Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 16 listopada 2015

"TROCHĘ INNA BAJKA" - rozdział 9,10,11 ostatni



ROZDZIAŁ 9


Część 1

Było dość pogodnie, chociaż chłodno. Jak na środek jesieni, aura nie była najgorsza. Najważniejsze, że nie lało. Pchając wózek przed sobą podszedł do parkingu, na którym w szeregu stały zaparkowane melexy. Przeniósł Ulę na siedzenie i złożył wózek umieszczając go bezpiecznie z tyłu. Usiadł za kierownicą i wolno ruszył. Ula przymknęła oczy i pozwoliła wiatrowi wpleść się we włosy. Czuła się cudownie. Spojrzała w lewą stronę przyglądając się spokojnej twarzy Marka.
 - Bardzo cię kocham – powiedziała półgłosem. - Inny na twoim miejscu już dawno by zrezygnował. – Popatrzył na nią zdziwiony.
 - Zrezygnował? Z czego? – nie rozumiał.
 - Ze mnie… - powiedziała. Zatrzymał melexa i odwrócił się do niej patrząc jej prosto w jej dwa chabry powiedział poważnie.
 - Nigdy z ciebie nie zrezygnuję. Kocham cię jak wariat. Do szaleństwa. Nie umiałbym bez ciebie żyć. Proszę, nawet nie myśl takimi kategoriami. Należymy do siebie, kochamy się. Czy nie na tym polega miłość, żeby iść razem w jednym kierunku, trzymając się za ręce i nie opuszczać w potrzebie? Dla mnie jesteś cudowna, jedyna, niepowtarzalna i wyjątkowa, a to, że chwilowo nie chodzisz. nie ma tu nic do rzeczy.
Płakała. Policzki miała mokre od łez. Przytulił ją mocno.
 - A jeśli się nie uda? Jeśli już nigdy nie będę sprawna? – spytała płaczliwie.
 - Ula! Skąd u ciebie te wątpliwości? Tak dobrze poszło ci na ćwiczeniach. Są naprawdę bardzo duże szanse, że będziesz chodzić, ale dobrze odpowiem ci – spojrzał przenikliwie w jej niebieskie tęczówki. – Nawet gdybyś pozostała taka jak w tej chwili, ja nigdy, rozumiesz, przenigdy cię nie zostawię, bo za bardzo cię kocham, żebym miał to zrobić. Nie płacz już, bo całe popołudnie będziesz miała takie rozdygotane. Musisz być spokojna. Jedziemy do Diablo. Pamiętasz? On wyczuje twój nastrój i też będzie nerwowy – wyciągnął chusteczkę i otarł jej łzy z policzków. – Możemy jechać? – Kiwnęła głową. Ruszył więc dalej.

Podjechał i zaparkował jak najbliżej wejścia do stajni. Przeniósł ją na wózek i wjechał do środka. Diablo wyczuł ją, bo zaczął głośno rżeć.
 - Diablo, Diablo, spokojnie przyjacielu, już jestem, tęskniłeś za mną? – przemawiała do niego czule, a zwierzę rżało radośnie, jakby rozumiało, co do niego mówi.
 - Możesz mnie wziąć na ręce? – zwróciła się do Marka. - Chcę go pogłaskać, a z wózka nie mogę dosięgnąć jego karku – wyjaśniła. Zrobił o co prosiła i przybliżył się z nią do końskiego pyska. Pieszczotliwie gładziła jego chrapy i czoło wplatając palce w jego gęstą grzywę. Koń poddał się tym pieszczotom przytulając chrapy do jej policzka.
 - Ja też bardzo, bardzo za tobą tęskniłam – wyszeptała czule. – Bądź cierpliwy, a pojeździmy znowu razem.
Nagle jak spod ziemi wyrósł Raul i podał jej bez słów wiązkę marchewek. Zaczęła nimi karmić konia, a on z największą delikatnością odbierał z jej rąk przysmaki i delektował się nimi.
 - Muszę już iść Diablo, ale obiecuję, że będę cię codziennie odwiedzać - pogłaskała go ostatni raz i Marek z powrotem posadził ją w wózku. Wyjechali na zewnątrz.
 - Wydaje się jakby odmieniony – powiedziała zamyślona Ula. – Nie wydaje ci się Raul, że on chyba się zmienił? Nie reaguje już tak nerwowo na obcych. Marek był przecież bardzo blisko. Dawniej zacząłby wierzgać, a dzisiaj stał spokojnie.
 - Masz rację córeńko. Ja już wcześniej to zauważyłem. Myślę, że to z tęsknoty za tobą. Nie widział cię długo i zaczęło być mu obojętne, kto go wypuszcza na padok lub siodła. Pamiętasz ile razy zrzucił mnie na początku? Jak wierzgał i nie pozwalał mi się dosiąść? – Kiwnęła głową. – Od kiedy cię zabrakło, siodłałem go już wielokrotnie, a raz nawet na nim jechałem. O dziwo nie zrzucił mnie i pozwolił się prowadzić. Podrzucam mu od czasu do czasu pęczek marchewek, albo kilka jabłek i chyba, dlatego przestaje być wobec mnie agresywny.
 - Zadziwiające. Ale to dobrze. On musi się wybiegać każdego dnia, a ja nie dałabym rady go siodłać w takim stanie – zwróciła głowę w kierunku Marka. – Wracajmy. Zaczyna się robić zimno. Zrobimy sobie jakąś kawę. Mam na nią ochotę. Idziesz z nami Raul?
 - Nie dzisiaj Ula. Mam tu jeszcze trochę roboty przy ogrodzeniu.
 - W takim razie do jutra. Trzymaj się.
 - Wy też. Jakbyście mnie pilnie potrzebowali, to wiecie gdzie mnie szukać. Poza tym jestem przecież pod telefonem, więc jakby, co…
 - Dziękujemy Raul – powiedział Marek. – Chętnie skorzystamy, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Podjechali w milczeniu pod dom. Wjechał z wózkiem do środka i przeniósł Ulę na kanapę. Ściągnął z niej dres i przebrał w wygodną sukienkę. Nastawił expres. Po chwili siedzieli rozkoszując się aromatem świeżo parzonej kawy. Położyła głowę na jego piersi.
 - To był intensywny dzień – westchnęła. Zmęczył mnie trochę.
 - Chcesz się położyć?
 - Nie… - uśmiechnęła się blado. - Dobrze mi tu z tobą. Uwielbiam się w ciebie wtulać. – Siedzieli w ciszy sącząc kawę zatopieni w swoich myślach. Wieczorem przygotował dla nich kolację, po której wzięli wspólny prysznic, a po nim, tak jak wczoraj, ułożył ją do snu. Tym razem również nie skończyło się na słodkich pocałunkach. Chciała mu udowodnić, że da mu tyle miłości, ile tylko zdoła za to, że przy niej jest.

Mijały dni, a jeden był podobny do drugiego. Codzienna, kilkugodzinna rehabilitacja powoli, ale jednak przynosiła jakieś efekty. Pierwszym objawem było mrowienie w nogach. Zdziwiła się, bo przedtem mogli ją kłuć igłami i nie odczuwała żadnego bólu. Teraz też go nie czuła, ale to mrowienie było intensywne. Marek zabrał ją do Warszawy na pierwszą wizytę kontrolną. Po niej mieli jechać do Dobrzańskich na obiad. Serdecznie przywitali się z neurochirurgiem, który ją operował. Opowiedzieli o dziwnym mrowieniu na całej długości nóg. Był zdumiony.
 - Naprawdę pani to czuje?
 - Naprawdę. Trochę to dziwne. Ja odczuwam to tak, jakby coś łaskotało mnie bez przerwy pod skórą.
 - Ile godzin dziennie pani ćwiczy?
 - Co najmniej trzy i pół godziny i naprawdę są to bardzo intensywne ćwiczenia.
 - Dużo. Daje pani radę? Ma na tyle siły? Nie robi się pani słabo? – Uśmiechnęła się.
 - Nic z tych rzeczy. Poza tym mój narzeczony bardzo mnie wspiera i ćwiczy razem ze mną. Pilnuje też, żebym nie czuła dyskomfortu. Powie mi pan, co oznacza to mrowienie?
 - To mrowienie oznacza odradzanie się nerwów po porażeniu. Jeśli w dalszym ciągu utrzyma pani takie tempo ćwiczeń jestem przekonany, że wkrótce zacznie pani poruszać palcami.
 - To naprawdę fantastyczna wiadomość – odezwał się milczący dotąd Marek. – Ona jest bardzo zdeterminowana i zawzięcie ćwiczy. Nie odpuszcza sobie i nie użala się nad sobą. Jest wspaniała – spojrzał na Ulę z żarem w oczach, co nie umknęło uwagi lekarza. Uśmiechnął się pod nosem.
 - I tak trzymać pani Urszulo. Najważniejsze to nie poddawać się. Bardzo mnie cieszą pani postępy. Widzimy się za miesiąc. Niech mnie pani znów czymś zaskoczy – spojrzał na nią z wyraźną sympatią w oczach.
 - Bardzo się o to postaram. Do widzenia doktorze.
Wyszli z gabinetu. Marek promieniał szczęściem nie mniej niż ona.
 - Mówiłem, że jesteś wspaniała, cudowna, jedyna i wyjątkowa. Dzisiaj lekarz to tylko potwierdził. Teraz do rodziców. Nie wiem jak ty, ale ja naprawdę zgłodniałem. Mam nadzieję, że Zosia przygotowała coś smacznego.
Podjechał pod dom. Krzysztof zauważył ich i wyszedł pomóc Markowi.
 - Witajcie kochani – podszedł i uściskał najpierw Ulę potem Marka. – Ula wyglądasz kwitnąco. – Zarumieniła się, co Krzysztof przyjął z dobrodusznym uśmiechem.
 - Dziękuję panie Krzysztofie. – Podjechali z wózkiem pod drzwi po świeżo wybudowanym, właśnie ze względu na nią, podjeździe. W progu już witała ich wylewnie Helena.
 - Uleńko jak się czujesz dziecko? Nic cię nie boli? – Uśmiechnęła się do Dobrzańskiej.
 - Nic, a nic i czuję się świetnie. Właśnie wracamy od lekarza. Powiedziałam mu, że od jakiegoś czasu czuję mrowienie na całej długości nóg, a on powiedział, że to wspaniała nowina, bo oznacza, że odradzają się porażone nerwy. Jestem na dobrej drodze do wyzdrowienia.
 - To cudowna wiadomość kochanie. My tak mocno trzymamy za ciebie kciuki i modlimy się, żebyś wyszła zwycięsko z tej nierównej walki.
 - I tak będzie. Ja nie mam zamiaru się poddawać. Zresztą Marek bardzo mnie wspiera i dodaje sił.
Krzysztof pochylił się nad nią i ucałował w czoło.
 - Ma ta nasza synowa charakterek. Tylko pozazdrościć. – Zrobiło jej się przyjemnie na sercu, gdy usłyszała, że nazywają ją już swoją synową, chociaż nią jeszcze nie była. W miłej i rodzinnej atmosferze zjedli pyszny obiad. Ula gawędziła z Heleną, a Marek przeszedł z Krzysztofem do gabinetu. Usiedli w fotelach.
 - W firmie wszystko w porządku tato? Nie męczą cię zbytnio? Nie denerwują?
 - Nie martw się. Wszystko pod kontrolą. Podpisałem kilka umów na sprzedaż letniej kolekcji. Interes idzie dobrze. Płynność finansowa też dobra. Sebastian pracuje jak nigdy dotąd, a i w Adamie mam cichego sojusznika. Zna się na finansach, jak mało, kto.
 - To prawda. Przedtem nie miał jak się wykazać. Był bardzo zastraszony przez Alexa, za którego odwalał robotę, a jego zasługi przypisywał sobie Febo. Wiedziałem, że będzie dobrym dyrektorem finansowym, kiedy awansowałem go na to stanowisko. A ty jak się czujesz? Serce ci nie dokucza?
 - Nie synu. Dawno nie czułem się tak dobrze i cieszę się, że mogę być jeszcze przydatny w firmie. Zresztą chciałem prosić Ulę, żeby zarezerwowała nam pokój na weekend. Chcę przyjechać i wziąć profilaktycznie trochę zabiegów. Dobrze mi robią i świetnie się po nich czuję, a i spacery po okolicy bardzo przyjemne. Poza tym chciałem ci zaproponować, żebyś został u Uli, ile będzie trzeba. Ona bardziej cię potrzebuje niż firma. My dajemy sobie świetnie radę. Pshemko pracuje, jak szalony i nie przysparza kłopotów. Dostaje regularnie swoją czekoladę i jest spokojny jak trusia. Każdy wie, co ma robić. Gdybyś wrócił po miesiącu, to jestem pewien, że i tak nie mógłbyś spokojnie pracować zamartwiając się o nią, prawda? – Marek pokiwał twierdząco głową.
 - Dziękuję ci tato. Sam się zastanawiałem, jak to miałoby wyglądać. Cieszę się, że tak nam pomagasz. Ula też jest wam bardzo wdzięczna, bo dzięki waszej pomocy ma mnie ciągle przy sobie. Pokój oczywiście załatwimy. Cieplakowie też przyjadą w sobotę, ale oni mają do nas tylko trzy kilometry, więc całkiem blisko i mogą wpadać nawet w tygodniu. Zresztą możemy się umówić, że my w każdy weekend będziemy rezerwować wam pokój. Zabiegi nie zaszkodzą, a wręcz przeciwnie. Wychodzi na to, że im więcej ich bierzesz, tym lepiej się czujesz. Mama też powinna skorzystać i zamówić sobie więcej, choćby basen. Odprężyłaby się. To świetny sposób.
 - Masz rację synu. Wracajmy do naszych pań.
 - Wiesz Ula, rozmawiałem właśnie z Markiem. Chcemy przyjechać z mamą do was na weekend, zarezerwujesz nam pokój?
 - Oczywiście, bez problemu. Moglibyście, co tydzień przyjeżdżać, a pan korzystałby z zabiegów. Pani Helena też powinna, bo do tej pory wzięła ich niewiele. Zrelaksowałaby się. – Krzysztof patrzył na nią z otwartymi ustami.
 - To zadziwiające. Wy nawet myślicie podobnie. To tak, jakbyś czytała Markowi w myślach. Właśnie przed chwilą powiedział mi dokładnie to samo. – Roześmiali się serdecznie.
 - W takim razie załatwione. Macie permanentną rezerwację na następne lata – powiedziała rozbawiona Ula. Posiedzieli jeszcze trochę a gdy nadszedł wieczór pożegnali gościnny dom Dobrzańskich i wrócili do Rysiowa.

Monotonia zabiegów uległa nieco modyfikacji. Zakładano jej teraz sztywny stelaż obejmujący nogi, biodra i pas, który przypinano skórzanymi rzemieniami do poręczy bieżni. Zaczęto ją pionować. Wolno puszczano ruchomy chodnik, a ona zmuszona przez podłączoną do stelaża aparaturę zaczynała przebierać nogami. Na początku bardzo nieporadnie potykając się o własne stopy. Marek najczęściej stawał na końcu bieżni i wyciągając do niej ramiona powtarzał. „No chodź tu do mnie, chodź do tatusia” Śmiała się wtedy na cały głos, a jej zaraźliwy śmiech rozlegał się po całej sali wywołując uśmiech na twarzach innych ćwiczących. Z każdym dniem stawała się coraz silniejsza i z każdym dniem widziała postępy i pozytywne rezultaty swoich wysiłków. Marek też to dostrzegał i radowała mu się dusza na samą myśl. Dzielił się tymi rewelacjami z Raulem i Maćkiem, którzy podobnie, jak on też entuzjastycznie reagowali na te nowiny.
Którejś nocy nastąpił przełom. Spał wtulony w nią, gdy nagle poczuł kopnięcie. Oprzytomniał w sekundzie zrozumiawszy, co się stało. Zapalił nocną lampkę i odkrył kołdrę wpatrując się z przejęciem w jej zgrabne nogi. Znowu silnie drgnęła jedna z nich. Potrząsnął łagodnie jej ramieniem.
 - Ula, Ula, obudź się. – Otworzyła senne powieki oślepiona światłem nocnej lampki.
 - Marek, co ty wyprawiasz, jest środek nocy. – Był zbyt podekscytowany, by brać do serca jej marudzenie.
 - Spójrz Ula na swoje nogi. Czy wiesz, że kopnęłaś mnie przed chwilą, dlatego się obudziłem. – Patrzyła na niego zszokowana, a jej oczy przypominały wielkością dwa spodki.
 - Żartujesz?
 - Wcale nie. Spróbuj poruszyć palcami. – Skupiła całą swoją wolę i wzrok na palcach. Początkowo ani drgnęły, ale po chwili oba duże palce odgięły się. Patrzyli jak zaczarowani. Przyłożył dłoń do nich, a ona rozpłakała się. Nie rozumiał, dlaczego
 - Ula, dlaczego płaczesz?
 - Bo… - wychlipała – czuję ciepło twojej dłoni… - Był wzruszony, podobnie jak ona. W jego oczach też pokazały się łzy.
 - To cudownie kochanie. To prawdziwy przełom. Od dziś będzie coraz lepiej. Zobaczysz – ujął w dłonie jej stopy i zaczął energicznie masować.
 - Czujesz to skarbie? Czujesz? – uśmiechał się do niej a po policzkach płynęły mu łzy. Szlochała głośno obserwując jego zabiegi.
 - Czuję bardzo silnie i ucisk twoich rąk i ich ciepło. – Przytulił ja mocno i równie mocno pocałował.
 - Teraz mi wierzysz, że do ołtarza pójdziesz na własnych nogach? – Wtuliła się w jego ramiona.
 - Wierzę kochanie, teraz już uwierzę we wszystko, co powiesz.

Zaczęła też zajęcia z końmi. Raul siodłał jej najłagodniejszego konia i przy pomocy Marka pomagał jej wsiąść. Odruch ściśnięcia udami końskiego grzbietu nie był bez znaczenia. Pobudzał jej uśpione mięśnie i zmuszał do pracy. Zaczęły ją boleć nogi, ale nie narzekała. Była szczęśliwa z tego powodu, bo to oznaczało, że wszystko zaczyna wracać do normy.
Pojechali na kolejną wizytę do kliniki. Lekarz poprosił Marka, żeby położył ją na kozetce.

 - Mamy dla pana niespodziankę – rzekła Ula. – Proszę zobaczyć. Spojrzał na jej pozbawione skarpet stopy i zobaczył jak rusza palcami, wszystkimi palcami.
 - Muszę przyznać, że każda pani wizyta jest dla mnie miłym zaskoczeniem. Robi pani niesłychane postępy.
 - To jeszcze nie wszystko – odezwał się Marek. – Bolą ją nogi.
 - Bolą ją nogi? – powtórzył za nim jak echo zdumiony doktor. – To wspaniała nowina! Stajemy do pionu pani Urszulo! Gratuluję! To świadczy, że spastyczność mięśni ustępuje. Są jeszcze słabe, dlatego mogą boleć podczas ćwiczeń, ale jestem przekonany, że z każdym dniem będą coraz silniejsze. Tak trzymaj dziewczyno, tak trzymaj.
Pożegnali sympatycznego doktora uszczęśliwieni pomyślnym rokowaniem. Mieli dzisiaj do załatwienia jeszcze jedną wizytę. Czas najwyższy, żeby odwiedzić ortodontę. Wizyta była bardzo udana. Wreszcie zdjęto jej aparat. Nie mógł oderwać wzroku od jej uśmiechu wolnego od szpecącego go aparatu. Wyglądała cudnie, a w jego szczęśliwych oczach miała twarz anioła, była istotą idealną, pozbawioną wad. Zabrał ją na kolację do najlepszej restauracji w mieście, żeby uczcić ten szczęśliwy dla nich dzień. Po powrocie do domu, jeszcze długo w nocy udowadniali sobie swoją miłość i oddanie.

Część 2

Na bieżni szło jej coraz lepiej. Z każdym dniem nogi były silniejsze i z każdym dniem pewniej stawiała stopy na ruchomym pasie bieżni. Marek, jak zwykle stał na jej końcu, lecz nie dopingował jej już tak, jak kiedyś. Tym razem wołał. „Biegnij maleńka, biegnij”. Bardzo się starała temu sprostać. Mokra od potu, ale szczęśliwa radziła sobie coraz lepiej. Jeszcze nie biegła, ale obiecała Markowi, że któregoś dnia go zaskoczy.
Stali przed stajnią i czekali na swoją kolej. Koń, na którym zwykle ćwiczyła, był zajęty. Siedziała skulona w wózku i myślała nad czymś intensywnie. Podniosła głowę i zerknęła na Raula stojącego obok.
 - Raul? – Odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem.
 - Co kochanie? Jeszcze parę minut i będziesz mogła ćwiczyć. – Pokręciła głową i spojrzała mu prosto w oczy.
 - Nie o to chodzi… Osiodłaj mi Diablo. – Był zszokowany.
 - Nie Ula, nie… Wiesz dobrze, że ten koń jest nieobliczalny. Może cię zrzucić z grzbietu, a wtedy to byłoby prawdziwe nieszczęście. – Nie mniej zaskoczony Marek również próbował użyć swoich argumentów.
 - Kochanie, nie darowałbym sobie, gdyby znowu ci się coś stało. Nie rób tego, proszę.
 - Nic mi się nie stanie. On nigdy nie mógłby zrobić mi krzywdy. Kocha mnie i jest do mnie bardzo przywiązany. Sami widzieliście jak się zmienił. Nie reaguje już nerwowo na obcych. Poprowadzisz go wolno Raul, a Marek będzie mnie asekurował idąc obok – popatrzyła na nich obu wzrokiem nieszczęśliwego psiaka. – Proszę zgódźcie się. Tak bardzo chcę się do niego przytulić i poczuć go pod sobą, tak jak kiedyś.
Wielkie łzy potoczyły się po jej policzkach. Byli bezradni. Nie byli w stanie odmówić jej niczego. Z ciężkim westchnieniem Raul skierował się do boksu Diablo. Odwrócił się jeszcze i powiedział.
 - Chodźcie ze mną, kiedy zobaczy Ulę, będzie spokojny i bez problemu pozwoli się osiodłać.   – Marek ruszył za nim pchając przed sobą wózek.
 - Bardzo się boję Ula. Boję się, że wszystko, co do tej pory osiągnęłaś, pójdzie wniwecz.
 - Marek, ten koń nigdy mnie nie skrzywdził i był zawsze wobec mnie łagodny. Wiesz dobrze, że wtedy, gdy poniósł, to nie była jego wina. Bardzo się przestraszył. Człowiek, jak się przestraszy też nie działa i nie myśli racjonalnie, prawda?
 - Chyba cię nie przekonam. Będę obok cały czas. Tyle tylko mogę zrobić. – Pogłaskała jego dłoń.
 - „Aż” tyle możesz zrobić. Kocham cię i dziękuję.
Raul otworzył boks i z siodłem w ręku wszedł do środka. Koń był spokojny i pozwalał się siodłać. Łagodny głos Uli dodatkowo uspokajał jego temperament. Hiszpan zacisnął ostatni popręg i przywiązał uzdę do pionowego drąga uniemożliwiając koniowi jakikolwiek ruch. Marek wziął na ręce Ulę i z wydatną pomocą Raula umieścił ją na grzbiecie zwierzęcia, które nadal stało spokojne nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. Włożyli jej nogi w strzemiona, a ona położyła się na końskim grzbiecie gładząc czule jego kark.
 - Bardzo za tobą tęskniłam, koniku, bardzo. – Wolno wyprowadzili go na padok. Był już pusty. Marek szedł tuż przy boku Diablo trzymając za biodra Ulę, która cały czas mówiła do konia. Zrobili kilkanaście rund wokół ogrodzenia. Wszystko było w porządku. Koń spisał się na medal, jakby wyczuł, że z nią jest coś nie tak i powinien być delikatny. Nie szarżował, nie zrywał się nagle i nie wierzgał. Sprawiał wrażenie, że jest szczęśliwy, bo może wreszcie wozić na grzbiecie swoją właścicielkę. Ćwiczenia dobiegły końca. Raul spokojnie wprowadził z powrotem konia do boksu. Marek ściągnął Ulę z jego grzbietu i podszedł z nią, żeby mogła go pogłaskać. Przytuliła twarz do jego pyska.
 - Dziękuję Diablo, że byłeś taki grzeczny, a tu masz nagrodę – podsunęła mu kilka marchewek, które schrupał ze smakiem. Przytulił chrapy do jej policzka, a ona roześmiała się radośnie.
 - Cudowne są te końskie pocałunki. – Jeszcze ostatnie przytulenie, ostatni całus i obietnica, że jutro też pojeżdżą razem, a już Marek wsadzał ją z powrotem do wózka mrucząc jej do ucha.
 - Chciałbym być na miejscu tego konia. – Rozbawił ją. Odpowiedziała figlarnie.
 - A on pewnie na twoim. Masz mnie przy sobie cały czas, a on tylko przez pół godziny w ciągu dnia. Chyba nie jesteś zazdrosny o konia?
 - Oczywiście, że nie jestem i obiecuję ci, że pobrykam dzisiaj z tobą wieczorem – dodał z błyskiem w oku. Rozchichotała się głośno.
 - Trzymam cię za słowo Dobrzański. – Pochylił się i wycisnął na jej ustach siarczystego buziaka.
 - Masz to jak w banku.

Rodzina odwiedzała ją często. Przyjeżdżali parę razy w tygodniu. Cieszyły ich postępy, jakie robiła Ula. Szczególnie ojcu pękało serce z dumy. Podziwiał ją za jej nieugiętość i determinację, z jaką dążyła do celu.
 - Ma to po mojej Magdzie – powtarzał w kółko wzruszony, ocierając łzy.
Co tydzień, na sobotę i niedzielę przyjeżdżali też rodzice Marka. Oboje zasmakowali w zabiegach i nie szczędzili na nie pieniędzy widząc, że przynoszą takie pozytywne skutki. Helena czuła się znakomicie. Nabrała kondycji i z entuzjazmem mówiła młodym.
 - Dzieci, te zabiegi odmłodziły nas. Spójrzcie na Krzysztofa. Ma tyle energii i siły. Dawno go takiego nie widziałam. Chyba ostatni raz jak miał trzydzieści lat mniej.
On sam grał właśnie z Beatką w ping-ponga, ale usłyszał, co mówi żona.
 - To prawda. Wszystko dzięki Uli, - mówił – gdyby nie ona, nawet nie wiedzielibyśmy, co tracimy.
Siedzieli w hotelowej świetlicy, gdzie ustawiono stoliki i wygodne fotele dla wszystkich. Przyniesiono też ciasto i aromatyczną kawę. Na dworze było już zbyt zimno i co chwilę padał deszcz. W końcu był listopad. Krzysztof zmęczony zabawą z Beatką przysiadł przy stoliku obok Józefa i zatopił się w rozmowie z nim. Helena gawędziła z Ulą, a Marek z Jaśkiem i jego dziewczyną Kingą. Ogólnie panowała radosna atmosfera. Nagle rozmowy ucichły. Wszyscy ze zdumieniem wlepili oczy w Ulę, która podnosiła się z wózka mocno opierając ręce o jego poręcze.
 - Ula…? – wyszeptał Marek – co robisz? - Nie słuchała go. Wypięta jak struna stała przy wózku usiłując złapać równowagę. On wiedział, co robić. Stanął naprzeciw niej i wyciągnął ramiona.
 - No, maleńka, chodź do tatusia – powiedział cicho, choć w jego głosie wyraźnie wyczuwalne było napięcie. Wszyscy zamarli widząc, jak zrobiła pierwszy krok.
 - Nie śpiesz się, powolutku… - uspokajał ją Marek nadal trzymając wyciągnięte ramiona. Zrobiła następny. Na jej czole pojawiły się kropelki potu świadczące o tym, ile wysiłku musiało ją to kosztować. Chwiała się mocno, ale ze wszystkich sił starała się utrzymać pion i nie upaść. Przeniosła stopę stawiając kolejny i jeszcze następny, wpadając wprost w otwarte ramiona ukochanego. Przytulił ją i rozpłakali się oboje.
 - Zrobiłaś to, zrobiłaś! Moja dzielna dziewczynka – szeptał jej wzruszony do ucha. Na jej twarzy wymalował się szczęśliwy uśmiech. Wszyscy zaczęli bić brawo i gratulować i jej i jemu. Józef podszedł do Marka i poklepał go po ramieniu. Jego poorane przez czas policzki były mokre od łez.
 - Dziękuję ci synu, gdyby nie ty, ona nie doszłaby do siebie w tak krótkim czasie. Sama mi powiedziała, że to ty właśnie byłeś jej motorem napędowym do działania i mocno wierzyłeś, że ona jeszcze będzie chodzić.
 - Panie Józefie. Ja nigdy w to nie wątpiłem. Wierzyłem w to mocno, bo wiedziałem, że ona da radę, że się nie podda i będzie walczyć.
Zwabiony okrzykami przybiegł z biura zdyszany Maciek i pierwsze, co zobaczył, to stojącą Ulę wtuloną w podtrzymujące ją ramiona Marka.
 - Ula? – popatrzył zaniepokojony w jej oczy wypełnione łzami. Marek odwrócił się w jego stronę.
 - Maciek, ona właśnie zrobiła pierwszych pięć kroków. Sama, bez niczyjej pomocy – powiedział z dumą.
 - Naprawdę? – podszedł do niej i ucałował ją w policzek. – Tak się cieszę Ula. Znowu będziesz biegać. Lecę powiedzieć Raulowi, ależ on się ucieszy – uściskał ich oboje i już go nie było.
Marek wziął ją na ręce i umieścił z powrotem w wózku. Spojrzał na jej zarumienione policzki i lśniące od potu czoło. Wyjął chusteczkę i wytarł jej twarz.
 - Na dzisiaj dosyć. Zmęczyłaś się. Jutro zrobimy dziesięć kroków. Co dzień będziemy ich robić więcej. Jeszcze trochę kochanie, a pięknie zatańczysz na naszym weselu. – Spojrzała mu w oczy z wielką miłością.
 - Gdyby nie ty….
 - Ciii… Nic już nie mów. Kocham cię – pocałował ją czule.
To był pamiętny dzień dla obu rodzin. Dobrzańscy jeszcze długo komentowali go w zaciszu hotelowego pokoju.
 - Heleno, ta dziewczyna to prawdziwy skarb. Naprawdę bardzo, bardzo ją podziwiam. Ma wspaniały charakter. Potrafi zawalczyć. To prawdziwa rzadkość. Spójrz, ile osiągnęła. Wykształciła się, stworzyła od zera to piękne miejsce, a teraz z taką desperacją walczy o siebie. Jestem pełen uznania dla niej.
 - Masz rację Krzysztofie. Ja bardzo ją pokochałam. Jest dla mnie jak córka i trzymam mocno za nią kciuki. Po dzisiejszym dniu wiem, że wszystko jej się uda. Jest bardzo dzielna. Podziwiam też naszego syna. On ją szaleńczo kocha. Ma szczęście, że odwzajemniła tę miłość. Pamiętasz przecież jaki był do niedawna. Hulaka i podrywacz. Mało mieliśmy z nim kłopotów? Ula odmieniła go zupełnie. Przewartościował całe swoje życie i teraz już wie, co w nim jest ważne.
 - Zgadzam się z tobą w zupełności. Wyobrażasz sobie, gdyby pojął za żonę Paulinę? Unieszczęśliwiłby się na resztę życia, bo z zazdrości zrobiłaby z jego życia piekło. Ona nawet nie dorasta Uli do pięt. Jest zimna, wyrachowana i zła do szpiku kości. Zupełne przeciwieństwo naszej słodkiej Uleńki.
 - Będziemy mieć wspaniałą synową Krzysztofie i może doczekamy równie wspaniałych wnuków.
 - Wiem i również bardzo tego pragnę, żeby wreszcie pojawili się na świecie mali Dobrzańscy.

Każdy dzień był dla nich niespodzianką, bo każdego robiła niesamowite postępy. Wózek służył już tylko do tego, żeby przywozić ją na zabiegi. Generalnie radziła sobie bez niego opierając się mocno na kulach. Jeszcze trochę włóczyła stopami, ale było coraz lepiej. Znowu jechali do Warszawy. Kolejna wizyta w klinice. Trochę czekali na lekarza, bo jak im powiedziano, właśnie operuje i trochę się spóźni. Siedzieli przytuleni w poczekalni, pogrążeni w swoich myślach. Wyrwał ich z nich wesoły głos chirurga.
 - Dzień dobry państwu! A gdzie pani wózek pani Urszulo? – Uśmiechnęła się do lekarza promiennie.
 - Znowu mam dla pana niespodziankę. Nie jest mi już potrzebny. Poruszam się o kulach. – Kolejny raz zaskoczyła go. Gestem zaprosił ich do gabinetu, obserwując jak sobie radzi. Usiedli przy biurku naprzeciw doktora.
 - Muszę się wam do czegoś przyznać. Jeszcze nigdy w całej mojej karierze nie spotkałem się z podobnym przypadkiem. Nie zdarzyło się też nigdy, żeby ktoś z taką dysfunkcją ruchu w tak krótkim czasie stanął na nogi. Jest pani moim precedensem pani Urszulo i jeśli pani się zgodzi, chciałbym opisać pani przypadek w biuletynie medycznym. Opowie mi pani o przebiegu rehabilitacji i jakie zabiegi zastosowano. Zgadza się pani?
 - Jestem panu taka wdzięczna, że nie mogę odmówić.
 - Cudownie, bardzo pani dziękuję.
 - Naprawdę nie ma za co. Najważniejsze, to mieć wsparcie w ukochanej osobie – spojrzała z miłością na Marka. – Zdradzę panu jeszcze coś. Dużą rolę w mojej rehabilitacji odegrała hipoterapia. Mam tu niedaleko w Rysiowie niewielki hotel z bazą rehabilitacyjną i kilkoma końmi przeznaczonymi właśnie do tego celu. Najczęściej korzystają z tego rodzaju terapii dzieci z upośledzeniem narządu ruchu, ale jak widać i na dorosłych działa to rewelacyjnie. – Patrzył na nią zdumiony.
 - Jest pani wyjątkową osobą. Mam w takim razie jeszcze jedną propozycję. - Spojrzała zaciekawiona w twarz medyka. - Czy mógłbym kierować do pani ośrodka na rehabilitację moich pacjentów? Sporo z nich dobrze rokuje na przyszłość. Moglibyśmy podpisać jakąś umowę, być może też z Narodowym Funduszem Zdrowia, żeby mniej zasobni finansowo pacjenci też mogli skorzystać z dobrodziejstw terapii.
 - To świetny pomysł doktorze! Zostawię panu swoją wizytówkę. Jeśli pan coś już będzie wiedział, proszę zadzwonić. – Uśmiechnięty uścisnął jej dłoń.
 - No to teraz zapraszam na kozetkę. Zbadam panią.

Przez całą drogę powrotną do Rysiowa nie mogła przestać się uśmiechać. Pochwały doktora podziałały na nią mobilizująco. Znowu nabrała siły do dalszej walki. Położyła dłoń na kolanie Marka. Spojrzał na nią ukazując w policzkach dwa słodkie dołeczki.
 - Co tam, kochanie?
 - Jestem bardzo szczęśliwa. Dzisiejszy dzień był wspaniały. Koniecznie muszę powiedzieć Maćkowi, że pojawiły się nowe możliwości. Może z czasem uda nam się dokupić trochę koni i rozbudować stajnie. Ja mam środki i jeśli tylko będę w stanie pomóc tym wszystkim nieszczęśliwym ludziom, to zrobię to. - Popatrzył na nią z rozczuleniem.
 - Jesteś aniołem, wiesz? Tak wiele osób tak dużo ci zawdzięcza. Masz wielkie i bardzo dobre serce. Przy tobie i ja jestem lepszym człowiekiem i bardzo cię kocham. – Poklepała go po kolanie.
 - Wiem i nigdy, przenigdy nie dam już zwieść się pozorom i nigdy nie zwątpię w twoją miłość. - Zaparkował przed hotelem i pomógł jej wysiąść podając jednocześnie kule. Byli głodni. Pora obiadowa już dawno minęła. Weszli do jadalni i zamówili posiłek. Przyszedł też Maciek, a zaraz za nim Raul, ciekawi nowych wieści od doktora. Opowiedziała im wszystko, co od niego usłyszała. Była podekscytowana propozycją lekarza i tą ekscytacją zaraziła również ich.
 - Na razie Ula to ty wylecz się do końca, a jeśli przyjdą jakieś propozycje, to my z Raulem się tym zajmiemy. Nie wszystko od razu, ale muszę przyznać, że podoba mi się ukierunkowanie hotelu na hipoterapię.
 - No, to załatwione. My idziemy teraz do domu. Musimy trochę odpocząć. Ten dzień był niesamowity. – Pożegnali się z przyjaciółmi i pomalutku ruszyli w kierunku domu.


ROZDZIAŁ 10


Część 1

Grudzień przywitał świat mrozem i gęstym śniegiem Krajobraz Rysiowa się zmienił. Gołe, pozbawione liści drzewa przystroiły puchate czapy śniegu. Nie spodziewali się, że nadal będą mieli tak licznych gości, a jednak frekwencja była spora. Byli już dobrze znani. Skuteczność zabiegów rozsławiła to miejsce przysparzając im nowych pacjentów, kierowanych głównie przez doktora Grabowskiego, neurochirurga, któremu Ula zawdzięczała tak wiele. Przeznaczyła część pieniędzy na rozbudowę stajni i zakup kilku koni. Na razie to Raul nadzorował wszystkie prace. Ziemi było dość i dzięki temu mogli pozwolić sobie na budowę kolejnych budynków hotelowego zaplecza.
Ula poruszała się coraz lepiej. Na zabiegi Marek dowoził ją na sankach i dzięki temu oboje mieli sporo uciechy szczególnie wtedy, gdy biegł jak szalony ciągnąc za sobą sanki i przewracał się tonąc w sporych zaspach. Śmiali się wtedy do rozpuku i obrzucali się śnieżkami. Byli szczęśliwi. Tylko czasem, gdy siedział z nią wtuloną w jego ramiona i grzejącą nogi przy kominku, nachodziła go refleksja, co by zrobił, gdyby ona wtedy nie przeżyła. On też by nie przeżył, był tego pewien. Wspominał te godziny rozpaczy, kiedy czekał w szpitalu na jakiekolwiek wiadomości o niej. - Nie…lepiej nie wspominać. Jest dobrze, bo jesteśmy razem i ona powoli staje na nogi, jest coraz zdrowsza i silniejsza. - Przylgnął ustami do jej skroni.
 - Marek?
 - Mhmm?
 - Myślałeś, gdzie spędzimy święta? Przecież to już niedługo.
 - Szczerze powiedziawszy, to nie. Zawsze spędzałem je z rodzicami i obojgiem Febo. Teraz Febo nie ma. Muszę spytać rodziców, choć wiem, że dają Zosi wolne. Chciała pojechać do rodziny, a ja nie wiem jakie oni mają plany…
 - A co byś powiedział, gdybyśmy urządzili święta tutaj i zaprosili naszych bliskich i przyjaciół?
 - Naprawdę tego chcesz? Nie masz nas jeszcze dosyć? – Oburzyła się.
 - Jak możesz w ogóle tak myśleć? – Uśmiechnął się filuternie.
 - Kochanie, przecież żartowałem. Byłoby wspaniale mieć ich tu wszystkich.
 - Przez okres świąt hotel i tak jest pusty, nie ma żadnych rezerwacji. Mogliby się tu wszyscy zatrzymać na całe święta. To chyba nie jest głupi pomysł. – Przytulił twarz do jej policzka.
 - To jest najlepszy pomysł, sam nie wymyśliłbym tego lepiej. Jutro mamy być w Warszawie, pamiętasz? Mamy wizytę u doktora Grabowskiego. Moglibyśmy potem podjechać do firmy i powiadomić ojca. Może zaprosimy też Pshemko? On się nigdy do tego nie przyzna, ale tak naprawdę jest bardzo samotny.
 - Wiesz, zadzwoń może do nich, nie jest jeszcze tak późno i powiadom ich, że będziemy w firmie. Może i mamie uda się przyjechać?
 - Jak sobie życzysz kotku. Już dzwonię - złapał za telefon i zadzwonił do ojca informując go o jutrzejszej wizycie. Dobrzański –senior bardzo się ucieszył i zapewnił, że razem z mamą będą na nich czekać.

Następnego dnia pokrzepieni gorącą kawą i sycącymi kanapkami, ubrani w ciepłe kurtki i futrzane czapy pojechali do stolicy. Prowadził ostrożnie, bo drogi były niebezpiecznie śliskie i nie odśnieżone. – Znowu zima zaskoczyła drogowców – pomyślał. Zaparkował pod firmą i pomógł Uli wysiąść. Podał jej kule i wolno poprowadził do wejścia. Zanim do niego doszła, była zasapana. Ciężka odzież i nie w pełni sprawne nogi zmęczyły ją.
 - Marek poczekaj. Muszę odsapnąć – oddychała ciężko. Porwał ją na ręce i poniósł aż do windy. Śmiała się perliście.
 - Marek! Nie wygłupiaj się! W tych ubraniach jestem dwa razy cięższa!
 - Jesteś moim słodkim ciężarem - postawił ją na ziemi i cmoknął w zimny i czerwony od mrozu nosek. Nacisnął przycisk i sprowadził windę, do której weszła już o własnych siłach. Kiedy wysiedli na piątym piętrze, Marek odnotował zdumione spojrzenia pracowników. – Dawno mnie tu nie było, stąd to zainteresowanie – pomyślał. Pomógł Uli rozpiąć kurtkę i powoli przeszli do gabinetu. Zanim jednak do niego dotarli natknęli się na Violettę, która na widok prezesa wydała z siebie pełen entuzjazmu okrzyk.
 - Marek! Jak dobrze cię widzieć! Świetnie wyglądasz! Pewnie skorzystałeś z mojej rady i przerzuciłeś się na pomidory! Ja wiedziałam, że one ci dobrze zrobią! – Musiał powstrzymać ten słowotok.
 - Witaj Viola. Pozwól, że ci przedstawię. To Urszula Cieplak, moja narzeczona. – Violetta zmierzyła Ulę od stóp do głów i podała jej dłoń.
 - Cześć Violetta Kubasińska przez „V” i dwa „T” sekretarka Marka. – Ula spojrzała niepewnie na Marka, który niemal dusił się ze śmiechu widząc jej zdezorientowaną minę.
 - Cześć. Ula Cieplak przez „U” otwarte i duże „C”. – Nie wytrzymał i ryknął śmiechem na całe gardło. Zaalarmowany tymi odgłosami wyjrzał z gabinetu Krzysztof i uśmiechnął się szeroko na widok tej dwójki.
 - Witajcie kochani. Ula, jak się czujesz? – podszedł do niej i ucałował oba jej policzki.
 - Dobrze panie Krzysztofie, wszystko pod kontrolą.
 - Chodźcie. Mama też już jest. - Weszli za nim do gabinetu i przywitali się z Heleną. Marek zdjął Uli kurtkę, swoją również i usadowił się obok Uli na fotelu.
 - Co macie nam takiego ważnego do powiedzenia, że specjalnie przyjechaliście do Warszawy.
 - I tak mieliśmy rano wizytę w klinice, więc pomyśleliśmy, że wpadniemy, bo Ula ma dla was propozycję.
 - No skoro tak, to zamieniamy się w słuch – powiedział Krzysztof sadowiąc się za biurkiem. Ula obrzuciła ich ciepłym spojrzeniem i zaczęła.
 - Już niedługo święta. To taki rodzinny czas, więc pomyślałam sobie, że byłoby dobrze mieć was wszystkich blisko. W związku z tym chciałam, a właściwie chcieliśmy zaprosić państwa do mnie. Moja rodzina stawi się w komplecie i byłoby miło, gdyby i państwo się zgodzili. Dla mnie to by był najlepszy świąteczny prezent – spojrzała na Helenę, która ocierała łzy z oczu.
 - Pani Heleno, powiedziałam coś niestosownego? Uraziłam czymś panią?
 - Dziecko moje kochane, ja płaczę ze szczęścia. Oczywiście, że zgadzamy się na twoją propozycję i bardzo chętnie przyjedziemy. To będą wspaniałe święta – podeszła do Uli i uściskała ją. – Jesteś takim dobrym człowiekiem Ula i masz wielkie, życzliwe serce. Bardzo cię kochamy córeczko, bardzo. – Teraz płakały już obie.
 - Mamo proszę uspokójcie się, bo i my zaraz do was dołączymy i gabinet zaleje potok łez.
 - Wybacz synku, ale jestem taka wzruszona – otarła wilgoć z policzków.
 - Ponieważ hotel przez całe święta będzie świecił pustkami, zajmiecie swój stały pokój i zostaniecie ile tylko będziecie chcieli. Wiem od Marka, że Zosia jedzie do rodziny, więc moglibyście przedłużyć pobyt aż do nowego roku, co wy na to? Wprawdzie zabiegów będzie niewiele, ale zorganizujemy inne atrakcje.
 - Wspaniale Ula – odezwał się Krzysztof. - Wiesz dobrze jak lubimy do ciebie przyjeżdżać i chętnie zostaniemy do nowego roku, bo rzeczywiście Zosia wraca dopiero na początku stycznia. – Ula uradowana klasnęła w ręce.
 - No to załatwione.
 - Chcemy też zaprosić Pshemko. On jest taki samotny. Na pewno ucieszy go ta propozycja – Marek wstał z fotela. – Chcemy mu osobiście to powiedzieć, więc jeśli nie macie nic przeciw, to pójdziemy teraz z Ulą do pracowni.
 - Pewnie synu, ale wróćcie. Powiem Ani niech zaparzy nam dobrej kawy i może niech przyniesie jakieś ciasto z bufetu. – Skinęli na znak zgody i wyszli z gabinetu.
 - Ostrożnie Ula. Idź wolno, bo na korytarzu jest ślisko. Albo nie. Zostaw jedną kulę w sekretariacie i złap mnie za ramię. Tak będzie bezpieczniej. – Uczepiona jego ramienia, podpierając się jedną kulą szła wolno korytarzem w kierunku pracowni. Z pomieszczenia socjalnego wyszedł Sebastian i aż jęknął zaskoczony.
 - Ula! Marek! Słodki Jezu! W życiu bym się was tu dzisiaj nie spodziewał. Nawet nie zadzwoniliście, że będziecie w firmie – uściskał ich serdecznie. Nadal czuł się winny wobec Uli mimo, że usłyszał od niej, iż nie ma do niego żalu.
 - Ula, jak się czujesz? Chodzisz zdecydowanie lepiej. Widzę, że rehabilitacja skutkuje.
 - Skutkuje Sebastian, nawet nie wiesz jak bardzo, ale największe zasługi ma Marek. Gdyby nie on, to aż boję się pomyśleć, co by było – przytuliła się do ramienia ukochanego.- A właśnie. Wyjeżdżasz gdzieś na święta? Masz jakieś plany? – Sebastian pokręcił przecząco głową.
 - Nigdzie nie jadę, będę sam jak palec.
 - W takim razie już nie będziesz sam. Zapraszamy cię na całe święta do nas. Możesz wziąć jakąś dziewczynę.
 - Naprawdę? Dziękuję wam kochani. Przyjadę z Violettą.
 - Z Violettą? Dlaczego z Violettą? – zapytał zdumiony Marek.
 - Nie jesteś na bieżąco stary i dawno cię tu nie było. Sporo się działo i wiele pozmieniało. Viola, to moja dziewczyna, kocham ją i jesteśmy razem już od jakiegoś czasu.
 - No… gratulacje stary. W takim razie czekamy na was w wigilię. A teraz musimy iść do Pshemko, więc trzymaj się. – Ruszyli dalej. - Sebastian i Violetta, kto by pomyślał.
 - A co w tym takiego dziwnego?
 - Ula nie znasz jej. To najbardziej zwariowana kobieta pod słońcem. Dała ci dzisiaj próbkę. Do tego dochodzi przekręcanie przysłów, mieszanie pojęć i związków frazeologicznych. A! I bez przerwy powtarza „Dasz wiarę?” Jest kompletnie zakręcona. Może to właśnie ujęło w niej Sebastiana. Miłość jest ślepa i to chyba sprawdza się w ich przypadku.
Doszli do pracowni i Marek otworzył drzwi na całą szerokość, żeby Ula mogła swobodnie przejść. Mistrz, jak zwykle zapracowany, szkicował swoje projekty.
 - Cześć Pshemko. Możemy na chwilę?
Poderwał się nerwowo jak dźgnięty szpicrutą.
 - Marco! Bella! Jak miło was widzieć. Zapraszam, zapraszam w moje skromne progi. Kuba i Drugi przynieść fotele dla gości. - Bliźniacy uwinęli się błyskawicznie i po chwili usiedli w nich wygodnie.
 - Bella jak się czujesz? Chyba już lepiej? Naprawdę doceniam, ze pofatygowałaś się do mnie w takim stanie.
 - Przyszłam z Markiem, bo chcieliśmy cię serdecznie zaprosić do nas na całe święta. Będą też rodzice moi, Marka i nasi przyjaciele. – Widzieli, jaki jest zaskoczony. Ula kuła żelazo póki gorące.
 - Zgódź się proszę. Będzie sporo atrakcji i twoja ukochana kuchnia staropolska. Jeśli śnieg się utrzyma planujemy też kulig z pochodniami. Będzie fajnie. – Łzy zalśniły w oczach mistrza.
 - Kochani, jakże ja mógłbym odmówić takiej prośbie? To najcudowniejsze zaproszenie od lat. Dziękuję wam – podszedł do nich i wyciskał wylewnie każde z osobna.
 - A dla ciebie Bella ja też mam niespodziankę – klasnął w dłonie i natychmiast zza parawanu wychyliła się główna krawcowa , Iza.
 - Izabelo, proszę przynieść tę suknię, którą uszyliśmy dla Urszuli.
W oka mgnieniu zjawiła się niosąc na wieszaku piękną, wieczorową, błękitną suknię z lśniącego i bardzo delikatnego materiału. Ula zamarła.
 - Pshemko, jaka ona piękna! Masz naprawdę wielki talent!
 - Dasz radę ją przymierzyć, czy to jeszcze zbyt trudne?
 - Przymierzę Pshemko. Marek mi pomoże. Ma wprawę, bo od samego początku pomaga mi się ubierać.
Przeszli za parawan. Usiadła na krześle a on z wielką zręcznością najpierw ściągnął jej spodnie i sweter, a potem założył jej sukienkę. Zapiął z tyłu długi zamek i pomógł jej wyjść zza parawanu. Weszła na podest. Kolor sukni łudząco przypominał barwę jej błękitnych oczu. Wyglądała zjawiskowo. Obaj przypatrywali jej się z zachwytem. Marek westchnął.
 - Ula wyglądasz cudnie i jesteś taka piękna… - Zarumieniła się.
 - Nie rumień się Bella. On ma rację wyglądasz cudownie. Materiał leży jak ulał i pasuje doskonale.
 - Zrobiłeś mi wielką niespodziankę i przyjemność Pshemko. To zaszczyt nosić stroje, które wyszły spod twojej ręki. Każdy z nich to dzieło sztuki.
Tą wypowiedzią kupiła sobie jego serce na własność. Był łasy na pochlebstwa, a te, które powiedziała, szczególnie miło łechtały jego próżność. Był zachwycony.
Z powrotem miała na sobie ubranie, w którym przyszła. Suknię zapakowano w wielki pudło i wręczono Markowi. Pożegnali się wylewnie z mistrzem i obiecali, że z wielką radością powitają go w Rysiowie. Wrócili do gabinetu Marka, gdzie czekała na nich parująca i aromatyczna kawa w towarzystwie pachnącego apetycznie sernika. Porozmawiali jeszcze chwilę z rodzicami i zebrali się do powrotu. Wyszli do sekretariatu, gdzie znowu dopadła ich Viola. Wiedziała już o zaproszeniu od Sebastiana.
 - Marek, Ula. Chciałabym wam serdecznie podziękować za zaproszenie na święta. Sebulek mówił, że tam u ciebie jest bardzo pięknie. Na pewno mi się spodoba. Dziękuję bardzo.
 - Nie ma za co Viola. Będzie nam bardzo miło. Czekamy na was, a teraz musimy już iść – pożegnali się z nią i doszli do wind. Ula spojrzała w oczy Markowi i konspiracyjnym szeptem powiedziała.
 - Sebulek? – Spojrzał na nią i jednocześnie parsknęli śmiechem.

Przygotowania do świąt trwały. W jadalni i świetlicy ustawiono wielkie choinki i przybrano ozdobami i lampkami. Zanosiło się na to, ze śnieżna pogoda się utrzyma, bo śniegu napadało jeszcze więcej i trzymał siarczysty mróz. Zapowiadały się białe święta. Uli radowało się serce. Uwielbiała ten rodzinny czas i wspólne śpiewanie kolęd przy choince. Najbardziej jednak cieszyła się, że po raz pierwszy spędzi je z Markiem. Kochała go nad życie a on odwzajemniał to uczucie w dwójnasób. W każdej minucie, w każdej sekundzie ofiarowywali sobie dowody uczucia, jakie ich połączyło. Było zupełnie wyjątkowe i radośnie rozsadzało im w piersiach serca. Nie potrafili już bez siebie funkcjonować, bo to by było tak, jakby zabrakło im nagle powietrza. Chodziła już całkiem dobrze. Wprawdzie jeszcze potrzebowała jego silnego ramienia i jednej kuli, ale z każdym dniem stąpała pewniej.
Wszystko było już niemal gotowe. Kucharz przygotował jej wszystkie dania na cały okres świąt. Poinstruował, gdzie, co i na kiedy. Uspokojony zapewnieniem, że da sobie radę życzył jej i pozostałym wesołych świąt i pojechał świętować z własną rodziną. Poprosili Helenę i Sebastiana, żeby przyjechali wcześniej, bo trzeba było poprzenosić wszystko na świąteczny stół. Rzeczywiście w wigilię o jedenastej podjechał Krzysztof i Sebastian. Kobiety zaraz pobiegły do Uli pytając, co trzeba zrobić. Przywitały się z nią i od razu chciały biec do kuchni. Powstrzymała je.
 - Najpierw Wiola dostaniesz klucz od pokoju i rozpakujecie się. Powiedz Sebastianowi, żeby przyniósł tu bagaże. Pani Heleno dla was ten pokój, co zawsze. Zaraz dam kartę - przeszła do recepcji i wręczyła obu karty magnetyczne. Nadeszli mężczyźni. Przywitała się z Krzysztofem, a potem z Sebastianem.
 - Najpierw idźcie wszyscy do pokoi i przebierzcie się w coś niekrępującego. Panie pomogą mi w kuchni, a panowie Markowi w nakryciu stołu. Mamy sporo czasu, bo zapowiedziałam wszystkich pozostałych na siedemnastą, więc bez nerwów możemy wszystko przygotować. Mam dla was małą niespodziankę. Ponieważ do kościoła jest tu kawałek, dla chętnych do pójścia na pasterkę przygotowaliśmy sanie i konie. Raul wymościł je futrami, więc na pewno nie zamarzniecie. - Wszyscy przyjęli ten pomysł z wielkim uznaniem i aplauzem.
 - No to do dzieła – zarządziła Ula i wszyscy rozeszli się do swoich apartamentów. Zauważyła Marka, który ośnieżony wchodził do hotelu. Dostrzegł ją i uśmiechając się radośnie podszedł i przytulił ją mocno.
 - Wszystko w porządku kochanie?
 - Tak, wszystko pod kontrolą. Jesteś cały mokry. – Roześmiał się i patrząc jej z miłością w oczy powiedział.
 – Przyniosłem ci trochę zimy skarbie – potarł jej policzek swoim zmarzniętym nosem.
 - Przyjechali już twoi rodzice i Viola z Sebastianem.
 - Tak… widziałem samochody. Pójdę się rozebrać i zaraz się z nimi przywitam, a ty usiądź na chwilę i daj nogom odpocząć dobrze? – Pocałował jej słodkie usta i pobiegł do pokoju, który na czas świąt służył im za sypialnię.

Część 2

Wnętrze hotelu wypełniło się aromatami dolatującymi z kuchni. Pachniał smażony karp, pierogi z kapustą, zupa grzybowa i czerwony barszcz. W te zapachy wkradła się też nutka kompotu z suszonych śliwek i postnej kapusty z grochem. Stół wyglądał bardzo odświętnie. Na talerzykach leżały opłatki i pod obrusem tradycyjne sianko. Zebrali się przy nim wszyscy, których kochali. Helena i Krzysztof, Józef z Beatką i Jaśkiem, Sebastian z Violettą, drogi i kochany Raul i ekscentryk Pshemko. Zabrakło tylko Maćka, który spędzał święta w Rysiowie u rodziców. Zaczęto od opłatków. Padały życzenia szczęścia i pomyślności, zdrowia i powodzenia, miłości i radości, a wszystkie okraszone wielkim wzruszeniem. Marek podszedł do Uli i zduszonym szeptem powiedział.
 - Kochanie, ja życzę tobie przede wszystkim zdrowia i tego, żebyś nie musiała już nigdy tak cierpieć, żeby twoja miłość do mnie była wieczna, bo moja właśnie taka jest. Kocham cię – przytulił swoje usta do jej warg.
 - A ja ci życzę, żebyś miał coraz mniej kłopotów ze mną, żebyś się nie zmieniał, bo kocham cię całym sercem takiego, jakim jesteś i życzę ci jeszcze trochę cierpliwości do mnie, bo moje kalectwo nie potrwa już długo, dzięki tobie. Ja też bardzo cię kocham – wtuliła się w niego mocno. - Jesteś moim szczęściem. – Łzy wzruszenia poleciały im z oczu.
Zasiedli do kolacji. Potrawy były wspaniałe, więc nikt nie narzekał. Pshemko był ukontentowany pierogami i karpiem. O północy Raul z Markiem przyprowadzili dwie pary sań. Usadowili gości wygodnie i ruszyli na pasterkę. Ula była zdumiona widząc powożącego Marka.
 - Nic nie mówiłeś, ze umiesz powozić.
 - Bo nie umiałem – roześmiał się, a widząc jej zaskoczoną minę wyjaśnił.
 - Raul mnie ostatnio uczył. Byłem pilnym uczniem i teraz bezpiecznie zawiozę was do kościoła.

Kiedy wrócili z mszy, był już środek nocy. Nie mieli siły sprzątać po kolacji. Ula zadecydowała, że zrobią to rano. Wszyscy z ulgą przyjęli tą decyzję i udali się do swoich pokoi.
Marek wyszedł z łazienki i wskoczył do łóżka przytulając się mocno do Uli.
 - Chyba udała nam się wigilia, prawda?
 - Udała. Wszyscy byli zadowoleni. Sanna też im się podobała. – Wtulił się w jej szyję.
 - Bardzo jesteś śpiąca?
 - Trochę jestem, a co? – pogłaskała go po głowie.
 - Chciałbym się z tobą kochać. Pragnę cię.
 - Ja też, więc nie każ mi czekać – odpowiedziała z prostotą. Nie czekał. Wycałował i wypieścił każdy skrawek jej ciała i zaprowadził ich na szczyt, szepcząc jej najpiękniejsze słowa o miłości, jaką do niej czuł. Zmęczeni i syci siebie zasypiali w swoich ramionach.

Pierwszy dzień świąt przywitał ich padającym śniegiem. Krajobraz za oknem urzekł ich wszystkich. Okolica wokół hotelu wyglądała bajkowo i wszyscy nabrali ochoty na spacer. Ale najpierw śniadanie. Helena z Violettą sprawnie uwijały się od rana w kuchni. Pozmywały naczynia po wigilijnej kolacji i właśnie szykowały świąteczne śniadanie. Tak zastała je Ula. Stanęła w progu i uśmiechając się promiennie powiedziała.
 - Wesołych świąt kochane, a co wy tak od bladego świtu urzędujecie? Dlaczego nie dałyście znać. Przyszłabym wam pomóc. – Jak na komendę odwróciły się obie w kierunku drzwi. Helena wytarła ręce i podeszła do swojej przyszłej synowej.
 - Witaj Uleńko i wesołych świąt – ucałowała ją w oba policzki. - My tu z panią Violettą świetnie dałyśmy sobie radę. Zaraz podamy śniadanie. A gdzie Marek?
 - Jestem! – Zza drzwi wyłonił się młody Dobrzyński i przywitał się z obiema.
 - A gdzie reszta towarzystwa?
 - Już schodzą. Chyba zapach kawy ich tu zwabił – odezwała się Viola. Jej słowa stały się ciałem, bo już po chwili korytarz rozbrzmiewał wesołym gwarem. Marek ucałował swoją narzeczoną i przytulony powiedział.
 - Ty sobie usiądź, a ja pomogę nakrywać do stołu – podprowadził ją do krzesła i odstawił kule. Nie trwało dłużej jak dziesięć minut i już wszyscy delektowali się pachnącą kawą i smakowitym jedzeniem. Siedząca obok Pshemko Ula spytała go półgłosem.
 - Pshemko jak spałeś? Niczego ci nie brakuje? Może masz jakieś specjalne życzenie?
 - Och Urszulo! Jestem zachwycony. Śpi się tutaj wspaniale. To rześkie, nocne powietrze sprawiło, że spałem jak suseł – ucałował jej dłoń. – Nie mogłem sobie wymarzyć lepszych świąt. I jeszcze te boskie potrawy. Muszę koniecznie poznać osobiście waszego szefa kuchni i podziękować mu za te specjały. Mam wszystko, czego mi trzeba i bardzo ci za to dziękuję.
 - Cieszę się, że jesteś zadowolony. Wiesz, że chętnie cię tu widzimy, więc przyjeżdżaj, kiedy tylko masz ochotę. Jesteś zawsze mile widzianym gościem. Mam też dla ciebie niespodziankę. Po śniadaniu wybierzemy się na spacer, a po nim przygotujemy ci gorącą czekoladę, bo na pewno trochę zmarzniesz – uśmiechnęła się z sympatią do niego. Bardzo polubiła tego dziwaka. Twarz mistrza rozjaśniła się błogim uśmiechem.
 - Jesteś aniołem, duszko.
Po śniadaniu, kiedy wszyscy zgromadzili się przy recepcji, okazało się, że Józef i Dobrzańscy – seniorzy postanowili zostać, a co najwyżej zrobić sobie tylko krótki spacer wokół hotelu. Reszta towarzystwa ubrana w ciepłe kurtki wyszła na zewnątrz. Raul już wyciągnął sanki dla Uli, w których Marek usadowił ją i okrył ciepłym pledem.
 - Wygodnie ci kochanie?
 - Jak w niebie – potarła zmarznięty nosek.
 - Raul? Może przespacerujemy się do stajni? Niektórzy jeszcze tam nie byli. Popatrzą sobie na konie.
 - Czemu nie? Konie na pewno na wybiegu. Stajenni mieli je wypuścić rano, a ja je potem zagonię do boksów. To, co. Ruszamy?
 - Ruszamy! – Odpowiedzieli chórem.
Wśród śmiechu i wesołych okrzyków, które echem niosły się po lesie szli wolno obrzucając się śnieżkami. Mała Beatka miała największą frajdę. Z upodobaniem obrzucała śniegowymi kulkami raz Marka, raz Sebastiana. Obaj wyglądali, jak śnieżne bałwanki, a Ula i Violetta zrywały boki ze śmiechu. Stanęli wreszcie pod stajnią. Na wybiegu rzeczywiście było kilka koni.
 - Pewnie Diablo nie dał się wyprowadzić i teraz siedzi sam.
 - Diablo? Kto to jest Diablo? – zapytała ciekawa Viola.
 - To mój koń Violetta. Nie chce nikogo słuchać tylko mnie, no i ostatnio złagodniał wobec Raula.
 - Nie wiedziałam, że masz swojego konia?
 - Mam. I to od dość dawna. Niestety, jak widzisz na razie nie mogę go dosiadać sama, ale ćwiczę na nim, żeby rozruszać nogi - zwróciła twarz w kierunku Hiszpana.
 - Raul? Wyprowadzisz go? Nie chcę, żeby siedział sam zamknięty w boksie. Niech sobie pobiega na tym drugim wybiegu.
 - Zaraz go wypuszczę córeńko. Podjedź pod stajnię i mów do niego, będzie wtedy spokojny. - Marek pociągnął sanki pod drzwi. Zawołała go, a on w odpowiedzi zarżał radośnie. Raul otworzył boks i wyprowadził zwierzę. Ula przez cały czas do niego mówiła.
 - Spokojnie Diablo. Pójdziesz pobiegać. Chodź, przywitaj się – podniosła się z sań przy pomocy Marka i wtuliła twarz w końską grzywę. - Jesteś taki grzeczny, taki kochany. Pocałuj mnie. – Diablo sprawiał wrażenie, jakby wszystko rozumiał. Pochylił łeb i przytulił chrapy to jej policzka. Roześmiała się radośnie jak mała dziewczynka wzbudzając tym samym śmiech wśród reszty stojącego nieopodal towarzystwa.
 - Ten koń słucha cię jak pies? – Violetta stała jak zamurowana obserwując tę scenę.
 - To prawda. Jest bardzo mocno do mnie przywiązany, a teraz jeszcze pomaga mi wyzdrowieć. Raul? Przyniesiesz kilka jabłek, ja go potrzymam. – Zaniepokojony spojrzał na nią. Zrozumiała jego obawy. – Nie bój się, nie zerwie się. Marek jest przecież obok.
Uspokojony poszedł w głąb stajni i po chwili przyniósł owoce.
 - Ula, mogę go nakarmić? – Viola była podekscytowana.
 - Możesz spróbować, ale ostrożnie. Nie na darmo Raul nadał mu to imię. – Wzięła od Hiszpana jabłko i podsunęła pod pysk. Koń łagodnie wyjął jej je z dłoni i zjadł, po czym wyciągnął w jej kierunku łeb i przejechał językiem po jej policzku. Violetta stała, jak wmurowana. Obserwowali to wszyscy i jak jeden mąż wybuchnęli śmiechem. Uspokoiwszy się nieco Marek rzekł do Raula.
 – Raul, ja już rozgryzłem tego przecherę. On po prostu uwielbia piękne kobiety, to dlatego był taki niesforny w stosunku do mężczyzn.
 - Chyba masz rację. Chodź Diablo, pobiegasz trochę – wpuścił konia na padok, a on jak tylko poczuł wolność dał im piękny popis swoich umiejętności radośnie biegając wzdłuż ogrodzenia.
Wracali w wyśmienitych humorach. Ostre powietrze zaostrzyło ich apetyt i każdy z nich poczuł głód. Z przyjemnością rozgrzewali zziębnięte członki przy kominku w świetlicy. Marek usiadł obok Uli i przytulił twarz do jej jeszcze czerwonego od mrozu policzka. Dobrze było tak siedzieć razem, po pysznym obiedzie w gronie rodziny i przyjaciół przy choince, nucąc cicho kolędy. Musnął jej usta i przytulił mocniej. Zapatrzony w ogień buzujący w kominku wyszeptał.
 - Jestem szczęśliwy Ula. Bardzo szczęśliwy. – Uśmiechnęła się do niego łagodnie.
 - Ja też kochanie, ja też.

Następnego dnia urządzili sobie kulig. Śniegu było pod dostatkiem, więc sanie gładko po nim sunęły. Objechali niemal całą nieruchomość, leśnymi ścieżkami i polnymi drogami. Radosna atmosfera towarzyszyła im przez cały czas. Śpiewali na całe gardło płosząc gnieżdżące się w lesie wrony, a spragnione ruchu konie rwały do przodu. Ula obserwowała całą gromadę. Widziała entuzjazm Pshemko, który wymachiwał czerwonym szalikiem nad głową stojąc w saniach, Sebastiana ściskającego w ramionach piszczącą Violettę, uszczęśliwionych rodziców Marka, swojego ojca ocierającego łzy wywołane mrozem i tulącą się do niego Beatkę. Siedzący na koźle wraz z Jaśkiem Marek co chwila odwracał do niej głowę obdarowując ją cudownym uśmiechem.
 - Tak wygląda szczęście – pomyślała. - Czy mogłabym od życia wymagać czegoś więcej?

 - Święta, święta i po ptokach – podsumowała Violetta wywołując ogólną wesołość. Podała swój bagaż Sebastianowi i żegnała się ze wszystkimi. Podeszła do Uli i objęła ją.
 - Dziękuję Ula. To były najlepsze święta w moim życiu. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze nie raz, a może zostaniemy przyjaciółkami?
 - Na pewno Viola. Do zobaczenia. – Jeszcze raz uściskała Cieplakównę i uśmiechnęła się smutno.
 - No kochani, komu w czas, temu w drogę – przekręciła po swojemu i wsiadła do samochodu.
Żegnał się i Pshemko. Jak zwykle pożegnanie w jego wykonaniu było pełne ekspresji i teatralnych gestów.
 - Pamiętajcie, – zwrócił się do Uli i Marka – to ja projektuję kreację na ślub i garnitur też.
 - Pamiętamy Pshemko i dziękujemy.
 - My też pojedziemy Ula – stwierdził stojący obok córki Józef. - Nie będziemy wam siedzieć na głowie. Rodzice Marka zostają jest Raul, więc nie będziecie sami, a my wpadniemy tuż przed sylwestrem. Może pomożemy stroić salę? Beatka napompuje kilka balonów – Józef pogłaskał po głowie swoją najmłodszą latorośl. - Pewnie dużo gości się zapowiedziało, co?
 - Tak naprawdę to nie wiem. Maciek załatwiał wszystkie rezerwacje, ale pewnie trochę będzie.
Marek podbiegł do nich i zapytał.
 - Gotowi? To wsiadajcie do samochodu – cmoknął Ulę w policzek. – Zaraz wracam, kochanie. - Stała jeszcze chwilę, ale głos Heleny przywrócił ja do rzeczywistości.
 - Chodź Uleńko, bo zmarzniesz – Krzysztof podszedł do niej, służąc ramieniem.
 - Oprzyj się dziecko i powolutku pójdziemy.

Leżąc już później, wtuleni w siebie, jeszcze raz rozpamiętywali ten piękny czas świąt.
 - Aaach! – westchnął Marek. – To były naprawdę cudowne dni. Wszyscy wydają się być zadowoleni. Nie wygląda na to, żeby ktoś się nudził, wręcz przeciwnie, myślę, że wszystkim się podobało.
 - Chyba tak – rozchichotała się nagle.
 - Z czego się śmiejesz?
 - Przypomniało mi się jak Diablo cmoknął Violettę. Całą twarz miała mokrą. – Uśmiechnął się pod nosem.
 - Tak, to było bardzo zabawne i wiesz? Gdyby ten koń nie był koniem, to śmiało mógłbym powiedzieć, że pies na baby z niego. – To stwierdzenie rozśmieszyło ich oboje.
 - A ja przez tak długi czas nie miałam pojęcia, że on woli panienki i nie mogłam zrozumieć, czemu jest taki agresywny wobec mężczyzn. Wychodzi na to, że stanowicie dla niego konkurencję. – Chichotali już na całego.
Uwielbiał jej śmiech. Zaraziłaby nim umarłego. Przylgnął do jej ust i wpił się w nie. Kochał ją nieprzytomnie. Kochał i podziwiał za to, że mimo cierpienia, które przeszła i mimo walki z własnymi ograniczeniami, potrafiła się śmiać tak radośnie i dawać mu tyle szczęścia.
 - Byłbym nikim, gdybym jej nie spotkał. Dalej nurzałbym się w tym wypełnionym kłamstwem i obłudą bagnie. To już nie jest mój świat i cieszy mnie to, bo opuściłem go bez żalu dla tej boskiej istoty o tak dobrej szczerej duszy i otwartym na krzywdę sercu.
Wtulił głowę w zagłębienie jej szyi i stłumionym głosem powiedział.
 - Kocham cię mój aniele.


ROZDZIAŁ 11
ostatni


Część 1

Po świętach znów nastały dla Uli intensywne dni ćwiczeń i znów zamęczała bieżnię dzielnie maszerując w kierunku rozpostartych ramion Marka. Miała dodatkowy doping w osobach seniorów Dobrzańskich. Helena ocierała jej pot z czoła i podawała do picia wodę, a Krzysztof, stojąc obok Marka również wyciągał do niej swe ramiona. Ten trud procentował każdego dnia, bo każdego dnia jej mięśnie były coraz mocniejsze i pozwalały nogom bardziej kontrolować chód. Nie chciała już chodzić nawet o jednej kuli. Wolała od niej silne ramię Marka, na którym mogła się pewnie wesprzeć. Coraz częściej pozwalał jej na samodzielność. Stąpała bez jego pomocy jeszcze trochę niepewnie i chwiała się, ale wiedziała, że on zawsze jest obok i zawsze powstrzyma ją przed upadkiem.
Doktor Grabowski skrzętnie dokumentował jej postępy i w skrytości ducha podziwiał tę nieprzeciętną pacjentkę i jej siłę walki z własnym kalectwem. Poza tym był jej wdzięczny, że zaczęła przyjmować do swojego ośrodka jego pacjentów. Był pewien, że znakomita większość z nich dojdzie jeśli nie do pełnej, to przynajmniej do częściowej sprawności.

Zaczęli planować przyszłość. Zadowolony z jej postępów Marek, coraz częściej wspominał o ślubie. Wspólnie ustalili, że odbędzie się w czerwcu. - Do tego czasu Ula na pewno wydobrzeje – myślał.
W jeden ze styczniowych weekendów Ula zaprosiła całą rodzinę do siebie. Przybył Józef z dzieciakami przywieziony przez Maćka, przyszedł Raul i goszczący niemal co tydzień w ośrodku rodzice Marka. Rozsiedli się wygodnie w saloniku Uli z filiżankami gorącej kawy i w skupieniu czekali na to, co młodzi mają im do powiedzenia.
 - Kochani. Dziękujemy, że przyjęliście nasze zaproszenie, bo chcemy wam coś ogłosić. Otóż. Postanowiliśmy z Ulą, że pobieramy się. Chcemy, aby ślub odbył się w połowie czerwca tu, w Rysiowie. Kościół jest bardzo blisko, a poza tym Ula pragnie wziąć ślub w miejscu, gdzie pobierali się jej rodzice. Wesele zorganizujemy w ośrodku. Co wy na to?
Józef podszedł do Marka i wzruszony uścisnął mu dłoń.
 - Synu. Nawet nie wiesz, jak się cieszę. To wspaniała wiadomość, a ja jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
 - Nie panie Józefie, to ja jestem tym człowiekiem – powiedział Marek wywołując tym ogólną wesołość. Józef już trzymał w ramionach Ulę ściskając ją i gratulując. Podchodzili po kolei ucieszeni tak dobrą nowiną. Wzruszony Raul ocierał z policzków łzy mówiąc jej po hiszpańsku.
 - Tak się cieszę córeńko, tak się cieszę. Marek, to wspaniały i odpowiedzialny mężczyzna i udowodnił to wielokrotnie. Nie mogłaś lepiej wybrać.
 - Wiem Raul. Kocham go nad życie i wiem, że jest mi przeznaczony. Bardzo bym chciała, żebyś wraz z moim ojcem poprowadził mnie do ołtarza - powiedziała już po polsku. – Zgodzisz się? – Widziała, jak poruszyła go ta prośba. Zdławionym z emocji głosem powiedział.
 - Kochanie, to dla mnie największa przyjemność i zaszczyt, że traktujesz mnie jak swojego drugiego ojca.
 - Raul. Tata nie zawsze mógł tu być, dobrze o tym wiesz, a ty byłeś przy mnie w najgorszych i najlepszych momentach mojego życia. Nie wyobrażam sobie, że miałoby cię nie być przy mnie w tym najważniejszym – powiedziała całując jego mokre już policzki.
Seniorzy Dobrzańscy byli nie mniej poruszeni jak cała reszta. Krzysztof długo ściskał rękę syna i klepał go po ramieniu.
 - Marek, gratuluję. To najmądrzejsza decyzja w twoim życiu. Masz u swego boku prawdziwego anioła.
 - Tato, nie musisz mi mówić, bo ja o tym bardzo dobrze wiem – przygarnął Ulę i pocałował ją.
 - Chcemy też prosić cię Maćku, żebyś zgodził się zostać naszym świadkiem. Nie wyobrażamy sobie nikogo innego. Drugim będzie Sebastian. Dwóch świadków płci męskiej, ale cóż, trzeba przełamywać stereotypy, prawda?
 - Z wielką chęcią spełnię waszą prośbę – powiedział Maciek. - Wiecie przecież, że nie odmówiłbym wam niczego.
Marek klasnął w dłonie.
 - To mamy ustalone. Myślę, że połowa czerwca, to dobra data. Zapytam jeszcze w kościele, czy mają wolne terminy w tym czasie.
Dyskusja trwała jeszcze długo, aż w końcu późna pora zmobilizowała gości do rozejścia się. Zostali sami. Marek przyjrzał się Uli. Na jej twarzy wyraźne widać było oznaki zmęczenia.
 - Wymęczyli nas trochę, nie?
 - No trochę, ale było warto – zastanowiła się nad czymś. - Marek? Jak to będzie po ślubie? Wiesz dobrze, że kocham to miejsce i nie chciałabym go opuszczać – powiedziała z obawą. Przysiadł obok niej i przytulił, całując jej policzek.
 - Kochanie, ja nigdy nie wyrwałbym cię z tego miejsca. Wiem dobrze jak jesteś do niego przywiązana. Postanowiłem, że zostaniemy tutaj. Ja będę dojeżdżał do Warszawy. To w końcu czterdzieści minut. Nie tak wiele. Ludzie dojeżdżają do pracy z odleglejszych miejsc. Jednak mieszkanie na Mokotowie chciałbym zatrzymać. Tak na wszelki wypadek, gdybyśmy się zasiedzieli u znajomych, lub zbyt późno wyszli z kina. W takich momentach mieszkanie się przyda. Po co niepokoić rodziców. – Przytuliła jego dłoń do swojej twarzy.
 - Dziękuję ci za wyrozumiałość. Bardzo cię kocham. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego męża – pocałowała go z pasją. Odwzajemnił ten zachłanny, pełen miłości pocałunek żarliwie wpijając się w jej usta.
Jej ta miłość dodawała skrzydeł. Mobilizowała do dalszego wysiłku i walki o sprawność. Wiedziała, że gdyby nie jego niezachwiana wiara w jej wyzdrowienie, ona nie podniosła by się tak szybko z wózka. Być może, że nigdy. Był zawsze obok, dobry, opiekuńczy, troskliwy i kochany, gotowy wspierać, podać pomocną dłoń, ochronić przed upadkiem i krzywdą. Kochała go bardzo, każdym nerwem, każdą myślą, każdą cząstką swojej duszy. Każdego dnia dziękowała Bogu, że postawił go na jej drodze.
A on? On ubóstwiał, hołubił i kochał nieprzytomnie swoją małą, cudowną dziewczynkę. Za jej dobro, za szczere serce, za to, że potrafiła pochylić się nad każdym nieszczęściem, że oprócz fizycznego piękna, posiadała też piękną i wrażliwą duszę. Za jej stosunek do ludzi starszych, których zawsze traktowała z szacunkiem i należną estymą. Mógłby jeszcze długo wymieniać. Nigdy nie sądził, że może być tak bezgranicznie szczęśliwy. Wystarczała sama jej obecność, lub to, że mógł ją po prostu przytulić. Sprawiła, że dokonał rewolucji w całym swoim życiu. Przewartościował je do głębi i doskonale już wiedział, co w nim najważniejsze. Zmienił się dzięki niej i był wdzięczny opatrzności za ten cud, którym była.
Siedzieli jeszcze długo wtuleni w siebie, w ciszy przerywanej tylko od czasu do czasu trzaskiem palących się głowni w kominku. To nie była krępująca cisza. Pozwalała na skupienie, zebranie myśli i przetrawienie paru spraw. On ocknął się pierwszy.
 - Ula? Późno już. Chodźmy spać, bo jutro przed nami intensywny dzień, a ty musisz być wypoczęta.
 - Dobrze. Wezmę tylko szybki prysznic. Pomożesz mi?
 - Oczywiście, że ci pomogę. – Rozebrał ją i zaniósł do brodzika. Tam postawił przy uchwycie, który zamontował niedawno, gdy zaczęła samodzielnie stawać, żeby miała się, czego złapać i nie stracić równowagi. Sam zrzucił prędko ubranie i stanął obok niej. Nasączoną żelem gąbką umył delikatnie ją, a potem siebie. Spłukał z nich pianę i energicznie wytarł. Nagą położył do łóżka. Chciała włożyć koszulkę, ale widząc jego pożądliwe spojrzenie, zrezygnowała i tylko nakryła się kołdrą. Nie zwlekał. Wsunął się do łóżka i wtulił się w nią.
 - Pozwolisz się kochać? Bardzo cię pragnę – wyszeptał.
Nie powiedziała nic, tylko lekkim jak wiatr pocałunkiem smakowała jego zmysłowych ust.

Basen był jedną z jej ulubionych form rehabilitacji. Radziła już sobie świetnie. Spastyczność mięśni znikła zupełnie, a to pozwalało na swobodniejsze ruchy nóg. Rafał i Marek nie musieli się już trząść, że może nieopatrznie pójść na dno, lub zachłysnąć się wodą. Na obecnym etapie wyglądało to bardziej na rodzaj wesołej zabawy niż ćwiczenia. Tradycyjnie po basenie szli na bieżnię. Dzisiejszego dnia rozpierała ją energia. Marek bezustannie żartował i tym samym wprowadzał ją w dobry nastrój. Pomógł rehabilitantce zapiąć pasy i za chwilę szła już po ruchomym chodniku. Oparła dłonie na poręczach urządzenia. Tak było jej wygodnie. Zauważył, że przyspieszyła. To był naprawdę szybki marsz, jak na jej możliwości. Jak zwykle stanął na końcu bieżni i wyciągnął do niej ramiona, a ona wpatrzona w jego wesołe, śmiejące się oczy nagle zaczęła biec. Nie był to jeszcze bieg w pełnym tego słowa znaczeniu, ale nieudolny trucht. Oznaczało to jednak kolejny znaczący postęp w jej leczeniu. Marek stał oniemiały nie wierząc w to, co widzi. Łzy płynęły mu po twarzy i przez ściśnięte wzruszeniem gardło najpierw szeptem, a potem coraz głośniej wołał.
 - Biegnij kochanie, biegnij.
Widział, że była już zmęczona i zlana potem. Zatrzymał bieżnię i przytulił ją mocno. Tak jak i on, ona płakała również.
- To cud skarbie. Prawdziwy cud – mówił poruszony. – Nie spodziewałem się, że nastąpi tak szybko mimo, że bardzo pragnąłem, aby tak się stało. Dokonałaś tego Ula. Sama. Jesteś najsilniejszą osobą, jaką znam. Nikt inny nie dokonałby takich postępów. Zobaczysz, już niedługo razem będziemy biegać po rysiowskich łąkach.
Była nie mniej wzruszona od niego. Na jej twarzy wykwitł promienny uśmiech, a z oczu nadal płynęły łzy.
 - Udało mi się Marek. Dzięki tobie się udało. Jestem taka szczęśliwa. Znowu będę mogła się pochwalić doktorowi Grabowskiemu. Poczułam się dzisiaj taka silna i pełna energii, że postanowiłam spróbować. Tak się cieszę i mocno wierzę, że niedługo dojdę do pełnej sprawności.
 - Dojdziesz kochanie. Do czerwca jeszcze dużo czasu, a potem oboje przetańczymy niejeden taniec na naszym weselu.

Kolejna wizyta w klinice, była tym razem dla nich niespodzianką. Doktor Grabowski zaprowadził ich na oddział rehabilitacyjny. Zatrzymał się koło bieżni i powiedział.
 - A teraz, kochani chciałbym się przekonać na własne oczy, czy mówicie prawdę. Pani Urszulo, zaraz przyniosą pani dres i pokaże mi pani, co potrafi – z wesołymi iskierkami w oczach zacierał z zadowolenia ręce.
Ula była zaskoczona, ale spokojna.
 - Nie wierzy mi pan? – spojrzała na lekarza podejrzliwie.
 - Nic, a nic – roześmiał się, a oni poszli w jego ślady.
Przebrana w sportowy strój stanęła na bieżni. Marek pomógł zapiąć pasy i nacisnął przycisk. Zaczęła iść. Najpierw spokojnie swoim tempem, potem przyspieszyła. Marek, jak zwykle czujny, stanął na końcu ruchomego chodnika i obserwował ją uważnie wraz z zaskoczonym neurochirurgiem. Wyczuł, że to już i krzyknął.
 - Biegnij słońce, biegnij.
Rozgrzana i czerwona z emocji energicznie przebierała nogami, chcąc nadążyć za ruchomą bieżnią. Zasapała się i zmęczyła. Marek wyłączył maszynę. Spojrzał na lekarza i uśmiechnął się widząc jego wyraz twarzy.
 - Teraz pan wierzy, doktorze?
 - Wiecie, gdybym nie zobaczył tego na własne oczy, pewnie nie uwierzyłbym. To jedyny taki przypadek, jaki znam. Zadziwiające jest to, ile można osiągnąć będąc odpowiednio zmotywowanym. Kiedy wybudziłem panią ze śpiączki i powiedziała mi pani, że nie czuje nóg, byłem przerażony, bo liczyłem, że po tak długim czasie organizm sam zniweluje szkody powstałe po wypadku. Niestety tak się nie stało. Nie sądziłem wtedy, powiem szczerze, że w ogóle będzie pani chodzić, a jeżeli nawet, to w dużym stopniu będzie pani i tak niepełnosprawna. Jestem pełen podziwu dla pani dokonań i dla pani niezłomnego charakteru. Gratuluję wam obojgu. Wierzę, że za niedługi czas będzie pani równie sprawna jak my wszyscy.
Uścisnęli dłoń lekarzowi pożegnali się z nim. Postanowili, że najpierw pójdą na obiad, a potem wpadną jeszcze do firmy.
Właśnie dojechali na piąte piętro i mieli wysiadać, kiedy zza rozsuwających się drzwi dojrzeli stojącą przy recepcji Paulinę. Spojrzeli na siebie bezgranicznie zdumieni i niemal jednocześnie powiedzieli.
 - A co ona tu robi?
Zauważyła ich i obrzuciła lodowatym spojrzeniem. Była jednak kobietą z klasą, więc podeszła do nich. Nie zaszczyciwszy Uli spojrzeniem wbiła swój wzrok w Marka.
 - Witam prezesa. Jak niemiło cię widzieć.
 - Możesz mnie oświecić i powiedzieć, co tutaj robisz? Chyba wyraźnie dałem ci do zrozumienia, że nie chcę cię tu więcej widzieć.
 - Przyjechałam w interesach i przyszłam odwiedzić stare kąty. Słyszałam, że podobno się żenisz z jakąś kaleką? Pogratulować gustu. Pierwszy playboy Warszawy wiąże się z jakąś ułomną – zaśmiała się ironicznie.
Chciał jej coś powiedzieć, ale Ula była szybsza. Głosem spokojnym i zupełnie wypranym z emocji powiedziała.
 - To ja jestem tą kaleką. A pani widzę w szczytowej formie, jeśli chodzi o obrzucanie złośliwymi uwagami bliźnich. Pluje pani dookoła taką ilością jadu, że można by było obdzielić nią kłębowisko żmij. Trochę klasy proszę pani i godności. Ja niedługo przestanę być kaleką, a pani zostanie nią przez całe swoje życie, jeśli nie zmieni pani swojego lekceważącego stosunku do ludzi. Radzę to przemyśleć. Może nie jest jeszcze za późno na wyciągnięcie odpowiednich wniosków. Teraz jednak wybaczy nam pani, śpieszymy się.
Ścisnęła mocniej ramię Marka i pociągnęła za sobą zostawiając oniemiałą Febo na środku korytarza. Kiedy znikła im z oczu, Marek zatrzymał się i roześmiał na całe gardło.
 - Nie wiedziałem, że tak potrafisz dopiec. Widziałaś jej minę? Prawie udławiła się własnym językiem – przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował. - Jesteś moją wojowniczką. W sytuacji zagrożenia warczysz i pokazujesz pazurki. Byłaś wspaniała. Utarłaś jej nosa.
Weszli do gabinetu i przywitali się z ojcem. Ucieszył się na ich widok. Zaraz zamówił kawę, a oni czekając na nią streścili mu przebieg rozmowy z Pauliną. I on uśmiał się z tego incydentu. Ocierając wierzchem dłoni łzy wywołane spontanicznym śmiechem mówił
 - Ja nie wiedziałem, że moja synowa potrafi się tak odgryźć. Bardzo dobrze jej odpowiedziałaś córeczko. Sam bym ją zrugał, gdyby w mojej obecności nazwała cię kaleką.
 - Tato? Właściwie, to, po co ona tu przyjechała? Rozmawiałeś z nią?
 - Rozmawiałem i powiem ci, że byłem nie mniej zaskoczony od ciebie, że ją tu widzę. Przyjechała z propozycją współpracy. Otworzyli w Mediolanie podobną firmę.
 - I co, zgodziłeś się? – zapytał zaniepokojony Marek.
 - Żartujesz? Zdecydowanie odmówiłem. Żadnej współpracy z nimi. Ja nadal świeżo mam w pamięci te wszystkie świństwa, które ci zrobili i to, że narazili na szwank dobre imię firmy. Naprawdę nie wiem, na co oni liczyli. Albo są tak naiwni, albo wyrachowani i być może roi im się w głowach jakiś plan przejęcia F&D. A’propos. Trzeba zmienić nazwę. Febo już nie ma, nie widzę więc powodu, dla którego ich nazwisko miałoby figurować w logo firmy. Co powiesz na nazwę „Dobrzański fashion”?
 - Dla mnie bomba, co myślisz Ula?
 - Mnie też się podoba. Brzmi jakoś tak… światowo.
 - No to załatwione. Jutro się tym zajmę. Jak wizyta w klinice? Wszystko w porządku?
 - W porządku. Nawet lepiej. Musiałam udowodnić doktorowi Grabowskiemu, że potrafię już biegać. Był bardzo zaskoczony i pogratulował nam wytrwałości. – Krzysztof uśmiechnął się do niej.
 - Widzisz córeczko. Wszystko zaczyna się układać. To dlatego, że jesteś taka dzielna i uparta. Mam nadzieję, że wasze dzieci odziedziczą po tobie charakter. – Spuściła oczy zawstydzona, a Krzysztof popatrzył na nią z sympatią. - Nie wstydź się kochanie. Przecież to normalne, że jak dwoje ludzi się kocha, to dzieci są owocem tej miłości. A ja i Helena bardzo pragniemy mieć wnuki, więc nie zwlekajcie z tym za długo. Chcielibyśmy jeszcze dożyć tej chwili i zobaczyć jak dorastają.
 - Nie martw się tato – powiedział śmiejąc się Marek – już ja dopilnuję, żeby tak się stało. Nie wstydź się kochanie, choć tak naprawdę pięknie ci z tymi wypiekami na policzkach – przytulił ją mocno i pocałował. - Będziemy się zbierać tato. Uściskaj mamę. Przyjedziecie na weekend?
 - Przyjedziemy. Wiecie dobrze, że najlepiej wypoczywamy w Rysiowie.
 - W takim razie do soboty.
Wyszli z gabinetu natykając się na Violettę. Przywitali się z nią.
 - Idziecie już? – spytała zawiedziona.
 - Musimy. Jak macie ochotę to przyjedźcie z Sebastianem w sobotę. Na pewno chętnie skorzystasz ze SPA., a i Sebie przyda się trochę ruchu – zapraszała Ula.
 - Dziękuję ci Uleńko. Na pewno skorzystamy.
 - Czekamy na was i pozdrów Sebulka? – dorzuciła, śmiejąc się Ula.
Nie zatrzymywani już przez nikogo wyszli z firmy. Znów padał śnieg. Trochę mieli dość tej zimy. Ula, jako stworzenie ciepłolubne, tęskniła za wiosną.

Część 2

Doczekała się tej wiosny. Za każdym razem, gdy ją witała oddychała z ulgą, jakby pozbywała się wielkiego ciężaru, uciskającego jej piersi. Odżyła. Z przyjemnością siadywała na ławce przed hotelem, wdychała ten cudny, leśny zapach i obserwowała pierwsze, nieśmiałe pąki na drzewach. Chodziła jeszcze wolno, ale już bez pomocy. Marek z powrotem przejął obowiązki od ojca. Już się nie obawiał, że upadnie, bo radziła sobie bardzo dobrze. Do firmy dojeżdżał codziennie. Nie przeszkadzało mu, że Rysiów jest jednak trochę dalej, niż jego mieszkanie na Mokotowie. Niezmiennie pragnął być blisko niej. Zasypiać i budzić się przy niej.
Któregoś kwietniowego poranka czar jednak prysł. Poczuła się źle. Nie, żeby coś z nogami. Kręciło jej się w głowie i nie potrafiła złapać równowagi. Wymiotowała i była coraz słabsza od nawracających torsji. Wyglądała zdecydowanie źle. Cera nabrała ziemistego koloru. Po rumieńcach nie było śladu. Nie mogła nic przełknąć, bo ciągle zwracała wszystko, co wzięła do ust. Mocno zaniepokojony Marek zamówił jej prywatną wizytę w przychodni i chociaż protestowała, zawiózł ją tam niemal siłą. Zrobiono podstawowe badania. Pobrano jej krew, a potem wysłano na ultrasonografię, podczas której błyskawicznie wykryto powód złego samopoczucia. Była w ciąży. W szóstym tygodniu ciąży. Nie mogła w to uwierzyć i trochę się obawiała, czy ciąża jest bezpieczna teraz, gdy dopiero podźwignęła się ze skutków wypadku. Lekarz uspokoił ją jednak, że nie ma powodów do obaw. Na razie wszystko jest w porządku. Wychodząc z gabinetu miała mieszane uczucia. Nie wiedziała, czy cieszyć się, czy płakać. Czekający na nią przed gabinetem Marek, z niepokojem obserwował płynące po jej policzkach łzy. Przeraził się.
 - Kochanie, dlaczego płaczesz? Wiedzą już, co ci jest? – Twierdząco pokiwała głową.
 - Wiedzą… - westchnęła.
 - No to powiedz mi. Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności. – Przytuliła się do niego i rozpłakała na dobre. Gładził ją uspokajająco po plecach, a ona nie mogła z siebie wykrztusić tej wiadomości. W końcu wyciszyła się. Oderwała się od niego i spojrzała mu w oczy.
 - Jestem w ciąży – wyszeptała. – W szóstym tygodniu. – Na jego twarz wypłynął radosny uśmiech. Objął ją czule.
 - Głuptasku i dlatego płaczesz? Przecież to wspaniała nowina. Będziemy mieć małe Dobrzaniątko! Czy to nie cudowne?
 - Tak…cudowne. Tylko ja chyba nie nadążam. To wszystko dzieje się za szybko. Dopiero pozbierałam się po wypadku, a teraz ta ciąża…
Popatrzył uważnie w jej zapłakane oczy.
 - Ula? Ufasz mi?
 - Przecież wiesz, że tak. Po co w ogóle pytasz? – nie rozumiała do czego zmierza.
 - Skoro mi wierzysz i ufasz, to ja ci przysięgam, że wszystko będzie dobrze. Urodzisz zdrowego, ślicznego bobasa o chabrowych oczach jak jego mamusia. – Uśmiechnęła się przez łzy słysząc te słowa.
 - Albo o stalowo – szarych, jak u tatusia. Koniecznie musi mieć też takie, jak ty, niemożliwie długie rzęsy i dołeczki w policzkach – otarła ostatnie krople łez i roześmiała się radośnie. Przysunął się do niej i objął mocno.
 - Zobaczysz, to będzie najszczęśliwsze dziecko pod słońcem, bo będzie miało bardzo szczęśliwych rodziców.

Okres wymiotów i porannych mdłości skończył się. Nareszcie odetchnęła i mogła zacząć cieszyć się swoim błogosławionym stanem. Marek bardzo dbał o nią i nie pozwalał się przemęczać. Nadal chodziła na rehabilitację, ale zrezygnowała z intensywnych ćwiczeń. Hipoterapię też musiała odpuścić. Marek nawet nie chciał słyszeć, że miałaby wsiąść na konia i to w dodatku na Diablo. Postanowili, że ogłoszą tę radosną nowinę na przyjęciu weselnym. W kościele uzgodnił z księdzem, że ślub odbędzie się nie piętnastego czerwca, ale tydzień wcześniej. Właściwie wszystko było już gotowe. Pshemko dopieszczał jej suknię i garnitur Marka, a szef kuchni obiecał im istne cuda na weselny stół. Wieczorami siedząc przy kuchennym blacie, wypisywała starannym pismem zaproszenia dla gości. Nie chcieli hucznego wesela. Mieli być tylko przyjaciele i najbliższa rodzina.

Ósmego czerwca, hotel „Cichy zakątek”, wbrew swojej nazwie, tętnił życiem, od bladego świtu. Trwały gorączkowe przygotowania. Helena i Violetta zgodnie pracowały nad fryzurą Uli. Upięły jej wysoko włosy, tworząc z nich zgrabny koczek i wypuszczając z niego luźno jeden kręcony kosmyk. Potem Viola zajęła się makijażem i zrobiła go bardzo profesjonalnie. Był skromny i wyglądał bardzo naturalnie. Wreszcie przyszła kolej na suknię i kiedy stanęła przed nimi w pełni ubrana, obie zamarły z zachwytu.
 - Uleńko, wyglądasz tak pięknie – Helena nie mogła ukryć wzruszenia i ocierała łzy.
 - O jeżu malusieńki, jesteś prawdziwą pięknością. Jak cię Marek zobaczy, to padnie z wrażenia.
Uściskała je obie.
 - Dziękuję pani Heleno i tobie Viola. Gdyby nie wy, wyglądałabym jak Kopciuszek.
W tym samym czasie Marek przy pomocy ojca i Sebastiana szykował się na swój ślub w mieszkaniu na Mokotowie. Tak ustalili wcześniej. Miał zobaczyć swoją ukochaną dopiero w kościele. Był podekscytowany i nieco spięty. Krzysztof poklepał go po ramieniu.’
 - Spokojnie synu. Wszystko pójdzie jak z płatka. Sebastian, obrączki masz? – zwrócił się do Olszańskiego. Seba poklepał wewnętrzną kieszeń marynarki.
 - Są na swoim miejscu. Sprawdzałem chyba z dziesięć razy.
 - Jedźmy już, bo w końcu spóźnię się na własny ślub.

O godzinie jedenastej rozdzwoniły się dzwony w rysiowskim kościele, obwieszczając wszem i wobec radosną nowinę. Goście zasiedli w ławkach, czekając niecierpliwie na pojawienie się panny młodej. Obserwowano też uważnie spiętą twarz pana młodego oczekującego na swoją oblubienicę w towarzystwie Sebastiana i Maćka. Ale oto i ona. Pojawiła się na kościelnym progu prowadzona przez obu swoich ojców. Tego rodzonego i tego, który pokochał ją miłością ojcowską jak własne dziecko. Przepiękna suknia, w którą Pshemko włożył tyle serca i swojego geniuszu sprawia wrażenie, jakby płynęła wraz z nią. Nie ma welonu, jedynie skromny biały stroik wpleciony we włosy, a w ręku bukiecik delikatnych białych róż. Patrzy na nią oniemiały, z zaciśniętą ze wzruszenia krtanią. Jego oczy lśnią od łez. Jest taki dumny ze swojej małej, ślicznej, upartej dziewczynki, która na jego oczach dokonała cudu walcząc o siebie. Udało się. Idzie przez kościół sama, o własnych siłach, bez wózka i bez kul, wpatrzona w niego jak w obraz, z delikatnym uśmiechem na karminowych ustach. W jej oczach widzi miłość. Wielką, niezmierzoną, bezwarunkową miłość, podobną do tej, jaką obdarza ją on sam. Miłość, która rozlewa się w ich ciałach rozkosznie, buzuje w głowach i rozsadza serca.
Józef ociera łzy. Widzi, jak jest nieprzyzwoicie szczęśliwa i wie, że człowiek, który mu ją zabiera jest troskliwy, odpowiedzialny i kocha ją nad życie. Nie skrzywdzi jej, a to dla ojca najważniejsze.
Raul pozwala słonym kroplom spadać na poły marynarki. Nie wstydzi się ich. Prowadzi za rękę cudowną kobietę, która na jego oczach z niepozornego podlotka, w za dużych okularach i aparacie na zębach rozkwitła i stała się pięknością. To dzięki niej ma rodzinę i przyjaciół i dzięki niej odnalazł tu swój dom. Jest jej taki wdzięczny i pragnie tylko być blisko i w razie potrzeby służyć pomocą i chronić swoją córeńkę tak, jak robił to do tej pory.
Dobrzańscy też nie potrafią ukryć wzruszenia. Nigdy nie sądzili, że za sprawą tej nieprzeciętnej kobiety ich syn stanie się taki odpowiedzialny i przedsiębiorczy. Wyrzucił z siebie wizerunek wiecznego chłopca i stał się poważnym człowiekiem, wkrótce mężem i za niedługo być może, ojcem. Byli z niego dumni. Byli dumni z ich obojga, bo przeszli przez piekło i wyszli z niego obronną ręką.
Ksiądz łączy ich dłonie stułą. Zaczyna się ceremonia. Patrzą żarliwie w swoje oczy powtarzając za księdzem znane formuły. Wreszcie koniec.
 - Ogłaszam was mężem i żoną. Może pan pocałować pannę młodą.
Ula płacze, ale to są łzy szczęśliwe. On przytula się do jej ust i delikatnie całuje.
 - Kocham cię skarbie i będę kochał do końca moich dni. – Ona drżącym od płaczu głosem mówi.
 - Kocham cię i zawsze będę cię kochać, bo jesteś moją miłością na całe życie.
Wychodzą z kościoła na słoneczny dziedziniec. Gratulacjom nie ma końca. Jeszcze ryż i monety, których nie sposób zebrać wszystkich. Pomaga Beatka. Ula tonie w bukietach kwiatów. Z odsieczą przychodzi Violetta odbierając je od niej. Młodzi wsiadają do białej limuzyny, a za nimi ciągnie sznur samochodów pełnych weselnych gości, podekscytowanych perspektywą całonocnych pląsów i dobrej zabawy.

Stuk sztućca w kieliszek sprawił, że ucichły rozmowy przy stole. Ze swego miejsca podniósł się senior Dobrzański.
 - Kochani. Chciałem zabrać głos i opowiedzieć trochę o bohaterach dzisiejszej uroczystości. Pragnę zaznaczyć, że gdyby nie przyjazd Sebastiana Olszańskiego do tego miejsca, a potem Pshemko, który szczególnie upodobał sobie ten zakątek i postanowił zorganizować w nim sesję zdjęciową, to mój syn nigdy nie poznałby tej cudownej kobiety. Oprócz widocznych dla wszystkich zalet jej urody, pokochał całym sercem zalety jej duszy. Bo duszę Ula ma wspaniałą i piękną. Szczerą, dobrą, otwartą na cierpienia innych. Jak ujął to Marek, „jest aniołem”. Ja i moja żona Helena podpisujemy się pod tym stwierdzeniem obiema rękami, bo doświadczyliśmy od niej samych dobrych rzeczy, podobnie jak nasz mistrz, Sebastian i Violetta. Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszej synowej. Wszyscy wiecie jakiemu strasznemu wypadkowi uległa, ale nie wszyscy wiecie z jaką siłą, uporem i determinacją ćwiczyła, aby pokonać własne kalectwo. Jeszcze pół roku temu poruszała się na wózku, a dzisiaj, dzięki niezłomnej woli i silnej wierze zatańczy na swoim weselu. Jesteśmy jej bardzo wdzięczni, bo dzięki niej nasz syn się zmienił, dojrzał i spoważniał. Ula, Marek, wznoszę toast za wasze zdrowie, by wasza miłość trwała wiecznie i wiem, że tak będzie, bo chrzest bojowy przeszliście celująco. Wasze zdrowie dzieci – Krzysztof podniósł kieliszek i wypił go do dna.
Po Krzysztofie przemawiał Józef wychwalając przymioty Marka i dziękując mu, że tylko jego niezłomna wiara w to, że Ula będzie chodzić sprawiła, że tak właśnie się stało. Po przemowach Maćka i Sebastiana wstał Marek.
 - Dziękuję wam kochani za te pochlebne słowa. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że mamy wsparcie naszych kochanych bliskich i przyjaciół. Ja dzisiaj jestem podwójnie szczęśliwy – skierował wzrok na Ulę i podał jej dłoń pomagając jej wstać.
 - Kochani, ja i Ula pragniemy wam coś ogłosić – zawiesił na chwilę głos i rozejrzał się po sali. – Otóż moi drodzy, jesteśmy w ciąży! W listopadzie przyjdzie na świat mały Dobrzański lub Dobrzańska. – Rozległy się gromkie brawa. Podeszli do nich Krzysztof z Heleną, Józef i Raul, gratulując im serdecznie.
 - Nie mogłaś nas bardziej uszczęśliwić moje dziecko – Helena przytuliła się do niej. – Dziękujemy ci Uleńko.
Krzysztof ściskał rękę Marka i klepał go po ramieniu.
 - Dotrzymujesz słowa synu. Wtedy u mnie w gabinecie nie rzucałeś ich na wiatr. Gratuluję.
 - A ja się dołączam – powiedział Józef, który przed chwilą wypuścił z ramion swoją najstarszą latorośl. - Będziemy mieć piękne wnuki Krzysztofie.
Do Uli przysunął się Raul. Był taki szczęśliwy, że zapomniał polskich słów, więc odezwał się do niej po hiszpańsku.
 - Córeńko. Tak bardzo się cieszę twoim szczęściem. Waszym szczęściem. Po tych ciężkich przejściach zasłużyliście na nie. Dziecko to cud i mam nadzieję być dla niego dziadkiem. Pozwolisz go czasem rozpieszczać, prawda?
 - Raul, - powiedziała wzruszona – będziesz jego najprawdziwszym dziadkiem pod słońcem. – Uściskała go mocno.
Nadszedł czas na pierwszy taniec. Marek podał Uli dłoń i wyprowadził na parkiet. Popłynął walc, a oni wraz z nim. Dotrzymała mu kroku, a on trzymał ją mocno w swych ramionach i prowadził pewnie. Przytulił twarz do jej policzka.
 - Kochanie, dotrzymałem słowa, które dałem ci wtedy w szpitalu, gdy wybudzili cię ze śpiączki, pamiętasz? Tańczysz na swoim weselu.
Spojrzał w jej błękitno-chabrowe tęczówki jaśniejące szczęściem.
 - Dotrzymałeś, a ja wtedy uwierzyłam w te słowa. Gdyby nie ty… - zadrżał jej głos. Wtulił ją w swoje ramiona,
 - Ciii… kochanie, ciii… Już wszystko dobrze. Nareszcie wszystko jest tak, jak być powinno. Całe życie przed nami, wierzę, że w miłości i szczęściu. Moje miejsce jest przy tobie i to już nigdy się nie zmieni, bo ja nie potrafiłbym bez ciebie żyć.
Wirowali w miłosnym tańcu. Już nie potrzebowali więcej słów i zapewnień o swoim wielkim uczuciu. Wiedzieli oboje, że spełnili się w tej miłości całkowicie, obdarzając nią nie tylko siebie nawzajem, ale i tą malutką istotkę, którą nosiła pod sercem.


KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz