Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 28 lipca 2022

PRZERWA WAKACYJNA - SIERPIEŃ 2022R.

 KOCHANI

ZGODNIE Z WCZEŚNIEJSZĄ ZAPOWIEDZIĄ ODDAJEMY WAM OSTATNI ROZDZIAŁ "FETYSZA" PRZED NASZYMI WAKACJAMI. PRZYPOMINAMY, ŻE CZYTAMY SIĘ PONOWNIE 1-GO WRZEŚNIA (CZWARTEK).

ŻYCZYMY WAM WAKACYJNYCH PRZYGÓD, PIĘKNEJ POGODY, DUŻO SWOBODY I TOTALNEGO RELAKSU.


SERDECZNIE WSZYSTKICH POZDRAWIAMY

GOŚKA I GAJA

środa, 27 lipca 2022

FETYSZ - rozdział 3 ostatni

ROZDZIAŁ 3

 

Rodzice Kuby przyjęli ją bardzo serdecznie. Okazali się niezwykle mili i oboje mieli pogodne usposobienie. Ojciec był wysoki i szczupły, a Kuba bardzo do niego podobny. Mama była małą, okrągłą kuleczką i przy swoim mężu wyglądała nieco groteskowo, bo wzrostu miała niewiele, za to zdecydowanie sporo kilogramów. Nie żałowała też sobie. Na powitanie syna przygotowano w kuchni pensjonatu iście królewską ucztę, że trudno było się oprzeć. Jagoda starała się zachować umiar, ale to nie było proste, gdy padały zachęty z każdej strony.

 - Nie krępuj się moja droga i nakładaj sobie – mówiła mama Kuby podając jej tacę z wędlinami. – Polecam sałatkę jarzynową z własnoręcznie robionym majonezem. Jest przepyszna.

Nie krygowała się. Przychylność tej kobiety i jej męża znacznie ją ośmieliła. Wieczorem Kuba pokazał jej kamper.

 - Tu będziemy nocować. Łóżko jest szerokie i bardzo wygodne. Będzie nam tu wspaniale.

 


Kiedy następnego dnia zaproponował wyjście na plażę przestraszyła się i nie bardzo chciała iść.

 - Nie chcę, żeby naśmiewali się ze mnie i nie chcę słyszeć tych złośliwych komentarzy. Wszystkim ust nie zamkniesz.

 - Kochanie, znam miejsce, gdzie nikt nie zagląda i nikt nie będzie nam przeszkadzał. Zabierzemy kosz piknikowy z kuchni i dwa solidne leżaki.

Miejsce faktycznie było odludne i ukryte za pasem wysokiej trawy. Już bez skrępowania pozbawiła się sukienki zostając tylko w kostiumie. Kuba obrzucił ją zachwyconym spojrzeniem.

 - Matko, jak ja kocham te krągłości i kocham patrzeć, jak się poruszasz. Sprawiasz wrażenie jakbyś płynęła, a twoje słodkie ciałko falowało przy każdym ruchu. To takie fascynujące i takie piękne. Kocham cię i uwielbiam.

 


Jagoda uśmiechnęła się łagodnie. Był jej pierwszym mężczyzną i jedynym, który każdym swoim gestem, każdym swoim słowem udowadniał wielkie uczucie, jakim ją obdarzył. Pochyliła się całując jego usta.

 - Dziękuję za to, że tak mnie kochasz. Ja kocham cię równie mocno.

Nigdy nie miała takich wakacji. Dni obfitowały w wysokokaloryczne posiłki i leniwie spędzany czas na plaży przy zawsze wypełnionym smakołykami, wielkim koszu piknikowym, a noce były upojne i gorące. Któregoś dnia zauważyła, że luźna do niedawna sukienka opina jej ciało jak bandaż.

 - Chyba przytyłam – westchnęła. Kuba słysząc to roześmiał się.

 - W ogóle się tym nie przejmuj. Pojedziemy do sklepu i kupimy ci nowe ciuszki.

Skoro on nie widział w tym problemu, ona też nie musiała się nim martwić. Do domu wrócili na początku września. Kuba zasilony przez rodziców sporą kwotą gotówki zaczął się rozglądać za jakimś lokalem na klinikę bądź przychodnię dla zwierząt. Jagoda przeważnie siedziała w domu objadając się tym, co z miłości do niej przygotowywał jej chłopak. Przed końcem miesiąca zadzwoniła Magda informując ją, że obie z Kaśką są już w akademiku i bardzo chciałyby się z nią zobaczyć.

 - Najlepiej w tej naszej cukierence na rogu – zaproponowała.

 - Nie ma sprawy – ucieszyła się Jagoda. – To kiedy? Jutro? Do południa? Na pewno będę. Stęskniłam się za wami.

 

Cukiernia jeszcze była pusta. Jagoda przejrzała się w szybie wygładzając jakąś niewidoczną fałdkę na bluzce. W końcu z szerokim uśmiechem weszła do środka rozglądając się za dziewczynami. Zauważyła je siedzące przy stoliku koło okna. Podeszła do nich witając się. Obie, jak na komendę, odwróciły głowy i zamarły. Zaległa śmiertelna cisza. W końcu Jagoda nie wytrzymała.

 - Wyglądacie tak, jakbyście ducha zobaczyły. O co chodzi?

 


 - A żebyś wiedziała – Magda z wytrzeszczonymi oczami patrzyła na przyjaciółkę. – Zobaczyłyśmy wielkiego, otyłego ducha. Rany, Jagoda, coś ty ze sobą zrobiła? – w oczach przyjaciółki zalśniły łzy. – Nie obraź się i wybacz szczerość, ale wyglądasz…, wyglądasz monstrualnie. Jak mogłaś się doprowadzić do takiego stanu? Teraz nie jesteś już pulchna, ale chorobliwie otyła. Chcesz się zabić?

Jagoda przysiadła ciężko na krześle. Miała świadomość, że przytyła, ale Kuba zawsze zapewniał ją, że bez względu na to, ile będzie ważyć, on zawsze będzie ją kochał.

 - Naprawdę jest tak źle? – zapytała żałośnie. – Kuba zapewnia mnie, że świetnie wyglądam.

 - Chyba tylko dla niego – mruknęła Kaśka. – Nie chciałyśmy ci wcześniej nic mówić, ale mamy co do niego pewne podejrzenia. Uważamy, że on cię po prostu tuczy jak gęś. Jesteś jego fetyszem i to podwójnym. Sama mówiłaś kiedyś, z jaką przyjemnością ci się przygląda, kiedy jesz. Drugi fetysz, to twoje ciało. Im go więcej, tym bardziej go podnieca. To parszywy feeders. Sporo czytałyśmy o tym. On robi ci krzywdę i karmiąc cię, wpędza do grobu.

 - Kasia, co ty mówisz? Kuba mnie kocha. Dba o mnie i troszczy się o mnie. Gdyby mógł, podarowałby mi gwiazdkę z nieba. Spełnia wszystkie moje zachcianki. Jest najlepszym, co przytrafiło mi się w życiu. Wakacje spędziliśmy nad morzem u jego rodziców. Są przemili i zaakceptowali mnie bezwarunkowo.

 - A co robiliście podczas pobytu tam? Pływałaś w morzu, spacerowałaś, jeździłaś na rowerze, biegałaś, miałaś w ogóle jakąś aktywną formę wypoczynku?

Jagoda wbiła w Magdę wzrok i przecząco pokręciła głową. Chyba zaczęło coś do niej docierać, bo nagle zrozumiała, że przez całe dwa miesiące obżerała się czym popadło i głównie leżała na leżaku, jak odpoczywająca na brzegu tłusta foka.

 - Boimy się o ciebie. Naprawdę brakuje niewiele, żebyś zapadła na jakąś poważną chorobę. Takich jak Kuba nazywają dokarmiaczami lub wypasaczami. Z angielska zwą ich feedersami. To faceci, których podniecają rozstępy, cellulit i wszechobecny, rozlewający się tłuszcz. Im go więcej, tym bardziej ich to kręci. Każda kolejna fałdka, każdy centymetr tłuszczu, każdy dodatkowy kilogram staje się dla nich powodem ekscytacji i spełnienia. Ich jedynym celem jest karmienie i obserwowanie przyrostu wagi. Z uwielbieniem patrzą, jak tyją ich partnerki. To dewiacja seksualna, Jagoda. Tylko ze względu na twoją tuszę Kuba zainteresował się tobą. Jeśli mówisz, że cię kocha, to na pewno tak jest, ale to chora miłość. Jeśli czegoś z tym nie zrobisz, wkrótce nie będziesz mogła chodzić i wszystkie twoje życiowe plany wezmą w łeb, bo staniesz się niesamodzielna i uzależniona od Kuby, a on ci nie pomoże, bo dalej będzie cię karmił. Nie pozwól na takie traktowanie. Jeśli się zgodzisz, Kaśka zapisze cię do lekarza. Ma jakiegoś znajomka w klinice na oddziale bariatrycznym. Powinnaś się zbadać i to jak najszybciej.

Twarz Jagody była mokra od łez. Kaśka pogładziła ją po ramieniu.

 - Musisz się wziąć w garść i przerwać to błędne koło. Ja jeszcze dzisiaj zadzwonię do kolegi lekarza i umówię cię na wizytę. Pójdziemy tam z tobą. A teraz zamówmy tę kawę.

 

Od tego spotkania minęły dwa dni. W tym czasie Jagoda chcąc potwierdzenia słów, jakie usłyszała od przyjaciółek, przekopała się przez całe mieszkanie i w końcu znalazła grubą teczkę wypełnioną zdjęciami monstrualnie otyłych kobiet lub mężczyzn, którzy je karmili. Zwymiotowała zrozumiawszy, że Kuba, jej kochany Kuba nie różnił się od nich niczym. Znalazł sobie ofiarę i karmiwszy ją spełniał swoje fantazje. Te zdjęcia upewniły ją tylko, że jej przyjaciółki miały stuprocentową rację. Jeszcze tego samego dnia spakowała swoje rzeczy i wyniosła się do akademika. Nie zostawiła żadnej kartki na pożegnanie. Rozrzuciła tylko wszędzie zdjęcia, które znalazła.

Dziewczyny ucieszyły się z jej decyzji i wspierały ją jak tylko mogły. Kuba długo jeszcze wydzwaniał i czatował na nią przed uczelnią licząc na to, że wróci do niego. Starała się go unikać. W końcu stanęła z nim twarzą w twarz. Za jej plecami ustawiły się dziewczyny.

 - Nigdy więcej do mnie nie dzwoń i nigdy więcej tu nie przychodź. Kochałam cię draniu, a ty kopałeś mi grób. Jesteś psychicznie chory i powinieneś trafić na kozetkę do dobrego specjalisty, zboczeńcu. Żegnam – odwróciła się na pięcie i wraz z Kasią i Magdą odeszła nie oglądając się za siebie.

 

Kilka dni później Jagoda trafiła do szpitala, gdzie miała przejść wszystkie badania. Wiernie towarzyszyły jej przyjaciółki. Ta wizyta nie była przyjemna,. Musiała rozebrać się do bielizny a to już samo w sobie było dla niej upokarzające. Kiedy weszła na wagę prawie się załamała, bo wyświetlacz pokazał sto sześćdziesiąt trzy kilo.

 


Zbadano jej krew, obliczono BMI i grubość tkanki tłuszczowej. Kiedy już wreszcie usiadła w gabinecie przed lekarzem, ten uśmiechnął się do niej smutno.

 - Skoro pani tu trafiła, to wie pani, że nie jest dobrze. Grozi pani zawał, wylew, żylaki, zwyrodnienie kośćca, zwłaszcza stawów kolanowych, no i ma pani podwyższony cholesterol, a także początki cukrzycy. Wierzę, że ta ostatnia się cofnie, jeśli będzie się pani trzymać diety. Dieta, to głównie białko i niewielka ilość węglowodanów w sałatkach. Żadnego pieczywa, mleka i owoców. Pieczywo jest bogate w węglowodany, mleko posiada laktozę, czyli cukier mleczny, a owoce fruktozę. Przez przynajmniej trzy miesiące dieta musi być bardzo ścisła. Żadnych słodzonych i gazowanych napojów. Najlepiej zwykła woda. Za miesiąc zgłosi się pani do kontroli. Jeśli będzie się pani trzymać zasad, schudnie pani w ciągu miesiąca nawet dwadzieścia dwa kilo. Powodzenia.

Była załamana i zupełnie nie miała pojęcia, jak sobie poradzi. Kompletnie zdołowana zdawała relację dziewczynom. Pocieszały ją.

 - Nie martw się. Pomożemy ci i będziemy cię pilnować. Pójdziemy na siłownię i będziemy biegać w parku. Nam wyjdzie to na zdrowie, a ty będziesz zdrowo chudła. Dużo masz do zrzucenia, ale wierzymy, że ci się uda.

 

To był najcięższy i najtrudniejszy rok w jej życiu. Nigdy wcześniej tak ciężko nie pracowała nad sobą, jak przez te dwanaście miesięcy. Jej wysiłek jednak się opłacił. W ciągu tego roku zrzuciła dziewięćdziesiąt cztery kilo i zostało jej do wagi docelowej jeszcze sześć. Cel był w zasięgu ręki.

Teraz siedząc w „ich” cukierni i słuchając paplania Magdy była przepełniona wyłącznie wdzięcznością do swoich przyjaciółek. Bez wątpienia uratowały jej życie. Gdyby nie one, pewnie leżałaby dziś w łóżku nie mogąc się ruszyć i nie potrafiąc nic koło siebie zrobić, a Kuba nadal wpychałby w nią tony jedzenia.

 - Dziewczyny…, - przerwała monolog Madzi – chcę wam obu bardzo podziękować za to, że wyrwałyście mnie z łap tego padalca, podziękować za wasze wsparcie i dopingowanie do walki o życie. Tak właśnie to trzeba nazwać. Nigdy nie zdołam wam się odwdzięczyć. Jesteście wspaniałe i najlepsze.

 - A my bardzo się cieszymy, że byłaś taka zdeterminowana, bo dzięki temu osiągnęłaś wielki sukces. Najważniejsze jednak, że Kuba stracił zainteresowanie tobą. Im było cię mniej, tym bardziej malała jego nadzieja na twój do niego powrót. Jesteś taka ładna, że długo nie będziesz sama i jeszcze będziesz szczęśliwa. Wznoszę toast najlepszym espresso w mieście za naszą przyszłość, dziewczyny – Kasia podniosła filiżankę do góry, a w jej ślad poszła Jagoda i Magda. – Oby nam się…

K O N I E C

czwartek, 21 lipca 2022

FETYSZ - rozdział 2

ROZDZIAŁ 2

 

Kilka dni później wraz z Magdą i Kaśką wychodziła z zajęć. Zagadana nie zauważyła chłopaka, który wykazał zainteresowanie jej osobą. Szczerze powiedziawszy zapomniała o tej nietypowej reakcji na jej widok nie wierząc, by stała się nagle obiektem pożądania całkiem przystojnego faceta. On zmaterializował się przed nimi jak duch, prosząc Jagodę o chwilę rozmowy. Zaskoczona zdołała tylko wydukać: – Dziewczyny idźcie. Dogonię was.

Kiedy obie wyszły z budynku Jagoda wyczekująco spojrzała na chłopaka.

 - To o czym chciałeś rozmawiać?

 - Przede wszystkim chciałem się przedstawić. Nazywam się Kuba Lityński i jestem na piątym roku weterynarii. Kiedy zobaczyłem cię kilka dni temu, poczułem silną potrzebę poznania cię. Bardzo mi się spodobałaś i nie wybaczyłbym sobie, gdybym…

 - To niemożliwe… - przerwała mu. – Spójrz na mnie. Takie jak ja, nie budzą zainteresowania wśród mężczyzn.

 - Dlaczego tak uważasz? – zapytał zaskoczony. – Jesteś naprawdę piękna. Chciałbym zaprosić cię na kawę do jakiejś przytulnej knajpki i poznać bliżej. Zgodzisz się? A w ogóle, jak masz na imię?

 - Jagoda – odpowiedziała niemal szeptem wciąż nie mogąc wyjść z szoku, że oto objawia się przed nią potencjalny adorator.

 - Pięknie! Bardzo do ciebie pasuje. To, co? Idziemy?

Kiwnęła tylko głową na znak zgody i ruszyła wraz z nim w stronę drzwi wejściowych.

 

Kawiarenka okazała się bardzo klimatyczna, a rozrzucone niesymetrycznie stoliki stwarzały atmosferę intymności. Kuba odsunął jej krzesło i sam usiadł naprzeciw.

 - Na co masz ochotę? Może zamówimy sobie do kawy jakieś pyszne ciastko? Mają tu świetne cytrynowe bezy. Poezja. Zamówię, dobrze?

 - Nie powinnam jeść takich rzeczy.

 - Nie rozumiem. Jesteś na jakiejś diecie, albo masz cukrzycę?

 - Nieee…, chociaż dieta w moim przypadku byłaby wskazana.

 - To niedorzeczność. Dla mnie jesteś idealna.

Kiedy kelnerka postawiła przed nią wielką, okraszoną bitą śmietaną bezę, z lubością pociągnęła nosem. Ciastko wyglądało bardzo apetycznie i takie też było. Kuba także wyglądał na zachwyconego i z przyjemnością przyglądał się, jak Jagoda pochłania swoją porcję. Ona też obrzucała spojrzeniem jego uśmiechniętą twarz i zastanawiała się, czy to wszystko nie jest jakimś oszustwem, chociaż nic takiego nie wyczytała z jego oczu. Nie patrzył na nią, jak na kogoś, kto wyglądem przypomina stos słoniny. Patrzył tak, jakby naprawdę mu się podobała taka jaka jest. Sporo też się o nim dowiedziała. Za kilka miesięcy miał się bronić. Mieszkał w kawalerce odziedziczonej po babci.

 - Jest tam nawet dość wygodnie, chociaż metraż nie powala. Przerobiłem to mieszkanko, unowocześniłem i teraz da się tam żyć. A ty, gdzie mieszkasz?

 - Dzielę pokój w akademiku z dziewczynami, które ze mną widziałeś, ale tak naprawdę pochodzę z małego miasteczka, gdzie wszyscy się znają i wszyscy o sobie wiedzą wszystko. Ja jakoś nie potrafiłam zintegrować się z miejscową ludnością i raczej byłam obiektem drwin, niż kimś, kto mógłby zawierać jakieś przyjaźnie. Zwiałam stamtąd, bo ta małomiasteczkowa mentalność po prostu mnie dobijała. Myślałam, że w wielkim mieście będzie lepiej, ale okazało się, że i tutaj nie rozwinęłam się towarzysko jakoś specjalnie.

 - Czemu akurat weterynaria?

 - Od zawsze to było moje marzenie. Ludzie za mną nie przepadają za to zwierzęta wynagradzają mi wszystko. Mam chyba dobre podejście do nich i potrafię je sobie zjednywać. Szybko lgną do mnie. A ty?

 - Całkiem podobnie. Po obronie może otworzę jakąś niewielką klinikę dla zwierzaków.

Jagoda słuchała go z zaciekawieniem. Miał ładny tembr głosu, spokojny i łagodny. Dowiedziała się, że poza zwierzętami tak dla kontrastu uwielbia horrory, zwłaszcza autorstwa Mastertona, kocha jazz, włoską i polską kuchnię.

 - Koniecznie musisz spróbować kiedyś mojej lazanii. Nieskromnie powiem, że smakuje obłędnie. Bardzo lubię pitrasić.

 - A ja lubię jeść – rozchichotała się.

 - No widzisz? Pasujemy do siebie - podsumował.

Wieczorem wraz z nią pojechał tramwajem i odprowadził pod same drzwi akademika wymuszając na niej zgodę na spotkanie następnego dnia.

Gdy weszła do pokoju dziewczyny na jej widok poderwały się z łóżek.

 - Na litość boską, gdzieś ty była? Już zaczynałyśmy się martwić – mówiła Kaśka z wyrzutem. – A w ogóle, to co to za facet?

Jagoda z rozanieloną twarzą opadła na fotel.

 - Nie uwierzycie. Ja sama jeszcze szczypię się po rękach. Wygląda na to, że to mój pierwszy w życiu adorator. Ma na imię Kuba i jest na ostatnim roku weterynarii. Jest też bardzo miły, szarmancki i dobrze ułożony. Naprawdę jestem pod wrażeniem. W dodatku bardzo chce się ze mną umawiać. Jutro też zaprosił mnie na randkę. Okazuje się, że każda potwora znajdzie swego amatora.

 - Noo…, gratulujemy. Spodobał nam się. Fajny jest. Wreszcie zaczniesz korzystać z życia, a nie siedzieć w kącie. Myślałyśmy, że wyciągniemy cię jutro na siłownię, ale rozumiemy, że randka ważniejsza.

 


Jagoda spojrzała na dziewczyny strapiona.

 - Siłownia, to nie jest najlepszy pomysł, przynajmniej dla mnie. Pamiętacie co było ostatnio? Ledwo zeszłam z rowerka i sapałam jak kowalski miech. W życiu nie wydaliłam z siebie tyle potu, co wówczas. I jeszcze ten chichot za plecami i docinki. Dziękuję, ale nie.

 

Następnego dnia już nie mogła doczekać się spotkania z Kubą. Czekał na nią przed wejściem z bukiecikiem stokrotek. Pożegnała się z dziewczynami i podeszła do niego z uśmiechem. Wręczył jej kwiatki i cmoknął w policzek.

 - Jesteś głodna? Ja bardzo i jeśli ci nie przeszkadza porywam cię na lunch, a potem na spacer. Ładna pogoda więc trzeba korzystać. Po spacerze możemy jeszcze wpaść na kawę i jakiś deser.

Przystała na to bez protestu. Początkowo trochę wstydziła się jeść przy nim, ale Kuba był taki delikatny… Odnosiła wrażenie, że samo patrzenie na nią, gdy wkłada widelec do ust sprawia mu przyjemność. Kiedy po spacerze siedzieli przy kawie i boskim kremie sułtańskim, wyjął chusteczkę i delikatnie wytarł jego resztki z jej warg. To było trochę krępujące i wprowadziło ją w zażenowanie. Żeby je zamaskować powiedziała: – to było przepyszne.

 - Smakowało ci? Może masz ochotę na jeszcze jeden? Nie ma sprawy. Zaraz zamówię.

Zanim zdołała z siebie wykrztusić cokolwiek, już stawiano przed nią pucharek.

 


 - Nie przeszkadza ci to, że… wyglądam jak wyglądam? Że jestem gruba?

Kuba uśmiechnął się pokazując w całej okazałości swoje śnieżno-białe uzębienie.

 - Co też ci przychodzi do tej ślicznej główki? Jesteś piękną, atrakcyjną kobietą, a że masz nieco więcej niż inne, to tylko atut dla mnie.

Jego słowa były najpiękniejszą muzyką dla jej uszu. Czy ktoś kiedyś mówił jej równie przyjemne rzeczy? Ciągle odczuwała przecież ostracyzm, wieczne odrzucenie i brak akceptacji, aż tu nagle poznała chłopaka, który jej wygląd uważał za coś pięknego.

Ich randki stały się bardzo intensywne, niemal codzienne. Chodzili do kina, do teatru i do restauracji. Kuba nie żałował na nią pieniędzy. Zamawiał najpyszniejsze potrawy i obsypywał prezentami. Czasem miała nieodparte wrażenie, że śni jakiś piękny, najcudowniejszy sen, z którego nigdy nie chce się obudzić.

Kuba niczego nie przyspieszał i ich związek rozwijał się całkiem naturalnie. Tego wieczoru wracali z koncertu. Przechodzili przez park, by skrócić sobie drogę do tramwaju. W pewnym momencie Kuba przystanął i objął ją mocno przywierając do jej ust. Po raz pierwszy całował ją tak namiętnie i żarliwie. Kiedy oderwała się od niego próbując złapać oddech, wyszeptał: – pojedziemy do mnie? – Kiwnęła głową na znak zgody.

Od tego dnia, a raczej od tej nocy zaczął się jej mały, prywatny raj. Ten pierwszy raz był dla niej bardzo krepujący. Wstydziła się swojego galaretowatego ciała, rozstępów na brzuchu ukształtowanym przez trzy spore wałki. Kuba widząc jej zdenerwowanie uspokajał ją mówiąc, że nie ma się czego wstydzić, bo ma najpiękniejsze ciało na świecie, a on nigdy w życiu nie zamieniłby go na ciało jakiejś zasuszonej modelki.

 - Nie ma w nim nic, czego nie byłbym w stanie kochać – szeptał jej z miłością do ucha. – Kocham każdy jego milimetr i to się już nie zmieni.

Czy może dziwić, że Jagoda wkrótce zakochała się w Kubie po uszy? Był delikatny, wrażliwy, pełen czułości i w lot odgadywał jej potrzeby. Rozpieszczał ją. Po upojnych nocach zawsze dostawała jakiś upominek. A to perfumy, a to drogie czekoladki, czy jakiś fatałaszek. Coraz rzadziej nocowała w akademiku. Dziewczyny były trochę złe, że ta miłość tak bardzo ją pochłania i nie ma na nic więcej czasu, a zwłaszcza czasu dla nich. Przepraszała je, bo czuła się wobec nich winna.

 - Nie osądzajcie mnie źle. Ja po raz pierwszy w życiu jestem zakochana i w dodatku ta miłość jest odwzajemniona. Nawet w najpiękniejszych snach nie mogłam wyśnić tego, co przeżywam teraz. Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo jestem szczęśliwa i jak bardzo wdzięczna losowi, że postawił Kubę na mojej drodze. Czasem myślę, że on jest nagrodą za te wszystkie lata upokorzeń.

Magda i Kasia podeszły do niej i objęły ją mocno.

 - Nie mamy ci za złe i cieszymy się z twojego szczęścia. Wiemy, że w przeszłości było ci ciężko. Chcemy tylko widywać cię od czasu do czasu zwłaszcza, że Kuba zaproponował ci, żebyś z nim zamieszkała. Mamy nadzieję, że nie odetniesz się od nas i będziemy widywać się nie tylko na zajęciach.

 - Na pewno tak się nie stanie – zapewniła gorliwie. – Przecież jesteście moimi najlepszymi przyjaciółkami.

 

Rok akademicki się kończył. Mimo bardzo absorbującej miłości Jagoda pozaliczała egzaminy w terminie. Na początku lipca miał bronić się Kuba, a potem oboje wyjeżdżali na zasłużony odpoczynek.

 - Zabieram cię nad morze, na całe dwa miesiące. Rodzice mają tam pensjonat więc możemy siedzieć u nich, ile chcemy. Każdego roku spędzam tam wakacje. Mieszkam w wielkim kamperze, żeby nie zajmować pokoju letnikom. Poza tym to bardzo praktyczne rozwiązanie, bo jestem niezależny.

 - Trochę się boję… - mruknęła z obawą. – Boję się, jak twoi rodzice na mnie zareagują.

Podszedł do niej i wpił się w jej usta.

 - Będą zachwyceni…

W końcu Jagoda przystała na ten wyjazd, chociaż matka nalegała, żeby przyjechała na wakacje do domu. Nie miała na to ochoty zwłaszcza, że od jakiegoś czasu mieszkała tam Agata z dwójką dzieci. Mąż nie dość, że był pijakiem, to jeszcze wyżywał się na nich fizycznie i któregoś pięknego wieczoru Agata spakowała manatki swoje i dzieciaków, i wróciła na łono rodziny. Za to Bożena skakała z kwiatka na kwiatek. Aktualnie mieszkała gdzieś w Polsce z podtatusiałym facetem dwukrotnie od niej starszym, ale przy forsie, a na tym średniej siostrze zależało najbardziej. Na żonę się nie nadawała, ale na utrzymankę jak najbardziej.

Przed wyjazdem Jagoda pożegnała się jeszcze ze swoimi przyjaciółkami. One na wakacje wracały do rodzinnych domów.

czwartek, 14 lipca 2022

FETYSZ - rozdział 1

„FETYSZ”

(short story)

 

ROZDZIAŁ 1

 

 - Chodźmy do cukierni – chuda jak tyczka Magda, już kierowała się w stronę swojego ulubionego miejsca. Jagoda obrzuciła jej bardzo szczupłą sylwetkę wzrokiem pełnym zazdrości. – Jakie to niesprawiedliwe… Magda potrafi wsunąć dziesięć ciastek z kremem i nie przytyje nawet grama, a ja… - Skrzywiła się na samą myśl.

 - Do cukierni…? – powtórzyła z rozczarowaniem.

 - No chodźcie – nalegała Madzia. – Zjemy po ciachu i napijemy się dobrej kawki. Mam wam tyle do opowiedzenia.

Milcząca do tej pory Kaśka westchnęła głośno.

 - No dobra… - szturchnęła Jagodę w ramię – najwyraźniej nasza chudzinka potrzebuje trochę kalorii.

Ruszyły w stronę kafejki. Jeszcze rok temu Jagoda byłaby ostatnią osobą, która zrezygnowałaby z takich smakołyków. Dzisiaj na sam widok kremiastych ciastek lub sowicie lukrowanych pączków rosło w niej obrzydzenie. Usiadłszy przy stoliku złożyły zamówienie. Jagoda poprzestała na filiżance espresso.

Od początku studiów trzymały się razem, wspierały i troszczyły się o siebie. Jakoś od razu polubiły się zwłaszcza, że zamieszkiwały wspólnie pokój w jednym ze studenckich akademików, a to pozwalało się zintegrować. Jagoda znacznie odstawała od nich. Była gruba, niepewna siebie i zdecydowanie wycofana. Musiało minąć sporo czasu nim zaufała swoim przyjaciółkom w stu procentach.

Teraz siedząc z nimi w tej przytulnej kawiarence zupełnie wyłączyła się i nie słuchała paplania Magdy. Myślami cofnęła się do czasów dzieciństwa, które dla niej nie było ani dobre, ani szczęśliwe.

Zawsze miała sporą nadwagę. W ogóle nie pamiętała takiego czasu w swoim życiu, że wyglądała, jak jej rówieśnicy. Jej dwie starsze siostry były dość wysokie i raczej szczupłe. Sąsiedzi mówili, że poszły w ojca, a ona odziedziczyła geny po matce.

 


W jej rodzinnym domu zawsze dużo się jadło. Pierwsze mgliste wspomnienia wiążą się z matką i jej czerwoną od żaru pieca twarzą. Zawsze urzędowała w kuchni gotując swoim bliskim ich ulubione potrawy. Od unoszącego się w pomieszczeniu gorąca parowały szyby w oknach, a skraplająca się para wodna znaczyła swój ślad spływając od góry do dołu cienkimi stróżkami. Jagoda zazwyczaj towarzyszyła rodzicielce siedząc na kuchennym taborecie i wdychając boskie aromaty, mazała palcem po szybach.

Dla ojca zawsze musiało być mięso. Był miłośnikiem wielkich, jak męska dłoń schabowych i potrafił zjeść ich kilka na raz. Ciężko pracował fizycznie i spalał mnóstwo kalorii. Jej dwie siostry też się nie oszczędzały i wsuwały, ile mogły. Jednak w przeciwieństwie do niej miały dobrą przemianę materii i żaden tłuszcz im się nie odkładał. Jagoda często była przedmiotem ich drwin. Nazywały ją odkurzaczem, bo wymiatała z talerzy do ostatniego okruszka. Zżymała się na te złośliwe docinki odpowiadając im równie szyderczo. Mniej odwagi miała, gdy to jej szkolni koledzy robili sobie z niej obiekt do żartów. Zaczęło się w pierwszej klasie i ciągnęło się przez całą podstawówkę i szkołę średnią.

Cierpiała. Z powodu tuszy nie miała przyjaciół, nie miała nikogo, komu mogła się zwierzyć i poradzić. Jedynym powiernikiem był pies, którego kochała najmocniej na świecie. Kiedyś wracając ze szkoły natknęła się na leżące w przydrożnym rowie skamlające, przemoczone szczenię. Było jeszcze półślepe i kompletnie wycieńczone. Przygarnęła je wówczas. Dmuchała i chuchała. Wstawała do niego w nocy, żeby je nakarmić. Za zaoszczędzone zaskórniaki wykupiła u weterynarza szczepionki i modliła się, żeby psiak przeżył. Tak się też stało, a zwierzak został jej najwierniejszym przyjacielem.

Wtedy też postanowiła, że kiedyś zostanie weterynarzem. Skoro ludzie jej nie lubili, to może zwierzęta polubią?

Każdy rok przynosił nowe kilogramy. W wieku czternastu lat miała już rozstępy i cellulit. Nigdy w życiu nie poszłaby na basen czy nad rzekę i nie rozebrałaby się do kostiumu, bo byłoby jej wstyd. Powoli zaczęła zdawać sobie sprawę, że coś z nią nie tak. Drażniło ją, gdy ojciec naśmiewał się z jej kolejnych diet, a matka pobłażała bagatelizując sprawę.

 - Dajże jej spokój - zrzędziła pod nosem podsuwając Jagodzie najsmaczniejsze kąski. – Zacznie dojrzewać, to sama schudnie. Wyrośnie…

 


Co jakiś czas testowała na sobie różne diety. A to kapuścianą, a to kopenhaską, a to dietę aktorów z Hollywood. Nic to nie dawało, bo za szybko się zniechęcała. Diety były drastyczne i stosując je wytrzymywała góra tydzień lub dwa. Potem wyposzczona rzucała się na jedzenie wrzucając w siebie, co popadło.

 - Wiedziałem, że nie dasz rady – kpił ojciec z triumfem, a jej w takich razach płynęły z oczu łzy. Czasami się zastanawiała, dlaczego matka nic z tym nie zrobiła. Dlaczego zamiast kopytek okraszonych wielką ilością skwarków, nie stawiała przed nią michy pełnej niskokalorycznej sałaty, czy ugotowanej piersi z kurczaka? Jej rodzicielka nie znała takiego jedzenia. To było dobre dla kóz. Tu musiało być wszystko tłuste, smażone i pieczone, a zupy zawiesiste i gęste. Jeśli podano kapustę, to z wielką ilością zasmażki. Jedzenie miało być konkretne, a nie jakieś trawsko dla królików.

Zazdrościła swoim siostrom. Obie wysokie, smukłe i już dorosłe. Najstarsza skończyła dziewiętnaście lat, a średnia była o rok młodsza. Co z tego, że obie nie miały głowy do nauki i swoją edukację skończyły na zawodówce? Były piękne, miały powodzenie i wkrótce spróbowały swoich sił w modelingu.

Jagoda doskonale pamięta ten dzień, gdy cała rodzina siedziała przy stole przeglądając jakieś kolorowe czasopismo, w którym opublikowano zdjęcia z sesji obu sióstr. Matka rozpływała się z zachwytu, ojciec tylko głową kręcił z podziwu i cmokał mrucząc: – udały nam się córki Maryś, oj udały.

A ona? Siedziała wciśnięta w kąt i przełykała łzy z żalu, że taka gruba, że niezgrabna, że nieforemna, w szerokich ciuchach i beznadziejnie brzydka.

Im szybciej zbliżała się do pełnoletności, tym bardziej zamykała się w sobie budując wokół siebie mur. Jej życie towarzyskie nie istniało. To zmieniło się tylko na chwilę, gdy ojciec wspaniałomyślnie zafundował jej wczasy odchudzające w Juracie. Tam poznała trochę ludzi w podobnej sytuacji, jak ona. Te znajomości nie przetrwały, za to ona wróciła do domu o dwanaście kilo chudsza. Nie miała jednak na tyle silnej woli, żeby utrzymać dietę, bo znowu wpadła w tryby karuzeli wypełnionej kluskami pływającymi w zawiesistym sosie, pachnącym smalcem z wędzonego, tłustego boczku i równie tłustym mięsem. Utracone kilogramy szybko zostały nadrobione z nawiązką. Tryb życia znowu stał się siedzący, bo czas spędzała głównie na przygotowaniach do matury.

Matura poszła gładko podobnie jak egzaminy na wymarzoną weterynarię. Kiedy powiadamiała rodziców o tym, że dostała się na studia, żadne z nich nie zareagowało tak, jak się spodziewała. Oboje mieli minorowe miny i tylko pokiwali głowami.

 


 - Nie cieszycie się? – spytała rozczarowana. Sądziła, że przynajmniej wykrzeszą z siebie choć trochę entuzjazmu, choć jedną dziesiątą takiego, jaki wykazywali oglądając zdjęcia z sesji ich starszych córek.

 - Cieszymy, oczywiście, że cieszymy… - wybąkała matka. – Agata jest w ciąży… - dodała po chwili. - Trzeba będzie wyprawić wesele.

Jagoda wytrzeszczyła oczy ze zdumienia, a potem wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Wreszcie uspokoiła się i wyrzuciła z pogardą – no to siostrzyczka zrobiła karierę, możecie być dumni.

 - Jagoda, nie kpij – skarciła ją matka.

 - A dlaczego nie? Ona i Bożena całe lata drwiły ze mnie. Ja przynajmniej coś osiągnę w życiu, a one czego dokonały? Uczyć się nie chciały. Obie skończyły na kasie w markecie i teraz jeszcze ta ciąża. A kto jest szczęśliwym tatusiem?

 - Syn Jonkiszów, Michał…

 - Michał? Przecież to pijus i nierób pierwszej wody. Czy ta Agata zgłupiała już zupełnie? Jest najstarsza, ale rozumu tyle co u pięciolatki. Lepiej by było, gdyby sama wychowywała dziecko niż użerała się z taką patologią, ale cóż…, jej wybór.

 

Wesele jednak się odbyło, ale Jagodę niewiele obeszło. Pojechała tylko do kościoła, gdzie stanęła na samym końcu nie chcąc rzucać się w oczy, a z weselnego przyjęcia ulotniła się, jak kamfora po godzinie. Za wszelką cenę chciała uniknąć upokorzenia i podpierania ścian podczas, gdy inni pewnie świetnie by się bawili. Z grubaską nikt nie chce tańczyć.

Wróciła do domu i zabrała się za pakowanie rzeczy do dość sporej walizki. W poniedziałek miała zameldować się w akademiku, a od wtorku zaczynała zajęcia.

 

Początki nie były łatwe, jak zwykle w jej przypadku. Raczej trzymała się z boku nie uczestnicząc w żadnych dyskusjach ludzi z roku. Przerwy spędzała ze swoimi współlokatorkami, ale nie ustrzegła się przykrych docinków. Gdy była młodsza, jeszcze na nie reagowała, teraz starała się puszczać je mimo uszu. A jednak one wszystkie tkwiły gdzieś z tyłu jej głowy i nawet po latach nie potrafiła o nich zapomnieć.

Pod koniec pierwszego roku dzięki Magdzie i Kasi poznała grupkę koleżanek i kolegów, którzy wydawali się ją akceptować. Nikt się z niej nie naśmiewał, nikt nie krytykował i dopiero na piątym roku, kiedy pisała pracę magisterską dowiedziała się, co tak naprawdę o niej myślą. Materiały, które dostała od kolegi nie zawierały tylko plików z danymi niezbędnymi do jej pracy. Zawierały dużo więcej. Kolega z pośpiechu nie zdążył ich wykasować. Przeglądając je rozpoznała ludzi ze swojej paczki, głównie chłopaków, którzy oceniali dziewczyny z roku. Nie zawsze były to pochlebne opinie, a najmniej pozytywna była o niej, bo chłopcy fantazjowali na temat seksu z nią, co było obrzydliwe i upokarzające. Miała wrażenie jakby została zdradzona. Ludzie, którym ufała i których naprawdę lubiła, potraktowali ją, jak temat do grubo rżniętych, wulgarnych dowcipów. To bolało. Zrozumiała, że prócz ciosów od znajomych musi się liczyć z atakami z każdej innej strony. Już i tak codziennością stały się kpiny i wyzwiska na ulicy, pokazywanie jej palcami ostentacyjne i bezczelne, jakby nie była człowiekiem. Starała się nie podnosić głowy. Szła zwykle ze wzrokiem wbitym w chodnik lub ekran telefonu usiłując zniknąć i nie narażać się na pogardliwe spojrzenia mijających ją ludzi. Żałowała, że przy takich gabarytach może jedynie żyć dla siebie, nie dla kogoś więcej. Magda i Kaśka poznały chłopaków i zaczęły umawiać się na randki. Ona zostawała w akademiku spędzając czas z nosem w książkach. Samotność działała na nią przygnębiająco.

A jednak pewnego dnia idąc na wykłady dostrzegła kątem oka chłopaka natarczywie wbijającego w nią spojrzenie. Podniosła głowę i zażenowana odwróciła wzrok. Początkowo sądziła, że przygląda się jej, bo nigdy nie widział takiej dziewczyny o gabarytach stodoły, ale kiedy mijała go i ponownie spojrzała mu w oczy, nie dostrzegła w nich żadnej złośliwości, wstrętu, czy niesmaku. Wręcz przeciwnie. Chłopak rozciągnął usta w szerokim uśmiechu i skinął głową. Nieśmiało odwzajemniła uśmiech i zawstydzona przyspieszyła kroku.

piątek, 8 lipca 2022

INFORMACJA WAKACYJNA LIPIEC 2022R.

 


NASI DRODZY

RZUCAMY WAM GARŚĆ DOŚĆ ISTOTNYCH INFORMACJI DOTYCZĄCYCH NAJBLIŻSZYCH TYGODNI. I TAK, OD NASTĘPNEGO CZWARTKU ZACZNIEMY PUBLIKACJĘ  KRÓTKIEGO OPOWIADANKA PT. „FETYSZ”. KONIEC JEGO PUBLIKACJI PRZEWIDZIANY JEST NA DZIEŃ 28 LIPCA. PO TEJ DACIE DAJEMY WAM WSZYSTKIM OD NAS ODPOCZĄĆ, A W DNIU 1 WRZEŚNIA (CZWARTEK) ZACZNIEMY PUBLIKOWAĆ NOWĄ HISTORIĘ O ULI I MARKU PT. „TRWAĆ MIMO WSZYSTKO”.

MAMY NADZIEJĘ, ŻE NIEKTÓRZY Z WAS JUŻ SOLIDNIE WYPOCZYWAJĄ, A POZOSTALI SZYKUJĄ SIĘ DO WYJAZDU NA ZASŁUŻONY URLOP. MY TEŻ ŁAKNIEMY GO, JAK KANIA DŻDŻU I NIE MOŻEMY SIĘ JUŻ DOCZEKAĆ, CHOĆ OCZYWIŚCIE OBIE MAMY ŚWIADOMOŚC, ŻE ZA TRZY TYGODNIE I MY ZNAJDZIEMY SIĘ W GRUPIE SZCZĘŚLIWCÓW.

WSZYSTKICH SERDECZNIE POZDRAWIAMY, ŻYCZYMY PIĘKNEJ POGODY I RÓWNIE PIĘKNEJ OPALENIZNY.

GOŚKA I GAJA


czwartek, 7 lipca 2022

GDY KOCHA SIĘ ZBYT MOCNO - rozdział 9 ostatni

ROZDZIAŁ 9

ostatni

 

Tego dnia czuł w sercu jakiś dziwny niepokój. Nie potrafił sprecyzować czym był spowodowany, ale niejasne przeczucia, że stanie się dzisiaj coś złego, nie odstępowały go aż do wieczora. Po kolacji wrócił do celi i zaległ na swojej pryczy.

 


Jego „kumple” usiedli po obu stronach małego stolika i rozłożyli talię kart. Grali na zapałki odzywając się do siebie z rzadka. W pewnym momencie jeden z nich, wielki i barczysty, ogolony na łyso, z licznymi tatuażami, podniósł się od stolika i przysiadł na łóżku Bartka.

 - To ciebie nazywali „Sprinter”, Dąbrowski? Jak na biegacza wydajesz się dość powolny w ruchach – zarechotał. Zdziwiony Bartek oparł się na łokciu i przełknął głośno ślinę.

 - Nie dlatego mnie tak nazywali, że byłem szybki na setkę. Zresztą, co tobie do tego? Czy ja pytam, jaką ty masz ksywę? W ogóle mnie to nie obchodzi. Zajmij się swoimi sprawami.

 - Sęk w tym, że ja zająłbym się nimi bardzo chętnie, ale mam tu misję do wypełnienia. Poproszono mnie, żebym przekazał ci pozdrowienia od Bossa. Znasz go, prawda? Na pewno znasz i w dodatku jesteś mu coś winien. Boss jednak nie czuje urazy i prosił, żeby przekazać ci to – mężczyzna wyjął zza pleców strzykawkę i z całej siły wbił Bartkowi igłę w ramię naciskając tłok. Bartkowi oczy niemal wyszły z orbit, a w gardle uwiązł krzyk. Zaczął się dusić, bo nie mógł złapać tchu. W krótkim czasie stracił przytomność i przestał się ruszać. Mężczyzna starannie zabezpieczył igłę i wstał.

 - Załatwione – mruknął ukrywając pod materacem narzędzie zbrodni.

 

Od rana oboje mieli mnóstwo roboty. W sobotę F&D przeżywała swoją chwilę tryumfu na pokazie, a jej główny projektant płakał ze szczęścia. Długotrwałe owacje na stojąco sprawiły, że niemal lewitował pół metra nad ziemią. Seniorzy Dobrzańscy z dumą gratulowali Markowi i Uli tego sukcesu, a Pshemko wprost tonął w ramionach Krzysztofa. Kolekcje mistrza zawsze cieszyły się popularnością i mimo wysokich cen zawsze znajdowały nabywców, bo były unikatowe. Tym razem jednak wszystko, co zostało pokazane, okazało się po prostu spektakularne. Zanim zaczął się bankiet Marek przez ponad godzinę był oblegany przez potencjalnych nabywców kolekcji i dziennikarzy. Towarzysząca mu Ula trwała wiernie u jego boku, ale nadszedł moment, że poczuła się już znużona pytaniami reporterów. Doznała ulgi, gdy ostatni z nich pożegnał się i odszedł, bo wreszcie mogła się odstresować i coś zjeść.

 


Dzisiaj mijał trzeci dzień od tego wydarzenia, a oni od rana redagowali umowy dla licznie przybywających kooperantów. Pocieszające było jednak to, że umawiali się z nimi w firmie, a nie na mieście i dzięki temu odpadała sprawa dojazdu.

Kilka minut po szesnastej Ula miała serdecznie dość. Bolały ją plecy od ciągłego pochylania się nad klawiaturą i piekły zmęczone oczy. Wydrukowała ostatnią stronę umowy i wyłączyła komputer. Wstała od biurka i cicho uchyliła drzwi do gabinetu Marka.

 - Marek, pracujesz jeszcze? – oderwał wzrok od monitora i popatrzył na nią z troską.

 - Chyba masz dość na dzisiaj. Strasznie jesteś blada. Jedziemy do domu. Ja też jestem już zmęczony. Po drodze zatrzymam się koło naleśnikarni, to kupimy sobie coś na późny obiad.

 

Rozlała gorący, wczorajszy krupnik na talerze i rozdzieliła naleśniki. Ich zapach ponownie wywołał u niej skurcze żołądka. Nawet nie mieli czasu, żeby wyskoczyć gdzieś na lunch. Marek też musiał być bardzo głodny, bo wręcz rzucił się na jedzenie. Po nim pozbierał naczynia i wsadził do zmywarki. Rozlał do filiżanek świeżo zaparzoną kawę i zaniósł do pokoju. Ula siedziała w pozycji półleżącej trąc mocno powieki.

 - Nie trzyj tak intensywnie, bo podrażnisz oczy. Zaraz dam ci krople Na pewno pomogą – podał jej małą buteleczkę i usadowił się obok. Siedzieli chwilę w milczeniu. Marek ustawił cicho telewizor. – Wiesz – odezwał się po chwili – pomyślałem sobie, że jak już przewali nam się ten nawał roboty, to powinniśmy pomyśleć o sobie.

 - A w jakim sensie? – zapytała.

 - Powinniśmy się pobrać Ula. Znamy się jak łyse konie. Niejedno przeżyliśmy razem i dobrze nam ze sobą. Pasujemy do siebie – wstał i sięgnął do szuflady niewielkiej komódki wyciągając z niej jakieś małe pudełko. Ukląkł przed nią na podłodze i popatrzył w jej oczy. – Znasz mnie, jak nikt, wiesz dobrze, że bardzo cię kocham. Jesteś dla mnie wszystkim, najważniejszą osobą na ziemi. Chcę być szczęśliwy Ula i pragnę, żebyś i ty była szczęśliwa. Mnie tylko z tobą może się to udać i mam nadzieję, że myślisz podobnie. Po tych wszystkich traumatycznych przeżyciach czas pomyśleć o sobie – otworzył pudełko. Na jego dnie spoczywał skromny pierścionek z błękitnym oczkiem. – Zgodzisz się trwać u mego boku do końca naszych dni? Zostaniesz moją żoną?

Wzruszyła się. Podejrzanie zamigotały w jej oczach łzy. Z czasem pokochała go najmocniej na świecie więc w takiej sytuacji nie mogła mu odmówić.

 - Oczywiście, że zostanę – wyszeptała. – Kocham cię…

Podniósł się z klęczek i usiadł obok wsuwając jej na palec pierścionek. Pochylił się i przylgnął do jej ust. To był ich pierwszy taki pocałunek. Namiętny, słodki i długi. Oplotła jego szyję ramionami i przytuliła twarz do szorstkiego policzka.

 - Jestem szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa. Nic mi więcej nie trzeba, bo mam ciebie i to mi wystarczy. - Ponownie wtulił się w jej usta całując je pożądliwie. Ten pełen pasji i namiętności obrazek został zakłócony przez natarczywie dzwoniący telefon. Ula oderwała się od Marka ciężko dysząc. – To mój… Odbiorę, bo może to coś ważnego… - sięgnęła po komórkę i zerknęła na ekran. – To tata. Halo, tato? Stało się coś, że dzwonisz w środku tygodnia?

 - Z nami wszystko w porządku, ale dzisiaj cały Rysiów chodzi, jak nakręcony, bo przed południem gruchnęła wieść, że Bartek nie żyje. Podobno miał rozległy zawał serca, ale wierzyć mi się nie chce, że to prawda. Przecież to był zdrowy, silny facet i nigdy na serce nie narzekał. Wiesz, co pomyślałem? Pomyślałem, że chyba ktoś mu pomógł przenieść się na tamten świat. To na pewno była zemsta.

 - To okropna wiadomość. On był złym człowiekiem, ale ja nigdy nie życzyłam mu śmierci. Wiesz co? My przyjedziemy do Rysiowa w piątek po pracy, to jeszcze pogadamy i przekażemy wam o wiele lepsze nowiny niż ta. Do piątku w takim razie – rozłączyła telefon i przeciągle spojrzała na wpatrującego się w nią z napięciem Marka.

 - Bartek nie żyje. Ponoć miał rozległy zawał serca, ale tata podejrzewa, że jego śmierć jest wynikiem jakichś gangsterskich porachunków.

 - To przykre, ale sam się o to prosił. Ja też nie wierzę w ten zawał. Myślę, że ktoś się zemścił. Może za karciane długi, a może za narkotyki? Tacy ludzie nigdy nie wybaczają…

 - Moja była teściowa chyba rwie włosy z głowy. Przecież był jej ukochanym synkiem, dobrym, szlachetnym i kryształowo czystym. To tylko zawistni i źli ludzie oskarżali go o włamania, kradzieże i wyłudzenia. Po rozprawie byliśmy rozczarowani tym niskim wyrokiem jaki dostał, a jednak los się o niego upomniał. O zmarłych nie należy mówić źle, ale nic nie poradzę na to, że nie potrafię powiedzieć o nim niczego dobrego. Cieszę się tylko, że to nie jego śmierć rozwiązała wszystkie moje problemy, a sąd.

 - Podejdź do tego w ten sposób, że śmierć Bartka definitywnie zamyka tę dramatyczną przeszłość w twoim życiu. Teraz wraz ze mną możesz budować inne, lepsze i szczęśliwsze, a ja dołożę wszelkich starań, żeby takie właśnie było.

Od tego dnia ich relacje weszły na wyższy, bardziej intymny poziom. Już nie sypiali osobno, bo Marek wprowadził się do pokoju Uli. Powoli zaczęli myśleć o przyszłości, o reorganizacji domu, a przede wszystkim o ślubie.

 


Kiedy w piątek po pracy zjawili się w Rysiowie od razu pochwalili się zaręczynami. Cieplak był wzruszony. Długo ściskał swoją córkę i przyszłego zięcia. Wiedział, że przy nim Ula będzie miała dobre życie, bo jest porządnym człowiekiem.

Przy popołudniowej kawie zdradził im trochę rysiowskich plotek.

 - Dąbrowska nie może pogodzić się z tą śmiercią. Pojechała do Białej Podlaskiej, do tego zakładu karnego. Ponoć poruszyła niebo i ziemię żądając powtórnej autopsji. Znaleziono jakiś ślad po igle na ramieniu. Nie mógł sam sobie podać tego zastrzyku, bo nie sięgnąłby. Ktoś najwyraźniej mu w tym pomógł. Przesłuchiwali ponoć dwóch więźniów, którzy siedzieli z nim w celi, ale nic nie ustalili. Nie wierzę, żeby kiedykolwiek okoliczności tej śmierci zostały wyjaśnione, bo wszyscy nabrali wody w usta. Wygląda to tak, jakby wstrzyknięto mu jakiś środek, który spowodował zawał. Igrał z ogniem i się doigrał. Dąbrowska musiała sprzedać tę pustą parcelę pod lasem, żeby opłacić sprowadzenie ciała do Rysiowa, ale pogrzeb będzie dopiero za parę tygodni.

 - Ja się nie wybieram i tobie też odradzam. Musisz być twardy, bo jak tylko okażesz litość, to znowu będziesz miał ją na głowie. Żal mi jej, ale nie mam zamiaru ponownie nawiązywać z nią kontaktów. Zresztą jestem już teraz na zupełnie innym etapie. Przed nami remont domu. Po nim chcemy urządzić go po swojemu, żeby zagospodarować wszystkie pomieszczenia, a potem czeka nas ślub. Już ustaliliśmy z Markiem, że będzie skromny, bo weźmiemy go tylko w urzędzie i niepotrzebny jest nam tłum gości, a przyjęcie urządzimy już w odnowionym domu.

 

Marek kuł żelazo póki gorące. Podzwonił po firmach wykonujących kompleksowe remonty mieszkań i domów, i wynajął dwie ekipy, bo pracy było sporo. Dom miał przejść całkowity lifting. Na czas remontu pomieszkiwali u Dobrzańskich, którzy na wieść o zaręczynach zareagowali podobnie, jak Józef. Byli szczęśliwi i bardzo im obojgu kibicowali.

W międzyczasie Ula zatroszczyła się o ślubną kreację, bynajmniej nie białą, w czym wydatnie pomógł jej mistrz Pshemko wybierając z jednej z wiosenno-letnich kolekcji piękną suknię z koronkowymi wstawkami. Ula wyglądała w niej olśniewająco. Marek wybrał jeden z eleganckich garniturów, których pod dostatkiem miał w domu.

 


Ślub był formalnością i trwał naprawdę krótko. Podpisali stosowne dokumenty i już ogłoszono ich mężem i żoną. Wesele urządzili we własnym domu tak, jak wcześniej zapowiadali. Duży, przestronny salon z powodzeniem pomieścił dwadzieścia sześć osób. Dzięki Helenie mieli znakomity catering i wynajętych kelnerów, a do tańca przygrywał naprawdę niezły zespół. Następnego dnia urządzono jeszcze poprawiny, chociaż już tylko w rodzinnym gronie. Kilka dni później para młoda wyjeżdżała w podróż poślubną do Hiszpanii. Czyste, błękitne morze, żółta plaża, znakomita pogoda i upojne noce pozwoliły im odetchnąć. Marek, gdyby mógł, nosiłby żonę na rękach. Tu w tym gorącym klimacie jego miłość do Uli jeszcze bardziej się zintensyfikowała. Kochali się każdej nocy i każdej nocy spełniali się w tej miłości do końca. Marek bezustannie pragnął jej ciała, a ona wciąż była pod ogromnym wrażeniem jego delikatności i subtelności. Tak intensywne pożycie musiało zakończyć się ciążą, choć o niej Ula dowiedziała się już po powrocie do Polski. Od razu wiedziała, że jest w odmiennym stanie, bo czuła się zupełnie inaczej niż zwykle. Kiedy pokazała Markowi pozytywny test ciążowy, po prostu oszalał. Wieczorami gładził czule jej brzuch prosząc opatrzność o pięknego, zdrowego bobasa.

Dziecko urodziło się w terminie i było dziewczynką o czarnych sterczących włoskach i błękitnych oczkach. Stojąc nad jej kołyską i tuląc do siebie Ulę Marek cichym głosem mówił, że jest ogromnym szczęściarzem.

 - To o tym marzyłem całe życie – wzruszał się. – Marzyłem, żeby mieć kobietę, którą będę mógł kochać i która odwzajemni moją miłość. Marzyłem o dzieciach zrodzonych z tej miłości. Mam nadzieję kochanie, że to jeszcze nie koniec, że Emilka nie będzie jedynaczką. Mamy w sobie tak ogromne pokłady miłości, że możemy obdzielić nią kolejne dzieci, które nam się przydarzą. Ja bardzo bym tego chciał.

 - To na pewno nie koniec. Będziemy mieć tyle dzieci ile tylko zapragniemy i ile zdołam urodzić – objęła go w pasie przytulając się do niego jeszcze mocniej. – Bardzo cię kocham i to już nigdy się nie zmieni. Kiedyś myślałam, że gdy kocha się zbyt mocno, to miłość mści się na człowieku w okrutny sposób, ale to nieprawda, bo przecież wszystko zależy od człowieka, którego tą miłością obdarzamy. Ja już wiem, że nigdy nie będę miała dość miłości do ciebie, bo na nią zasługujesz.

 - Oboje na nią zasłużyliśmy – wyszeptał zamyślony i pochylił się do jej ust.


K O N I E C