Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 30 listopada 2017

"ŚWIATEŁKO W MROKU" - rozdział 6

ROZDZIAŁ 6

Po obiedzie faktycznie wybrały się do Kostrzewy. Obie były bardzo ciekawe tych rzeźb. Obie też nie znały nikogo, kto byłby tak wszechstronnym artystą.
 - Pamiętasz jak szłyśmy zobaczyć czy są jeszcze jagody? – zapytała Ania, gdy już ruszyły z domu. Karolina mruknęła coś w rodzaju „noo…” i kiwnęła głową. – Musimy dojść do tego rozwidlenia dróg. Myśmy szły na lewo, a do domu Kostrzewów trzeba iść na prawo. Dojdziemy niemal do brzegu jeziora i pójdziemy jakieś dwieście metrów wzdłuż niego. Dom stoi bardzo blisko wody. Pamiętam, że kiedy były wielkie ulewy staruszkowie mieli nie lada kłopot, bo wciąż ich zalewało. Ciekawe, czy młody jakoś to zabezpieczył. Z drugiej strony budynku rozciąga się wielki ogród i sad. Aż mnie ciekawość pali jak to teraz wygląda. Chodźmy.
Przeszły do rozstaju dróg i skręciły w prawo. Ścieżka zwęziła się tak, że musiały iść jedna za drugą. Prowadziła oczywiście Karolina trzymając Anię za rękę. Doszła do sporej skarpy i stanęła przed nią.
 - Myślę, że to robota Kuby. Zbudował wał przeciwpowodziowy. My chyba pójdziemy wzdłuż tego wału.
Jakieś dwieście metrów dalej wał zaczął się obniżać ukazując wolną przestrzeń. Karolina zatrzymała się. – No, no, jeśli to ten dom to jestem pod wrażeniem.
 - Jak wygląda?
 - Jest cały z drewna, chociaż z daleka wygląda mi to na siding i chyba nim jest. Piękny dach i dookoła balkony na piętrze. Pod spodem szeroka weranda i od werandy długi pomost wsparty na drewnianych palach prowadzący wprost do wody. Na końcu zacumowana łódka. Powiedziałabym, że ful wypas.
 - W takim razie on zmienił tu wszystko. O ile pamiętam, to jego dziadkowie mieszkali w drewnianym domu, ale to drewno było aż czarne ze starości. Dach był wysoki, szpiczasty, pokryty gontem a strych niezagospodarowany. Przy budynku stał koślawy płotek z brzozowych, nieokorowanych desek, a za nim rosły wysokie malwy i słoneczniki. Mimo, że chałupka była stara, to bardzo malownicza i miała swój urok.
Podeszły bliżej i zostały zauważone. Z domu wyszedł jego gospodarz i z szerokim uśmiechem przywitał dziewczyny.
 - Serdecznie witam w moich skromnych progach. Trafiły panie bez przeszkód?
 - Najmniejszych – odpowiedziała Ania. – Ja doskonale pamiętałam drogę. Nie spodziewałam się tylko tego wału przeciwpowodziowego.
 - No tak… Musiałem się jakoś zabezpieczyć na wypadek zalania, chociaż odkąd tu mieszkam, to jeszcze się nie zdarzyło, mimo że ulewy były. Zapraszam panie do środka, jeśli oczywiście chcecie obejrzeć dom.
 - Bardzo chcemy – zapewniła gorliwie Karolina. – Ania twierdzi, że zmienił pan tu wszystko.
Kuba poczochrał czuprynę i spojrzał na obie zakłopotany.
 - No może nie wszystko, ale sporo. Dom zbudowano dawno temu, ale z drewna odpornego na korniki. Dzięki temu mogłem śmiało położyć siding. Dach musiałem wymienić, bo przeciekał, a wnętrze też już inne niż wtedy. Zapraszam.
Wnętrze domu oczarowało je obie choć Ani znacznie dłużej zajęło poznanie rozkładu pomieszczeń i zobaczenie, co w nich jest. Z przedpokoju wchodziło się wprost do dużego salonu, który posiadał przeszklone, szerokie wyjście do ogrodu. Był też kominek, wygodna kanapa i dwa ogromne skórzane fotele. Tuż obok był aneks kuchenny otwarty na salon bardzo nowocześnie urządzony i łazienka. Na piętrze trzy przyzwoitej wielkości pokoje a także pracownia. Wszędzie połaciowe okna dostarczające mnóstwo światła, a oprócz nich w każdym z pokoi dwuskrzydłowe szklane drzwi wychodzące na taras. Pomieszczenia były bardzo zadbane. Nigdzie nie panował bałagan, co było dziwne, bo artyści z reguły nie dbają o porządek.
 - Napiją się panie kawy? Proponuję, żebyśmy wyszli na werandę. Ciepło dzisiaj a parasol osłoni nas przed słońcem.
 - Bardzo chętnie napijemy się kawy, ale wcześniej chciałybyśmy obejrzeć te słynne rzeźby.
 - No skoro tak, to zapraszam do ogrodu – Kuba przemierzył salon i otworzył szklane drzwi. Przeszły przez nie i znalazły się zupełnie w innym świecie. Cześć ogrodu pozostawiona była w stanie dzikim i to głównie tam ulokowane były rzeźby. Widać było, że artysta najchętniej korzysta z naturalnego materiału, czyli drewna, ale nie gardzi też kamieniem i metalem. Z tego ostatniego stworzył majestatyczne żurawie i inne ptactwo zbite w grupki i rozsiane po całym ogrodzie. Dziewczyny najbardziej urzekły jednak prace z drewna, a raczej ze starych korzeni, które wtopiły się w naturalne tło. 



  

Karolina chłonęła te obrazki jak oniemiała. Podprowadzała Anię do każdej rzeźby, by ta mogła jej dotknąć i choć trochę zobaczyć, by mieć pojęcie o jej pięknie.
 - One są wspaniałe – mówiła gorączkowo podekscytowana Ania. – W życiu nie widziałam nic równie pięknego. Babcia miała rację, jest pan niezwykle utalentowany.
 - Bardzo miło mi to słyszeć. Czy możemy sobie mówić po imieniu? Nie jestem o wiele starszy i jakoś tak mi niezręcznie.
Dziewczyny chętnie przystały na tę propozycję. Kuba oprowadził je po całym ogrodzie pokazując ukryte czasem w gąszczu trawy prawdziwe perełki. Zaimponował im. W końcu usiadły obie przy stoliku na werandzie czekając na kawę. Wkrótce Kuba ją wniósł, a do niej jakieś drożdżowe ciasto.
 - Ciasto też potrafisz piec? – wyrwała się Karolina. Kuba roześmiał się na całe gardło.
 - Taki świetny to już nie jestem. Ciasto drożdżowe uwielbiam, a z jagodami szczególnie. Mam tu zaprzyjaźnioną sąsiadkę, która zawsze w soboty piecze dla mnie blachę tego przysmaku. Z ludźmi trzeba żyć w zgodzie, a ja nie jestem typem choleryka. U pani Tereni Kruk kupuję codziennie mleko i jaja. Raz na dwa tygodnie masło, bo ona robi najlepsze. Jeśli ktoś robi świniobicie zawsze o mnie pamięta. Nie wybrzydzam. Czasem jest to swojska kiełbasa mocno pachnąca czosnkiem, czasem tylko słonina, lub kiszka, czy pasztetowa, ale jednak zawsze coś. Z głodu to ja bym tu na pewno nie umarł. Oni wszyscy pamiętają moich dziadków i pamiętają mnie jako dzieciaka. Myślę, że też doceniają to, że nie zburzyłem tego starego domu, tylko solidnie wziąłem się za wyremontowanie go. Długo to trwało, bo większość rzeczy robiłem sam, ale na szczęście doprowadziłem wszystko do szczęśliwego końca.
 - Naprawdę cię podziwiamy, bo dom jest przepięknie urządzony i ma swój klimat.
 - Bardzo się starałem. Nie zawsze było kolorowo, bo jakoś musiałem zdobyć na to wszystko fundusze. Na szczęście pomogli koledzy z Krakowa i to tam głównie wystawiałem swoje prace. Mnóstwo rzeźb poszło za granicę podobnie jak obrazów zarówno olejnych jak i akwarel. Dzięki temu mogłem inwestować w remont domu. Teraz to mój mały azyl. Tak się do niego przyzwyczaiłem, że nigdy nie chciałbym opuszczać tego miejsca. Zakochałem się w nim i tyle. Teraz jest czas na pracę, na tworzenie nowych rzeczy. Nie opuszczam żadnej wystawy, bo to zawsze może przynieść jakiś zysk, a żyć z czegoś trzeba. Wreszcie osiągnąłem spokój.
 - Godne podziwu, naprawdę. Rzadko się zdarza, żeby tak młody człowiek miał już takie osiągnięcia na swoim koncie i tak poważnie podchodził do życia – Ania uśmiechnęła się do własnych myśli.
 - A wy studiujecie, czy pracujecie?
 - Studiujemy – odezwała się milcząca dotąd Karolina. – Jesteśmy na ostatnim roku geofizyki. Ania rozważa zmianę zawodu, bo ze względu na wzrok nie będzie mogła go wykonywać. Jednak jest bardzo dzielna, bo postanowiła dokończyć studia. Ja zostaję przy tym co mam. To już taka rodzinna tradycja, bo ojciec też jest geofizykiem – odruchowo zerknęła na zegarek. – O rany, ale już późno! Zasiedziałyśmy się.
 - Nie przesadzaj, dopiero szósta. Może zrobilibyśmy grilla? Odwiozę was potem do domu. Nie ma problemu. Nie proponowałbym, gdybym nie był mobilny i musiałybyście wędrować po ciemku przez las. Zgódźcie się. Tak rzadko miewam tu towarzystwo.
 - W sumie dlaczego nie? – Ania sięgnęła po telefon. – Zadzwonię do dziadków, żeby ich uspokoić, bo na pewno by się martwili.
Bardzo przyjemnie spędziły to popołudnie. Przy okazji dowiedziały się, że w miasteczku nadal odbywają się jarmarki w każdą środę i Kuba zaoferował im podwózkę na ten dzień. Zgodnie z tym, co obiecał podwiózł je pod samą bramę i serdecznie pożegnał.
Następnego dnia wstały nieco później. Babcia była już na nogach, podobnie dziadek. Po śniadaniu ruszyły na jagody. Przez dwie godziny nazbierały ich dość, by móc zrobić z nich pierogi. W doskonałych humorach wracały do domu.


Karolina już z daleka zauważyła dziadka jak majstruje coś przy wędkach.
 - To chyba dla nas szykuje te wędki – mruknęła. – Ty wieczorem kopiesz robaki. Ja się brzydzę.
 - Nie ma sprawy kochana. Mogę kopać. Nawet na wędkę ci nadzieję, żebyś mogła łowić. Jutro próba generalna. Mam nadzieję, że wrócimy z tarczą nie na tarczy.
Jednak następnego dnia zanim wyszły z domu pojawił się w nim Kuba jak zwykle po mleko i jaja. Kiedy dowiedział się, że wybierają się na ryby od razu wyraził chęć uczestniczenia w tej przygodzie.
 - Pomogę wam. Może uda wam się złowić jakiegoś wielkiego suma lub szczupaka? Taka ryba walczy, a wy nie wyglądacie na szczególnie silne. Podwiozę was. Wiem gdzie dziadek łowi. A mleko i jaja zabiorę później.
Już na miejscu Kuba zapytał, czy mają robaki. Ania wyciągnęła z torby blaszane pudełko i otworzyła wieczko.
 - Proszę bardzo. Osobiście przeze mnie nakopane wczoraj wieczorem.
 - Jak ty to zrobiłaś? Widziałaś cokolwiek?
 - Raczej niewiele. Bardziej wyczuwałam je jak wiły mi się pod palcami. Zaraz nadzieję je na haczyk.
Po chwili pewnym ruchem zarzuciła wędkę. Karolinie poszło nieco gorzej. Robiła to po raz pierwszy, ale Kuba jej pomógł. Teraz pozostało tylko czekać. Jednak czekanie, to była ostatnia rzecz jakiej by pragnęła niecierpliwa Karolina. Czas zaczął się jej dłużyć. Wstała z pomostu, wzięła jakiś foliowy worek i oznajmiła, że to nie na jej nerwy i idzie na maliny lub jagody. Po chwili zniknęła im z oczu.
 - Nie ma cierpliwości ta twoja przyjaciółka – odezwał się cicho Kuba. Ania uśmiechnęła się pobłażliwie.
 - Ano nie ma, ale zapewniam cię, że to najlepsza osoba na świecie. Nie wiem jak bym się pozbierała po wypadku, gdyby nie ona.
 - Właściwie to co to za wypadek? Pytam z ciekawości, ale jeśli to dla ciebie zbyt trudne, nie musisz mi opowiadać.
 - W sumie pozbierałam się już, chociaż na początku przeżyłam szok zwłaszcza wtedy, gdy dowiedziałam się, że na jedno oko nie będę widzieć w ogóle, bo został przerwany nerw wzrokowy. Wracałam do domu autobusem. Kierowca, młody gówniarz był na haju i udawał bohatera. Jechał bardzo szybko i miał świetną zabawę, gdy musiał gwałtownie hamować. Ja jedna tylko stałam i kurczowo trzymałam się rurki. Wszystkie miejsca były zajęte. Przed światłami był tak rozpędzony, że hamował w ostatniej chwili. Wrąbał w tył wielkiego tira. Odrzuciło mnie a potem przywaliłam twarzą w tę rurkę tak mocno, że złamałam nos, rozpłatałam brodę na pół, złamałam żuchwę i kości czaszki. Utworzyły się dwa krwiaki, które spowodowały obrzęk mózgu, a ten z kolei uciskał na nerwy wzrokowe. Operacja trwała kilka godzin. Połatano mnie, ale jak widać nie wyszłam z tego bez szwanku. Wzroku nie odzyskam nigdy. Prawym okiem trochę widzę, ale mam zawężone pole widzenia. Szrama na brodzie zostanie już na zawsze tak jak blizna na głowie. Nos ledwie złożyli do kupy, bo był po prostu pogruchotany. Lekarze bardzo się starali, ale jego kształt nie jest taki jak przed wypadkiem. Podobno będzie węższy, ale na taki efekt trzeba poczekać co najmniej rok. Blizna też ma zblednąć i być mniej widoczna, ale na to wszystko trzeba czasu. I to tyle. Wciąż czekam na rozprawę, bo nie tylko ja ucierpiałam w tym wypadku. Liczę na jakieś odszkodowanie, bo leczenie jednak trochę kosztowało, a rodzicom się nie przelewa. Głupio jest mi brać od nich pieniądze. Chciałabym robić coś pożytecznego w życiu, coś co przyniosłoby mi satysfakcję i jakiś dochód. Nie wiem, czy uda mi się znaleźć coś takiego, co odpowiadałoby moim warunkom. Wciąż mam nadzieję, że tak. W końcu mam cały rok na myślenie.
 - Jesteś naprawdę bardzo dzielna. Podziwiam cię, że tak spokojnie podeszłaś do swojej niepełnosprawności. Pogodziłaś się z nią i chcesz iść dalej. Jesteś silną kobietą, bo wciąż walczysz. Rzadko zdarzają się tacy ludzie. Chciałbym utrzymywać z tobą kontakt jak już stąd wyjedziesz. Może mógłbym zabrać cię kiedyś na moją wystawę? Byłaś kiedykolwiek w Krakowie?
 - Chyba raz i to jako dziecko. Poza tym bardzo chętnie pojadę z tobą na wystawę. Twoje prace są wyjątkowe. Nikt tak nie rzeźbi jak ty. Wprowadź sobie mój numer telefonu, a ja zrobię dokładnie to samo, a raczej będę ciebie musiała poprosić o pomoc – podała mu komórkę. – O rany! Bierze! Coś złapało przynętę! – rozwrzeszczała się czując jak napina się żyłka. Gwałtownie zaczęła kręcić kołowrotkiem, ale ryba była silna.
 - Spokojnie, spokojnie – usłyszała głos Kuby. Stanął tuż za nią obejmując ją rękami i pomagając jej utrzymać wędkę. – Popuść trochę. Trzeba ją zmęczyć.
Te zmagania trwały ze dwadzieścia minut. W końcu udało im się wyciągnąć sporego suma. Teraz Kuba trzymał go w podbieraku przyglądając mu się.
 - Wielki, naprawdę wielki. Ależ miałaś szczęście.
Tego dnia udało im się złowić jeszcze dwa liny. Kuba oczyścił je na miejscu z łusek i wnętrzności. Mogli wracać, bo i Karolina pojawiła się zwabiona ich krzykami. Ona z kolej natrafiła na skarpę porośniętą krzakami malin i uzbierała ich pełen worek. Oblizywała się na myśl o koktajlu.

czwartek, 23 listopada 2017

"ŚWIATEŁKO W MROKU" - rozdział 5

ROZDZIAŁ 5


Siedzieli wszyscy przy kuchennym stole. Babcia wciąż ocierała z oczu łzy. Tak strasznie było jej żal wnuczki. Nie mogła pogodzić się z jej nieszczęściem. – Taka śliczna dziewczyna, mądra, rozsądna i takie nieszczęście – ubolewała. – Jak sobie radzisz moje dziecko. Na pewno jest ci bardzo trudno. Widzisz cokolwiek? – zasypała Anię pytaniami.
 - Szczerze powiedziawszy myślałam, że będzie znacznie gorzej. Na lewe oko nie będę już widzieć nigdy, ale prawe jest bardziej sprawne. Doktor ocenił, że zachowało się jakieś trzydzieści procent widzenia. Dzięki okularom widzę trochę wyraźniej, bo bez nich tylko same plamy. Poza tym Karolina jest moimi oczami – spojrzała na przyjaciółkę z wdzięcznością. – Jest najlepszą osobą jaką znam i najlepszą przyjaciółką. Opowiada o wszystkim z takimi detalami, że łatwo jest mi sobie to wyobrazić i nie potrzebuję do tego wzroku. Mówią, że jak ktoś go traci to wyostrzają mu się inne zmysły. Ja na razie nie mogę tak powiedzieć o swoich, ale może z czasem…? – odszukała dłoń staruszki i pogładziła ją. – Nie ma co rozpaczać i obrażać się na rzeczywistość babciu. Nie cofniemy czasu. Co się stało to się już nie odstanie i nie pozostaje nic innego, jak tylko się z tym pogodzić. Ja muszę otworzyć się na inne możliwości. Ostatnio rozmawiałyśmy z Karoliną na temat studiów. Mimo wszystko postanowiłam je skończyć i obronić się. Jednak chyba nie będę mogła pracować w wyuczonym zawodzie, bo on wymaga ode mnie uwagi i spostrzegawczości, a tego już nie posiadam. Może tu znajdę jakąś inspirację i pomysł na to, czym mogłabym zająć się w przyszłości i co dało by mi możliwość zarobkowania? Na razie chcemy obie trochę odpocząć i nacieszyć się pobytem u was.
 - W takim razie idźcie się teraz rozpakować. Pokój macie ten sam co zwykle. Nic tam nie zmienialiśmy. Za jakieś dwie godzinki będzie obiad.
 - A co będzie? – zapytała ciekawska Karolina. Babcia roześmiała się.
 - A na co masz ochotę?
 - Zjadłabym ziemniaki okraszone boczkiem albo słoninką i do tego prawdziwe, zsiadłe mleko – Karolina niemal oblizała się na samą myśl.
 - Wymagająca to ty nie jesteś i łatwa w utrzymaniu. Będziesz miała te swoje ziemniaki, a teraz zmykajcie.

Powoli rozpakowywały się żartując przy tym i chichotając. Karolina spoważniała nagle i zapytała
 - Nie jesteś ciekawa czasem, co słychać u Tomasza?
 - Szczerze? – Ania odgarnęła włosy z czoła. – Nie bardzo. Jego nie obszedł mój los. Zachował się okropnie, a ja głupia myślałam, że to jest facet na całe moje życie. Tyle lat byliśmy ze sobą, a jednak nie rozgryzłam go w ogóle. Teraz zadaję sobie pytanie jak mogłam nie zauważać pewnych symptomów jego wielkiego egoizmu. To uparte dążenie do tego, by mieć zawsze rację, lub ostatnie zdanie, by uchodzić za wszechwiedzącego i znającego się na wszystkim, by imponować i brylować w towarzystwie… Przecież ja na to wszystko patrzyłam i nie zauważałam niczego. Mają rację ci, którzy twierdzą, że miłość jest ślepa. Podejrzewam nawet, że to uczucie było tylko jednostronne, bo on nie odczuwał do mnie nic podobnego. Byłam jego tłem, atrakcyjną maskotką, z którą przyjemnie było się pokazać. Ależ ja byłam głupia… Cztery lata to szmat czasu, żeby poznać człowieka, a ja nie znam go w ogóle.
 - Nie byłaś głupia. Byłaś zakochana, a to różnica. Pamiętasz Wojtka Baciora? Tego pracownika taty? Jest hydrogeologiem. Pomagał nam przy piezometrach.
 - Pamiętam. Taki dość wysoki, szczupły z kręconymi włosami.
 - Ten sam. Chyba wpadłam mu w oko. Chciał się umówić, ale ty wtedy miałaś wypadek i odłożyłam to na później. Wrócimy to będzie czas na randki.
Ania była zbulwersowana postawą przyjaciółki. Nie rozumiała jak mogła poświęcić swoje szczęście dla niej. Zrobiło jej się nieprzyjemnie i głupio.
 - Karolina, jak mogłaś tak postąpić? On na pewno poczuł się rozczarowany, a ja mam teraz wyrzuty sumienia, bo poświęciłaś się dla mnie.
 - W ogóle się tym nie przejmuj. Chłopak kocha, to poczeka – ścisnęła Ani dłoń. – Tego kwiatu jest pół światu, nie? Zawsze znajdzie się ktoś, kto do ciebie przylgnie. Chodźmy na werandę. Słońce grzeje, ptaszki śpiewają, szkoda siedzieć w czterech ścianach. A po obiedzie pójdziemy na spacer.


Ziemniaki wyglądały fantastycznie obsypane szczodrze pachnącymi, przysmażonymi skwarkami boczku i zielonym koperkiem. Mleko było zimne i tak gęste, że można było je kroić nożem. Dopiero w takim miejscu uświadamiały sobie jak niezdrowo odżywiają się mieszkańcy miast i ile chemii pochłaniają każdego dnia. Zajadały z apetytem a Karolina nie odmówiła sobie dokładki.
Po obiedzie zostawiły dziadków i poszły najpierw nad jezioro. Chyba zarosło bardziej szuwarami niż to, co zapamiętały sprzed kilku lat. Jednak pomost tkwił tu nadal. Usiadły na nim i zamoczyły stopy w ciepłej wodzie.
 - Pięknie tu. Moje wyobrażenie wsi tej sielskiej i anielskiej właśnie tak wygląda. Myślę, że mogłabym żyć w takich warunkach, a ty? – zapytała Anię.
 - Ja chyba też. W końcu nie zawsze mieszkaliśmy w mieście. Kilka lat spędziłam tutaj. Tu przecież przyszłam na świat i miałam naprawdę szczęśliwe dzieciństwo. Pamiętam dziadka, jeszcze dość młodego, który zabierał mnie łódką na ryby. Byłam wtedy małym berbeciem, ale uwielbiałam te wczesnoporanne połowy. Nawet nie brzydziłam się zakładać dżdżownice na haczyki. Z babcią chodziłam na jagody i maliny, czasem na poziomki. Miałyśmy swoje miejsca, gdzie dużo ich rosło. Pamiętam też jarmarki w miasteczku. Ciekawe, czy jeszcze się odbywają. Ostatnio nie miałyśmy szczęścia, może teraz nam się uda zaliczyć jakiś. Koniecznie trzeba zapytać o to babcię - Ania podniosła się z podestu i włożyła trampki. – Chodźmy sprawdzić, czy rosną jeszcze jagody. Może jutro wybrałybyśmy się na nie? Pierogi z jagodami byłyby pyszne, nie uważasz?
Karolinie na ten pomysł tylko zabłysły oczy.

Nie mogły spać długo. Słońce wdzierało się w każdy kąt pokoju i lizało ich policzki. Ania przetarła oczy i sięgnęła po okulary. Usiadła na łóżku podsuwając pod nos telefon komórkowy. Była piąta trzydzieści. Pamiętała, że każdego ranka babcia swoje pierwsze kroki kierowała do kurnika, żeby podebrać kurom jajka, a potem wypuszczała całe towarzystwo na podwórko.
Zaczęła się ubierać, gdy Karolina przeciągnęła się leniwie i zerknęła na nią spod przymrużonych powiek.
 - A ty dokąd? – mruknęła.
 - Do kurnika. Zjadłabym dobrą jajecznicę.
 - To ja idę z tobą – Karolina błyskawicznie wyskoczyła z łóżka i ubrała się pośpiesznie. Cicho na palcach wyszły z domu. Ania dzierżyła w rękach niewielki koszyk. Przeszły za dom. Na jego tyłach mieścił się kurnik, w którym kury miały swoje grzędy a także było wydzielone pomieszczenie dla gęsi i indyków. Obok kurnika znajdowało się wejście do obory, którą zajmowały trzy krowy z cielakiem.
 - Mogłabym je wydoić. Jeszcze pamiętam jak się to robi – szepnęła Ania. – Wiem, że matki cielaka babcia nie doiła do samego końca, żeby zostawić mu trochę mleka. Najpierw jednak zobaczymy, czy kurki zniosły nam jajka na śniadanie.
Weszły cicho do środka i delikatnie podnosiły nioski sprawdzając, czy coś wysiadują. Uzbierały osiemnaście jaj. Karolina sięgnęła po szuflę i zaczerpnęła nią ziarno z worka. Wyszła na zewnątrz i wsypała je do koryt. Wsadziła głowę w drzwi i powiedziała cicho.
 - Wypuszczamy je?
 - Wypuszczamy. Otwieraj na oścież.
Całe pierzaste bractwo z trzepotem skrzydeł i kurzym jazgotem wyfruwało i wybiegało opuszczając grzędy. Za nimi majestatycznie kroczyło stadko gęsi i indyków. Ania podała koszyk z jajkami Karolinie.


 - Zanieś je do kuchni i przynieś mi dwa wiadra. Jedno czyste, a drugie z ciepłą wodą i gąbką. Łatwo znajdziesz, bo te rzeczy są w przedsionku. Trzeba krowom przetrzeć wymiona.
Karolina uwinęła się błyskawicznie. Oprócz rzeczy, które wymieniła Ania przyniosła jeszcze butelkę jakiegoś płynu septycznego.
 - Spójrz Aniu, to chyba dla krów. Myślę, że służy do odkażania. Tak przynajmniej wynika z ulotki. Można chyba to wlać do wiadra. Tu piszą o jednej nakrętce na pięć litrów wody. W wiadrze jest może z dziesięć. Wleję dwie nakrętki. Tu jest jakiś stołeczek i to chyba siedząc na nim babcia doi krowy.
 - Na pewno – Ania odebrała zydelek z rąk Karoliny i usiadła przy krowie myjąc jej gąbką wymiona, a potem jakby nigdy nic, jakby nie robiła nic innego w życiu, sprawnie zaczęła doić zwierzę. Stało spokojnie machając tylko od czasu do czasu ogonem. Podobne czynności Ania wykonała z pozostałymi krowami nie zapominając o cielęciu. Kiedy wtoczyły się do kuchni z pełnym wiadrem mleka zastały w niej babcię, która na ich widok załamała ręce.
 - To tak odpoczywacie? Zrywacie się skoro świt i idziecie doić?
 - To była przyjemność babciu i możemy to robić codziennie. W zamian chcemy pyszną jajecznicę na śniadanie.
Obie tryskały dobrym humorem. Z zapałem wcinały jajecznicę na boczku popijając gorącym mlekiem. Właśnie Ania miała zapytać dziadka, czy są jeszcze ryby w jeziorze i czy ktoś je łowi, gdy usłyszały głośne pukanie do drzwi, a następnie kroki wprost do kuchni. W drzwiach ukazał się młody mężczyzna z całą pewnością przed trzydziestką o ogorzałej od słońca twarzy. Omiótł spojrzeniem siedzących przy stole i uśmiechnął się szeroko.
 - Dzień dobry wszystkim. Ja po mleko i jaja jak zwykle.
 - Dobrze, że jesteś Kuba. A może zjesz z nami? – babcia wstała od stołu i zakrzątnęła się przy piecu. – Mamy wprawdzie gości, ale jajecznicy mnóstwo. Siadaj chłopcze i poznaj moją wnuczkę Anię, to ta blondynka i Karolinkę, jej przyjaciółkę od najmłodszych lat.
Kuba szarmancko przywitał się z obiema i uścisnął dłoń dziadka Kruka. Usiadł obok niego, a babcia już stawiała przed nim kubek z mlekiem i pachnącą jajecznicę.
 - To jest dziewczyny Kuba Kostrzewa. Mieszka jakieś dwa kilometry stąd…
 - Kostrzewa? – Ania zrobiła minę, jakby zastanawiała się nad czymś. – Ja znam to nazwisko. Czy nad jeziorem tam w stronę drugiej osady nie mieszkali państwo Kostrzewa? Byli już wiekowi i chyba starsi od was. Doskonale ich pamiętam. Pani Kostrzewa była mocno przygarbiona, ale pan Kostrzewa zawsze trzymał się prosto jakby był wojskowym.
Kuba uśmiechnął się słysząc te słowa.
 - Wszystko się zgadza. To byli moi dziadkowie. Pomarli już niestety, a mnie w spadku zostawili gospodarstwo. Skończyłem studia w Krakowie i jakieś trzy lata temu wróciłem, żeby objąć spuściznę.
 - Kuba jest bardzo utalentowany. Skończył Akademię Sztuk Pięknych. To prawdziwy artysta. I rzeźbi, i maluje, i wypala garnki. Taki człowiek renesansu. Nawet wiersze pisze.
 - Pani Tereniu, zawstydza mnie pani.
 - Nie wstydź się chłopaku, bo nie masz czego. Talent bez wątpienia posiadasz. Zresztą widać to nawet na jego podwórku – zwróciła się do dziewczyn. – Powinnyście to zobaczyć, bo naprawdę robi wrażenie. – Teraz dopiero zorientowała się, że popełniła faux pas i zakryła dłonią usta. – Przepraszam cię Aniu. Ciągle zapominam, że ty…
 - Nic nie szkodzi babciu. Jak zbliżę twarz do czegoś to widzę to dość dobrze.
 - Ma pani problemy ze wzrokiem? – zaciekawił się Kuba.
 - Nawet poważne. Miałam ciężki wypadek. To stąd ta blizna na głowie, okulary na nosie i nieodłączna biała laska, ale oczywiście bardzo chętnie obejrzymy pana dzieła. Drogę pamiętam, więc na pewno trafimy. Proszę tylko powiedzieć, kiedy możemy przyjść.
 - Zawsze można przyjść. To nie muzeum, chociaż chyba zaczyna tak właśnie wyglądać. Nawet dzisiaj po południu. Serdecznie zapraszam – podniósł się z krzesła. – Pójdę już. Mam trochę pracy…
 - Tu masz bańkę z mlekiem i dziesięć jaj. Jedź ostrożnie- babcia otworzyła szeroko drzwi i wypuściła swojego gościa.
 - Ciekawy człowiek – usłyszała od wnuczki wchodząc do kuchni.
 - A żebyś wiedziała. Aż się wierzyć nie chce jak wiele zdziałał w gospodarstwie od śmierci dziadków. Unowocześnił je, wyremontował dom, zajął się ogrodem, który jest ogromny i to w nim stoją te wszystkie rzeźby. Idźcie tam po obiedzie. Na pewno nie pożałujecie.
 - Pójdziemy babciu. Ja tylko chciałam jeszcze zapytać dziadka, czy łowi się w jeziorze ryby. Pamiętasz dziadziu nasze wspólne wyprawy? Zatęskniłam za tym. Może masz jeszcze wędki. Chętnie bym spróbowała coś złowić.
Pan Kruk rozchichotał się. Jak to możliwe, żeby Ania pamiętała takie rzeczy. Była wtedy taka mała, że dwa razy obwiązywał ją trokami od kapoka, bo był za duży.
 - Naprawdę to jeszcze pamiętasz? Wędki są a jakże. Sam czasem coś idę złowić, chociaż już nie wypływam łódką. Jakieś dwa lata temu rozleciała się na dobre i nie było już siły ani czasu, żeby ją połatać. Mam takie miejsce, moje ulubione, gdzie idę i moczę kije. Pokażę wam je. Jeśli chcecie coś złowić, to tylko tam. Jest tam nawet stary pomost, ale jeszcze mocny. Można usiąść i spokojnie czekać na rybkę.