Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 25 sierpnia 2016

"ODCZAROWAĆ LOS" - rozdział 6

ROZDZIAŁ 6


Piątego lipca rano odwiozła siostrę na miejsce zbiórki i pożegnała ją. Miała już wsiadać do samochodu kiedy usłyszała dźwięk swojej komórki. Spojrzała na wyświetlacz i uśmiechnęła się.
 - Witaj Mateusz, jak obrona?
 - No ja właśnie w tej sprawie. Poszło gładko i już jestem świeżo upieczonym inżynierem. Bardzo chciałbym uczcić ten doniosły fakt najchętniej z tobą. Jest taka możliwość?
 - Myślę, że nawet bardzo realna. Właśnie pożegnałam Luśkę, która wyjechała na kolonie. Teraz wracam do pierogarni, ale o czternastej trzydzieści będę już wolna, więc jeśli chcesz…
 - Bardzo chcę. Podjadę po ciebie. Do zobaczenia.
No to dzisiaj kroiła jej się pierwsza randka. Rozłączyła połączenie i zasiadła za kierownicą. Sobota zawsze była trochę luźniejsza, bo w tym dniu odpadały dostawy do zakładów pracy, ale były wakacje i drzwi pierogarni i tak się nie zamykały. Jedni wchodzili, drudzy wychodzili i tak do samej czternastej.
Zamknęła punktualnie. Chciała jeszcze wziąć szybki prysznic i przebrać się w świeże ciuchy. Postawiła na cienką, przewiewną sukienkę na ramiączkach. Rozpuściła włosy. Były długie i sięgały do połowy pośladków. Postanowiła ich nie spinać. Nacisnęła tylko plastikową opaskę na głowę, żeby nie wchodziły jej do oczu. Zerknęła na zegarek. Już czas. Zbiegła ze schodów. Mateusz już czekał. Był bardzo punktualny. Wsunęła się do wnętrza samochodu.
 - Moje gratulacje. Cieszę się, że masz to już za sobą.
 - A tobie jak poszło?
 - Zdałam wszystko w zerówkach. Dzięki temu mam więcej wolnego. To dokąd jedziemy?
 - Niedaleko. Na dobrą sprawę mógłbym zostawić tu samochód, bo zamówiłem stolik w „Mercato”. To restauracja przy Targu Rybnym o rzut beretem stąd. Po obiedzie moglibyśmy pójść na spacer wzdłuż Motławy.
 - W takim razie chodźmy. Ja też chętnie przewietrzę głowę.
Wysiedli z samochodu i wolnym krokiem ruszyli w stronę restauracji.
Nie miała pojęcia, że restauracja będzie z gatunku tych ekskluzywnych. Obiad musiał kosztować tu majątek. Weszła do środka i zatrzymała się na progu omiatając wzrokiem wnętrze.
 - To chyba nie jest dobry pomysł Mateusz, żebyśmy tutaj jedli. Na pewno ceny mają jak z kosmosu.
 - Ale ja nie mam zamiaru oszczędzać. Mam ochotę zjeść smaczny obiad w najlepszym dla mnie towarzystwie – ujął jej łokieć. – No chodź. Należy nam się. Mnie za obronę, tobie za zdane w zerówkach egzaminy.
Podszedł do nich kierownik sali z pytaniem, czy mają zarezerwowany stolik.
 - Jak najbardziej. Na nazwisko Madejski. Proszę sprawdzić.
Mężczyzna przebiegł wzrokiem po liście gości.
 - Zgadza się. Proszę za mną – poprowadził ich do stolika. Mateusz szarmancko odsunął Ludce krzesło, a kierownik sali podał im menu. – Na przystawkę polecam mule. Są bardzo świeże i pyszne.





 - W takim razie poprosimy.
 - Czy podać do tego wino?
 - Dziękuję. Jestem abstynentem, chyba że ty chcesz Ludka.
 - Nie, nie – odmówiła pośpiesznie. – Nie lubię alkoholu. Wystarczy woda mineralna z cytryną.
Mężczyzna przekazał zamówienie kelnerowi, a oni zagłębili się w treść menu.
 - Na co masz ochotę? Ja wziąłbym ten chłodnik litewski a na drugie danie może pieczeń z kluskami i surówką.
 - Brzmi pysznie. W takim razie poproszę o to samo. Nie wiedziałam, że nie pijesz alkoholu. Masz za to u mnie duży plus.
Mateusz roześmiał się.
 - Nie jestem materiałem na alkoholika. Nawet piwa nie toleruję. Po prostu nie lubię i już.
 - Ja przyswajam tylko szampana i to w niewielkiej ilości i okazjonalnie. - Przyniesiono mule. Ludka trochę z niepokojem przyglądała się małżom. – Wstyd się przyznać, ale ja jeszcze nigdy nie jadłam skorupiaków.
 - Nie rozczarują cię. Są naprawdę pyszne. Spróbuj.
Rzeczywiście posmakowały jej. Zjadła co do jednego i wytarła usta.
 - Bardzo smaczne. Pycha.
Z podobnym smakiem pochłaniali chłodnik i pieczeń z kluskami obficie polanymi gęstym, aromatycznym sosem.
 - Już nic więcej nie wcisnę. Objadłam się jak bąk. Tak naprawdę to jem niewiele i tylko wtedy jak wykroję trochę czasu.
 - Obżarstwo raz na ruski rok ci nie zaszkodzi. Jesteś szczupła i możesz wcinać bezkarnie. Inne dziewczyny mogą ci tylko pozazdrościć figury.
 - To prawda. Mam ciasną skórę i ciężko mi przytyć.
Najedzeni do granic możliwości wyszli z restauracji i ruszyli na spacer wzdłuż rzeki. Minęli tłumy turystów czekających na swoją kolejkę do tramwajów wodnych. Im dalej tym było mniej gwarnie. Doszli aż do Żurawia Gdańskiego i tam przystanęli opierając się o barierki oddzielające nabrzeże od rzeki.




 - Lubię tak przystanąć i pogapić się na wodę – Ludka wystawiła twarz do słońca a Mateusz przyglądał jej się z przyjemnością. Spodobała mu się od samego początku, od momentu jak tylko przekroczył po raz pierwszy próg pierogarni. Nawet wtedy wyglądała ślicznie, gdy spocona i rozgrzana stawiała ciężkie garnki na piecu, lub wałkowała ciasto. Stała się jego uzależnieniem. Pragnął niezmiennie patrzeć na nią. I tak się hamował, żeby nie przychodzić do pierogarni każdego dnia i aż dziwne, że te zamawiane pierogi nie wyszły mu jeszcze bokiem. Jadł je przecież co najmniej trzy lub cztery razy w tygodniu.
 - Mam wielką ochotę pobyczyć się jutro i tak obrzydliwie poleniuchować nie przejmując się niczym i nie myśląc o niczym – Ludka odwróciła twarz od słońca i spojrzała na Mateusza. – Najchętniej wybrałabym się na plażę i przeleżała na niej plackiem do wieczora. Byłbyś chętny do towarzystwa? Marzy mi się od dawna taki dzień bez trosk i kłopotów.
 - Jestem za. W takim razie na jutro ręczniki i stroje do opalania. Perspektywa bardzo nęcąca. Pojedziemy do Jelitkowa. Znam tam miejsce, gdzie turystów niewielu chyba z powodu cumujących tam kutrów rybackich. Mnie jednak one w niczym nie przeszkadzają, a wręcz przeciwnie, zapewniają odrobinę intymności.





Zrobimy sobie taki mały piknik. Ja zapewnię prowiant, bo przez cały dzień na pewno zgłodniejemy. A teraz chodźmy na kawę. Alkoholu mogę sobie odmówić, ale dobrego, mocnego espresso nigdy.
Usiedli na zewnątrz pod wielkim parasolem przy jednej z knajpek i zamówili po kawie i kawałku tortu czekoladowego.

Następnego dnia rano Mateusz podjechał pod dom i dał sygnał komórką, że już jest. Ludka w krótkich, jeansowych spodenkach i w sportowej koszulce wyglądała zjawiskowo. Dopiero teraz mógł podziwiać w całej okazałości jej smukłe, zgrabne nogi. Wskoczyła do samochodu i przywitała się z nim. Ruszył natychmiast. Widział jak jest podekscytowana perspektywą leniuchowania na ciepłym piasku.
Zaparkował na niewielkim, leśnym parkingu i wyciągnął z bagażnika koc i kosz z prowiantem.
 - Musimy przejść tylko kawałeczek i wyjdziemy wprost na plażę. Zresztą widać ją tam między drzewami. Są też kutry.
Faktycznie nie przeszli więcej jak pięćdziesiąt metrów i przed ich oczami rozciągnęła się urokliwa plaża, na brzegu której stało kilka kutrów. Między nimi rozwieszone były girlandy z suszących się sieci. Mateusz podszedł do jednego z nich i rozciągnął przy nim koc.
 - Tu będzie idealnie. Słońce operuje jak złoto, a burta kutra chroni nas przed wiatrem. Najważniejsze, że plażowiczów niewielu. Cisza i spokój.
Ludka wyjęła z torebki krem z filtrem. Miała dość bladą cerę i intensywne promienie słońca mogły ją łatwo spalić. Ściągnęła spodenki i bluzeczkę zostając w kostiumie kąpielowym. Mateusz obrzucił ją zachłannym spojrzeniem z góry do dołu.
 - Ależ jesteś piękna…
Jej policzki zarumieniły się wstydliwie.
 - Nie przesadzaj. Jestem całkiem zwyczajna i nie wpędzaj mnie w zakłopotanie takimi komplementami. Nie nawykłam do nich i czuję się niezręcznie. – Wycisnęła nieco kremu na dłoń i dokładnie rozprowadziła go po ciele. Ułożyła się wygodnie na kocu i westchnęła.
 - Ale mi tu dobrze. Idealnie. Nie kładziesz się?
Ułożył się obok obserwując jej ładny profil. Póki co nie dostrzegał w niej żadnych wad. Niewiele wiedział o jej poprzednim życiu. Nie miał pojęcia skąd przyjechała do Gdańska. Generalnie ona niewiele mówiła na ten temat. Prawie nic. Intrygowała go. Była młoda, ale mentalnie dorównywała trzydziestolatkom. Była też zaradna, niezwykle pracowita i ambitna. Zadziwiająca dziewczyna. Coraz bardziej go pociągała.
 - Ludka, mogę cię o coś zapytać?
 - Pewnie – mruknęła nie otwierając oczu.
 - Jak znalazłyście się w Gdańsku? Skąd przyjechałyście?
 - Z Katowic.
 - To drugi koniec Polski? A wasi rodzice?
 - Nie żyją.
 - Przepraszam…, nie wiedziałem…
 - Nic nie szkodzi.
 - Podziwiam cię, wiesz? Rzuciłaś się na głęboką wodę i nie utonęłaś. Dałaś radę. To zadziwiające. Jesteś silną kobietą mimo drobnej postury.
 - Wiesz, jak jest się zdesperowanym, to wszystko jest możliwe, bo walczysz o przeżycie a przede wszystkim o godne życie. Gdybym była sama, być może nie walczyłabym o siebie tak mocno, ale jest Luśka, a jej należy się wszystko, co najlepsze w życiu. Zbyt wiele obie przeszłyśmy i doświadczyłyśmy wiele złego. Ja zrobię wszystko, żeby zapewnić jej szczęśliwe dzieciństwo. Wszystko.
 - Nie powiesz mi, co się takiego wydarzyło tam na Śląsku?
 - Nie gniewaj się. Może kiedyś. Na razie to zbyt bolesne i nie chcę o tym rozmawiać. Mam nadzieję, że rozumiesz…
 - Rozumiem i uszanuję to. Może kiedyś zaufasz mi na tyle, że opowiesz mi swoją historię.
 - Może…
Po dwóch godzinach leżenia miała dość. Słońce prażyło niemiłosiernie. Otworzyła oczy i przysłoniła je dłonią usiłując zlokalizować Mateusza. Siedział oparty o burtę kutra w cieniu i przyglądał się jej.
 - Chyba pójdę się trochę ochłodzić – wstała z koca. – Już nie wyrabiam. Cała się lepię.
 - Nie masz ochoty popływać?
 - Nie umiem pływać. Pochodzę sobie tylko po wodzie i zamoczę nogi.
 - W takim razie chodźmy na spacer. Będzie nam trochę chłodniej.
Ludka delikatnie popryskała się wodą. Morze było spokojne a woda ciepła.
 - Trochę liznęło cię słońce. Masz czerwoną skórę. Powinnaś jeszcze mocniej nasmarować, żeby nie dostać pęcherzy.
 - Za to ty wyglądasz jak czekoladka, a przecież siedziałeś w cieniu.
 - Mam ciemną karnację. Wystarczy trochę słońca i już jestem brązowy.
 - Zazdroszczę ci. Ja opalam się na czerwono i niemal natychmiast schodzi mi skóra. Nawet nie zdąży zbrązowieć.

Ten dzień upłynął im faktycznie na słodkim lenistwie. Po południu Mateusz odwiózł Ludkę do domu umawiając się z nią na następny dzień.
 - Będę o ósmej rano i rozwiozę towar. Dasz mi tylko adresy firm. Będzie dobrze – uniósł do ust jej dłoń i pocałował. – Dziękuję za wczoraj i za dzisiaj. Było wspaniale i mam nadzieję, że szybko to powtórzymy. Do jutra.
Patrzyła jeszcze jak odjeżdża i po chwili weszła do sieni natykając się na Wandę.
 - Cześć. Chyba byłaś na randce z tym przystojniakiem. Fajny jest.
 - No fajny. Dobrze się z nim rozmawia. Wczoraj uczciliśmy jego obronę pracy, a dzisiaj pojechaliśmy poleniuchować na plażę w Jelitkowie. Potrzebowałam takiego oddechu. Poza tym zaproponował mi pomoc, bo ma teraz już wakacje i musi odreagować studia. Od jutra to on będzie rozwoził pierogi. Odciąży mnie trochę.
 - Serio? To wspaniale. Porządny gość.
 - Idę na górę. Muszę się obmyć z piachu. Trzymaj się.


Następnego dnia Mateusz pojawił się punktualnie. Ludka wręczyła mu adresy, które wprowadził go GPS-a. Do bagażnika i na tylne siedzenie wpakowali pudełka wypełnione pierogami.
 - Tu masz rozpiskę, ile dla jakiej firmy. Poradzisz sobie, tak?
 - Nie martw się. Wszystko zrozumiałem. Na razie.
Wróciła do środka i zabrała się za lepienie pierogów. Goście przychodzili od rana. Czasem ustawiali się w kolejce przed pierogarnią. Dziewczyny nie narzekały na brak pracy. W pewnym momencie do lady podeszli dwaj mężczyźni.
 - Która z pań to Ludmiła Szulc? – zapytał młodszy. Ludka odwróciła się od blatu roboczego i podeszła do mężczyzn.
 - To ja. O co chodzi?
Starszy wyjął dyskretnie policyjny identyfikator.
 - Jesteśmy z policji. Chcielibyśmy zamienić z panią kilka słów. Najlepiej w jakimś spokojnym miejscu. Nie chcemy robić zamieszania.
Była przerażona. Nie miała pojęcia, co od niej może chcieć policja. Opanowała się jednak, chociaż jej zdenerwowanie zdradzało drżenie rąk.
 - Oczywiście. Najlepiej będzie u mnie w mieszkaniu. Mieszkam na górze - wytarła dłonie z mąki – Wandziu, ja muszę na chwilkę wyjść. Zastąp mnie proszę na pół godzinki. Jak wróci Mateusz, niech zaczeka.
 - W porządku, idź.
Przez zaplecze wyprowadziła mężczyzn na klatkę schodową.
 - To na trzecim piętrze. Pójdę przodem.
W mieszkaniu wskazała im dwa fotele i sama usiadła na wersalce.
 - Naprawdę nie wiem, co przeskrobałam, że interesuje się mną policja – powiedziała z napięciem w głosie.
 - Niech się pani nie denerwuje, bo nic złego pani nie zrobiła. My przyszliśmy wyjaśnić tylko kilka spraw. Szukaliśmy pani przez kilka długich miesięcy.
 - Ale dlaczego…?
 - Wie pani, że pani rodzice nie żyją?
 - Dla mnie oni umarli już dawno temu. Byłam jeszcze dzieckiem.
 - Oni nie żyją naprawdę. Zginęli w pożarze kamienicy, który prawdopodobnie sami wywołali. Oprócz nich spłonęło w tym mieszkaniu pięć innych osób. Mężczyzn. Kamienica ma zostać wyburzona, bo nie spełniała już norm budowlanych. My nie wiedzielibyśmy ani o pani istnieniu, ani o istnieniu pani siostry, gdyby nie rodzice pani matki. To oni zasygnalizowali, że w mieszkaniu powinno być dwoje dzieci, a ich ciał przecież nie znaleziono.
 - To ciekawe, co pan mówi zważywszy, że nasi dziadkowie nigdy nie interesowali się nami. Są alkoholikami takimi samymi jakimi byli moi rodzice. Nikogo z dorosłych nie obchodził nasz los. Nigdy. Tylko sobie zawdzięczam, że ukończyłam szkołę średnią i nie pozwoliłam zmarnować mojej siostry. Ja po prostu uciekłam z tego domu razem z nią. Uciekłam ponad dwa lata temu jak tylko osiągnęłam pełnoletność. Uciekłam jak najdalej stamtąd. Miałam po dziurki w nosie wiecznego chlania, burd, libacji, poszturchiwania i podłego traktowania. Oni nigdy nie powinni mieć dzieci, bo od nich ważniejsza była wódka. Ona zawsze stała na pierwszym miejscu. Nawet mi ich nie żal, bo zasłużyli sobie na taki los. Pracowali w pocie czoła na taki koniec.   

czwartek, 18 sierpnia 2016

"ODCZAROWAĆ LOS" - rozdział 5

ROZDZIAŁ 5


Joachim Szulc miał dzisiaj dobry dzień. Sprzedał dwie tony gromadzonego z kradzieży węgla i z kieszenią wypchaną żywą gotówką wszedł do spożywczego sklepu.
 - Pani da dziesięć półlitrówek czystej i zgrzewkę „Żywca” – zerknął na ladę chłodniczą, w której ułożono pokrojoną wędlinę. – I jeszcze pół kilo mortadeli, sześć krupnioków, sześć żymloków, dwa leberki, margarynę, tę najtańszą i chleb duży, krojony. I jeszcze pięć paczek cygaretów, też najtańszych.
Kobieta wystukała należność na kasie.
 - Dwieście osiemdziesiąt pięć złotych.
Wygrzebał plik pieniędzy z kieszeni i odliczył należność. Towar zapakował w brudną torbę i wyszedłszy ze sklepu umieścił w wózku, który kiedyś służył Ludce do przewozu złomu i makulatury.
 - No to teraz do domciu.
Zanim do niego dotarł zaprosił kilku kumpli na popijawę. Nie trudno było mu ich skrzyknąć, bo od dawna stanowili stały element krajobrazu podpierając całymi dniami ściany jednego z familoków. Typowy lumpenproletariat, bezrobotny i wiecznie na rauszu.
 - Karina! – krzyknął na żonę już od progu – gości przyprowadziłem! - Pojawiła się w brudnym, wymiętym szlafroku i wzrokiem omiotła towarzystwo. - Tu masz zakupy. Przygotuj jakąś zakąskę i szkło. Dobrze mi poszło. Jest co świętować.




Na widok baterii butelek z ulubionym trunkiem uśmiechnęła się błogo ukazując garnitur pożółkłych od nikotyny i popsutych zębów. Na wyszczerbionych talerzach ułożyła pokrojoną mortadelę, kaszankę, pasztetówkę i kilka kromek chleba. Na stół wjechały kieliszki i butelki z alkoholem. Zaczęła się biesiada.
Po dwóch godzinach wszyscy byli już mocno pijani. Bełkotali niezrozumiale tocząc między sobą bezsensowne dysputy. Około dwudziestej gwar rozmów ucichł. To był znak, że towarzystwo upojone tanim alkoholem poszło spać.
Zamroczony Joachim ocknął się w pewnym momencie, bo poczuł duszący dym. Niemrawo podniósł się do pozycji siedzącej. Zewsząd otaczał go ogień. Chciał wstać, ale obezwładniająca, krążąca w jego organizmie wóda sprawiła, że nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Chciał krzyknąć, ale ogień już zdążył objąć jego ciało. Bezwładnie osunął się na podłogę.
Gryzący, drażniący płuca dym obudził śpiących mieszkańców kamienicy. Ktoś zadzwonił po straż pożarną. Ludzie wylegli z mieszkań tak jak stali, w piżamach. Gaszenie pożaru trwało do rana. Dwa piętra były kompletnie spalone. Runął dach. Po wstępnej analizie komisja uznała, że pożar został wywołany przez niedopałek papierosa. Znaleziono siedem zwęglonych ciał. Sześć należało do mężczyzn. Jedno do kobiety.
Pogorzelcom zapewniono mieszkania zastępcze o podobnym standardzie. Kamienica nadawała się już tylko do rozbiórki.


 - Ludka, widziałaś tego faceta tam pod oknem? – Wanda dyskretnie kiwnęła głową w kierunku młodzieńca. – Dziwny jakiś. Przychodzi tu już od dłuższego czasu, zamawia pierogi i gapi się na ciebie jak sroka w gnat. Chyba wpadłaś mu w oko.
Ludka obejrzała się za siebie i zlokalizowała człowieka, który tak poruszył wyobraźnię Wandy. Pochylał się nad talerzem zajadając ze smakiem swoją porcję pierogów.
 - Chyba ci się coś przewidziało. Klient jak każdy inny. Pewnie jakiś turysta.
 - A ja myślę, że miejscowy. Przyłazi tu co drugi dzień wciąż o tej samej porze. Można według niego zegarki regulować.
 - Przesadzasz – Ludka wróciła do wałkowania ciasta. – Ja nie mam czasu na jakieś randki, a faceci ani mi w głowie. Mam ważniejsze rzeczy do roboty. Od października zaczynam studia, które mam zamiar skończyć. To jest mój priorytet.
Rzeczywiście podeszła do tego ambicjonalnie. Po deklaracji Ewy, że zajmie się Lusią zgromadziła wszystkie niezbędne dokumenty i złożyła w dziekanacie na uczelni. Opłaciła też już czesne za pierwszy semestr. Do rozpoczęcia roku akademickiego zostały dwa tygodnie. Czuła podekscytowanie i wielką radość, że oto udaje jej się zrealizować jedno z jej największych marzeń.

Od samego początku ruszyła z nauką z kopyta. Pilnie słuchała wykładów. Zakupiła niezbędne podręczniki, by móc jak najmniej korzystać z uczelnianej biblioteki. Większość jej kolegów stanowili ludzie znacznie od niej starsi. Była najmłodsza na roku. Reszta miała już kilkuletni staż pracy i podjęła studia tylko ze względu na nowe wymogi, które stawiali pracodawcy. Zdobycie wyższego wykształcenia dawało szansę szybszego awansu, a co za tym idzie lepszych pieniędzy. Ona nie miała takiego parcia na szkło. Uczyła się wyłącznie dla samej siebie, a to sprawiało, że podchodziła do nauki z przyjemnością, a nie z przymusem. Szybko okazało się, że jest naprawdę dobra. Podziwiano ją i zazdroszczono jej. Czasem próbowano wykorzystać jej umiejętności, ale tu zawsze odmawiała.
 - Ja mam za ciebie wykonać i obliczyć te ćwiczenia? A co ty będziesz robił w tym czasie? Przyjemnie go spędzał? Chyba nie po to zacząłeś studia, żeby ktoś za ciebie odwalał zadania domowe? Ja i bez tego mam mnóstwo roboty, a przede wszystkim dziecko, którym muszę się zająć. Chcesz awansować, to sam się do tego przyłóż.
Takie odpowiedzi budziły gniew i zniechęcały ludzi do niej. Nie szukała poklasku, nie zależało jej na ich przyjaźni. Ona przyszła tu w konkretnym celu i konsekwentnie do niego dążyła.
Pierwszy semestr zaliczyła w zerowych terminach. Zależało jej na tym, bo Lusi za chwilę zaczynały się ferie zimowe i chciała z nią spędzić trochę czasu. Wykupiła jej tygodniowy pobyt na zimowisku, ale pierwszy tydzień miały wyłącznie dla siebie.
Starała się nie zaniedbać niczego, co dotyczyło jej małej siostrzyczki. Załatwiła karnet na basen i w każde sobotnie popołudnie Ewa zabierała ją na lekcje pływania. Oprócz tego pilnie uczyła się angielskiego, bo szkoła kontynuowała te zajęcia i przedłużyła umowę z nauczycielem.
Największym szczęściem było jednak to, że mała prawie wcale nie chorowała. Miewała czasem trochę kataru, ale szybko mijał. One obie w jakiś sposób uodporniły się na różnego rodzaju infekcje. Lusia te najgorsze choroby, które dzieci przechodzą na różnych etapach swojego życia miała za sobą. Przeszła już odrę, ospę i świnkę jeszcze tam, na Śląsku. Ludka wtedy nie odchodziła od jej łóżka, bo rodzice zajęci byli bynajmniej nie troską o zdrowie swoich córek. Klimat Gdańska ewidentnie im służył.

Nadszedł kolejny maj i kolejne, tym razem dwudzieste urodziny Ludki. Jak poprzedniego roku tak i teraz świętowali je w identycznym gronie. Za niespełna półtora miesiąca solenizantka kończyła pierwszy rok studiów, a jej mała siostrzyczka drugą klasę podstawówki. Obie już zapomniały o tym koszmarnym okresie w swoim życiu, zapomniały o pijackich libacjach, wiecznym niedożywieniu i ciuchach noszonych po kimś. Okrzepły. Ludka wciąż narzekała na permanentny brak czasu i nadmiar pracy, ale w ogólnym rozrachunku była z siebie zadowolona. Nie sądziła, że w tak krótkim czasie dojdzie do jakichś uczciwych pieniędzy, dzięki którym nie musiała się już troskać ani o własny byt, ani o byt Lusi. Powodziło im się całkiem nieźle jak na dzisiejsze standardy. Ludka wciąż nie pozwalała sobie na jakieś zbytki, lub bezmyślne zakupy, wciąż była oszczędna. Założyła małej lokatę, którą zasilała miesięcznymi wpłatami. Dzięki temu kiedyś w przyszłości Lusia będzie miała swoje pieniądze na życiowy start.

Tego dnia wstała wcześniej niż zwykle. Obudziła Luśkę i pomogła jej się ubrać. Była sobota a ona śpieszyła się na zajęcia. Podała małej śniadanie i sama też trochę zjadła. Potem zaprowadziła ją do Wandy, po czym zbiegła na dół otwierając pilotem samochód.
 - Pani Ludmiło – odwróciła się na dźwięk swojego imienia. – Przepraszam, czy możemy zamienić kilka słów? – Przed nią stał chłopak, którego kiedyś pokazała jej Wanda. Był wysoki i szczupły. Miał śniadą cerę, modnie ostrzyżone, ciemne włosy i ładne oczy, które patrzyły na nią błagalnie.



 - Ja pana znam. Jest pan klientem pierogarni. Bardzo przepraszam, ale zupełnie nie mam czasu. Śpieszę się na uczelnię. O ósmej zaczynają mi się zajęcia.
 - A o której pani wraca? Nie ukrywam, że bardzo zależy mi na rozmowie z panią.
 - Ludka. Proszę mi mówić po imieniu.
 - W takim razie Mateusz - wyciągnął do niej dłoń, którą uścisnęła.
 - Wracam dość późno, około osiemnastej trzydzieści, ale jeśli pan chce, to znaczy, jeśli chcesz, to możemy porozmawiać po moim powrocie. A teraz pożegnam się już. Jest koniec semestru i muszę zaliczyć kilka sprawdzianów. Do zobaczenia.
Wsiadła do samochodu i pośpiesznie go odpaliła. Miała naprawdę mało czasu.
To był dla niej męczący dzień. Pisała sprawdziany z czterech trudnych przedmiotów. Od tego zależało dopuszczenie jej do egzaminów. Jeśli zawali, będzie musiała zdawać we wrześniu. Tego bardzo chciała uniknąć. Miała zamiar, tak jak w poprzednim semestrze pozdawać wszystko w zerowych terminach. Teraz będzie trudniej, bo szykowały jej się egzaminy z sześciu przedmiotów.
Z tablicy ogłoszeniowej spisała sobie daty zerówek. Musiała wiedzieć na czym stoi i co wziąć na pierwszy ogień. Pod koniec zajęć przyniesiono wyniki wszystkich sprawdzianów. Zdała i to całkiem nieźle. Trzy piątki i jedna czwórka z plusem. Odetchnęła. Było dobrze.
Podjeżdżając pod dom zauważyła kręcącego się przy nim Mateusza. Szczerze powiedziawszy zapomniała o nim. Ciekawe o czym on chce z nią rozmawiać?
Zaparkowała i wysiadła z samochodu. Nie chciała zapraszać go do mieszkania. Nie znała go.
 - Może się przejdziemy? Muszę trochę odetchnąć świeżym powietrzem po zaduchu uczelnianej auli.
Zgodził się chętnie.
 - Co studiujesz?
 - Finanse i zarządzanie.
 - Ooo, to grubsza sprawa. Trudny kierunek sobie wybrałaś.
 - Nie jest tak źle. Lubię przedmioty ścisłe i radzę sobie. A ty? Czym się zajmujesz?
 - Jestem na ostatnim roku inżynierii geotechnicznej i mechaniki gruntów na Politechnice Gdańskiej.
 - To też ścisłe studia i chyba trudne.
 - Nie tak bardzo. Od dziecka się z tym oswoiłem, bo rodzice są geofizykami, a to co studiuję jest niejako dziedziną pokrewną. Mają swoją firmę już od lat i ja prawdopodobnie też tam zacznę pracę. Bronię się na początku lipca.
 - No dobrze. W takim razie powiedz mi dlaczego tak ci zależało na rozmowie ze mną.
 - Pewnie zauważyłaś, że jestem stałym bywalcem twojej pierogarni i nie przychodzę tam tylko dla nieprawdopodobnie smacznych pierogów. Bardzo mi się podobasz i byłbym szczęśliwy, gdybyśmy mogli się spotykać od czasu do czasu na prywatnym gruncie.
Zdumiona popatrzyła na niego.
 - Ty mówisz poważnie?
 - Śmiertelnie poważnie. Bardzo mi zależy na spotkaniach z tobą i na tym, by poznać cię bliżej.
 - To może być trudne. Nie zrozum mnie źle, bo to nie jest tak, że ja nie chciałabym chodzić na randki i umawiać się z tobą. Chodzi o czas, o przeraźliwie mało czasu, a raczej o permanentny jego brak. Od dwóch lat, od kiedy tu przyjechałam funkcjonuję na wysokich obrotach. Mam na wychowaniu młodszą siostrę. Ma dopiero osiem lat. To głównie dla niej tak haruję. Dwa lata temu zainwestowałam trochę pieniędzy w tę pierogarnię i nawet do głowy mi nie przyszło, że tak szybko interes się rozkręci. To praca dwadzieścia cztery godziny na dobę. Siostra chodzi do szkoły, ja podjęłam zaoczne studia w zeszłym roku. Naprawdę trudno to ogarnąć. Soboty i niedziele mam totalnie zajęte, bo wtedy mam wykłady. W dni powszednie siedzę w pierogarni od ósmej do osiemnastej. Kiedy ja mam czas na jakieś życie prywatne? Za chwilę mam egzaminy, sześć trudnych egzaminów. Sezon turystyczny już się zaczął i dziennie trzeba ulepić kilka tysięcy pierogów. Pojęcia nie mam, kiedy ja wreszcie odpocznę.
 - Rozumiem to doskonale. Ale wiem też, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Ja wkrótce się obronię. Potem mam trzy miesiące luzu zanim podejmę pracę. Tak ustaliłem z rodzicami. Mógłbym ci pomagać. Wprawdzie w lepieniu pierogów jestem kiepski, ale wiem, że rano rozwozisz wyroby do zakładów pracy. Przez wakacje ja mógłbym to robić. Wtedy byłaby możliwość widywania cię każdego dnia, dla mnie bardzo kusząca. Dodatkowym atutem jest posiadanie przeze mnie samochodu, który byłby wielce użyteczny w takiej sytuacji. Poza tym ty jak pozdajesz egzaminy, to też będziesz miała wolne od nauki. Soboty lub niedziele moglibyśmy spędzać w swoim towarzystwie.
Ludka uśmiechnęła się szeroko.
 - Zawsze masz pod ręką jakieś wyjście awaryjne? Zawsze jesteś taki przeraźliwie przewidujący i logicznie planujący?
 - Ja staram się tylko wydobyć pozytywne aspekty tej niełatwej sytuacji. To jak, zgodzisz się?
 - No dobrze… Możemy spróbować, ale najpierw moja sesja i twoja obrona, a potem zobaczymy.
Mateusz rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
 - Lejesz miód na moje serce. Bardzo bałem się tej rozmowy i twojej reakcji. Dziękuję, że dajesz mi szansę. A teraz chodź, odprowadzę cię do domu, bo pewnie padasz na twarz.

Był dwudziesty czwarty czerwca. Dzisiaj Lusia miała zakończenie roku szkolnego. Ludka szła wraz z nią. Kiedy mała dostała świadectwo duma rozpierała Ludce piersi, bo do świadectwa dostała jeszcze nagrodę w postaci książki za bardzo dobre wyniki w nauce. Kiedy wracały już do domu Luśka powiedziała.
 - Jak skończę czwartą klasę, to przyniosę ci świadectwo z czerwonym paskiem. Będziesz ze mnie dumna.
 - Już jestem dumna kochanie, bo jesteś naprawdę dobrą uczennicą. W nagrodę wykupiłam ci znowu kolonie na te dwa wakacyjne miesiące. Każdy turnus to trzy tygodnie świetnej zabawy. W dodatku w lipcu pojedziesz do Niemiec i zwiedzisz Pojezierze Meklemburskie. Pojedziecie też na wycieczkę do Rostocku i obejrzycie latarnię morską. Zapowiadają mnóstwo atrakcji. Nie będziesz się nudzić.
Mała aż podskoczyła z wrażenia.
 - Pojadę za granicę? – zapytała z niedowierzaniem.
 - Mhmm. Aż ci zazdroszczę. Mam nadzieję, że przywieziesz mi jakąś pamiątkę?
 - No pewnie. Wybiorę dla ciebie coś naprawdę ładnego.
Rzeczywiście trochę zazdrościła siostrze tego wyjazdu. Nagle poczuła się bardzo zmęczona tą wieczną gonitwą. Sama wyrwałaby się chętnie choćby na miejscową plażę i poleniuchowała trochę. Niestety przed nią były jeszcze dwa egzaminy, które bardzo chciała zdać. Wcześniejsze zaliczyła bez najmniejszego problemu.