Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 29 kwietnia 2021

ZMANIPULOWANE ŻYCIE - rozdział 14

 ROZDZIAŁ 14

 

Wrócili z Mediolanu następnego dnia po świętach. Alex i Agata namówieni przez Paulinę zostali tam jeszcze i mieli przylecieć po nowym roku. Obdarowany przez siostrę udziałami Alex nie posiadał się ze szczęścia, bo oto nagle stał się równorzędnym partnerem Krzysztofa w interesach. On wprawdzie przebąkiwał, że chciałby już przejść na emeryturę, ale Alex nie przejmował się tym, bo nawet gdyby tak się stało, udziały przypadną Markowi. Tymczasem on sam wraz z Sebastianem organizował sobie Sylwestra w jednym z najmodniejszych klubów stolicy.

 - To świetny klub – mówił do Uli. – Imprezy zawsze są tam na wysokim poziomie. Nie będziemy przecież w ostatnią noc roku gnuśnieć w domu.

Nie chciała za bardzo iść na tę zabawę, ale widząc jego podekscytowanie zgodziła się.

Ostatniego grudnia przyszli do pracy zaledwie na kilka godzin. Ula miała już na dobre zamknąć roczny budżet, a Marek skupiał się na kwartalnych raportach z butików. O dziewiątej Ula weszła do jego gabinetu z plikiem dokumentów do podpisu.

 - Nie uważasz, że to trochę dziwne, że nie ma jeszcze Violetty? Sebastiana też nie widziałam. Dałeś im wolne?

Marek wbił w nią wzrok i pokręcił głową. Rzeczywiście odkąd przyszedł do pracy nie widział tej dwójki, co na pewno było dziwne, bo przecież Viola królowała w sekretariacie razem z Agatą, która była w Mediolanie a Sebastian zawsze przychodził się meldować z rana.

 - Tak… to trochę dziwne. Zadzwonię do Seby – wybrał jego numer i chwilę trzymał przy uchu. – Nie odbiera. – Miał wybrać numer Violetty, gdy na ekranie wyświetliło mu się jej imię. – Viola, gdzie wy do cholery jesteście? Już po dziewiątej.

 - Marek – usłyszał jej płaczliwy głos – mieliśmy wypadek. Jesteśmy w szpitalu. Z Sebastianem nie jest dobrze. Właśnie go operują. Strasznie się boję. Mnie opatrzono głowę, bo uderzyłam nią w przednią szybę. Siedzę teraz przed salą operacyjną i czekam aż skończą.

 - Nie ruszaj się stamtąd. My zaraz tam będziemy – rozłączył rozmowę. – Zbieramy się Ula. „Olszańscy” mieli wypadek. Z Sebą niedobrze. Operują go. Violka też ucierpiała, ale jest w lepszym stanie. Jedziemy kochanie i to szybko.

 



Zgodnie ze wskazówkami Violetty trafili na blok operacyjny przed drzwiami którego siedziała skulona i szlochająca Kubasińska. Na ich widok rozpłakała się jeszcze bardziej.

 - Na litość boską Viola, jak to się stało? Sebastian jest sprawcą?

 - Nie… To ten dupek wymusił pierwszeństwo. Nie czekał na zmianę świateł tylko ostro skręcił prawo. Myśmy dojeżdżali i Sebastian trochę zwolnił. Tamten miał chyba sto na liczniku. Przy skręcie uderzył od strony Seby tak mocno, że uderzenie wbiło mu kierownicę w brzuch. Jak tu przyjechaliśmy był nieprzytomny i miał krwotok wewnętrzny. Mną szarpnęło do przodu i uderzyłam w przednią szybę. Na chwilę straciłam przytomność. Ocknęłam się dopiero na SOR-ze. Strasznie się boję, że on może tego nie przeżyć – znowu wybuchła płaczem.

 - Nawet tak nie myśl – Ula usiadła obok niej i pogładziła ją po ramieniu. – To silny facet. Wyliże się. Zobaczysz. Jak długo go operują?

 - Nie wiem… Straciłam poczucie czasu. Wydaje mi się, że całe wieki. Przed ósmą zabrali go na salę operacyjną.

Marek zerknął na przegub.

 - Obawiam się, że to może jeszcze potrwać. W holu przy wejściu widziałem automat z kawą. Pójdę kupić. Przyda się nam wszystkim.

 - Pójdę z tobą. Nie zabierzesz się z trzema kubkami gorącej kawy. Na chwilkę cię zostawimy Viola.

Szybkim krokiem przemierzyli korytarz zatrzymując się przy automacie. Trochę to trwało, bo kawa wolno sączyła się do papierowych kubków. Ula stanęła obok i rozglądała się po korytarzu, na którym siedziało kilku pacjentów w szlafrokach. Jedni na wózkach inwalidzkich, inni na krzesłach. Jej uwagę przykuł mężczyzna w pasiastym szlafroku, bez wątpienia szpitalnym. Siedział na wózku ze spuszczoną głową i wyglądał, jakby spał. W pewnym momencie wyprostował się a ona zamarła. Bardzo przypominał jej ojca ze zdjęcia, które uciekając zabrała z domu. Oczywiście był znacznie starszy i posiwiały, ale…

 - Przepraszam cię Marek, ale muszę coś ustalić. Widzisz tego mężczyznę na wózku pod ścianą? Dla mnie on wygląda bardzo znajomo. Kogoś mi przypomina. Ja muszę go zapytać… - ruszyła w kierunku tego mężczyzny i przykucnęła przy wózku. – Przepraszam pana bardzo, chciałam tylko o coś zapytać… - Mężczyzna podniósł na nią zmęczone oczy. – Czy nie nazywa się pan przypadkiem Józef Cieplak?

Mężczyzna ożywił się.

 - Tak właśnie się nazywam, a dlaczego pani pyta?

Uli zalśniły w oczach łzy.

 - Pytam, bo bardzo mi pan kogoś przypomina, kogoś z kim straciłam kontakt już strasznie dawno temu – wyciągnęła z torebki fotografię i pokazała mu. – Czy to pan?

 - Skąd pani ma to stare zdjęcie?

 - Nazywam się Ula, Ula Cieplak a pan jest moim ojcem – rozpłakała się głośno. – Czy wiesz jak długo cię szukałam? Już straciłam nadzieję, że kiedykolwiek cię odnajdę.

Mężczyźnie także puściły się łzy z oczu.

 - Ty jesteś Ula? Moja mała Ula? Moja kochana córeczka? – wyciągnął do niej ręce a ona objęła go z całej siły. – Nawet nie wiesz ile listów wysłałem do ciebie, ile godzin spędziłem pod oknami domu, żeby móc cię chociaż zobaczyć. Ta suka zrobiła wszystko, żebym nie miał z tobą żadnego kontaktu. Zniszczyła mi życie.

 


- Zniszczyła nam życie tato. Ja uciekłam od niej jakiś czas temu, ale byłam wrakiem człowieka. Dzięki mojej przyjaciółce i temu oto mężczyźnie – pokazała na stojącego obok Marka – stanęłam na nogi. Cały czas się leczę, żeby uwolnić się z tej traumy. – Marek zanieś kawę Violi, bo pewnie czeka i zostań z nią. Ja za chwilę dołączę, dobrze? – Kiedy się oddalił znowu zaczęła wypytywać. – Gdzie ty mieszkasz tato? Próbowałam ustalić twój adres, ale nie mają w urzędzie żadnych danych. Znaleźli dwóch Józefów Cieplaków, ale tylko jeden miał zapisane miejsce zamieszkania i nie był moim tatą.

 - To długa historia córcia. Wiesz, że najpierw pracowałem w warsztatach kolejowych i mieszkałem w zwyczajnym wagonie przerobionym na dom na szynach, ale potem przeniosłem się do innej roboty i musiałem opuścić to lokum. Pracowałem w warsztacie samochodowym i wynajmowałem niewielki pokoik od jednego z kolegów. Niestety zacząłem chorować. Serce wysiadło i trzeba było operować. Wszczepili mi by-passy. Czuję się już całkiem dobrze, ale wracać nie mam dokąd, bo spakowali mnie i walizki przynieśli do szpitala. Lekarz będzie kierował mnie na rentę, ale przecież muszę podać jakiś adres. Siedzę tu i czekam na wypis.

 - Dzisiaj cię wypisują? Ja zaczekam z tobą. Zabieram cię do siebie. Nigdzie nie będziesz się tułał. Mamy sporo do nadrobienia, a ja muszę wyjaśnić jeszcze kilka rzeczy – zerknęła w głąb korytarza. Właśnie wywozili Sebastiana z sali operacyjnej. – Zaczekaj tu na mnie. Nasi znajomi mieli rano wypadek i właśnie skończyli operować naszego kolegę. Dowiem się tylko, czy wszystko z nim w porządku i zaraz do ciebie wracam. Wszystko będzie dobrze. Wrócisz do zdrowia i staniesz na nogi. Ja bardzo się o to postaram. Zaraz wracam.

Przebiegła korytarz i dołączyła do Violi i Marka, którzy rozmawiali z chirurgiem.

 - Usunęliśmy śledzionę. To z niej tak bardzo krwawił, bo pękła pod naciskiem kierownicy. Wyglądało to bardzo groźnie, ale jak oczyściliśmy jamę brzuszną z krwi, to okazało się, że nie ma poważniejszych urazów. Ma dwa pęknięte żebra i trochę nadwerężoną wątrobę, ale jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Przeżyje. Zostanie u nas przez co najmniej dwa tygodnie. Teraz będzie spał, bo dostał dawkę środków przeciwbólowych. Pani też powinna odpocząć – zwrócił się do Violetty. – Ma pani szczęście, że nie było wstrząśnienia mózgu, jednak gdyby działo się coś niepokojącego, proszę przyjechać na SOR lub dzwonić po karetkę. Narzeczony na pewno nie obudzi się do rana więc nie ma sensu, żeby pani tu tkwiła. Proszę przyjść jutro. Teraz zawieziemy go na salę pooperacyjną na chirurgii miękkiej. To na drugim piętrze.

Podziękowali lekarzowi i pożegnali się z nim. Marek zaniepokojony spojrzał na Ulę.

 - I co ustaliłaś? To twój ojciec?

 - Wciąż nie wierzę, że go odnalazłam. On tam siedzi i czeka na wypis. Przeszedł operację by-passów. Nie ma dokąd pójść. Wynajmował pokój u jakichś znajomych i gdy poszedł do szpitala oni spakowali mu walizki i przynieśli je tutaj. Nie mogę go tak zostawić. Zaczekam razem z nim i zabiorę go do domu.

 - W takim razie zrobimy tak. Ja odwiozę teraz Violettę i wrócę tu po was. Ty odbierz te walizki z depozytu i zaczekajcie na mnie. Postaram się przyjechać jak najszybciej. Chodźmy Viola, bo jesteś wykończona. Jutro odwiedzimy Sebastiana. Może będzie już przytomny.

 

Wróciła do ojca. Po dwudziestu minutach wyszła z pokoju pielęgniarka i wręczyła mu wypis.

 - Tu ma pan też recepty i zalecenia do przychodni kardiologicznej, w której będzie pan kontynuował leczenie. Tu natomiast jest wniosek o przyznanie renty wystawiony przez lekarza. Proszę zawieźć go do ZUS-u wraz z resztą potrzebnych dokumentów. Życzę dużo zdrowia. Do widzenia.

Ula pieczołowicie schowała wszystkie dokumenty do torebki. Odebrała od ojca kwit do depozytu i ruszyła po walizki. Nie były ani duże, ani ciężkie. Całe życie spakowane w dwóch niewielkich neseserach. Musiało mu być naprawdę niełatwo. Wróciła do niego i pomogła mu się przebrać w normalne ubranie. Na wózku zwiozła go na parter i cierpliwie czekała na Marka.

Zjawił się po czterdziestu minutach. Wtedy Ula przedstawiła go ojcu.

 - To mój chłopak tatusiu. Nazywa się Marek Dobrzański. Jest bardzo kochany i wspaniały. Zawiezie nas teraz do domu.

Marek wrzucił walizki do bagażnika i pomógł Józefowi ostrożnie wsiąść do samochodu. Wolno i zgodnie z przepisami dojechali pod blok Uli. Powolutku asekurując go pomogli mu wejść na piętro. Ula otworzyła drzwi i wprowadziła ojca do pokoju, w którym niegdyś urzędowała Agata a teraz służył za salon. Usadzili go na wygodnej kanapie a sami usiedli na fotelach.

 - Tam obok jest drugi pokój i od teraz będzie do twojej dyspozycji tato. Na pewno będzie ci tam wygodnie. Ja za chwilę zrobię nam herbaty z cytryną, bo trochę zmarzliśmy. Marek, będziesz wracał do firmy?

 - Już nie. I tak przecież pojechaliśmy tam na kilka godzin. Jak będę jechał do domu to podjadę jeszcze do klubu. Trzeba oddać te niewykorzystane bilety. Już tam dzwoniłem i uprzedziłem ich, że rezygnujemy. Nie mielibyśmy dzisiaj głowy do zabawy. Sebastian w szpitalu, Viola w rozsypce i twój tata dochodzący do zdrowia. Wiesz co, a może ja zamówię jakiś catering? To znaczy najpierw zamówię nam jakiś obiad, a na wieczór przystawki. Jeśli się zgodzisz spędzę tę noc z wami. Nie chcę siedzieć w domu sam.

 - To bardzo dobry pomysł kochanie – uśmiechnęła się do niego. – Tatusiu ty chyba nie możesz jeść nic ciężkostrawnego, prawda? Jak dawno robili ci zabieg?

 - Jakieś dwa tygodnie temu. Już wszystko się goi, tylko słaby jeszcze jestem. Może jakiś rosół z makaronem i mielony kotlet drobiowy z ziemniakami i buraczkami. To chyba nie będzie ciężkostrawne?

 - Na pewno panu nie zaszkodzi. Ja chętnie wezmę to samo, a ty kochanie?

 - Ja chyba też. Nie mam siły wymyślać nic innego. To ty zamawiaj a ja idę zrobić herbatę.

 

Po obiedzie Marek ruszył do klubu. Oddał zaproszenia na imprezę sylwestrową i odebrał pieniądze. Potem zajrzał do domu i zabrał trochę ciuchów na zmianę. Nie tracił czasu. Postanowił jeszcze zaliczyć Złote Tarasy. Przeleciał przez nie jak burza. Tam dostał trochę chińszczyzny, swoje ulubione sushi, wędlinę, jakieś faszerowane jajka i kilka innych przystawek. Kupił trochę ciasta, dwie gorące bagietki, trzy butelki szampana i jeszcze zdążył kupić Józefowi parę porządnych piżam, szlafrok, jakieś ciepłe kapcie zupełnie na oko, bo nie miał pojęcia jaki numer nosi Cieplak, kilka par wełnianych skarpet i kilka T-shirtów. Podjechawszy pod blok Uli zadzwonił na domofon prosząc ją, żeby zeszła, bo nie da rady wszystkiego przynieść za jednym zamachem. Kiedy rozłożył to wszystko na blacie w kuchni, złapała się za głowę.

 - Po co aż tyle…? Kto to będzie jadł?

 - Ja, ty i twój tata – cmoknął ją czule w policzek. – A tu jeszcze kilka drobiazgów dla niego. Kupiłem mu piżamy, bo chyba nie ma. Jeśli chce, może się przebrać w jedną z nich. Przynajmniej nie pachnie szpitalem.

 - Myślisz naprawdę o wszystkim. Dziękuję. Tata skorzystał z prysznica i zmył już z siebie zapach szpitala. Rzeczywiście nie ma piżam. Ja w międzyczasie pobiegłam do apteki wykupić mu recepty. Nie może zostać bez leków. Rozpakuj to wszystko a ja pójdę mu zanieść te rzeczy. Tato, - zwróciła się do ojca wchodząc do pokoju - Marek kupił ci nową piżamę, szlafrok i kapcie. Przebierz się. Na pewno to będzie lepsze niż to, co masz na sobie. A tu są twoje leki i kartka z dawkowaniem.

Józef miał łzy w oczach. Już przestał liczyć na to, że kiedykolwiek odnowi kontakt z córką. Co za szczęście, że go rozpoznała. Jest taka mądra i piękna, choć też zwichnięta psychicznie podobnie jak on. Wciąż obwiniał się o to, że wybrał sobie za żonę kobietę najgorszą z możliwych i zgotował przez to piekło swojemu dziecku i sobie.

czwartek, 22 kwietnia 2021

ZMANIPULOWANE ŻYCIE - rozdział 13

 ROZDZIAŁ 13

 

Szli wolno parkową alejką milcząc i obserwując leniwie spadające śniegowe płatki. Słowa Uli najwyraźniej podziałały na Marka przygnębiająco.

 - Martwię się o ciebie – powiedział cicho – i boję. Boję się, że któregoś dnia tak bardzo zamkniesz się w swoim nieszczęściu, że nie dopuścisz mnie do siebie. Może powinnaś skorzystać z pomocy jakiegoś dobrego terapeuty a nie męczyć się z tym sama? Mówiłaś, że twoja przeszłość nie była dla ciebie dobra a ja mam wrażenie, że osacza cię z każdej strony tu i teraz. Jesteś lękliwa i niepewna siebie. Co ja mam zrobić, żeby to zmienić? Pomóż mi Ula zrozumieć, bo w końcu oszaleję.

Zatrzymali się nad brzegiem na wpół zamarzniętego stawu po którym dreptały kaczki.
  - Nawet nie wiesz, że zrobiłeś już dla mnie bardzo wiele. Gdyby nie ty, twoja miłość do mnie i twoje nieustanne wsparcie, nie mam pojęcia, w jakim miejscu byłabym teraz. Nikt nigdy tak bardzo się o mnie nie troszczył jak ty. Wcześniej była Agata. Do dzisiaj się o mnie martwi. Jesteście jedynymi osobami, które dały mi nadzieję i bardzo pomogły. Kiedyś…, dawno… był jeszcze ktoś. Był tata, ale nie wiem, gdzie on jest. Nie wiem, gdzie mam go szukać. Wyczerpałam już wszystkie możliwości. Może kiedyś będzie nam dane się spotkać, chociaż teraz nie jest na to dobry czas. Tak przynajmniej twierdzi moja terapeutka. Tak. Mam terapeutkę – potwierdziła patrząc w zdziwione oczy Marka. – Regularnie chodzę na wizyty. Agata już o to zadbała. Agata… Moja prawie siostra i najlepszy człowiek na ziemi. Wiele jej zawdzięczam. Przygarnęła mnie i stworzyła mi prawdziwy dom. Taki dom bez złych wspomnień. Jak widać poza nim nadal nie mogę się od nich uwolnić. To jak prześladowanie, jak nękanie. Lekarka twierdzi, że nigdy się od nich nie uwolnię, ale z czasem zbledną i nie będą tak dotkliwe i bolesne. Wierzę jej – zamilkła. Marek też milczał. Te strzępy informacji, które do tej pory usłyszał należało poskładać do kupy jak skomplikowane puzzle. Na razie nic nie było spójne. Pamiętał, o czym mówiła mu Agata. Żeby nigdy nie pytał pierwszy. Tego się trzymał. Przyjmował do wiadomości tylko tyle, ile zechciała mu opowiedzieć. Nie naciskał i nie drążył, bo bał się, że ją spłoszy i zamilknie na dobre.
- Chyba zmarzłaś. Masz sine usta. Wracajmy do samochodu i jedźmy do Baccaro. Tam zamówimy gorącą herbatę.

 

Początek grudnia był bardzo pracowity. Zamykali rok. Po zliczeniu wszystkich kosztów i zysków okazał się jednak bardzo owocny. Kolekcje sprzedawały się znakomicie. Nie było zwrotów a dostawy do sklepów bardzo płynne, bo wszystkie szwalnie pracowały pełną parą. Do tego doszły znaczne oszczędności poczynione przez Ulę w budżecie pokazu i ogromny zysk z zakupionych przez firmę akcji. To wszystko przełożyło się na wysokość świątecznych premii. Podczas firmowej wigilii Krzysztof z dumą dziękował wszystkim pracownikom za zaangażowanie i ciężką pracę a oni byli mu wdzięczni, że jak zawsze potrafił to docenić. Kiedy załoga rozeszła się już do swoich zajęć a w sali konferencyjnej zostało kierownictwo firmy senior usiadłszy za szklanym stołem zapytał o wyjazd do Mediolanu. 

 - Bilety już zabukowałem tato więc o to nie musicie się martwić. W dniu wyjazdu wraz z Ulą podjadę po was i ruszymy prosto na lotnisko. Seba i Violetta, Alex i Agata a także Pshemko przyjadą swoimi samochodami. Zostawimy je na parkingu, żeby mieć czym wrócić. Wylot o jedenastej a my będziemy u was przed dziewiątą. Wszyscy spotkamy się przy odprawie.

 



Krzysztof przytaknął głową z aprobatą. Podobało mu się takie rozwiązanie. 

 - Dobrze to wymyśliliście. W takim razie spotykamy się jutro na lotnisku.

 

Marek wraz z Ulą wrócił do gabinetu. Usiedli na kanapie omawiając jeszcze ostatnie szczegóły tego wyjazdu.

- Skoro u rodziców mamy być przed dziewiątą, to u ciebie będę musiał być o ósmej. Spakuj już dzisiaj wszystkie rzeczy, żeby jutro tylko znieść je do samochodu. 

 - Boję się… - spojrzała na niego niepewnie. – Nigdy nie leciałam samolotem. Nie wiem jak to jest.

Odgarnął jej kosmyk z czoła i uśmiechnął się.

 - Nie masz się czego bać, bo latanie jest bardzo przyjemne. Nawet nie poczujesz kiedy samolot wzniesie się w powietrze. Widok z góry jest naprawdę piękny. Poza tym nie licząc tego, że musimy stawić się wcześniej do odprawy to sam lot trwa zaledwie dwie godziny. Ani się obejrzysz, a już będziemy lądować.

 

Punktualnie o ósmej rano Marek zadzwonił do drzwi Uli. Otworzyła mu natychmiast i wpuściła do środka. Walizka stała już spakowana w przedpokoju a na wieszaku wisiał pokrowiec z sukienką.

 - To wszystko?

 - Chyba wszystko. Taką mam nadzieję. Ubieram się i wychodzimy.

 



Zupełnie podobnie było u seniorów. Marek zapakował do bagażnika ich walizki a oni sami przywitawszy się z Ulą rozsiedli się na tylnym siedzeniu Lexusa.

 - Oglądaliśmy wczoraj z Heleną prognozę i zapowiada się całkiem spokojnie.

 - Też oglądałem. To będzie spokojny lot.

 

Odprawa poszła dość szybko i sprawnie. Żadne z nich nie miało ponadplanowego bagażu. Im szybciej zbliżała się godzina wylotu tym bardziej Ula wydawała się spięta i nieswoja. Agata uspokajała ją.

 - To naprawdę nic takiego Ula. To tylko jeszcze jedno wyzwanie, które musisz podjąć – mówiła cicho. – Wyobraź sobie, że my lecieliśmy do Punta Cana ponad szesnaście godzin i to w dodatku z przesiadką. Tu są zaledwie dwie godzinki lotu. Będzie dobrze, zobaczysz.

Kiedy już zajęli swoje miejsca w samolocie poczuła się wręcz klaustrofobicznie. Marek pomógł jej zapiąć pas i wciąż mówił do niej uspokajającym tonem. To trochę pomagało. Poczuła, że samolot ruszył i wsunęła swoją dłoń w jego splatając ich palce. Przytulił ją do policzka i ucałował czule.

 - Spokojnie kochanie, spójrz jesteśmy już w powietrzu. Nawet tego nie poczułaś, prawda?

Odetchnęła głęboko czując ulgę.

 - Miałeś rację, a ja spanikowałam. Ale już jest dobrze. Naprawdę dobrze.

 

Na mediolańskim lotnisku czekała już na nich Paulina i Mario. Wynajętymi przez nich taksówkami dojechali do domu rodziców Alexa i Pauliny. Był naprawdę imponujący i wielkością i wyglądem. W holu Paulina wyjaśniła, że pokoje, które będą zajmować, są na górze.

 - Krzysztof i Helenka mają ten co zawsze. Obok umieściliśmy Marka i Ulę. Alex i Agata zajmują dawny pokój mojego braciszka. Obok Sebastian z Violą, a dla ciebie mistrzu przeznaczyliśmy pokój gościnny tu na dole, żebyś miał wszelkie wygody. Idźcie teraz na górę i ogarnijcie się po podróży, my pokażemy pokój Pshemko. Wigilia o osiemnastej a ślub jutro w południe w katedrze przy Piazza del Duomo. Wszystko jest załatwione włącznie z taksówkami. Do zobaczenia na kolacji.

Na piętrze rozeszli się do przeznaczonych dla nich pokoi. Marek przepuszczając Ulę przodem zamknął drzwi od swojego i stanął przyglądając się bezradnie rozglądającej się Uli.

 - Przepraszam cię Ula, że nie zaprotestowałem, kiedy usłyszałem, że mamy wspólny pokój. Paulina założyła po prostu, że jesteśmy parą a ja nie wyprowadzałem jej z błędu.

 - Ale my jesteśmy parą, prawda? Jesteśmy?

 - Tak uważasz? Naprawdę tego chcesz? Ja byłbym bardzo szczęśliwy.

 - Myślę, że jesteś dla mnie najważniejszą osobą na ziemi a skoro tak, to na pewno cię kocham…

Te słowa były tym, co chciał od tak dawna usłyszeć. Były jak balsam na ranę, jak miód na serce. Rzucił walizki, podszedł do niej i mocno ją objął. Omiótł jej twarz oddechem i przytulił się do jej ust.

 - Jesteś miłością mojego życia, moim szczęściem i moim przeznaczeniem. Kocham cię i nigdy nie przestanę. To najszczęśliwszy i najważniejszy dzień w moim życiu. A teraz przebierzmy się. Do kolacji jest jeszcze mnóstwo czasu. Możemy śmiało pójść na spacer. Pokażę ci kawałek Mediolanu. Dużo tu zabytków, chociaż tak naprawdę to bardzo industrialne miasto.

 

Wigilia była na bogato. Paulina bardzo się postarała, żeby stało się zadość polskiej tradycji i obyczajom. Przy wigilijnym stole zasiedli też rodzice Mario i jego siostra znacznie od niego młodsza. Dla nich też przygotowano włoskie potrawy świąteczne. Dla Polaków był karp, zupa grzybowa, czerwony barszczyk z uszkami, pierogi i postna kapusta, dla Włochów tradycyjnie dorsz i wszelkiego rodzaju sałatki z owoców morza, między innymi z ośmiornicy i krabów, babeczki z ciasta francuskiego ze skorupiakami w beszamelowym sosie, koktajl z krewetek, wędzony łosoś i plasterki szczupaka. Nikt nie mógł narzekać, bo próbowano obu kuchni. Przy kawie i pysznym cieście śpiewano kolędy w obu językach.

Kolacja trwała do późnych godzin wieczornych. Po niej towarzystwo udało się do swoich pokoi. Marek przygotował łóżko. Było ogromne i śmiało mogły na nim spać jeszcze ze dwie osoby. Ula w tym czasie skorzystała z prysznica. Kiedy Marek zniknął za drzwiami łazienki wsunęła się w chłodną pościel. Poczuła zmęczenie, bo to był dla niej intensywny dzień i pod względem fizycznym i emocjonalnym. Wreszcie odważyła się i powiedziała Markowi, co do niego czuje. Na pewno to była miłość, bo nigdy na nikim tak bardzo jej nie zależało jak właśnie na nim. Jak mogła to inaczej nazwać? W tym jej całym zwichniętym życiu on był jasnym promykiem, który napełnił ją nadzieją na lepszą przyszłość. Nawet nie słyszała, kiedy wyszedł z łazienki. Zgasił nocną lampkę i wszedł do łóżka.

 - Bardzo jesteś zmęczona, co? Widać jak kleją ci się powieki. Przytul się do mnie i nie bój się, bo ja nie zrobię nic wbrew twojej woli. – Wyciągnął ręce i objął ją jak obręczą.

 - Śpij dobrze kochanie. Dobranoc.

 - Dobranoc…

Przymknęła oczy. Jego ramiona były takie silne i ciepłe. Czuła się w nich tak, jakby zapadła się w puchową pierzynę. Spokojnie, komfortowo i bezpieczne.

 

Pod katedrą mediolańską zaczęły parkować prywatne samochody i liczne taksówki. Wysiadali z nich uczestnicy dzisiejszego wydarzenia towarzyskiego, bo tak można było nazwać ślub dziedzica fortuny rodziny Cozza. Nie zabrakło także wszędobylskich paparazzi, którzy uwieczniali uroczystość na zdjęciach. Z białej limuzyny wysiadł Mario, podał dłoń swojej narzeczonej i poprowadził ją przez szeroko otwarte drzwi katedry wprost do ołtarza. Za nimi kroczył Alex wraz z siostrą Mario, Bibianą. Marek prowadził Ulę i Agatę.

Ten ślub był niesamowicie okazały. Wnętrze samej katedry było imponujące i kapało od złota. Ula zadzierała do góry głowę oszołomiona tym przepychem. Msza i przysięga małżeńska trwały około godziny, po czym państwo młodzi wyszedłszy na schody przed wejściem wypuścili w niebo setki białych gołębi. Potem składano życzenia. Minęło trochę czasu zanim całe towarzystwo pojechało do jednego z nowoczesnych hoteli, gdzie miało się odbyć wesele. Nie żałowano na nie pieniędzy. Zarówno sala jak i potrawy a także dość liczny zespół przygrywający gościom do tańca robiły imponujące wrażenie.

 



Było tak jak sobie Paulina wymarzyła. Był pierścionek z wielkim brylantem, grawerowane obrączki, gołębie na Piazza del Duomo i wyrafinowane jedzenie. Zawsze lubiła być w centrum uwagi, kochała kosztowne błyskotki i kochała męża, którego będzie na to wszystko stać. Jakby na to nie patrzeć jej miłość powiązana była ściśle z sytuacją materialną. Pod tym względem zupełnie nie była podobna do Alexa, chociaż i tak zawsze byli ze sobą blisko a śmierć rodziców jeszcze bardziej ich zbliżyła. Tańczyła właśnie z Krzysztofem i mówiła mu, że tak naprawdę to udziały w Febo&Dobrzański nie są jej potrzebne.

 - Materialnie nieźle mi się powodzi więc jeśli się zgodzisz przepiszę je na Alexa. On nie zamierza emigrować i zostaje w Polsce.

 - Zrobisz, jak uważasz. Ja nie mam nic przeciwko temu i nie będę ingerował w twoje decyzje. Przecież to są udziały po waszych rodzicach i możesz z nimi zrobić, co tylko zechcesz. Nie potrzebujesz mojej zgody Paulinko.

 - Dziękuję Krzysztof. Zrobię mu świąteczny prezent. Na pewno się ucieszy.