Łączna liczba wyświetleń

środa, 31 stycznia 2024

"DNO WŁASNEGO PIEKŁA" - rozdział 4

ROZDZIAŁ 4

 

Przerwała na chwilę. Jej teściowie przetrawiali w milczeniu to, co usłyszeli o własnym synu.

 - Prędzej śmierci bym się spodziewała niż tego, że nasz syn będzie chciał popełnić samobójstwo. Przecież ma dla kogo żyć.

 


 - O tym samym pomyślałam, mamo. On jest kompletnie rozchwiany emocjonalnie i wciąż na granicy wybuchu. Nie mówiłam mu, że prosto ze szpitala jadę do was, bo obawiałam się jego reakcji. To nic przyjemnego przyznać się do swoich słabości, a sami wiecie jaki on jest dumny. Nigdy w życiu nie poprosiłby was o pomoc. Ja uważam inaczej. Myślę, że nigdy nie wybaczylibyście mi tego, gdybym zataiła przed wami to, co zrobił i mydliła wam oczy na temat firmy. On się poddał, ale ja nie zamierzam. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby znowu postawić ją na nogi. Mam też prośbę, żebyście nie wyrywali się do niego do szpitala. Jeśli zobaczy was w drzwiach od razu zrozumie, że wiecie o wszystkim i będzie miał do mnie pretensje. Ja na bieżąco będę zdawać wam relację o jego stanie. Myślałam, że będzie gorzej, ale o dziwo nie jest tak źle. Blady jest tylko i słaby, ale to normalne po utracie tak dużej ilości krwi. Za chwilę pojadę do domu i nagotuję mu rosołu. Wezmę kilka rzeczy, bo nawet piżamy swojej nie ma. Wieczorem wszystko mu zawiozę.

 - Zaczekaj, dziecko jeszcze chwilę- Krzysztof podniósł się z kanapy i spojrzał na żonę.

 - Helenko, Ula nie da rady wszystkiego zapłacić od razu. Tak naprawdę dopiero jutro będzie miała rozeznanie, ile i komu firma jest winna. Ja za chwilę przejdę do gabinetu i przeleję na firmowe konto milion dwieście tysięcy. Mam nadzieję, że na początek to wystarczy.

Ula chciała zaprotestować. To co oferował Krzysztof z pewnością by pomogło, ale nie wyobrażała sobie kiedy firma byłaby w stanie zwrócić mu te pieniądze.

 - Tato, to bardzo szlachetny gest z waszej strony, ale ja nie mogę tego przyjąć. Marek zawalił na całej linii lecz ja nie mam zamiaru dopuścić do zlicytowania firmy. Za dużo wysiłku wnieśliście w jej budowanie i wyrobienie uznanej marki.

 - Ja wiem Ula, że chcesz jak najlepiej, ale nawet mimo szczerych chęci może ci się to nie udać, bo wierzyciele nie zechcą już dłużej czekać. Musisz mieć w zapasie jakąś gotówkę, żebyś mogła zapłacić to, co najpilniejsze. Wypij herbatę i zjedz kanapki, a ja w tym czasie zrobię co trzeba – pogładził ją po głowie i ruszył w stronę gabinetu. Zanim do niego wszedł dobiegły go słowa Uli – bardzo wam za wszystko dziękuję również w imieniu Marka.

 

Od poniedziałku Cieplakowie przenieśli się do domu młodych Dobrzańskich. Ula zajęta najpierw w firmie, a potem jeżdżąca do szpitala, nie miałaby kompletnie szans na opiekę nad córką. Mała była trochę skołowana, że mama wychodzi wcześnie rano, a taty nie ma w ogóle.

Do firmy zajechała przed dziewiątą i od razu ruszyła do gabinetu Olszańskiego. Zastała w nim także Adama. Przywitała się z nimi i zaproponowała przeniesienie się do sali konferencyjnej.

 


 - Tam mamy więcej miejsca, a dokumentów dużo.

 - Jak Marek, Ula? – zapytał Turek. – Naprawdę mi przykro, że nie wytrzymał tej presji. Ja też jestem znerwicowany i martwię się, co dalej będzie.

 - Trochę złagodzę twój stres – uśmiechnęła się Ula. – Na firmowe konto wpłynie dzisiaj duża suma pieniędzy. To wsparcie od Krzysztofa, ale Markowi ani słowa. Kiedyś mu powiemy, ale na razie nie musi o niczym wiedzieć. Zliczałeś już coś?

 - Zliczyłem wszystko i zaraz ci pokażę. Chodźmy do tej konferencyjnej.

Kiedy rozsiedli się już przy dużym, szklanym stole, Adam zaczął wyjaśniać.

 - Uważam, że w pierwszej kolejności powinniśmy wypłacić pracownikom zaległą pensję i tę bieżącą, bo jeśli tego nie zrobimy, zaczną odchodzić.

 - Tu się zgadzam z tobą w stu procentach – potwierdziła Ula.

 - Następnie ZUS i Urząd Skarbowy, bo naliczą nam takie odsetki, że się nie pozbieramy. Koniecznie trzeba uregulować płatności dla tej niemieckiej i francuskiej firmy tekstylnej. Kupujemy u nich materiały od lat i wiemy, że są najwyższej jakości. Pshemko by nam nie darował, gdybyśmy zmuszali go do szycia z byle czego. Na koniec zostawiłbym małe firmy. Wprawdzie ich przedstawiciele pyskują najgłośniej, ale damy sobie z nimi radę. Kolejna rzecz, to wygospodarowanie pieniędzy na kolekcję jesienno-zimową. To nie będą małe pieniądze i trzeba mieć to na uwadze. Ogólnie rzecz biorąc potrzebujemy na wszystko jakiś milion trzysta pięćdziesiąt tysięcy. Będziesz miała tyle?

 - To ogromna kwota, ale Krzysztof przelał wczoraj milion dwieście więc jeśli zajdzie potrzeba, ja uruchomię swoje prywatne oszczędności. Koniecznie musimy dopilnować, żeby powoli spłacać Krzysztofa. Pozytywne jest to, że on nie będzie monitował, ale tak będzie uczciwie, bo wyświadczył nam wielką przysługę. To oczywiście będzie możliwe, jak już firma zacznie zarabiać. Sebastian wejdź na konto firmy i zobacz, czy przyszedł ten przelew. Za chwilę siądziemy wszyscy do laptopów i będziemy przelewać pieniądze. Ty Adam zajmiesz się wypłatami. Seba będzie przelewał tę drobnicę, a ja wezmę całą resztę.

Pracowali w pocie czoła przez trzy kolejne godziny obserwując od czasu do czasu topniejące szybko konto.

 - Ile wyszło, Adam?

 - Siedemset dziewięćdziesiąt sześć tysięcy.

 - Dobrze. A jak jest z mediami. Mamy wszystko na bieżąco?

 - Z tym akurat jest w porządku. Nie zalegamy. Natomiast trzeba by było dać Eli ze dwadzieścia tysięcy na uzupełnienie towaru w bufecie, bo świeci pustkami. Jakieś pięć tysięcy na artykuły biurowe. Drugie tyle na dodatki krawieckie. Dla Pshemko jakieś trzysta pięćdziesiąt tysięcy. I tak będzie sarkał, że mało, ale trudno. Wychodzi na to, że wydamy niemal co do grosza pieniądze Krzysztofa.

 - To prawda, ale zaczniemy z czystą kartą. Rozpisz mi Adam zapotrzebowanie na te dwie najtańsze pozycje i zadzwońcie po Elę. Niech przyjdzie i powie, jakie ma braki i ile ewentualnie potrzebuje, żeby je uzupełnić. Może dwadzieścia tysięcy to za dużo. Ja idę do Pshemko. Zobaczę czy on w ogóle coś projektuje na jesienną kolekcję.

 

Zajrzała przez szybę do pracowni mistrza i uśmiechnęła się. Uwielbiała tego dziwaka chociaż początki relacji między nią i nim były skomplikowane i trudne. Później jednak polubili się i nawet zaprzyjaźnili. Weszła do środka z szerokim uśmiechem na ustach.

 


 - Dzień dobry, Pshemko. Jak miło cię widzieć.

 - Urszula? Oczom nie wierzę. Co cię sprowadza do firmy?

 - Sporo rzeczy, przyjacielu. Przyszłam ci powiedzieć, że od dzisiaj obejmuję Dobrzański Fashion w posiadanie i zaczynam swoje rządy. A tak na poważnie, to Marek się rozchorował i nieprędko wróci do pracy. Będę go zastępować. Trzeba podreperować finanse firmy. Też nie dostałeś wypłaty w zeszłym miesiącu?

 - Nie dostałem. Nawet nie wiem, czy teraz dostanę…

 - Dostaniesz. Przed chwilą poszły przelewy za ten i poprzedni miesiąc. Przyszłam też w innej sprawie. Mam pewną pulę pieniędzy przeznaczoną na zakup materiałów. Robiłeś już specyfikację do jesienno zimowej kolekcji?

 - A jakże! – ożywił się. - Zaraz ci pokażę. O! Jest!

Ula przejrzała uważnie pozycję po pozycji. Nie omieszkała też sprawdzić kwotę końcową. Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Na podsumowaniu widniała suma dwustu dziewięćdziesięciu tysięcy. Zaoszczędzi więc sześćdziesiąt tysięcy. Będzie z czego opłacić salę na pokaz i całą resztę.

 - I co, Duszko? Za dużo?

 - Dla ciebie nigdy nie jest za dużo. Skoro masz gotowe projekty lub ich wizję, to nie możesz szyć z byle czego. Zamówimy wszystko jak najszybciej i takie, jak chcesz.

Twarz mistrza rozciągnęła się w szczęśliwym uśmiechu. Ula zawsze potrafiła go pocieszyć i wesprzeć.

 - Lejesz miód na moje serce.

 - Czekoladę przywożą?

 - Nie przywożą. Marek poczynił cięcia i teraz wypijam tylko kakao w bufecie.

 - W takim razie zaraz zadzwonię i przywrócę dostawy. Zabieram też specyfikację. Szkoda czasu i trzeba zamawiać materiały jak najprędzej. Dziękuję przyjacielu i pożegnam się już. Do zobaczenia.

Wróciła do konferencyjnej w momencie, w którym Ela wyliczała braki w towarze.

 - Myślę, że dziesięć tysięcy mi wystarczy. Mogę też zamówić środki czystości i higieniczne.

 - Wspaniale. Zamawiaj więc i na wszystko bierz faktury, jak zwykle.

Kiedy Ela wyszła, Ula podzieliła się z Adamem i Sebą dobrymi wieściami.

 - Nie uwierzycie, ale Pshemko naliczył za materiały o sześćdziesiąt tysięcy mniej niż zakładaliśmy. Mamy więc w zapasie siedemdziesiąt tysięcy. Dobra nasza.

 

Do końca dniówki uporali się z przelewami i zapłacili wszystko co do grosza. Ula odetchnęła z ulgą, bo już nie wisiało nad nimi widmo sankcji komorniczych. O szesnastej pożegnała się i wsiadłszy w samochód ruszyła do szpitala robiąc Markowi po drodze niewielkie zakupy.

Weszła na oddział i od razu zauważyła go spacerującego. Trochę się zdziwiła.

 - Cześć, Marek – objęła go w pasie uśmiechając się promiennie. – Chyba czujesz się już lepiej skoro spacerujesz po korytarzu.

 - Słaby jeszcze jestem, ale nosi mnie. Jestem jakiś dziwnie spięty. Przyniosłaś mi może piżamę? Ta jest przepocona i trochę mnie drażni.

 - Chodźmy na salę. Przebierzesz się w świeże ciuchy i od razu poczujesz się lepiej.

Położyła torbę na krześle i zaczęła ją wypakowywać. Podała Markowi piżamę, a przez poręcz łóżka przewiesiła dwa duże ręczniki.

 - Na szafce stawiam ci dwa kubki i sztućce z talerzykiem. Tu masz termos z gorącą kawą, papierowe ręczniki i papier toaletowy.

Marek odkręcił termos i zaciągnął się zapachem kawy.

 - Jesteś aniołem. Tego właśnie brakowało mi najbardziej. Jedziesz prosto z firmy?

 - Tak. Mieliśmy dzisiaj sporo roboty, ale poszło szybko i sprawnie. Adam i Sebastian bardzo się zaangażowali, a i Pshemko tryska energią. Wysłaliśmy ludziom pieniądze na konta. Zaległą i bieżącą pensję.

 - A skąd pieniądze? – Marek wytrzeszczył na Ulę oczy.

 - Tym się nie martw. Chwilowo pożyczyłam z naszego konta. Ja chcę cię zapytać o coś ważnego. Znalazłam umowy na wynajęcie powierzchni sprzedażowej w galeriach handlowych. Nie wiem czym się sugerowałeś podpisując je, ale jestem pewna, że nie byłeś z nimi u prawników. Sprawdziłam cenę za metr kwadratowy i znacznie różni się od tej, którą płacisz. Sprawa nadaje się do sądu, bo należy nam się zwrot nadpłaconej kwoty. Jutro zamierzam zlecić napisanie pozwów jednemu z naszych prawników, bo nie mam zamiaru tym naciągaczom darować ani jednej złotówki. Jeśli masz więcej takich umów, to powiedz mi od razu. Zaoszczędzisz mi szukania po omacku.

 - Jeszcze znajdzie się parę. Spiszę ci je. Jak Agatka?

 - Ciągle pyta o ciebie. Trochę jest skołowana, bo ciebie nie ma w ogóle, a ja rano idę do pracy. Na szczęście jest Ala i tata. Przenieśli się do nas na czas twojego pobytu w szpitalu. Najważniejsze, żebyś zdrowiał i nie zajmował głowy niczym innym. Ja bardzo potrzebuję cię w domu więc postaraj się, dobrze?

środa, 24 stycznia 2024

"DNO WŁASNEGO PIEKŁA" - rozdział 3

ROZDZIAŁ 3

 

Usiedli przy dość wysokim stoliku z barowymi siedzeniami wcześniej zamówiwszy po filiżance kawy. Ula pochyliła się w kierunku Sebastiana.

 


 - Dziękuję ci, że przyjechałeś. Koniecznie musimy porozmawiać o kondycji firmy. Marek powiedział mi, że jest na skraju zapaści. Wiesz coś na temat kontraktów, które zawarł? Ja mam od niego dokumenty z ZUS-u, ze skarbówki i liczne monity o zapłatę. Nie rozumiem, jak mógł tego nie dopilnować, ale stało się i nie będę mu robić z tego powodu wyrzutów. Nie w stanie, w jakim obecnie się znajduje. Nie chcę kopać leżącego.

 - Ula, wszystkie dokumenty dotyczące transakcji Marek ma u siebie w szafie. Przejrzenie ich zajmie sporo czasu, a my tego czasu nie mamy. W pierwszej kolejności musielibyśmy zniwelować długi, a te są ogromne. Z tego co mówił mi Marek chodzi o jakieś pół miliona, ale ja myślę, że jest znacznie więcej. Poza tym ludzie w zeszłym miesiącu nie dostali wypłaty i zanosi się na to, że i w tym nie dostaną.

 - To nie wchodzi w grę. Wypłaty to nasz priorytet, bo za chwilę nikt nie będzie chciał w tej firmie pracować. Inne długi muszą trochę poczekać.

 - Masz już jakiś pomysł? Może da się jeszcze coś zrobić? Ja boję się tylko, że za chwilę otrzymamy lawinę pozwów, bo wierzyciele są już bardzo zniecierpliwieni.

Ula poczerwieniała na twarzy. Zrobiło jej się duszno.

 - Sebastian wyjdźmy stąd. Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza.

Wyprowadził ją na zewnątrz. Przysiadła na krawężniku jakby nie miała siły zrobić metra więcej.

 - Słabo mi – wyszeptała. – Mam nogi jak z waty.

Sebastian przycupnął obok niej i objął ją ramieniem.

 


 - Teraz musisz być silna. Zawsze byłaś kreatywna, miałaś świetne pomysły i wielokrotnie ratowałaś firmę z opresji. Ja ci pomogę ile tylko zdołam. Też nie chciałbym stracić pracy. Na pewno wymyślisz jakiś dobry plan naprawczy. Ja nie wiedziałbym nawet od czego zacząć.

Ula przetarła mokre oczy. Ona też nie wiedziała. Za dużo naraz spadło na nią.

 - Myślę, że powinnam jechać do Dobrzańskich. Nie wybaczyliby mi, gdybym nie powiedziała im o Marku i nie wyznała prawdy, że firma podupada. Krzysztof zawsze służył nam mądrymi radami więc może i teraz wymyśli coś skutecznego. Ty nic Markowi nie mów. Byłby zły, że proszę o pomoc rodziców, ale w tej sytuacji nie widzę innego wyjścia.

W ogóle to najlepiej nic mu nie mówić. On powinien mieć teraz spokój i nie obciążać się myśleniem o długach firmy – wstała z krawężnika i otrzepała spodnie. – Chodźmy do niego. Ja muszę jeszcze pogadać z lekarzem. Nie mam pojęcia, czy będzie na jakiejś diecie, czy może jeść wszystko. Stracił bardzo dużo krwi więc może coś pod tym kątem. Jak już wyjdziemy od niego to pojadę prosto do teściów. Ty przyjechałeś samochodem?

 - Taksówką.

 - W takim razie najpierw odwiozę cię do domu, a potem pojadę do Anina. Wieczorem muszę tu wrócić i przywieźć mu jakąś piżamę i szlafrok.

Wrócili na oddział. Ula uchyliła cicho drzwi wsadzając przez nie głowę. Lekarza już nie było, a Marek leżał i wydawało się, że śpi. Podeszli do niego. Dopiero dzienne światło uzmysłowiło im obojgu, jak bardzo mizernie wygląda. Blado sine policzki niemal zapadły się do środka. W oczach Uli znowu zakręciły się łzy.

 - Matko, jaki on blady… - wyszeptała. Pochyliła się nad nim gładząc jego szorstki policzek. – Kochanie, obudź się. Sebastian przyjechał.

Marek z trudem uniósł ciężkie powieki i uśmiechnął się do przyjaciela.

 - Cześć, Seba – przywitał się słabo. – Widzisz do czego mogą doprowadzić człowieka nagminnie popełniane błędy?

 


 - To już nieważne. Najważniejsze, że żyjesz, a firmą się nie przejmuj. Postaramy się coś zaradzić. Ty tylko wydobrzej, bo firma nie może zostać bez prezesa.

Marek uśmiechnął się gorzko.

 - Już nigdy nie będę prezesem. Doprowadziłem ją na samo dno.

Ula widząc, że ta rozmowa zmierza w niebezpiecznym kierunku i grozi tym, że Marek się rozklei, szybko zmieniła temat.

 - Co mówił lekarz? Długo rozmawialiście?

 - Dość długo. Uświadomił mi kilka ważnych rzeczy i opowiedział o terapii. Mam dostać receptę na kilka specyfików, które ponoć mi pomogą.

 - Ja przyjadę tu jeszcze późnym popołudniem i przywiozę ci kilka rzeczy. Masz na coś specjalną ochotę?

 - Słaby jestem, to może trochę rosołu? Gdzie jest Agata?

 - Przyjechał tata z Alą i zajęli się nią. Nie martw się i zacznij myśleć o sobie. Musisz stanąć na nogi, bo bez ciebie nie poradzimy sobie. Teraz cię zostawimy, bo trochę czas nas goni. Do wieczora, kochanie – pochyliła się całując go w usta. Sebastian mocno uścisnął mu dłoń. Marek skrzywił się, bo zabolały go świeże rany.

 - Sorry, bracie…, zapomniałem…

 

Odwożąc Olszańskiego do domu jeszcze omawiała z nim kilka rzeczy. Miała nadzieję, że skrupulatny Adam ma pełną listę ludzi, którym firma winna jest pieniądze.

 - Ja na pewno jutro będę rano, ale dokładnie nie wiem, o której. Muszę jeszcze pogadać z Alą, czy nie ma na jutro jakichś planów i przygotować rzeczy dla Agaty. Do ciebie mam prośbę, żebyś zaraz z rana poszedł do Turka. Niech zgromadzi wszystkie materiały, które posiada i jeśli może, niech zliczy to zadłużenie. Osobno dla ZUS-u i Urzędu Skarbowego. Im trzeba zapłacić w pierwszej kolejności. Niech zrobi wykazy zaległych pensji. Musimy znać kwotę. Jeśli sporządzi mi takie zestawienia będzie nam łatwiej pochylić się nad nimi i ustalić priorytety.

 - Wszystko to załatwię. Po powrocie do domu skontaktuję się z Adamem. Poproszę go, żeby przyszedł do pracy jak najwcześniej i przekażę mu co powiedziałaś. Będę mu musiał niestety powiedzieć o Marku, ale zastrzegę dyskrecję. Nie chcę, żeby wieści o jego próbie samobójczej rozniosły się po całej firmie, albo jeszcze dalej, a już na pewno nie do mediów. To nie poprawiłoby wizerunku firmy. 

 - Masz rację…, jesteśmy.

 - Dzięki za podwózkę. Do jutra w takim razie – Sebastian wyskoczył z samochodu i szybko ruszył do siebie, a Ula obrała kierunek na Anin.

 

Jej niespodziewana wizyta zaskoczyła Dobrzańskich. Zwykle zapowiadali się wcześniej.

 - Witaj, Uleńko. Miło cię widzieć, a gdzież to nasza wnusia? Nie przywiozłaś jej? – dopytywała Helena. – Jakoś marnie dzisiaj wyglądasz? Nie jesteś chora?

 - Nic mi nie jest. Jestem tylko niewyspana i głodna. Może mi Zosia zrobić kilka kanapek? Byłabym wdzięczna.

 - Oczywiście. Chodź, dziecko. Siedzimy w salonie.

Ula przywitała się z Krzysztofem, który z podobną troską co żona obrzucił ją uważnym spojrzeniem.

 - Wszystko w porządku? – zapytał.

 - No prawie… Tato, zażywałeś dzisiaj leki?

 - Tak, zaraz po śniadaniu, a co?

Ula usiadła przy nim na kanapie milcząc przez chwilę.

 - Nie chcę was martwić, ale przyjechałam ze sprawą, która może was nieco zdenerwować. Od razu uprzedzę, że z Markiem wszystko dobrze. Wczoraj późnym wieczorem targnął się na swoje życie – wyrzuciła z siebie zdławionym głosem. – Podciął sobie żyły – nie wytrzymała i rozpłakała się. – Wezwałam pogotowie. Stracił bardzo dużo krwi, ale przeżył. Jadę prosto ze szpitala i już wszystko jest pod kontrolą.

Dobrzańscy siedzieli sztywno jakby połknęli kij. Ewidentnie byli w szoku. W końcu Krzysztof wykrztusił:

 - Ale, dlaczego?

 


 - Od dłuższego czasu zachowywał się dziwnie jakby nie był sobą. Chodził rozdrażniony, nie mówił tylko odburkiwał jeśli o coś pytałam. Odsunął się od nas i więcej czasu spędzał w gabinecie niż z nami. Wczoraj nie mogłam go ściągnąć z kanapy. Burczał i złościł się kiedy wołałam go na obiad. Wieczorem zajrzałam do gabinetu i zobaczyłam, jak popija prosto z butelki. Szybko się upił, bo jadł przecież tylko śniadanie. Zapytałam co się dzieje, bo ja już przestaję ogarniać i dopiero wtedy powiedział mi rozrzucając jakieś dokumenty, że one są dowodem na to, jaki z niego rekin biznesu. Powiedział, że firma za chwilę splajtuje, a komornicy zlicytują wszystko co mamy. Pozbierałam te dokumenty, a on kazał mi wyjść z pokoju. W sypialni rozłożyłam wszystko na łóżku i okazało się, że pełno tam wezwań do zapłaty, ponagleń i monitów. Najgorsze, że znalazłam tam także te ze skarbówki i z ZUS-u. Ludzie w zeszłym miesiącu nie dostali wypłat i w tym miesiącu też się na to zanosi. On…, on się zupełnie załamał. Przyszedł jeszcze do sypialni ledwie trzymając się na nogach i przeprosił mnie, że nie potrafił uratować firmy i nas. Potem zszedł na dół, ale coś mnie tknęło. Kiedy znalazłam go w łazience leżał w wannie zanurzony we własnej krwi. Przeciął oba nadgarstki. Zrobiłam opaski uciskowe, żeby ją zatamować i wezwałam pogotowie. Szybko przyjechali i stwierdzili, że oddycha, ale jest nieprzytomny. Kiedy odjechali uprzątnęłam łazienkę. Nie chciałam, żeby Agata to widziała. Poprosiłam Alę o opiekę nad małą, a sama pojechałam do szpitala. Okazało się, że Marek na chwilę odzyskał przytomność w karetce. Od razu podano mu kilka jednostek krwi i jakieś środki uspokajające, po których zasnął. Obudził się dopiero dzisiaj koło dziewiątej. Przyszedł też lekarz psychiatra i najpierw rozmawiał ze mną, a potem z nim. Zdiagnozował zaburzenia depresyjne. Marek musi przejść długą terapię. Przyjechał też Sebastian. W poniedziałek jadę do firmy. Muszę się zorientować, ile mamy długu i co zapłacić w pierwszej kolejności. Wiem też, że na pewno nie starczy mi na wszystko pieniędzy. Nie mamy aż tyle oszczędności. Z tego, co powiedział Olszański, była mowa o ponad pięciuset tysiącach, ale jak znam życie będzie tego drugie tyle, bo dobija się o zapłatę za materiały niemiecka Modena i francuska Officine Generale. Tak, czy siak postanowiłam wyłożyć na razie na to, co najpilniejsze, a reszta musi zaczekać. Nawet jeśli Marek wyjdzie ze szpitala nie chcę go na razie angażować w sprawy firmy. On musi dojść do równowagi, przejść terapię i wzmocnić się psychicznie.

środa, 17 stycznia 2024

"DNO WŁASNEGO PIEKŁA" - rozdział 2

ROZDZIAŁ 2

 

Przetarła obrzeże wanny, na którym widniały smugi krwi i osunęła się na posadzkę. Dopiero teraz zeszło z niej to ogromne napięcie i strach. Mimo to wciąż czuła obawę i niepokój o to, czy Marek przeżyje. Zbyt dużo krwi stracił. Na szczęście pamiętała jego grupę i mogła podać ją ratownikom medycznym. Rozpłakała się.

 


Nie mogła zrozumieć, dlaczego Marek nie poinformował jej, że firma ma kłopoty. Mógł jej spokojnie powiedzieć wtedy, kiedy się zaczynały, może wówczas sytuacja nie byłaby jeszcze tak beznadziejna i można by było coś zaradzić. Marek się poddał, ale ona ma inny charakter i będzie walczyć do upadłego.

Podniosła głowę usłyszawszy chrzęst opon na żwirze. To na pewno Ala przyjechała. Wytarła mokre powieki i poszła otworzyć drzwi. Ala nie była sama, towarzyszył jej Józef. Oboje byli przerażeni informacją, że Marek podciął sobie żyły.

 - Dziękuję, że przyjechaliście. Agata śpi na górze, a ja muszę jechać do szpitala.

 - Dlaczego to zrobił, córcia?

 - Za wiele nie wiem. Wiem tylko, że firma upada, a on załamał się zupełnie. Wiem też, że osaczyli go wierzyciele, a on nie ma pieniędzy, żeby ich spłacić. Nie mam pojęcia, ile jest im winien. Dopiero w poniedziałek to ustalę. Lecę – ściągnęła cienki prochowiec z wieszaka i narzuciła go na siebie. - Dam znać, jak już będzie coś wiadomo.

 

Pół godziny później parkowała na przyszpitalnym parkingu. Wbiegła na SOR i zlokalizowała rejestrację. Tam dowiedziała się, że pacjentowi o nazwisku Dobrzański udzielono pierwszej pomocy i wywieziono na odział wewnętrzny.

 - To pierwsze piętro. Tam powiedzą pani, w której sali leży.

Oddział był zamknięty. Nacisnęła na przycisk dzwonka i po chwili ukazała się pielęgniarka.

 - Dobry wieczór pani. Nazywam się Urszula Dobrzańska. Przed chwilą przyjęto na wasz oddział mojego męża, Marka Dobrzańskiego. Jest po próbie samobójczej. Bardzo chciałabym przy nim być.

Pielęgniarka bez słowa otworzyła szerzej drzwi.

 - Sala numer pięć, to pierwsza za dyżurką pielęgniarek.

 - Bardzo pani dziękuję – uśmiechnęła się blado i ruszyła korytarzem rozglądając się wokoło. Drzwi do pokoju numer pięć były zamknięte. Uchyliła je cicho i wsunęła się do środka. Marek albo był nadal nieprzytomny, albo spał. Był przeraźliwie blady, wręcz siny, jakby nie żył.

 


Pochyliła się nad nim chcąc sprawdzić czy oddycha. Odetchnęła z wyraźną ulgą. Oddychał. Musiała wiedzieć, jaki jest jego stan. Odszukała tę uprzejmą pielęgniarkę, która otworzyła jej drzwi i zapytała o lekarza dyżurnego.

 - Jest pani doktor. Zaraz sprawdzę, czy jest u siebie i dam znać – podeszła do pokoju lekarskiego i cicho zapukała. Stojąca obok Ula słyszała niewyraźną wymianę zdań, ale to trwało tylko chwilę.

 - Pani doktor prosi – kobieta otworzyła szerzej drzwi.

Ula przywitała się z dyżurującą lekarką.

 - Ja chciałabym wiedzieć, co z moim mężem. Przywieziono go niedawno. Targnął się na swoje życie – zadrżał jej głos i rozpłakała się. Lekarka spojrzała na nią ze współczuciem.

 - Proszę usiąść i powiedzieć mi, czy znane są pani przyczyny tego desperackiego kroku?

 - Tak, wiem dlaczego to zrobił, chociaż dowiedziałam się o tym dopiero dzisiaj wieczorem. Nasza firma upada, a mąż nie mógł już sobie poradzić z niczym. To firma rodzinna, którą założyli kiedyś jego rodzice. To dodatkowo go obligowało do tego, by starać się jeszcze bardziej. Nie udało mu się. Załamał się kompletnie. Pani doktor, czy on z tego wyjdzie?

 - Jeśli pyta pani o te rany i w ogóle o stan fizyczny, to zapewniam panią, że tak. Stracił sporo krwi, ale jak zapewne pani zauważyła, wciąż ją uzupełniamy. Natomiast jeśli chodzi o stan psychiczny, to mamy takie procedury, że ludzi po próbie samobójczej czeka rozmowa z psychiatrą i jutro rano mąż taką rozmowę przejdzie. Ewentualne dalsze leczenie będzie już w przychodni psychiatrycznej.

 - Czy on teraz jest nieprzytomny, czy po prostu śpi?

 - Dostał kroplówkę, która w składzie ma środki uspokajające, więc na pewno śpi. Jednak już w karetce odzyskał przytomność i był kontaktowy.

 - Mogę przy nim zostać?

 - Jeśli pani chce, to proszę. Ja nie mam nic przeciwko temu.

Podziękowała i wróciła do Marka. Usiadła na metalowym taborecie przy jego łóżku i zapatrzyła się w tę bladą, pozbawioną krwi twarz.

 - Coś ty narobił, Marek…, coś ty narobił…? Gdybyś umarł, ja nie miałabym po co żyć.

Zerknęła na zegarek. Było dwadzieścia minut po północy. Powieki zaczęły jej ciążyć. Oparła się o szafkę stojącą obok i zasnęła.

 


Obudziło ją zapalane w pokoju światło i pielęgniarka wchodząca z termometrem. Przyłożyła go do czoła Marka.

 - Temperatura w porządku. Jak zmierzę ją wszystkim pacjentom, to zrobię pani kawy. Ona trochę postawi panią na nogi.

 - Dziękuję… - wyszeptała. Sięgnęła po telefon. Najpierw zadzwoniła do taty. On zwykle wstawał wcześnie więc miała pewność, że go nie obudzi. Opowiedziała mu wszystko i uspokoiła, że z Markiem jest dobrze. Potem zadzwoniła do Sebastiana. Jego obudziła na pewno, bo zły odebrał to połączenie.

 - Cześć Sebastian, tu Ula. Przepraszam, że zrywam cię o tak wczesnej porze, ale Marek wczoraj chciał popełnić samobójstwo. Podciął sobie żyły. Jestem w szpitalu i siedzę przy nim. Jeszcze się nie obudził.

 - O, jasna cholera… Widziałem, że z nim jest coś nie tak, ale myślałem, że po prostu martwi się skąd wziąć forsę i popłacić długi. Nie sądziłem, że mógłby się załamać.

 - Sebastian, ja koniecznie muszę z tobą porozmawiać. Muszę zorientować się o co chodzi z tymi zadłużeniami i jak ewentualnie można z tego wybrnąć. Marek nie nadaje się do niczego, to ja powinnam wrócić do pracy.

 - Ula, ja już się zbieram i zaraz będę w szpitalu. Powiedz mi tylko, który to i na jakim oddziale Marek leży.

 - To szpital na Banacha, oddział wewnętrzny, pokój numer pięć. To do zobaczenia.

Trochę ją zaczynał martwić ten długi sen Marka. Zdążyła już dopić kawę, którą tak wspaniałomyślnie zaproponowała jej pielęgniarka, a on nadal spał.

Kilka minut po ósmej do sali wszedł mężczyzna w białym fartuchu. Wyciągnął do niej dłoń przedstawiając się.

 - Dzień dobry pani. Doktor Zabielski, psychiatra.

 - Urszula Dobrzańska…

 - Słyszę jakieś głosy. Czy to niebo? Dokąd trafiłem? Przytomnieję. To nie niebo. To głos Uli i kogoś jeszcze, a więc nie udało się i jestem w szpitalu. Na pewno w szpitalu. Kojarzę karetkę pogotowia i głos lekarza, żeby podali osocze. Potem już nic.

 - Zanim mąż się obudzi chcę panią zapytać o kilka rzeczy. Jak dawno zauważyła pani zmianę w zachowaniu męża? Czy już wcześniej próbował popełnić samobójstwo?

 - Nigdy. To silny facet. Nigdy bym go nie podejrzewała o coś takiego. Przecież ma dla kogo żyć. Mamy czteroletnią córeczkę, która jest dla niego całym światem. Naprawdę tego nie rozumiem – rozpłakała się. - To dziwne zachowanie zauważyłam już kilka tygodni temu. Pytałam o powody rozdrażnienia, bo ciągle był jakiś spięty i podenerwowany. Popadał z jednej skrajności w drugą. Albo był opryskliwy, albo milczał jak zaklęty. Nie wiedziałam o co chodzi i dlaczego tak się zmienił. Dopiero wczoraj wieczorem powiedział mi, a właściwie wykrzyczał, że nasza firma jest na skraju upadłości. Zawarł kilka ryzykownych transakcji, podjął kilka nieprzemyślanych decyzji i nagle wszystko zaczęło się walić. Psychicznie tego nie wytrzymał. Po prostu życie go przerosło.

 


 - Jak ona mnie dobrze zna… Tylko nie płacz Ula, proszę cię, nie płacz. Nie zasługuję na ani jedną twoją łzę. Nawet w tej kwestii nie dotrzymałem słowa. Pamiętasz, jak na pokazie, tym pamiętnym dla nas pokazie, przysięgałem ci, że już nigdy nie będziesz przeze mnie płakać? Moje słowa i moje obietnice nie są warte funta kłaków. Zawiodłem ciebie, siebie, moich rodziców i wszystkich pracowników. Jestem zerem. Wyszłaś za kompletne zero, kochanie.

 - Dopóki nie porozmawiam z pani mężem nie będę miał pewności, ale już teraz na podstawie tego, co mi pani powiedziała podejrzewam, że mąż cierpi na depresję.

 - Depresję? Bzdury.

 - Depresję? Czy to się jakoś leczy?

 - Oczywiście i przy odpowiedniej kontroli można całkiem normalnie z tym żyć. Czy zaobserwowała pani ostatnio u męża zaburzenia nastroju na przykład ciągły smutek, pobudzenie, nadmierna drażliwość lub wybuchy gniewu?

 - Skąd on to wszystko wie? Przecież mówi o mnie tak jakby siedział mi w głowie.

 - Dla nas zachowanie chorego wydaje się irracjonalne, bo do tej pory znaliśmy go z zupełnie innej strony. Mamy wrażenie, jakbyśmy mieszkali pod jednym dachem z kimś zupełnie obcym, ale nasze odczucia to nic w porównaniu z tym co czuje sam chory. On sądzi, że wpada w jakąś czeluść beznadziei i niemocy, a wówczas śmierć wydaje mu się bardzo nęcącym rozwiązaniem.

 - To straszne, co pan mówi.

 - Nie będzie tak źle. Przy pani wsparciu i lekach, które mu zaordynuję na pewno szybko się pozbiera.

 - Mam dość tego wykładu, choć pewnie facet wie o czym mówi. Otwieram oczy. Widzę, że Ula ma mokre od łez policzki. Ściska mi się serce. Zaczynam żałować, że przysporzyłem jej tylu cierpień. Nie chciałem cię martwić, kochanie. Wybacz mi.

 - Marek? Obudziłeś się nareszcie. Jak się czujesz?

 - Jak się czuję? A jak się mogę czuć? Co za dziwne pytanie…

Dopiero teraz zaczynam kojarzyć, co właściwie zrobiłem. Podciąłem sobie żyły, żeby się zabić, żeby nie cierpieć i nie musieć iść tłumaczyć się przed wierzycielami. Było mnóstwo krwi. Leżałem w niej. Chciałem się zabić. Czy nadal tego chcę? Nie wiem...

 - Lepiej. Zdecydowanie lepiej – jego wzrok wędruje w kierunku doktora.

 - To doktor Zabielski – wyjaśnia Ula. - Jest psychiatrą. Przyszedł tu, żeby ci pomóc i porozmawiać. Ja was teraz zostawię i wyjdę na sekundę. Sebastian ma przyjechać i nie chcę, żeby błądził. Za chwilę wrócę.

Wychodząc niemal zderzyła się z Olszańskim w drzwiach.

 - U Marka jest psychiatra. Pogadamy? Tu na dole jest jakiś mały barek. Chodźmy tam.