Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 24 września 2020

AZYL - rozdział 3

 

ROZDZIAŁ 3

                                                                                                                                  

Weszła do budynku głównego od strony zaplecza. Pokonując długi korytarz natknęła się na otwarty magazynek z czystą pościelą i ręcznikami, w którym buszowała Dorota – właścicielka ośrodka. Ula oparła się o drzwi.

 - Może ci pomóc? – zapytała. – Mam jeszcze trochę czasu do kolacji.

Dorota uśmiechnęła się do niej wdzięcznie.

 - Nie masz jeszcze dość? Harujesz po całych dniach jak dzika mrówka. Powinnaś wygospodarować trochę wolnego czasu i poświęcić go Betti. Zdecydowanie za dużo pracujesz. Nie myśl, że tego nie doceniam. Doceniam i to bardzo, ale też martwię się o ciebie i małą. Ciągle brak ci dystansu do tych dramatycznych wydarzeń, których byłyście świadkami. Nie pomyślałaś nigdy, że Betti przydałby się psycholog? Ty też powinnaś skorzystać z jego usług. Tłumisz wszystko w sobie, a byłoby zdecydowanie lepiej, gdybyś wyrzuciła z siebie cały ten ból i rozpacz. To przyniosłoby ci ulgę. Nie mogę patrzeć jak się gryziesz, jak zamykasz przed światem, budujesz mur i rzucasz się w wir obowiązków, żeby tylko nie myśleć. Tak dłużej nie da się żyć Ula. Wpadłaś w jakąś inercję i nie potrafisz wyciągnąć się z tego stanu. Pomyślałam nawet, że powinnaś sprzedać dom w Rysiowie i wyprowadzić się z tego miejsca, bo obecność w nim tylko cię rani – podeszła do przyjaciółki zauważywszy w jej oczach łzy i objęła ją mocno. – Tak niesamowicie mi was żal i tak bardzo chciałabym wam pomóc, ale powoli kończą mi się pomysły.

 - Wiem, że masz rację, – usłyszała szept Uli – ale tak strasznie się boję o Betti i tak bardzo nie mam odwagi, żeby zmienić cokolwiek w naszym życiu. A jak sobie nie poradzę…?

 - Poradzisz sobie. Nawet nie wiesz jak bardzo jesteś silna – powiedziała Dorota z wielkim przekonaniem. – Poza tym nie jesteś sama. Masz mnie i masz Maćka. Na nas zawsze możesz liczyć. Jak tylko skończy się sezon, zamykamy ośrodek na cztery spusty i wracamy do Rysiowa. Wtedy zrobimy naradę wojenną i na pewno coś wymyślimy. - Dorota zamknęła drzwi magazynku wręczając Uli stosik ręczników i sama biorąc nieco większy z pościelą. – Pomóż mi to zanieść do recepcji.

Przy niej rozstały się. Dorota poszła do strefy kempingowej, a Ula wróciła do kuchni. Jej trzej pomocnicy już zabrali się za krojenie chleba i serów. Ona zaplanowała na dzisiaj gorące kiełbaski zapieczone z żółtym serem i krążkami cebuli. Zabrała się za nacinanie kiełbas i wkładanie w nacięcia kawałków sera. Rozmowa z Dorotą powracała jak bumerang. - Może ona ma rację, że powinnyśmy się wynieść z Rysiowa? Tam wszystko przypomina rodziców. Od ich śmierci nie zmieniłam w domu nic i traktuję rzeczy po nich jak najświętsze relikwie. To chyba nie jest normalne i faktycznie pogłębia tę traumę. - Dorota zrobiła dla niej i Betti naprawdę dużo. Miała względem niej ogromny dług wdzięczności. Odkąd pamiętała zawsze trzymali się razem. Od najmłodszych lat stanowili nierozstającą się trójcę. Ich drogi rozeszły się dopiero po maturze. Ona i Maciek dostali się na SGH. Dorota miała znacznie mniej szczęścia. Wybrała filologię polską, ale była zbyt duża konkurencja i zabrakło jej punktów. Rozgoryczona postanowiła wyjechać do Stanów. Ciężko pracowała przez kilka lat imając się dosłownie wszystkiego, co tylko przynosiło dochód. Oszczędzała. Kiedy wróciła do Polski już miała sprecyzowane plany, co do swojej przyszłości. Kupiła niedaleko Rynu na Mazurach podupadający ośrodek i doprowadziła go do stanu używalności. Maciek bywał tam często i pomagał remontować domki. Ula założyła stronę internetową, żeby rozpropagować to miejsce. Nie musieli długo czekać na pierwszych gości, bo ośrodek położony był w naprawdę pięknym miejscu nad samym jeziorem, wtopiony w sosnowy las. Do Rynu było całkiem blisko, a jeśli ktoś chciał pojechać do większego miasta, to dwadzieścia kilometrów dalej było Giżycko.  

Kiedy zmarł Józef Cieplak powiadomiona o wszystkim Dorota przyjechała do Rysiowa i zajęła się wraz z Maćkiem osieroconymi dziewczynami. Po pogrzebie i załatwieniu formalności w urzędach zabrała je obie na Mazury, żeby mogły odetchnąć po ciężkich przejściach. Wtedy też zaproponowała Uli sezonową pracę na okres wakacyjny wiedząc, że będą się utrzymywały z niewielkiej renty po tacie przyznanej właściwie Beatce. Ula mogła zająć się, czym tylko chciała, ale wybrała kuchnię. Lubiła pichcić, a kuchnia skutecznie izolowała ją od kontaktów z ludźmi. Dorota przydzieliła im kemping obok swojego. To były dwa stojące obok siebie domki typu „Turbacz” znacznie mniejsze od pozostałych. Tych typu „Brda” stało na terenie ośrodka dwadzieścia pięć i były przeznaczone dla gości.

 

 Ula przyjeżdżała co roku, przynajmniej dziesięć dni wcześniej przed przyjazdem pierwszych letników. Robiła zaopatrzenie, pomagała w sprzątaniu domków, w przygotowywaniu pokoi i łóżek. Dorota wynagradzała ją uczciwie, a pieniądze zarobione przez te kilka miesięcy pozwalały zasilić bardzo skromny, domowy budżet.

Czasami wpadał na weekend Maciek. Naprawiał wtedy to, co uległo awarii, odświeżał ławki i kosze przy pomocy farby, tudzież wymieniał przepalone żarówki, przykręcał poluzowane śrubki lub gniazdka. Lubiła, kiedy znowu byli we trójkę. Było prawie tak jak dawniej. Siadywali przed domkiem Doroty, rozpalali grill lub ognisko i piekli kiełbaski albo ziemniaki w popiele.

 

Marek zamknął klapę bagażnika i zajął miejsce za kierownicą. Godzina była wczesna, ale postanowił nie tracić zbyt dużo z tego pięknego dnia i wyruszyć jak najwcześniej. Jechał z lekkim sercem i czystym sumieniem. Wszyscy z zainteresowanych kolekcją kontrahentów podpisali umowy zgadzając się tym samym na warunki stawiane przez F&D. Nie omieszkał pochwalić się tym sukcesem ojcu. On chętnie zgodził się na to dwutygodniowe zastępstwo. Czuł się bardzo dobrze i doskonale rozumiał potrzebę wypoczynku swojego jedynaka. Marek nie oszczędzał się i było to po nim widać. Blada cera i podkrążone oczy dobitnie świadczyły o przepracowaniu.

 - Jedź i odpoczywaj. Zasłużyłeś – senior dał mu na drogę swoje błogosławieństwo. – I pozdrów Pshemko.

Dzisiaj więc był pierwszy dzień, w którym nie musiał się spieszyć do pracy. Żadnych służbowych telefonów, żadnej pilnej korespondencji, żadnych sytuacji awaryjnych. Ustawił GPS i ruszył. Przepchał się przez miasto wyjeżdżając na trasę S8. Przed nim było trzy i pół godziny jazdy i trochę ponad dwieście czterdzieści kilometrów. Za Ostrołęką zatrzymał się przy jakimś zajeździe. Burczało mu w brzuchu i chciało mu się kawy. Zamówił świeże, chrupiące bułki, masło i kiełbasę na gorąco. Wsunął wszystko z apetytem popijając mocną kawą. Mógł ruszać dalej.

Dotarł do Rynu i zatrzymał się na chwilę, żeby zadzwonić do Pshemko.

 - Halo. Witaj przyjacielu.

 - Marco! Ruszyłeś się już z Warszawy?

 - Jestem w Rynie i za chwilę będę się z tobą witał. Załatwiłeś mi kwaterę?

 - Załatwiłem wszystko. Ośrodek jest tuż za Stanicą Żeglarską. Znajdziesz bez problemu, bo wszędzie są tablice informacyjne. Podjedź pod budynek główny. Tam jest spory parking, na którym będę na ciebie czekał. Do zobaczenia.

GPS doprowadził go szybko do celu podróży. Wyskoczył z auta i rozprostował kości. Przed budynkiem pojawił się Pshemko i z rozpostartymi rękami szedł w jego kierunku. Przywitali się wylewnie klepiąc się po plecach.

 - Tak się cieszę, że tu dotarłeś. To miejsce wspaniale koi nerwy. Przekonasz się. A teraz chodź. Zameldujesz się i weźmiesz klucz. Na teren kempingów nie można wjeżdżać więc jak już wszystko załatwimy zabierzesz walizkę i pójdziemy pieszo.

W środku mistrz przywitał się z Dorotą i przedstawił ją Markowi.

 - To właścicielka tego pięknego miejsca, a to Dorotko mój przyjaciel Marek Dobrzański. To dla niego ma być ten domek.

Dorota ze zrozumieniem pokiwała głową i poprosiła juniora o dowód osobisty. Wpisała dane do książki meldunkowej i wręczyła mu klucz.

 - Bardzo proszę, domek numer dwadzieścia cztery. To niedaleko twojego Pshemko. To ten przedostatni po prawej stronie. Mam nadzieję, że będzie panu wygodnie.

 - Jestem o tym przekonany – Marek uśmiechnął się szeroko a na jego policzkach wykwitły dwa słodkie dołeczki. – Mistrz tak bardzo chwali sobie pobyty u państwa, że byłbym głupcem, gdybym sam się o tym nie przekonał. Bardzo dziękuję.

Opróżnił bagażnik i wraz z projektantem ruszył objąć w dwutygodniowe posiadanie swój kemping.

 - Naprawdę piękna okolica. Nie dziwię się, że tak bardzo ciągnie cię tutaj każdego roku.

 - To prawda. Mam nawet swoje miejsce do medytacji, do którego nikt nie zagląda. Pełna skupienia cisza i błogi spokój. Oczywiście nie będziesz mi tam towarzyszył, bo dla ciebie są tu inne atrakcje. Jest przystań, żaglówki, kajaki, rowery wodne. Można wypożyczyć wędki i łowić za stosowną opłatą ryby. Całkiem sporo tu okoni, sandaczy, szczupaków i karpi. Można łowić z drewnianego pomostu, albo wynająć łódkę, jak kto woli. Jest też wypożyczalnia rowerów, na których można zwiedzać okolicę. Jeśli chcesz, to oprowadzę cię i pokażę najważniejsze miejsca, żebyś był zorientowany. Później będziesz musiał zapewnić sobie rozrywki sam. Od trzynastej do czternastej podają obiad, a o dziewiętnastej kolację. Mamy więc sporo czasu. O, – pokazał ręką – to twój domek. Mój jest na samym końcu i tylko dach mu widać. Proponuję, żebyś zostawił teraz walizkę i rozpakował ją wieczorem, bo szkoda dnia. Pospacerujemy trochę a ty rozprostujesz nogi po długiej jeździe.

 

Pshemko był doskonale obeznany w topografii ośrodka. Pokazał Markowi najbardziej istotne miejsca, a potem zaciągnął go nad jezioro.

 - Czyż nie jest malownicze? – zadał retoryczne pytanie.

 


 - Rzeczywiście, bardzo piękne, ale na ten pomost nie miałbym odwagi wejść. Ktoś z niego łowi?

 - To stary pomost już nieużywany, ale trochę dalej jest nowy i solidny. Cumują tam łódki, kajaki, kanadyjki i rowery wodne. Marinę mijałeś po drodze. Tam są już większe jednostki.

Marek chłonął ten widok wszystkimi zmysłami. Był sezon i wszędzie mnóstwo urlopowiczów, a jednak tutaj w ogóle się tego nie odczuwało, bo panował niezwykły spokój. Dostrzegł jakieś sto metrów dalej od miejsca, w którym stali kawałek piaszczystej plaży, kilku letników wyłożonych na leżakach i grupkę dzieci. Dla nich wydzielono niewielki, ogrodzony linami basen, żeby i one potaplały się w wodzie. Marka wzrok nadal lustrował okolicę. Spore połacie jeziora porośnięte były szuwarami, które szeleściły pod wpływem wiatru. Nagle dostrzegł jakiś ruch na linii oddzielającej je od wody i bardziej skupił się na tym miejscu. Wreszcie zrozumiał na co patrzy. To była dziewczyna w białej, letniej bluzeczce i w krótkich szortach stojąca po kolana w wodzie. Obok niej pływało jakieś dziecko.

 


 - Pshemko spójrz tam – wskazał dłonią ścianę szuwarów. – Objawiła nam się rusałka w pełnej krasie i to w dodatku z dzieckiem. Intrygująca, prawda?

Mistrz wytężył wzrok i uśmiechnął się.

 - To nie rusałka. To Urszula i mała Beatka, jej siostra. Chodźmy, przedstawię ci je. Ula to wspaniała osoba z bardzo niedobrą przeszłością. Miała naprawdę ciężkie momenty w życiu i z niektórych nie otrząsnęła się do tej pory. Bądź więc delikatny i uprzejmy. Poza tym to osoba odpowiedzialna za żywienie nas. Szefowa kuchni i zapewniam cię, że gotuje genialnie.

 

czwartek, 17 września 2020

AZYL - rozdział 2

ROZDZIAŁ 2



Miał dość na dzisiaj. Zamknął salę konferencyjną i odniósł klucz do recepcji. Czuł jak mokra od potu koszula lepi mu się do pleców. Mimo tego dyskomfortu odczuwał satysfakcję. Dwanaście umów klepniętych. Jutro jeszcze siedem spotkań na mieście i będzie mógł odtrąbić sukces. Pamiętał, że dzisiaj musi dotrzeć do rodziców i pogadać z ojcem o zastępstwie. Zanim doszedł do swojego gabinetu zajrzał do dyrektora HR. Olszański był od wieków jego najlepszym przyjacielem. Kiedyś obaj szaleli w najlepszych klubach stolicy niejednokrotnie lądując po takich suto zakrapianych imprezach z przygodnie poznanymi kobietami w jakichś hotelach wynajmujących pokoje na jedną noc. Teraz wydawało mu się to strasznie odległe. Po rozstaniu z Pauliną nagle przestało bawić go takie życie. Sebastian jeszcze długo próbował go namówić na jakieś szaleństwo, ale on permanentnie odmawiał. W końcu i Olszański odpuścił. Obaj skupili się na pracy tylko od czasu do czasu spędzając razem czas na korcie, czy boisku do koszykówki.



Zastał przyjaciela pochylonego nad dokumentami i przywitawszy się z nim ciężko klapnął na krześle naprzeciwko niego. Olszański utkwił w nim wzrok wyrażający pytanie.
 - Coś taki zmarnowany? Źle się czujesz? Wyglądasz dość blado…


 - Cały dzień gadałem non stop i aż dziwne, że nie ochrypłem. Przyszedłem ci powiedzieć, że pojutrze wyjeżdżam na urlop i nie będzie mnie co najmniej przez dwa tygodnie. Muszę odpocząć, bo jeśli tego nie zrobię, to w końcu padnę. Do ciebie mam prośbę, żebyś był czujny i trzymał rękę na pulsie szczególnie jeśli chodzi o Alexa. Z nim nigdy nic nie wiadomo. Zastąpi mnie ojciec i gdyby miał z czymś problemy, to pomóż mu, albo zadzwoń do mnie.
 - Nie ma sprawy stary, ale muszę przyznać, że trochę jestem rozczarowany. Po cichu liczyłem na wspólny wyjazd do jakiegoś nadmorskiego kurortu.
Dobrzański posłał mu ironiczny uśmiech.
 - Seba, dobrze wiesz, że nadmorskich kurortów to ja mam po kokardę. Przez siedem lat nie robiłem nic innego, tylko jeździłem do nadmorskich kurortów aż wyszły mi bokiem.
 - To dokąd ty się wybierasz?
 - Do jednej z samotni mistrza Pshemko.
Ta odpowiedź nieco wbiła HR-owca w fotel i przez chwilę nie potrafił sformułować zdania. W końcu wykrztusił – żartujesz? A co ty tam będziesz robił? Przecież te wszystkie miejsca, do których on jeździ pozbawione są jakichkolwiek atrakcji. Z tego co on opowiada, to tylko jakieś cztery żywioły, do porządnej knajpy daleko a co do atrakcyjnych panienek, to kompletna posucha. Jedyne, co można tam robić, to medytować tak jak on.
 - I o to właśnie chodzi Sebastian. Ja potrzebuję się uspokoić. Ostatnio jak sam wiesz, żyłem w ciągłym stresie. Od dwóch lat nie miałem urlopu. Najwyższy czas zadbać o higienę nerwów. Jak to powiedział Immanuel Kant „Niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie”. Zwłaszcza tego pierwszego będę się trzymał i co wieczór będę wgapiał się w to niebo, żeby ukoić nerwy. – Kadrowy bez przekonania pokręcił głową. Nie miał pojęcia, skąd się wziął u przyjaciela ten filozoficzny nastrój.
Pożegnali się uściskiem dłoni. Marek spakował teczkę i już bez zwłoki ruszył do rodziców.


Pshemko zmiótł wszystko z talerzy z wielkim apetytem, choć dania były proste i niewyszukane, ale bardzo smaczne. Wraz z Ulą niosącą w termosie gorącą czekoladę wyszedł na parking. Na teren kempingowy nie mógł wjechać więc wyjął tylko walizkę na kółkach z bagażnika i wolnym krokiem podążył w towarzystwie Urszuli do „swojego” domku.
 - Jak ci się wiodło przez ten rok? – zapytał cicho. – Chyba nie najlepiej, bo nadal w twoich oczach dominuje smutek a na twarzy brak uśmiechu. – Ula westchnęła żałośnie pochylając głowę w dół. Nie chciała, żeby Pshemko zauważył jej łzy, które spłynęły po policzkach.
 - Nie mogę się otrząsnąć z tej traumy, którą przeżyłyśmy, ale z Beatką jest jeszcze gorzej. Ona nadal ma koszmary, bo wciąż pamięta ten okropny widok umierającego taty. Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że zostawiłam ją samą z ciężko chorym ojcem. Jak mogłam do tego dopuścić, przecież ona była taka mała. Miała zaledwie cztery lata i wciąż pamięta tę straszną śmierć i to, że krzyczała przez cały czas, gdy konał.
Jej piersią wstrząsnął szloch. Już nie panowała nad emocjami. Wezbrały w niej tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy opowiadała mu tę historię. Mistrz zatrzymał się. Wyjął z kieszeni chusteczkę i podał dziewczynie.
 - Bardzo wam współczuję Urszulo. Przykro mi, że to nadal w tobie siedzi, a co gorsza, siedzi w Beacie.
 - Myślałam, że czas zrobi swoje, - odpowiedziała łamiącym się głosem - że ona w końcu zapomni, ale tak się nie dzieje. Przyjeżdżamy tu głównie ze względu na nią. To taki nasz mały azyl. Tu Beatka poznaje inne dzieci, bawi się z nimi i trochę lepiej sypia. Kiedy jednak wracamy do Rysiowa, wszystko odżywa na nowo. To prawdziwy koszmar. Już nie wiem, jak mam z tym walczyć – rozłożyła bezradnie ręce.
 - A może tam w domu ty ją za bardzo izolujesz? Może powinnaś zapisać ją do przedszkola? Chronisz ją jak kwoka swoje pisklęta i to może nie jest dla niej dobre, bo nasila w niej te złe wspomnienia. Podjęłaś pracę? – Ula przecząco pokręciła głową.
 - Trzęsę się nad Betti i boję się, że jak zostanie sama, to dostanie ataku paniki.
 - Nie dostanie, a ty jesteś zbyt opiekuńcza i nie pozwalasz jej rozwinąć skrzydeł. Jak w ogóle dajesz radę przeżyć za tę skromną rentę po tacie? Nie szkoda ci tych lat i tej ciężkiej nauki na uczelni? Przecież w jakimś celu zrobiłaś te dyplomy z ekonomii i finansów. Chcesz to wszystko zmarnować?
 - Nie chcę Pshemko. Zbyt surowo mnie oceniasz. Ja po prostu, po prostu…, nie jestem jeszcze gotowa.
 - Nigdy nie będziesz gotowa, jeśli nadal będziesz mieć takie podejście. Źle robisz, bo nie tędy droga – rozejrzał się i zauważył prześwitujące między drzewami spadziste dachy domków. – Już prawie doszliśmy. Stęskniłem się za tym miejscem.


Dotarli wreszcie do tego właściwego, najdalej położonego w stosunku do innych. Pshemko otworzył drzwi i przepuścił przodem Ulę. Ona postawiła na stole termos z czekoladą i otworzyła na oścież okna, by wpuścić nieco słońca.
 - Mam nadzieję mistrzu, że ten pobyt będzie równie udany, co poprzednie. Kolacja o dziewiętnastej, a śniadania i obiady bez zmian to znaczy od ósmej do dziewiątej i od trzynastej do czternastej. Oczywiście jak przyjdziesz później to nic się nie stanie.
 - Dziękuję duszko, a ty obiecaj mi, że przemyślisz to, co powiedziałem – podszedł do niej i schwycił jej dłonie.
 - Obiecuję – wyszeptała i zarumieniona spuściła głowę. – Myślę, że masz dużo racji. Do zobaczenia. Nie przeszkadzam ci już.
Wracając od Pshemko wstąpiła jeszcze na plac zabaw. Zawsze czuła niepokój, kiedy zostawiała Betti samą, ale wyglądało na to, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Gromadka dzieci pod czujnym okiem ich mam zgodnie korzystała z huśtawek, zjeżdżalni i ogromnej piaskownicy. Betti zauważyła siostrę i podbiegła do niej.


Ula przykucnęła a mała przytuliła się mocno obejmując ją za szyję.
 - Ulcia, muszę już iść?
 - Nie kochanie. Do kolacji jeszcze daleko i jeśli dobrze się bawisz, to możesz zostać. Później przyjdę po ciebie. Pamiętaj, żeby się nie oddalać.
 - Pamiętam. Przecież jestem już duża, prawda?
 - Prawda – Ula ucałowała jej czółko z miłością. – No to biegnij a ja wracam do pracy. Aaa…, zapomniałam ci powiedzieć. Wujcio Pshemko przyjechał i pytał o ciebie. Przywitasz się z nim na kolacji.
 - Naprawdę? – oczy Betti zrobiły się wielkie i okrągłe ze zdumienia. – Bardzo go lubię. Jest fajny, mądry i tak ładnie rysuje.
 - Ja też go bardzo lubię. No, – podniosła się z trawy - wracaj do dzieci.
Postała jeszcze chwilkę patrząc jak Betti dołącza do tej wesołej gromadki, a potem skierowała swoje kroki do budynku głównego.
Siostra była dla niej wszystkim. Zaczęła żyć w najgorszym dla siebie momencie, bo tuż po jej urodzeniu mama dostała krwotoku, którego nie potrafiono zatamować i wykrwawiała się na śmierć. W obecności kilku lekarzy i pielęgniarek gasła w oczach, a oni nie mogli już nic zrobić i tylko bezradnie rozkładali ręce. Mama nie była już najmłodsza a Beatka dzieckiem zupełnie nieplanowanym. Mimo to Ula bardzo się cieszyła, że będzie miała rodzeństwo. Przez ponad dwadzieścia lat była jedynaczką i uważała, że pojawienie się takiej małej istotki będzie dobrą odmianą w życiu rodziny. Ta radość została przerwana brutalnie i nagle. Mama nie opuściła już szpitala żywa. Zmarła na sali porodowej, a oni nawet nie mogli się z nią pożegnać. To był ogromny cios zwłaszcza dla taty. Tak naprawdę nigdy nie pozbierał się po śmierci żony. Ula musiała zająć się praktycznie wszystkim. Pogrzebem, stypą, opieką nad niemowlakiem i zrozpaczonym ojcem, który od tego nieszczęsnego dnia zaczął gwałtownie podupadać na zdrowiu. Jego serce w każdej minucie wykonywało tytaniczną pracę, żeby mógł oddychać i żyć. Dnia, w którym obie go straciły nie zapomni nigdy. Rano jechała do Warszawy. Tata znalazł jakieś ogłoszenie w gazecie, że firma zajmująca się funduszami inwestycyjnymi poszukuje ekonomistów i nalegał, żeby pojechała. Nie bardzo miała na to ochotę i jakieś niejasne przeczucia, ale nie potrafiła ich skonkretyzować. On wciąż naciskał. Zapewniał, że czuje się dobrze i zajmie się czteroletnią Betti. W końcu spakowała do teczki dokumenty i ruszyła na przystanek. Rozmowa kwalifikacyjna przebiegła szybko, sprawnie i zakończyła się tak jak setki innych, wcześniejszych. „Odezwiemy się do pani”. Już przestała liczyć ile razy słyszała tę utartą formułkę. Wiedziała, że jej nie przyjmą. Nie powalała wyglądem. Nie wpisywała się w standardy firm, do których aplikowała. Okulary w niemodnych oprawkach, grube szkła i aparat na zębach. Do tego skromne ubranie kupione na bazarku. Jej widok najwyraźniej odstręczał potencjalnych pracodawców, mimo że była gruntownie wykształconą ekonomistką znającą się na finansach z certyfikatami kursów, które zaliczyła, dyplomem renomowanej uczelni, którą ukończyła z wyróżnieniem i licznymi nagrodami dziekańskimi.
Do Rysiowa wracała zniechęcona. Zbliżając się do domu zauważyła karetkę pogotowia i liczny tłum gapiów. Zaczęła biec. Z daleka słyszała przeraźliwy krzyk Betti, który wkręcał się w mózg jak wiertło. Wpadła na podwórko roztrącając tłum gapiów. Zauważyła Maćka, swojego przyjaciela od zawsze, który trzymał na rękach Beatkę i usiłował ją uspokoić. Dopadła do niego wyrywając mu z rąk siostrę. Przytuliła ją mocno do siebie powtarzając w kółko „co z tatą, co z tatą…” Maciek objął je obie. Na schodach pojawili się sanitariusze z noszami, na których przykryty prześcieradłem leżał Józef Cieplak. Z Betti na rękach podbiegła do noszy zdzierając białą płachtę i krzycząc: „tato!, tato! Żyjesz, prawda? Żyjesz?” Podszedł do niej lekarz i odciągnął ją od noszy. Złapał za ramiona i powiedział, że tata zmarł, że już się nie obudzi.
 - To rozległy zawał proszę pani. Jego serce pękło.
 - Dlaczego ma czarną twarz…?
 - To krew. Nastąpiło zatrzymanie krążenia i cała krew uderzyła do głowy. Za kilka godzin będzie wyglądał normalnie. Proszę usiąść. Podam pani zastrzyk na uspokojenie. Małej też przyda się niewielka dawka. Wciąż krzyczy i jest w dużym szoku.
Potem dowiedziała się, że to właśnie krzyk Betti zaalarmował sąsiadów a przede wszystkim Maćka, który mieszkał naprzeciwko. To on zastał krzyczącą Beatkę stojącą przy łóżku taty i szarpiącą jego martwe ciało, i to on wezwał pogotowie. Ula nie przespała tej nocy. Siedziała przy łóżeczku siostry, która zapadała w krótkie drzemki i budziła się z krzykiem. Od tej pory minęły prawie dwa lata i niewiele zmieniło się pod tym względem. Beatka nadal miewała koszmary i krzyczała po kilka razy w nocy. Od tego traumatycznego dla nich obu dnia Ula nigdy nie zostawiała siostry samej lub pod czyjąś opieką. Wyjątek robiła tylko tutaj, bo tu Betti odżywała, uspokajała się i potrafiła nawiązywać przyjaźnie. Tak jak mówiła Pshemko, tu był ich mały azyl, który pozwalał na chwilę zapomnieć o przeszłości i dodatkowo zasilić domowy budżet podczas wakacyjnego sezonu.

czwartek, 10 września 2020

AZYL - rozdział 1

„AZYL”



ROZDZIAŁ 1



Wielki, znany i uznany projektant ekskluzywnych i unikatowych kreacji dla pań, Pshemko czuł się zmęczony i wypalony. Ostatnie tygodnie dały mu mocno w kość. Przygotowanie każdej kolekcji wymuszało na nim wznoszenie się na wyżyny wielkiej kreatywności a przy tym wysysało z niego całą energię. Gdyby nie on, firma odzieżowa Febo&Dobrzański nigdy nie uplasowałaby się na pierwszym miejscu w kraju. Przez lata wypracował dla niej mocną pozycję na modowym rynku głównie dzięki temu, że tak bardzo dbał o najwyższą jakość materiałów i precyzję szycia. Ostatnia kolekcja wiosenno-letnia była bardzo wymagająca. Niemal sypiał w firmie. Przylepiony do biurka bez wytchnienia szkicował jej kolejne elementy. Stos rysunków stale się powiększał a on nie ustawał, bo wciąż w jego głowie lęgły się kolejne pomysły. Pokaz, który zbliżał się wielkimi krokami musiał być wyjątkowy. Tu nie było miejsca na jakiekolwiek błędy, bo bardzo drogie materiały, które prezes sprowadził z zagranicy należało wykorzystać w najlepszy, możliwy sposób szyjąc z nich te ponadczasowe kreacje. Mistrz doskonale to rozumiał i dlatego tworzył kolejne perełki z coraz większym polotem.
Im bliżej było do pokazu, tym bardziej wzrastała u niego drażliwość i nerwowość. Czasami przestawał nad sobą panować i wtedy rzucał czym popadło zacietrzewiając się w gniewie. W takich sytuacjach zawsze wzywano prezesa. Jak dotąd, tylko on potrafił zapanować nad frustracjami mistrza przemawiając do niego łagodnie i sprowadzając w błyskawicznym tempie spore ilości gorącej czekolady z odrobiną chili, która stanowiła swoisty napęd do pracy i balsam dla duszy. Pshemko to doceniał. Lubił kiedy rozpieszczano jego ego, kiedy troszczono się o jego dobre samopoczucie i spokój, byleby tylko on mógł tworzyć. 


Teraz siedział w swoim ulubionym, czerwonym fotelu i rozmyślał. Pokaz mógł odnotować jako swój kolejny, niezaprzeczalny sukces. Goście, którzy zostali na niego zaproszeni zgotowali mu owacje na stojąco. Długo stał na środku wybiegu kłaniając się wszystkim w pas. Uwielbiał te chwile błogiego triumfu, gdy publika skandowała jego imię i wszystkie reflektory skierowane były na jego mizerną postać. Dzisiaj jednak emocje opadły. Przed nim na biurku piętrzyły się sterty czasopism opisujących w samych superlatywach jego wielkie zwycięstwo, wychwalających jego nieprzeciętny talent, określających go mianem geniusza wyznaczającego modowe trendy. To wszystko było wspaniałe i całkowicie zaspokajało jego wysokie aspiracje. Teraz potrzebował odpoczynku. Takiego prawdziwego, co najmniej dwutygodniowego w dodatku w miejscu, w którym mógłby się całkowicie odciąć od otaczającego go świata, pogrążyć w medytacji na temat życia doczesnego i duchowego. Uwielbiał takie egzystencjalne dywagacje na temat roli człowieka w świecie, o jego wolnych wyborach i całkowitej odpowiedzialności za własne czyny. To wiązało się też z potrzebą kreowania samego siebie, co akurat u Pshemko ściśle współgrało z jego wysoko rozwiniętym pierwiastkiem egoistycznym, który wbrew temu, co mówił o sobie, był dość dominujący i rzutujący na większość poczynań mistrza.
Te duchowe rozważania zostały przerwane skrzypnięciem drzwi. Pshemko otworzył oczy i ujrzał wsuwającego się do pracowni samego prezesa.
 - Marco, jacy dobrzy bogowie cię tu sprowadzają? – wystękał.
Dobrzański zatarł dłonie i przysiadł na krawędzi stołu.
 - Czytałeś? – kiwnął głową wskazując stosik kolorowej prasy. Mistrz smętnie przytaknął. – Jakiś taki bez entuzjazmu jesteś dzisiaj – Marek zmarszczył brwi i uważniej przyjrzał się twarzy projektanta. – Wyglądasz na zmęczonego…
 - Bo jestem zmęczony – wyjęczał mistrz. - Muszę wyjechać, najlepiej do którejś z moich samotni. Tam nabiorę sił i być może pomysłów na następną kolekcję. Ty też powinieneś odpocząć. Obaj dostaliśmy niezły wycisk. Jedź ze mną. Zapewniam cię, że warunki są idealne do tego, żeby złapać drugi oddech. Cisza, spokój, piękne jezioro i domki kempingowe rozrzucone po lesie. Nikt nikogo nie denerwuje, bo każdy ceni sobie to wyjątkowe miejsce i święty spokój.
Marek skrzywił się nieznacznie. Choćby nawet chciał, to i tak teraz nie mógłby się ruszyć. Już od rana słuchawka telefonu rozgrzana była do czerwoności, bo dzwonili ludzie zainteresowani kolekcją i stali kontrahenci. Teraz najważniejsze było podpisanie umów, choć musiał przyznać, że propozycja mistrza była nęcąca. Już nawet nie pamiętał, kiedy odpoczywał w taki sposób. Przez lata związku z Pauliną zawsze wyjeżdżali do zagranicznych kurortów. Ona to kochała, a on wracał stamtąd jeszcze bardziej zmęczony niż przed urlopem. Męczył go tłum turystów i przepełnione do granic możliwości plaże Francuskiej Riwiery, czy hiszpańskiego wybrzeża.


Paulina to uwielbiała i czuła się tam jak ryba w wodzie. Od kiedy z nią nie jest i na urlopy przestał jeździć. Zawsze coś było ważniejszego do zrobienia, co zatrzymywało go w firmie. Przetarł czoło i uśmiechnął się blado do mistrza.
 - Chętnie bym wyjechał z tobą przyjacielu, ale wiesz, że negocjacji i umów z kooperantami nie mogę scedować na nikogo. Mimo to jak już się na coś zdecydujesz, napisz mi adres, bo niewykluczone, że dołączę do ciebie. Podobnie jak ty potrzebuję wyciszyć emocje i zaznać choć trochę tej błogiej ciszy.
Pshemko uśmiechnął się szeroko.
 - I tak mi mów. Zdecyduję się chyba na to miejsce nad jeziorem. Byłem tam dwa lata temu i w zeszłym roku. Mam bardzo dobre wspomnienia stamtąd – wyciągnął z szuflady notes i wyrwawszy z niego kartkę szybko zanotował na niej adres. – Proszę i nie czekaj za długo z wyjazdem. Teraz jest najlepsza pora. Ja, jeśli się zgodzisz wypiszę urlop od jutra.
 - Nie będę cię zatrzymywał. Zasłużyłeś na niego jak nikt inny. Jedź i nabieraj sił.

Mistrz postanowił iść za ciosem. Chwilę po opuszczeniu przez Marka pracowni wyszedł i on z wypisanym wnioskiem urlopowym. Zostawił go w kadrach i zjechał na trzecie piętro do bufetu poczuwszy głód. Zamówił sałatkę z grillowanym kurczakiem i rozsiadł się wygodnie przy stoliku. Zauważył swoją prawą rękę - Izabelę i przywołał ją gestem.
 - Byłem w kadrach i zostawiłem wypisany wniosek urlopowy na dwa tygodnie. Jutro wyjeżdżam i mam nadzieję, że w czasie, kiedy będę nieobecny, nie będzie żadnych niemiłych niespodzianek. Wie Izabela, co trzeba robić, więc proszę trzymać rękę na pulsie. 
 - Wszystkiego dopilnuję panie Przemysławie, a pan niech wypocznie – Pshemko skinął łaskawie głową jakby chciał dać do zrozumienia swojej krawcowej, że audiencja skończona. Ona tak właśnie zinterpretowała ten gest, bo wolnym krokiem wróciła do stolika, przy którym siedziała wcześniej.
Dzień dla większości pracowników F&D był dość lightowy i spora ich liczba nadal komentowała niedzielny pokaz. Pshemko wrócił do siebie i z pietyzmem pochował do szuflad wszystkie swoje projekty pamiętając, by zamknąć je na klucz. Nikt nie miał prawa tu grzebać i naruszać własności intelektualnej mistrza. Poinformował Izabelę, że wychodzi wcześniej i niezwłocznie opuścił biurowiec. Przystanął jeszcze na chwilę przed wejściem i wziął głęboki oddech. Wreszcie poczuł się lekki jak piórko i wolny. Podszedł do swojego „Garbusa” i wrzuciwszy skórzaną teczkę na tylne siedzenie spokojnie wycofał auto z parkingu włączając się do ruchu.

Marek miał pełne ręce roboty. Jego sekretarka nie była zbyt lotna więc znakomitą większość spraw musiał załatwiać sam. Zazdrosna do przesady Paulina skutecznie pozbawiała go przez te wspólne lata asystentek i chociaż już przynajmniej od dwóch nie byli razem, to on nadal nie znalazł czasu, żeby jakąś zatrudnić. Chyba przyzwyczaił się do samodzielnej pracy i tak już zostało. Od dzisiaj zaczynał spotkania z kontrahentami i podpisywanie umów. Zaczął od tych, z którymi umówił się w firmie. Kilku wolało spotkania na mieście i do tych był zmuszony się dostosować. Treść umów redagował sam zlecając Violetcie przepisywanie na czysto. Przynajmniej tyle mogła zrobić. Bardzo się starał, żeby negocjacje trwały krótko i kończyły się podpisaniem kontraktu. Miał już wprawę i wiedział jakich użyć argumentów. Nagle zaczęło mu się spieszyć. Pshemko tak sugestywnie opowiadał o tej samotni, że i on zapragnął tam wyjechać. Wieczorem miał zamiar porozmawiać z ojcem i poprosić go o zastępstwo przynajmniej na dwa tygodnie. Ktoś musiał być obecny i trzymać rękę na pulsie. Był wprawdzie jeszcze Alex, brat jego byłej narzeczonej, ale ani on, ani Marek nie pałali do siebie sympatią.

Telefon od Pshemko zadzwonił w momencie, gdy Marek uścisnąwszy na pożegnanie dłoń kolejnemu kooperantowi opuszczał salę konferencyjną.
 - Witaj przyjacielu. Jesteś w drodze, czy już dojechałeś?
 - Prawie dojechałem. Zatrzymałem się przy jeziorze i chłonę teraz te piękne widoki. Musisz tu koniecznie przyjechać Marco. Słońce świeci, wieje lekki wietrzyk, szuwary szumią, a na jeziorze pływają żaglówki. Jest cudnie a zapach sosen i żywicy jest tak intensywny, że zwala z nóg. Jeśli chcesz, zarezerwuję ci domek.


 - Rezerwuj – Marek w jednej chwili podjął decyzję. – Na pojutrze. Negocjacje idą bardzo dobrze i jutro powinienem je wszystkie zakończyć. Nie będę się ociągał i wkrótce do ciebie dołączę. Zdzwonimy się jeszcze. Do zobaczenia.

Pshemko zaparkował przed długim bungalowem i wygramolił się z „Garbusa”. To tutaj mieściła się recepcja i spora jadalnia. Nie miał zamiaru sam pichcić, chociaż każdy z domków posiadał aneks kuchenny. Nie pierwszy raz tu przyjechał i doskonale pamiętał, że kuchnię mają znakomitą, taką prawdziwie domową i pyszną. Dwa lata temu poznał nawet dziewczynę, która tu gotowała. Mógł zdecydowanie powiedzieć, że zaprzyjaźnił się z nią, chociaż ona nie była zbyt wylewna i raczej stroniła od ludzi. Wydawała się trochę wycofana i bardzo nieśmiała. Miała naprawdę złą przeszłość i ciężkie życie, które boleśnie ją doświadczyło. Mimo to był pełen podziwu dla niej jak dobrze sobie radzi zwłaszcza, że wychowywała swoją młodszą siostrę. Różnica wieku była duża, bo mała Beatka miała wtedy cztery lata, a Ula zastępowała jej matkę. Teraz to już sześciolatka a Urszula ma pewnie ze dwadzieścia siedem lat. – Ciekawe, czy w tym roku też będzie – pomyślał. Kiedy ją poznał niewiele mówiła o sobie. Wiedział jednak, że mieszka gdzieś pod Warszawą i przyjeżdża tu co roku, by pomóc przyjaciółce w prowadzeniu interesu i przy okazji trochę zarobić.
Wszedł do środka i uśmiechnął się już od drzwi. W recepcji królowała Dorota, właścicielka tego pięknego miejsca. I ona ujrzawszy stałego bywalca uśmiechnęła się szeroko i wyszła zza lady witając wylewnie mistrza.
 - Pshemko, jak miło cię znowu gościć u nas. Przyznaj, że zatęskniłeś za nami i za Mazurami.
 - Przyznaję. Mało tego, namówiłem na przyjazd tutaj przyjaciela. Mam nadzieję, że znajdzie się dla niego domek? On przyjedzie pojutrze.
 - Na pewno coś się znajdzie. A ty chcesz ten sam, który zajmowałeś w zeszłym roku? Pamiętam, że dobrze się w nim czułeś, bo stoi trochę na uboczu.
 - Bardzo chętnie go zajmę. Powiedz mi jeszcze duszko, czy Urszula przyjechała?
 - Jest, jest. Zaraz ją uprzedzę, żeby przygotowała ci gorącą czekoladę, taką jak lubisz. Przyniesie ci do domku. A może głodny jesteś? Mamy dzisiaj pyszne pierogi z mięsem i czerwony barszczyk z krokietem.
 - Brzmi wspaniale. Zostanę w takim razie i dopiero po obiedzie się rozpakuję. Daj mi tylko klucz.

Zajął miejsce w jadalni i cierpliwie czekał na swoje dania. W końcu drzwi od pomieszczeń kuchennych otworzyły się i ujrzał w nich Ulę. 


Wstał od stołu i podszedł do niej. Nie zmieniła się. Nadal jej duże, błękitne oczy były pełne smutku i śmiertelnej powagi. Trochę go to zmartwiło, ale mimo to uśmiechnął się do niej szeroko obejmując ją w przyjacielskim uścisku.
 - Pshemko – wyszeptała. – Dorota mi powiedziała, że przyjechałeś… Tak bardzo się cieszę. Zaraz podam ci obiad. Przygotuję ci czekoladę, a jak zjesz to odprowadzę cię do kempingu i zaniosę ci ją.
 - Och Urszulo – wyjęczał dramatycznie – liczyłem na to, że znowu cię tu spotkam. Brakowało mi naszych rozmów i naszego milczenia, a gdzie mała Beata?
 - Jest i ona. Bawi się z dziećmi na placu zabaw. Ale usiądź. Nie chcę, żeby obiad wystygł. - Pobiegła do kuchni i po chwili wróciła z wielką tacą pachnącą barszczem i pierogami. – Smacznego mistrzu. Pierogi takie jak lubisz z podsmażonymi skwarkami boczku. Ty jedz, a ja przygotuję czekoladę.