dla pracowników. Zabiorę ze sobą Sebastiana. Zwykle pomaga mi w takich zakupach. Jak wrócimy pomożecie nam je porozdzielać. Lecę już, bo noc mnie zastanie. Dobranoc kotku.

Następnego dnia Ula natknęła się na Alexa przy windach. Ucieszyła się.
 - Jak dobrze cię widzieć Alex. Wczoraj rozmawialiśmy o tobie z Markiem. Chcieliśmy cię o coś zapytać. Mógłbyś wpaść do Marka koło ósmej? Chyba jeszcze go nie ma, a koło dziewiątej ma jechać po prezenty dla pracowników.
 - Pewnie. Nie ma problemu. Przyjdę. Paulina was pozdrawia. Byłem tam dwa dni temu i muszę ci powiedzieć, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Naprawdę nie spodziewałem się, że ta terapia tak pozytywnie na nią podziała. To prawdziwy cud. Ciągle jest w dobrym humorze. Wręcz tryska nim, ale tak normalnie, zdrowo, nie jak wtedy, gdy była taka chorobliwie pobudzona.
 - Bardzo się cieszę Alex. To naprawdę dobre wiadomości.
Drzwi windy otworzyły się na piątym piętrze. Pożegnała się z nim i weszła do sekretariatu. Już odzwyczaiła się od odbierania poczty u Ani w recepcji. Violetta zwykle przyjeżdżała przed nią i ona to robiła. Tym razem nie było inaczej. Była na posterunku. Zaraz za Ulą wszedł Marek i przywitał się z nimi. Pociągnął Ulę do gabinetu, by tam przywitać ją mniej oficjalnie. Kiedy oderwał się od jej ust, powiedziała.
 - Spotkałam Alexa. Będzie tu za pół godziny. Trzeba obgadać te święta i wypytać go.
 - Dobrze skarbie. Ja teraz pójdę na chwilę do Sebastiana. Muszę z nim pogadać. Na ósmą będę.
Punktualnie o umówionej godzinie zjawił się Febo. Ula zrobiła wszystkim kawę i kiedy spokojnie usiedli, Marek powiedział
 - Chcieliśmy z tobą pogadać o świętach, to znaczy gdzie je będziesz spędzał. Co z Pauliną? Zostanie na ten czas w ośrodku? Może udałoby się załatwić jakąś przepustkę?
 - O tym samym pomyślałem. Jadę tam dzisiaj i porozmawiam z dyrektorką. Jeśli się zgodzi, będę też musiał pogadać z Pauliną. Byłem nie tak dawno u Krzysztofa i gadałem z nim. Oni chcą mnie widzieć w wigilię. Paulinę zresztą też. Krzysztof chyba wybaczył jej ten skandal. Obwiniał się nawet o to, że ją tak potraktował, ale przecież nie mógł wiedzieć, że jest psychicznie chora. Powiedział, że oboje z Heleną ucieszyliby się, gdyby była z nami.
 - W takim razie nie trać czasu. Jeśli nie masz na dzisiaj nic pilnego, jedź już teraz. Ja na pewno będę na wigilii, a w drugi dzień świąt prawdopodobnie przyjadę z Ulą. Powiedz Paulinie, że wszyscy na nią czekamy.
 - Dzięki Marek. W takim razie będę się zbierał. Przekażę Adamowi trochę spraw i poinformuję Krzysztofa, że jadę.

Zaparkował przed wejściem do ośrodka. Wszedł do budynku natykając się w holu na Martę Michno. Uśmiechnął się. Podszedł do niej i przywitał się.
 - Dzień dobry pani dyrektor. Ja właśnie do pani. Zanim pójdę do siostry chciałbym z panią porozmawiać. Ma pani chwilkę?
 - Dzień dobry panie Febo. Oczywiście. Proszę do mnie, do gabinetu.
Ściągnął szalik i płaszcz rozsiadając się wygodnie w fotelu. Usiadła naprzeciw i uśmiechnęła się z sympatią. Polubiła go. Był jednym z nielicznych, którzy tak często bywali z odwiedzinami u umieszczonych tu bliskich. Ceniła go bardzo za to poświęcenie dla siostry i jego wielkie przywiązanie do niej.
 - To co pana do mnie sprowadza?
 - Zbliżają się święta. To bardzo rodzinny czas. Chciałbym zapytać, czy istnieje możliwość, że mógłbym na te kilka dni zabrać siostrę do domu. Nie chciałbym broń Boże zepsuć jej terapii, ale szczerze mówiąc było by mi bardzo przykro, gdybym musiał ją tu zostawić. Ja ściśle dostosuję się do zaleceń i będę pilnował, aby regularnie zażywała leki.
 - Właściwie to nie ma żadnych przeciwwskazań. Ona od dłuższego już czasu zachowuje się niemal normalnie. Jednak musi jeszcze tu wrócić, by móc okrzepnąć i utrzymać ten stan. Zaopatrzę pana we wszystkie leki, które zażywa. Nie sądzę, by powrócił ten niekontrolowany okres ataków wściekłości i myślę, że doskonale sobie pan z nią poradzi. Jeśli dostosuje się pan do zaleceń nie spodziewam się żadnych niespodzianek z jej strony. Myślę, że powinien pan przyjechać po nią dzień przed wigilią, a wrócić z powrotem następnego dnia po świętach. Proszę jej też nie zostawiać samej i nie wypuszczać bez osoby towarzyszącej na miasto. To zbyt wiele bodźców i mogłaby nie znieść takiej konfrontacji z rzeczywistością zbyt dobrze.
 - Nawet pani nie wie, jak bardzo jestem wdzięczny. Przyjadę zatem przed wigilią, a teraz pójdę do niej, jeśli pani pozwoli.
 - Oczywiście. Jest w swoim pokoju. Czeka na zajęcia, więc proszę zbytnio nie przedłużać wizyty. Nie chciałabym, aby je straciła. Każda godzina terapii, to dla niej szansa na całkowite wyjście z choroby. Zajęcia zaczynają się o jedenastej. Myślę, że to dość sporo czasu, by ją przygotować i porozmawiać.
 - Jeszcze raz bardzo dziękuję. Do zobaczenia.
Prosto z gabinetu udał się na piętro. Wszedł cicho do pokoju. Siedziała z nosem przytkniętym do okiennej szyby i gapiła się na stado wron dreptających po śniegu.
 - Witaj siostra – powiedział cicho. Odwróciła się od okna i uśmiechnęła promiennie.
 - Alex! Co za niespodzianka! Ale się cieszę! – uściskała go mocno. – Siadaj.
Przysiadł na brzegu łóżka i ujął jej dłonie.
 - Byłem przed chwilą u dyrektorki. Pytałem, czy mogę cię zabrać na święta do domu. Zgodziła się. Mówi, że całkiem dobrze sobie już radzisz i nie powinno być problemu.
Widział jak pojaśniały jej ze szczęścia oczy.
 - Naprawdę? Mogę być w święta w domu? Nie mogę w to uwierzyć.
 - Uwierz sorella, bo to prawda. Muszę ci jeszcze coś powiedzieć. Dobrzańscy, jak co roku urządzają wigilię. Zaprosili nas na całe święta. Będzie też Marek, a w drugi dzień świąt przyjedzie Ula. Wszyscy nie mogą się ciebie doczekać.
 - Dobrzańscy zaprosili mnie na święta? Po tym, co im zrobiłam, oni chcą mnie widzieć? Boję się Alex tego spotkania. Co ja im mam powiedzieć?
 - Nic nie musisz im mówić ani tłumaczyć. Oni wiedzą, że zachowywałaś się tak przez tę chorobę. Wybaczyli ci. Teraz przecież jesteś już zupełnie innym człowiekiem. Zabierzemy ze sobą leki, które bierzesz tutaj. Będziesz je przyjmować i wszystko będzie w porządku. Przekazuję ci też pozdrowienia od Uli i Marka. On niedawno wrócił do pracy po tych złamaniach. Oni oboje się cieszą, że spędzisz te święta w domu.
 - Och Alex! Jestem taka podekscytowana. Cieszę się, że ich zobaczę, choć nadal boję się spotkania z Krzysztofem i Heleną.
Pogłaskał ją po szczupłej dłoni.
 - Zobaczysz, że będzie wszystko dobrze. Gwarantuję ci. Przyjadę po ciebie dzień przed wigilią i zawiozę prosto do Dobrzańskich. Oni przygotowali już twój dawny pokój. Poczujesz się, jakbyś wróciła do lat dzieciństwa. To miłe, prawda?
 - Tak… myślę, że tak…
Tuż przed jedenastą odprowadził ją pod drzwi świetlicy i pożegnał się. Postanowił wrócić jeszcze do firmy i podzielić się z Ulą i Markiem dobrymi nowinami. Rozsiadł się w fotelu w gabinecie Marka i opowiadał im przebieg rozmowy z dyrektorką i z Pauliną.
 - Ona jest pełna obaw. Boi się spotkania z twoimi rodzicami. Ma świadomość, jak bardzo ich zraniła wywołując ten skandal. Uspokoiłem ją, że oni jej wybaczyli i że to od nich wyszło zaproszenie na święta.
 - Dobrze zrobiłeś. Ona już nie jest tą osobą, którą była kiedyś. Jestem pewna, że to będą bardzo udane święta.
Spojrzał na nią z wdzięcznością.
 - Dziękuję ci Ula. Ty zawsze wiesz, jak podtrzymać człowieka na duchu.

Rzędy kolorowych, ozdobnych toreb stały ustawione pod ścianą sali konferencyjnej. Na szklanym stole stały ustawione w szeregu butelki szampana i wysokie kieliszki a obok pyszniły się półmiski ze smacznymi, małymi kanapeczkami, koreczkami i innymi przystawkami. Marek wraz z Sebastianem otwierali butelki i wlewali do kieliszków pieniący się szampan, a Alex rozdzielał je wśród przybyłych. Krzysztof uniósł swój i zaczął przemowę. Podziękował wszystkim za całoroczny trud i serce, jakie włożyli w przygotowania do każdej z kolekcji. Docenił Pshemko wychwalając jego wielki talent. Wśród tych licznych podziękowań znalazły się również i te przeznaczone dla Uli i Violetty. Obie pokraśniały z zadowolenia. Viola uściskała mocno Ulę.
 - Dziękuję Ula. To wszystko dzięki tobie – szepnęła jej na ucho.
 - Nieprawda Viola. Sama wiele osiągnęłaś, bo bardzo tego chciałaś. Ja tylko trochę pomogłam. To miłe usłyszeć takie pochwały z ust samego prezesa, prawda?
 - Prawda Ula. Jestem dziś bardzo szczęśliwa.
 - Moi kochani – dobiegł je głos Krzysztofa. – Jak co roku, również i w tym firma ufundowała dla was skromne prezenty, ale nie będę ich wręczał osobiście, bo jest ich zbyt dużo. Stoją tutaj, – wskazał dłonią torby – więc każdy z was podejdzie i zabierze swój. Chcę jeszcze powiedzieć, że zasiliłem już wasze konta stosownymi, świątecznymi premiami i mam nadzieję, że ich wysokość was usatysfakcjonuje. Udanych świąt moi mili.
Uniósł do góry kieliszek i wychylił do dna. Każdy z pracowników sięgnął po opłatek leżący na stole i zaczęły się życzenia. Ula, Marek i Alex najpierw złożyli je Krzysztofowi a potem sobie nawzajem. Po tym firmowym, wigilijnym przyjęciu Ula pociągnęła Marka do gabinetu zabierając po drodze torebkę.
 - Mam coś dla ciebie – szepnęła tajemniczo.
Popatrzył na nią z zawadiackim uśmiechem i rzekł.
 - Mam nadzieję, że to nie ta wielka rózga, którą obiecałaś sprać mój tyłek?
 - Nie posunęłabym się do tego, by sprać najzgrabniejszy, męski tyłeczek w Warszawie. – Roześmiał się na całe gardło.
 - To bardzo ciekawe, co mówisz, bo ja uważam, że mam w zasięgu ręki najbardziej kształtny, damski tyłeczek na świecie. – Zarumieniła się.
 - No dobra… żeby nie przeciągać… - wyjęła z torebki dwa aksamitne pudełeczka. – Zrobiłam prezenty świąteczne dla nas obojga i mam nadzieję, że twój przypadnie ci do gustu? – podała mu jedno z pudełek.
 - Pierścionek? – rozchichotał się. – Dla mnie? Dawno nie nosiłem.
 - Dobrzański, – naburmuszyła się – czy możesz chociaż w takiej chwili zachować odrobinę powagi? – Objął ją i cmoknął w nosek.
 - Już jestem poważny.
Powoli odpakowywał pudełeczko i kiedy zobaczył wisior z wygrawerowanym jej imieniem, szepnął.
 - Ula, jakie to piękne. A ty? Masz na nim moje imię?
 - Mam. Zobacz, jak złączyć je razem, pasują idealnie. Jesteś moją drugą połową serca.
 - A ty moją. Dziękuję ci skarbie. To piękny prezent. Bardzo wymowny i symboliczny. Symbol naszej miłości.
Pomógł jej zapiąć wisior na szyi, potem ona zrobiła to samo, umieszczając to jubilerskie cacko na jego. Otoczył ją ściśle ramionami i wtulił się w jej ciepłe, pełne usta.
 - Jesteś całym moim światem – wyszeptał w nie.
 - A ty moim.
Usłyszeli pukanie do drzwi i oderwali się od siebie. Do gabinetu wszedł Krzysztof i uśmiechnął się serdecznie do Uli.
 - Dobrze, że jesteś Ula. Chciałbym w imieniu swoim i Heleny zaprosić cię serdecznie w drugi dzień świąt na obiad. Nie odmówisz, prawda?
 - Oczywiście, że nie. To bardzo miłe z państwa strony. Chętnie przyjadę. Wie pan, że Marek będzie u nas spędzał pierwszy dzień świąt?
 - Tak, mówił mi. Nie będziemy jednak sami. Będzie Alex i Paulina. Mam nadzieję, że to leczenie okazało się skuteczne i nie zrobi nic nieprzemyślanego.
 - Może być pan spokojny. Ja bardzo dużo z nią rozmawiałam. To już zupełnie inna Paulina niż dawniej. Ona bardzo żałuje tego, co zrobiła i naprawdę jest jej przykro i wstyd.
 - My nie mamy już do niej żalu. Kochamy ją przecież. Jednak niektóre sytuacje wymagają od rodzica, by był surowy. Tak też zrobiłem nie będąc świadom, że ona jest chora. Mam nadzieję, że uda nam się porozmawiać z nią spokojnie i wszystko wyjaśnić.
 - Na pewno tak będzie.
 - No dobrze dzieci. Ja życzę ci jeszcze raz Uleńko spokojnych, miłych świąt. Przekaż też życzenia swojej rodzinie. Do zobaczenia.
 - Dziękuję panie Krzysztofie. Przekażę.
Po wyjściu prezesa Marek z powrotem przygarnął ją do siebie.
 - To co kotku? Zawiozę cię do domu. Dzisiaj i tak nic nie zrobimy. Wszyscy są zbyt podekscytowani świętami i przyznam, że ja chyba też.
 - Dobrze, ale mam do ciebie jeszcze prośbę. Wskoczymy po drodze do jakiegoś dyskontu. Brakuje mi kilku rzeczy i chciałabym dokupić. Całkiem o nich zapomniałam, a bez nich ani rusz.
 - No, skoro ani rusz, to jedziemy.
Trzymając się za ręce wyszli z firmy na pokryty bielą świat. Zapowiadały się naprawdę udane święta.



ROZDZIAŁ 20


Aleksander Febo był spięty. Pośpiesznie wyszedł z firmy, wsiadł do swojego czarnego BMW i ruszył żłobiąc głębokie koleiny w świeżo spadłym śniegu. Sam zaczynał się obawiać, czy Paulina rzeczywiście nie wywinie jakiegoś numeru. Trochę się jednak uspokoił przypominając sobie rozmowę z dyrektorką. – Będzie dobrze – pomyślał. – Musi być.
Dzisiaj rano zadzwonił bezpośrednio do Kasi, opiekunki Pauliny prosząc ją, by spakowała trochę jej rzeczy. Nie chciał tracić czasu na takie prozaiczne czynności. Jeszcze wczoraj zajrzał do jej domu i zabrał z niego cieplejsze okrycie dla niej w postaci futra, ciepłych botków, czapki i szalika. Jak na trudne warunki drogowe dojechał dość szybko. Zabrał z samochodu jej rzeczy i pognał na górę. Czekała na niego. Była już kompletnie przygotowana. Podziękowała mu za to, że pomyślał o ciepłych rzeczach dla niej.
Weszła Kasia i przywitała się z nim.
 - Mam tu dla pana przepustkę. Tam jest napisane, kiedy i do której godziny powinien pan odwieźć pacjentkę z powrotem. Życzę państwu radosnych, ciepłych świąt. Wszystkiego najlepszego.
Alex uścisnął jej dłoń.
 - I my życzymy pani tego samego i bardzo dziękujemy za dotychczasową opiekę. Ja stawię się z siostrą punktualnie w czwartek. Do zobaczenia.
Złapał Paulinę pod ramię i wymaszerowali z pokoju.
Wracał już znacznie wolniej. Sypał śnieg i nawet gdyby chciał, nie mógł jechać szybciej. Co chwilę zerkał na Paulinę. Nie miała zbyt pewnej miny.
 - Bardzo się boję Alex. Boję się, jak mnie tam przyjmą. Narobiłam im tylu kłopotów.
 - Nie obawiaj się. Tłumaczyłem ci już przecież, że wybaczyli ci. Oni nadal cię kochają, jak własną córkę. Czekają na ciebie. Zobaczysz, że strach ma wielkie oczy.
Podjechał pod willę Dobrzańskich i zaparkował. Pomógł jej wysiąść z samochodu zabierając przy okazji jej torbę. Podprowadził ją do drzwi i nacisnął na dzwonek. Niemal natychmiast się otworzyły i stanęła w nich Helena. Na jej widok pociekły Paulinie łzy. Helena bez słowa przytuliła ją do siebie.
 - Nie płacz Paulinko. Jesteś w domu, a my cieszymy się, że zgodziłaś się spędzić z nami święta. Wchodźcie dalej. Zimno jest bardzo.
Weszli do środka. Alex pomógł ściągnąć jej futro.
 - Witaj Paulinko – odwróciła się gwałtownie słysząc ten znajomy głos. Spuściła głowę i rozpłakała się już na dobre.
 - Krzysztof. Ja tak strasznie cię przepraszam. Przepraszam was oboje, że naraziłam was na takie upokorzenie i wstyd. Błagam, wybaczcie mi, to nigdy się już nie powtórzy.
Krzysztof objął ją ramionami i pogłaskał po głowie.
 - Uspokój się dziecko i nie płacz. My wybaczyliśmy ci już dawno. Wiemy, że nie byłaś wtedy sobą. Ta straszna choroba zwichnęła ci psychikę, ale teraz będzie już dobrze. Nareszcie dobrze. Bardzo się cieszymy, że z nami jesteś. Chodźmy do salonu. Kiedy usiadła w wygodnym fotelu, Helena podała jej pudło z chusteczkami.
 - Otrzyj łzy. Nie trzeba płakać. Jesteś w domu u siebie. Przygotowałam ci twój dawny pokój. Alex zaraz zaniesie tam twoje rzeczy, a Zosia poda nam kawę. Jak się czujesz dziecko? Opowiadaj.
Opowiedziała im wszystko. Potrzebowała takiego oczyszczenia i chociaż nie pamiętała jeszcze niektórych szczegółów, wydawało im się, że mówi logicznie i spójnie. Widzieli, jak bardzo żałuje swojego niegodziwego zachowania. Helena pogładziła jej dłoń.
 - Dużo przeszłaś kochanie, ale to, co złe już poza tobą. Dokończysz leczenie i wrócisz do nas. Myślę, że nie potrwa to zbyt długo. Jutro na wigilii będzie Marek, a w drugi dzień świąt przyjedzie Ula. Słyszałam, że polubiłyście się.
 - Tak. To taka miła i dobra osoba o wspaniałym szczerym sercu. Zrobiłam jej wiele przykrości, poniżałam ją, a ona wyciągnęła do mnie pomocną dłoń. Nigdy jej tego nie zapomnę i będę wdzięczna do końca życia. Bardzo się cieszę, że ją tu spotkam. Najbardziej boję się Markowi spojrzeć w oczy. Zgotowałam mu sześć lat piekła. Naprawdę nie wiem, jak on znosił to wszystko. Przypomniałam sobie te karczemne awantury, które mu robiłam. Trochę pomogła mi Ula, bo nie wiedziałam, z jakiego były powodu. Wyjaśniła mi wszystko. Długo nie mogłam się pogodzić z tym, że postępowałam tak haniebnie. Ona zapewniała mnie, że Marek nie ma żalu. Udało mu się zapomnieć i mam nadzieję, że tak naprawdę jest.
 - On jest szczęśliwy Paulinko. Przy Uli odżył. Bardzo ją kocha i ciągle powtarza, że Ula jest miłością jego życia.
 - To widać Helenko. Widziałam ich szczęście i zapewniłam Ulę, że nie będę mieszać im w życiu. Marek dość wycierpiał przeze mnie. Zasłużył na spokojne życie u boku kobiety, którą kocha. Ja życzę im jak najlepiej.
 - Cieszę się córeczko, że tak myślisz. Teraz jednak chodźmy coś zjeść. Widzę, że Zosia przygotowała już kolację.
Podnieśli się z foteli i usiedli przy bogato zastawionym stole.

Pożegnała się z nim czule pod bramą własnego domu. Czekało ją jeszcze dzisiaj mnóstwo pracy.
 - Do wtorku skarbie. Będę koło trzynastej. Tak mówił twój tata. Chyba nie pomyliłem godziny?
 - Nie, nie pomyliłeś. Jak chcesz, to możesz nawet być wcześniej. Ja nie mam nic przeciwko temu.
 - Zobaczę, o której uda mi się wstać. Wesołych świąt moje szczęście. Kocham cię – pochylił się i namiętnie ją pocałował.
 - Wesołych świąt kochany. Jedź ostrożnie i daj mi znać, jak dojedziesz. Przynajmniej nie będę się martwić.
 - Zadzwonię. Do zobaczenia.
Poczekała jeszcze aż ruszy i wolnym krokiem poszła w kierunku domu. Weszła do ciepłej kuchni i uśmiechnęła się na widok Jaśka mielącego mak i ojca pochylonego nad karpiami, które właśnie patroszył i czyścił. Przywitała się z nimi i szybko przebrała dołączając do nich. Teraz robota szła o wiele sprawniej. Szybko uporała się z grzybową zupą i pierogami z kapustą i grzybami. Robota paliła jej się w rękach. Z podziwem patrzyli, jak zgrabnie zawija makową struclę i wlewa masę serową pełną pachnących bakalii, do formy. Obydwa ciasta wylądowały w piekarniku.
 - Ulcia, zrobisz mi makówki? – mała Betti kibicowała jej w tej robocie, ale też nie zapomniała upomnieć się o jedną ze swoich ulubionych potraw. Ula pogładziła jej jasne włoski.
 - Będą i makówki, ale je zrobię na końcu, bo najmniej przy nich roboty.Jasiu obierz jarzyny na sałatkę. Są w garnku na parapecie. Pewnie już wystygły. Ja wstawię kapustę i groch. Zrobię też trochę bigosu. Na pewno zjecie.
 - Kupiłem też śledzie – odezwał się milczący do tej pory Józef. – Jak skończę z tymi karpiami to wstawię je do wody, żeby odmokły. Bardzo słone są.
 - Dobrze tato. Potem je przyrządzę. W trójkę idzie o wiele szybciej, prawda? Zobaczcie, ile już rzeczy gotowych. Ciasto pachnie. Pewnie za chwilę będzie dobre. A może zrobimy jeszcze pierniczki Betti? Będziesz mogła powycinać ciastka foremkami, które niedawno kupiłyśmy. Potem przyozdobimy je lukrem. Co ty na to?
Mała zaczęła podskakiwać radośnie.
 - Tak, tak, zróbmy. Ja też chcę coś zrobić na te święta. Upiekę piernikowe serduszko dla Mareczka. Na pewno się ucieszy.
Ula roześmiała się widząc radość na twarzy siostrzyczki.
 - Odbijasz mi chłopaka Betti.
 - Nie odbijam, ale bardzo, bardzo go lubię. On też często mi coś przynosi. Nowe kredki albo czekoladę. To będzie mój prezent dla niego pod choinkę.
 - Na pewno się ucieszy, bo chyba nigdy nie dostał tak oryginalnego prezentu.
Kładła się już bardzo późnym wieczorem. Była zmęczona, ale i zadowolona, że tyle udało jej się zrobić. Jutro ma jeszcze trochę czasu, to dokończy. Jutro też trzeba zajrzeć na cmentarz. - To kolejne święta bez mamy – pomyślała ze smutkiem. – Gdyby żyła, te święta byłyby o wiele radośniejsze. – Pamiętała takie z czasów, gdy jeszcze była wśród nich i cieszyła się dobrym zdrowiem. Może nie były aż tak obfite, bo żyli bardzo skromnie, ale pełne śmiechu, miłości i rodzinnej życzliwości. Tęskniła za tymi czasami. Tęskniła za mamą. Beatka nie zna tego uczucia. Nie pamięta jej w ogóle. Była przecież niemowlęciem, gdy odeszła. Jasiek być może ma jakieś mgliste wspomnienia. Ona pamięta doskonale ciepło tych matczynych rąk, które tuliły ją do piersi. Pamięta słowa pociechy, gdy było jej źle, gdy była nieszczęśliwa. Mam zawsze wiedziała, jak ją pocieszyć. Zawsze ją wspierała i wciąż powtarzała, jak bardzo ją kocha i że jest z niej dumna. Brakowało jej tego. Jej cichych słów szeptanych wprost do ucha i kołysanek śpiewanych na dobranoc. Była najlepszą mamą na świecie.
 - Kocham cię mamusiu – wymruczała sennie.

Wigilijny ranek przywitał świat gęstym śniegiem. Zapowiadały się białe święta. Ucieszyło ją to ze względu na Beatkę. Wiedziała, ile frajdy i radości sprawia małej lepienie bałwana lub jazda na sankach. Żwawo wstała z łóżka i pobiegła do łazienki odnotowując w kuchni obecność ojca. Szybko umyła się i ubrała dołączając do niego.
 - Co tato, szykujesz śniadanie? Pomogę ci. Zrobimy kakao dla wszystkich. Zagonię dzieciaki do ubierania choinki. Mam jeszcze trochę pracy w kuchni i nie chcę, żeby się tu kręciły.
 - Dobrze córcia. Ja przygotuję strój Mikołaja, a o dwunastej pójdziemy na cmentarz. Znicze kupiłem wczoraj. Wziąłem też doniczkę chryzantem.
Śniadanie zjedli w wesołej atmosferze. Po nim Beatka wraz z Jaśkiem zabrała się za ubieranie choinki, którą wcześniej Józef osadził na stojaku. Ula kręciła się po kuchni dopieszczając wszystko na wigilijną kolację. Potem cała rodzina udała się na cmentarz. Ten dzień zawsze ich przytłaczał. Nie obyło się bez łez i wspominków. Zapalili znicze i zmówili modlitwę za spokój duszy zmarłej. W ciszy wrócili do domu. Ula zajęła się szykowaniem potraw i nakrywaniem do stołu. Józef w tajemnicy przed Beatką szykował sobie czerwony strój i białą brodę.

Ta wigilia u Dobrzańskich była zupełnie inna niż wszystkie wcześniejsze spędzone w tym gronie. Alex nie był ponury. Często się uśmiechał i żartował z Markiem. Paulina promieniała. Wreszcie była szczęśliwa. Tuż przed kolacją usiadła z Markiem na kanapie i przeprosiła go za wszystkie złe chwile podczas ich wspólnego życia i za krzywdy, jakich mu nie szczędziła. On uspokajał ją zapewniając, że bardzo się starał o wszystkim zapomnieć i dzięki Uli to mu się udało. Przekonał ją, że nie czuje już żalu, życzy jej jak najlepiej i cieszy się, że wraca do zdrowia.
Helena i Krzysztof nie mogli wyjść z podziwu. Marek i Alex nie warczą na siebie, tylko spokojnie rozmawiają. Pragnęli od dawna, by ta dwójka wreszcie zakopała topór wojenny. Wiedzieli, że to dlatego, że ich syn wyciągnął do Alexa pomocną dłoń i nie zostawił go w potrzebie. Byli dumni z całej trójki. Właśnie wręczali sobie prezenty. Marek podszedł do Pauliny wkładając jej w dłoń kolorową, niewielką torbę.
 - Proszę Paulina, to dla ciebie.
 - Dla mnie? A ja nie mam dla was żadnych prezentów – powiedziała z żalem.
 - Nie przejmuj się. Nadrobisz w przyszłym roku. Wtedy będziesz już zdrowa, a my na pewno ci nie odpuścimy – powiedział Marek z uśmiechem.
 - A co to jest?
 - Otwórz, to się przekonasz.
Rozwijała zawiniątko z papieru. Wreszcie wysupłała z niego pudełko z francuskimi napisami. Przeczytała napis.
 - Perfumy? Ładnie pachną – przytknęła nos do flakonu.
 - To twoje ulubione.
 - Naprawdę? Zupełnie tego nie pamiętam, ale rzeczywiście zapach jest śliczny. Dziękuję Marek.
Kiedy rozdali wszystkie prezenty przysiedli przy choince nucąc cicho kolędy. Ciepło, zgoda, wzajemny szacunek. To było to, o czym Dobrzańscy marzyli przy każdej wigilii i już stracili nadzieję, że kiedyś dożyją takich świąt.

U Cieplaków było zupełnie podobnie, choć ich święta zawsze były bardzo rodzinne i ciepłe, a w tym roku również bardzo obfite. Po przełamaniu się opłatkiem i złożeniu życzeń pałaszowali ze smakiem potrawy przygotowane przez Ulę. W pewnym momencie Józef wstał od stołu i oznajmił, że idzie tylko po lekarstwo na górę i zaraz wróci. Po cichu wyszedł z domu i otworzył garaż. Ubrał strój Mikołaja i z wielkim, czerwonym worem wrócił do domu.
 - Hou, hou, hou, a są tu jakieś grzeczne dzieci? – Huknął zmieniając barwę głosu. Wszedł do salonu i przysiadł na krześle. – Widzę, że są, ale czy grzeczne? Jak masz na imię? - zwrócił się do Beatki.
Mała spojrzała na niego nieśmiało i powiedziała.
 - Betti.
 - Byłaś w tym roku grzeczna Betti, bo jeśli tak, to mam tu dla ciebie kilka prezentów.
 - Byłam bardzo grzeczna – zapewniła gorliwie.
 - No skoro tak, to proszę – wyciągnął z worka cztery wielkie torby, na widok której dziewczynce zaświeciły się oczy. Odebrała je z rąk Mikołaja i grzecznie podziękowała.
 - A teraz prezent dla Uli. Proszę bardzo. Tu dla Jasia, a tu dla Józefa. A gdzie on jest?
 - Tata poszedł po tabletkę, ale zaraz przyjdzie – wyjaśniła Beatka.
 - Wiesz co? Mam do ciebie prośbę. Ponieważ muszę dostarczyć prezenty jeszcze wielu dzieciom i nie mogę czekać, chcę, żebyś przekazała ten prezent tacie. Zrobisz to dla mnie?
 - Przekażę. Bardzo dziękuję. Na pewno się ucieszy.
 - W takim razie ja ruszam w dalszą drogę. Wesołych świąt kochani. Ledwie zniknął Betti dorwała się do toreb. Ula i Jasiek uśmiechali się pod nosem słysząc co chwilę pisk radości.
 - Ulcia, zobacz, jakie piękne – pokazywała kozaczki – i bardzo, bardzo ciepłe. Na pewno w nich nie zmarznę. I nie cisną w palce, jak te stare. Nowa kurtka! Z kożuszkiem! I czapka z szalikiem!
Jasiek również rozpakował swój prezent i natychmiast go przymierzył. Pasował idealnie. Pochylił się nad Ulą i szepnął.
 - Dzięki siostra. Jest świetna. Zobacz, co od nas dostałaś.
Odpakowała niedużą paczkę. Jej oczom ukazało się świeżutkie wydanie „Rozważnej i Romantycznej”. Spojrzała zaskoczona na brata.
 - Pomyśleliśmy, że tamta jest już tak bardzo sfatygowana, ma pogniecione i pozaginane strony, że przyda ci się nowe wydanie. Przecież wiemy, że czytasz ją na okrągło. Tam masz jeszcze perfumy. Kinga doradziła.
 - Dziękuję wam. Bardzo mi się przydadzą te rzeczy.
Do pokoju wszedł Józef. Beatka spojrzała na niego z wyrzutem.
 - Czy ty zawsze musisz wychodzić, jak przychodzi święty Mikołaj? Nie mógł się na ciebie doczekać i prosił mnie, żebym dała ci prezent – podniosła wielką torbę. – To dla ciebie.
Odebrał ją z rąk małej i zajrzał do środka.
 - A co to jest? To coś dużego – wyciągnął kurtkę i aż westchnął. – Ale piękna. Puchowa. Widzę Jasiek, że masz podobną. W takich zima nie straszna - spojrzał na Ulę i powiedział cicho.
 - Wykosztowałaś się córcia na nas. Dziękuję. To bardzo porządne kurtki.
 - Niech wam długo służą. Bardzo się cieszę, że pasują. Kocham was wszystkich i najszczęśliwsza jestem wtedy, gdy mogę wam sprawić niespodzianki. Do tych kurtek macie jeszcze czapki i szaliki.
Reszta wieczoru upłynęła na radosnym śpiewaniu kolęd. Patrzyła na nich i serce pękało jej ze szczęścia. To był dobry rok. Mimo tych wszystkich zawirowań w jej życiu mogła zaliczyć ten rok do bardzo udanych. Jej rodzina dzięki wysokim zarobkom, jakie dostawała w firmie, wreszcie odżyła i nie musi już klepać przysłowiowej biedy, a ona sama znalazła miłość na całe życie. Z czułością pomyślała o Marku. – Jutro przyjedzie. Ciekawe, jak jemu udała się ta wigilia? – spojrzała na złotą gwiazdę zawieszoną na czubku choinki. – Jestem szczęśliwa mamusiu. Bardzo szczęśliwa.

O godzinie dwunastej trzydzieści pod bramę Cieplaków podjechał Marek. Otworzył bagażnik i wyłowił z niego mnóstwo papierowych toreb. Obładowany nimi doszedł do drzwi. Nacisnął dzwonek i już po chwili ujrzał w nich swoje kochanie. Uśmiechnął się szczęśliwy na jej widok. Miał zajęte obie ręce, więc powiedział cicho.
 - Obejmij mnie kotku i mocno pocałuj.
Zrobiła, o co prosił chichotając głośno.
 - Jesteś bardzo zajętym człowiekiem – wskazała na torby. – Co tam tak dźwigasz?
 - Prezenty.
 - Prezenty? Jest mi głupio, bo ja oprócz tego wisiora nic więcej dla ciebie nie mam – powiedziała z żalem.
 - Skarbie. Mnie wystarczy, że mam ciebie. To dla mnie najcenniejszy prezent od losu. Weźmiesz kilka z tych toreb? Trochę niewygodnie mi to trzymać.
 - Połóż je na razie tutaj – wskazała miejsce i rozbieraj się. Dam ci kapcie.
Weszli do pokoju. Marek przywitał się z resztą rodziny. Betti, jak zwykle nie odstępowała go na krok.
 - Skąd masz te prezenty? Kupiłeś?
 - Nie Betti. Jak jechałem do was spotkałem Mikołaja. Powiedział, że wczoraj nie dał wam wszystkich i prosił, abym je wam podrzucił. Rozdaj je wszystkim dobrze?
Zrobiła to z wielką ochotą. Nie musiał powtarzać dwa razy. Józef podszedł do Marka i uścisnął mu dłoń.
 - Synu, po co to wszystko. Wiesz dobrze, że nie musisz nas obsypywać prezentami, bo zawsze jesteś tu mile widziany.
 - Wiem panie Józefa, ale to takie przyjemne widzieć radosną twarz Beatki, a i widok waszych jest miły dla oka.
 - Tato! Zobacz! Dostaliśmy telefony! Mój jest najpiękniejszy. Cały różowy. Uwielbiam różowy. Mam jeszcze gruby blok, farbki i kredki. Skąd ten Mikołaj wiedział, że lubię rysować?
Marek uśmiechnął się tajemniczo.
 - On wszystko wie Betti. Tam masz jeszcze drugą torbę. Zajrzyj do niej.
Zrobiła to bez wahania wydając z siebie przeraźliwy pisk.
 - Ile słodyczy! Będę to jeść chyba do następnych świąt! Tato spójrz!
Jej entuzjazm rozbawił ich wszystkich. Roześmiany Jasiek podszedł do Marka i podziękował mu serdecznie.
 - Bardzo ci dziękuję Marek. Zaskoczyłeś mnie. Ten telefon ma mnóstwo przydatnych funkcji. Mój stary był już mocno sfatygowany i całkiem prosty.
 - To nie jest zwykły telefon Jasiu. To iPod touch, wielofunkcyjny komputer osobisty z bezprzewodowym dostępem do internetu. Ma bardzo wiele różnych możliwości. W środku jest instrukcja. Musisz ją dokładnie przeczytać, by zorientować się w jego obsłudze. Zobaczysz, jak bardzo okaże się przydatny.
Józef wyciągną z torby gruby, wełniany sweter.
 - Marek. To bardzo piękny i porządny prezent. Dziękuję. Bardzo się przyda. Ubraliście mnie od stóp do głów. Kurtka, którą dostałem od Uli jest wspaniała. Jak ubiorę jedno i drugie, nie ma takiej zimy, której bym nie przetrzymał.
 - Bardzo się cieszę panie Józefie, że utrafiłem z tym prezentem. A ty Ula nie otworzysz swojego? – zwrócił się do ukochanej. – Bardzo jestem ciekaw, czy utrafiłem i w twój gust.
Powoli odwijała z papieru wielkie pudło. Kiedy uchyliła wieko, westchnęła z zachwytu. Delikatnie wyjęła z niego zawartość. W dłoniach trzymała piękną sukienkę z ciepłego kaszmiru w kolorze dojrzałej śliwki.
 - Jest przepiękna – powiedziała patrząc mu głęboko w oczy. Podeszła do niego i czule pocałowała. – Naprawdę nie wiem, jak my odwdzięczymy ci się za to wszystko.
 - Wiesz dobrze, że nie musicie mi się odwdzięczać. Tylko mnie kochaj i bądź ze mną. To wynagrodzi mi wszystko. Mam jeszcze coś dla ciebie.
Z kieszeni marynarki wyciągnął ozdobne puzderko i otworzył. Jej oczom ukazała się gruba, srebrna bransoleta. Nie spodziewała się, że będzie aż tak szczodry. Przytuliła się do niego.
 - To zbyt wiele kochany. Zbyt wiele - wyszeptała.
 - To w sam raz skarbie. Będzie idealnie pasować do tej sukienki. Mam nadzieję, że będzie dobra. Bardzo bym chciał, byś ubrała ją jutro, jak będziemy jechać do rodziców.
 - Zaraz pójdę ją przymierzyć.
Weszła do swojego pokoju i delikatnie nałożyła to śliwkowe cudo. Obejrzała się ze wszystkich stron. Wyglądała pięknie. Przeszła z powrotem do salonu i rzuciła.
 - No i jak kochani? Jak wyglądam?
Omietli ją zachwyconym wzrokiem.
 - Wyglądasz Ulcia jak księżniczka.
 - To prawda córcia. Jesteś piękna.
 - Wiedziałem, że ta suknia stworzona jest dla ciebie – Marek nie mógł ukryć zachwytu. – Jesteś chodzącym cudem.
 - No dobrze, już dosyć, bo czuję, jak płoną mi policzki. Pozbierajmy to wszystko, bo chcę podać obiad. Chyba zgłodnieliśmy wszyscy.
W radosnych nastrojach zasiedli do stołu.
 - A ja przecież też mam dla ciebie prezent! – krzyknęła Betti. - Upiekłam go specjalnie dla ciebie, bo bardzo, bardzo, bardzo cię lubię. Ulcia wyciągniesz go?
Podała jej płaskie pudełko.
 - Proszę, to ode mnie.
Otworzył je i uśmiechnął się szeroko widząc serce z piernika ozdobione kolorowym lukrem.
 - Betti, to najpiękniejszy prezent, jaki dostałem w tym roku. Bardzo ci za niego dziękuję. Jest śliczny.
Wreszcie zabrali się ochoczo za jedzenie. Byli już wszyscy bardzo głodni.




ROZDZIAŁ 21        +18


Drugi dzień świąt obudził świat piękną pogodą. Był mróz, ale słońce, które przebiło się wreszcie przez poranne mgły przyprawiło wielu o dobry nastrój. Przez ostatnie dni śniegu napadało mnóstwo i teraz skrzył się w słonecznych promieniach oślepiając przechodniów. Marek wraz z Ulą wjeżdżał właśnie do centrum miasta.
 - Trochę mi głupio, wiesz. Dla pana Krzysztofa mam nalewkę, dla Alexa szaliczek, ale czy pani Helena i Paulina będą zadowolone z tych skromnych prezentów, naprawdę nie wiem. Boję się, że nie i że tylko wygłupiłam się z nimi. Mogłeś mi przynajmniej doradzić coś sensownego. Nawet nie wiem, czy ten obrus będzie pasował na ich stół, a te skórzane rękawiczki dla Pauliny też kupowałam na oko.
Uśmiechnął się łagodnie gładząc jej policzek.
 - Kotku, uspokój się. Na pewno wszyscy będą zadowoleni, bo prezenty są ładne. Jesteś podenerwowana, choć zupełnie nie rozumiem, dlaczego. Przecież znasz ich wszystkich bardzo dobrze, więc skąd ta nerwowość?
Przygryzła dolną wargę, co świadczyło o jej dużej niepewności.
 - Sama nie wiem…
 - Wszystko będzie dobrze. Wiesz, że cię lubią. Czekają na nas już od rana. Mama nie dawała mi dzisiaj żyć i ciągle mnie popędzała, żebym już jechał po ciebie. Podobnie Paulina. Odpręż się i już nie myśl o tym. Za chwilę będziemy na miejscu.
Wjechał na podjazd i zatrzymał się obok samochodu Alexa. Pomógł jej wysiąść i zabrał torby z prezentami. Już po chwili Ula tonęła w ramionach Heleny i Krzysztofa. Zobaczyła Paulinę i uśmiechnęła się. Kiedy uwolniła się z objęć Dobrzańskich podeszła do niej i uściskała ją serdecznie.
 - Tak się cieszę Paulinko, że cię widzę. Pięknie wyglądasz.
 - Ty też. Jesteś coraz ładniejsza. Szczęściarz z tego Marka.
Na dół zszedł Alex i przywitał się z nimi. Ula omiotła ich wszystkich spojrzeniem i powiedziała.
 - No, skoro jesteśmy już wszyscy, to ja życzę wam udanej reszty świąt i mam dla was kilka drobiazgów. To dla pani, pani Heleno, – wręczyła jej torbę – to dla pana Krzysztofa, to dla ciebie Paulinko, a to dla Alexa. Wszystkiego najlepszego.
 - Ula! – huknął Krzysztof – To ta słynna nalewka taty. Bardzo ci dziękuję, bo jest znakomita i rzeczywiście świetna na krążenie.
Alex odpakował swój prezent i roześmiał się.
 - Ty wiesz, co lubię najbardziej. Nie znoszę krawatów, natomiast takie szaliczki uwielbiam. Jest naprawdę ładny. Dziękuję.
 - Och, jakie to piękne! – usłyszała głos Heleny. – Spójrz Paulinko. Mój ukochany haft Richelieu. Śliczny obrus, będzie doskonały na nasz stół w salonie. Znakomicie utrafiłaś z tym prezentem Ula. Bardzo praktyczny.
 - Ula? – odwróciła się na dźwięk głosu Pauliny. – Dziękuję ci za te rękawiczki. Uwielbiam taką miękką, cielęcą skórkę. Pasują idealnie. Ja w ogóle nie pomyślałam o prezentach. Moja głowa jeszcze nie pracuje tak, jak powinna. Alex tak szybko zabrał mnie z tego ośrodka i od razu przywiózł tutaj. – Ula uściskała ją mocno.
 - W ogóle się tym nie przejmuj. Dla mnie największym prezentem jesteś ty sama i bardzo się cieszę, że jesteś tutaj z nami w ten świąteczny czas.
 - Ula my też mamy dla ciebie prezent – Krzysztof wręczył jej duże, dość ciężkie pudło. – To prezent ode mnie, Heleny i Alexa. Na pewno ci się przyda. Rozpakuj.
Kiedy otworzyła, oniemiała. Przed jej oczami pysznił się nowiutki, srebrny laptop. Zatkało ją. Ten prezent był bardzo drogi. Zalśniły jej w oczach łzy.
 - Kochani – powiedziała drżącym ze wzruszenia głosem – Ja chyba nie mogę przyjąć tak cennego prezentu. To zbyt wiele.
 - Ależ możesz Uleńko. A my będziemy bardzo radzi. Alex mówił, jak dużo pracujesz na komputerze, a Marek opowiadał o twoim prywatnym, mocno już wysłużonym. Ty musisz mieć odpowiednie narzędzie do pracy, a ten laptop właśnie nim jest.
 - Bardzo, bardzo wam dziękuję. Naprawdę nie spodziewałam się. To dla mnie prawdziwa niespodzianka.
 - I tak miało być skarbie. Przecież prezenty mają być niespodzianką – Marek przytulił ją do siebie całując w policzek.
 - No kochani siadajmy. Ja zaraz poproszę Zosię, niech zacznie podawać.

Stół uginał się od półmisków. Ula spojrzała na nie żałośnie.
 - Wszystko wygląda tak pięknie i pysznie, ale ja już nie jestem w stanie nic zmieścić. Dziękuję państwu. To był wspaniały obiad. Dobrze, że te święta się już kończą, bo to okres wielkiego obżarstwa. Mówiłam już Markowi, że jeszcze kilka dni takiego jedzenia i nie zmieszczę się w ubrania.
Helena roześmiała się.
 - Uleńko, tobie to nie grozi. Jesteś taka szczupła, że nawet, jeśli trochę przytyjesz, to nie zaszkodzi ci.
 - To prawda. Masz doskonałą figurę i ślicznie ci w tej sukience – Paulina potwierdziła słowa Heleny.
 - Dziękuję, to prezent od Marka.
 - Masz ochotę na trochę ruchu? Chciałabym z tobą porozmawiać. Może przejdziemy się po ogrodzie?
 - Bardzo chętnie Paulina. Przyda mi się spacer.
Zostawiły towarzystwo i opatulone w ciepłe płaszcze ruszyły w głąb ogrodu, który wielkością przypominał całkiem spory park. Szły już jakiś czas i Ula z niepokojem zerkała na zamyśloną twarz Pauliny.
 - Paulina, o czym myślisz? Wydajesz się taka smutna i przytłoczona. Co cię martwi?
Przystanęła i spojrzała z obawą Uli w oczy.
 - Wiesz Ula, ja już wszystko sobie przypomniałam. No, prawie wszystko. Umknęły mi tylko jakieś drobiazgi. Przypomniałam sobie ten nieszczęsny bankiet. Jedyne, czego nie pamiętałam, to tej awantury, którą wszczęłam. Byłam kompletnie pijana. Wytrzeźwiałam trochę dopiero na komendzie. Parę dni temu rozmawiałam z Alexem. Przyjechał wtedy do mnie i opowiedział mi, co się wydarzyło – załamał jej się głos a w oczach ukazały pierwsze łzy. – Tak bardzo cię przepraszam Ula. Wybacz mi, błagam. Nie miałam prawa cię tak potraktować, a nazwałam cię … no wiesz, jak… i jeszcze chlusnęłam ci wódką w twarz. Nie sądziłam, że mogłam się dopuścić czegoś tak strasznego. Myślałam, że traktowałam cię podle, ale żeby takie coś… Nawet nie wyobrażam sobie, jak się mogłaś poczuć.
Ula spuściła głowę. Znowu wróciły te bolesne wspomnienia. I ona miała w oczach łzy.
 - Masz rację. To nie było dla mnie miłe – powiedziała cicho. - Nie mogłam się pogodzić ze sposobem, w jaki mnie potraktowałaś. Nazwałaś mnie wywłoką i dziwką zupełnie bezpodstawnie. Wtedy nie miałam kompletnie żadnych doświadczeń z mężczyzną, dlatego tak bardzo mnie to zabolało. Wykrzyczałaś mi wtedy w twarz, że zabrałam ci Marka. To nie była prawda Paulina. Już od dawna nie byliście razem.
 - Wiem Ula. Teraz to wiem – rozszlochała się na dobre. – Naprawdę nie rozumiem, dlaczego mi pomogłaś. Nadal mi pomagasz. Po tych wszystkich upokorzeniach powinnaś mnie znienawidzić, a ty nadal do mnie przyjeżdżasz, odwiedzasz mnie.
 - Jeśli chcesz wiedzieć, to ci powiem. Pomogłam, bo uznałam, że jesteś bardzo nieszczęśliwym człowiekiem. Chorym człowiekiem. Ja nie potrafię stać w miejscu i przyglądać się bezczynnie ludzkiemu nieszczęściu. Pomaganie jest moim odruchem bezwarunkowym. To dlatego tak zareagowałam, gdy Marek się topił. Odruchowo, bo krzyczał „ratunku”. Również dlatego pomogłam wraz z Markiem Alexowi, bo niewiele brakowało, by i on się załamał. To dobry odruch Paulina. Ja nie oczekuję wdzięczności za pomoc. Cieszę się, jeśli mogę kogoś wesprzeć, lub mądrze doradzić. Nie obwiniaj się o ten bankiet, bo już wtedy byłaś bardzo chora, choć nie uświadamiałaś sobie tego. Kiedy do mnie dotarły informacje o twojej chorobie, zrozumiałam, że nie mogę cię za nic winić, bo nie wiedziałaś co robisz. Teraz na pewno nie zachowałabyś się w ten sposób. Zdrowiejesz i to najważniejsze. Chyba nawet twój brat nie przypuszczał, że prawdziwa ty, to miła, uśmiechnięta i wesoła osoba, potrafiąca cieszyć się życiem. Marek nie widział cię takiej nigdy. Mówił, że nawet jak byłaś dzieckiem, to tkwiło w tobie zło. Już wtedy ta choroba władała tobą, tylko nikt sobie tego nie uświadamiał. Wszyscy myśleli, że taki masz po prostu trudny charakter. Gdyby nie splot tych wszystkich okoliczności, bankiet, komenda, izba wytrzeźwień, to bardzo możliwe, że nigdy nie dowiedzielibyśmy się o twojej przypadłości. To trochę takie szczęście w nieszczęściu. Teraz wiemy, z czym walczysz i możemy skutecznie ci pomóc. Nie jesteś w tym sama. Alex jest ci bardzo oddany, a i my zawsze chętnie pomożemy. Państwo Dobrzańscy też są ci życzliwi, kochają cię. Masz grupkę oddanych przyjaciół, którzy na pewno nie zostawią cię w potrzebie – pogładziła jej ramię. – Nie płacz już, bo będą cię szczypać policzki. My nie mamy do ciebie żalu. Było, minęło i trzeba iść do przodu. Jesteś coraz silniejsza. Rozróżniasz dobro od zła. To ważne, bo jest hamulcem przed popełnianiem rzeczy niegodnych. - przytuliła ją mocno próbując uspokoić. Poczuła, jak Paulina dygota z emocji. Wyciągnęła z kieszeni chusteczkę. - Wytrzyj łzy. Nie trzeba płakać, bo wszystko jest już w porządku.
 - Naprawdę nie wiem, jak ja ci się odwdzięczę za to wszystko. Jak odwdzięczę się wam.
 - Nic nie musisz robić. Po prostu zostań taka, jaka jesteś teraz. Pilnuj zażywania leków, bo to one utrzymują cię w takiej formie. Nie trać kontroli i bądź naszą przyjaciółką. To nam wystarczy.
 - Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tak było. Obiecuję.
 - I o to chodzi. A teraz uśmiechnij się. Przecież mamy święta. Wracajmy, bo pewnie się o nas niepokoją.

Był już późny wieczór, kiedy żegnali się z Dobrzańskimi i obojgiem Febo. Ula obiecała Paulinie, że wkrótce ją odwiedzi. Zmęczona, ale i szczęśliwa zapięła pas. Marek spojrzał z uśmiechem na jej pogodną twarz.
 - Jak tam kotku? Nie było tak źle, prawda?
 - Było naprawdę wspaniale. Cieszę się z tej wizyty. Twoi rodzice są tacy kochani, a Febo bardzo mili. Jedźmy już. Marzę o ciepłym prysznicu.
 - Ja też, – puścił jej zawadiacko oczko – z tobą.
Pokręciła głową.
 – Jesteś niemożliwy Dobrzański.
 - Ale i tak mnie kochasz.
 - No kocham, kocham.

Przytulił się do niej całym ciałem chłonąc z lubością owocowy zapach jej włosów. Już nie wyobrażał sobie, że miałoby jej przy nim nie być. Niewiele brakowało, a zniszczyłby szansę na ogromne szczęście, które co dnia wypełniało każdą komórkę jego ciała. Ona nadała sens jego życiu. Była, jak powietrze, bez którego nie mógł istnieć. Gdyby jej nie spotkał, gdyby nie pokochał tak mocno, dzisiaj byłby straconym człowiekiem. Degeneratem zadowalającym się byle jakimi kobietami i pewnie alkoholikiem z głęboko zakorzenioną chorobą alkoholową. Nie miał wątpliwości, że to jej zawdzięcza wyrwanie się ze świata pełnego marazmu, zepsucia i moralnej zgnilizny. Świata, którym nie rządzą żadne zasady ani społeczne, ani etyczne. Świata bez jakiejkolwiek przyszłości. Ona pokazała mu inny, całkowicie odmienny, taki, którego do tej pory nie znał i nawet o niego się nie otarł. Ten świat był prosty, nieskomplikowany, a przez to czysty, uczciwy, pozbawiony fałszu i hipokryzji. Świat ludzi skromnych, ciężko pracujących w pocie czoła i choć nie najbogatszych, to szczęśliwych. Rodzinna miłość, wsparcie, oddanie, życzliwość leżały u podstaw tego świata. Pokochał go całym sercem, bo ten świat to była Ula. To ona nosiła go w sobie i dzieliła się nim z tymi, którzy tego potrzebowali. Na zewnątrz delikatna i krucha, wewnątrz była silną kobietą potrafiącą walczyć i kiedy trzeba, pokazać pazury. Zadziwiające dla niego było to, że potrafiła pogodzić ten dualizm subtelnego zewnętrza ze zdecydowanym i walecznym wnętrzem. Poczuł jej dłoń gładzącą jego szorstki policzek.
 - O czym tak rozmyślasz Marek? Błądzisz gdzieś daleko myślami – zapytała szeptem. Uśmiechnął się do niej ciepło.
 - Cały czas myślę o tobie. Zawsze o Tobie. Bardzo cię kocham – ostatnie zdanie wyszeptał w jej usta nim do nich przylgnął. Pieścił je delikatnie, zmysłowo, chłonął ich smak wszystkimi receptorami. Nigdy nie miał dość tej pieszczoty. Ona poddawała się jej z przyjemnością. Odwzajemniała te lekkie jak wiatr pocałunki zatracając się w miłosnej grze. Pod wpływem dotyku jego dłoni miękła, niczym wosk drżąc na całym ciele. Z wielką czułością ucałował stwardniałe sutki. Uwielbiał jej pełne, pięknie ukształtowane piersi. Niezmiennie lubił je dotykać i gładzić. Ciągle zadziwiała go miękkość, delikatność i gładkość jej skóry. Porównywał ją do gładkości najlepszego gatunku jedwabiu. Zsunął dłoń niżej natrafiając na jej kobiecość. Bezwiednie rozsunęła nogi a on wdarł się w tę kobiecą intymność dotykając opuszkiem palca jej najwrażliwsze miejsce. Poczuł, jak jej ciało wygina się w łuk i jak drży pod wpływem dotyku. Wyczuł wilgoć pod palcami, nie czekał już dłużej. Wchodził w nią bardzo powoli dawkując sobie tą przyjemność i delektując się nią. Pełne zespolenie zawsze wydawało mu się magiczne. Ta jedność ciał przyprawiała go za każdym razem o utratę zmysłów. Objął ją ciasno ramionami i ruszył. Najpierw wolno, dostarczając jej i sobie dodatkowej podniety głęboką penetracją. Jej usta znaczyły ślad na jego szyi, a palce zaciskały się na plecach. Przyspieszył wywołując jej przeciągły jęk. Zacisnęła mocno powieki. Przekręcił ją na bok układając się za nią. Objął dłonią piersi, by po chwili ponownie zawitać do najwrażliwszego miejsca w jej łonie. Była na granicy wytrzymałości. Z jej ust wyrwał się stłumiony krzyk. On nie przestawał przyspieszając jeszcze bardziej. Jej ciało wygięło się jak struna pod wpływem pierwszych skurczy. On poczuł je również i eksplodował w jej wnętrzu. Wstrząsnęło nimi. Błogie fale przelewały się przez ich zespolone ciała jedna za drugą, dając ogromną dawkę wielkiej rozkoszy. Przyklejony do jej pleców nie wychodził z niej, chcąc odwlec w czasie moment rozdzielenia. Poczuł, że ma kolejną erekcję. Przetoczył się na plecy i obrócił ją twarzą do siebie. Nadal miała zamknięte oczy przeżywając rozkosz, którą jej dał. Objął jej biodra dłońmi i zainicjował następne zbliżenie. Podjęła rytm. Już nie musiał jej prowadzić, bo sama przejęła pałeczkę. Pląsała na nim, a on patrzył na jej płynne ruchy, jak urzeczony. Dochodziła. Jeszcze tylko kilka ruchów i znowu poczuli tę znaną im błogość. Opadła na niego usiłując uspokoić oddech. Przytulił ją mocno odnajdując jej usta i całując żarliwie.
 - Dziękuję ci kotku. Byłaś wspaniała.
Spojrzała mu z miłością w oczy.
 - Kocham cię – wyszeptała. – Najmocniej na świecie.

Dni w firmie toczyły się utartym trybem. Mieli trochę oddechu i sporo czasu, by przygotować się do kolekcji wiosna-lato. Niepoganiany przez nikogo Pshemko tworzył w zaciszu swojej pracowni niezliczoną ilość szkiców, z których wybierał te najbardziej udane. Myślał też nad materiałami, z których miały być uszyte kreacje. Najdalej do końca lutego powinien przekazać Markowi dane do specyfikacji. Dużymi krokami zbliżała się też pierwsza sesja Violetty. Im było do niej bliżej, tym bardziej panna Kubasińska przejawiała większe zdenerwowanie.
 - Ula boję się. A jak nie zdam? To będzie wstyd na cały Pomiechówek i pół Warszawy. To cztery trudne egzaminy. Jak ja to ogarnę? Przecież nie zapamiętam wszystkiego.
 - Zapamiętasz Viola – uspokajała ją Ula. – Przygotujemy wszystko, co najistotniejsze w punktach. Tak będzie ci łatwiej, bo nauczysz się punkt po punkcie. Nie panikuj. Przecież w ciągu semestru też się uczyłaś i na pewno zostało ci coś w głowie. To tylko kwestia przypomnienia i ugruntowania wiadomości. Zobaczysz, nie taki diabeł straszny, jak go malują. Przyjedziesz do mnie w piątek i zostaniesz do poniedziałku. Przez ten czas wszystko przygotujemy. Ja nie dopuszczę, żebyś miała nie zdać. Za dużo się napracowałaś i ja też. To nie może pójść na marne.

We wtorek pojechali odwiedzić Paulinę. Chcieli ją zobaczyć, a poza tym obiecali to Alexowi, który oddelegowany przez Krzysztofa negocjował warunki współpracy z angielską firmą mającą siedzibę w Londynie.
Ucieszyła się bardzo na ich widok, a i oni przyjęli jej spontaniczne zachowanie z radością. Miała wolne popołudnie, bo terapię dzisiejszego dnia skończyła przed obiadem. Przysiedli na łóżku. Popatrzyła na nich łagodnie się uśmiechając.
 - Mam do ciebie prośbę Marek. Chciałabym pójść na spacer i porozmawiać z Ulą sam na sam. Nie miałbyś nic przeciwko temu? Tylko dwadzieścia minut i dołączyłbyś do nas.
 - Oczywiście, że nie mam nic przeciwko. Ja pójdę w tym czasie do pani Michno. Czuję się w obowiązku podziękować jej za wózek, który pożyczyła a poza tym obiecałem Alexowi, że z nią porozmawiam. To chodźmy. Szkoda czasu.
Ubrały się i wraz z nim zeszły na dół. One poszły do wejściowych drzwi, on skręcił w korytarz prowadzący do gabinetu dyrektorki. Zapukał cicho i wszedł witając się z nią.
 - Dzień dobry pani dyrektor. Dzisiaj ja w zastępstwie pana Febo.
Wstała od biurka i uścisnęła mu dłoń.
 - Miło pana widzieć w dobrej kondycji. Pan Febo mówił mi, jak nieszczęśliwie się pan połamał.
 - Właśnie chciałem bardzo podziękować za wypożyczenie wózka. Bardzo ułatwił życie mnie i mojej narzeczonej. Bez niego byłoby nam naprawdę trudno.
 - Nie ma o czym mówić. Drobiazg. Najważniejsze, że doszedł pan już do sprawności.
 - Udzieli mi pani informacji o Paulinie? Obiecałem przyjacielowi, że wykonam telefon po tej wizycie i zdam mu relację. Jest w Londynie, dlatego nie mógł dzisiaj z nami przyjechać.
 - Informacje są bardzo pomyślne. Jej stan monitorujemy na bieżąco i naprawdę jesteśmy bardzo zadowoleni. Myślę, że do piętnastego marca zostanie z nami, a potem wypiszemy ją. Zrobimy grafik badań kontrolnych u naszego psychiatry, który od początku zajmuje się nią tutaj. Wizyty nie będą męczące i będzie przyjeżdżać na nie raz w miesiącu. To w zupełności wystarczy. Jeśli będzie regularnie zażywać antydepresanty, nie powinno się nic niepokojącego dziać. Ona sama jest bardzo zdyscyplinowana i bardzo pilnuje zażywania leków, więc myślę, że pod tym względem pan Febo nie będzie miał z nią kłopotów.
 - To rzeczywiście bardzo pomyślne wieści. Alex się ucieszy. Ja bardzo pani dziękuję za doskonałą opiekę nad Pauliną. Znamy się od dziecka. Wychowywaliśmy się razem. Ona dla mnie jest jak siostra i zależy mi na tym, by była zdrowa. Nie będę pani już zabierał czasu i pożegnam się. Do widzenia.
Wyszedł na zewnątrz i rozejrzał się dokoła. W oddali zobaczył zarys dwóch kobiecych sylwetek. Bez namysłu ruszył w ich kierunku.

Zimne podmuchy wiatru sprawiły, że Paulina owinęła się szczelniej futrem i ująwszy Ulę pod ramię ruszyła w stronę ławek ustawionych wzdłuż ściany lasu.
 - Muszę ci coś powiedzieć. Jestem taka podekscytowana. Ostatnio wydarzyło się w moim życiu coś naprawdę dobrego. Nigdy nie spodziewałabym się, że w takim miejscu może mi się coś takiego przytrafić.
Ula spojrzała na nią i jej zarumienioną od emocji twarz.
 - Zaintrygowałaś mnie. Co ci się przydarzyło, że mówiąc o tym masz wypieki na twarzy i nie schodzi z niej szeroki uśmiech. Zakochałaś się, czy co?
Paulina stanęła, jak wryta w miejscu i wbiła w Ulę wzrok.
 - To aż tak widać? – Oczy Uli przypominały wielkością dwa spodki.
 - Zakochałaś się? Naprawdę? W kim?
 - To naprawdę zadziwiająca historia. Ten człowiek jest tu lekarzem. Lekarzem psychiatrą. To on zajmuje się mną od samego początku. Nazywa się Tomasz Zagórski i jest nieziemsko przystojny. Ma ładną twarz i dobre, mądre oczy. Codziennie mam z nim terapię. Dużo rozmawiamy. Opowiedziałam mu historię swojego życia. Wie o mnie wszystko. Bardzo zbliżyliśmy się do siebie. Kiedy wyznał mi miłość moje serce zabiło gwałtownie i zrozumiałam, że i mnie nie jest obojętny. On mnie pocałował Ula. Jego pocałunki są takie czułe i delikatne. Powiedział, że chce mnie widywać, jak opuszczę ośrodek. Ja nigdy nie byłam zakochana Ula, a przy tym człowieku czuję się naprawdę wyjątkowo. Z Markiem to nie była miłość, a raczej chęć posiadania z mojej strony. On to wszystko mi wytłumaczył. Jest takim mądrym i dobrym człowiekiem. Czy wiesz, że on nie zna swoich rodziców? Wychowywał się w domu dziecka. Miał dużo samozaparcia i determinacji. Sam doszedł do wszystkiego własnymi rękami. Wykształcił się. Bardzo go podziwiam.
Ula słuchała tych wynurzeń Pauliny z otwartą buzią. Uściskała ją serdecznie i powiedziała.
 - Tak bardzo się cieszę Paulina. Zasłużyłaś na to wszystko. Walczyłaś o siebie. Byłaś naprawdę bardzo dzielna. Ten wspaniały człowiek to twoja nagroda. On z pewnością cię ochroni przed samą sobą, gdybyś nie daj Boże miała jakiś kryzys. Mam jednak nadzieję, że już do czegoś takiego nie dojdzie. Trzymaj się go, bo być może znalazłaś miłość swojego życia. Popatrz, jakie to zrządzenie losu. Długo błądziłaś w ciemności nie wiedząc, co tak naprawdę się z tobą dzieje i gdyby nie splot tych wszystkich niefortunnych dla ciebie zdarzeń, nigdy nie poznałabyś tego człowieka. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Opatrzność dla każdego ma gotowy na życie plan. Ciebie też nie pominęła. Dzięki temu lekarzowi zdrowiejesz. Masz motywację, żeby żyć i korzystać z życia. To wspaniale, a ja cieszę się wraz z Tobą.
 - Dziękuję Ula. Tak bardzo pragnę, żebyście go poznali. Niestety dzisiaj już go tu nie ma. Nie mieszka na terenie ośrodka i dojeżdża tutaj z Warszawy. Mam nadzieję, że jak już stąd wyjdę nadarzy się okazja do wspólnego spotkania.
 - Na pewno i to nie jedna – odwróciła się za siebie słysząc kroki na żwirowej ścieżce. Uśmiechnęła się widząc dochodzącego do nich Marka.
 - No i jak? Rozmawiałeś z dyrektorką?
 - Rozmawiałem i mam bardzo dobre wieści Paulina. Prawdopodobnie zostaniesz tu jeszcze przez niecały miesiąc. Chcą wypisać cię około piętnastego marca. Alex się ucieszy. Obiecałem zadzwonić do niego, jak wrócimy. Ty chyba też się cieszysz? To bardzo dobra wiadomość.
 - To prawda Marek. Cieszę się bardzo. Chyba jestem już gotowa na powrót, choć niekoniecznie chcę mieszkać sama w tym wielkim domu. Myślałam nawet o jego sprzedaży i kupieniu jakiegoś mieszkania. Ten dom jest zdecydowanie za duży i chociaż lubię go, chyba nie potrafiłabym już mieszkać w nim sama.
 - Rzeczywiście. Nawet dla dwojga wydawał się gigantyczny. Nie potrzebny ci taki wielki dom. Myślę, że z pewnością poczułabyś się lepiej mieszkając w jakimś przytulnym mieszkanku. Ja tego doświadczam od czasu, kiedy przestaliśmy być razem i zapewniam cię, że jestem bardzo zadowolony - spojrzał ukradkiem na zegarek. – Wracajmy. My będziemy się też zbierać. Muszę Ulę jeszcze zawieźć do domu. Daleka droga przed nami.
Wolnym krokiem zawrócili w kierunku ośrodka. Zmarzli. Zima miała się całkiem dobrze i nie chciała odpuścić. Szczodrze obdarzała świat mrozem i śniegiem. Tęsknili za wiosną i promieniami słońca. Również pod tym względem byli zgodni. Oboje nie lubili marznąć i nie lubili ciężkich, zimowych okryć. Kochali ciepło, na które musieli jeszcze trochę poczekać.




ROZDZIAŁ 22


Było już dobrze po osiemnastej, kiedy opuszczali ośrodek. Niespecjalnie lubił jeździć po zmierzchu, choć najczęściej to właśnie o takich późnych porach wracał do domu i właściwie powinien już przywyknąć. Nie przyspieszał, bo warunki drogowe były trudne, a przecież wiózł swój najcenniejszy skarb. Zerknął w bok i uśmiechnął się do niej.
 - To jak słońce, powiesz mi, o czym rozmawiałyście?
 - Właściwie to chyba mogę ci powiedzieć, bo Paulina nie prosiła mnie o dyskrecję i pewnie niezbyt jej na tym zależy. Ona jest bardzo szczęśliwa Marek. Poznała bliżej lekarza, który zajmuje się nią od początku. Zakochała się w nim. On również wyznał jej miłość. Szkoda, że nie mogłeś zobaczyć jej twarzy, kiedy opowiadała mi o nim. Naprawdę była tak rozpromieniona i biło od niej wielkie szczęście. Ja bardzo się z tego cieszę. Wychodzi z choroby. Jej życie ulega wreszcie jakiejś stabilizacji. Nie jest rozchwiana emocjonalnie i przytrafia jej się miłość. Czyż to nie piękne?
 - Zaskoczyłaś mnie. To dobrze dla niej. Powinna kogoś mieć, kto by się nią odpowiednio zajął. Alex nie może się nią wiecznie opiekować. On też powinien rozejrzeć się za jakąś dziewczyną. Latka lecą. Potem będzie już dużo trudniej.
Zamilkli myśląc jednak nadal o Paulinie. Podjechał pod bramę i pomógł jej wysiąść.
 - Zapomniałam ci jeszcze powiedzieć o jednym. W piątek po pracy zabierze się z nami Viola. Obiecałam jej pomóc w nauce. Ona w przyszłym tygodniu ma pierwszy egzamin z mikroekonomii, a po nim ze statystyki, matematyki i angielskiego. Dużo, jak na pierwszą sesję. Jest spanikowana i chyba nie za bardzo wierzy we własne możliwości. Muszę opracować jakiś sensowny plan, który mógłby jej pomóc w zapamiętaniu tych wszystkich rzeczy. Nie mogę dopuścić, żeby miała zawalić choćby jeden z przedmiotów. Nie zobaczymy się w sobotę, ale w niedzielę zapraszam cię na obiad a po nim przepytamy ją razem. Zobaczymy, co jej zostało w głowie, dobrze?
Objął ją mocno i przywarł do jej warg.
 - Jesteś najlepszą osobą na świecie. Nikogo nie zostawisz bez pomocy i wsparcia. Nie mam nic przeciwko temu skarbie. W końcu i mnie zależy na tym, by mieć kompetentną sekretarkę. Szkoda mi tej soboty, ale może ja zaproszę Sebastiana. Wypijemy jakieś piwko i może obejrzymy mecz. On pewnie też będzie się nudził bez Violetty. Na obiad chętnie przyjadę. Dzień bez ciebie, to dzień stracony skarbie. Będę uciekał. Do jutra słońce. Kocham cię.
Pocałował ją ostatni raz i odjechał.

W piątkowe popołudnie przywiózł obie dziewczyny do Rysiowa. Wcześniej rozmawiał z Sebastianem, który ochoczo przystał na spędzenie soboty wspólnie z przyjacielem. Umówili się, że przyjedzie o jedenastej. W lodówce u Marka stał garnek z rosołem i ugotowany wcześniej makaron a w zamrażalniku pierogi z mięsem. Na samo wspomnienie pierogów Olszańskiemu wykwitł na twarzy błogi uśmiech.
 - Zapowiada się świetna sobota stary, a dziewczyny niech wkuwają, a raczej moja dziewczyna.

Ucałował czule usta swojej ukochanej.
 - To do niedzieli kotku. Będę punktualnie. Viola walcz dzielnie. Wszyscy trzymamy za ciebie kciuki – zwrócił się do swojej sekretarki. – Nie zawiedź nas.
Patrzyły jeszcze przez chwilę, jak odjeżdża i poszły w kierunku domu. Zjadły obiad i zamknęły się w pokoju Uli. Włączyła laptop i po kolei wpisywała najistotniejsze rzeczy, które miały być pomocne do egzaminu. Omawiała z nią punkt po punkcie. Czasem tłumaczyła dwa razy lub więcej do momentu aż zrozumiała. Poradziła jej, by zapamiętywała na zasadzie skojarzeń. Tak było o wiele prościej.
 - Najlepiej pokojarz sobie z czymś przyjemnym i wtedy łatwiej ci wejdzie do głowy.
Po upływie trzech godzin na twarz Violi wypłynął szczęśliwy uśmiech.
 - Wiesz Ulka, te skojarzenia nie są takie głupie. Rzeczywiście łatwiej mi zapamiętać. Może nie będzie tak źle?
 - Na pewno nie będzie. – Ula popatrzyła na nią z sympatią. – Musisz mieć tylko trochę więcej wiary we własne możliwości. Opanowałaś już prawie wszystko. Nawet nie myślałam, że tak gładko pójdzie. Za bardzo panikujesz. Podczas egzaminu musisz się opanować. Wtedy spokojnie sobie ze wszystkim poradzisz. Jutro zabierzemy się za statystykę a w niedzielę, jak przyjedzie Marek, powtórzymy wszystko od początku. Za dwa tygodnie masz matematykę a potem angielski. Pochylimy się nad jednym i nad drugim. Masz wszystkie zaliczenia?
 - Wszystkie. Bardzo nalegałam, żeby wpisali mi je do indeksu. Przynajmniej to mam z głowy.
Siedziały do późna. Koło godziny dwunastej położyły się spać. Reszta domowników spała już od dawna. Obie były zmęczone. Ula czuła się tak, jakby to ona sama miała powtórnie zdawać te egzaminy. Mimo wszystko była dobrej myśli. Może i Violetta nie była zbyt błyskotliwa, ale i tak radziła sobie nieźle, biorąc pod uwagę, że ten kierunek nie należał do najłatwiejszych.
Pracowały intensywnie całą sobotę robiąc sobie przerwy tylko na posiłki. Trud się opłacił, bo Viola zaczęła wreszcie rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Ula była z niej naprawdę dumna. Widać było, że zaczyna myśleć samodzielnie. Zrobiła się dociekliwa, co niezmiernie cieszyło samozwańczą nauczycielkę. Pytała o wiele rzeczy i skrzętnie wszystko zapisywała.
W niedzielę punktualnie o godzinie trzynastej podjechał pod rysiowski dom Marek.

Usłyszał dźwięk domofonu i podszedł szybko, by otworzyć przyjacielowi drzwi. Stanął w progu czekając na windę. Już po chwili witali się uściskiem dłoni.
 - Wchodź, rozgość się. Kawa, czy herbata?
 - Kawa chętnie. Trochę zmarzłem.
Sebastian wszedł do salonu i usiadł w miękkim, wygodnym fotelu. Roztarł zmarznięte dłonie.
 - Dzwoniłeś do Uli? Ciekawy jestem, jak im idzie.
 - Nie dzwoniłem Seba. Nie chcę im przeszkadzać. Rozproszyłbym je tylko. Niech robią swoje. Weź pilot. Leży na stoliku i włącz telewizor. Poszukaj, może na Eurosporcie nadają coś ciekawego. Nawet nie zaglądałem do programu.
Postawił parujące filiżanki i podsunął przyjacielowi cukiernicę. Obok wylądował talerzyk z ciastem upieczonym przez Ulę. Z lodówki wyciągnął dobrze schłodzony sześciopak Heinekena.
 - Częstuj się. Ula piekła.
 - Dzięki. Na pewno jest pyszne – Sebastian skwapliwie skorzystał z okazji. - Jak ci się z nią układa? Wyglądasz na szczęśliwego.
 - I tak właśnie jest. Kocham ją jak wariat. Jest całym moim życiem. Nie mógłbym sobie wymarzyć lepszej kobiety. Jest wspaniała i kocha mnie równie mocno jak ja ją. A ty? Jesteś szczęśliwy? Viola czasami jest taka postrzelona.
 - Taką właśnie kocham. Postrzeloną i nieobliczalną. Ma tyle energii, że mogłaby obdzielić nią z pół miasta. Wszędzie jej pełno, ale doceniam jej zamiłowanie do porządku. Może nie gotuje tak wspaniale jak Ula, ale wszystko jest smaczne i jadalne poza może sałatką z porów, których nie cierpię, a ona jada je namiętnie. Zresztą teraz i na gotowanie nie ma czasu. Bardzo jej zależy, by nie zawieść Uli. Ciągle powtarza, że ona tak wiele dla niej zrobiła i nic teraz nie może zawalić. Do tej pierwszej sesji podchodzi bardzo ambicjonalnie.
 - A ja się cieszę, że już nie jest taka trzpiotowata i nie przekręca słów, choć muszę przyznać, że było to zabawne. Te studia to dla niej wyzwanie i dobrze, że tak to właśnie traktuje. Będę miał sekretarkę z prawdziwego zdarzenia.
Zaczął się mecz siatkówki. Popijając piwo skupili wzrok na monitorze.

Zamknął samochód i przeszedł przez bramę. Nacisnął dzwonek i już po chwili ujrzał w drzwiach uśmiechniętą od ucha do ucha Betti. Mała rzuciła mu się na szyję ściskając go mocno.
 - Bardzo się cieszę, że przyjechałeś, już nie mogłam się ciebie doczekać i wypatrywałam cię z okna.
 - I ja się cieszę iskierko, że cię widzę. Mam coś dla ciebie – podał jej reklamówkę.
 - Co to?– z ciekawością zajrzała do torby.
 - Trochę twoich ulubionych łakoci.
 - Chipsy i żelki! Dziękuję! O jest też nutella. Skąd wiedziałeś, że lubię?
 - Nie wiedziałem Betti, ale pomyślałem, że to musi być smaczne, skoro tyle dzieci ją jada. Tata jest? A Jasiek?
 - Tata w kuchni a Jasiek u Kingi. Powinien zaraz być.
Wszedł do kuchni witając się z Józefem.
 - Jak im idzie? – Józef machnął ręką.
 - Uczą się i uczą. Wczoraj przez cały dzień kuły i wyszły tylko na posiłki. Jak chcesz, to wejdź tam. Ja zrobię ci herbaty. Obiad będzie za piętnaście minut.
Podszedł cicho do pokoju Uli i równie cicho uchylił drzwi, przez które wsunął głowę. Zobaczył je pochylone nad książką i usłyszał łagodny głos Uli tłumaczący Violetcie jakieś zawiłości.
 - Cześć dziewczyny - powiedział półgłosem nie chcąc ich wystraszyć. Podniosły głowy i uśmiechnęły się do niego.
 - Cześć, wchodź.
 - Jak wam idzie?
 - Viola z godziny na godzinę jest coraz lepsza – powiedziała Ula nie kryjąc dumy. – Zobaczysz, że zaliczy tą sesję śpiewająco. Po obiedzie przepytamy ją. Przekonasz się, jak wiele potrafi.
Podszedł do Uli i dał jej słodkiego buziaka.
 - Bardzo mnie to cieszy. Seba tęskni za tobą. Wczoraj pogadaliśmy sobie od serca. Ale byliśmy grzeczni. Nie upiliśmy się i zostali tylko przy piwie. Powiedziałem mu, że jeśli zechcesz, to możesz się zabrać ze mną wieczorem. Zawiozę cię do niego.
Violetta spojrzała pytająco na Ulę.
 - Co myślisz Ula? Ja głowę mam tak naładowaną, że pewnie już dzisiaj nie wcisnę w nią żadnej wiedzy. Poza tym też za nim tęsknię.
 - Nie ma sprawy Viola. Uważam, że jesteś dobrze przygotowana i świetnie sobie poradzisz. Powtórzymy tylko wszystko, żeby mieć pewność.
Przepytywali ją na zmianę. Marek z mikroekonomii a Ula ze statystyki. Był zdumiony. Na każde pytanie odpowiadała płynnie i przede wszystkim wiedziała, o czym mówi. Zadał jej kilka podchwytliwych pytań, ale nie dała się zaskoczyć.
 - Jestem z ciebie bardzo dumny Viola. Zrobiłaś ogromne postępy i widać jak ciężko pracowałaś. Nie zagiąłem cię na niczym. Brawo.
Statystyka też poszła znakomicie. Zapamiętała wszystko.
 - Jeśli tak będziesz odpowiadać na egzaminie, zdasz bez problemu. A jak zaliczysz wszystko, zrobimy imprezę i uczcimy twój sukces.
 - Mam nadzieję, że nerwy mi wytrzymają.

Zadzwoniła do Uli we wtorkowy wieczór. Była bardzo podekscytowana.
 - Ula? Chyba dobrze mi poszło. Odpowiedziałam na wszystkie pytania i mam nadzieję, że dobrze. Za tydzień mają być wyniki. Trzymaj kciuki.
 - Trzymam Viola i nie puszczę. Będzie dobrze.
W środę pojawił się w firmie Alex. Poszedł najpierw do Krzysztofa, by zdać mu relację z negocjacji. Był z siebie dumny i w duchu dziękował Dobrzańskiemu, bo to dzięki niemu nauczył się dobrze tej sztuki. Dogadał się z Anglikami. Ustalili, że od kwietnia zaczynają współpracę w zakresie tkanin, wzornictwa i materiałów. Po tym ustnym raporcie Krzysztof wstał i uścisnął mu dłoń.
 - Świetnie się spisałeś synu. Sam nie załatwiłbym tego lepiej. Doskonała robota. Zajrzyj do Marka. Oni mają dla ciebie jakieś wieści odnośnie Pauliny.
 - Trochę już wiem, bo dzwonił do mnie. Podobno chcą ją wypisać w połowie marca. Pójdę do nich po więcej szczegółów.
Wszedł do sekretariatu i z uśmiechem popatrzył na pochylone nad klawiaturą głowy dziewczyn.
 - Cześć dziewczyny.
 - Alex! Wróciłeś! Załatwiłeś wszystko? Chodź do Marka, mamy dla ciebie nowiny.
Weszła z nim do gabinetu. Przywitał się z Dobrzańskim i rozsiadł w fotelu.
 - Chcesz kawy? Nie będzie taka dobra, jak twoja, ale też nie najgorsza.
 - Bardzo chętnie.
 - Poproszę Violę.
 - No opowiadaj, – Alex zwrócił się do Marka – co to za nowiny?
 - O tym, że ją chcą wypisać już wiesz, ale nie wiesz najważniejszej rzeczy. Ona się zakochała. Wprawdzie mnie nic nie mówiła, ale rozmawiała długo z Ulą. Nie zobowiązała jej tajemnicą, wiec sądzimy, że nie chce tego ukrywać.
 - Jak to się zakochała? W kim? Mam nadzieję, że nie w którymś z pacjentów? – Marek roześmiał się widząc jego strapioną minę.
 - Spokojnie przyjacielu. To lekarz. Psychiatra, który leczy ją, od kiedy tam jest. Ja go nie znam, ale obiecała nam go przedstawić, jak tylko wyjdzie do domu. Ponoć bardzo przystojny i ma dobry charakter, jak to określiła Uli.
 - Ona jest naprawdę szczęśliwa Alex – odezwała się Ula. – Promienieje. Mówiła też, że chce sprzedać dom, bo jest dla niej za duży. Chyba trzeba jej w tym pomóc, bo sama sobie nie poradzi.
 - Zaskoczyliście mnie. Przecież ona kocha ten dom. Myślałem, że jest w nim szczęśliwa.
 - Pewnie byłaby, gdyby nie mieszkała tam sama. Tak, czy owak to do niej należy decyzja. Jeśli tylko zechce go sprzedać, nie odmówimy pomocy.
 - Dzięki, że tam pojechaliście. Mam wrażenie, że wreszcie wszystko wkracza na właściwe tory. Mogę odetchnąć. Dobra. Nie będę wam zabierał już czasu. Mam zaległości. Idę do siebie. Na razie.

Weszły do ogromnego budynku SGH i rozejrzały się ciekawie. Ula nie była tu odkąd ukończyła tę uczelnię. Z radością stwierdziła, że nic się tu nie zmieniło. Pociągnęła Violettę w głąb holu, gdzie ustawiono tablice z wynikami egzaminów. Kubasińska była zdenerwowana.
 - Ula, błagam zrób to za mnie. Chyba nie jestem w stanie odszukać swojego nazwiska na tablicy. Zobacz, jak mi się ręce trzęsą, jak te nóżki w galarecie. Ja tu zaczekam, a ty zobacz, dobrze?
 - No dobrze, jak chcesz?
Z uwagą czytała nazwiska na listach. Wreszcie ją znalazła. Na jej twarz wypłynął promienny uśmiech. Podbiegła do Violi i uściskała ją mocno.
 - Zdałaś! Zdałaś rewelacyjnie! Masz z obu przedmiotów piątki. Jestem z ciebie bardzo, bardzo dumna.
Violetta patrzyła na nią zdumiona i wybałuszała oczy.
 - Mówisz prawdę? Zdałam na piątki? Muszę koniecznie to zobaczyć. Podeszła do tablicy, by utwierdzić się w tym, co przed chwilą usłyszała od Uli. Rozpłakała się. Szlochała głośno przecierając nerwowo płynące z oczu łzy.
 - Uleńko, dasz wiarę? – chlipała. – Dokonałam tego. Dokonałam dzięki Tobie. Gdyby nie ty, nie poszłoby mi tak dobrze. Nie wiem, jak ja ci się za to wszystko odwdzięczę. O matulu! – spojrzała na czarne smugi tuszu na chusteczce. – Chyba się cała rozmazałam – spoglądała na rozbawioną Ulę. – Chodźmy do toalety. Nie mogę się przecież tak pokazać - doprowadziła się do porządku i poprawiła makijaż. - Jeszcze tylko matematyka i angielski. O ile z tym drugim idzie mi dość łatwo, to z tym pierwszym nieszczególnie. Tylu rzeczy nie mogę pojąć. Boję się tego egzaminu.
Ula położyła jej dłoń na ramieniu.
 - Spokojnie Viola. Mikroekonomii i statystyki też się bałaś, a zdałaś celująco. Z matmą i językiem też tak będzie, zobaczysz. Masz trochę ponad tydzień. Zdążymy cię przygotować. Bez obaw. A teraz wracajmy. Chłopaki też pewnie się już niecierpliwią, bo chcą wiedzieć, jak ci poszło.
 - Jeszcze chwilkę. Skorzystam z toalety. To z tych nerwów. Chyba mam jakąś nerwicę natręctw – roześmiała się histerycznie znikając w kabinie.
 - Dobrze, to ja zaczekam na zewnątrz.
Wyszła przed budynek i zadzwoniła do Sebastiana. Odebrał natychmiast.
 - No i co Ula? Zdała?
 - Leć po wielki bukiet kwiatów. Zaliczyła na piątki.
 - Serio?
 - Serio Seba. My zaraz wracamy, więc pośpiesz się. Na razie.
Wyjechały na piąte piętro i wolno poszły w stronę sekretariatu. Violetta była już spokojna, choć gdzieś w środku nadal odczuwała napięcie. Zobaczyły na oścież otwarte drzwi gabinetu Marka, jego samego i Sebastiana z ogromnym bukietem kwiatów. Viola aż jęknęła z zachwytu.
 - Sebulku, to dla mnie? – spytała wzruszona.
 - Dla ciebie kochanie. Jesteśmy bardzo z ciebie dumni. Gratulujemy.
Usłyszały charakterystyczny dźwięk otwieranego szampana. Marek już go nalewał do stojących na biurku, wysokich kieliszków. Wręczył kieliszki dziewczynom. Podał również Sebastianowi. Swój wzniósł do góry mówiąc.
 - No Viola, zaskoczyłaś nas wszystkich. Piję za twój sukces i kolejne tak spektakularne. Twoje zdrowie moja najlepsza sekretarko.
Viola pokraśniała pod wpływem tych słów. Nie oddałaby za nic tego, co czuła w tej chwili. Serce pękało jej ze szczęścia i niemal lewitowała nad podłogą. Zalśniły w jej oczach łzy.
 - To wszystko dzięki wam kochani. Gdyby nie Ula i ty, nic by z tego nie wyszło. Do śmierci będę wam wdzięczna za to, co dla mnie zrobiliście. Ja piję za wasze zdrowie.
Za kolejne dwa tygodnie ponownie wznosili takie toasty. Wprawdzie i matematyka i angielski nie poszły jej już tak dobrze, jak dwa wcześniejsze przedmioty, ale zaliczyła je na czwórki i to też było świetnym powodem do świętowania. Uczcili to we własnym gronie w mieszkaniu Sebastiana. Violetta odetchnęła z ulgą. Wreszcie zaczęła wierzyć, że dzięki własnemu uporowi i pomocy Uli skończy te studia bez większych problemów.

Paulina odliczała dni do swojego wyjścia z ośrodka. Była nieprzyzwoicie szczęśliwa, bo każdego dnia doktor Tomasz Zagórski dawał jej do niego powody. Każdego dnia zapewniał ją o swojej wielkiej miłości a jej puchło serce od tych zapewnień. Był rzeczywiście atrakcyjnym mężczyzną. Miał trzydzieści dwa lata. Wysoki, postawny szatyn z burzą kręconych włosów, dużymi, niebieskimi oczami i jednodniowym zarostem przyciągał spojrzenia kobiet. Nie miały szans, bo on już wybrał. Wiedział, że jego wybranka ma problemy emocjonalne, w przeciwnym wypadku nie znalazłaby się w ośrodku, ale nie było to nic, z czym nie potrafiłby sobie poradzić. Jego spokojny, łagodny i stonowany głos miał działanie terapeutyczne i wpływał kojąco na jego pacjentów. Kiedy zobaczył po raz pierwszy Paulinę, nie była w najlepszym stanie, a jednak zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Miała piękną twarz i duże, niemal czarne, jak węgiel oczy. Bladość jej cery kontrastowała z tą czernią nadając jej wygląd porcelanowej lalki. Wziął sobie za cel, by wyleczyć ją jak najszybciej i najskuteczniej. Może nie było to do końca w porządku, że poświęcał jej znacznie więcej uwagi niż innym pacjentom. Na jego usprawiedliwienie przemawiał fakt, że terapia Pauliny nie odbywała się kosztem innych pacjentów, lecz kosztem jego wolnego czasu. Z satysfakcją obserwował postępy w leczeniu i jej przemianę. Teraz w niczym nie przypominała osoby, którą tu przywieźli kilka miesięcy temu. Był z niej dumny, że z tak dużą determinacją walczy o siebie. Jest zdyscyplinowana, nie buntuje się i nie sprzeciwia zaleceniom lekarskim.
Był piętnasty marca. Od rana była podekscytowana i niespokojna. Ciągle podchodziła do okna wypatrując samochodu Alexa. Do pokoju wszedł Zagórski i trochę zaniepokoił się jej stanem. Podszedł do niej i zamknął w objęciach.
 - Nie denerwuj się kochanie, – wyszeptał jej do ucha – on zaraz tu będzie. Przecież rozmawiałaś z nim i umawialiście się na dziesiątą. To jeszcze pół godziny. – Spojrzała mu w oczy.
 - Masz rację. Niepotrzebnie panikuję. Alex jest bardzo słowny i bardzo punktualny.
 - Sama widzisz. Mamy jeszcze trochę czasu. Zabieram cię do świetlicy. Napijemy się jeszcze kawy przed twoim wyjazdem. Z pewnością zdążymy.
Otworzył jej drzwi i przepuścił przodem.

Alex spieszył się. Ustalił już wszystko wcześniej z Dobrzańskimi. Przez jakiś czas Paulina miała zamieszkać u nich. Była zdecydowana na sprzedaż domu. Zanim to miało nastąpić, nie mógł zostawić jej samej w tych pustych czterech ścianach. Propozycja Dobrzańskich wydała mu się idealna. Ona po prostu przeczeka aż on sprzeda jej dom i kupi jakieś przytulne mieszkanie.
Zahamował na parkingu przed ośrodkiem i najpierw skierował swe kroki do gabinetu dyrektorki. Po chwili z gotowym wypisem wyszedł od niej. Dowiedział się, że Paulina jest w świetlicy, więc poszedł prosto tam. Przez szklaną szybę w drzwiach zobaczył ją siedzącą przy stoliku w towarzystwie człowieka w lekarskim kitlu. Domyślił się, że to on jest tą wielką miłością Pauli. Zauważyła go i uśmiechnęła się do niego promiennie.
 - Alex. Jak to dobrze, że już jesteś. Muszę koniecznie ci kogoś przedstawić. To Tomasz Zagórski, lekarz psychiatra. To dzięki niemu wychodzę tak szybko.
Alex uścisnął mu dłoń.
 - Alexander Febo. Miło mi pana poznać i przy okazji bardzo podziękować za opiekę nad siostrą. Jestem panu bardzo wdzięczny.
 - To była prawdziwa przyjemność. Nie wiem, czy Paulina mówiła panu, ale zakochaliśmy się w sobie i byłbym wdzięczny, gdybym mógł ją widywać. Pytam o to, bo wiem, że jest pan jej nieoficjalnym opiekunem.
 - Panie Zagórski, moja siostra jest dorosła i sama dokonuje wyborów. Ja nie mam nic przeciwko temu, bo widzę jak bardzo jest szczęśliwa, a jeśli ona jest szczęśliwa, to ja też. Mam nadzieję, że pozwoli pan się poznać bliżej nie tylko mnie, ale także naszym przyjaciołom. Oni też nie mogą się doczekać, by pana poznać. Kochają Paulinę i podobnie jak ja, oni również pragną jej szczęścia.
 - Ja bardzo chętnie poznam przyjaciół Pauliny, a z panem, jeśli oczywiście pan się zgodzi, chciałbym przejść na „ty”. Jesteśmy chyba w podobnym wieku i mówienie do siebie tak bardzo oficjalnie brzmi trochę sztucznie.
Alex wyciągnął do niego dłoń.
 - Jestem Alex w takim razie.
 - A ja Tomasz.
 - Jesteś spakowana? – zwrócił się do Pauliny. – Chciałbym wyjechać jak najszybciej, o ile to możliwe. Dobrzańscy czekają już na ciebie.
 - Tak, jestem spakowana – podeszła do Tomasza. – Tu się pożegnamy kochanie. Będziemy w kontakcie. Przyjedziesz do mnie? Telefonicznie podam ci adres. Chwilowo nie będę mieszkać we własnym domu. Chcę go sprzedać i kupić mieszkanie. Póki co zamieszkam u moich przybranych rodziców i tam cię serdecznie zapraszam. Do zobaczenia zatem.
Przytulił ją mocno całując w usta.
 - Będę tęsknił. Zadzwonię jutro, to porozmawiamy, dobrze?
 - Dobrze - zarumieniona podeszła do Alexa.
 - Możemy jechać braciszku. Z Kasią się już pożegnałam.
Wpakował jej torbę do bagażnika. Pomógł zapiąć pasy i wolno ruszył kierując się na trasę szybkiego ruchu w kierunku Warszawy.





ROZDZIAŁ 23

Z każdym dniem miłość Pauliny i Tomasza Zagórskiego nabierała rumieńców. Ona promieniała szczęściem. Dobrzańscy, u których mieszkała zdążyli już polubić sympatycznego doktora i zawsze przyjmowali go z wrodzoną serdecznością i ciepłem. Ciągle nie mogli wyjść z podziwu z powodu tak spektakularnej przemiany ich przybranej córki. Nie znali jej takiej. Spokojnej, uśmiechniętej, szczęśliwej. Mieszkała już u nich dwa miesiące i przez ten czas nie dała im nigdy powodu, by czuli się przez nią skompromitowani i by musieli się za nią wstydzić. Leki działały cuda. Ona sama pilnowała się bardzo, by każdego ranka połykać dwie kolorowe tabletki. One pozwalały utrzymywać jej temperament w ryzach. Obecność u jej boku Tomasza też nie była bez znaczenia. On również jej pilnował i dbał o jej dobre samopoczucie.

Był maj. Nadeszła cudna wiosna. Rozkwitała pąkami liści, zieleniła trawniki, dekorowała kwiatami. Ogród Dobrzańskich wyglądał pięknie. Coraz częściej spędzali popołudnia na patio przed domem ciesząc się słoneczną pogodą. Marek i Ula byli tu nierzadkimi gośćmi, a i Alex wpadał, kiedy tylko mógł. Paulina miała wiele czasu na przemyślenia i refleksje. Przypomniała już sobie prawie wszystko. Resztę opowiedział jej Alex. To pozwoliło usystematyzować całą jej wiedzę na temat tego, co było kiedyś i tego, jaka ona była kiedyś. Czasami myślała, że takie zachowanie w ogóle nie leży w jej naturze i nie mogła pojąć, jak było haniebne. Wiedziała, że to na skutek choroby, ale gdzieś tam w środku ciągle obwiniała się za to. Już milion razy z tego powodu przepraszała Ulę, Marka i Alexa. Zapewniali ją za każdym razem, że nie mają do niej żalu ani pretensji. Twierdzili, że dzięki uporowi i wypracowanej cierpliwości pokonała swoją mroczną stronę. Tomasz też wiele razy powtarzał, że nie powinna się obwiniać za przeszłość, bo nie była wtedy sobą. Mogła powiedzieć, że nareszcie odżyła, otoczona miłością i towarzystwem najbliższych jej ludzi. Wprawdzie Dobrzańscy powtarzali jej niemal każdego dnia, że może u nich zostać tak długo, jak będzie chciała, lecz ona coraz częściej marzyła o swoim lokum. Dom, w którym do tej pory mieszkała był duży a w związku z tym drogi. Wynajęli pośrednika, ale jak do tej pory efekty jego działań były mizerne. Rynek nieruchomościami uległ pewnej stagnacji i nie było wiadomo, kiedy znów ruszy.
Była sobota. Ciepłe, majowe słońce już od rana ogrzewało promieniami ogród. Paulina zwabiona tą piękną pogodą wyszła na patio z filiżanką kawy. Ułożyła się na leżaku wystawiając twarz do słońca. Po chwili dołączyła do niej Helena.
 - Wszystko w porządku Paulinko? Dobrze się czujesz?
Uśmiechnęła się nie otwierając oczu.
- W porządku Helenko. Leki zażyłam, jeśli o to chciałaś zapytać.
 - Nie kochanie. Przecież wiem, jak jesteś zdyscyplinowana i sama tego pilnujesz. Rozmawiałam przed chwilą z Markiem. Będzie tutaj dzisiaj z Ulą. Przyjadą na obiad. Alex i Tomasz też będą. Lubię, jak rodzina jest w komplecie.
 - Właśnie Helenko, rodzina. Marek już dawno powinien zdeklarować się Uli. Oni są w sobie tacy zakochani. Jedno bez drugiego żyć nie może. Naprawdę nie wiem, na co on czeka.
Helena roześmiała się.
 - Oni pewnie to samo mówią o tobie i Tomaszu.
 - No tak, ale my w porównaniu z nimi znamy się bardzo krótko. Przecież oni prawie od roku są razem, a my zaledwie od trzech miesięcy.
 - Paulinko, jeśli ludzie są pewni swoich uczuć, to nie ważne ile się znają.
Paulina zamyśliła się.
 - Może i masz rację...

O godzinie trzynastej niemal równocześnie pod dom Dobrzańskich podjechał Lexus Marka i BMW Alexa. Przywitali się ze sobą i weszli do środka witając Helenę i Paulinę.
 - Mam dobre wieści sorella - powiedział Alex całując siostrę w policzek. - Dzwonił do mnie pośrednik. Twierdzi, że trafił się potencjalny nabywca. Ostro się targuje. Chce, żebyś zeszła z ceny.
 - Mogę trochę zejść. Już nie chcę dłużej czekać. To za długo trwa. Zadzwoń do niego i powiedz, że zgadzam się na cenę pomniejszoną o dziesięć tysięcy, ale już ani grosza więcej. To ostateczna wartość i już niższa nie będzie. Wiesz dobrze, że ten dom jest wart dużo więcej.
 - Dobrze. Zadzwonię zaraz, by nie tracić czasu.
 - A my przeglądaliśmy oferty mieszkań Paula. Znaleźliśmy kilka interesujących. Ula wydrukowała je i zaraz możemy je przejrzeć. Może pójdziemy do ogrodu, taki ładny dzień? Poproszę, żeby Zosia dała nam lemoniady.
Marek zostawił na chwilę dziewczyny i pożeglował do kuchni. Po chwili wyłonił się z niej dzierżąc w dłoni wielki dzban z lemoniadą a za nim dreptała Zosia z tacą pełną szklanek. Usiedli przy ogrodowym stole na wiklinowych fotelach. Ula wyciągnęła papierową teczkę zawierającą oferty. Nie zdążyła jej jednak otworzyć, bo na patio wyszedł Krzysztof witając się tubalnie ze wszystkimi. Ogarnął ich wzrokiem i uśmiechnął się dobrodusznie.
 - Nawet nie wiecie, jak miło jest na was popatrzeć. Serce człowiekowi rośnie. A gdzież to Tomasz? Myślałem, że też będzie?
 - Będzie Krzysztofie - Paulina uśmiechnęła się do niego. - Troszkę się spóźni, bo zatrzymano go w ośrodku, ale na obiad na pewno zdąży. Ula wydrukowała jakieś oferty mieszkań i chcemy je obejrzeć. Dołączysz się?
 - A pewnie. Bardzo chętnie, choć chcielibyśmy cię tu zatrzymać jak najdłużej. Jednak wiem, że chcesz się już wyprowadzić na swoje i dobrze to rozumiem. Pokażcie, co tam macie.
 - Chcę zwrócić twoją uwagę Paula na jedno z nich - odezwał się Marek. - Zlokalizowane jest na Żniwnej, niedaleko mnie. Jest duże i dwupoziomowe. Spójrz, jaki ma wielki salon i otwartą na niego kuchnię. Na dole jest jeden pokój, a na górze trzy. Osobno garderoba i dwie łazienki. Jest bardzo przestronne, a mimo to o wiele przytulniejsze, niż ten dom, którego się pozbywasz.
Paulina przeglądała uważnie zdjęcia.
 - Rzeczywiście jest ładne, ale te bloki chyba nie są takie wysokie, jak twój?
 - Nie, są czteropiętrowe, a moje dwunastopiętrowe. Jednak samo osiedle jest pięknie położone. Dużo zieleni a przede wszystkim jest ogrodzone. Ma własną ochronę i monitoring. Jest bezpieczne. Jak pozbędziesz się domu, na pewno będzie cię na nie stać.
 - Podoba mi się. Masz telefon do pośrednika? Namówię Tomasza. Może pojedziemy obejrzeć w przyszłym tygodniu.
 - Masz wszystkie dane, do każdej oferty. Skoro znalazł się nabywca na dom, to myślę, że transakcja pójdzie już szybko, szczególnie, że drastycznie obniżyłaś cenę.
Paulina obrzuciła ich wszystkich spojrzeniem pełnym wdzięczności.
 - Jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi. Nikt nigdy nie zrobił dla mnie tyle, co wy. Naprawdę nie wiem, jak wam się zrewanżuję za to wszystko. To tak wiele? - pociekły jej łzy po policzkach. Ula pogładziła ją po dłoni.
 - Nie płacz. Przecież wiesz, że nie czekamy ani na wdzięczność ani na rewanż z twojej strony. Dla nas jest najważniejsze, że wyszłaś z tej okropnej choroby i coraz lepiej sobie radzisz. To, co najgorsze masz już za sobą. Teraz będzie tylko lepiej. Za chwilę kupisz mieszkanie, a przede wszystkim masz u boku człowieka, który cię bardzo kocha i cały czas wspiera. Jeśli już masz płakać to tylko ze szczęścia.
 - Święte słowa - przytaknął Krzysztof.
Paulina uśmiechnęła się promiennie ocierając resztki wilgoci z twarzy.
 - Masz rację Ula. Niepotrzebnie się rozklejam.
 - Dzień dobry państwu - rozległ się za ich plecami męski głos. Jak na komendę wszyscy odwrócili głowy w kierunku drzwi, w których stał Tomasz.
 - Witamy, witamy, spóźnionego gościa - Helena już nalewała mu do szklanki lemoniady. - Siadaj proszę, bo ważne sprawy się dzieją.
Ucałował Paulinę i przywitał się z każdym z nich.
 - Jakież to sprawy?
 - Kochanie, Alex dobija targu w sprawie domu, a Ula z Markiem przynieśli oferty mieszkań. Spójrz na to, czyż nie piękne? Chciałabym je obejrzeć w przyszłym tygodniu. Pojedziesz ze mną?
 - Oczywiście, że pojadę. Też jestem go ciekaw.
Na patio weszła Zosia i poinformowała, że obiad na stole. Wszyscy ruszyli w stronę salonu.

Zaparkował pod blokiem i spojrzał na zamyśloną Ulę. Podniósł jej dłoń i odcisnął na niej ślad swoich ust.
- Odkąd wyszliśmy od rodziców jesteś jakaś przygaszona. Co się dzieje?
Uśmiechnęła się blado.
 - Nic się nie dzieje, naprawdę. Myślałam o Paulinie. Jest taka szczęśliwa, aż miło na nią popatrzeć.
 - To zabrzmiało tak, jakbyś jej zazdrościła. Nie jesteś szczęśliwa ze mną? - powiedział zmartwionym głosem.
 - Jestem. Jestem bardzo szczęśliwa - odparła zmęczonym głosem.
 - No jakoś mi na to nie wyglądasz. Zrobiłem coś nie tak? Uraziłem cię czymś? Powiedz mi i nie każ się domyślać. Przecież mówimy sobie o wszystkim.
 - Marek... Proszę cię, nie męcz mnie. Jestem taka znużona i śpiąca. Chodźmy do domu. Chcę wziąć prysznic i położyć się.
Odpięła się z pasów i otworzyła drzwi samochodu. Z niepewną miną zrobił to samo. Zaniepokoił go wyraz jej twarzy i to, co powiedziała. Nie zamydli mu oczu. Zbyt dobrze ją zna. Nie powiedziała mu wszystkiego. Czuł, że coś przed nim ukrywa.
 - Ula, nie zbywaj mnie, bo zaczynam się martwić. Nie wiem, o co chodzi. Powiedz mi.
Spuściła głowę.
 - Marek, nie dzisiaj. Nie teraz. Padam z nóg. Nawet nie mogę skupić myśli. Odłóżmy to, dobrze? - powiedziała niemal szeptem.
 - Kochanie, czy myślisz, że ja po tym, co usłyszałem będę mógł spokojnie zasnąć? Wiesz dobrze, że nie. Będę się gryzł do rana i myślał nad tym, co cię trapi.
Westchnęła ciężko.
 - No dobrze, ale nie tutaj. Chodźmy do domu.
Kiedy już wreszcie tam dotarli, przysiadła na kanapie ściskając nerwowo dłonie. Miał mętlik w głowie, gdy na nią patrzył. Zaczęła mu się wykluwać niedorzeczna myśl, którą natychmiast wyartykułował.
 - Ula? Czy ty chcesz ode mnie odejść? Nie kochasz mnie już?
Poderwała do góry głowę i zszokowana spojrzała mu w oczy.
 - Odejść? Myślisz, że chcę od ciebie odejść? Czy nie dość dałam ci dowodów, jak bardzo cię kocham? Czy za mało mówiłam, jak jesteś dla mnie ważny i nie potrafiłabym bez ciebie żyć? Czy nie powtarzałam ci ciągle, że jesteś miłością mojego życia? Czy mogłabym żyć bez powietrza? Jak w ogóle coś takiego mogło ci przyjść do głowy?
Zmieszał się. Przysiadł obok i ujął jej dłonie.
 - Przepraszam cię skarbie, ale ja już się w tym gubię. Naprawdę nie rozumiem, co cię tak gnębi. Już od kilku dni jesteś jakaś nieswoja.
 - Jestem nieswoja, bo trudno mi się pogodzić z tym, czego dowiedziałam się dwa dni temu.
 - A czego dowiedziałaś się dwa dni temu?
W jej oczach pokazały się łzy i potoczyły po policzkach. Otarł je delikatnie.
 - Błagam cię Ula wykrztuś to wreszcie. Nie trzymaj mnie w niepewności.
Ukryła w dłoniach twarz.
 - Boże, naprawdę nie wiem, jak mam ci to powiedzieć. Boję się, że źle to przyjmiesz, że nie jesteś jeszcze na to gotowy.
 - Na litość boską Ula, na co nie jestem gotowy?
Wzięła głęboki oddech i nerwowo otarła łzy.
 - Obiecaj mi tylko, że nie będziesz zły. Że nie będziesz gniewał się na mnie i nie będziesz krzyczał.
 - Przysięgam ci, że nie zrobię nic z rzeczy, które wymieniłaś.
 - Dobrze. - powiedziała niepewnie. - Dwa dni temu poszłam do lekarza?
 - Coś ci dolega? Jesteś chora? - przerwał jej.
 - Właściwie to nie... Poszłam, bo spóźniał mi się okres... Jestem w ciąży Marek. W czwartym tygodniu ciąży... Zrobili mi USG i wtedy się dowiedziałam.
Jego oczy przypominały wielkością młyńskie koła. Patrzył na nią z niedowierzaniem, a po chwili na jego twarz wypłynął szczęśliwy uśmiech. Przygarnął ją do siebie i zamknął w ramionach. Jej ciałem wstrząsał szloch. Uspokajająco gładził ją po plecach mówiąc.
 - Głuptasku ty mój kochany. Przecież to najwspanialsza nowina, jaką można usłyszeć. Jestem taki szczęśliwy i tak bardzo się cieszę. Jak mogłaś pomyśleć, że będę o to na ciebie zły? Przecież kocham cię bardziej niż własne życie, a teraz będę miał jeszcze więcej do kochania. Jutro miałem ci zrobić niespodziankę, ale myślę, że teraz jest na to odpowiedni moment. - wstał z kanapy i podszedł do jednej z komód stojących w salonie. Po chwili wrócił i ukląkł przed nią otwierając wieczko czerwonego, aksamitnego pudełeczka. Spojrzał w jej mokre od łez, rozszerzone zdumieniem oczy.- Ula. Wiesz, jak bardzo cię kocham. Nadałaś mojemu życiu sens, wyprostowałaś ścieżki, po których błądziłem, pokochałaś mnie. Moje życie bez ciebie u boku nie byłoby nic warte. Dlatego pytam cię, czy zechcesz zostać moją żoną i uszczęśliwić mnie na resztę życia?
Zaparło jej dech w piersi i długo nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Wzięła łapczywie haust powietrza.
- Wiesz, że nie mogłabym odpowiedzieć inaczej, tylko twierdząco. O niczym tak nie marzyłam, jak o tym, by razem z tobą iść przez życie. Kocham cię. - Odpowiedziała drżącym od płaczu głosem.
Włożył jej pierścionek na palec i mocno przytulił.
 - Dziękuję ci skarbie. To najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Będę miał wspaniałą żonę, a za osiem miesięcy wspaniałe Dobrzaniątko. Bardzo jestem ciekaw, co to będzie. Jest mi właściwie wszystko jedno. Chcę tylko, żeby było zdrowe i piękne, jak jego mamusia. Te zaręczyny miały się odbyć jutro. Zamówiłem nam stolik w "Książęcej" i nie będę go odmawiał. Pójdziemy tam i uczcimy dzisiejszy, szczęśliwy dzień.

Zasypiała jak zwykle, z głową wtuloną w zagłębienie jego szyi, w objęciu jego bezpiecznych ramion, słuchając najpiękniejszych słów o miłości, które z czułością szeptał jej do ucha. Uspokoiła się. Odeszły w kąt jej obawy i wielki strach przed jego reakcją na tę niespodziewaną niespodziankę. Kochał ją. Oświadczył się jej, czym dał dowód wielkiej miłości i przywiązania do niej. Była najszczęśliwszą osobą na ziemi.

W poniedziałkowy poranek wpadł jak burza do gabinetu swojego przyjaciela krzycząc od progu.
 - Seba! Żenię się!
Olszański, który właśnie popijał poranną kawę, zakrztusił się i wypluł całą zawartość na biurko, mocząc przy okazji dokumenty.
 - Cholera jasna! Czy ty musisz wpadać zawsze tak znienacka? Mógłbyś chociaż raz zapukać - przejechał rękawem zaplamiony krawat. - No jak ja teraz wyglądam... - zreflektował się nagle i spojrzał zezem na Dobrzańskiego.- Coś ty powiedział?
Marek przysiadł na krześle rozpierając się w nim wygodnie.
 - Żenię się przyjacielu. Muszę szybko załatwić ten ślub. Najdalej na początku sierpnia. Wczoraj oświadczyłem się Uli.
 - Nooo... to gratuluję - uścisnął mu dłoń. - Nie rozumiem tylko skąd ten pośpiech.
 - Powiem ci Seba, ale obiecaj, że nie wygadasz się przed Violettą. To na razie tajemnica.
 - Nie wygadam, możesz być pewien.
 - Ula jest w ciąży. Czwarty tydzień. To dlatego tak pośpieszam. Chcę wszystko pozałatwiać w jak najkrótszym czasie. Zaraz idę do Pshemko prosić go o uszycie sukni dla Uli. Ciebie chciałem prosić, żebyś pojechał do drukarni i przywiózł wzory zaproszeń. Dasz radę dzisiaj?
 - No pewnie. Nie ma problemu.
 - Dzięki stary. Odwdzięczę się.
Pshemko usłyszawszy tę nowinę prawie się popłakał i zapewnił Marka, że uszyje piękną kreację i na pewno zdąży na czas. Zadzwonił do matki. Wiedział, że powinni ich zawiadomić osobiście, ale uznał, że czas go goni. Wybrał jej numer i już na początku przeprosił, że robi to w taki sposób.
 - Wszystkiego się dowiesz, jak przyjedziemy. Na razie chciałbym cię spytać, czy pomogłabyś mi znaleźć jakąś salę na przyjęcie weselne. Na pewno znasz sporo takich miejsc. Ciągle przecież organizujesz jakieś bale dobroczynne.
 - Dobrze synku. Podzwonię i popytam, choć zupełnie nie rozumiem, dlaczego ci tak śpieszno.
 - To ma swoje uzasadnienie wbrew pozorom, mamo. Wszystko wyjaśnimy, ale już u was. Prawdopodobnie przyjedziemy jutro po pracy.

Weszli do obszernego salonu Dobrzańskich i przywitali się z Heleną. Tuż za nimi wszedł Krzysztof. Zosia wniosła jakieś ciepłe przekąski i gorącą herbatę.
 - Pauliny nie ma? - spytał Marek.
 - Nie. Pojechała z Tomaszem oglądać to mieszkanie. Na dzisiaj byli umówieni z pośrednikiem. Jest pod urokiem tego apartamentu i nie chciała, żeby okazja uciekła jej sprzed nosa. Siadajcie kochani i zjedzcie coś. Jesteś dzisiaj jakaś blada Ula. Dobrze się czujesz? - Helena spojrzała na nią z troską.
 - Wszystko w porządku pani Heleno.
Marek objął ją ramieniem i spojrzał na nią czule.
 - Nie tryska zdrowiem i energią mamo, ale ma to swoje wytłumaczenie. Wyjaśnię, żeby nie przedłużać. Ula jest w ciąży. To dopiero początek piątego tygodnia. Po naszej ostatniej wizycie u was poprosiłem ją o rękę, a ona się zgodziła. Z uwagi na jej stan, chcę jak najszybciej zalegalizować nasz związek, żeby dziecko miało już moje nazwisko i pełną rodzinę.
Dobrzańscy mieli łzy w oczach.
 - Uleńko, nawet nie wiesz, jak bardzo jesteśmy szczęśliwi. Od tak dawna marzyliśmy o wnuku, lub o wnuczce. To wspaniała wiadomość. Oczywiście ja od jutra zacznę szukać odpowiedniej sali na przyjęcie weselne i pomogę w miarę możliwości przygotować je jak najlepiej. Niczym się nie martwcie. Załatwcie tylko kościół, a my zajmiemy się resztą.
 - Dziękuję mamo. My jeszcze dzisiaj musimy porozmawiać z tatą Uli. Mam nadzieję, że wiadomość, że zostanie dziadkiem przyjmie równie entuzjastycznie, jak wy. Jutro pójdziemy załatwiać ślub w kościele. Ula koniecznie chce, żeby odbył się w Rysiowie. Tam pobierali się jej rodzice. Kościółek jest niewielki, ale bardzo urokliwy, bo drewniany. Tamtejszy proboszcz świetnie zna rodzinę Cieplaków, więc mam nadzieję, że nie będzie robił trudności. Od tego uzależniamy datę ślubu. Wstrzymaj się na razie z załatwianiem sali do momentu aż nie podamy konkretnej daty.
 - Dobrze synku. Mam nadzieję, że uda się wam w miarę szybko to załatwić.
Nie siedzieli długo. Ula była zmęczona. Widział, jak jej buzia staje się z upływem czasu coraz bledsza.
 - Pojedziemy już. Ula musi wypocząć, bo przed nami kolejny, ciężki dzień a i jeszcze z resztą rodziny musimy porozmawiać. Odezwiemy się niedługo. Dobranoc kochani.

Troskliwie zapiął Uli pasy i pogładził po twarzy.
 - Zmęczona jesteś bardzo, co? Zaraz będziesz w domu i odpoczniesz. Nie jest ci słabo? Martwię się trochę tą bladością. Może powinnaś zrobić jakieś dodatkowe badania? Wykroimy trochę czasu i pojedziemy razem. Chcę mieć pewność, że wszystko jest w porządku, dobrze?
 - Dobrze. Jedźmy już.
Wyjechał poza obrzeża Warszawy zerkając ukradkiem co chwilę na nią.
 - Zastanawiałaś się Ula, kto będzie twoim świadkiem? Ja bardzo chciałbym Sebastiana. Znamy się od wieków. Jest moim najlepszym przyjacielem.
 - Wiedziałam, że wybierzesz jego. Ja zaproponuję Violetcie. Zżyłyśmy się bardzo. Na pewno się zgodzi tym bardziej, że będzie Sebastian. Trzeba im jutro powiedzieć.
 - Powiemy Ula. Zaraz z rana powiemy. Jutro Seba ma przynieść wzory zaproszeń z drukarni. Zrobimy też listę gości i zlecimy wydrukowanie tego, które spodoba ci się najbardziej. To nie powinno zająć zbyt dużo czasu. Ja jeszcze w tym tygodniu chciałbym kupić obrączki, o ile będziesz czuła się na siłach, by pojechać ze mną. Ale wcześniej lekarz, bo nie będę spokojny.

Zgromadzili się przy stole w kuchni Cieplaków. Ich trójka wbiła pytające spojrzenie w Ulę i Marka.
 - No, to mówcie, - ponaglił Józef - co to za ważna sprawa?
 - Marek poprosił mnie o rękę tato. Zgodziłam się, bo bardzo go kocham. Wiesz, że z kimś innym nie mogłabym być szczęśliwa.
Józefowi zalśniły w oczach łzy.
 - To świetna wiadomość. Tak się cieszę Ula. Gratuluję wam.
 - I my też - Jasiek wstał z krzesła i ucałował siostrę a mała Betti wdrapała się na kolana Marka.
 - To teraz będziesz moim szwagrem?
 - Na to wygląda Betti.
 - To fajnie. Będziesz moim najulubieńszym szwagrem - Marek roześmiał się słysząc to stwierdzenie.
 - Bo jedynym Betti. Ale to nie wszystko. Chcieliśmy wam też powiedzieć, że za osiem miesięcy będzie nas więcej. Spodziewamy się dziecka, a ja jestem niewyobrażalnie szczęśliwy.
 - Będę dziadkiem?
Ula uśmiechnęła się widząc zdumioną minę ojca.
 - Tato, przecież od zawsze marzyłeś o zięciu i spełnieniu się jako dziadek. Będziesz miał teraz okazję. - Józef pokręcił głową.
 - Mam nadzieję, że moje serce wytrzyma tę dawkę rewelacji. Bardzo się cieszę córcia, ale co ze ślubem? Chyba zamierzacie się pobrać?
 - Spokojnie panie Józefie. Zamierzamy i to jak najszybciej. Jutro być może urwiemy się z pracy i przyjedziemy tu załatwić termin w kościele. Liczę na to, że będzie miał wasz proboszcz jakiś wolny na początku sierpnia.
 - Na pewno. To mała mieścina Marek. Więcej w niej pogrzebów niż ślubów. Teraz młodzi wolą brać ślub w mieście. Wy jesteście wyjątkiem.
 - Ula bardzo chce wziąć ślub właśnie tutaj, gdzie i państwo się pobierali. To dla niej ważne, a ja nie mam nic przeciwko temu. Nie będziemy mieć zbyt wielu gości. Tylko najbliższa rodzina i przyjaciele. Ten kościółek pomieści nas wszystkich.
 - Jutro zadzwonię do Proszowskich. Ich wypadałoby zaprosić. Zrobili dla nas bardzo dużo, a poza tym to najbliższa nasza rodzina. Innej nie mamy. Założę się, że będą zaskoczeni.
Marek roześmiał się.
 - I to podwójnie. Pewnie nie przyszło im do głowy, że zakocham się w ich siostrzenicy. To bardzo fajni ludzie. Zdążyłem ich poznać i polubić - spojrzał na zegarek. - Będę się zbierał kochani. Późno już. Jutro rano przyjadę po ciebie skarbie. A może... Wiesz, co mi przyszło do głowy? Może jutro rano pójdziemy na plebanię i załatwimy ten termin. Nie będziemy musieli przyjeżdżać drugi raz, a raczej to ja nie będę musiał. Opłaciłbym wszystko od razu i zaoszczędzilibyśmy trochę czasu. Co o tym myślisz?
 - Myślę, że to bardzo dobry pomysł. Trochę się spóźnimy, ale przynajmniej załatwimy jedną z najważniejszych rzeczy.
Wyszła z nim przed bramę i utonęła w jego ramionach. Ucałował ją czule gładząc po policzku.
 - Do jutra skarbie. Do jutra moje dwa skarby. Wypocznij i wyśpij się porządnie. Będę o siódmej trzydzieści.
 - Uważaj na siebie i proszę, nie szarżuj na drodze. Oddzwoń mi jeszcze, jak dojedziesz. Nie chcę się martwić.
 - Oddzwonię kotku. Dobranoc.




ROZDZIAŁ 24
ostatni


Paulina z uśmiechem na twarzy oglądała każdy zakamarek mieszkania. Naprawdę była pod wrażeniem. Najbardziej za jego kupnem przemawiał fakt, że nie trzeba tu było robić żadnego remontu, bo wyglądało, jakby dopiero wyszło spod pędzla. Detale były bardzo dopracowane. Piękne płytki na ścianach w obu łazienkach a dodatkowo spore jacuzzi w jednej z nich. Pokoje wymalowane na ciepłe, przytulne kolory, spora kuchnia, która ją najmniej interesowała i piękny, duży salon. Podeszła z uśmiechem do towarzyszącego jej Tomasza.
 - I co o tym myślisz kochanie. Ja uważam, że jest naprawdę piękne. Można się wprowadzać choćby dziś.
 - Mnie też się podoba. Widok za oknem urzekający. Spójrz ile zieleni. To bardzo uspokajający obrazek. Na pewno będziesz tu szczęśliwa.
Odwróciła się do pośrednika.
 - Jestem zdecydowana. Cena jest taka, jak uzgodniliśmy wcześniej, tak?
 - Tak. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Skoro zdecydowała się pani, zapraszam w takim razie jutro do naszego biura. Mamy na miejscu notariusza i będziemy mogli spisać umowę przedwstępną. Czy godzina szesnasta odpowiada pani?
 - Oczywiście, jak najbardziej. Na pewno będziemy.
Kiedy Tomasz odwoził ją do Dobrzańskich zadzwonił Alex z wiadomością, że w sprawie domu dobito targu i teraz pozostaje załatwić formalności. Ucieszyła się i zaraz powiedziała, że zdecydowała się na mieszkanie na Żniwnej.
 - Będę jeszcze potrzebowała twojej pomocy Alex. Znajdziesz jakąś firmę od przeprowadzek? Chciałabym, żeby popakowali wszystkie rzeczy i przewieźli je za jednym zamachem.
 - Nie martw się. Na pewno coś znajdę. Myślę jednak, że nie będzie to wcześniej niż w przyszłym tygodniu.
 - Mnie to pasuje. Musimy przecież popodpisywać wszystkie akty notarialne. Dziękuję braciszku. Do zobaczenia.
W salonie Dobrzańskich Paulina z ożywieniem przekazywała im dobre wieści.
 - I my mamy dla was niespodziankę. Był tu dzisiaj Marek z Ulą. Wyobraźcie sobie, że oświadczył się jej i jest bardzo szczęśliwy. Powiedziałabym, że nawet podwójnie szczęśliwy. Ula jest w ciąży w piątym tygodniu. Będziemy mieli wnuka lub wnuczkę. Bardzo się cieszymy. Widzisz Paulinko, dopiero rozmawiałyśmy o tym i spełniają się twoje słowa o oświadczynach. Miałaś chyba jakieś dobre przeczucie.
 - To wspaniała wiadomość Helenko. Oni zasługują na szczęście, jak nikt. Mam nadzieję, że i ja kiedyś zasłużę sobie na nie.
Tomasz ujął jej dłoń i przyłożył do ust.
 - Już zasłużyłaś kochanie i będziesz szczęśliwa. Obiecuję.

Proboszcz Malcharek od wieków służył mieszkańcom rysiowskiej parafii. Znał ich wszystkich. Na jego oczach rosły tu dzieci i umierali najstarsi mieszkańcy. Parafia była mała i biedna. Większość jego parafian pozostawała bez stałej pracy. Przy nich i on żył bardzo skromnie dzieląc się z nimi czasem tym, co miał. To za jego sprawą dzieci z najbiedniejszych rodzin dostawały w szkole ciepłe posiłki. Pomógł urządzić też klub sportowy, gdzie młodzież mogła wyżyć się do woli przy stole do ping-ponga lub pograć w rzutki, bez alkoholu i burd. Kochali go tutaj, bo zawsze potrafił im współczuć pochylał się nad ich mizerią i wielokrotnie udzielał sakramentów bez żadnych pieniędzy. Odwdzięczali mu się, jak mogli, a to świeżymi jajkami, a to ciastem, lub ubitym drobiem.
Dzisiejszego ranka po porannej modlitwie usiadł w swojej skromnej kancelarii i zabrał się za uzupełnianie księgi narodzin. Ostatnio przybyło kilku nowonarodzonych parafian i należało to odnotować. Pracę przerwało mu ciche pukanie do drzwi.
 - Proszę, proszę – zerknął ciekawie w ich kierunku. Uśmiechnął się szeroko na widok Urszuli Cieplak.
 - Urszula, a co cię do mnie sprowadza? Widzę, że nie jesteś sama. Przedstawisz mi twojego towarzysza?
 - Dzień dobry księże proboszczu. To jest mój narzeczony Marek Dobrzański. Przyszliśmy, bo chcieliśmy zabukować termin na nasz ślub.
Pomarszczona przez czas twarz księdza wygładziła się pod wpływem uśmiechu.
 - Naprawdę chcecie się pobrać właśnie tutaj?
 - Księże proboszczu, – Ula spojrzała na do duchownego z sympatią – ja całe życie o tym marzyłam, że wezmę ślub w miejscu, w którym pobierali się moi rodzice.
 - Zadziwiające moje dziecko. Naprawdę zadziwiające. Teraz młodzi uciekają do miasta. Dobrze pamiętam ślub twoich rodziców, bo sam im go udzielałem. Byłem wtedy jeszcze młody tak jak oni. Twoja mama była piękną kobietą. Odziedziczyłaś po niej urodę. Wielka szkoda, że odeszła od nas tak wcześnie – dodał ze smutkiem. – No, ale widać Pan Bóg miał wobec niej inne plany. To, kiedy chcecie się pobrać?
 - Najlepiej na początku sierpnia. Drugi sierpnia, to sobota i dobrze by było, gdyby ksiądz znalazł dla nas miejsce w tym dniu – odezwał się milczący dotąd Marek.
 - Nie martwcie się. Miejsce na pewno się znajdzie. Ślubów mamy tu, jak na lekarstwo – zerknął do wielkiej, leżącej przed nim księgi. – Co powiecie na godzinę trzynastą?
 - Bardzo dobra godzina. Jest czas, by przygotować się do uroczystości.
 - W takim razie zapisuję. Marek Dobrzański i Urszula Cieplak, drugi sierpnia, godzina trzynasta. Wyjdą też trzy zapowiedzi w tygodniowych odstępach w każdą niedzielę, ale o tym pewnie wiecie. Czy ktoś będzie dekorował kościół przed uroczystością? Zwykle robi się to w przeddzień ślubu.
 - Na pewno kogoś wynajmiemy – uspokoił go Marek. – Chciałbym też już dzisiaj pokryć wszystkie koszty uroczystości, jeśli ksiądz pozwoli. Proszę – wręczył mu białą, dość grubą kopertę. – Myślę, że to wystarczy.
 - Dziękuję synu. To już wszystko. Spotykamy się więc w sierpniu. Do zobaczenia.
Wyszli na ulicę i podeszli do samochodu.
 - Cieszę się kochanie, że mamy to już za sobą. Zadzwonię do mamy i podam jej ten termin. Zanim pojedziemy do pracy zahaczymy jeszcze o przychodnię. Jesteś na czczo i trzeba to wykorzystać. Jak ci pobiorą krew podjedziemy na jakieś śniadanie.
Nie sprzeciwiała się. Sama wiedziała, że coś z nią jest nie tak. Zdecydowanie słabiej się czuła niż przed ciążą i szybciej się męczyła. Trzeba wyjaśnić te przypadłości.
Odwróciła wzrok, gdy pielęgniarka wbijała jej igłę w żyłę. Nie lubiła widoku krwi, a tym razem uciągnięto jej dość sporo, bo Marek opłacił mnóstwo różnych badań. Tak, jak obiecał zabrał ją na śniadanie. Nie miała apetytu. Jedzenie rosło jej w gardle, ale nie chcąc go martwić wmusiła w siebie trochę. Przecież teraz najważniejsze było dziecko. Ono powinno zdrowo się rozwijać.
Wychodzili z lokalu, gdy Marek dojrzał po przeciwnej stronie ulicy salon jubilerski.
 - Spójrz Ula. Jubiler. Wejdźmy tam. Pół godzinki i tak nas nie zbawi, bo już jesteśmy spóźnieni.
Z ciekawością oglądali mniej lub bardziej zdobione obrączki. Wreszcie Ula wybrała. Były całkiem proste, a jedyną ozdobą, jaką posiadały, był cienki pasek białego złota lecący przez ich środek. Kupił je bez wahania i już bez przeszkód dojechali do pracy. W sekretariacie zastali Sebastiana.
 - Dobrze, że jesteście oboje. Chodźcie do gabinetu. Musimy wam coś powiedzieć. Kiedy rozsiedli się wygodnie, Marek zagaił.
 - Wiecie już, że chcemy się pobrać. Znamy już datę. To drugi sierpień, godzina trzynasta. Chcemy was też prosić, byście zostali naszymi świadkami. Zgodzicie się?
Violetta ledwie hamowała radość.
 - Oczywiście, że się zgadzamy, prawda Sebulku? To dla nas zaszczyt.
 - Święta prawda. Obraziłbym się, gdybyś mi tego nie zaproponował. W końcu jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, nie?
 - Jesteśmy Sebastian i mam nadzieję, że nadal tak będzie. Z tego samego powodu Ula wybrała Violę. Byłeś po te zaproszenia?
 - A właśnie! Gdzie ja mam głowę? – wyjął plik kartoników z wewnętrznej kieszeni marynarki. – Proszę – podał Uli. – Obejrzyj dokładnie i jak się zdecydujesz, to daj mi znać. Złożę zamówienie w drukarni. Zrobiliście listę gości?
 - Jeszcze nie, ale jak Viola zaparzy nam kawy, to zaraz pochylimy się nad nią. Nie będzie zbyt długa, bo chcemy skromnego ślubu. Rodzina i przyjaciele. Nie chcemy pompy ani blichtru.
Violetta podniosła się z kanapy.
 - Dobrze kochani. Jeszcze raz dziękujemy za zaproszenie. Ja idę po tę kawę.
Pospisywali najważniejszych członków rodzin z obu stron i swoich przyjaciół. U Uli wypadło to znacznie skromniej niż u Marka. Doliczyli się siedemdziesiąt osób wraz z pracownikami firmy, z którymi byli w bardziej zażyłych stosunkach.
 - To chyba wszystko – Ula wyprostowała się na krześle. – Zobaczmy jeszcze te zaproszenia.
Chciała, by były skromne, nie przesadzone w zdobieniach. Wreszcie zdecydowała się na jedno z nich.
 - Chcę to. Jest najładniejsze. Dołączę jeszcze listę gości i Sebastian może zamawiać w drukarni.
 - Dobrze skarbie. Zaraz do niego pójdę. Mam nadzieję, że szybko wydrukują.

Ku ich zdziwieniu wszystko szło sprawnie i gładko. Głównie dzięki Markowi, bo to on podejmował się załatwienia różnych rzeczy. Nie chciał, by się forsowała. Męczyły ją poranne wymioty i nudności. Nie była w dobrej formie. Odebrali wyniki badań i następnego dnia mieli wizytę u lekarza. On przyjrzał im się uważnie i wypytał Ulę o dolegliwości.
 - Martwię się o nią doktorze. Jest taka słaba. Teraz jeszcze doszły te wymioty, które ją po prostu wykańczają.
 - Nie dziwię się. Przy ciąży to normalna reakcja, jednak wyniki z krwi nie są rewelacyjne. Zdecydowanie za mało żelaza. Potas też słabiutki. Bardzo niski cholesterol. Znacznie poniżej normy, przede wszystkim jednak za niski poziom cukru. To głównie z tego powodu jest słaba i ospała. Wszystkiemu jednak można zaradzić. Kiedy już opuścicie gabinet, przejdziecie do pokoju obok. Urzęduje w nim dietetyczka. Ona da pani listę z produktami, które powinna pani jeść, by poprawić te wyniki. Ja przepisuję pani witaminy i leki na wzmocnienie. Zaraz też zrobimy USG. Zobaczymy, co tam u maluszka.
Marek z dużym podekscytowaniem śledził obraz na monitorze. Trochę był rozczarowany, bo to, co na nim widział w niczym nie przypominało dziecka. Lekarz spojrzawszy na jego minę uśmiechnął się pod nosem.
 - To dopiero siódmy tydzień. Na razie nic nie widać wyraźnie. Z czasem płód się powiększy i będzie można rozróżnić kończyny i twarz. Na razie może pan zobaczyć, jak bije jego serce. Zrobię też wydruk. Będziecie mieli na pamiątkę.
Zaopatrzeni w milion zaleceń wyszli z przychodni. Od razu wykupili też recepty i zaopatrzyli się w żywność, którą od dzisiaj miała ratować swoje nadwątlone siły.
 - Obiecaj mi kochanie, że będziesz pilnować tej diety. Nie chciałbym, by coś się stało tobie i naszemu dziecku.
 - Mówisz tak, jakby mnie na nim nie zależało – powiedziała ze skargą w głosie. - Oczywiście, że będę stosować się do zaleceń. Muszę się trochę wzmocnić, bo inaczej nie urodzę własnymi siłami.
Przytulił ją mocno.
 - Wiem kochanie, wiem. Jesteś bardzo dzielna. Kocham cię.

Okres wymiotów skończył się, a ona wreszcie poczuła się lepiej. Zażywane każdego dnia witaminy i odpowiednie odżywianie szybko przyniosły efekty. Zniknęła bladość z jej policzków. Znowu zaczęła wyglądać zdrowo. Ciąża służyła jej. Pod jej wpływem wypiękniała jeszcze bardziej, a Marek nie mógł oderwać od niej zachwyconego wzroku. Przez te wcześniejsze kłopoty i przez to, że każdego dnia drżał o nią, nie był w stanie pomóc Alexowi przy przeprowadzce Pauliny do nowego mieszkania. Alex uspokajał go.
 - Nie martw się. Masz teraz ważniejsze sprawy na głowie. Dobre samopoczucie Uli i ślub. Teraz musisz być przy niej i my wszyscy to rozumiemy. Poradzimy sobie. Jest przecież Tomasz, a firma od przeprowadzek też wynajęta. Jak już urządzimy to mieszkanie zaprosimy was na parapetówkę.
Rzeczywiście nie minął miesiąc od tej rozmowy a oni już oblewali nowe lokum Pauliny i podziwiali, z jak wielkim smakiem je urządziła. Część mebli zostawiła, ale też sporo bardzo gustownych dokupiła. To właśnie na tej imprezie byli świadkami wielkiego szczęścia panny Febo. Tomasz, który kochał ją nieprzytomnie i bezwarunkowo, poprosił ją o rękę. Powiedział, że znają się być może zbyt krótko, jednak on jest pewien, co do niej czuje i nie chce już dłużej czekać. Gdy zapytał, czy ona zechce zostać jego żoną, rozpłakała się i szepnęła tylko krótkie „Si”. Jedynie Alex pozostał w tym towarzystwie singlem.
 - Powinieneś i ty rozejrzeć się za jakąś porządną, uczciwą kobietą bracie. Całe życie chcesz być sam? – Marek poklepał go po ramieniu.
– Oczywiście, że nie chcę być sam. Być może, że zrobię, jak radzisz. Już dość mam tej samotności. Mam wprawdzie kogoś na oku, ale czy będzie chciała się ze mną widywać, to naprawdę nie wiem.
 - Znam ją?
 - Znasz. Ale na razie nic ci nie powiem. Nie chcę zapeszyć. Mam nadzieję, że poznasz ją lepiej na własnym weselu, bo zamierzam z nią przyjść. Wtedy ją przedstawię.
 - W takim razie uzbrajam się w cierpliwość przyjacielu.

W pewną czerwcową sobotę doszło też do spotkania obu rodzin. Cieplakowie zostali zaproszeni przez Dobrzańskich. To był najwyższy czas, by obie rodziny mogły poznać się bliżej. Jak każdy, kto był pierwszy raz w posesji seniorów, tak i Cieplakowie byli pod wrażeniem jej rozmiarów. Józef chwalił piękny dom i ogromny ogród. Znalazł wspólny język z Krzysztofem i kolejny raz uraczył go butelką swojej słynnej nalewki. Był też pod urokiem uprzejmości Heleny. Spotkanie udało się. Rodziny się zintegrowały i polubiły. Marek i Ula patrzyli na te relacje z błogim uśmiechem.
W połowie lipca wybrali się na weekend do Jelitkowa. Chcieli osobiście wręczyć zaproszenia na ślub Proszowskim. Ci ostatni już wiedzieli o nim, bo szczęśliwy Józef nie omieszkał ich o tym powiadomić. Beata nie mogła w to uwierzyć.
 - Widzisz Leszku, jaka cicha woda z tej naszej Uli? Słówkiem nie pisnęła, że kocha się w tym Marku. Przecież jak była tu ostatnio, to przyjechał po nią. Niby chciał, żeby wróciła do firmy. On już wtedy ją kochał. Dobrze się maskowali oboje. Najważniejsze jednak, żeby była szczęśliwa.
Tego piątkowego wieczoru wypatrywali ich niecierpliwie. Zarówno Beata i Leszek byli bardzo podekscytowani, a i Stefan co chwilę wyglądał zza drzwi kuchni. Tylko Igor zachowywał spokój z właściwą sobie nonszalancją. To on pierwszy dostrzegł srebrnego Lexusa i powiedział leniwie.
 - Już są.
Po chwili Ula i Marek tonęli w ich ramionach. Stefan przygarnął swoją pupilkę do piersi i powiedział wzruszony.
 - Tak się cieszę kruszynko, tak się cieszę. Powiedz, jesteś szczęśliwa?
 - Jestem bardzo szczęśliwa Stefan, bo wychodzę za wspaniałego człowieka.
 - Niech no ci się przyjrzę. Jesteś piękna. Jeszcze bardziej wypiękniałaś od czasu, kiedy cię ostatni raz widziałem. Nadal jednak jesteś szczupła. – Roześmiała się perliście.
 - Już niedługo Stefan. Za chwilę będę wyglądać, jak nadmuchana piłka. Spodziewamy się dziecka.
Na te słowa wszyscy zamilkli.
 - Naprawdę? – pisnęła w końcu Beata.
 - Naprawdę ciociu. Urodzi się na początku stycznia.
 - Gratulujemy wam kochani. Dziecko, to wielkie szczęście. Ale nie stójmy tak. Stefan przygotował dla was same pyszności. Zapraszamy.
Przy pysznej kolacji wręczyli im zaproszenia.
 - To środek sezonu ciociu, ale mamy nadzieję, że dacie radę przyjechać.
 - Choćby się waliło i paliło nie odpuścimy takiej okazji – zapewnił Leszek. Dawno nie widzieliśmy się z Józefem a i Jaśka i Betti chętnie uściskamy. Będziemy na pewno.
Wyrwali się jeszcze na wieczorny spacer plażą. Dobrze wiedział, że uwielbia takie spacery. Szli wolno wzdłuż brzegu zasłuchani w cichy plusk fal. Przystanęli w końcu a on przykleił się do jej pleców obejmując ją czule. Przytulił usta do jej skroni.
 - Wiesz kotku, gdybym tu wtedy nie przyjechał i nie był taki uparty, by ściągnąć cię z powrotem do Warszawy, straciłbym szansę na wielkie szczęście. Do śmierci będę dziękował Bogu, że postawił cię na mojej drodze. Jestem wielkim szczęściarzem.
 - A ja? Myślisz, że mogłabym żyć bez ciebie? Nie mogłabym Marek. Nie, gdy już uświadomiłam sobie, jak bardzo jesteś dla mnie ważny i jak bardzo cię kocham. Marzenie się spełniło. Teraz będziemy już zawsze razem. Na wieki.
 - Na wieki – powtórzył za nią szeptem zanim przylgnął do jej pełnych ust.

Czas płynął nieubłaganie. Nawet się nie spostrzegli, jak nadszedł ten najważniejszy dla nich dzień. Od samego rana w rodzinnym domu Uli panował rzadko spotykany tu ruch. Sebastian przywiózł Violettę, a Tomasz Paulinę, by mogły pomóc w przygotowaniu Uli, sami zaś pojechali na Sienną. Byli tam już rodzice Marka i Alex.
W Rysiowie zjawiła się też zamówiona przez Marka wizażystka i Pshemko z jej suknią ślubną. Paulina z Violettą i projektant czekali cierpliwie, aż kobieta zrobi Uli fryzurę i makijaż, delektując się aromatyczną kawą przygotowaną przez Józefa. Potem pomogły jej w założeniu sukni. Mistrz się naprawdę postarał. Suknia uszyta była ze lśniącego białego materiału, delikatnie opinającego figurę Uli. Leżała idealnie podkreślając atuty jej figury. Wprawdzie brzuszek jej się już nieco zaokrąglił, jednak w żadnym stopniu nie sugerował ciąży. Kiedy wreszcie opuściła swój pokój Pshemko westchnął teatralnie.
 - Jesteś piękna Urszulo. Wyglądasz zjawiskowo.
Józef z podziwem patrzył na swoją najstarszą latorośl. Tak bardzo przypominała mu jego zmarłą Magdę. Ukradkiem otarł oczy, w których zdążyły się zgromadzić łzy. Jej rodzeństwo też patrzyło na nią oniemiałe.
Nerwowo spojrzała na zegarek. Była dwunasta trzydzieści. Usłyszeli dzwonek do drzwi. Po chwili wszedł Marek a za nim Sebastian i Tomasz. Zobaczył ją i wzruszenie ścisnęło mu krtań. W tej pięknej, białej sukni wyglądała jak anioł. Podszedł wolno do niej i ucałował jej dłoń.
 - Jesteś najpiękniejszą istotą na świecie. Jesteś cudem kochanie.
Sam wyglądał wspaniale. W śnieżnobiałej koszuli i eleganckim, czarnym garniturze z muszką pod szyją prezentował się niezwykle wytwornie.
Przyszedł czas na błogosławieństwo. Już rozciągnięto przed nimi białe prześcieradło, na którym uklękli oboje. Najpierw pobłogosławił ich Józef, a potem Dobrzańscy. Helena nie mogła powstrzymać łez. Spełniało się jej marzenie. Jej jedynak znalazł upragnione szczęście u boku wspaniałej kobiety, która wkrótce obdarzy ich wnukiem lub wnuczką.
Na koniec tej ceremonii zdążył dojechać Alex. Wszedł do domu prowadząc ładną blondynkę. Wyglądała znajomo. Kiedy Ula z Markiem wstali z kolan podszedł do nich i zagaił.
 - Kochani, wyglądacie jak z żurnala. Mamy jeszcze chwilkę i chciałbym wam kogoś przedstawić, choć myślę, że dobrze ją znacie. Odwrócił się za siebie.
 - Kasiu pozwól – podał kobiecie dłoń.
 - Kasia Pawlak, moja dziewczyna, kojarzycie?
Uśmiechnęli się oboje.
 - Oczywiście, że kojarzymy i bardzo się cieszymy Alex. Pani Kasia, to wspaniała osoba. – Kasia zarumieniła się.
 - Mówcie mi po imieniu i dziękuję za komplement.
Podeszła Paulina.
 - Już czas jechać. Witaj Kasiu. Bardzo się cieszę, że zgodziłaś się towarzyszyć Alexowi. – Kasia roześmiała się.
 - Nie mogłam mu odmówić. Ma wielki dar przekonywania.

Na ulicę prowadzącą do rysiowskiego kościółka wyległy prawdziwe tłumy. Już dawno w Rysiowie nie było takiej atrakcji. Najbliżsi sąsiedzi i inni mieszkańcy nie darowaliby sobie, gdyby miało ich ominąć takie widowisko. Od miesięcy nie widziano tu tak wielu ekskluzywnych samochodów i tak pięknie ubranych ludzi. Ten ślub dawał dobry powód, by być tematem rozmów przez najbliższe tygodnie. Pod domem Cieplaków stały cztery długie limuzyny. Jedna biała, którą miała pojechać para młoda i trzy czarne mające pomieścić Józefa z dziećmi, Proszowskich, Dobrzańskich „Febo”, „Zagórskich” i „Olszańskich”. Kawalkada limuzyn ruszyła wolno, a za nią posuwał się szereg samochodów pozostałych gości.
Przed kościołem, z białej limuzyny Marek wyłowił swoje kochanie i spojrzał na nią z żarem w oczach. Oto spełniało się jego marzenie. Za chwilę poślubi kobietę, którą pokochał miłością wieczną, bezgraniczną i wielką. Kobietę, która uratowała mu życie i która później ratowała go jeszcze wielokrotnie. Uczyni wszystko, by dać jej szczęście, by nigdy jej nie zawieść.
Stanęła przy nim skromnie trzymając w dłoniach bukiet herbacianych róż i spojrzała mu z miłością w oczy.
 - Kocham cię – szepnął jej czule do ucha. Uśmiechnęła się do niego cudnie.
 - Kocham cię najmocniej na świecie – odpowiedziała.
Za nimi ustawili się już w szeregu Violetta z Sebastianem, jako świadkowie, Paulina z Tomaszem i Alex z Kasią, tworzący orszak ślubny. Rozległ się dźwięk organów i ruszyli wolnym krokiem przekraczając próg kościoła.
Kapłan owinął ich dłonie stułą. Patrzyli sobie z miłością w oczy. Świat przestał istnieć a czas się zatrzymał. Niemal mechanicznie powtarzali zdania wypowiadane przez księdza Malcharka. Z czułością przylgnął do jej ust, gdy usłyszał „Teraz możesz pocałować pannę młodą”.
 - Nareszcie skarbie, nareszcie. Jestem niewyobrażalnie szczęśliwy.
Ujął jej dłoń i wolno poprowadził przez szpaler gości na kościelny dziedziniec.

Zabawa trwała w najlepsze. O czwartej nad ranem przysiedli zmęczeni za stołem. Oparła głowę o ramię Marka i obserwowała bawiących się gości. Niezmordowana Violetta wodziła rej w tym towarzystwie. Ula uśmiechnęła się. Pozazdrościła jej tej spontaniczności. Szalona Viola miała powody do radości. Zaliczyła pierwszy rok studiów celująco. Zaskoczyła ich wszystkich, a Sebastian pękał z dumy. Przeniosła wzrok na Paulinę tańczącą w objęciach Tomasza. I oni znaleźli ścieżkę do siebie. Są szczęśliwi. W grudniu planują ślub. Wreszcie Alex. Uśmiechnięty Alex. Jeszcze rok temu nikt by go nie posądzał o taki uśmiech. Być może i Kasia okaże się kobietą, której szukał całe życie? Odwróciła twarz w kierunku Marka i spojrzała w jego stalowo-szare, śmiejące się oczy.
 - Jestem taka szczęśliwa Marek – powiedziała półgłosem. – Mamy kochających rodziców, wspaniałych przyjaciół, mam ciebie, najdroższą osobę na świecie, a za kilka miesięcy zostaniemy dumnymi rodzicami tej kruszynki. Nie mogłabym wyobrazić sobie lepszego życia.
Zamknął ją w swoich ramionach i przytulił się do jej ciepłego policzka.
 - Ja też kochanie, ja też…


KONIEC



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz